-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Podczas operacji ratunkowej w jaskiniach Pustyni Judzkiej znaleziono m.in. zmumifikowane dziecko sprzed 6000 lat, „nowe” fragmenty Ksiąg Nahuma i Zachariasza, najstarszy na świecie wyplatany kosz czy monety z okresu powstania Bar-Kochby. W tak zwanej Jaskini Horroru w Nahal Hever, 80 metrów pod krawędzią klifu, znaleziono ponad 20 fragmentów biblijnych spisanych po grecku przez dwie różne osoby. Jedynie imię Boga jest po hebrajsku. Archeolodzy informują również o odkryciu świetnie zachowanego plecionego kosza sprzed 10 500 lat. To najstarszy zachowany w całości kosz na świecie. Znaleziono też zawinięte w koc zmumifikowane zwłoki dziecka, które zmarło przed 6000 lat. Od 2017 roku Izraelska Służba Starożytności prowadzi na szeroką skalę operację ratunkową, której celem jest uchronienie przed złodziejami zabytków mogących znajdować się w jaskiniach. Od czasu odkrycia zwojów znad Morza Martwego jaskinie są przetrząsane przez złodziei liczących na znalezienie równie cennych przedmiotów. Operacja ratunkowa prowadzona jest w bardzo trudnych warunkach. Archeolodzy muszą dotrzeć do niezwykle trudno dostępnych jaskiń. Nowo odkryte fragmenty Biblii to dzwonek alarmowy dla państwa. Musi ono przeznaczyć odpowiednie zasoby na prowadzenie tej ważnej operacji. Musimy być pewni, że dotrzemy do zabytków zanim zrobią to złodzieje. Niektóre ze znalezionych przedmiotów są bezcenne, mówi Israel Hasson, dyrektor generalny Izraelskiej Służby Starożytności. Przez lata tylko ścigaliśmy złodziei. W końcu zdecydowaliśmy się ich wyprzedzić i dotrzeć do zabytków przed nimi, zanim jeszcze wydobędą je z jaskiń i ziemi, wyjaśnia Amir Ganor, dyrektor Jednostki Zapobiegania Kradzieżom w Izraelskiej Służbie Starożytności (IAA). Dotychczas za pomocą dronów, sprzętu wysokogórskiego i przy pomocy ochotników z mechin, szkół przygotowujących do służby wojskowej i kształcących liderów lokalnej społeczności, udało się dokonać przeglądu około 80 kilometrów Pustyni Judzkiej. Archeolodzy wchodzili do najbardziej obiecujących jaskiń, będąc tam pierwszymi ludźmi od niemal 2000 lat. Wśród artefaktów, o których odkryciu właśnie poinformowano, znajdują się niezwykłe, bezcenne zabytki. Na uwagę zasługują przede wszystkim fragmenty Ksiąg Nahuma i Zachariasza. Pochodzą one ze zwoju znalezionego w latach 50. ubiegłego wieku. Badacze zrekonstruowali 11 linii zapisanych w grece. To tłumaczenie fragmentów Księgi Zachariasza (Za 8:16–17) oraz Nahuma (Na 1:5–6). Jedynie imię Boga zapisano po hebrajsku. Użyto przy tym pisma paleohebrajskiego, wykorzystywanego w czasach Pierwszej Świątyni, przez niektórych stronników Powstania Bar-Kochby, w tym na bitych przez nich monetach, oraz przez społeczność zamieszkującą Qumran. Specjaliści zwracają uwagę, że odkryty właśnie tekst różni się od tradycyjnych tekstów mezoreckich. Te różnice sporo nam mówią o przekazywaniu tekstu biblijnego aż do czasów Powstania Bar-Kochby. Dokumentują one zmiany, jakie zachodziły w czasie, aż do opracowania obecnej wersji, oświadczyli przedstawiciele IAA. Współpracujący z archeologami młodzi adepci mechiny znaleźli natomiast świetnie zachowany kosz o pojemności 90–100 litrów. Za pomocą datowania metodą radiowęglową profesor Elisabetta Boaretto z Instytutu Weizmanna oceniła wiek kosza na 10 500 lat. Jego powstanie poprzedza więc pojawienie się ceramiki. Zabytek zachował się w idealnym stanie. Niestety, kosz był pusty. Tylko przyszłe badania, w czasie których zostaną przeanlizowane resztki kurzu i gleby z kosza, pozwolą nam stwierdzić, co było w nim przechowywane, mówią eksperci. Z kolei Ronit Lupu i Hila May badają szkielet dziecka, które w chwili śmierci miało 6–12 lat. Dziecko zmarło 6000 lat temu i zostało przez rodziców zawinięte w koc. Zmumifikowane zwłoki znaleziono w płytkim grobie przykrytym dwoma płaskimi kamieniami. Dziecko pochowano w pozycji płodowej. Ktokolwiek pochował to dziecko, owinął je w materiał i wepchnął jego końce pod ciało, tak jak robią rodzice, owijający dziecko kocem. Dziecko trzymało w dłoniach niewielkie fragmenty materiału, mówi Lupu. W kilkunastu jaskiniach znaleziono przedmioty pozostawione przez osoby, które schroniły się w nich pod koniec Powstania Bar-Kochby. Są to m.in. monety z żydowskimi symbolami (palmą daktylową i harfą), groty strzał i włóczni, fragment tkaniny, sandały i grzebienie. Nie mniej zdumiewa miejsce odkrycia. To jaskinie na klifach o wysokości 300–400 metrów. Nawet dzisiaj są bardzo trudno dostępne. A mimo to przed 2000 lat schroniły się w nich całe rodziny. « powrót do artykułu
-
Niemieccy naukowcy stworzyli cewkę z nadprzewodzącymi kablami, która umożliwia bezprzewodowy transfer energii elektrycznej o mocy do 5 kilowatów. Dochodzi przy tym jedynie do niewielkich strat. Cewkę taką można będzie wykorzystać do zasilania robotów przemysłowych, urządzeń medycznych, samochodów, a być może i samolotów. Dotychczas bezprzewodowe ładowanie rozpowszechniło się jedynie na rynku niewielkich urządzeń, jak smartfony czy szczoteczki do zębów. Technologia taka przydałaby się w przemyśle, medycynie czy na rynku samochodowym. To umożliwiłoby ładowanie urządzeń w tych krótkich chwilach, gdy nie są używane. Niestety, obecne technologie pozwalające na transfer energii elektrycznej w zakresach liczonych w kilowatach są bardzo duże i ciężkie, gdyż bazują na miedzianych przewodach. Są więc niepraktyczne. Grupa fizyków pracujących pod kierownictwem Christopha Utschika i Rudolfa Grossa z Uniwersytetu Technicznego w Monachium, postanowiła to zmienić. We współpracy z firmami Würth Elektronik eiSos i Theva Dünnschichttechnik naukowcy stworzyli nadprzewodzącą cewkę, która bez większych strat przekazuje bezprzewodowo energię elektryczną o mocy ponad 5 kW. Specjaliści musieli zmierzyć się tutaj z poważnym wyzwaniem. W czasie ładowania indukcyjnego konieczna jest zmiana prądu stałego w zmienny, co wiąże się z niewielkimi stratami. Im większa moc systemu, tym większe straty, a to z kolei prowadzi do zwiększenia temperatury. W wysokich temperaturach zaś nadprzewodnictwo zanika. Uczeni poradzili sobie z tym problemem projektując cewkę, w której przewody są od siebie odseparowane. "To znacząco redukuje straty prądu zmiennego i pozwala na transmisję rzędu kilowatów", mówi Utchick. Uczeni odpowiednio dobrali też średnicę cewki, co pozwoliło na uzyskanie większej gęstości mocy niż w obecnie stosowanych komercyjnych systemach. Chodzi o to, żeby cewka nadprzewodząca charakteryzowała się najmniejszą możliwość opornością dla prądu zmiennego przy najmniejszej możliwej średnicy, wyjaśnia Utschick. Odpowiednio dobrana architektura umożliwiła poradzenie sobie z jednym z podstawowych problemów. Otóż zmniejszenie odległości pomiędzy przewodami pozwala na zmniejszenie cewki, jednak wówczas rośnie ryzyko zaniku nadprzewodnictwa. Z kolei jeśli odległości pomiędzy przewodami będą zbyt duże, gęstość energetyczna będzie niewielka. Symulacje numeryczne i metody analityczne pozwoliły nam na zoptymalizowanie odległości pomiędzy przewodami, dodaje uczony. Przed opisaną technologią jest jeszcze wiele wyzwań. Cewka musi być chłodzona ciekłym azotem, a system chłodzący nie może być wykonany z metalu, gdyż rozgrzeje się on w polu magnetycznym. Obecnie na rynku nie ma takich kriostatów. To oznacza, że jest jeszcze wiele do zrobienia. Ale nasze osiągnięcie to bardzo ważny krok w kierunku bezprzewodowej transmisji prądu o dużej mocy, dodaje profesor Rudolf Gross. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- cewka nadprzewodząca
- ładowanie indukcyjne
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W samym sercu Łabędzia, jednego z najpiękniejszych gwiazdozbiorów letniego nieba, bije źródło cząstek promieniowania kosmicznego o dużych energiach: Kokon Łabędzia. Międzynarodowa grupa naukowców z obserwatorium HAWC zdobyła dowody wskazujące, że ta rozległa struktura astronomiczna jest najpotężniejszym z dotychczas poznanych naturalnych akceleratorów cząstek naszej galaktyki. Spektakularnym odkryciem mogą się pochwalić naukowcy z międzynarodowego obserwatorium promieniowania kosmicznego HAWC (High-Altitude Water Cherenkov Gamma-Ray Observatory). Ulokowane na zboczach meksykańskiego wulkanu Sierra Negra, obserwatorium rejestruje cząstki i fotony o wielkich energiach, napływające z otchłani kosmosu. Na niebie półkuli północnej ich najjaśniejszym źródłem jest region Kokonu Łabędzia. W HAWC ustalono, że z Kokonu nadlatują fotony o energiach nawet kilkadziesiąt razy większych od rejestrowanych przez wcześniejsze detektory Fermi-LAT i ARGO. Fakt ten sugeruje, że Kokon Łabędzia jest najpotężniejszym z dotychczas zidentyfikowanych akceleratorów cząstek w Drodze Mlecznej. Wyniki badań, w których ważną rolę odegrali naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie, zaprezentowano na łamach prestiżowego czasopisma Nature Astronomy. Odkrycie dokonane dzięki obserwatorium HAWC to istotny element trwającej od ponad stu lat naukowej układanki, której celem jest rozszyfrowanie natury promieniowania kosmicznego, zwłaszcza w zakresie cząstek o największych energiach występujących w naszej galaktyce, mówi dr hab. Sabrina Casanova (IFJ PAN), inicjatorka najnowszej analizy danych z regionu Kokonu Łabędzia i jej istotna współautorka. Kokon Łabędzia, rozległa struktura astronomiczna o rozmiarach około 180 lat świetlnych, leży w odległości 4,6 tysiąca lat świetlnych od Słońca. Na naszym niebie znajdziemy go niemal dokładnie w centrum gwiazdozbioru Łabędzia, gdzie zajmuje obszar o szerokości kątowej zbliżonej do czterech tarcz Księżyca. To region intensywnego formowania się masywnych (i w konsekwencji krótko żyjących) gwiazd, z dwiema młodymi gromadami gwiezdnymi Cygnus OB2 i NGC 6910. Detektor HAWC ma większą czułość i rozdzielczość kątową od wcześniejszych urządzeń tego typu. W ciągu 1343 dni obserwacji zarejestrowaliśmy za jego pomocą fotony promieniowania gamma o energiach dochodzących nawet do stu teraelektronowoltów, nadlatujące z kierunku gromady Cygnus OB2. Co mogło być źródłem tak wysokoenergetycznego promieniowania?, zastanawia się dr Casanova. Z najnowszej analizy promieniowania gamma docierającego do Ziemi z Kokonu Łabędzia wyłania się ciekawy obraz zjawisk o złożonej, wieloetapowej naturze. Źródłem wysokoenergetycznego promieniowania kosmicznego zwykle są pozostałości supernowych, w tym pulsary. Protony bądź elektrony nie mają tu jednak wystarczająco dużo czasu, by rozpędzić się do energii kinetycznej sięgającej aż kilkuset teraelektronowoltów. Mogą jednak trafić do wnętrza młodej gromady masywnych gwiazd. Tutaj turbulencje oddziałujących ze sobą potężnych wiatrów gwiazdowych mogą przyspieszać cząstki przez miliony lat. Niektóre z tych cząstek mają wówczas szanse zyskać energie sięgające petaelektronowoltów. Sytuacja jest jednak bardzo skomplikowana, zauważa dr Casanova i precyzuje: Wewnątrz gromad masywnych gwiazd niektóre cząstki mogą być przyspieszane przez miliony lat, czas porównywalny z wiekiem samej gromady. Jednak im większa energia cząstek, tym krótszy staje się czas ich przyspieszania. Cząstki z największymi energiami opuszczą gromadę zanim wyemitują fotony gamma, które obserwujemy. Pojawia się więc pytanie, jakie jest maksimum energii, do której mogą się rozpędzić cząstki w gromadzie gwiazd? Kluczowe pytanie dotyczy natury cząstek odpowiedzialnych za emisję wysokoenergetycznych fotonów, które zarejestrowano w obserwatorium HAWC. Gdyby źródłem fotonów były elektrony, ich energie musiałyby być kilkukrotnie większe od energii fotonów. Jeśli jednak źródłem były protony, ich energie musiałyby sięgać nawet petaelektronowolta. To wartość stukrotnie większa od energii zderzeń protonów w akceleratorze LHC. Nasza analiza nie przynosi jednoznacznego rozstrzygnięcia odnośnie do pochodzenia fotonów o energiach sięgających 100 TeV. Wskazuje jednak na wyraźnego faworyta: protony o ekstremalnych energiach, przyspieszane w zderzeniach wiatrów gwiazdowych, a następnie emitujące fotony gamma w trakcie zderzeń z materią międzygwiazdową, mówi dr Casanova. Jeśli przyszłe obserwacje potwierdzą obecną interpretację, gromada gwiazd Cygnus OB2 we wnętrzu Kokonu Łabędzia byłaby najpotężniejszym ze wszystkich dotychczas zidentyfikowanych akceleratorów naszej galaktyki. « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- Kokon Łabędzia
- cząstki
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na zdrowy rozum. Dlaczego podejmujemy nieracjonalne decyzje
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Książki
Za ile możesz sprzedać 20-dolarowy banknot? Myślisz: niedorzeczne pytanie! A jednak. Dwudziestodolarowy banknot został zlicytowany za dużo wyższą sumę, niż możemy przypuszczać. Rekordzista dał 204 dolary. Niezależnie kim byli licytujący – studenci na wykładach czy poważni biznesmeni na seminarium – dokładnie tak samo tracili kontrolę nad swoimi reakcjami. Szczegóły tego i innych eksperymentów przybliżających „utratę rozumu” znajdziemy w książce Na zdrowy rozum. Dlaczego podejmujemy nieracjonalne decyzje. Umiemy przewidywać nadciągający huragan, leczyć choroby, tworzyć skomplikowane technologie, poruszać się w kosmosie. Jednak zapominamy, że pod racjonalną powierzchnią drzemią siły psychologiczne, które sprawiają, że tracimy rozsądek. Tracimy kontrolę nad swoim postępowaniem. Podejmujemy działania, które nie mają nic wspólnego z logiką i rozumem. Książka Na zdrowy rozum jest wynikiem wieloletniego doświadczenia nabytego przez autorów. Gdy Rom Brafman pisał doktorat z psychologii, Ori Brafman robił MBA. Obydwaj chcieli wiedzieć, co dzieje się w tych momentach, gdy ludzie tracą zdolność logicznego myślenia. Jakie siły rządzą naszą psychiką, kiedy postępujemy bezsensownie? Kiedy stajemy się najbardziej podatni na ich działanie? Jak wpływają na naszą codzienność, relacje w pracy i stosunki rodzinne? Kiedy zaczynają zagrażać naszym finansom, a nawet życiu? Autorzy odpowiadają na te i na wiele innych pytań dotyczących sił władających umysłem. Pokazują, co zakłóca racjonalne myślenie. Opisują ludzi, którym w zbliżony sposób wyłączył się zdrowy rozsądek. Snują wciągające opowieści, dowodzące nieracjonalnego postępowania. O lekarzach, trenerach NBA i przywódcach państw, o pułapkach owczego pędu i zdania większości. O tym, że we Francji Słońce krąży wokół Ziemi, a Rosjanie specjalnie wprowadzają w błąd graczy w „Milionerach”. Na podstawie wielu doświadczeń i przykładów pokazują, że choć większość z nas uważa się za osoby rozsądne, to znacznie częściej, niż nam się wydaje, zachowujemy się bezsensownie. Autorzy bardzo obrazowo i jasno opisują różne czynniki, które zaburzają nam racjonalny osąd. Wiedza, jak i praktyczne wskazówki, jakie przekazują, mogą zatrzymać siły odbierające zdrowy rozsądek. Poznając je oraz ich działanie, możemy poprawić nasze życie. Nie ma osoby, która nie padłaby ofiarą choćby chwilowej utraty rozumu, zatem im lepiej zrozumiemy naturę tego zjawiska, tym łatwiej nam będzie uniknąć nielogicznego zachowania i jego skutków w codziennym życiu. Żebyśmy po fakcie nie musieli się zastanawiać: „Co mi odbiło?”. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Kompania Mediowa 24 lutego 2021 w docenianej przez czytelników serii Inwestuj w siebie.-
- Brafman
- Inwestuj w siebie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Instytut Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie rozpoczął nową akcję popularyzacyjną - cykl filmów Kanapa Fizyków. Miejsca na tej szczególnej kanapie zajmują naukowcy IFJ PAN. W pierwszych odcinkach odpowiedzą na pytania przysłane w trakcie Nocy Naukowców 2020. W następnych zajmą się zaś pytaniami zadanymi mailowo; można podać, ile się ma lat, wówczas naukowcy dostosują odpowiedzi do wieku sygnalizującego problem. Kolejne filmy będą się pojawiać w piątki o 14. Wszystkie będą publikowane na stronie Instytutu, a także na YouTube'ie i Facebooku. W pierwszym odcinku Kanapy Fizyków specjaliści - dr Maciej Trzebiński (moderator), prof. dr hab. Jerzy W. Mietelski, dr hab. Paweł T. Jochym i dr hab. Paweł Brückman de Renstrom - 1) rozmawiali o podróżach w czasie, a konkretnie o tym, czy wymyślimy wehikuł czasu (0:24), 2) zastanawiali się, jak wyglądałby spadek z nieskończonej wysokości (2:17), a także 3) "brutalnie" odpowiadali na pytanie, jak wygląda pole magnetyczne w nadprzewodniku (6:27). Część tematów przyszłych Kanap można poznać w zapowiedzi cyklu. Pytania należy przesyłać na adres KanapaFizykow@ifj.edu.pl « powrót do artykułu
-
- Kanapa Fizyków
- Instytut Fizyki Jądrowej PAN
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Polskim matematykom udało się rozwiązać ważny problem dotyczący symetrii wszystkich symetrii. Był to nierozwiązany od kilku dekad problem – jedno z największych wyzwań geometrycznej teorii grup. Wyniki pracy dr. Marka Kaluby (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza i Karlsruher Institut fur Technologie), prof. Dawida Kielaka (Uniwersytet Oksfordzki) i prof. Piotra Nowaka (Instytut Matematyczny PAN) ukazały się w jednym z najbardziej prestiżowych pism matematycznych Annals of Mathematics. Rozwiązaliśmy pewien od dawna otwarty problem, pokazując, że pewna nieskończona rodzina obiektów algebraicznych – grup – ma własność T, a więc, że jest bardzo niekompatybilna z geometrią Euklidesa – podsumowuje Nowak. A dr Marek Kaluba dodaje: Dzięki naszym badaniom zrozumieliśmy pewne geometryczne aspekty grup kodujących symetrie wszystkich symetrii. Obiekty z własnością T, których dotyczyły badania, mają bardzo egzotyczne właściwości geometryczne (nie daje się ich zrealizować jako symetrii w geometrii euklidesowej). Wydaje się to oderwane od rzeczywistości? Na pozór tak. Ale wiedza o tej skomplikowanej własności T znalazła już zastosowanie. Pozwala choćby konstruować ekspandery – grafy z dużą ilością połączeń wykorzystywane m.in. w algorytmach streamingujących. A takie algorytmy odpowiadają m.in. za wskazywanie trendów na Twitterze. Pytanie czy grupy, które badaliśmy, mają taką własność T, pojawiło się w druku w latach 90. Kiedy byłem doktorantem, to był to problem, o którym słyszałem na co drugim wykładzie i konferencji z teorii grup – streszcza Piotr Nowak. A Dawid Kielak dodaje: Nasz wynik wyjaśnia działanie pewnego algorytmu. To algorytm Product Replacement używany, kiedy chce się losować elementy spośród ogromnych zbiorów np. liczących więcej elementów niż liczba cząsteczek we Wszechświecie. Ten algorytm istnieje od lat 90. i działa dużo lepiej, niż można się było spodziewać. Nasz artykuł tłumaczy, dlaczego on tak dobrze działa – mówi prof. Kielak. I dodaje: informatyka to nowa fizyka. To, co nas otacza, to nie tylko cząsteczki, ale coraz częściej - również algorytmy. Naszym zadaniem jako matematyków będzie więc i to, by zrozumieć algorytmy, pokazywać, dlaczego one działają albo nie; dlaczego są szybkie lub wolne. Naukowcy w swoim matematycznym dowodzie wspomogli się obliczeniami komputerowymi. Używanie komputerów do dowodzenia twierdzeń w matematyce nie uchodziło dotąd raczej za eleganckie. Społeczność matematyków teoretycznych zwykle kręciła nosem na komputery. Tu jednak tu takie nowoczesne podejście spisało się wyjątkowo dobrze. Komputer wykonał tylko żmudną robotę. Ale nie zastąpił logiki. Naszym pomysłem było bowiem to, żeby zastosować redukcję nieskończonego problemu do problemu skończonego – mówi prof. Kielak. A dr Marek Kaluba dodaje: zredukowaliśmy nasz problem do problemu optymalizacyjnego, a następnie użyliśmy do tej optymalizacji standardowych narzędzi – algorytmów, których inżynierowie używają do projektowania elementów konstrukcyjnych. Komputer dostał więc zadanie, by znaleźć macierz spełniającą określone kryteria. Maszyna tworzyła więc rozwiązanie, sprawdzała, jak dobrze ona spełnia ono zadane warunki i stopniowo poprawiała tę macierz, żeby dojść do jak najmniejszego poziomu błędu. Pytanie brzmiało tylko, jak niewielką skalę błędu jest w stanie uzyskać. Okazało się, że błąd komputera w ostatnim przybliżeniu był bardzo, bardzo niewielki. Obliczenie komputera pozwalało więc – przy użyciu odpowiednich matematycznych argumentów – uzyskać ścisły dowód. Macierz, którą stworzył komputer, miała 4,5 tysiąca kolumn i 4,5 tysięcy wierszy. Marek Kaluba tłumaczy zaś, że problem, nad którym pracowali, był początkowo zbyt duży, żeby go rozwiązać dysponując nawet superkomputerem. Wobec tego użyliśmy wewnętrznych symetrii tego problemu, aby ułatwić poszukiwania rozwiązania – mówi. I tłumaczy, że analogiczne podejście będzie można stosować i w rozwiązywaniu innych problemów z zakresu optymalizacji obiektów, które cechują się geometrycznymi symetriami. Te symetrie (w algebraicznej formie) będzie można zaobserwować również w problemie optymalizacyjnym i użyć ich do redukcji złożoności – mówi dr Kaluba. I dodaje: Chociaż więc zajmujemy się abstrakcyjną matematyką, to chcemy, by nasze oprogramowanie było przydatne również w inżynierskich zastosowaniach. « powrót do artykułu
-
- symetria
- matematyka
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Prawnikom Google'a nie udało się doprowadzić do odrzucenia przez sąd pozwu związanego z nielegalnym gromadzeniem danych użytkowników przez koncern. Sędzia Lucy Koh uznała, że Google nie poinformował użytkowników, iż zbiera ich dane również wtedy, gdy wykorzystują w przeglądarce tryb anonimowy. Powodzi domagają się od Google'a i konglomeratu Alphabet co najmniej 5 miliardów dolarów odszkodowania. Twierdzą, że Google potajemnie zbierał dane za pośrednictwem Google Analytics, Google Ad Managera, pluginów oraz innych programów, w tym aplikacji mobilnych. Przedstawiciele Google'a nie skomentowali jeszcze postanowienia sądu. Jednak już wcześniej mówili, że pozew jest bezpodstawny, gdyż za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia okno incognito w przeglądarce, jest informowany, że witryny mogą zbierać informacje na temat jego działań. Sędzia Koh już wielokrotnie rozstrzygała spory, w które były zaangażowane wielkie koncerny IT. Znana jest ze swojego krytycznego podejścia do tego, w jaki sposób koncerny traktują prywatność użytkowników. Tym razem na decyzję sędzi o zezwoleniu na dalsze prowadzenie procesu przeciwko Google'owi mogła wpłynąć odpowiedź prawników firmy. Gdy sędzia Koh zapytała przedstawicieli Google'a, co koncern robi np. z danymi, które użytkownicy odwiedzający witrynę jej sądu wprowadzają w okienku wyszukiwarki witryny, ci odpowiedzieli, że dane te są przetwarzane zgodnie z zasadami, na jakie zgodzili się administratorzy sądowej witryny. Na odpowiedź tę natychmiast zwrócili uwagę prawnicy strony pozywającej. Ich zdaniem podważa ona twierdzenia Google'a, że użytkownicy świadomie zgadzają się na zbieranie i przetwarzanie danych. Wygląda na to, że Google spodziewa się, iż użytkownicy będą w stanie zidentyfikować oraz zrozumieć skrypty i technologie stosowane przez Google'a, gdy nawet prawnicy Google'a, wyposażeni w zaawansowane narzędzia i olbrzymie zasoby, nie są w stanie tego zrobić, stwierdzili. « powrót do artykułu
-
- prywatność
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pracownia Symulacyjnego Doskonalenia Klinicznego Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu wzbogaciła się ostatnio o 2 fantomy: klaczy i krowy. Przypłynęły z Kanady i będą pomagać studentom weterynarii w zajęciach praktycznych, m.in. w nauce przyjmowania trudnego porodu, pobierania krwi czy punkcji jamy otrzewnowej. Jak podkreśla rzeczniczka Jolanta Cianciara, UPWr to jedyna polska uczelnia z tak dużą liczbą nowoczesnych symulatorów i fantomów wykorzystywanych do nauczania medycyny weterynaryjnej. Trudno powiedzieć, że Pracownia Symulacyjnego Doskonalenia Klinicznego na UPWr to jedno miejsce, bo fantomy i symulatory mają różne lokalizacje, a niektóre nawet czasem, zależnie od potrzeby, się przemieszczają. W ostatnich 2 latach pracownia jest intensywnie rozwijana. W tej chwili UPWr zabiega wspólnie z partnerami z uczelni w Oslo o dofinansowanie projektu, który pozwoli jeszcze bardziej unowocześnić kształcenie. Fantomy krowy i klaczy są naturalnej wielkości. Znajdują się w nich imitacje narządów. Fantom krowy jest cielny. Cena nowoczesnego fantomu wynosi ok. 150-160 tys. zł. Jak poinformowała nas Jolanta Cianciara, po przesyłce z Kanady fantomowy inwentarz UPWr rozrósł się do "stadka" 15 najnowocześniejszych fantomów - mamy tu świnię, konia, krowę (ale są też krowie i końskie zady) i psy (w tym fantomy wykorzystywane do ćwiczenia resuscytacji psa) - i kilku fantomów starszej generacji. Poza tym UPWr dysponuje od niedawna dwiema platformami do symulacji endoskopowych (dzięki oprogramowaniu zastosowanemu w obu urządzeniach korzystający z nich mają możliwość nie tylko przeprowadzić symulowany proces np. gastroskopii czy bronchoskopii, ale także po zakończeniu szczegółowo przeanalizować jego przebie, lub sprawdzić różne warianty postępowania). To przyszłość nauczania medycyny, od której nie ma odwrotu. Wykorzystanie symulatorów i fantomów ogranicza niepotrzebne cierpienia zwierząt wykorzystywanych dla dydaktyki, pozwala nabrać wprawy i wyćwiczyć umiejętności, co minimalizuje też stres samych studentów – podkreśla prof. Artur Niedźwiedź, prodziekan ds. klinicznych. Od czwartku na uczelnianym profilu na Facebooku studenci proponowali imiona dla nowego uczelnianego inwentarza. Wygląda na to, że klacz zostanie jednak Płotką (najwyraźniej studenci i absolwenci UPWr lubią twórczość Andrzeja Sapkowskiego). Spośród pomysłów imion dla krowy żadne na razie nie zyskało wyraźnej przewagi – sugerowano m.in. Traviatę, Pamelę, Gienię i Balbinę. Jak nas właśnie poinformowano, imiona zostały wybrane, a poznamy je jutro w relacjach na uczelnianych kanałach na Facebooku oraz Instagramie. A tak o Pracowni Symulacyjnego Doskonalenia Klinicznego w Katedrze Rozrodu z Kliniką Zwierząt Gospodarskich opowiadał w 2019 r. prof. dr hab. Wojciech Niżański: « powrót do artykułu
-
- symulatory
- fantomy
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Księżycowa Arka Noego ma pomóc w uchronieniu życia na Ziemi
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
W „księżycowej arce” ukrytej w jaskiniach lawowych pod powierzchnią Srebrnego Globu naukowcy chcieliby umieścić materiał genetyczny 6,7 miliona znanych gatunków zamieszkujących Ziemię. Materiał byłby przechowywany w warunkach kriogenicznych w laboratorium zasilanym za pomocą paneli słonecznych. Sam transport wymagałby co najmniej 250 lotów na Księżyc. Autorzy pomysłu sądzą, że księżycowa arka pozwoliłaby uchronić życie przez kataklizmami naturalnymi oraz spowodowanymi przez człowieka. Koncepcję arki przedstawili podczas IEEE Aeropace Conference naukowcy z Space and Terrestrial Robotic Exploration (SpaceTREx) Laboratory na University of Arizona. Istnieje bardzo silny związek pomiędzy ludźmi a naturą. Naszym obowiązkiem jest strzeżenie bioróżnorodności i jej zachowanie, mówi główny autor badań, Jekan Thanga. Księżycowa arka miałaby umożliwić odrodzenie ziemskiej bioróżnorodności po apokaliptycznym wydarzeniu, jak erupcja superwulkanu, globalna wojna atomowa, uderzenie asteroidy, pandemia, zmiany klimatyczne czy potężna burza słoneczna. Lubię używać analogii z dziedziny IT. To jak skopiowanie plików i dokumentów z dysku na domowym komputerze i umieszczenie ich na innym dysku, na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Koncepcja arki z materiałem genetycznym nie jest niczym nowym. Na Svalbardzie istnieje Globalny Bank Nasion, w którym przechowywany jest materiał genetyczny roślin z całego świata i który już był wykorzystywany do reintrodukcji niektórych gatunków. Niedawno informowaliśmy, że rozpoczęto w nim eksperyment, który potrwa 100 lat. Jednak, jak mówią naukowcy z Arizony, jedynie umieszczenie podobnego laboratorium gdzieś poza Ziemią da pewność, że nie ulegnie ono zniszczeniu podczas kataklizmu na naszej planecie. Oczywistym wyborem jest Księżyc. Znajduje się niedaleko i istnieją na nim olbrzymie jaskinie lawowe, które mogą chronić arkę zarówno przed uderzeniami meteorytów, jak i przed szkodliwym dla DNA promieniowaniem kosmicznym. Jaskinie są na tyle duże, że pojawiają się też koncepcje wykorzystania ich jako miejsca dla baz księżycowych a nawet całych miast. Thanga i jego zespół mówią, że może istnieć co najmniej 200 jaskiń nadających się na arkę. Naukowcy proponują wysłanie na Srebrny Glob robotów, które poszukują jaskiń, przeprowadzą ich eksplorację i stworzą mapy. Gdy już znajdziemy odpowiednią jaskinię, można będzie przystąpić do budowy arki. Będzie się ona składała z dwóch głównych sekcji. Wewnątrz jaskini znajdzie się kriogeniczne laboratorium połączone z powierzchnią za pomocą wind. Na powierzchni zaś powstaną panele słoneczne zasilające laboratorium, moduł łączności oraz śluza powietrzna, dająca dostęp ludziom. Zdaniem naukowców, najbardziej kosztownym i wymagającym elementem stworzenia arki nie będzie jej zbudowanie, ale transport próbek. Uczeni wyliczają, że do reintrodukcji gatunku konieczne jest co najmniej 50 próbek, jednak w rzeczywistości – by mieć pewność, że reintrodukcja się uda – musimy dysponować 500 próbkami dla każdego gatunku. To będzie wymagało olbrzymiej liczby lotów na Księżyc. Zbudowanie arki i przetransportowanie tam materiału genetycznego będzie kosztowało setki miliardów dolarów. Jednak nie jest to czymś nieosiągalnym dla całej ludzkości, stwierdza Thanga. Istnieje jednak pewien poważny problem. Próbki muszą być przechowywane w temperaturze od -180 do -196 stopni Celsjusza. Zdaniem Amerykanów, przy tak olbrzymim przedsięwzięciu, tak wielkiej liczbie próbek, wykorzystanie ludzi do sortowania, układania i wyjmowania próbek byłoby niepraktyczne. Dlatego trzeba by do tego wykorzystać roboty. Problem jednak w tym, że roboty przymarzłyby do podłoża. Rozwiązaniem byłaby... kwantowa lewitacja. To teoretyczne rozwiązanie nie jest obecnie dostępne. Jednak autorzy pomysłu uważają, że w ciągu 30 lat ludzkość zacznie wykorzystywać kwantową lewitację. Chyba, że nagle okaże się, iż z jakiegoś powodu trzeba przyspieszyć prace nad tą technologią. Myślę, że w razie pilnej potrzeby, ludzkość jest w stanie opanować kwantową lewitację w ciągu 10–15 lat, mówi Thanga. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- Księżyć
- Arka Noego
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy od dawna wysuwali hipotezy mówiące, że supermasywne czarne dziury mogą się poruszać niezależnie od swoich galaktyk. Jednak zaobserwowanie tego zjawiska było niezwykle trudne. Do niedawna. Astronomowie z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics poinformowali właśnie na łamach Astrophysical Journal o zdobyciu najsilniejszego dowodu na przemieszczającą się supermasywną czarną dziurę. Nikt raczej nie wyobraża sobie supermasywnych czarnych dziur, które sobie wędrują. Zwykle uważamy je za byty stacjonarne. Są bowiem zbyt masywne, by można było myśleć o nich jako o czymś, co się porusza. Pomyślcie, o ile trudniej jest wprawić w ruch kulę do kręgli niż piłkę do futbolu. A tym jest to trudniejsze, że ta nasza „kula do kręgli” jest wiele milionów razy bardziej masywna od Słońca. Jej wprawienie w ruch wymaga porządnego kopnięcia, mówi Dominic Pesce, który stał na czele grupy badawczej. Pesce i jego koledzy przez ostatnich pięć lat mierzyli prędkości supermasywnych czarnych dziur oraz galaktyk. Zadawaliśmy sobie pytanie, czy prędkość czarnych dziur jest taka sama jak galaktyk, w których się one znajdują. Spodziewaliśmy się, że tak właśnie jest. Jeśli byłoby inaczej, oznaczałoby to, że coś zaburzyło czarną dziurę, dodaje uczony. Naukowcy początkowo przyglądali się 10 odległym galaktykom z supermasywnymi czarnymi dziurami. Szukali dziur, w których dysku akrecyjnym znajduje się woda. Gdy woda porusza się wokół czarnej dziury dochodzi do specyficznego rodzaju emisji radiowej, zwanej maserem. Za pomocą techniki interferometrii wielkobazowej (VLBI) można wykorzystać masery do precyzyjnego pomiaru prędkości czarnej dziury. Dzięki temu naukowcy mogli stwierdzić, że 9 z 10 obserwowanych czarnych dziur jest nieruchomych. Poruszają się dokładnie z tą samą prędkością, co ich galaktyki. Ale jedna z nich ma inną prędkość. Mowa tutaj o czarnej dziurze o masie około 3 milionów mas Słońca, która znajduje się w centrum galaktyki J0437+2456 i jest położona 230 milionów lat świetlnych od Ziemi. Dzięki dodatkowym badaniom przeprowadzonym za pomocą Obserwatoriów Arecibo oraz Gemini stwierdzono, że wspomniana supermasywna czarna dziura porusza się wewnątrz swojej galaktyki z prędkością około 177 000 kilometrów na godzinę. Nie wiadomo jednak, co wywołało ten ruch. Uczeni proponują jednak dwie hipotezy. Być może obserwujemy skutek połączenia się dwóch supermasywnych czarnych dziur. W wyniku tego procesu doszło do odrzutu nowej czarnej dziury. Obserwujemy albo ten odrzut, albo jego spowolnienie i powrót dziury do stanu stacjonarnego, mówi Jim Condon z National Radio Astronomy Observatory. Drugim, bardziej ekscytującym wyjaśnieniem, może być istnienie układu podwójnego czarnych dziur. Pomimo tego, że uważamy, iż takich układów powinno być wiele, dotychczas mamy problemy ze zidentyfikowaniem oczywistych przykładów układów podwójnych supermasywnych czarnych dziur. Możemy tutaj obserwować, że w galaktyce J0437+2456 znajduje się jedna z czarnych dziur, a drugiej z układu nie widzimy, gdyż nie posiada ona wody w dysku akrecyjnym, zatem nie ma masera, stwierdza Pesce. Naukowcy twierdzą, że z czasem poznamy przyczynę ruchu czarnej dziury. « powrót do artykułu
-
- supermasywna czarna dziura
- galaktyka
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zakończono budowę jednego z największych na świecie teleskopów. Przed dwoma dniami grupa uczonych obserwowała, jak ostatnie elementy Baikal-GVD (Baikal Gigaton Volume Detector) są opuszczane w głąb jeziora Bajkał przez wycięty w lodzie przerębel. Urządzenie będzie obserwowało neutrina z głębokości 700–1300 metrów. Budowa teleskopu trwała od 2015 roku. Urządzenie składa się z lin, na których umieszczono szklane i stalowe moduły. W tej chwili całkowita objętość teleskopu wynosi 0,5 km3, a w przyszłości ma ono zostać rozbudowane do 1 km3. Dimitrii Naumow ze Zjednoczonego Instytutu Badań Jądrowych w Dubnej powiedział, że Baikal-GVD będzie rywalizował z amerykańskim Ice Cube, wielkim obserwatorium neutrin zatopionym w lodach Antarktydy w pobliżu Bieguna Południowego. Rosyjska instalacja jest największym wykrywaczem neutrin na półkuli północnej, a jezioro Bajkał, największy na Ziemi zbiornik słodkiej wody, to idealne miejsce na umieszczenie takiego urządzenia. Bajkał to jedyne jezioro, gdzie można taki teleskop zbudować. Jest bowiem odpowiednio głębokie, wyjaśnia Bair Szoibonow z Dubnej. Ważny jest też fakt, że to woda słodka, istotna jest również jej przejrzystość. Bardzo ważny jest też fakt, że przez 2–2,5 miesiąca w roku jest ono pokryte lodem, dodaje. Woda będzie bowiem pełniła rolę wielkiego filtra, który zablokuje inne cząstki, przepuszczając neutrina. W budowę Baikal-GVD zaangażowani są naukowcy z Rosji, Polski, Czech, Niemiec i Słowacji. « powrót do artykułu
-
- Baikal-GVD
- neutrino
- (i 4 więcej)
-
Każdego roku Polacy i Polki muszą składać deklarację podatkową, co ciekawe nie zawsze muszą mieć w danym roku jakieś dochody. Jedną z deklaracji, jaką składają, jest PIT 37. Dziś porozmawiamy sobie nieco właśnie o nim. Będziesz wiedział wszystko, co potrzebne, aby ją złożyć i nie popełnić żadnego błędu. Powiemy ogólnie o samej deklaracji, ale także kto może ją składać, kiedy trzeba ją składać i jak to zrobić nie wychodząc z domu! 1. Informacje ogólne o PIT 37 2. Terminy rozliczenia PIT 37 za 2020 rok 3. Doliczanie dochodu małoletnich do PIT 37 4. Straty z lat ubiegłych - czy rozliczysz je w PIT 37? 5. Rozliczenie PIT 37 z małżonkiem - czy jest możliwe? 6. Jak złożyć PIT 37, jeśli jesteś osobą samotnie wychowującą dziecko? 7. Jak złożyć deklarację PIT 37 online? Jedna z najpopularniejszych deklaracji składanych przez Polki i Polaków. Chcesz wiedzieć o niej więcej? Może nie wiesz, jak ją złożyć? Sprawdź, wszystko o PIT 37, aby następnym razem nie popełnić w trakcie składania deklaracji żadnych błędów! Informacje ogólne o PIT 37 Na początek najważniejsze informacje na temat PIT 37. Jak się bowiem okazuje, jest to jedna z najpopularniejszych, jak nie najpopularniejsza deklaracja podatkowa składana przez podatników w naszym kraju. Deklarację tą składają podatnicy, których jedyne źródło przychodów rocznych było na przykład z tytułu umowy o pracę. Deklaracja dotyczy przychodów, które były opodatkowane według skali podatkowej, na tę chwilę jest to 17 i 32%. Oczywiście wysokość podatku zależy od wysokości przychodów. Jeżeli dana osoba uzyskiwała przychody wyłącznie zwolnione z opodatkowania, nie musi składać tej deklaracji, ale także żadnej innej. Co jeszcze powinieneś wiedzieć o deklaracji PIT 37? Że nie wybierzesz jej wtedy, kiedy Twoje przychody nie są opodatkowane według skali podatkowej. Terminy rozliczenia PIT 37 za 2020 rok W porównaniu do lat ubiegłych nie zmieniło się nic. Wciąż umowną datą zakończenia składania deklaracji podatkowej PIT 37 jest 30 dzień kwietnia. W tym roku przypada to na czwartek. Od kiedy można składać tę deklarację? Tak jak zawsze jest to 15 lutego. Co ważne, data ta obowiązuje zarówno dla deklaracji składanych internetowe, jak i listownie, czy osobiście w Urzędzie Skarbowym. Doliczanie dochodu małoletnich do PIT 37 Jak rozliczyć PIT 37, jeśli chcesz doliczyć dochód małoletniej osoby, której jesteś prawnym opiekunem? Tak naprawdę nie dolicza się dochodów osoby małoletniej do dochodów. Co więcej, to osoba, która nie ukończyła 18 roku życia, a mająca dochody z tytułu umowy o pracę, pracy nakładczej, zlecenia, czy umowy o dzieło, może złożyć swoją własną deklarację PIT 37. Straty z lat ubiegłych - czy rozliczysz je w PIT 37? Deklaracja niestety nie pozwala obniżyć dochodów o straty z lat ubiegłych. Jest to możliwe, ale trzeba złożyć osobną deklarację. Co jednak ważne, PIT 37 może być złożony za rok, w którym wykazano stratę, zatem deklaracja PIT 37 za rok 2020 może zawierać stratę za ten rok. To nieco skomplikowane, ale w praktyce nie jest trudne do obliczenia. Rozliczenie PIT 37 z małżonkiem - czy jest możliwe? No dobrze, przejdźmy teraz do rozliczania PIT 37 z małżonkiem. Jak rozliczyć taką deklarację? Tak naprawdę nie ma żadnych zmian w tym zakresie. Ważne jednak, aby obydwie strony, a więc małżonkowie spełniali warunki dotyczące złożenia deklaracji PIT 37. Na przykład, kiedy żona lub mąż rozliczają się z tytułu prowadzonej działalności opodatkowanej według skali - deklaracji nie można złożyć wspólnie. To jednak nie koniec, bo jeśli w roku, za który składana jest deklaracja, ustanie małżeństwo lub dopiero się rozpocznie, PIT 37 także nie powinien zostać złożony. Jak złożyć PIT 37, jeśli jesteś osobą samotnie wychowującą dziecko? Oczywiście jest możliwość złożenia deklaracji PIT 37, jeśli jesteś osobą samotnie wychowującą dziecko. Możesz być kawalerem, panną, wdową lub wdowcem. Nie ma także przeszkód, aby złożyć taką deklarację, kiedy Twoje małżeństwo ustało, a Ty sam lub sama opiekujesz się dzieckiem. Separacja także wchodzi tutaj w grę. Dziecko musi być małoletnie lub mieć poniżej 25 lat, ale dalej się uczyć. Co ważne, może to być nauka stacjonarna na studiach, ale również studia wieczorowe, czy zaoczne. Jeżeli otrzymuje zasiłek pielęgnacyjny lub rentę socjalną, w takim wypadku wiek nie obowiązuje. Twoje dziecko uczy się poza granicami naszego kraju, a w Unii Europejskiej? W takim razie także możesz złożyć deklarację, jako osoba samotnie wychowująca dziecko. Jak złożyć deklarację PIT 37 online? Wbrew pozorom nie jest to trudne, nawet łatwiejsze niż w przypadku składania deklaracji osobiście. Wszystko bowiem może za Ciebie zrobić program znajdujący się na stronie e-Pity. Nie tylko poznasz tam informację jak rozliczyć PIT 37, ale również to zrobisz. Pobierz wewnętrzny program na stronie i zostań pokierowany krok po kroku po każdej kolumnie i po każdym punkcie w deklaracji. To naprawdę proste i szybkie, co więcej, nie musisz nawet wychodzić z domu. Nie czekają na Ciebie kolejki, urzędnicy, którzy nie chcą nic podpowiedzieć, a także zatłoczony autobus! « powrót do artykułu
-
Robotyzacja procesów biznesowych - najczęściej zadawane pytania
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Świat biznesu idzie do przodu, a największym tego dowodem są usprawnienia, jakie realizowane są z pomocą nowoczesnych technologii. Jednym z najpopularniejszych ostatnimi czasy terminów, z jakimi wielu przedsiębiorców spotkało się jest RPA - Robotic Process Automation. Dla wielu ekspertów RPA to odpowiedź na ponadczasowy dylemat - jak zwiększyć efektywność procesów przy jednoczesnej redukcji kosztów. Czym jest RPA? Jakie korzyści wynikają z wdrożenia tego rozwiązania? Czym jest Robotic Process Automation? Robotic Process Automation (w skrócie RPA) to zbiór rozwiązań, których zadaniem jest integracja przeróżnych systemów wykorzystywanych w firmie, w celu wykonania pewnych procesów automatycznie, bez ingerencji człowieka. O jakich procesach mowa? O wszystkich, które są żmudne dla pracownika a muszą zostać wykonane w celu realizacji danego procesu. Przykładem może być tutaj przełączanie się pomiędzy różnymi systemami, logowanie się do nich, pobieranie cząstkowych danych i tworzenie z nich raportu. W zależności od potrzeb przedsiębiorstwa, gotowe oprogramowanie, w jakie opakowany jest system RPA, samodzielnie wykona szereg czynności, które są jednoznaczne i nie wymagają dokonywania żadnych wyborów. Tradycyjnie takie żmudne czynności były wykonywane przez pracowników, którzy w mniejszym bądź większym stopniu mogli ze względu na zmęczenie popełniać błędy lub wykonywać z czasem tę samą pracę mniej efektywnie. Robot, który wykona tę czynność za pracownika, zawsze będzie bezbłędny, co więcej, nigdy się nie zmęczy. W jaki sposób wyselekcjonować proces odpowiedni do automatyzacji? By zastosowanie rozwiązania klasy RPA było możliwe i opłacalne, niezbędne jest staranne wyselekcjonowanie procesu, który zostanie poddany automatyzacji. W tym celu należy samodzielnie ustalić pewne kryteria, dzięki którym w jednoznaczny sposób zweryfikujemy potencjał danego procesu. Jakie kryteria warto wziąć pod uwagę? Na początku należy starannie opisać proces. Czy jest on stworzony w oparciu o jasne reguły i prostą ścieżkę wykonania? Jeśli dany proces posiada klarowne instrukcje wykonania i jest w 100% zdigitalizowany, może być brany pod uwagę zautomatyzowania. Kolejny etap to stopa zwrotu z inwestycji, jaką jest wdrożenie RPA w danym procesie. Niekoniecznie musimy mówić o zyskach finansowych. Jeśli proces jest żmudny, długi, powoduje przestój lub wąskie gardła, lub jest wrażliwy pod względem częstych błędów wykonywanych przez pracowników, automatyzacja przyniesie wymierne korzyści. Robot może pracować 24 godziny na dobę, nie potrzebuje przerw, odpoczynku i nigdy się nie myli. RPA znajduje swoje zastosowanie właśnie w takich procesach, które wpływają na efektywność produkcji lub wykonania usługi, bez ryzyka gorszej jakości. To zaledwie podstawowe kryteria, jakimi powinniśmy się kierować przy selekcji procesu odpowiedniego do wdrożenia systemu klasy RPA. Warto zwrócić uwagę na takie czynniki jak częstotliwość zmian w procesie oraz możliwości rozwinięcia automatyzacji w danym obszarze. Jakie są korzyści związane z wdrożeniem RPA? Istnieje szereg korzyści związanych z wdrożeniem rozwiązania klasy RPA w swojej firmie. Zacznijmy od relatywnej prostoty wdrożenia. Jest to stosunkowo łatwy proces przynoszący wiele korzyści biznesowych takich jak skrócenie czasu procesu oraz eliminację błędów. W przypadku skomplikowanego procesu warto zlecić wdrożenie specjalistom mindbox, których doświadczenie doceniło już wiele firm. Rozwiązanie klasy RPA działa na podstawie ustalonych przez firmę reguł biznesowych, dzięki czemu oprogramowanie jest dostosowywane do najbardziej skomplikowanych procesów. Jakie są korzyści dla przedsiębiorcy, który zdecydował się na rozwiązanie klasy RPA? Większa efektywność wykonywanego procesu przy jednoczesnej poprawie jakości. Robot nie popełnia błędów, co może wpłynąć na zadowolenie użytkownika końcowego. Oczywiście musimy pamiętać o potencjalnych zagrożeniach związanych z wprowadzeniem automatyzacji w firmie. Jak w przypadku każdego nowego rozwiązania istnieją zarówno możliwości, jak i ograniczenia technologii RPA. Usługi i wsparcie w automatyzacji z wykorzystaniem sztucznej inteligencji mogą być uznane za zastępowanie pracowników przez roboty. Niekoniecznie jest to zgodne z prawdą. Co więcej, pracownik, który wcześniej wykonywał daną czynność, może być oddelegowany do innych procesów, które wymagają większego zaangażowania, co również wpłynie na jego satysfakcję z wykonywanej pracy. « powrót do artykułu -
Muzeum Czech Wschodnich w Hradcu Kralove poinformowało o wynikach analizy cmentarzyska odkrytego w 2019 roku w Sendražicach. Znaleziono wówczas sześć grobów z końca V wieku, z okresu wędrówek ludów. Pięć z nich zostało splądrowanych. Złodzieje nie naruszyli jednak grobu kobiety w wieku 35–50 lat, dzięki czemu zachowało się jego bardzo bogate wyposażenie. Wyróżniają się tam cztery zapięcia ze złota i srebra inkrustowane półszlachetnymi kamieniami. Głowa zmarłej została ozdobiona nakryciem, w skład którego wchodziły złote tarcze. Zmarła nosiła też szklane paciorki, wyposażono ją w żelazny nóż, kościany grzebień, obok złożono skorupki jaj i ceramiczne naczynia. Do komory wykonanej z drewnianych bali złożoną ją razem z małym zwierzęciem. Na wspomnianych wcześniej sprzączkach zachowały się fragmenty tekstyliów i skóry. Helena Březinová z Instytutu Archeologii wykazała obecność co najmniej dwóch rodzajów tkanin na zapinkach. Jedną z tkanin była część garderoby, do której przymocowana były zapinki, druga zaś to fragment materiału, którą nakryto zmarłą podczas pogrzebu. Na sprzączkach znajdowały się też fragmenty skóry lub futra należące do innych części garderoby pochowanej. W jednym ze splądrowanych grobów znaleziono żelazny nóż, koraliki i ceramiczne naczynie. Analiza zawartości naczynia wykazała, że znajdowało się tam gotowane mięso przeżuwaczy. Z badań antropologicznych wynika, że na cmentarzu pochowano osoby w wieku 15–55 lat. Niestety w wyniku działalności złodziei płeć zmarłych udało się ustalić wyłącznie w odniesieniu do kobiety z nienaruszonego grobu. Na podstawie pozostałego wyposażenia grobów naukowcy sądzą, że w grobie nr 3 pochowano mężczyznę, a nr 6 – kobietę. Na kościach widoczne są zmiany artretyczne spowodowane wysiłkiem fizycznym i prawdopodobnie starszym wiekiem. Antropolog Milada Hylmar zwraca uwagę, że u jednej z pochowanych osób widoczne są ślady znacznych różnic w obciążeniu kończyn dolnych. Mógł być to np. wynik udaru. Na innym szkielecie zaś widać ślady nowotworu na czaszce i miednicy. Zmarli cierpieli ponadto na próchnicę i choroby stawów. Czescy naukowcy czekają na wyniki badań radiowęglowych, dzięki którym chcą uściślić datowanie grobów. Analiza izotopów węgla i azotu pokaże, co było głównym pokarmem zmarłych, a analiza izotopów tlenu pozwoli stwierdzić, czy któryś ze zmarłych nie przebywał przez część życia w odległych regionach o znacząco różnym poziomie opadów. W końcu dzięki analizie DNA chcą się dowiedzieć, czy zmarli byli spokrewnieni. Ważnych informacji dostarczą też badania składu chemicznego naczyń, które pozwolą stwierdzić, czy wykonano je na miejscu czy sprowadzono. « powrót do artykułu
-
- Sendražice
- Hradec Kralove
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Rejon Energetyczny w Łomży (PGE Białystok) prowadzi prace związane ze zmniejszeniem wysokości i masy bocianich gniazd ze słupów energetycznych. Jak podkreślono na profilu Łomżyńskiego Parku Krajobrazowego Doliny Narwi na Facebooku, są one wykonywane z zachowaniem wszystkich zasad bezpieczeństwa, bardzo profesjonalnie i sprawnie. Prace te wpisują się w czynną ochronę bociana białego, która polega m.in. na zabezpieczaniu miejsc lęgowych. Należy pamiętać, że zbyt duże gniazda mogą stanowić zagrożenie dla konstrukcji, na których są posadowione, czyli dla kominów, dachów czy właśnie słupów energetycznych. Stwarza to niebezpieczeństwo nie tylko dla mienia ludzkiego, ale i dla bocianich piskląt. Ornitolodzy z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków zbadali [kiedyś], ile ważą gniazda bocianie [w ramach projektu ochrony bocianów białych przebadali i zważyli blisko 90 takich gniazd]. Średnia ich waga wyniosła 349 kg (najlżejsze ważyło 70 kg, a najcięższe – 1250 kg). Ciekawostką jest, że na podstawie prostego parametru, jakim jest wysokość gniazda, można precyzyjnie oszacować wagę gniazda bocianiego [Adam Zbyryt z PTOP podkreśla, że wysokość i waga są ze sobą silnie skorelowane]. Należy przyjąć, że gniazdo o wysokości 0,5 m waży ok. 300 kg, a gniazdo o wysokości 1 metra około 700 kg. Bocianie gniazda są bardzo ciężkie, bo nie są skonstruowane z samych gałęzi, lecz także z obornika, który stanowi budulec na klepisko. Średnio każdego roku ptaki przynoszą do gniazda ponad 60 kg (64 kg) materiału budowlanego. To tak, jakby 70-kilogramowy człowiek, w stosunku do swojej masy, miał przetransportować do domu 1,5 t. Warto przypomnieć, że niedawno ukazał się artykuł zespołu z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, Uniwersytetu w Cambridge i Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, w którym opisano zabieg zachęcający bociany do zasiedlenia gniazda. Polega on na obieleniu przed przylotem ptaków boków gniazda wapnem sadowniczym. Miłośników tych ptaków ucieszy z pewnością wiadomość, że Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi uruchomił właśnie kolejny sezon przekazu online z bocianiego gniazda. Pierwsze bociany pojawiły się już w północno-wschodniej Polsce, więc nie pozostaje nam nic innego jak czekać na naszą medialną parkę z Rakowa. Pierwszy przylatuje samiec i to jego teraz wyczekujemy. Położenie kamerki umożliwia szersze obserwacje ornitologiczne, gdyż rozlewiska w dolinie tętnią obecnie gwarem gęsi, kaczek, łabędzi i innego ptactwa wodno-błotnego. A oto film przedstawiający prace związane ze zmniejszeniem wysokości bocianich gniazd: « powrót do artykułu
-
- bocian biały
- słupy energetyczne
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Brytyjska odmiana SARS-CoV-2 jest znacznie bardziej śmiertelna
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Na początku października 2020 roku na południowym wschodzie Anglii po raz pierwszy trafiono na nową odmianę koronawirusa SARS-CoV-2. W grudniu została ona zidentyfikowana jako VOC-202012/1, a szerzej znana jest jako B 1.1.7 czyli wariant brytyjski. W grudniu rozpowszechnił się on na całą Wielką Brytanię i spowodował 3/4 nowych przypadków zakażeń. Teraz na łamach British Medical Journal czytamy, że wariant ten jest znacznie bardziej śmiercionośny, niż wcześniej krążące odmiany SARS-CoV-2. W wariancie brytyjskim znaleziono 14 mutacji genetycznych, z których 8 dotyczy fragmentów genomu odpowiedzialnych za kodowanie białka S (białko szczytowe), za pomocą którego wirus przyczepia się do komórki. Zmiany te wydają się wpływać na mechanizm łączenia się z komórką i potencjalnie mogą zwiększać zaraźliwość wirusa. Zespół brytyjskich naukowców z kilku instytucji, w tym z Uniwersytetów w Bristolu, Exeter i Warwick, przeprowadził badania, których celem było sprawdzenie, czy istnieje różnica w ryzyku zgonu pomiędzy osobami zarażonymi wariantem brytyjskim a wcześniejszymi odmianami SARS-CoV-2. Pomiędzy 1 października 2020 roku a 28 stycznia 2021 roku infekcję koronawirusem wykryto u 1 911 962 osób powyżej 30. roku życia. Naukowcy wzięli pod uwagę 941 518 osób w przypadku których było wiadomo, jakim wariantem wirusa się zaraziły. Wśród nich naukowcy wyodrębnili 214 082 osoby, które można było połączyć w pary porównywalne pod względem płci, wieku, miejsca zamieszkania, daty wykonania testów, czynników ryzyka itp. itd., a które różniły się jedynie wariantem wirusa. Bardziej szczegółowa analiza pozwoliła na znalezienie w ten sposób 54 906 par, które były do siebie jak najbardziej podobne, a różnicę stanowił wariant wirusa, którym się zarazili. Losy badanych śledzono do 12 lutego, zatem los każdej z osób śledzono przez co najmniej 14 dni od uzyskania wyniku wskazującego na infekcję, przy czym ponad 85% badanych śledzono przez 28 dni. W tym czasie w ciągu 28 dni od uzyskania pozytywnego wyniku testu na Covid-19 zmarło 227 pacjentów z grupy zarażonej brytyjską odmianą wirusa oraz 141 pacjentów z grupy zarażonej wcześniejszą odmianą wirusa. Na tej podstawie naukowcy wyliczają, że prawdopodobieństwo zgonu w przypadku infekcji odmianą brytyjską (B 1.1.7) jest średnio o 64% wyższe. Autorzy badań zauważają przy tym, że pomiędzy 0. a 14. dniem od zarażenia ryzyko zgonu znacząco nie wzrasta, jednak pomiędzy 15. a 28. dniem od infekcji odmianą brytyjską jest ono średnio aż o 140% wyższe niż w przypadku infekcji wcześniejszym wariantem koronawirusa. Nowy wariant, oprócz tego, że jest bardziej zaraźliwy, wydaje się być też bardziej śmiertelny. Sądzimy, że może mieć do związek ze zmianami w jego fenotypie, gdyż występują liczne mutacje genetyczne. Nie ma żadnego powodu, by uważać, iż tego typu zmiany ograniczone są tylko do Wielkiej Brytanii. [...] Liczba zgonów będzie zwiększała się liniowo w miarę zwiększania się odsetka infekcji nowym wariantem. Jako, że inne badania wykazały, iż wariant ten jest bardziej zaraźliwy, potencjalnie liczba zgonów może rosnąć wykładniczo, stwierdzają autorzy badań. Dobrą wiadomością jest fakt, że mimo iż procentowy wzrost ryzyka zgonu jest duży, to wciąż pozostaje on na niskim poziomie. Z badań wynika bowiem, że w grupie 1000 osób zarażonych B 1.1.7 będziemy mieli do czynienia z 1-2 przypadkami zgonów więcej, niż w grupie 1000 osób zarażonych wcześniejszą odmianą wirusa. Badania mają też sporo ograniczeń. Po pierwsze, nie objęły całej populacji osób zarażonych, a tylko osoby, u których odmiana wirusa była znana i w przypadku których dało się dopasować inną osobę do porównań. Po drugie, nie wzięto pod uwagę osób poniżej 30. roku życia, zatem nie można ich wyników rozciągać na osoby młodsze. W końcu po trzecie, wśród osób badanych niewiele było osób najstarszych, z grupy największego ryzyka, odsetek zgonów spowodowanych nową odmianą może być najwyższy. Wszystko też wskazuje na to, że obecnie dostępne szczepionki chronią przed B 1.1.7. Globalny wpływ tej odmiany SARS-CoV-2 na liczbę zgonów nie powinien więc być duży. Wciąż nie mamy jednak danych dotyczących zaraźliwości i śmiertelności odmian z RPA, Brazylii i USA. W tej chwili największym zmartwieniem dla specjalistów jest ryzyko pojawienia się bardziej zaraźliwego i śmiertelnego wariantu, przed którym nie będą chroniły szczepionki obecne na rynku. « powrót do artykułu- 4 odpowiedzi
-
- śmiertelność
- odmiana brytyjska
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Grawitacja to jedna z tych sił, których oddziaływanie odczuwamy bez przerwy. Należy jednocześnie do najsłabiej rozumianych zjawisk fizycznych. To najsłabsze z oddziaływań podstawowych jest jedną z przyczyn, dla których nie potrafimy zunifikować ogólnej teorii względności z mechaniką kwantową. Jej szczegółowe poznanie jest jednym z najważniejszych wyzwań stojących przed współczesną fizyką. Dlatego tez niezwykle ważna jest możliwość testowania grawitacji we wszystkich możliwych skalach. Dotychczas tego typu eksperymenty prowadzono w skalach makroskopowych, wykorzystując obiekty o masach liczonych w kilogramach. Naukowcy z Instytut Optyki i Informacji Kwantowej Austriackiej Akademii Nauk oraz Wydziału Fizyki Uniwersytetu Wiedeńskiego poinformowali właśnie na łamach Nature o wykryciu oddziaływania grawitacyjnego pomiędzy dwiema złotymi sferami o średnicy 2 milimetrów każda. Masa każdej ze sfer była mniejsza niż 100 miligramów. Autorzy eksperymentu wykorzystali dość standardowe urządzenie. Powtórzyli bowiem eksperyment Cavendisha. Użyli wagi skrętnej zbudowanej ze szklanego pręcika długości 4 cm i średnicy 0,5 mm. Na obu jego końcach umieszczono wspomniane złote sfery. Pręcik był zawieszony na środku na cienkim włóknie szklanym umożliwiającym mu swobodny obrót. Przy mocowaniu umieszczono lustro, które odbijało światło lasera. Centrum masy stanowiła złota sfera o średnicy 2 milimetrów i wadze 90 mikrogramów. Do sfery tej zbliżano sfery przymocowane do pręcika, licząc na to, że sfera będzie je przyciągała, co spowoduje obrót lustra. To z kolei zmieni miejsce, w którym po odbiciu trafi światło lasera. Taka architektura pozwoliła na prowadzenie niezwykle precyzyjnych pomiarów. Problem stanowią jednak zewnętrzne zakłócenia, które trzeba jakoś zniwelować. A nie jest to łatwe. Dość wspomnieć, że ludzie i tramwaje przemieszczający się w pobliżu laboratorium byli źródłem poważnych zakłóceń sejsmicznych. Żeby je zminimalizować eksperymenty były prowadzone nocą w czasie świąt Bożego Narodzenia. Urządzenie badawcze umieszczono na gumowej podstawie w komorze próżniowej, którą najpierw wypełniono zjonizowanym azotem, by wyeliminować wszelkie ładunki elektryczne. Na wszelki wypadek pomiędzy sferami umieszczono klatkę Faradaya, by wykluczyć ryzyko, że będą one przyciągały się za pomocą oddziaływań elektrostatycznych. Mimo tego, że wszelkie zakłócenia starano się utrzymać na możliwie najniższym poziomie, naukowcy wiedzieli, że oddziaływanie pomiędzy tak lekkimi sferami również będzie niewielkie. Dlatego też, zamiast próbować zmierzyć, na ile się one przyciągają, naukowcy poruszali sferami według regularnego wzorca, jednak częstotliwość ruchów dobrano tak, by była całkowicie różna od naturalnego rezonansu. To spowodowało pojawienie się zmiennego w czasie pola grawitacyjnego i oscylacje wagi, wyjaśnia Jeremias Pfaff. Podczas eksperymentu sfery były zbliżane do siebie na odległość od 2,5 do 5,8 milimetra. Naukowcy stwierdzili, że ich system jest w stanie zarejestrować przyspieszenie rzędu 2x10-11 m/s2. Siłę oddziaływania pomiędzy sferami wyliczono zaś na 9x10-14 niutona. Zmierzenie tak miniaturowych sił to imponujące osiągnięcie technologiczne. Jednak autorzy eksperymentu twierdzą, że w kolejnych etapach swoich badań będą w stanie mierzyć oddziaływania pomiędzy obiektami o masach tysiące razy mniejszych. To zaś oznacza, że mogą dojść do poziomu, przy którym zaczną dziać się zadziwiające rzeczy. Jak już wspomnieliśmy, teoria dotycząca grawitacji jest niekompatybilna z mechaniką kwantową. Jeśli Austriakom rzeczywiście uda się rozpocząć pomiary mas tysiące razy mniejszych niż wspomniane 90 miligramów, mogą zacząć mierzyć oddziaływania obiektów znajdujących się w kwantowej superpozycji. Mierzyliby zatem oddziaływanie pomiędzy obiektami, których położenia nie można określić, a jednocześnie ich oddziaływanie grawitacyjne zależałoby od położenia. Inne potencjalne zastosowanie dla takich eksperymentów to przetestowanie niektórych wersji teorii strun, zmodyfikowanej dynamiki newtonowskiej i innych. Naukowcy z Wiednia muszą jednak najpierw wykazać, że rzeczywiście są w stanie badać obiekty we wspomnianej skali. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- masa
- eksperyment Cavendisha
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Rozgwieżdżone niebo od stuleci intryguje i fascynuje. Nie sposób nie rozważać jakie tajemnice skrywają te bliskie, lecz jeszcze niezbadane, jak i odległe zakątki kosmosu. Gwiazdy rodzą się z gazu i pyłu, rozproszonego tak bardzo, że mijają dni, a nawet tygodnie zanim poszczególne atomy lub cząsteczki zderzą się ze sobą. Ze względu na ogromne rozrzedzenie gazu, obecność promieniowania i niskie temperatury panujące w przestrzeniach międzygwiazdowych, znajdujące się tam związki chemiczne mogą być inne od tych, które są nam dobrze znane na Ziemi. Najnowsze badania naukowców z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk dotyczą nietypowych, wręcz egzotycznych molekuł, które zdają się być ciekawe z punktu widzenia astrochemii i być może uda się je kiedyś uchwycić w kosmosie. Przestrzenie międzygwiazdowe Przestrzeń pomiędzy gwiazdami nie jest pusta. Znajdujemy tam głównie (ale nie tylko!) wodór, hel i kosmiczny pył. Muszą minąć miliony lat zanim obłoki tej materii przekształcą się w zarodek gwiazdy i zaświecą przynajmniej tak jasno jak nasze rodzime Słońce. Chemii zachodzącej w obłokach międzygwiazdowych sprzyja promieniowanie, a czasem także wybuchy pobliskich, ginących gwiazd, a są to warunki na tyle drastyczne, że próżno je symulować w laboratorium. To jednak nie przeszkadza w poszukiwaniu związków chemicznych, które samoistnie nie powstałyby na Ziemi, lecz być może kiedyś zostaną odkryte w Kosmosie. Chemiczna różnorodność w kosmosie Nasz punkt obserwacyjny to tylko niewielka planeta w morzu galaktyk. Do dziś nie do końca rozgryźliśmy reaktywność atomów i cząsteczek w ekstremalnych warunkach. Od kilku dekad Jowisz i Saturn przykuwają uwagę ze względu na odkrycie w ich atmosferze analogu amoniaku zawierającego fosfor – fosfiny, a w roku 2020 do grona równie intrygujących posiadaczy tej cząsteczki przypuszczalnie dołączyła także Wenus. Dlaczego tak wielkie znaczenie ma poszukiwanie związków fosforu w kosmosie? Bez niego nie byłoby DNA i RNA, procesów enzymatycznych, czy hydroksyapatytu będącego naturalnym budulcem naszych kości. Choć w biomasie pierwiastek ten jest szósty pod względem występowania, a w skorupie ziemskiej dwunasty, to w obłokach międzygwiazdowych jest go nawet miliard razy mniej. O związkach fosforu w przestrzeni międzygwiazdowej wiemy ciągle niewiele; wykryto dotychczas jedynie niewielkie molekuły posiadające do czterech atomów, tj. PN, CP, PO, HCP, CCP, PH3 i NCCP. Większość z nich jest nietrwała w standardowych warunkach laboratoryjnych. Podążając śladami chemii fosforu, profesor Robert Kołos, członkowie jego zespołu dr Arun-Libertsen Lawzer i dr Thomas Custer oraz współpracujący z nimi profesor Jean-Claude Guillemin z Ecole Nationale Supérieure de Chimie de Rennes (Francja) zaprezentowali w grudniowym numerze periodyku Angewandte Chemie wydajną syntezę cząsteczki HCCP, indukowaną światłem ultrafioletowym i prowadzoną w warunkach kriogenicznych. Cząsteczkę odpowiedniego prekursora – tutaj jest to fosfapropyn, CH3CP – naświetlamy ultrafioletem, stopniowo odzierając ją z atomów wodoru. Tak powstaje HCCP, czteroatomowy dziwoląg. Sztuczka polega na wykorzystaniu zamarzniętego gazu szlachetnego jako środowiska reakcji – mówi dr Lawzer. Dotychczas identyfikacja cząsteczki HCCP była możliwa wyłącznie w zakresie mikrofalowym, a teraz poszerzono wiedzę na jej temat podając długości fal z zakresu podczerwonego i ultrafioletowego. Profesor Kołos komentuje: Niektórzy mogą ze szkoły pamiętać, że fosfor jest w związkach chemicznych trój- lub pięciowartościowy. Otóż w HCCP jest on jednowartościowy – realizując pojedyncze wiązanie do sąsiadującego węgla. To bardzo niezwykłe. Niezależnie od produktu końcowego - HCCP, naukowcy zaobserwowali nie mniej ważny produkt pośredni, potwierdzając istnienie cząsteczki fosfaallenu, CH2=C=PH. Nigdy dotąd nie była ona uzyskana w warunkach laboratoryjnych, a jedynie teoria wskazywała na możliwości jej tworzenia. Wśród cząsteczek astrochemicznej menażerii, również najważniejszych, są takie, których typowy chemik raczej za „prawdziwe” by nie uznał – widząc w nich jedynie molekularne fragmenty lub nietrwałe osobliwości – przyznaje prof. Kołos. Uchwycenie cząsteczki CH2=C=PH i poznanie jej spektroskopii jest istotne, gdyż, niezależnie od kontekstu astrochemicznego, poszerza ogólną wiedzę o chemii związków fosforoorganicznych. Czy kiedyś odnajdziemy HCCP lub CH2=C=PH w kosmosie? Obłoki międzygwiazdowe to rezerwuar materii bez wątpienia kryjący jeszcze liczne związki fosforu. Niektóre z nich zapewne zostaną niebawem odkryte, a na inne przyjdzie nam dłużej poczekać. « powrót do artykułu
-
- Instytu Chemii Fizycznej PAN
- kosmos
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Każdy z nas przeżywa syndrom dnia poprzedniego na swój sposób, jednak nigdy nie jest to przyjemny czas. Rozrywający ból głowy, uczucie pragnienia czy dolegliwości układu pokarmowego ‒ objawy kaca potrafią uniemożliwić normalne funkcjonowanie przez cały dzień. Wydaje Ci się, że skuteczne metody na wyleczenie kaca nie istnieją? Najwyższy czas na wypróbowanie odtrucia alkoholowego! Czym jest odtrucie alkoholowe? W ostatnich latach o odtruciu alkoholowym jest coraz głośniej. Nic w tym dziwnego, w końcu każdy potencjalny lek na kaca cieszy się dużym zainteresowaniem. Czym jednak jest ta metoda? Okazuje się, że odtrucie alkoholowe nie jest zaskakującą innowacją ‒ podstawą tej procedury są kroplówki dożylne, które stosowane są w lecznictwie od wielu dekad. Za sukcesem detoksu stoją także umiejętnie dobrane preparaty, które kompleksowo niwelują większość przyczyn rozwoju kaca. Kiedy warto skorzystać z odtrucia alkoholowego? Metoda ta jest polecana nie tylko w przypadku intensywnych dolegliwości związanych z kacem. Kroplówki odtruwające sprawdzają się również w zapobieganiu objawom zespołu odstawiennego. Detoks bywa także używany, zazwyczaj w warunkach szpitalnych, w leczeniu zatrucia alkoholowego. Skąd wynika skuteczność odtrucia alkoholowego? Zastanawiasz się, czy odtrucie alkoholowe z użyciem kroplówek nie jest kolejnym chwytem marketingowym? Nic dziwnego, na rynku istnieje wiele metod, które obiecują rewelacyjne rezultaty, jednak ich skuteczność jest niewielka. Dlaczego w przypadku detoksu miałoby być inaczej? Odpowiedź jest prosta! Odtrucie alkoholowe to metoda potwierdzona licznymi badaniami naukowymi. Skuteczność odtrucia wynika przede wszystkim z drogi podania preparatów. Związki odżywcze, podane bezpośrednio do krwiobiegu, wchłaniają się niemal całkowicie. Wielkość oraz tempo wchłaniania nie są ograniczane przez funkcjonowanie układu pokarmowego. Pacjenci odczuwają wyraźną ulgę jeszcze w trakcie trwania wlewu dożylnego, ponieważ substancje natychmiast docierają do wszystkich tkanek organizmu. Kolejną zaletą detoksu alkoholowego jest fakt, że rozwiązuje on problem z kacem w sposób wielokierunkowy. Oznacza to, że metoda ta oddziałuje nie na jedną, lecz na kilka przyczyn kaca. Za pomocą kroplówek odtruwających można: • zwalczyć odwodnienie organizmu; • wypłukać resztki alkoholu i jego metabolitów z organizmu; • uzupełnić niedobór elektrolitów; • przywrócić prawidłową glikemię; • przyspieszyć regenerację wątroby i układu nerwowego; • zmniejszyć stres oksydacyjny. KacDoktor ‒ pogotowie od leczenia kaca Masz wątpliwości, czy odtrucie alkoholowe jest w pełni bezpieczne? Niepotrzebnie! Wystarczy, że zdecydujesz się skorzystać z wiedzy i doświadczenia specjalistów. Miejscem, które zrzesza najlepszych profesjonalistów jest KacDoktor ‒ firma, która oferuje odtrucie alkoholowe w Warszawie i okolicznych miejscowościach. W jej szeregach pracuje jedynie wykwalifikowany personel medyczny ‒ lekarze i ratownicy medyczni. Zyskujesz dzięki temu pewność, że cała procedura przeprowadzona będzie w bezpieczny sposób, a podane Ci preparaty zostaną prawidłowo dobrane. Jak przebiega odtrucie alkoholowe w KacDoktorze? Na początku wystarczy skontaktować się z firmą telefoniczne lub za pomocą formularza internetowego. Nie musisz zastanawiać się nad godzinami otwarcia firmy, ponieważ KacDoktor oferuje swoje usługi całodobowo, w każdy dzień tygodnia. Po uprzednim kontakcie, specjalista od odtrucia dojedzie pod wskazany przez Ciebie adres już w 45 minut, nie musisz więc tracić siły i energii na wycieczki do gabinetu. Nie trać czasu na nierówną walkę z kacem! Odtrucie alkoholowe pozwoli stanąć Ci na nogi już w godzinę! « powrót do artykułu
-
Dotychczas żyliśmy w przeświadczeniu, że po pożarach lasy się odrodzą, mówi Camille Stevens-Rumann z Colorado State University, która specjalizuje się w badaniu odradzania się środowiska naturalnego po różnego typu zaburzeniach. Od kilka lat uczona obserwuje jednak, że coraz częściej lasy nie odrastają. Stevens-Rumann wie, że w niektórych częściach świata, jak np. na zachodzie Ameryki Północnej, pożary są potrzebne, by zginęły mniejsze drzewa, robiąc miejsce dla innych. Inne gatunki potrzebują pożarów, by uwolnić nasiona. Jednak w 2013 roku uczona zauważyła pewne niepokojące zjawisko, a przeprowadzona przez nią analiza w różnych miejscach Gór Skalistych potwierdziła jej podejrzenia – około 30% lasów, które spłonęło od roku 2000 nie zaczęło się odradzać. Miejsce drzew zajmują krzewy. Kolejne badania potwierdzają te spostrzeżenia. Wszystko wskazuje na to, że nadchodzi koniec lasów, jakie znamy. Na przykład Parks, Dobrowski, Shaw i Miller (2019) stwierdzają, że w wyniku zmian klimatu do roku 2050 w Górach Skalistych może nie odrodzić się 15% lasów pochłoniętych przez pożary. Z kolei międzynarodowy zespół naukowy doszedł w ubiegłym roku do wniosku, że roku 2100 w kanadyjskiej prowincji Alberta może zniknąć połowa lasów. Taki sam los może spotkać 30% lasów w południowo-zachodnich Stanach Zjednoczonych. Teraz jest dobry czas, by zwiedzić nasze parki narodowe z ich wielkimi drzewami. To jak zwiedzanie Glacier National Park, możliwość zobaczenia lodowców zanim znikną, mówi Nate McDowell z Pacific Northwest National Laboratory, który twierdzi, że w ciągu najbliższych 3 dekad z południowego-zachodu USA zniknie ponad połowa drzew iglastych. Podobne zjawisko obserwuje się w Amazonii, lasy na Syberii muszą sobie radzić z coraz wyższymi temperaturami. Mniej narażone są obecnie lasy w strefie umiarkowanej w Europie, ale i one wykazują pierwsze niepokojące objawy. Niewykluczone, że za około 20 lat i polskie lasy będą przeżywały podobne problemy. Jak podkreślają specjaliści, lasy nie znikną w ogóle. Przejdą one znaczące zmiany. Na wielu obszarach znikną występujące tam obecnie gatunki. O możliwości masowego wymierania drzew wspomina się już w pierwszym raporcie IPCC z 1990 roku. Scenariusz ten zaczyna się sprawdzać, a obecnie wielu specjalistów najbardziej martwi się drzewami w Kalifornii. Od 2010 roku w parkach narodowych Kalifornii zginęło 129 milionów drzew. Na południu gór Sierra Nevada zniknęła niemal połowa lasów. Naukowcy na całym świecie stwierdzają, że w niektórych miejscach stref umiarkowanej i tropikalnej wymieranie drzew jest obecnie co najmniej 2-krotnie szybsze niż kilka dekad temu. W Amazonii wydłużyła się pora sucha, w niektórych miejscach doszło do zmniejszenia opadów. To zaś powoduje, że wymierają drzewa lubiące wilgoć, a dobrze radzą sobie te, które wolą bardziej suchy klimat. Niektórzy naukowcy obawiają się, że w wyniku zmian klimatu i wycinaniu drzew, dojdzie do załamania dużych połaci lasów deszczowych i zamiany ich w sawanny. W środkowej Syberii obserwuje się szybkie wymieranie drzew iglastych. Borealny las iglasty się rozpada. Pytanie, co go zastąpi, zastanawia się profesor Dennis Murray z kanadyjskiego Trent University. Niepokojące sygnały nadchodzą też z Europy. W 2018 roku wysokie temperatury i brak opadów spowodowały masową śmierć wielu gatunków drzew. Rząd Niemiec informował, że ponownie zalesić trzeba około 2500 km2 lasów. To było niespodziewane wydarzenie, do którego doszło w klimacie umiarkowanym, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Specjaliści, którzy zajmują się badaniem drzew i lasów są też sceptyczni wobec planów masowego sadzenia drzew, które mają pochłaniać dwutlenek węgla. Takie plany mogą nie wypalić z jednej prostej przyczyny: warunki środowiskowe zmieniły się na tyle, iż drzewa te nie wyrosną. Faktem jest też, że niektóre gatunki wymierają w jednych miejscach, ale zmieniają swoje zasięgi, przenosząc się bardziej na północ i wyżej, gdzie w przeszłości było dla nich zbyt chłodno. Jednak problem w tym, że wzrost drzew, powstanie ekosystemu leśnego wymaga setek lat. W tak szybko zmieniających się warunkach jak obecnie, nie ma na to czasu. « powrót do artykułu
-
- las
- ocieplenie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Choroby nerek są zwykle skąpoobjawowe albo w ogóle bezobjawowe, aż dojdzie ciężkiej niewydolności nerek – ostrzega prof. Michał Nowicki Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Wcześnie można je wykryć badaniem moczu i morfologią. Na 11 marca przypada Światowy Dzień Nerek, obchodzony w tym roku pod hasłem "Jak żyć dobrze z przewlekłą chorobą nerek?". Według Polskiego Towarzystwa Nefrologicznego, na przewlekłą chorobę nerek cierpi od 11 do 13 proc. osób dorosłych. W Polsce choruje około 4 mln osób, często dlatego, że choroba została wykryta zbyt późno. Jeśli spojrzeć na wskaźniki Narodowego Funduszu Zdrowia czy Ministerstwa Zdrowia, można by pomyśleć, że osób z przewlekłą chorobą nerek jest w Polsce tylko 210 tys., a nie prawie 4 mln, jak wynikałoby z badań przesiewowych. To bardzo istotna rozbieżność. Wynika z tego, że bardzo często chorób nerek po prostu nie rozpoznajemy – zwraca uwagę w informacji przekazanej PAP prof. Michał Nowicki, kierownik Kliniki Nefrologii, Hipertensjologii i Transplantologii Nerek w Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Jego zdaniem, przyczyną tego jest fakt, że choroby nerek są w znacznym stopniu skąpoobjawowe albo w ogóle bezobjawowe. I tak jest do momentu, aż nastąpi ciężka niewydolność. Wtedy zaczyna się pojawiać łatwe męczenie się i nietolerancja wysiłku. To jednak wciąż objawy ogólne, niecharakterystyczne. Trudno na ich podstawie sądzić, że szwankują akurat nerki, a nie, na przykład, serce czy jakiś inny narząd – dodaje. Na chorobę nerek może wskazywać nadciśnienie tętnicze, szczególnie u osób młodych i w średnim wieku, bo u nich najczęściej ma ono podłoże nefrologiczne. Niepokojące są też obrzęki, spowodowane wydalaniem dużej ilości białka w moczu, a także białkomocz lub krwiomocz i znaczne pienienie się moczu. Niewydolność nerek rozwija się stopniowo i jest to proces nieodwracalny, dlatego tak istotne jest wczesne rozpoznanie schorzenia. Należy zatem – podkreśla specjalista - regularnie kontrolować ciśnienie tętnicze krwi oraz poddawać się rutynowym badaniom diagnostycznym, takim jak badanie ogólne moczu oraz morfologia. Często powtarzam, że pomiary ciśnienia i badanie moczu to takie "okno na nerki", poprzez które możemy zobaczyć nasze superfiltry. W zakresie badania moczu szczególnie istotne są: białkomocz i krwinkomocz. Jeśli podejrzewamy niewydolność nerek, powinniśmy wykonać badanie krwi z oznaczeniem stężenia kreatyniny w surowicy. To najważniejszy i najprostszy do oznaczenia wskaźnik czynności wydalniczej nerek. Na podstawie stężenia kreatyniny, wieku i płci, wyliczane jest automatycznie w laboratorium tak zwane przesączanie kłębuszkowe, pokazujące czy i jak nerki pracują i filtrują – wyjaśnia prof. Michał Nowicki. Badania podstawowe można wykonać bezpłatnie na podstawie skierowania od lekarza rodzinnego. Regularnie powinny je wykonywać osoby najbardziej narażone na choroby nerek, czyli te z nadciśnieniem tętniczym, cukrzycą, otyłością oraz miażdżycą. Szczególnie niebezpieczna jest choroba kłębuszków nerkowych, jedno z najcięższych schorzeń, często prowadząca do niewydolności nerek. Innymi jeszcze schorzeniami nefrologicznymi są choroby śródmiąższu nerki, rozwijające się najczęściej wskutek powtarzających się zakażeń dróg moczowych. Wyróżniamy także choroby naczyń nerkowych, powstających głównie z powodu zaawansowanej miażdżycy, a czasem także innych chorób ogólnoustrojowych. W odróżnieniu od chorób przewlekłych wyróżniamy schorzenia ostre. Mowa tu, między innymi, o ostrym uszkodzeniu nerek. Jeśli dojdzie do niedokrwienia nerek, na przykład wskutek spadku ciśnienia tętniczego, może dojść do ostrej niedomogi nerek, która jest na ogół odwracalna, jeśli ciśnienie uda się ustabilizować, a przez to zapewnić nerkom odpowiednią pracę – wyjaśnia prof. Michał Nowicki. Specjalista ostrzega, że gdy pojawia się przewlekła choroba nerek, bardzo pogarsza się ogólne rokowanie pacjenta. Jeśli ktoś ma chorobę układu krążenia, jest po zawale serca, a ma niewydolność nerek - to ryzyko, że umrze z powodu różnego rodzaju powikłań, jest od kilku do kilkudziesięciu razy większe, niż gdyby nie miał niewydolności nerek. Jedynie wczesne wykrycie daje zaś szansę na dłuższe i lepszej jakości życie - podkreśla. Nerki są najważniejszym narządem wydalniczym organizmu. Wytwarzają mocz, z którym wydalane są zbędne produkty przemiany materii, toksyny i metabolity leków. Ale pełnią one też wiele ważnych funkcji wydzielniczych. Nerki pełnią nie tylko rolę prostego filtra, ale i "naczelnego chemika" ustroju. Zachodzi w nich bardzo wiele procesów chemicznych zmierzających do tego, żeby odkwaszać organizm, wydalać z niego elektrolity czy nadmiar wody. W nerkach dokonuje się wiele procesów metabolicznych i dzięki temu narządy te stoją na straży stałości środowiska wewnątrzustrojowego – wyjaśnia prof. Michał Nowicki. Nerki wytwarzają ważne hormony, takie jak renina regulująca ciśnienie tętnicze krwi. Z reniny wskutek kolejnych przemian powstaje aldosteron, hormon reguluje ciśnienie tętnicze, gospodarkę sodowo-potasową i kwasowo-zasadową ustroju. Nerki wytwarzają też erytropoetynę, która kontroluje szpik kostny w zakresie wytwarzania krwinek czerwonych. Dzięki nerkom powstaje także aktywna witamina D. To, co otrzymujemy w postaci tabletki, musi być aktywowane przez nerki. Kiedy nie ma prawidłowej czynności nerek, nie ma też aktywnej witaminy D, a to właśnie ona reguluje gospodarkę, przede wszystkim stan kości, w organizmie – dodaje profesor. Dodaje, że w prewencji i terapii przewlekłej choroby nerek najważniejszym czynnikiem jest zdrowy styl życia. Regularne i dobrze zbilansowane posiłki, odpowiednie nawodnienie organizmu, codzienna aktywność fizyczna oraz ochrona przed zanieczyszczonym powietrzem. « powrót do artykułu
-
- Światowy Dzień Nerek
- niewydolność nerek
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Narodowy Bank Polski (NBP) wprowadził do obiegu srebrną monetę kolekcjonerską "100. rocznica Konstytucji marcowej". Zaprojektował ją Grzegorz Pfeifer. Ma ona średnicę 32 mm i masę 14,14 g. Na awersie monety o nominale 10 zł znajduje się wizerunek orła ustalony dla godła Rzeczpospolitej Polskiej. W tle widnieje faksymile preambuły Konstytucji (z zaginionego w czasie II wojny światowej egzemplarza ofiarowanego przez posłów marszałkowi Sejmu Wojciechowi Trąmpczyńskiemu). Na rewersie umieszczono wizerunek orła z medalu autorstwa Feliksa Łopieńskiego; medal upamiętniał 1. rocznicę uchwalenia Konstytucji. Tło stanowi fragment karty tytułowej ustawy zasadniczej. Jak przypomniano w broszurze NBP, 17 marca 1921 r. kilka minut przed 17 Wojciech Trąmpczyński wypowiedział znamienne słowa: "Proszę tych Posłów, którzy są za ustawą konstytucyjną, tak jak została uchwalona w trzecim czytaniu, ażeby powstali". Później bez przeliczania głosów oświadczył: "Ogromna większość jest za ustawą. Ustawa w trzecim czytaniu została przyjęta". Na sali rozległy się brawa. Przyjęto dokument determinujący funkcjonowanie odrodzonej Rzeczypospolitej. Konstytucja marcowa była wzorowana na konstytucji III Republiki Francuskiej. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Narodowy Bank Polski
- moneta kolekcjonerska
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Profesor Uniwersytetu Łódzkiego, Martin Rundkvist informuje o znalezieniu w Szwecji zwiniętych kawałków złotej folii, na których – po rozwinięciu przez specjalistę – ukazały się wytłoczone figurki obejmujących się ludzi. Zabytki, których wiek oszacowano na 1300 lat, zostały znalezione w wielkim holu na wzgórku platformowym w miejscowości Aska. W sumie znaleziono 52 fragmenty złotej folii. Oceniamy, że mamy tutaj 22 przedstawienia figuratywne. Dokładna ich liczba nie jest znana, gdyż większość jest we fragmentach i nie mamy całkowitej pewności, które fragmenty stanowią całość.[...] 15 figurek zachowało się w całej wysokości, czytamy w opublikowanym artykule. Większość fragmentów folii była zawinięta. Dlatego też naukowcy zwrócili się o pomoc do złotnika Eddiego Herlina, by je rozwinął nie uszkadzając. Wszystkie figurki przedstawiają obejmujące się pary. Według ekspertów – Axela Lofvinga i Margrethe Watt – większość z nich wykonano z nieznanej wcześniej matrycy. Są jednak dwa wyjątki. Folia GG5+GG8 jest identyczna z figurką znalezioną w Borg na północy Norwegii, a GG7 jest identyczna z figurką z Bodaviken-Svintuna z Östergötland. Część figurek w Aska jest identyczna, stwierdza profesor Rundkvist. Są one też podobne, ale nie identyczne z figurkami znajdowanymi w innych miejscach. W Aska znaleziono też fragment srebrnej folii, jednak jest on zbyt mały, by określić, jaki motyw się na nim znajduje. Profesor Rundkvist mówi, że w wielu miejscach w Szwecji znajdowana jest złota folia z wytłoczonymi na niej figurkami. Nie wiadomo jednak, co one przedstawiają. Brak jest bowiem świadectw pisanych na ich temat. Zwykle w jednym miejscu znajduje się wiele takich zabytków, co wskazuje, że zostały przyniesione przez gości z wielu różnych miejsc. Zwykle znajduje się je w dołkach posłupkowych lub obok nich w dużych salach, gdzie odbywały się biesiady. Prawdopodobnie były przyklejone do słupów wspierających dach budowli i mocujących tron lokalnego władcy, wyjaśnia Rundkvist. Figurki mogą przedstawiać obejmującego się boga i boginię, a ich celem mogło być podkreślenie boskiego pochodzenia władcy. Mogą być też przedstawieniami królewskiej czy książęcej młodej pary, której wesele świętowano. Badana przez Rundkvista wielka sala oraz wzgórek platformowy zostały zbudowane pomiędzy rokiem 650 a 680. Wyraźnie też widać, że sala została celowo rozebrana, stało się to około roku 940. « powrót do artykułu
-
- złota folia
- figurki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W maju ubiegłego roku na południu Algierii na pustyni Erg Chech znaleziono niezwykły kamień. Bliższe badania wykazały, że jest on starszy od Ziemi, powstał zaledwie 2 miliony lat po powstaniu Układu Słonecznego i prawdopodobnie stanowił część protoplanety, która nigdy nie przeistoczyła się w planetę. Od ponad 20 lat badam meteoryty, a to najprawdopodobniej najwspanialszy meteoryt jaki widziałem", mówi Jean-Alix Barrat z Uniwersytetu Zachodniej Bretanii (Université de Bretagne Occidentale). Meteoryt Erg Chech 002 (EC 002) jest jedynym takim obiektem kiedykolwiek znalezionym na Ziemi. Jest achondrytem, a konkretnie andezytem, co już czyni go rzadkim. Jakby jeszcze tego było mało, okazało się, że magma, z której powstał, stygła przez co najmniej 100 000 lat. A badania izotopów aluminium i magnezu wskazują, że do krystalizacji tych pierwiastków w EC 002 doszło przed 4,565 miliarda lat temu na obiekcie macierzystym, który powstał 4,566 miliarda lat temu. Ziemia liczy sobie zaś 4,54 miliarda lat. Zatem EC 002 jest o około 20 milionów lat starszy od Ziemi. Ten meteoryt to najstarsza skała magmowa, jaką dotychczas analizowano. Rzuca ona nowe światło na tworzenie się pierwotnej skorupy, która pokrywała najstarsze protoplanety, stwierdzili autorzy badań. W przeciwieństwie do bazaltu, który powstaje w wyniku szybkiego ochładzania się lawy zawierającej magnez i żelazo, andezyt jest złożony w dużej mierze z krzemianów bogatych w sód. Na Ziemi andezyty powstają w strefach subdukcji, gdzie krawędzie płyt tektonicznych zanurzają się pod inne płyty. Meteoryty achondrytowe są rzadko znajdowane. Jednak ostatnie eksperymenty sugerują, że mogą one powstawać w wyniku topnienia chondrytów. Jako, że obiekty zbudowane z chondrytów powszechnie występują w Układzie Słonecznym, nie można wykluczyć, że w przeszłości formujące się protoplanety bardzo często miały andezytową skorupę. Jednak analiza spektralna EC 002 wykazała, że nie jest on podobny do niczego, co znamy z Układu Słonecznego. Obecnie bardzo rzadko spotykamy andezytowe meteoryty. Powstaje więc pytanie, jeśli na początku historii naszego układu planetarnego rzeczywiście powszechnie formowały się planety z andezytowymi skorupami, to co się z tym materiałem stało? Być może został rozbity i włączony w obecnie istniejące obiekty. Jako, że EC 002 jest tylko trochę starszy od Ziemi, nie można wykluczyć, że protoplaneta, z której pochodzi, rozpadła się, a z części jej materiału powstała nasza planeta. Im bardziej zbliżamy się do początków Układu Słonecznego, tym bardziej sprawa się komplikuje. Myślę, że nie znajdziemy już na Ziemi żadnej starszej próbki niż EC 002, mówi Barrat. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- Erg Chech 002
- meteoryt
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
We wsi Wiązownica Kolonia w województwie świętokrzyskim znaleziono miedzianą siekierkę sprzed ponad 5000 lat. Znalazca, Dominik Kasprzyk, przekazał ją do sandomierskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Artefakt ma 9,5 cm długości, szerokość jego ostrza to 4 cm, a szerokość obucha – 2,5 cm. Siekierka jest płaska, czworościenna o łagodnie łukowatym ostrzu. W polskiej archeologii taki rodzaj określa się jako typ Bytyń. Siekierki tego typu są łączone z kulturą pucharów lejkowatych lub innymi kulturami epoki miedzi – pucharów dzwonowatych, amfor kulistych lub lubelsko-wołyńskiej ceramiki malowanej. Wiemy też, że nie były one wyrobami miejscowymi, dotarły na ziemie polskie z Zakarpacia lub Ukrainy. Obecnie w polskich zbiorach mamy kilkanaście takich siekierek, jednak w większości są to znaleziska pozbawione kontekstu, co utrudnia ich datowanie i powiązanie z konkretną kulturą. Jak poinformował nas doktor habilitowany Marek Florek z sandomierskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Kielcach, siekierkę z Wiązownicy należałoby najpewniej powiązać z kulturą pucharów lejkowatych lub lubelsko-wołyńskiej ceramiki malowanej. Uczony datuje ją na IV tysiąclecie przed naszą erą. Doktor Florek zwraca uwagę na miejsce jej znalezienia. Pan Kasprzyk natknął się na nią w dolinie rzeczki Kacanki. Obecnie są tam podmokłe łąki, w przeszłości były zaś bagna i torfowiska. To może wskazywać, że została celowo zatopiona, prawdopodobnie jako dar dla bóstwa przebywającego w zbiorniku wodnym. Tego typu praktyki znane są z epoki miedzi i brązu z wielu terenów w Europie. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- Marek Florek
- miedziania siekierka
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: