Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37652
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    249

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dwudziestego czwartego kwietna br. minie 30 lat od wyniesienia na orbitę Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Z tej okazji Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) przygotowała kalendarz z wybranymi zdjęciami wykonanymi przez Hubble'a. Pod koniec 2019 roku ESA/Hubble rozpoczęło kampanię w mediach społecznościowych. Od września do listopada na profilach ESA/Hubble na Facebooku oraz Instagramie zaprezentowano 30 nieznanych szerszemu gremium perełek z archiwum zdjęć wykonanych przez teleskop (#Hubble30). Dwanaście fotografii z największą liczbą polubień na obu platformach trafiło do rocznicowego kalendarza. Agencja dała dostęp do kalendarza w formie elektronicznej. Jakość umożliwia wydrukowanie własnego egzemplarza. Na okładkę kalendarza trafiło zdjęcie NGC 3256, czyli galaktyki spiralnej znajdującej się w Gwiazdozbiorze Żagla. NGC 3256 powstała w wyniku połączenia dwóch galaktyk. Na styczeń wybrano ultrafioletowy obraz Ultragłębokiego Pola Hubble'a. Zdjęcie jest wynikiem 841 obiegów teleskopu po orbicie; widać na nim ok. 10 tys. galaktyk. W lutym oko właściciela kalendarza będzie cieszyć wykonane w 2015 r. zdjęcie NGC 6960 (jest ona również znana jako Mgławica Miotła Wiedźmy lub Welon Zachodni). Fotografia marca przedstawia młody obiekt gwiazdowy IRAS 14568-6304; połączono obrazy w świetle widzialnym (kolor niebieski) oraz podczerwieni (złotopomarańczowy). Ciemne plama, która przecina zdjęcie, to obłok molekularny w Cyrklu. Jest on na tyle gęsty, że przesłania gwiazdy tła. W 2016 r. Hubble wykonał zdjęcie gromady otwartej Trumpler 14. Znajduje się ona w mgławicy Carina w konstelacji Kila w odległości ok. 8000 lat świetlnych od Ziemi. To ją można podziwiać w wyborze na kwiecień. W maju przychodzi czas na NGC 634 (znaną też jako PGC 6059 lub UGC 1164). To galaktyka spiralna, znajdująca się w Gwiazdozbiorze Trójkąta w odległości 250 mln lat świetlnych od Ziemi. "Stronę" czerwcową zdobi wykonane w 2011 r. zdjęcie mgławicy dwubiegunowej Sharpless 2-106 z konstelacji Łabędzia, a lipcową fotografia kompozytowa Saturna z 6 z 82 znanych księżyców: Dione, Enceladusem, Tetydą, Janusem, Epimeteuszem oraz Mimasem. Sierpień także zachwyca. Tym razem zdjęciem NGC 5189, mgławicy planetarnej położonej w Gwiazdozbiorze Muchy. Hubble zrobił je w 2012 r. Cztery lata później powstała fotografia Drogi Mlecznej (obiektywy Hubble były wtedy zwrócone ku Gwiazdozbiorowi Strzelca) i to ona zdobi wrześniową stronę kalendarza. W styczniu 2002 r. gwiazda zmienna V838 Monocerotis z Gwiazdozbioru Jednorożca po raz pierwszy stała się 600.000 razy jaśniejsza od Słońca. Energia wyemitowana podczas jej wybuchów rozświetliła i uwidoczniła otoczki wcześniej odrzuconej materii. Zjawisko uwiecznione przez teleskop zdobi październikową kartę kalendarza. W 2011 r. Hubble wykonał piękne zbliżenie części Mgławicy Tarantuli, mgławicy w Wielkim Obłoku Magellana. Można się nim będzie cieszyć w listopadzie. Na grudzień przewidziano mającą 18 lat fotografię IC 4406 – mgławicy planetarnej znajdującej się w Konstelacji Wilka (jest ona prawdopodobnie pustym cylindrem). Pliki PDF z kalendarzem znajdują się na stronie Spacetelescope.org. « powrót do artykułu
  2. Gdy Egipcjanin umierał jego znoje się nie kończyły. Musiał dotrzeć do świata umarłych. Prowadziły tam co najmniej dwie drogi. Jedna lądowa, druga morska. Nie były to drogi proste, do ich przebycia potrzebna była mapa. Egiptologia zna takie przewodniki po świecie podziemnym. Teraz archeolodzy znaleźli najstarszy taki znany przewodnik i prawdopodobnie najstarszą ilustrowaną księgę świata. Mowa tutaj o Księdze Dwóch Dróg, która stała się inspiracją dla kolejnych generacji „przewodników” po podziemiach. Znaleziona właśnie kopia liczy sobie 4000 lat. O odkryciu poinformowano na łamach Journal of Egyptian Archeology. Starożytni Egipcjanie mieli obsesję na punkcie wszelkich form życia. Śmierć była dla nich innym życiem, mówi Rita Lucarelli z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Obecnie znamy nieco ponad 20 kopii Księgi Dwóch Dróg. Ta właśnie odkryta jest o 40 lat starsza od najstarszej z nich. Znaleziono ją w 2012 roku podczas wykopalisk we wsi Dayr al-Barsha. Zabytek znajdował się w trumnie, która z jakichś względów uszła uwadze zarówno rabusiów jak i wcześniejszych generacji archeologów. Księga została spisana na wewnętrznej stronie trumny. Zatem ma ona formę dwóch cedrowych desek pokrytych obrazami i hieroglifami. Analiza wykazała, że mamy tu bez wątpienia z Księgą Dwóch Dróg, a znajdujące się w grobie artefakty są datowane na rządy faraona Mentuhotepa II, który rządził do roku 2010 p.n.e. Umieszczenie księgi na wewnętrznej stronie trumny miało zapewnić zmarłemu łatwy dostęp do przewodnika. W tym konkretnym przypadku chodziło o zmarłą. Kobieta imieniem Ankh pochodziła z wyższej warstwy społecznej. Wiemy, że chodziło o kobietę, mimo że księga odnosi się do osoby zmarłej w formie męskiej. Jak wyjaśnia Kara Cooney z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, zmartwychwstanie w Egipcie było powiązane z męskimi bogami, a panem podziemi był Ozyrys. Zwracanie się do osoby zmarłej w formie męskiej miało bardziej upodobnić je do Ozyrysa. Ankh otrzymała nieco spersonalizowany tekst Księgi Dwóch Dróg. Czytamy w niej, że zmarła musiała przejść przez pierścień ognia, później miała do czynienia z demonami i duchami. Mogła się chronić wypowiadając odpowiednie zaklęcia. W tekście znajdowały się szczegółowe instrukcje dotyczące tych zaklęć. Towarzysząca tekstowi mapa zawiera meandrujące linie i tajemnicze figury. Obecnie trudno jest nam interpretować te rysunki. Część badaczy sądzi, że mogą one przedstawiać wydarzenia z doczesnego życia zmarłej, może miały pomóc jej w przywołaniu bogów lub zmarłych ludzi. Z pewnością jednak całość zapowiadała zmartwychwstanie Ankh. Wspomniana tutaj najstarsza kopia Księgi Dwóch Dróg może jednak długo nie utrzymać swojego tytułu. Wiadomo bowiem, że egiptolog Wael Sherbiny bada znaleziony przez siebie skórzany zwój. Nie można wykluczyć, że zawiera on jeszcze starszą wersję Księgi. O tym przekonamy się jednak po opublikowaniu wyników badań. « powrót do artykułu
  3. Podczas badań w Botswanie naukowcy z Columbia University doszli do wniosku, że istnieje związek pomiędzy zjawiskiem La Niña a występowaniem biegunki. To bardzo ważne spostrzeżenie, gdyż w ubogich krajach biegunka jest drugą najważniejszą przyczyną zgonów wśród dzieci poniżej 5. roku życia. Badania, których wyniki opublikowano w Nature Communications, pozwolą na stworzenie systemu wczesnego ostrzegania, który pozwoliłby nawet z 7-miesięcznym wyprzedzeniem przygotować się na zwiększoną liczbę przypadków biegunki u najmłodszych. Wśród Afrykańskich dzieci biegunka występuje wyjątkowo często. Przeciętne dziecko poniżej 5. roku życia doświadcza w ciągu roku 3,3 epizodów biegunki, a 25% przypadków zgonów w tej grupie powodowanych jest właśnie przez tę przypadłość. El Niño i La Niña to skrajne stadia oscylacji południowej. Pogoda na Pacyfiku zmienia się pomiędzy tymi zjawiskami co 3–7 lat. W czasie El Niño powierzchnia wody w równikowej strefie Pacyfiku jest ponadprzeciętnie ciepła, w czasie La Niña temperatura wody jest ponadprzeciętnie niska. Badacze przeanalizowali związki pomiędzy ENSO, warunkami klimatycznymi oraz przypadkami biegunki wśród dzieci w regionie Chobe w północno-wschodniej Botswanie. Okazało się, że La Nina, powiązana z niższymi temperaturami, zwiększonymi opadami i powodziami, była również powiązana z 30-krotnym wzrostem przypadków biegunki u dzieci poniżej 5. roku życia w porze deszczowej od grudnia po luty. Jako, że pomiędzy pojawieniem się La Niña a rozpoczęciem pory deszczowej może mijać nawet 7 miesięcy, władze będą miały czas – przynajmniej czasami – bo wcześniej przygotować służbę zdrowia. Nasze badania pokazują, że możliwe jest wykorzystanie ENSO do długoterminowego przewidywania biegunki u dzieci w południowej Afryce, mówi główna autorka badań Alexandra K. Heaney. Można będzie wcześniej zgromadzić leki, przygotować łóżka w szpitalach, zorganizować pracę służby zdrowia. Już wcześniej powiązano ENSO z epidemiami biegunki w Peru, Bangladeszu, Chinach i Japonii. Jednak dotychczas badania dotyczące Afryki skupiały się na wpływie ENSO na występowanie cholery, która odpowiada za niewielką część przypadków biegunki. Biegunka może być powodowana przez wiele różnych patogenów, w szczególności takich, które przenoszą się za pośrednictwem wody. Zwiększone opady mogą zanieczyścić źródła wody pitnej, z kolei w okresach suszy aktywność zwierząt może się koncentrować na wybranych obszarach, gdzie ich ekskrementy zanieczyszczają powierzchniowe źródła wody. Rzeczywiście zauważono, że liczba przypadków biegunki rośnie w czasie obu ekstremów – w porach wyjątkowo suchych i wyjątkowo wilgotnych. Naukowcy obawiają się, że w przyszłości problem może stać się jeszcze poważniejszy, gdyż modele klimatyczne przewidują zmniejszenie opadów w regionie. To zaś oznacza, że ludzie i zwierzęta będą mocniej eksploatowali mniejszą ilość dostępnych źródeł wody pitnej, co może zwiększyć transmisję patogenów. « powrót do artykułu
  4. Grupa Thallium od miesięcy była na celowniku specjalistów z microsoftowych Digital Crimes Unit i Threat Intelligencje Center. W końcu 18 grudnia koncern z Redmond złożył do sądu wniosek przeciwko grupie. Tydzień później sąd wydał zgodę na przejęcie przez firmę ponad 50 domen wykorzystywanych przez hakerów. Thallium to cyberprzestępca grupa powiązana z rządem Korei Północnej, która wykorzystywała wspomniane domeny do przeprowadzania ataków. Wyspecjalizowała się w przeprowadzaniu precyzyjnych ataków phishingowych za pomocą e-maili. Przestępcy najpierw zbierali o ofierze jak najwięcej informacji, a następnie wysyłali do niej wiarygodnie wyglądający e-mail, którego zadaniem bylo skłonienie odbiorcy do wizyty na złośliwej witrynie. Jak poinformowali przedstawiciele Microsoftu, grupa brała na cel pracowników administracji rządowej, think-tanków, uczelni wyższych, członków organizacji działających na rzecz praw człowieka i pokoju oraz osoby pracujące nad problemami związanymi z rozprzestrzenianiem broni jądrowej. Jej ofiarami padali mieszkańcy USA, Japonii i Korei Południowej. Microsoft nie po raz pierwszy stosuje podobną taktykę do zwalczania grup cyberprzestępczych. Wcześniej przejmował domeny rosyjskich, chińskich i irańskich hakerów. Oczywiście przejęcie domen nie rozbija grupy hakerskiej. Jednak na jakiś czas zmniejsza lub paraliżuje jej aktywność, a specjaliści ds. bezpieczeństwa, analizując dane znalezione w przejętych domenach, mogą lepiej poznać taktykę cyberprzestępców. « powrót do artykułu
  5. Grzyby, które potrafią rozkładać związki o skomplikowanej budowie chemicznej, mogą być przydatne w oczyszczaniu środowiska, szczególnie wód, z leków używanych w chemioterapii – uważa doktorantka Marcelina Jureczko z Politechniki Śląskiej. Tym problemem zajęła się w swojej pracy doktorskiej. Cytostatyki to leki przeciwnowotworowe używane w chemioterapii. Ogólnie mówiąc, wywołują one spowolnienie lub całkowite zablokowanie replikacji DNA, czyli powielania materiału genetycznego w komórkach nowotworowych. Jednocześnie są to substancje, które mogą stanowić zagrożenie dla środowiska. Przebadałam wpływ dwóch wybranych przez mnie cytostatyków na trzech poziomach troficznych: roślina (rzęsa drobna) przestała rosnąć, skorupiak (rozwielitka wielka) przestał się poruszać, bakteria (Pseudomonas putida) przestała się namnażać. To wszystko w tak niskich stężeniach tych substancji, że wyniki badań pozwoliły je zakwalifikować do grupy związków bardzo toksycznych – mówiła biotechnolog w rozmowie z PAP. Problemem jest więc oczyszczanie wód z pozostałości tych leków. Jureczko zwróciła uwagę, że coraz częściej pacjenci stosują chemioterapię doustną w domach, a niecałkowicie zmetabolizowane substancje aktywne z tych leków (czasem to nawet do 70 proc. przyjętej dawki) są przez nich wydalane i trafiają do ścieków komunalnych. Niestety, obecnie stosowane metody oczyszczania ścieków nie radzą sobie z rozkładem tych związków, więc często całkowicie nienaruszone przepływają one przez systemy i trafiają do wód – powierzchniowych, gruntowych, a nawet pitnych, co jest chyba najbardziej przerażające. Cytostatyki to przecież leki wywołujące działania: mutagenne, teratogenne, kancerogenne, embriotoksyczne i genotoksyczne, więc z jednej strony mogą leczyć raka, ale z drugiej go wywoływać – podkreśliła Jureczko. Badane przez naukowców stężenie cytostatyków w środowisku nie jest duże, jednak – jak wskazała doktorantka – nie zmniejsza to zagrożenia; poza tym może tu również działać tzw. efekt chroniczny, czyli długotrwałe oddziaływanie ich na różne organizmy. Pomysłem Jureczko na rozwiązanie tego problemu jest wykorzystanie grzybów – a nie bakterii, które obecnie są używane w oczyszczaniu ścieków. Grzyby mają zdolność rozkładania wielu związków o skomplikowanej budowie chemicznej. Dzieje się tak, ponieważ mają niskospecyficzne enzymy, dzięki którym są w stanie rozkładać ligninę i celulozę. Ale okazuje się, że te enzymy przyczyniają się również do rozkładu innych związków np. barwników, pestycydów czy różnych farmaceutyków, więc dlaczego nie wykorzystać ich również do usuwania pozostałości leków przeciwnowotworowych ze środowiska – mówiła badaczka. Doktorantka sprawdza przydatność wykorzystania do tego grzybów białej zgnilizny drewna poprzez dwa mechanizmy: sorpcję (pochłanianie) substancji przez porowatą powierzchnię grzybów (grzybnię) oraz biodegradację tych substancji poprzez wytwarzane przez grzyby enzymy. Przebadałam już proces sorpcji i okazało się, że wyniki są bardzo obiecujące. Natomiast, jeśli chodzi o proces biodegradacji – moje wstępne badania wykazały, że takowy zachodzi, ale teraz muszę zbadać, które konkretnie enzymy odpowiadają za rozkład tych leków. Możliwe jest bowiem użycie samych enzymów, bez wykorzystywania całych grzybów, co będzie z pewnością łatwiejsze do zaaplikowania w oczyszczalniach – wskazała. Jej zdaniem są to badania pionierskie w skali kraju. Na świecie znalazłam tylko dwie publikacje na temat usuwania cytostatyków z wykorzystaniem grzybów. Ponadto nie spotkałam jeszcze żadnej oczyszczalni ścieków, która by tak działała. Ale po to jesteśmy – my, naukowcy – żeby te metody rozwijać, pokonać pewne problemy i w przyszłości móc temu zaradzić – podkreśliła. Prowadzone przez Jureczko analizy to badania podstawowe. Przy pozytywnych wynikach, następnym etapem byłoby m.in. sprawdzenie, czy grzyby nie będą wpływały negatywnie na inne organizmy (np. bakterie) służące do oczyszczania ścieków, a także opracowanie sposobu na umieszczenie ich w oczyszczalniach np. na nośnikach, by łatwo było oddzielić biomasę grzybów od wody ściekowej. Marcelina Jureczko realizuje swój doktorat w Katedrze Biotechnologii Środowiskowej Politechniki Śląskiej w Gliwicach pod opieką dr hab. inż. Wioletty Przystaś. Temat jej pracy brzmi: Badania ekotoksyczności wybranych leków cytostatycznych i możliwości wykorzystania grzybów do ich usuwania. « powrót do artykułu
  6. W Maninjau Nature Conservation na Sumatrze Zachodniej odkryto największy kwiat bukietnicy Rafflesia tuan-mudae. Ma on aż 111 cm średnicy. Jak podkreśla Khairi Ramadhan z West Sumatra Natural Resources Conservation Agency (BKSDA), poprzedni rekord wynosił 107 cm. Odnotowano go w 2017 r. na tej samej roślinie macierzystej. Opisywany okaz "odebrał koronę" bukietnicy z Filipin, której kwiat osiągnął metr średnicy. Ramadhan powiedział, że Agencja zaczęła obserwować tę rzadką pasożytniczą roślinę 24 grudnia. W środę, 1 stycznia, znajdowała się już ona w pełnym rozkwicie. Kwiat utrzyma się mniej więcej tydzień. Jest pierwszym z pięciu, które powinny się rozwinąć. BKSDA otoczyła roślinę ścisłą ochroną. Umieszczono tabliczkę informacyjną zakazującą niszczenia kwiatu. R. tuan-mudae występuje w krajach Azji Południowo-Wschodniej. « powrót do artykułu
  7. Australijska marynarka wojenna i lotnictwo włączyły się w akcję ratowania mieszkańców zagrożonych przez gigantyczne pożary. Do miasta Mallacoota wysłano okręty, które mają zabrać stamtąd ludzi koczujących na plaży. Tysiące osób uciekło z domów i czekają na ratunek. Władze stanowe ostrzegają mieszkańców podobnych miejscowości, by opuścili domy, gdyż nie mogą zagwarantować im bezpieczeństwa. W Nowej Południowej Walii niektóre miejscowości przestały istnieć. Spłonęło już 1365 domów, a ponad 500 zostało uszkodzonych. Władze ostrzegają też, że nie uda się uratować miasteczka Batlow, zamieszkanego przez ponad 1300 osób. Batlow to miejsce znane z wielkich sadów owocowych, jedno z centrum uprawy jabłek. Meteorolodzy ostrzegają, że będzie coraz gorzej. To dopiero początek australijskiego lata. Lata wyjątkowo suchego i gorącego. Większe deszcze powinny nadejść dopiero w marcu. W bieżącym sezonie pożarów w Australii zginęło już 18 osób. Specjaliści oceniają też, że śmierć poniosło niemal pół miliarda zwierząt. Z powierzchni Ziemi mogą zniknąć całe gatunki roślin i zwierząt. W Australii żyje wiele gatunków endemicznych. Nie ma skąd uzupełnić strat. W wielu miejscach ekosystem może nigdy się nie odrodzić, gdyż z innych terenów nie napłyną rośliny i zwierzęta. W ciągu ostatnich godzin pogoda nieco się poprawiła, władze chcą więc szybko ewakuować ludzi, gdyż na jutro zapowiadane jest ponowne pogorszenie się warunków. Tymczasem autostrady są zakorkowane, gdyż część dróg zostało zablokowanych przez pożary i padające drzewa. W samej Nowej Południowej Walii płonie 127 pożarów, z czego 67 jest niekontrolowanych. Walczy z nimi 2100 strażaków. W stanie Wiktoria jeszcze wczoraj za zaginione uznawano 17 osób, dzisiaj jest to już 28 osób. Australia jest suchym i gorącym kontynentem, duże pożary wybuchają tam od zawsze. Jednak tym razem jest inaczej. Pożary są większe, płoną też wilgotne tereny, które dotychczas nie płonęły. Unoszący się z pożarów dym powoduje powstawanie nowych chmur, w których mogą powstawać burze, a te z kolei mogą powodować nowe pożary. Przyczyną takiego stanu rzeczy są zmiany klimatyczne. Wyższe temperatury przyczyniają się do większego wysuszenia roślinności i gleby niż wcześniej. A to powoduje, że pożary są większe niż w przeszłości. Taki rozwój sytuacji przewidywało wielu naukowców badających zmiany klimatu. Już w 2007 roku IPCC ostrzegało, że w Australii na pewno zwiększą się fale upałów i pożary. [PDF] Olbrzymie chmury dymu dotarły też do odległej o 2000 kilometrów Nowej Zelandii. Zanieczyszczone powietrze zagraża zdrowiu i życiu tysięcy ludzi i zwierząt. « powrót do artykułu
  8. Norowirusy, które powodują wirusowe zakażenia przewodu pokarmowego, infekują komórki jelita cienkiego, wykorzystując endocytozę, czyli proces, za pośrednictwem którego większe cząsteczki są transportowane do wnętrza komórki. Podczas eksperymentów na modelu ludzkiego jelita cienkiego zademonstrowano, że by infekcja wirusowa się powiodła, konieczne są 2 składniki występujące w żółci: kwasy żółciowe i ceramid. Naukowcom udało się też po raz pierwszy wykazać, że kwasy żółciowe stymulują endocytozę w jelicie cienkim. Autorzy artykułu z pisma PNAS podkreślają, że uzyskane wyniki uzasadniają dalsze badania nad możliwością ograniczania infekcji norowirusowych za pomocą modulowania poziomu kwasów żółciowych i/lub ceramidu. Ludzkie norowirusy atakują komórki jelita cienkiego. Namnażają się tam, powodując problemy żołądkowo-jelitowe. [Ponieważ] nasze wcześniejsze badania pokazały, że pewne szczepy norowirusów potrzebują żółci [...], w ramach obecnego studium badaliśmy, jakie konkretnie składniki żółci sprzyjają infekcji norowirusowej - opowiada Victoria R. Tenge z Baylor College of Medicine. Naukowcy pracowali z enteroidami. Te minijelita [...] reprezentują prawdziwą tkankę jelita cienkiego i co najważniejsze, wspierają wzrost norowirusów. To pozwala badaczom analizować, w jaki sposób wirus powoduje chorobę - wyjaśnia dr Umesh Karandikar. Akademicy odkryli, że kwasy żołciowe i ceramid są konieczne dla infekcji wirusowej, a kwasy żółciowe stymulują endocytozę. Gdy ludzie spożywają pokarm, normalną reakcją organizmu jest uwalnianie żółci do jelita cienkiego. Zanieczyszczające jedzenie norowirusy wykorzystują zachodzące wtedy zjawiska [stymulowaną przez kwasy żółciowe endocytozę], by zaatakować komórki jelita cienkiego, namnożyć się i wywołać chorobę - dodaje dr Kosuke Murakami. Nasze wyniki sygnalizują możliwość, że modulowanie ilości kwasów żółciowych i/lub ceramidu może pomóc ograniczyć zakażenie norowirusowe - uważa Tende. Takie podejście może być szczególnie pomocne u osób, które cierpią na infekcje norowirusowe od miesięcy, a nawet lat - podsumowuje Karandikar. « powrót do artykułu
  9. Szwajcarscy naukowcy dokonali niezwykłego odkrycia. Okazało się, że słynny Ötzi miał przy sobie cięciwę łuku. Neolityczny myśliwy nie zdążył ukończyć pracy nad samym łukiem, jednak znaleziono przy nim gotową, wykonaną ze skręconych włókien zwierzęcych, cięciwę. Jest ona elastyczna i bardzo wytrzymała. Szwajcarska Narodowa Fundacja Nauki przeprowadziła po raz pierwszy szeroko zakrojone badania neolitycznych łuków i strzał, a ich wyniki porównano z wyposażeniem, jakie miał przy sobie Ötzi. Okazało się, że znaleziono przy nim najstarszą cięciwę pochodzącą z neolitu. Strzały i ich groty są dość często znajdowane na stanowiskach archeologicznych na całym świecie. Jednak znalezienie całego wyposażenia myśliwskiego, w tym strzał i łuków, jest niezwykle rzadkie. Zabytki takie znane są wyłącznie z alpejskich lodowców. Dotychczas na terenie całej Europy znaleziono jedynie trzy cięciwy. Dzięki wyposażeniu myśliwskiemu, jakie miał przy sobie Ötzi, Szwajcarzy byli w stanie po raz pierwszy porównać tego typu zabytki z terenu całej Europy. Cięciwa Ötziego może być najstarszym tego typu zabytkiem na świecie. Ma ona 4 milimetry średnicy i składa się z trzech bardzo ciasno i równo zwiniętych włókien. Szwajcarzy stwierdzili, że Ötzi wykorzystał ścięgna z nogi nieokreślonego zwierzęcia. To pozwoliło mu na skonstruowanie znacznie lepszej cięciwy niż te wykonywane z włókien roślinnych. Cięciwa ma długość aż 2 metrów. Po rozciągnięciu jej średnia zmniejszyłaby się do 2–3 milimetrów i idealnie by pasowała do strzał, które znaleziono w kołczanie Ötziego. Znaleziono w nim też ścięgna zwierzęce, można więc przypuszczać, że Ötzi planował wykonanie zapasowej cięciwy. Jego niedokończony łuk miał długość 183 centymetrów i był wykonany z cisu. Dzięki niemu wiemy, jak w neolicie produkowano łuki. Łuk miał zostać wykonany z drzewka o średnicy 8–10 centymetrów. Ötzi prawdopodobnie planował je skrócić i zmniejszyć średnicę. Wiemy, że łuk jest najbardziej skuteczny, gdy jest mniej więcej długości ciała łucznika. Ötzi miał około 160 cm wzrostu, a na niedokończonym łuku widać, że był on obrabiany toporkiem z obu stron. Nie wiemy, jak miała być mocowana cięciwa. Jeden z naukowców uważa, że Ötzi kupił łuk po drodze. To by wyjaśniało, dlaczego znaleziono go w wysokich górach z niedokończonym sprzętem. Innym wyjątkowym znaleziskiem jest kołczan. To jedyny zabytek tego typu z czasów neolitu. Ma 86 centymetrów długości i został wykonany ze skóry jelenia. Jego jedna strona została wzmocniona drewnianym kijem. Górna część zamykana jest klapą chroniącą strzały. Całość wykonano tak, że klapę można odsłonić i wyjąć strzałę jednym ruchem ręki. W kołczanie znajdowało się 14 strzał, z czego 2 były gotowe do użycia, wyposażone w groty i lotki. To najlepiej zachowane neolityczne strzały w Europie. Ötzi wykonał je z kaliny. Do strzał za pomocą dziegciu brzozowego i włókien pokrzywy przymocowano po trzy połówki piór. To jedyne znane nam zachowane neolityczne lotki umocowane na strzale. « powrót do artykułu
  10. Brytyjscy zoolodzy zaobserwowali maskonury używające narzędzi. Niewykluczone, że ptaki morskie są bardziej inteligentne niż sądzimy. Naukowcy z Uniwersytetu w Oksfordzie dokonali dwukrotnej obserwacji wykorzystania narzędzia przez ten gatunek – raz na Islandii i raz u wybrzeży Walii. Zauważone zwierzęta użyły patyków na sobie samych. Uczeni sądzą, że albo się drapały, albo pozbywały się w ten sposób pasożytów. Przypadki te mogą obrazować specyficzne potrzeby, pojawiające się w szczególnych okolicznościach, stwierdził zespół doktor Annette Fayet. Przypuszczenia takie są tym bardziej uzasadnione, że obserwacja dokonana na jednej z islandzkich wysp miała miejsce w czasie, gdy nastąpił szczególnie duży wysyp kleszczy. Niewykluczone, że za pomocą patyka ich pozbycie się było łatwiejsze niż za pomocą dzioba. Autorzy badań nie wykluczają, że obserwacje te każą zmienić zdanie na temat inteligencji ptaków morskich. Moją one dość małe mózgi w porównaniu do rozmiarów ciała i w związku z tym nie są uznawane za zbyt inteligentne. Z drugiej jednak strony, jak zauważają, maskonury polują nieprzewidywalnym środowisku. Rozwiązanie tego typu problemów wymaga elastyczności w zachowaniu i zręczności w uczeniu się, zapamiętywaniu i planowaniu, stwierdzają naukowcy. Dotychczas jedynymi ptakami, o których wiadomo było, że używają patyków do drapania się, były papugi. Pełny opis badań został opublikowany na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences.   « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Instytutu Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk donieśli o odkryciu interesującego pochówku czterech scytyjskich kobiet. Bogato wyposażony kurhan został tylko częściowo splądrowany, dzięki czemu uczeni mają nadzieję lepiej poznać rolę kobiet w kulturze Scytów. Na badany właśnie kurhan nr 9 na stanowisku Diewica V (Devitsa V) natrafiono po raz pierwszy w 2000 roku w pobliżu miejscowości Diewica położonej pod Woroneżem. Od 2010 roku jest on badany przez specjalistów. Kurhan ma wysokość 1,1 metra i średnicę 40 metrów. Jest nieco wydłużony w kierunku północ-południe. Na miejscu znaleziono ślady obrzędów pogrzebowych, w tym czerwoną amforę zawierającą kości zwierzęcia, prawdopodobnie konia. W północnej części kurhanu znajdują się zwłoki dwóch kobiet. Jedna miała 20-25 lat, a wiek drugiej to 12-13 lat. Ta część grobu została splądrowana. Archeolodzy znaleźli tam ponad 30 grotów strzał, żelazny hak stylizowany na ptaka, pozostałości końskiej uprzęży, żelazne noże, fragmenty odlewanych naczyń i inne zabytki. Znajdował się tam też rozbity lekyt aryballosowy. Naczynie było czarne z wzorem czerwonej palmety.  Specjaliści stwierdzili, że przedmioty pochodzą z 2. lub 3. ćwierci IV wieku przed Chrystusem. Okazało się jednak, że złodzieje nie splądrowali całego kurhanu. W jego północnej i zachodniej części znaleziono kolejne zwłoki. Dwie kobiety zostały pochowane w drewnianych komorach grobowych wypełnionych trawą. Ich głowy wsparto na usypanych z ziemi poduszkach również pokrytych trawą. Pierwsza z kobiet, w wieku 40–50 lat, została ułożona na plecach w kierunku zachodnim wzdłuż południowej ściany. Na jej głowie dobrze zachowały się ozdoby ze stemplowanych złotych płytek z motywem kwiatowym oraz duże okrągłe kolczyki z wisiorkami w kształcie amfor. Takie ozdoby są znajdowane tylko w najznamienitszych, najbogatszych scytyjskich pochówkach. Obok głowy kobiety złożono żelazny nóż owinięty w tkaninę oraz żelazny grot strzały. Druga z kobiet pochowanych w niesplądrowanej części miała 30–35 lat. Pogrzebano ją wzdłuż zachodniej ściany z głową zwróconą na południe, w tzw. „pozycji jeźdźca”. Pod jej lewym ramieniem złożono lustro z brązu, a wzdłuż lewej strony ciała położono dwie włócznie. Lewą rękę zdobi bransoleta ze szklanymi paciorkami. U jej stóp archeolodzy znaleźli dwia naczynia: odlewaną kadzielnicę i jednoręczny kantaros pokryty czarną laką. Kantaros powstał w drugiej ćwierci IV wieku przed naszą erą, zatem pochówek może pochodzić z drugiej połowy IV wieku. Kurhan nr 9 to unikatowe znalezisko. Większość scytyjskich kurhanów z regionu środkowego Donu została całkowicie splądrowana. Ten zaś w dużej mierze zachował się nietknięty. « powrót do artykułu
  12. W Cieśninie Mesyńskiej, która oddziela Sycylię od Kalabrii, zaobserwowano 3 orki. To pierwsza taka sytuacja. Wg ekspertów, mamy do czynienia z tym samym stadem z Islandii, które wcześniej w grudniu widziano u północno-zachodnich wybrzeży Włoch. Wiele wskazuje na to, że ssaki pobiły rekord długości migracji. Dwudziestego siódmego grudnia rybak Simone Vartuli sfilmował orki pływające przy jego statku. Najpierw zauważył wystające z wody charakterystyczne płetwy grzbietowe. Gianmarco Arena, który był wtedy z Vartulim, przyznał, że z początku był mocno przestraszony. [Ostatecznie] to zwierzęta 2-krotnie większe od łodzi. Stado 5 orek pojawiło się w okolicach portu w Genui na początku grudnia. Biolodzy morscy zidentyfikowali je jako pochodzące z oddalonej o ponad 5200 km Islandii. To pierwszy w historii badania tego gatunku przypadek orek migrujących między Islandią a Włochami - uważają specjaliści ze stowarzyszenia Orca Guardians Iceland i dodają, że zgodnie z ich wiedzą, to jedna z najdłuższych odnotowanych dotąd tras "orczych" migracji. Początkowo w stadzie znajdowało się mniej więcej roczne cielę. Niestety, zmarło w okolicach Genui. Na nagraniu udostępnionym przez straż wybrzeża widać matkę pływającą z ciałem młodego. Samica porzuciła je dopiero po kilku dniach. Prawdopodobieństwo, że orki z Cieśniny Mesyńskiej to to same walenie, które widziano w Genui, jest duże. By mieć [jednak] pewność, musimy dysponować wyraźnymi zdjęciami - wyjaśnia dr Clara Monaco, dyrektorka naukowa stowarzyszenia ekoturystycznego Marecamp. Cieśninę Mesyńską i Genuę dzieli odległość ok. 800 km, jednak wg Istituto Tethys ONLUS, to jak najbardziej możliwe, że stado pokonało tę trasę w ciągu tygodnia. Nadal nie wiadomo, czemu walenie podjęły tak długą migrację. Zobaczymy, czy orki tu zostaną, czy wrócą na północ. Dr Monaco tłumaczy, że stado mogło wpłynąć do Morza Śródziemnego i pokonać Gibraltar, by polować, trudno jednak powiedzieć, czemu pozostało.     « powrót do artykułu
  13. Pokonując 2000 km, dym z olbrzymich pożarów buszu w Australii dotarł do Nowej Zelandii. Doprowadziło to do znaczącego spadku widoczności. W powietrzu czuć też woń spalenizny. Dym dotarł nad Wyspę Południową 31 grudnia. Niebo zabarwiło się na żółto. Przestało być widać szczyty i lodowce Alp Południowych, np. Lodowiec Tasmana. W mediach społecznościowych pojawiły się dokumentujące zjawisko zdjęcia i filmiki. Szczególnie źle było w środę po południu - opowiada Arthur McBride z firmy wycieczkowej Alpine Galciers. Tak naprawdę przebarwienia lodowca dostrzegaliśmy już od kilku tygodni, a więc [na długo] przed pojawieniem się samego dymu - dodaje Dan Burt z Mount Cook Skiplanes and Helicopters. Jego firma odwołała w ostatnich dniach parę wycieczek. Loty są nadal bezpieczne, ale nie ma już mowy o podziwianiu zapierających dech w piersi widoków. Australię i Nową Zelandię dzieli ok. 2 tys. km. Opublikowane przez Weather Watch mapki i zdjęcia satelitarne pokazują, jaką dokładnie drogą dym znad Australii przemieszcza się nad Morzem Tasmana nad Nową Zelandię. Dym zasłonił nie tylko słynne lodowce, ale i Queenstown, Dunedin czy Akaroa w regionie Canterbury. Do czwartku dym i woń spalenizny dotarły nad Wyspę Północną. W Auckland nie czuć [co prawda] spalenizny, ale wschód słońca i poranek robiły upiorne wrażenie. Morze znaczyła złota poświata, niebo było zachmurzone, a gdy wreszcie przebiło się słońce, miało pomarańczowy kolor - opowiada Ena Hutchinson. Mieszkanka największego miasta Nowej Zelandii dodaje, że w ostatniej dekadzie, kiedy Australię także trawiły pożary, pojawiało się zadymienie, ale nigdy tak duże. Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Wyspa Południowa jest całkowicie zakryta, a teraz dym kieruje się na północ.   « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z University of Toronto i innych kanadyjskich instytucji naukowych stwierdzili, że dzieci pijące pełnotłuste mleko są narażone na mniejsze ryzyko wystąpienia u nich nadwagi i otyłości, niż dzieci pijące mleko o zmniejszonej zawartości tłuszczu. Kanadyjscy naukowcy przejrzeli 5862 raporty naukowe, poszukując w nich studiów zajmujących się związkiem pomiędzy zawartością tłuszczu w mleku spożywanym przez dzieci w wieku 1–18 lat a występowaniem nadwagi i otyłości. Zidentyfikowali 28 takich badań, które poddali dalszej analizie. Wyniki ich pracy ukazały się w The American Journal of Clinical Nutrition. Uczeni stwierdzili, że autorzy 18 studiów zauważyli związek pomiędzy spożyciem pełnotłustego (3,25% tłuszczu) mleka a zmniejszonym ryzykiem nadwagi i otyłości w porównaniu z dziećmi, które piły mleko odtłuszczone (0,1–2% tłuszczu). W przypadku 10 studiów ich autorzy nie zauważyli takiego związku. Wyniki tych badań podważają obecne zalecenia dietetyczne stosowane w wielu krajach. Zaleca się w nich bowiem podawanie dzieciom mleka ze zmniejszoną zawartością tłuszczu. Większość dzieci w Kanadzie i USA codziennie pije krowie mleko, które jest znaczącym źródłem spożywanego przez nie tłuszczu, mówi jeden z głównych autorów badań, doktor Jonathon Maguire ze Szpitala Św. Michała. Z naszych badań wynika, że dzieci, które piły mleko o zmniejszonej zawartości tłuszczu, w wieku dwóch lat nie były szczuplejsze, niż dzieci pijące mleko pełnotłuste, stwierdza. Uczony zastrzega, że wszystkie analizowane badania były studiami obserwacyjnymi, zatem nie można być pewnym, czy to pełnotłuste mleko zmniejsza ryzyko nadwagi i otyłości. Może być ono związane z innymi czynnikami, które obniżają to ryzyko. Maguire zauważa, że tę wątpliwość mogłyby rozstrzygnąć randomizowane kontrolowane badania, jednak nie udało się na takie natrafić w literaturze przedmiotu. « powrót do artykułu
  15. Dwadzieścia siedem osób zapadło w prowincji Hubei w Chinach na niezidentyfikowaną postać zapalenia płuc, co wywołało obawy przed kolejną epidemią SARS, czyli zespołu ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej. Przypadki choroby odnotowywano od początku grudnia. Jak podkreśla Komisja Zdrowia Miasta Wuhan, wszyscy pacjenci są poddawani kwarantannie. Podjęto dochodzenie i odkażanie targu rybnego, na którym pracowała większość z nich. Wstępne wyniki testów laboratoryjnych pokazały, że to przypadki wirusowego zapalenia płuc. Plotki o SARS zostały zdementowane przez "Dziennik Ludowy". Siedem osób znajduje się w stanie krytycznym, stan 18 uznaje się za stabilny, a kolejne 2 zostaną niedługo wypisane ze szpitala. Jak na razie nie stwierdzono oczywistej transmisji z człowieka na człowieka; nie zaraził się np. nikt z personelu medycznego. Eksperci z Narodowej Komisji Zdrowia będą prowadzić dalsze testy, które jak wszyscy mają nadzieję, pozwolą wskazać przyczynę zapalenia płuc. Stosuje się podobne leczenie jak przy innych rodzajach wirusowego zapalenia płuc. Przedstawiciele Szpitala Centralnego w Wuhan, gdzie wg lokalnych mediów leczeni byli niektórzy pacjenci, nie chcieli komentować sprawy dla Agencji Reutera. Przypomnijmy, że pierwsze przypadki SARS odnotowano w listopadzie 2002 r., ale władze chińskie starały się to ukryć. Wdrożono blokadę informacyjną, a Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) została powiadomiona dopiero w lutym 2003 r. Ułatwiło to rozwój i rozprzestrzenianie epidemii nie tylko w regionie, ale i po świecie; w jej wyniku zaraziło się ponad 8 tys., a zamarło ponad 770 osób. « powrót do artykułu
  16. Marcin Sieniek, Scott Mayer McKinney, Shravya Shetty i inni badacze z Google Health opublikowali na łamach Nature artykuł, w którym dowodzą, że opracowany przez nich algorytm sztucznej inteligencji lepiej wykrywa raka piersi niż lekarze. Nowotwory piersi, pomimo szeroko zakrojonych programów badań, wciąż pozostają drugą głównych przyczyn zgonów na nowotwory wśród kobiet. Każdego roku na całym świecie wykonuje się dziesiątki milionów badań obrazowych, ale problemem wciąż pozostaje zbyt wysoki odsetek diagnoz fałszywych pozytywnych i fałszywych negatywnych. To z jednej strony naraża zdrowe osoby na stres i szkodliwe leczenie, a z drugiej – w przypadku osób chorych – opóźnia podjęcie leczenia, co często niesie ze sobą tragiczne skutki. Umiejętności lekarzy w zakresie interpretacji badań obrazowych znacznie się od siebie różnią i nawet w wiodących ośrodkach medycznych istnieje spore pole do poprawy. Z problemem tym mogłyby poradzić sobie algorytmy sztucznej inteligencji, które już wcześniej wielokrotnie wykazywały swoją przewagę nad lekarzami. Wspomniany algorytm wykorzystuje techniki głębokiego uczenia się. Najpierw go trenowano, a następnie poddano testom na nowym zestawie danych, których nie wykorzystywano podczas treningu. W testach wykorzystano dane dotyczące dwóch grup pacjentek. Jedna z nich to mieszkanki Wielkiej Brytanii, które w latach 2012–2015 poddały się badaniom mammograficznym w jednym z dwóch centrów medycznych. Kobiety co trzy lata przechodziły badania mammograficzne. Do badań wylosowano 10% z nich. Naukowcy mieli więc tutaj do dyspozycji dane o 25 856 pacjentkach. Było wśród nich 785, które poddano biopsji i 414 u których zdiagnozowano nowotwór w ciągu 39 miesięcy od pierwszego badania. Drugą grupę stanowiło 3097 Amerykanek będących w latach 2001–2018 pacjentkami jednego z akademickich centrów medycznych. U 1511 z nich wykonano biopsje, a u 686 zdiagnozowano nowotwór w ciągu 27 miesięcy od badania. Losy wszystkich kobiet były śledzone przez wiele lat, zatem wiadomo było, które z pań ostatecznie zachorowały. Zadaniem sztucznej inteligencji było postawienie diagnoz na podstawie mammografii. Następnie wyniki uzyskane przez SI porównano z diagnozami lekarskimi. Okazało się, że sztuczna inteligencja radziła sobie znacznie lepiej. Liczba fałszywych pozytywnych diagnoz postawionych przez SI była o 5,7% niższa dla pacjentek z USA i o 1,2% niższa u pacjentek z Wielkiej Brytanii. SI postawiła też mniej fałszywych negatywnych diagnoz. Dla USA było to 9,4% mniej, a dla Wielkiej Brytanii – 2,7% mniej. Wyniki uzyskane przez sztuczną inteligencję były o tyle bardziej imponujące, że algorytm diagnozował wyłącznie na podstawie badań mammograficznych, podczas gdy lekarze mieli też do dyspozycji historię pacjenta. Teraz autorzy algorytmu będą próbowali wykorzystać go podczas badań klinicznych. Ich celem jest spowodowanie, by algorytm sztucznej inteligencji został dopuszczony do użycia w medycynie. « powrót do artykułu
  17. Podczas kolejnego sezonu wykopalisk odkryto nowe figury Terakotowej Armii noszące pięć różnych stopni wojskowych, w tym takie, których dotychczas nie były znane. Wykopaliska miały miejsce w trzecim grobowcu Mauzoleum Cesarza Qin Shi. Archeolodzy odnaleźli ponad 220 żołnierzy noszących 5 różnych stopni. Był wśród nich nieznany dotychczas „niższy od najniższego”, poinformowała lokalna stacja Shaanxi TV. Terakotowi żołnierze są ustawieni w takim szyku, w jakim przed tysiącami lat ustawiali się prawdziwi żołnierze za czasów dynastii Qin (221–206 p.n.e.). Dzięki temu archeolodzy mogą badać system wojskowy, mówi Liu Zheng z Chińskiej Akademii Zabytków Kulturowych. Wykopaliska w trzecim grobowcu trwają od 10 lat. Tym razem archeolodzy odkryli 400 metrów kwadratowych. Wśród znalezionych figur są wojskowi wyżsi rangą. Stają oni na czele z mieczami w dłoniach, a ozdoby ich włosów różnią się od ozdób ich podwładnych. Znaleziono też 12 koni i broń. Wszystkie figury charakteryzują dobrze zachowane kolory. Gdy po raz pierwszy odkrywano terakoą armię, większość figur była pokolorowana, miała czerwone pasy i ciemne zbroje. Nie potrafiono jednak wówczas zakonserwować kolorów i doszło do ich wyblaknięcia, dodaje Liu. Tym razem dysponujemy lepszą technologią, która pozwala nam na zachowanie żywych kolorów. Poza mauzoleum odkryto też miejsce pochówku, a w nim, między innymi, złotego wielbłąda. To najstarszy tego typu zabytek w Chinach. « powrót do artykułu
  18. W sylwestrową noc w ogrodzie zoologicznym w Krefeld wybuchł pożar. Ogień strawił małpiarnię. Zginęło ponad 30 zwierząt. Ogień zauważono 40 minut po północy, jednak na ratunek było już za późno. Strażakom udało się jedynie zapobiec rozszerzeniu ognia na wybieg, gdzie mieszka rodzina goryli. Gerd Hoppman, szef miejscowej policji kryminalnej mówi, że z zeznań świadków wynika, iż w okolicy zoo widziano nisko lecące chińskie lampiony, a wkrótce wybuchł pożar. Nie można też wykluczyć, że ogień zaprószyła wystrzelona raca. Wiadomo, że żywcem spłonęło 5 orangutanów, 2 goryle, szympans, wiele innych małp oraz nietoperze i ptaki. Pozamykane w klatkach zwierzęta nie miały szans na ucieczkę. Ocalono dwa szympansy. To 40-letnia Bally oraz młodszy od niej Limbo. Zwierzęta są poparzone, ale ich stan jest stabilny. Na wybiegu dla goryli przeżył Kidogo i sześciu innych członków jego rodziny. Puszczanie chińskich lampionów jest nielegalne w Krefeld i innych częściach Niemiec. Wiele osób nie przejmuje się jednak zakazem. Na miejscu pożaru znaleziono nie do końca spalone lampiony. Na niektórych z nich znajdują się ręcznie wykonane napisy. Policja radzi, by osoby, które je puszczały, same się zgłosiły. « powrót do artykułu
  19. Pierwsze polskie wydanie jednej z najważniejszych książek Barry’ego Lopeza, nagrodzonej m.in. National Book Award. Arcydzieło literatury, niepowtarzalna i zapierająca dech w piersiach opowieść o dalekiej Północy i jej cudach – od skarłowaciałych lasów, zorzy polarnej i skutych lodem mórz, po woły piżmowe, niedźwiedzie polarne i narwale. Lopez przybliża historię rdzennych Inuitów i – często zakończone tragicznie – wyprawy śmiałków marzących o eksploracji lodowych wybrzeży. Pochyla się również nad niespodziewanymi zmianami, jakie może wywoływać w człowieku, jego marzeniach i pragnieniach ten surowy krajobraz. Z niezwykłą sprawnością rozpościera obraz krainy, gdzie wschody i zachody słońca stanowią raczej wydarzenie sezonowe, a nie codzienne zjawisko. To wszystko sprawia, że Arktyczne marzenia są czymś więcej niż tylko znakomitym studium na temat biologii, antropologii i historii Arktyki, więcej niż tylko suchym, naukowym opracowaniem. Książka nabiera jeszcze więcej wartości teraz, kiedy gwałtowne ocieplenie klimatu zagarnia rekordowe ilości lodu, stawiając pod znakiem zapytania przyszłość nie tylko regionu, ale i całej planety, a dzieło Lopeza powoli zmienia się w historyczną kronikę. Mikołaj Golachowski: Od wielu lat, odkąd wreszcie udało mi się tę książkę przeczytać, twierdzę, że to najlepsza książka o Arktyce, jaką miałem przyjemność poznać. To nie jest książka na połknięcie w jeden wieczór, choć gdy się ją czyta, trudno odwrócić uwagę. Czytałem ją ponad rok, za każdym razem po kilkanaście stron. Nie potrafiłem tego zrobić szybko i po każdej dawce musiałem trochę odpocząć, żeby to na spokojnie przetrawić. Barry Lopez zawsze zdaje się sięgać głębiej, dociekać uważniej niż inni autorzy. To książka pełna pięknej mądrości, a zdumionego czytelnika pochłania mnogość faktów i tajemnych więzi, które Lopez odkrywa i przedstawia tak, że nagle przyrodnicze, geograficzne i filozoficzne splątanie północnego świata staje się oczywiste. To fantastyczna uczta i choć może trwać bardzo długo, to i tak czuje się żal, kiedy się kończy. O AUTORZE: Barry Lopez (ur. 1945) - amerykański pisarz, eseista, wykładowca i fotograf. Odwiedził niemal osiemdziesiąt krajów, w 2002 roku został członkiem Klubu Odkrywców, stowarzyszenia nastawionego na promocję i postęp w badaniach terenowych i eksploracji naukowej. Jego prace często poruszają zagadnienia związane z humanitaryzmem i ochroną środowiska. W dorobku Lopeza znajduje się wiele dzieł beletrystycznych i literatury faktu, najbardziej znany jest jednak dzięki Of Wolves and Men (1978) i Arktycznym marzeniom (Arctic Dreams - 1986), które przyniosły mu wiele nagród, w tym prestiżową National Book Award. Aktualnie mieszka w zachodnim Oregonie.
  20. Bawcie się dobrze, nie przesadzajcie z alkoholem i nie strzelajcie fajerwerkami, by krzywdy zwierzętom nie robić. I niech 2020 będzie lepszy od 2019. Wszystkiego dobrego, Ania, Jacek i Mariusz « powrót do artykułu
  21. W centrum Sztokholmu znaleziono fragment XVI-wiecznego statku. Od jakiegoś czasu w rejonie Kungsträdgården (Ogrodów Królewskich) prowadzone są prace związane ze wzmocnieniem fundamentów budynku należącego do Riksbankens Jubileumsfond. Podczas badań archeologicznych pod podwórzem natrafiono na drewniany kadłub. Został on zbadany przez archeologów morskich z VRAK - Museum of wrecks (Statens maritima och transporthistoriska museer), którzy doszli do wniosku, że najprawdopodobniej pochodzi z towarowca o nazwie Samson, zamówionego pod koniec XVI w. - w 1598 r. - przez Karola IX Wazę. Analiza dendrochronologiczna wskazała, że drewno datuje się na lata 90. XVI w. Odkrycie z okresu przejściowego między starą i nową erą szkutnictwa jest naprawdę wyjątkowe - podkreśla Philip Thonemar z firmy Arkeologikonsult. Skonstruowany przez Andersa Pederssona w Hälsingland Samson miał ponad 30 m długości. W archiwalnych wzmiankach na jego temat jest mowa o budowie i rejsach. Choć wykorzystywano go głównie w celach transportowych, na wyposażeniu znajdowało się także 10-20 dział okrętowych. Okręt z sośniny znika z zapisów po 1607 r. Gdy porzucono go na początku XVII w., został zapewne rozebrany, porąbany i zostawiony na brzegu. Na badanym obszarze znaleźliśmy odpady mieszkańców, które wyrzucano bezpośrednio nad statek - dodaje Thonemar. Były wśród nich monety, szkło, ceramika i gliniana kuleczka, która mogła pełnić funkcje dziecięcej zabawki. « powrót do artykułu
  22. Przed ponad 100 laty, 3 czerwca 1912 roku w berlińskim Charite University Hospital zmarła 2-letnia dziewczynka. Przyczyną śmierci było zapalenie płuc spowodowane przez odrę. Następnego dnia lekarze usunęli płuca dziewczynki, włożyli je do formaliny i dodali do kolekcji anatomicznej Rudolfa Virchowa, ojca współczesnej patologii. Teraz płuca dziecka posłużyły Sebastienowi Calvignacowi-Spencerowi, biologowi ewolucyjnemu z Instytutu im. Roberta Kocha, do badań nad historią odry. Calviniac-Spencer i jego zespół pobrali próbki płuc, wyizolowali z nich RNA i złożyli z kawałków najstarszego znanego nam wirusa odry. Rozpoczęli w ten sposób fascynujące badania nad jego historią i wykazali, że choroba ta nie pojawiła się – jak dotychczas sądzono – w średniowieczu, ale prześladowała ludzkość już co najmniej w IV wieku przed Chrystusem. Pracą kolegów zachwycony jest Mike Worobey z University of Arizona. Mówi, że pozyskanie genomu wirusa z takiej próbki jest czymś niezwykłym. Jednak, dodaje, badaczom brakowało wystarczającej ilości danych, by dokładniej opisać historię wirusa. Zespół Calviniaca-Spencera zgadza się z tą opinią. Naukowcy mają nadzieję, że pewnego dnia uda się pozyskać próbki z naturalnie zmumifikowanych lub zamrożonych zwłok i wówczas dokładniej opiszemy historię tej choroby. W 2017 roku odra, jedna z najbardziej zaraźliwych chorób, zabiła około 142 000 ludzi na całym świecie. Wciąż jednak nie wiemy, kiedy, w jaki sposób i gdzie ten patogen się pojawił. Najbliższym krewniakiem odry jest księgosusz, który jeszcze do niedawna zabijał bydło i dziko żyjące przeżuwacze. Chorobę tę udało się wyeliminować w 2011 roku. Naukowcy sądzą, że obie choroby mają wspólnego przodka. Problem w tym, że odra pozostawiła po sobie niewiele śladów w historycznych zapiskach. Jako, że choroba rozprzestrzenia się bardzo szybko, a jej przejście zapewnia odporność na całe życie, specjaliści oceniają, że populacja, w której się pojawiła, musiała liczyć od 250 do 500 tysięcy osób. W mniejszej populacji choroba by wygasła i zniknęła. Naukowcy sądzą, że miasta osiągnęły taką wielkość około IV wieku przed naszą erą. Gdy jednak badacze z Japonii wykorzystali w 2010 roku dostępne genomy odry i księgosuszu do zbudowania drzewa filogenetycznego wirusów, doszli do wniosku, że odra pojawiła się nie wcześniej niż w XI lub XII wieku po Chrystusie. Problem jednak w tym, że praktycznie nie dysponujemy starymi wirusami odry. Mamy tylko trzy genomy sprzed roku 1990. Najstarszy z nich został wyizolowany w 1954 roku i posłużył do stworzenia pierwszej szczepionki. Dlatego też Calvignac-Spencer udał się do Berlina, do Muzeum Historii Medycyny, które przechowuje tysiące próbek. Zanurzenie w formalinie powoduje, że dochodzi do sieciowania protein i innych dużych molekuł, w tym RNA. Uczeni, chcąc z tej sieci wyodrębnić RNA, wykorzystali technikę opracowaną przed 10 laty przez naukowców zainteresowanych badaniem próbek z formaliny pod kątem nowotworów. Przez 15 minut podgrzewamy próbki do temperatury 98 stopni, co przerywa wiązania, mówi Calvignac-Spencer. Co prawda technika ta prowadzi też do porozrywania RNA, ale istnieją metody umożliwiające ponowne złożenie tych części. Zespół Calvignaca-Spencera wykorzystał więc RNA odry z płuc dziewczynki z 1912 roku oraz RNA z roku 1960, a także inne dostępne genomy wirusa. Odtworzone drzewo genetyczne wskazuje, że choroba ta mogła pojawić się u ludzi już w 345 roku przed naszą erą. Gdy tylko liczebność miejskiej populacji przekroczyła krytyczną granicę. Nie można wykluczyć, że odra najpierw pojawiła się u ludzi, a następnie zaatakowała zwierzęta gospodarskie. jednak jest to mało prawdopodobne, uważa Albert Osterhaus z Uniwersytetu Medycyny Weterynaryjnej w Hanowerze. Po pierwsze dlatego, że zagęszczenie bydła prawdopodobnie osiągnęło masę krytyczną przed osiągnięciem jej przez ludzi. Po drugie zaś, najbliższym wspólnym przodkiem obu wirusów jest wirus powodujący pomór małych przeżuwaczy, zwany też księgosuszem rzekomym. To jeszcze starsza choroba, dotykająca owce i kozy. Bardziej prawdopodobne jest, że choroba przeszła z owiec i kóz na krowy niż z ludzi na krowy. Worobey przypomina, że wcześniejsze badania nad HIV i innymi patogenami niejednokrotnie wskazywały korelację pomiędzy pojawieniem się wirusa, a znacznymi zmianami w strukturze populacji człowieka. Wydaje się, że zmiany w ludzkiej ekologii rzeczywiście zbiegają się z pojawieniem się tych wirusów. « powrót do artykułu
  23. Chirurdzy ze szpitala Floreasca w Bukareszcie najpierw użyli preparatu dezynfekującego na bazie alkoholu, a następnie skalpela elektrycznego. Doszło do zapłonu, przez co chora na raka trzustki 66-letnia pacjentka doznała poparzeń 40% powierzchni ciała. Po kilku dniach kobieta zmarła. Jak donoszą lokalne media, policja rozpoczęła dochodzenie w tej sprawie. Rodzina twierdzi, że nie podano jej szczegółów zdarzenia, do którego doszło 22 grudnia. Poinformowano tylko, że był to wypadek. Dowiedzieliśmy pewnych rzeczy z prasy i kiedy mówiono o tym w telewizji. Nikogo nie oskarżamy, chcemy tylko zrozumieć, co się stało - podkreślają krewni. Mamy nadzieję wyciągnąć wnioski z tego strasznego zdarzenia. Zrobimy wszystko, by dotrzeć do prawdy - powiedział minister zdrowia Victor Costache. Chirurdzy powinni wiedzieć, że przy procedurach prowadzonych z użyciem skalpela elektrycznego nie wolno stosować alkoholowych środków odkażających - dodaje wiceminister Horatiu Moldovan. By zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia, pielęgniarka polała pacjentkę wodą z wiadra. « powrót do artykułu
  24. Aroussiak Gabrielian, świeżo upieczona wykładowczyni na Wydziale Architektury Uniwersytetu Kalifornii Południowej, opracowała ubieralne ogrody. W ramach projektu Posthuman Habitats Amerykanka hodowała kamizelki z kilkudziesięcioma gatunkami roślin. Wg niej, w przyszłości można by je podlewać za pomocą potu i moczu, które najpierw poddawano by procesowi wymuszonej osmozy (ang. forward osmosis). Gdy Gabrielian była w ciąży z córką, zachwyciły ją możliwości kobiecego organizmu w zakresie dostarczania dziecku potrzebnych składników odżywczych. W tym samym czasie pracowała nad doktorantem nt. postczłowieczeństwa. Jako architektka krajobrazu zastanawiała się nad zaprzęgnięciem dizajnu do walki ze zmianą klimatu. Stąd pomysł, by wykorzystać własne ciało do wykarmienia kogoś, a właściwie czegoś poza oseskami. A co gdybyśmy mogli hodować żywność na własnych plecach i nosić na sobie krajobraz, który służyłby jako ekosystem dla roślin i zwierząt, w tym owadów? Tworząc Posthuman Habitats, Gabrielian inspirowała się wertykalnymi bezglebowymi ogrodami francuskiego botanika Patricka Blanca. Jej ubieralny warzywnik to de facto kamizelka pokryta tkaniną o właściwościach retencyjnych. Co istotne, prototyp kamizelki zapewnił w ciągu paru tygodni ok. 9 kg (20 funtów) plonów. Gabrielian udało się wyhodować 40 różnych produktów, w tym kapustę, rukolę, rzepę naciową, jarmuż, groszek, grzyby, orzechy ziemne, truskawki, a także zioła, np. szałwię, rozmaryn i tymianek cytrynowy. Dominują tzw. microgreens (dosł. mikroliście), czyli rośliny, które zbiera się i spożywa we wczesnej fazie wzrostu. Prototypy nakładano na manekiny, nawożono i podlewano. Spekulatywny projekt obejmuje jednak także system pozwalający na wykorzystanie moczu i potu właściciela kamizelki oraz odchodów istot, które ją zamieszkują. Podczas wystawy w American Academy of Rome projektantka przetestowała na sobie jedną z kamizelek. Gabrielian opisuje, że pod wpływem wzrostu warzyw i owoców ubieralny ogród stał się dość ciężki. Największe wrażenie robiła jednak wilgoć. Mimo wykorzystania warstwy izolującej, nadal ją można było wyczuć. Posthuman Habitats nigdy nie miały stanowić rozwiązania narastających problemów ekologicznych i dot. bezpieczeństwa pokarmowego. Chodziło raczej o przeniesienie kryzysu środowiskowego na bardziej namacalny, cielesny poziom i o wyobrażenie sobie możliwej przyszłości, w której żyje się, ściślej współpracując z organizmami innymi niż ludzie. [...] Mikroorganizmy, drapieżniki i zapylacze nie tyle bowiem pomagają, co są niezbędne dla wzrostu naszego pokarmu. Zniszczone gleby, susze i powodzie mogą zagrozić naszemu rolnictwu, dlatego by [...] przeżyć w takim świecie, musimy odejść od projektowania wyłącznie pod kątem ludzi i pomyśleć o lepszej współpracy i bardziej etycznym podejściu do naszego otoczenia. Gdyby przez degradację gleby i zagrożenie powodziami itp. ludzie musieli wrócić do wędrownego trybu życia, taka kamizelka stanowiłaby, wg pani architekt, całkiem użyteczne rozwiązanie. Ludzie są egoistycznym gatunkiem, a ponieważ od kamizelki zależałoby nasze przetrwanie, bylibyśmy zmuszeni dbać o rośliny i zwierzęta, bez których nie ma mowy o plonach. To metoda na wykorzystanie egoistycznej postawy. Kolejnym krokiem Gabrielian jest oszacowanie wpływu zdrowotnego i zdolności równoważenia emisji dwutlenku węgla przez kamizelkę. Amerykanka chciałaby dodać automatyczny system, który sygnalizowałby, że rośliny potrzebują podlania, światła czy składników odżywczych. « powrót do artykułu
  25. W mediach pojawiły się informacje, z których wynika, że podczas targów CES 2020 Intel zaprezentuje technologię, która pozwoli na pozbycie się wentylatorów z notebooków. Takie rozwiązanie pozwoliłoby na budowanie lżejszych i cieńszych urządzeń. Podobno na targach mają zostać zaprezentowane gotowe notebooki z technologią Intela. Część mediów pisze, że nowatorskie rozwiązanie to połączenie technologii komory parowej (vapor chamber) i grafitu. W technologii komory parowej płynne chłodziwo paruje na gorącej powierzchni, którą ma schłodzić, unosi się do góry, oddaje ciepło i ulega ponownej kondensacji. Rozwiązanie takie od lat stosuje się np. w kartach graficznych, jednak zawsze w połączeniu z wentylatorem, odprowadzającym ciepło z powierzchni, do której jest ono oddawane przez chłodziwo. Podobno Intel był w stanie pozbyć się wentylatora, dzięki poprawieniu o 25–30 procent rozpraszania ciepła. Obecnie w notebookach systemy chłodzące umieszcza się pomiędzy klawiaturą a dolną częścią komputera, gdzie znajduje się większość komponentów wytwarzającyh ciepło. Intel miał ponoć zastąpić systemy chłodzące komorą parową, którą połączył z grafitową płachtą umieszczoną za ekranem, co pozwoliło na zwiększenie powierzchni wymiany ciepła. Z dotychczasowych doniesień wynika również, że nowy projekt Intela może być stosowany w urządzeniach, które można otworzyć maksymalnie pod kątem 180 stopni, nie znajdzie więc zastosowania w maszynach z obracanym ekranem typu convertible. Podobno jednak niektórzy producenci takich urządzeń donoszą, że wstępnie poradzili sobie z tym problemem i w przyszłości nowa technologia trafi też do laptopów z obracanymi ekranami. Niektórzy komentatorzy nie wykluczają, że Intel wykorzystał rozwiązania z technologii k-Core firmy Boyd, która wykorzystuje grafit do chłodzenia elektroniki w przemyśle satelitarnym, lotniczym i wojskowym. Obecnie na rynku są dostępne przenośne komputery bez wentylatorów, są to jednak zwykle ultrabooki czy mini laptopy. Pełnowymiarowych maszyn jest jak na lekarstwo i nie  są to rozwiązania o najmocniejszych konfiguracjach sprzętowych. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...