Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37644
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    248

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Badacze z Uniwersytetu Maine rozwikłali zagadkę ślimaka zdolnego do... przeprowadzania fotosyntezy. Okazuje się, że jego niezwykłe umiejętności są możliwe dzięki wyrafinowanej "kradzieży". Niezwykły mięczak, żyjący u wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, należy do gatunku Elysia chlorotica. Już kilka lat temu zaobserwowano w jego organizmie chloroplasty - elementy komórek roślinnych odpowiedzialne za przechwytywanie energii słonecznej i wytwarzanie przy jej użyciu cukrów. Dotychczas jednak pełne zrozumienie tego niezwykłego zjawiska było dla badaczy nieuchwytne. Autorką odkrycia jest Mary Rumpho, od lat badająca to niezwykłe zwierzę. Z przeprowadzonych przez nią eksperymentów wynika, że swoją zdolność do fotosyntezy E. chlorotica zawdzięcza "kradzieży" genów występujących normalnie u alg - głównego pokarmu ślimaka. Choć obecność chloroplastów w ciele mięczaka była bezsprzeczna, badacze nie mieli pojęcia, dlaczego jest on w stanie utrzymać je w swoim ciele przez niemal całe życie. Nie od dziś wiadomo bowiem, że własny materiał genetyczny chloroplastów koduje zaledwie około 10% białek potrzebnych do ich funkcjonowania. Pozostałe geny są ukryte w DNA jądra komórkowego alg. Od początku zadawaliśmy więc pytanie, w jaki sposób są one w stanie utrzymać się przy życiu w komórce zwierzęcej nieposiadającej tych białek, tłumaczy badaczka. Eksperymenty przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Maine potwierdziły, że materiał genetyczny chloroplastów wyizolowanych z komórek E. chlorotica nie zawiera genów umożliwiających im długotrwałe przeżycie poza macierzystym organizmem. Oczywistym (choć jednocześnie niezwykle zaskakującym) było więc, że brakujące geny muszą pochodzić z genomu samego ślimaka. Rzeczywiście, badanie sekwencji DNA mięczaka potwierdziło to przypuszczenie. Nie wiemy, jak to możliwe, i możemy jedynie snuć przypuszczenia, tłumaczy Rumpho. Badacze zaproponowali dwie hipotezy mogące wyjaśniać tę zagadkę. Pierwsza z nich mówi o przechwyceniu genów alg razem z pochłanianymi komórkami. Zgodnie z nią, z niewiadomych przyczyn pokaźne fragmenty materiału genetycznego mogły zostać wbudowane do genomu E. chlorotica. Konkurencyjna teoria mówi o niezidentyfikowanym wirusie, który mógł przenieść sekwencje DNA z komórek jednego gatunku do drugiego. Co ciekawe, geny alg znaleziono także w komórkach rozrodczych ślimaka. Oznacza to, że DNA kodujące "egzotyczne" dla niego białka jest przekazywane kolejnym pokoleniom. E. chlorotica nie jest pierwszym odkrytym zwierzęciem wykorzystującym zdolność innych organizmów do fotosyntezy na swoją korzyść. Wyjątkowość odkrycia polega jednak na tym, że w przypadku tego organizmu dochodzi do wbudowania chloroplastów do własnych komórek i utrzymania ich w tym miejscu przez niemal cały czas trwania jego życia. Wszelkie inne zwierzęta osiągały ten sam efekt wyłącznie dzięki pochłanianiu na krótki czas całych komórek roślinnych. O swoim odkryciu badacze z Uniwersytetu Maine informują na łamach czasopisma Proceedings of the National Academy of Sciences.
  2. Niskokaloryczna dieta bogata w białka jest skutecznym sposobem na zwiększenie tempa spalania tkanki tłuszczowej u osób otyłych oraz cierpiących z powodu nadwagi - twierdzą australijscy badacze. Wyniki studium opublikowano w czasopiśmie Nutrition & Dietetics. Naukowcy zaobserwowali, że posiłki o wysokiej zawartości białek wzmagają intensywność spalania tkanki tłuszczowej u osób cierpiących na jej nadmiar. Co ciekawe, efekt ten był niezależny od łącznego indeksu glikemicznego przyjmowanych pokarmów, czyli szybkości, z jaką wzrasta poziom glukozy we krwi po ich spożyciu. Jedna z autorek badania, dr Marijka Batterman, tłumaczy istotę zebranych informacji: z przeprowadzonych wcześniej badań wiemy, że osoby z nadwagą oraz otyłością nie spalają tłuszczu tak wydajnie, jak pozostałe. Nasze nowe studium pokazuje, że utlenianie tłuszczów, czyli zdolność organizmu do ich spalania, poprawia się u osób otyłych, gdy stosują one dietę bogatszą w białka. Uczestnicy studium przyjmowali trzy posiłki o tej samej wartości energetycznej. Dwa z nich zawierały znaczne ilości protein, zaś skład trzeciego był bardziej zrównoważony. Jedno z dań wysokobiałkowych zawierało składniki o niskim indeksie glikemicznym (tzn. powoli zwiekszające poziom glukozy we krwi), zaś indeks glikemiczny drugiego posiłku był wysoki. Na zakończenie eksperymentu wykonano pomiar ilości zużywanej przez organizm energii. Z obliczeń wynika, że spalanie tkanki tłuszczowej najefektywniej pobudzały oba rodzaje posiłków o dużej zawartości protein. Wśród produktów, które podawano uczestnikom eksperymentu, były m.in.: omlety z serem i pomidorami oraz kanapka z wołowiną, ostrym sosem korzennym i sałatą popijana niskotłuszczowym jogurtem. Zaobserwowaliśmy wyraźną zależność pomiędzy budową ciała oraz wpływem zawartych w diecie białek na utlenianie tłuszczów. Nasze ciała zużywają energię i korzystają z zapasów tłuszczu w różny sposób, więc musimy to uwzględnić, planując naszą dietę, uważa dr Batterman, pracująca dla Uniwersytetu w australijskim mieście Wollongong. Claire Hewat, prezes Australijskiego Stowarzyszenia Dietetyków, potwierdza prawdziwość wyników na podstawie własnych obserwacji. Badaczka daje także radę dla osób chcących zrzucić kilka zbędnych kilogramów: zapomnijcie o chwilowych dietach, które są teraz takie modne. Zamiast tego, włączcie [do swojej diety] białka pochodzące ze zdrowego pożywienia, takiego jak chude czerwone mięso, drób i ryby, rośliny strączkowe, jajka i niskotłuszczowy nabiał. Dokładne ustalenie programu odchudzania powinno jednak, jej zdaniem, być skonsultowane z zawodowym dietetykiem.
  3. Naukowcy z Cornell University przeprowadzili największe jak dotąd badania sadzy w gruncie i na ich podstawie stwierdzili, że większość modeli klimatycznych dotyczących globalnego ocieplenia daje fałszywy obraz. Ich zdaniem, groźba ocieplenia klimatu jest mniejsza, niż sądzimy. Zespół pod kierunkiem biogeochemika profesora Johannesa Lehmanna zbadał poziom sadzy w gruncie w 452 obszarach dwóch australijskich sawann. Obecnie uważa się, że wskutek ocieplania klimatu i związanego z tym ocieplania się gruntu, dochodzi do uwolnienia coraz większych ilości dwutlenku węgla z gruntu, co z kolei przyspiesza ocieplanie klimatu. W stosowanych modelach klimatycznych uwzględnia się węgiel uwalniany z gruntu, ale uzyskiwane wyniki znacznie się różnią, w zależności od tego, czy uwzględnimy w nich sadzę czy tez nie. W gruncie znajduje się wiele różnych postaci węgla. Mamy węgiel organiczny, powstały wskutek rozkładu roślin oraz sadzę, która tworzy się przy spalaniu materii organicznej. O ile węgiel organiczny jest uwalniany do atmosfery w ciągu kilku lat, to sadza potrzebuje od 1000 do 2000 lat by zostać zamieniona w dwutlenek węgla. Amerykanie zbadali rzeczywiste poziomy sadzy w australijskim gruncie, a następnie dane te wprowadzili do modeli klimatycznych. Okazało się wówczas, że rzeczywisty poziom emisji dwutlenku węgla z gruntu jest na przestrzeni 100 lat o około 20% niższy, niż dotychczas przypuszczano. Wyliczenia te są niezmiernie ważne, gdyż emisja dwutlenku z gruntu to największe źródło węgla w atmosferze. Jest ona 10-krotnie wyższa, niż cała emisja powodowana przez człowieka. W przeprowadzonych badań wiemy, że zmiany klimatyczne są bardziej gwałtowne, niż wcześniej przypuszczano. Jednak ten jeden czynnik, stabilność sadzy w glebie, jeśli zostanie uwzględniony w modelach klimatycznych, nieco łagodzi dramatyczne przewidywania - mówi profesor Lehmann.
  4. Podczas gdy kukułki specjalizują się w podrzucaniu jaj innym, para samców pingwina próbowała zastosować odwrotny wybieg: ukraść je i wysiedzieć, a potem wychować młode jak własne. Homoseksualna para została oddzielona od swoich pobratymców, ponieważ opiekunowie w ogrodzie zoologicznym Polarland Park w Harbinie przyłapali je na gorącym uczynku. Dwa trzyletnie samce próbowały oszukać prawowitych właścicieli jaj, kładąc im na stopach kamienie. Świetnie nadają się one do zabawy z pisklętami, więc gdyby rodzice dali się zwieść, podstępni panowie zyskaliby okazję do przeprowadzenia skoku na jaja. Eksperci z zoo podkreślają, że choć ptaki są homoseksualne, nadal powoduje nimi instynkt i chcą zostać ojcami. Jednym z obowiązków dorosłego samca jest opieka nad jajami. Mimo że w tym przypadku nie jest to możliwe z powodów biologicznych, potrzeba nie zanika. Opiekunowie zaznaczają, że oddzielenie pomysłowych ptaków od reszty pingwinów nie jest dyskryminacją, ponieważ w przeciwnym razie ich zachowanie wprowadziłoby spore zamieszanie w stadzie w krytycznym dla niego okresie lęgowym. Dwa lata temu Muzeum Historii Naturalnej w Oslo zorganizowało pierwszą światową wystawę dotyczącą homoseksualizmu wśród zwierząt. Przedstawiając przykłady gejów i lesbijek w szeregach żyraf, pingwinów, papug, chrząszczy, waleni i dziesiątków innych istot, jej pomysłodawcy udowadniali, że ludzka homoseksualność nie powinna być postrzegana jako "nienaturalna".
  5. Podczas Memristor and Memristor System Symposium, które odbyło się w Berkeley, zademonstrowano pierwszy w historii układ będący połączeniem memrystorów z tranzystorami. Memrystor, po raz pierwszy pokazany w maju bieżącego roku, to czwarty typ podstawowego obwodu elektrycznego. Pokazany właśnie przez HP chip dowodzi, że układ stworzony z tranzystorów i memrystorów działa tak, jak kość złożona z dużej liczby samych tranzystorów. Tak więc wykorzystanie memrystorów pozwala na stworzenie znacznie mniejszych i zużywających mniej energii kości, które wydajnością nie ustępują tradycyjnym układom tranzystorowym. Memrystory pozwolą więc przez kolejne lata zachować ważność Prawu Moore'a. Stan Williams, jeden z twórców memrystora, mówi, że jego zintegrowanie z tranzystorami było znacznie łatwiejsze, niż przypuszczano. Ponieważ memrystory buduje się z tych samych materiałów, które wykorzystuje się obecnie w układach scalonych, okazało się, że zintegrowanie ich z tranzystorami jest bardzo łatwe. Memrystory działają jak oporniki, ale w przeciwieństwie do nich potrafią zmieniać oporność w zależności od ilości i kierunku przyłożonego napięcia. Ponadto zapamiętują oporność po odłączeniu zasilania. Dzięki temu pojedynczy memrystor może spełniać rolę wielu tranzystorów. Jest też obiecującą, szybszą, tańszą, mniejszą i bardziej energooszczędną alternatywą dla pamięci flash. Specjaliści mają nadzieję, że memrystor zrewolucjonizuje też budowę układów FPGA (Field Programmable Gate Array). To programowalne układy scalone, które można na bieżąco przystosowywać do zadań, które mają wykonywać. FPGA są obecnie używane przede wszystkim do projektowania innych kości, pozwalają bowiem producentowi przetestować architekturę kości. Są jednak drogie w produkcji, duże i wolno pracują, dlatego też nie są zbyt rozpowszechnione. Dzięki memrystorom być może uda się wyprodukować FPGA pozbawione jego wad, a zachowujące zalety. Przez najbliższe lata naukowcy będą badali i udoskonalali memrystory. Wiliams uważa, że pierwsze układy scalone z memrystorami trafią do sprzedaży w ciągu trzech lat.
  6. Tlenek azotu (II) poprawia możliwości mózgu i, wg niektórych, tę jego właściwość można wykorzystać do leczenia chorób neurodegeneracyjnych, np. alzheimeryzmu. Profesor Ian Forsythe, szef zespołu toksykologów z Uniwersytetu w Leicester, sądzi, że odkrycie pomoże lepiej zrozumieć funkcjonowanie mózgu jako takiego. Wiadomo, że neurony komunikują się za pomocą synaps i wydzielanych do nich neuroprzekaźników. Tlenku azotu nie da się jednak magazynować, może on jednak przenikać przez błony, aby działać w odległych nawet miejscach (w odróżnieniu od niego, normalne neuroprzekaźniki nie potrafią przekraczać bariery błony komórkowej). Tlenek azotu (II) występuje w wielu częściach układu nerwowego. Mamy jednak do czynienia z tak małymi stężeniami i nietrwałością, że trudno go badać. NO wpływa na przekaźnictwo synaptyczne, a także na procesy uczenia i pamięci. Brytyjscy badacze skupili się na hodowanym in vitro kielichu Helda (nazywa się w ten sposób rodzaj dużej synapsy, występującej w układzie słuchowym, która kształtem przypomina płatek kwiatu). Okazało się, że tlenek azotu jest produkowany w odpowiedzi na przychodzący sygnał synaptyczny, a więc aktywność generowaną przez dźwięk odbierany przez ucho. Wycisza on podstawowy potasowy kanał jonowy Kv3. W normalnych warunkach kanał "taktuje" krótkotrwałe impulsy elektryczne, ale NO zmienia jego działanie, spowalniając sygnał i zmniejszając przepustowość informacyjną szlaku nerwowego. Jest zatem czynnikiem zwiększającym kontrolę nad przebiegiem wydarzeń. NO wpływał na wszystkie neurony, nawet te pozbawione aktywnego "wejścia". W ten sposób całe grupy komórek nerwowych dostrajały swoje działania. W przyszłości Forsythe chce sprawdzić, jak nieprawidłowa sygnalizacja przyczynia się do rozwoju chorób neurodegeneracyjnych.
  7. Microsoft został wymieniony przez Spamhaus.org na liście 10 "najprzyjaźniejszych spamowi" serwisów. Na liście tej znalazło się 10 domen najczęściej wykorzystywanych przez spamerów. Na piątej pozycji znajdziemy microsoft.com. Cyberprzestępcy bardzo chętnie korzystają bowiem z serwisu Windows Live. Spamhaus zarzuca koncernowi Gatesa, że robi zbyt mało, by zablokować spamerom dostęp do swojego serwisu. Microsoft twierdzi, że robi wszystko, co możliwe. Konta użytkowników, z których rozsyłany jest spam, są na bieżąco usuwane. Przedstawiciele firmy mówią, że za zaistniałą sytuację nie należy winić giganta z Redmond, a samych spamerów. Spam i inne zjawiska nie są specyficzne dla Microsftu. Oferujemy Windows Live, zestaw oprogramowania i usług, które pozwalają użytkownikom na umieszczanie swoich treści i dzielenie się nimi za pośrednictwem Windows Live Hotmail, Windows Live Space, Windows Live SkyDrive i innych. Tak więc spamerzy mają liczne możliwości dotarcia do użytkowników - mówi John Scarrow, odpowiedzialny w Microsofcie za bezpieczeństwo serwisów.
  8. Po eksperymentach na myszach wydaje się, że w przyszłości będzie można leczyć zespół Downa jeszcze w łonie matki. Skoro wstrzykiwanie pewnych białek po urodzeniu zapobiega degeneracji neuronów, czemu nie zastosować ich wcześniej? Człowiek z zespołem Downa ma dodatkową kopię chromosomu 21. Mysz z podobnymi objawami upośledzenia motoryczno-poznawczego cierpi na trisomię fragmentu chromosomu 16. W 2007 roku zespół Craiga Garnera z Uniwersytetu Stanforda odkrył, że związki hamujące aktywność jednego z neuroprzekaźników – kwasu gamma-aminomasłowego (GABA) – poprawiają funkcjonowanie pamięciowe osób z zespołem Downa. Inhibitory GABA występują m.in. w wyciągach z miłorzębu japońskiego. W ramach wcześniejszych badań ustalono, że u chorych z trisomią 21. chromosomu nieprawidłowo funkcjonują komórki gleju. Ich zadanie polega m.in. na odżywianiu i ochronie komórek nerwowych. W przypadku zespołu Downa astrocyty wytwarzają za mało neuroprotekcyjnych białek NAP (NAPVSIPQ) i SAL (SALLRSIPA), które stanowią aktywne krótsze fragmenty innych protein, a mianowicie białka neuroprotekcyjnego zależnego od aktywności (ADNP) oraz czynnika neurotroficznego zależnego od aktywności (ADNF). Zarówno same czynniki, jak i ich krótsze pochodne chronią przed niedoborem glukozy, niedokrwieniem, toksycznym wpływem alkoholu etylowego, ekscytotoksycznością (czyli uszkadzaniem i zabijaniem neuronów przez glutaminian i przypominające go związki chemiczne), niedoborem ApoE (apolipoproteiny E) czy blokadą aktywności elektrycznej. Gdy do hodowli neuronów osoby z zespołem Downa doda się NAP i SAL, następuje wyraźna poprawa ich działania. Mając to na uwadze, zespół Catherine Spong z Narodowych Instytutów Zdrowia wstrzyknął białka samicom, które znajdowały się na półmetku ciąży z trisomicznymi młodymi. Po urodzeniu małe gryzonie rozwijały się w tym samym tempie, co zdrowe zwierzęta, np. w podobnym czasie uczyły się reagować na stymulację dotykową (Obstetrics and Gynecology). Amerykanie utrzymują, że w znacznym stopniu udało im się wyeliminować opóźnienia rozwojowe. Co więcej, w mózgach myszek, które przeszły terapię prenatalną, stwierdzono prawidłowe stężenie czynnika ADNP. Obecnie ekipa Spong stara się dociec, czy w wyniku iniekcji udało się zapobiec nie tylko opóźnieniu rozwoju ruchowego, ale i zaburzeniom uczenia.
  9. Keith Bakker, założyciel amsterdamskiej kliniki Smith & Jones Centre, jedynej w Europie placówki leczącej uzależnienie od gier komputerowych, poinformował, że aż 90% jego pacjentów to osoby, których nie można uznać za uzależnione. Te dzieciaki wykazują pewne symptomy, które występują w innych uzależnieniach, ale im więcej z nimi pracuję, tym bardziej jestem przekonany, że nie są uzależnione. Te dzieci potrzebują po prostu rodziców i nauczycieli - to ich główny problem - mówi Bakker. Aż 80% dzieci trafiających do jego kliniki to osoby, które są prześladowane w szkole i po prostu czują się samotne. Szukają więc kontaktów społecznych w online'owych serwisach z grami. Nie potrzebują one leczenia, gdyż nie są uzależnione od gier. Potrzebują miejsca, w którym będą czuły się akceptowane i bezpieczne. Takie miejsce powinni zapewnić im rodzice. Oni też powinni wiedzieć, ile czasu może dziecko spędzać przy grach. Bakker podaje przykład jednego ze swoich pacjentów, który przez co najmniej 10 godzin dziennie grał w "Call of Duty". Anonimowy pacjent mówił: Call of Duty to miejsce, w którym po raz pierwszy w życiu byłem akceptowany. Lubię grać, bo ludzie mnie nie widzą, akceptują mój online'owy charakter. Wiem, że gram zbyt dużo, ale nie wiem, co zrobić. Bakker zauważa, że w tym i w innych przypadkach, należy unikać słowa "uzależnienie". Jeśli będziemy go używali, to oznacza, że źle identyfikujemy problem. Leży on bowiem zwykle gdzie indziej, a zdecydowana większość jego pacjentów dokonuje świadomego wyboru. Jedynie 10% osób trafiających do kliniki wykazuje objawy rzeczywistego uzależnienia. Przypomnijmy, że przed kilkoma miesiącami informowaliśmy, iż Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne nie wpisało nadmiernego grania do rejestru chorób.
  10. Amerykańska firma Heelarious stworzyła buty na obcasach dla niemowląt i małych dzieci. Projektanci wyznają, że chcieli, by było zabawnie i elegancko. Na początku na rynku pojawiły się szpilki dla małych dziewczynek w kilku kolorach i wzorach: różowe, czarne, w lamparcie cętki i pasiaste jak zebra. W Zjednoczonym Królestwie za parę bucików trzeba zapłacić 19,99 funta. Sprzedażą zajmuje się 36-letnia Julia Taylor, która uważa to za świetny interes. Produkt pokazali jej w Internecie przyjaciele. Trzewiki można nabyć za pośrednictwem jej witryny Heels for Her. Taylor zademonstrowała buty na targach w Londynie. Przyznaje, że reakcje zwiedzających były bardzo różne. Ponoć obuwie nie jest niebezpieczne, ponieważ obcasy wykonano z miękkiego i uginającego się materiału. Wersja dziecięca wydaje się więc dużo wygodniejsza od dorosłej. Przedsiębiorcza mama 14-miesięcznej Bethany twierdzi też, że buty na obcasach są bardziej humanitarne, jeśli już w ogóle posługiwać się takimi kategoriami, od bolesnego przebijania uszu niekiedy nawet bardzo małym dzieciom, a szpilki to wspaniałe dopełnienie odświętnego stroju. Wg Taylor, klientki, które kupują buty na obcasie dla swoich pociech, interesują się modą lub odznaczają się poczuciem humoru.
  11. Wbrew temu, co się powtarza od lat, sondaż przeprowadzony wśród 2360 Czeszek ujawnił, że kobiety czerpią więcej przyjemności z właściwego stosunku płciowego niż z gry wstępnej (Journal of Sexual Medicine). Naukowcy z Uniwersytetu Karola w Pradze stwierdzili, że im dłuższy i bardziej zróżnicowany stosunek, tym większe prawdopodobieństwo, że partnerka osiągnie orgazm (związki z parametrami gry wstępnej okazały się nieistotne). Analiza wypowiedzi naszych południowych sąsiadek wykazała, że w ich przypadku pieszczoty trwają średnio 15,4 min, a akt płciowy 16,2 min. Odwrotnie, niż przyjmują seksuolodzy i dydaktycy, więcej uwagi należy raczej poświęcić poprawie jakości i wydłużeniu stosunku, a nie grze wstępnej – przekonują profesorzy Stuart Brody z Uniwersytetu Zachodniej Szkocji i Peter Weiss z Uniwersytetu Karola. Akademicy przekonują, że akt płciowy trwający nieco ponad 16 minut to i tak więcej niż średnia wyliczona w warunkach amerykańskich. Tam bowiem kończy się on po ok. 7 minutach. Może to odzwierciedlać odmienne preferencje seksualne mieszkańców Starego i Nowego Lądu. Uwzględniona próba była duża, więc uzyskane dowody są naprawdę mocne – podsumowuje Brody.
  12. Coraz więcej osób jest przeświadczonych o tym, że ich życie jest "ustawione" i dokumentowane na potrzeby czegoś w rodzaju reality show. Niedawno w jednym z federalnych budynków pojawił się mężczyzna, który zażądał wydania taśm na swój temat, inny uważał, że jest filmowany ukrytą kamerą i bierze, chcąc nie chcąc, udział w telewizyjnym konkursie. Poprzez skojarzenie z granym przez Jima Carreya Trumanem Brubankiem, psychiatrzy nazywają takie zachowanie zespołem Trumana. Psychiatrzy podkreślają, że opisywane zjawisko świetnie odzwierciedla wpływ, jaki na choroby psychiczne wywiera współczesna popkultura. Pytanie jest następujące: czy to tylko odmiana dobrze znanej paranoi lub urojeń wielkościowych, czy też rewolucja kulturowa, w której jesteśmy zanurzeni, tak wysoko wynosi sławę? – zastanawia się Joel Gold, psychiatra z Bellevue Hospital. W ciągu 2 ostatnich lat Gold zetknął się z 5 przypadkami urojeń powiązanych z reality show. Niektórzy pacjenci bez ogródek wspominali o Truman Show. Ponieważ brat specjalisty z Bellevue wybrał podobny zawód, jest psychologiem, panowie mogli wspólnie interpretować swoje spostrzeżenia. Od 2006 roku prowadzą wykłady na temat zespołu Trumana. Gdy z nazwą nowej jednostki nozologicznej zetknęli się ludzie spoza branży, pojawiły się doniesienia o kolejnych 50 pacjentach. W czerwcu br. sztandarowy przypadek syndromu Trumana opisano w British Journal of Psychiatry. Wg 26-letniego listonosza, świat wokół wygląda nieco nierealnie, a on sam czuje się jak superbohater filmowy. Wzniosłe uczucia stają się jednak udziałem tylko nielicznych, większość chorych cierpi z powodu naruszenia prywatności. Teorię o kulturowym podłożu zespołu uprawomocnia fakt, że pojawia się on w rozwiniętych i dobrze zorganizowanych społeczeństwach ze swobodnym dostępem do telewizji. Ich członkowie dość często obawiają się inwigilacji i interwencji władzy. Choć na pozór objawy zespołu prezentują się dość komicznie, choroba może stwarzać zagrożenie dla pacjenta, zwłaszcza gdy wierzy, że pewne działania pozwolą mu umknąć sprzed oka kamery czy wygrać nagrodę. Poza tym ataki na wplątanych w intrygę znajomych lub obcych wcale nie należą do rzadkości. Chory chce zmusić osoby z otoczenia, by przyznały, że to, co widać, jest inscenizacją, a nie prawdziwym światem. Wierząc w coś takiego, trudno sobie poradzić z codziennymi wyzwaniami, bo jak odróżnić coś wartego zachodu od wymyślonego dla zabawy niewidocznego demiurga?
  13. Niewielki sensor zdolny do wykrywania różnorakich substancji w próbce krwi lub śliny został zaprezentowany przez firmę Philips. Jest to jeden z najmniejszych tego typu aparatów, które doczekały się wprowadzenia na rynek. Debiutujące urządzenie (oraz technologię będącą jego sercem) nazwano Magnotech. Zdaniem producenta, jest ono na tyle proste w obsłudze, że może być wykorzystywane w domu przez samego pacjenta. Nie oznacza to jednak, że jest to maszyna prymitywna. Wprost przeciwnie - wykonywane przez nią analizy są dokładne i pozwalają na analizę kilku parametrów jednocześnie, zaś szybkość wykonywania testów pozostawia w tyle nawet złożone "kombajny" stosowane w laboratoriach klinicznych. Magnotech otwiera drzwi do zmian. Oferuje branży związanej z badaniami laboratoryjnymi możliwość wyprowadzenia niektórych testów z laboratorium, tłumaczy sekret technologii Marcel van Kasteel, wiceprezydent Philips Handheld Immunoassays - oddziału firmy zajmującego się jej rozwojem. Dodaje: W dalszej perspektywie, wyobrażamy sobie różne rodzaje stacji diagnostycznych - zarówno tych stacjonarnych, zautomatyzowanych, jak i nowych, mieszczących się w dłoni systemów przenośnych - współpracujące jako części "sieci diagnostycznej" wykorzystującej połączenia przewodowe lub bezprzewodowe oraz złożone rozwiązania informatyczne w celu przechowywania i wspomagania interpretacji danych. Sekretem technologii są wymienne wkłady zawierające magnetyczne nanocząsteczki oraz połączone z nimi molekuły odpowiedzialne za wykrywanie poszukiwanych substancji (choć informacje prasowe nie są w tej kwestii precyzyjne, można przypuszczać, iż chodzi tu o przeciwciała). Po automatycznym załadowaniu krwi lub śliny do wnętrza maszyny dochodzi do związania odczynników z wyszukiwanymi związkami zawartymi w próbce. Następne uruchamiany jest miniaturowy elektromagnes, który ma za zadanie wychwycić utworzone kompleksy i związać je z powierzchnią sensora. Kolejnym etapem analizy jest usunięcie z mieszaniny tych przeciwciał, które nie zostały związane. W tym momencie możliwe jest już wykonanie właściwego pomiaru. Techniką pozwalającą na określenie stężenia poszukiwanych związków jest ocena tzw. całkowitego odbicia wewnętrznego. Jest to metoda optyczna, mierząca koncentrację substancji na podstawie jej zdolności do odbijania światła. Ogromną zaletą Magnotech jest możliwość wykonania testu na bardzo małej próbce - wystarcza do tego nawet kropla krwi lub śliny. Przeprowadzenie kompletnego badania trwa zaledwie 1-5 minut. Dla porównania, tradycyjne zestawy diagnostyczne potrzebują na to od 30 do 60 minut, co w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia bywa niekiedy czasem zbyt długim. Przedstawiciele Philipsa zaprezentowali już pierwsze pilotażowe testy ukazujące możliwości nowej technologii. Pierwszy z nich pozwala na wykrycie tzw. sercowej troponiny I, jednego z białek kluczowych dla diagnostyki zawału serca. Drugi umożliwia ocenę stężenia parathormonu, regulującego gospodarkę wapnia i fosforu w organizmie. Pomimo skrajnie niskich stężeń obu substancji, udaje się je wykryć z precyzją porównywalną z klasycznymi badaniami laboratoryjnymi. Podobne wyniki osiągnięto podczas badań pozwalających na ocenę stężenia morfiny w ślinie osób nadużywających tego leku. Pierwsze egzemplarze Magnotech mają trafić do odbiorców na początku przyszłego roku. Planowana cena urządzenia nie została jeszcze podana.
  14. Czy szanse kobiety na urodzenie dziecka maleją wraz z wiekiem? Tak, ale nie do końca. Okazuje się bowiem, że istotnym czynnikiem jest także długość cyklu menstruacyjnego. O odkryciu informują szwedzcy badacze. Wnioski pochodzą ze studium 6271 zabiegów zapłodnienia in vitro. Badacze, prowadzeni przez dr. Thomasa Brodina ze szpitala Malarsjukhuset w szwedzkim mieście Eskilstunam, porównali długość cyklu miesięcznego u pań poddanych procedurze oraz odsetek prób zapłodnienia zakończonych powodzeniem. Wraz z wiekiem dochodzi u kobiet do nieznacznego skrócenia średniej długości cyklu menstruacyjnego. Średnie skrócenie długości cyklu miesięcznego wynosi około dwóch dni od wieku 20 do 40 lat, tłumaczy Brodin. Po uwzględnieniu danych dotyczących wieku pacjentek zaobserwowano wyraźnie, że z punktu widzenia szans na skuteczne poczęcie oraz donoszenie ciąży istotny jest nie tylko sam wiek, lecz także czas trwania cyklu. Szansa na urodzenie dziecka po zabiegu zapłodnienia in vitro była niemal dwukrotnie zwiększona dla kobiet, których cykl miesięczny był dłuższy niż 34 dni w porównaniu do kobiet, u których trwał on mniej niż 26 dni, konkludują badacze. Szczegółowy opis badanego zagadnienia opublikowano na łamach czasopisma Fertility and Sterility.
  15. Tradycyjne techniki wykorzystywanie płynącej wody do produkcji energii elektrycznej - np. turbiny - wymagają, by woda płynęła z prędkością co najmniej 9,2 kilometra na godzinę. Profesor Michael Bernitsas z University of Michigan informuje o stworzeniu technologii, która umożliwia uzyskanie energii z wody, poruszającej się z prędkością zaledwie 1,8 km/h. Vivace (Vortex Induced Vibrations for Aquatic Clean Energy) umożliwia produkowanie czystej energii w cenie zaledwie 5,5 centa za kilowatogodzinę. Technologia korzysta ze zjawiska, które widzimy, obserwując, obiekty zacumowane w płynącej się wodzie. Poruszają się one wówczas w górę i w dół. Ruchy te, wywoływane wirami - korzystają z nich też ryby poruszające się pod prąd strumienia - są proporcjonalne do prędkości przepływu wody. Bernitsas użył zespołu cylindrów, które ustawił poziomo wpoprzek prądu. Cylindry były poruszane przez wodę w górę i w dół, wykonywały więc pracę, którą można zamienić na energię elektryczną. Profesora zainspirowało wcześniej wykonywane zlecenie. Opracował on bowiem technologię, która miała tłumić wywołane przepływem wody, ruchy morskich platform wiertniczych. Zdałem sobie sprawę, że jeśli udałoby się zwiększyć te ruchy, zamiast je tłumić, moglibyśmy pozyskać energię - mówi naukowiec. Opracował więc technikę, która aż o 540% zwiększyła częstotliwość ruchów góra-dół. W warunkach naturalnych zakotwiczony obiekt zanurzony w wodzie będzie wykonywał oscylacyjne ruchy, których sinusoida nie przekracza zbytnio jego własnej wysokości. Tymczasem w systemie Bernitsasa wysokość sinusoidy ruchów pojedynczego cylindra wynosi 270% jego własnej wysokości, a sinusoida systemu połączonych cylindrów to 5,7 wysokości cylindra. Tworząc Vivace naukowiec opierał się na modelu z przyrody, a konkretnie na rybach, które płyną pod prąd strumienia, mimo iż ich własne mięśnie są zbyt słabe, by prąd ten pokonać. Zwierzęta wykorzystują bowiem tworzące się w wodzie wiry. Wyginając ciało, doprowadzają do powstania wirów, które pchają je do przodu. Wygięcie ciała w przeciwnym kierunku, prowadzi do powstania kolejnych, pchających wirów. W ten sposób, dzięki naprzemiennym ruchom, ryby uzyskują z wody dodatkową siłę, która pomaga im w przezwyciężeniu silnego prądu. Próbna instalacja składa się z cylindrów umieszczonych w pionowych prowadnicach. Poruszające się w górę i dół cylindry napędzają generator energii. Jak możemy dowiedzieć się z witryny firmy Vortex Hydro Energy, która powstała w celu skomercjalizowania wynalazku, Vivace na wiele zalet. Przede wszystkim wymaga 50-krotnie mniejszej powierzchni niż elektrownie pływowe. Ponadto całość instalacji jest umieszczona pod wodą, dzięki czemu nie zakłóca to żeglugi. W porównaniu z tradycyjnymi zaporami na rzekach, Vivace znacznie mniej ingeruje w ekosystem. Prototypowa instalacja jest obecnie badana w Marine Hydrodynamic Laboratory na University of Michigan. Prace finansują Departament Energii oraz Office Naval Research.
  16. Psy mogą już spokojnie odetchnąć, bo dzieci przestały je wykorzystywać do wyjaśnienia nauczycielom, czemu nie odrobiły zadania domowego. Zapomnijmy więc o zębach, zapełnionych papierem żołądkach i potrzebach fizjologicznych załatwionych na zeszytach. Teraz królują wymówki komputerowe: awarie peceta, zepsute drukarki czy nieprzewidziany brak dostępu do Internetu. Badania przeprowadzono w Wielkiej Brytanii. Okazało się, że tamtejsi nauczyciele wysłuchują tygodniowo przeciętnie ok. 6,5 mln tłumaczeń, a 1,3 mln stanowią usprawiedliwienia komputerowe. W sondażu przeprowadzonym przez serwis Pixmania.com wzięło udział 1000 nauczycieli. A oto 5 najpopularniejszych wymówek technologicznych: 1) "Mój komputer się rozleciał i nie dało się go naprawić", 2) "Skończyłem zadanie domowe, ale potem niechcący nacisnąłem klawisz Delete i wszystko przepadło", 3) "Nie mogłem tego wydrukować", 4) "Nie działał Internet i nie miałem jak tego znaleźć", 5) "Zgubiłem laptop". Takie wymówki brzmią dość rozsądnie, ale nie zabrakło też wyjaśnień rodem z thrillera bądź baśni. Twierdzenia "Komputer mojego taty padł ofiarą hakerów z Rosji, którzy ukradli odrobioną pracę domową", "Włamywacz zwinął wydrukowane zadanie razem z komputerem" czy " Pecet wybuchł, gdy pies się na niego załatwił" brzmią jak zaczątek niezłego scenariusza filmowego. Zmianę dominujących wymówek da się bardzo prosto wyjaśnić: obecnie 68% uczniów odrabia lekcje na komputerze, a nie na piechotę w zeszycie lub notatniku. By jednak rzeczywistość nie jawiła się w zbyt różowych barwach, takie tłumaczenie uchodziło płazem tylko na początku, zanim nauczyciele nie zaznajomili się z najnowszymi zdobyczami technologicznymi...
  17. Jednym z paliw dla samochodów przyszłości może być wodór. Jednak, zanim będzie on powszechnie używany, trzeba opracować tanie technologie jego produkcji, dystrybucji i przechowywania w ogniwach paliwowych pojazdów. Dzięki pracom greckich naukowców już wkrótce może powstać ekonomicznie opłacalne ogniwo wodorowe. Amerykański Departament Energii informuje, że obecnie najdoskonalsze materiały wykorzystywane do produkcji ogniw paliwowych są w stanie przechowywać zaledwie 2% wodoru. Amerykanie szacują, że samochodowe ogniwo paliwowe będzie opłacalne dopiero wówczas, gdy wodór będzie stanowił 6% jego wagi. Georgios Froudakis i jego zespół z uniwersytetu na Krecie poinformowali, że z symulacji komputerowych wynika, iż ogniwo zbudowane z warstw grafenu połączonych za pomocą węglowych nanorurek byłoby w stanie przechować 6,1% wodoru. Obecnie inny Grek, Dimitrios Gournis z holenderskiego uniwersytetu w Groningen zaczął konstruować takie ogniwo. Stworzył już strukturę składającą się z 40 warstw grafenu połączonych za pomocą fullerenów. Do końca bieżącego roku fullereny zostaną zastąpione nanorurkami. Następnie struktura zostanie napełniona wodorem i zbadana. Jeśli wyliczenia zespołu Froudakisa się potwierdzą, pokonamy jedną z najpoważniejszych przeszkód na drodze do powstania samochodów o napędzie alternatywnym wobec paliw kopalnych.
  18. Na uniwersytecie z Zurichu powstał najdoskonalszy w historii wodoodporny materiał, nadający się do produkcji ubrań. Jest on dziełem zespołu pracującego pod kierunkiem Stefana Seegera. Nowy materiał stworzono z poliestru pokrytego milionami niewielkich krzemowych igiełek. Jeśli trafi nań woda, to nie rozleje się po jego powierzchni, a pozostanie w formie kuli. Nie utrzyma się jednak długo na materiale. Wystarczy bowiem, by został on odchylony od poziomu o zaledwie 2 stopnie, a woda spłynie, nie pozostawiając za sobą śladu. Tajemnica materiału tkwi w zastosowaniu wspomnianych już krzemowych igiełek o szerokości zaledwie 40 nanometrów. Krzem jest wysoce hydrofobowy i zapobiega przesiąkaniu wody do poliestru, na którym go umieszczono. "Woda pozostaje na krzemie tak, jak fakir siedzi na łóżku z gwoździ" - mówią wynalazcy materiału. Ponadto pomiędzy igiełkami z krzemu zostaje uwięzione powietrze, które zapewnia dodatkową ochronę poliestru przed kontaktem z wodą i ułatwia ześlizgiwanie się kropli z materiału. Tę właściwość mogą w przyszłości wykorzystać twórcy strojów dla pływaków. Mogą zatem powstać kostiumy, które nigdy nie zmokną, a jednocześnie będą stawiały mniejszy opór podczas pływania. Produkcja nowego materiału jest prosta. Wystarczy poliester umieścić w gazie, w którym rozpuszczono krzem. Dojdzie wówczas do kondensacji krzemu na poliestrze i samoczynnego powstania krzemowych igiełek. Co więcej, zamiast poliestru można też wykorzystać inne tekstylia, jak wełnę, bawełnę czy wiskozę. Najbardziej interesującą cechą nowego materiału jest jego odporność mechaniczna. Co prawda utraci on z czasem swoje właściwości, jeśli będziemy go codziennie prać, jednak jest pod tym względem daleko bardziej doskonały, niż inne wodoodporne tekstylia. Dlatego też Szwajcarzy mówią, że jesteśmy blisko początków epoki samoczyszczących się ubrań.
  19. Choć od Bożego Narodzenia dzieli nas jeszcze miesiąc, na galeriach handlowych i w wielu przydomowych ogródkach zobaczyć już można lampki choinkowe. Joe Laquatra, profesor projektowania i analiz środowiskowych z Uniwersytetu Cornella, ostrzega jednak, że w wielu z nich można znaleźć stosunkowo duże ilości ołowiu (Journal of Environmental Health). Stężenia porównywano do norm amerykańskich, stworzonych na potrzeby Agencji Ochrony Środowiska (The Environmental Protection Agency, EPA) oraz Departamentu Gospodarki Mieszkaniowej i Rozwoju Urbanistycznego (Department of Housing and Urban Development, HUD). Nie wiadomo, czy kontakt z ołowiem obecnym w lampkach wpływa na stężenie tego pierwiastka we krwi, chociaż coraz więcej badań wskazuje, że jakakolwiek ekspozycja – zwłaszcza w przypadku dzieci – jest niebezpieczna dla zdrowia [...]. Nie ma standardów odnośnie do zawartości ołowiu w tego typu produktach, podobnie zresztą jak protokołów dla przeprowadzania na nich testów. Laquatra współpracował z Leilą M. Coyne, chemikiem i certyfikowanym ekspertem ds. ołowiu, oraz Markiem R. Pierce'em. Zespół określił zawartość Pb w 10 zestawach, które można zawieszać zarówno w pomieszczeniach, jak i na dworze. Kupiono je w Nebrasce i Nowym Jorku, reszta została wyprodukowana w latach 70. We wszystkich udało się wykryć obecność ołowiu, a stężenie przekraczało normy EPA i HOD dla takich samych powierzchniowo wycinków parapetów i podłóg. Co więcej, naukowcy nie odnotowali istotnych statystycznie różnic pomiędzy światełkami poszczególnych producentów, kupionymi w innych latach oraz zależnych od okresu użytkowania. Ołów występuje w polichlorku winylu, którym pokrywa się kable. Zapobiega to ich rozrywaniu i kruszeniu pod wpływem temperatury, światła czy wilgoci. W zależności od rodzaju użytego przewodu, w PCW znajduje się od 2 do 5% ołowiu. Ołów z lampek choinkowych może się dostać do przewodu pokarmowego, gdy najpierw dotykamy kabla, a potem przyrządzamy coś do jedzenia lub jemy bez użycia sztućców. Istnieje też inna droga. Gdy instalujemy lampki albo je zdejmujemy, do powietrza dostaje się trochę Pb, który zostaje następnie zainhalowany. Z tego powodu po zakończeniu dekorowania należy umyć ręce, a dzieci w ogóle nie powinny się tym zajmować.
  20. Psychopatów szczególnie pociągają najwrażliwsze jednostki. Autor ciekawych badań, Kevin Wilson z Dalhousie University w Halifax, porównuje ich do drapieżników, np. lwów, które wybierają najsłabsze osobniki i podążają za nimi, słusznie zakładając, że to właśnie je będzie najłatwiej upolować (Journal of Research in Personality). Zespół naukowców z uniwersyteckiego laboratorium medycyny sądowej pokazał grupie młodych mężczyzn zestaw slajdów z różnymi twarzami: zadowolonymi lub smutnymi, męskimi albo kobiecymi oraz opisywanymi jako należące do kogoś o wysokich lub niskich dochodach. Na początku wszyscy ochotnicy wypełniali kwestionariusz "demaskujący" osobowość psychopatyczną. Składał się on z pytań dotyczących reakcji emocjonalnych i impulsywności. Mężczyźni, którzy uzyskali wysokie wyniki w skali psychopatii, zadziwiająco dobrze przypominali sobie twarze smutnych kobiet o niskich zarobkach. Dla odmiany w ogóle nie pamiętali pań szczęśliwych ani dobrze sytuowanych oraz nie byli w stanie poprawnie dopasować imion do fizjonomii. [...] Psychopatia wiąże się z pamięcią drapieżnika. Jednostki z takim rysem osobowościowym mogą ją wykorzystywać do wybierania ofiary.
  21. Dla zagorzałych kawoszy picie kawy za pomocą słomki to profanacja. Jako że astronauta NASA Don Pettit do nich się zalicza, w wolnym od pracy dniu obmyślił sposób na wychylanie małej czarnej bezpośrednio z kubka. W warunkach zerowej grawitacji picie nie jest łatwe, a w przypadku gorącej cieczy bywa niebezpieczne. By jakoś ominąć ten problem, pracownicy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSK) korzystają ze srebrnych woreczków, w których mocuje się plastikowe rurki. Coś jak kubek niekapek dla dorosłych. Dr Pettit jest jednym ze specjalistów misji STS-126. Przebywał już na MSK w okresie od 23 listopada 2002 do 3 maja 2003 roku. Tym razem pojawił się tu w zeszłym tygodniu na pokładzie promu Endeavour, który dostarczył system do odzyskiwania wody pitnej z moczu. Internauci znają go z nadawanych z orbity programów Sobotni poranek z nauką. By zbudować kubek bezgrawitacyjny, pan doktor oddarł kawałek plastiku z osobistego dziennika pokładowego. Następnie zgiął prostokąt i spiął jego krótsze końce, uzyskując pojemnik o przekroju w kształcie łzy (tak samo wygląda skrzydło samolotu). Przelał kawę ze standardowego worka z rurką, pilnując, by płyn ściekał po ściance. Dalej wszystko poszło już gładko, gdyż napięcie powierzchniowe we wnętrzu kubka zapobiega niekontrolowanemu wylewaniu. Pettit wyjaśnił, że podobny mechanizm jest wykorzystywany w rakietach, żeby w warunkach zerowej grawitacji do silników mogło dopływać paliwo.
  22. Lekarze z Chińskiego Uniwersytetu Medycznego zmagają się z przypadkiem 4-letniego chłopca, u którego serce umiejscowiło się po zewnętrznej stronie żołądka. Jest pokryte jedynie cienką warstewką skóry, tak że dokładnie widać każde jego uderzenie. Rzecznik akademickiego szpitala Shengjing poinformował, że chirurdzy nie są pewni, czy będą w stanie przeprowadzić operację, w czasie której przesunięto by serce ku tyłowi. Z pewnością zrobią jednak wszystko, co w ich mocy. Rodzice zabezpieczali chłopca ubraniem, nakładając dodatkową warstwę izolującą bezpośrednio na sercu. Z obawy przed wypadkami nie pozwalali też Weiyuanowi bawić się z innymi dziećmi. Ojciec chorego, Zhang Xianzhen, ma wyrzuty sumienia, że nie przyprowadził go do lekarza wcześniej. Oboje małżonkowie są śmieciarzami, dlatego ich zarobki są, delikatnie mówiąc, skromne. Nie byłoby ich stać na opłacenie kosztów leczenia. W dodatku pracują w wiosce, Hetai, co jeszcze bardziej ogranicza możliwości działania.
  23. Eksperyment, którego celem było ustalenie pochodzenia wirusa odpowiedzialnego za chorobę SARS, doprowadził do stworzenia największego syntetycznego mikroorganizmu zdolnego do replikacji. O swoim sukcesie jego autorzy donoszą za pośrednictwem czasopisma Proceedings of the National Academy of Sciences. SARS, czyli ciężki ostry zespół oddechowy (ang. severe acute respiratory syndrome), stał się słynny pięć lat temu. Choć do dziś stwierdzono 8000 zachorowań, co nie jest szczególnie dużą liczbą, śmiertelność choroby wyniosła 10%, przez co przykuła ona uwagę mediów. Wśród naukowców panuje przekonanie, że odpowiedzialny za chorobę wirus z rodzaju koronawirusów, nazwany SARS-CoV, był pierwotnie patogenem nietoperzy. Dotychczas brakowało jednak bezpośrednich dowodów potwierdzających prawdziwość tej tezy, a najważniejszą "luką" w tej hipotezie był brak znanego wirusa zdolnego do zakażania różnych ssaków jednocześnie. Aby odtworzyć hipotetycznego prekursora SARS-CoV, badacze wykorzystali informacje na temat informacji genetycznej koronawirusów atakujących nietoperze oraz wirusa powodującego SARS u ludzi. Następnie, dzięki wykorzystaniu zestawów do syntezy oraz przetwarzania kwasów nukleinowych, wytworzono w wieloetapowym procesie kompletny genom syntetycznego, "hybrydowego" wirusa. Dzięki manipulowaniu fragmentami jego informacji genetycznej uzyskano różne warianty patogenu, atakujące np. komórki mysie, ludzkie lub małpie, a także warianty zdolne do zakażania dwóch gatunków jednocześnie. Co ciekawe, jest to także największy zdolny do replikacji mikroorganizm uzyskany kiedykolwiek tą drogą. Autorzy eksperymentu, badacze z Centrum Medycznego Uniwersytetu Vanderbilt oraz Uniwersytetu Karoliny Północnej, twierdzą, iż opracowany mikroorganizm może odzwierciedlać stadium pośrednie pomiędzy koronawirusami atakującymi nietoperze oraz SARS-CoV. Powinno to ułatwić dalsze badania nie tylko nad SARS, lecz także nad wieloma innymi chorobami wirusowymi, spośród których bardzo liczne mogły "przejść" na ludzi właśnie z dzikich zwierząt.
  24. Nowa metoda prewencji zakażeń wirusem HIV przechodzi obecnie testy kliniczne w trzech krajach świata. Czy uczestnicy badania zostaną skutecznie zabezpieczeni przed infekcją? Badana strategia, zwana profilaktyką przedekspozycyjną (ang. pre-exposure prophylaxis - PrEP), jest w rzeczywistości wykorzystaniem znanych leków do nowego celu. Eksperyment, w którym wzięło udział 3600 osób zamieszkujących Tajlandię, Botswanę oraz Stany Zjednoczone, ma sprawdzić, czy przyjmowanie leków używanych zwykle po domniemanej lub rzeczywistej ekspozycji na HIV pozwoli na obniżenie prawdopodobieństwa zakażenia, jeśli zostaną one przyjęte przed podjęciem ryzykownych zachowań seksualnych. Obecnie za jedyną skuteczną metodę prewencji zakażenia ludzkim wirusem niedoboru odporności uważa się prezerwatywę. Jakiś czas temu próbowano także stosowania środków chemicznych blokujących zdolność patogenu do infekcji, lecz żaden z nich nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Wiele wskazuje jednak na to, że częściowym rozwiązaniem problemu może być właśnie PrEP. Pierwszym z badanych leków jest tenofovir - substancja należąca do grupy analogów nukleotydów. Cząsteczki tego związku są podobne strukturalnie do elementów DNA, dzięki czemu blokuje on jeden z enzymów wirusa odpowiedzialnych za jego zdolność do replikacji. Drugi testowany preparat to Truvada, lek zawierający tenofovir połączony z emtricytabiną, związkiem o podobnym mechanizmie działania. Co ważne, oba terapeutyki mają wygodną do stosowania formę przyjmowanych raz dziennie tabletek. Eksperymenty prowadzone na zwierzętach sugerują, że minimalnie skuteczniejszym lekiem jest Truvada. Szacuje się, że jej skuteczność u ludzi powinna wynosić około 65%, zaś jej dodatkową zaletą jest zawartość dwóch różnych inhibitorów nukleotydów, co zmniejsza ryzyko wystąpienia oporności wirusa na terapię. Z pewnością nie jest to zabezpieczenie idealne, lecz wiele osób może uznać PrEP za metodę bardzo atrakcyjną. Ogromnym problemem związanym z nową terapią może być ostra krytyka ze strony niektórych lekarzy. Twierdzą oni, iż ułatwienie dostępu do podobnych środków znacznie zwiększy skłonność do podejmowania ryzykownych zachowań seksualnych. Pocieszać może jednak fakt, że w czasie badań nie zaobserwowano dotychczas takiej tendencji. Jeżeli testy kliniczne PrEP powiodą się, może to oznaczać znaczne ograniczenie szalejącej na świecie pandemii AIDS. Szacuje się, że każdego dnia HIV skutecznie atakuje ponad 7000 osób na świecie, zaś łączna liczba jego nosicieli wynosi około 33 milionów. Czy nowa strategia zostanie w ogóle dopuszczona do stosowania? Tego na razie nie wiemy, lecz pierwsze wyniki badań powinny ukazać się już na początku przyszłego roku.
  25. Już w grudniu rozpoczną prace pierwsze elementy teleskopu wyposażonego w aparaty fotograficzne o gigantycznej rozdzielczości 1,5 gigapiksela. W ramach projektu Panoramic Survey Telescope and Rapid Response System (Pan-STARRS) powstają cztery teleskopy, które z Hawajów będą śledziły asteroidy i inne zbliżające się do Ziemi obiekty. Dzięki olbrzymiej rozdzielczości aparatu, możliwe będzie zauważenie obiektów o średnicy zaledwie 300 metrów. Zespół urządzeń będzie trzy razy w miesiącu wykonywał zdjęcia całego nieba widocznego z Mount Haleakala na wyspie Maui. Dzięki niemu naukowcy chcą śledzić obiekty zagrażające naszej planecie. Każdy z aparatów korzysta z matrycy CCD wielkości aż 20 centymetrów kwadratowych. Największą ich zaletą jest fakt, iż każda komórka CCD jest sterowana z osobna tak, by redukowała zakłócenia powodowane przez atmosferę. To niezwykle przydatne narzędzie dla astronomów. Możliwość optycznych obserwacji kosmosu jest mocno ograniczona niekorzystnym oddziaływaniem atmosfery na uzyskiwane obrazy. Dzięki możliwości sterowania pojedynczymi komórkami CCD widzimy wyjątkowo ostry obraz. Każda z kamer wykorzystuje matrycę, na którą składają się 64x64 komórki CCD. Z kolei rozdzielczość każdej z komórek to 600x600 pikseli. Jak więc łatwo obliczyć, rozdzielczość aparatów wynosi dokładnie 1 474 560 000 pikseli. Istnieje oczywiście inny sposób na uzyskanie z Ziemi obrazów o bardzo dobrej rozdzielczości. Wielkie teleskopy Keck dają przecież obraz równie wyraźny jak Teleskop Hubble'a. Uzyskiwany jest on dzięki wykrywaniu aberracji w obrazie jasnej gwiazdy znajdującej się w pobliżu obserwowanego obiektu. Wykrywając te zakłócenia można przeprowadzić odpowiednie korekty, uwzględniające oddziaływanie atmosfery na uzyskiwany obraz. Problem jednak w tym, że aż w 99% obserwacji nie mamy w pobliżu obiektu żadnej gwiazdy referencyjnej. Specjaliści radzą sobie w ten sposób, że oświetlają górne warstwy atmosfery laserem, pobudzając do świecenia cienką warstwę atomów sodu, które pełnią rolę punktu odniesienia. Taki system sprawdza się jednak przy wielkich 10-metrowych teleskopach Keck. Znacznie mniejszy Pan-STARRS o średnicy zaledwie 1,8 metra będzie korzystał z wielokrotnie tańszych aparatów cyfrowych, a otrzymany obraz może być tak dobry jak uzyskiwany przez astronomów z Kecka.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...