Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36955
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. NASA wyznaczyła datę kolejnej próby startu misji Artemis I. Będzie ona miała miejsce 14 listopada, a 69-minutowe okienko startowe otworzy się o godzinie 6:07 czasu polskiego. Dotychczas podjęto dwie próby startu, a po drugiej z nich nie było pewne, czy we wrześniu uda się przeprowadzić trzecią próbę. Mimo, że usterki, które uniemożliwiły obie próby, udało się usunąć, do Florydy zaczął zbliżać się huragan Ian, w związku z czym podjęto decyzję o przetransportowaniu rakiety do hangaru. Przeprowadzone po przejściu huraganu inspekcje i analizy wykazały, że przygotowanie rakiety i stanowiska startowego nie wymaga zbyt dużo pracy. Zdecydowano więc o podjęciu drobnych napraw w systemie ochrony termicznej, ponownym załadowaniu lub wymianie akumulatorów, przeprowadzeniu niewielkich zmian w systemie awaryjnego przerwania lotu. Rakieta wyjedzie z hangaru w kierunku stanowiska startowego 4 listopada. NASA zarezerwowała sobie dwa rezerwowe okna startowe, na 16 i 19 listopada. Wystrzelenie misji podczas którejś z trzech wymienionych dat – 14, 16 lub 19 listopada – będzie oznaczało, że misja Artemis I potrwa około 26 dni. « powrót do artykułu
  2. CERN poinformował, że w przyszłym roku przeprowadzi o 20% mniej eksperymentów, a w roku bieżącym akcelerator zostanie wyłączony 28 listopada, 2 tygodnie wcześniej, niż planowano. Zmiany mają związek z niedoborami energii i rosnącymi jej kosztami. W ten sposób CERN chce pomóc Francji w poradzeniu sobie z problemami z dostępnością energii. CERN kupuje 70–75% energii z Francji. Gdy wszystkie akceleratory w laboratorium pracują, zużycie energii wynosi aż 185 MW. Sama infrastruktura Wielkiego Zderzacza Hadronów potrzebuje do pracy 100 MW. W związku ze zbliżającą się zimą we Francji wprowadzono plan zredukowania zużycia energii o 10%. Ma to pomóc w uniknięciu wyłączeń prądu. Stąd też pomysł kierownictwa CERN, by pomóc w realizacji tego planu. Ponadto rozpoczęto też prace nad zmniejszeniem zapotrzebowania laboratorium na energię. Podjęto decyzję m.in. o wyłączaniu na noc oświetlenia ulicznego, rozpoczęcia sezonu grzewczego o tydzień później niż zwykle oraz zoptymalizowania ogrzewania pomieszczeń przez całą zimę. Działania na rzecz oszczędności energii nie są w CERN niczym niezwykłym. Laboratorium od wielu lat pracuje nad zmniejszeniem swojego zapotrzebowania i w ciągu ostatniej dekady konsumpcję energii udało się ograniczyć o 10%. Było to możliwe między innymi dzięki zoptymalizowaniu systemów chłodzenia w centrum bazodanowym, zoptymalizowaniu pracy akceleratorów, w tym zmniejszenie w nich strat energii. W CERN budowane jest właśnie nowe centrum bazodanowe, które ma ruszyć pod koniec przyszłego roku. Od początku zostało ono zaprojektowane z myślą o oszczędności energii. Znajdą się tam m.in. systemy odzyskiwania ciepła generowanego przez serwery. Będzie ono wykorzystywane do ogrzewania innych budynków laboratorium. Zresztą już teraz ciepło generowane w jednym z laboratoriów CERN jest używane do ogrzewania budynków w pobliskiej miejscowości Ferney-Voltaire. Trwają też prace nad optymalizacją systemu klimatyzacji i wentylacji oraz nad wykorzystaniem energii fotowoltaicznej. « powrót do artykułu
  3. Fuzja jądrowa to szansa na produkcję taniej, czystej i bezpiecznej energii. Jednak do jej przeprowadzenia konieczne jest, by plazma w centrum reaktora miała temperaturę około 100 milionów stopni Celsjusza. Jednocześnie trzeba zabezpieczyć reaktor, by się nie roztopił. Dlatego krawędź plazmy musi być izolowana od ścian reaktora. Problem w tym, że na krawędzi pojawiają się niestabilności plazmy brzegowej (ELMs). Powodują one, że cząstki plazmy mogą docierać do ścian reaktora i go uszkadzać. Naukowcy z Unwersytetu Technicznego w Wiedniu (TU Wien) i Instytutu Fizyki Plazmy im. Maxa Plancka w Garching zaprezentowali sposób operowania reaktorami termojądrowymi, który – akceptując niewielkie niestabilności brzegowe – unika problemu pojawiania się dużych niestabilności zagrażających integralności reaktora. W toroidalnych tokamakach ultragorące cząstki plazmy poruszają się z wielką prędkością, a potężne magnesy utrzymują je w odpowiedniej odległości od ścian reaktora. Jednak plazmy nie można całkowicie odizolować od reaktora, gdyż trzeba dodawać paliwo i usuwać hel, powstający podczas reakcji. Ruch cząstek plazmy zależy od jej gęstości, temperatury i pola magnetycznego. To elementy, którymi można manipulować, uzyskując różne parametry pracy reaktora. Już kilka lat temu wykazano, że jeśli za pomocą pola magnetycznego nieco zdeformujemy plazmę tak, by jej przekrój nie był eliptyczny, a przypominał trójkąt z zaokrąglonymi rogami i jednocześnie zwiększymy gęstość plazmy na brzegach, unikniemy powstawania najbardziej niebezpiecznych niestabilności brzegowych (ELMs) typu I. Sądzono jednak, że taki scenariusz sprawdzi się tylko w niewielkich maszynach i nie działa w większych reaktorach. Nasze symulacje i eksperymenty pokazują jednak, że w ten sposób można uniknąć niebezpiecznych niestabilności pracy nawet przy parametrach pracy takich reaktorów jak ITER, mówi Lidija Radovanovic, doktorantka z TU Wien. W plazmie o trójkątnym przekroju i przy kontrolowanym wstrzykiwaniu dodatkowych cząstek na krawędziach, dochodzi do tysięcy małych niestabilności na sekundę. Te niewielkie wyrzuty cząstek trafiają w ściany reaktora szybciej, niż jest on w stanie się rozgrzać i schłodzić. Zatem te niestabilności nie wpływają zbytnio na ściany, wyjaśnia główny autor badań, Georg Harrer. Jednocześnie wykazano, że te niewielkie niestabilności zapobiegają powstawaniu dużych niestabilności, groźnych dla reaktora. To jak gotowanie pod przykryciem. Jeśli szczelnie zakryjemy garnek z gotującą się wodą, pod pokrywką wzrośnie ciśnienie i w końcu pokrywka zacznie się unosić i opadać, a para będzie gwałtownie wydobywała. Jeśli jednak pozostawimy niewielką szczelinę, para będzie uchodziła, a pokrywka pozostanie stabilna, dodaje Harrer. To już kolejne w ostatnim czasie badania, która przybliżają nas do momentu opanowania reakcji termojądrowej. Ostatnio informowaliśmy o opracowaniu systemu zabezpieczaniu ścian reaktora bez jego wyłączania, który – jak się okazało – poprawia przy okazji stabilność plazmy. « powrót do artykułu
  4. Adelaide Zoo prowadzi śledztwo w sprawie nagłego zgonu 7 samic kuoki krótkoogonowej (Setonix brachyurus) i 2 skalniaków żółtonogich (Petrogale xanthopus). Zdarzenie miało miejsce w zeszłym miesiącu. Choć nadal nie wiadomo, co się stało, rzeczniczka instytucji powiedziała, że najprawdopodobniejszą opcją wydają się toksyczne rośliny. Zoo pobrało próbki do badań patologicznych i toksykologicznych, które na razie nie dały rozstrzygających rezultatów. By ustalić przyczynę nagłych zgonów, ogród zoologiczny współpracuje z lekarzami weterynarii, ogrodnikami i innymi specjalistami. Ekipa weterynaryjna jest przekonana, że był to izolowany przypadek, dochodzenie jest jednak kontynuowane. Od zdarzenia nie ucierpiało żadne zwierzę z innego wybiegu. Utrata jednego zwierzęcia, a co dopiero dużej grupy, w nagłym wypadku takim jak ten jest bardzo zasmucająca. Zwłaszcza dla opiekuna - podkreśliła rzeczniczka. Jedenastomiesięczne młode kuoki, które przeżyło, dochodzi do siebie w centrum medycznym. Trzy samce S. brachyurus zostały zabrane z wybiegu. Inne torbacze zareagowały na incydent, ale zdążyły już dojść do siebie. Warto dodać, że Adelaide Zoo prowadzi program rozrodu obu torbaczy. Kuoka krótkoogonowa jest uznawana za gatunek narażony na wyginięcie, a skalniak żółtonogi za gatunek bliski zagrożenia. « powrót do artykułu
  5. Palenie z trzeciej ręki może prowadzić do wysypki, zapalenia skóry czy łuszczycy, ostrzegają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside. To już kolejne badania pokazujące, że szkodliwe dla naszego zdrowia jest nie tylko palenie papierosów i nie tylko bierne palenie. Szkody przynosi nam również kontakt pozostałościami po paleniu, które osadzają się na ubraniach, meblach, ścianach czy przedmiotach codziennego użytku. Paleniem z drugiej ręki, lub biernym paleniem, nazywamy wdychanie dymu tytoniowego i zawartych w nim toksyn. Natomiast palenie z trzeciej ręki to wdychanie toksyn z dymu tytoniowego, które osadziły się na meblach, ścianach, ubraniach i innych przedmiotach i stopniowo się z nich uwalniają. Już 9 lat temu informowaliśmy, że kontakt z pozostałościami dymu tytoniowego, które osiadły na powierzchniach, prowadzi do uszkodzeń DNA, a wietrzenie pomieszczeń nie pomaga. Później okazało się również, że na dłoniach i w ślinie dzieci przy których nikt nie pali, mogą znajdować się znaczne ilości nikotyny, a palenie z trzeciej ręki negatywnie wpływa na wagę i układ krwiotwórczy. Z zagrożenia związanego z paleniem z trzeciej ręki zdano sobie jasno sprawę w 2010 r., kiedy to Hugo Destaillats, Mohamad Sleiman i Lara Gundel z Berkeley Lab wykazali, że nikotyna reaguje z ozonem i kwasem azotowym w powietrzu. Po reakcji z kwasem azotowym powstają bardzo groźnie rakotwórcze nitrozaminy, m.in. NNA, NNK i NNN. Z kolei wskutek reakcji z ozonem tworzą się bardzo małe cząstki. Wietrzenie pomieszczeń jest w tym przypadku nieskuteczne, są one bowiem tak drobne, że oddychamy nimi czy wchłaniamy z żywnością. Dodatkowo po dotknięciu powierzchni, które miały kontakt z dymem, przenikają one przez skórę. Teraz w eBioMedicine opublikowano wyniki pierwszych badań nad wpływem palenia z trzeciej ręki na skórę. Odkryliśmy, że wystawienie ludzkiej skóry na obecne na powierzchniach oraz w pyle pozostałości po paleniu tytoniu inicjuje mechanizm chorób zapalnych skóry oraz podnosi obecne w moczu biomarkery stresu oksydacyjnego, co może prowadzić do innych chorób, jak nowotwory, choroby serca czy miażdżyca. Co gorsza, wystawienie skóry na duże ilości pozostałości po paleniu z trzeciej ręki ma podobne skutki, jak bezpośrednie palenie papierosów, mówi doktor Shane Sakamaki-Ching. Do przeprowadzonych badań klinicznych zaangażowano 10 zdrowych niepalących ochotników, w wieku od 22 do 45 lat. Każdy z uczestników przez trzy godziny nosił ubrania przesiąknięte dymem tytoniowym i przez co najmniej 15 minut szedł lub biegł na mechanicznej bieżni, by zwiększyć pocenie się i tym samym zwiększyć pobór substancji przez skórę. Uczestnicy badań nie wiedzieli, że na noszonych przez nich ubraniach znajdują się pozostałości po paleniu. W regularnych odstępach czasu pobierano od nich krew i próbki moczu, by zbadać obecność w nich pozostałości po paleniu oraz szukać oznak stresu oksydacyjnego spowodowanego obecnością tych związków. Wyniki porównywano z grupą kontrolną, która miała na sobie czyste ubrania, bez pozostałości po paleniu. Zauważyliśmy, że ostra ekspozycja na palenie z trzeciej ręki zwiększało w moczu poziom biomarkerów oksydacyjnego uszkodzenia DNA, lipidów oraz protein, a biomarkery te pozostały na podwyższonym poziomie po zakończeniu ekspozycji. Takie same poziomy biomarkerów zauważono u palaczy. Uzyskane przez nas wyniki pomogą lekarzom w diagnozowaniu pacjentów wystawionych na pozostałości dymu tygodniowego oraz mogą być przydatne podczas prawnego regulowania kwestii palenia w pomieszczeniach, dodaje Sakamaki-Ching. Profesor Prue Talbot wyjaśnia, że skóra jest największym ludzkim organem mającym kontakt z pozostałościami po paleniu, dlatego też jest najbardziej narażona. Ogólnie rzecz biorąc, niewiele wiemy o zdrowotnych skutkach palenia z trzeciej ręki. Jeśli kupisz samochód od kogoś, kto w nim palił, narażasz się na niebezpieczeństwo. Jeśli pójdziesz do kasyna, w którym wolno palić, narażasz swoją skórę na kontakt z toksynami. To samo dotyczy np. pobytu w pokoju hotelowym, w którym wcześniej mieszkał palacz. Naukowcy podkreślają, że uczestnicy ich badań mieli krótki kontakt z pozostałościami po dymie tytoniowym, więc nie spowodował on widocznych zmian na skórze. Jednak mimo tak krótkiego kontaktu w ich krwi pojawiły się biomarkery wskazujące na początkowy etap aktywacji stanu zapalnego, łuszczycy czy innych problemów skórnych. W kolejnym etapie badań uczeni chcą przeprowadzić podobny eksperyment z wykorzystaniem pozostałości z dymu po papierosach elektronicznych. Planują też przyjrzenie się większym grupom ludzi, które przez dłuższy czas miały skórny kontakt z pozostałościami po paleniu. « powrót do artykułu
  6. Staramy się utrzymywać higienę. Myjemy ręce, kąpiemy się, pierzemy ubrania. Pandemia COVID sprawiła, że zwracamy na to uwagę bardziej niż kiedykolwiek. Zdajemy sobie sprawę, że w miejscach publicznych, na klamkach czy w komunikacji miejskiej może być wiele bakterii i wirusów, które są zagrożeniem dla naszego zdrowia, a czasem nawet życia. Nie tylko to są przedmioty, na których rozwijają się szkodliwe drobnoustroje. Często nie zdajemy sobie sprawy, ale wiele z nich znajduje się na naszych ubraniach, na telefonach komórkowych i w torebkach. Kupuj produkty na lata Zacznijmy może od tego, że odzież czy akcesoria mogą i powinny służyć nam bardzo długo. Czasem wydaje nam się, że oszczędzamy pieniądze, ponieważ kupimy jakiś produkt wyjątkowo tanio. Później okazuje się jednak, że w krótkim czasie jego funkcjonalność znacznie się pogarsza. Na początku kolory stają się bledsze, później materiał wyraźnie ulega zniszczeniu. W efekcie musimy ponownie sięgnąć do kieszeni i nabyć kolejny produkt. Jest to złe nie tylko dla stanu naszych finansów, ale i środowiska. Naszym zdaniem warto zwracać uwagę na opisy produktów przed zakupem. Warto wydać nieco więcej, ale kupić ubrania czy akcesoria, które okażą się trwałe. Szybko przekonasz się, że taka strategia w dłuższej perspektywie czasu jest naprawdę opłacalna.   Sprawdź torebkę firmy Pinko Staraj się kupować torebki wysokiej jakości, by uniknąć szybkiego zniszczenia. W pęknięciach i uszkodzeniach gromadzą się nieczystości, których ciężko się pozbyć. Z gładkich powierzchni będzie to zdecydowanie łatwiejsze. Szukając odpowiedniej, sprawdź torebkę firmy Pinko. Wśród tak dużej ilości modeli na pewno wybierzesz coś dla siebie. Okrycia wierzchnie do czyszczenia Wszelkiego rodzaju kurtki zimowe i płaszcze to elementy garderoby, których nie pierzemy po każdym założeniu. Przez cały sezon użytkowania na ich powierzchni znajdują się nie tylko powierzchowne zabrudzenia, które są dla nas widoczne gołym okiem, ale także ogromna ilość chorobotwórczych bakterii i wirusów. Pamiętaj, by po każdym sezonie oddawać ubrania do czyszczenia do pralni chemicznej. Niektóre okrycia wierzchnie można prać w pralce. Zapoznaj się z metką i zastosuj się do zawartych na niej informacji. Możesz użyć też pary wodnej, która pomoże pozbyć się części drobnoustrojów. Możesz w tym celu użyć żelazka z wyrzutem pary, bądź popularnego steamera. Jednak rób to ostrożnie, by nie zniszczyć rzeczy. Zwracaj uwagę na trudno dostępne miejsca Nie tylko torebki i telefony to ogromne siedliska bakterii i wirusów. Są też nimi kieszenie. Podobnie jak w torebce, lądują w nich duże ilości drobnoustrojów, dzięki wkładaniu do nich rąk czy telefonu. Z widocznych miejsc łatwiej pozbyć się wszelkiego rodzaju zabrudzeń. Nie możemy pozwolić, by w ciepłych kieszeniach namnażały się bakterie i wirusy. Pozbywaj się z nich okruchów, jeśli jest taka możliwość, wyjmij z kieszeni podszewkę i potraktuj je parą wodną. Pranie nie wystarczy Musimy zdawać sobie sprawę, że wirusy są aktywne w określonych warunkach środowiskowym i przez pewien czas, nie są samodzielnymi żyjącymi organizmami. Do namnażania się potrzebują żyjącego organizmu, np. człowieka, gdyż to jego wykorzystują do przetrwania. Jeśli go nie znajdą, po pewnym czasie stają się nieaktywne. Inaczej jest z bakteriami. Są one w stanie się namnażać. Zarówno bakterie, jak i wirusy giną po kontakcie z alkoholem, detergentami, czy bardzo wysoką temperaturą. Niestety, jeśli pierzemy standardowo ubrania w 40 stopniach, nawet z użyciem detergentu, nie pozbędziemy się 100% bakterii. Czy więc mamy powody do obaw? Może wszystko powinniśmy wygotowywać, by uniknąć ciężki chorób? Absolutnie nie. Oprócz tego, że najpewniej zniszczymy swoje rzeczy pod wpływem wysokiej temperatury, to pozbycie się wszystkich bakterii i wirusów może być dla nas niebezpieczne. Dbaj prawidłowo o swoje rzeczy Tak naprawdę często zdarza się, że ubrania bądź akcesoria tracą na jakości, ponieważ nie obchodzimy się z nimi w prawidłowy sposób. Czasem nawet może wydawać się nam, że o nie dbamy, ponieważ pierzemy je bądź czyścimy. Problem polega na tym, że musimy robić to w odpowiedni sposób. Wcześniej pisaliśmy o tym, że warto kupować produkty wysokiej jakości, ponieważ są one trwalsze. To prawda, natomiast równie ważne jest odpowiednie dbanie o nie. Zawsze sprawdzajmy, w jakiej temperaturze powinniśmy brać dane ubrania oraz jakich detergentów powinniśmy używać. To samo tyczy się torebek czy portfeli. Zwracajmy uwagę na to, czym je czyścimy. Odpowiednia konserwacja sprawi, że latami będziemy mogli cieszyć się rzeczami, które nabyliśmy. To oszczędność dla portfela oraz dbanie o środowisko. Zrób zakupy z nowej kolekcji damskich torebek Nie daj się wpędzić w paranoję. Dbaj o swoje rzeczy, zachowuj je w czystości, jednak nie czyść ich przesadnie. Kupuj rzeczy dobrej jakości, które łatwiej utrzymać w czystości i są bardziej odporne na czyszczenie. Wystarczy wybrać egzemplarz z nowej kolekcji damskich torebek na stronie Answear.com. Wtedy masz pewność, że posłuży wiele sezonów i ciągle będzie wyglądać dobrze. « powrót do artykułu
  7. Co to jest prawo karne? Prawo karne jest zbiorem przepisów definiujących czyny zabronione i konsekwencje, jakie wynikają dla sprawcy czynów. Każdy obywatel podlega pod prawo karne i jest tak samo osądzany. Jak powstaje prawo karne? Prawo karne tworzone jest w państwie polskim na podstawie ustaw zebranych w kodeksy. Wyróżniamy następujące kodeksy prawa karnego: Kodeks Postępowania Karnego Kodeks Karny Wykonawczy Kodeks Karny Jaką rolę odgrywa prawo karne w życiu społeczeństwa? Rola zapobiegawcza- jest to najważniejsza rola mająca na celu zminimalizowanie występowania czynów zabronionych przez jasno określone konsekwencje prawne Rola wyrównawcza- chodzi tu o naprawienie szkód, jakie ktoś mógł ponieść w następstwie popełnienia czynu zabronionego przez inną osobę. Rola ochronna- prawo karne chroni interesy podmiotów lub osób ujętych w przepisach Rola gwarancyjna- prawo karne gwarantuje jednostce ochronę ze strony władzy, która chciałaby nadużywać funkcji ochronnej Rola ustanawiania sprawiedliwości- prawo karne ma na celu rozładowanie negatywnych zjawisk, jakie powstały po dokonaniu czynu zabronionego. Celem jest ukaranie za zło popełnione. Rola instrumentalna- prawo karne realizuje normy w pozostałych gałęziach prawa np. prawo cywilne Klasyfikacja prawa karnego Prawo karne dzielone jest według kryterium przedmiotu, wagi zabronionych czynów i zasady zastosowania Podział według kryterium przedmiotu prawo karne wykonawcze – normuje wykonywanie środków karnych i zabezpieczających, kar oraz innych metod rozstrzygnięć wydawanych w sprawach karnych prawo karne procesowe – to zbiór przepisów prawnych, które określają sposób postępowania w przypadku popełnienia czynu karalnego prawo karne materialne – zawiera wszystkie czyny zabronione, zasady postępowania i kary przewidziane za popełnienie czynów zabronionych Podział ze względu na wagę popełnionych czynów prawo karne dotyczące wykroczeń – dotyczy popełnienia czynów małej wagi np. złamanie przepisów ruchu drogowego. Wykroczenia są czynami o małej szkodliwości społecznej. prawo karne sensu stricto – dotyczy popełnienia czynów o wysokiej szkodliwości społecznej Podział ze względu na zakres zastosowania prawo karne indywidualne – zawiera przepisy ustalające normy prawne dotyczącej szczególnej grupy osób np. prawo karne wojskowe. Ustala też normy dla egzekwowania interesów na przykład prawo skarbowe prawo karne powszechne – zawiera zbiór norm prawnych obowiązujących każdego pełnoletniego człowieka Podział ze względu na kryterium przedmiotu prawo karne materialne – określa jakie czyny prawo uznaje za przestępstwo, normuje odpowiedzialność za popełnienie przestępstwa oraz określa odpowiedzialność karną za jego popełnienia, a także inne środki, jakie mogą być zastosowane wobec winnego przestępstwa prawo karne procesowe – to przepisy, które mają na celu unormowanie postępowania w sprawach o czyny zabronione prawo karne wykonawcze – to zbiór przepisów prawnych, mających na celu wykonywanie kar, środków karnych i zabezpieczających i innych rozstrzygnięć spraw wykonywanych wydawanych w sprawach karnych Artykuł powstał we współpracy z Kancelarią Adwokacką Płaza Głąb sp.p.. « powrót do artykułu
  8. Po dwóch tygodniach od uderzenia pojazdu DART w asteroidę Dimorphos NASA potwierdziła, że uderzenie zmieniało orbitę Dimorphosa wokół większej asteroidy, Didymos. Tym samym ludzkość po raz pierwszy celowo zmieniła trasę naturalnego obiektu w przestrzeni kosmicznej. DART (Double Asteroid Redirection Test) to jednocześnie pierwszy, i od razu udany, test technologii zmiany trasy asteroidy. Wszyscy mamy obowiązek chronienia naszej planety. W końcu to jedyna planeta, jaką mamy. Ta misja pokazuje, że NASA próbuje przygotować się na to, co wszechświat może skierować w naszą stronę. NASA udowodniła, że należy traktować ją poważnie jako obrońcę planety. To przełomowy dla całej ludzkości moment w technologii obrony planetarnej. Pokazuje on zaangażowanie NASA i naszych partnerów z całego świata, powiedział Bill Nelson, administrator NASA. Przed misją DART asteroida Dimorphos okrążała asteroidę Didymos w czasie 11 godzin i 55 minut. Celem testu było doprowadzenie do przesunięcia Dimorphosa na ciaśniejszą orbitę tak, by obiegała on Didymosa w czasie o 10 minut krótszym. Za minimum potrzebne do ogłoszenia sukcesu misji uznano skrócenie czasu obiegu o 73 sekundy. Po 2 tygodniach zbierania danych NASA poinformowała, że obecnie Dimorphos obiega Didymosa w ciągu 11 godzin i 23 minut. Czas obiegu skrócił się więc o 32 minuty. Margines niepewności wynosi plus minus 2 minuty. Z każdym dniem dostajemy i analizujemy nowe dane. Dzięki temu astronomowie będą mogli lepiej ocenić czy i w jaki sposób w przyszłości misje podobne do DART będą w stanie ochronić Ziemię przed asteroidą, która będzie zmierzała prosto na nas, mówi Lori Glaze, dyrektor NASA’s Planetary Science Division. Obecnie specjaliści skupiają się na analizie efektywności przekazania pędu przez pojazd DART asteroidzie. Trzeba pamiętać, że pojazd był miliony razy lżejszy od asteroidy. Uderzył w nią jednak z olbrzymią prędkością ponad 22 500 km/h. W wyniku uderzenia z asteroidy uniosły się tony materiału, które utworzyły za nią długi ogon ciągnący się na tysiące kilometrów. To właśnie analiza tego strumienia materiału szczątków pozwala na badanie zarówno skutków uderzenia, jak i budowy samej asteroidy. DART dostarczył nam fascynujących danych zarówno na temat właściwości asteroidy, jak i efektywności kinetycznego impaktora, jako metody obrony planety, stwierdziła Nancy Chabot z Johns Hopkins Applied Physics Laboratory. Naukowcy długo jeszcze będą badali układ Dimorphos-Didymos za pomocą naziemnych teleskopów oraz analizowali obrazy z pojazdu LICIACube, który fotografował skutki uderzenia. Za dwa lata ma wystartować misja Hera, która dokładnie zbada obie asteroidy. « powrót do artykułu
  9. Mózg dorosłego człowieka jest w stanie doprowadzić do częściowego odzyskania wzroku u osób cierpiących na dziedziczną ślepotę, donoszą naukowcy z University of California. Naukowcy badali wrodzoną ślepotę Lebera (LCA), która jest odpowiedzialna nawet za 20% przypadków wrodzonej ślepoty w krajach rozwiniętych. Choroba objawia się już po urodzeniu lub w pierwszych miesiącach życia, a jej przyczyną są mutacje genetyczne prowadzące do degeneracji lub dysfunkcji fotoreceptorów. Wiemy, że podanie dzieciom z LCA syntetycznych retinoidów pozwala na odzyskanie znacznej części widzenia. Uczeni z University of California, Irvine (UCI) postanowili przekonać się, czy taka terapia może działać też w przypadku dorosłych. Szczerze mówiąc, zaskoczyło nas, jak dużą część neuronów odpowiedzialnych za widzenie uruchomiła ta terapia, mówi profesor Sunil Gandhi. Do widzenia potrzeba znacznie więcej, niż tylko prawidłowo działającej siatkówki. To zaczyna się w oku, które wysyła sygnały do mózgu. I to właśnie w mózgu powstaje obraz, dodaje uczony. Dotychczas naukowcy sądzili, że mózg musi otrzymać odpowiednie sygnały w dzieciństwie, by mogły utworzyć się prawidłowe połączenia pomiędzy neuronami. Naukowcy rozpoczęli prace z mysim modelem LCA i byli zaskoczeni tym, co odkryli. Centralny szlak sygnałowy wzroku został w dużej mierze odtworzony, szczególnie te połączenia, które odpowiadają za informacje docierające z obu oczu, mówi Gandhi. Okazało się, że natychmiast po rozpoczęciu leczenia sygnały docierające z oczu do przeciwległych półkul mózgu aktywują dwukrotnie więcej neuronów niż wcześniej. Jeszcze bardziej niesamowity był fakt, że sygnały docierające z oka do półkuli leżącej po tej samej stronie aktywowały aż 5-krotnie więcej neuronów i ten imponujący skutek leczenia był długotrwały. Stopień odzyskania widzenia na poziomie mózgu był znacznie większy, niż moglibyśmy się spodziewać po poprawie widocznej w samej siatkówce. Fakt, że leczenie to działa tak dobrze na poziomie centralnego szlaku wzrokowego u dorosłych wspiera pogląd mówiący, iż uśpiony potencjał widzenia tylko czeka, by go uruchomić, emocjonuje się naukowiec. Odkrycie to ma daleko idące konsekwencje. Pokazuje bowiem, że mózg jest znacznie bardziej plastyczny, niż sądziliśmy. To zaś może pomóc w opracowaniu nowych terapii, które pozwolą odzyskać wzrok osobom dorosłym cierpiącym na LCA, dodaje Gandhi. « powrót do artykułu
  10. W czerwcu Reidar Marstein wędrował po Jotunheimen, gdy w pewnym momencie na wysokości ok. 850 m n.p.n. na dnie opróżnionego z wody jeziora Tesse zobaczył coś dziwnego. Okazało się, że to pułapki na ryby ze starszej epoki kamienia (paleolitu). Zorientowałem się, że [krótkie paliki] tworzą pewien układ - powiedział Marstein w wywiadzie dla Norsk Rikskringkasting (NRK). Datowanie wykazało, że jeden z palików ma ok. 7 tys. lat. Drewno dobrze się zachowało, dlatego naukowcy liczą, że dopisze im szczęście i będą mogli dokładnie ocenić wiek pułapek, a także zdołają ustalić, przez jak długi czas były one używane, jak często je naprawiano i o jakiej porze roku prowadzono prace konserwacyjne. Nim zbiornik ponownie napełniono wodą, Marstein, fascynat archeologii, i biolog Trygve Hesthagen dość dokładnie zapoznali się z terenem. Zidentyfikowali co najmniej 3 komory pułapkowe, do których prowadziły nakierowujące płotki. Zapędzone tam ryby mogły być odławiane z łodzi. Niewykluczone też, że zajmował się tym ktoś brodzący w płytkiej wodzie. Pułapki na ryby z jeziora Tesse należą do najstarszych tego typu konstrukcji w Europie Północnej. Tesse jest dość dużym jeziorem, zlokalizowanym na północnym wschodzie pasma górskiego Jotunheimen. Wcześniej kilkukrotnie prowadzono tu prace archeologiczne. Znaleziska pochodziły sprzed ok. 7 tys. lat. Zbieraczy i myśliwych przyciągały w te okolice renifery. Jak podkreślono w komunikacie prasowym Museum of Cultural History, University of Oslo, nie było pewności, czy ludzie z epoki kamienia przybywali w góry, by tylko zbierać i polować, czy łowiono tu też pstrągi. Teraz już wiadomo, że tak było. Każdej wiosny woda z jeziora Tesse jest spuszczana (ma to związek z produkcją prądu). Pułapki na ryby odkryto w czerwcu, gdy dno było odsłonięte. Latem zbiornik ponownie napełniono wodą i teraz paliki znajdują na głębokości od 2 do 4 m. Zimą woda ponownie zostanie spuszczona. W najgorszym razie wiosną lód i erozja mogą przemieścić kijki wystające z błota. By zmaksymalizować wiedzę o stanowisku, na koniec września br. zaplanowano badania. Nurkowie z Norweskiego Muzeum Morskiego mieli dokładnie pomierzyć widoczne maszty, pobrać parę próbek i zakryć niektóre regiony. Gdy tylko lód stopnieje w 2023 r. całościowe wykopaliska rozpoczną archeolodzy z Kulturhistorisk museum. Poziom wody będzie wtedy niski. « powrót do artykułu
  11. Większość współczesnych teorii dotyczących powstania Księżyca mówi, że miliardy lat temu w Ziemię uderzył obiekt wielkości Marsa, zwany Theią. W wyniku kolizji pojawiła się olbrzymia liczba szczątków, które krążąc wokół Ziemi przez miesiące i lata, uformowały Księżyc. Jednak autorzy autorzy najnowszych badań, w ramach których przeprowadzono symulację w wysokiej rozdzielczości, uważają, że Księżyc powstał... w ciągu kilku godzin. To otwiera całą gamę nowych możliwości badawczych dotyczących początku ewolucji Księżyca, mówi główny autor badań, Jacob Kegerris. Rozpoczęliśmy ten projekt, nie wiedząc, jakie będą wyniki symulacji w wysokiej rozdzielczości. Byliśmy niezwykle zaskoczeni faktem, że symulacje o standardowej rozdzielczości mogą dawać tak bardzo mylne odpowiedzi. Uczeni z należącego do NASA Ames Research Center przeprowadzili najbardziej szczegółową symulację dotyczącą powstania Księżyca czy też wyników innych wielkich kolizji. Wykazała ona, że symulacje o niższej rozdzielczości, biorące pod uwagę mniej danych, mogą omijać bardzo ważne aspekty i skutki takich kolizji. Jeśli chcemy zrozumieć proces powstawania księżyca musimy wziąć pod uwagę to, co o nim wiemy – jego masę, orbitę oraz szczegółowe wyniki analizy skał księżycowych – i stworzyć scenariusz, w wyniku którego zobaczymy taki Księżyc, jakim widzimy go obecnie. Wcześniejsze teorie dobrze wyjaśniały niektóre właściwości Srebrnego Globu, ale pozostawiały poważne luki. Jedną z takich tajemnic był skład księżycowych skał. Ich sygnatury izotopowe są bardzo podobne do sygnatur izotopowych skał z Ziemi, a odmienne od materiału z Marsa czy innych ciał niebieskich. To najprawdopodobniej oznacza, że materiał, z którego zbudowany jest Księżyc, pochodzi z Ziemi. Jedne z branych wcześniej pod uwagę scenariuszy zakładały, że po zderzeniu materiał z Thei trafił na orbitę Ziemi i wymieszał się z niewielką ilością materiału z Ziemi. Jednak w takim wypadku izotopowy skład Księżyca nie byłby aż tak bardzo podobny do składu Ziemi. Chyba, że Theia była pod tym względem do Ziemi podobna, co jest jednak mało prawdopodobne. Dlatego też znacznie bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest ten, według którego Księżyc powstał głównie z materiału z górnych warstw skorupy ziemskiej. Istnieje też hipoteza mówiąca, że Księżyc powstał wewnątrz obracającej się kuli materiału odparowanego w wyniku kolizji. Jednak nie wyjaśnia ona obecnej orbity Księżyca. Najnowsza symulacja, pokazująca, że Księżyc uformował się bardzo szybko z materiału z Ziemi, wyjaśnia zarówno jego skład, jak i obecną orbitę. Wynika z niej, że Srebrny Glob utworzył się w ciągu kilku godzin, a jego jądro nie było całkowicie stopione. To wyjaśnia zarówno cienką skorupę oraz orbitę wokół naszej planety. Jest to najbardziej pełne wyjaśnienie obserwowanych obecnie właściwości Księżyca. Uczeni zaznaczają, że dokładne określenie, która z obecnie proponowanych hipotez jest tą prawdziwą będzie możliwe w przyszłości, gdy kolejne misje przywiozą pobrane z większych głębokości próbki z innych części Księżyca. Wówczas można będzie porównać wyniki badań próbek z proponowanymi scenariuszami. Prowadzone badania mają znaczenie nie tylko dla określenia ewolucji Księżyca, ale dla lepszego poznania kosmosu. Przestrzeń kosmiczna jest pełna kolizji i pozostałości po nich. Mają one olbrzymi wpływ na tworzenie się i formowanie układów planetarnych. « powrót do artykułu
  12. Niemal połowa gwiazd Drogi Mlecznej to obiekty samotne, jak Słońce. Druga połowa zaś to gwiazdy znajdujące się w układach podwójnych lub większych. W układach takich gwiazdy mogą znajdować się na niezwykle ciasnych orbitach. I właśnie taki, rekordowo ciasny układ, znaleźli właśnie astronomowie z MIT. Nowo odkryty system, ZTF J1813+4251, to układ kataklizmiczny o rekordowo krótkim czasie obiegu gwiazd wokół siebie. Gwiazdy okrążają się w ciągu zaledwie... 51 minut. Układy kataklizmiczne, zwane też zmiennymi kataklizmicznymi, składają się z gwiazdy ciągu głównego (podobne do Słońca) oraz z białego karła. Powstają one, gdy dwie gwiazdy zbliżą się do siebie na tyle, że biały karzeł zaczyna wchłaniać materię z gwiazdy mu towarzyszącej. W trakcie tego procesu dochodzi do pojawiania się olbrzymich zmiennych błysków światła. Astronomowie, obserwujący przed wiekami te rozbłyski, sądzili, że są one skutkiem jakiegoś kataklizmu. Stąd nazwa tych układów. W przypadku ZTF J1813+4251, w przeciwieństwie do innych podobnych systemów, udało się wielokrotnie zaobserwować przesłonięcie jednej gwiazdy przez drugą, co dało astronomom okazję do dokładnych pomiarów właściwości obu gwiazd. Dzięki temu mogli przeprowadzić symulacje obecnego wyglądu systemu oraz tego, jak będzie ewoluował przez najbliższych kilkaset milionów lat. Z symulacji wynika, że gwiazda ciągu głównego okrąża białego karła i traci na jego rzecz olbrzymie ilości wodoru. Z czasem zostanie obdarta z materii i pozostanie z niej głównie gęste bogate w hel jądro. Za około 70 milionów lat gwiazdy tak bardzo zbliżą się do siebie, że będą okrążały się w ciągu zaledwie 18 minut. Później zaczną się od siebie oddalać. Symulacje to potwierdzenie hipotez, które wysunięto przed laty. Mówiły one, że gwiazdy z układach kataklizmicznych wchodzą z czasem na ultrakrótkie orbity. Tutaj mamy do czynienia z rzadkim przypadkiem, gdy przyłapaliśmy jeden z takich systemów w momencie zmiany z akrecji wodoru na akrecję helu, mówi Kevin Burdge z MIT. Przewidywano, że obiekty takie będą wchodziły na ultrakrótkie orbity i od dawna zastanawiano się, czy będą one na tyle krótkie, by pojawiły się fale grawitacyjne. Nowy układ został odkryty przez naukowców z MIT, Harvard and Smithsonian Center for Astrophysics i innych instytucji w katalogu Zwicky Transient Facility (ZTF). Jest on tworzony w Palomar Observatory w Kalifornii. Umieszczony tam aparat fotograficzny przez lata wykonał ponad 1000 zdjęć każdej z ponad miliarda obserwowanych gwiazd, rejestrując w ten sposób zmiany ich jasności. Naukowcy przeanalizowali dane, szukając cech charakterystycznych systemów na ultrakrótkich orbitach, które mogłyby emitować olbrzymie rozbłyski światła oraz fale grawitacyjne. Stworzony przez Burdge'a algorytm wskazał na około milion gwiazd, które co mniej więcej godzinę prawdopodobnie emitowały rozbłyski. Następnie skupił się na rozbłyskach o szczególnych cechach. W ten sposób zauważył ZTF J1813+4251, układ, który znajduje się w odległości około 3000 lat świetlnych od Ziemi, w Gwiazdozbiorze Herkulesa. Burge i jego zespół rozpoczęli wówczas obserwacje za pomocą W.M. Keck Observatory na Hawajach i Gran Telescopio Canarias. Przekonali się, że znaleziony system daje wyjątkowo jasny sygnał. Dzięki temu możliwe były precyzyjne pomiary układu. ZTF J1813+4251 składa się prawdopodobnie z białego karła o rozmiarach 100-krotnie mniejszych niż Słońce i o połowie masy naszej gwiazdy. Towarzyszy mu gwiazda o masie i 1/10 rozmiarów Słońca. Obie gwiazdy okrążały się w ciągu 51 minut, ale coś tutaj nie pasowało. Ta druga gwiazda wyglądała jak Słońce, ale Słońce nie zmieści się na orbicie krótszej niż 8-godzinna, mówi Burdge. Wyjaśnieniem okazała się praca naukowa sprzed 30 lat autorstwa profesora MIT Saula Rappaporta. Przewidział on w niej, że układy o bardzo ciasnych orbitach mogą istnieć jako układy kataklizmiczne. Gdy biały karzeł pochłonie cały wodór z towarzyszącej mu gwiazdy podobne do Słońca, pozostaje gęste jądro z helu, które jest wystarczająco masywne, by martwa gwiazda znalazła się na ultrakrótkiej orbicie. ZTF J1813+4251 to układ kataklizmiczny, który znajduje się właśnie z momencie przejścia z gwiazdy wodorowej, w obiekt bogaty w hel. To szczególny układ. Mieliśmy olbrzymie szczęście, że zauważyliśmy system, który daje odpowiedź na ważne pytanie. To jedna z najpiękniejszych zmiennych kataklizmicznych, cieszy się Burdge. « powrót do artykułu
  13. Specjaliści z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (UPWr) badają nowy lek na atopowe zapalenie skóry (AZS) u psów. Choroba ta występuje u ponad 28% populacji psów w naszym kraju; w 2021 r. ustalono to podczas badań przeprowadzonych w wybranych lecznicach. Niestety, weterynarze dysponują jedynie lekami działającymi objawowo. Jak podkreślono w komunikacie UPWr, taka terapia nie daje długotrwałych efektów, a przewlekłe stosowanie zwiększa ryzyko wystąpienia efektów ubocznych. Nowy lek działa zarówno objawowo, jak i przyczynowo Badania kliniczne nowego leku, który działa zarówno objawowo, jak i przyczynowo, są prowadzone przez naukowców z Katedry Chorób Wewnętrznych z Kliniką Koni, Psów i Kotów UPWr i wrocławskiej spółki biotechnologicznej Bioceltix. Psom z AZS zgłoszonym do udziału w badaniu przez właścicieli lek podaje się dożylnie. Jak wyjaśnia prof. Jarosław Popiel, kierownik Katedry Chorób Wewnętrznych z Kliniką Koni, Psów i Kotów, zabieg jest jednorazowy i dobrze tolerowany. Później psy są obserwowane i badane przez 3 miesiące. W ten sposób można monitorować, czy i w jakim ewentualnie tempie zmiany skórne oraz świąd ustępują. Na wyniki badań klinicznych trzeba poczekać do drugiej połowy przyszłego roku. Łukasz Bzdzion, prezes zarządu firmy Bioceltix, dodaje, że testowany lek jest oparty na immunomodulujących właściwościach mezenchymalnych komórek macierzystych. Dotychczasowe formy terapii Leczenie AZS jest złożone i długotrwałe. Dr hab. Jarosław Popiel, prof. uczelni, wyjaśnia, że zwierzę trzeba zabezpieczyć przed powikłaniami, w tym przed pasożytami (pchłami itp.), a także wtórnymi zakażeniami bakteryjnymi i drożdżakowymi. Ważną kwestią jest również wykluczenie alergii pokarmowej, którą cechują podobne objawy kliniczne (w tym przypadku pomaga dieta eliminacyjna). Dołączamy dermokosmetyki, np. szampony, pianki, spreje, które nawilżają i regenerują zmienioną warstwę naskórka - opowiada specjalista. Najważniejszym elementem terapii jest stosowanie leków, które ograniczają stan zapalny [i] w efekcie ograniczają świąd. Stosujemy różne grupy leków: od najstarszych glikokortykosteroidów, cyklosporynę, aż po ostatnie, które pojawiły się na rynku kilka lat temu, takie jak oklacytynib czy nawet przeciwciała monoklonalne. Od wielu lat próbujemy także immunoterapii swoistej, czyli odczulania. Stosowanie leków czy odczulanie ma jednak ograniczenia, każda z tych metod leczenia to w efekcie zniesienie objawów klinicznych na pewien czas. Istnieje więc konieczność leczenia zwierzęcia do końca jego życia - wylicza prof. Popiel. Czym jest AZS i jak rozpoznać tę chorobę? AZS to najczęściej występująca choroba alergiczna psiej skóry. Jej najpowszechniejszymi przyczynami są roztocze, dlatego też psy mieszkające w domach są bardziej na nią narażone niż zwierzęta trzymane w kojcu na dworze. Jednak zmiany alergiczne mogą wywołać też pyłki roślinne i pleśnie. Typowe lokalizacje zmian skórnych to okolice głowy, przede wszystkim zewnętrzne przewody słuchowe, rejon oczu, warg i brody, oraz dystalne części kończyn przednich. Najbardziej narażonymi rasami są labradory, golden retrivery, teriery i boksery. « powrót do artykułu
  14. Po kontakcie z Europejczykami doszło do drastycznego spadku populacji wysp na Pacyfiku. Spadek ten był znacznie większy, niż dotychczas sądzono. Naukowcy z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego wykorzystali metodę lidar do mapowania ludzkich siedlisk na Tongatapu, głównej wyspie i siedzibie władz archipelagu Tonga, oraz dane z wykopalisk archeologicznych. Z badań przeprowadzonych przez doktoranta Philipa Partona i profesora Geoffreya Clarka wynika, że przed pojawieniem się pierwszych europejskich statków na Tongatapu żyło 50–60 tysięcy osób. To zaś wskazuje, że na całym archipelagu mieszkało 100 do 120 tysiecy osób. Liczbę mieszkańców Tongatapu oszacowano zaś na 50–60 tysięcy osób. W ciągu 50 lat liczba ludności Tongatapu zmniejszyła się do 10 000. Jako, że uzyskane przez nas liczby były znacznie większe, niż dotychczasowe szacunki, przeanalizowaliśmy zapiski pozostawione przez załogi statków oraz misjonarzy. Stwierdziliśmy, że nasze obliczenia są prawdopodobne, mówią naukowcy. Uczeni szacują, że populacja archipelagu spadła po kontakcie o 70–86 procent. Przyczyną spadku były patogeny, które przynieśli ze sobą Europejczycy, a z którymi mieszkańcy Tonga nigdy wcześniej się nie zetknęli. Nie byli więc odporni na zawleczone na archipelag choroby. Archipelag Tonga został zasiedlony około 3000 lat temu przez ludność kultury Lapita, mówiącą językami austronezyjskimi. Od co najmniej X wieku archipelagiem rządziła dziedziczna monarchia. Pierwszymi Europejczykami, którzy odwiedzili archipelag byli Holendrzy Jakob Le Maire (w 1616) i Abel Janszoon Tasman (1643). Jednak stałe kontakty datują się od wypraw Cooka, w latach 1773–1777. Brytyjczyk nazwał archipelag Wyspami Przyjaznymi. W roku 1797 London Missionary Society podjęło nieudaną próbę wprowadzenia chrześcijaństwa na Tonga. Porażką zakończyła się też misja metodystów z 1822 roku. Metodystom udało się to w 1826 roku, a w 1842 na archipelagu ustanowione misję katolicką. W tym czasie na Tonga trwał okres wojen domowych i niepokojów, który rozpoczął się w 1799 roku. Ostatecznie zakończył się on w 1852 roku pod rządami króla Taufa'ahau, który w 1831 roku przyjął chrzest i od 1845 roku rządził jako Jerzy Tupou I. Władca skodyfikował prawo, nadał krajowi konstytucję i podpisał z rządami USA, Niemiec i Wielkiej Brytanii traktaty, które uznawały niepodległość Tonga. Obecnie na Tonga żyje około 110 tysięcy osób. « powrót do artykułu
  15. Mensun Bound, archeolog podwodny, który jest jednym z naukowców, którzy w marcu br. odkryli wrak statku Ernesta Shackletona Endurance, ostrzega, że jeśli barkentynę pozostawi się na dnie Morza Weddella, zniszczeje. Specjalista dodał, że pytanie, czy wyciągnąć jednostkę z lodowatych wód, jest bez wątpienia drażliwą kwestią i pociąga za sobą cały szereg problemów natury prawnej i logistycznej. Jest sporo bardzo różnych zdań [na temat podnoszenia wraku]. [...] Musimy pamiętać o rodzinie Shackletonów, do której najprawdopodobniej należy statek, a która bardzo zdecydowanie wyraziła swój pogląd [w tej sprawie] - powiedział Bound na londyńskim wydarzeniu zorganizowanym przez firmę prawniczą BDB Pitmans. Dyrektor ekspedycji poszukiwawczej Endurance22 zaznaczył, że wyciągając jednostkę, należy myśleć o konserwacji i o procesie wyznaczenia muzeum, które podejmie się tego zadania, co może [oczywiście] zająć wieki. Jeśli jednak zostawimy tam statek, który zbudowano przecież z materii organicznej, rozłoży się w pewnym momencie, choć już nie za naszego życia. Warto przypomnieć, że niedługo po odkryciu wraku w marcu tego roku wnuczka słynnego badacza Antarktydy, Alexandra Shackleton, oświadczyła, że wolałaby, by statek pozostał tam, gdzie go znaleziono. Wyprawa Shackletona rozpoczęła się w 1914 roku. W styczniu 1915 roku Endurance został uwięziony przez lód. Pod koniec października Shackleton wydał rozkaz opuszczenia jednostki, a 21 listopada 1915 roku Endurance zatonął. Jak mówili jego odkrywcy, wyglądał on w dużej mierze tak, jak na filmie wykonanym w 1915 roku przez Franka Hurleya. Co prawda maszty były złamane, a olinowanie się splątało, lecz  kadłub się zachował. Na dziobie widać uszkodzenie, które powstało prawdopodobnie, gdy tonący statek uderzył w górę lodową. Na zdjęciach widoczne są kotwice, a nawet buty i zastawa stołowa. « powrót do artykułu
  16. Przed 66 milionami lat na Ziemię spadła 10-kilometrowa asteroida, która przyniosła zagładę dinozaurom. Najnowsze dowody wskazują, że wywołała ona wielotygodniowe lub wielomiesięczne trzęsienie ziemi odczuwalne na całej planecie. ilość energii uwolniona w czasie tego trzęsienia wynosiła 1023 dżuli, czyli 50 000 razy więcej, niż podczas trzęsienia o sile 9,1 stopnia, które dotknęło Sumatrę w 2004 roku. Ślady tego trzęsienia znalazł Hermann Bermúdez, który specjalizuje się w badaniu granicy K-T (granica kreda-trzeciorzęd). Jest ona śladem wielkiego wymierania, które 66 milionów lat temu zakończyło mezozoik. W 2014 roku prowadził prace badawcze na kolumbijskiej wyspie Gorgonilla. Uczony odkrył wówczas warstwę sferuli (niewielkich kulek szkliwa oraz tektytów i mikrotektytów, które zostały wyrzucone do atmosfery w wyniku uderzenia asteroidy. Sferule tworzą się, gdy pod wpływem ciśnienia i temperatury wywołanych uderzeniem, dochodzi do roztopienia i rozkruszenia skorupy ziemskiej. W atmosferę wyrzucane są wówczas krople roztopionego materiału, który opada na powierzchnię. Wyspa Gorgonilla, na której pracował Bermúdez, położona jest około 3000 kilometrów na południowy-zachód od miejsca uderzenia asteroidy. Pod powierzchnią oceanu, na głębokości około 2 kilometrów, przez miliony lat odkładały się osady. Gdy 3000 kilometrów od badanego miejsca upadła asteroida, doszło do deformacji osadów. Deformacja objęła osady na głębokości nawet do 15 metrów pod dnem morskim. Jej ślady są widoczne do dzisiaj. Jednak to nie wszystko. Zdeformowana jest również warstwa zawierająca sferule. A to oznacza, że wstrząsy spowodowane uderzeniem asteroidy musiały trwać po tym, gdy sferule opadły z atmosfery. Proces ich opadania trwał zaś całymi tygodniami lub nawet miesiącami. Zaraz nad warstwą sferuli widać zachowane spory paproci, pierwsze oznaki odradzającego się życia roślinnego po uderzeniu. Przekrój, który odkryłem na wyspie Gorgonilla, to wspaniałe miejsce do badania granicy K-T, gdyż jest jednym z najlepiej zachowanych takich miejsc oraz znajduje się głęboko pod powierzchnią oceanu, więc nie zostało zaburzone przez tsunami, mówi uczony. Gorgonilla to nie jedyne miejsce, w którym Bermúdez zauważył ślady gigantycznego trzęsienia ziemi. W odsłonięciu El Papalote w Meksyku widoczne są ślady upłynnienia gruntu, a w stanach Mississippi, Alabama i Teksas uczony znalazł uskoki i pęknięcia prawdopodobnie spowodowane wielkim trzęsieniem ziemi. W wielu miejscach znalazł też osady naniesione przez wielkie tsunami. « powrót do artykułu
  17. Guzy nowotworowe zawierają wiele różnych gatunków grzybów, donoszą naukowcy z izraelskiego Instytutu Naukowego Weizmanna oraz Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego (UCSD). Autorzy badań, których wyniki opublikowano w piśmie Cell, uważają, że odkrycie grzybów wewnątrz guzów może potencjalnie przydać się podczas diagnostyki nowotworów poprzez testy krwi, nie można też wykluczyć, że będzie ono pomocne w czasie leczenia. Naukowcy z Izraela i USA poszukiwali grzybów w ponad 17 000 próbek tkanek i krwi pobranych od pacjentów z 35 rodzajami nowotworów. Odkryli, że grzyby występują we wszystkich badanych rodzajach nowotworów. Najczęściej ukrywały się wewnątrz komórek nowotworowych lub wewnątrz komórek układu odpornościowego obecnych w guzach. Autorzy badań zauważyli też liczne korelacje pomiędzy konkretnym gatunkiem grzyba w guzie nowotworowym, a warunkami związanymi z leczeniem nowotworu. Okazało się na przykład, że osoby chorujące na raka piersi, w których guzach występuje Malassezia globosa – grzyb zwykle występujący na skórze – mają mniejsze szanse na przeżycie, niż osoby, u których Malassezia globosa nie występuje. Ponadto specyficzne gatunki grzybów były częściej znajdowane w guzach raka piersi starszych pacjentów, niż młodszych, w guzach nowotworowych płuc u palących niż u niepalących, a w guzach czerniaka nie reagujących na immunoterapię częściej, niż w reagujących. Zdaniem profesora Ravida Straussmana z Wydziału Biologii Molekularnej Komórki Instytutu Weizmanna, spostrzeżenia te wskazują, że obecność grzybów to nowy niebadany dotychczas obszar onkologii. Dzięki tym odkryciom powinniśmy lepiej zrozumieć potencjalny wpływ grzybów na guza i ponownie przyjrzeć się temu, co wiemy na temat nowotworów z punktu widzenia ich „mikrobiomu”, stwierdza uczony. Nie od dzisiaj wiemy, że w guzach obecne są też bakterie. Autorzy najnowszych badań przyjrzeli się również im i stwierdzili, że w guzach istnieją typowe „huby” obu mikroorganizmów. Na przykład dla guzów, w których obecne są grzyby z rodzaju Aspergillus, typowe są inne bakterie, niż dla guzów, gdzie występują grzyby z rodzaju Malassezia. Odkrycie tych „hubów” może mieć olbrzymie znaczenie, gdyż występowanie bakterii i grzybów w guzach jest skorelowane zarówno z podatnością guza na leczenie, jak i z szansami pacjenta na przeżycie. Badania te rzucają nowe światło na złożone środowisko biologiczne guzów, a przyszłe badania pokażą nam, w jaki sposób grzyby wpływają na rozrost nowotworu, mówi współautor badań, profesor Yitzhak Pilpel. Fakt, że grzyby znajdujemy nie tylko w komórkach nowotworowych, ale też w komórkach odpornościowych pokazuje, że w przyszłości prawdopodobnie odkryjemy, że grzyby wywierają jakiś wpływ nie tylko na komórki nowotworowe, ale też na odpornościowe i ich aktywność, dodaje uczony. Obecność grzybów w komórkach nowotworowych to z jednej strony niespodzianka, a z drugiej strony coś, co można było przewidzieć. To niespodzianka, gdyż nie wiemy, jaką drogą grzyby dostają się do guzów w różnych częściach ciała. Jest to jednak coś, czego należało się spodziewać, gdyż pasuje do zdrowego mikrobiomu całego organizmu, w tym mikrobiomu jelit, ust czy skóry, gdzie bakterie i grzyby wchodzą w interakcje, tworząc złożone społeczności, mówi profesor Rob Knight z UCSD. Naukowcy badali też krew pod kątem DNA grzybów i bakterii. Uzyskane wyniki sugerują, że pomiary DNA mikroorganizmów we krwi mogą pomóc we wczesnym wykryciu nowotworu, gdyż w krwi osób z nowotworami i osób zdrowych występują różne sygnatury tego DNA, wyjaśnia doktor Gregory Sepich-Poore. Nauka szacuje, że na Ziemi istnieje ponad 6 milionów gatunków grzybów. Są one obecne w każdym zakątku planety. Dotychczas udało się zidentyfikować około 148 000 gatunków z czego zaledwie kilkaset zamieszkujących organizm człowieka. « powrót do artykułu
  18. Jeszcze dwa pokolenia temu Ju/’hoansi nie znali pieniędzy. Gospodarka łowiecko-zbierackich nomadów, zamieszkujących północno-wschodnią Namibię i północno-zachodnią Botswanę, opierała się na eksploatacji dzikich roślin i zwierząt. Jednak w latach 70. zaczęli tracić swoją ziemię. Rząd Namibii wyznaczył im teren – nazwany Nyae Nyae – na którym mogli żyć i od końca lat 70. Ju/’hoansi prowadzą osiadły tryb życia. W życiu Ju/’hoansi pojawiły się pieniądze. Nadal zajmują się zbieractwem i łowiectwem, na małą skalę hodują zwierzęta, uprawiają ziemię, zaczęli otrzymywać emerytury i rządową pomoc dla dzieci. Zbierają m.in. rosnącą w buszu hakorośl rozesłaną (tzw. czarci pazur), który sprzedają firmom farmaceutycznym, które przetwarzają go na lek przeciwbólowy. Część Ju/’hoansi pracuje w regionalnej stolicy Tsumkwe. Pomoc od rządu odgrywa bardzo ważną rolę, gdy wiele rodzin, po utracie ziemi przodków, nie jest w stanie się utrzymać. Pojawiły się nierówności ekonomiczne. Niektórzy mają domy z kamienia, inni żyją w glinianych domach. Nieliczni, pracujący w budżetówce, mogą pozwolić sobie na samochód i meble. Większość dysponuje pieniędzmi, które wydaje na pożywienie czy ubranie. Profesor Polly Wiessner z University of Utach oraz Cindy Hsin-yee Huang z Arizona State University, postanowiły sprawdzić, jak pieniądze zmieniły społeczeństwo Ju/’hoansi. Okazało się, że niektóre rzeczy – jak wspólne posiłki i dawanie prezentów bliskim krewnym – nie uległy zmianie. Inne, jak rozległe sieci oparte na pokrewieństwie czy wspieranie osób w potrzebie, bardzo się zmieniły. Nie wiemy, w jakim kierunku to się potoczy. Obserwujemy zmianę norm od społecznego wymogu dzielenia się większością dobytku, po społeczne przyzwolenie na zatrzymanie własnych dochodów pieniężnych, wykorzystanie ich na własne potrzeby i podzielenie się tym, co pozostanie, mówi Wiessner. Przed pojawieniem się pieniędzy gospodarka Ju/’hoansi opierała się na dzieleniu się. Wyobraźmy sobie, że ktoś upolował duże zwierzę i ma dużo mięsa. Rozdanie tego mięsa nie niesie dla niego zbyt dużych kosztów, gdyż i tak by się ono zmarnowało. Jednak otrzymujący mięso, który mógł być głodny, uzna to za wartościowy dar, wyjaśnia Wiessner. Łowcy-zbieracze prowadzący wędrowny tryb życia prowadzą też szeroko zakrojoną dystrybucję posiadanych przez siebie przedmiotów. Takie podarunki niosą ze sobą informację o stanie relacji pomiędzy poszczególnymi osobami, wzmacniają społeczne więzi, pozwalają zaspokajać potrzeby. Każdy podarunek ma konkretne znaczenie dla dającego i obdarowywanego. Tradycja dawania i dzielenia się majątkiem znana jest wśród Ju/’hoansi jako hxaro. Hxaro definiuje też krąg krewnych, o których każdy Ju/’hoansi ma obowiązek dbać. W trudnych czasach Ju/’hoansi mogli całymi miesiącami przeżyć dzięki ich partnerom hxaro zamieszkującym inne wioski, odległe nawet o 200 kilometrów. Jeszcze w 1974 roku aż 69% majątku Ju/’hoansi stanowiły przedmioty otrzymane w ramach hxaro. Jednak gdy pojawiły się pieniądze, doszło do zmiany obyczajów. Gdy wrócimy do przykładu z zabitym dużym zwierzęciem zauważymy, że podzielenie się jego mięsem jest łatwe. Ten, kto je upolował, ma go nadmiar. Nie zużyje go, mięso się zepsuje. Jest ono więc dla właściciela niewiele warte. Jednak dla osoby potrzebującej ma ono dużą wartość. Jeśli jednak mamy do czynienia z pieniędzmi, a nie z mięsem, sytuacja ulega zmianie. Zarówno dla dającego i otrzymującego mają one taką samą wartość. Zatem dzielenie się pieniędzmi jest droższe niż dzielenie się mięsem. Zmianie ulega też społeczne znacznie podarunku. Czym innym jest bowiem obdarowanie kogoś np. konkretną książką, którą sami wybraliśmy, a czym innym podarowanie tej osobie kuponu, który może wymienić w księgarni na wybrną przez siebie książkę. Wcześniej dla Ju/’hoansi niemal wszystko co posiadali było podarunkiem powiązanym z więzami społecznymi. Konkretny przedmiot, podarunek, nigdy nie był tutaj oddzielny od więzi społecznych. Wszystkie posiadane przedmioty miały jakieś znaczenie, niosły ze sobą związek z innym człowiekiem. W przypadku pieniędzy takiego związku nie ma. Kupujesz za nie w sklepie przedmiot, który nie niesie ze sobą żadnej relacji międzyludzkie, mówi Wiessner. W latach 1996–2018 Wiessner prowadziła badania wśród Ju/’hoansi w Nyae Nyae. Porównała zebrane dane z informacjami, które zebrała w połowie lat 70. gdy po raz pierwszy ich odwiedziła. Kolejne badania przeprowadziła w latach 2020–2022. Okazało się, że system hxaro przestał istnieć. Do roku 1997 liczba opartych na hxaro związków międzyludzkich zmniejszyła się o połowę, a do roku 2018 hxaro istniało tylko w opowieściach starszych osób. Dlaczego doszło do tak szybkiego upadku hxaro? Wcześniej grupa Ju/’hoansi mogła w ciężkich czasach rozproszyć się i liczyć na pomoc grup, którym wiodło się lepiej, w zamian dzieląc się upolowaną zwierzyną i posiadanymi przedmiotami. Obecnie, gdy lud ten prowadzi osiadły tryb życia i ma możliwość zakupu żywności za pieniądze, dzielenie się z gośćmi stało się droższe niż było wcześniej. Wraz z pieniędzmi zmienia się też gospodarka. Ju/’hoansi przyznają obecnie każdej osobie większą swobodę dysponowania pieniędzmi, gdyż sami chcą takiej autonomii, by przede wszystkim zadbać o rodzinę. Mieszkaniec pewnej wioski powiedział badaczkom, że gdy otrzymuje pensję, dostaje wiele próśb o pieniądze. Mówię wtedy mojej dalszej rodzinie i przyjaciołom, że najpierw muszę spłacić kredyt w sklepie, kupić żywność, mundurki do szkoły i inne rzeczy dla swojej najbliższej rodziny i dla siebie. Jeśli nic mi nie zostaję, mówię, że może następnym razem coś im dam. W ten sposób mam wystarczająco dużo dóbr dla siebie, ale zachowuję przyjaciół. Dzielenie się nie zanikło całkowicie, ale się zmieniło. Obecnie zamiast dzielić się mięsem dużych zwierząt, które czasem zdarza się upolować, urządzane są wspólne przyjęcia przy herbacie czy wydawane obiady w rozszerzonym gronie rodzinnym. Nadal też rozdawane są podarunki, ale są to przedmioty, które wcześniej zostały kupione, a nie wykonane samodzielnie. Znacząco spadł też odsetek podarunków dla dalszych krewnych. Jeszcze w 1974 roku takie prezenty stanowiły 23% wszystkich darowanych przedmiotów, w roku 2018 odsetek ten spadł do 1%. Pojawienie się pieniędzy pociągnęło za sobą pojawienie się nierówności ekonomicznych. Osoby pracujące w budżetówce mają znacznie wyższe dochody niż inni Ju/’hoansi. Jednak, co interesujące, nie pojawiły się inne formy nierówności. Chociaż 90% najlepiej opłacanych pracowników budżetówki stanowią mężczyźni, to kobiety znalazły inne sposoby na zarabianie dużych pieniędzy. Zbierają np. czarci pazur. Dlatego też, jak zauważyły badaczki, w żadnym z badanych okresów nie wystąpiły różnice pomiędzy ilością przedmiotów kupowanych przez kobiety i mężczyzn, co wskazuje na brak znaczących nierówności pomiędzy płciami. Tutaj zawsze obie płci były równe. Sądzono, że w związku z tym, że mężczyźni mają większy wybór zawodów, pojawią się nierówności. Jednak tak się nie stało, mówi Wiessner. Uczona dodaje, że Ju/’hoansi są bardzo egalitarnym społeczeństwem i szanują swoje prawo do zarabiania w wybrany sposób. To spowodowało, że mimo nierówności ekonomicznych, nie ma nierówności społecznych. Kosztowne kamienne domy są stawiane wśród chat z gliny. Żaden buszmen nie zatrudni innego buszmena do wykonywania brudnej pracy. Jeśli ktoś próbuje zyskać wpływy polityczne, natychmiast jest ściągany w dół. Nie wiem, jak długo taka sytuacja będzie trwała, trudno to przewidzieć, ale obecnie panuje tutaj bardzo silny egalitaryzm, mimo dużych różnic majątkowych, stwierdza badaczka. Pieniądze zmieniły życie Ju/’hoansi. Nie oznacza to, że bez nich było ono idealne. Ludzie musieli liczyć się z okresami biedy, braku żywności, obawy o przetrwanie. Możliwość zakupu żywności czy ubrań ma swoją wartość. Powstaje jednak pytanie, co się stanie, gdy potrzeby będą rosły i rosły, a to, co obecnie jest zachcianką, stanie się potrzebą? Gdy wokół pojawia się coraz więcej rzeczy – komputery, wypasione telefony i tego typu rzeczy – zmienia się nasz pogląd na nie. To, co niedawno postrzegaliśmy jako zachcianki, zaczynamy postrzegać jako potrzeby. I to się dzieje również wśród Ju/’hoansi. Pewne dobra materialne, które czynią ich życie bardziej wygodnym – jak ubrania i buty – stały się obecnie bardziej potrzebami, niż zachciankami. To właśnie robią pieniądze. Zmieniają one społeczeństwo, gdyż coraz więcej i więcej przedmiotów jest przesuwanych z kategorii zachcianek do kategorii potrzeb, mówi Wiessner. Widzimy to na co dzień w naszych społeczeństwach. Badania Ju/’hoansi pozwalają nam zaś obserwować ten proces od momentu pojawienia się pieniędzy w społeczeństwie. Dotychczas nie zaobserwowałam, by pieniądze doprowadziły do powstania nierówności społecznych. To jeszcze się nie dzieje", mówi uczona. Jednak przyznaje, że życie Ju/’hoansi prawdopodobnie nadal będzie się zmieniało. Obecnie nie istnieją wśród nich żadne społeczne instytucje, które pozwalałyby jednemu Ju/’hoansi zatrudnić drugiego czy też wymóc zapłatę za wykonaną pracę. Brak też instytucji wymuszających spłatę pożyczek, chociaż sklepy już sprzedają na kredyt, zatem pojawia się pojęcie długu. Podsumowując swoje ponad 40-letnie badania nad Ju/’hoansi Wiessner mówi, że będzie uważnie przyglądała się, czy powstaną jakieś nowe instytucje zawiązane z zarządzeniem pieniędzmi. « powrót do artykułu
  19. Od dawna wiemy, że zaburzenia pracy centralnego układu nerwowego, objawiające się chorobami neurologicznymi i psychicznymi, są często dziedziczne. W wielu przypadkach udało się zidentyfikować genetyczne czynniki ryzyka tych schorzeń. Jednak wielką niewiadomą powstaje ich ewolucja. Można bowiem zadać sobie pytanie, dlaczego genetyczne czynniki ryzyka takich chorób nie zostały wyeliminowane w toku ewolucji. Odpowiedzi na tę zagadkę szukali naukowcy z Uniwersytetu w Tartu w Estonii we współpracy z kolegami z Niemiec i Holandii. Każdy z nas ma w sobie coś z neandertalczyka. Gdy Homo sapiens wyszedł z Afryki, napotkał w Eurazji H. neanderthalensis, z którym zaczął się krzyżować. Dlatego też około 2% DNA współczesnego mieszkańca innego kontynentu niż Afryka pochodzi od neandertalczyków. Mieszkańcy Afryki mają wielokrotnie mniej neandertalskiego DNA, ale i tak – co się niedawno okazało – jest go zaskakująco dużo. Człowiek współczesny nabył neandertalskie DNA przed zaledwie kilkudziesięcioma tysiącami lat. Jest to więc świeża domieszka genetyczna. Co więcej, niektóre z genów neandertalczyków są szczególnie rozpowszechnione wśród niektórych nieafrykańskich populacji, co wskazuje, że posiadanie tych genów mogło – przynajmniej w pewnym okresie – nieść ze sobą jakieś korzyści. Badanie wariantów genów odziedziczonych po neandertalczykach jest wyjątkowo interesujące, gdyż geny te występują u wszystkich nieafrykańskich populacji, zatem ich wzajemne powiązania sporo mogą zdradzić o populacjach o różnym pochodzeniu. Estońsko-niemiecko-holenderski zespół wykorzystał informacje z badań asocjacyjnych całego genomu (GWAS) z banków danych genetycznych do sprawdzenie powiązań pomiędzy występowaniem neandertalskich genów a chorobami neurologicznymi, psychicznymi oraz cechami i zachowaniami, takimi jak chronotyp, używanie tytoniu, alkoholu i odczuwanie bólu. Najpełniejsze dane pochodziły z bazy UK Biobank, z której wykorzystano dane ponad 360 000 osób. Z Biobank Japan pochodziły dane kolejnych 165 000 osób, a z Netherlands Study of Depression and Anxiety (NESDA) uzyskano GWAS dotyczące około 2000 osób. Okazało się, że istnieje korelacja pomiędzy neandertalskimi genami, a używaniem tytoniu i alkoholu, odczuwaniem bólu oraz chronotypem. Najsilniejszy związek zauważono pomiędzy paleniem tytoniu a spuścizną genetyczną neandertalczyków. Istnienie tego związku stwierdzono zarówno na próbce z UK Biobank, jak i Biobank Japan. Autorzy badań informują, że nie znaleziono jednoznacznych związków pomiędzy posiadaniem genów odziedziczonych po neandertalczykach, a chorobami psychicznymi i neurologicznymi. Warto w tym miejscu jednak przypomnieć, że liczne badania wiązały w przeszłości te cechy i zachowania z chorobami centralnego układu nerwowego, zatem nie można wykluczyć pośredniego wpływu genów neandertalczyków na choroby psychiczne czy neurologiczne. Nie wiadomo, dlaczego niektóre neandertalskie geny występują u H. sapiens częściej niż inne. Takimi genami są te powiązane z naszym zegarem biologicznym. Być może, gdy H. sapiens wyszedł z Afryki i krzyżował się z neandertalczykami, posiadanie neandertalskiego chronotypu okazało się korzystne, gdyż pozwalało lepiej dostosować się do poziom promieniowania UV oraz wzorców dnia i nocy obecnych na terenie Europy i Azji Zachodniej. Z kolei neandertalskie geny powiązane z paleniem tytoniu i używaniem alkoholu mogły zachować się w związku z nagradzającym dla mózgu używaniem substancji psychotropowych. Inna hipoteza mówi, że może tutaj istnieć związek z naturalnymi środkami uśmierzającymi ból, które często również mają działanie odurzające. Osoby, które chcą zgłębić temat, znajdą szczegóły badań na łamach Translatonal Psychiatry. « powrót do artykułu
  20. Pożar, który objął ponad 100 ha terenu w rejonie Rano Raraku we wschodniej części Wyspy Wielkanocnej (przypomnijmy, że znajdują się tam mokradła i słynne moai), uszkodził część posągów. W niektórych przypadkach szkody są ponoć nienaprawialne. Nie wiadomo, ile moai uległo uszkodzeniu. Pożar wybuchł w poniedziałek. Rejon został zamknięty dla odwiedzających. Prowadzone jest śledztwo. Reprezentujący Ma'u Henua Indigenous Community Ariki Tepano opisuje szkody na stanowisku jako nienaprawialne. Moai są całkowicie osmalone. Skutki działania ognia widać na pierwszy rzut oka.   Burmistrz Pedro Edmunds Paoa uważa (zresztą nie tylko on), że pożar nie był wypadkiem. Bez względu na wielkość nakładów finansowych, pęknięć oryginalnego [...] materiału nie da się naprawić - dodał Edmunds Paoa w wywiadzie dla Radio Pauta. Na profilu Municipalidad de Rapa Nui na Facebooku podkreślono, że brak wolontariuszy utrudniał uzyskanie kontroli nad ogniem. Zakres szkód będzie dopiero oceniany.   « powrót do artykułu
  21. Odkryliśmy, że ten lek działa poprzez aktywacją układu odpornościowego, a nie tylko przez hamowanie rozwoju guza, mówi profesor Joshua Meeks, główny autor badań, które wykazały, że lek stosowany do leczenia chłoniaków, rzadkich mięsaków i nowotworów krwi, skutecznie leczy u myszy nowotwory pęcherza. Wyniki nowych badań nad tazemetostatem opublikowano na łamach Science Advances. Średni pięcioletni odsetek przeżycia u osób a nowotworem pęcherza wynosi 77%. Choroba jest w dużej mierze uleczalna, o ile zostanie wcześnie wykryta. Jednak na późnych etapach rozwoju sytuacja ulega całkowitej zmianie. Odsetek osób przeżywających zaawansowany rak pęcherza jest bardzo niski. A ten lek działa w inny sposób niż stosowane obecnie terapie. Nasze badania to pierwszy przykład użycia terapii epigenetycznej w leczeniu raka pęcherza, mówi Meeks. Uczony podkreśla, że tazemetostat przyjmowany jest w formie dobrze tolerowanej pigułki i może uzupełniać inne terapie. Obecnie trwają jego testy kliniczne na pacjentach z zaawansowanym nowotworem. W większości guzów dochodzi do nadmiernej ekspresji genu EZH2, co „zamyka” guz w stanie ciągłego wzrostu. Sądzimy, że to jeden z głównych genów zaangażowanych w rozwój nowotworu. Zainteresowaliśmy się nim, gdyż powszechnie występujące mutacje w raku pęcherza mogą powodować, że EZH2 staje się bardziej aktywny. A wtedy łatwiej dochodzi do proliferacji komórek nowotworowych, wyjaśnia naukowiec. Aby potwierdzić swoje przypuszczenia, uczeni usunęli u badanych myszy EZH2 i stwierdzili, że guzy pęcherza były znacznie mniejsze i intensywnie atakowane przez układ odpornościowy. Gdy podali myszom tazemetostat, do zaatakowanego przez nowotwór pęcherza migrowało wiele komórek układu odpornościowego. Gdy zaś przeprowadzili testy leku na myszach, których pozbawiono limfocytów T, lek w ogóle nie zadziałał. W ten sposób potwierdziliśmy, że tazemetostat działa głównie za pośrednictwem układu odpornościowego, mówi Meeks. Tazemetostat, który jest obecnie wykorzystywany do leczenia innych nowotworów i o którym sądzono, że działa głównie poprzez blokowanie rozwoju guzów, może okazać się środkiem pomocnym w leczeniu zaawansowanych nowotworów pęcherza. Przynajmniej w tych przypadkach, gdzie dochodzi do zwiększonej ekspresji EZH2. « powrót do artykułu
  22. W Akademickim Centrum Komputerowym Cyfronet AGH oficjalnie uruchomiono najpotężniejszy superkomputer w Polsce. Uroczyste uruchomienie Atheny, bo tak nazwano maszynę, towarzyszyło inauguracji roku akademickiego. Maszyna dołączyła do innych superkomputerów z Cyfronetu – Zeusa, Prometeusza i Aresa. Maksymalna teoretyczna wydajność nowego superkomputera wynosi 7,71 PFlop/s, a maksymalna wydajność zmierzona testem Linpack osięgnęła 5,05 PFlop/s, co dało Athenie 105. pozycję na liście 500 najpotężniejszych superkomputerów na świecie. Polski superkomputer jest jedną z najbardziej ekologicznych maszy na świecie. Na liście Green500 zajął niezwykle wysoką, 9. pozycję. Do pracy potrzebuje bowiem 147 kW, zatem osiąga imponującą wydajność 29,9 GFlops/wat. Athena zbudowana jest z 48 serwerów. W skład każdego z nich wchodzą dwa 64-rdzeniowe procesory AMD EPYC oraz 8 kart GPGPU NVIDIA A100. Do wymiany danych pomiędzy serwerami służy wydajna infrastruktura wewnętrzna o przepustowości 4 x 200 Gb/s na serwer. Na liście TOP500 znajdziemy w sumie 5 polskich superkomputerów, z czego 3 z Cyfronetu. Obok Atheny są to Ares (290. pozycja, 2,34 PFlop/s) oraz Prometheus (475. pozycja, 1,67 PFlop/s). Nasze superkomputery są bardzo potrzebne polskiej nauce i innowacyjnej gospodarce. Czasem jestem pytany, dlaczego nie wystarczy jeden superkomputer? Odpowiedź jest bardzo prosta: po pierwsze są ogromne potrzeby użytkowników, po drugie każdy z superkomputerów ma swoją specyfikę, wynikającą z jego architektury, zainstalowanych procesorów i architektury pamięci operacyjnej. Uruchamiana dziś uroczyście Athena swoją wielką moc obliczeniową osiąga dzięki procesorom graficznym GP GPU. Są to bardzo nowoczesne i bardzo wydajne procesory graficzne Ampere A100 SXM3 firmy Nvidia. Architektura Atheny przeznaczona jest przede wszystkim dla obliczeń metodami sztucznej inteligencji oraz dla potrzeb medycyny, w tym walki z pandemią COVID-19, mówi dyrektor Akademickiego Centrum Komputerowego Cyfronet AGH prof. Kazimierz Wiatr. Uczony dodaje, że w ubiegłym roku maszyny te wykonały ponad 5,5 miliona zadań obliczeniowych na potrzeby polskiej nauki. « powrót do artykułu
  23. W Rendelsham w Suffolk znaleziono wielką salę używaną przez pierwszych królów Anglii Wschodniej. Archeolodzy oraz ochotnicy pracujący w ramach społecznego projektu Rendlesham Revealed trafili fundamenty wielkiej drewnianej sali sprzed 1400 lat. Potwierdzili, że to królewska rezydencja, o której w VIII wieku wspominał Beda Czcigodny. Sala o wymiarach 23 na 10 metrów stanowi część królewskiej rezydencji zajmującej 6 hektarów. Ta z kolei znajdowała się w ponad 50-hektarowej osadzie. W latach 570–720 to właśnie tutaj znajdował się ośrodek władzy, z którego rządzono najważniejszą prowincją Królestwa Anglii Wschodniej, skupioną wokół doliny rzeki Deben. Wielki umysł tamtych czasów, Beda Czcigodny (672/673 – 735), doktor Kościoła i święty Kościołów katolickiego, prawosławnego oraz anglikańskiego, uznawany przez luteran i anglikanów za odnowiciela Kościoła, pisał o Rendlesham jako o miejscu, w którym król Anglii Wschodniej, Ethelwald, został ojcem chrzestnym króla Swithelma z Esseksu. Wydarzenie to miało miejsce pomiędzy rokiem 655 a 663. Profesor Christopher Scull, główny doradca naukowy projektu Rendlesham Revealed, że odkrycie wielkiej sali ma znaczenie międzynarodowe. Rendlesham to największe i najbogatsze stanowisko archeologiczne w Anglii z tego okresu, a odkrycie sali potwierdza, że mamy tutaj do czynienia z królewską siedzibą, o której wspomina Beda. Tylko w Rendlesham możemy badać szeroki kontekst osadniczy i krajobrazowy wczesnego angielskiego centrum królewskiego wraz z licznymi metalowymi przedmiotami, pokazującymi codzienne życie ludzi z różnych klas społecznych. Prowadzone tutaj badania rzucają nowe światło na nasze rozumienie złożoności, zaawansowania i międzynarodowych kontaktów społeczeństwa w tamtych czasach. Dotychczas archeolodzy odkryli fundamenty drewnianej wielkiej sali, wykop otaczający królewską rezydencję, pozostałości po przygotowywaniu posiłków i uczt, które wskazują na spożywanie wielkich ilości mięsa, głównie wołowiny i wieprzowiny, ozdoby ubrań, fragmenty ceramiki i naczyń szklanych, przedmioty osobiste oraz ślady osadnictwa z czasów rzymskich (IV wiek) oraz z wczesnego neolitu (IV tysiąclecie przed Chrystusem). Królestwo Wschodniej Anglii zostało założone ok. 520 roku przez Anglów przybyłych ze Szlezwiku. Obejmowało dzisiejsze Suffolk i Norfolk. To na jego terenie znajduje się słynne Sutton Hoo, gdzie pochowany został król Raedwald. Istniało w nim kilka rezydencji królewskich, gdyż władcy podróżowali pomiędzy nimi. Na początku VII wieku na krótko stało się najpotężniejszym anglosaskim królestwem. W IX wieku podbili je Duńczycy. Budynek, na terenie którego trwają prace archeologiczne mógł być jednym z wielu monumentalnych budowli na terenie królewskiej siedziby. To właśnie w takich wielkich salach królowie odbywali sądy, przyjmowali hołdy, podejmowali misje dyplomatyczne, urządzali uczty i nagradzali swoich poddanych. « powrót do artykułu
  24. Amerykańskie agencje zajmujące się ochroną środowiska informują o znalezieniu w organizmach zwierząt łownych podwyższonych poziomów niebezpiecznych związków chemicznych. W związku z tym w niektórych regionach kraju wydano ostrzeżenie, by nie jeść mięsa upolowanych zwierząt i złowionych ryb. W wielu stanach, jak np. Michigan czy Maine stwierdzono występowanie wysokich poziomów związków per- i polifluoroalilowych (PFAS) w organizmach dzikich zwierząt. Ze względu na swoją trwałość są one zwane „wiecznymi chemikaliami”. PFAS wywołują choroby tarczycy, podwyższają poziom cholesterolu, mogą prowadzić do uszkodzenia wątroby, niskiej wagi urodzeniowej, nowotworu nerek i jąder i wielu innych schorzeń. W ostatnim czasie do związków tych, wykorzystywanych np. w przemyśle odzieżowym czy produkcji powłok nieprzywierających, przywiązuje się coraz większą wagę. PFAS charakteryzuje bowiem wysoka trwałość, a to oznacza, że albo nie ulegają rozkładowi, albo ulegają mu niezwykle wolno, zatem mogą kumulować się w organizmie i pozostawać w nim przez całe życie. Związki tego typu trafiają do środowiska w wyniku produkcji przemysłowej, wraz z wyrzucanymi śmieciami, są używane w piankach gaśniczych i w rolnictwie. W studniach w stanie Maine już znaleziono stężenie tych związków o setki razy przekraczające dopuszczalne normy. W związku z tym stanowy parlament przyjął ustawę, zgodnie z którą od roku 2030 nie będzie można tych związków używać. W Kalifornii zabroniono sprzedaży kosmetyków zawierających PFAS, a coraz więcej stanów wprowadza własne przepisy je ograniczające To właśnie Maine było pierwszym stanem, w którym zauważono wysoki poziom PFAS w mięsie jeleni. Inne stany rozpoczęły własne badania i okazało się, że również i tam poziom PFAS w mięsie dzikich zwierząt jest zbyt wysoki. Dlatego też w wielu miejscach wydano ostrzeżenia. PFAS znaleziono też w ostrygach wokół Florydy. Po przebadaniu 150 ostryg zebranych w różnych miejscach, podwyższony poziom chemikaliów znaleziono w każdej z nich. Naukowcy mówią, że najlepszym sposobem na uchronienie się przed negatywnymi skutkami PFAS byłoby zmniejszenie ekspozycji, jednak będzie to trudne, gdyż mocno zanieczyściliśmy nimi środowisko. W wielu miejscach w lasach ustawiono znaki ostrzegające przed PFAS, jednak specjaliści sądzą, że niewiele osób zrezygnuje z tego powodu z jedzenia upolowanej zwierzyny. Przyznają, że jedyne, co można zrobić, to z jednej strony próbować redukować ilość tych związków w przyrodzie, a z drugiej – informować ludzi, by mogli świadomie dokonać wyboru. « powrót do artykułu
  25. Podczas badań archeologicznych na terenie Stoczni Gdańskiej odkryto 24 filcowe kapelusze. Pochodzą one z XIX lub z 1. połowy XX w., większość zachowała się w dobrym stanie. Niestety, nie wiadomo, kto był ich wykonawcą. Obecnie są konserwowane przez specjalistów z Narodowego Muzeum Morskiego (NMM) w Gdańsku. Prace mają potrwać do końca roku. Piotr Dziewanowski z Działu Konserwacji Muzealiów NMM wyjaśnia, że część kapeluszy przypomina zydwestkę (in. zidwestkę czy ziudwestkę), a więc wodoodporne nakrycie głowy używane przez rybaków oraz marynarzy. Dlatego właśnie zostały one przydzielone do konserwacji w NMM. Odnaleziono je w warstwach ziemi powstałych w wyniku niwelacji terenu pod budowę suwnicy po 1945 roku. A pod budowę tej infrastruktury wykorzystano m.in. gruzy ze zniszczonego w czasie wojny Gdańska. Archeolodzy odkryli różne przedmioty, w tym właśnie zestaw tych kapeluszy. To są okoliczności, które nie nadają żadnego kontekstu historycznego tym przedmiotom. Nie wiadomo, skąd czapki pochodziły, być może z centrum miasta, ale też może z innych rejonów – ujawnił Dziewanowski Portalowi Miasta Gdańska. Specjaliści z NMM rozmawiali z archeologami biorącymi udział w badaniach, ale i oni nie są pewni pochodzenia kapeluszy. Zastanawia też fakt zdeponowania w jednym miejscu dużej ich liczby. Tak sporej kolekcji kapeluszy jeszcze nie mieliśmy [...] – dodał cytowany przez gdansk.pl Dziewanowski. Kapelusze mają różny krój, wielkość i kolor (są wśród nich egzemplarze czarne, ale i ciemnozielone czy oliwkowe). Część zachowała się w całości, w niektórych brakuje np. ronda albo widoczne są pęknięcia. Konserwatorzy zdążyli już wstępnie oczyścić, wyprać i ponownie oczyścić nakrycia głowy. Teraz jesteśmy w trakcie procesu przywracania im pierwotnego kształtu: umieszczamy je na wcześniej przygotowanych kopytach i formujemy przy pomocy strumienia ciepłego, wilgotnego powietrza. Następnie będą zabezpieczane werniksem, nakładanym metodą natryskową - wyjaśnia w komentarzu dla mediów Piotr Dziewanowski. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...