-
Liczba zawartości
37647 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
248
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Naukowcy z CSIRO Mathematical and Information Sciences w Sydney nawiązali współpracę z brytyjską firmą i stworzyli oprogramowanie, dzięki któremu z dużą dokładnością można policzyć włosy znajdujące się na danym fragmencie skóry. Wg nich, przyda się ono przy określaniu skuteczności zarówno zabiegów przywracających owłosienie (terapii łysienia), jak i polegających na pozbywaniu się go (depilacja). Do tej pory włosy, które przetrwały zabieg [depilacji], liczono ręcznie. To trudna praca, ponieważ część włosów można policzyć dwa razy, a innych nie policzyć w ogóle. Analiza obrazu daje duże korzyści, gdyż zawsze otrzymuje się ten sam wynik, w dodatku prawidłowy – cieszy się dr Pascal Vallotton. Oprogramowanie wykorzystuje obrazy uchwycone przez przyciskany do skóry skaner. Potrafi odróżnić włosy od zmarszczek, ran lub znamion. Może też porównywać zdjęcia wykonane wcześniej i później, co daje pewien wgląd w szybkość wzrostu włosów. By przetestować nowe oprogramowanie, trzeba się jednak było uciec do starych metod, czyli rachowania na piechotę. Inaczej nie dałoby się stwierdzić, jak precyzyjnie wykonuje ono swoje zadanie. Zgłosiło się 12 ochotników, przeważnie pracowników okolicznych laboratoriów. Przeliczono ich włosy, a aby się nie pomylić w rachubie, po kolei je odznaczano. Koniec końców okazało się, że zastosowanie matematycznego algorytmu i liczenia na piechotę daje porównywalne wyniki. Vallotton zaznacza, że australijsko-brytyjski wynalazek powinien znaleźć zastosowanie przy ocenie skuteczności leczenia łysienia, a także przy liczeniu innych niż włosy długich i cienkich obiektów, np. neuronów czy polimerów białkowych.
-
Sharp zaprezentował wyświetlacz LCD na którym po odłączeniu zasilania możemy oglądać ostatnio pokazywany obrazek. Japońska firma pokazała zarówno kolorowe jak i czarno-białe wersje takiego wyświetlacza o przekątnych od 1,7 do 14,1 cala. Niestety, jej przedstawiciele nie chcieli zdradzić, w jaki sposób udało im się osiągnąć taki efekt. Przyznali jedynie, że wykorzystali "materiały, które zwykle nie są używane w wyświetlaczach ciekłokrystalicznych". Ponadto rzecznik prasowy Sharpa poinformował, że "zapisanie" obrazu wymaga użycia dużych ilości energii.
-
Choć może się to wydawać mało pociągające i raczej niehigieniczne, jeśli podczas rozmowy z ważną dla nas osobą dużo się pocimy, najprawdopodobniej to właśnie z nią spędzimy życie albo przynajmniej na dłużej się zwiążemy (Journal of Social and Personal Relationships). Ashley Holland i Glenn Roisman, psycholodzy z University of Illinois, poprosili chodzących na randki, zaręczonych i pozostających w związku małżeńskim ludzi o wypełnienie 3 kwestionariuszy: 1) dotyczącego własnej osobowości, 2) osobowości partnera oraz 3) jakości ich relacji. Podczas spotkania partnerów mierzono tętno i elektryczne przewodnictwo skóry (to ostatnie zależy m.in. od wilgotności skóry). Pocenie wskazuje na to, że dana osoba jest pobudzona i stara się kontrolować swoje zachowanie. I tętno, i przewodnictwo skóry powiązano z rokowaniami dla związku, w tym z prawdopodobieństwem rozwodu. O dziwo, sposób opisywania w testach siebie i partnera nie wiązał się silnie z tym, jak para zachowywała się w stosunku do siebie.
- 31 odpowiedzi
-
- tętno
- Ashley Holland
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Rosyjski producent nabiału MyasoMolTorg opracował lody, które topiąc się, nie kapią. Wiśniowe UFO, bo tak je nazwano ze względu na niechęć wobec siły ciążenia, nie zmieniają się w ściekającą po dłoniach ciecz, lecz w półstałą galaretkę. Zastosowano w nich najnowsze stabilizatory. Lody nie z tej Ziemi to tylko jedna z kilku innowacji firmy, która chce odrobić poważne straty rosyjskiego przemysłu lodziarskiego z ostatnich 5 lat (w okresie tym odnotowano aż 11-procentowy spadek sprzedaży). W przyszłym miesiącu wszystkie nowości zostaną zademonstrowane na wystawie lodów i mrożonej żywności w Moskwie. Wiaczesław Wygodin, szef Rosyjskiego Stowarzyszenia Wytwórców Lodów, uważa, że sytuację reprezentowanej przez niego gałęzi przemysłu można poprawić na dwa sposoby: 1) promując produkty korzystne dla zdrowia oraz 2) przedstawiając ciekawe wariacje na znany temat, a więc np. niekapiące wiśniowe lody. W nurt zdrowej żywności wpisuje się kilka linii produktów ukraińskiej firmy Koroloveskoje Morojennoje, m.in. energetyzujące lody dla mężczyzn Derji formu (które mają się chyba jawić jako alternatywa dla viagry) czy witaminizowane zimne słodkości dla dzieci. Inny ukraiński wytwórca – firma Lasunka z Dniepropietrowska – oferuje lody dla diabetyków i osób z nadwagą. 0+0 nie zawierają cukru ani tłuszczów, stąd dwa zera w nazwie. Zastosowano w nich sztuczne słodziki i włókna pokarmowe. Na zdrowie stawiają nie tylko Ukraińcy, ale też Rosjanie. Stąd lody, które jak jogurt zawierają żywe kultury bakterii i w ten sposób regulują pracę jelit. Genialny w swej prostocie pomysł został wdrożony w zakładach Fermentu w Tomsku. Poszukując nowych pomysłów na zdrowe lody, warto może skorzystać z rozwiązań Eskimosów, którzy swoje agutuk (znane też jako akutaq, aqutuk czy ackutuk) przygotowują na bazie rybiego, reniferowego lub foczego tłuszczu i dodają do nich obfitujące w przeciwutleniacze ciemne jagody. Potrawa jest ponoć bardzo smaczna i można stanowić posiłek, przekąskę lub deser.
- 3 odpowiedzi
-
- agutuk
- MyasoMolTorg
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
O niekorzystnym wpływie czerwonego mięsa na zdrowie człowieka pisano i mówiono już wiele. Okazuje się jednak, że istnieje co najmniej jeden nowy powód, dla którego warto rozważyć odstawienie tego pokarmu. Najnowsze badania wykazują, że wchłaniane wraz z czerwonym cząsteczki mogą uczynić nas łatwym celem dla ciężkiej infekcji bakteryjnej. Odkrycia dokonał prof. Ajit Varki, lekarz pracujący na Uniwersytecie Kalifornijskim. Naukowiec zaobserwował, że wraz z niektórymi rodzajami mięsa, takimi jak baranina, wieprzowina i wołowina, przyjmujemy do organizmu należącą do glikanów molekułę, kwas N-glikoliloneuraminowy (Neu5Gc). W normalnych warunkach i przy umiarkowanym spożyciu czerwonego mięsa wchłanianie Neu5Gc jest dla człowieka niegroźne, lecz w przypadku skażenia mięsa może ona służyć jako receptor, czyli cel ataku dla niektórych bakterii z gatunku Escherichia coli. Choć E. coli jest zupełnie naturalnym elementem flory jelitowej człowieka, niektóre jej szczepy mogą powodować poważne zatrucia, jeśli opuszczą jelito grube. Jedną z toksyn odpowiedzialnych za zjadliwość tego mikroorganizmu jest subtylaza, zdolna do wiązania cząsteczek Neu5Gc. Jej aktywność powoduje rozwój gwałtownej i wyniszczającej choroby opisywanej jako zespół hemolityczno-mocznicowy (ang. haemolytic uraemic syndrome - HUS). Objawia się ona przede wszystkim ciężką biegunką krwotoczną, która może doprowadzić nawet do zgonu. Zespół prof. Varkiego już wcześniej zaobserwował, że ludzkie komórki nie są zdolne do produkcji Neu5Gc z uwagi na brak odpowiedniego genu. Z tego powodu wydawało się, że ludzie powinni wykazywać naturalną odporność na zatrucie wywołane przez patogenne szczepy E.coli. Doświadczenie lekarzy pokazywało jednak jasno, że przypadku HUS zdarzają się u ludzi, co skłoniło badaczy do wykonania dalszych analiz. Jak na ironię, ludzie wystawiają sami siebie na zwiększone ryzyko choroby wywołanej przez ten szczep bakterii E. coli, obecnych w zanieczyszczonym czerwonym mięsie oraz produktach mlecznych, ponieważ zawierają one znaczne ilości Neu5Gc, tłumaczy prof. Varki. Dodaje: cząsteczki Neu5Gc są wchłaniane przez ciało i stają się celem dla toksyny produkowanej przez E.coli. Dzięki serii eksperymentów, których wyniki opublikowano w czasopiśmie Nature, badacze wykazali, że miejsca wchłaniania cząsteczek Neu5Gc przez organizm człowieka są zgodne z miejscami atakowanymi przez toksynę bakterii. Z badań wynika, że głównymi miejscami ataku mikroorganizmu są przede wszystkim komórki nabłonka jelit oraz towarzyszące im naczynia krwionośne. Co ciekawe, istnieje prawdopodobieństwo, że sam glikan także może być cząsteczką szkodliwą. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego wykazały, że pochłanianie cząsteczek Neu5Gc może powodować reakcję immunologiczną skierowaną przeciw temu związkowi. Jeżeli powstający wówczas stan zapalny trwa zbyt długo, może dojść nawet do rozwoju procesu chorobowego. Na szczęście istnieje prosta metoda neutralizacji szkodliwej toksyny. Dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa wystarczy solidna obróbka cieplna mięsa lub pasteryzacja w przypadku produktów mlecznych. Tylko czy wszyscy chętnie zrezygnują z krwistego befsztyku?
- 3 odpowiedzi
-
- zespół hemolityczno-mocznicowy
- zatrucia
- (i 4 więcej)
-
Zmiana czasu z letniego na zimowy może być korzystna nie tylko dla gospodarki. Szwedzcy naukowcy uważają, że uzyskana w ten sposób dodatkowa godzina snu służy także naszym sercom. Autorami odkrycia są: dr Imre Janszki z Karolinska Institute oraz dr Rickard Ljung, członek Szwedzkiej Narodowej Rady Zdrowia i Dobrobytu. Przeprowadzona przez nich analiza rejestrów szpitalnych z ostatnich dwudziestu lat wskazuje, że w pierwszym dniu po zmianie czasu na zimowy regularnie spada liczba stwierdzonych ataków serca. Niestety, przejście z czasu zimowego na letni, czyli przestawienie zegara o godzinę do przodu, daje odwrotny efekt. Pomysł na przeprowadzenie analizy przyniosło codzienne życie. Jak tłumaczy dr Janszky, w pierwszym dniu po zmianie czasu na letni siedział zaspany w autobusie, gdy przyszedł mu do głowy pomysł na wykonanie prostej analizy statystycznej wpływu snu na zdrowie człowieka. Bez wątpienia pomógł mu szwedzki rejestr ataków serca, uchodzący za jeden z najlepszych na świecie. Badacze zebrali informacje na temat liczby ataków serca w pierwszym tygodniu po przestawieniu zegarków oraz w tygodniu poprzedzającym zmianę oraz następującym po niej. Na podstawie uzyskanych z rejestru informacji Janszky i Ljung uznali, że w ciągu pierwszych siedmiu dni od zmiany czasu na letni (tzn. od przestawienia zegarków o godzinę do przodu i skrócenia snu) liczba stwierdzanych ataków serca wzrastała średnio o 5 procent, z wyraźnym zaostrzeniem we wtorek (wzrost o 10%) oraz nieco mniejszym w poniedziałek i w środę (6%). Niestety, powrotna zmiana czasu na zimowy nie rekompensowała w pełni poniesionych strat na zdrowiu. Jedynym dniem pierwszego tygodnia po przestawieniu zegarków, w którym stwierdzono spadek częstotliwości zgłoszeń do szpitali, był poniedziałek. Obniżenie liczby ataków serca spadło zaledwie o pięć procent. Lekarze już dawno zaobserwowali, że poniedziałek jest najcięższym dniem tygodnia dla specjalistów zajmujących się pomocą pacjentom z atakiem serca. Jako główną przyczynę tego zjawiska podaje się stres związany z powrotem po pracy oraz podwyższoną aktywność pierwszego dnia po weekendzie. Zdaniem szwedzkich naukowców dodatkowym czynnikiem ryzyka może być obserwowana często tendencja do późnego chodzenia do łóżka w niedzielę pomimo konieczności pobudki z samego rana w poniedziałek. Wpływ długości snu na ludzką fizjologię jest niepodważalny. Wiele wcześniejszych badań wykazywało, że przestrzeganie prawidłowej ilości odpoczynku chroni nas przed nadciśnieniem, rozwojem niepożądanych stanów zapalnych i zakrzepów krwi, a także przed patologicznym podniesieniem poziomu cholesterolu i glukozy w osoczu. Zaobserwowano także korzystny wpływ wypoczynku na ściany naczyń krwionośnych. Dr Ronal Chervin, niezwiązany z badaniami szef Centrum Zaburzeń Snu należącego do Uniwersytetu Michigan, określa ludzi żyjących w dzisiejszych czasach jako "społeczeństwa pozbawione snu". Lekarz zaleca, by sumiennie korzystać z nadarzających się okazji i spać dłużej. Na wiosnę, gdy "tracimy" godzinę snu, badacz sugeruje, aby przez kilka dni przed zmianą czasu kłaść się do łóżka 15 minut wcześniej, niż poprzedniego dnia, i budzić się także o kwadrans szybciej. Pozwala to na stopniowe dostosowanie organizmu do zmiany czasu, dzięki czemu jego reakcja powinna być łagodniejsza. Niestety, jest już za późno, by osoby zamieszkujące Europę skorzystały z tej wiedzy w tym roku. Osobom zainteresowanym przypominamy jednak, że Amerykanie przestawią swoje zegarki dopiero w najbliższy weekend. Co ciekawe, w dwóch stanach, w Arizonie oraz na Hawajach, przez cały rok obowiązuje jeden, uniwersalny czas.
- 15 odpowiedzi
-
- zawał serca
- serce
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Za trzy tygodnie, 19 listopada, zostanie uruchomiona usługa, która może zrewolucjonizować rynek gier wideo. Mowa tutaj o microsoftowym Xbox Live Community Games Channel, dzięki któremu każdy twórca gier będzie mógł zaoferować swoje dzieło milionom potencjalnych klientów. Z Xbox Live korzysta ponad 14 milionów użytkowników konsoli Microsoftu, którzy będą mogli kupić wspomniane gry w cenie od 2,5 do 10 dolarów. Podobną możliwość oferuje od paru miesięcy Nintendo ze swoim WiiWare, jednak podstawowa różnica tkwi w fakcie, iż na WiiWare gry może oferować niewielka grupa wybranych przez Nintendo niezależnych developerów. Ponadto o tym, czy dana gra znajdzie się w ofercie WiiWare decyduje Nintendo. Tymczasem w Xbox Live Community Games Channel grę będzie mógł opublikować każdy, zarówno amator jak i profesjonalna firma, a Microsoft w żaden sposób nie będzie wpływał na to, jakie tytuły będą publikowane. Każdy chętny może za 99 dolarów kupić zestaw narzędzi XNA Game Studio Express, które służą do tworzenia gier na Xboksa 360 i peceta. Już obecnie nabywców znalazło aż milion kopii XNA. Gry stworzone za pomocą tego narzędzia będzie można następnie umieszczać w Xbox Live, gdzie będą podlegały ocenie samych użytkowników. To oni zdecydują, czy chcą danej gry używać, to ich decyzje wpłyną na jej popularność. Użytkownicy zyskają możliwość nadawania grom ocen, dzięki którym te najlepiej odbierane znajdą się na szczycie listy dostępnych gier. Specjaliści mówią, że decyzja Microsoftu oznacza stworzenie czegoś w rodzaju "YouTube'a gier", na pojawienie się którego od dawna czekano. Decyzja firmy z Redmond ma tym większe znaczenie, że dotychczas producenci konsoli ściśle reglamentowali prawo do tworzenia tytułów dla swojego sprzętu. Teraz, gdy na rynek trafią miliony gier tworzonych przez amatorów i niewielkie firmy, giganci zyskają konkurencję, z którą będą musieli się liczyć.
-
Lekka stymulacja elektryczna mózgu sprawia, że osoby praworęczne zaczynają się z większą wprawą posługiwać lewą ręką. Zjawisko nie jest jednak na tyle silne, by stały się one oburęczne (BMC Neuroscience). Naukowcy z Beth Israel Deaconess Medical Center i Harvard Medical School zebrali grupę 16 zdrowych ochotników. Posłużyli się przezczaszkową bezpośrednią stymulacją prądem elektrycznym (ang. transcranial direct current stimulation, tDCS). Elektrody przymocowuje się do skóry głowy. Prąd jest przewodzony najpierw do czaszki, a potem bezpośrednio do leżących poniżej neuronów, w wyniku czego zmienia się ich aktywność. Natężenie prądu jest niewielkie i wynosi od 1 do 2 mA. Neurolodzy przyglądali się efektom zastosowania tDCS po zamocowaniu elektrod nad korą ruchową prawej oraz lewej półkuli. Po zakończeniu sesji ochotnicy wpisywali palcami lewej ręki ciągi liczb na komputerze. Jednoczesna stymulacja obszarów po lewej i prawej stronie owocowała 24-proc. poprawą. Gdy operację przeprowadzano jednostronnie, była ona mniejsza (16%). Osoby z grupy, na której wykonano pozorowany zabieg, wypadały najgorzej (12-proc. poprawa). Międzynarodowy zespół przyznaje, że udało się uzyskać wyniki spójne z wcześniejszymi doniesieniami na temat rehabilitacji osób po udarze. Zastosowanie w ich przypadku stymulacji obszarów ruchowych skutkuje bowiem odzyskaniem części utraconych umiejętności.
-
- kora ruchowa
- tDCS
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Badacze z brytyjskiego oddziału Microsoft Research pokazali bardzo interesujące rozszerzenie dla urządzenia Surface. Dodaje ono niejako drugi ekran do płaskiego wyświetlacza. Surface to rodzaj komputera mieszczącego się w stole i wyposażonego w wyświetlacz wielodotykowy. Oferowane przezeń możliwości można obejrzeć na poniższym filmie: Teraz Microsoft dodał do Surface technologię nazwaną Second Light. Polega ona na emitowaniu dodatkowego obrazu przez powierzchnię wyświetlacza. Obraz ten możemy następnie oglądać na dowolnym półprzezroczystym materiale. Możemy więc wyświetlić na Surface satelitarne zdjęcie miasta, a na trzymanej w ręku półprzezroczystej kalce zobaczymy np. nazwy ulic. Dzięki temu nazwy ulic nie będą zaciemniały obrazu widocznego na wyświetlaczu. Gdy np. na Sufrace wyświetlimy zdjęcie samochodu, na kalce będziemy mogli obejrzeć jego wnętrze. Second Light działa dzięki temu, że zamknięty w stole projektory wysyłają dwa obrazy. Z kolei sam wyświetlacz Surface'a jest przełączany pomiędzy zwykłym trybem, a trybem, w którym staje się on przezroczysty dla obrazu z projektora. Cały proces wyświetlania dwóch obrazów i przełączania wyświetlacza jest zsynchronizowany i odbywa się w sposób niewidoczny dla ludzkiego oka. Patrząc na wyświetlacz ciągle widzimy ten sam obraz, zbliżając do niego półprzezroczysty materiał - zobaczymy drugi z obrazów, z dodatkowymi informacjami. Co więcej, ten dodatkowy ekran - czyli np. nasza kalka - również może być wykorzystywany jako ekran wielodotykowy. Aby było to możliwe, wystarczy wyposażyć Surface w kamerę działającą na podczerwień. Microsoft nie zdradza, kiedy na rynek trafią Surface z technologią Second Light. Można się jednak spodziewać, że nastąpi do dość szybko, gdyż same Surface cieszą się dużym zainteresowaniem. Możliwości Second Light możemy zobaczyć na filmie udostępnionym przez Microsoft (WMV) oraz na nagraniu jednego z uczestników microsoftowej konferencji PDC 2008, podczas której zaprezentowano nową technologię:
- 18 odpowiedzi
-
- Second Light
- Surface
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Firma MultiMedia Intelligence twierdzi, że w ciągu najbliższych pięciu lat natężenie ruchu w sieciach P2P zwiększy się o 400 procent. Będziemy świadkami prawdziwej rewolucji na rynku legalnych P2P. Zdaniem badaczy wzrost natężenia ruchu, w ramach którego będzie odbywała się legalna wymiana treści, będzie 10-krotnie szybszy niż wymiany nielegalnej. Zwiększenie się legalnego ruchu wymusi sam rynek. Dostawcy Internetu będą bowiem musieli w jakiś sposób zaangażować się w rozwój sieci P2P, ponieważ muszą mieć możliwość organizowania ruchu w swojej sieci. Bez interwencji firmy zapewniającej dostęp do Internetu może szybko się okazać, że jej własna infrastruktura nie wytrzymuje znacznego natężenia ruchu. Dlatego jedynym sensownym rozwiązaniem jest planowane budowanie sieci P2P. Nie będą jednak mogli angażować się w działania zakazane prawem, stąd też będą promowali sieci P2P, w których dochodzi do legalnej wymiany plików.
-
Wszystko wskazuje na to, że nie tylko picie czerwonego wina, ale i jedzenie świeżych winogron czy sporządzonego z nich proszku korzystnie wpływa na układ sercowo-naczyniowy. W wyniku działania naturalnych przeciwutleniaczy spada ciśnienie krwi, co jednak najważniejsze – znikają objawy uszkodzenia mięśnia sercowego (Journal of Gerontology: Biological Sciences). Badacze z University of Michigan przez 18 tygodni prowadzili eksperyment na szczurach. Wyhodowano je w taki sposób, by dieta z dużą zawartością soli wywoływała u nich nadciśnienie. Proszek z mieszanki zielonych, czerwonych i czarnych winogron dodawano do karmy. Zwierzęta podzielono na dwie grupy: różniły się one pod względem ilości spożywanej soli. Naukowcy zdecydowali się na winogrona w suchej postaci, ponieważ w ten sposób mogli stwierdzić z dużą dokładnością, ile owoców spożywały gryzonie. Biolodzy porównywali grupy z pokarmem obfitującym i ubogim w sól. Przyglądali się też wynikom grupy kontrolnej, która nie dostawała suplementu. Po 4,5 miesiąca okazało się, że szczury jedzące dużo soli i "zażywające" proszek miały niższe ciśnienie krwi, mniejszą liczbę oznak uszkodzenia oraz stanu zapalnego mięśnia sercowego niż zwierzęta na diecie solnej, które nie miały dostępu do winogron. Części zwierząt z grupy kontrolnej podawano lek na nadciśnienie – hydrazynę. Mimo nadmiaru soli w karmie ciśnienie spadało, ale nie dochodziło już, niestety, do odbudowania mięśnia sercowego. Studium zespołu Mitchella Seymoura zostało częściowo sfinansowane przez kalifornijskich hodowców winogron.
-
- Mitchell Seymour
- układ sercowo-naczyniowy
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Osłabienie mięśni w większym stopniu wiąże się ze zmniejszeniem aktywności fizycznej, niż stanowi naturalną część procesu starzenia się (Medicine & Science in Sports & Exercise). Dain LaRoche z University of New Hampshire porównał początkową siłę 25 kobiet w wieku od 18 do 33 lat i 24, które miały od 65 do 84 wiosen. Wszystkie uczestniczyły w 8-tygodniowym treningu wytrzymałościowym. Na celownik wzięto mięsień zlokalizowany w udzie, a mianowicie prostownik stawu kolanowego. Fizjolodzy podkreślają, że jest on kluczowy dla prawidłowego chodzenia czy wstawania z krzesła lub fotela. Po 2 miesiącach ćwiczeń okazało się, że siła mięśniowa starszych kobiet wzrosła w identycznym zakresie, co u młodszych koleżanek. Co więcej, osiągnęły one możliwości nieaktywnych fizycznie młodych osób z grupy kontrolnej.
- 74 odpowiedzi
-
- aktywność fizyczna
- starzenie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z uniwersytetów w Jaén i Granadzie odkryli, że z pestek oliwek można wytwarzać bioetanol. To wspaniała wiadomość zarówno dla ekologów, jak i dla przemysłu olejowego. Każdego roku producenci zastanawiają się bowiem, co zrobić z 4 mln ton pestek, które pozostały po wytłoczeniu oliwy i zapakowaniu do słoików wydrylowanych oliwek. Wygląda jednak na to, że problem odpadów został rozwiązany. O autorskiej technologii Hiszpanów można poczytać w najnowszym numerze Journal of Chemical Technology & Biotechnology. Niskie koszty transportu i przetwarzania czynią z pestek oliwek wyjątkowo atrakcyjny materiał na biopaliwa. Bioetanol coraz częściej zapełnia baki samochodów, ale do tej pory wytwarzano go głównie z roślin uprawnych, zajmując w ten sposób cenny grunt. Niektórzy wspominali też o zagrożeniu bezpieczeństwa pokarmowego ludzi i ich zwierząt. Hiszpanie wytworzyli zaś paliwo z nikomu niepotrzebnych odpadów. Pestkę wykorzystywano dotąd raczej w kosmetyce, np. w postaci peelingu. Jest dość spora, bo zajmuje aż ¼ owocu. Zawiera dużo polisacharydów, które można rozłożyć do cukrów prostych i sfermentować, uzyskując w ten sposób etanol.
-
Europejscy badacze zaprezentowali nową metodę wykonywania zdjęć ultrasonograficznych (USG). Wykorzystuje ona mikroskopijne pęcherzyki wypełnione gazem, posiadające zdolność swoistego wiązania się z komórkami nowotworowymi. Technologia umożliwia znaczne zwiększenie precyzji i wiarygodności wykrywania guzów. Powszechnie wiadomo, że im szybciej wykryty jest nowotwór, tym większa jest szansa pacjenta na przeżycie i szybki powrót do zdrowia. Jednym z podstawowych problemów onkologii jest jednak brak skutecznych i łatwo dostępnych metod pozwalających na wykrycie zmian na wczesnym etapie rozwoju. Być może opracowana właśnie technologia pozwoli na poprawę sytuację chorych. Zaprezentowana technika wykorzystuje ultradźwięki - fale o częstotliwości wyższej od fal dźwiękowych, posiadające zdolność do penetracji ludzkich tkanek. Analiza sygnału powstającego w wyniku odbicia od wewnętrznych struktur organizmu pozwala na stworzenie mapy ich rozmieszczenia, która wizualizowana jest najczęściej w postaci czarno-białego obrazu podobnego do zdjęcia zamieszczonego na górze tej notki. Aby zwiększyć czułość niektórych badań obrazowych (np. tomografii komputerowej), często stosuje się tzw. kontrast, czyli cząsteczki silnie odróżniające się od otaczających tkanek i pozwalające na precyzyjną ich lokalizację. Przyjmują one kilka form, mogą np. wypełniać całe światło naczynia krwionośnego i pozwalać na zbadanie jego kształtu lub wychwytywać wyłącznie określone struktury w organizmie, umożliwiając tym samym ustalenie ich położenia. Zaproponowana metoda pasuje do drugiego z opisywanych modeli. Prace nad urządzeniem były finansowane przez Unię Europejską w ramach projektu TAMIRUT (ang. targeted micro-bubbles and remote ultrasound transduction - celowane mikropęcherzyki i zdalna transdukcja ultradźwięków). Sercem technologii są mikroskopijne bańki wypełnione gazem, do których przyłączone są przeciwciała - cząsteczki zdolne do wybiórczego wiązania określonych molekuł. Na potrzeby przedsięwzięcia zastosowano przeciwciała wychwytujące białka powierzchniowe występujące na komórkach nowotworowych. Dzięki temu, że przeciwciała wyszukują i selektywnie wiążą komórki guza, możliwe jest uzyskanie dużego ich skupienia w jednym miejscu. Pęcherzyki gazu zamknięte w bańkach także odgrywają istotną rolę w diagnostyce, gdyż doskonale powstrzymują rozchodzenie się fal ultradźwiękowych wewnątrz tkanki. Pozwala to na precyzyjne wykrycie komórek wykazujących produkcję patologicznego białka. Badania wskazują, że techologia działa poprawnie, lecz jej czułość wciąż nie zadowala jej autorów. Celem kolejnych eksperymentów będzie optymalizacja emisji ultradźwięków oraz zbierania i analizy danych, dzięki czemu możliwe będzie uzyskanie bardziej wiarygodnych danych oraz większej czułości analizy. Jak tłumaczy Alessandro Nencioni, badacz zaangażowany w projekt TAMIRUT, naszym ostatecznym celem jest eliminacja lub znaczne ograniczenie problemu wyników fałszywie negatywnych [tzn. niewykrywania guzów tam, gdzie one są - red.]. Umożliwiłoby to stworzenie drugiego poziomu kontroli obok testowania krwi. [Nasza technologia] jest czuła, swoista i umożliwia badanie całego organu, co jest niemożliwe przy zastosowaniu biopsji. Zanim metoda zostanie dopuszczona do rutynowego stosowania w warunkach klinicznych, niezbędna będzie seria żmudnych testów oceniających jej skuteczność i przydatność. Oznacza to, że miną jeszcze co najmniej trzy lata, zanim doczekamy się upowszechnienia dzieła badaczy skupionych wokół TAMIRUT.
-
- przeciwciało
- przeciwciała
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Rywalizacja pomiędzy naukowcami i studentami z California Institute of Technology (Caltech) oraz bliźniaczej uczelni zlokalizowanej w stanie Massachussets, czyli MIT, jest niemal legendarna. Ostatnio przedstawiciele obu uczelni wyzwali się na prawdziwą bitwę! Polały się hektolitry krwi, ale, na szczęście, nic nikomu się nie stało. Jak to możliwe? Bardzo łatwo: studenci oddali się w ręce pracowników Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, a "bitwa" była w rzeczywistości pomysłowo zaaranżowaną akcją honorowego krwiodawstwa. Impreza, nazwana "krwawą bitwą" (Blood Battle), ma charakter konkursu, którego zwycięzca jest wyłaniany na podstawie ilości oddanej krwi w przeliczeniu na liczbę pracowników i studentów całej uczelni. To już druga edycja imprezy, która ma odbywać się co roku. Trzeba przyznać, że przewidziana przez organizatorów nagroda za zwycięstwo może zachęcać do oddania "kawałka siebie" drugiemu człowiekowi. Triumfator otrzymuje bowiem... tytuł zwycięzcy, a to nie lada zaszczyt, biorąc pod uwagę zaciętą rywalizację pomiędzy Caltech i MIT. Warto przy okazji wspomnieć, że także polscy studenci organizują podobne akcje promujące honorowe krwiodawstwo. Nie sposób nie wspomnieć choćby o Wampiriadzie, a także o mniejszych, bardziej lokalnych inicjatywach. Doceniamy wysiłek Polaków, lecz prezentujemy pomysł ich amerykańskich kolegów. Wierzymy, że nadanie akcji charakteru honorowej rywalizacji mogłoby zwiększyć zainteresowanie ze strony polskich żaków. Przypominamy także o inicjatywie "Krewniacy", której oficjalna strona jest wspaniałym źródłem informacji na temat honorowego krwiodawstwa. Zapraszamy też do odwiedzenia witryny "Oddaj krew" prowadzonej przez Polski Czerwony Krzyż, jeden z organów koordynujących funkcjonowanie publicznej służby krwi w Polsce.
- 7 odpowiedzi
-
Australijscy naukowcy zdefiniowali zmianę genetyczną, która może tłumaczyć rozwój transseksualizmu u ludzi. Zjawisko transseksualizmu, czyli zaburzenia identyfikacji płciowej, od wielu lat zastanawiało badaczy z całego świata. Rozważano wiele możliwych przyczyn tego syndromu, zarówno tych związanych z dziedziczeniem, jak i z wpływem otoczenia. Najnowsze badania sugerują, że element genetyczny odgrywa istotną rolę w rozwoju skłonności do rozwoju transseksualizmu. Zdaniem badaczy z australijskiego Monash University, za rozwój zaburzenia odpowiedzialny jest najprawdopodobniej gen receptora androgenowego (AR) - białka odpowiedzialnego za wykrywanie męskich hormonów płciowych (głównie testosteronu) i przekazywanie informacji o tym zdarzeniu do innych elementów komórki. Jak tłumaczy Vincent Harley, szef zespołu naukowców badających to zagadnienie, w społeczeństwie istnieje przekonanie, że transseksualizm to po prostu wybór stylu życia, lecz nasze odkrycie wspiera raczej tezę o biologicznym podłożu procesu identyfikacji płciowej. Obiektem badań naukowców z Australii był materiał genetyczny pobrany od 112 dotkniętych transseksualizmem mężczyzn (tzn. osób o anatomicznych cechach męskich identyfikujących się z płcią żeńską) oraz 258 mężczyzn niewykazujących objawów zaburzenia. Testy genetyczne wykazały, że u osób z pierwszej grupy częściej (55,4%, wobec 47,6% w drugiej grupie) występował zmodyfikowany, dłuższy wariant genu dla receptora androgenowego. Sugeruje to, że choć czynnik genetyczny nie jest decydujący dla powstania zaburzeń identyfikacji płci, może on mieć istotny wpływ na ten proces. Zdaniem autorów odkrycia, wydłużony fragment genu AR może, już na etapie życia płodowego, prowadzić do osłabienia sygnalizacji wewnątrzkomórkowej inicjowanej przez receptor. Prawidłowe zachodzenie tego zjawiska jest niezbędne dla maskulinizacji płodu, czyli nabrania przez dojrzewającego osobnika cech charakterystycznych dla płci męskiej. Jeżeli odpowiednie sygnały nie zostaną przekazane, płód rozwija się według "domyślnego" planu rozwoju, czyli w kierunku organizmu płci żeńskiej. Badacze z Monash University zastrzegają, że wyniki ich badań nie są ostateczne i nie należy ich traktować jako stuprocentowo pewnych. W swojej publikacji zaapelowali o przeprowadzenie dalszych badań, które zweryfikują prawdziwość stawianej tezy.
- 5 odpowiedzi
-
Google i amerykańskie organizacje broniące praw autorów oraz wydawców książek zawarły porozumienie, które ma być takim przełomem na rynku księgarskim, jakim dla rynku muzycznego było pojawienie się iTunes. Spór pomiędzy Stowarzyszeniem Amerykańskich Wydawców (Association of American Publishers) oraz Gildią Autorów (Authors Guild) a Googlem zbliża się ku końcowi. Rozpoczął się on w 2005 roku, kiedy wspomniane organizacje oskarżyły wyszukiwarkowego giganta o naruszenie praw autorskich. Google skanował bowiem książki i udostępniał ich fragmenty w Internecie. Po pojawieniu się pozwu firma Page'a i Brina nieco spowolniła swoje działania, ale nie zrezygnowała z nich całkowicie. Obecnie obie strony sporu zawarły ugodę. W jej ramach Google zobowiązał się wydać 125 milionów dolarów. Pieniądze zostaną przeznaczone na stworzenie Book Rights Registry, część z nich otrzymają autorzy i wydawcy, których prawa zostały naruszone, a część będzie przeznaczona na badania mające na celu powstanie technologii ułatwiającej dostęp do książek on-line. Ugodę musi jeszcze zatwierdzić Sąd Okręgowy z Nowego Jorku. Umowa zawiera też punkt mówiący o "zgodzie na niezgadzanie się". Postanowiono w nim, że Gildia Autorów i Stowarzyszenie Wydawców nie wyrażają zgody na użycie przez Google'a obecnie drukowanych dzieł i sprawa ta będzie przedmiotem dalszych ustaleń. Zgodzono się jednak na szeroko zakrojoną współpracę. Obie strony są jednak z ugody zadowolone. Obejmuje ona bowiem większość książek, gdyż na bieżąco w księgarniach jest dostępna tylko niewielka część dzieł, które powstały. Te właśnie książki, których nakłady nie są wznawiane, zostaną udostępnione w Book Rights Registry. Internauci będą mogli wyszukać konkretne dzieło i zyskają dostęp do jego fragmentów. Zyskają też możliwość zakupu książki w formie elektronicznej lub zamówienia jej wersji wydrukowanej. Książki będzie można też odnajdować za pomocą wyszukiwarki google.com. Zainteresowanie wyrażają nie tylko wydawcy i autorzy. Projekt popierają też uniwersytety, a organizacje autorów i wydawców z innych krajów rozważają przystąpienie do niego. Nie wszyscy jednak chwalą działania Google'a. Brewster Kahle, założyciel Internet Archive, który wraz z Yahoo, Microsoftem i 135 bibliotekami tworzy Open Content Alliance, mówi, że to, co robi Google prowadzi do monokultury. Jedna firma próbuje być systemem bibliotecznym. To nie jest dobre dla społeczeństwa, które szanuje wolność wypowiedzi. Lepiej mieć ogólnoświatową sieć niż biblioteczny iTunes - stwierdził Kahle.
-
- Stowarzyszenie Amerykańskich Wydawców
- Gildia Autorów
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Holenderska firma United Drinks and Beauty Corporation twierdzi, że wyprodukowała papierosa w płynie: napój ziołowy o smaku owocowym, który wywołuje te same efekty. Wg producenta, Liquid Smoking to doskonały sposób na poradzenie sobie z zakazem palenia w miejscach publicznych. Holendrzy mają nadzieję, że w Wielkiej Brytanii napój trafi na sklepowe półki w gorącym okresie handlowym – tuż przed Bożym Narodzeniem. Co ważne, nie zawiera on nikotyny, ale wyciąg z roślin południowoafrykańskich, wykorzystywanych przez Buszmenów od XIV wieku. Ci wprawiają się w przyjemny stan, żując mieszankę z liści, United Drinks and Beauty Corporation bazuje na zwykłym ekstrakcie. Producent chciałby powtórzyć sukces Red Bulla i wprowadzić Liquid Smoking do barów. Tam mógłby być sprzedawany "w pojedynkę" albo jako składnik energetyzujących drinków. Puszka o pojemności 275 ml to zaledwie 21 kalorii. Przy sprzedaży nie będzie ograniczeń wiekowych, ale producent twierdzi, że nie zalecałby sięgania po napój osobom poniżej 15. roku życia. Martin Hartman, dyrektor wykonawczy, przekonuje, że nie uzyskano wyników świadczących o szkodliwości, ale ostrożności nigdy nie za wiele. United Drinks and Beauty Corporation czeka na pozwolenie od odpowiednich instytucji, by rozpocząć sprzedaż papierosów w płynie w macierzystej Holandii. Po wypiciu napoju początkowo pojawia się stan lekkiej euforii, wzrasta czujność, potem człowiek się rozluźnia. Głód nikotyny zostaje zaspokojony na 1-2 godziny. Członkowie ruchów antynikotynowych pochwalają podobne inicjatywy, nie podoba im się jednak design puszki, która bardzo przypomina paczkę papierosów. Wg nich, stanowi to zachętę do sięgnięcia po oryginał. Zastanawiają się też, czy tak jak w przypadku innych tego typu napojów, nadmierne spożycie nie będzie prowadzić do bezsenności, nadaktywności i stanów lękowych.
- 25 odpowiedzi
-
Zespół profesor Pauli Hammond z MIT-u pracuje nad membraną, która o 50% zwiększy wydajność metanolowych ogniw paliwowych. Metanol to obiecujące paliwo dla ogniw, jednak jego zastosowanie jest obecnie ograniczone m.in. przez niedoskonałości membran. Metanolowe ogniwo paliwowe działa w ten sposób, że po jego jednej stronie zachodzi reakcja metanolu i wody, wskutek której powstają m.in. protony i wolne elektrony. Protony przechodzą przez membranę i łączą się z tlenem z powietrza, tworząc wodę. Elektrony zaś nie mogą przedostać się przez membranę, wędrują do obwodów elektrycznych zapewniając zasilanie. Im więcej protonów przechodzi przez membranę, tym więcej mocy zapewnia ogniwo. Problem w tym, że przez polimerowe membrany, przez które dobrze przechodzą protony, przecieka też metanol, przez co zmniejsza się wydajność ogniwa. Przeciekaniu można oczywiście zapobiec, stosując na przykład grubsze membrany, ale jednocześnie blokują one więcej protonów, zmniejszając wydajność ogniwa. W piśmie Advanced Materials profesor Hammond opisała niedrogi proces produkcji membrany, która dobrze przewodzi elektrony, a jednocześnie zapobiega zbytniemu przeciekaniu metanolu. W efekcie wydajność ogniwa może wzrosnąć o ponad 50 procent. Pomysł naukowców z MIT-u polega na zmodyfikowaniu komercyjne dostępnej membrany z produkowanego przez DuPonta polimeru Nafion. Membrana jest umieszczana na krzemowym dysku, który powoli się obraca. Nad dyskiem umieszczono cztery dysze. Najpierw z jednej z nich wydobywa się roztwór pozytywnie naładowanego polimeru, po kilku sekundach dysza przestaje pracować, a dysk jest zraszany wodą. Następnie uruchamiana jest dysza z roztworem negatywnie naładowanego polimeru, a później znowu woda. W ten sposób na membranie powstaje dwuwarstwowa błona o grubości od 3 do 50 nanometrów. W Advanced Materials opisano zmodyfikowaną membranę, na którą nałożono 3 dwuwarstwowe błony. Dzięki połączeniu pozytywnie i negatywnie naładowanych polimerów osiągnięto wysokie przewodnictwo, a jednocześnie zredukowano przeciekanie metanolu. Nieco podobnego podejścia próbowały już inne zespoły. Ich pomysł polegał na użyciu dwóch polimerów, jednak taka membrana była niestabilna, gdyż polimery o różnych strukturach mają tendencje do oddzielania się. My połączyliśmy dwa różne materiały, ale w skali nano, dzięki czemu połączenie było trwałe - mówi Hammond. Uczeni testują swoją membranę w różnych warunkach ciśnienia, wilgotności i temperatury. Przyznają, że nie osiągnęli jeszcze tak dobrego przewodnictwa, jakie zapewnia sam Nafion, ale są już bardzo blisko. Jeśli im się uda, metanolowe ogniwa paliwowe powinny łatwiej się upowszechniać.
-
Ryzyko przedwczesnego porodu wzrasta 4-krotnie, jeśli w drugim i trzecim trymestrze ciąży kobieta spożywa olej lniany. Anick Bérard i Krystel Moussally z Uniwersytetu w Montrealu przeanalizowały dane 3354 kobiet z Quebecu. Zauważyły, że w latach 1998-2003 niemal 10% ciężarnych stosowało sprzyjające zdrowiu naturalne produkty. Oto one, wymienione w kolejności podyktowanej popularnością: 1) rumianek (19%), 2) zielona herbata (17%), 3) mięta pieprzowa (12%) oraz olej lniany (12%). Przed i po ciąży odsetek zwolenniczek suplementów był wyższy i wynosił, odpowiednio, 15 i 14%. Oznacza to, że na 9 miesięcy panie rezygnowały z niektórych składników zdrowej diety. Bérard i Moussally postanowiły sprawdzić, czy istnieje związek między przedwczesnym porodem a konsumpcją któregoś z wymienionych produktów. Bardzo silną zależność stwierdzono tylko w przypadku oleju lnianego. W populacji generalnej odsetek przedwczesnych porodów waha się w granicach 2-3%, ale w grupie pań, które spożywały olej lniany w dwóch ostatnich trymestrach ciąży, wzrastał on do 12%. To ogromne ryzyko. Co ważne, szkodliwość stwierdzono tylko w przypadku oleju lnianego, ale już nie samego siemienia lnianego. Nawet jeśli uznajemy coś za produkt naturalny, a zatem zdrowy, nie wolno zapominać, że w rzeczywistości jest on mieszaniną różnych związków chemicznych o określonym działaniu.
-
- Anick Bérard
- przedwczesny poród
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szympansy przechowują w pamięci listę wszystkich wyświadczonych im przysług, by mogły się kiedyś zrewanżować (Proceedings of the Royal Society B). Jeśli rozpatrywać wzajemne zabiegi pielęgnacyjne w dłuższej perspektywie czasowej, rachunek jest bardziej zrównoważony niż wtedy, gdy bierze się pod uwagę jedynie szybki rewanż. Nasze odkrycia sugerują, że tak jak ludzie, szympansy są w stanie śledzić przebieg przeszłych kontaktów społecznych przynajmniej przez tydzień, odwdzięczając się podczas kolejnych spotkań – wyjaśnia dr Cristina Gomes z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka w Lipsku. Do tej pory naukowcy wiedzieli, że wymienianie się grzecznościami jest charakterystyczne dla ludzi. Nie było jednak jasne, czy do takiego zachowania są zdolne także inne naczelne i czy w ogóle pamiętają o przysługach po zakończeniu danej interakcji. Wzajemne iskanie służy kilku celom. Po pierwsze, umożliwia oczyszczenie sierści i skóry. Po drugie, łagodzi napięcia w rodzinie i stadzie, a także pomaga zmniejszyć stres przeżywany przez odstawiane od piersi oseski. Zwierzęta mogą poprosić o zabieg pielęgnacyjny, zbliżając się oraz drapiąc czy iskając odpowiednią część ciała. Pojedyncza sesja równie dobrze trwa kilka minut, jak i kilka godzin. Studium Niemców objęło 14 dzikich szympansów z Wybrzeża Kości Słoniowej. Po 3 tys. godzin obserwacji stało się jasne, że małpy pamiętają o przysługach nawet do 18 dni i starają się odwzajemnić. Zachowania nie można było wytłumaczyć przypadkiem, grzecznością, podobieństwami między osobnikami ani dążeniem do równomiernego obdzielania zabiegami kosmetyczno-społecznymi.
-
- dr Cristina Gomes
- rewanż
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jeff Jones, autor kontrowersyjnego raportu na temat bezpieczeństwa Internet Explorera i Firefoksa, postanowił porównać systemy operacyjne. Tym razem nie brał pod uwagę jedynie liczby luk, ale również, m.in. średni czas jaki upłynął od momentu ich publicznego ujawnienia do opublikowania łaty. Jones badał systemy Microsoftu, Red Hata, Apple'a oraz Ubuntu. Podczas tworzenia raportu pracownik Microsoftu wziął pod uwagę dane z pierwszego półrocza bieżącego roku. Podstawowe wnioski, które z niego wypływają są następujące: - w tym czasie producenci systemów operacyjnych (Microsoft, Apple, Red Hat i Canonical) załatali 585 błędów. Spośród nich aż 26,8% występowało w więcej niż jednym systemie, ale tylko 8 załatano tego samego dnia. - najszybciej błędy łatał Microsoft. Średnio każda z luk doczekała się poprawki po 24,22 dniach od momentu publicznego ujawnienia dziury. Kolejny z producentów potrzebował aż 72 dni. - najmniej błędów znaleziono w Windows Vista (21), a drugi w kolejności był Windows XP (26). Jones brał pod uwagę Windows Vistę, Windows XP SP 2, Mac OS X Leopard, Red Hat Enterprise Linux 5 oraz Ubuntu 6.06 LTS. Spośród wszystkich znalezionych błędów aż 31% występowało tylko i wyłącznie w systemie Red Hata, 30% dotyczyło produktu Apple'a, 10% systemów Microsoftu i 9% Ubuntu. Z raportu Jonesa dowiadujemy się też, że aż 89,7% luk zostało załatanych przez Microsoft w ciągu 1 dnia od momentu ich ujawnienia. W przypadku najpoważniejszych dziur odsetek ten wzrósł do 90,3%. Najdłużej niezałatana dziura w systemach Microsoftu czekała na poprawkę przez 495 dni. Była to luka w Microsoft Speech API. NIST oceniał ją na "poważną", natomiast Microsoft na "średnio poważną" dla desktopów i "mało poważną" dla serwerów. W przypadku systemu Apple'a jedynie 17% luk doczekało się poprawki w ciągu 1 dnia od upublicznienia informacji o nich. Odsetek ten nie zmienił się w odniesieniu do luk poważnych, a najdłuższy czas oczekiwania na poprawkę wyniósł 1001 dni dla mało groźnej luki w Mac OS X Tiger. Red Hat w ciągu pierwszych 24 godzin od ujawnienia opublikował poprawki dla 38% luk ogólnie i dla 60% groźnych. Na jedną z poprawek, dotyczącą mało groźnej luki w jądrach 2.4 i 2.6 trzeba było czekać aż 1292 dni. W przypadku Ubuntu doczekaliśmy się 23,5% poprawek w ciągu pierwszego dnia, a dla luk groźnych odsetek ten wyniósł 20,7%. Mało groźna dziura w jądrze doczekała się poprawek po 623 dniach. Na zakończenie swojego raportu Jones podkreśla, że nie ma on za zadanie mierzenia bezpieczeństwa systemów operacyjnych, gdyż tego nie da się w prosty sposób zmierzyć. Ten report to analiza błędów, która dostarcza pewnych danych związanych z lukami i może posłużyć jako część większej analizy dotyczącej bezpieczeństwa - pisze Jones. Ze szczegółami raportu możemy zapoznać się na blogu Jeffa Jonesa (PDF).
- 13 odpowiedzi
-
Badacze z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego zidentyfikowali w mózgu obwód nienawiści. Gdy pokazywali ochotnikom zdjęcia znienawidzonych osób, pojawiały się unikatowe wzorce aktywności (PLoS One). W eksperymencie wzięło udział 17 kobiet i mężczyzn. Twarz kogoś nielubianego demonstrowano im w otoczeniu trzech znajomych, ale neutralnych emocjonalnie fizjonomii. Znienawidzeni ludzie byli eks-kochankami czy rywalami z pracy, czyli osobami z najbliższego otoczenia, a tylko w jednym przypadku podano imię i nazwisko znanego polityka. Obwód nienawiści obejmował ośrodki rozsiane po różnych obszarach mózgu. Włączał się on podczas oglądania przebrzydłej fizjonomii. Na ile możemy stwierdzić, jest on charakterystyczny dla uczucia nienawiści, mimo że poszczególne rejony uaktywniają się też w innych okolicznościach, niezwiązanych zupełnie z nienawiścią. W skład obwodu wchodzą ośrodki korowe i podkorowe - tłumaczy profesor Semir Zeki. Jeden z nich odpowiada za przewidywanie zachowań innych ludzi, a to przecież umiejętność, która przydaje się na wypadek kontaktu z wrogiem. Aktywność odnotowywano też w obrębie skorupy (części prążkowia) i wyspy. Obszary te rozświetlają się podczas oglądania twarzy ukochanej osoby, ale także wiążą się z agresją i uczuciem dyskomfortu. Brytyjczycy uważają, że odkrycie to tłumaczy, dlaczego miłość i nienawiść dzieli tak niewiele. To na tyle, jeśli chodzi o podobieństwa, ponieważ w porównaniu do nienawiści, spora część kory ulega u zakochanych "wyłączeniu". Naukowcy sądzą, że choć obie emocje wiążą się z dużą namiętnością, zakochani są mniej krytyczni w stosunku do partnera. Osoby znienawidzonej nie można zaś zlekceważyć, bo skutki takiej lekkomyślności mogą być opłakane.
-
Wydaje się, że w e-mailu, na czacie czy za pośrednictwem komunikatora trudno przekazać uczucia. Co prawda można się posłużyć emotikonami, ale to nie to samo, co kontakt twarzą w twarz, kiedy ma się dostęp do wielu źródeł danych naraz. Okazuje się jednak, że bariery komunikacyjne nie są aż tak duże, jak by się wydawało, a emocjami da się zarazić nawet podczas pogaduszki na łączach... Zespół Jeffreya Hancocka z Uniwersytetu Cornella poprosił 44 pary ochotników, by porozmawiali ze sobą w Sieci przez 15-20 minut. Mieli się przy tym jak najwięcej o sobie nawzajem dowiedzieć i przedyskutować coś, co przysparzało im zmartwień i siwych włosów na głowie. Wcześniej jedna osoba z pary oglądała smutną scenę z dramatu Wybór Zofii (film opowiada o Polce, która trafiła do Oświęcimia, a potem postanowiła rozpocząć nowe życie w USA) albo fragment rozmowy. Badacze zauważyli, że każdy wolontariusz potrafił trafnie odczytać nastrój swojego partnera, a ci, których skontaktowano z osobą oglądającą Wybór Zofii, byli po czacie smutniejsi niż przed rozpoczęciem rozmowy. Jak widać istotami społecznymi i empatycznymi jesteśmy nawet wtedy, gdy się nie widzimy, a wręcz ukrywamy za maskującymi jak zasłona dymna nickami...
- 3 odpowiedzi
-
- Jeffrey Hancock
- przekazywanie zarażanie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Najnowszą metodę leczenia arytmii zaprezentował chirurg z Uniwersytetu w angielskim Leicester. Operacja odbyła się na oczach grupy lekarzy zebranych na kongresie specjalistów z tej dziedziny. Prezentację procedury przeprowadził dr Andre Ng, pracujący jako wykładowca na Uniwersytecie w Leicester oraz konsultant z zakresu kardiologii współpracujący ze szpitalami należącymi do tej uczelni. Zadaniem operacji jest zlikwidowanie zaburzeń rytmu serca (arytmii) dzięki przeprowadzeniu ablacji, czyli kontrolowanego zniszczenia wadliwie funkcjonującej części organu w celu przywrócenia jego prawidłowego działania. Podczas zabiegów korygujących rytm serca istotnym problemem jest zlokalizowanie miejsca będącego "źródłem" wady. Opracowana technika, nazwana EnSite Array, pozwala na wykonanie trójwymiarowej mapy tego najważniejszego mięśnia i zidentyfikowanie problematycznego odcinka jego ściany. Sercem technologii jest cewnik, czyli długa na 125 cm rurka wprowadzana do jednej z żył, z której jest następnie przeciskana aż do wnętrza prawego przedsionka serca. Na końcu cewnika znajduje się balonik pokryty matrycą sześdziesięciu czterech czujników rejestrujących zmiany pola elektrycznego powstające podczas skurczu serca. Zebrane informacje trafiają do komputera, który przeprowadza obliczenia niezbędne dla wygenerowania trójwymiarowej "mapy" aktywności elektrycznej mięśnia sercowego. Wykonane analizy pozwalają na uzyskanie informacji o trzech tysiącach obszarów, z których każdy posiada unikalne właściwości elektryczne. Umożliwia to odnalezienie miejsca, w którym dochodzi do zaburzenia przepływu ładunków. Właśnie ten punkt jest bezpośrednią przyczyną upośledzenia funkcji serca i to on poddawany jest ablacji. Gdy wadliwie funkcjonujący rejon zostanie zidentyfikowany, do akcji wkracza kolejne urządzenie zainstalowane w główce cewnika. Jego zadaniem jest usunięcie nieprawidłowo funkcjonujących komórek za pomocą ciepła i prądu elektrycznego. Cała procedura zajmuje maksymalnie pięć godzin, a stosunkowo niski stopień inwazyjności zabiegu umożliwia znacznie szybsze wypisanie pacjenta ze szpitala. Nie jest to pierwszy "występ" dr. Ng na oczach innych specjalistów - lekarz w ostatnim okresie przeprowadził już trzy podobne kursy, w trakcie których prezentowano możliwości nowatorskiej technologii. Tym zabieg z użyciem systemu EnSite Array został przeprowadzony podczas Kongresu Rytmu Serca, który odbył się niedawno w angielskim Birmingham. Polska służba zdrowia nie dysponuje, niestety, ani jednym urządzeniem tego typu. Obiecujące wyniki testów pozwalają jednak przypuszczać, że za pewien czas zostaną one sprowadzone także do naszego kraju.
-
- EnSite Array
- ablacja
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami: