Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37676
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    250

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Kiedy życie wręcza ci cytryny, wyciśnij z nich lemoniadę - mówi znane na świecie, amerykańskie żartobliwe powiedzenie. I właśnie lemoniada okazuje się doskonałym zabezpieczeniem przed jednym z niemiłych prezentów wręczanych nam przez życie: kamieniami nerkowymi. Kto choćby raz w życiu cierpiał z powodu kamieni w nerkach nie zapomni tego uczucia. Mdłości i wymioty, krew w moczu i dojmujący ból - to trzy najczęstsze objawy, z których najdotkliwszy jest ten ostatni. Atak bólu często kończy się wezwaniem pogotowia, bo nie sposób go wytrzymać. Kiedy dodatkowo towarzyszy mu gorączka, oznaczać to może niebezpieczną dla życia infekcję i interwencja lekarza jest niezbędna. Ale ból to zwykle ostatni objaw. Większość osób nie zdaje sobie sprawy ze swoich kamieni w nerkach, dopóki nie utkwią w cewce moczowej - a to jest właśnie przyczyna przeraźliwego bólu. Najczęstszym typem kamieni nerkowych są zbudowane ze szczawianu wapnia. Przyczyną może być nadmiar soli w diecie, sól wywołuje krystalizację szczawianów, które dość powszechnie występują w naszym pożywieniu. Inne typy kamieni nerkowych to kryształki kwasu moczowego, który normalnie powinien być w całości wydalany z organizmu, czasem jednak osadza się. Ten typ kamieni nerkowych, podobnie jak dna moczanowa, czyli dolegliwa choroba stawów, może być spowodowany nadmiarem białka w diecie. Rzadziej spotykane są kamienie struwitowe, czyli powodowane infekcją, czy cystynowe, powodowane wrodzoną skłonnością. Niedobrą wiadomością dla wszystkich, którzy już cierpieli na tę dolegliwość jest to, że lubi ona powracać. Nawet po udanym leczeniu w połowie przypadków pojawienie się nowych kamieni jest kwestią od pięciu do dziesięciu lat. Trzeba zatem zawczasu przygotować się na nie... a jeszcze lepiej spróbować im zapobiec. I tu właśnie może pomóc nam lemoniada, ten sposób radzi dr Roger L. Sur, zajmujący się leczeniem kamicy nerkowej, kierownik UC San Diego Comprehensive Kidney Stone Center. Cytryny mają najwyższy ze wszystkich znanych owoców poziom zawartości cytrynianów, czyli soli i estrów kwasu cytrynowego. W naturalny sposób hamują one tworzenie się kamieni, po prostu je rozpuszczając. Spożywając pół szklanki soku cytrynowego dziennie, rozcieńczonego w dwóch litrach wody, zmniejszamy ryzyko pojawienia się kamieni nawet o 87%. Dodatkowo warto ograniczyć spożycie soli. Inne soki owocowe również są źródłem cytrynianów, ale nie w tak dużej ilości, w dodatku często zawierają również wapń i szczawiany - główne składniki kamieni nerkowych. Oto jak sam dr Sur opowiada o zapobieganiu kamicy nerkowej w telewizji: « powrót do artykułu
  2. Ewentualne podobieństwo komputerów do ludzkiego mózgu od dawna fascynowało ludzi: zwykłych śmiertelników, pisarzy, naukowców ogarniętych mitem sztucznej inteligencji. Gdy jedni mówili o podobieństwie, inni uważali, że komputerowi daleko do udawania mózgu człowieka. Problem ten w pewnym sensie rozstrzygnął zespół badaczy z Wielkiej Brytanii, USA i Niemiec. Przeprowadzili oni zaawansowaną analizę i porównanie trzech dobrze znanych typów połączeń sieciowych: w ludzkim mózgu, w komputerowym czipie i w... systemie nerwowym nicieni. Wykorzystano gotowe, istniejące w olbrzymiej ilość dane, jak wyniki obrazowania rezonansem magnetycznym ludzkiego mózgu, mapy systemu nerwowego nicieni i schematy komputerowych układów scalonych. Badano w jaki sposób poszczególne elementy wszystkich struktur połączone są w działającą i efektywną sieć. Wyniki dla niektórych zaskakujące: istnieją wyraźne, istotne analogie między nimi. Trzy podstawowe własności były wspólne dla wszystkich trzech badanych typów sieci. Po pierwsze: zarówno ludzki mózg, układ scalony, jak i układ nerwowy nicienia mają strukturę, którą badacze porównali do rosyjskiej matrioszki: te same wzory rozmieszczenia powtarzają się w coraz mniejszej skali. Po drugie, wszystkie trzy wykazywały właściwość nazwaną skalowaniem rentiana - regułę opisującą liczbę elementów zawartej w danej powierzchni i liczbę połączeń między nimi. Te uderzające podobieństwa wynikają prawdopodobnie z tego, że przedstawiają najbardziej efektywny z istniejących sposób połączenia elementów w sieć w danej przestrzeni, czy to jest dwuwymiarowa powierzchnia układu scalonego, czy trójwymiarowa struktura mózgu - uważa prof. Edward Bullmore, psychiatra z Uniwersytetu w Cambridge. - Ludzie, nicienie i układy scalone dzielą tę właściwość prawdopodobnie z podobnych przyczyn: naturalnej selekcji ewolucji w przypadku tych pierwszych i drugich, komercyjnej presji optymalizacji w przypadku tych trzecich. Wyniki badań pokazują, że nie tylko wciąż możemy się uczyć z dokonań naturalnej ewolucji, ale także, że wyjątkowość człowieka jest mitem: obowiązują go te same, proste zasady doboru i optymalizacji, co pospolite robaki, czy układy elektroniczne. Wyniki badań opublikowano w magazynie „PLoS Computational Biology".
  3. Specjaliści z Londyńskiej Szkoły Ekonomii i Nauk Politycznych przekonują, że kapitał erotyczny to ukryty, ale niezwykle ważny towar, który na rynku pracy, w polityce czy mediach liczy się tak samo jak kwalifikacje i wykształcenie. W swoim najnowszym artykule, który ukazał się na łamach European Sociological Review, wyliczają i opisują, co się na niego składa. Piękno i seksapil stały się istotnymi osobistymi aktywami w zerotyzowanej kulturze współczesnych liberalnych społeczeństw i często są równie ważne, co wykształcenie – uważa dr Catherine Hakim. Brytyjka ukuła nawet termin "kapitał erotyczny", który stanowi zbiorcze określenie dla kombinacji atrakcyjnych cech fizycznych i społecznych. Ludzie, których kapitał erotyczny jest większy od przeciętnego, są bardziej przekonujący, poza tym częściej bywają postrzegani jako uczciwi i kompetentni. Łatwiej nawiązują przyjaźnie, zdobywają pracę, żenią się/wychodzą za mąż, a ich zarobki są o 15% wyższe od średniej. Wg Hakim, kapitał erotyczny powinno się uznać za 4. kategorię osobistych zalet, które każdy z nas do jakiegoś stopnia posiada, a więc za uzupełnienie kapitałów ekonomicznego, kulturowego i społecznego. Pani doktor wyróżnia 6 składników kapitału erotycznego (bądź 7 w przypadku kobiet mieszkających w krajach, gdzie przywiązuje się szczególną wagę do płodności): 1) piękno, 2) atrakcyjność seksualną, 3) atrakcyjność społeczną, 4) żywotność, 5) prezencję i 6) wydolność seksualną. Jak przyznają ekonomiści, kobiety mają w tym zakresie przewagę nad mężczyznami, nie da się bowiem ukryć, że przeważnie usilniej pracują nad swoją atrakcyjnością fizyczną i społeczną oraz skupiają się na dobrym ubiorze. Poza tym wywiady prowadzone na całym świecie potwierdziły, że mężczyźni są zainteresowani seksem bardziej niż kobiety (dotyczy to również aktywności erotycznej), zwłaszcza w grupie wiekowej od 35 lat wzwyż. Zapotrzebowanie na kobiety jako partnerów seksualnych jest więc większe, co oznacza, że sytuacja mężczyzn na rynku małżeńskim i zalotów automatycznie się pogarsza. Hakim dodaje, że od dawna opowiadano o pięknych kobietach wykorzystujących urodę jak narzędzie. Zakładano przy tym, że panie postępują tak, by pokryć swoje braki w zakresie mocy ekonomicznych czy społecznych. Taka taktyka miała się stać bezużyteczna w obliczu zrównania praw i możliwości obu płci. Ja zaś uważam, że kapitał erotyczny jest czymś, czym posługujemy się wszyscy i co powinniśmy postrzegać jako podstawowy składnik naszego życia społecznego. Jego znaczenie na rynku pracy wzrasta. Piękno: kanony się zmieniają, ale ceni się je zawsze. Współcześnie kładzie się nacisk na duże oczy oraz usta, a także symetrię twarzy i równo wybarwioną skórę.Atrakcyjność seksualna: podczas gdy piękno wiąże się raczej z twarzą, atrakcyjność seksualna dotyczy przede wszystkim ciała. Seksapil można łączyć z osobowością i sposobem bycia, męskością bądź kobiecością. Piękno to coś statycznego, co można uchwycić na zdjęciu, a atrakcyjność seksualna kryje się w sposobie poruszania, mówienia czy zachowaniu, a to da się uchwycić dopiero na filmie.Atrakcyjność społeczna: obejmuje czar i umiejętności społeczne. To dzięki niej ludzie czują się w czyimś towarzystwie dobrze, są szczęśliwi, przez co chcą podtrzymywać znajomość.Żywotność to mieszanina sprawności fizycznej, energii społecznej i dobrego humoru. Człowieka, który może się nią pochwalić, nazywa się często duszą towarzystwa.Prezencja: składa się na nią sposób ubierania i uczesanie, a także ewentualny makijaż, biżuteria czy perfumy.Seksualność: w tym kontekście Hakim wymienia seksualną kompetencję, energię, wyobraźnię erotyczną, figlarność i wszystko to, co zwiększa szanse na usatysfakcjonowanie partnera. Seksualności nie można utożsamiać z silnym popędem, z drugiej jednak strony duże libido pozwala dzięki praktyce zdobyć wiele z pożądanych umiejętności. To jedyna z sześciu składowych kapitału erotycznego, która przydaje się w sytuacjach prywatnych, nie publicznych.Płodność (dodatkowy element): w kulturach, gdzie się ją ceni, kobiety, które mają dzieci, stają się atrakcyjniejsze, zwłaszcza gdy są one zdrowe i ładne.
  4. Rozpoczynają się szeroko zakrojone badania dotyczące wpływu telefonów komórkowych na zdrowie. Potrwają one przez 20 lat i weźmie w nich udział 250 000 osób z pięciu krajów. Operatorzy tacy jak Vodafone czy O2 już zgodzili się zaproponować w nich udział przypadkowym osobom w wieku 18-69 lat. Twórcy badań chcą sprawdzić, czy wykorzystywanie komórek ma jakiś wpływ na rozwój nowotworów, demencji, chorób Alzheimera i Parkinsona, schorzeń serca, depresji czy bezsenności. Raport omawiający ryzyko nowotworów powinien pojawić się po około 10 latach badań. Dotychczas nie znaleziono żadnych dowodów jednoznacznie przesądzających o szkodliwości wykorzystywania telefonów komórkowych. Dlatego też coraz więcej naukowców mówi o konieczności przeprowadzenia badań długoterminowych. Warunek ten ma spełnić wspomniany powyżej program Cosmos (the cohort study on mobile communications). Wciąż bowiem nie wiemy, czy w czasie liczonym w dziesiątkach lat telefony komórkowe są bezpieczne. Specjalistów martwi też ewentualny wpływ tych urządzeń na rozwój nowotworów u najmłodszych. W wielu rozwiniętych krajach świata liczba telefonów komórkowych jest równa lub większa od liczby mieszkańców. Jednocześnie wielki wzrost miał miejsce w ciągu ostatnich lat, a to zbyt krótki czas by - o ile telefony są szkodliwe - rozwinęły się nowotwory. Wiele z nich daje pierwsze objawy dopiero po 10-20 latach rozwoju. Badania będą prowadzone w Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji, Finlandii i Danii. Na czele zespołu naukowego stanął Paul Elliott z Imperial College London. Do uczonych będą docierały informacje, jak intensywnie dana osoba używa telefonu komórkowego do prowadzenia rozmów, wysyłania SMS-ów i surfowania po Sieci. Dane te będą porównywanie z wynikami badań lekarskich osób objętych badaniami.
  5. Trzydziestoosobowy zespół ze szpitala Vall d'Hebron w Barcelonie przeprowadził pierwszą na świecie operację przeszczepienia całej twarzy. Trwała ona całą dobę i odbyła się 20 marca, ale opinię publiczną poinformowano o tym niedawno. Pacjentem był trzydziestokilkuletni mężczyzna, rolnik, który 5 lat temu stracił twarz w wypadku. Od tej pory nie mógł normalnie oddychać, przełykać ani jeść. Chory otrzymał nowe mięśnie, skórę, nos, wargi, szczękę, żuchwę, zęby, podniebienie i kości policzkowe. W 2005 r. przypadkowo wypalił sobie w twarz. W ten sposób stracił jej dolną połowę. Wcześniej 9-krotnie poddawano go nieudanym próbom rekonstrukcji. Hiszpan czuje się dobrze, dano mu również spojrzeć na nową fizjonomię. Pacjent ma blizny na czole i szyi, ale w przyszłości staną się one niewidoczne [ta pierwsza przypomina zmarszczkę biegnącą w poprzek nosa]. Mężczyzna zobaczył się, gdy powiedział, że jest już gotów, a psycholodzy przychylili się do jego prośby. Miało to miejsce tydzień po operacji. Rekonwalescent zareagował dobrze, stwierdzając, że jest usatysfakcjonowany rezultatami – opowiada szef Centrum Chirurgii Plastycznej i Oparzeń w Vall d'Hebron Joan Pere Barret. Nowa twarz anonimowego pacjenta będzie stanowić hybrydę jego dawnego wyglądu i wyglądu dawcy, który zginął w wypadku drogowym. Hiszpańscy lekarze przypuszczają, że mężczyzna pozostanie w szpitalu jeszcze przez dwa miesiące. Naszym celem jest, by w ciągu kilku tygodni zaczął mówić i jeść, a także śmiać się i uśmiechać – podkreśla dr Barret, który szacuje, że twarz jego podopiecznego odzyska 90% ruchomości. Obecnie rekonwalescent widzi i przełyka ślinę. Siada, chodzi po sali i ogląda telewizję. Latem zeszłego roku Commission Inter-Territorial Council Transplant National Health System (CISNS) zaaprobowała wniosek z katalońskiego szpitala, dzięki czemu w marcu można było przeprowadzić pionierską operację. Odbyła się ona w kilku etapach. Najpierw pierwszy zespół lekarzy przez ok. 4 godziny odseparowywał twarz dawcy. W połowie tego etapu, po upewnieniu się, że wszystko przebiega, jak powinno, do zabiegu zaczęto przygotowywać biorcę. W trzecim etapie brały udział zarówno ekipa rekonstrukcyjna, która odtwarzała zniszczone naczynia krwionośne dawcy, jak i transplantolodzy, dopasowujący nos, policzki, szczękę, żuchwę, podniebienie, mięśnie twarzy i nerwy dawcy oraz biorcy. Ostatni etap właściwie nigdy się nie zakończy, ponieważ obejmuje ciągłą rehabilitację, przyjmowanie leków zapobiegających odrzuceniu i kontrole lekarskie. Dr Barret wylicza, że dotąd na świecie przeprowadzono 10 częściowych przeszczepów twarzy. Jak pamiętamy, pierwszą pacjentką poddaną tego typu zabiegowi była Francuzka Isabelle Dinoire. W Hiszpanii odbyły się one wcześniej w Szpitalu Uniwersyteckim La Fe w Walencji oraz Virgen del Rocío w Sewilli.
  6. Wielki Zderzacz Hadronów, a konkretnie LHCb, zarejestrował pierwszą cząstkę znajdującą się na długiej liście cząstek do zbadania. Wspomniana cząstka to kwark piękny (B+), który rozpadł się po przebyciu około 2 milimetrów. "To jak pierwsze ciastko na linii produkcyjnej. Znalezienie cząstek, które znamy jest bardzo ważne, gdyż pokazuje, jak dobrze całość działa. Daje to podstawy do przypuszczenia, że można znaleźć coś nowego" - mówi Christine Sutton, fizyk z CERN-u. Dyrektor ds. komunikacji, James Gillies, informuje, że wszystkie eksperymenty prowadzone przez CERN, a związane z cząstkami Modelu Standardowego, przebiegają bardzo dobrze.
  7. Badania genetyczne ujawniły, że choć wszystkie orki (Orcinus orca) wyglądają dość podobnie, w rzeczywistości mamy do czynienia z co najmniej 3 odrębnymi gatunkami. Próbki tkanek pobrano od 139 osobników z północnego Pacyfiku, północnego Atlantyku i Antarktyki. Naukowcy od jakiegoś czasu podejrzewali, że istnieje kilka gatunków, ponieważ zauważali różnice w umaszczeniu ciała oraz zwyczajach żywieniowych. Orki jako grupa nie są uznawane za zwierzęta zagrożone, ale poszczególne populacje już tak. Jako że udało się wyodrębnić różne gatunki, niewykluczone, że dojdzie do zmiany statusu ochronnego przynajmniej niektórych z nich. Jak wyjaśnia Phillip Morin z Southwest Fisheries Science Center amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej, jeden z gatunków żywi się w Antarktyce fokami, podczas gdy inny gustuje w rybach. Zespół sekwencjonował mitochondrialne DNA (mtDNA), zwykle przekazywane potomstwu wyłącznie przez matkę. Genetyczne cechy mitochondriów u waleni [..] zmieniały się w czasie jedynie nieznacznie, co utrudnia wykrycie jakiegokolwiek zróżnicowania u ostatnio wyewoluowanych gatunków bez przyglądania się całemu genomowi. Jednak dzięki zastosowaniu do badania mtDNA stosunkowo nowej metody, zwanej sekwencjonowaniem wysoce równoległym, byliśmy w stanie wychwycić różnice między tymi gatunkami. Amerykanie ustalili, że w Antarktyce istnieją dwa gatunki, a na obszarze północnego Oceanu Spokojnego występuje trzeci. Niewykluczone, że mamy do czynienia z jeszcze większą liczbą gatunków i podgatunków, ale trzeba to jeszcze będzie potwierdzić.
  8. Uczeni z California Institute of Technology (Caltech) stworzyli nieliniowe soczewki akustyczne, które generują niezwykle skoncentrowane sygnały dźwiękowe o wysokiej częstotliwości. Nazwano je "dźwiękowymi pociskami". Jedna z autorek badań, Chiara Daraio, profesor aeronautyki oraz fizyki na Caltech, stwierdziła, że zarówno soczewki akustyczne jak i "pociski dźwiękowe" - które mogą być emitowane zarówno w płynach, gazach jak i ciałach stałych - mogą potencjalnie zrewolucjonizować wiele obszarów życia, od obrazowania medycznego po niedestrukcyjne badanie materiałów czy systemów inżynieryjnych. Daraio we współpracy z Alessandro Spadonim zbudowali akustyczne soczewki łącząc 21 równoległych łańcuchów zbudowanych ze stalowych sfer w jedną macierz. Każdy z łańcuchów składał się z 21 sfer o szerokości 9,5 milimetra każda. Całość przypomina kołyskę Newtona i korzysta z podobnego zjawiska. W akustycznych soczewkach impuls dźwiękowy jest generowany na jednym końcu łańcucha. Te łańcuchy to, jak mówi Daraio, najprostsza reprezentacja nielinearnych falowodów akustycznych, korzystających z właściwości częściowego kontaktu w celu regulacji kształtów wędrujących sygnałów akustycznych i prędkości ich rozprzestrzeniania się. W ten sposób powstają impulsy zwane samotnymi falami. Samotne fale mają tę właściwość, że mogą istnieć w izolacji. Nie są poprzedzane innymi falami, ani innych fal nie poprzedzają. Samotne fale utrzymują w danym systemie taką samą długość i mogą mieć bardzo wysoką częstotliwość, na którą nie wpływają zakłócenia ze strony soczewek - dodaje Daraio. Długość łańcuchów można regulować, ścieśniając lub rozszerzając odległości pomiędzy sferami, co z kolie wpływa na szybkość rozprzestrzeniania się fali. Gdy stworzymy macierz łańcuchów generujących wiele samotnych fal, skupiają się one w określonym punkcie docelowego materiału. W ten sposób powstaje "pocisk dźwiękowy" - bardzo skoncentrowana fala akustyczna o dużej częstotliwości. Olbrzymią zaletą systemu jest łatwość jego konfiguracji, przez co można tworzyć "pociski" nadające się do bardzo różnorodnych zastosowań. Profesor Daraio przyznaje, że miną cała lata, zanim na rynek trafią jakiekolwiek komercyjne urządzenia wykorzystujące "pociski dźwiękowe". Nowa technologia ma jednak olbrzymią przyszłość. Niewykluczone, że zostanie ona wykorzystana w medycynie w roli "dźwiękowego skalpela". Umożliwia bowiem tworzenie fal, których precyzja skupienia w określonym punkcie oraz częstotliwość są o rząd wielkości doskonalsze, niż to, co można osiągną obecnie. Ponadto taki impuls może podróżować znacznie dalej, dzięki czemu przedostanie się głębiej w ludzki organizm. Być może np. uda się dzięki temu bezpiecznie niszczyć komórki nowotworowe w głęboko ukrytych partiach ciała, nie szkodząc przy tym zdrowym tkankom.
  9. Jak dokładnie i z jakich przyczyn w ewolucji działa specjacja - czyli wykształcanie się nowych gatunków - wciąż jest przedmiotem badań naukowców biologów. Z oczywistych powodów nie możemy tego zjawiska zaobserwować bezpośrednio, w całej rozciągłości, musimy się opierać w dużej mierze na teoriach i na ekstrapolacjach dostępnych danych. Uczeni z Uniwersytetu Wschodniej Anglii zainteresowali się ewolucją tropikalnych, kolorowych rybek z rodzaju hypoplectrus, po angielsku nazywanych hamletami. Rybki te powszechne są na całych Karaibach, zamieszkują okolice raf koralowych. Jest ich aż jedenaście gatunków, żyjących na różnych, swoistych dla siebie obszarach, różnią się ubarwieniem. Do tej pory sądzono, że różne gatunki hamleta wyewoluowały z powodu fizycznej separacji poszczególnych populacji, jaka nastąpiła w przeszłości. Spadek poziomu mórz - jak dotąd sądzono - spowodował rozdzielenie populacji hypoplectrusa żyjących na różnych terenach. Ryby, żyjąc osobno i nie mieszając się ze sobą mogły wyewoluować w oddzielne, różniące się gatunki. Po ponownym podniesieniu się poziomu mórz gatunki mogły się mieszać, ale już nie krzyżować. Celem sprawdzenia takiej hipotezy postanowiono dokładnie przebadać strefy zamieszkane przez różne gatunki hamleta - część bowiem występuje na dużych obszarach, część na niewielkich, miejsca ich występowania często się pokrywają i przenikają. Skrupulatnym wynotowaniem miejsc występowania wszystkich gatunków zajęli się nurkowie - wolontariusze z projektu REEF. Szczegółowo przebadali oni i nanieśli na mapy rozmieszczenie poszczególnych gatunków. Okazało się, że nawet najbardziej rozpowszechnione gatunki nie są znajdowane w niektórych miejscach. Każdy gatunek posiada miejsce, w którym występuje szczególnie często, przy czym takie miejsce może być więcej niż jedno, mogą się one ponadto pokrywać ze strefami innych gatunków lub na nie zachodzić. Szczegółowa analiza danych nie potwierdziła wpływu ewentualnej fizycznej separacji w przeszłości na powstanie nowych gatunków. Badanie dowiodło natomiast istotnego wpływu czynników środowiskowych na specjację - takich jak rywalizacja o pożywienie lub kryjówki. Zróżnicowanie wymagań pod tym względem pozwala różnym gatunkom współżyć, zajmując podobny obszar. Nasze odkrycia sugerują, że zjawiska ekologiczne mogą lepiej tłumaczyć ewolucję hypoplectrusów niż rozdzielenie geograficzne - podsumował badania dr Ben Holt ze School of Biological Sciences na Uniwersytecie Wschodniej Anglii.
  10. Fizycy z uniwersytetów Rice i Princeton odkryli niezwykły stan materii, w którym cząsteczki zawierają "rejestr kwantowy". Oznacza to, że zawarta w nich informacja nie może zostać utracona wskutek zewnętrznych oddziaływań. Naukowcy stworzyli niezwykle chłodny koktajl elektronów złapanych w magnetyczne pułapki, uzyskując "kwantową ciecz Halla". Uczeni, poza tym, że dokonali zadziwiającego odkrycia, chcieliby się przekonać, czy ich "płyn" może być wykorzystany do budowy komputera kwantowego. Maszyny kwantowe są niezwykle wrażliwe na wszelkie oddziaływania zewnętrzne, które zakłócają obliczenia i przechowywane informacje. Najnowsze odkrycie może być pierwszym, przełomowym krokiem, w kierunku powstania i praktycznego wykorzystania kwantowych komputerów. Już teraz wszystko wskazuje na to, że płyn ma pożądane właściwości i reprezentuje nieabelowy stan materii. Właśnie dzięki temu cząstki mają wewnętrzny "rejestr", w którym zachowują informacje o swoim poprzednim stanie. Jednak jak obiecująco by nie wyglądało najnowsze odkrycie, warto zauważyć, że to dopiero początek długiej drogi. Samo zbudowanie odpowiedniej "lodówki" chłodzącej elektrony zajęło uczonym kilka lat. Następnie przez tydzień schładzali najczystsze na Ziemi fragmenty arsenku galu do temperatury o 1/10 000 wyższej od zera absolutnego. Dopiero wówczas udało się uzyskać wspomniany powyżej niezwykły stan materii.
  11. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa zidentyfikowali mechanizm, za pomocą którego czerwone wino chroni mózg przed uszkodzeniami powodowanymi przez udar. Dwie godziny po podaniu myszom pojedynczej dawki resweratrolu, przeciwutleniacza, który występuje głównie w skórce i pestkach czerwonych winogron, dr Sylvain Doré i zespół wywołali u nich udar niedokrwienny. Doprowadzili do tego, odcinając dopływ krwi do mózgu. Okazało się, że u osobników poddanych oddziaływaniom eksperymentalnym doszło do lżejszego uszkodzenia niż u przedstawicieli grupy kontrolnej. Doré uważa, że wyniki jego studium sugerują, iż resweratrol podwyższa stężenie oksygenazy hemowej, a wcześniej wykazano, że zapobiega ona uszkodzeniom neuronów w mózgu. Kiedy dochodzi do udaru, mózg jest już gotowy do obrony, ponieważ dysponuje wyższym stężeniem enzymu. Amerykanie zauważyli, że jeśli u myszy nie występowała oksygenaza hemowa, resweratrol nie działał ochronnie i po udarze dochodziło do obumierania komórek. Doré przestrzega przed zażywaniem suplementów z resweratrolem, ponieważ nie wiadomo, jak działają: korzystnie czy wręcz przeciwnie. On sam nie prowadził testów klinicznych z tym przeciwutleniaczem w roli głównej. Poza tym, choć występuje on w czerwonych winogronach, niewykluczone, że potrzebny jest alkohol, by doprowadzić do skoncentrowania pożądanego składnika. Naukowiec podkreśla również, że na razie nie ustalono, ile należy wypić wina, by zapewnić sobie optymalną ochronę, i jakie wybrać wino, bo nie wszystkie zawierają tyle samo resweratrolu. Sugeruje jednak, że to bardzo prawdopodobne, że pożądana objętość okaże się niewielka, gdyż w grę wchodzi niebezpośredni mechanizm. Resweratrol może nie chronić bezpośrednio neuronów przed wolnymi rodnikami, niewykluczone jednak, że on sam i jego metabolity skłaniają komórki do skutecznej samoobrony. Zgodnie z takim tokiem rozumowania, neurony nie dysponują taką ilością resweratrolu, która mogłaby je zabezpieczyć, lecz wystarczy go do "wystartowania" lokalnego systemu enzymatycznego. Zespół ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa dodaje, że z prowadzonego właśnie badania wynika, że można uzyskać pewne korzyści terapeutyczne, podając myszom resweratrol już po udarze.
  12. Macica nie jest tylko pojemnikiem na dziecko. Co więcej, to ona w dużej mierze decyduje, które zarodki ulegną zagnieżdżeniu. Okazuje się, że kobiety z większą gotowością macicy łatwiej zachodzą w ciążę, ale i częściej dochodzi u nich do poronień (PLoS One). Jan Brosens z Imperial College London zauważył, że wiele kobiet, u których występowały wielokrotne poronienia, zachodziło w ciążę niezwykle szybko, tj. po 1-2 miesiącach prób. Brytyjczyk dodaje też, iż wyniki niektórych badań sugerowały, że zarodki zaimplantowane poza normalnym okresem receptywności macicy częściej ulegają poronieniu. Zespół pobrał komórki z macic kobiet, które poroniły i kobiet, u których nigdy do tego nie doszło. Naukowcy chcieli określić ekspresję regulującej gotowość macicy prokinetycyny-1 (PROK1; zwanej także endokrynnym czynnikiem wzrostu śródbłonka naczyń, ang. endocrine gland-derived VEGF) oraz poziom prolaktyny – hormonu stanowiącego marker tzw. decydualizacji, obejmującej wzrost nowych naczyń krwionośnych i pogrubienie ściany macicy. Okazało się, że ekspresja PROK1 była wyższa u kobiet, które poroniły, poza tym utrzymywała się ona dłużej, co sugeruje, że okienko implantacyjne ulegało w ich przypadku rozciągnięciu w czasie. Brytyjczycy ustalili także, że panie te wytwarzały mniej prolaktyny. Pogłębione badania wykazały, że nieprawidłowa decydualizacja negatywnie oddziaływała na sygnalizację między embrionem a macicą w okresie zagnieżdżania. Niewykluczone też, iż zaburzała proces tworzenia się łożyska. Wg Brosensa, macice kobiet, u których zachodzi opisywane zjawisko, są mniej wybiórcze, jeśli chodzi o zarodki i pozwalają na implantację nawet tych wadliwych. Później jednak i tak dochodzi do spontanicznego poronienia. Dotąd naukowcy i lekarze uważali, że poronienia są skutkiem defektów płodów, reakcji immunologicznej lub nieprawidłowego (nadmiernego) krzepnięcia u matki.
  13. Na londyńskiej giełdzie akcje firmy ARM gwałtownie poszły w górę po pojawieniu się plotki, jakoby Apple miało zamiar przejąć ARM-a. Analitycy nie są zgodni co do tego, na ile pogłoski takie są prawdopodobne. Podobno Apple licencjonuje technologię ARM, a przed dwoma laty koncern Jobsa kupił projektującą układy scalone firmę P.A. Semi. Dlatego też jeden z brokerów londyńskiej giełdy stwierdził, że zakup ARM-a miałby o tyle sens, że Apple mógłby powstrzymać konkurencyjną firmę przed zdobyciem rynku urządzeń przenośnych. Analityk ten stwierdził, że za 100% akcji ARM-a Apple byłby skłonny zapłacić około 8 miliardów dolarów. Z opinią taką nie zgadza się analityk Janardan Menon z Liberum Capital. "Nie widzę, jaki cel miałby mieć Apple w takiej transakcji. Koncern chce projektować własne układy, ale tylko procesory aplikacji, a to może zrobić dzięki licencji ARM-a. Nie musi kupować całej firmy. Jedyny powód, dla którego może zechcieć kupić ARM-a, to chęć odcięcia innych licencjobiorców od technologii. Jednak mogą przecież kupić licencję i dokonać w projekcie takich zmian, by rozwinąć całkowicie nowy produkt" - stwierdził Menon. Inni analitycy uważają, że Apple może zechcieć kupić pakiet kontrolny ARM-a po to, by firmy nie przejął Microsoft lub Google.
  14. Medyczne laboratorium analityczne kojarzy nam się z pomieszczeniami pełnymi probówek, z mnóstwem skompilowanych i drogich aparatów i urządzeń. I personelem, który potrzebuje dużej wiedzy i doświadczenia, żeby z tego całego sprzętu korzystać. I tak to obecnie wygląda, ale naukowcy spodziewają się, że kiedyś duże laboratorium zmieści się w walizce, a małe... w pudełku od zapałek. I krok po kroku zbliżają się do tego celu. Prace nad miniaturyzacją diagnostyki trwają między innymi na Wydziale Inżynierii Biomedycznej na Uniwersytecie Michigan. Shu Takayama, współpracownik wydziału, skonstruował ze swoim zespołem zintegrowany, miniaturowy układ pozwalający sterować przepływem cieczy w prosty sposób, identyczny z tym, w jaki elektroniczne układy scalone sterują przepływem prądu elektrycznego. Nie jest przy tym potrzebne żadne sterowanie z zewnątrz. We współczesnych podobnych systemach konieczne są zewnętrzne systemy sterowania ciśnieniem i przepływem cieczy. Potrzebna jest cała zewnętrzna, rozbudowana maszyneria - mówi prof. Takayama. - W ten sposób działały układy elektroniczne sto lat temu. Potem, z wynalezieniem układów zintegrowanych - scalonych, „myślenie" wbudowano w same układy, to był przełom, który umożliwił powstanie komputerów osobistych. Dziś takim samym przełomem ma być układ „lab-on-a-chip" skonstruowany na wydziale prof. Shu Takayamy. Skoro komputery przeniosły się z ogromnych hal pod nasze biurka, a potem do kieszeni, to czy możliwa jest taka sama miniaturyzacja aparatury diagnostycznej? Autor projektu uważa, że tak i to właśnie jest jego celem: miniaturyzacja, która pozwoli ciężką aparaturę zmieścić w urządzeniu mierzonym w centymetrach. Zintegrowanie wielu funkcji laboratoryjnych na pojedynczym, efektywnym układzie pozwala wykonywać badania przy użyciu daleko mniejszych próbek. Zarazem można wykonywać wiele testów jednocześnie, wystarczy umieścić na czipie odpowiednie systemy. Szybkie wykrywanie oznak choroby, bakterii i wirusów, toksycznych substancji, chemicznego składu żywności - to tylko niektóre z możliwych zastosowań. Wynalazek Takayamy to milowy krok w tym kierunku. Umieszczenie na jednym czipie miniaturowych systemów hydraulicznych i elektrycznych oraz połączenie ich w działający układ jest przełomem. Zarazem układ używa standardowych i konwencjonalnych technik, dzięki czemu jest zgodny z obecnie istniejącymi, funkcjonującymi już systemami analitycznymi, z którymi może być bezproblemowo łączony. Wiele osób widziało jak wygląda współczesny glukometr - urządzenie, które pozwala osobom chorym na cukrzycę szybko i łatwo mierzyć poziom cukru we krwi. Obecnie taki glukometr kosztuje kilkadziesiąt złotych, mieści się w kieszeni, a obsługiwać go może każdy, kto przeczyta instrukcję. Podobny aparat wykonujący pełną analizę krwi, wykrywający toksyny w organizmie, identyfikujący groźne bakterie i wirusy - to wizja całkowicie realna, choć oczywiście dzielą nas jeszcze lata od jej realizacji. To już kwestia nie „czy", ale „kiedy". Pisaliśmy niedawno o planach amerykańskiego Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, który chce w przyszłości umieścić w każdym telefonie komórkowym system wykrywający skażenia powietrza. Dzięki właśnie takim pracom, jak prototypowy układ michigańskiego Wydziału Inżynierii Biomedycznej, takie wizje szybko przybliżają się do realizacji.
  15. Organizacja konsumencka Consumer Watchdog zwróciła się do amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości o rozpoczęcie szeroko zakrojonego postępowania antymonopolowego przeciwko Google'owi i zasugerowała... podział koncernu na kilka mniejszych firm. Miałoby to zapobiec monopolistycznym praktykom Google'a. To najostrzejszy, jak dotychczas, atak na Google'a ze strony organizacji konsumenckich. Jest jednak mało możliwe, by obecnie żądanie takie zostało spełnione. Musimy bowiem pamiętać, że przed 10 laty sąd zdecydował o podziale Microsoftu, jednak po odwołaniu decyzja została zmieniona. Google jest w o tyle odmiennej sytuacji, że do firmy tej należy 65% amerykańskiego rynku i nigdy nie zostało formalnie oskarżone w USA o działania monopolistyczne. Consumer Watchdog argumentuje, że urzędy powinny powstrzymać Google'a już teraz. Google odgrywa rolę monopolisty, kontrolując 70% rynku wyszukiwarek. Dla większości Amerykanów i większości ludzi na świecie Google jest bramą do internetu. To, w jaki sposób zmienia swoje algorytmy wyszukiwania może przyczynić się do sukcesu dowolnej firmy bądź też skazać ją na klęskę - czytamy w liście do DoJ. Organizacja używa podobnych argumentów jak te, które pojawiały się już w przeszłości i znajdowały zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Jednak jako pierwsza zaproponowała podział Google'a. Zdaniem Consumer Watchdog, należałoby przede wszystkim oddzielić wyszukiwanie od reklamy, Gmail od Buzza i YouTube'a, aplikacje biznesowe powinny zostać przeniesione do innej firmy, a do czasu zakończenia procesu podziałów Google nie powinno mieć możliwości przejmowania innych przedsiębiorstw.
  16. Coca colla to nie literówka, ale boliwijski pomysł na biznes czy, jak kto woli, powrót do korzeni. Tak jak kiedyś napój jest bowiem produkowany z wyciągu z liści koki, a drugi człon nazwy pochodzi od rdzennego ludu Colla, czyli Ajmarów, którzy współcześnie żyją głównie wokół jeziora Titicaca. Stary nowy produkt trafił w zeszłym tygodniu na półki sklepowe południowoamerykańskiego państwa. Z wyglądu (i z opakowania) Coca colla bardzo przypomina coca-colę: jest ciemnobrązowa, słodka i rozlewa się ją do butelek z czerwoną etykietą. Na pierwszą wyprodukowaną partię składa się 12 tys. butelek. Za półlitrową trzeba zapłacić ok. 1,5 dol. Chętni mogą poszukiwać nowinki w stolicy La Paz, a także w Santa Cruz i Cochabambie. Victor Hugo Vázquez, boliwijski wiceminister ds. rozwoju wsi, powiedział na początku tego roku agencji informacyjnej Efe, że rządowi zależy na industrializacji koki, którą uznaje się tu za roślinę leczniczą, stąd zainteresowanie losami coca colli. Jeśli pomysł wypali, zamierza on zwiększyć legalną powierzchnię przeznaczoną pod uprawę krzewu kokainowego z 12 do nawet 20 tys. hektarów. Wg USA, większość i tak zostanie przerobiona na kokainę, a Boliwia najwyraźniej nie chce lub nie jest w stanie współpracować z amerykańskim agendami, które zajmują się zwalczaniem narkotyków. To nie pierwszy południowoamerykański napój na bazie ekstraktu z koki. Pięć lat temu kolumbijscy Indianie z plemienia Paez (inaczej Nasa) stworzyli Coca Sek, ale ich towar stosunkowo szybko trafił na listę produktów zakazanych. Koncern Coca-cola nie spieszy się z ustosunkowaniem do oferty boliwijskiego debiutanta.
  17. Strzykawka to dla wielu osób koszmar. A na pewno dla większości dzieci, zwłaszcza tych małych, którym trudno wytłumaczyć konieczność kłucia. Na horyzoncie pojawił się jednak nowy sposób, który ma szansę odesłać strzykawkę i igłę do lamusa, przynajmniej w przypadku podawania szczepionek. To oczywiście zasługa nanotechnologii, a wynalazek, nazwany „nanołatką" jest dziełem Marka Kendalla, wykładowcy w Australijskim Instytucie Bioinżynierii i Nanotechnologii na Uniwersytecie w Queensland. Nanołatka ma wielkość znaczka pocztowego i jest zupełnie bezbolesna; eliminuje konieczność kłucia - co ma niebagatelne znaczenie w przypadku szczepień dzieci, upraszcza i przyspiesza aplikację do maksimum i - co ważne - pozwala na zastosowanie sto razy mniejszej ilości preparatu! Nanołatka działa na specyficzne komórki uruchamiające antygeny, znajdujące się w cienkiej warstwie tuż pod powierzchnią skóry, w rezultacie potrzeba nam jedynie jednej setnej dawki stosowanej przy tradycyjnym zastrzyku, a uzyskujemy porównywalną reakcję odpornościową - mówi prof. Kendall. - Nasze wyniki są dziesięciokrotnie lepsze niż jakakolwiek inna znana metoda aplikacji szczepionek i nie wymaga ani użycia dodatkowych substancji wzmacniających reakcję (adiuwantów), eliminuje też konieczność powtarzania szczepień. Nanołatka nie wymaga ani wykwalifikowanego personelu do aplikowania, nie wymaga przechowywania w lodówkach. To niewiarygodny potencjał taniego szczepienia ludzi w krajach rozwijających się. Sekretem małej nanołatki są tysiące mikroskopijnych, niewidocznych gołym okiem aplikatorów. Podczas testów szczepionki przeciwko grypie pokrywano na sucho te aplikatory preparatem i przykładano na skórę myszy na dwie minuty. Wynalazek jest prosty i tańszy w produkcji od zestawi igła + strzykawka, wydajność i brak wymagań czynią z niego idealny środek aplikowania szczepionki na przykład w przypadku pandemii. Można sobie wyobrazić nawet rozsyłanie szczepionej pocztą. Kiedy wynalazek zostanie wprowadzony na rynek, jeszcze nie wiadomo, ale na pewno będzie to przełom w leczeniu i profilaktyce chorób. W zespole profesora Marka Kendalla współpracowali naukowcy z Instytutu Badań Raka, Immunologii i Medycyny Metabolicznej Uniwersytetu w Queensland oraz Fakultetu Nauk o Zdrowiu oraz Uniwersytetu w Melbourne. Praca powstała przy wsparciu instytucji rządowych: Australian Research Council, the National Health and Medical Research Council oraz Queensland Government's Smart State Scheme.
  18. Dziennikarze serwisu CBS pokazali, jak w prosty sposób można wejść w posiadanie wielu poufnych danych różnych firm i instytucji. Okazało się, że wystarczy kupić na rynku wtórnym... nowoczesną kopiarkę. Niemal każda taka maszyna wyprodukowana po 2002 roku jest wyposażona w twardy dysk przechowujący każdy dokument, który przez nią przeszedł. Dziennikarze CBS kupili cztery używane kopiarki, płacąc za nie średnio po 300 USD. Dopóki ich nie rozpakowali, nie wiedzieli, kto był ich pierwszym właścicielem. Jednej z maszyn nie trzeba było nawet podłączać do prądu. W maszynie nadal tkwiły dokumenty z Wydziału Przestępstw Seksualnych policji w Buffalo. Dziennikarzom wyjęcie dysków twardych z kopiarek zajęło około 30 minut. Następnie uruchomili pobrane z internetu darmowe programy do skanowania zawartości HDD. Po mniej niż 12 godzinach dysponowali kopiami dziesiątek tysięcy dokumentów należących do poprzednich właścicieli urządzeń. Okazało się, że dwie maszyny pochodzą z policji w Buffallo. Z HDD pierwszej odczytano m.in. listę poszukiwanych przestępców seksualnych i skargi składane przez ofiary przemocy domowej. Na drugiej, należącej wcześniej do Wydziału Narkotykowego, odnaleziono m.in. spis celów, które policja planowała osiągnąć podczas wielkich nalotów na handlarzy narkotyków. Trzecia z kopiarek należała do firmy budowlanej z Nowego Jorku. Na jej dysku znaleziono szczegółowe plany budynku, który ma stanąć w pobliżu Ground Zero na Manhattanie, 95-stronicową listę płac zawierającą nazwiska, adresy i numery ubezpieczenia społecznego oraz kopie czeków opiewających na kwotę 40 000 USD. Jednak największa niespodzianka czekała dziennikarzy przy ostatniej kopiarce. Była ona własnością firmy ubezpieczeniowej Affinity Health Plan, a na jej dysku znaleziono m.in. 300 stron ze szczegółowymi danymi ubezpieczonych. Były tam informacje o przepisanych lekach, wynikach badań krwi czy dokumenty diagnozujące nowotwory. Nie trzeba nikogo przekonywać, że wszystkie znalezione dane mogą posłużyć zarówno do kradzieży tożsamości, jak i szantażu, popełnienia przestępstw finansowych czy uniknięcia kary przez przestępców. Wielu producentów kopiarek oferuje co prawda dodatkowe zabezpieczenia - od kluczy szyfrujących po urządzenia dokładnie usuwające dane - jednak wiele przedsiębiorstw i instytucji nie chce najwyraźniej ponosić kosztów związanych z ich zakupem.
  19. Dżdżownice tworzą "stada" i podejmują grupowe decyzje. Naukowcy z University of Liège podkreślają, że za pomocą dotyku zwierzęta te komunikują się i wzajemnie wpływają na swoje zachowanie. Zespół doktorantki Lary Zirbes prowadził badania na dżdżownicach kompostowych (Eisenia fetida). Belgowie jako pierwsi zaobserwowali, że pierścienice tworzą podejmujące kolektywne decyzje stada. Nasze wyniki zmieniają aktualnie głoszony pogląd, że dżdżownice są zwierzętami niewykazującymi społecznych zachowań. Możemy uznawać zachowanie dżdżownic za odpowiednik stad [ptaków] czy ławic [ryb]. Rozpoczynając eksperyment, Belgowie byli zainteresowani, w jaki sposób dżdżownice kontaktują się z mikroorganizmami glebowymi. Uważali, że to ważne zjawisko z punktu widzenia ekologii gleby. Już na początku okazało się, że E. fetida wchodziły nie tylko w interakcje z innymi, ale i z przedstawicielami własnego gatunku. [...] Zauważyłam, że po wyjęciu z ziemi dżdżownice często zbijały się w grupy i tworzyły coś w rodzaju upakowanej kuli. Akademicy postanowili więc sprawdzić, jak skąposzczety podejmują decyzję, gdzie się przemieścić i czy wolą przemieszczać się same, czy zbiorowo. Do badań wybrano dżdżownice kompostowe, ponieważ żyją blisko lub wręcz na powierzchni gleby, zwykle w rozkładających się materii organicznej (ściółce) z dna lasu. Na początku 40 osobników umieszczono w centralnej komorze, od której odchodziły dwa identyczne korytarze. Potem zwierzęta zostawiano samym sobie, by po upływie doby sprawdzić, ile egzemplarzy i gdzie się przemieściło. W 30 powtórzeniach eksperymentu skąposzczety zawsze wolały gromadzić się razem – jedne na drugich – w jednym z korytarzy. Zauważyliśmy, że dżdżownice opuszczały centralną komorę pod wpływem wyboru kierunkowego innych osobników. Nasza hipoteza się więc potwierdziła: wskazówki społeczne oddziaływały na zachowanie dżdżownic. W kolejnym eksperymencie Belgowie ustalali, w jaki sposób E. fetida na siebie wpływają: za pomocą sygnałów chemicznych czy dotyku. W tym celu umieszczali jedną dżdżownicę w punkcie startowym wypełnionego ziemią labiryntu. Do zlokalizowanego na końcu pokarmu można się było dostać dwiema drogami. Gdy pierwsze zwierzę wybierało swoją trasę, naukowcy dokładali drugie, by stwierdzić, czy podąży śladem swojego poprzednika. Po wielu powtórzonych próbach okazało się jednak, że osobnik nr 2 nie starał się naśladować pionierskiej dżdżownicy. Oznacza to, że nie zostawiała ona w labiryncie chemicznego oznakowania, które wskazywałoby, którędy popełzła. Jeśli w labiryncie umieszczono dwa zwierzęta naraz, zwiększało się prawdopodobieństwo, że przemieszczą się w tym samym kierunku. Belgowie uważają, że dżdżownice komunikowały się dotykowo, wspólnie decydując, gdzie się udać. W 2/3 prób obie dżdżownice wybierały tę samą trasę. Zirbes opowiada, że czasem ciała E. fetida jedynie lekko się ze sobą krzyżowały, podczas gdy czasem zwierzęta wydawały się dążyć do maksymalizacji powierzchni kontaktu. Po wyjęciu z ziemi zbijały się w kule. Studium modelowe ujawniło, że wykorzystując sam dotyk, w podobny sposób może się poruszać do 40 osobników. Zgodnie z naszą wiedzą, to pierwszy przykład kolektywnej orientacji u zwierząt, która bazuje wyłącznie na kontakcie fizycznym między zwierzętami. W przyszłości zespół Zirbes zamierza sprawdzić, czy inne gatunki dżdżownic też się tak zachowują. Ważne też będzie określenie uzyskiwanych korzyści. Belgowie spekulują, że grupa może zapewniać lepszą ochronę. E. fetida wydzielają bowiem białka, a także płyny o właściwościach antybakteryjnych i odstraszających drapieżne płazińce.
  20. Zespół naukowców z Francji, Niemiec i USA opracował nowy sposób na nieulotne przechowywanie danych. Metodę nazwali magnetyczną pamięcią wirową kontrolowaną częstotliwością. Uczeni użyli nanokropek wykorzystujących właściwości wirów magnetycznych i ich zdolności do przechowywania danych binarnych. Dane można kontrolować za pomocą prostej zmiany częstotliwości wirów. Co prawda już wcześniej próbowano używać magnetycznych nanoobiektów do przechowywania informacji, jednak nikt nie opracował metody zmiany kierunku magnetyzacji w pojedynczym nanoobiekcie. Teraz udało się to osiągnąć dzięki połączeniu impulsów mikrofalowych ze statycznym polem magnetycznym. Zespół naukowców skojarzył wiry o różnych częstotliwościach (dużej i małej) z - odpowiednio - pozytywną i negatywną polaryzacją. Przy pozytywnej polaryzacji, rdzeń wiru jest ułożony równolegle do pola magnetycznego. Przy negatywnej - jest przeciwrównoległy. Za pomocą niezwykle czułego rezonansowego mikroskopu sił magnetycznych (MRFM) specjaliści byli w stanie kontrolować polaryzację poszczególnych nanokropek. Stworzony przez nich prototypowy układ pamięci składa się z macierzy nanokropek oraz elektromagnesu generującego stałe pole magnetyczne prostopadłe do macierzy. Za pomocą końcówki MRFM można badać i kontrolować stan poszczególnych nanokropek. Do jego odczytania należy użyć mikrofalowego pola magnetycznego na tyle słabego, by nie zmieniło polaryzacji nanokropek. Zwiększając jego moc można zmieniać polaryzację, a zatem odczytywać dane. Badacze przeprowadzili setki prób zapisu i wszystkie przebiegły bezbłędnie oraz nie miały wpływu na stan sąsiadujących nanokropek. Eksperci chcą teraz udoskonalić swój wynalazek m.in. poprzez wyeliminowanie konieczności używania MRFM, który zawiera ruchome części. Planują zastąpić go lokalnymi czujnikami odczytującymi stan nanokropek. Myślą też o układaniu nanokropek jedna na drugiej i stworzeniu w ten sposób układów składających się z wielu rejestrów. Wstępne badania pokazują, że nowa pamięć może działać znacznie szybciej i oferować większą pojemność niż obecnie wykorzystywane nieulotne układy RAM.
  21. Jeśli w czasie ciąży szczurzycom podaje się tłuste pokarmy, u ich córek z większym prawdopodobieństwem rozwinie się rak gruczołu sutkowego. Co więcej, ostatnio wykazano, że nawet jeśli same córki będą się zdrowo odżywiać, ich potomstwo płci żeńskiej jest także w większym stopniu zagrożone nowotworem. W zwykłych okolicznościach szczury nie chorują na nowotwory piersi, dlatego zespół Soni de Assis z Centrum Medycznego Georgetown University podawał pokoleniu wnuczek kancerogenne związki chemiczne. To zwiększało ryzyko zachorowania u wszystkich zwierząt, lecz osobniki, których babcie jadały niezdrowo, były najbardziej zagrożone. Po 20 tygodniach u połowy wnuczek, których babcie "przestrzegały" zwykłej diety, pojawiły się guzy gruczołu sutkowego, podczas gdy problem dotyczył już 80% samic z obiema babciami karmionymi wysokotłuszczową paszą i 68% samic z jedną babcią na niezdrowej karmie. De Assis uważa, że dieta obfitująca w tłuszcze powoduje epigenetyczne modyfikacje DNA, które można przekazywać przyszłym pokoleniom. Gdyby okazało się, że wyniki uzyskane podczas badań na gryzoniach przekładają się jakoś na ludzi, nie tylko geny BRCA1 i BRCA2 stanowiłyby czynniki ryzyka dla nowotworów piersi.
  22. Osoby intensywnie korzystające z solariów mogą podpadać pod kryteria diagnostyczne uzależnienia. Poza tym często odczuwają one lęk czy niepokój oraz sięgają po alkohol i/lub narkotyki. Pomimo prób edukowania społeczeństwa odnośnie do niebezpieczeństw zdrowotnych związanych z naturalnym i niesłonecznym promieniowaniem UV, rekreacyjne opalanie staje się coraz popularniejsze wśród młodych dorosłych. Oprócz chęci poprawienia wyglądu, do opalania motywuje możliwość zrelaksowania się, poprawy nastroju i przebywania z przyjaciółmi – twierdzą dr Catherine E. Mosher z Memorial Sloan-Kettering Cancer Center w Nowym Jorku i dr Sharon Danoff-Burg z University at Albany. Wszystkie te wzmocnienia powodują, że powtarzająca się ekspozycja na promieniowanie ultrafioletowe prowadzi do wzorców zachowania przypominających uzależnienie od substancji psychoaktywnych. W 2006 r. Amerykanki zebrały grupę 421 studentów college'u. Panie zmodyfikowały dwa kwestionariusze wykorzystywane do badań przesiewowych w kierunku nadużywania alkoholu i innych substancji chemicznych, by móc je zastosować w związku z uzależnieniem od solariów. Poza tym w przypadku wszystkich ochotników przeprowadzano pomiary lęku, depresyjności i stosowania substancji psychoaktywnych. Wśród 229 osób, które korzystały z łóżek do opalania, średnia liczba wizyt w solarium w roku poprzedzającym eksperyment wynosiła 23. W zależności od wybranej definicji, uzależnienie stwierdzano u 90 (39,3%) bądź 70 badanych (30,6%). Studenci spełniający kryteria z większym prawdopodobieństwem niż pozostali donosili o objawach lękowych oraz zamiłowaniu do alkoholu, marihuany itp. Osoby uznane za uzależnione od opalania (tanorektycy) wspominały np. o poczuciu winy z powodu zbyt intensywnego korzystania z łóżek i chciały ograniczyć częstość/długość sesji. Jeśli związek między czynnikami afektywnymi a zachowaniami dot. opalania uda się potwierdzić, wyniki sugerują, że pierwszym krokiem, koniecznym do zmniejszenia ryzyka nowotworu skóry u osób często korzystających z solarium, może być leczenie zaburzenia nastroju, które leży u podłoża obserwowanego zjawiska. [...] Prawdopodobnie ludzie opalający się przez okrągły rok będą wymagać intensywniejszych wysiłków terapeutycznych, takich jak wywiad motywujący, niż jednostki korzystające z solariów okresowo, w odpowiedzi na zmiany nastroju czy specjalne wydarzenia.
  23. Nasza wiedza o wszechświecie się poszerza, dzięki nowym technologiom możemy zajrzeć dalej. Od niedawna dopiero udaje się obserwować planety o rozmiarze zbliżonym do Ziemi, a już dostajemy nowe zagadki. Teleskop Spitzera odnalazł ziemiopodobną planetę z atmosferą zaledwie 33 lata świetlne od nas. Problem w tym, że nie wygląda ona tak, jak według dotychczasowych teorii powinna. Według określeń samych astronomów, nie „smakuje" jak myśleliśmy, bo... nie zawiera metanu. Odkryta planeta, wielkości naszego Neptuna, otrzymała nazwę GJ 436b. Obiega ona niewielką, chłodną gwiazdę w konstelacji Lwa, rok na niej trwa niecałe trzy nasze dni. To najmniejsza dotąd odkryta planeta „posmakowana" teleskopem, więc zrozumiała jest radość astronomów: oznacza to, że przy użyciu większego teleskopu niż Spitzer będzie można badać jeszcze mniejsze planety i analizować ich skład chemiczny. Radość zamieniła się jednak w zmieszanie, kiedy okazało się, że nowy glob nie pasuje do teorii, wg której jego atmosfera powinna zawierać duże ilości metanu. Dlaczego astronomowie spodziewają się właśnie metanu? Metan w ziemskiej atmosferze powszechnie wytwarzany jest przez organizmy żywe, począwszy od bakterii, aż po ssaki. Jednak metan na nowo odkrytej planetce oczekiwany był dlatego, że tak podpowiada znana nam chemia. Większość znanych planet i innych obiektów, wliczając również „brązowe karły", czyli nieudane gwiazdy, zawiera duże ilości metanu. Metan znajdowany jest w każdym obiekcie o temperaturze nie większej niż tysiąc Kelvinów (około 730° Celsjusza). Tak przynajmniej było do tej pory. Atmosfera GJ 436b powinna zawierać w większości metan oraz niewielkie ilości tlenku węgla. To po prostu typowe związki węgla, jakie się normalnie tworzą w takich temperaturach. Analiza spektrum światła pokazała obecność tlenku węgla, ale ani śladu metanu! Teoretycy otrzymali w ten sposób nielichą zagadkę. Dotychczasowe teorie trzeba będzie niestety tworzyć na nowo. Na razie bezradnie drapiemy się po głowach - przyznają badacze. - Ale mamy przynajmniej świadomość, że nasze teoretyczne modele planet wymagają zdecydowanych poprawek. Zaczynamy jednak wreszcie dostawać rzeczywiste dane z odległych obiektów, to pozwoli nam zrozumieć, co się dzieje z ich atmosferami. GJ 436b odkryto analizując sposób, w jaki zakłóca ona docierające do nas światło swojej gwiazdy. Przy każdym obiegu raz planeta przechodzi przed tarczą słoneczną, raz się za nią chowa. Pozwala to określić jej rozmiary i skład chemiczny. Do tej pory w ten sposób odkrywano jedynie planety olbrzymy, o rozmiarach podobnych do naszego Jowisza. Udoskonalenie tej techniki pozwoli teraz na odkrywanie planet podobnych do Ziemi, na których może znajdować się życie. Dlatego zrozumienie, jak ewoluuje skład atmosfery i jak powstają i utrzymują się składniki pozwalające rozwijać się życiu - woda, tlen, węgiel - są takie ważne. Spitzer jest już nienowym teleskopem, który zakończył swoją podstawową misję, kiedy w 2009 roku skończyły mu się zapasy substancji chłodzącej aparaturę. Od tego czasu używany jest jedynie do rejestrowania obiektów w podczerwieni - w ten właśnie sposób odkrył on tę zaskakującą planetę.
  24. TomTom, producent systemów GPS i map drogowych, opublikował listę 60 najbardziej zakorkowanych miast w Europie. Niestety, Polska nie ma się czym pochwalić. W pierwszej trójce znajdują się aż dwa nasze miasta. Najgorsza sytuacja występuje w Brukseli, gdzie niemal połowa głównych dróg jest codziennie zakorkowanych. Drugie miejsce zajęła Warszawa, a trzecie Wrocław. Na kolejnych pozycjach znalazły się: Londyn, Edynburg, Dublin, Belfast, Marsylia, Paryż i Luksemburg. Badania, którymi objęto miasta posiadające więcej niż 500 000 mieszkańców, pokazały, że najmniej zakorkowanym z nich jest Walencja. Generalnie najłatwiej jeździ się po miastach Hiszpanii, Skandynawii i Niemiec.
  25. Jak twierdzi serwis AppleInsider, koncern Jobsa może przymierzać się do wykorzystywania procesorów AMD w swoich produktach. Przed czterema laty Apple rozpoczęło proces rezygnacji z układów PowerPC i od tego czasu jedynym dostawcą CPU dla tej firmy jest Intel. Jednak ostatnio widziano ponoć przedstawicieli AMD udających się na spotkanie z wysokimi rangą menedżerami Apple'a. Niewykluczone, że prowadząc rozmowy z AMD firma spod znaku jabłuszka chce zabezpieczyć sobie dostawy procesorów i uniknąć w przyszłości problemów. Podobno to z winy Intela Apple miało kłopoty z odświeżaniem linii swoich notebooków oraz nie mogło kontynuować współpracy z Nvidią, której celem było wykorzystanie ustandaryzowanego chipsetu do wszystkich procesorów Intela. Można, oczywiście zapytać, dlaczego Apple od razu w roku 2006 nie zaczęło wykorzystywać procesorów AMD. Odpowiedź jest banalna. Przedstawiciele Apple'a znali plany Intela dotyczące rodziny Core i zależało im właśnie na tym, by używać układów o takiej charakterystyce. Odchodzenie Apple'a od PowerPC zbiegło się w czasie z pojawieniem się na rynku nowych układów Intela, dzięki którym firma ta przegoniła górujące dotychczas pod względem technicznym kości AMD. Od tamtej jednak pory konkurent Intela pokazał kilka ciekawych rozwiązań.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...