Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Przed około 11 milionami lat pewien gatunek małpy w jakiś sposób przedostał się z Ameryki Południowej na Jamajkę. Tam wyewoluował w gatunek zupełnie odmienny od znanych nam małp. Przykład ten dobrze pokazuje, jak działa ewolucja na wyspach. Szczątki Xenothrix mcgregori odkryto po raz pierwszy w 1920 roku w Long Mile Cave. Wskazywały one na istnienie w przeszłości niezwykłej małpy o stosunkowo niewielkiej liczbie zębów i kościach kończyn podobnych do kości gryzoni. To sugeruje, że zwierzę poruszało się powoli. Może nawet podobnie do współczesnego leniwca. Nie jest to zaskakujące odkrycie na wyspie, gdzie, poza kilkoma gatunkami dużych ptaków, nie ma drapieżników, mówi Ross MacPhee z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku i przypomina, że podobnie wyewoluowały niektóre wymarłe już lemury z Madagaskaru. X. mcgregori został po raz pierwszy opisany w 1952 roku i stanowił dla naukowców zagadkę. W oczywisty sposób był spokrewniony z małpami z kontynentu, nie wiadomo było jednak, z którym gatunkiem i jak dostał się na wyspę. McPhee i jego koledzy postanowili wykonać badania DNA. Udało im się pozyskać cały genom mitochondrialny i siedem fragmentów genomu jądrowego. Porównano te próbki z sekwencjami genetycznymi 15 różnych grup południowoamerykańskich naczelnych. Okazało się, że X. mcgregori należał do podrodziny titi. To małpy żyjące w lesie, żywiące się owocami i nie posiadają chwytnego ogona. X. mcgregori nie wyglądały jest typowe titi, co pokazuje, że po przybyciu na Jamajkę znacznie się zmieniły. Selektywna presja na ten gatunek musiała być ekstremalna. Wyglądały tak, jakby zostały wrzucone do miksera, mówi MacPhee. Gatunki na wyspach zwykle szybko ewoluują, gdyż nie mają naturalnych wrogów, ale jednocześnie mają utrudniony dostęp do świeżej wody. Nie wiadomo, w jaki sposób przodkowie X. mcgregori dotarli na Jamajkę. Być może wykorzystali w tym celu tratwy z rośli. Inne naczelne zasiedlały Karaiby już wcześniej. Kolonizacja rozpoczęła się przed około 18 milionami lat. Wydaje się, że przybyły one w różnym czasie i stworzyły unikatowy ekosystem. Niestety, większość karaibskich gatunków wyginęła po przybyciu człowieka na wyspy. X. mcgregori wyginął około 900 lat temu. Nie wiadomo dlaczego. Sądzimy, chociaż nie możemy tego udowodnić, że wyginięcie tego i setek innych gatunków to skutek bezpośredniego lub pośredniego wpływu człowieka, mów MacPhee. « powrót do artykułu
  2. Badania przeprowadzone na Australian National University (ANU) rzucają nowe światło na dawne praktyki dotyczące łowienia ryb oraz na dietę ludzi korzystających z tego źródła pożywienia. Uczeni badali rybie ości wykopane na stanowisku archeologicznym na indonezyjskiej wyspie Alor, gdzie znaleziono też najstarsze znane nam haczyki na ryby datowane na 12 000 lat. Główna autorka badań, doktor Sofia Samper Carro z Wydziału Archeolodii i Antropologii mówi, że z przeprowadzonych badań wynika, iż około 7000 lat temu ludzie znacząco zmienili sposób połowu ryb. Około 20 000 lat temu ludzie polowali na ryby żyjące w otwartych wodach. Zaś około 7000 lat temu zaczęli łowić wyłącznie gatunki żyjące na rafach, mówi uczona Doktor Samper Carro dodaje, żę podobną zmianę zauważono na pobliskiej wyspie Timor, co wskazuje, iż rolę odegrały tutaj czynniki środowiskowe. Wydaje się, że zmiana ta została spowodowana zmianami w poziomie morze i warunkami środowiskowymi, nie możemy jednak wykluczyć zmian spowodowanych przez człowieka, stwierdza uczona. Odkrycia dokonano dzięki wykorzystaniu metod analitycznych wykorzystywanych zwykle do identyfikacji habitatu ryb, których szczątki znajdowane są w materiale archeologicznym. Uczeni musieli się do niej odwołać, gdyż w okolicznych wodach mieszka aż 2000 gatunków ryb. Początkowo uczona wykorzystywała tradycyjną metodę próbując dopasować szczątki do żyjących gatunków. Spędziłam około pięciu miesięcy na próbach identyfikacji każdej kosteczki i przypisaniu jej do gatunku. W ten sposób zidentyfikowałam może 100 z 9000 obiektów. Potrzebowałam innej metody, mówi Samper Carro. Specjalistka wykorzystała więc morfometrykę geometryczną. To metoda, która pozwala na określenie niewielkich różnic w rozmiarach i kształtach obiektów. Dzięki 20 000 zdigitalizowanych fotografii i 31 punktom porównawczym na każdej z kości uczona była w stanie określić prawdopodobny habitat każdej ryby, której szczątki wykopano. Na tej podstawie zauważyła radykalną zmianę w gatunkach ryb poławianych przez mieszkańców Alor. « powrót do artykułu
  3. W Luoyangu (prowincja Henan) w grobowcu z okresu Zachodniej Dynastii Han archeolodzy odkryli dzban z brązu, w którym znajdowało się sporo alkoholu. Było tam [aż] 3,5 l przejrzystego żółtego płynu. Pachniał jak wino - opowiada Shi Jiazhen, szef Instytutu Obiektów Dziedzictwa Kulturowego i Archeologii w Luoyangu. Ciecz przejdzie badania laboratoryjne, które ujawnią jej skład. W grobowcu o powierzchni 210 m2 odkryto sporo malowanych glinianych naczyń i artefaktów z brązu. Zachowały się także szczątki właściciela. Archeolodzy przypominają, że wino ryżowe w podobnym wieku znajdowano w innych grobowcach z okresu Zachodniej Dynastii Han. Alkohol przygotowywany z ryżu lub sorgo stanowił ważną część ceremonii i rytuałów składania ofiar w starożytnych Chinach. Wg Jiazhena, dzban z alkoholem jest jednym z 2 dużych naczyń z brązu z grobowca. Drugie to lampa w kształcie dzikiej gęsi.   « powrót do artykułu
  4. Sztuczne płuca, które 3 listopada zamontowano w Nowym Delhi, by zademonstrować śmiertelne skutki smogu, już dawno temu stały się chorobliwie czarne. W instalacji zlokalizowanej na terenie Sir Ganga Ram Hospital znajdują się wychwytujące zanieczyszczenia filtry HEPA oraz wentylatory, które mają imitować działanie prawdziwych ludzkich płuc. Nowe Delhi jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast świata. Władze obawiały się, że już i tak wysoki poziom zanieczyszczeń wzrośnie jeszcze bardziej po obchodzonym 7 listopada hinduistycznym święcie światła (Diwali). Najbardziej uderzająca jest prędkość, z jaką płuca stały się czarne. To naprawdę przerażające - podkreśla Arvind Kumar, chirurg pulmonolog, który prowadzi kampanię na rzecz zwiększenia świadomości zagrożeń związanych z zanieczyszczeniem powietrza. Nie ma powodu, by sądzić, że ten materiał nie odkłada się również w naszych płucach. W związku ze zmianą pór roku chłodne powietrze uwięziło zanieczyszczenia w pobliżu ziemi, dlatego niebezpiecznie wzrósł poziom pyłu zawieszonego PM2,5 (o średnicach cząstek nieprzekraczających 2,5 mikrometra). Wg ambasady USA, która prowadzi niezależny monitoring jakości powietrza w Nowym Delhi, we wtorek (13 listopada) poziom PM2,5 w mieście wyniósł 263; norma średnioroczna dla PM2,5 to 25 µg/m3. Początkowo było nawet gorzej, bo o 11, przed deszczem, odnotowano aż 369 µg/m3. W styczniu identyczna instalacja pojawiła się w Bengaluru w południowych Indiach. Tam sztuczne płuca zaczerniły się w ciągu 3 tygodni. W Nowym Delhi na ten sam efekt trzeba było poczekać zaledwie 48 godzin.   « powrót do artykułu
  5. W czasie dorocznego spotkania Society for Neuroscience zaprezentowano plakat, który przyciągnął uwagę specjalistów. Na zdjęciu w wysokiej rozdzielczości było bowiem widać... bakterię penetrującą i kolonizującą zdrową komórkę mózgową. Autorzy fotografii i stojących za nią badań zalecają ostrożność, gdyż badania znajdują się na wstępnym etapie, a widoczna na zdjęciu tkanka mózgowa została pobrana ze zwłok, więc mogła zostać zanieczyszczona. Jednak możliwość, że bakterie mogą bezpośrednio wpływać na procesy w mózgu, to coś pasjonującego. To przebój tygodnia. To tak, jakbyśmy w mózgu mieli osobną nieznaną dotychczas fabrykę molekularną. To coś przekraczającego ludzkie pojęcie, mówi neurolog Ronald McGregor z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, który nie brał udziało w badaniach. Mózg jest mocno chroniony przed zewnętrznymi wpływami. Bakterie i wirusy czasem przedostają się przez barierę krew-mózg, często wywołując zagrażające życiu stany chorobowe. Od pewnego czasu pojawia się coraz więcej doniesień, że bakterie mikrobiomu jelitowego mogą pośrednio wpływać na nasz charakter czy zachowanie oraz na ryzyko wystąpienia chorób neurologicznych. Na przykład zachwianie równowagi mikrobiomu może prowadzić do zwiększonej produkcji protein przyczyniających się do rozwoju choroby Parkinsona. Jednak najnowsze badania sugerują coś, czego nikt sie nie spodziewał. Neuroanatom Rosalinda Roberts wraz ze swoim zespołem z University of Alabama w Birmingham (UAB) postanowiła zbadać różnice pomiędzy mózgami osób zdrowych i chorujących na schizofrenię. Pod mikroskopem badano tkankę mózgową pobraną wkrótce po śmierci tych osób. Przed około 5 laty Courtney Walker, magistrantka z laboratorium Roberts, zauważyła w preparatach niezidentyfikowane obiekty wyglądające jak pałeczki, które było widać pod mikroskopem elektronowym. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, bo szukałam czegoś innego. Pałeczki pojawiały się jednak w kolejnych preparatach. W końcu pani Roberts skonsultowała spostrzeżenie z innymi naukowcami z UAB. W bieżącym roku jeden z bakteriologów przyszedł z niespodziewaną wiadomością – zauważone struktury to bakterie jelitowe. Znaleziono je we wszystkich 34 badanych mózgach, z których połowa należała do osób zdrowych, a połowa do osób ze schizofrenią. Roberts zaczęła zastanawiać się, czy bakterie mogły przedostać się do mózgu w ciągu kilku godzin pomiędzy śmiercią pacjenta a usunięciem mózgu. Przyjrzała się więc preparatom mózgów myszy, które pobrano natychmiast po zabiciu zwierzęcia. Również w nich znalazła bakterie. Następnie przeanalizowała mózgi myszy, które są hodowane bez żadnego kontaktu z mikroorganizmami. W ich mózgach nie było bakterii. Sekwencjonowanie RNA bakterii z mózgów ujawniło, że należały one do trzech typów bakterii jelitowych: Firmicutes, Proteobakterii oraz Bakterioidetes. Naukowcy nie mają pojęcia, w jaki sposób bakterie dotarły z jelit do mózgu. Mogły przeniknąć barierę krew-mózg, mogły wędrować  po nerwach pomiędzy jelitami a mózgiem, mogły też dostać się przez nos. Zespół Roberts nie wie również, czy mają one negatywny czy pozytywny wpływ na mózg. W tkance nie znaleziono śladów zapalenia, co świadczyłoby o negatywnym ich wpływie, jednak naukowcy jeszcze nie przeprowadzili szczegółowych porównań bakterii w mózgach osób zdrowych i chorych. Jeśli przyszłe badania wykażą występowanie dużych różnic, może okazać się, że mózg posiada własny mikrobiom, który decyduje o jego zdrowiu i chorobie. Jak dotąd zauważono jednak pewne interesujące zjawiska. Wydaje się, że bakterie szczególnie chętnie kolonizują astrocyty, komórki wspomagające pracę neuronów. Bakterie skupiały się przede wszystkim przy końcach astrocytów, otaczających naczynia krwionośne w barierze krew-mózg. Dużo wskazuje też na to, że bakterie są bardziej liczne w długich włóknach projekcyjnych otoczonych mieliną. Uczeni nie są obecnie w stanie wyjaśnić tych zjawisk, jednak nie można wykluczyć, że bakterie przyciąga tam obecność cukru i tłuszczu. Odpowiadając na pytanie, dlaczego dotychczas nie zaobserwowano bakterii w mózgu, Roberts wyjaśnia, że bardzo rzadko mózgi osób zmarłych są poddawane badaniom za pomocą mikroskopu elektronowego. Poza tym neurolodzy, podobnie jak początkowo ona sama, mogą lekceważyć bądź nie rozpoznawać obecności bakterii w mózgu. Grupa Roberts musi jeszcze wykluczyć zanieczyszczenie tkanki bakteriami z powietrza lub narzędzi. Jeśli jednak nawet bakterie nie żyją normalnie w mózgach, to sposób ich kolonizowania mózgów zmarłych osób może być niezwykle intrygujący. Najbardziej jednak intrygującą możliwością jest istnienie mikrobiomu mózgu. Dużo rzeczy zostało tutaj do zbadania, mówi Teodor Postolache, psychiatra z University of Maryland, który specjalizuje się w badaniu Toxoplasma gondii i jej wpływu na mózg. Nie jestem zbytnio zdumiony faktem, że w mózgu można znaleźć inne mikroorganizmy. Jeśli jednak one tam normalnie żyją, to mamy do czynienia z prawdziwą rewolucją, mówi. Uczony dodaje, że być może bakterie jelitowe mają za zadanie ochronę mózgu przed szkodliwymi mikroorganizmami. Daleko nam do tego, by to udowodnić, ale to intrygujący trop, stwierdza. « powrót do artykułu
  6. Oligodendrocyty – komórki gleju formujące osłonki mielinowe - wydają się odgrywać ważną rolę w rozwoju stwardnienia rozsianego (SR), choroby demielinizacyjnej ośrodkowego układu nerwowego. Choć nie wiadomo, czemu komórki odpornościowe atakują mielinę, naukowcy z Karolinska Institutet wykazali, że niespodziewaną rolę w patogenezie mogą odgrywać oligodendrocyty, jedne z najbardziej rozpowszechnionych komórek mózgu i rdzenia kręgowego. Obecne metody leczenia koncentrują się na hamowaniu układu odpornościowego. Tymczasem my wykazaliśmy, że komórki obierane na cel przez układ odpornościowy, oligodendrocyty, nabywają w trakcie choroby nowych właściwości i mogą mieć większy wpływ na SR, niż dotąd przypuszczaliśmy - opowiada prof. Gonçalo Castelo-Branco. W mysim modelu SR wykazano, że pewne oligodendrocyty i ich komórki progenitorowe pod różnymi względami bardzo przypominają komórki odpornościowe. Biorą np. udział w uprzątaniu uszkodzonej w przebiegu choroby mieliny (robią to w sposób przypominający działanie komórek immunologicznych). Ponadto komórki progenitorowe oligodendrocytów potrafią się komunikować z komórkami odpornościowymi, zmieniając ich zachowanie. Autorzy publikacji z pisma Nature Medicine zademonstrowali, że komórki prekursorowe oligodendrocytów mogą fagocytować i że te, w których zachodzi ekspresja genów MHC II, są w stanie aktywować limfocyty CD4+ (efektorowe i pamięci). Stwierdziliśmy również, że w oligodendrocytach i ich komórkach progenitorowych zachodzi ekspresja pewnych genów powiązanych z podatnością na SR - dodaje Ana Mendanha Falcão. Ogólnie rzecz biorąc, zebrane fakty sugerują, że te komórki odgrywają ważną rolę albo w zapoczątkowaniu, albo w przebiegu SR - uważa David van Bruggen. W studium wykorzystano opracowaną niedawno metodę - sekwencjonowanie RNA z pojedynczej komórki (ang. single-cell RNA sequencing). Szwedzi przeprowadzili analizę transkryptomu linii oligodendrocytów z rdzenia myszy z indukowanym eksperymentalnym autoimmunologicznym zapaleniem mózgu i rdzenia (ang. experimental autoimmune encephalomyelitis, EAE). Będziemy kontynuować badania, by upewnić się co do roli odgrywanej w SR przez oligodendrocyty i ich komórki progenitorowe- podsumowuje Castelo-Branco. « powrót do artykułu
  7. Organizacja Warwickshire Amphibian and Reptile Team (WART) umieszcza w kanałach odpływowych na poboczu dróg pokryte siatką aluminiowe drabinki dla płazów. Docelowo znajdą się one w 20 lokalizacjach w pobliżu miejsc lęgowych tych zwierząt. Zabieg ma wspomóc kurczące się populacje płazów z West Midlands. Płazy przybywają na gody. Docierają do drogi, pokonują ją, a idąc poboczem, wchodzą w końcu do kanału. Wtedy jest już po wszystkim - zaznacza monter drabinek Tim Jenkins. Instalując drabinki, pomagamy im się wydostać ze studzienki [...]. Koszt drabinki zaprojektowanej przez Brytyjskie Towarzystwo Herpetologiczne to 15 funtów. WART ma nadzieję, że jej działania zainspirują inne organizacje ekologiczne z Wielkiej Brytanii. Płazy są niedostrzeganymi istotami, a spełniają w ekosystemie ważną rolę. Są wprost nieocenione dla ogrodów, bo zjadają całe mnóstwo potencjalnych szkodników - bezkręgowców. Problem płazów wpadających w pułapkę kanałów/studzienek odpływowych nie ogranicza się, oczywiście, wyłącznie do Wielkiej Brytanii. « powrót do artykułu
  8. Choć nie jest to intuicyjne skojarzenie, okazuje się, że przypieczona skórka tostów i zachowane tkanki miękkie z kości dinozaurów mają ze sobą coś wspólnego. Co to takiego, opisano na łamach Nature Communications. Zespół z Uniwersytetu Yale podkreśla, że twarde tkanki, takie jak kości czy zęby, bardzo dobrze przechodzą fosylizację. Znajdujące się w tkankach twardych tkanki miękkie, takie jak naczynia krwionośne, komórki i nerwy, są natomiast delikatniejsze. Składają się głównie z białek, które jak dotąd powszechnie sądzono, rozkładają się całkowicie w ciągu 4 mln lat. Kości dinozaurów są jednak o wiele starsze (mają ok. 100 mln lat), a mimo to można w nich niekiedy znaleźć struktury organiczne podobne do komórek i naczyń krwionośnych. Ponieważ wcześniejsze próby rozwiązania tego paradoksu nie dały rozstrzygającej odpowiedzi, Jasmina Wiemann z Yale postanowiła na własną rękę popracować nad zagadnieniem fosylizacji białek. By dowiedzieć się, czy zachowują białkowe tkanki miękkie, [a jeśli tak, to] jaki jest ich skład chemiczny oraz warunki, w jakich są w stanie przetrwać miliony lat, testowaliśmy 35 próbek sfosylizowanych kości, skorupek jaj i zębów. Okazało się, że tkanki miękkie zachowują się w próbkach ze środowisk tlenowych, np. piaskowców, morskich wapieni i łupków. Są one przekształcane w oporne na rozkład produkty zaawansowanej lipoksydacji (ALE) oraz produkty zaawansowanej glikacji (AGE). Strukturalnie przypominają one związki barwiące na ciemno chrupką powierzchnię tostów. AGE i ALE również cechuje brązowy kolor; stąd ciemne zabarwienie skamieniałych kości i zębów, w których występują. Związki te są hydrofobowe, co chroni je przed działaniem wody i bakterii. Amerykanie dokonali swojego odkrycia dzięki odwapnieniu skamieniałości i obrazowaniu uwolnionych tkanek miękkich. Posłużyli się mikrospektroskopią Ramana. Derek Briggs zaznacza, że badanie wskazuje na lokalizacje, gdzie w skamieniałych kościach można by znaleźć tkanki miękkie. Dzięki niemu wiadomo, że warto zwracać uwagę m.in. na piaskowce rzeczne czy płytkie wapienie morskie. « powrót do artykułu
  9. Otyłość to, po paleniu tytoniu, drugi najważniejszy czynnik ryzyka występowania nowotworów. Jednak naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis zauważyli zadziwiające zjawisko – otyli pacjenci czasem lepiej reagują na leczenie przeciwnowotworowe niż pacjenci o niższej wadze ciała. Spostrzeżenie to daje onkologom możliwość lepszego dobrania leków pod kątem konkretnego pacjenta. To sprzeczne z intuicją, gdyż dotychczas wszystkie badania wykazywały, że z otyłością wiąże się większa toksyczność immunoterapii przeciwnowotworowej. Nasze spostrzeżenie zmienia reguły gry, gdyż możemy uwzględnić BMI w leczeniu. Zbyt wysokie BMI będzie czasami działało na niekorzyść pacjenta, a czasami na jego korzyść, mówi współautor badań William Murphy. Wiadomo, że otyłość jest czynnikiem ryzyka dla wielu nowotworów, przyspiesza też rozwój choroby, wspomaga jej nawrót i zmniejsza szanse na wyleczenie. Otyłość wiąże się też z upośledzeniem układu odpornościowego. Dotychczasowe badania nad stosowaniem immunoterapii wykazały, zarówno w modelu mysim jak i ludzkim, że podanie leków do stymulowania układu odpornościowego wiąże się u otyłych z nadmiernym jego pobudzeniem i poważnymi skutkami ubocznymi. Autorzy najnowszych badań sprawdzali działanie inhibitorów punktów kontrolnych. Działanie tych leków polega na blokowaniu aktywności punktów kontrolnych, dzięki którym komórki nowotworowe unikają ataku ze strony limfocytów T. Wśród tych leków jest np. opisywany już przez nas pembrolizumab (Keytruda), który daje spektakularne efekty u wielu pacjentów z czerniakiem i nowotworem płuc. Najnowsze badania wykazały, że inhibitory punktów kontrolnych lepiej działają u osób otyłych niż u innych pacjentów. Naukowcom udało się odkryć przyczynę tego zagadkowego zjawiska. Okazało się, że ma to związek zarówno z tym, jak otyłość wpływa na układ odpornościowy, jak i ze sposobem działania inhibitorów punktów kontrolnych. Nowotwory mogą powodować zwiększenie ekspresji białek punktów kontrolnych, co ratuje komórki nowotworowe przez atakiem układu odpornościowego. Inhibitory punktów kontrolnych blokują te białka, dzięki czemu limfocyty T są w stanie zaatakować komórki nowotworowe. Naukowcy z Kalifornii odkryli właśnie, że jako iż otyłość osłabia układ odpornościowy i zwiększa ekspresję białek punktów kontrolnych, to podanie inhibitorów punktów kontrolnych działa znacznie mocniej na otyłych pacjentów. Uczeni najpierw zbadani różnice w funkcjonowaniu limfocytów T u myszy otyłych i o prawidłowej wadze. Odkryli, że u myszy otyłych limfocyty T słabiej działały, a ekspresja proteiny punktu kontrolnego PD-1 była wyższa niż u nieotyłych myszy. Takie same zjawiska zaobserwowano też u makaków i ludzi. Dodatkowe badania wykazały, że u otyłych myszy guzy nowotworowe – niezależnie od ich rodzaju – rosły szybciej i były bardziej agresywne niż u myszy o prawidłowej wadze. "U zwierząt otyłych guz rośnie szybciej, gdyż ma tam więcej składników odżywczych, a układ odpornościowy słabiej działa", mówi Murphy. Bardziej szczegółowe badania wykazały, że gorsze funkcjonowanie limfocytów T było częściowo spowodowane przez leptynę, hormon regulujący wagę produkowany w komórkach tłuszczowych. Wykazano też, że zwiększona koncentracja leptyny u otyłych ludzi i myszy jest skorelowana ze zwiększoną ekspresją proteiny punktu kontrolnego PD-1. Gdy otyłym myszom podano inhibitory punktu kontrolnego PD-1 przeżywały one znacząco dłużej, niż nieotyłe myszy leczone w ten sam sposób. Takie samo zjawisko zauważono u 251 ludzi z czerniakiem. Otyli znacznie lepiej reagowali na leczenie. Te badania sugerują, że otyłość może być bardzo ważnym biomarkerem odpowiedzi na immunoterapię inhibitorami punktów kontrolnych, mówi współautorka badań, profesor Arta Monjazeb. Nie zalecamy otyłości jako metody na poprawienie leczenia u pacjentów nowotworowych. Jednak wydaje się, że otyłość zaburza funkcjonowanie układu odpornościowego i przyspiesza wzrost guza w sposób, który za pomocą leczenia inhibitorami punktów kontrolnych może być skutecznie odwrócony. Murphy przestrzega przed wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków. Odkrycie jest ważne dla lepszego stosowania immunoterapii, jednak istnieje wiele czynników, które mogą wpływać na efektywność konkretnych leków, od płci pacjenta, poprzez jego dietę i mikrobiom, aż po moment rozpoczęcia leczenia. Otwieramy nowe drzwi pozwalające lepiej zrozumieć, jak czynniki takie jak wiek, płeć, dieta i otyłość wpływają na układ odpornościowy i reakcję na immunoterapię, stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  10. Po protestach organizacji ekologicznych Chiny odraczają termin wprowadzenia w życie złagodzonych przepisów dot. handlu kośćmi tygrysów i rogami nosorożców. Nosorożce i tygrysy są zwierzętami skrajnie zagrożonymi. Zakaz sprowadzania, handlu i używania rogów nosorożców, a także kości oraz zębów tygrysów obowiązywał w Państwie Środka od 25 lat, bo od 1993 roku. Pod koniec października (29 X) świat obiegła jednak wiadomość, że Rada Państwa oświadczyła, że Chiny dopuszczają handel częściami ciała nosorożców i tygrysów w celach naukowych, medycznych i kulturowych. Ding Xuedong, zastępca sekretarza generalnego Rady Państwa, nie podał w ostatnim oświadczeniu przyczyny odroczenia wejścia zmienionych uregulowań w życie. Nie powiedział też, na jak długo wstrzymano wdrożenie nowych przepisów. Podkreślił, że w międzyczasie w mocy utrzymuje się dawny zakaz. Zastępca sekretarza dodał, że władzom chińskim od dawna zależy na ochronie dzikiej przyrody i że jego kraj ma na tym polu osiągnięcia doceniane przez świat. Wcześniej organizacje ekologiczne, m.in. WWF, alarmowały, że zmiana chińskich przepisów przyniesie niszczycielskie skutki. « powrót do artykułu
  11. Najstarsza świątynia w rejonie Zatoki Perskiej ma ponad 7 tys. lat. Odkrył ją właśnie polsko-kuwejcki zespół archeologów w Kuwejcie. Ta budowla to ewenement, bo kolejna świątynia na tym obszarze jest młodsza o kilka tysięcy lat – uważają odkrywcy. Znaleziska dokonano na terenie pradziejowej osady, którą archeolodzy określają jako „Bahra 1”. Życie kwitło w niej pod koniec VI tysiąclecia p.n.e. Położona jest w północnym Kuwejcie, na pustyni Al-Subijah. Tam, wśród bardzo licznych zabudowań mieszkalnych rozciągających się na długości blisko 200 m, naukowcy natknęli się na bardzo nietypową – ich zdaniem – budowlę. Jest to prostokątny budynek z symetrycznie usytuowaną niszą w jednej ze ścian. W niszy znajdują się resztki po palenisku wypełnione popiołami – opowiada PAP kierownik wykopalisk w Kuwejcie, prof. Piotr Bieliński z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW. U schyłku jej istnienia budowlę otoczono kolistym murem, co – w ocenie naukowca – jest typowym rozwiązaniem dla miejsc kultu u pradziejowych społeczności pustynnych w tym rejonie świata. To najstarsza do tej pory odkryta w rejonie Zatoki Perskiej budowla, która ma jakiś związek z kultem, a zatem jest to świątynia – uważa prof. Bieliński. W jego ocenie jest to jednak „anomalia”, bo kolejne budowle o podobnym przeznaczeniu znane są dopiero z poł. III tysiąclecia p.n.e. Są zatem późniejsze o ponad 2,5 tysiąca lat. Kierownik wykopalisk uważa, że inspiracja do jej wzniesienia pojawiła się z terenu Mezopotamii wraz z wpływami społeczności określanej przez archeologów jako Ubajd. Uważa się, że społeczność ta rozwinęła się w Mezopotamii, ale miała globalny zasięg oddziaływania, promieniując na tereny ościenne. Jej materialne ślady w postaci ceramiki i innych charakterystycznych przedmiotów znajdowane są od Turcji po Zatokę Perską. Nowo odkryta przez nas świątynia jest bardzo podobna do tej znanej już szeroko archeologom świątyni z Eridu w południowej części Międzyrzecza, co dodatkowo wspiera koncepcje na temat wpływu ludności z tamtego rejonu. Uprawomocnia też koncepcję, że nowo odkryty budynek to faktycznie świątynia – mówi prof. Bieliński. W czasie kończącego się sezonu badawczego w sąsiedztwie wspomnianej budowli dokonano jeszcze jednego odkrycia. Odsłonięte zostały duże fragmenty usytuowanej w centrum osady przestrzeni niezabudowanej, otoczonej przynajmniej z trzech stron zwartą zabudową. Rozmiary i regularność granic tego placu każą myśleć o jakiejś formie planowania przestrzennego, co – biorąc pod uwagę okres, z którego pochodzi osada, jest czymś zaskakującym – komentuje prof. Bieliński. W jego ocenie podobnych przykładów zagospodarowania przestrzeni naukowcy nie znają nawet z osad ubajdzkich z terenów Mezopotamii. « powrót do artykułu
  12. Czym zajmuje się archeolog eksperymentalny? Nie ma takiej specjalizacji w archeologii jak archeolog eksperymentalny, jednak jest taka, można powiedzieć, dziedzina archeologii, a raczej sposób rekonstruowania przeszłości. Czasami mamy taką sytuację, że jedynie eksperyment może przynieść odpowiedź na pewne pytania. Warunki takiego eksperymentu są ściśle określone - zostały sformułowane w latach siedemdziesiątych przez Johna Colesa w książce Archeologia doświadczalna. Najważniejsze z nich to ekonomiczność wykorzystywania surowców i narzędzi odpowiednich do danej epoki oraz powtarzanie eksperymentów i obserwacji. Wyniki eksperymentów najczęściej mierzymy już współczesnymi zaawansowanymi miernikami. Tym samym archeologia doświadczalna pomaga w uchwyceniu pewnych zjawisk, które nie są czytelne w trakcie obserwacji zabytków czy obiektów archeologicznych. Najlepszym przykładem są eksperymentalne wypały naczyń czy wytop metali - wiemy co, wiemy często jak, ale tylko eksperyment pozwoli nam np. na poznanie koniecznych temperatur. W kuchennych eksperymentach dobrym przykładem jest sprawdzanie doświadczalne np. wydajności rożnych typów żaren - znamy z wykopalisk kilka rodzajów przyrządów do mielenia ziarna, mamy także przecież odciski ziaren lub zwęglone pozostałości, pozostaje sprawdzenie, które były najwygodniejsze, na dokładnych rekonstrukcjach takich zabytków. W jaki sposób rekonstruuje się kuchnię z jakiegoś okresu? Czy wykorzystuje się do tego np. resztki pokarmów z naczyń, czy raczej doniesienia/literaturę i narzędzia z epoki? Najwygodniej rekonstruować kuchnię tej kultury, która zostawiła dużo źródeł pisanych z danego okresu, oczywiście marzeniem są wszelkie ówczesne książki kucharskie, pamiętniki kuchmistrzów, listy czy zbiory przepisów. Ale nawet zajmując się starożytnym Rzymem, badacze trafiają na rozmaite trudności, np. w interpretacji nazw zwyczajowych lub lokalnych. Jednak większość rekonstrukcji musi się opierać na innych przesłankach - podstawą są zabytki archeologiczne (czyli np. rodzaje naczyń, narzędzia do polowania i połowu ryb, różne obiekty zaplecza kuchennego, takie jak piece, wędzarnie) oraz resztki organiczne (kości, ości, zwęglone ziarna zbóż, warzyw i owoców, ich odciski w glinie, skorupki jaj). Do tego mamy możliwość przeprowadzenia analiz chemicznych resztek pożywienia znajdowanego w naczyniach lub nawet mikroszczątków niewidocznych gołym okiem. Czasami wsparciem są źródła pisane, zawierające najczęściej jedynie wzmianki. No i idealna sytuacja jest wtedy, gdy obok źródeł pisanych dysponujemy ikonografią - miniaturami w kodeksach, haftami, wyobrażeniami związanymi z kulinariami na naczyniach czy innych przedmiotach. Kuchnię z jakiego okresu uznałaby Pani za najciekawszą, najsmaczniejszą? Trudno to określić, bo rekonstruując dawną kuchnię, działamy trochę według dzisiejszych gustów. Nie wiem, czy przeciętny mieszkaniec wczesnośredniowiecznego Mazowsza miał okazję posolić swoje potrawy drogą wówczas solą, czy zależało mu na doprawieniu jedzenia ziołami według gustu domowników - a jeśli tak, to jak to robił - a może wystarczyło, że się po prostu najadł. Przepisy średniowieczne podają nam czasami dziwne kompozycje składników, normalne dla ówczesnych ludzi i smaczne także dla nas, ale sami byśmy nie wykonali takiego połączenia. Zaś np. kuchnia "szlachecka" w książce kucharskiej Czernieckiego doradza w przepisach zawrotne ilości przypraw, potrawy ściśle według nich przyrządzone są dla nas trudne do przełknięcia. Natomiast warto się inspirować « powrót do artykułu
  13. Dla osób z poważną alergią wstrząs anafilaktyczny może oznaczać śmierć. Zjawisko to przebiega niezwykle szybko i dotychczas nie było wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Naukowcy z Duke University opisali właśnie na łamach Science nieznany dotychczas mechanizm reakcji układu odpornościowego. Badania na modelu mysim wykazały, że nowo odkryte komórki układu odpornościowego przeczesują naczynia krwionośne w poszukiwaniu alergenów i wykorzystują niezwykły mechanizm w celu dostarczenia alergenów z krwi do komórek tucznych. Odkryliśmy, że komórki dendrytyczne, które odgrywają kluczową rolę w rozwoju alergii, biorą bezpośredni udział we wstrząsie anafilaktycznym, mówi profesor Soman N. Abraham. Naukowcy nie od dzisiaj wiedzą, że głównymi graczami we wstrząsie anafilaktycznym są komórki tuczne, gdyż to one rozpoczynają proces degranulacji, czyli uwalniania histamin i innych substancji prozapalnych do krwi, co prowadzi do wstrząsu. Dotychczas jednak nie wiedziano, w jaki sposób komórki te, znajdując się poza układem krążenia, dowiadują się o obecności alergenu w krwioobiegu. Abraham i jego zespół odkryli nieznany dotychcas rodzaj komórek dendrytycznych znajdujących się na zewnętrznych ściankach naczyń krwionośnych. Komórki te wpuszczają dendryty do wnętrza naczyń i bez przerwy monitorują krew pod kątem obecności alergenów. Gdy tylko je wykryją, informują o ich obecności pobliskie komórki tuczne. Sam proces informowania jest również niezwykły i pozwala na zaoszczędzenie sporej ilości czasu. Otóż komórki dendrytyczne dostarczają do komórek tucznych próbki alergenów w postaci niewielkich pokrytych nimi bąbelków. Poza dobrze poznanym procesem internalizowania, przetwarzania i prezentowania antygenów komórki dendrytyczne mają zdolność do aktywnej dystrybucji antygenów do otaczających je komórek, a robią to jeszcze zanim same są w stanie zinternalizować te antygeny, mówi Hae Woong Choi, jeden z autorów badań. Gdy tylko bąbelki z alergenami wejdą w kontakt z komórkami tucznymi, do krwioobiegu natychmiast jest wpuszczana olbrzymia ilość mediatorów stanu zapalnego, wywołując wstrząs anafilaktyczny. Naukowcy, chcąc potwierdzić krytyczną rolę komórek dendrytycznych w przebiegu wstrząsu anafilaktycznego niemal pozbawili myszy tych komórek i w ten sposób wyciszyli reakcję alergiczną. Odkrycie to daje nadzieję na opracowanie nowego sposobu leczenia alergików. Uczeni na tym jednak nie poprzestaną. Te komórki są niezbędne w kontekście alergenów, ale być może służą też zwalczaniu chorób. Może te komórki dendrytyczne są w stanie wykrywać we krwi pasożyty, wirusy lub bakterie. Musimy to dokładnie zbadać inne przypadki, w których się aktywują, zanim zaczniemy rozważać wygaszenie ich aktywności, mówi Abraham. « powrót do artykułu
  14. Prof. Stephen Rowland z Uniwersytetu Nevady w Las Vegas odkrył 28 śladów stóp, pozostawionych przez gadopodobną istotę 310 mln lat temu. To najstarsze tropy, jakie kiedykolwiek znaleziono w Parku Narodowym Wielkiego Kanionu. Sfosylizowane ślady znajdują się na głazie leżącym przy szlaku Bright Angel (głaz spadł w jego pobliże po zawaleniu klifu). Rowland mówi, że na razie nie zaryzykowałby stwierdzenia, że to najstarszy gadzi trop na Ziemi, ale badania nadal trwają i wszystko jest możliwe. Wśród tropów gadzich ten jest naprawdę stary. Gdy powstawał, superkontynent Pangea dopiero zaczynał się formować. Wiosną 2016 r. Rowland dostał informację o śladach od kolegi, który maszerował szlakiem Bright Angel z grupą studentów. Rok później miał szansę przyjrzeć im się osobiście. Moje pierwsze wrażenie było takie, że szlak prezentuje się dziwnie z powodu ruchów w kierunku bocznym. Wyglądało to tak, jakby dwa osobniki szły razem. Trudno się jednak spodziewać, że dwa przypominające jaszczurki okazy przechadzały się w parze. To nie miało sensu. Po powrocie do domu Rowland zrobił rysunki i zaczął rozpracowywać przypominający taniec na linie chód. Geologowi przyszło do głowy, że zwierzę mogło iść przy bardzo silnym bocznym wietrze. Możliwe też, że stok był wyjątkowo stromy i gad przesuwał się w bok, jak gdyby poruszał się po wydmie. Kolejne opcje są takie, że doszło do walki z innym zwierzęciem albo rozgrywał się tu jakiś rytuał godowy. Rowland mówi, że nie wiadomo, czy uda się kiedyś dotrzeć do prawdy... Na razie wraz z Mariem Caputo z Uniwersytetu Stanowego San Diego pisze artykuł na temat śladów, który zgodnie z planem ukaże się w styczniu przyszłego roku. Geolog ma nadzieję, że głaz z tropami trafi do muzeum Parku Narodowego Wielkiego Kanionu. « powrót do artykułu
  15. Badania genetyczne ujawniły niespodziewane informacje na temat przybycia człowieka do Ameryki Środkowej i Południowej. Dowiadujemy się z nich, że w przeszłości doszło do dwóch nieznanych wcześniej epizodów wymiany genetycznej pomiędzy Ameryką Północną a Południową. Jeden z tych epizodów zaważył na składzie genetycznym całego kontynentu. Uzyskane wyniki wskazują, że przedstawiciele kultury Clovis, najstarszej szeroko rozpowszechnionej kultury Ameryki Północnej, mieli większy wpływ demograficzny na południe, niż dotychczas sądzono. W ramach najnowszych badań przeanalizowano genom 49 osób z Ameryki Środkowej i Południowej. Wiek analizowanych próbek sięgał nawet 11 000 lat. Wcześniej podobnej jakości analizy udawało się dokonać w przypadku próbek nie starszych niż 1000 lat. Międzynarodowy zespół naukowców, na którego czele stali specjaliści z Harvard Medical School opublikował wyniki swoich badań na łamach periodyku Cell. Dowiadujemy się z nich, że DNA spokrewnione z kulturą Clovis znaleziono na terenie dzisiejszych Belize, Chile i Brazylii. Pochodziło ono sprzed 9–11 tysięcy lat. Głównym naszym odkryciem było spostrzeżenie, że przedstawiciele północnoamerykańskiej kultury Clovis pochodzącej sprzed około 12 800 lat byli spokrewnieni z najstarszymi mieszkańcami Chile, Belize i Brazylii. To wspiera hipotezę mówiącą, że ludzie, którzy rozprzestrzenili kulturę Clovis po Ameryce Północnej, dotarli też do Ameryki Środkowej i Południowej, mówi Cosimo Posth z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Jednak u współczesnych mieszkańców Ameryki Południowej nie ma pozostałości genetycznych po twórcach kultury Clovis. Nie ma ich też w materiale młodszym niż 9000 lat. To było nasze drugie odkrycie. Wykazaliśmy, że co najmniej 9000 lat temu doszło do wymiany genów na skalę kontynentalną, mówi profesor David Reich z Harvard Medical School. U obecnych mieszkańców Ameryki Południowej wyraźnie widać pokrewieństwo genetyczne z ludźmi, którzy dokonali wspomnianej wymiany. To zjawisko wyraźnie odmienne od tego, co widzimy w zachodniej Eurazji czy w Afryce, gdzie pozostało niewiele miejsc o tak długotrwałym dziedzictwie genetycznym. Drugi, nieznany dotychczas epizod migracji, widoczny jest w genomie starożytnych mieszkańców kalifornijskich Channel Islands, którzy – jak się właśnie okazało – już przed co najmniej 4200 laty byli spokrewnieni genetycznie z ludźmi zamieszkującymi Andy na południu dzisiejszego Peru. Naukowcy uważają, że jest bardzo mało prawdopodobne, by doszło do migracji z Channel Islands do Ameryki Południowej. Ich zdaniem pokrewieństwo genetyczne pomiędzy tymi regionami to skutek ruchów ludnościowych, które miały miejsce tysiące lat wcześniej. Prawdopodobnie miało to miejsce tysiące lat wcześniej, a my po prostu nie dysponujemy szczątkami, które by to  pokazywały. Istnieją dowody archeologiczne wskazujące, że około 5000 lat temu w Środkowych Andach doszło do dużych ruchów ludnościowych. Rozprzestrzenianie się poszczególnych podgrup może wyjaśniać, dlaczego znajdujemy to pokrewieństwo pochodzące z późniejszych okresów, wyjaśnia Nathan Nakatsuka z Harvard Medical School. Uczeni podkreślają, że ich obecne odkrycia mogą być dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Już w niedalekiej przyszłości coraz doskonalsza technika może pozwolić na odkrycie kolejnych tajemnic. Konieczne będzie zdobycie szczątków ludzkich starszych niż 11 000 lat. Chociaż nawet okres 3–11 tysięcy lat temu nie jest dobrze zbadany. Brakuje nam danych z Amazonii, Karaibów i północnych części Ameryki Południowej. Nie wiemy zatem, jak populacja z tamtych terenów ma się do terenów już zbadanych. Uzupełnienie tej wiedzy powinno być priorytetem, uważa profesor Reich. « powrót do artykułu
  16. Ekspozycja na niebieskie światło obniża ciśnienie krwi, zmniejszając ryzyko chorób sercowo-naczyniowych. W ramach badania skrzyżowanego 14 zdrowych mężczyzn było przez 30 min wystawianych na oddziaływanie monochromatycznego światła niebieskiego (o długości fali ok. 450 nanometrów) lub niebieskiego światła przepuszczonego przez filtr. Przed, w trakcie i do 2 godzin po naświetleniu określano m.in. ciśnienie krwi czy funkcję śródbłonka (pomiar rozszerzalności tętnicy promieniowej). Okazało się, że ekspozycja całego ciała na niebieskie światło obniżała ciśnienie skurczowe badanych o niemal 8 mmHg (w porównaniu do światła kontrolnego). Spadek ciśnienia był więc porównywalny do efektów osiąganych w testach klinicznych za pomocą leków. Naukowcy z Uniwersytetu Surrey zauważyli także, że wystawienie na oddziaływanie niebieskiego światła poprawiało szereg markerów sercowo-naczyniowych, np. zmniejszało sztywność tętnic i podwyższało rozluźnienie naczyń krwionośnych. Autorzy publikacji z European Journal of Preventive Cardiology dodają, że ekspozycja na niebieskie światło zwiększała również poziom krążącego tlenku azotu, który jest ważną cząsteczką sygnałową chroniącą układ sercowo-naczyniowy. Brytyjczycy sądzą, że podczas zabiegu dochodzi do uwolnienia tlenku azotu z fotolabilnych śródskórnych metabolitów tlenku azotu. Ekspozycja na niebieskie światło zapewnia innowacyjną metodę precyzyjnego kontrolowania ciśnienia krwi bez leków. Ubieralne źródła niebieskiego światła mogłyby sprawić, że stała ekspozycja byłaby wykonalna i praktyczna. Technika wydaje się szczególnie użyteczna u tych pacjentów, u których nadciśnienie trudno jest kontrolować za pomocą leków, czyli np. u seniorów - podsumowuje prof. Christian Heiss. « powrót do artykułu
  17. W grudniu 2018 r. rozpocznie się rekrutacja do opracowania tzw. genomowej mapy Polski, w ramach której przebadany ma być genom 5 tys. Polaków - zapowiedział we wtorek na spotkaniu z dziennikarzami w Warszawie prezes Centrum Badań DNA Jacek Wojciechowicz. To pierwszy taki projekt w naszym kraju z pogranicza genetyki, bioinformatyki i medycyny – powiedział specjalista. Będzie on polegał na zsekwencjonowaniu całego genomu, czyli odczytaniu kolejności par nukleotydowych w DNA. Genom człowieka zawiera ponad 3 mld par zasad, ale tylko część z nich, zaledwie 2 proc., to sekwencje kodujące od 20 tys. do 25 tys. genów – wyjaśniał Jacek Wojciechowicz. Projektem ma być objętych 5 tys. Polaków. Rekrutacja do tego badania rozpocznie się na początku grudnia 2018 r. Na podstawie zgromadzonych danych o DNA tych osób powstanie mapa zmienności genetycznej Polaków oraz tzw. genom referencyjny naszych rodaków (najbardziej pożądany, pozbawiony groźniejszych mutacji). Dr inż. Piotr Łukasiak z Politechniki Poznańskiej, który nie był obecny na spotkaniu uważa, że porównując wzorcowy genom Polaka z DNA konkretnego pacjenta łatwiej będzie zdiagnozować występującą u niego chorobę i zastosować odpowiednie leczenie. Niektóre osoby inaczej metabolizują leki i wymagają zastosowania wyższych ich dawek, by terapia była skuteczna – dodał Wojciechowicz. Realizacją projektu zajmie się konsorcjum European Centre for Bioinformatics and Genomics (ECBiG), w skład którego wchodzą Instytut Chemii Bioorganicznej PAN, Politechnika Poznańska oraz Centrum Badań DNA (spółka zależna Inno-Gene S.A.). Całkowitą wartość projektu ocenia się na 105 mln zł. Podobne przedsięwzięcia od wielu lat są realizowane w innych krajach europejskich oraz w Stanach Zjednoczonych. Z danych przedstawionych podczas konferencji prasowej wynika, że w Wielkiej Brytanii od 2012 r. badaniami objęto 100 tys. osób. W Islandii przebadano wszystkich mieszkańców tego kraju. Analizowane są również genomy w Niemczech i Estonii. W naszym kraju mamy jedno z największy zróżnicowań genetycznych w Europie, co czyni nasze badania wyjątkowymi – podkreślił Wojciechowicz. Jego zdaniem, wynika to z tego, że nasz kraj narażony był na liczne wojny i migracje ludności, co doprowadziło do wymieszania wielu grup. Prezes Centrum Badań DNA zapewnia, że uzyskane wyniki badań genomu poszczególnych osób, które się na to zgodzą, będą anonimowe i odpowiednio chronione. Oznacza to, że nikomu nie będą udostępniane dane personalne osób badanych. Do badania genomu wystarczy pobrać próbkę krwi, najbardziej preferowane są osoby w wieku 25-55 lat. W zamian za udostępnienie swego DNA do zbadania, ochotnicy uzyskają pełne zsekwencjonowanie swego genomu – podkreślił specjalista. Dzięki temu będzie można określić, jakie mają oni mutacje i na jakie choroby mogą być bardziej narażeni. Będzie można również dowiedzieć się skąd pochodzili nasi odlegli przodkowie. Genom można zsekwencjonować na zamówienie, prywatnie. Takie usługi za kilka tysięcy dolarów wykonują firmy z Chin. Jacek Wojciechowicz ostrzega jednak, że nie ma gwarancji jak uzyskane w ten sposób dane mogą być wykorzystane. W Polsce takich badań nikt jeszcze nie wykonywał. Specjalista nie ukrywa, że dane dotyczące genomu Polaków, którzy wezmą udział w projekcie, również będą odpłatnie udostępniane firmom, głównie farmaceutycznym, oraz do badań naukowych. Zainteresowanie tymi danymi jest ogromne. Podczas spotkania poinformowano, że w 2012 r. firma Amgen zapłaciła 415 mln dolarów za bazę danych firmy DeCode z Islandii. Z kolei w 2015 r. firma 23andMe za 60 mln dolarów sprzedała bazę danych 800 tys. pacjentów. Ta sama firma popisała podobne umowy z 10 koncernami farmaceutycznymi. Zdaniem Wojciechowicza, w przyszłości sekwencjonowanie genomów będzie powszechne, ponieważ stanie się znacznie tańsze, będzie można je wykonać nawet za 100 dolarów. To sprawi, że nawet w badaniach przesiewowych mogą one zastąpić wykonywane obecnie zwykłe testy genetyczne, np. te wykorzystywane w naszym kraju do wykrywania mukowiscydozy czy fenyloketonurii. « powrót do artykułu
  18. Władze Indonezji obawiają się wzrostu zachorowań na odrę. W ostatnim czasie coraz więcej rodziców odmawia bowiem szczepienia swoich dzieci, a przyczyną jest ogłoszenie przez duchownych, że szczepionka jest „haram” – zakazana – gdyż zawiera elementy świni. Z tego też powodu miliony rodziców w tym największym islamskim kraju na świecie nie pozwoliły, by ich dzieci otrzymały szczepionkę. Jeszcze do niedawna w Indonezji używano miejscowo produkowanej szczepionki. Odsetek wyszczepień był bardzo niski, a w kraju odnotowywywano jeden z najwyższych na świecie odsetków zachorowań na odrę. W ubiegłym roku, w ramach realizacji planu WHO, która chce do 2020 roku uwolnić świat od odry i różyczki, rozpoczęto szczepienie za pomocą szczepionki MR (przeciwko odrze i różyczce) produkowanej przez indyjski Serum Institute. Indonezyjskie Ministerstwo Zdrowia rozpoczęło ambitny plan, chcąc zaszczepić 67 milionów dzieci w wieku od 9 miesięcy do 15 lat. Pierwszy etap planu, szczepienia na Jawie prowadzone w 2017 roku, odniósł sukces. Odsetek wyszczepień wyniósł tam 95%, a liczba przypadków odry i różyczki zmniejszyła się o ponad 90%. Gdy szykowano się do wdrożenia programu szczepień w całym kraju, pojawiły się problemy. Prowincjonalny oddział Indonezyjskiej Rady Ulemów z Wysp Riau, zwróciła uwagę, że szczepionka nie została zatwierdzona jako „halal” – dozwolone – przez centralę w Dżakarcie. Informacja szybko się rozpowszechniła i coraz więcej osób zaczęło odmawiać szczepień. W sierpniu Ministerstwo Zdrowia, chcąc ratować kampanię, zwróciło się do centrali Indonezyjskiej Rady Ulemów o wydanie fatwy stwierdzającej, że szczepionka jest halal. Jednak duchowni stwierdzili, że jest haram. Podobnie bowiem jak wiele innych szczepionek, jest ona produkowana przy użyciu komponentów pozyskanych ze świń. Enzym trypsyna pozwala na odseparowanie komórek, na których hodowane są wirusy używane w szczepionce, a pozyskiwana ze świńskiej skóry żelatyna używana jest w roli stabilizatora chroniącego wirusy podczas procesu liofilizacji. Jednocześnie jednak duchowni stwierdzili, że ze względu na dobro publiczne, rodzice mogą szczepić swoje dzieci. Eksperci, do których mamy zaufanie, wyjaśnili niebezpieczeństwa związane z brakiem szczepień, czytamy w oświadczeniu Rady Ulemów. Jednak rodzice i lokalni duchowni potraktowali opinię po swojemu. Dlatego też w żadnej z indonezyjskich prowincji nie powtórzono już sukcesu z Jawy. Na innych wyspach odsetek wyszczepień sięgnął tylko 68%. Gdzie indziej było jeszcze gorzej. Na przykład w prowincji Aceh, gdzie obowiązuje szariat, udało się zaszczepić jedynie 8% dzieci. Mimo,  że WHO optymistycznie patrzy na światową perspektywę wyeliminowania odry i różyczki, to sytuacja w Indonezji pozostaje trudna. Przedstawiciele organizacji oświadczyli, że opinia Rady Ulemów wywołała pewne zamieszanie, jednak w rzeczywistości duchowni poparli szczepienia. Odra to poważna choroba. Może powodować ślepotę, głuchotę, uszkodzenie mózgu, drgawki i śmierć. Aby cała populacja zyskała oporność konieczne jest osiągnięcie wyszczepień na poziomie 95%. Dla różyczki granica ta to 80%. Problem w tym, że obecnie nie ma gotowej alternatywy dla szczepionki MR. Żadna tego typu szczepionka nigdzie nie została uznana za halal. Szczepionka, którą wcześniej używano w Indonezji również nie była halal, jednak to nie było przyczyną odmowy szczepień. Arifianto Apin, muzułmanin i pediatra z Dżakarty, mówi, że pomóc może lepsze edukowanie. Zwraca uwagę, że w wielu muzułmańskich krajach żelatyna jest uznawana za halal, gdyż przeszła proces hydrolizy, która zgodnie z koncepcją istihalah, tak ją zmienia i oczyszcza, iż staje się ona dopuszczalna do użycia. Lekarz przypomina też, że w 2013 roku Islamska Rada Religijna w Singapurze uznała szczepionkę przeciwko rotawirusowi za halal, pomimo użycia w niej trypsyny. Duchowni stwierdzili bowiem, że enzym został oczyszczony poprzez jego rozcieńczenie i dodanie innych dopuszczalnych składników. Innym rozwiązaniem sytuacji byłoby stworzenie szczepionki bez świńskich komponentów. Indonezyjska państwowa firma Bio Farma chce rozpocząć prace nad szczepionką wykorzystującą żelatynę wołową. Jednak jej rozwój i testy kliniczne potrwają 6–10 lat. W tym czasie wiele osób zachoruje, a niektóre umrą, mimo iż można tego uniknąć, mówi Art Reingold, epidemiolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. WHO odcina się od sporów religijnych i nie wydaje zaleceń dotyczących rozwoju szczepionek halal. WHO współpracuje z władzami i producentami, by upewnić się, że szczepionki spełniają najwyższe standardy skuteczności i bezpieczeństwa. To jedyne kryteria, na podstawie których oceniamy szczepionki, mówi rzecznik prasowy organizacji. « powrót do artykułu
  19. W rzece Chobe, która płynie przy granicy między Botswaną a Namibią w parku narodowym o tej samej nazwie, utonęły setki bawołów afrykańskich. Wczesne śledztwo sugeruje, że stado było ścigane przez lwy i w popłochu wbiegło do wody. Później zwierzęta najprawdopodobniej nie mogły się wydostać, bo brzeg po drugiej stronie był zbyt stromy. Spanikowanym bawołom nie pomogło również to, że księżyc zasłoniły chmury i widoczność mocno spadła. Botswańczycy szacują, że utonęło ok. 400 bawołów. Lokalni mieszkańcy zaczęli wyciągać je z wody i zabierać do domu, by przygotować je do zjedzenia. Wiele ciał spłynęło z nurtem. Simone Micheletti, którego hotel Serondela Lodge znajduje się po namibijskiej stronie rzeki, podkreśla, że stado było niezwykle duże i składało się nawet z 1000 bawołów. Micheletti dodaje, że we wtorek w nocy słyszał ryczenie lwów. Gdy w środę rano zszedł na brzeg, ujrzał setki nieżywych bawołów. Botswańskie Ministerstwo Środowiska wydało oświadczenie, w którym stwierdza się, że masowe utonięcia w rzece Chobe nie są niczym niezwykłym. Pan Micheletti uważa jednak, że tym razem skala zjawiska była bardzo duża. W wyniku największego masowego utonięcia, o jakim do tej pory słyszał, zginęło bowiem tylko 50 bawołów. « powrót do artykułu
  20. W marcu bieżącego roku zmarł Sudan, ostatni na Ziemi samiec nosorożca białego północnego. Teraz międzynarodowy zespół naukowy donosi, że w czasie ostatniej epoki lodowej oba podgatunku nosorożca białego – północny i południowy – krzyżowały się ze sobą. To daje dodatkową nadzieję na odrodzenie nosorożca białego północnego. Naukowcy od dawna szukają sposobów na uratowanie nosorożca białego północnego. Jednym z rozważnych sposobów jest stworzenie hybrydy podgatunku północnego i południowego. W lipcu dowiedzieliśmy się, że udało się wyhodować embriony zawierające DNA nosorożca białego północnego. Nie wiadomo było jednak, czy zaimplementowanie ich samicy nosorożca południowego daje nadzieję na sukces. Naukowcy nie wiedzieli bowiem, jak bardzo oba gatunki różnią się od siebie. Dotychczas udało się stworzyć jedną hybrydę, samice, która żyła w latach 1977–2009. Nigdy nie miała ona jednak potomstwa, co nie dawało nadziei na stworzenie populacji hybrydowej. Teraz międzynarodowy zespół porównał genomy 200 południowych i północnych nosorożców białych. Analizy wykazały, że w przeszłości dochodziło do sporadycznego krzyżowania się przedstawicieli obu gatunków. To zaś oznacza, że istnieje szansa, iż również i dzisiaj uda się je skrzyżować. Naukowcy podkreślają jednak, że wciąż nie wiadomo, czy ich potomstwo byłoby w stanie przeżyć. Jedynym sposobem jest stworzenie hybryd i sprawdzenie, jak będą sobie radziły. « powrót do artykułu
  21. Kakadu białookie (Cacatua goffiniana) potrafią porwać karton na długie paski, by sięgnąć do jedzenia. Nie umieją jednak dostosować szerokości paska do wąskich otworów. Zespół Alice Auersperg z Uniwersytetu Medycznego w Wiedniu chciał znaleźć odpowiedzi na 2 pytania: 1) czy by oszczędzić sobie zachodu, kakadu dostosowują narzędzia, a jeśli tak, to 2) jak precyzyjnie dostosowują wymiary narzędzia do zadania? W eksperymencie wzięło udział 6 dorosłych ptaków. Dano im do dyspozycji duży arkusz kartonu, który można było drzeć na pasy, by przez otwory o różnej średnicy (1-2 cm) sięgnąć za ich pomocą do smakowitego kąska umieszczonego w różnych odległościach od dziurki (4-16 cm). Okazało się, że kakadu białookie umieją dostosować długość narzędzi - pasków podartej tektury - do odległości do pożywienia (gdy nagroda znajdowała się bliżej, robiły krótsze paski, a gdy dalej, dłuższe). Jeśli narzędzie wykorzystane w pierwszej próbie wydostania kąska było za krótkie, papuga wydzierała znacząco dłuższy pasek. Średnio we wszystkich warunkach testowych ptaki wykonywały dłuższe paski, niż było to konieczne, by sięgnąć do nagrody. W miarę trwania studium narzędzia stawały się coraz dłuższe (najprawdopodobniej była to strategia unikania ryzyka). Co ciekawe, tylko jeden ptak był w stanie wykonać wystarczająco wąskie narzędzie, by dostać się do pożywienia, gdy otwór był najwęższy. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE uważają, że stosowana przez papugi technika darcia nie pozwala na uzyskanie węższych pasków. Sugerują więc, by w przyszłości, by stwierdzić, czy papugi są zdolne poznawczo do dostosowania szerokości narzędzia, zastosować inny materiał. « powrót do artykułu
  22. Alergie, astma, otyłość, trądzik: to tylko niektóre ze stanów, które mogą być spowodowane – i kiedyś wyleczone – przez mikroskopijne życie wewnątrz nas. Kluczem jest zrozumienie, jak wpływa ono na nasze zdrowie, nastrój i wiele innych rzeczy. W ciągu ostatnich kilku lat naukowcy wykazali, że mikroskopijne organizmy w naszych ciałach – szczególnie w obrębie jelit – mają zadziwiające znaczenie dla naszego życia. Zdrowie, nastrój, wzorce snu, nawyki żywieniowe – a nawet prawdopodobieństwo ugryzienia przez komary – mogą doprowadzić do intrygujących stworzeń, które żyją wewnątrz nas. Pionierski naukowiec Rob Knight oraz wielokrotnie nagradzany dziennikarz Brendan Buhler próbują wyjaśnić – ze sporą dawką humoru i łatwymi do zrozumienia przykładami – dlaczego te nowe odkrycia są ważne dla nas wszystkich. Z nowym spojrzeniem badają również znane efekty antybiotyków, probiotyków, wyborów dietetycznych, a nawet sposobów porodu. Ta pionierska książka wyjaśnia, jak poznać własny mikrobiom i podjąć kroki w kierunku zrozumienia i poprawy naszego zdrowia, wykorzystując najnowsze badania jako przewodnik. Premiera książki w Polsce: 14 listopada.  
  23. Propolis, określany też jako kit pszczeli, hamuje w warunkach laboratoryjnych namnażanie się komórek groźnego guza mózgu - glejaka wielopostaciowego – wykazała prof. Maria Borawska z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Glejaki są nowotworami ośrodkowego układu nerwowego – mózgu i rdzenia kręgowego. Wywodzą się z komórek glejowych, które wchodzą w skład tkanki nerwowej i pełnią wobec neuronów rolę odżywczą, obronną oraz podporową. Glejak wielopostaciowy jest zaliczany do najbardziej agresywnych chorób nowotworowych, zwykle przypisuje mu się najwyższy, czwarty stopień złośliwości. Osoby, u których zdiagnozowano ten nowotwór, przeżywają zwykle kilkanaście miesięcy (mediana przeżycia ok. 14 miesięcy od chwili wykrycia), mimo zastosowania najlepszego leczenia, zgodnego z aktualną wiedzą. Dlatego naukowcy wciąż poszukują nowych metod terapii, które poprawiłyby skuteczność leczenia pacjentów z glejakiem. My ocenialiśmy wpływ naturalnych produktów pszczelich - miodów, pierzgi, mleczka pszczelego oraz propolisu - na linie komórkowe glejaka wielopostaciowego IV stopnia (określone symbolem U87MG) – wyjaśniła PAP prof. Maria Borawska z Zakładu Bromatologii Wydziału Farmaceutycznego z Oddziałem Medycyny Laboratoryjnej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku (UMB). Sprawdzono też współdziałanie tych produktów z lekiem o nazwie temozolomid stosowanym w ramach chemioterapii u pacjentów z glejakiem. Poza tym przeprowadzone zostały badania na nowotworowej linii komórkowej, którą wyhodowano z komórek glejaka, pozyskanych w takcie operacji od pacjenta. Spośród badanych produktów pszczelich, ocenionych in vitro, najwyższą aktywność cytotoksyczną (tj. zdolnością niszczenia komórek) oraz hamującą syntezę DNA w komórkach glejaka wielopostaciowego miały: ekstrakt etanolowy z propolisu i naturalne miody pszczele, szczególnie gryczany i wielokwiatowy ciemny – podkreśliła prof. Borawska. Co więcej, zastosowanie produktów pszczelich z temozolomidem nasilało działanie leku (tzw. działanie synergistyczne) względem linii komórek U87MG. W badaniach na linii komórek pochodzącej od pacjenta z glejakiem mózgu wykazano, że jedynie zastosowanie ekstraktu etanolowego z propolisu hamowało powielanie się komórek nowotworowych. Propolis (kit pszczeli) jest lepką substancją powstającą z żywic roślinnych zebranych przez pszczoły z pąków i młodych pędów różnych drzew oraz innych roślin. Służy pszczołom głównie jako materiał uszczelniający oraz dezynfekujący, ponieważ ma silne działanie bakteriobójcze. Rozpoczęliśmy te badania, bo nurtowało mnie pytanie: czy chorzy, którzy sięgają po miody i inne produkty pszczele szkodzą sobie, czy wręcz przeciwnie, pomagają w chemioterapii antynowotworowej? Takich badań wcześniej nie przeprowadzono – wyjaśniła prof. Borawska. Jej zdaniem przeprowadzone badania wskazują na możliwość wykorzystania badanych produktów pszczelich, a szczególnie propolisu, w postępowaniu terapeutycznym i dietetycznym u chorych z glejakiem mózgu najwyższego IV stopnia. Oczywiście takie badania nie wystarczą, abyśmy mogli uznać, że te produkty będą mieć działanie przeciwnowotworowe w organizmie człowieka – zaznaczyła prof. Borawska. Dodała, że jej zespół otrzymał zgodę Komisji Etycznej, aby zbierać dane od chorych na glejaka (za zgodą pacjentów) na temat efektów stosowania suplementu "PPE 1400", który jest mieszaniną ekstraktu z propolisu i miodu pszczelego. Każda nowa partia tego suplementu jest certyfikowana przez UMB pod względem aktywności przeciwnowotworowej, wykazanej na hodowli komórek glejaka wielopostaciowego oraz zawartości pierwiastków toksycznych. Nasze badania wskazują, że wystarczy zanieczyszczenie produktów pszczelich nadmiarem kadmu czy ołowiu, aby znieść ich efekt przeciwnowotworowy - podkreśliła prof. Borawska. Specjalistka przypomniała, że literatura specjalistyczna potwierdza szereg właściwości leczniczych naturalnych produktów pszczelich, takich jak m.in. działanie przeciwbakteryjne, przeciwzapalne, antyoksydacyjne (neutralizujące wolne rodniki), immunostymulujące, wspomagające leczenie chorób układu krążenia i układu oddechowego, a także działanie przeciwnowotworowe. Produkty pszczele w skoncentrowanej formie, jako suplementy diety mogą być pomocne, ale takiemu postępowaniu powinna towarzyszyć zmiana diety, nawyków żywieniowych i odpowiednia jakość zdrowotna tego, co spożywamy – podkreśliła prof. Borawska. Jej zespół przeprowadził również badania, w których sprawdzano wpływ intraktu (preparat ze świeżych roślin otrzymywany drogą maceracji etanolem) z dziurawca zwyczajnego w połączeniu z propolisem na przeżywalność komórek glejaka wielopostaciowego linii U87MG. Wyniki badań sugerują, że intrakt z dziurawca zwyczajnego oraz ekstrakt z propolisu ma hamujący wpływ na komórki glejaka wielopostaciowego poprzez działanie cytotoksyczne, hamowanie biosyntezy DNA oraz hamowanie wydzielania enzymów z grupy metaloproteinaz, tj. metaloproteinazy 2 i 9 – wyjaśniła prof. Borawska. Co ważne, zastosowanie ich łącznie wzmaga efekt działania przeciwnowotworowego. Obecnie specjalistka wraz ze współpracownikami prowadzi też inne badania nad zdrowotnymi, w tym przeciwnowotworowymi, właściwościami naturalnych produktów pszczelich. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Instytutu Technologii Stevensa wykorzystali druk 3D do stworzenia bionicznych pieczarek. Klastry sinic z kapelusza wytwarzają prąd, a nanowstążki grafenowe go wychwytują. Autorzy publikacji z pisma Nano Letters wyjaśniają, że takie hybrydy są częścią prób lepszego zrozumienia działania komórek i wykorzystania ich maszynerii do produkcji nowych technologii. W tym przypadku nasz system - bioniczny grzyb - wytwarza elektryczność. Integrując sinice, które mogą wytwarzać elektryczność, z nanomateriałami nadającymi się do wychwytywania elektronów, zyskujemy lepszy dostęp do unikatowych właściwości jednych i drugich, "podkręcamy" je i tworzymy zupełnie nowy funkcjonalny system bioniczny - tłumaczy prof. Manu Mannoor. Zdolność sinic do wytwarzania elektryczności jest dobrze znana w kręgach bioinżynieryjnych. Dotąd sinice trudno było jednak wykorzystać w systemach, bo nie przeżywają długo na sztucznych biokompatybilnych powierzchniach. Mannoor i dr Sudeep Joshi zastanawiali się, czy pieczarki dwuzarodnikowe, które naturalnie cechują się bogatym mikrobiomem, mogą zapewnić sinicom właściwe środowisko: składniki odżywcze, wilgotność, pH i temperaturę. Duet naukowców zademonstrował, że gdy umieszczano je na kapeluszach pieczarek, komórki sinic "wytrzymywały" parę dni dłużej niż na silikonie i martwych grzybach. W dalszej fazie eksperymentu Amerykanie sięgnęli po tusz elektroniczny z nanowstążkami grafenu. Rozgałęziona sieć wychwytuje elektryczność, spełniając funkcję nanosondy mającej dostęp do bioeletronów generowanych w komórkach sinic. Potem nadrukowano biotusz z sinicami. Tym razem wzór był spiralny i przecinał się w wielu punktach z tuszem elektronicznym. Na takich skrzyżowaniach elektrony mogą być transferowane przez zewnętrzną błonę sinic do przewodzącej sieci nanowstążek grafenowych. Gdy na pieczarki kieruje się światło, uruchamia to sinicową fotosyntezę i powstaje prąd fotoelektryczny. Mannoor i Joshi zauważyli, że ilość wytwarzanego przez bakterie prądu zależy od gęstości upakowania i układu. Generalnie im ciaśniej sinice są upakowane, tym więcej prądu produkują. Za pomocą druku 3D można było uzyskać aktywność elektryczną aż 8-krotnie większą niż przy zastosowaniu pipety laboratoryjnej. « powrót do artykułu
  25. W jednej z indonezyjskich jaskiń znaleziono najstarszy znany rysunek przedstawiający zwierzę. Czerwona sylwetka podobna do byka powstała przed 40 000 lat. Jest więc nieco starsza niż rysunki znane z Francji czy Hiszpanii. Do niedawna sądzono, że to na terenie Europy ludzie po raz pierwszy zaczęli rysować zwierzęta i inne figury. Jednak najnowsze odkrycie i ostatnie znaleziska w Azji Południowo-Wschodniej wskazują, że tego typu sztuka pojawiła się równocześnie na obu kontynentach. Już od lat 90. wiemy, że trudno dostępne wapienne jaskinie na Borneo zostały ozdobione prehistorycznymi rysunkami. Maxime Aubert z australijskiego Griffith University postanowił wraz z zespołem znaleźć rysunki, które uda się datować. Naukowcy przedarli się przez kilometry korytarzy pokrytych setkami rysunków poszukując specyficznych minerałów, które się na nich odłożyły. To pozwoliłoby im określić ich wiek za pomocą tempa rozpadu uranu. W końcu trafili na duży, 1,5-metrowy rysunek byka, który mogli datować. Udało się też określić czas powstania odcisków ludzkich dłoni i scen przedstawiających ludzi. Wydaje się, że po rysowaniu zwierząt, uwaga mieszkańców jaskiń przeniosła się na przedstawianie życia ludzi, mówi Aubert. Do zmiany doszło przed około 14 000 lat. W tym czasie regularnie pojawiają się rysunki tańczących czy polujących ludzi, często ubranych w duże ozdoby głowy. Podobne rysunki pojawiają się w Europie. To coś niezwykłego, że ludzie żyjący w różnych środowiskach wykorzystywali podobne strategie w miarę, jak stawali się ludźmi współczesnymi, mówi Peter Veth, archeolog z University of Western Australia. Gdy przed 40 000 lat na Borneo powstawały pierwsze rysunki zwierząt, dzisiejsza wyspa była wciąż połączona z lądem. Mniej więcej 3000 lat później powstały rysunki we francuskiej jaskini Chauvet. Nie wiemy, czy zdolność do tworzenia przedstawień zwierząt narodziła się jeszcze w Afryce, czy już po wyjściu z niej człowieka. Mamy jedynie częściowy obraz malarstwa jaskiniowego. Niedawno odkryte najstarsze rysunki wykonane ręką Homo sapiens liczą sobie 73 000 lat i znajdują się w Afryce. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...