Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Pluskwiaki Podisus maculiventris wytwarzają antybiotyk zwany tanatyną, który zaburza proces powstawania zewnętrznej błony komórkowej bakterii Gram-ujemnych. Naukowcy z Uniwersytetu w Zurychu odkryli, że dzieje się tak dzięki nieznanemu dotąd mechanizmowi. Wg Szwajcarów, można i należy go wykorzystać do opracowania nowej klasy leków. W dobie narastającej lekooporności jednym z największych wyzwań pozostaje zidentyfikowanie nowych mechanizmów, działających na niebezpieczne bakterie Gram-ujemne. Do grupy tej należą, m.in.: pałeczki ropy błękitnej (Pseudomonas aeruginosa), które wywołują zagrażające życiu infekcje płuc czy różne szczepy pałeczek okrężnicy (Escherichia coli). Połączony zespół akademików z Uniwersytetu i Politechniki Federalnej w Zurychu (ETHZ) odkrył ostatnio, że tanatyna nie dopuszcza do tworzenia zewnętrznej błony bakterii Gram-ujemnych (błona ta blokuje potencjalnie toksycznym cząsteczkom dostęp do komórki). Za pomocą najnowocześniejszych metod Szwajcarzy stwierdzili, że tanatyna zaburza transport lipopolisacharydów (LPS) do zewnętrznej błony. Zwykle szlak transportowy składa się z superstruktury 7 białek, które tworzą pomost rozciągający się od błony wewnętrznej, przez peryplazmę, po błonę zewnętrzną (ścianę komórkową). Dzięki pomostowi LPS dostają się do powierzchni komórki, gdzie stają się ważną częścią błony zewnętrznej. Tanatyna hamuje jednak interakcje białkowe konieczne do powstania pomostu. Przez to lipopolisacharydy nie mają jak dotrzeć do celu i biogeneza całej ściany komórkowej zostaje zahamowana. Jak można się domyślić, dla bakterii jest to zjawisko śmiertelne. To nieznany dotąd mechanizm działania antybiotycznego [...] - podkreśla John A. Robinson z Uniwersytetu w Zurychu. Mechanizm, który opisano na łamach Science Advances, jest już wykorzystywany przez firmę Polyphor AG do opracowania substancji nadających się na leki. Mają one blokować interakcje białkowe w komórkach bakteryjnych. « powrót do artykułu
  2. Jesteśmy świadkami narodzin nowej gałęzi przemysłu, serwisowania satelitów na orbicie. Obecnie satelita, któremu skończyło się paliwo, nie jest w stanie utrzymać swojej orbity i staje się bezużytecznym odpadem, nawet jeśli wszystkie jego urządzenia są sprawne. To wyrzucanie w błoto setek milionów dolarów, powiedział Al Tadros, wiceprezes firmy SSL. Wystąpił on niedawno w Waszyngtonie przed głównymi graczami w dziedzinie serwisowania i naprawy satelitów na orbicie. Firmy takie jak SSL mają nadzieję, że właścicielom satelitów bardziej będzie opłacało się ich serwisowanie niż wystrzeliwanie nowego sprzętu. W 2021 roku SSL chce wystrzelić, w ramach swojego programu Robotic Servicing of Geosynchronous Satellites (RSGS) pojazd, który będzie w stanie obsłużyć do ponad 30 satelitów znajdujących się na odległej orbicie geostacjonarnej. Obecnie znajduje się tam około 500 działających satelitów, głównie telekomunikacyjnych. Pojazd ma być w stanie dokonać inspekcji satelity, zatankować go, a może nawet naprawić czy wymienić podzespoły i ponownie umieścić go na właściwej orbicie. To olbrzymia szansa z finansowego punktu widzenia, mówi Tadros. Jeszcze inny pomysł ma firma Space Logistics, która podpisała już umowę z Intelsatem, zarządzającym 50 satelitami na orbicie stacjonarnej. Space Logistics, który należy do Northropa Grummana, jest autorem prostego pojazdu, który będzie dokował do satelity, umieszczał go na właściwej orbicie i pozostawał z nim, wykorzystując własny silnik do utrzymania satelity w odpowiedniej pozycji. Pierwszy taki pojazd ma rozpocząć pracę w przyszłym roku. Serwisowanie satelitów to jednocześnie sposób na, przynajmniej częściowe, poradzenie sobie z problemem odpadów na orbicie okołoziemskiej. A jest ona coraz bardziej zaśmiecona. Amerykańskie wojsko, które monitoruje to, co znajduje się na orbicie, mówi, że wśród 23 000 obiektów jedynie 1900 to działające satelity. Poza nimi wokół ziemi krąży (z prędkością od 20 km/h do 30 000 km/h) niemal 3000 niedziałających satelitów, 2000 rakiet oraz tysiące małych fragmentów, z których większość powstała wskutek celowej eksplozji chińskiego satelity w 2007 roku oraz zderzenia satelity Iridium ze starym rosyjskim satelitą w 2009 roku. W ciągu ostatnich 5 lat liczba satelitów na orbicie wzrosła o 50%. Problem odpadów staje się więc coraz poważniejszy. Zaczynają one zagrażać działającym satelitom oraz Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Pojawiają się więc kolejne pomysły na poradzenie sobie ze śmietniskiem wokół Ziemi. Od 2008 roku Francja wymaga od swoich operatorów satelitów, by programowali je tak, żeby w ciągu 25 lat urządzenia wchodziły w atmosferę Ziemi i w niej płonęły. Te zaś, które znajdują się na orbicie geostacjonarnej mają być usuwane na „orbitę cmentarną” znajdującą się 300 kilometrów dalej. Powstają także prywatne firmy, które chcą zająć się sprzątaniem orbity. Na razie jednak nie mają one klientów. Zaś w USA toczy się debata na temat lepszego uregulowania kwestii korzystania z przestrzeni kosmicznej. Nie chcemy tam Dzikiego Zachodu, mówi Fred Kennedy, dyrektor Biura Technologii Taktycznych w DARPA. Zauważa on, że w przestrzeni kosmicznej znajduje się obecnie ponad 800 amerykańskich satelitów, zatem to USA powinny wystąpić z inicjatywą ustalenia reguł korzystania z orbity i jej sprzątania. « powrót do artykułu
  3. U osób z chorobą niedokrwienną serca (ChNS) grubość ścięgna Achillesa może być wskaźnikiem zaawansowania choroby oraz ryzyka zawału serca. Autorzy badania zaprezentowanego ostatnio na konferencji Amerykańskiego Stowarzyszenia Serca analizowali związki między nasileniem ChNS a grubością ścięgna Achillesa u 241 pacjentów, którym wszczepiono poszerzający światło naczynia stent. Okazało się, że w grupie ze ścięgnem Achillesa o grubości co najmniej 9 mm więcej niż jedną zablokowaną tętnicę wieńcową miało ok. 80% osób (a to oznacza podwyższone ryzyko zawału). W grupie z cieńszym ścięgnem więcej niż jedną zwężoną tętnicę miało "tylko" 58% ludzi. Oprócz tego pacjenci z grubszym ścięgnem Achillesa częściej cierpieli na chorobę pnia lewej tętnicy wieńcowej. Dr Takuya Hashimoto, kardiolog ze Szkoły Medycznej Kitasato University, podkreśla, że w przyszłości diagnostykę grubości ścięgna Achillesa będzie można wykorzystać do identyfikacji osób zagrożonych chorobami serca. Japończyk przestrzega jednak przed wyciąganiem pochopnych wniosków co do związków przyczynowo-skutkowych. Jak przypomina, po pierwsze, w badaniu uwzględniono pacjentów z już istniejącą ChNS. Po drugie, nie wzięto pod uwagę innych przyczyn pogrubienia ścięgna. Komentując badania Japończyków, dr Philip Ades, kardiolog z College'u Medycyny Uniwersytetu Vermont, dodaje, że gdy widuje pacjentów z bardzo pogrubiałym ścięgnem Achillesa (żółtakami ścięgien), myśli sobie, że skoro cholesterol odkłada się w ich ścięgnach, może się odkładać także gdzie indziej, np. w tętnicach wieńcowych. Ponieważ istnieje wiele sposobów oceny, którzy pacjenci są bardziej narażeni na ChNS, Ades nie sądzi, by skryning grubości ścięgna Achillesa stał się kiedyś rutynową metodą przesiewową. Wysyłanie kogoś do szpitala na ekstrawaganckie prześwietlenia nie ma sensu, gdy dysponujemy prostymi wskaźnikami, które pokażą nam, kto jest narażony na ChNS. « powrót do artykułu
  4. W czasie rozpoczętego właśnie 71. Dorocznego Spotkanie Wydziału Dynamiki Płynów Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego naukowiec z Naval Undersea Warfare Center Jesse Belden opisał wyniki badań, jakie wraz z zespołem przeprowadził nad... peletonami kolarskimi. Okazuje się, że zachowania typowe np. dla ławic ryb, są widoczne również w zgrupowaniach ludzi, a szczególnie w peletonach. Belden i jego zespół wykorzystali wykonane z powietrza nagrania peletonów i sprawdzali, co powoduje zmiany w zachowaniu całej grupy. Odkryli, że ruch poszczególnych kolarzy w peletonie przypomina cyrkulację płynu. Zaobserwowali też dwa rodzaje propagowania się fali w peletonie. Pierwszy z nich to fala poruszająca się w tył i w przód. Zwykle pojawia się ona, gdy jeden z rowerzystów naciśnie hamulec i inni również zwalniają, by uniknąć kolizji. Drugi typ fali to taka, która przesuwa się w prawo lub lewo. Jest ona związana albo z omijaniem przeszkody, albo z zajmowaniem przez kolarza korzystniejszej pozycji w grupie. Peletony mają też swoją trwałą strukturę. Dotychczas uważano, że jest ona dyktowana względami aerodynamiki. Sądzono, że poszczególni kolarze szukają takiej pozycji, by jazda kosztowała ich jak najmniej wysiłku. Jednak czynniki aerodynamiczne odgrywają rolę jedynie na zewnętrznych krawędziach peletonu. Grupa Beldena odkryła, że struktura peletonu jest dyktowana najprawdopodobniej przez... wzrok. Każdy z kolarzy stara się utrzymać konkurentów w peryferyjnym polu widzenia, gdyż jest ono najbardziej czułe na ruch. Ponadto tempo propagowania się fali w peletonie było zgodne z czasem reakcji zawodników, a nie z czasem podejmowania świadomej decyzji o zajęciu lepszego miejsca ze względów na czynniki aerodynamiczne. Badania Beldena rzucają nowe światło na masowe zachowania ludzi i pozwolą na lepsze zarządzanie ruchem drogowym czy zgromadzonym tłumem. Ponadto lepsze zrozumienie roli bodźców pozwoli na udoskonalenie autonomicznych samochodów. Dają też one lepszy wgląd w procesy poznawcze członków stad i grup. W przeciwieństwie do członków ławic ryb czy stad ptaków z członkami peletonu można porozmawiać, mówi Belden. « powrót do artykułu
  5. Gniazda mrówek Formica archboldi z Florydy są wypełnione głowami innych gatunków mrówek. W 1958 r., krótko po opisaniu F. archboldi jako nowego gatunku, naukowcy donosili o dziwnym zjawisku - opowiada Adrian Smith, specjalista z Muzeum Historii Naturalnej Karoliny Północnej. Okazało się, że w ich gniazdach znajdują się kolekcje zdekapitowanych głów mrówek z rodzaju Odontomachus. Odontomachus są zajadłymi drapieżnikami i trudno je uznać za łatwego przeciwnika. Z tego powodu biolodzy spekulowali, że albo F. archboldi "dziedziczą" ich gniazda, albo specjalizują się w polowaniu na nie. By stwierdzić, jak wygląda prawda, trzeba było jednak szczegółowo poznać biologię F. archboldi. Badanie zainspirowało dziwne spostrzeżenie sprzed 60 lat. Istniało prawdopodobieństwo, że głowy tamtych mrówek nie znalazły się w gnieździe F. archboldi przez przypadek i że za tą historią kryje się jakieś ciekawe zjawisko. Okazało się, że F. archboldi podszywają się chemicznie pod mrówki Odontomachus i że ich śmiertelną bronią jest kwas mrówkowy. Dzięki nagraniom z szybkich kamer Smith stwierdził, że F. archboldi spryskują ofiary kwasem mrówkowym i w ten sposób je unieruchamiają. Poklatkowa analiza zdarzeń z wewnętrznych komór laboratoryjnej kolonii pokazała, że Odontomachus są wciągane do środka i rozczłonkowywane. W ten sposób, jak na wolności, gniazdo wypełniało się częściami ich ciała. Zaskakującym odkryciem tego studium była konstatacja, że F. archboldi podszywają się pod profile chemiczne 2 gatunków Odontomachus [O. brunneus i O. relictus]. Mimikra dotyczy węglowodorów oskórka, a konkretnie złożonej warstwy wosków, które odgrywają ważną rolę w komunikowaniu sygnałów specyficznych dla gatunku. Co ciekawe, mimikra chemiczna jest zazwyczaj taktyką stosowaną przez społeczne pasożyty, a nie ma dowodów, że F. archboldi do takowych należy. Choć autorom publikacji z Insectes Sociaux nie udało się wskazać na bezpośredni związek między mimikrą chemiczną a drapieżnictwem, to naśladownictwo stanowi świadectwo długiej (wspólnej) historii ewolucyjnej jednych i drugich mrówek.   « powrót do artykułu
  6. Wirus zabijający komórki nowotworowe został wyposażony w nową broń. Naukowcy uzbroili go w proteinę, dzięki której bierze on na cel i zabija również przyległe komórki, chroniące nowotwór przed atakiem ze strony układ odpornościowego. Po raz pierwszy udało się w ten sposób wziąć na cel fibroblasty znajdujące się w guzie. Fibroblasty te to zdrowe komórki, które zostały zaprzęgnięte przez nowotwór do jego ochrony i dostarczania mu pożywienia. Naukowcy z Uniwersytetu w Oksfordzie informują, że wstępne testy, przeprowadzone na hodowlach ludzkich komórek oraz na myszach wykazały, iż nowa technologia jest bezpieczna. Jeśli wyniki te się potwierdzą, to pierwsze testy na ludziach mogą rozpocząć się już w przyszłym roku. Obecnie używane techniki, które prowadzą do śmierci fibroblastów w guzie, zabijają też fibroblasty w innych częściach organizmu, przez są są wysoce szkodliwe. Autorzy najnowszych badań, których wyniki opublikowano w piśmie Cancer Research, wykorzystali wirusa o nazwie enadenotucirev, który od kilku lat jest testowany pod kątem zwalczania komórek nowotworowych. Do genomu wirusa dodali informację genetyczną, która powodowała, że zainfekowane nim komórki nowotworowe zaczęły wytwarzać podwójnie specyficzne przeciwciała monoklonalne (BiTE). Proteina ta łączy się z dwoma typami komórek. W tym przypadku jeden z jej końców łączył się z fibroblastami, a drugi z limfocytami T, powodując, że limfocyty zabijały fibroblasty. Przejęliśmy mechanizm wirusa, dzięki czemu BiTE były wytwarzane tylko w zainfekowanych komórkach nowotworowych i nigdzie indziej w organizmie. To tak potężne molekuły, że mogą aktywować komórki układu odpornościowego wewnątrz guza i skłonić je do ataku na fibroblasty, mówi główny autor badań doktor Joshua Freedman z Uniwersytetu w Oksfordzie. Nawet gdy większość komórek nowotworowych zostaje zabitych, to fibroblasty mogą ochronić te pozostałe i pomóc w nawrocie choroby. Dotychczas nie istniał żaden sposób, by zabić komórki nowotworowe i fibroblasty, a jednocześnie ochronić fibroblasty w innych częściach organizmu. Nasza nowa technika może być ważnym krokiem w kierunku zmniejszenia siły tłumienia układu odpornościowego przez nowotwór i może pomóc w ponownym uruchomieniu procesu ochrony organizmu. Wykorzystany przez nas wirus jest już testowany na ludziach, mamy więc nadzieję, że nasz zmodyfikowany wirus zostanie dopuszczony do testów klinicznych już w przyszłym roku, dodaje doktor Kerry Fisher z Wydziału Onkologii Oxford University. Dotychczas zmodyfikowany wirus został pomyślnie przetestowany na próbkach guzów nowotworowych oraz próbkach zdrowego szpiku kostnego. Nie zauważono żadnego toksycznego działania czy też niewłaściwej aktywacji limfocytów T. Wspomniany wirus infekuje raki, najbardziej rozpowszechnione typy nowotworów, które rozpoczynają się w skórze lub tkankach otaczających organy wewnętrzne, takie jak trzustka, płuca, jajniki, prostatę i inne. « powrót do artykułu
  7. Beat Wampfler, serowar z doliny Emmental w Szwajcarii, eksperymentuje z różnymi gatunkami muzycznymi, by przetestować ich wpływ na rozwój, cechy i smak sera. Eksperyment trwa od września. Szwajcar wierzy, że wilgotność czy temperatura nie są jedynymi czynnikami, które kształtują smak sera. Wg niego, nie bez znaczenia są też dźwięki, ultradźwięki i muzyka. Wydawałoby się, że pomysł jest raczej dziwny, Wamplerowi udało się jednak nakłonić do współpracy naukowców z Hochschule der Künste Bern. Dość powiedzieć, że początkowo byli sceptyczni, później jednak przypomnieli sobie o istnieniu sonochemii, czyli działu chemii fizycznej, która zajmuje się m.in. wpływem dźwięku na ciała stałe i reakcje chemiczne. Wampfler zainstalował małe głośniczki i podzielił sery na grupy eksponowane na wpływ różnych gatunków muzycznych. W ten sposób niektóre gomółki starzeją się w rytmie techno, a inne opływają dźwięki utworów klasycznych, np. "Czarodziejskiego fletu" Mozarta. Na tym jednak nie koniec, bo w dojrzewalni można też usłyszeć hip-hop, muzykę ambient oraz Led Zeppelin. Czy ser będzie smakować lepiej? Trudno powiedzieć - dywaguje Szwajcar i dodaje, że jeśli jakiś gatunek miałby korzystnie wpłynąć na walory smakowe, to on stawiałby na hip-hop. Wpływ różnych gatunków muzycznych na smak sera zostanie oceniony 15 marca przyszłego roku przez panel ekspertów.   « powrót do artykułu
  8. Badania przeprowadzone przez naukowców z University of Texas w Austin wskazują na możliwy związek pomiędzy życiem na Ziemi a... ruchem kontynentów. Okazuje się bowiem, że osady, które są często złożone z martwych organizmów, mogą odgrywać kluczową rolę w prędkości ruchu kontynentów. Badania te nie tylko stanowią wyzwanie dla teorii dotyczących interakcji pomiędzy płytami tektonicznymi, ale również wskazują na istnienie interakcji pomiędzy tektoniką, życiem a klimatem. Badania, których wyniki opublikowano w najnowszym numerze Earth and Planetary Science Letters, opisują, jak osady w strefi subdukcji płyt tektonicznych wpływają na ich ruch i mogą odgrywać rolę w szybkim wzroście łańcuchów górskich czy kontynentów. Od dawna wiadomo, że osady w strefach subdukcji wpływają np. na częstotliwość trzęsień ziemi. Sądzono jednak, że nie mają one większego wpływu na ruch płyt tektonicznych. Opinia taka wzięła się stąd, że sądzono, iż ruch płyt kontynentów zależy wyłącznie od ich wytrzymałości na zginanie czy wysokie temperatury. Jako, że w czasie takiego ruchu jedna płyta tektoniczna zanurza się pod drugą, czynnikiem decydującym o ruchu płyt miała być wytrzymałość płyty zanurzanej oraz ilość energii potrzebnej do jej wygięcia. Jednak już wcześniejsze badania zawierały sugestię, że na wytrzymałość zanurzających się płyt może mieć wpływ więcej czynników, niż dotychczas sądzono. Dlatego też naukowcy z Teksasu postanowili sprawdzić, jak różne typy skał mogą wpływać na interakcję pomiędzy płytami tektonicznymi. Modele komputerowe wykazały, że skały osadowe mogą działać jak lubrykanty, przyspieszając subdukcję i zwiększając prędkość płyt tektonicznych. Takie zjawisko może zaś mieć bardziej dalekosiężny wpływ. Gdy płyty tektoniczne poruszają się szybciej, jest mniej czasu na formowanie się kolejnych osadów, zatem zmniejsza się ilość skał osadowym przyspieszających subdukcję. Dochodzi więc do spowolnienia tego zjawiska, co daje czas na uformowanie się łańcuchów górskich. Góry te ulegają z kolei erozji, co zwiększa ilość osadów, przyspiesza ruch płyt tektonicznych i cykl się powtarza. Ten mechanizm zwrotny służy regulacji tempa subdukcji i gwarantuje, że nie stanie się on niezwykle szybki, mówi profesor Whitney Behr. Model opracowany przez Behr i jej kolegów wyjaśnia też zmienność tempa poruszania się płyt tektonicznych. Na przykład przed 70 milionami lat doszło do gwałtownego przyspieszenia ruchu subkontynentu indyjskiego na północ. Autorzy badań sugerują, że gdy subkontynent przemieszczał się przez pełne życia wody równikowe, zgromadziło się nań dużo osadów pochodzących z materii organicznej. Osady zadziałały jak lubrykant i ruch Indii przyspieszył z około 5 do 16 centymetrów rocznie. Z czasem, gdy zapasy osadów uległy zmniejszeniu, Indie spowolniły przed kolizją z Azją. Zdaniem naukowców, przed pojawieniem się życia na Ziemi mechanizm ruchu płyt tektonicznych wyglądał inaczej. « powrót do artykułu
  9. Na Purdue University powstało inteligentne urządzenie drenażowe dla pacjentów z jaskrą. Implantowalne urządzenia drenażowe bardzo zyskały na popularności w ostatnich latach, ale po 5 latach tylko połowa z nich nadal działa. Dzieje się tak z powodu akumulowania mikroorganizmów - tzw. biofoulingu. Dzięki postępom w dziedzinie mikrotechnologii stworzyliśmy nowe rozwiązanie, które zwalcza ten problem - opowiada prof. Hyowon "Hugh" Lee. Nasz dren potrafi się samooczyszczać. To duży krok w kierunku spersonalizowanej medycyny. Kluczowym elementem amerykańskiego rozwiązania są wbudowane mikroaktuatory, które wibrują pod wpływem pola magnetycznego. Drgania "poluzowują" biomateriały, które nadbudowały się w rurce. Urządzenie, które opisano na łamach najnowszego wydania Microsystems and Nanoengineering, może regulować opory przepływu. W ten sposób terapię można dostosowywać do danego pacjenta i etapów choroby. « powrót do artykułu
  10. Na ścianie kościoła północnego św. Jerzego z miasta Sobota na pustyni Negew znajduje się pofragmentowany wizerunek Chrystusa sprzed ok. 1500 lat. Portret przedstawia zarys twarzy młodego Jezusa z krótkimi włosami. Portret po raz pierwszy dostrzeżono w latach 20. XX w., jednak ostatnio poddano go ponownej analizie za pomocą nowoczesnych metod. Twarz Chrystusa z tego obrazu jest ważnym odkryciem. Reprezentuje schemat ikonograficzny krótkowłosego Jezusa, który był szczególnie rozpowszechniony w Egipcie i Syropalestynie, ale znikł z późniejszej sztuki bizantyńskiej - piszą naukowcy z zespołu dr Emmy Maayan Fanar z Uniwersytetu w Hajfie. Autorzy publikacji z pisma Antiquity podkreślają, że jest to pierwsza znaleziona w Ziemi Świętej przedikonoklastyczna scena przedstawiająca chrzest Jezusa. Autorką rekonstrukcji twarzy jest Maayan Fanar. « powrót do artykułu
  11. Niektórzy rodzice oczyszczają smoczki, które upadły na ziemię, wkładając je do swoich ust. Okazuje się, że może to być dobre dla zdrowia ich dzieci. Naukowcy z Henry Ford Health System stwierdzili bowiem, że mają one niższy poziom immunoglobuliny E (IgE), którą powiązano z rozwojem alergii i astmy. Akademicy dywagują, że wkładając smoczek do ust, rodzice przekazują dzieciom dobre bakterie ze swojej jamy ustnej, które wpływają na wczesny rozwój układu odpornościowego maluchów. Choć nie możemy [na razie] mówić o związku przyczynowo-skutkowym, wiadomo, że mikroorganizmy, z którymi dziecko styka się na wczesnych etapach życia, wpływają na rozwój jego układu odpornościowego - podkreśla Eliane Abou-Jaoude. Opisywane studium jest 1. badaniem w USA, które miało pokazać, jak różne metody oczyszczania smoczka wpływają na poziom IgE. Wyniki zaprezentowane na konferencji Amerykańskiego College'u Alergii, Astmy i Immunologii są spójne z rezultatami szwedzkiego badania z 2013 r., które pokazały, że wkładanie smoczka do ust przez rodziców wiąże się z obniżonym ryzykiem rozwoju alergii. Amerykanie zebrali grupę ponad 100 matek. Panie pytano, jak oczyszczały smoczki: 1) sterylizując w gotującej się wodzie lub w zmywarce, 2) myjąc mydłem i wodą czy 3) wkładając do ust. Okazało się, że 30 matek stosowało 1. metodę, 53 drugą, a 9 wkładało smoczek do ust. Dla każdej z metod naukowcy porównywali poziom IgE przy narodzinach, a także w wieku 6 i 18 miesięcy. Okazało się, że w wieku 1,5 roku u dzieci, których matki wkładały smoczki do ust, poziom IgE był  znacząco niższy. Dodatkowe analizy pokazały, że różnica ta stawała się widoczna już ok. 10. miesiąca życia. « powrót do artykułu
  12. Astri Polska dostarczyła urządzenie dla misji badawczej Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), której celem będzie zbadanie Jowisza i jego lodowych księżyców. Urządzenie będzie miało istotne znaczenie dla powodzenia tej misji i jest najbardziej zaawansowanym technicznie produktem opracowanym przez warszawską firmę. JUICE (JUpiter ICy moons Explorer) to misja badawcza Europejskiej Agencji Kosmicznej, która ma za zadanie przeprowadzić badania Jowisza i jego trzech lodowych księżyców. Start sondy planowany jest na rok 2022. Urządzenie dostarczane przez Astri Polska zostanie podłączone do sondy i umożliwi przetestowanie jej systemów elektronicznych, przed wysłaniem w przestrzeń kosmiczną. Jest to ważny etap każdego programu kosmicznego, ponieważ po rozpoczęciu misji inżynierowie nie mają już możliwości dokonania modyfikacji systemów urządzenia umieszczonego na orbicie. Docelowo, warszawska firma przekaże dla misji JUICE jeszcze jedno urządzenie tego typu oraz cyfrowe środowisko testowe, które pozwoli na przetestowanie oprogramowania obsługującego komputer pokładowy sondy. Przekazanie urządzenia dla misji JUICE jest ważnym wydarzeniem dla Astri Polska. Cieszymy się, że nasz produkt spełnił rygorystyczne wymagania i odegra istotną rolę we flagowym programie Europejskiej Agencji Kosmicznej. Warto podkreślić, że od strony technicznej, urządzenie dla misji JUICE, jest najbardziej zaawansowanym produktem spośród wszystkich, które dostarczyliśmy dotychczas dla europejskich programów kosmicznych  – powiedziała Iuliia Strotska, Business Development Manager w Astri Polska. Astri Polska jest liderem polskiego sektora kosmicznego pod względem współpracy przemysłowej z Europejską Agencją Kosmiczną (ESA), dla której tylko w tym roku dostarczy aż 10 gotowych produktów. Będą to m.in.: systemy elektroniczne dla satelitów meteorologicznych, telekomunikacyjnych i środowiska testowe dla odbiorników nawigacji satelitarnej GNSS przeznaczonych do zastosowań kosmicznych. W nadchodzącym roku, firma planuje dalszy wzrost zaangażowania w projekty ESA. W tym celu firma zamierza zaproponować ESA autorską koncepcję innowacyjnej platformy do testowania satelitów. Opracowanie modułowego systemu do testowania satelitów będzie kolejnym krokiem milowym Astri Polska. Zakładamy, że dzięki jego uniwersalności będziemy mogli wpłynąć na obniżenie kosztów związanych z realizacją programów kosmicznych, co da nam dużą przewagę konkurencyjną na rynku w tej dziedzinie – powiedziała Strotska. Astri Polska specjalizuje się w projektowaniu i produkcji urządzeń dla wiodących europejskich programów kosmicznych oraz projektowaniu dedykowanych usług i aplikacji w oparciu o dane pochodzące z satelitów. Od powstania w 2010 r. firma zaangażowana była w ok. 50 projektów związanych z rozwojem technologii kosmicznych i satelitarnych. W chwili obecnej, firma realizuje ok. 20 projektów, zatrudniając 80 polskich inżynierów. « powrót do artykułu
  13. W lianie Ancistrocladus likoko odkryto związek, który sprawia, że komórki raka trzustki stają się wrażliwsze na niedobór składników odżywczych. Rak trzustki jest nowotworem o dużej umieralności; 5 lat przeżywa mniej niż 5% pacjentów. Komórki rakowe namnażają się bardzo agresywnie, dlatego w okolicach (mikrośrodowisku) guza dochodzi do wyczerpania składników odżywczych i tlenu. Komórki rakowe radzą sobie jednak z tymi warunkami, aktywując szlak sygnałowy Akt/mTOR. Od jakiegoś czasu naukowcy testują rośliny, które mogłyby zaburzać ten szlak. Zespół Suresha Awale z Instytutu Medycyny Naturalnej Uniwersytetu w Toyamie ekstrahował związki występujące w gałązkach A. likoko i rozdzielał je za pomocą wysokosprawnej chromatografii cieczowej. Koniec końców autorzy publikacji z Journal of Natural Products opisali nowy alkaloid - ancistrolikokinę E3. Eksperymenty pokazały, że ancistrolikokina E3 zabija komórki nowotworowe PANC-1 w warunkach braku składników odżywczych, ale nie jest toksyczna w przypadku medium bogatego w składniki odżywcze. Substancja wywołuje dramatyczne zmiany w morfologii, prowadząc do śmierci komórek. Kolejne testy laboratoryjne zademonstrowały, że alkaloid hamuje migrację i kolonizację (efekt zależy od dawki), co sugeruje, że u pacjentów mógłby on zapobiegać przerzutowaniu. « powrót do artykułu
  14. Dla historyka średniowiecza, Michael McCormicka, najgorszym rokiem, w jakim można było żyć był rok 536. To początek jednego z najgorszych do życia okresów, jeśli nie najgorszego, stwierdza McCormick, który na Uniwersytecie Harvarda przewodzi projektowi o nazwie Initiative for the Science of the Human Past. W roku, o którym wspomina McCormick, nad Europą, Bliskim Wschodem i częścią Azji zaległa dziwna mgła, która utrzymywała się przez 18 miesięcy. Przez cały rok słońce świeciło bez blasku, jak księżyc, zanotował bizantyjski historyk Prokopiusz. Letnie temperatury obniżyły się o 1,5–2,5 stopnia Celsjusza, przez co zapoczątkowało najchłodniejszą od 2300 lat dekadę. Latem w Chinach spadł śnieg, zniszczeniu uległy zbiory, ludzie głodowali. Irlandzkie kroniki donoszą o braku chleba w latach 536–539. W 541 roku w porcie Pelusium w Egipcie pojawia się dżuma. To początek wielkiej epidemii tzw. dżumy Justyniana, która mogła zabić nawet połowę populacji Cesarstwa Bizantyńskiego. Historycy od dawna wiedzą, że połowa VI wieku była szczególnie trudnym okresem, jednak przyczyny tajemniczej mgły stanowiły tajemnicę. Teraz precyzyjne pomiary rdzeni ze szwajcarskiego lodowca dały odpowiedź na pytanie, co się wówczas wydarzyło. McCormick i glacjolog Paul Mayewski poinformowali, że na początku 536 roku doszło do olbrzymiej erupcji wulkanicznej na Islandii. Kolejne duże erupcje miały miejsce w roku 540 i 547. Powtarzające się katastrofy naturalne w połączeniu z dżumą Justyniana doprowadziły do stagnacji ekonomicznej w Europie, która trwała do roku 640. Te nowe informacje pozwalają lepiej zrozumieć wydarzenia, jakie miały miejsce pomiędzy upadkiem Imperium Rzymskiego a pojawieniem się średniowiecznej gospodarki. Pierwsze sygnały o erupcjach, które spowodowały wyjątkowo zimne lata około połowy VI wieku znaleziono już przed trzema laty. Wówczas jednak uznano, że miały miejsce dwie erupcje i prawdopodobnie nastąpiły one w Ameryce Północnej. Mayewski i jego zespół postanowili zweryfikować te doniesienia. Wykorzystali 72-metrowy rdzeń pobrany w 2013 roku z lodowca Colle Gnifetti. W rdzeniu tym zapisanych jest ponad 2000 lat historii atmosfery. Za pomocą lasera rdzeń został pocięty na 120-mikrometrowe plastry. Każdy z nich reprezentował kilka dni lub tygodni opadów, a z każdego metra wycięto około 50 000 takich plastrów i każdy z nich przeanalizowano pod kątem występujących tam pierwiastków. Teraz, w połączeniu z zapiskami dawnych kronik, możemy szczegółowo odtworzyć historię tamtego okresu. Wyjątkowo ciężkie czasy rozpoczęły się erupcji na Islandii w roku 536. Pyły wulkaniczne przesłaniają Słońce na około 18 miesięcy, a temperatury w lecie mogły obniżyć się nawet o 2,5 stopnia Celsjusza. Lata 536–545 są najchłodniejszą dekadą od 2000 lat. Zmniejszają się plony w Irlandii, Skandynawii, Chinach i Mezopotamii. Ludzie głodują. W roku 540 dochodzi do kolejnej erupcji. W Europie temperatury w lecie mogły spaść nawet o 2,7 stopnia Celsjusza. W latach 541–543 szaleje dżuma Justyniania, zabijając do 50% mieszkańców Cesarstwa Bizantyńskiego. Dane z rdzenia lodowego wskazują, że później dochodziło do wielu mniejszych erupcji wulkanicznych. Pierwsze dobre wiadomości widać dopiero w danych z roku 640. W rdzeniu pojawia się więcej ołowiu. To skutek wzmożonego wytopu srebra, co wskazuje, że wzrosło zapotrzebowanie na ten metal, a zatem gospodarka zaczęła się odradzać. Zaledwie dwadzieścia lat później, w roku 660, mamy kolejny wzrost zawartości ołowiu. Archeolog Christopher Loveluck z University of Nottingham mówi, że to kolejny gwałtowny wzrost popytu na srebro. Sugeruje on, że złoto było wówczas towarem deficytowym, co wymusiło  wykorzystanie srebra jako nowego standardu do produkcji pieniądza. To pierwszy dowód, na pojawienie się silnej klasy kupieckiej, mówi Loveluck. Analizy kolejnych lat potwierdzają, że z czasem ponownie nadeszły ciężkie czasy. W czasach Czarnej Śmierci (1349–1353) ołów znika z powietrza. Doszło do kolejnego upadku gospodarczego. Loveluck cieszy się z wyników najnowszych badań. Weszliśmy tym samym w nową epokę, w której możemy zintegrować precyzyjne dane środowiskowe o bardzo dobrej jakości z równie dobrymi zapiskami historycznymi, stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  15. Wokół jednej z najbliższych nam gwiazd krąży superZiemia. Gwiazda Barnarda to czerwony karzeł, czwarta gwiazda pod względem odległości od Ziemi. Dzieli ją od nas zaledwie 6 lat świetlnych. Jest więc ona oczywistym celem dla tych, którzy poszukują planet pozasłonecznych. Jednak, mimo że wiele osób ich szukało, pierwszą planetę znaleziono dopiero teraz. Poprzednie poszukiwania wykluczyły planety wielkości Jowisza i Neptuna, mówi Ignasi Ribas z katalońskego Instytutu Badań Kosmicznych. Nowa planeta nazwana GJ 699 b jest znacznie mniejsza od gazowych olbrzymów. Aby ją znaleźć Ribas i jego koledzy połączyli dane z setek wcześniejszych pomiarów prędkości kątowej gwiazdy. Pomiary takie pozwalają na ujawnienie zaburzeń ruchu gwiazdy spowodowanych oddziaływaniem grawitacyjnym pobliskiego obiektu. Wpływ planety GJ 699 b na Gwiazdę Barnarda jest tak mały, że naukowcy musieli połączyć 771 pomiarów wykonanych w ciągu ostatnich 20 lat przez siedem różnych instrumentów. Wielu ludziom zajęło to bardzo dużo czasu, mówi Ribas. W końcu udało się znaleźć planetę. Ma ona masę od 3,2 do 4,2 masy Ziemi, okrąża swoją gwiazdę w ciągu 233 dni. Na jej powierzchni prawdopodobnie panują temperatury około -150 stopni Celsjusza. Zdaniem Ribasa powierzchnia planety może być podobna do jednego z dużych pokrytych lodem księżyców Jowisza. « powrót do artykułu
  16. Shawn Woods, specjalista od zwalczania szkodników, postanowił sprawdzić, czy za pomocą najbardziej pikantnej chilli świata - Carolina Reaper - można odstraszać myszy i szczury. Okazało się, że papryczka nie robi na nich najmniejszego wrażenia... Amerykanin wykorzystał pozbawioną szypułek, posiekaną Carolina Reaper. Część papryczki zmieszał z płatkami zbożowymi i słonecznikiem (druga kupka przynęty to czyste ziarna), resztę rozłożył po bokach, dbając o to, by starannie natrzeć deskę sokiem. Nagrany filmik ujawnił, że dla myszy i szczurów papryczka jest zupełnie nieszkodliwa. Nie dość, że pokonały "krąg ognia", to jeszcze zjadły pokarm z obu kupek. Jedna papryczka wystarczy, by doprowadzić do płaczu dorosłego mężczyznę [w tym samego Shawna]. Na myszy i szczury to jednak nie działa. Woods zamieszcza na YouTube'ie filmiki z nietypowymi sposobami zwalczania szkodników. Papryczki do ostatniego testu wyhodował samodzielnie w ogródku. Carolina Reaper (HP22B) to kultywar chilli o średniej ostrości 1.569.300 w skali Scoville'a. W przypadku rekordowych papryczek odnotowywano jednak nawet ponad 2.200.000 SHU.   « powrót do artykułu
  17. Podnoszący się poziom oceanów może być korzystny dla długoterminowego przetrwania wysp z raf koralowych, takich jak Malediwy, dowiadujemy się z artykułu opublikowanego na łamach Geophysical Research Letters. Nisko położone wyspy z raf koralowych wznoszą się średnio na mniej nią 3 metry nad poziom morza, co czyni je niezwykle wrażliwe na rosnący poziom oceanu. Jednak najnowsze badania pokazały, że Malediwy, najniżej położony kraj na świecie powstały w czasach, gdy poziom oceanu był wyższy niż obecnie. Dowody zostały odkryte przez zespół naukowy, który badał historię formowania się pięciu wysp na południu Malediwów. Uczeni odkryli, że wielkie fale wywoływanie przez sztormy u wybrzeży odległej Afryki Południowej doprowadziły przed 3-4 tysiącami lat do uformowania się wysp. Fale odłamały duże fragmenty koralowców i przetransportowały je na nowe miejsce, gdzie położyły one podwaliny pod wyspy. W tym czasie poziom oceanów był o około 0,5 metra wyższy niż obecnie, dzięki czemu fale miały więcej energii. To zaś oznacza, że wyższy poziom wód i większa energia fal były czynnikami, które zdecydowały o pojawieniu się wysp. Naukowcy zauważają, że obecne zmiany klimatyczne, które prowadzą do podnoszenia się poziomu oceanów i zwiększenia energii fal, mogą przyczyniać się do powstawania nowych wysp z raf koralowych. Warunkiem jest jednak istnienie zdrowych raf, które staną się budulcem dla nowych wysp. Zwykle uważa się, że wyspy z koralowców są bardzo wrażliwe na wzrost poziomu oceanów. To poważny problem dla państw, których jedynym zdatnym do zamieszkania terenem są takie wyspy. Znaleźliśmy jednak dowody, że Malediwy powstały gdy poziom oceanu był wyższy niż obecnie. To pozwala optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Jeśli zmiany klimatyczne doprowadzą do podniesienia poziomo wód i zwiększenia energii fal w regionie, mogą powstać idealne warunki dla tworzenia się nowych wysp, a nie dla zatapiania już istniejących, mówi główna autorka badań, doktor Holly East z Northumbria University. Uczona szybko jednak dodaje, że jako iż wyspy te są zbudowane z koralowców, to istnienie zdrowych raf koralowych jest warunkiem niezbędnym dla pojawienia się materiału na budowę wysp. To zaś może być problemem, gdyż wraz ze zmianą klimatu koralowce są narażona na wiele różnych zagrożeń, w tym na zwiększającą się temperaturę wód i rosnące zakwaszenie. Doktor East zauważa tez, że fale o dużej energii mogą niszczyć już istniejącą infrastrukturę wysp, przez co zagrożą możliwości mieszkania na nich w takiej formie jak obecnie. « powrót do artykułu
  18. Osoby, u których migreny poprzedza aura wzrokowa, są bardziej zagrożone migotaniem przedsionków (ang. atrial fibrillation, AF). Aura wzrokowa bywa też nazywana oczną bądź klasyczną. Zaburzenia wzrokowe przejawiają się np. jako mroczki, jasne plamy, błyskające światła, problemy z ostrością widzenia czy migocące zygzakowate linie. Ponieważ migotanie przedsionków jest częstą przyczyną udarów powodowanych przez zakrzepy, a wcześniejsze badania wskazały na związek między migreną z aurą i udarem, chcieliśmy sprawdzić, czy u osób z migrenami z aurą występuje wyższy wskaźnik migotania przedsionków - opowiada dr Souvik Sen z Uniwersytetu Południowej Karoliny. Autorzy publikacji z pisma Neurology wyjaśniają, że 11.939 osób w średnim wieku 60 lat bez wcześniejszego migotania przedsionków bądź udaru oceniano pod kątem bólów głowy. W grupie tej 9.405 osób nie cierpiało na bóle głowy, a 1516 miewało migreny (u 426 ochotników występowały migreny z aurą). Losy badanych śledzono do 20 lat. W czasie trwania studium migotanie przedsionków wystąpiło u 1623 (17%) osób bez bólów głowy, 80 z 440 (18%) osób z migrenami z aurą oraz u 152 z 1105 (14%) pacjentów z migreną bez aury. Po wzięciu poprawki na wiek, płeć, ciśnienie, palenie i inne czynniki, które mogą wpływać na ryzyko migotania przedsionków, okazało się, że prawdopodobieństwo wystąpienia migotania przedsionków jest u osób z migreną z aurą o 30% wyższe niż w grupie bez bólów głowy i o 40% wyższe niż u ludzi z migrenami bez aury. Jak wyjaśniają Amerykanie, oznacza to że migotanie przedsionków może wystąpić u 9 na 1000 ludzi z migreną z aurą, w porównaniu do 7 na 1000 osób z migreną bez aury. Naukowcy stwierdzili także, że wskaźnik udarów w grupie migrenowej z aurą wynosi 4 osoby na 1000 rocznie, w porównaniu do 2:1000 w grupie migrenowej bez aury oraz 3:1000 w grupie bez bólów głowy. Ważne, by odnotować, że pacjenci z migrenami z aurą mogą być bardziej zagrożeni migotaniem przedsionków przez problemy z autonomicznym układem nerwowym, który pomaga kontrolować serce i naczynia krwionośne. Potrzeba więcej badań, by określić, czy ludzie z migrenami z aurą powinni przechodzić badania przesiewowe ukierunkowane na AF. Akademicy wspominają o kilku ograniczeniach swojego badania. Po pierwsze, może nim być przyjęta definicja migreny, która eliminowała np. osoby z historią migren w młodszym wieku. Po drugie, naukowcy dysponowali ograniczonymi informacjami nt. leków przeciwmigrenowych, które mogą wpływać na tętno. « powrót do artykułu
  19. Międzynarodowy zespół naukowy poinformował o znalezieniu pierwszego krateru uderzeniowego ukrytego głęboko pod lodem Grenlandii. Jak dowiadujemy się z Goddar's Space Flight Center krater, znajdujący się pod Lodowcem Hiawatha, ma głębokość 300 metrów i średnicę 31 kilometrów. Powstał przed mniej niż 3 milionami lat, gdy w Ziemię uderzył meteoryt o średnicy około 800 metrów. Krater zauważyli pod raz pierwszy naukowcy z Uniwersytetu w Kopenhadze i Duńskiego Muzeum Historii Naturalnej. W lipcu 2015 roku przeglądali oni mapy topograficzne Grenlandii wykonane za pomocą penetrującego lód radaru. Wówczas uwagę ich przykuło okrągłe obniżenie terenu pod Lodowcem Hiawatha. Zaczęli podejrzewać, że to krater uderzeniowy. Przez ostatnie trzy lata, przy pomocy swoich kolegów z USA, analizowali dane NASA. Krater jest wyjątkowo dobrze zachowany. To zdumiewające, gdyż lód lodowcowy to niezwykle efektywny czynnik erozji, który powinien szybko zniszczyć wszelkie ślady uderzenia, mówi główny autor badań, profesor Kurt Kjaer. Uczony nie wyklucza, że krater powstał pod koniec ostatniej epoki lodowej, co czyniłoby go jednym z najmłodszych na świecie. Naukowcy chcą teraz zbadać, w jaki sposób upadek meteorytu wpłynął na całą planetę. « powrót do artykułu
  20. Niedawno donosiliśmy o wynikach badań, z których wynika, że oceany ogrzały się bardziej niż dotychczas sądziliśmy. Teraz ich autorzy informują, że popełnili błąd w obliczeniach. Podkreślają przy tym, że pomyłka nie falsyfikuje użytej metodologii czy nowego spojrzenia na biochemię oceanów, na których metodologię tę oparto. Oznacza jednak, że konieczne jest ponowne przeprowadzenie obliczeń. Jak mówi współautor badań, Ralph Keeling, od czasu publikacji wyników badań w Nature, ich autorzy zauważyli dwa problemy. Jeden z nich związany jest z nieprawidłowym podejściem do błędów pomiarowych podczas mierzenia poziomu tlenu. Sądzimy, że łączy efekt tych błędów będzie miał niewielki wpływ na ostateczny wynik dotyczący ilości ciepła pochłoniętego przez oceany, ale wynik ten będzie obarczony większym marginesem błędu. Właśnie prowadzimy ponowne obliczenia i przygotowujemy się do opublikowania autorskiej poprawki na łamach Nature, stwierdza Keeling. Redakcja Nature również postanowiła pochylić się nad problemem. Dla nas, wydawców, dokładność publikowanych danych naukowych ma zasadnicze znaczenie. Jesteśmy odpowiedzialni za skorygowanie błędów w artykułach, które opublikowaliśmy, oświadczyli przedstawiciele pisma. « powrót do artykułu
  21. Podczas październikowych wykopalisk archeolodzy z Agencji Starożytności Jednostek Regionalnych Ftiotyda i Eurytania odkryli starożytną nekropolię oraz fragmenty 4 kurosów, czyli rzeźb przedstawiających nagiego młodego mężczyznę. Kondycja wszystkich była ponoć bardzo dobra. Specjaliści zostali wezwani, bo sadzący drzewka oliwne rolnik z Atalanti natrafił wcześniej na kamienny tułów nagiego mężczyzny. Z komunikatu greckiego Ministerstwa Kultury wynika, że największy z kurosów mierzy 1,22 m. Zachował się od głowy po uda. Przedstawia brodatego młodzieńca z wysuniętą lewą nogą. W przypadku pozostałych 3 przetrwały mniejsze fragmenty. Kurosy zostały przetransportowane do muzeum, gdzie zostaną poddane szczegółowym badaniom. Wykopaliska cmentarza nadal trwają. Kurosy zaczęły się pojawiać w Grecji w okresie archaicznym, ok. 615-590 r. p.n.e. Początkowo wiele ich aspektów odzwierciedlało wpływy egipskie (chodzi zwłaszcza o zastosowanie w niektórych rzeźbach ówczesnych egipskich kanonów proporcji), później jednak stopniowo nabierały unikatowych cech greckich. « powrót do artykułu
  22. Podczas standardowej wizyty pacjenta lekarz może wykorzystać kilka prostych do przeprowadzenia i tanich testów pokazujących ogólny stan fizyczny, takich jak pomiar ciśnienia krwi czy określenie BMI. Naukowcy mówią, że kolejnym takim przydatnym testem może być pomiar prędkości chodu. Szybkość chodu to naprawdę silny czynnik pozwalający przewidzieć ryzyko zgonu, mówi profesor Christina M. Dieli-Conwright z Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Badania dowodzą, że im szybciej chodzimy, tym lepszy jest nasz stan zdrowia. Kardiochirurdzy już proponują, by tempo chodu uwzględniać podczas identyfikowania pacjentów, którzy mogą mieć problemy z rekonwalescencją po operacji. Istnieją też dowody, że szybkość poruszania się może wskazywać lekarzom na ewentualne problemy z układem krążenia lub problemami poznawczymi. Dieli-Conwright bada właśnie, jak ćwiczenia fizyczne wpływają na rokowania kobiet po operacji raka piersi, a tempo chodu jest jednym z czynników, które bada. Im bardziej ktoś jest chory, niezależnie od tego czy wynika to z nowotworu czy innej choroby, tym bardziej opada z sił i traci możliwość poruszania się. Wyobraźmy sobie kogoś, kto nie jest fizycznie aktywny. Na taką osobę chemioterapia będzie miała większy negatywny wpływ i z większym prawdopodobieństwem będzie się gorzej czuł, mówi uczona. I, jak podkreśla, nie chodzi tutaj o to, że tę samą trasę przebywamy w dłuższym czasie. To kwestia posiadanych sił i kondycji, pozwalającej czy to pójść do łazienki czy to uniemożliwiających ruszenie się z łóżka, dodaje. Na podstawie tempa chodu można też określać wiek biologiczny. Specjaliści mówią, że nie chodzi tutaj o to, by chodzić szybciej. Nie ma dowodów, że szybszy marsz poprawia zdrowie. Należy jednak zwracać uwagę na to, na ile jest się aktywnym fizycznie. Osoby szybciej się poruszające, wolniej podupadają na zdrowiu. Jeśli zaczynamy wolniej chodzić to, szczególnie gdy różnica jest duża, może to wskazywać na jakiś problem zdrowotny. « powrót do artykułu
  23. Mruk Petersa (Gnathonemus petersii) dysponuje elektroreceptorami i narządami elektrycznymi, które pozwalają mu nawigować w otoczeniu. Okazuje się, że różne obiekty mają dla niego różne "barwy" elektryczne. Ryba wykorzystuje je do odróżniania ulubionego pokarmu - larw komarów - od innych drobnych zwierząt czy roślin. Trąbonosy są rybami nocnymi, co oznacza, że podczas polowania nie mogą polegać na oczach. U nasady ogona znajdują się jednak wspomniane narządy elektryczne, zdolne do wytwarzania napięcia rzędu 10 woltów o częstotliwości 80-90 Hz. Na skórze, zwłaszcza na wydłużonym otworze gębowym w kształcie trąby, występują zaś liczne elektroreceptory. Za pomocą tego wyposażenia G. petersii potrafią oceniać odległość, odróżniać obiekty ożywione i nieożywione, a także formy i materiały. W ciągu ułamka sekundy są też w stanie stwierdzić, czy w żwirze albo w piasku na dnie ukrywa się ich ulubiony pokarm - larwy komarów. Co więcej, w dużej mierze udaje im się przy tym zignorować larwy innych owadów. Przez długi czas nie było wiadomo, jak mruki to robią. Co prawda różne obiekty w różny sposób zmieniają intensywność sygnału elektrycznego (jedne znacząco ją obniżają, inne lepiej go odbijają), to jednak nie wystarczy, by precyzyjnie zidentyfikować ofiarę. Siła sygnału spada [przecież] również ze wzrostem odległości - opowiada Martin Gottwald z Instytutu Zoologii Uniwersytetu w Bonn. Organizmy mogą zmieniać kształt elektrycznych pulsów, jednak nawet ta zmiana sygnału zależy od odległości czy położenia. Problemy te mogłoby rozwiązać połączenie 2 cech sygnału. Na podobnej zasadzie działa ludzkie oko, w którym występują 3 rodzaje receptorów barwy (czopków). Do wyliczenia barwy nasz mózg wykorzystuje "wskaźnik mieszania". Odległość obiektu nie ma w takim przypadku znaczenia. Choć dotąd nie było dowodów, że analogiczny proces zachodzi u mruków Petersa, pozostaje bezsporne, że u ryb tych występują 2 rodzaje elektroreceptorów. Jeden mierzy intensywność sygnału, drugi jego kształt. Udało nam się zademonstrować, że do zidentyfikowania ofiary ryby wykorzystują stosunek tych 2 pomiarów - opowiada prof. Gerhard von der Emde. Na początku Niemcy sprawdzili, jak intensywność i kształt sygnału lokalizacyjnego mają się do siebie w zależności od typu obiektu (wyliczano stosunek kształtu fali do amplitudy). Odkryliśmy, że dla tych samych obiektów ten stosunek jest zawsze stały. I że dzieje się tak bez względu na odległość oraz inne parametry środowiskowe. Dzięki temu larwa komara ma stały "kolor" elektryczny, który różni się od "barw" innych larw, części roślin, przedstawicieli tego samego gatunku oraz innych ryb - dodaje Gottwald. Wiedząc to, autorzy publikacji z pisma Current Biology postanowili pokazać mrukom różne elektroniczne minichipy (oporniki i kondensatory) o średnicy 1 mm. Niektóre generowały "kolory" elektryczne, np. odpowiadające larwom komarów i larwom innych owadów. Inne były elektrycznie bezbarwne, jak otoczaki z dna zbiornika. Okazało się, że gdy chip przypominał ich ulubiony pokarm, mruki odruchowo się w niego wgryzały. Sztuczka udawała się eksperymentatorom aż w 70% przypadków, mimo że symulowany posiłek nie pachniał jak ofiara. Co więcej, z biegiem czasu mruki wcale nie uczyły się unikać chipów. To może sugerować, że kolor ofiary jest zakodowany w mózgu trąbonosów. « powrót do artykułu
  24. W chińskim miejscu pochówku sprzed 2100 lat odkryto setki niewielkich figur przedstawiających piechotę, kawalerię oraz muzyków i wieże strażnicze o wysokości niemal 140 centymetrów. Znalezisko przywodzi na myśl Armię Terakotową. Specjaliści szacują, że figury powstały około 100 lat po Armii. W centrum grobowca, wśród około 300 figur żołnierzy piechoty ustawiono wspomniane wieżę strażnicze. Naukowcy uważają, że cała architektura wskazuje na pochówek kogoś bardzo znacznego. Jak stwierdzili pojazdy, kawaleria oraz kawaleria w formacji kwadratu jest zarezerwowana dla pochówków monarchów, książąt lub zasłużonych urzędników. Sam grób nie został jeszcze znaleziony. Niewykluczone, że znajduje się on w miejscu trudno dostępnym lub że został zniszczony. Przypuszczają, że mają do czynienia z miejscem pochówku księcia Liu Honga, syna cesarz Wudi z dynastii Han. Książę zmarł w 110 roku przed Chrystusem w wieku 13 lat. Ze źródeł pisanych wiemy, że Liu Hong został w młodym wieku księciem Qi i zmarł bezpotomnie, przypominają badacze. « powrót do artykułu
  25. Nowe badania wykazały, że najbardziej śmiertelne z nowotworów trzustki mają poważną słabość. Jest nią uzależnienie od pewnego genu i produkowanej przeń niego proteiny. To daje nadzieję na opracowanie metod skutecznej walki z takimi nowotworami. Naukowcy z Cold Spring Harbor Laboratory (CSHL) badali zachowanie komórek nowotworowych w najbardziej agresywnych podtypach nowotworu trzustki. To szczególnie śmiercionośny nowotwór, mówi główny autor badań, doktor Timothy Somerville. Uczony dodaje, że przeciętny pacjent z nowotworem trzustki żyje przez dwa lata od diagnozy. Jednak osoby cierpiące na szczególnie agresywne podtypy umierają w czasie krótszym niż rok. Zidentyfikowaliśmy gen TP63 do którego szczególnej ekspresji dochodzi w tych właśnie agresywnych nowotworach, mówi Smorville. Produkowana przez niego proteina 63 (P63) normalnie nie występuje w komórkach trzustki. Jest ona potrzebna do budowy komórek nabłonkowych skóry. Gdy więc naukowcy zauważyli P63 w trzustce, natychmiast zorientowali się, że jest w tym coś podejrzanego. Okazało się, że proteina ta promuje wzrost i rozprzestrzenianie się komórek nowotworowych trzustki. Dzięki niej nowotwór rozwija się niezwykle łatwo. Jednym z pozytywnych aspektów tego odkrycia jest spostrzeżenie, że komórki nowotworowe tak bardzo uzależniają się od P63, że nie mogą bez niej się rozwijać. Rozpoczęliśmy więc poszukiwanie sposobu na wygaszenie niewłaściwej aktywności P63 jako sposobu na leczenie pacjentów, wyjaśnia Somerville. Innym celem zespołu profesora Chrisa Vakoca, w którym pracuje Somerville, jest zbadanie, dlaczego w trzustkach niektórych pacjentów dochodzi do aktywacji genu TP63. Jeśli uda się nam powstrzymać ekspresję tego genu to będzie to z korzyścią dla najbardziej narażonych pacjentów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...