Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37660
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    249

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Kolejny system operacyjny Microsoftu, Windows 7, trafi na rynek znacznie wcześniej, niż się spodziewano. Nowy OS znajdzie się w komputerach już pod koniec przyszłego roku. Jego poprzednik, Windows Vista, pojawił się w ofercie dla biznesu pod koniec 2006 roku, a wersja dla klientów indywidualnych została zaprezentowana w styczniu 2007 roku. Termin premiery Windows 7, przewidziany na listopad-grudzień 2009, jest więc najszybszym z wyznaczonych przez Microsoft. Przypomnijmy, że Windows XP pojawił się w drugiej połowie 2001 roku, a na Windows Vistę trzeba było czekać do roku 2007. To było znaczące odstępstwo od dotychczasowej polityki giganta z Remond, który wcześniej robił znacznie krótsze przerwy pomiędzy premierami swoich systemów operacyjnych. Microsoft de facto przyznał się do wpadki zapowiadając, że kolejne OS-y będą debiutowały w ciągu 3-5 lat. Dotychczas mówiono, że Windows 7 trafi na rynek najwcześniej w roku 2010. Obecnie wiemy już, że jego debiut został znacznie przyspieszony. Jest to spowodowane zapewne faktem, że Windows Vista nie rozpowszechnia się w takim tempie, jak oczekiwałby Microsoft. Największym przeciwnikiem Visty okazał się Windows XP, do którego użytkownicy zdążyli się przez lata przyzwyczaić. Ponadto Vista jest krytykowana za to, że nie współpracuje ze sprzętem tak dobrze, jak XP. Dlatego też już teraz poinformowano, że w projektując Windows 7 skupiono się przede wszystkim na dobrej współpracy z wytwórcami sprzętu. Jeden z dyrektorów Microsoftu, Doug Howe, poinformował, że Windows 7 ma być dostępny w okresie świątecznym. W USA rozpoczyna się on na początku listopada i trwa do końca roku. Oznacza to, że producenci komputerów otrzymają kopie Windows 7 już w połowie przyszłego roku. Będą mieli kilka tygodni na testy i zainstalowanie systemu w oferowanych przez siebie maszynach. W Windows 7 zastosowano wiele nowych rozwiązań. Microsoft udoskonalił technologie rozpoznawania mowy i pisma, system ma obsługiwać ekrany dotykowe i wirtualne dyski twarde. Będzie też lepiej współpracował z procesorami wielordzeniowymi. Ponadto z nieoficjalnych doniesień wynika, że poradzi sobie z obsługą wielu kart graficznych pochodzących od różnych producentów. Zmianie uległy liczne elementy interfejsu graficznego.
  2. Podczas badań obrazowych mózgu naukowcy z Uniwersytetu Chicagowskiego wykazali, że u nastolatków znęcających się nad swymi rówieśnikami podczas oglądania klipu z nagraniem przemocy uaktywniają się centra nagrody. Wygląda więc na to, że zadawanie komuś cierpienia naprawdę sprawia im przyjemność. Podobnej reakcji nie zaobserwowano u innych dzieci (Biological Psychology). Jean Decety, profesor psychologii i psychiatrii, wyjaśnia, że po raz pierwszy posłużono się funkcjonalnym rezonansem magnetycznym (fMRI) w sytuacji, która w naturalny sposób powinna wyzwalać empatię. Wyniki amerykańskiego zespołu wskazują, że u niektórych nastolatków sygnał związany ze współodczuwaniem zostaje zaburzony. W eksperymencie wzięli udział chłopcy w wieku 16-18 lat. Osoby z zaburzeniami zachowania (ang. conduct disorder, CD) porównywano z przedstawicielami grupy kontrolnej, u których nie stwierdzono objawów agresji. Podczas badania wolontariusze oglądali filmy, których bohaterowie cierpieli przez przypadek, np. gdy na ich dłonie upadła ciężka miska, lub gdy ktoś celowo zadawał im ból. np. nadeptywał na stopę. Rejony odpowiadające za przetwarzanie informacji o bólu uaktywniały się u aspołecznych nastolatków w takim samym (a niekiedy nawet większym) stopniu, jak u grupy kontrolnej. W czasie patrzenia na zadawanie bólu u agresywnych osób pojawiała się jednak specyficzna aktywność w jądrze migdałowatym i brzusznym prążkowiu, a więc w centrach nagrody. Sugeruje to, że oglądanie czyjegoś cierpienia było dla nich przyjemne. U agresorów nie dochodziło do uruchomienia obszarów zawiadujących samoregulacją, czyli przyśrodkowej kory przedczołowej oraz rejonu zbiegu płatów skroniowego i ciemieniowego. Amerykanie wyjaśniają, że przedstawiciele grupy kontrolnej zachowywali się jak 7-12-letnie dzieci badane wcześniej w tym roku przez ten sam zespół. Gdy widziały one kogoś, komu zadano ból przez przypadek, dochodziło do uaktywnienia obszaru wykrywającego wrażenia bólowe u nich samych. Jeśli jednak animacja przedstawiała kogoś zranionego celowo, u dzieci uaktywniały się rejony odpowiadające za rozumienie relacji społecznych i rozumowanie moralne.
  3. Sąd federalny uznał, że Mark Papermaster, o którego sprawie informowaliśmy przed 10 dniami, ma zaprzestać pracy dla Apple'a. Sędzia Kenneth Karas nakazał mu, by przez jakiś czas nie podejmował pracy w firmie Jobsa. Uzasadnienie wyroku nie zostało jeszcze przygotowane. Sam Papermaster twierdzi, że jego przejście do Apple'a nie narusza umowy o zakazie konkurencji, którą podpisywał jako pracownik IBM-a. O ile wiem, IBM nie projektuje i nie produkuje urządzeń zaliczanych do elektroniki użytkowej. Skupia się na wysokowydajnej infrastrukturze informacyjnej, serwerach, produktach do przechowywania informacji i systemach operacyjnych - napisał Papermaster. Z kolei Apple działa na rynku elektroniki użytkowej i związanych z nią produktami - dodał. Papermaster poinformował też, że nie rozważał rezygnacji z pracy w IBM-ie, aż do momentu, gdy Apple złożyło mu wyjątkowo korzystną ofertę. W ubiegłym tygodniu został wiceprezesem ds. inżynieryjnych. Jego zdaniem jest to "szansa, która zdarza się raz w życiu". IBM obawia się, że Papermaster może pomóc Apple'owi w stworzeni konkurencyjnych układów scalonych i produktów serwerowych. Tym bardziej, że niedawno Apple nabyło firmę PA.Semi, specjalizującą się w projektowaniu układów scalonych w oparciu o IBM-owską architekturę Power. Papermaster twierdzi, że wśród jego obowiązków nie ma współpracy z PA.Semi. IBM z kolei przypomina, że Papermaster podpisał zobowiązanie mówiące o rocznym zakazie konkurencji, co oznacza, że przez 12 miesięcy nie może podjąć pracy w firmie będącej konkurentem dla Błękitnego Giganta.
  4. Czy sałata z korzeniami pobrudzonymi ziemią może zainspirować do czegoś innego niż wypłukanie pod bieżącą wodą? Okazuje się, że tak, zwłaszcza gdy lubi się świeże produkty i jest się absolwentką wzornictwa przemysłowego na Design Academy Eindhoven. Agata Jaworska, Kanadyjka polskiego pochodzenia, która obecnie mieszka w Holandii, stworzyła opakowania Gropak, które pozwalają rosnąć znajdującym się w środku grzybom podczas transportu. Made in Transit, bo tak nazwała swoją technologię, to początek ery pokarmów przydatnych do spożycia po (wstawić właściwe), a nie do. Idea nie zakłada, że produkty będą przewożone z daleka. Wręcz przeciwnie. Zerwane bądź ucięte tuż przed spożyciem są zdrowsze i zapewniają kontakt z naturą. Na wykładzie Jaworska tłumaczyła zebranym, skąd się biorą grzyby. Mogą rosnąć w lesie, o czym przekonała się, odwiedzając w Polsce dziadków, lub pochodzić z organicznej hodowli. Made in Transit to oszczędność energii, ponieważ grzyby produkowane w zwykły sposób muszą być przewożone w chłodzie, bo inaczej zaczną gnić. Gropaki są biodegradowalne. Wypełnia się je podłożem z zarodnikami. Powstały już prototypy opakowań. Po tym, jak pomysł pani Agaty zyskał uznanie magazynu Time jako jeden z najlepszych wynalazków 2008 roku, pozostaje mieć nadzieję, że wkrótce trafi na sklepowe półki. Gropaki można było podziwiać na wielu wystawach. m.in. w Utrechcie i Nowym Jorku. Ponadto Jaworska nawiązała współpracę z Holenderskim Centrum Opakowań (Netherlands Packaging Centre) i zaprezentowała swój pomysł przemysłowi. Dzięki temu udało się wkroczyć w następną fazę projektu, bazującą głównie na badaniach naukowych. Projektantka zwróciła się z prośbą o pomoc do Grupy Mikologicznej z Wageningen University. Razem ubiegają się o dofinansowanie. Na razie sprawdzono, jak w warunkach Made in Transit przebiega dojrzewanie boczniaków ostrygowatych (Pleurotus ostreatus) oraz pieczarek. W przyszłości naukowcy przetestują różne gatunki kruchych grzybów, których do tej pory nie dało się transportować, bo były niezwykle nietrwałe i gdy poddano je mrożeniu lub oddziaływaniu drgań, zaczynały się psuć.
  5. Przeciwciała to nie tylko cząsteczki kluczowe dla naszej odporności. Mają one także zastosowanie w wielu technologiach związanych m.in. z diagnostyką medyczną oraz wykrywaniem toksyn. Mimo to, niektóre ich wady znacznie utrudniają ich zastosowanie na szeroką skalę. Czy syntetyczne odpowiedniki przeciwciał rozwiążą ten problem? Na rynku dostępna jest coraz szerszy wybór testów wykorzystujących zdolność przeciwciał (immunoglobulin) do wybiórczego wiązania ściśle określonych cząsteczek. Najlepiej znanym z nich jest bez wątpienia test ciążowy. Co prawda jest on prosty w użyciu i wygodny, lecz koszt jego produkcji oraz trwałość zastosowanych odczynników pozostawiają wiele do życzenia. Obiecujący pomysł na rozwiązanie tych niedogodności prezentują naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Głównym autorem technologii jest prof. Kenneth Shea. Zaprezentowana przez jego zespół cząsteczka jest zdolna do silnego, lecz jednocześnie wybiórczego wiązania cząsteczek melityny - głównej toksyny jadu pszczół. Do tworzenia "sztucznego przeciwciała" użyto techniki zwanej "piętnowaniem molekularnym" (ang. molecular imprinting). Przypomina ona tworzenie odlewu rzeźby. Cząsteczka, która ma być wykrywana, jest opłaszczana warstwą molekuł przylegających do jej powierzchni. Powstaje w ten sposób unikalny wzór wgłębień i wypukłości, charakterystyczny dla danego związku. Wytworzoną powłokę utrwala się poprzez polimeryzację, czyli wzajemne połączenie cząsteczek wchodzących w jej skład, a następnie wypłukuje się wykrywaną cząsteczki z jej wnętrza. Powstaje w ten sposób "forma" zdolna do wychwytywania innej cząsteczki tej samej substancji Piętnowanie molekularne jest od pewnego czasu stosowane w przemyśle, lecz brakowało dotychczas metod pozwalających na produkowanie "form" zdolnych do wykrywania substancji wielkocząsteczkowych, takich jak białka. Problemem były także właściwości fizykochemiczne polimeru używanego do produkcji "sztucznych przeciwciał", spośród których najistotniejsza była niska rozpuszczalność w wodzie. Problem rozwiązano dzięki wykorzystaniu do produkcji "odlewu" substancji innej niż zwykle. Jak tłumaczy prof. Shea, wykonano sporo pracy, aby ustalić kompozycję, która zminimalizuje interakcje z ogromną różnorodnością białek [innych niż wykrywane]. Przeprowadzone testy wykazały, że modelowe "przeciwciało" wykrywa melitynę równie skutecznie, co naturalne ludzkie immunoglobuliny. Zdaniem prof. Shea, syntetyczne cząsteczki mogą wkrótce stać się sercem sensorów wykrywających liczne zagrożenia w otoczeniu człowieka. Dzięki swojej wysokiej trwałości mogłyby one posłużyć także do podawania ludziom w celach terapeutycznych. W przeciwieństwie do naturalnych, białkowych przeciwciał, "formy" opracowane na University of California są odporne na działanie enzymów trawiennych, dzięki czemu mogłyby być podawane nawet drogą pokarmową. Zespół badaczy z Kalifornii przeprowadził już pierwsze testy, dzięki którym potwierdzono zdolność opracowanych cząsteczek do neutralizacji melityny w organizmie zwierząt. Trwają także prace nad wytworzeniem sensorów zdolnych do wykrywania kilku kolejnych substancji. Trzymamy kciuki!
  6. Jak ochronić człowieka przed zakażeniem? Można na przykład podawać mu antybiotyki albo używać środków dezynfekujących, ale można też... podać więcej bakterii. Nietypową metodę przetestowano na pacjentach wymagających leczenia respiratorem. Badanym mikroorganizmem były probiotyczne bakterie Lactobacillus plantarum należące do szczepu 299. Są one naturalnym składnikiem flory bakteryjnej jamy ustnej, występują także w niektórych produktach spożywczych, takich jak pikle czy kiszona kapusta. Okazuje się, że nie tylko są niegroźne dla człowieka, lecz także mogą wypierać z organizmu inne, szkodliwe mikroorganizmy. Najnowsze badania, przeprowadzone przez naukowców ze Szpitala Uniwersyteckiego w szwedzkim Lund, sprawdzały zdolność L. plantarum do ochrony pacjentów przebywających na oddziałach intensywnej terapii. Eksperyment miał sprawdzić, jak dobrze bakterie radzą sobie z powstrzymaniem rozwoju zapalenia płuc związanego z wentylacją (ang. ventilator-associated pneumonia - VAP). Do badania zakwalifikowano pięćdziesięciu pacjentów. Jak tłumaczy Bengt Klarin, lekarz prowadzący testy, postawiliśmy hipotezę, zgodnie z którą nacieranie jamy ustnej bakteriami probiotycznymi bakteriami mogłoby efektywną (i atrakcyjną mikrobiologicznie) metodą redukowania [liczby] szkodliwych mikroorganizmów zamieszkujących jamę ustną u krytycznie chorych, wentylowanych mechanicznie pacjentów. Zapalenie płuc jest bardzo częstym powikłaniem u pacjentów poddawanych wentylacji mechanicznej i wynika z ogólnego osłabienia organizmu. Dodatkową komplikacją związaną z zakażeniem jest fakt, że pacjenci poddani tej procedurze są przeważnie nieprzytomni lub poddani silnym dawkom leków, przez co objawy infekcji mogą być przez długi czas niezauważone. Jak oceniają specjaliści, ryzyko rozwinięcia się VAP rośnie o 1 pkt proc. z każdym dniem oddychania z pomocą respiratora. Jak pokazały testy wykonane przez badaczy z Uniwersytetu w Lund, bakterie probiotyczne chronią przed zapaleniem płuc tak samo skutecznie, jak chlorheksydyna. Na ich korzyść przemawia jednak znacznie większe bezpieczeństwo w porównaniu do podawania tej substancji. Autorzy badań bardzo pozytywnie oceniają stosowanie szczepu 299 do zapobiegania VAP. Jak podkreślają, bakterie te żyją w jamie ustnej cały czas i chronią pacjenta przez 24 godziny na dobę, w przeciwieństwie do chlorheksydyny należącej do związków o krótkim czasie działania.
  7. Nawet, gdy jest się zwierzęciem pływającym w morzu, można liczyć na dostawę słodkiej wody pitnej. Przekonuje nas o tym choćby styl życia węży morskich, których tajemnice badali specjaliści z University of Florida. Dokonane odkrycie obala mit o zdolności węży morskich do regularnego przyjmowania wody morskiej. Dotychczas uważano bowiem, że wysoka zawartość soli w wodzie nie jest problemem, gdyż gady te usuwają jej nadmiar dzięki wyspecjalizowanym gruczołom. Prosty eksperyment pokazał jednak, że jest zupełnie inaczej. Nasze eksperymenty pokazaują, że [węże morskie] w rzeczywistości odwadniają się w wodzie słonej i piją wyłącznie wodę słodką lub silnie rozcieńczoną mieszaninę o małej zawartości wody słonej, wynoszącej 10-20% - tłumaczy Harvey Lillywhite, jeden z autorów odkrycia. Badanym gatunkiem były kraity indyjskie (Bungarus caeruleus) - gady prowadzące mieszany, wodno-lądowy tryb życia. Zwierzęta przetrzymywano przez dwa tygodnie w klatce zanurzonej w zbiorniku, w którym je złapano, po czym zostały one zważone. Znaczny ubytek masy ciała sugerował, że doszło do poważnego odwodnienia ich organizmów. Kolejnym etapem eksperymentu było przeniesienie węży na 20 godzin do akwarium wypełnionego wodą słoną, lecz taka zmiana nie miała większego wpływu na ich masę. Sytuacja zmieniła się za to diametralnie, gdy przenoszono je do wody słodkiej lub silnie rozcieńczonej wody morskiej. Zwierzęta wyraźnie wówczas przybierały na wadze w bardzo krótkim czasie, co świadczy o odtworzeniu zapasów wody w organizmie. Autorzy eksperymentu przedstawiają dwie możliwe metody zdobywania dostępu węży morskich do wody słodkiej. Pierwszy z nich to korzystanie z przybrzeżnych strumieni i rzek. Ich wody nie mieszają się od razu z wodą słodką, dzięki czemu istnieją spore obszary wypełnione wodą o stosunkowo niskiej, akceptowalnej zawartości soli. Drugie rozwiązanie tego problemu wynika z różnicy gęstości wody słonej i słodkiej. Ponieważ woda słodka, pochodząca np. z opadów, ma gęstość mniejszą od słonej, zaraz po deszczu utrzymuje się w pobliżu powierzchni. Stwarza to idealną okazję do uzupełnienia niedoboru płynów. Dokonane odkrycie może być bardzo istotne dla przetrwania wielu gatunków zwierząt. Nietrudno bowiem przewidzieć, że zmiana ilości opadów oraz obszarów ich występowania, do której może dojść wraz z zachwianiem klimatu, może znacząco wpływać na ich fizjologię. Problem ten może dotyczyć nie tylko węży, lecz nawet całych ekosystemów morskich.
  8. Jak donosi Bloomberg, prezes Microsoft Steve Ballmer stwierdził, że jego firma nie jest zainteresowana zakupem Yahoo!. Po takim oświadczeniu akcje Yahoo! straciły na wartości 13% i są obecnie sprzedawane po 12,20 USD. Nie jesteśmy zainteresowani powrotem do rokowań i rozważeniem akwizycji - powiedział Ballmer. Jestem pewien, że istnieją pewne możliwości współpracy na polu wyszukiwarek internetowych - dodał. Oświadczenie prezesa Microsoftu to reakcja na słowa prezesa Jerry'ego Yanga, który przed dwoma dniami stwierdził, że jest gotów sprzedać Yahoo!. Od początku bieżącego roku akcje Yahoo! straciły na wartości 40%, a cena akcji Microsoftu jest niższa o 41% od ceny z początków stycznia.
  9. Przedstawiciele firmy Plethora Solutions Holdings, specjalizującej się w produkcji leków stosowanych w urologii, zakończyli właśnie trzecią fazę badań klinicznych nowej terapii zapobiegającej przedwczesnemu wytryskowi. Opracowanym środkiem może być zainteresowanych aż 30% aktywnych seksualnie mężczyzn. Opracowany lek, noszący nazwę kodową PSD502, jest w rzeczywistości mieszaniną dwóch leków, lidokainy oraz prilokainy, stosowanych wcześniej jako środki o lokalnym działaniu znieczulającym. Nowy preparat jest nanoszony miejscowo w formie aerozolu, a jego działanie zaczyna się już po pięciu minutach od aplikacji. Przeprowadzone w Europie badania kliniczne potwierdzają, że wywiera on znaczący wpływ na czynności seksualne mężczyzn cierpiących na przedwczesny wytrysk (ejakulację). Przeprowadzone testy należały do tzw. trzeciej fazy badań klinicznych, co oznacza, że wykonano je w wielu ośrodkach jednocześnie z zachowaniem uznanych powszechnie reguł gwarantujących rzetelność uzyskanych wyników. Mężczyzn biorących udział w eksperymencie rozdzielono losowo do dwóch grup. W pierwszej z nich, liczącej trzystu mężczyzn, przyjmowano PSD502, zaś w drugiej panowie przyjmowali placebo, czyli substancję neutralną dla organizmu. Zgodnie z regułami obowiązującymi podczas tego typu analiz, ani osoby odpowiedzialne bezpośrednio za podanie leku, ani sami pacjenci nie wiedzieli, czy aplikowany jest prawdziwy lek, czy tylko substancja neutralna. Po dwunastu tygodniach terapii wyniki badania oceniano w oparciu o trzy skale: jedną mierzącą czas, o jaki opóźnia się ejakulacja w czasie stosunku wewnątrzpochwowego (ang. Intra-vaginal Ejaculation Latency Time - IELT), a także o tzw. wskaźnik przedwczesnej ejakulacji (ang. Index of Premature Ejaculation - IPE), składający się z oceny dwóch osobnych parametrów: kontroli nad własnymi reakcjami oraz subiektywnego poczucia satysfakcji. Testy PSD502 wykazały, że pomaga on poprawić wszystkie trzy badane parametry. Czas opóźnienia ejakulacji wzrósł z jednej minuty do czterech, zaś poszczególne elementy testu IPE wzrosły o siedem oraz sześć punktów na szesnastopunktowej skali. Dla porównania, poprawa wyniku badania IPE o dwa punkty jest uznawana za istotna z klinicznego punktu widzenia. Bezpieczeństwo leku można uznać za wysokie. Zaledwie 2,6% pacjentów uskarżało się na pojawienie się związanych z terapią działań niepożądanych (w grupie "leczonej" placebo analogiczny efekt pojawił się u 1% panów). Co więcej, nie stwierdzono jakichkolwiek niekorzystnych objawów poza miejscem podania. O bezpieczeństwie leku może także świadczyć fakt, że po zakończeniu badań (i poinformowaniu panów przyjmujących lek, że rzeczywiście otrzymywali PSD502) aż 265 spośród 300 pacjentów zdecydowało się na wzięcie udziału w kolejnej, trwającej tym razem dziewięć miesięcy, serii testów. Obecnie nie istnieje ani jedna zarejestrowana terapia przedwczesnego wytrysku. Co prawda próbuje się np. dodawać do prezerwatyw środki znieczulające, lecz żadna z tych metod nie przeszła pełnego procesu pozwalającego na jej stosowanie w lecznictwie. Stwarza to ogromną okazję dla firm farmaceutycznych, gdyż problem "zbyt wczesnego kończenia" dotyka w krajach rozwiniętych aż 25-30% aktywnych seksualnie mężczyzn. Specjaliści z Plethora Solutions Holdings czekają obecnie na zakończenie analogicznych testów klinicznych prowadzonych w Stanach Zjednoczonych. Od ich wyniku może zależeć powodzenie procesu rejestracji leku oraz jego wprowadzenia na rynek.
  10. Oto-Shigure to parasol, który jednocześnie jest... osobistym systemem audio. Twórcami niezwykłego urządzenia są naukowcy z Keio University i firmy Toa Engineering. Oto-Shigure wygląda jak tradycyjny japoński parasol z bambusa i pokrytego olejem papieru. Można go jednak podłączyć do odtwarzacza MP3 i cieszyć się dźwiękiem zapewnianym przez miniaturowy wzmacniacz oraz cztery wibrujące silniczki. Wprawiają one czaszę parasola w drgania, zamieniając go w duży głośnik. Ma on tę olbrzymią zaletę, że zapewnia trójwymiarowy dźwięk, słyszany jedynie do osoby, która znajduje się pod parasolem. Można więc słuchać muzyki nie przeszkadzając znajdującym się obok ludziom. Parasol ma trafić na rynek w przyszłym roku. Będzie kosztował mniej niż 100 dolarów.
  11. Krawat ujawnia nie tylko preferencje kolorystyczne właściciela, zamiłowanie do mody czy zasobność portfela. Wg naukowców, konkretne rodzaje krawatów są wybierane przez określonych ludzi. Krawat fioletowy zdradza arogancję i tendencję do rzucania się w oczy za wszelką cenę. W przypadku niektórych osób przeprowadzających rozmowy kwalifikacyjne kandydat z purpurowym krawatem od razu ląduje na liście z hasłem "do odrzucenia". Zielony jest kolorem nadziei i barwą relaksującą wzrok. Wydaje się więc dobry, ale raczej na ścianę pokoju, a nie na dominującą barwę krawata. "Zwis" w kolorze liści kojarzy się bowiem z zazdrością, chciwością i kimś, kto nie ma szczęścia i odrobinę ryzykuje. Modne ostatnimi czasy krawaty różowe wskazują na romantyczne (niekiedy aż do bólu) nastawienie właściciela, który poszukuje ludzkiej sympatii albo uwielbienia. Można je więc uznać za doskonały rekwizyt narcyza. Krawaty-nowinki, np. z nadrukami, sygnalizują, że noszący je mężczyźni pragną uchodzić za ważniejszych, bardziej seksownych i towarzyskich, niż są w rzeczywistości. Naukowcy sądzą, że to rodzaj samozachwalającego transparentu. Tyle na temat złych kolorów krawatów. Które jednak można uznać za wskazane? Na pewno brązowe, także w odcieniu kasztanowym, granatowe, czerwone i żółte. Właściciele muszek, oczywiście dobrze zawiązanych i dopasowanych do koszuli, dają innym odczuć, że są ekscentryczni, pomysłowi i zabójczo eleganccy. W ramach sondażu przeprowadzono wywiady z 2 tys. mężczyzn. Pytano o wybierane kolory krawatów, samopoczucie, w jakie są przez nie wprawiani, krawaty przynoszące szczęście oraz opinie na temat garderoby innych panów. Zadania tego podjęli się specjaliści z Southern England Psychological Services w Hampshire oraz zatrudnieni przez producenta krawatów Peckham Rye.
  12. MTV i MySpace przetestowały technologię, która umożliwia właścicielom materiałów wideo umieszczonych nielegalnie w Sieci na zarabianie na nich. To powinno ułatwić rozwój serwisów takich jak MySpace czy YouTube. Właściciele praw do materiałów nielegalnie zamieszczanych w tych serwisach od dawna oskarżają je, że tak naprawdę nie zależy im na walce z piractwem, gdyż na tym piractwie zarabiają. Firma Auditude opracowała technologię, która identyfikuje pirackie materiały i umieszcza w nich reklamy, a dochody z nich zasilają konto właściciela treści. Podczas testów oprogramowanie kalifornijskiej firmy monitorowało programy nadawane przez MTV i sprawdzało, czy nie zostały one umieszczone w serwisie MySpace. Jeśli wykryło taki nielegalny klip, zamieszczało w nim półprzezroczystą reklamę, zajmującą około 30% okienka z filmem. Reklama informowała o prawach autorskich oraz wyświetlała odnośnik do miejsca, gdzie można zobaczyć klip w rozdzielczości HD i kupić np. cały odcinek oglądanego serialu. Sam format reklamy zapewne się zmieni po pierwszych testach, które będą miały na celu zbadanie jej skuteczności i reakcji użytkowników. YouTube już w ubiegłym roku zastosowało nieco podobne rozwiązanie, czyli program, który potrafi wyszukać i usunąć materiały chronione prawem autorskim lub też dodać do nich reklamę. Jednak technologia YouTube działa tylko wówczas, gdy właściciel praw do dzieła wskaże konkretny klip, który ma być wyszukany. Siłą oprogramowania Auditude jest to, że samodzielnie analizuje emitowane w telewizji programy i porównuje je z zawartością MySpace'a. Może, oczywiście, wyszukiwać też archiwalne, nieemitowane nagrania. Analitycy zwracają uwagę, że oba wielkie serwisy - YouTube i MySpace - inwestują w technologie, które wyszukują piracką zawartość i umieszczają w niej reklamy. Może to oznaczać, że walka z online'owym piractwem, polegająca na usuwaniu chronionej prawem zawartości, nie sprawdziła się.
  13. W Journal of Renewable and Sustainable Energy ukazał się artykuł, którego autorzy, naukowcy z University of South Florida, poinformowali o wyprodukowaniu jednych z najmniejszych ogniw słonecznych. Prace nad miniaturowymi urządzeniami prowadzi zespół profesor Xiaomei Jiang. Akademicy uważają, że ich wynalazek pozwoli na opracowanie spreju, który będzie można nanieść na dowolną powierzchnię i pozyskiwać dzięki temu energię ze Słońca. Stworzone na Florydzie ogniwa są czterokrotnie mniejsze od ziarna ryżu. Zostały one stworzone z organicznego polimeru, którego głównymi składnikami są węgiel i wodór. Można je rozpuścić i nałożyć na powierzchnię np. za pomocą specjalnego pistoletu. Profesor Jiang mówi,że możliwe jest też zrobienie z jej ogniw farby nakładanej pędzlem. Naukowcy zaprezentowali 18 ogniw, które razem miały powierzchnię 2,2 centymetra kwadratowego. Były one w stanie wyprodukować energię o napięciu 7,8 wolta i natężeniu 55 mikroamperów. Profesor Jiang uważa, że w ciągu kilku miesięcy uda się wyprodukować ogniwa dostarczające prąd o napięciu 15 woltów.
  14. Hiszpańscy kryminolodzy przeprowadzili szereg prób, by sprawdzić, jak produkty wybielające wpływają na ślady krwi na miejscu zbrodni (Naturwissenschaften). Potwierdzili to, co podejrzewano od dość dawna: Ace czy Domestos sprzyjają przestępcy... Wybielacze zawierające chlor ukrywają ślady krwi, plamy wystarczy jednak potraktować luminolem lub fenoloftaleiną, by znów były widoczne jak na dłoni. Zawierającą żelazo hemoglobinę (Hb) da się wykryć nawet po dziesięciu praniach. Jeśli jednak przestępca postanowi zatrzeć ślady za pomocą wybielacza ze związkami tlenu, np. wodą utlenioną, hemoglobina znika (dla tradycyjnych metod) na dobre. Zespół Fernando Verdú z Uniwersytetu w Walencji namoczył poplamioną krwią tkaninę na 2 godziny w tlenowym wybielaczu. Potem materiał "obrabiany" porównano z niepranym. Akademicy zauważyli, że plamy wypłowiały, ale nie znikły całkowicie. Niestety, luminol, fenoloftaleina ani testy na obecność hemoglobiny niczego nie wykazywały. Na razie nikt nie wie dlaczego... Po spryskaniu luminolem wybielacz chlorowy sam w sobie może dawać fałszywie pozytywne rezultaty. Da się temu jednak zapobiegać albo wykluczyć taką możliwość po dokładniejszym zbadaniu. Z odplamiaczami tlenowymi sprawy mają się dużo gorzej. Co bowiem zrobić z czymś widzialnym gołym okiem, a jednak niewykrywalnym? A co w przypadku, gdy żaden specjalista nie skojarzy, że patrzy na krew? Ekipa przeszukująca miejsce zbrodni może przecież pobrać próbkę do badań DNA, jeśli najpierw test wykaże obecność ludzkiego materiału.
  15. Rezonans magnetyczny mózgu wykazał, że u ludzi z depresją w momencie doświadczania lub przewidywania bólu występuje silniejsza aktywność w rejonach związanych z emocjami (Archives of General Psychiatry). Zespół Iriny Strigo z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego poinformował ochotników, że za 8 sekund zostaną lekko oparzeni w ramię. Odczują ból, ale nie doznają żadnych uszkodzeń ciała. Wg szefowej ekipy, rozkład i rodzaj aktywności mózgu w momencie odczuwania bólu odzwierciedla całą bezradność związaną z depresją. Chorzy nie próbowali jej bowiem w żaden sposób modulować. W eksperymencie wzięło udział 15 osób w wieku dwudziestu kilku lat, u których zdiagnozowano głęboką depresję (nikt nie zażywał leków). Uwzględniono też równoliczną grupę kontrolną, składającą się ze zdrowych ludzi. Po porównaniu skanów ich mózgów w momencie przewidywania bólu okazało się, że u ochotników z depresją występuje silniejsza aktywność w rejonach związanych z emocjami, np. w obrębie wyspy i jądra migdałowatego. Utrzymywała się ona w czasie 5-sekundowego parzenia. Co ciekawe, obszary odpowiadające w normalnych warunkach za łagodzenie bólu działały wtedy słabiej, niż powinny. Zaobserwowane zjawisko wyjaśnia, czemu tak dużo osób z depresją (ok. ¾) uskarża się na chroniczny lub nawracający ból oraz dlaczego spory odsetek (30-60%) chorych z chronicznym bólem ma również depresję.
  16. Osoby mieszkające w centrum Toronto mogą skorzystać z serwisu cateringowego, serwującego ostatnie posiłki amerykańskich przestępców. Last Meals Delivery Service to pomysł Paula Kneale. Na obiad czy kolację trzeba przeznaczyć 20 dolarów, czyli równowartość więziennej stawki żywieniowej w USA. Zamówienie nie jest realizowane natychmiast, na posiłek z seryjnym mordercą lub gwałcicielem trzeba się zdecydować z kilkudniowym wyprzedzeniem. Jest dostarczany w papierowej torbie. Na aluminiowych pojemnikach widnieją personalia i numer więzienny przestępcy. W skład kompletu wchodzą też płyta DVD z nagraniem doświadczeń towarzyszących śmierci klinicznej oraz maska. Niestety, wycięto tylko otwory na oczy, na czas jedzenia trzeba więc ją zdjąć. Zamawiający zdaje się na ślepy los, ponieważ sam nie wybiera posiłku. Ktoś robi to za niego. Tradycja podawania ostatniego posiłku osobie skazanej na karę śmierci jest bardzo stara. Odwoływali się do niej starożytni Grecy, Chińczycy, Rzymianie czy Egipcjanie. Aztekowie posuwali się nawet o krok dalej, karmiąc przez dłuższy czas ludzi składanych bogom w ofierze. W Europie ostatni posiłek miał znaczenie symboliczne. Przyjmując go, skazany wybaczał sędziemu, katowi i innym osobom zaangażowanym w egzekucję. Gdyby tego nie uczynił, prześladowałby potem nieszczęsnych jako duch.
  17. Opracowany w MIT wynalazek rodzi nadzieję na zwiększenie skuteczności rekonstrukcji mięśnia sercowego. Dzięki jego wykorzystaniu do wspomagania terapii z wykorzystaniem komórek macierzystych odbudowa narządu może stać się naprawdę prostą procedurą. Zasada działania mikroskopijnego urządzenia jest bardzo prosta. Przypomina ono skrzyżowanie rusztowania z plastrem miodu, a jego celem jest stworzenie matrycy, na której można hodować komórki macierzyste lub komórki mięśnia sercowego (kardiomiocyty). Mogą one zostać wykorzystane do odbudowania uszkodzeń organu powstałych np. w wyniku zawału lub wrodzonych defektów. Wynalazek ekspertów z MIT jest pierwszą tego typu konstrukcją zaprojektowaną z myślą o dostosowaniu do charakterystyki tkanki budującej ściany serca. Oprócz wielu innych jego zalet niezwykle istotna jest zdolność do stopniowej biodegradacji, dzięki czemu po pewnym czasie od zakończenia "łatania" ubytku dochodzi do całkowitego zaniku ciała obcego. Pozwala to na przywrócenie kardiomiocytom optymalnych warunków życia, maksymalnie zbliżonych do naturalnych. Lisa E. Freed, jedna z badaczek związanych z badaniami, tłumaczy: w dalszej perspektywie chcielibyśmy mieć do dyspozycji całą gamę rusztowań dostosowanych do różnych rodzajów tkanki, które potrzebowalibyśmy naprawić. Jak tłumaczy, każde z nich miałoby unikalne właściwości strukturalne i mechaniczne, dzięki czemu proces regeneracji zachodziły w sposób optymalny dla danego organu. Sekretem rusztowania jest jego dostosowanie do tzw. kierunkowości komórek serca, czyli charakterystycznego sposobu ich ułożenia w sposób zapewniający kurczenie się komór wyłącznie w określonych kierunkach. Dotychczasowe rozwiązania nie posiadały tej cechy lub wymagały przyłożenia prądu elektrycznego do wywołania odpowiednich zmian kształtu. Sprawiało to, że stopień integracji implantu z mięśniem sercowym był stosunkowo niski, a fizjologia skurczu była upośledzona. Eksperymenty przeprowadzone na komórkach szczurzych noworodków wykazały, że możliwe jest przeniesienie komórek do wnętrza oczek siatkowatego rusztowania. Po zasiedleniu matrycy, komórki wykazywały prawidłowe cechy fizjologiczne, a także wspomnianą wcześniej kierunkowość. Autorzy wynalazku podkreślają, że wciąż wymaga on dopracowania. Badacze przyznają m.in., że matryca jest zbyt cienka, by pozwolić na rekonstrukcję mięśnia sercowego na całej jego grubości. Na szczęście trwają jednak intensywne prace nad dalszymi udoskonaleniami unikalnego implantu.
  18. W przyszłym tygodniu, podczas konferencji PacSec w Tokio, zostanie omówiona pierwsza w historii metoda praktycznego ataku na WPA. Standard Wi-Fi Protected Access (WPA) jest powszechnie stosowany w celu zabezpieczania sieci bezprzewodowych. Erik Tews i Martin Beck pokażą, w jaki sposób można odczyta dane przesyłane pomiędzy routerem a notebookiem. Specjalistom udało się złamać klucz TKIP (Temporal Key Integrity Protocol). Informują, że można tego dokonać w 12-15 minut. WPA zostało złamane tylko częściowo, gdyż Tews i Beck nie są w stanie odczytać danych, które komputer przesyła do routera. Jednak już samo złamanie zabezpieczeń danych wędrujących z routera do peceta umożliwia przestępcy np. podsunięcie użytkownikowi fałszywych informacji. Nie od dzisiaj wiadomo, ze TKIP można złamać metodą "brute force", jednak wymaga ona użycia sporych mocy obliczeniowych. Tews i Beck nie korzystali jednak z "brute force". By złamać klucz najpierw znaleźli sposób na to, by router wysłał im dużą ilość danych. To ułatwiało złamanie klucza. Jednak tę sztuczkę połączyli z "matematycznym przełomem", dzięki któremu złamali WPA znacznie szybciej, niż to wcześniej było możliwe. W ciągu kilku najbliższych miesięcy ukaże się praca naukowa, w której Tews ujawni sposób przeprowadzenia włamania. Z kolei część kodu wykorzystanego podczas ataku na WPA już została włączona do stworzonego przez Becka narzędzia Aircrack-ng. Osiągnięcie Becka i Tewsa może stanowić poważny problem przede wszystkim dla przedsiębiorstw, gdyż powszechnie używają one sieci bezprzewodowych. Najpopularniejsze standardy ochrony tego typu sieci to WEP, WPA oraz WPA2. Pierwszy z nich od dawna jest uważany za przestarzały i niebezpieczny, stąd też szeroko używane są WPA i WPA2. Teraz okazało się, że i WPA można złamać. Bezpieczny pozostał zatem jedynie WPA2. Pytanie tylko, jak długo.
  19. Błąd rozszerzenia granic (ang. boundary extension), który polega na twierdzeniu, że widziało się więcej niż w rzeczywistości - następuje coś w rodzaju rozciągnięcia obrazu - nie był dotąd prawie w ogóle badany. W odróżnieniu od innych błędów postrzegania, nie musi jednak powstawać w warunkach przeciążenia informacyjnego, dostępu do sprzecznych danych czy długich okresów retencji. Formuje się bowiem zaledwie po 1/20 sekundy (Psychological Science). Psycholodzy Helene Intraub i Christopher A. Dickinson z University of Delaware zebrali grupę ochotników i stworzyli dwie wersje tego samego obrazu z jednakowym tłem. Jedna z nich przedstawiała nieco szerszą,a druga lekko zawężoną scenę. W pierwszym eksperymencie wyświetlano zdjęcie, 42-ms lub 250-ms przesłonę (wzór z prostych i krzywych z uśmiechniętą twarzą w środku), a potem tę samą fotografię albo inną jej wersję. Zadanie polegało na stwierdzeniu, czy końcowa wersja jest zdjęciem widzianym na początku, czy też pokazuje mniej lub więcej od niego. Wartości 42 i 250 wybrano nieprzypadkowo, ponieważ 42 milisekundy to czas sakkady, a 250 to okres oddzielający od siebie momenty zatrzymania wzroku, czyli fiksacji. Drugi eksperyment był bardzo podobny, lecz następujące po sobie fotografie wyświetlano po przeciwnych stronach monitora. Wymagało to przeniesienia wzroku, a więc angażowało ruchy sakkadowe. Co ciekawe, błąd rozszerzenia granic występował przy obu scenariuszach, mimo że ochotnicy dokładnie wiedzieli, co będzie badane. Gdy po przerwie pokazywano im to samo zdjęcie, uznawali, że jest ono ściśnięte w porównaniu do oryginału, a znikało przecież na czas krótszy od mrugnięcia okiem. Błąd pojawiał się także podczas rzeczywistego skanowania wzrokowego. Opierając się na uzyskanych wynikach, Amerykanie przedstawili nową koncepcję postrzegania, które nie bazuje wyłącznie na wzrokowych danych wejściowych. Wg nich, mózg bierze pod uwagę innego rodzaju dane, w tym percepcję amodalną, gdy luki informacyjne są automatycznie czymś zapełniane, i przestrzenną, która daje patrzącemu wrażenie przestrzeni rozciągającej się poza obrazem. Podczas opisanych eksperymentów obraz na chwilę znikał, ale pozostałe dane nadal dopływały. Psycholodzy uważają, że błyskawiczny błąd rozszerzenia granic jest przystosowawczy, bo zapewnia ciągłą i spójną wizję otaczającego świata.
  20. Na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego (UCSD) i Clarkson University trwają prace, których celem jest zmniejszenie śmiertelności wśród żołnierzy na polu walki. Większość z nich umiera w ciągu pół godziny od zranienia. Trzydzieści minut to najczęściej zbyt mało czasu, by do żołnierza dotarł lekarz, nie mówiąc już o transporcie do szpitala. Amerykańscy naukowcy pracują nad urządzeniem, które będzie monitorowało stan zdrowia żołnierza, postawi wstępną diagnozę i zaordynuje odpowiednie lekarstwa, a te zwiększą szanse na przeżycie. Szef projektu, profesor nanoinżynierii Joseph Wang z UCSD zatrudnił do pomocy Evgeny'ego Katza z Clarkson, który niedawno opracował bazującą na enzymach bramkę logiczną. Ta reaguje w ściśle określony sposób na pojawienie się różnych biomarkerów, wywołując tym samym "reakcję łańcuchową" polegającą na odpowiednim zamykaniu i otwieraniu kolejnych bramek logicznych. W wyniku takich działań zostaje postawiona wstępna diagnoza. Katz i Wang chcą stworzyć system, który będzie monitorował cztery biomarkery: glukozę, tlen, laktazę i norepinefrynę. Mierzenie ich poziomów pozwala na zdiagnozowanie pojawienia się różnego typu zranień. Na przykład jeśli wskutek urazu u żołnierza dojdzie do wylewu krwi do mózgu, czujnik wykryje rosnące poziomy laktazy, glukozy i norepinefryny. Taka diagnoza spowoduje uruchomienie się bramki logicznej odpowiedzialnej właśnie za tego typu ranę, co z kolei wywoła reakcję układów scalonych odpowiedzialnych za podanie odpowiedniego leku. Chcemy stworzyć inteligentne czujniki, które będą w stanie rozpoznać różne rodzaje zranień, podjąć odpowiednią decyzję i podać lekarstwa - mówi Wang. Na razie są to tylko rozważania teoretyczne. Projekt jest w bardzo wczesnej fazie rozwoju, a jego pomysłodawcy nie wiedzą nawet, jakie rany mogą być rozpoznawane przez czujniki. Muszą zbadać dokładną kombinację biomarkerów, by określić charakterystyki dla różnych ran, a następnie przygotować enzymatyczne bramki logiczne, które będą odpowiednio reagowały. Profesor Wang, którego gabinet jest naszpikowany różnymi czujnikami, mówi, że niektóre z nich już teraz mogą się przydać. Ma bowiem do dyspozycji układy tak małe, że mogą np. zmieścić się w kanalikach łzowych, a nieco większe można wszczepić pod skórę. Naukowcy chcą jednak, by ich technika była jak najmniej inwazyjna, dlatego też będą dążyli do stworzenia technologii, która będzie działała dzięki monitorowaniu łez, śliny czy potu. Pomysł swoich kolegów chwali profesor Martin Bazant, jeden z założycieli działającego na MIT Institute for Soldier Nanotechnologies. Wątpi, co prawda, w możliwość stworzenia w pełni zautomatyzowanego systemu, który będzie zajmował się leczeniem, ale uważa, że olbrzymim postępem będzie skonstruowanie systemu diagnostycznego. To znakomicie pomoże lekarzowi, który na czas dotrze do żołnierza. Profesor Wang mówi, że podobne urządzenia przydadzą się też w zastosowaniach cywilnych. Załogi karetek pogotowia zyskają dzięki nim dostęp do dokładniejszych danych na temat ratowanej osoby, a w szpitalach możliwe będzie monitorowanie na bieżąco stanu wielu pacjentów.
  21. Naukowcy z Instytutu Fraunhofera informują, że opracowany przez nich smar na bazie ciekłych kryształów, zmniejsza tarcie niemal do zera. Użycie takiego smaru pozwoli więc na gigantyczne oszczędności energii. Smary są powszechnie używane w dużej mierze po to, by zmniejszyć straty energii spowodowane tarciem. Spotykamy je zarówno w samochodach, maszynach przemysłowych i w turbinach wiatrowych.Podczas ich produkcji korzysta się przede wszystkim z różnego rodzaju olejów. Do pewnego stopnia redukują one tarcie, jednak mimo to wciąż powoduje ono olbrzymie straty energii. Uczeni z Fraunhofera pokładają nadzieję w smarach z ciekłych kryształów. Od smarów na bazie olejów różnią się tym, że ciekłe kryształy mają konkretną orientację. Właśnie dzięki temu tarcie zostaje zmniejszone niemal do zera. Naukowcy zbadają teraz, w jakich warunkach sprawdzają się różne kompozycje kryształów. Do testów wykorzystywany jest metalowy cylinder, który jest poruszany w lewo i prawo wewnątrz otaczającego go większego cylindra, o który się ociera. Zauważono, że przy zastosowaniu w takich warunkach konwencjonalnych smarów, siła tarcie pozostaje praktycznie taka sama. Po użyciu smarów na ciekłych kryształów zmniejszyła się ona niemal do zera. Dotychczas smarów na ciekłych kryształach nie można było stosować w łożyskach kulkowych, gdyż siły nacisku są tam bardzo duże i ciekłe kryształy się nie sprawdzają. Natomiast idealnie nadają się do łożysk ślizgowych. Naukowcy z Instytutu Fraunhofera mówią, że ich smary trafią na rynek w ciągu 3-5 lat. Nie powinny być zbyt drogie, gdyż wykorzystywane do ich produkcji ciekłe kryształy nie muszą być tak czyste, jak ciekłe kryształy używane do wytwarzania monitorów komputerowych.
  22. Neurony lustrzane, które uaktywniają się zarówno podczas samodzielnego wykonywania jakiejś czynności, jak i podczas obserwowania czyichś działań, zdążono już powiązać z empatią, moralnością, siłą oddziaływania filmów erotycznych, a nawet autyzmem. O ile jednak u małp można było obserwować aktywność pojedynczych neuronów tego typu, o tyle ich istnienie u ludzi wykazano bardzo okrężną drogą, bo podczas ogólnego badania funkcjonalnym rezonansem magnetycznym (fMRI). Ilan Dinstein z New York University uważa, że jest to podejście niedokładne, a uzyskane w ten sposób wyniki wcale nie muszą być prawdziwe. Gdy widzimy, że podczas działania i obserwowania działania innej osoby uaktywnia się ten sam rejon mózgu, wcale nie mamy gwarancji, że wyładowują się te same neurony. Dlatego przypisywanie im np. odpowiedzialności za autyzm jest, wg niego, przedwczesne. By sprawdzić, które neurony uaktywniają się w czasie samodzielnej gry i obserwowania zabawy w kamień, nożyce, papier, nowojorczycy i akademicy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle zebrali grupę ochotników. Na czas eksperymentu umieszczono ich w skanerze fMRI. Wolontariusze rozgrywali aż 360 partii z przeciwnikiem nagranym na wideo. W tym czasie program komputerowy uczył się rozpoznawać wzorce aktywności mózgowej, powiązane z wykonywaniem określonego gestu i obserwowaniem go w wykonaniu drugiej osoby. Obserwowano 3 rejony: korę ruchową, wzrokową i przednią bruzdę śródciemieniową (ang. anterior intraparietal sulcus, aiPS), która zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami, miała być siedliskiem licznych neuronów lustrzanych. Po zakończeniu nauki badacze sprawdzali, czy na podstawie analizy samej aktywności program potrafi stwierdzić, czy człowiek gestykuluje, czy ogląda ruchy czyichś dłoni. Podczas analizy aktywności kory wzrokowej program z dużą trafnością (72%) typował obserwowany gest. Równie dobrze nazywał gest wykonywany przez ochotnika, odcyfrowując wzorce aktywności jego kory ruchowej. Gdyby aiPS rzeczywiście była siedliskiem neuronów lustrzanych, powinna się uaktywniać jednakowo podczas działania i w czasie obserwacji działań, a komputer powinien umieć określić gest widziany przez wolontariusza i na odwrót. Tymczasem trafność oszacowań graniczyła z przypadkiem. Wg Dinsteina świadczy to o tym, że aiPS jest w dużej mierze zapełniona mieszanką neuronów ruchowych i wzrokowych, które lekceważono we wcześniejszych badaniach. Oznacza to, że neurony lustrzane są rzadsze niż do tej pory sądzono.
  23. Jerry Yang, prezes Yahoo!, oświadczył, że chce, by jego firma została kupiona przez... Microsoft. Przed kilkoma miesiącami Yang i popierający go członkowie zarządu stanowczo sprzeciwiali się przejęciu portalu przez koncern z Redmond. Yang wygłosił swoje zaskakujące oświadczenie wczoraj, podczas spotkania Web 2.0 Summit. Wówczas to najpierw wyraził żal, iż Google, wobec sprzeciwu urzędu antymonopolowego, zrezygnowało z dalszych starań o zawarcie umowy z Yahoo!. Następnie stwierdził: Dzisiaj sądzę, że najlepsze, co Microsoft może zrobić, jest kupno Yahoo!. Czy chcieliśmy tego? Tak. Jednocześnie prezes Yahoo! stwierdził, że to koncern Gatesa wycofał się z rozmów, które toczone były pomiędzy lutym a majem bieżącego roku. Przypomnijmy, że wówczas Microsoft oferował 31 dolary za akcję Yahoo!, wyceniając tym samym portal na 44,6 miliarda dolarów. Oferta Microsoftu pojawiła się, gdy akcje Yahoo! sprzedawano po 19 USD. Zarząd portalu twierdził, że firma warta jest więcej. Po przedłużających się negocjacjach Microsoft podbił cenę do 33 dolarów, jednak i ta propozycja została odrzucona. Koncern z Redmond wycofał się więc z rozmów, a Yahoo! zaczęło szukać sposobów na poprawienie swojej kondycji finansowej. Dotychczas się to nie udało, a akcje Yahoo! ciągle spadały. Osiągnęły cenę poniżej 13 dolarów. W końcu, gdy coraz bardziej oczywiste stawało się, że wskutek sprzeciwu urzędów, Google i Yahoo! nie będą mogły zawrzeć porozumienia, możliwości poprawienia sytuacji portalu stawały się coraz mniejsze. Jerry Yang dokonał więc zaskakującej wolty i oświadczył, że jest gotów sprzedać Yahoo! Microsoftowi. Akcje portalu wzrosły do ponad 13 dolarów. Ten skromny wzrost jest wynikiem niepewności inwestorów, co do przyszłości portalu. Nie wiadomo bowiem, czy Microsoft będzie chciał kupić Yahoo!.
  24. Pary pokroju Romea i Julii żyły nie tylko we Włoszech, na ślad pochowanych razem zakochanych natrafiono ostatnio w rosyjskim mieście Krasnodar. Rozpoczęła się tam budowa hotelu, stąd prace archeologiczne u zbiegu ulic Postowaja i Sedin. Czy zmarli tego samego dnia ok. 3,5 tys. lat temu? Kim byli? Naukowcy sądzą, że należeli do tajemniczego ludu, który zamieszkiwał Kubań. Ci sami ludzie konstruowali też kamienne dolmeny. Grobowiec jest pionowym szybem, na którego dnie zlokalizowano wejście do komory. Było ono zabezpieczone zasuwą. Archeolodzy znaleźli też węgiel, co sugeruje, że plemię czciło ogień. Mężczyzna z grobu leżał na plecach, czule obejmując szkielet kobiety. Kochankowie epoki brązu byli jednak dużo starsi od Romea i Julii, w chwili śmierci mieli bowiem ok. 60 lat. Dłonie kobiety przystrojono bransoletkami i brązowymi koralikami. Wg Rosjan, to przedmioty charakterystyczne dla kultury Meotów – plemion zamieszkujących kiedyś południowe i południowo-wschodnie wybrzeże Morza Azowskiego oraz okolice środkowego biegu Kubania.
  25. Andy Latham, 33-latek z Wielkiej Brytanii, choruje na rzadką chorobę genetyczną, zwaną hiperekpleksją, a także chorobą przestrachu czy zespołem sztywnego człowieka. Polega ona na nadmiernej reakcji zaskoczenia na nagły/nieprzyjemny bodziec słuchowy albo dotykowy. Po usłyszeniu niespodziewanego huku, np. wystrzału petardy czy sztucznych ogni, mężczyzna nie ucieka, bo nie może. Zesztywniały upada jak kłoda na ziemię. Nietrudno się domyślić, że w pewnych okolicznościach taka przypadłość bywa niebezpieczna dla zdrowia, a nawet życia. Mieszkaniec Great Harwood miewał już tak porozbijaną głowę, że trzeba było założyć szwy. Objawy hiperekpleksji ujawniają się niekiedy już w pierwszych tygodniach życia i zazwyczaj wygasają w wieku ok. 2-3 lat. U 33-latka przedłużone skurcze toniczne nie tylko nie minęły, ale w dodatku są bardzo silne. Nie może normalnie funkcjonować, bo zaskakuje go wszystko: klepnięcie znienacka w ramię czy plecy, dzwonek telefonu, szczekanie psa, ludzki kaszel lub klaksony samochodów. Szczególnie obawia się fajerwerków, bo są wyjątkowo głośne i niespodziewane. W Dniu Guya Fawkesa, obchodzonym w rocznicę wykrycia spisku prochowego (5 listopada), Latham kładzie się na wszelki wypadek w łóżku lub na podłodze z uszami zatkanymi korkami. Zażywa wtedy większą dawkę swoich lekarstw i podkręca dźwięk w telewizorze. Brytyjczyk twierdzi też, że reakcję zaskoczenia można osłabić, pijąc piwo. Gdy ma gdzieś wyjść z przyjaciółmi, najpierw wypija kilka puszek chmielowego napoju. Wtedy jego mięśnie aż tak nie sztywnieją. Latham jest członkiem grupy niepełnosprawnych striptizerów The Crippendales. O dziwo, gdy kobiety krzyczą podczas jego występu, nie reaguje jak na petardy czy inne głośne dźwięki. Neurolodzy nie mają pewności co do patogenezy hiperekpleksji. Wydaje się jednak, że podczas ataków następuje wzrost aktywności w obrębie pnia mózgu, a choroba nie wiąże się z padaczką. Zespół sztywnego człowieka został po raz pierwszy opisany w 1958 roku. Doniesiono wtedy o całej rodzinie uskarżającej się na dziwne drgawki (podczas incydentu człowiek upada i pręży się). Cztery lata później (w 1962 r.) doktorzy Kok i Bruyn wspominali o dziedzicznej chorobie, która rozpoczyna się u niemowląt jako hipertonia, czyli zwiększenie napięcia mięśni szkieletowych. W niektórych przypadkach hiperekpleksja prowadzi do nagłej śmierci łóżeczkowej. Dziedziczny charakter zespołu został potwierdzony przez dr Angelikę Hahn w 1990 r. Najczęściej hiperekpleksja jest wywoływana mutacją 5. chromosomu, a konkretnie podjednostki alfa-1 receptora glicyny (GlyR).
×
×
  • Dodaj nową pozycję...