Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Ranking


Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 04.08.2020 w Odpowiedzi

  1. 5 punktów
    Po lewej czy po prawej stronie? Obecnie nie mamy tego dylematu i w większości krajów na świecie jeździmy po prawej. Jednak jeszcze niedawno liczba państw, w których obowiązywał ruch lewostronny była znacznie większa, niż obecnie. Po lewej stronie jeżdżono w Szwecji czy Danii, a w Austrii w pierwszej połowie XX wieku w części kraju obowiązywał ruch lewo-, a w części prawostronny. Teraz wszyscy Austriacy jeżdżą po prawej. Kto jednak ma rację i który sposób poruszania się jest bardziej właściwy czy uzasadniony? Tego droga, kto silniejszy Przez większość historii ludzkość nie potrzebowała przepisów dotyczących ruchu na drogach. Nawet w tak rozwiniętych państwach jak Imperium Rzymskie, z jego rozbudowaną siecią dróg, nie istniały odgórnie narzucone zasady poruszania się. Większość dróg było wąskich, więc wprowadzanie obowiązku jazdy po konkretnej stronie i tak mijało się z celem. Nawet na szerokich drogach jeżdżono środkiem, po koleinach, a pierwszeństwo miał ten, kto je wymusił. Większy, silniejszy czy znaczniejszy mógł więc zostać w wygodnych bezpiecznych koleinach, a mniejszy musiał zjechać wozem na bok i liczyć na to, że nie ugrzęźnie na poboczu. Jedynie na kilku szerokich mostach wprowadzono zasady mijania się po konkretnych stronach. Badania kolein na drogach w ruinach Pompejów sugerują, że w mieście tym jeżdżono po prawej stronie. Jednak była to preferencja kulturowa, a nie odgórny nakaz. Co nie znaczy, że rządzący w Imperium nie zajmowali się ruchem drogowym. Wiemy, że już w I wieku przed naszą erą ruch kołowy w Rzymie stanowił tak wielki problem, iż Juliusz Cezar wydał zakaz poruszania się powozów i rydwanów przed godziną 15. Wyjątek wprowadzono dla wozów z materiałami budowlanymi na potrzeby świątyń lub innych robót publicznych. Zarządzenie miało ułatwić ruch pieszy w mieście. Ruch może i ułatwiło, ale miało to swoje konsekwencje. Ponad 100 lat później poeta Juwenalis w jednej ze swoich satyr narzeka, że hałas czyniony przez wozy w nocy nie pozwala ludziom spać. Pierwsze zasady Najstarszy zapis zasad poruszania się po drodze znajdziemy prawdopodobnie w Zhou Li (Obyczaje Zhou) z II w. p.n.e. Dzieło opisuje organizację państwa zachodniej dynastii Zhou (1046 p.n.e. – 771 p.n.e.). W księdze czytamy, że na drogach mężczyźni zajmują prawą stronę, kobiety lewą, a wozy jadą środkiem. Jednak były to nie tyle przepisy ruchu drogowego, co opis struktury społecznej. Gdy zaś trzeba było się minąć, o tym, kto którą stronę zajmie, decydował przypadek lub obyczaj, nie nakaz prawny. I takie zwyczajowe zasady nie dotyczyły całości ruchu, a określały, kto komu ma ustąpić z drogi.  W niektórych miejscach władze dość wcześnie regulowały pewne zasady poruszania się. Sachsenspiegel, saksońskie prawo z początków XIII wieku, mówiło, że pieszy ma ustąpić konnemu, konny wozowi, a wóz pusty wozowi pełnemu. Taki sposób pojmowania ruchu utrzymał się przez wiele wieków. Jeszcze w 1930 roku w raporcie australijskiego rządu znalazło się zalecenie, by na wąskich brukowanych drogach pierwszeństwo miał pojazd cięższy, nawet gdyby oznaczało to, że pojazd lżejszy musi częściowo zjechać z drogi. Obyczaj najważniejszy Dla osób pieszych bardziej naturalnym jest trzymanie się prawej strony. Niektórzy twierdzą, że dzieje się tak, gdyż większość ludzi jest praworęczna, więc żołnierz niosący tarczę na lewym ramieniu, wolał mieć ewentualnego napastnika po swojej lewej stronie, zatem w niespokojnych czasach mijał idącego z naprzeciwka człowieka wybierając prawą stronę drogi. W sytuacji, gdy zbrojny nie miał tarczy, to mając przypasaną broń po lewej stronie mógł się nią szybciej zasłonić, gdy potencjalny napastnik również był po lewej. Mijając się z nim wybierał więc prawą stronę drogi. To jednak tylko dywagacje. Pewnym jest zaś, że wybór prawej strony jest jest naturalny podczas prowadzenia zwierząt. Trzymamy je prawą ręką, więc wygodniej jest iść z lewej strony zwierzęcia, wybierając prawą stronę drogi. W Japonii zaś savior-vivre wymagał, by mijać się tak, aby przypasany u boku miecz był dalej od mijanej osoby. Tym bardziej, że na wąskich uliczkach miast mijający się samurajowie, idąc prawą stroną, mogli przypadkiem zderzyć się mieczami co mogło zostać uznane za obrazę i powód do pojedynku. Rozsądnie więc było zejść na lewą stronę, by uniknąć przypadkowego zderzenia i nieporozumienia towarzyskiego. Zwyczaj ten został sformalizowany, gdy powstawała japońska sieć kolejowa.Była ona budowana przez Brytyjczyków, więc tutaj nałożyły zwyczaj obu krajów i pociągi jeździły lewym torem. Ostatecznie przepisy z 1924 roku uregulowały kwestię ruchu lewostronnego. Do dzisiaj Japonia jest jednym niewielu państw nie będących w przeszłości brytyjską kolonią, w których obowiązuje ruch lewostronny. Po drugiej stronie oceanu koloniści mieszkający na terenie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych przywieźli ze sobą różne zwyczaje, więc brytyjskie kolonie w Ameryce Północnej nie zostały zdominowane przez brytyjski zwyczaj poruszania się lewą stroną. Co więcej, wszystkie dostępne dowody wskazują, że w kolonialnej Ameryce Północnej poruszano się zwykle po prawej stronie drogi. Wozy przesądziły sprawę Historycy zgadzają się co do tego, że najważniejszym impulsem utrwalenia ruchu prawostronnego było pojawienie się wozów typu Conestoga. Conestoga był ciężkim wozem, prototypem dla słynnych szkunerów prerii, zdolnym do przewożenia nawet do 6 ton ładunku i był ciągnięty przez 4-6 zwierząt. Po raz pierwszy wozy tego typu były używane do transportu pszenicy pomiędzy doliną Conestoga w Pennsylwanii a pobliskimi miastami. Wozy nie miały specjalnego siedziska. Woźnica albo szedł po lewej, albo siedział lub stał na tzw. lazy board umieszczonej z lewej strony pomiędzy osiami wozu, gdzie znajdował się hamulec, albo też jechał na oklep na ostatnim zwierzęciu po lewej. Lewa strona była naturalnym wyborem, gdyż większość ludzi jest praworęczna, więc lejce trzymali w prawej ręce. A skoro woźnica znajdował się po lewej, to naturalnym wyborem było mijanie się wozów na wąskich drogach po prawej stronie, dzięki czemu powożący mogli pilnować, by nie zahaczyć się wystającymi osiami. Wozy Conestoga pojawiły się około 1750 roku i sposób powożenia nimi miał tak wielki wpływ na obyczaj poruszania się po drogach, że prawostronny ruch przyjęto w najwcześniejszych amerykańskich przepisach regulujących tę kwestię. W 1792 roku władze Pennsylwanii nakazały, by wozy mijające się na Pennsylvania Turnpike pomiędzy miastami Lancaster i Filadelfia, wybierały prawą stronę drogi. Pierwsze prawo regulujące ruch na wszystkich drogach stanowych zostało przyjęte w Nowym Jorku w 1804 roku i nakazywało ono ruch prawostronny. W roku 1813 takie samo rozwiązanie przyjął stan New Jersey. Z czasem podobne zasady wprowadziły inne stany, gdy więc w USA zaczęły powstawać pierwsze samochody, ich twórcy umieszczali kierownice po lewej strony, by – podobnie jak w przypadku wozów Conestoga – kierowcy mogli mijać się jadąc po prawej stronie drogi. W Meksyku podróżowano głównie po prawej stronie, jeszcze zanim kraj uzyskał niepodległość od Hiszpanii. A prawostronną zasadę poruszania się tylko wzmocnił import samochodów z USA. Miały one kierownice z lewej strony, więc jeżdżono po prawej. Amerykańskie samochody prawdopodobnie miały też wpływ na kształtowanie się prawostronnego ruchu w Kanadzie, ale tam był to długotrwały proces. W prowincji Ontario jeżdżono po prawej stronie już w 1812 roku, ale na przykład w Nowej Szkocji jeszcze w roku 1922 poruszano się po lewej. W Europie sytuacja nie była tak klarowna. We Francji na przełomie XVIII i XIX wieku stosowano wozy dostawcze podobne do Conestoga. Woźnica siedział na ostatnim koniu po lewej. Zatem mijające się wozy zjeżdżały na prawo. Zasadę tę zaczęli stosować też i cywile. Wraz z podbojami Napoleona zasada ruchu prawostronnego zaczęła rozpowszechniać się w Europie. W 1852 roku wydano we Francji dekret, dotyczący głównych dróg i ulic miejskich, w którym nakazano ruch prawostronny. Reguły takie przyjmowały też inne kraje. W Rosji ruch prawostronny wprowadzono jeszcze za caratu, na Bliskim Wschodzie rozpowszechnił się on za czasów Imperium Osmańskiego, a w Chinach wprowadzono ją pod rządami Kuomintangu w 1946 roku. Przy zasadzie ruchu lewostronnego pozostała Wielka Brytania i jej kolonie. Ruch lewostronny Dlaczego więc Brytyjczycy jeżdżą inaczej niż reszta Europy? Poruszanie się lewą stroną drogi było na Wyspach powszechnym zwyczajem. A został on wzmocniony konstrukcją brytyjskich wozów z XVIII i XIX wieku. Były one mniejsze niż Conestoga i... miały z przodu ławkę. Ławka zaś dawała woźnicy więcej swobody. I zwykle woźnica siadał po prawej stronie koni, by móc swobodnie prawą dłonią operować batem, bez obawy, że zahaczy o ładunek z tyłu. Mijając inny wóz zjeżdżano więc na lewo. W powozach przewożących pasażerów woźnica również siadał po prawej, a obok niego siedział pomocnik, który mógł szybko zeskoczyć i pomóc pasażerom przy wysiadaniu. Pierwsze na Wyspach prawo nakazujące korzystanie z konkretnej strony drogi pojawiło się już w 1669 roku. I przepis ten mógł stać się prekursorem wszystkich brytyjskich praw dotyczących organizacji ruchu. Nakazano wówczas, by na London Bridge wozy trzymały się lewej strony. W 1772 roku Szkocja nakazała ruch lewostronny na wszystkich swoich drogach. A zasada ta została ostatecznie przypieczętowana w 1835 roku, kiedy to Highway Act narzucił ruch lewostronny na wszystkich drogach Wielkiej Brytanii. Gdy więc na Wyspach zaczęto produkować samochody, kierownice montowano z prawej strony. Zasada ruchu lewostronnego trafiła też do brytyjskich kolonii. Obecnie obowiązuje ona w ponad 60 państwach i terytoriach zależnych, głównie w Wielkiej Brytanii i części jej byłych kolonii. Z kolei na dwóch brytyjskich terytoriach zależnych – Gibraltarze i Brytyjskim Terytorium Oceanu Indyjskiego (BIOT) – obowiązuje ruch prawostronny. Gibraltar wybrał tę zasadę ze względu na granicę lądową z Hiszpanią. Z kolei BIOT składa się z niewielkiej wyspy Diego Garcia i tysięcy miniaturowych niezamieszkanych wysepek. Na Diego Garcia jest duża amerykańska baza wojskowa, więc wprowadzono tam ruch prawostronny. « powrót do artykułu
  2. 4 punkty
    Wszystkiego dobrego z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Radości, spokoju, rodziny i przyjaciół w otoczeniu, zdrowia i pomyślności. Ania, Jacek i Mariusz « powrót do artykułu
  3. 4 punkty
    Możesz jaśniej? O co ci chodzi? Kto ma wyłączyć ten telewizor? My, czy Rosjanie? A z czego ty czerpiesz wiedzę i prawdę? Z ksiąg objawionych? Właśnie włączyłem się w tą akcję. Zakładam konta na rosyjskich portalach (spróbuję też na białoruskich) i na wszelkich możliwych forach rosyjskich. Będę zamieszczał tam informacje o zbrodniach Putlera i kłamstwach jakimi karmi swoich obywateli. Rosjanie muszą wiedzieć, że są okłamywani. Jeśli my im tego nie uświadomimy, to dalej będą myśleć, że ich wódz, to bohater, gdy tymczasem jest zbrodniarzem i terrorystą. Owszem, jeden wpis na jakimś forum nic nie zmieni, ale tysiące takich wpisów może dać im do myślenia.
  4. 4 punkty
    Pączki średniowieczne były wykonane z ciasta chlebowego, nadziewane nie tylko słoniną, ale też w ogóle tłustym mięsem i dosmaczane przyprawami charakterystycznymi do mięs. W Małopolsce istniało nawet święto "Comber" - nawiązujące (nie do combrzenia się - jak chcą niektórzy), ale do przyprawy - czombru, która była afrodyzjakiem. Zwyczaj ten zanikł w XIX wieku po zakazaniu go przez zaborcę. W każdym razie jest to święto dużo starsze niż XVI wiek i przez wieki ulegało modyfikacjom. Słodkości wprowadzono w XVII wieku.
  5. 3 punkty
    Widzę, że temat się trochę rozrósł i nawet zaognił, i już chciałem dolać oliwy do tego ognia, ale „ugryzłem się” w klawiaturę , bo jeśli temat schodzi na ideologie „lewacko-prawacko-katolicko-komunistyczne”, to kończy się merytoryczna dyskusja, a zaczyna tępa, bezmyślna indoktrynacja wyższości jednych nad drugimi. Dlatego każdego, kto prowokuje i zaczyna wyzywać innych od „lewaków”, „prawaków”, „komunistów” itp. najchętniej od razu bym zbanował, gdybym mógł tu to zrobić. Problem w tym, że część społeczeństwa skażona jest taką czy inną ideologią i posługuje się nią zamiast używać wiedzy i logiki. Mało tego! Ci ludzie wychowują potem w tej swojej ideologii swoje dzieci i nie da się całkiem od nich uciec. Na pocieszenie tych co twierdzą, że powodem spadku dzietności kobiet jest ich edukacja i samorozwój, pragnę poinformować, że ponoć powszechna komputeryzacja zaczyna „uwsteczniać” niektóre pokolenia, więc jest szansa na to, że niedługo ludzkość znów zejdzie do poziomu średniowiecza, co daje nadzieję, że demografia zwów wystrzeli w górę OK, ale popatrzmy na ten wykres: źródło: https://www.macrotrends.net/global-metrics/countries/POL/poland/fertility-rate Widać na nim wyraźny spadek dzietności od roku 1950. Mimo to ten spadek wyhamowywał pomimo rządów komunistów i tendencja hamowania utrzymywała się aż do roku 1983 (wychodząc nawet na plus!), kiedy to rządy komunistów zaczęły się chwiać. Po tym znów nastąpił „zjazd” aż do roku 1998, gdy nieco się poprawiło, a potem w 2003 nastąpił gwałtowny wzrost urodzeń (SLD doszło do władzy), który utrzymywał się aż do roku 2008. Wtedy znów nieco nam wskaźnik spadł, by w roku 2014 ponownie się podnieść wabiona perspektywą socjalu serwowanego przez PiS. Wnioski wydają się takie, że rządy „lewaków” jakoś nie przeszkadzają w dzietności kobiet, wręcz przeciwnie. Rząd SLD spowodował gwałtowny wzrost dzietności kobiet pomimo, że nie dawali ludziom gotówki w postaci 500+ itp. programów(!). Jak to się więc stało, że ludzie nagle postanowili mieć wtedy dzieci? W 2015 roku PiS postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i dać ludziom pieniądze „na dzieci” kupując sobie jednocześnie głosy wyborcze. To zadziałało, ale jak widać na krótką metę, bo już w 2018 roku nastąpił spadek (zaledwie po 3 latach od wprowadzenia 500+). Widać więc, że za pieniądze nie da się kupić dzietności, nie da się „kupić” dzieci (a jeśli się da to chwilowo). Co więc sprawia, że ludzie chcą mieć dzieci, skoro nie chodzi aż tak bardzo o pieniądze? Ale czy na pewno? Ciekawy byłem jak się ma dzietność do inflacji, więc położyłem na tym wykres inflacji: I rzeczywiście. Na tym wykresie widać, że wzrost inflacji spowodował stałą tendencję spadkową. Ale jest pewne zaskoczenie, bo w czasie największej inflacji w latach 1990-1991 powinna ona spowodować gwałtowny spadek dzietności, a tymczasem był on niewielki. Widać więc, że ludziom nie zupełnie o pieniądze chodzi i potwierdza to, że za pieniądze nie da się „kupić” dzieci. Dlatego ponowna korupcja polityczna PiS nie udała się i PiS przegrał „wygrane” wybory. Skoro więc nie chodzi aż tak bardzo o pieniądze, to o co chodzi? Co sprawiło, że dzietność za SLD zaczęła tak gwałtownie rosnąć? Jak już pisałem, nie przypominam sobie aby SLD zaczęło ludziom rozdawać kasę na dzieci. Myślę, że dzietność wzrosła, bo ludzie poczuli, że nadchodzą nowe lepsze czasy i wzrost bezpieczeństwa. Inflacja wyhamowała. W 1999 Polska przystąpiła do NATO, a w 2004 roku wstąpiliśmy do Unii Europejskiej. Nastąpił wzrost swobód obywatelskich. Ludzie poczuli się wolni. Poczuli liberalizm. Zaczęto reformy szkolnictwa, budowę nowych żłobków i przedszkoli. Zaczęła poprawiać się opieka zdrowotna itp. itd. Dlaczego PiSowi udało się poprawić dzietność w tak słabym stopniu? Bo pieniądze to nie wszytko. Co z tego, że dali ludziom kasę, jak jednocześnie zabrali ją ze szkół, przedszkoli czy szpitali. Do tego zaczęli ograniczać swobody obywatelskie. Ograniczać dostęp matkom do podstawowych badań płodów. Zaczęli coraz bardziej ograniczać możliwość aborcji, nawet za cenę życia kobiet! To absurd, który sprawia, że kobiety naprawdę zaczęły bać się zachodzić w ciążę! Moje spostrzeżenia (chodzi głównie o Polską demografię) na ten temat są takie: Dawniej, gdy medycyna stała na niskim poziomie, umierało bardzo dużo dzieci (czasami kobieta rodziła 8-10 dzieci, a do dorosłości dożywało 2-3). Aborcje prawie nie były robione. Przetrwały tylko najzdrowsze i najmocniejsze dzieci. Śmierć dzieci była powszechna. Ludzie godzili się z tą sytuacją, bo nie mieli innego wyjścia. Ale wiedzieli też, że jeśli urodzi się dziecko kalekie, to nie przeżyje. Nie czuli więc też strachu, że całe życie będą musieli opiekować się niepełnosprawnym dzieckiem. Takie sytuacje zdarzały się rzadko. Ludzie żyli we wspólnotach wielorodzinnych i wielopokoleniowych. Wiedzieli, że w razie problemów mogą liczyć na pomoc. Obecnie medycyna stoi na tak wysokim poziomie, że możliwe jest utrzymanie przy życiu nawet bardzo chorych dzieci. Jednak ich utrzymywanie przy życiu zwykle jest bardzo kosztowne. (a wg mnie czasami nawet nieetyczne, a bywa, że wręcz barbarzyńskie) Ale medycyna obecnie pozwala też zwykle wykryć i usunąć ciążę, która nie daje szans na urodzenie zdrowego dziecka. Jeśli ogranicza się kobietom możliwość zbadania płodu i możliwość decydowania o tym, co począć z wadliwym płodem, to w kobietach (ale też w mężczyznach) narasta strach. (Do tego dochodzi „nakaz” rodzenia dzieci z gwałtów). Widmo takich sytuacji jest dla wielu rodzin trudne do zaakceptowania. Do tego brak jest ze strony państwa należytej pomocy dla rodzin opiekujących się niepełnosprawnymi osobami. Państwo nie chce brać na siebie tak dużych kosztów, więc rodziny są zostawiane samym sobie. To jest nie do zaakceptowania. W takich warunkach ludzie nie będą chcieli mieć dzieci. I nie pomogą w tym żadne 500+ czy 800+. Pary albo ograniczają możliwość posiadania potomstwa, albo uciekają za granicę, gdzie mają dostęp do nowoczesnej medycyny i lekarzy nie obciążonych prawnie i/lub religijnie. Dzietność Polek na emigracji jest dużo wyższa niż dzietność Polek w kraju. Tam gdzie kończy się liberalizm, a zaczyna zamordyzm, dzieci nie będzie. Jeśli to nie da polskim politykom nic do myślenia, to żadnej poprawy w tym względzie nie będzie. Potrzebna jest mądra polityka prorodzinna. Przede wszystkim możliwość decydowania Polaków o sobie (nie tylko kobiet). Inwestowanie w medycynę prenatalną. Dostęp do rzetelnej informacji medycznej. Dostęp do nowoczesnych leków zapobiegających niechcianej ciąży. Dostęp do nowoczesnych technik in-vitro. Inwestowanie w żłobki i przedszkola, aby rodzice mogli prowadzić życie zawodowe bez obaw o swoje dzieci. Inwestowanie w szkoły i zapewnienie dzieciom zdobywania rzetelnej wiedzy (a nie zabobonów i indoktrynacji). Rozwijanie programów pozaszkolnych dla dzieci i młodzieży. Dofinansowywanie i rozwijanie ośrodków pomocy społecznej, nastawionej na pomoc rodzinom, które z różnych powodów znalazły się w trudnej sytuacji. Dawanie kasy do ręki mobilizuje jedynie ludzi pazernych i leniwych. To jest droga donikąd. Dzieci to nie przedmioty. „Kupowanie” dzieci przez państwo to proceder wg mnie wręcz obrzydliwy. To element korupcji politycznej, która przypomina mi handel ludźmi. To patologia, która nie ma nic wspólnego z pomaganiem. To patologia. Chyba jednak trochę ulało mi się tej oliwy do ognia i pewnie narażę się wielu ludziom, zwłaszcza ludziom „kultury” i „antylewactwa”, ale tematu już ciągnął nie będę. Z mojej strony EOT ⛔ więc nie będę odpowiadał na żadne cytowania.
  6. 3 punkty
    Przed 50 laty w laboratorium ISOLDE w CERN-ie odkryto, że jądra atomów mogą zmieniać kształt. Wówczas zaobserwowano to zjawisko w odniesieniu do jąder rtęci, później również bizmutu. Teraz naukowcy stwierdzili, że również i jądro złota zmienia kształt, ale w inny sposób niż rtęć i bizmut. Najnowsze badania dowiodły więc, że zjawisko zmiany kształtu jądra atomowego wciąż stanowi wyzwanie dla naszego rozumienia fizyki na poziomie atomów. Wraz z utratą masy, jądra atomów mają tendencję do kurczenia się. Jednak trzeba pamiętać, że są one złożonymi systemami, zbudowanymi z protonów i neutronów, które są z kolei zbudowane z kwarków. Zwykle mają kształt sfery, ale gdy usuniemy cząstki z ich wnętrza niekoniecznie po prostu się skurczą, zachowując kształt. Z dotychczas przeprowadzonych badań wiemy, że jądra rtęci i bizmutu, których pozbawiono nawet pojedynczego neutronu, mogą dramatycznie zmieniać kształt z takiego przypominającego standardowa piłkę w podobny do piłki do rugby. Naukowcy z ISOLDE postanowili zbadać, jak przebiegają zmiany kształtu atomu złota pozbawianego neutronów. Przyjrzeli się więc atomom złota posiadającym od 104 do 97 neutronów. Stabilny naturalny atom złota posiada 118 neutronów i 79 protonów. Wyniki badań były zaskakujące. Jeszcze przy 108 neutronach atom złota był sferą. Przy 107 zmienił kształt na taki, jak piłka do rugby, i pozostawał takim do 101 neutronów w jądrze. Także i w przypadku złota – podobnie jak wcześniej w przypadku rtęci, bizmutu i ołowiu – doszło do zmiany średniego promienia kwadratowego atomu około liczby 104 neutronów. Jednak w przypadku złota pojawiła się jeszcze dodatkowa zmiana kształtu, do której doszło przy 99 neutronach. Takiego wzorca ewolucji kształtu jądra nie obserwowaliśmy nigdy wcześniej. W przeciwieństwie do rtęci i bizmutu, gdzie zmiany są równomiernie rozłożone, by zmniejszyć energię wiązań, w przypadku złota kształt piłki do rugby zdecydowanie wygrywa, gdy w jądrze jest około 104 neutronów. Później, przy 99 neutronach, jądro złota znowu wygląda jak piłka do rugby i nagle zmienia się w standardową piłkę, mówi główny autor badań, James Cubiss. Po przeprowadzonych badaniach do pracy usiedli teoretycy, którzy próbowali wyjaśnić zaobserwowane zjawisko na gruncie obowiązujących teorii. Stwierdzili, że model budowy jądra atomowego, którym się posługują, oddaje prawidłowo zmiany kształtu atomu złota tylko wówczas, jeśli do obliczeń wprowadzą dodatkowe dane. Tak więc po 50 latach od odkrycia fenomenu zmiany kształtu jądra atomu zjawisko to wciąż jest zagadką dla fizyki. « powrót do artykułu
  7. 3 punkty
    W społeczeństwo została wpompowana masa neurotycznych kalek myślowych powodujących, że jakiekolwiek słowo o "duchowości" od razu kojarzy się niemyślącym samodzielnie ludziom z przemocą, gwałtami, narzucaniem itp. Problem polega na tym, że nie potrafią ci ludzie przetworzyć informacji wynikającej z takiego artykułu. Ich własne neurotyczne skojarzenia wprowadzają ich momentalnie na wąską ścieżkę jednotorowego myślenia. Widać to od razu po niektórych komentarzach. Tymczasem kwestia duchowości jest ważna dla każdego człowieka. Człowiek potrzebuje mieć odniesienie do czegoś co jest dla niego transcendentne, niewzruszalne. Jeśli tego nie ma wzrasta poczucie niepewności - które szczególnie w sytuacja traumatycznych może prowadzić do tragedii. PS: raczej nie spodziewam się pozytywnego odbioru tego komentarza na tym forum
  8. 3 punkty
    Nie, to wynik doświadczeń ludzkości z pieniądzem zwiększający stabilność rynków finansowych. Kreacja pieniądza jest obecnie pod kontrolą banków centralnych z jednej strony a z drugiej jest dopasowywana do potrzeb rynku poprzez akcję kredytową - pieniądza potrzeba tyle na ile zaciągnięto długów. Oczywiście nie jest to jedyny możliwy algorytm, ale jest prosty i świetnie się sprawdza, nie należy zapominać że w finansach przez setki lat siedzieli "ci brakujący ludzie z prawego ogona krzywej Gaussa", w tym setki Einsteinów. Ja niczego nie muszę zakładać, w głębi duszy pozostałem fizykiem i opisuję rzeczywistość. Bitcoin w pewnych aspektach ma własności pieniądza w innych nie. Prawda III rodzaju. Ilość pieniądza w obiegu jest określana również przez to, ile jest on wart. W sytuacji, kiedy pojawiły się gro(sato)sze znikają efektywne przeszkody dla rozdrabniania, przez co "wzrost wartości" bitcoina jest równoważny niekontrolowanej emisji pieniądza fiducjarnego! Bilion $? W "obiegu" może pojawić się 100 razy tyle! To waluta, która dalej ma tę własność, że jedynymi beneficjentami "emisji" są posiadacze pieniądza. W przypadku banków ogranicznikiem poziomu zysków są stopy procentowe i wymagany procent rezerwy: jeśli na rynku pojawi się dodatkowy milion, to bank zarabia wyłącznie procenty od tego miliona, jednocześnie wykonując cholernie użyteczną społecznie robotę racjonalnie sterując akcją kredytową dla przedsiębiorców. W przypadku bitcoinów nie opłaca się ich pożyczać o ile nie mamy gwarancji większej stopy zwrotu niż przeciętna, a nie możemy tego mieć z powodów matematycznych! Bitcoin to pasożyt i nowotwór systemu finansowego, taki który przypadkiem sam wytwarza opiaty uśmierzające ból (i do tego sporo halucynogenów). Chorzy nie chą go wyciąć, bo wydaje im się że robią coraz bogatsi Pieniądz musi mieć stabilną wartość. To dlatego ludzie podają wartość BTC w dolarach, a nie ceny w BTC. Można przyjąć, że system został zhakowany. Gdyby bitcoin był fizyczny i zaczęto nim powszechnie płacić w sklepach, to najdalej po kilku miesiącach zostałby zdelegalizowany. Niematerialność pozwoliła na wymknięcie się mechanizmom obronnym. Równie dobrze mógłbym sam drukować takie "banknoty" w postaci elektronicznego papieru, tzn. byłyby to obligacje wyświetlające sobie swoją obecną wartość w dolarach. Wystarczyłoby, aby dostatecznie wiele ludzi uwierzyło w te deklaracje (obietnica kupna) aby swobodnie krążyły w obiegu. Już wtedy byłoby to dyskusyjne (obietnica bez pokrycia, no bo jaka jest różnica z punktu widzenia kupjących czy kopie je jedna osoba czy miliony oraz czy w przyszlości będzie jedna osoba która te obligacje wykupuje czy wiele). Do pewnego momentu takimi pieniędzmi by obracano, ale gdyby ich wartość zaczęła coraz szybciej rosnąć uznano by je za aktyw... Byłoby to oszustwo nawet gdybym wzorem Ponziego prawie do końca wypełniał swoje zobowiązanie. Schemat Ponziego który jest rozproszony dalej jest oszustwem, nawet jeśli za "sztamę" odpowiada blockchain. W jaskiniach dobrze zachowywały się kości przez co mamy wypaczony obraz. Obserwacje ludów prymitywnych pokazują, że prawie żaden w nich nie mieszka, to ekstremum dotyczące chłodnego klimatu. Dopiero teraz żyjemy w jaskiniach które sami budujemy, do jaskiń wprowadził nas postęp techniczny (beton). Jakby Ci to wyjaśnić... Twoja wolność kończy się tam gdzie zaczyna się moja Zbyt długo rządy pozwalały na eksperyment w postaci kryptowalut, głównie z powodów tych samych dla których miały one taką popularność wśród "inwestorów": nikłego zrozumienia jak działa rzeczywistość Mój pradziadek też lubił postęp. Jako prosty chłop (o ile prosty chłop może znać biegle 4 języki obce w mowie i piśmie) wykupił od hrabiego pół wsi (choć w domu się nie dojadało), zawsze płacił złotem i uwielbiał papierowe pieniądze. W końcu kiedyś znaleziono siennik wypchany "nowoczesnymi" pieniędzmi, które wtedy były już warte dokładnie tyle samo ile siano które zastąpiły (jakby ktoś nie znał określenia etymologii określenia "siano" na pieniądze to już wie, odnośnie "kapusty" mam kilka hipotez ) . Jest kolega taki sam jak mój dziadek - cwany, obrotny i odnoszący sukcesy, do momentu zderzenia z tymi aspektami rzeczywistości których nie do końca rozumie z powodu własnych ograniczeń. Bitcoin zostanie zdelegalizowany, a kolega usłyszy coś takiego: Wystarczy kupić jakikolwiek aktyw. Zresztą podatek inflacyny nie jest taki zły, istotna jest suma wszystkich obciążeń podatkowych na społeczeństwie/gospodarce i jakość/ilość usług które za nie dostajemy z powrotem. Dlatego konto w banku ma przewagę nad materacem, ze względu na oprocentowanie. Nie pokrywa ono pompowanej inflacji, jednak minimalna uczciwość wymagałaby przynajmniej porównania zakumulowanych stóp procentowych dla jednego dolara. Szastanie gołą wartością to zwykła demagogia! Do tego warto uwzględnić rosnącą jakość towarów, za 1 obecnego dolara może kolega kupić rzeczy, które warte byłyby w 1900 setki $AD1900! BTW. Dodruk pieniądza jest pokazaniem wała Chinom które straciły możliwość kupowania czegokolwiek sensownego za swoje ciężko zarobione obligacje skarbowe rządu USA. Dokładnie z tego samego powodu, dla którego nie można wybudować fermy świń w środku osiedla mieszkaniowego. Przeszkadza innym. Jak ludziom nie przeszkadza (zazwyczaj) że ktoś w domu raczy się narkotykami, to wojny gangów, napady rabunkowe i akwizycja przed szkołami już tak. Bitcoin stał się problemem.
  9. 3 punkty
    Kłamstwo. (Owszem, teiści czasami coś tam badają, ale tylko po to, aby spróbować w jakikolwiek sposób "udowodnić" ateistom lub innowiercom swoją rację. Robią to więc dla nich, a nie dla siebie. Teiści nie potrzebują dowodów na poparcie swojej wiary, co zresztą sama potwierdziłaś, cytuję:) A to jest właśnie dowód na powyższe kłamstwo. To kolejne kłamstwo. A wynika to z tego, że teiści nie są w stanie zrozumieć, że ktoś może nie wierzyć i mylą wiarę z niewiedzą. Droga Ergo Sum. Ateiści nie wierzą. Ateiści albo coś wiedzą, albo nie wiedzą. Jeśli czegoś nie wiedzą, to stawiają tezy, pewne domysły, a potem je badają, czy mogą być prawdziwe, czy nie. Te, które da się udowodnić, że nie są prawdziwe, zostają odrzucone. A te, które uda się udowodnić jako prawdziwe, stają się wiedzą. Tezy to nie wierzenia, tylko zbiór możliwości, które następnie są badane. Tak samo jest z Bogiem/bogami. Ateiści nie mogą twierdzić, że Bóg/bogowie istnieją, bo nie ma dowodów na to istnienie. Ateista może jedynie założyć tezę, że Bóg istnieje i próbować tą tezę udowodnić, ale o ile wiem, jeszcze nikomu to się nie udało. A dopóki się to nie udało, można uznać, że nie istnieje, tak samo jak można uznać, że nie istniała i nie istnieje Calineczka, choć jej dzieje także zostały spisane w "księgach". Przykład. Ja stawiam tezę, że we wszechświecie istnieje życie poza Ziemią. Ty nazwiesz to wiarą. Ja też mogę to sobie potocznie nazwać wiarą, ale stricte wiarą to nie jest, to zasadnicza różnica. Dla mnie to teza, która stanie się wiedzą, gdy istnienie tego życia zostanie udowodnione. Wiarą byłoby to wtedy, gdybym powiedział, że nie potrzebuję dowodu na to, że takie życie istnieje. Ale ludzie są różni. Są osoby, które mówią, że wierzą w Boga, ale w ogóle nie przestrzegają zasad tej "swojej" wiary. Kłamią, kradną, nie chodzą do świątyń, nie odprawiają rytuałów itp. Są też ludzie, którzy twierdzą, że są ateistami, ale ciągle w coś wierzą, a nawet chodzą do wróżki (znam taką osobę). Jedni i drudzy kłamią, świadomie lub nieświadomie, ale kłamią. Nie możesz więc uważać, że ateiści też wierzą, robiąc to na podstawie osób, które kłamią. Tak samo i ja nie twierdzę, że teiści nie wierzą w Boga mimo, że znam takich, którzy mówią, że są wierzący, a nie celebrują w żaden sposób tej wiary. Powiem więcej, mógłbym uznać, że katolik, który dla siebie bada np. prawdziwość zapisów w Biblii, jest osobą niewierzącą! Dlaczego? Bo powinien bezwzględnie wierzyć, że te zapisy są prawdziwe, a próbując badać ich prawdziwość podważa swoją własną wiarę! To jest też dowód na to, że wiara nie jest prawdą, wręcz przeciwnie, wiara zamyka drogę do poznania i do prawdy (tak, to jest całkowite zaprzeczenie tego, co głoszą np. księża)! Z tego też powodu ateista nie może posługiwać się wiarą(!), ale prawdziwy ateista, a nie ten, któremu wydaje się, że nim jest. Życie nie jest czarno-białe. Wiele osób tkwi w różnych odcieniach kolorów i szarości. Twój problem polega na tym, że w ogóle nie masz pojęcia o ateizmie i o tym, co naprawdę czują ateiści (bo pewnie nigdy nie byłaś ateistką), ale nie przeszkadza ci to o nich mówić. W przeciwieństwie do ciebie, ja byłem kiedyś osobą wierzącą, praktykującym katolikiem, który, co niedziela chodził do kościoła, który celebrował wszystkie te rytuały itd. Moja przemiana w ateistę trwała ponad 20 lat! Wiem jak trudno jest oderwać się od sekty, do której wciąga cię otaczające środowisko, a nawet rodzice (więc nie dziwi mnie, że tak wielu ludzi w niej tkwi). Tak sekty, bo dla mnie kościół katolicki to także sekta jak każda inna, tylko że bardzo duża i mająca wpływy we władzach państwowych (wielu krajów niestety, nie tylko Polski). Ty nie jesteś w stanie zrozumieć, że KK to sekta, bo sama w niej tkwisz. Zrozumiesz to, jak z niej wyjdziesz (jeśli to kiedykolwiek nastąpi).
  10. 3 punkty
    Marks, jak każdy, czasem powiedział coś, co jest prawdą. Największy problem jest jednak w tym, że podstawa na której buduje swoją teorię jest fałszywa. Opierał się on na laborystycznej teorii wartości, która została w całości obalona i zastąpiona teorią użyteczności krańcowej. Z samego tego powodu większość jego tez można wyrzucić z marszu na śmietnik. W dodatku w celu lepszego zrozumienia tematu polecam rozdzielić rolę kapitalisty i przedsiębiorcy. Kapitalista to ktoś dostarczający kapitał, przedsiębiorca zarządza firmą. Często są to te same osoby, ale są rozdzielone, nas przykład gdy firma jest finansowana z kredytu. Wtedy kredytodawca jest kapitalistą, a właściciel firmy przedsiębiorcą. Rozdzielenie jest użyteczne, bo różna jest też natura zarobionych pieniędzy. Zysk kapitalisty wynika z oprocentowania, to jest z preferencji czasowej (wynagrodzenie za odłożenie konsumpcji na przyszłość i wypożyczenie kapitału), zarobek przedsiębiorcy wynika z umiejętności efektywnej alokacji zasobów. Nawet gdy to ta sama osoba, to ciągle musi podejmować decyzję za dwie role osobno, na przykład czy bardziej opłaca mu się inwestować pieniądze w swoją firmę, czy w coś innego. Nie ma żadnej wrogiej walki pomiędzy kapitalistą i robotnikiem. Kapitalista i robotnik podejmują się współpracy, a nie wrogiej walki. Nie toczę wrogiej walki z właścicielką kiosku, gdy idę od niej kupić gazetę. Niechybnymi zwycięzcami tej współpracy są oboje. Gdyby nie byli, nie podejmowaliby się jej. Bzdura. Strata polega na tym, że pomimo prowadzenia działalności i zaangażowania środków produkcji zamiast otrzymywać pieniądze, traci się je. Jeszcze nie słyszałem aby robotnicy zamiast otrzymywać wypłatę musieli dopłacać do tego, że pracują, a to by oznaczał podział strat z kapitalistą. Robotnik nie dzieli ani strat, ani zysków z kapitalistą. Zamiast tego oferuje swoje usługi na najlepszych warunkach jakie może na rynku znaleźć, a one są zależne od jego produktywności, która zależy od kompetencji. Przynajmniej w normalnej gospodarce, wiadomo że w budżetówce są różne patologie. Firma nie obniża pensji gdy jest na stracie. Firma obniża pensje, gdy pensja nawet po obniżce praca w tej firmie jest wciąż dla pracowników najlepszą opcją. W przeciwnym wypadku dostaje wypowiedzenia i zostaje bez pracowników, przynajmniej tych którzy są coś warci. Sztywność cen zależy od umowy. Faktycznie, w dzisiejszych czasach ceny pracy są dużo bardziej sztywne niż środków utrzymania. Duża w tym "zasługa" wyznawców Marksa w stylu lewicowych partii politycznych walczących o "poczucie bezpieczeństwa i pewność zatrudnienia" a także związków zawodowych. Jeśli Marks chciałby te instytucje zaorać, to chętnie się do niego przyłączę. Coś mi jednak mówi, że jest odwrotnie. Nie wiem w jakim świecie żyjesz, ale zarządzanie firmą nie polega na podnoszeniu cen towarów i nie podnoszeniu pensji pracownikom. Inflacja jest szkodliwa, zgadzam się. Najczęściej napędzają ją programy socjalne i żądania organizacji pracowniczych. Najbardziej hardkorowi wolnorynkowcy są zwolennikami wzrostu wartości pieniądza wynikającego ze zwiększania produktywności. Natomiast w żadnym wypadku nie zmusza ona do szukania innej pracy. Zbyt niska płaca w stosunku do wartości pieniądza zachęca do poszukiwania nowej pracy, ale sama inflacja nie jest w stanie tego zrobić gdy przedsiębiorca jest czujny. Nie ma żadnej rekompensaty straty. Wydając więcej pieniędzy tracisz nawet jeśli za całość ktoś kupi coś od Ciebie i nawet jeśli podatki wynoszą 0. Z prostego powodu. Jeśli chcesz aby te pieniądze do Ciebie wróciły, musisz oddać coś w zamian. Gdybyś ich nie wydał, miałbyś je i nie musiał oddawać niczego w zamian. Jako znawca myślałem, że znasz podstawy. Polecam poczytać Misesa zamiast Marksa. Tam jest opowieść o żebraku, który przyszedł do właściciela hotelu i próbował go przekonać, że zarobi on na przekazaniu pewnej sumy żebrakowi, bo żebrak zobowiązuje się do wydania całości tej kwoty w jego hotelu. Chyba nie muszę tłumaczyć, że właściciel hotelu byłby na tej operacji stratny, bo musiałby przygotować pokój dla żebraka itp? Nie prawdziwe. Nie da się nagromadzić i odłożyć na zapas pracy, co najwyżej bogactwo(ekonomia) lub energię(fizyka). Twierdzenie to opiera się na laborystycznej teorii wartości której pisałem na początku. Smithowi można to wybaczyć, za jego czasów ekonomia praktycznie nie istniała i pionierzy często robią błędy, a przynajmniej popełniają nieścisłości. Tak z ciekawości: obserwowałeś kiedyś jak faktycznie działa gospodarka? To działa całkiem odwrotnie i błąd wynika z braku rozróżnienia pomiędzy kapitalistą a przedsiębiorcą. Kapitał płynie do przedsiębiorstw, które są efektywniejsze. Jeśli firma z większym kapitałem jest zarządzania gorzej niż Twoja, a jedyną przewagę którą ma, to kapitał, to kapitał od niej odpłynie i przypłynie do Ciebie. Tak działają inwestorzy. Kompletnie nie interesuje ich, czy firma jako całość wygeneruje większe zyski niż Twoja, a jedynie jaki będą mieli procent zwrotu z inwestycji, więc dadzą Ci kapitał nawet jeśli ktoś inny zarobi nominalnie więcej niż Twoja firma. Zbyt daleko idące uogólnienie. Czasem tak, czasem nie. Pierwszy w miarę sensowny akapit, który napisałeś. Gigant zostaje gigantem tak długo jak taka forma organizacji w efektywny sposób organizuje produkcję i jest to mechanizm rynku regulujący wielkość organizacji. Dochodzi jeszcze jedna sprawa. Małą firmę założyć o wiele łatwiej niż dużą i gdy jeden mały konkurent zostanie zniszczony cenami dumpingowymi, kolejny jest już na horyzoncie i może się okazać, że aby zachować pozycję monopolisty gigant musi permanentnie ponosić stratę, co z natury rzeczy jest nieopłacalne.
  11. 3 punkty
    Ciekawostka: Raki zimowały ... w d*pie. I nie jest to przekleństwo, czy gwara. Jest to nazwa rzeki na Podolu, która brała początek w źródłach niegdyś gorących (do końca XVIII wieku), nie zamarzająca w zimie i bardzo czystej - słynącej z wielkich ilości raków, które można było łowić zimą. Stąd właśnie pochodzi powiedzenie "pokażę Ci gdzie raki zimują", albo też "jechać do d*py na raki". Rzeka ta dzisiaj nazywa się Zupa, a leży nad nią miejscowość Duplisko. (Nazwa powinna być pisana z dużej litery, ale automat rozpoznał ją jako brzydkie słowo i zamienił na pisane z małej i gwiazdką))
  12. 3 punkty
    Koncepcja graficzna bardzo ciekawa. Ważne że jest to poczet zupełnie nowy. W ten sposób możemy się na nowo skupić na ich historii. Naszej historii. Ta "draftowość" grafiki jest czymś co mi się podoba. Daje widzowi pole do wyobraźni, a jednak podpowiada mu na tyle dużo szczegółów że wciąż jest to rzecz edukacyjna. Nie jestem osobą, która hurra-optymistycznie wita każdą taką rzecz, co więcej mam ogromne obiekcje co do współczesnych form graficznych - ale tutaj daję pozytyw.. Należy jednak pamiętać że nie tylko Matejko z uczniami zrobili poczet władców. Są znane przynajmniej jeszcze trzy pełne poczty w tym - taki który niestety podoba mi się bardziej niż naszego mistrza - tj poczet wykonany przez Bacciarellego (choć jest tu więcej nieścisłości historycznych - np. Jadwiga jest u niego brunetką a była blondynką)
  13. 3 punkty
    Wystarczy nie unikać w diecie surowych warzyw i owoców lub przynajmniej używać często odrobinę świeżej naci pietruszki by nie mieć niedoboru wit. C. Podczas mrożenia rosnące kryształy wody dziurawią organelle komórkowe oraz same komórki. Podczas rozmrażania z uszkodzonych organelli komórkowych wycieka zawartość. Reakcje chem. z witaminą C zmniejszają zawartość tej ostatniej. Do transportu transoceanicznego statkami owoców (papryka to owoc) się nie mrozi! Efektem byłaby paćka po rozmrożeniu, co znamy z kuchni. Stosuje się trik oparty na wiedzy z zakresu fizjologii roślin. Wśród substancji pełniących rolę hormonów u roślin jest m.in. CO² oraz etylen. Zwiększenie stężenia CO² (na czas transportu) sprawia, że owoce przechodzą w stan "hibernacji". Przed wysłaniem do handlu umieszcza się je na kilka dni w pomieszczeniu z małym dodatkiem etylenu, co jest dla komórek owoców NATURALNYM sygnałem, by przyspieszać dojrzewanie. Zresztą dojrzewający owoc dodatkowo sam produkuje i wydziela etylen, który jeszcze przyspiesza dojrzewanie jego i sąsiednich owoców.
  14. 2 punkty
    Fizycy z całego świata przez wiele lat poszukiwali konkretnego stanu jądra atomu toru, który może zapewnić wiele korzyści technologicznych i naukowych. Mógłby on zostać wykorzystany do budowy zegarów atomowych znacznie bardziej precyzyjnych, niż obecne. Mógłby zostać użyty do znalezienia odpowiedzi na podstawowe pytania z dziedziny fizyki, jak na przykład czy pewne stałe są rzeczywiście stałymi czy też ulegają zmianie w czasie i przestrzeni. W końcu się udało. Naukowcy z Uniwersytetu Technicznego w Wiedniu i niemieckiego Narodowego Instytutu Meteorologicznego jako pierwsi wykorzystali laser do precyzyjnego wprowadzenia jądra atomowego na wyższy poziom energetyczny i dokładnego pomiaru jego powrotu do stanu pierwotnego. W ten sposób połączyli klasyczną fizykę kwantową z fizyką atomową. Kluczem do sukcesu było stworzenie specjalnych kryształów zawierających tor. Manipulowanie atomami czy molekułami za pomocą laserów jest codziennością. Jeśli odpowiednio dobierzemy długość fali światła laserowego, możemy przełączać atomy i molekuły w różne stany i dokładnie mierzyć ich energie. Metody takie są powszechnie wykorzystywane w fizyce czy chemii. Lasery używane są też w komputerach kwantowych do przechowywania informacji w atomach lub molekułach. O ile jednak od dawna potrafimy manipulować stanem atomu, to wydawało się to niemożliwe w przypadku stanu samego jądra. Jądro atomowe również może przełączać się pomiędzy różnymi stanami kwantowymi. Jednak zwykle wymaga to co najmniej 1000-krotnie więcej energii niż energia elektronów w atomie czy molekule. Dlatego właśnie manipulowanie jądrem atomowym za pomocą laserów nie wychodziło. Po prostu energia fotonów jest zbyt niska, wyjaśnia profesor Thorsten Schumm, główny autor badań. Ta niemożność laserowego manipulowania jądrem to poważny problem, gdyż jądra atomowe to idealne obiekty kwantowe do precyzyjnych pomiarów. Są znacznie mniejsze niż atomy i molekuły, więc i znacznie mniej podatne na zewnętrzne zakłócenia, taki jak pola elektromagnetyczne. Innymi słowy, jądro atomowe dałoby nam okazję do przeprowadzenia bezprecedensowo precyzyjnych pomiarów. Już w latach 70. w świecie nauki pojawiła się koncepcja, że istnieje pewne jądro atomowe – jądro toru-229 – którym może być łatwiej manipulować za pomocą lasera niż innymi jądrami. Jądro to posiada bowiem dwa bardzo bliskie stany energetyczne. Na tyle bliskie, że energia lasera powinna wystarczyć, by je zmienić. Przez dekady istniały jedynie pośrednie dowody, że do takiej zmiany może dojść. Problem w tym, że aby dokonać za pomocą lasera zmiany stanu energetycznego, musisz bardzo precyzyjnie znać energię potrzebną do przeprowadzenia tej zmiany. Znajomość tej energii z dokładnością do 1 elektronowolta jest bezużyteczna, jeśli do wykrycia zmiany poziomu energetycznego potrzebujesz precyzji rzędu jednej milionowej elektronowolta, dodaje Schumm. Wiele grup naukowych próbowało badać tor utrzymując pojedyncze atomy w pułapkach elektromagnetycznych. Austriacko-niemiecki zespół wykorzystał jednak inną technikę. Uczeni stworzyli kryształy zawierające olbrzymią liczbę atomów toru. Z technicznego punktu widzenia jest to skomplikowane. Jednak ma tę przewagę nad innymi technikami, że możemy badać nie jeden atom, ale jedną wiązką lasera trafić w około 1017 atomów toru. To około milion razy więcej niż jest gwiazd w naszej galaktyce, mówi Fabian Schaden, który stworzył odpowiednie kryształy i dokonywał pomiarów wraz z kolegami z Niemiec. Profesor Schumm od 2009 roku skupił się wyłącznie na poszukiwaniu energii zmiany stanu energetycznego jądra toru-229. Historyczny moment miał miejsce 21 listopada 2023 roku, kiedy po raz pierwszy uzyskano jasny sygnał o zmianie stanu energetycznego jądra atomu po oświetleniu go laserem. Od tamtego czasu autorzy badań szczegółowo sprawdzali i analizowali wyniki eksperymentu, by obecnie móc je publicznie ogłosić. Jesteśmy szczęśliwi, że dokonaliśmy przełomu. Pierwszego laserowego wzbudzenia jądra atomu, cieszy się Schumm. Teraz, gdy wiemy, jak dokonać takiego wzbudzenia, naukowcy mogą przystąpić do wykonywania precyzyjnych pomiarów. Od samego początku pojawienia się koncepcji wzbudzenia jądra toru-229 za pomocą lasera, naukowcy myśleli o zbudowaniu niezwykle precyzyjnego zegara atomowego. Jedna to nie wszystko. Dzięki nowej technologii badania pola grawitacyjnego Ziemi staną się tak precyzyjne, że możliwe będzie wykrywanie złóż minerałów czy niezwykle słabych trzęsień Ziemi. Tor może zostać też wykorzystany do upewnienia się, czy stałe fizyczne na pewno są stałe. Nasza metoda pomiarowa to dopiero początek. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co dzięki niej zostanie osiągnięte. Ale wiemy, że będą to ekscytujące rzeczy, podsumowuje Schumm. « powrót do artykułu
  15. 2 punkty
    Chłopie, a raczej amebo intelektualna. Jak chcesz, aby cię nie obowiązywał 'zielony ład' to po prostu nie wnioskuj o dotacje pieniężne z 'zielonego ładu' - wtedy możesz sobie robić co chcesz na swoim polu. Proste? Bardzo proste.
  16. 2 punkty
    Ale po co komu te piki demograficzne? Fetyszyzm ciągle rosnącej liczby ludności? Państwa powinny działać tak, by radzić sobie w zmieniającej się sytuacji demograficznej, a nie próbować jednego tylko sposobu - zwiększenia dzietności. Bo to i tak nie wyjdzie. Za to później politycy będą mogli rozłożyć ręce i stwierdzić "próbowaliśmy". Może i o to im właśnie chodzi. Bo łatwiej jest rzucić zasiłkiem, zyskać tani poklask i stwierdzić "próbowaliśmy", niż przemodelować cały system gospodarczy i opieki społecznej.
  17. 2 punkty
    Jak wyjdziesz, to nikt tego zagwarantuje. Brytole plują sobie w brodę już od dłuższego czasu, choć propaganda tam ciągle pisowska W ogóle, to jeśli chcecie wychodzić, to droga wolna (może Madagaskar?), nie zabraniam, ale ja zostaję TU, w EUROPIE. MAĆ!!! P.S. Polska i Szwajcaria? Nie lepiej porównać z Wybrzeżem Kości Słoniowej?
  18. 2 punkty
    Czyli emisja spontaniczna, choć oczywiście (po polsku) atom jako całość traci energię (założyłem, że "jego" dotyczy atomu - wiele trzeba się niestety w Twoim przypadku domyślać). Coś to wnosi w powyższej rozmowie? Gdybyś myślał, że mnie "oświecasz", to jesteś w błędzie, niestety. Możliwość emisji wymuszonej - krótko? Po polsku, zwięźle i dosadnie. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż emisja wymuszona nie stanowi dla mnie jakiegokolwiek problemu - dodawanie słowa "ukierunkowana" po "stymulowanej" (po polsku WYMUSZONEJ) jest zbędne. Inna nie istnieje. Kto co woli. Osobiście uważam, że ten biedny elektron nie jest łechtany i "stymulowany" (fuj, lewactwo ), tylko zwyczajnie "zmuszony". Nie ma nic do powiedzenia. No proszę, prawie dociera, ale na poziomie mikro mamy TYLKO prawdopodobieństwo - nic więcej. No może nie 100%, ale o laserach chyba słyszałeś? Ed.: Zapomniałem. Co wnosi "foton optyczny"? Nieoptyczny jest równie dobry.
  19. 2 punkty
    Już miałam napisać tu poważną polemikę - ale to się nie da jak do każdego zdania komentatorzy muszą dodać jakieś oplucie. Ludzie - gdzie Wy żyjecie że tak lubicie - w rynsztoku? Musicie nieustannie sobie skakać do oczu? To pomoże sile Waszym argumentów, że kogoś nazwiecie tak czy owak? To właśnie m.in przez taką postawę dzietność spada.
  20. 2 punkty
    To już nie wróci. Nie potrzeba nam więcej ludzi, planeta tego nie wytrzyma. A przepraszam, Twoja wytrzyma. To twoje własne wnioski? Bo piszesz też: Obudź się gościu, zobacz, jakie ultra liberalizm, którego piewcą jesteś, skutki przynosi dla rodzin. A ze KW jest lewicowa to bardzo dobrze, jedyny rozsądny kierunek. Cokolwiek o tym myślisz.
  21. 2 punkty
    Też uważam, że można domniemywać, na podstawie przedstawionego fragmentu, że to niedźwiedź jaskiniowy. To byłoby cenne odkrycie gdyż przedstawień niedźwiedzia jaskiniowego, np. w postaci malowideł naskalnych, jest mało. Pojawiające się hipotezy o kulcie religijnym tego niedźwiedzia są kwestionowane np. przez taki autorytet w dziedzinie archeologicznych badań kultów religijnych, jak opinie archeologa Timothy Insolla. Gwałtowny spadek liczebności ursus spelaeus (ok. 40 tyś BC) jest zresztą zbieżny z pojawieniem się w Europie ludzi autonomicznie współczesnych, twórców kultury oryniackiej. Odrzuca się jednak raczej hipoteze, że to polowania na tego niedźwiedzia były główną przyczyną jego dosyć wczesnego wyginięcia (ok 24 tyś BC, choć oczywiście też, raczej okazjonalnie, polowano na nie). Wskazuje się tu przede wszystkim konkurencje siedliskową - zarówno nasi przodkowie, jak i neandertalczycy, oraz te niedźwiedzie, konkurowali ze sobą w dostępie do jaskiń. Wąska specjalizacja niedźwiedzia, ściśle związana z rozrodem i hibernacją w jaskiniach (w zasadzie nie mieszkał w gawrach i barłogach), wobec coraz częściej zajętych przez ludzi jaskiń, powodował spadek gatunku. Kurczące się zasoby siedliskowe, wobec kolejnego zlodowacenia (bałtyckiego) oraz pojawienie się coraz większych grup ludzi współczesnych, znikomy oportunizm żywieniowy (był roslinożercą, nieliczne udokumentowane przypadki padlinożernośći w tym kanibalistycznej), powodowały erozje gatunku. Badania genetyczne z Hiszpanii pokazały także zjawisko, które najprawdopoodbniej przyczyniło się znacznie także do wyginięcia neandertalczyka - wchów wsobny. Niedźwiedź, podobnie jak nasz kuzyn, został zagoniony przez szereg czynników, do tzw. refugiów. I tam wyginął. Także w okresie rozkwitu kulktur paleolitycznych, ten gatunek musiał być już rzadki ale oczywiście znany. I tu unikat - w Polsce na stanowisku Kraków-Spadzista odkryto dwie zawieszki wykonane z siekaczy niedźwiedzia jaskiniowego. Ps. Taka ciekawostka. W jaki sposób niedźwiedz wchodził i wychodził z jaskiń, w których panowały przecież absolutne ciemności? W Jaskini Nietoperzowej, pod Krakowem, bytował 200-300 m od otworu. Otóż, domniemuje się (a to jest najbarziej logiczne), że idąc, ocierał się o ściany jaskini, zostawiając fragmenty futra, a następnie wychodził po swoim zapachu.
  22. 2 punkty
    Gdyby mogła widzieć "nasze" zdarzenia, to tak, ale "swoich", z jej czasu, widziała tyle samo, co my "swoich" teraz.
  23. 2 punkty
    Dla mnie największym plusem jest zaprzestanie torturowania zwierząt. Bo one naprawdę są tam torturowane. A jedzenie mięsa zwierząt hodowlanych nie ma nic wspólnego z naturalnym odżywianiem się i tym, co czego ewoluowaliśmy. Więc odpada tutaj argument o tym, że mięso z hodowli tkankowych będzie w jakiś sposób mniej "naturalne" niż z hodowli tradycyjnych. Zwierzęta żyjące w ciągłym stresie, cierpieniu, pompowane antybiotykami czy hormonami wzrostu nie są w żadnym stopniu bardziej naturalne niż hodowle tkankowe. Argument ten jest tym bardziej bałamutny w ustach zwolenników nieprzerwanego "postępu" i coraz większego stechnicyzowania produkcji żywności uwielbiających wysoko przetworzoną żywność. Nota bene, ostatnimi czasy coraz silniejsze wsparcie zdobywa hipoteza, że problemy zdrowotne związane z nieodpowiednią dietą to nie tyle kwestia nieodpowiednich składników (np. tłuszcz czy cukier), ale związane są ze stopniem przetworzenia żywności (im wyższy, tym gorzej). Tematu jakoś szczególnie nie śledziłem, widziałem tylko jakieś rzeczy przy szukaniu innych tematów, ale wygląda na to, że w chwili obecnej hodowle komórkowe zanieczyszczają bardziej niż hodowle tradycyjne, bo wymagane procedury i poziom czystości odpowiadają procedurom i czystości przy produkcji leków. Są jednak szacunki mówiące, że gdyby udało się tam stosować poziom bezpieczeństwa i czystości taki, jak wymagany przy produkcji żywności, to wówczas hodowle komórkowe będą znacznie mniej zanieczyszczały środowisko. Nie mówiąc już o takiej drobnostce jak chociażby zmniejszenie spożycia mikroplastiku przez ludzi, bo im wyżej w łańcuchu pokarmowym, tym więcej mikroplastiku organizm wchłania. Więc plastik ok, a tkanka mięśniowa z hodowli komórkowej już nie ok? A jedzenie/niejedzenie robali, to wyłącznie kwestia kulturowa. Bo jakoś oporu przed jedzeniem padlinożernych krewetek ludzie nie mają. I ciągle oraz wciąż przypominam, że nikt nikogo nie zmusza do jedzenia robali czy mięsa z hodowli komórkowych.
  24. 2 punkty
    Wesołych, szczęśliwych Świąt Wielkanocnych życzą Ania, Jacek i Mariusz « powrót do artykułu
  25. 2 punkty
  26. 2 punkty
    Dokonał? Bo przez przypadek coś znalazł?
  27. 2 punkty
    W XVIII wieku mężczyźni nosili fryzury zwane harcapem (https://pl.wikipedia.org/wiki/Harcap) - warkocz ten noszono w woreczku. Może chodziło właśnie o taki woreczek.
  28. 2 punkty
    Niejednokrotnie słyszeliśmy o naukowcach, którzy popełnili przestępstwo. Najsłynniejszy to niewątpliwie Galileusz, który za nieposłuszeństwo wobec Inkwizycji został skazany na areszt domowy. Spędził go zresztą w luksusowych willach i pałacu arcybiskupim. Nie wszyscy uczeni mieli tyle szczęścia. W 2012 roku włoski sąd skazał siedmiu sejsmologów na karę po sześć lat więzienia za to, że zapewniali, iż ludność miasta L'Aquila jest bezpieczna. Tymczasem w wyniku trzęsienia ziemi zginęło ponad 300 osób. Naukowcy trafiają do więzienia nie tylko w związku ze swoją pracą. Musimy pamiętać, że to też ludzie i zdarzają się wśród nich pospolici przestępcy. Nie zawsze jednak mamy do czynienia z naukowcami-przestępcami. Zdarzają się też przestępcy-naukowcy. Ludzie, którzy najpierw trafili do więzienia i tam wnieśli wkład w rozwój nauki. Oto niezwykłe historie trzech takich osób. Profesor i szaleniec Nazwisko Jamesa Augustusa Henry'ego Murraya zna każdy leksykograf. Ten urodzony w niewielkiej szkockiej wiosce syn kupca bławatnego został z czasem pierwszym redaktorem Oxford English Dictionary (OED). Gdy w 1879 roku podjął się zadania stworzenia słownika, który miał zawierać wszystkie słowa języka angielskiego we wszystkich znaczeniach, przewidywano, że praca potrwa 10 lat, a słownik będzie miał około 7000 stron zawartych w czterech tomach. Murray kierował pracami nad OED przez 36 lat, aż do swojej śmierci. A gdy w 1928 roku zakończono druk ostatnich tomów pierwszej edycji okazało się, że w 12 tomach opisano niemal 415 000 wyrazów, a do zilustrowania ich wszystkich znaczeń wykorzystano ponad 1,8 miliona cytatów. Tej mrówczej pracy nie byłby w stanie wykonać jeden człowiek, nawet taki jak Murray. Musiał mieć współpracowników, a tych ciągle było mało. Za pośrednictwem ulotek, dystrybuowanych poprzez sieć księgarń i bibliotek, Murray apelował więc do czytelników, by przysyłali mu przykłady cytatów zawierających wyrazy zarówno języka codziennego, jak i słowa rzadkie, przestarzałe, nowe, dziwne albo użyte w dziwny sposób. Wyróżniającym się współpracownikiem był niejaki W. C. Minor. Jego wkład w tworzenie słownika był tak olbrzymi, że po latach Murray stwierdził, iż dzięki samym cytatom opracowanym przez Minora autorzy słownika mogliby z łatwością zilustrować ostatnie cztery wieki rozwoju angielszczyzny. W końcu w 1891 roku Murray postanowił poznać człowieka, który tak ciężko pracował nad rozwojem słownika. Zaprosił go więc na tydzień do siebie. W.C. Minor odmówił jednak twierdząc, że nie może przyjechać i poprosił, by to Murray przyjechał do niego. Według prasy z początku XX wieku spotkanie miało niezwykły przebieg. James Murray pojechał do miejscowości Crowthorne, gdzie mieszkał Minor. Na stacji kolejowej czekał na niego powóz. Po kilkukilometrowej podróży wjechał na podwórko wielkiego ceglanego budynku, a służący zaprowadził uczonego do biura. Siedzący za biurkiem mężczyzna wstał, by się przywitać. Doktor Mirror, jak mniemam, miał powiedzieć Murray. Nie, doktorze Murray. Nie jestem doktorem Minorem, ale doktor Minor jest tutaj. Widzę, że nie ma Pan pojęcia, gdzie się znajduje. To szpital Broadmoor dla psychicznie chorych kryminalistów, a ja jestem jego dyrektorem. William Chester Minor był dzieckiem amerykańskich misjonarzy. Urodził się na Cejlonie, a w wieku 14 lat został wysłany do USA, gdzie mieszkał u krewnych. Ukończył szkołę wojskową, następnie zaś medycynę na Yale University. Interesował się też lingwistyką. Brał udział w pracach nad Słownikiem Webstera z 1864 roku. Zaciągnął się do Armii Unii, w której służył jako chirurg. Nie wiadomo, kiedy jego zdrowie psychiczne zaczęło się pogarszać. On sam twierdził, że już podczas pobytu na Cejlonie zbytnio interesował się dziewczętami. Tak czy inaczej w 1867 roku, gdy miał 33 lata, jego niepokojące zachowanie zwróciło uwagę przełożonych. Został wysłany na odległy posterunek, a rok później był już w takim stanie, że trafił do szpitala psychiatrycznego. W 1871 roku Minor wyjechał do Londynu w nadziei, że zmiana otoczenia poprawi jego stan psychiczny. Po latach, gdy niezwykła historia Amerykanina stała się przedmiotem zainteresowań prasy, właściciel mieszkania, które Minor wynajmował przy Tenison Street 41 wspominał, że poza okresami, gdy miał ataki, doktor Minor był prawdziwym dżentelmenem. Mówił też, że Minor zawsze chciał, by paliło się światło, gdyż nie lubił wracać do ciemnego pokoju. Nie lubił, niemal się bał, wszystkiego, co irlandzkie. Pobyt w Londynie nie pomógł Minorowi, po północy dnia 17 lutego 1872 roku zastrzelił przypadkowego mężczyznę, który szedł do pracy. George Merrett miał sześcioro dzieci, a jego żona była właśnie w kolejnej ciąży. Zbrodnia miała miejsce nad brzegiem Tamizy, a Minor strzelił, gdyż wydawało mu się, że Merrett go śledzi. Po wielu latach, w rozmowie z reporterem, powiedział: Mogłem podejść do rzeki i wyrzucić pistolet. Nikt by się nie dowiedział, ulica była pusta. Wspomniany już właściciel wynajmowanego mieszkania opowiadał prasie, że pewnego dnia około północy ktoś zaczął gwałtownie dzwonić do drzwi. Okazało się, że to policjant, który poinformował go, że mężczyzna, którzy przedstawił się jako dr Minor i podał ten adres jest na posterunku. Zabił człowieka, a ja powinienem przyjść i potwierdzić jego tożsamość. Minor szybko został uznany za niewinnego z powodu choroby psychicznej i osadzony w szpitalu w Broadmoor. Jako, że uważano go za niegroźnego, miał sporą swobodę, a amerykańska emerytura pozwalała mu na wygodne życie. Kupował wiele książek, zbierał rzadkie pierwsze wydania i bardzo dużo czytał. To właśnie wtedy trafił na jedno z ogłoszeń Murraya. Po latach, już podczas pobytu w USA, tak opowiadał reporterowi. Doktor Murray tak właśnie pracował. Rozpowszechniał ulotki, w których informował, że szuka takich to a takich informacji. Ja te informacje znajdowałem i mu wysyłałem. Mój pierwszy wkład dotyczył tych angielskich słów, które tutaj, w Stanach Zjednoczonych, mają inne znaczenie. Na przykład wyraz „sick”, który w Ameryce rzadko kiedy jest używany w znaczeniu „chory”. Doktorowi Murrayowi podbał się mój wkład i tak się to zaczęło. Praca nad słownikiem była dla mnie bardzo miłym sposobem spędzania czasu. Nie była żadnym obciążeniem, to była czysta przyjemność. Minor przez wiele lat pomagał tworzyć słownik. Jego stan psychiczny coraz bardziej się pogarszał. W 1902 podczas jednej z halucynacji odciął sobie penisa. Tymczasem doktor Murray walczył o jego przeniesienie do USA, gdzie miał krewnych. W końcu w 1910 roku minister spraw wewnętrznych Winston Churchill zdecydował, że Minor może zostać odesłany do USA. Po powrocie mężczyzna trafił do szpitala św. Elżbiety w Waszyngtonie. Zmarł w 1920 roku w domu starców dla psychicznie chorych. Pochowano go na cmentarzu w New Heaven w obok krewnych. Jego historię opowiedziano m.in. w filmie The Professor and the Madman z 2019 roku. Ptasznik z Alcatraz O Robercie Stroudzie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że był prawdziwym dżentelmenem. Ten wyjątkowo niebezpieczny morderca spędził całe dorosłe życie w więzieniu. W tym czasie napisał ważne dzieło z dziedziny ornitologii. Stroud szybko wkroczył na drogę przestępstwa. Wiemy, że w wieku 13 lat uciekł z domu, a gdy miał 18 lat był sutenerem w stolicy Alaski, Juneau, gdzie mieszkał z tancerką. Pewnego dnia, podczas kłótni o dziewczynę, zabił człowieka. Przyznał się do zabójstwa i w 1909 roku sąd skazał go na 12 lat więzienia. Stroud miał wówczas 19 lat, a karę miał odbywać w więzieniu na wyspie McNeil w Puget Sound. Szybko zaczął sprawiać kłopoty, wdając się w bójki ze współwięźniami i strażnikami. Po trzech latach pobytu, gdy pchnął nożem jednego z więźniów, został przetransportowany do więzienia o zaostrzonym rygorze w Leavenworth w stanie Kansas. Tam stał się samotnikiem. Zaczął jednak się edukować, nawet studiował zaocznie. Jednak jego natura dała o sobie znać. W 1916 roku za pomocą noża zamordował strażnika. Za to morderstwo został skazany na karę śmierci, a sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który podtrzymał wyrok. Jednak matce Strouda udało się dotrzeć do urzędników z Białego Domu i w 1920 roku prezydent Woodrow Wilson zamienił mu na karę dożywotniego więzienia w izolatce. To właśnie podczas pobytu w tym więzieniu Stroud znalazł na podwórku rannego wróbla. W celi zrobił dla niego improwizowany inkubator ze skarpetki, którą powiesił obok żarówki. Innemu ptakowi usztywnił złamaną łapę i go wyleczył. W tym czasie więźniom pozwalano trzymać kanarki. Ptaki, które zachorowały lub którymi więźniowie się znudzili, trafiały do Strouda. W końcu miał już 50 zwierząt. Z czasem zaczął je sprzedawać poza więzieniem, wysyłając je jako podarunki. Skazaniec zaczął czytać pisma i książki dotyczące chemii, medycyny, bakteriologii, zoologii i farmakologii. Gdy jeden z ptaków padł, dokonał jego sekcji, ucząc się anatomii. Stroud prowadził też eksperymenty, w czasie których opracowywał leki dla ptaków. Bazował na dwóch ważnych dokonanych przez siebie spostrzeżeniach. Zauważył, że ptaki lepiej niż ssaki tolerują środki uwalniające tlen oraz że węglan kwasu cytrynowego przywraca równowagę kwasowo-zasadową u ptaków cierpiących na sepsę.  Odkrył też przyczynę komplikacji chorobowych po pierwotnej chorobie u drobiu i kanarków oraz metody zapobiegania tym komplikacjom. Zyskał w ten sposób wdzięczność hodowców drobiu. Stroud pisał artykuły do pism ornitologicznych, zyskał sobie rozgłos w środowisku i prowadził niezwykle intensywną korespondencję. W szczycie utrzymywał listowny kontakt z około 2000 osobami. Było to olbrzymim obciążeniem dla więziennej administracji, gdyż każdy list od i do więźnia musiał być przeczytany i skopiowany. Podobno na potrzeby Strouda zatrudniono osobną sekretarkę na pełen etat. Osoby z nim korespondujące nie wiedziały, że jest skazańcem. Pisano na adres Robert Stroud, Box 7, Leavenworth, Kansas. Mężczyzna dobrze rozumiał się też z dyrektorem więzienia, który chciał zaprezentować swój zakład jako miejsce rehabilitacji. Pozwolił Stroudowi na zakup środków chemicznych, klatek i założenie niewielkiej hodowli oraz laboratorium. Każdy ważny gość, który przybył do więzienia, był prowadzony do mojej celi, pisał później Stroud. W 1930 roku do więzienia przybyła jedna z miłośniczek ptaków, z którą mężczyzna korespondował. Poznali się i z czasem za jej pośrednictwem zaczął sprzedawać produkowane przez siebie lekarstwa Stroud's Effervescent Bird Salts, Stroud's Special Prescription, Stroud's Salts No.1 oraz Stroud's Specific. Gdy jego biznes zaczął się rozrastać, władze próbowały to ukrócić. Stroud zdobył sobie jednak w międzyczasie olbrzymi rozgłos, prowadził udaną kampanię na swoją rzecz. Więc ograniczenie udało się tylko częściowo. Nadal mógł prowadzić handel ze światem zewnętrznym, ale zarobione pieniądze miały być przeznaczane na poprawę warunków dla wszystkich więźniów oraz na żywność, lekarstwa i inne rzeczy dla jego hodowli. Władze przyznały mu za to drugą celę na laboratorium, do której trafił m.in. mikroskop podarowany przez jeden z uniwersytetów. Olbrzymia wiedza i doświadczenie, jakie zdobył, pozwoliły mu na napisanie książki. W 1933 roku ukazała się, przemycona z więzienia, Diseases of Canaries. Jej druga, poprawiona edycja, Stroud's Digest on the Diseases of Birds (1943). Szybko została uznana za najlepszy podręcznik traktujący o chorobach ptaków. Stroud poświęcił jej naprawdę dużo czasu. Spędził ponad 3000 godzin przy mikroskopie, przeprowadził ponad 20 000 badań tkanek, a książkę zilustrował ponad 200 rysunkami. W grudniu 1941 roku Stroud został nagle przeniesiony do Alcatraz. to oznaczało koniec jego badań naukowych. Ptaki i laboratorium zostały wysłane do jego brata, gdyż zasady obowiązujące w Alcatraz – więzieniu o maksymalnym rygorze – nie dopuszczały prowadzenia takiej działalności, jaką zajmował się Stroud. Dwa lata później wykonano ocenę psychiatryczną Strouda, w którj stwierdzono, że jest psychopatą o IQ wynoszącym 112. W Alcatraz Stroud spędził ostatnich 17 lat życia. Przez 6 lat przebywał w izolatce, a przez 11 w skrzydle szpitalnym. Robert Stroud zmarł w 1963 roku. W więzieniu spędził 54 lata życia, z czego 42 lata w izolatce. Jest prawdopodobnie najdłużej izolowanym więźniem w historii USA. Z mordercy matematyk W styczniu 2020 roku w piśmie Research in Number Theory ukazał się artykuł, którego autorzy przedstawiali od dawna poszukiwane rozwiązanie jednego z matematycznych problemów. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że jeden z autorów artykuły od lat odbywa karę więzienia i to właśnie w więzieniu ujawniło się jego zamiłowanie do matematyki. Przed rokiem 2010 byłem narkomanem, bez celu, bez przyszłości, bez ambicji, mówił w 2017 roku 37-letni Christopher Havens. W 2011 roku został skazany na 25 lat za morderstwo. Havens szybko rzucił szkołę, nie mógł znaleźć pracy, zaczął brać narkotyki, w końcu trafił do więzienia. Tam odkrył swoje zamiłowanie do matematyki. Postanowił się jej nauczyć i to na poziomie akademickim. Uczył się z zamawianych pocztą podręczników, zaczął też uczyć matematyki innych więźniów. Prowadzi Prison Mathematics Project, co roku organizuje „Dzień Pi”, przypadający na 14 marca. Jednak same podstawowe koncepcje wyższej matematyki mu nie wystarczały. W 2013 roku napisał do prestiżowego Annals of Mathematics, prosząc o przesłanie kilku numerów pisma. W listach skarżył się, że nie ma z kim porozmawiać o wyższej matematyce. Jeden z wydawców pisma wysłał list do swojej dziewczyny, Marty Cerruti, a ta z kolei przesłała go do swojego ojca, profesora Umberto Cerrutiego z Turynu, który specjalizuje się w teorii liczb. Uczony podszedł sceptycznie do listu, ale by wyświadczyć córce przysługę, odpisał Havensowi i przesłał mu do rozwiązania problem matematyczny, by sprawdzić jego zdolności. Po jakimś czasie uczony otrzymał odpowiedź zapisaną na 120-centymetrowym kawałku papieru, pokrytym skomplikowanymi wzorami. Cerruti wprowadził wszystko do komputera i okazało się, że Havens dobrze rozwiązał zadanie. Profesor Cerruti zaprosił więc Havensa do współpracy nad pewnym problemem związanym z ułamkami łańcuchowymi, z którym akurat się zmagał. Havens nie miał łatwego zadania. W więzieniu mógł korzystać tylko z ołówka i papieru. Tak przeprowadzał obliczenia i kontaktował się ze swoimi współpracownikami we Włoszech, pisząc do nich tradycyjne listy. Dlaczego Havens nie mógł korzystać z komputera? Najlepiej sam to wyjaśnił w jednym z listów. Nie minął rok mojego pobytu w więzieniu, gdy z powodu swojego zachowania trafiłem do izolatki. To właśnie tam zmieniło się moje życie. Tam zauważyłem, że kocham matematykę. Uczyłem się po 10 godzin dziennie. Zdecydowałem się przystąpić do Intensive Transition Program. To jednoroczny program, który pozwala ludziom zmienić swoje nastawienie. Zacząłem działać według schematu: zjeść, uczyć się matematyki, zmieniać nastawienie, umyć zęby, wziąć prysznic, powtórzyć. To był ważny okres w moim życiu. To właśnie po ukończeniu tego programu Havens nawiązał kontakt z profesorem Cerrutim. Cerruti i jego żona wysyłali mu wiele książek, ale Havens ich nie dostawał, gdyż nie pochodziły ze źródła dopuszczonego przez więzienny regulamin. W końcu władze więzienia zawarły z Havensem umowę. W zamian za dostęp do książek, będzie uczył innych więźniów matematyki. Współpraca pomiędzy Cerrutim a Havensem zaowocowała opublikowaniem w styczniu 2020 roku artykułu Linear fractional transformations and nonlinear leaping convergents of some continued fractions, którego więzień jest głównym autorem. Havens ma opuścić więzienie w roku 2036. Nadal uczy się matematyki, chociaż w warunkach więziennych nie jest to łatwe. Po wyjściu z więzienia chce pójść na uczelnie wyższą. Ma zamiar zostać matematykiem. Chce, by Prison Mathematic Project zamienił się z czasem w organizację charytatywną, która będzie pomagała uzdolnionym matematycznie więźniom. « powrót do artykułu
  29. 2 punkty
    Sekciarze antyszczepionkowi wierzący w spiski i tak "wiedzą lepiej" - żadne badania ich nie przekonają. Żyjemy w świecie w którym spory odsetek wierzy w teorie które oparte są na praniu mózgów, manipulacjach i twierdzeniach emocjonalnych. Nic nie jest w stanie ich przekonać - co jedynie dowodzi tego, że to co wyznają nie jest oparte na przekonaniach.
  30. 2 punkty
    Fajny artykuł. Ciekawie rzecz się miała w Szwecji gdzie ruch lewostronny obowiązywał od 1734 r., przez 230 lat. Szwedzi zmienili ruch na prawostronny w jeden dzień, który nazwano Dagen H, a nastąpiło to 3 września 1967 r.: Decyzja o zmianie organizacji ruchu drogowego została podjęta przez szwedzki parlament 10 maja 1963, stosunkiem głosów 294:50[1]. Była ona jednak bardzo niepopularna wśród obywateli. Wcześniej, w referendum przeprowadzonym 16 października 1955 roku, zdecydowana większość (82,9%) opowiedziała się przeciw takiej zmianie[1]. By przekonać Szwedów, rząd prowadził, przy pomocy psychologów, specjalny program edukacyjny, który trwał 4 lata[1]. Parlament podjął taką decyzję z dwóch powodów: we wszystkich krajach sąsiadujących ze Szwecją obowiązywał ruch prawostronny [...] Jednocześnie wszystkie służby rozpoczęły przygotowania do tej skomplikowanej operacji. Na każdym skrzyżowaniu zamontowano dodatkową sygnalizację świetlną oraz odpowiednie znaki drogowe, które do Dagen H owinięte były czarnym materiałem. Na drogach wymalowano także nowe linie w kolorze białym, które przykryte zostały czarną taśmą. Do Dagen H używano linii w kolorze żółtym. W dniu, w którym nastąpiła zmiana organizacji ruchu, o odpowiedniej godzinie w całym kraju odsłonięto nowe znaki drogowe, zasłaniając jednocześnie stare, które później zlikwidowano. Poza skrzyżowaniami duży problem stanowiły ulice jednokierunkowe, których układ musiał się zmienić wraz ze zmianą organizacji ruchu.[...] Na Dagen H wybrano nieprzypadkowo wczesne godziny poranne weekendu, ponieważ wówczas ruch drogowy jest najmniejszy. Dodatkowo wprowadzono zakaz ruchu na drogach między godziną 1:00 a 6:00 rano, poza niezbędnymi w tym czasie przemieszczeniami. W Sztokholmie ograniczenia w poruszaniu się były jeszcze większe, ponieważ ekipy drogowców musiały poprawić więcej skrzyżowań. Ograniczenia ruchu w stolicy dotyczyły okresu od 10:00 w sobotę do 15:00 w niedzielę. Kierowcy poruszający się wówczas po drogach musieli o godzinie 4:50 w niedzielę się zatrzymać i w ciągu 10 minut przejechać na przeciwny pas ruchu. O godzinie 5:00 mogli ruszyć dalej, ale już zgodnie z nowymi zasadami. Ostatecznie zmiana ruchu z lewostronnego na prawostronny została zakończona powodzeniem. W poniedziałek po dagen H zanotowano jedynie 125 wypadków samochodowych, czyli mniej niż zwykle w ten dzień tygodnia (dotychczas było to od 130 do 198 wypadków). Nie zanotowano żadnego śmiertelnego wypadku, który mógłby być spowodowany tą zmianą. Wydaje się jednak, że wielu starszych kierowców zrezygnowało w ogóle z prowadzenia samochodu, gdyż uznało, że nie poradzą sobie z nowymi zasadami ruchu. Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Dagen_H Dagen H: A tak to wygladało w praktyce:
  31. 2 punkty
    Bajdurzysz Panie choćby z tego względu, że nie każdy niezaszczepiony musi zachorować czy zachoruje. Łóżka szpitalne są zajmowane przez rząd Dzisiaj jest 23.000 zajętych łóżek covidowych, czyli prawie 20.000 nieszczepów je zablokowało. Migasz i ślizgasz się w tej dyskusji niezręcznie omijając fakty. Nie jesteś dla mnie wyjątkiem, więc muszę Ciebie traktować statystycznie, jako statystycznego człowieka, który po zaszczepieniu ma mniejsze prawdopodobieństwo ciężkiego przebiegu choroby, przyblokowania szpitalnego łóżka czy ewentualnych powikłań eliminujących Cię z rynku budowy dobrobytu narodowego o ewentualnym zejściu nie wspominając. Statystyka panie, statystyka i nikt nie będzie zajmował się indywidualnymi (Twój przypadek) procedurami. Koszty panie , koszty.
  32. 2 punkty
    Normalne dziedziny życia mają przyzwoity np. ~liniowy wzrost zużycia energii. Poniżej jest wzrost zużycia energii na Bitcoin z ostatnich 6 lat - prawie równo wzrost 2x na rok - utrzymanie tego trendu kolejne 6 lat przekroczyłby całą światową produkcję energii, co jest niemożliwe. Czyli musi się zacząć wypłaszczać - pytanie na jakim poziomie - 10%, 50%, 99% światowej produkcji energii? Nie wiem, mam nadzieję że jak najniższym, ale kupują polityków i elektrownie więc może też być bardzo źle. Nieuniknione wypłaszczenie oznacza spowolnienie wykładniczego wzrostu, na którym oparte są piramidy finansowe - historycznie w takich momentach piramidy padały z hukiem, pierwsi zadziałają najwięksi gracze wyciągając całą pozostałą kasę piramidy (wpłacona minus koszty, przekręty), przeciętny frajer obudzi się jako jeden z ostatnich w "don't be the last one holding when the music stops".
  33. 2 punkty
    To dodając 1 jednostkę np. energii + 2 + 3 + ... w ten sposób dostajemy -1/12 jednostki np. energii? Co do gęstości energii, jeszcze raz: pytam się o jakąkolwiek np. oczekiwana gęstość Hamiltonianu też w QFT - w danej odległości od elektronu. To że teoria przewiduje możliwość istnienia innych wszechświatów czy np. istot nadprzyrodzonych, nie znaczy że istnieją. Brak dowodu nieistnienia, nie jest dowodem istnienia. Proszę o dowód istnienia innych wszechświatów. Ja znam tylko dowody na istnienie naszego jednego wszechświata - dobra teoria to pozwalająca poprawnie w nim przewidywać, a nie tylko umożliwiająca dodawanie i fitowanie kolejnych poprawek gdy się nie zgadza. Co do supersymetrii, np. https://www.scientificamerican.com/article/supersymmetry-fails-test-forcing-physics-seek-new-idea/
  34. 2 punkty
    Jeden z problemów z wielkimi korporacjami IT, jak Google czy FB, jest taki, że - z niezrozumiałych dla mnie powodów - działają na specjalnych prawach. Z jednej strony próbują ustawiać się w roli prasy i korzystać z przywilejów dotyczących wolności wypowiedzi, ale z drugiej strony nie odpowiadają za to, co publikują ich użytkownicy. To albo jedno, albo drugie. Albo dajemy sobie prawo - tak jak jest to w prasie czy tradycyjnych mediach - do decydowania jakie treści są u nas publikowane, ale wówczas odpowiadamy za to, co jest publikowane, albo też nie odpowiadamy, za to, co publikują userzy, ale wówczas nie możemy ich cenzurować, jednocześnie budując swoją potęgę na mamieniu użytkowników możliwością swobody wypowiedzi. Ponadto media te są często - poprzez swoje cenzorskie praktyki - promotorami głupoty. Znane są przecież przykłady blokowania czy likwidowania profili traktujących o historii sztuki, bo były na nich udostępniane zdjęcia obrazów czy rzeźb przedstawiających nagich ludzi. Mnie najbardziej rozwaliło zaś działanie firmy/organizacji tzw. factcheckingowej, która współpracuje z Facebookiem. Otóż jeden ze znajomych zamieścił na FB zdjęcie przedstawiające klasyczną grecką wazę. Na wazie były namalowane m.in. centaury. I ci geniusze od factcheckingu - ludzie nie algorytmy - oznaczyli post jako "fałszywą informację". Wyjaśnili w komentarzu, że przyczyną takiego oznaczenia jest to, że centaury nie istniały. I na koniec prośba - przestańcie na siebie bluzgać, bo zamknę temat.
  35. 2 punkty
    Tutaj: https://dzicyzapylacze.pl/dzikie-pszczoly-a-pszczola-miodna-2/ artykuł szerzej poruszajacy omawiany problem. Z powyższego artykułu wynika, że z pszczołą miodną nie ma problemu, jest wprost przeciwnie - ma się znakomicie. Ilość rodzin pszczelich w Polsce rośnie od ponad 20 lat w skali 3-4% rocznie, obecnie w Polsce szacuje się liczbę pszczół miodnych na ok 60 mld. Przekichane to mają te dzikie gatunki. Ciekawy wywiad, o wadliwości ochrony gatunkowej i dlaczego powinniśmy dbać o środowisko trzmieli (nieco mniej wydajnych zapylaczy od pszczół miodnych, ale nie bedących, w przeciwieństwie do pszczoły miodnej, oportunistami kwiatowymi): https://uni.wroc.pl/marcin-kadej-chcesz-pomoc-trzmielom-ratuj-siedliska/ A wracając do trzmieli… Nie wszystkie kwiaty są przystosowane do tego, żeby zapylała je pszczoła. Ze względu na ich budowę i głębokość kielicha, a co za tym idzie na długość języczka tych owadów. U pszczoły języczek, proboscis, ma długość 6,3-6,5 mm. W przypadku trzmieli krótkojęzyczkowych – bo dzielimy je na krótko-, średnio- i długojęzyczkowe – to 9 mm, podczas gdy u długojęzyczkowych nawet 15 mm. Kolejna bardzo ważna cecha trzmieli to tzw. zapylanie wibracyjne. Trzmiel zawisa przy kwiecie pomidora czy borówki wysokiej, łapie żuwaczkami fragment krawędzi płatka korony i pracą własnych mięśni, a co za tym idzie – skrzydeł, bo cały czas jesteśmy w zawieszeniu, wywołuje falę uderzeniową o częstotliwości 400 Hz, która powoduje otwarcie się pylników i wysypanie pyłku na ciało owada. Wystarczy, że poprzez swoje działanie zmniejszymy populacje trzmieli (które w mieście czują się bardzo dobrze), a wpłynie to na dużą liczbę gatunków roślin. Tu widać jak skomplikowanym mechanizmem jest ekosystem, jak łatwo go zdemolować. ps. W zeszłym roku, obok miejsca mojego zamieszkania, wiatr ułamał konar płaczącej wierzby. Na szczęście zarządca nie zrobił dalszej kosmetyki i pozostała wdzięczna dziupla. Szybko zagnieździła się w niej rodzina trzmieli, która dzięki temu, że pobliska łąka przestała być regularnie koszona, miała co robić. Takie drobne, ale sensowne kroki, lepiej wpływają na ekosystem niż stawianie uli.
  36. 2 punkty
    Bynajmniej: "Ale to znów zwiazane było z rozwojem państwowości." Nie ma takiej potrzeby. Problem (na szczęście nie mój) polega na tym, że nie umiesz wyciągnąć wniosków nawet z prac, na które się powołujesz.Zadałem n-ty raz pytanie jak ów wzrost przekładał się na rozwój ludzkiej cywilizacji i oczywiście pustka odpowiedzi. To ci podpowiem. Nawet na podstawie owego artykułu z wiki można wnioskować, że lepsza dostępność do różnorodnego pożywienia, znacznie lepsza do białek i tłuszczów zwierzęcych, mniejsze obciążenie pracą fizyczną (zwłaszcza w dzieicństwie) mogło i czasem przekładało się na większy wzrost fizyczny warstw panujących (rycerstwa-szlachty, arystokracji, kapłaństwa, patrycjatu etc.). Z zalinkowanych badań wynika, że jest "niewielka ale istotna statystycznie pozytywna korealcja między wzrostem a inteligencją etc" to taka sytuacja środowiskowa w shierarchizowanym społeczeństwie mogła ułatwić zdobycie panowania i jego utrzymania przez warstwę panującą. Tyle, że elity często uelgały wynaturzeniom. Nasza magnateria w końcówce I Rzeczpospolitej była trzebiona przez kiłę (degradacja układu nerwowego), również wrodzoną, chów wsobny (tzw. błękitna krew), alkoholizm, obżarstwo i lenistwo intelektualne. A to znów miało znaczace przełożenie na życie milionów. Ale ty tego nie napisałeś. Z mojej strony to koniec dyskusji ponieważ: Z krynicą mądrości się nie dyskutuje. Amen. Tak. Nieformalny pogląd niektórych archeologow pradziejowych jest taki, że te neandertalskie geny w nas to po prostu efekt ordynarnych zgwałceń, otwarte pytanie kto kogo bardziej gwałcił Także ta scena znad rzeki, której nie powinny oglądać dzieci, otwierająca poetycki film Annauda "Walka o ogień" wcale nie musiała być licentia poetica Swoją drogą, czy Ron Perlman, bardzo uzdolniony zresztą aktor (genialana rola w "Imię róży"), odtwórca jednej z ról w tym filmie, nie przypomina przypadkiem trochę neandertalczyka : https://www.filmweb.pl/person/Ron+Perlman-3896 - Potrzebuje nowej żonki, do dzieci i do roboty - Za młoda dla Macieja.... dziesięc morgów - Osiem - Dwie świnie i krowa https://www.youtube.com/watch?v=iaB-_b3_YIw Ta scena nie jest wcale taką artystyczną przesadą. Przez więszkość naszej historii małżeństwo, rodzina była przede wszystkim komórką ekonomiczną, produkcyjną. Kto nie miał gospodarki, warsztatu etc., był w dosyć trudnym położeniu. Badania wskazują, że w XVI w w Poznaniu aż 20% gospodarstw były jednoosobowe. Była kupa samotnych ludzi. W średniowieczu i czasach nowożytnych i tak, pod wpływem kościoła i rozwoju struktur państwowych, pozycja kobiety została wzmocniona, bo np. w Imperium Karolingów: Prawa Sasów przedstawiające zaślubiny niczym akt kupna-sprzedaży: "Ten, kto chce poślubić wdowę, ma zaoferować jej opiekunowi cenę jej kupna" (offerat tutori pretium emptionis eius); "kto porwie kobietę zaręczoną z innym, winien zapłacić 300 solidów [zadośćuczynienia] ojcu dziewczyny i 300 narzeczonemu, a ponadto kupić ją za 300 solidów" (et insuper 300 solidis emat eam); "lit królewski ma prawo kupić sobie żonę, gdziekolwiek zechce, lecz nie ma prawa żadnej kobiety sprzedać" [to jest samowolnie wydać za mąż]. Również najstarsza kodyfikacja anglosaska - prawo Aethelberta, króla Kentu - określa zawarcie małżeństwa jako kupno dziewczyny i mówi o cenie, za jaką kupiono żonę https://sjp.pwn.pl/korpus/zrodlo/et;904,1;15890.html Oczywiście form małżeństw i formalnych związków seksualnych w starożytności i wczesnym średniowieczu było całe multum, nie wszędzie pozycja kobiety była niska. Szczególną pozycje kobiety miały np. u Celtów, gdzie istniało bodajże z 8 czy 9 różnych form małżenstwa , w tym na czas określony, rozowdy etc. Może wynikało to z tego, że celtycka kobieta potrafiła przyłożyć...
  37. 2 punkty
    Nie takie to proste. 1. sprzedający mógł zdobyć wiedzę o tym co sprzedaje, wystarczyło zainwestować odpowiednią ilość czasu i pieniędzy, 2. kupujący raczej nie był tej klasy ekspertem, żeby mieć wystarczającą wiedzę, a w takich przypadkach zwykle nie tylko wiedza jest potrzebna, ale też laboratorium, możliwość porównania itd. 3. podobnej chińszczyzny, której wartość kolekcjonerska jest zerowa, jest masa, wystarczy przejść się na dowolną giełdę staroci. Gdyby ktoś próbował inwestować skupując podobne miski po 35 USD z nadzieją na taki strzał, pewnie by wydał parę milionów baksów bez szans odzyskania. Miałby trochę mniejszych trafień, coś by mu się zwróciło, ale bez ryzyka pomyłki można przyjąć, że taka inwestycja byłaby całkiem nieopłacalna. Specjalista od chińskiej porcelany miałby trochę lepszy wynik, ale i tak skupowanie fantów na sprzedażach garażowych czy pchlich targach byłoby dla niego całkiem nieopłacalne, więcej by zarobił na ekspertyzach, pośrednictwie w sprzedaży itp. 4. gość nie zarobi 500 000, nawet gdyby taka była cena przybicia. Nie chce mi się sprawdzać warunków Sotheby's, ale pewnie coś z tego będzie musiał im zostawić, chyba że 'młotkowe' i ew. inne koszty w całości płaci nabywca. 5. delikwent będzie musiał się z dochodu wyspowiadać w skarbówce, która odpowiednią pokutę mu nakaże, i to raczej niemałą. 6. gdyby chciał się resztą podzielić z poprzednim właścicielem, będzie to zakwalifikowane jako darowizna dla obcej osoby. Zwykle w takich przypadkach stawki podatkowe są dosyć paskudne. No i tyle.
  38. 2 punkty
    Że tak zacytuję Billa Brysona "W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku". "Ponieważ dziesięciny były stałym powodem napięć między Kościołem a rolnikiem, w roku 1836, rok przed objęciem tronu przez królową Wiktorię, postanowiono uprościć ten obszar życia. Od tej pory zamiast oddawać miejscowemu duchownemu uzgodnioną część zbiorów, rolnik płacił stałą roczną sumę wyliczoną na podstawie ogólnej wartości jego ziemi. A zatem duchowieństwo dostawało swoją działkę nawet w sytuacji, kiedy rolnik miał zły rok, czyli pastorzy mieli same dobre lata. Praca wiejskich duchownych była zaskakująco niedookreślona. Pobożności nie wymagano, ani nawet nie oczekiwano. Aby otrzymać święcenia kapłańskie w Kościele anglikańskim, trzeba było mieć dyplom uniwersytecki, ale większość pastorów studiowała filologię klasyczną, nie teologię. Nie uczono ich również głoszenia kazań, niesienia inspiracji i otuchy czy innych form chrześcijańskiej troski. Wielu duchownych nie zadawło sobienawet trudu pisania kazań, lecz kupowali grubą książkę z gotowymi tekstami i co tydzień odczytywali jeden z nich. Chociaż nie było to niczyim zamiarem, system ten zrodził kastę dobrze wykształconych i zamożnych ludzi, którzy mieli mnóstwo wolnego czasu. Skutek był taki, że wielu z nich spontanicznie realizowało przeróżne niezwykłe zainteresowania. [...] Geogre Bayldon, wikary w odludnym zakątku Yorkshire, miał tak mało wiernych na swoich nabożeństwach, że przerobił połowę kościoła na kurnik, ale jednocześnie został wybitnym językoznawcą samoukiem i stworzył pierwszy na świecie słownik języka islandzkiego. Niedalekood jego parafii Laurence Sterne, wikary spod Yorku, pisał poczytne powieści, między innymi słynne The Life and Opinions of Tristram Shandy. Edmund Cartwright, rektore wiejskiej parafii w Leicestershire, wynalazł mechaniczne krosna, które naprawdę przyspieszyły dokonującą się rewolucję przemysłową. [...] W Devonie wielebny Jack Russell wyhodował eriera, który nosi jego imię, a w Oksfordzie wielebny William Buckland napisał pierwsze naukowe opracowanie o dinozaurach [... Thomas Robert Malthus z Surrey napisał Prawo ludności i tym samym zainicjował dyscyplinę naukową zwaną ekonomią polityczną. Wielebny William Greenfeld z Durham był fundatorem archeologii[...], człowiek o oryginalnym nazwisku Octavius Pickard-Cambridge został najwybitniejszym wówczas arachnologiem [...] Pastor George Garrett wymyslił okręt podwodny, pastor John Mackenzie Bacon był jednym z pionierów baloniarstwa i ojcem fotografii powietrznej. Gilbert White został najbardziej cenionym przyrodnikiem swoich czasów, John Michell, rektor w Derbyshire, pokazał Herschelowi, jak się buduje teleskop, dzięki czemu Herschel odkrył planetę Uran. Michell wymyślił również naukową metodę zważenia Ziemi. Cyba najbardziej niezwykłym brytyjskim duchownym był pastor Thomas Bayes. Z relacji, które przetrwały do naszych czasów, wynika że był nieśmiałym człowiekiem i fatalnym kaznodzieją, ale wyjątkowo utalentowanym matematykiem. Stworzył wzór Bayesa. Mnóstwo innych duchownych płodziło nie wybitne dzieła, a wybitne potomstwo. O nieproporcjonalnym wpływie duchownych na życie narodu brytyjskiego można się przekonać, przeglądając internetową wersję Dictionary of National Biography. Kiedy wpiszemy "rector" pojawi się prawie 4600 haseł, a "vicar" da ich o 3300 więcej. itd. itp. Swoją drogą, fajna książka. Polecam
  39. 2 punkty
  40. 2 punkty
    https://youtu.be/fn3KWM1kuAw Z pozdrowieniami od Boston Dynamics
  41. 2 punkty
    Wesołych Świąt Bożego Narodzenia: dużo zdrowia, spokoju, szczęścia i spełnienia marzeń życzą Ania, Jacek i Mariusz :) « powrót do artykułu
  42. 2 punkty
    W takim razie na każdą czyjąś wypowiedź mógłbym odpowiadać "nie masz racji, poszukaj sobie w Google, dlaczego". I niech sobie człowiek szuka...
  43. 2 punkty
    Faktycznie, w neolicie straciliśmy trochę na wzroście o czym nie wiedziałem, ale nie 30cm tylko około 10cm i już to odrobiliśmy. Wynika to głównie z tego, że pierwsze zboża i inne rośliny były dosyć skromne w porównaniu do dzisiejszych odpowiedników a dieta była monotonna. Jest trochę źródeł w necie, ale różne podają różne tysiąclecia, więc trudno się połapać. Wykres na wiki "History of human height" sugeruje, że dla mężczyzn nawet 15cm, ale nie udało mi się potwierdzić tego w innych źródłach. https://en.wikipedia.org/wiki/Human_height
  44. 2 punkty
    Wyrok na byka już zapadł, ponieważ mutant namiesza w genach populacji (propagandowa śpiewka myśliwych). Teraz w środowisku jest wojna domowa, komu ten "zaszczyt" powierzyć.
  45. 2 punkty
    Mylnie interpretujesz rzeczywistość, u mnie masz minusa za fanatyzm, bardzo nie lubię fanatyków (czy to religijnych czy niereligijnych)
  46. 2 punkty
    Czasy cenzury prlowskiej to złoty czas kabaretu. Przy odpowiednio dużym stężeniu aluzji, insynuacji, ironi AI się zupełnie pogubi, a my wyrobimy sobie wyrafinowane poczucie humoru np "ŁKS myśli że mazurek Dąbrowskiego to ciasto"
  47. 2 punkty
    Określenie lotu na Księżyc jako "czysto propagandowe" jest iście kuriozalne. Wartością o ogromnym wpływie na gospodarkę ma m.in. wielka ilość wynalazków opracowywanych podczas takich programów. To przecież właśnie do programów kosmicznych opracowano setki nowych materiałów, metod łączenia materiałów, rozpraszania czy kumulacji sił, ciepła, przewodnictwa, izolacji, metod przechowywania żywności itp itd. To ma gigantyczny wpływ na gospodarkę nie mówiąc już o technologiach wojskowych, które mają wpływ na dominację USA w świecie. 24 mld to jest przy tym pestka. Dla Amazona to jest wartość obrotów z jednego miesiąca. A należy pamiętać że to pierwszy krok, do uruchomienia wielkiego biznesu i nowych możliwości energetycznych. Ogólne zyski są nie do policzenia, pójdą w setki bilionów dolarów. Problemem jest to że będą one do skonsumowania za wiele lat, dlatego inwestorzy tak niechętnie do tego przykładają rękę. Czas jest bardzo ważny na rynkach. Dlatego właśnie NASA i Trump tak przyspiesza program kosmiczny, aby stał się bardziej opłacalny dla inwestorów. To naprawdę nie jest głupie.
  48. 2 punkty
    Kusisz Rozważę, ale nie wiem, czy moja żona nie powie, że zgłupiałem na "starość" mimo, że sama też z nami po kilku tych dziurach chodziła Ale to wrażenie odcięcia od świata, świadomość miejsca dostępnego z trudem i nielicznym.... To i tak nie wszytko. To są emocje dość trudne do opisania, więc mój krótki emocjonalny wpis nie oddaje rzeczywistości. Dopiero połączenie tych wszystkich wrażeń razem (adrenalina, chłód, wilgoć, zmęczenie, odrobina strachu itd) daje odpowiedni efekt psychofizyczny. Zupełnie inaczej się też czuje coś takiego, gdy idziesz do jaskini z jakąś ekipą grotołazów, odpowiednio wyposażoną (oni przebiegają przez jaskinię jak tabun rumaków bezrefleksyjnie - byłem świadkiem), a zupełnie inaczej, gdy robisz to amatorsko, w grupie 3-4 "żółtodziobów" z 4 karabinkami + liną 50m (na Studnisko okazała się za krótka!) + kaski z latarkami, bez odpowiednich kombinezonów (stare ubranie, ale buty muszą być solidne!). 25 lat temu to były emocje. Latarki szwankowały, baterie były słabe, żarówki ledwo świeciły, (LEDowe jeszcze nie istniały), kaski "budowlane" z dokręconymi latarkami. Tak naprawdę mieliśmy tylko linę, karabinki i przyrząd zaciskowy na linę do podciągania mieliśmy profesjonalne, nie odważyłbym się chodzić po pionach na byle czym. Ale nie mieliśmy nawet uprzęży, bo mi już kasy na to brakło. Wiązaliśmy się grubymi pasami nylonowymi. Wyprawę na każdą jaskinię planowaliśmy z wyprzedzeniem, analizowaliśmy mapę, zastanawialiśmy się co może pójść nie tak, robiliśmy próby wspinaczki, sprawdzaliśmy sprzęt. Jaskinie na Jurze są małe, ale nie wolno lekceważyć żadnej jaskini, rozsądek i rozwaga - przede wszystkim. Oczywiście nie trzeba mieć tych wszystkich przyrządów i liny, gdy wybiera się jaskinie poziome, tam wystarczy kask z latarką, stare ubranie, solidne buty i rozum. Ubranie dobrze jak jest nieprzemakalne, ale i tak gdy jest ciasno i woda ubłocisz się na maksa, więc jak nie jesteś na to gotowy/a, to nawet nie próbuj. Gdybym dzisiaj miał wrócić do jaskiń (fajnie to brzmi ), to dokupiłbym już to, czego mi wtedy brakowało. No i musiałbym nieco potrenować, przypomnieć sobie podstawy wspinaczki i "odświeżyć" nieco mięśnie rąk . A się znów rozpisałem ... te wspomnienia ...
  49. 2 punkty
    Może komuś się przyda - wykład z teorii kategorii w wersji dla informatyków: http://xahlee.info/math/i/category_theory_brendan_fong_david_spivak_2018-03.pdf Zdaje się, że fajnie i przystępnie napisany. Przechowuję link do niego od dawna z zamiarem, żeby obowiązkowo go przeczytać, jak tylko znajdę czas (a z tym jak wiadomo zawsze najgorzej :))
  50. 2 punkty
    Pierwszy polski pionowy banknot*? Hmm...: fot.: https://snmw.pl/aukcja-banknotow-insurekcji-kosciuszkowskiej-jakiej-bylo/ Co prawda nie są to ściśle "banknoty", czyli znaki pieniężne emitowane bank ("noty bankowe"), a bilety skarbowe, ale są to pierwsze polskie pieniądze papierowe - i jak widać na obrazku, siedem z dziewięciu ma format pionowy Pierwsze w ogóle papierowe znaki pieniężne, emitowane w Chinach ok. 1000 lat temu, też były pionowe: Czyli format pionowy nie jest żadnym dziwactwem, zresztą teraz np. Szwajcaria emituje tylko pionowe banknoty: https://pl.wikipedia.org/wiki/Chińskie_pieniądze_papierowe A czy to przeznaczone dla kolekcjonerów, a nie do obiegu, wydrukowane na zlecenie NBP "coś" jest banknotem faktycznie, a nie tylko formalnie - można się spierać. Czyli i nie całkiem pierwszy polski pionowy, i nie całkiem banknot... w sumie pic na wodę dla kolekcjonerów. Niektórych, bo nie wszyscy takimi "kolekcjonerskimi" nibymonetami i nibybanknotami się interesują. I słusznie. Prawdziwe monety i banknoty, od 3000 lat (monety) i 1000 lat (pieniądze papierowe) emitowane do obiegu, są nieporównywalnie bardziej interesujące * - formalnie "banknoty", to papierowe (teraz często plastikowe) znaki pieniężne emitowane przez banki. W praktyce "banknoty" to wszystkie papierowe znaki pieniężne, niezależnie od emitenta (bank, skarb państwa, emitent prywatny itp.) i formalnej podstawy emisji.
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Dodaj nową pozycję...