Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37687
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    250

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Riley Joyce to pierwsze na świecie dziecko, któremu podano ksenon, by zapobiec trwałemu uszkodzeniu mózgu. Technikę opracowała prof. Marianne Thoresen z Uniwersytetu Bristolskiego. Wdrożono ją w tamtejszym Szpitalu św. Michała. Chłopiec przyszedł na świat w Royal United Hospital w Bath w wyniku cesarskiego cięcia. Nie oddychał i nie miał tętna. Ryzyko trwałego uszkodzenia mózgu wynosiło aż 50%, dlatego gdy rodzice wyrazili zgodę na eksperymentalne leczenie, szybko podjęto decyzję o przetransportowaniu noworodka do Bristolu. Obecnie maluch ma się dobrze. Pomysł na wykorzystanie ksenonu wyszedł nie tylko od Thoresen, ale również od doktora Johna Dingleya ze Swansea University. W 1998 r. pani profesor zaczęła ochładzać dzieci, u których doszło do niedotlenienia okołoporodowego. Wykazała, że technika ta może zmniejszyć zakres uszkodzeń w mózgach noworodków. Wszystko zaczęło się jednak 3 lata wcześniej, kiedy podczas eksperymentów laboratoryjnych na modelu zwierzęcym zademonstrowano, że chłodzenie po niedotlenieniu ogranicza zniszczenia mózgu. Podczas testów klinicznych potwierdzono, że łagodne ochładzanie o kilka stopni przez 3 doby jest nie tylko bezpieczne, ale i skuteczne. Niestety, dość szybko stało się jasne, że zniszczenia są redukowane jedynie częściowo, w dodatku nie u wszystkich dzieci. Metodę należało więc uzupełnić o coś jeszcze... Ksenon jest bardzo rzadkim i chemicznie biernym znieczulającym gazem, występującym w śladowych ilościach w powietrzu. W 2002 roku John Dingley i ja stwierdziliśmy, że połączenie ksenonu i chłodzenia może jeszcze bardziej ograniczyć uszkodzenia. W ciągu ostatnich 8 lat wykazaliśmy w laboratorium, że działanie tego gazu szlachetnego rzeczywiście sumuje się z ochronnymi efektami zastosowania chłodzenia. Stanęliśmy jednak przed wyzwaniem, w jaki sposób dostarczyć noworodkom rzadki i wyjątkowo drogi pierwiastek. Dr Dingley przez 10 lat rozwijał na swoim macierzystym uniwersytecie aparaturę do znieczulania ksenonem dorosłych i to on zaprojektował maszynę dla dzieci, która "zasysa" wydychane gazy, usuwa wszystkie związki i pierwiastki poza ksenonem i ponownie wprowadza go do obiegu. Cały Xe jest wdychany, bez żadnych strat do otaczającego powietrza. Na podobnej zasadzie działa aparatura do nurkowania dla wojska, ale dotąd nikt nie próbował zbudować miniaturowej jej wersji dla noworodków. Sam projektant zachwala niezwykłą wydajność maszynerii. Zużywa ona zaledwie 200 ml ksenonu na godzinę. Ze względu na rzadkość tego gazu litr kosztuje aż 30 funtów (ok. 130 zł). Jako że nawet noworodki wdychają litry powietrza na godzinę, bez ekonomicznej metody dostarczania, leczenie w oparciu o ten pierwiastek byłoby niemożliwie kosztowne. Co ważne, ksenon nie wywołuje efektów ubocznych i jest naprawdę niesamowicie skuteczny. Wkrótce urządzenie przejdzie kilkumiesięczne testy kliniczne na co najmniej 12 maluchach. Potem rozpoczną się zakrojone na szerszą skalę testy na oddziałach noworodkowych w Wielkiej Brytanii. Riley miał już szczęście skorzystać z dobrodziejstw metody przed wszystkimi innymi. Jak donosi profesor Thoreson, po 7 dniach brzdąc był przytomny, potrafił spoglądać na twarz matki, podnosić główkę i zaczął jeść mleko.
  2. Specjaliści ds. bezpieczeństwa ostrzegają internautów, by szukając informacji o katastrofie samolotu z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie nie używali wyszukiwarek. Już w kilka godzin po tragedii cyberprzestępcy zaczęli wykorzystywać ją do swoich celów. Jerome Segura, analityk z firmy ParetoLogic znalazł "zatrute" wyniki wyszukiwań w Google'u. Odnośniki prowadzą do szkodliwych witryn, na których może dojść do ataku na komputer użytkownika. Za pomocą innych linków internauci mogą trafić na witryny reklamujące fałszywe oprogramowanie antywirusowe lub wręcz na strony, na których otrzymają nieprawdziwą informację o wykryciu infekcji, z poradą, by zainstalowali dostępny na danej witrynie rzekomy program antywirusowy. Najczęściej tego typu oprogramowanie zawiera konie trojańskie, a infekcja kończy się podłączeniem komputera do botnetu oraz kradzieżą danych jego właściciela. Segura zaleca, byśmy odwiedzali tylko zaufane witryny znanych mediów, na których znajdziemy informacje o katastrofie. Cyberprzestępcy od lat "zatruwają" wyniki wyszukiwarek i korzystają z każdej nadarzającej się okazji, by zaatakować internautów szukających informacji na temat aktualnych wydarzeń.
  3. Naukowcy z University of Toronto znaleźli gliniane tabliczki pochodzące z VII wieku przed Chrystusem. Po ich odczytaniu okazało się, że zawierają one niezwykły tekst - traktat polityczny. To niesamowite. Zapisano na nich traktat zawarty pomiędzy władcą Asyrii Asarhaddonem (681-669 p.n.e) a jakimś drugim władcą, który uznaje asyryjskie zwierzchnictwo. Traktat spisano w 672 roku przed Chrystusem, podczas ceremonii, która odbyła się w królewskim mieście Kalchu (Nimrud). W tekście tym wspomniany władca uznaje autorytet następcy Asarhaddona, jego syna Aszurbanipala - mówi profesor Timothy Harrison. Uczony dodał, że celem traktatu było zabezpieczenie praw Aszurbanipala i zapewnienie mu płynnego przejęcia władzy. Król Asarhaddon chciał z pewnością uniknąć burzliwych przejść, jakie stały się jego udziałem. Asarhaddon został przez swojego ojca, Sanheriba, mianowany namiestnikiem Babilonii, co nie spodobało się jego starszym braciom. W 681 roku Sanherib został zamordowany, a z Biblii wiemy, że sprawcami byli bracia Asarhaddona. Wybuchła kilkutygodniowa wojna domowa, którą wygrał Asarhaddon. Tabliczka z traktatem ma wymiary 43x28 centymetrów. Zawiera ona około 650 linii pisma. I nie cała została jeszcze odczytana. Teraz już wiemy, że jest jedną z całej serii traktatów, jakie Asarhaddon zawarł ze swoimi wasalami. Zarówno ona, jak i wiele innych tabliczek zawierających traktaty z wasalami, nie przetrwały próby czasu. Wspomniana tabliczka jest potłuczona na drobne kawałki, jednak szczęśliwie wszystkie były w jednym miejscu, naukowcom udało się zatem odtworzyć traktat. Jak mówi Harrison, język traktatu jest bardzo formalny, a jego styl przypomina język umowy, zawarty pomiędzy Abrahamem a Bogiem. Niewykluczone zatem, że mógł on posłużyć jako wzór biblijnego opisu.
  4. Ponowna amerykańska załogowa wyprawa na Księżyc stoi dziś pod poważnym znakiem zapytania. Powodem są oczywiście finanse - od momentu udowodnienia w latach sześćdziesiątych, że technika amerykańska jest lepsza niż radziecka, zniknęły ideologiczne i ambicjonalne powody, dla których topiono w misje Apollo gigantyczne kwoty. Dziś przeważa zimna kalkulacja ekonomiczna, zaś od momentu rozpoczęcia się światowego kryzysu jeszcze bardziej bezwzględna. A tymczasem ostatnie badania wskazują, że Księżyc może być znacznie ciekawszy, niż dotąd sądzono. Odkrycie w księżycowej glebie pokaźnych ilości wody to nie tylko świetna wiadomość dla zwolenników załogowej bazy na naszym satelicie. To również doskonały cel badań, bo podobny mechanizm gromadzenia i powstawania wody mógłby istnieć także na innych planetach. Misja na Księżyc zapewne jednak wreszcie się odbędzie, NASA planuje ją na przyszłą dekadę. Ludzi mają jednak wspomagać wysoko wykwalifikowane roboty. Skoro samodzielne łaziki doskonale radzą sobie na odległym Marsie, wzbudzając nawet powszechne zainteresowanie, to również na Księżycu roboty będą poczynać sobie doskonale, a dzięki niewielkiej odległości w zasadzie możliwe jest nawet manualne nimi sterowanie. Przygotowany w kalifornijskich zakładach Jet Propulsion Laboratory (Laboratorium Napędów Odrzutowych - jeden z ważniejszych oddziałów NASA) robot jest trochę niecodzienny. ATHLETE (czyli All Terrain Hex-Limbed Extra Terrestrial Explorer) to sześcionożny pojazd, potrafi przenosić duże ciężary na swoim sześciokątnym, płaskim grzbiecie, kopać dziury, podnosić różne obiekty przy pomocy narzędzi mocowanych do kół, kręci stereoskopowe filmy swoją kamerą, bez trudu nawiguje i porusza się po każdej nawierzchni. Prototyp o wysokości ponad 180 centymetrów i średnicy ponad 270 centymetrów, czyli połowę mniejszy od planowanej ostatecznej wersji, potrafi podróżować z prędkością 10 kilometrów na godzinę. Ma jednak spore ograniczenia. Usprawnieniem pojazdu zajął się się robotyk-eksperymentator i profesor informatyki Marty Vona. Zmodyfikował oryginalną koncepcję, dodając nowe stawy, które działają jak łokcie i nowe człony, pełniące funkcję przedramion. Odbyło się to wirtualnie, poprzez modyfikację graficznego projektu robota przy pomocy algorytmów. Zaprojektował również odpowiedni interfejs komputerowy, przy pomocy którego operator może łączyć na różne sposoby zaprojektowane wirtualne przeguby z modelem rzeczywistego robota. Pozwala to na wykonywanie wielu trudnych, wymagających koordynacji zadań, tak samo, jak gdyby wirtualny model istniał naprawdę. Przyspiesza to zdecydowanie rozwój projektu, oszczędzając i czas i pieniądze. Roboty to duże i kosztowne projekty - mówi Vona. - Więc lepiej być zawczasu pewnym, jak będą sobie radzić w konkretnych okolicznościach. Idealnie byłoby, gdyby roboty i ludzie pracowali jako zespół. Marty Vona współpracował już wcześniej z Jet Propulsion Laboratory, gdzie opracował oprogramowanie dla marsjańskich łazików Spirit i Opportunity Mars rovers. W 2004 NASA roku otrzymała nagrodę Software of the Year Award za swoją pracę. Obecnie wykłada przedmioty informatyczne i komputerowe na Northeastern University w Bostonie. Projekt rozwoju ATHLETE finansowała National Science Foundation.
  5. Niedobór snu prowadzi do wzrostu apetytu. Naukowcy wyliczyli, że gdy czas nocnego odpoczynku skróci się z 8 do 4 godzin, ludzie spożywają dodatkowo w ciągu dnia odpowiednik 10 dag chipsów - ok. 560 kalorii (American Journal of Clinical Nutrition). Odkrycia francuskiego zespołu mogą zatem oznaczać, że nieprzypadkowo w ostatnich kilkudziesięciu latach obserwuje się jednoczesny wzrost liczby otyłych osób oraz skrócenie czasu snu. Dr Laurent Brondel z Europejskiego Centrum Badań nad Smakiem i jego zespół są przekonani, że ograniczenie snu może być jednym z czynników środowiskowych, które przyczyniają się do epidemii otyłości. Dotąd autorzy różnych studiów łączyli skrócony czas snu z wyższym wskaźnikiem masy ciała, lecz nikt nie sprawdzał, jakiej zmianie ulegną (i czy w ogóle) wzorce odżywiania osób z prawidłową masą ciała, gdy zaczną mniej spać. Francuzi śledzili wzorce snu, jedzenia i wydatkowania energii u 12 zdrowych młodych mężczyzn. Zorganizowano dwie 48-godzinne sesje. Pierwsze dwa dni uznano za okres kontrolny. Ochotnicy mieli się wtedy zachowywać jak zwykle, zapisując tylko w dzienniczku długość snu, zjadane pokarmy i aktywność fizyczną. Podczas kolejnej sesji panowie najpierw położyli się spać o północy i wstali o ósmej rano, a drugiego dnia poszli do łóżka o drugiej i obudzili się o szóstej rano. Mogli jeść, ile tylko chcieli. Po skróceniu nocnego odpoczynku mężczyźni przyjmowali średnio o 22% więcej kalorii (560 kalorii ekstra). Jedli więcej na śniadanie i kolację, ale już nie na obiad. Niewykluczone, że ludzie jedzą więcej po krótkim śnie, ponieważ ssaki wyewoluowały w taki sposób, by gromadzić zapasy kaloryczne latem, czyli gdy noce są krótkie, a pożywienia w bród – przekonują Francuzi.
  6. Naukowcy z MIT-u (Massachusetts Institute of Technology) pokazali technologię nazwaną roboczo Surround Vision. Ma ona być czymś podobnym do Surround Sound, jednak będzie wykorzystywała obrazy nie dźwięk. Na pomysł nowej technologii wpadł Santiago Alfaro, który pomyślał, że skoro korzystając z technologii dźwięku przestrzennego słyszymy za sobą helikopter nadlatujący w oglądanym właśnie filmie, to dlaczego nie umożliwić widzom zobaczenia maszyny? Nie byłoby fajnie, gdybyśmy mogli się odwrócić i zobaczyć, jak ten helikopter nadlatuje? - stwierdził Alfaro. Zaproponowana przez Alfaro technologia zakłada wykorzystanie urządzeń przenośnych w roli dodatkowego ekranu telewizyjnego. Jeśli np. oglądamy film i chcemy zobaczyć, co dzieje się po lewej bądź prawej stronie ekranu, wystarczy, że skierujemy tam np. telefon komórkowy. Na jego wyświetlaczu obejrzymy wówczas to, co niewidoczne na ekranie telewizora. Technika taka może być szczególnie przydatna przy oglądaniu transmisji sportowych, które nagrywane są z wielu różnych kamer. Nie przeszkadzając innym osobom oglądającym telewizor, będziemy mogli za pomocą przenośnego urządzenia zobaczyć interesujące nas sceny z innego punktu widzenia. Alfaro, chcąc zaprezentować działanie swojej technologii, wyświetlił na kampusie Media Lab wideo z trzech różnych kamer. Ustawił też telewizor, który pokazywał obraz z kamery centralnej. Gdy urządzenie przenośne było skierowane na telewizor, można było na jego wyświetlaczu zobaczyć to samo, co na ekranie TV. Wystarczyło jednak skierować je w lewo lub w prawo, by przełączyć obraz na inną perspektywę. Widz mógł, na przykład, oglądać na telefonie komórkowym zbliżający się autobus, zanim jeszcze pojawił się on na ekranie telewizora. Technologia ta, jeśli zostanie skomercjalizowana, otwiera szerokie pole do popisu dla nadawców. Będą oni mogli zamieścić - poza głównym ekranem - liczne dodatkowe informacje i opcje, z których skorzysta każdy chętny użytkownik wyposażony w telefon komórkowy z akcelerometrem.
  7. Stada ptaków, np. gołębi, potrafią latać w zadziwiającej synchronii. W jaki sposób uzgadniają, gdzie i kiedy lecieć? Naukowcy z Wielkiej Brytanii i Węgier wykazali, że posługują się elastycznym systemem przywództwa. Każdy ma swój głos, ale zdanie osobników postawionych wyżej w hierarchii waży więcej. Biolodzy z Uniwersytetu w Oksfordzie i Uniwersytetu im. Loránda Eötvösa wyposażyli gołębie w plecaczki z GPS-em, które utrwalały trasę pokonywaną przez danego ptaka. Dzięki temu mogli później prześledzić kontakty pomiędzy osobnikami. Naukowcy wierzą, że odkrycia pomogą im zrozumieć kolektywne zachowania zwierząt oraz ludzi. Wszyscy wiemy, jak imponujące są podniebne wyczyny ptasich stad, ale w jaki sposób decydują one, gdzie polecieć i czy takie decyzje są podejmowane przez dominującego lidera, czy przez grupę jako całość, zawsze pozostawało tajemnicą. My stwierdziliśmy, że choć większość ptaków ma głos w dyskusji, elastyczny system rang gwarantuje, że pewne ptaki z większym prawdopodobieństwem przewodzą, a inne podążają za resztą – opowiada dr Dora Biro z oksfordzkiego Wydziału Zoologii. Wykorzystany w eksperymencie GPS ważył zaledwie 16 gramów. Urządzenie przymocowano do wykonanych na zamówienie plecaczków, które trafiły na wyposażenie stada gołębi złożonego z 10 osobników. Dzięki temu po raz pierwszy udało się prześledzić relacje przestrzenne i czasowe między członkami stada oraz podejmowane w ułamku sekundy decyzje odnośnie do kierunku lotu. Co 0,2 sekundy zespół dokonywał pomiarów zmian w kierunku lotu. Odnosząc je do poszczególnych zwierząt, Brytyjczycy i Węgrzy próbowali stwierdzić, który ptak zainicjował zwrot, które osobniki za nim podążały i z jakim opóźnieniem. Szybko okazało się, że w stadzie wszystko odbywało się w zgodzie z doskonale zdefiniowaną hierarchią. To spektrum różnych poziomów przywództwa określało siłę wpływu danego ptaka na stado. Zasadniczo hierarchie te są elastyczne, a zatem rola przywódcza osobnika zmienia się z czasem. Przebieg wydarzeń da się jednak na dłuższą metę przewidzieć. Dynamiczna, elastyczna segregacja na liderów i naśladowców – gdzie uwzględniane są nawet opinie nisko postawionych zwierząt – może być szczególnie skuteczną formą podejmowania decyzji. Nie wiadomo, czy największą rolę odgrywają osobniki najbardziej zmotywowane do przewodzenia czy będące z urodzenia lepszymi nawigatorami (np. z większą wiedzą na ten temat). Brytyjsko-węgierska ekipa zauważyła, że pozycja w chmarze odpowiadała pozycji w hierarchii stada. Z przodu znajdowały się więc osobniki podejmujące decyzje. Okazało się też, że naśladowcy reagowali najszybciej na ptaki lecące po ich lewej stronie. W ten sposób potwierdziły się spostrzeżenia rodem z laboratorium, że ptaki przetwarzają informacje o znaczeniu społecznym, które docierają do mózgu głównie za pośrednictwem lewego oka.
  8. Zaledwie po kilku dniach od udanego umieszczenia na orbicie satelity CryoSat-2 Earth Explorer, Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) zawarła umowę z firmą Eurockot na wystrzelenie dwóch kolejnych misji obserwacyjnych. Pierwsza z nich, pod nazwą Earth Explorer: Swarm, składać się będzie z trzech satelitów przeznaczonych do badań ziemskiego pola magnetycznego. W ramach serii Earth Explorer nad Ziemią krążą już trzy europejskie satelity. GOCE (Gravity field and steady-state Ocean Circulation Explorer) zajmuje się badaniem ziemskiego pola grawitacyjnego i cyrkulacji wodnej w oceanach, SMOS (Soil Moisture and Ocean Salinity) bada wilgotność gleby i poziom zasolenia oceanów, zadaniem CryoSat jest dostarczanie informacji na temat zmian grubości i obszaru polarnych czap lodowych. Satelity GOCE i SMOS zostały wystrzelone w marcu i listopadzie 2009 roku przez spółkę Eurockot. Misja CryoSat miała pierwotnie wystartować w 2005 ale wyniesienie satelity na orbitę się nie udało. Unowocześniona wersja została wystrzelona dopiero trzy dni temu przez firmę Kosmotras. Udana współpraca z Eurockotem skłoniła Europejską Agencję Kosmiczną do podpisania kontraktu na dwie kolejne misje: właśnie Swarm oraz jeszcze jedną, która zostanie dopiero wybrana. Podpisanie kontraktu odbyło się 9 kwietnia w niemieckim Bremen. Planowana data wystrzelenia satelitów Swarm to pierwsza połowa 2012 roku, planowane zaś miejsce to kosmodrom w rosyjskim Plesiecku. Eurockot GmbH to spółka firm: niemieckiej Astrium i rosyjskiej Khrunichev.
  9. Wszelkie żołądkowe dolegliwości trawienne stają się coraz dotkliwszą plagą społeczeństw krajów wysoko rozwiniętych. Mocno przetwarzana żywność, nieodpowiednie odżywianie się, spożywanie zbyt wielu leków, konserwanty w codziennym jedzeniu - to wszystko przyczyny częstych problemów gastrycznych. Najczęściej na świecie leczy się je kolejnymi chemikaliami. Badacze argentyńscy sugerują, że zamiast lekarstw można do terapii wykorzystać... po prostu sfermentowane produkty mleczne. Produkty probiotyczne, zwłaszcza jogurty i kefiry, od dawna promowane są jako lek na dolegliwości trawienne, takie jak: zapalenia jelit, biegunki, zespół nadwrażliwego jelita i podobne. Do tej pory jednak nikt nie zajmował się ich potencjalnym przeciwdziałaniem problemom żołądkowym. Doświadczenia, przeprowadzone na razie na myszach, sugerują, że sfermentowane produkty mleczne doskonale mogą leczyć przewlekłe choroby gastryczne. A te, powodowane choćby przez zażywanie kwasu acetylosalicylowego, czyli popularnej Aspiryny czy Polopiryny, są coraz częstszym problemem na całym świecie. Dla naszych rodzimych miłośników zsiadłego mleka, czy maślanki - produktów chyba niedocenianych na świecie - zapewne nie jest to żadne odkrycie. Ale argentyńscy badacze zbadali również mechanizm działania fermentowanych produktów mlecznych. Okazało się, że nie tylko same bakterie odpowiadają za leczniczy efekt, ale również ich metabolity, czyli wytwarzane przez nie aktywne substancje chemiczne. Zidentyfikowano exopolisacharydy (EPS), produkowane przez streptokoki (Streptococcus thermophilus). Hamują one odpowiedź immunologiczną i wykazują działanie przeciwwrzodowe. Zwiększają także grubość wyściółki śluzowej, naszej naturalnej warstwy ochronnej. Ich działanie przypomina ochronne właściwości omeprazolu, stanowić więc mogą naturalną alternatywę dla syntetycznych leków, zapobiegając i lecząc dolegliwości gastryczne, zwłaszcza związane z zażywaniem leków aspirynowych. Opracowanie, którego autorami są argentyńscy naukowcy: Rodríguez C, Medici M, Mozzi F, Font de Valdez G, ukazało się w kwietniowym numerze czasopisma World Journal of Gastroenterology.
  10. Żyjemy w kraju, który ma pod dostatkiem wody pitnej. Wprawdzie hydrolodzy alarmują, że ilość dostępnej, czystej wody się zmniejsza, ale przeciętny Polak tego nie odczuwa. Wartość wody doceniają naprawdę dopiero ludzie z obszarów dotkniętych suszą, gdzie każdy kubek pitnej wody jest niemal na wagę złota. Wprawdzie większość obszaru naszej planety pokrywa woda, ale słona - nie nadająca się do picia. Również większość wód słodkich jest już zanieczyszczona. Tam gdzie nie ma źródeł słodkiej wody, a jest dostępna woda morska, można ją odsalać. Niestety, istniejące instalacje odsalające to olbrzymie kompleksy, drogie w budowie i utrzymaniu nawet dla zamożnych krajów, a co tu dopiero mówić o biednych regionach, które najczęściej dotknięte są brakiem wody. Są też oczywiście inne technologie. Wiele osób słyszało o woreczkach, w jakie wyposażona jest na przykład armia amerykańska. Wystarczy wlać do nich dowolną wodę: słoną, brudną, a z drugiej strony wylatuje już czysta. Ale cóż tu kilka łyków czystej wody, kiedy głodująca Afryka potrzebuje niezliczonej jej ilości? Najnowocześniejsze dotąd metody odsalania wody to filtrujące membrany, działające na zasadzie tzw odwróconej osmozy. Ten tajemniczy termin oznacza tyle, że pod wysokim ciśnieniem przez niewielkie otwory w półprzepuszczalnej błonie woda przenika bez trudu, natomiast sól i inne zanieczyszczenia zatrzymują się na niej. Jednak poza koniecznością zapewnienia odpowiedniego ciśnienia, a więc dużych kosztów energii, metoda ta ma wiele innych wad. Zanieczyszczenia, a poza solą są to różne związki chemiczne, czy bakterie, osadzają się na membranie i po prostu ją zatykają. Konieczne jest więc trudne i kosztowne jej czyszczenie, albo okresowa wymiana. Wyprodukowanie takiej membrany to skomplikowany, czyli drogi proces technologiczny. A przypomnijmy, że potrzeba nam odsalania na bardzo dużą skalę. Nowa nadzieja zaświtała dzięki naukowcom i inżynierom z UCLA (Kalifornijskiego Uniwersytetu w Los Angeles), z Henry Samueli School of Engineering and Applied Science (Szkoły Inżynierii i Nauki Stosowanej im. Henry'ego Samueli). Rozwiązali oni jeden z największych problemów, czyli zapychanie się filtrujących błon. Bardzo wyrafinowana technologicznie sztuczka polega na uzyskaniu odpowiedniej struktury powierzchni i właściwości chemicznych. Poza wysoką przepuszczalnością dla cząsteczek wody, nowa membrana wykazuje dobrą charakterystykę zatrzymywania [zanieczyszczeń] oraz stabilność w długim okresie czasu - mówi Nancy H. Lin, inżynier z UCLA. - Stworzenie takiej struktury nie wymaga długiego czasu, wysokich temperatur, ani użycia komór próżniowych. To odróżnia nowy wynalazek od dotychczasowych technologii i oznacza długi czas działania membrany i zmniejszenie kosztów produkcji. Nowa błona bije więc dotychczasowe na głowę. Jak to działa? Nowa, „cudowna" membrana powstaje w trzech krokach. Najpierw przy użyciu konwencjonalnych metod tworzy się cieniutką błonę poliamidową. Następnie aktywizuje się jej powierzchnię przy pomocy plazmy pod ciśnieniem atmosferycznym, tworzą się na niej aktywne obszary. Wreszcie przy pomocy reakcji polimeryzacji „zaszczepia" się te aktywne obszary monomerem. Tworzy się na powierzchni polimerowa szczoteczka, której gęstość i inne parametry można łatwo zmieniać, kontrolując czas trwania i temperaturę operacji. Gdzie tu przełom? Poza samym pomysłem „szczotki", dotychczas obróbka powierzchni przy pomocy plazmy musiała być wykonywana w komorze próżniowej. To w praktyce uniemożliwiało masową produkcję, nie tylko ze względu na koszty, ale także uciążliwość takiej operacji. Wykorzystanie plazmy przy normalnym ciśnieniu nie tylko umożliwi maszynową produkcję, ale eliminuje konieczność chemicznego zapoczątkowania reakcji - jak mówi Yoram Cohen, wykładowca UCLA, teraz staje się to proste jak przetarcie plazmową „szczotką". I można tak obrabiać niemal każdą powierzchnię. Jak to działa w praktyce? Przytwierdzone chemicznie do powierzchni membrany polimerowe „włoski" pozostają w ciągłym ruchu. To sprawia, że bakterie i koloidalne zanieczyszczenia nie mogą się osadzić na powierzchni membrany. Kto nurkował, widział jak wodorosty poruszają się wraz z falującą wodą - mówi Cohen. - Wyobraźcie sobie taką miniaturową strukturę, proteiny i bakterie potrzebują zakotwiczenia w wielu miejscach, żeby się osadzić na powierzchni, to zadanie wyjątkowo trudne, kiedy powierzchnia „szczotki" bez przerwy się porusza. Polimerowa warstwa chroni i kryje powierzchnię samej membrany, gdzie zanieczyszczenia nie mogą sięgnąć. Dodatkową ochroną membrany są jej właściwości chemiczne, które zapobiegają adhezji, czyli przyciąganiu cząsteczek. Teraz zespół badawczy, wraz z UCLA Water Technology Research Center i przedstawicielami przemysłu pracuje nad wykorzystaniem tego procesu na skalę przemysłową, optymalizacją działania membrany i dostosowaniem jej do wody o różnym stopniu zasolenia i odmiennych typach zanieczyszczenia. Stwarza to nadzieję, że wynalazek już niedługo ułatwi życie wielu ludziom.
  11. Dżungla często kojarzy się z sielankowymi krajobrazami i nieprzebranym bogactwem życia. Tymczasem las deszczowy może być zbyt deszczowy nawet dla swoich mieszkańców. Dlatego też niewielkie ptaki manakiny panamskie (Corapipo altera) wolą na początku pory deszczowej polecieć na niziny, gdzie jest co prawda mniej pokarmu, ale i lepsza pogoda (Proceedings of the Royal Society B). Manakiny nie pokonują tak długich tras jak choćby bociany, ale wzbijają się lub opadają wzdłuż zboczy kostarykańskich gór. Zespół Alice Boyle z Uniwersytetu Zachodniego Ontario przyglądał się im w rejonie wybrzeża Morza Karaibskiego. Kiedy przez kilkadziesiąt lat biolodzy obserwowali poczynania C. altera, sądzili, że bodźcem dla ich podróży jest niedobór pokarmu. W ramach swoich wcześniejszych studiów Boyle stwierdziła jednak, że na większych wysokościach jest więcej żywności, a manakiny kierują się w dół, prawdziwy powód migracji niektórych osobników musi być zatem inny. Kanadyjczycy – z Boyl współpracowali jeszcze Chris Guglielmo z tej samej uczelni oraz Ryan Norris z Uniwersytetu w Guelph - postawili hipotezę, że rzęsista ulewa nie pozwala ptakom żerować. Cóż więc z tego, że jedzenia jest w bród, skoro nie ma jak z niego skorzystać. Jeśli przyjrzeć się rozkładowi opadów, wyraźnie widać, że niżej spada o połowę mniej wody. Nikogo nie zdziwiło więc, że w takiej sytuacji odlatywały głównie zwierzęta najmniejsze i w złej kondycji. Ornitolodzy wykazali, że manakiny panamskie reagowały na obfite opady, a te, które zostawały na wysokościach, miały się gorzej od osobników decydujących się na migrację w dół stoku. Czas odlotów zbiegał się z początkiem pory deszczowej. Wiedzieliśmy, że ptaki żywiące się głównie owocami i nektarem są w większym stopniu wędrowne niż ptaki owadożerne, ale wzorzec dostępności pokarmu nie pasował do obserwacji. Gdy teraz dysponujemy informacjami na temat, w jaki sposób deszcz oddziałuje na ptaki, wydaje się sensowne, że małe osobniki, które żywią się czymś, co jest zasadniczo śmieciowym jedzeniem, najwcześniej wyczerpią swoje zasoby energetyczne, kiedy deszcz nie pozwoli im żerować.
  12. W jaskini położonej 40 kilometrów od Johannesburga zespół profesora Lee Bergera z University of the Witwatersrand odkrył szkielety nieznanego dotychczas gatunku hominida. Australopithecus sediba żył przed dwoma milionami lat. Być moze to właśnie z niego powstał gatunek Homo. Myślę, że to dobry kandydat na gatunek przejściowy pomiędzy południowoafrykańskim małpoludem Australopithecus africanus a Homo habilis lub nawet Homo erectus - powiedział Berger. Odkryte szczątki należą do nastoletniego mężczyzny i dorosłej kobiety. Nowy gatunek miał długie ramiona, jak małpy, krótkie silne dłonie, zaawansowaną w budowie miednicę i długie nogi, które prawdopodobnie pozwalały na bieganie podobnie jak czynią to ludzie. Niewykluczone, że Australopithecus sediba potrafił się wspinać. Znalezione osobniki miały po około 127 centymetrów wzrostu, jednak z pewnością młodszy przerósłby swoją matkę. Berger uważa, że w chwili śmierci chłopiec ważył około 27 kilogramów, a jego matka - około 33 kg. Wielkość mózgu młodzieńca wynosiła 420-450 cm3, a więc był on mały [w porównaniu z ludzkim - red.], jednak kształtem wydaje się bardziej zaawansowany od mózgu innych australopiteków - stwierdził odkrywca. Naukowcy ocenili, że ciała zostały przyniesione do jaskini przez wodę krótko po śmierci matki i syna. Wiek otaczających je osadów wyliczono na 1,98-1,78 miliona lat.
  13. Zatwierdzony standard USB 3.0, oferujący nawet 10-krotnie szybszy transfer danych od poprzedniej wersji, nie rozpowszechni się w bieżącym roku. Niektórzy producenci płyt głównych już umożliwiają korzystanie z nowego rozwiązania, jednak oferta taka jest bardzo ograniczona. Analityk firmy In-Stat, Brian O'Rourke stwierdził, że do rozpowszechnienia się USB 3.0 konieczne jest zintegrowanie tej technologii z chipsetami. Kluczowe znacznie ma w tym momencie polityka Intela - największego na świecie producenta układów scalonych. Jednak, jak mówi O'Rourke, Intel ma zamiar przygotować chipsety z obsługą nowej technologii dopiero w przyszłym roku. Co prawda sam Intel oficjalnie nie przedstawił żadnych planów dotyczących zaadaptowania nowego standardu, jednak jeden z przedstawicieli koncernu powiedział, że ze wdrażaniem tej technologii trzeba poczekać na pojawienie się kolejnej klienckiej wersji Windows. Ta trafi na rynek nie wcześniej niż w roku 2012, chociaż nie można wykluczyć, że obsługa nowego standardu pojawi się w którymś z Service Packów dla Windows 7. W związku z decyzją Intela, producenci sprzętu nie spieszą się z tworzeniem urządzeń dla USB 3.0, a to oznacza z kolei, że na Intela nie jest wywierana presja, by przyspieszył adaptowanie tej technologii. Główny konkurent Intela, AMD, informuje, że firmowy chipset 890X będzie obsługiwał USB 3.0, ale jedynie za pomocą złącza PCI Express.
  14. Badacze z HP ogłosili, że memrystor, opracowany niedawno czwarty (po oporniku, kondensatorze i cewce) podstawowy obwód pasywny, ma większe możliwości niż dotychczas przypuszczano. Okazało się bowiem, że memrystor jest nie tylko w stanie przechowywać dane, ale również przeprowadzać obliczenia. Urządzenia korzystające z memrystora mogą zmienić standardową architekturę komputerów, gdyż pozwolą na przeprowadzenie obliczeń tam, gdzie dane są przechowywane, zamiast w wyspecjalizowanej centralnej jednostce obliczeniowej - mówi R. Stanley Williams z HP. Innymi słowy przewidujemy powstanie mniejszych i bardziej energooszczędnych komputerów w przyszłości, nawet wówczas, gdy nie będzie już możliwe dalsze zmniejszanie tranzystorów - dodaje. Możliwość zbudowana memrystora została przewidziana w roku 1971 przez profesora Leona Chua. Udało się go skonstruować w 2008 roku. Od tamtej pory połączono już memrystory z tranzystorami, z całym układem CMOS oraz przedstawiono teoretyczne podstawy budowy spintronicznego memrystora.
  15. Amerykańscy naukowcy opracowali metodę diagnozowania autyzmu na podstawie próbek krwi. Stwierdzili również, że efekty tego zaburzenia mogą być w większym stopniu odwracalne niż dotąd sądzono. Wystarczy zastosować leki oddziałujące na metylację pewnych genów. Metylacja polega na odwracalnym przyłączeniu grup metylowych (-CH3) do określonych miejsc w genomie. Terapie polegające na zmianie wzorców takiego oznakowania stosuje się już w leczeniu różnych nowotworów. Jako że u poszczególnych osób autyzm może się manifestować pod postacią różnego zestawu objawów, dlatego na początku należy zidentyfikować specyficzne deficyty, ponieważ dopiero to pozwala zaprojektować i wdrożyć odpowiednią terapię. Przykładem spersonalizowanego podejścia medycznego może być wytypowany przez nas gen RORA – to jeden ze specyficznie zmienionych genów w podgrupie autyków z deficytami językowymi – opowiada dr Valerie W. Hu z Centrum Medycznego Uniwersytetu George'a Waszyngtona w Waszyngtonie. W ramach eksperymentu zespół Hu identyfikował chemiczne zmiany w DNA pobranym z komórek bliźniąt jednojajowych i "zwykłego" rodzeństwa. W parach tych tylko u jednej osoby zdiagnozowano autyzm. Następnie porównywano geny z różnym wzorcem metylacji z listą genów, w przypadku których u badanych stwierdzono odmienne poziomy ekspresji. Koniec końców akademicy sprawdzali, jaka ilość białka powstaje w móżdżku i korze płata czołowego wskutek aktywności dwóch genów, które pojawiały się na obu listach. Okazało się, że przewidywania na postawie wzmożonej metylacji (metylacja pozwala na minimalizację aktywności genu) pokrywały się z tym, co działo się w mózgu osób z autyzmem – ilość obu białek była mniejsza niż w grupie kontrolnej. Oznacza to, że gdyby zablokować znakowanie wskazanych genów grupami metylowymi, prawdopodobnie udałoby się wyeliminować objawy autyzmu. Co ważne, można by diagnozować zaburzenie, nie pobierając próbek mózgu, lecz krew lub inną łatwo dostępną tkankę.
  16. Jedną z najbardziej frustrujących czynności związaną z obsługą komputera jest oczekiwanie na ściągnięcie pliku. Chris Harrison z Carnegie Mellon University uważa, że frustrację można zmniejszyć stosując wizualną sztuczkę, która oszuka nasz mózg sugerując, iż pobieranie odbywa się o 10% szybciej niż w rzeczywistości. Harrison i jego zespół postanowili wykorzystać wcześniejsze badania, z których wynika, że regularna stymulacja wywołuje efekt "zakrzywienia czasu", a sposób w jaki postrzegamy ruch jest zależny od kontekstu. Biorąc to pod uwagę uczeni stworzyli serię animowanych pasków postępu, z których jedne pulsowały z różną prędkością zmieniając kolor od jasno- do ciemnoniebieskiego, a w innych jasnoniebieskie prążki z różną prędkością wędrowały z lewa na prawo lub z prawa na lewo. Paski pokazano następnie 20 ochotnikom. Każdy z nich przedstawiał pobieranie pliku, które trwało dokładnie 5 sekund. Wielu badanych stwierdziło jednak, że tam, gdzie pulsowanie było szybsze, szybciej też odbywało się pobieranie. Ponadto ochotnicy stwierdzili też, że plik był pobierany szybciej wówczas, gdy kolor na pasku postępu przesuwał się w lewo, niż gdy biegł w prawo. Nieco podobnej sztuczki używa Apple. W Mac OS X prążki w pasku postępu przesuwają się ze stałą prędkością w lewo. Jednak z badań Harrisona wynika, że ta stała prędkość jest niekorzystna dla postrzegania tempa pobierania. Wielu osobom pobieranie wydawało się szybsze, gdy w miarę jego postępu kolor przesuwał się coraz wolniej. Podczas drugiego z eksperymentów postanowiono sprawdzić efekt "zakrzywiania czasu" i porównywano pasek ze zwalniającymi w miarę pobierania prążkami, z paskiem jednolitym. W czasie testu pobieranie z paskiem prążkowanym było stopniowo spowalniane, a z paskiem jednolitym - pozostawiane bez zmian. Iluzja świetnie zadziałała. Badani stwierdzili, że pobieranie trwało tak samo długo, mimo iż w rzeczywistości tam, gdzie pasek był prążkowany zajęło ono w pierwszym przypadku 5,61 sekundy, a w drugim 16,75 sekundy wobec, odpowiednio, 5 i 15 sekund przy pasku jednolitym. Uzyskano zatem iluzoryczne przyspieszenie pobierania o ponad 10 procent. Badania zespołu Harrisona zostaną zaprezentowane podczas 2010 Conference on Human Factors in Computing Systems.
  17. Międzynarodowy zespół ekspertów, pracujący pod kierunkiem Briana Kloppenborga z University of Denver, zarejestrował pierwsze zaćmienie słońca poza Układem Słonecznym. W skład grupy badawczej wchodzili specjaliści ze szkockiego University of St. Andrews, Georgia State University i University of Michigan. Naukowcy obserwowali gwiazdę Epsilon Aurigae za pomocą czterech teleskopów oddalonych od siebie o 300 metrów. Gwiazda ta co 27 lat jest przesłaniana przez chmurę pyłu, a stan taki trwa przez dwa lata. Z Ziemi jest ona widoczna wówczas jako nawet 3-krotnie ciemniejsza niż zwykle. Uczeni uzyskali obraz o 140 razy ostrzejszy niż z teleskopu Hubble'a. Dzięki temu mogli stwierdzić, że zaćmienia Epsilon Aurigae są powodowane przez pył ciągnięty przez jakiegoś niewidocznego towarzysza gwiazdy. "Przypomina to obraz z książki Tolkiena. To tak, jakby obserwować statek słońca, kierowany przez Maya Arien, który jest połykany przez smoka Smauga, a Śródziemie wchodzi wówczas w drugi wiek ciemności" - mówi doktor Ettore Pedretti z University of St. Andrews.
  18. Na amerykańskim Wake Forest University powstało inspirowane drukarką atramentową urządzenie, które umożliwia bezpośrednie pokrycie poparzeń czy ran komórkami skóry i tkanki łącznej. Uszkodzone miejsce zostaje skutecznie zabezpieczone, przez co wielu postrzega ten wynalazek jako alternatywę dla przeszczepów i ratunek dla ofiar pożarów, wojen lub stopy cukrzycowej. Dotąd aparat testowano wyłącznie na myszach. Teraz zamontowano go na ramie, którą można zawiesić nad pacjentem. Na wstępie laser określa rozmiar, głębokość i kształt rany. Potem dosłownie nadrukowujemy na nią komórki. Jesteśmy w stanie umieścić odpowiednie komórki tam, gdzie powinny trafić – wyjaśnia pracujący nad projektem doktorant Kyle Binder. Testy na gryzoniach pokazały, że dzięki bioprintingowi skóra goi się prędko i bezpiecznie, czym wynalazcy nie omieszkali się zresztą pochwalić na ostatnim Translational Regenerative Medicine Forum. Jak donosi Binder, cała rana zasklepia się w zaledwie 2-3 tygodnie. Gdy u innych myszy usuwano płat skóry podobnej wielkości, bez sprejowania lezja goiła się przez 5 tygodni. Uniwersyteckie Centrum Medyczne będzie się ubiegać o pozwolenie od amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA) na prowadzenie testów na ludziach. Najpierw jednak z drukarką zapoznają się świnie, których skóra przypomina ludzką. Akademicy współpracują z Instytutem Medycyny Regeneracyjnej Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych, ponieważ w zamyśle ich rozwiązania mają posłużyć m.in. rannym żołnierzom. Podczas eksperymentów zespół Bindera rozpuszczał kawałki skóry, oddzielając w ten sposób i oczyszczając różne typy komórek, w tym fibroblasty (komórki tkanki łącznej właściwej) i keratynocyty (komórki naskórka biorące udział w keratynizacji). Po zakończeniu tego etapu umieszczano je w pożywce, gdzie miały się namnażać. Ostatecznie wszystko trafiało do drukarki, która najpierw nakładała warstwę fibroblastów, a następnie keratynocytów. Wynalazek może uratować życie poważnie poparzonym chorym, którzy umierają w ciągu dwóch tygodni, chyba że przejdą przeszczep skóry. Nie da się też ukryć, że po zabiegu tym pozostają blizny, a wtryskiwane komórki doskonale wpasowują się w otaczającą tkankę, prawdopodobnie dlatego, że w spreju znajdują się również komórki macierzyste.
  19. Awatary pojawiają się w licznych grach komputerowych, dobrze byłoby więc wiedzieć, czy mówią prawdę. Niestety, często mają statyczne bądź zaprogramowane wcześniej spojrzenie. Badacze z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego stwierdzili, że wykorzystując technologię śledzenia ruchów oczu zawiadującego cyfrową postacią człowieka, można by je rzutować na awatar, co znacznie usprawniłoby komunikację. William Steptoe i zespół ustalili, że w takich warunkach łatwiej stwierdzić, czy przeciwnik lub towarzysz np. z Second Life nie mija się przypadkiem z prawdą. Na początku Brytyjczycy zadali 11 ochotnikom parę osobistych pytań i poprosili, by odpowiadając na część z nich, kłamali. Na czas eksperymentu wkładali oni specjalne okulary do śledzenia ruchów gałek ocznych. Dzięki temu naukowcy zdobywali dane nt. częstotliwości mrugania, kierunku i długości spoglądania oraz stopnia rozszerzenia źrenic. W kolejnym etapie badania innym 27 osobom pokazywano klipy z awatarami udzielającymi odpowiedzi ludzi z pierwszej grupy. Niektóre postaci odzwierciedlały wzorce spoglądania swoich pierwowzorów, inne w ogóle nie poruszały oczyma. Wolontariuszy zapoznających się z filmikami pytano, czy wg nich, awatary mówiły prawdę, czy kłamały. Gdy cyfrowa postać poruszała oczyma, ochotnicy byli w stanie zidentyfikować średnio 88% prawdziwych stwierdzeń, kiedy jej twarz pozostawała nieruchoma – tylko 70%. Dużo gorzej miały się sprawy z kłamstwem. Mając dostęp do ruchu gałek, ludzie wyłapywali je z 48-proc. trafnością, podczas gdy przy braku takich danych trafność spadała do 39%. Na razie nie wiadomo, na jakich dokładnie wskazówkach polegamy, śledząc czyjeś oczy. Okulary wykazały, że ludzie dłużej przyglądają się komuś, gdy mówią prawdę, niż gdy kłamią. Steptoe uważa, że przesadnie starają się wtedy wywrzeć dobre wrażenie lub wyrównać straty (moralne). Podczas rozmijania się z prawdą dochodzi zaś do silniejszego zwężenia źrenic. Wcześniej naukowcy łączyli to zjawisko z większym wysiłkiem poznawczym, którego wymaga kłamstwo. Co ważne, szerokością źrenic nie można świadomie manipulować, co zwiększa wiarygodność tego rodzaju wskazówki. Steptoe przekonuje, że komunikacja z awatarem sprawdzi się jako forma spotkań biznesowych oraz metoda terapii osób z fobiami społecznymi.
  20. iSuppli zaktualizowało swoje wcześniejsze wyliczenia dotyczące kosztów produkcji iPada. Okazuje się, że urządzenie jest o 12% droższe niż przewidywano. Jest to spowodowane większą niż początkowo przypuszczano złożonością tabletu oraz droższymi częściami. Obecnie iSuppli wylicza, że 16-gigabajtowy iPad, który jest sprzedawany za 499 USD, kosztuje Apple'a 260 USD (251 dolarów to koszt części, a 9 USD - koszt produkcji). Wcześniejsze prognozy mówiły o kwocie 229 USD (219 dolarów miały kosztować części, a 10 dolarów produkcja). "Urządzenie jest bardziej skomplikowane, niż sądziliśmy. Okazało się też, że ekran i baterie są droższe" - mówi Andrew Rassweiler z iSuppli. Największym zaskoczeniem dla analityków była złożona budowa tabletu. "Myśleliśmy, że będzie tam więcej zintegrowanych układów" - dodaje Rassweiler. Tymczasem okazuje się, że ekran dotykowy iPada obsługują trzy układy scalone, a nie jeden, jak przypuszczało iSuppli. Zmiany w budowie nastąpią zapewne w przyszłości, dzięki czemu Apple będzie mogło zwiększyć swój margines zysku lub obniżyć cenę urządzenia. Szacunki iSuppli dotyczą tylko kosztów części i produkcji. Nie są brane pod uwagę koszty prac projektowych, rozwoju oprogramowania, reklamy i marketingu oraz opłaty licencyjne.
  21. W ostatnich latach coraz więcej osób zainteresowanych jest poznaniem swojego drzewa genealogicznego. Przyczyn jest zapewne wiele: poczucie potrzeby oparcia w historii w dzisiejszym zapędzonym świecie, odwieczna ciekawość, dostępność poszukiwań, jakie ułatwiają nowoczesne technologie komunikacyjne, czy popularne, społecznościowe portale „genealogiczne". W Polsce jeszcze nie jest to bum, ale w krajach anglosaskich przybywa pasjonatów odkrywania rodzinnej historii, dla których ciekawość zamieniła się hobby. Ale czy to hobby zawsze daje jedynie przyjemność? Otóż okazuje się, że nie zawsze. Osoby poszukujące swoich przodków i dalekich krewnych mogą wręcz otworzyć „puszkę Pandory" z ukrywanymi i nieprzyjemnymi faktami, które będą powodować niesnaski, odgrzewać dawne spory, skłócać i dzielić rodziny - tak uważa dr Anne-Marie Kramer z Uniwersytetu w Warwick. Wyniki swoich badań ogłosiła dziś w Glasgow, na dorocznej konferencji Brytyjskiego Towarzystwa Socjologicznego. Na konferencji dr Kramer mówiła: razem z amerykańskim, kanadyjskim i australijskim, społeczeństwo brytyjskie przeżywa bezprecedensowy bum przemysłowego poszukiwania rodzinnego dziedzictwa. Ludzie cieszą się nieporównywalnym z niczym publicznym dostępem do zapisków historycznych, zarówno w archiwach cyfrowych, jak i tradycyjnych, zaś społecznościowe portale genealogiczne ułatwiają udostępnianie wirtualnych drzew genealogicznych, z odkrywaniem dawno temu zagubionych krewnych. Tymczasem media zalewane są genealogicznymi historyjkami celebrytów, choćby przez flagowy program BBC „Who Do You Think You Are?", którego publiczność sięga pięciu milionów. Dr Kramer nie zaprzecza, że w większości przypadków poszukiwanie swojej historii to pasja sprawiająca przyjemność i ogólnie pozytywna dla więzi rodzinnych. Odkrywanie nieznanych krewnych, badanie rodzinnych legend i tajemnic, przywracanie do życia wiedzy o swoich przodkach - to może być cudowna pasja. Kontakty mogą również niwelować rodzinne podziały. Z 224 osób, które wzięły udział w przeprowadzonych badaniach większość miała tylko pozytywne doświadczenia. Mimo wszystko czasami odkrywanie drzewa genealogicznego może być bardzo nieprzyjemne. Trzydzieścioro z przebadanych osób przyznało, że poszukiwania rodziły konflikty. Najczęstsze ich przyczyny to: odkrywanie niewygodnych faktów, domaganie się informacji od niechętnych do ich udzielania krewnych, udzielanie fałszywych informacji, zaniedbywanie rodziny dla nowego hobby, czy kontakt z wrogo nastawionymi krewnymi. Dr Kramer podczas konferencji przytoczyła wiele przykładów. Pretensje do krewnej, która potrafi samolotami przewędrować pół świata do nieznanych pociotków, ale kawałek drogi pociągiem to dla niej za daleko, żeby odwiedzić siostrę. Odkrycie, że rodzona siostra jest w rzeczywistości adoptowana. Śluby „z konieczności", które dziś już nie bulwersują, ale dla starszych osób są niewymownie krępujące. Kłótnie o wojenne odznaczenia zmarłego krewnego, którym się wcześniej nie interesowano. Kopiowanie z rodzinnych archiwów prywatnych listów. Odkrywanie nieprzyjemnych faktów z życia rodziców czy dziadków. Podziały i konflikty nie zawsze należą do przeszłości, zadawnione urazy i resentymenty do rodzeństwa, czy rodziców mogą się odnowić, kiedy niewygodne informacje wyjdą z ukrycia - mówi dr Anne-Marie Kramer. Naturalnie istnieją również pozytywne i entuzjastyczne świadectwa badania rodzinnej przeszłości, takie przykłady również - a jest ich więcej - przytoczone zostały w badaniu. Ogólnie więc na pewno warto choć trochę zainteresować się swoim drzewem genealogicznym i odnaleźć w tym przyjemność. Nie można jednak zapominać o pewnej ostrożności i potrzebie zachowania taktu, a czasem i dyskrecji wobec krewnych.
  22. Dzięki jedzeniu sushi bakterie zamieszkujące ludzki przewód pokarmowy nabywają geny kodujące enzym rozkładający twarde ściany komórek glonów. Wygląda więc na to, że pokarmy rzeczywiście nas w jakiś sposób definiują, a na pewno ujawniają umiejętności współpracujących z nami mikrobów. Konsumując sushi owinięte w glony nori, prawdopodobnie trawimy bakterie razem z genami dla tego specyficznego białka. Zespół pracujący pod przewodnictwem Jana-Hendrika Hehemanna z Uniwersytetu Piotra i Marii Cure w Paryżu badał szkarłatnice (Porphyra), czyli rodzaj krasnorostów morskich. Z gametofitów różnych ich gatunków produkuje się nori. P. yezoensis i P. tenera są uprawiane nie tylko w Japonii, ale i w Korei oraz Chinach. Francuzi wyizolowali nowy enzym i nazwali go porfiranazą. To on rozkłada ściany komórkowe glonów, umożliwiając gustującym w nich bakteriom żerowanie. Dr Mirjam Czjzek i pozostali członkowie ekipy przeszukiwali bazy danych, sprawdzając, gdzie jeszcze nowy enzym mógłby występować. Ostatecznie natrafili na trop porfiranazy u bakterii jelitowych 13 Japończyków. Pięć spośród 13 osób miało ten sam gen, a u reszty pojawiły się podobne geny, kodujące enzymy o zbliżonym działaniu – wszystkie miały rozkładać ścianę komórkową glonów. Geny występowały w genomach wszystkich bez wyjątku bakterii zamieszkujących przewód pokarmowy opisywanej grupy Azjatów. Kiedy akademicy skoncentrowali się na badaniach genomicznych flory jelitowej Amerykanów, nigdzie nie znaleziono genu porfiranazy. Czjzek tłumaczy, że szkarłatnic używa się podczas przygotowywania sushi, a jeśli robi się to tradycyjnie, glony zjada się na surowo. Stąd zaobserwowana różnica między tymi dwiema populacjami. Geny pozwalające na trawienie alg są bardzo przydatne, ponieważ pozwalają na pobieranie składników odżywczych z czegoś, co wcześniej było dla nas jako gatunku zupełnie nieprzydatne. Jak widać, podróżując po świecie i próbując nowych pokarmów, zdobywamy coś jeszcze: nowe bakterie z nowymi dla nas, gospodarzy, i naszych współpracowników genami...
  23. Izraelskie siły zbrojne oficjalnie zaakceptowały system Trophy Active, którego zadaniem jest ochrona czołgów przed pociskami wroga. Jego testy zakończyły się w ubiegłym roku, a od roku bieżącego będzie on montowany na pojazdach. Trophy Active, opracowany przez firmę Rafael Armaments Development Authority, składa się z radaru korzystającego z czterech anten, dającego czołgowi pełny (360 stopni) kąt widzenia. Zadaniem radaru jest wykrycie nadlatujących pocisków, określenie ich rodzaju i przewidzenie, w które miejsce pancerza uderzy. Następnie do akcji wkracza system, którego zadaniem jest zniszczenie pocisku, poprzez wystrzelenie w jego kierunku całej "chmury" niewielkich kul (przypomina to strzelanie ze strzelby śrutowej). Trophy Active ma dwa zadania: ochronić czołg, a jednocześnie nie wyrządzić krzywdy własnym jednostkom, które mogą znajdować się w pobliżu pojazdu. Dlatego też pole ostrzału z czołgu jest bardzo niewielkie. Koszt systemu to 200 000 dolarów, a więc stanowi on niewielką część ceny nowoczesnego czołgu. Nad podobnymi rozwiązaniami pracują Amerykanie, jednak nie są one jeszcze gotowe do użycia. Trophy Active z pewnością spotka się z olbrzymim zainteresowaniem i pozwoli stwierdzić, na ile podobne technologie sprawdzają się podczas walki.
  24. Marynarka Wojenna USA i NASA zaprezentowały pierwszy autonomiczny pojazd podwodny, który jest całkowicie zasilany energią termalną oceanów. Sounding Oceanographic Lagrangrian Observer (SOLO) Thermal RECharging (TREC) wykorzystuje różnice w temperaturze wody, występujące na różnych głębokościach, i dzięki temu ładuje swoje baterie. To, przynajmniej teoretycznie, pozwala urządzeniu na bezterminowe pływanie po oceanach i monitorowanie zmian klimatycznych oraz życia morskiego. SOLO-TREC może być też wykorzystywany do badań nieznanych obszarów oceanicznych i misji wywiadowczych. Specjaliści z NASA zwracają uwagę, że większość naszej planety jest pokryta wodą i o obszarach tych wiemy znacznie mniej, niż o lądzie. Pojazd, który potrafi korzystać z energii magazynowanej przez wodę, jest idealnym urządzeniem umożliwiającym poszerzenie naszej wiedzy. W marcu zakończyły się trzymiesięczne testy, podczas których SOLO-TREC dokonał ponad 300 zanurzeń na głębokość sięgającą 500 metrów. Obecnie trwają jeszcze szerzej zakrojone testy. Pojazd wykorzystuje podobną do wosku substancję zmiennofazową, którą zamknięto w 10 tubach. W ciepłej wodzie substancja topi się i zwiększa objętość, w zimnej - utrwala się i kurczy. Te zmiany wpływają na olej, który wywiera ciśnienie na hydrauliczny silnik, a ten produkuje energię elektryczną zasilającą akumulatory SOLO-TREC.
  25. Słoweńscy naukowcy uważają, że doświadczenie śmierci (ang. near death experience, NDE) może być skutkiem podwyższonego stężenia dwutlenku węgla we krwi. Twierdzą tak po przebadaniu 52 pacjentów, którzy przeżyli pozaszpitalne nagłe zatrzymanie krążenia. Doświadczenie śmierci obejmuje kilka wrażeń i etapów, m.in. podsumowanie życia, wszechogarniający spokój i radość czy spotkanie ze zmarłymi oraz mistycznymi/boskimi istotami. Zjawisko próbowano wyjaśniać na niezliczone sposoby: od fizycznych i psychologicznych poczynając, na transcendentalnych kończąc. Jak dotąd żadnej teorii nie można jednak było uznać za satysfakcjonującą. Dlatego Zalika Klemenc-Ketis i jej współpracownicy z Uniwersytetu w Mariborze również postanowili się zająć tym problemem. Zgodnie z danymi, NDE występuje u 11-23% osób z nagłym zatrzymaniem krążenia. W grupie uwzględnionej przez Słoweńców, w której znalazło się 42 mężczyzn, a mediana wieku wynosiła nieco ponad 53 lata (53,1), obecność doświadczenia śmierci oceniano za pomocą skali Greysona. Poza tym określano początkowe ciśnienie cząstkowe wydechowego dwutlenku węgla (ang. end tidal CO2, EtCO2), cząstkowe ciśnienia tętnicze CO2 i O2 oraz poziom sodu i potasu w krwi żylnej. Okazało się, że NDE pojawiły się u 11 pacjentów. Osoby z wyższym początkowym EtCO2 wspominały o nich znacznie częściej. Podobnie zresztą jak chorzy z wyższym cząstkowym ciśnieniem tętniczym dwutlenku węgla. Dodatkowo zespół Klemenc-Ketis ustalił, że podwyższone stężenie potasu w plazmie krwi także mogło prowokować NDE. Odkryliśmy, że u tych pacjentów, którzy doświadczali opisywanego fenomenu, stężenie CO2 we krwi było znacząco wyższe niż u pozostałych badanych. Wystąpienie NDE nie miało związku z płcią, wiekiem, wykształceniem, wyznaniem, lękiem przed śmiercią, czasem wyzdrowienia czy lekami podanymi podczas resuscytacji, było jednak powszechniejsze u osób, które już wcześniej miały tego rodzaju doświadczenia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...