Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36956
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W Journal of the Royal Society of Antiquaries of Ireland opublikowano artykuł, którego autorzy twierdzą, że zidentyfikowali prawdopodobne miejsca pochówków nawet 65 królów i innych znaczących członków rodzin królewskich żyjących na Wyspach Brytyjskich w okresie wieków ciemnych. Dotychczas z tego okresu na Wyspach Brytyjskich znane było miejsce spoczynku zaledwie jednego anglosaskiego władcy oraz 9 prawdopodobnych anglosaskich pochówków królewskich. Teraz zespół profesora Kena Darka z University of Reading i Universidad de Navarra informuje,że zidentyfikował 20 prawdopodobnych królewskich kompleksów grobowych, z których każdy zawiera do 5 grobów. Ponadto archeolodzy badają kolejnych 11 kompleksów, które również mogą być miejscami pochówku władców. Wspomniane miejsca pochówku prawdopodobnie pochodzą z V i VI wieku. W tym czasie we wschodniej i południowej Anglii istniały dziesiątki niewielkich królestw, którymi rządzili anglosascy królowie. Z kolei władcy państewek istniejących na północy i zachodzie mieli przeważnie pochodzenie celtyckie i wywodzili się z Brytanii oraz Irlandii. Dark i jego zespół twierdzą, że w Walii, Kornwalii, Dewonie i Somerset zidentyfikowali pochówki władców takich królestw jak Gwynedd (północno-zachodniw Walia), Dyfed (południowo-zachodnia Walia), Powys (Walia centralna i wschodnia), Brycheiniog (obecne Breckonshire) oraz Dumnonia (południowo-zachodnia Anglia). Pochówki te były odkrywane w ciągu ostatnich dekad, jednak dotychczas nie zdawano sobie sprawy z ich znaczenia. Dopiero profesor Dark, po porównaniu ich z królewskimi pochówkami w Irlandii, stwierdził, że brytyjskie pochówki królewskie są przeważnie otoczone rowami wykopanymi na planie kwadratu lub prostokąta, wydaje się, że do wielu z nich prowadziły bramy oraz drogi chronione palisadami. Naukowcy uważają też, że pochówki z Caernarfon i Anglesey w Walii oraz Tintagel w Kornwalii mogą być powiązane z legendą o królu Arturze. Zanim nie przeprowadziliśmy naszych badań porównawczych, nie zdawaliśmy sobie sprawy z dużej liczby prawodopodobnych grobów królewskich w zachodniej Brytanii. Badania tych miejsc pomogą nam lepiej zrozumieć ten kluczowy okres historii Wysp Brytyjskich, mówi Dark. « powrót do artykułu
  2. Pierwszego marca rozpoczęła się akcja poszukiwania sóweczek (Glaucidium passerinum) w lasach północno-zachodniej Polski. Jak podkreśla organizator, Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”, efektem ma być objęcie miejsc ich występowania ochroną prawną, oznaczającą najczęściej zachowanie iglastych lub mieszanych starodrzewów. Tylko w pierwszych dwóch tygodniach akcji zidentyfikowano już 27 rewirów tego gatunku. Plan prac Akcja ma potrwać do końca czerwca. Badania obejmują 3 kompleksy: 1) Puszczę Notecką, 2) Puszczę nad Gwdą oraz 3) Bory Kujańskie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zostanie przeprowadzona dokładna inwentaryzacja 31 powierzchni próbnych (każda z nich zajmuje 25 km2). Na 24 stanowiskach punktowych przewidziano natomiast obserwację i nagrania automatyczne. W związku z badaniami regionalni dyrektorzy ochrony środowiska wyrazili zgodę na odstępstwo od zakazu fotografowania i filmowania sóweczek. Prace są uzgodnione z 14 nadleśnictwami. Uzbrojone w wyniki PTOP „Salamandra” zamierza wystosować wnioski o 1) utworzenie stref ochronnych wokół miejsc gniazdowania G. passerinum, a także o 2) włączenie sóweczek  jako przedmiotów ochrony ptasich obszarów Natura 2000, które już w tych miejscach istnieją. Poszukiwania tycich sóweczek Sóweczki przypominają wielkością szpaka i występują przede wszystkim w starodrzewach. W Polsce G. passerinum są nieliczne. Można im pomóc, zachowując stare lasy z dużą liczbą drzew iglastych z dziuplami. Aby jednak móc wnioskować o taką ochronę, trzeba wiedzieć, gdzie sóweczki występują. A to nie jest łatwe – nie dość, że są tycie, to czas ich żerowania zwykle rozmija się z aktywnością ludzi, a ich pogwizdywania są na tyle ciche, że nie słychać ich z oddalenia. Specjaliści wyjaśniają, że w naszym kraju wiadomo o dość licznych populacjach sóweczki w Karpatach, na Dolnym Śląsku i na północnym wschodzie, przede wszystkim w Puszczy Białowieskiej. Ponieważ wspominano, że w dużych lasach na północy Wielkopolski i w sąsiadujących z nimi terenach przylegających województw także może żyć przeoczona, a dość spora populacja tego ptaka, na początku marca zainicjowano poszukiwania. Zajmują się nimi ornitolodzy współpracujący z Polskim Towarzystwem Ochrony Przyrody „Salamandra”. Czemu właśnie teraz? Bo zaczyna się sezon godowy, a wtedy sóweczki odzywają się częściej. Sóweczki zajmują dziuple zrobione najczęściej przez dzięcioły duże, gdzie będą wysiadywać jaja i odchowywać młode. Pod tymi drzewami wprawne oko specjalisty może odszukać wypluwki sóweczek, a wieczorne i nocne obserwacje wspomagane specjalistycznym sprzętem optycznym pozwalają na bezpośrednie obserwacje tych ptaków i ich dokumentacyjne uwiecznienie na zdjęciach. « powrót do artykułu
  3. Wiele twierdzeń o dobroczynnym wpływie medycznej marihuany nie znajduje potwierdzenia w badaniach, informuje doktor Jodi Gilman z Center for Addiction Medicine na Massachusetts General Hospital. Stał on na czele grupy badawczej, które zauważyła, że u osób zażywających medyczną marihuanę w celu walki z bólem, depresją i lękiem, pojawiają się zaburzenia związane z używaniem marihuany, a jednocześnie pacjenci ci nie odczuwają poprawy tam, gdzie marihuana miała im pomagać. Przeprowadziliśmy pierwsze randomizowane badania wśród pacjentów, którzy otrzymali kartę upoważniającą do zakupu medycznej marihuany. Stwierdziliśmy, że jej użycie może nieść ze sobą negatywne konsekwencje. Osoby próbujące zwalczać za jej pomocą ból, niepokój i lęk nie zauważyły żadnej poprawy, natomiast osoby cierpiące na bezsenność informowały o poprawie jakości snu, mówi Gilman. Badaczy najbardziej zmartwił fakt, że u osób cierpiących na niepokój i depresje rozwijały się zaburzenia związane z używaniem marihuany. Zaburzenia te to kolejność zwiększania dawek, by pokonać rozwijającą się tolerancję oraz zażywanie jej pomimo widocznych problemów fizjologicznych i psychologicznych związanych z użyciem tego środka. Medyczna marihuana jest dostępna w 36 stanach USA i w Dystrykcie Kolumbii. Jej użycie dopuszczono w przypadku olbrzymiej liczby schorzeń i dolegliwości. Do zakupu marihuany do celów medycznych uprawnieni są posiadacze specjalnych kart. Jednak obecny system wydawania takich kart powoduje, że są one przyznawane nie przez lekarza prowadzącego, a przez innych lekarzy, którzy mogą je wydawać na postawie pobieżnych badań, nie muszą proponować innych metod leczenia i sprawdzają, czy marihuana pomogła osobom, którym te karty wydali. Marihuana, traktowana jest tutaj jako środek medyczny, ale nie jest objęta regulacjami dotyczącymi innych leków. Badacze z Massachusetts General Hospital rozpoczęli swój eksperyment w 2017 roku. Wzięło w nim udział 269 dorosłych osób, które chciały otrzymać kartę zezwalającą na zakup medycznej marihuany. Część tych osób otrzymała karty natychmiast, a części powiedziano, że muszą poczekać 12 tygodni. Następnie przez 12 tygodni śledzono losy obu grup. Okazało się, że w grupie, która od razu otrzymała kartę, ryzyko wystąpienia zaburzeń związanych z użyciem marihuany było 2-rotnie większe niż w grupie oczekującej. Do 12. tygodnie takie zaburzenia wystąpiły u 10% grupy, która otrzymała kartę, a w przypadku osób, które otrzymały ją ze względu na odczuwany niepokój lub depresję, niekorzystne objawy zauważono u 20%. Wyniki naszych badań pokazują, że istnieje konieczność poprawienia systemu przyznawania kart, szczególnie tam, gdzie są one wydawane osobom cierpiącym na niepokój i depresję. To te osoby są bowiem narażone na zwiększone ryzyko działań niepożądanych marihuany, mówi Gilman. Pacjenci muszą otrzymywać lepszą informację. Obecnie sami decydują o wyborze produktu, dawkowaniu i często nikt nie sprawdza skutków takich działań, dodaje Gilman. « powrót do artykułu
  4. Już dzisiaj o godzinie 12 każdy będzie mógł wziąć udział w pierwszym etapie Transkrybathonu Leopoldyńskiego, czyli w transkrypcji Złotej Bulli. To dokument fundacyjny Uniwersytetu Wrocławskiego wydany w 1702 roku przez cesarza Leopolda I Habsburga. Złota Bulla zostanie jednocześnie wystawiona w Auli Leopoldyńskiej. Będą ją mogli oglądać goście zaproszeni na uroczystość otwarcia Auli po remoncie. To wyjątkowa okazja, by zobaczyć ją na żywo. Bulla nie jest na co dzień wystawiana. Wszyscy chętni do wzięcia udziału w Transkrybathonie powinni wejść dzisiaj o godzinie 12:00 na profil Uniwersytetu Wrocławskiego na Facebooku lub YouTube. Tam można będzie zapoznać się ze wskazówkami odnośnie transkrypcji. Samą zaś transkrypcję należy wykonać poprzez Wirtualne Laboratorium Transkrypcji. Gotową pracę należy wysłać do północy dnia 21 marca na adres eunika.kupis@uwr.edu.pl. Autorzy najlepszych otrzymają w nagrodę gadżety z logo Uniwersytetu Wrocławskiego. « powrót do artykułu
  5. Najbardziej zagrożone suszą są rzeki spływające do środkowej Odry i Wisły. Wysychające warstwy gleby spowodują dalsze pustynnienie obszarów na Kujawach, Pomorzu, w Wielkopolsce i na Lubelszczyźnie. To wynik braku opadów i wyższych temperatur – poinformował hydrolog i rzecznik IMGW Grzegorz Walijewski. Od 2015 r. z krótką przerwą na zeszły rok, mieliśmy do czynienia z permanentną suszą. W tym roku po dosyć wilgotnym lutym, kiedy spadło łącznie 113 proc. normy w całym kraju, wydawało się, że problem suszy może być mniejszy, ale od 25 lutego jest bezwietrza i bezdeszczowa, słoneczna pogoda. W większej części kraju, oprócz Polski południowej, południowo-wschodniej i częściowo wschodniej, nie było deszczu. Dodatkowo stosunkowo wysokie temperatury w dzień powodowały większe parowanie, co spowodowało, że sytuacja staje się z dnia na dzień coraz gorsza – powiedział Walijewski. W ocenie hydrologa już mamy do czynienia z pierwszymi symptomami suszy meteorologicznej. O zjawisku tym mówimy wówczas, kiedy przez przynajmniej 20 dni występuje brak opadów, bądź jest ich niedobór – wyjaśnił. To przekłada się na coraz mniejszą wilgotność gleby. We wschodnich województwach – w lubelskim, częściowo podkarpackim, ale także w centrum, czyli w woj. mazowieckim, oraz na zachodzie lubuskiego, Wielkopolski i zachodniopomorskiego, w wierzchniej warstwie gleby (do 7 cm) wilgotność spada poniżej 45 proc. To pierwsza oznaka problemów dla rolników, bo przesusza się wierzchnia warstwa gleby – wskazał Walijewski. We wschodniej części kraju, w głębszej warstwie gleby (od 8 do 28 cm) wilgotność jest poniżej 50-45 proc. Sytuacja się pogorszy, bo w następnych dniach wyż sprawi, że niedobór opadów będzie przynajmniej do 24 marca. Później ok. 25-26 marca mogą pojawić się niewielkie deszcze, jednak nie zmieni to faktu, że marzec będzie w całym kraju z opadami poniżej normy – oznajmił. Obecnie stan wód na rzekach osiąga przeważnie poziom średni, ale pojawia się coraz więcej rzek z niskim poziomem. Do tego brak wody z topniejących śniegów sprawia, że przed nami tendencja spadkowa – dodał. Najbardziej zagrożone suszą są rzeki na Niżu Polskim i dorzecza Odry, szczególnie zlewnia Warty i środkowej Odry, a także wszystkie rzeki, które spływają do środkowej Wisły. Wody w Polsce będzie coraz mniej. Są takie prognozy, że do 2040 r. w niektórych miejscach naszego dostępność wody pitnej może się zmniejszyć nawet o ok. 30 proc. – powiedział rzecznik IMGW. Zwrócił uwagę, że w centralnej części kraju, np. w Płocku roczny niedobór opadów notowany jest od 2010 r. Co roku było mniej opadów i w sumie ich deficyt wynosi ok. 600 mm. To tak, jakby przez cały rok w ogóle nie padało – wyjaśnił. W innych rejonach Polski, na Kujawach, Pomorzu, w Wielkopolsce, na Lubelszczyźnie, a nawet w niektórych miejscach na Mazurach są również są niedobory wody. Te obszary pustynnieją. W ostatnich 4–5 latach coraz częściej obserwowane są burze pyłowe. Dwa lata temu w Lubelskiem czarnoziemy zostały bardzo mocno przesuszone, a następnie silny wiatr spowodował burze piaskowe. Unoszący się pył było widać wyraźnie nawet na zdjęciach satelitarnych – powiedział Walijewski. Podkreślił, że to zjawisko będzie się pogłębiało. « powrót do artykułu
  6. Nasz mózg składa się z miliardów neuronów, które muszą być chronione przed wpływem niekorzystnych czynników zewnętrznych. Rolę tej ochrony spełnia bariera krew-mózg. Ta mierząca 650 km wyspecjalizowana bariera między naczyniami krwionośnymi a mózgiem decyduje, jakie substancje mogą do mózgu przeniknąć. Bardzo dobrze spełnia swoją rolę, ale z punktu widzenia chorób neurologicznych jest najgorszym wrogiem współczesnej medycyny. Blokuje bowiem również dostęp leków do mózgu. Naukowcy z Yale University poinformowali na łamach Nature Communications, że udało im się opracować molekułę, która na kilka godzin otwiera barierę krew-mózg, umożliwiając dostarczenie leków. Po raz pierwszy udało się kontrolować barierę krew-mózg za pomocą molekuły, mówi profesor Anne Eichmann, jedna z głównych autorek badań. Doktor Kevin Boyé dołączył do zespołu profesor Eichmann w 2017 roku i zaczął badać molekułę Unc5B. To receptor śródbłonka, do którego ekspresji dochodzi w komórkach śródbłonka naczyń włosowatych. Uczony zauważył, że pozbawione tego receptora embriony myszy szybko umierały, gdyż nie tworzył się u nich prawidłowy układ krwionośny. To wskazywało, że Unc5B odgrywa ważną rolę w jego powstawaniu. Ponadto stwierdził, że u takich embrionów doszło do znaczącego spadku poziomu białka Claudin-5, które odpowiada za ścisłe przyleganie do siebie komórek śródbłonka w barierze krew-mózg. Naukowcy doszli więc do wniosku, że Unc5B odgrywa ważną rolę w utrzymaniu bariery krew-mózg. Nie od dzisiaj wiadomo, że rozwój i funkcjonowanie bariery krew-mózg jest uzależnione od szlaku sygnałowego Wnt. Dotychczas nie były znane powiązania pomiędzy Unc5B a tym szlakiem. Dzięki zaś nowym badaniom naukowcy zauważyli, że Unc5B działa jak regulator tego szlaku. Boyé poszedł więc o krok dalej. Pozbawił dorosłe myszy, z już rozwiniętą barierą krew-mózg, receptora Unc5B i okazało się, że gdy go zabrakło, bariera pozostała otwarta. Następnie uczony postanowił sprawdzić, który z ligandów – cząsteczek wiążących się z receptorami i wysyłających sygnały pomiędzy i wewnątrz komórkami – ma wpływ na integralność bariery. Okazało się, że bariera jest otwarta, gdy zabraknie ligandu Netrin-1. Naukowcy opracowali więc przeciwciało, które uniemożliwiało Netrin-1 połączenie się z receptorem. Po wstrzyknięciu przeciwciała dochodziło do zaburzenia szlaku sygnałowego Wnt i bariera krew-mózg była przez jakiś czas otwarta. W najbliższej przyszłości naukowcy chcą skupić się na sprawdzeniu, czy takie otwieranie bariery krew-mózg jest bezpieczne, czy nie niesie ze sobą żadnych ryzyk oraz czy same przeciwciała nie są toksyczne. To otwiera pole do dalszych interesujących badań nad kwestią powstawania samej bariery oraz możliwości manipulowania ją w celu dostarczania leków, mówi Eichmann. « powrót do artykułu
  7. Naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego i Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego odkryli nieznany gatunek pasożyta z rodziny nużeńcowatych. Zamieszkuje on rejon nosa żubra. Do niedawna na ok. 90 notowanych u żubra gatunków pasożytów znano tylko trzy dla niego swoiste. Dzięki naukowcom UG poznaliśmy 4. - podkreślono w komunikacie prasowym uczelni. Dr hab. Joanna Izdebska opowiada, że badając stawonogi pasożytnicze żubrów i wielu innych ssaków, już podczas pisania pracy doktorskiej zaczęła się specjalizować w słabo poznanej grupie, a mianowicie w roztoczach skórnych i tkankowych, a szczególnie nużeńcowatych (Demodecidae). Od kilkunastu lat dr hab. Izdebska współpracuje z ekspertem od parazytologii - prof. Leszkiem Rolbieckim (również UG). Nużeńcowate na celowniku Nużeńcowate mogą powodować groźną chorobę - demodecosis. W rozmowie z Elżbietą Michalak-Witkowską z zespołu prasowego UG dr Izdebska wyjaśniła, że u różnych ssaków żyją swoiste dla nich gatunki tych pasożytów, czasami po kilka w różnych lokalizacjach. Więcej gatunków, ze względu na znaczenie chorobotwórcze, znanych jest z człowieka i ssaków domowych oraz użytkowych. Mniej informacji dotyczy nużeńcowatych pochodzących ze ssaków dzikich, gdzie roztocza te występują często bezobjawowo. Nużeńcowate mają mikroskopijne rozmiary i prowadzą ukryty tryb życia (np. w skórze, przewodach słuchowy, języku czy dziąsłach), dlatego tak trudno je znaleźć. Metoda opracowana przez dr hab. Izdebską pozwala jednak na wykrywanie ich bezobjawowej obecności zarówno w skórze, jak i innych tkankach. Prace zespołu mają na celu zbadanie bioróżnorodności tych pasożytniczych roztoczy, a także przeanalizowanie przystosowania do pasożytnictwa i działania układu pasożyt-żywiciel. Dzięki nim można też opracowywać metody diagnostyczne, które umożliwiają wykrycie i poprawną identyfikację gatunkową pasożytów. Dotychczas zweryfikowaliśmy np. status systematyczny wszystkich znanych gatunków nużeńców psich, powodujących trudną w leczeniu, przewlekłą, a nawet śmiertelną nużycę psią (demodecosis canina). Badania żubrzej parazytofauny mają szczególne znaczenie Należy pamiętać, że żubr wyginął na wolności, a dzisiejszą populację odbudowano w oparciu o kilka osobników z warunków hodowlanych. Zjawisko to przyczyniło się do utraty naturalnej parazytofauny; zastąpiły ją pasożyty przejęte od innych kopytnych - jeleniowatych i bydła. Dr hab. Joanna Izdebska wyjaśnia, że wraz z ostatnimi żubrami przetrwały tylko nieliczne swoiste dla nich pasożyty - jednokomórkowiec pasożytujący w krwi świdrowiec Trypanosoma wrublewskii, wszoł Bisonicola sedecimdecembrii żyjący w sierści, a także dwa gatunki pasożytów skórnych - nużeńców - w tym właśnie nowo odkryty. Badanie parazytofauny żubrów jest bardzo ważne. Restytucja gatunku wiąże się bowiem z małą pulą genową, a przez to z obniżoną odpornością i podatnością na rozmaite choroby. Swoiste dla gatunku nużeńce - zarówno odkryte ostatnio D. bialoviensis, jak i wykryte wcześniej D. bisonianus - nie wywołują u żubra groźnych objawów. Można więc założyć, że to stare ewolucyjnie układy pasożyt-żywiciel, w przypadku których pasożyty przystosowały się do bytowania u danego żywiciela i stały się dla niego mniej uciążliwe. Żubr - ulubione zwierzę Prof. Wojciech Bielecki, który jest współautorem publikacji o nowym nużeńcu (ukazała się ona na łamach International Journal for Parasitology: Parasites and Wildlife), pracuje w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i specjalizuje się w patologii. Dr Izdebska przyznaje, że żubry należą do jej ulubionych zwierząt. Zespół bada je od wielu lat. Jesteśmy aktywnymi członkami międzynarodowego towarzystwa naukowego - Stowarzyszenie Miłośników Żubrów/European Bison Friends Society, które zajmuje się badaniami i ochroną żubrów na świecie. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Uniwersytetu Yale i Uniwersytetu w Ottawie wykazali, że najmniejsza biochemiczna zmiana w jednym z białek jest kluczowym elementem dla replikacji i naprawy DNA u wszystkich roślin i zwierząt. Odkrycie rzuca nowe światło na histony, które wchodzą w skład chromatyny i odgrywają ważną rolę w upakowaniu DNA w chromosomach. Histony to białka niezwykle konserwatywne ewolucyjnie, a H3 należą do najbardziej konserwatywnych. Naukowcy od dawna zastanawiali się, dlaczego histon H3.1 różni się zaledwie jednym aminokwasem od identycznego poza tym histonu H3.3. Okazało się, że ta minimalna różnica odgrywa kolosalną rolę. Histon H3.1 występuje u wszystkich roślin i zwierząt. Dlatego też naukowcy przypuszczali, że w jakiś sposób jest on powiązany z replikacją DNA podczas podziału komórkowego. Nie wiedzieli jednak, na czym polega jego rola. Yannick Jacob z Yale University i jego zespół wykorzystali rzodkiewnik pospolity (Arabidopsis thaliana) jako modelową roślinę podczas swoich badań nad tym zagadnieniem. Manipulując genomem rośliny wykazali, że zmiana pojedynczego aminokwasu w histonie H3.1 wpływa na zdolność naprawy DNA podczas podziału komórkowego. H3.1 służy jako znacznik, wskazujący miejsce i czas naprawy. Powoduje on, że szlak naprawy DNA jest aktywny wyłącznie w czasie podziału, mówi Jacob. Naukowcy, by potwierdzić swoje spostrzeżenie, prowadzili podziały komórek pozbawionych H3.1. Zauważyli, że w takim wypadku w komórkach pojawiały się mutacje, dochodziło do aktywacji alternatywnych szlaków naprawy DNA oraz licznych błędów rozwojowych komórki. Zrozumieniu roli H3.1 i zmian we wspomnianym aminokwasie może pomóc w opracowaniu nowatorskich metod walki z wieloma różnymi chorobami, w tym z nowotworami. Pokazuje również, że nawet minimalna zmiana w budowie białka może mieć olbrzymie konsekwencje dla całej ewolucji życia na Ziemi. « powrót do artykułu
  9. Hybryda materii i antymaterii – atom helu, w którym elektron zastąpiono antyprotonem – wykazuje niespodziewaną reakcję na światło lasera, gdy zostaje zanurzony w nadciekłym helu, informują naukowcy z projektu ASACUSA na CERN. Uczeni zauważają, że ich odkrycie może stać się podstawą dla rozpoczęcia różnego rodzaju badań. Nasze eksperymenty sugerują, że hybrydowe atomy helu składające się z materii i antymaterii mogą zostać użyte do eksperymentów spoza fizyki cząstek, szczególnie zaś w badaniach fizyki materii skondensowanej, a może nawet w eksperymentach astrofizycznych, mówi rzecznik prasowy ASACUSA, Masaki Hori. Prawdopodobnie wykonaliśmy pierwszy krok w kierunku wykorzystania antyprotonów w badaniach materii skondensowanej. Naukowcy pracujący przy projekcie ASACUSA wykorzystują hybrydowe atomy helu do badania masy antyprotonu i porównywania jej z masą protonu. W takich hybrydowych atomach wokół jądra krąży antyproton i elektron, zamiast dwóch elektronów, wchodzących w skład zwykłego atomu helu. Atomy te uzyskuje się wprowadzając antyprotony do schłodzonego gazowego helu o niskiej gęstości. Dzięki niskiej temperaturze oraz gęstości możliwe jest łatwiejsze badanie reakcji hybrydowych atomów na światło lasera. Przy bardziej gęstym gazie i wyższych temperaturach linie spektralne przejścia antyprotonu lub elektronu pomiędzy poziomami energetycznymi są zbyt szerokie, przez co ich badanie jest bardzo trudne lub niemożliwe. A w ten właśnie sposób naukowcy próbują określić stosunek masy antyprotonu do elektronu. Dlatego też uczeni byli zaskoczeni, gdy okazało się, że w ciekłym helu, który ma znacznie większą gęstość niż hel w stanie gazowym, doszło do spadku szerokości linii spektralnych antyprotonu. Co więcej, gdy obniżyli temperaturę ciekłego helu do poziomu, poniżej której stał się on nadciekły, okazało się, że linie spektralne uległy dalszemu gwałtownemu zwężeniu. To było niespodziewane. Badana w paśmie optycznym reakcja hybrydowego atomu helu w nadciekłym helu jest wyraźnie różna od reakcji tego samego hybrydowego atomu w gazowym helu o wysokiej gęstości, mówi Anna Sótér ze Politechniki Federalnej w Zurichu (ETH Zurich). Uczeni sądzą, że zaskakujące zachowanie jest powiązane z promieniem orbitali, czyli odległością pomiędzy jądrem atomu a elektronami. W przeciwieństwie do wielu standardowych atomów, promień orbitali w hybrydowym atomie ulega jedynie niewielkim zmianom pod wpływem światła lasera. Dzięki temu laser nie wpływa na linie spektralne, nawet gdy atom jest zanurzony w ciekłym helu. To jednak, jak podkreślają autorzy badań, jedynie hipoteza, którą trzeba zweryfikować. Zaskakujące odkrycie niesie ze sobą liczne konsekwencje. Po pierwsze daje nadzieję na stworzenie innych hybrydowych atomów helu, jak np. pionowe (od cząstki pion) atomy helu zbudowane z różnych cząstek antymaterii i cząstek egzotycznych. Posłużyły by one do bardziej szczegółowych pomiarów masy cząstek. Po drugie, znaczące zwężenie linii spektralnych w nadciekłym helu sugeruje, że hybrydowe atomy helu mogą zostać użyte do badania materii nadciekłej i innych skondensowanych faz materii. W końcu zaś, tak wąskie linie spektralne mogą zostać wykorzystane do poszukiwania antyprotonów i antydeuteronów pochodzących z przestrzeni kosmicznej. Badania takie można by prowadzić na orbicie okołoziemskiej lub w laboratoriach umieszczonych w balonach latających na dużych wysokościach. Jednak zanim się one rozpoczną, konieczne będzie pokonanie licznych przeszkód technicznych. « powrót do artykułu
  10. W ramach zwycięskiego projektu konkursu SONATA BIS 11, finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki, prof. Krzysztof Sośnica wraz z zespołem wykorzysta precyzyjne obserwacje laserowe i pomiary odległości do satelitów geodezyjnych, by dokładniej zbadać ewolucję ziemskiego pola grawitacyjnego. Dzięki obserwacjom zmieniającego się pola grawitacyjnego Ziemi, można opisać przemieszczanie się mas w systemie ziemskim, w tym zmiany w wodach lądowych, pokrywie lodowej, oceanach i atmosferze. Obserwacje te dostarczają niezbędnych informacji na temat globalnego obiegu wody, zmian w prądach powierzchniowych oceanów, utraty masy lodowców, podnoszenia się poziomu morza, przemieszczeń obciążenia powierzchniowego, a także wielu innych procesów środowiskowych. Zmiany, jakie zachodzą w polu grawitacyjnym Ziemi bezpośrednio wpływają na jej rotację, a w szczególności na współrzędne biegunowe i zmiany długości dnia od skali rocznej do wiekowej. Misje satelitarne GRACE i GRACE Follow-On zrewolucjonizowały obserwacje przemieszczania się mas w systemie ziemskim, ale dostarczają dane stosunkowo od niedawna. Naukowcy posiadają niewielką wiedzę na temat zmian pola grawitacyjnego Ziemi przed 2002 rokiem, czyli przed uruchomieniem misji GRACE. Ponadto, misja GRACE była początkowo projektowana na pięć lat, ale działała dłużej. Po 2010 roku pojawiły się poważne problemy z jej zasilaniem, skutkujące brakami w przesyle danych. Satelita GRACE Follow-On wszedł w fazę naukową w styczniu 2019 roku, czyli 16 miesięcy po wycofaniu jego poprzednika. Te wydarzenia sprawiły, że obserwacje pola grawitacyjnego Ziemi są nieciągłe, z wieloma lukami między 2010 a 2019 rokiem. Jak podkreśla prof. Krzysztof Sośnica z Instytutu Geodezji i Geoinformatyki na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu, misje GRACE i GRACE Follow-On nie są jedynymi misjami, które można wykorzystać do wyznaczania zmienności pola grawitacyjnego Ziemi. W badaniu procesów redystrybucji masy w dużej skali możemy zastosować precyzyjne laserowe pomiary odległości do satelitów geodezyjnych, takich jak LAGEOS-1/2, LARES, BLITS, a także Ajisai, Starlette i Stella – mówi prof. Sośnica, dodając, że satelity Starlette, Ajisai i LAGEOS od lat 80. są regularnie obserwowane przez globalną sieć stacji laserowych zapewniających pomiary odległości z dokładnością kilku milimetrów. A od początku lat 90. wiele aktywnych satelitów niskich (LEO) zostało wyposażonych w precyzyjne odbiorniki Globalnego Systemu Nawigacji Satelitarnej (GNSS), umożliwiające precyzyjne wyznaczenie orbity, a tym samym wyliczenie parametrów pola grawitacyjnego. Można ich więc użyć, by dokładniej zbadać zmiany w polu grawitacyjnym Ziemi. W projekcie wyznaczone zostaną takie wielkości jak stała grawitacji – czyli fundamentalny parametr niezbędny nie tylko w badaniach geodezyjnych, ale również w fizyce i astronomii. Sprawdzony zostanie ruch środka Ziemi wraz z ocenami i atmosferą. Środek Ziemi wykonuje niewielkie, kilkumilimetrowe ruchy za sprawą zjawisk zachodzących we wnętrzu, a przede wszystkim na powierzchni Ziemi. Figura Ziemi jest spłaszczona ze względu na ruch wirowy planety. Jednak spłaszczenie Ziemi nie jest stałe w czasie. Projekt ma za zadanie odpowiedzieć na pytanie jak zmieniało się spłaszczenie Ziemi za sprawą topniejących lodowców na Grenlandii i Antarktydzie w ciągu ostatnich 40 lat. Współrzędne geocentrum, czyli środka masy Ziemi oraz wartości spłaszczenia Ziemi będą wyznaczone z wielu źródeł, które opierają się na różnych danych oraz technikach satelitarnych i naziemnych. Różne źródła danych – satelitarne, geofizyczne oraz geodezyjne – zostaną zintegrowane z wykorzystaniem algorytmów uczenia maszynowego oraz sztucznej inteligencji. Zostanie zbadany wpływ ziemskiej grawitacji na zmienność długości doby oraz przemieszczanie się bieguna Ziemi oraz jak zmiany pola grawitacyjnego wpływają na ruch sztucznych satelitów oraz pozycje stacji GPS na powierzchni Ziemi. Projekt, który w ramach konkursu SONATA BIS 11 zdobył finansowanie z Narodowego Centrum Nauki w wysokości 2 196 000 zł zakłada wyznaczenie modeli z wykorzystaniem zintegrowanych obserwacji. Będzie łączył laserowe pomiary do satelitów geodezyjnych, współrzędnych stacji GNSS, satelitów nisko-orbitujących wyposażonych w odbiorniki GNSS, dane z satelitów GRACE oraz modele geofizyczne. W ramach tego projektu będziemy wyprowadzać i analizować czasowe, zintegrowane i wielosatelitarne modele pola grawitacyjnego Ziemi, na podstawie danych sięgających od lat 80, co da nam pełniejszy ogląd ewolucji pola grawitacyjnego – mówi prof. Sośnica. Badania te dadzą fundamentalny wgląd w procesy zachodzące w systemie ziemskim i będą miały zasadnicze znaczenie dla misji satelitarnych do obserwacji i pomiarów Ziemi wymagających wyznaczenia orbit satelitów z największą dokładnością. « powrót do artykułu
  11. NASA zakończyła kluczowy etap ustawiania segmentów zwierciadła Teleskopu Webba zwany „fine phasing”. Inżynierowie sprawdzili każdy parametr optyczny teleskopu, przeprowadzili jego testy i potwierdzili, że każdy z nich działa zgodnie z oczekiwaniami lub powyżej oczekiwań. Nie znaleziono też żadnych krytycznych błędów, ani nie znaleziono żadnych uchwytnych w pomiarach zanieczyszczeń czy zniekształceń obrazu. Tym samym potwierdzono, że Teleskop jest w stanie zbierać światło z odległych obiektów i bez przeszkód przekazywać je do instrumentów naukowych. Minie jeszcze kilka miesięcy, zanim Webb dostarczy pierwsze obrazy kosmosu. Jednak teraz wiemy, że cała optyka teleskopu działa najlepiej, jak to tylko możliwe. Ponad 20 lat temu rozpoczęliśmy prace nad najpotężniejszym w historii teleskopem kosmicznym i – chcąc osiągnąć wymagające cele naukowe – stworzyliśmy niezwykle śmiały projekt elementów optycznych. Dzisiaj możemy powiedzieć, że nasz projekt się sprawdził, mówi Thomas Zurbuchen, współdyrektor w Dyrektoriacie Misji Naukowych NASA. Webb jest pierwszym teleskopem kosmicznym, który korzysta ze zwierciadła składającego się z segmentów. Jego główne zwierciadło ma średnicę 6,5 metra. Takiego urządzenia żadna rakieta nie mogłaby wynieść w przestrzeń kosmiczną. Dlatego też zdecydowano się na budowę składanego zwierciadła z 18 heksagonalnych segmentów z berylu. Po dotarciu teleskopu na miejsce obserwacji rozpoczął się wielomiesięczny proces rozkładania zwierciadła i regulowania każdego z segmentów. Muszą one zostać ustawione z dokładnością liczoną w nanometrach. Dopiero dzięki tak olbrzymiej precyzji całość może pracować jak jedno duże zwierciadło. Niejako przy okazji NASA nauczyła się całkiem nowej architektury budowania zwierciadeł teleskopów kosmicznych. W pełni nastroiliśmy teleskop i skupiliśmy go na gwieździe, a wydajność urządzenia przekroczyła nasze oczekiwania. Z niecierpliwością czekamy na pierwsze odkrycia naukowe. Teraz wiemy, że zbudowaliśmy odpowiednie urządzenie, mówi Ritva Keski-Kuhna, jeden z menedżerów odpowiedzialnych za elementy optyczne teleskopu. Teraz przez kolejnych sześć tygodni będzie trwało dostrajanie m.in. instrumentów naukowych. Na tym etapie algorytm będzie oceniał wydajność każdego z nich i obliczał ostateczne poprawki, które należy wprowadzić. Po zakończeniu tego procesu inżynierowie skupią się na ostatecznym ustawieniu całości i wyeliminowaniu wszystkich drobnych błędów. Wiele wskazuje na to, że proces ustawiania i dostrajania wszystkich elementów optycznych teleskopu zakończy się na początku maja lub wcześniej. Następnie zaś przed dwa miesiące przygotowywane będą instrumenty naukowe. Pierwsze pełnowymiarowe zdjęcia naukowe zostaną wykonane i pokazane opinii publicznej latem. « powrót do artykułu
  12. Wi-Fi calling to rozwiązanie wprowadzone przez czołowych operatorów w Polsce już jakiś czas temu. Technologia jest ceniona przez coraz większą liczbę użytkowników. Warto wiedzieć, czym Wi-Fi calling się charakteryzuje i kiedy się przydaje. Czym cechuje się Wi-Fi calling? Technologia Wi-Fi calling pozwala, jak nazwa angielska wskazuje, na dzwonienie przez sieć Wi-Fi. Oznacza to, że możliwe jest wykonywanie połączeń telefonicznych oraz wysyłanie SMS-ów nawet w sytuacji, gdy zasięg jest słaby lub w ogóle go nie ma. Dodatkowo Wi-Fi calling ma zastosowanie także za granicą, a więc rozwiązanie to można wykorzystać zamiast roamingu międzynarodowego. Korzystanie z Wi-Fi calling jest opcjonalne, a to oznacza, że osoba odbierająca taki telefon wcale nie musi z tego rozwiązania skorzystać. Usługa dostępna jest w większości nowych telefonów, zwłaszcza flagowców, i praktycznie we wszystkich sieciach komórkowych. Oczywiście każdy użytkownik powinien sprawdzić, czy jego model telefonu i sieć, do której należy, oferują takie rozwiązanie. Kiedy ta technologia się przydaje? Wi-Fi calling przydaje się w wielu różnych sytuacjach. Przede wszystkim jest to doskonałe rozwiązanie w przypadku problemów z zasięgiem, a więc na przykład w garażach podziemnych, kamienicach, schroniskach górskich, a także w dużych biurowcach i galeriach handlowych. Dodatkowo Wi-Fi calling świetnie sprawdza się podczas pobytu za granicą zamiast używania roamingu międzynarodowego. Tym samym możliwe jest obniżenie opłat przy jednoczesnej możliwości korzystania z połączeń zagranicznych. W praktyce za rozmowę międzynarodową płaci się tyle samo co za lokalną, a ma to duże znaczenie w przypadku pobytu za granicą, zwłaszcza przez dłuższy czas. Technologia Wi-Fi calling wymaga jednak włączenia trybu samolotowego, ponieważ tylko wtedy operator nie będzie pobierać dodatkowych opłat. Jak można włączyć Wi-Fi calling? W nowych telefonach, a zwłaszcza we flagowcach, usługa Wi-Fi calling jest dostępna i nie trzeba jej konfigurować. Oznacza to, że wystarczy tylko sprawdzić, czy dany model smartfona ma taką funkcję. W niektórych przypadkach konieczne jest włączenie dodatkowych opcji. Czasami trzeba wysłać bezpłatnego SMS-a do operatora, aby można było korzystać z tej funkcji. Rozwiązanie Wi-Fi calling jest dostępne w zdecydowanej większości sieci komórkowych, jednak niektórzy operatorzy umożliwiają je tylko klientom, którzy posiadają telefon na abonament. Warto jednak wiedzieć, że nikt, kto chce korzystać z Wi-Fi calling, nie ponosi żadnych dodatkowych opłat. Oznacza to, że warto włączyć funkcję i zacząć z niej korzystać w miejscach ze słabym zasięgiem, a także za granicą. « powrót do artykułu
  13. Szukasz nowego smartfona, który sprosta Twoim wymaganiom? Nie interesują Cię najnowsze modele, ale sprawdzone rozwiązania, które nie zawodzą? Sprawdź możliwości telefonu Samsung Galaxy A52. Zarówno design, jak i zamknięte w środku funkcjonalności potrafią zaskoczyć. Galaktyczne możliwości Seria Galaxy uważana jest za jedną z najlepszych na rynku. Smartfony charakteryzuje niezawodność, płynność i intuicyjność. Dla kogo dedykowane są modele oznaczone literą A? Dla wszystkich miłośników wyzwań, dla poszukiwaczy przygód i tych, którzy potrzebują smartfona do robienia spektakularnych fotek i dynamicznych filmów. Jeśli Samsung A52 jest Twoim wyborem, zajrzyj do oferty Red Bull MOBILE i zgarnij go bez przepłacania! Jeśli jeszcze się wahasz, poczekaj, aż przedstawimy Ci jego galaktyczne możliwości. Po A52 możesz sięgnąć bez konieczności wiązania się z nami umową, wybierając opcję bez abonamentu. Jeśli jednak lubisz stałe związki i masz abonament w Red Bull MOBILE, telefon dostępny jest także w taryfach SieMa za 50, 70 i 90 zł oraz w opcji na wypasie za 200 zł. Na naszej stronie, sprawdzając możliwości, możesz zobaczyć od razu cenę za urządzenie, dostępność w magazynie (również kolor!) i wybrać opcję idealnie dopasowaną. Smartfon możesz szybko i bezpiecznie zamówić bez wychodzenia z domu, przez Internet. Gwarantujemy bezpieczeństwo transakcji, a jeśli telefon nie spełni Twoich oczekiwań, masz 14 dni na zwrot urządzenia. Rozumiemy, że czasem nie iskrzy przy pierwszym spotkaniu. Dla kogo Samsung A52? Samsung A52 swoją premierę miał w 2021 roku, więc to nadal nówka sztuka wśród flagowców z rodziny Galaxy. Norma IP 67 gwarantuje pełną odporność na pył i zwiększoną odporność na uszkodzenia mechaniczne. Możesz zabrać telefon na rowerowy cross czy rajd po bezdrożach bez obaw, że kurz i pył utrudnią jego funkcjonowanie. 6 GB pamięci RAM i 128 GB pamięci zewnętrznej sprawią, że telefon natychmiast odpowiada na Twoje polecenia i pomieścisz w nim setki zdjęć i filmików z wykonywanych ewolucji. Jeśli jesteś w #teamAndorid, to A52 przypadnie Ci do gustu… I do ręki, bo ma przyjemną w dotyku ergonomiczną budowę, która zapobiega wyślizgnięciu się smartfona z dłoni. Teraz możesz nagrywać triki w tej samej sekundzie, w której je wykonujesz! Bateria o pojemności 4500 mAh oznacza rzadsze ładowanie, a technologia Fast Charging 25 W sprawi, że możesz szybko doładować telefon, jeśli zacznie zwalniać. Docenisz też 6,5-calowy wyświetlacz Super AMOLED Infinity-U Display to nie tylko płynne odtwarzanie obrazu i głębia kolorów, ale także gaming bez opóźnień. Chcesz zapytać o zdjęcia? Poczwórny aparat o rozdzielczości 64MP (OIS) z pewnością wystarczy do dynamicznych ujęć. Masz do dyspozycji jeszcze inne obiektywy, a w tym: •    kąt 123 stopni, •    funkcja Macro, •    Live Focus •    trzykrotny zoom optyczny są dokładnie tym, czego potrzebujesz. Używając A52, możesz też skorzystać z aparatu przedniego 32 MP, który też wykorzystuje funkcję Live Focus. « powrót do artykułu
  14. Avenida Poznań przeprowadzi relokację populacji ropuchy zielonej (Bufotes viridis) ze zbiornika retencyjnego do nowego siedliska, które zostało stworzone specjalnie dla płazów. Relokacja ponad 300 osobników z ulicy Matyi na teren Hipodromu Wola rozpocznie się na przełomie marca i kwietnia. Pomogą przy niej eksperci z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Jak podkreślono w komunikacie prasowym UPP, będzie to jedna z największych akcji ratujących ten zagrożony gatunek w Polsce zorganizowana przez prywatną firmę. Jest to gatunek ściśle chroniony i zanikający. Głównym powodem tego procesu jest postępująca urbanizacja i zanikanie ich siedlisk oraz miejsc rozrodu. Ropuchy zielone wpisały się na stałe w koloryt Poznania. Można je spotkać w Rosarium na Cytadeli czy w Parku Rataje – mówi Mikołaj Kaczmarski z Katedry Zoologii UPP. Płazy czeka przeprowadzka, bo teren, na którym obecnie mieszkają, musi zostać przywrócony do stanu pierwotnego. W wyniku planowanego podłączenia centrum handlowego do nowej infrastruktury wód opadowych zwrócimy teren jego właścicielowi, Spółce PKP SA Oddział Gospodarowania Nieruchomościami, w stanie pierwotnym, czyli bez zbiornika wody deszczowej – wyjaśnia Krzysztof Fijałkowski z ECE Projektmanagement, firmy zarządzającej Avenidą Poznań. Przygotowując się do tego przedsięwzięcia, nawiązano ścisłą współpracę z naukowcami z Katedry Zoologii UPP i wykonawcą nowego zbiornika - firmą Aqua. Katarzyna Korpak, dyrektorka Avenidy Poznań, mówi, że dzięki temu udało się opracować rozwiązania, które zapewnią optymalne warunki przeniesienia i późniejszego bytowania [...] ropuch. Dr Mikołaj Kaczmarski wyjaśnia, że naukowcy z UPP będą systematycznie odławiać ropuchy. Nowe siedlisko na terenie Hipodromu Wola jest tak przygotowane, że eksperci liczą na to, że już w tym roku nastąpi pierwszy rozród przeniesionych płazów. « powrót do artykułu
  15. Pożary lasów w USA są czterokrotnie bardziej rozległe i zdarzają się trzykrotnie częściej niż jeszcze w roku 2000, informują specjaliści z Cooperative Institute for Research in Environmental Sciences (CIRES) na University of Colorado Boulder. Wyniki przeprowadzonej przez nich analizy zostały opublikowane na łamach Science Advances. Naukowcy wykazali, że duże pożary nie tylko zdarzają się częściej, ale dochodzi do nich też na nowych obszarach, które wcześniej nie płonęły. Virginia Iglesias i jej zespół postanowili sprawdzić, jak zmieniły się rozmiar, częstotliwość oraz zasięg pożarów w USA. Przeanalizowali więc dane dotyczące ponad 28 000 pożarów z lat 1984–2018. Informacje czerpali z bazy danych Monitoring Trends in Burn Severity (MTBS), w której gromadzone są zarówno satelitarne zdjęcia pożarów, jak i stanowe oraz federalne informacje na ich temat. Naukowcy odkryli, że w latach 2005–2018 na całym terytorium kontynentalnych USA doszło do większej liczby pożarów niż w ciągu wcześniejszych dwóch dekad. Na wschodzie i zachodzie liczba pożarów uległa podwojeniu, a na Wielkich Równinach jest ich obecnie 4-krotnie więcej niż wcześniej. Zwiększył się też obszar objęty pożarami. W poprzednich dekadach roczna mediana obszaru objętego pożarami na zachodzie kraju wynosiła 4019 km2, obecnie zaś wzrosła do 14 249 km2. Na Wielkich Równinach zaś odnotowano wzrost z 1204 km2 do 3354 km2. Naukowcy przyjrzeli się też ekstremom i stwierdzili, że na zachodzie i Wielkich Równinach wzrosła częstotliwość występowania wielkich pożarów oraz ryzyko, że równocześnie będzie dochodziło do więcej niż jednego wielkiego pożaru. Więcej wielkich pożarów występujących w tym samym czasie już teraz zmienia skład i strukturę pokrywy roślinnej, wpływa na występowanie pokrywy śnieżnej i dostępność wody pitnej. To poważne wyzwanie dla systemu ochrony przeciwpożarowej, które zagraża życiu, zdrowiu i majątkom milionów Amerykanów, mówi Iglesias. Uczeni zauważyli też, że we wszystkich regionach kraju zwiększył się zasięg występowania pożarów. To oznacza, że odległości pomiędzy pożarami są mniejsze, a także, że pożary zaczęły występować w miejscach, w których wcześniej ich nie było. Wyniki analizy potwierdzają to, co od pewnego czasu podejrzewały media, opinia publiczna i sami strażacy. Niestety, natura nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Wraz z ocieplaniem się klimatu rośnie ryzyko występowania coraz większych i coraz częstszych pożarów. Najgorsze jeszcze przed nami, stwierdził współautor badań, William Travis. « powrót do artykułu
  16. Po ataku Rosji na Ukrainę w sieci zaroiło się od filmów nagrywanych i udostępnianych przez mniej lub bardziej anonimowe osoby. Witalij Deynega, aktywista i założyciel jednej z największych ukraińskich organizacji charytatywnych International Charitable Fund „Come Back Alive” postanowił uporządkować ten chaos, dając przy okazji odpór rosyjskiej propagandzie, umożliwiając łatwiejsze dotarcie do wiarygodnych materiałów oraz – a może nawet przede wszystkim – dokumentując historię swojego kraju. Deynega, specjalista ds. IT, cieszy się zaufaniem ukraińskiej armii, od szeregowców po wysoko postawionych oficerów. Założona przez niego fundacja powstała po agresji Rosji w 2014 roku. Za pomocą crowfundingu wspiera i ukraińską armię, dostarczając jej sprzęt, i rodziny żołnierzy. Organizuje szkolenia medyczne i psychologiczne. Od 2019 roku organizuje zaś ukraińską wersję Invictus Games, zawodów sportowych dla chorych, rannych i poszkodowanych żołnierzy oraz weteranów. Nic więc dziwnego, że Deynega cieszy się zaufaniem żołnierzy. Postanowił to wykorzystać podczas nowego projektu, Ukrainian Witness. W jego ramach powstały profile na YouTube'e, Facebooku i Instagramie, gdzie umieszczane są filmy nagrywane w całym kraju przez współpracowników projektu. Chcemy, by zainteresowały się nim światowe media, które dzięki temu mogą zyskać wiarygodne materiały z Ukrainy. Zależy nam również na tym, by dotrzeć do obywateli Federacji Rosyjskiej i rzucić wyzwanie tamtejszej propagandzie i kłamstwom. Dzięki temu Rosjanie mogą dowiedzieć się, co dzieje się zarówno z Ukraińcami, jak i z ich rodakami. Obecnie witryny ukraińskich mediów są w Rosji blokowane. Nam udało zdobyć się już 100 tysięcy subskrybentów, a liczba ta rośnie, czytamy w oświadczeniu prasowym. Na profilach społecznościowych Ukrainian Witness można zobaczyć m.in. jak wygląda życie osób ukrywających się w metrze w Charkowie, obejrzeć zorganizowany w San Francisco protest przeciwko rosyjskiej napaści, zobaczyć codzienną pracę szpitala położniczego w strefie wojny czy zobaczyć zniszczony przez Rosjan Mariupol. Ledwo pamiętam początek wojny z 2014 roku. To zaczęło się nagle i rozwijało bardzo szybko. Nikt nie dokumentował wydarzeń. Istnieje niewiele fotografii i materiałów filmowych dobrej jakości, które możemy przekazać potomnym. Przygotowana była za to rosyjska propaganda, która zmieniła historię i to, w jaki sposób zapamiętamy te wydarzenia. Przegrywamy wojnę informacyjną na ten temat. Gdy Rosja ponownie zaatakowała w 2022 roku, historia się powtórzyła. Nie byliśmy przygotowani, by dokumentować naszą historię. Poczułem, że trzeba coś z tym zrobić. W ciągu kilku dni udało mi się zmobilizować filmowców, dziennikarzy, wydawców, fotografów i innych fantastycznych ludzi. Pracują w różnych miejscach kraju i dzięki nim możemy być pewni, że opowiemy naszym dzieciom, jak naprawdę wyglądała ta wojna, stwierdził Deynega. « powrót do artykułu
  17. Podczas prac archeologicznych prowadzonych przed zainstalowaniem rusztowań potrzebnych do odbudowy drewnianej kalenicy w katedrze Notre Dame natrafiono na kilka pochówków i ołowiany antropomorficzny sarkofag. Do odkrycia doszło w miejscu, gdzie transept krzyżuje się z nawą. Wykopaliska rozpoczęły się 2 lutego br. i są prowadzone przez Institut national de recherches archéologiques préventives (INRAP). W związku ze znaleziskami przedłużono je do 25 marca. Wg francuskiego Ministerstwa Kultury, pochówki mają dużą wartość naukową. Wydaje się, że sarkofag wykonano w XIV w. dla dygnitarza. Tuż pod poziomem podłogi dzisiejszej katedry znaleziono także fragmenty oryginalnego polichromowanego XIII-wiecznego lektorium. Warto dodać, że w połowie XIX w. Eugène Emmanuel Viollet-le-Duc znalazł inne jego elementy, które są obecnie wystawiane w Luwrze. Ekipa posłużyła się miniaturową kamerą, dzięki której można było zajrzeć do powyginanego pod ciężarem ziemi i kamieni sarkofagu. Można dostrzec kawałki tkaniny, włosy oraz liście [...] - opowiada kierownik wykopalisk Christophe Besnier. Fakt, że rośliny nadal się tam znajdują, oznacza, że ciało również jest zapewne dobrze zachowane. Dominique Garcia z INRAP-u podkreśla, że znalezisko pomoże lepiej zrozumieć średniowieczne praktyki pogrzebowe. Do odkrycia doszło w związku z przygotowaniami do zamontowania rusztowania, które zostanie wykorzystane podczas rekonstrukcji iglicy. Podczas oceny stabilności podłoża natrafiono na system grzewczy z XIX w. - sarkofag leżał pomiędzy ceglanymi rurami. Piętnastego kwietnia 2019 r. w Notre Dame wybuchł pożar. Spowodował on ogromne zniszczenia. Zawaliła się m.in. iglica katedry. Otwarcie po odbudowie jest planowane na 2024 r.   « powrót do artykułu
  18. NASA do września przedłużyła misję marsjańskiego śmigłowca Ingenuity. W najbliższych miesiącach śmigłowiec będzie wspomagał łazik Perseverance w jego badaniach Jezero Crater. Jednocześnie będą prowadzone testy śmigłowca, które pomogą zaprojektować podobne urządzenia na potrzeby przyszłych marsjańskich misji. Ingenuity odbył już 21 lotów w atmosferze Marsa. Jeszcze mniej niż rok temu nie wiedzieliśmy, czy na Marsie możliwy jest kontrolowany lot statku powietrznego. Teraz chcemy zaangażować Ingenuity w drugą kampanię naukową Perseverance. Taka zmiana w tak krótkim czasie jest czymś niezwykłym i na stałe zapisze się w eksploracji przestrzeni kosmicznej, powiedział Thomas Zurbuchen, współdyrektor w Dyrektoriacie Misji Naukowych NASA. Od czasu swojego pierwszego lotu w kwietniu ubiegłego roku Ingenuity latał w płaskim łatwym terenie. Teraz otrzyma trudniejsze zadanie. Śmigłowiec będzie prowadził zwiad w wyschniętej delcie rzeki. Wznosi się ona na 40 metrów nad dnem krateru Jezero, jest pełna głazów, klifów, pochyłych zboczy i łach piasku. Takie ukształtowanie terenu jest bardzo atrakcyjne z naukowego punktu widzenia. Na powierzchni może znajdować się wiele interesujących utworów geologicznych. Jednak wszystkie te przeszkody terenowe mogą zagrozić misji łazika. Dlatego też Ingenuity będzie badał teren przed nim, pozwalając obsłudze naziemnej na wybranie optymalnej drogi. Pierwszym zadaniem Ingenuity będzie określenie, który z dwóch suchych kanałów rzecznych powinien wybrać Perseverance. Śmigłowiec nie tylko będzie dokonywał zwiadu. Ma również identyfikować interesujące cele naukowe, których badaniem mógłby zająć się łazik. NASA nie wyklucza, że może wykorzystać Ingenuity do sfotografowania struktur geologicznych znajdujących się poza zasięgiem łazika lub do poszukiwania miejsca lądowania dla misji Mars Sample Return. W ciągu ostatnich miesięcy specjaliści z NASA wielokrotnie aktualizowali oprogramowanie śmigłowca. Zmniejszyli dzięki temu liczbę błędów nawigacyjnych, znieśli też ograniczenie limit wysokości lotu wynoszący dotychczas 15 metrów. « powrót do artykułu
  19. Proteina p53 zapobiega podziałom komórek ze zmutowanym lub uszkodzonym DNA, chroniąc nas w ten sposób przed rozwojem guzów nowotworowych. Problem jednak w tym, że p53 bardzo szybko rozpada się w komórkach. Naukowcy ze szwedzkiego Karolinska Institutet odkryli sposób na ustabilizowanie p53 poprzez dodanie do niej proteiny z nici pajęczej. Nieprawidłowe białka to poważny problem w biologii strukturalnej. Znaczącym przykładem jest tutaj supresor nowotworowy p53, którego niewielka ekspresja i niska stabilność stanowią przeszkodę w rozwoju leków przeciwnowotworowych, czytamy w artykule A “spindle and thread” mechanism unblocks p53 translation by modulating N-terminal disorder opublikowanym na łamach pisma Structure. Komórki wytwarzają niewiele p53, a proteina bardzo szybko się w nich rozpada. Zainspirowało nas to, jak natura tworzy stabilne proteiny i wykorzystaliśmy proteiny z pajęczej sieci do ustabilizowania p53. Nić pajęcza zawiera długie łańcuchy wysoko stabilnych protein i jest jednym z najbardziej wytrzymałych naturalnych polimerów, stwierdził jeden z autorów badań, Michael Landreh. W ramach swoich eksperymentów uczeni dodali do p53 niewielki fragment proteiny z pajęczej sieci. Gdy tylko go wprowadzili, zauważyli, że komórki zaczęły wytwarzać duże ilości p53. Za pomocą mikroskopii elektronowej, spektrometrii mas i symulacji komputerowych naukowcy wykazali, że pajęcza proteina ustabilizowała p53. Stworzenie w komórce bardziej stabilnej odmiany p53 to obiecująca metoda walki z nowotworami. Widzimy, że warto podążać tą drogą. Mamy nadzieję, że w przyszłości uda się opracować bazującą na mRNA szczepionkę antynowotworową, ale zanim to zrobimy, musimy dowiedzieć się, jak proteina zachowuje się w komórce i czy jej duże ilości nie będą toksyczne, mówi współautor badań profesor David Lane. Uczony jest jednym z odkrywców proteiny p53. « powrót do artykułu
  20. Niejednokrotnie słyszeliśmy o naukowcach, którzy popełnili przestępstwo. Najsłynniejszy to niewątpliwie Galileusz, który za nieposłuszeństwo wobec Inkwizycji został skazany na areszt domowy. Spędził go zresztą w luksusowych willach i pałacu arcybiskupim. Nie wszyscy uczeni mieli tyle szczęścia. W 2012 roku włoski sąd skazał siedmiu sejsmologów na karę po sześć lat więzienia za to, że zapewniali, iż ludność miasta L'Aquila jest bezpieczna. Tymczasem w wyniku trzęsienia ziemi zginęło ponad 300 osób. Naukowcy trafiają do więzienia nie tylko w związku ze swoją pracą. Musimy pamiętać, że to też ludzie i zdarzają się wśród nich pospolici przestępcy. Nie zawsze jednak mamy do czynienia z naukowcami-przestępcami. Zdarzają się też przestępcy-naukowcy. Ludzie, którzy najpierw trafili do więzienia i tam wnieśli wkład w rozwój nauki. Oto niezwykłe historie trzech takich osób. Profesor i szaleniec Nazwisko Jamesa Augustusa Henry'ego Murraya zna każdy leksykograf. Ten urodzony w niewielkiej szkockiej wiosce syn kupca bławatnego został z czasem pierwszym redaktorem Oxford English Dictionary (OED). Gdy w 1879 roku podjął się zadania stworzenia słownika, który miał zawierać wszystkie słowa języka angielskiego we wszystkich znaczeniach, przewidywano, że praca potrwa 10 lat, a słownik będzie miał około 7000 stron zawartych w czterech tomach. Murray kierował pracami nad OED przez 36 lat, aż do swojej śmierci. A gdy w 1928 roku zakończono druk ostatnich tomów pierwszej edycji okazało się, że w 12 tomach opisano niemal 415 000 wyrazów, a do zilustrowania ich wszystkich znaczeń wykorzystano ponad 1,8 miliona cytatów. Tej mrówczej pracy nie byłby w stanie wykonać jeden człowiek, nawet taki jak Murray. Musiał mieć współpracowników, a tych ciągle było mało. Za pośrednictwem ulotek, dystrybuowanych poprzez sieć księgarń i bibliotek, Murray apelował więc do czytelników, by przysyłali mu przykłady cytatów zawierających wyrazy zarówno języka codziennego, jak i słowa rzadkie, przestarzałe, nowe, dziwne albo użyte w dziwny sposób. Wyróżniającym się współpracownikiem był niejaki W. C. Minor. Jego wkład w tworzenie słownika był tak olbrzymi, że po latach Murray stwierdził, iż dzięki samym cytatom opracowanym przez Minora autorzy słownika mogliby z łatwością zilustrować ostatnie cztery wieki rozwoju angielszczyzny. W końcu w 1891 roku Murray postanowił poznać człowieka, który tak ciężko pracował nad rozwojem słownika. Zaprosił go więc na tydzień do siebie. W.C. Minor odmówił jednak twierdząc, że nie może przyjechać i poprosił, by to Murray przyjechał do niego. Według prasy z początku XX wieku spotkanie miało niezwykły przebieg. James Murray pojechał do miejscowości Crowthorne, gdzie mieszkał Minor. Na stacji kolejowej czekał na niego powóz. Po kilkukilometrowej podróży wjechał na podwórko wielkiego ceglanego budynku, a służący zaprowadził uczonego do biura. Siedzący za biurkiem mężczyzna wstał, by się przywitać. Doktor Mirror, jak mniemam, miał powiedzieć Murray. Nie, doktorze Murray. Nie jestem doktorem Minorem, ale doktor Minor jest tutaj. Widzę, że nie ma Pan pojęcia, gdzie się znajduje. To szpital Broadmoor dla psychicznie chorych kryminalistów, a ja jestem jego dyrektorem. William Chester Minor był dzieckiem amerykańskich misjonarzy. Urodził się na Cejlonie, a w wieku 14 lat został wysłany do USA, gdzie mieszkał u krewnych. Ukończył szkołę wojskową, następnie zaś medycynę na Yale University. Interesował się też lingwistyką. Brał udział w pracach nad Słownikiem Webstera z 1864 roku. Zaciągnął się do Armii Unii, w której służył jako chirurg. Nie wiadomo, kiedy jego zdrowie psychiczne zaczęło się pogarszać. On sam twierdził, że już podczas pobytu na Cejlonie zbytnio interesował się dziewczętami. Tak czy inaczej w 1867 roku, gdy miał 33 lata, jego niepokojące zachowanie zwróciło uwagę przełożonych. Został wysłany na odległy posterunek, a rok później był już w takim stanie, że trafił do szpitala psychiatrycznego. W 1871 roku Minor wyjechał do Londynu w nadziei, że zmiana otoczenia poprawi jego stan psychiczny. Po latach, gdy niezwykła historia Amerykanina stała się przedmiotem zainteresowań prasy, właściciel mieszkania, które Minor wynajmował przy Tenison Street 41 wspominał, że poza okresami, gdy miał ataki, doktor Minor był prawdziwym dżentelmenem. Mówił też, że Minor zawsze chciał, by paliło się światło, gdyż nie lubił wracać do ciemnego pokoju. Nie lubił, niemal się bał, wszystkiego, co irlandzkie. Pobyt w Londynie nie pomógł Minorowi, po północy dnia 17 lutego 1872 roku zastrzelił przypadkowego mężczyznę, który szedł do pracy. George Merrett miał sześcioro dzieci, a jego żona była właśnie w kolejnej ciąży. Zbrodnia miała miejsce nad brzegiem Tamizy, a Minor strzelił, gdyż wydawało mu się, że Merrett go śledzi. Po wielu latach, w rozmowie z reporterem, powiedział: Mogłem podejść do rzeki i wyrzucić pistolet. Nikt by się nie dowiedział, ulica była pusta. Wspomniany już właściciel wynajmowanego mieszkania opowiadał prasie, że pewnego dnia około północy ktoś zaczął gwałtownie dzwonić do drzwi. Okazało się, że to policjant, który poinformował go, że mężczyzna, którzy przedstawił się jako dr Minor i podał ten adres jest na posterunku. Zabił człowieka, a ja powinienem przyjść i potwierdzić jego tożsamość. Minor szybko został uznany za niewinnego z powodu choroby psychicznej i osadzony w szpitalu w Broadmoor. Jako, że uważano go za niegroźnego, miał sporą swobodę, a amerykańska emerytura pozwalała mu na wygodne życie. Kupował wiele książek, zbierał rzadkie pierwsze wydania i bardzo dużo czytał. To właśnie wtedy trafił na jedno z ogłoszeń Murraya. Po latach, już podczas pobytu w USA, tak opowiadał reporterowi. Doktor Murray tak właśnie pracował. Rozpowszechniał ulotki, w których informował, że szuka takich to a takich informacji. Ja te informacje znajdowałem i mu wysyłałem. Mój pierwszy wkład dotyczył tych angielskich słów, które tutaj, w Stanach Zjednoczonych, mają inne znaczenie. Na przykład wyraz „sick”, który w Ameryce rzadko kiedy jest używany w znaczeniu „chory”. Doktorowi Murrayowi podbał się mój wkład i tak się to zaczęło. Praca nad słownikiem była dla mnie bardzo miłym sposobem spędzania czasu. Nie była żadnym obciążeniem, to była czysta przyjemność. Minor przez wiele lat pomagał tworzyć słownik. Jego stan psychiczny coraz bardziej się pogarszał. W 1902 podczas jednej z halucynacji odciął sobie penisa. Tymczasem doktor Murray walczył o jego przeniesienie do USA, gdzie miał krewnych. W końcu w 1910 roku minister spraw wewnętrznych Winston Churchill zdecydował, że Minor może zostać odesłany do USA. Po powrocie mężczyzna trafił do szpitala św. Elżbiety w Waszyngtonie. Zmarł w 1920 roku w domu starców dla psychicznie chorych. Pochowano go na cmentarzu w New Heaven w obok krewnych. Jego historię opowiedziano m.in. w filmie The Professor and the Madman z 2019 roku. Ptasznik z Alcatraz O Robercie Stroudzie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że był prawdziwym dżentelmenem. Ten wyjątkowo niebezpieczny morderca spędził całe dorosłe życie w więzieniu. W tym czasie napisał ważne dzieło z dziedziny ornitologii. Stroud szybko wkroczył na drogę przestępstwa. Wiemy, że w wieku 13 lat uciekł z domu, a gdy miał 18 lat był sutenerem w stolicy Alaski, Juneau, gdzie mieszkał z tancerką. Pewnego dnia, podczas kłótni o dziewczynę, zabił człowieka. Przyznał się do zabójstwa i w 1909 roku sąd skazał go na 12 lat więzienia. Stroud miał wówczas 19 lat, a karę miał odbywać w więzieniu na wyspie McNeil w Puget Sound. Szybko zaczął sprawiać kłopoty, wdając się w bójki ze współwięźniami i strażnikami. Po trzech latach pobytu, gdy pchnął nożem jednego z więźniów, został przetransportowany do więzienia o zaostrzonym rygorze w Leavenworth w stanie Kansas. Tam stał się samotnikiem. Zaczął jednak się edukować, nawet studiował zaocznie. Jednak jego natura dała o sobie znać. W 1916 roku za pomocą noża zamordował strażnika. Za to morderstwo został skazany na karę śmierci, a sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który podtrzymał wyrok. Jednak matce Strouda udało się dotrzeć do urzędników z Białego Domu i w 1920 roku prezydent Woodrow Wilson zamienił mu na karę dożywotniego więzienia w izolatce. To właśnie podczas pobytu w tym więzieniu Stroud znalazł na podwórku rannego wróbla. W celi zrobił dla niego improwizowany inkubator ze skarpetki, którą powiesił obok żarówki. Innemu ptakowi usztywnił złamaną łapę i go wyleczył. W tym czasie więźniom pozwalano trzymać kanarki. Ptaki, które zachorowały lub którymi więźniowie się znudzili, trafiały do Strouda. W końcu miał już 50 zwierząt. Z czasem zaczął je sprzedawać poza więzieniem, wysyłając je jako podarunki. Skazaniec zaczął czytać pisma i książki dotyczące chemii, medycyny, bakteriologii, zoologii i farmakologii. Gdy jeden z ptaków padł, dokonał jego sekcji, ucząc się anatomii. Stroud prowadził też eksperymenty, w czasie których opracowywał leki dla ptaków. Bazował na dwóch ważnych dokonanych przez siebie spostrzeżeniach. Zauważył, że ptaki lepiej niż ssaki tolerują środki uwalniające tlen oraz że węglan kwasu cytrynowego przywraca równowagę kwasowo-zasadową u ptaków cierpiących na sepsę.  Odkrył też przyczynę komplikacji chorobowych po pierwotnej chorobie u drobiu i kanarków oraz metody zapobiegania tym komplikacjom. Zyskał w ten sposób wdzięczność hodowców drobiu. Stroud pisał artykuły do pism ornitologicznych, zyskał sobie rozgłos w środowisku i prowadził niezwykle intensywną korespondencję. W szczycie utrzymywał listowny kontakt z około 2000 osobami. Było to olbrzymim obciążeniem dla więziennej administracji, gdyż każdy list od i do więźnia musiał być przeczytany i skopiowany. Podobno na potrzeby Strouda zatrudniono osobną sekretarkę na pełen etat. Osoby z nim korespondujące nie wiedziały, że jest skazańcem. Pisano na adres Robert Stroud, Box 7, Leavenworth, Kansas. Mężczyzna dobrze rozumiał się też z dyrektorem więzienia, który chciał zaprezentować swój zakład jako miejsce rehabilitacji. Pozwolił Stroudowi na zakup środków chemicznych, klatek i założenie niewielkiej hodowli oraz laboratorium. Każdy ważny gość, który przybył do więzienia, był prowadzony do mojej celi, pisał później Stroud. W 1930 roku do więzienia przybyła jedna z miłośniczek ptaków, z którą mężczyzna korespondował. Poznali się i z czasem za jej pośrednictwem zaczął sprzedawać produkowane przez siebie lekarstwa Stroud's Effervescent Bird Salts, Stroud's Special Prescription, Stroud's Salts No.1 oraz Stroud's Specific. Gdy jego biznes zaczął się rozrastać, władze próbowały to ukrócić. Stroud zdobył sobie jednak w międzyczasie olbrzymi rozgłos, prowadził udaną kampanię na swoją rzecz. Więc ograniczenie udało się tylko częściowo. Nadal mógł prowadzić handel ze światem zewnętrznym, ale zarobione pieniądze miały być przeznaczane na poprawę warunków dla wszystkich więźniów oraz na żywność, lekarstwa i inne rzeczy dla jego hodowli. Władze przyznały mu za to drugą celę na laboratorium, do której trafił m.in. mikroskop podarowany przez jeden z uniwersytetów. Olbrzymia wiedza i doświadczenie, jakie zdobył, pozwoliły mu na napisanie książki. W 1933 roku ukazała się, przemycona z więzienia, Diseases of Canaries. Jej druga, poprawiona edycja, Stroud's Digest on the Diseases of Birds (1943). Szybko została uznana za najlepszy podręcznik traktujący o chorobach ptaków. Stroud poświęcił jej naprawdę dużo czasu. Spędził ponad 3000 godzin przy mikroskopie, przeprowadził ponad 20 000 badań tkanek, a książkę zilustrował ponad 200 rysunkami. W grudniu 1941 roku Stroud został nagle przeniesiony do Alcatraz. to oznaczało koniec jego badań naukowych. Ptaki i laboratorium zostały wysłane do jego brata, gdyż zasady obowiązujące w Alcatraz – więzieniu o maksymalnym rygorze – nie dopuszczały prowadzenia takiej działalności, jaką zajmował się Stroud. Dwa lata później wykonano ocenę psychiatryczną Strouda, w którj stwierdzono, że jest psychopatą o IQ wynoszącym 112. W Alcatraz Stroud spędził ostatnich 17 lat życia. Przez 6 lat przebywał w izolatce, a przez 11 w skrzydle szpitalnym. Robert Stroud zmarł w 1963 roku. W więzieniu spędził 54 lata życia, z czego 42 lata w izolatce. Jest prawdopodobnie najdłużej izolowanym więźniem w historii USA. Z mordercy matematyk W styczniu 2020 roku w piśmie Research in Number Theory ukazał się artykuł, którego autorzy przedstawiali od dawna poszukiwane rozwiązanie jednego z matematycznych problemów. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że jeden z autorów artykuły od lat odbywa karę więzienia i to właśnie w więzieniu ujawniło się jego zamiłowanie do matematyki. Przed rokiem 2010 byłem narkomanem, bez celu, bez przyszłości, bez ambicji, mówił w 2017 roku 37-letni Christopher Havens. W 2011 roku został skazany na 25 lat za morderstwo. Havens szybko rzucił szkołę, nie mógł znaleźć pracy, zaczął brać narkotyki, w końcu trafił do więzienia. Tam odkrył swoje zamiłowanie do matematyki. Postanowił się jej nauczyć i to na poziomie akademickim. Uczył się z zamawianych pocztą podręczników, zaczął też uczyć matematyki innych więźniów. Prowadzi Prison Mathematics Project, co roku organizuje „Dzień Pi”, przypadający na 14 marca. Jednak same podstawowe koncepcje wyższej matematyki mu nie wystarczały. W 2013 roku napisał do prestiżowego Annals of Mathematics, prosząc o przesłanie kilku numerów pisma. W listach skarżył się, że nie ma z kim porozmawiać o wyższej matematyce. Jeden z wydawców pisma wysłał list do swojej dziewczyny, Marty Cerruti, a ta z kolei przesłała go do swojego ojca, profesora Umberto Cerrutiego z Turynu, który specjalizuje się w teorii liczb. Uczony podszedł sceptycznie do listu, ale by wyświadczyć córce przysługę, odpisał Havensowi i przesłał mu do rozwiązania problem matematyczny, by sprawdzić jego zdolności. Po jakimś czasie uczony otrzymał odpowiedź zapisaną na 120-centymetrowym kawałku papieru, pokrytym skomplikowanymi wzorami. Cerruti wprowadził wszystko do komputera i okazało się, że Havens dobrze rozwiązał zadanie. Profesor Cerruti zaprosił więc Havensa do współpracy nad pewnym problemem związanym z ułamkami łańcuchowymi, z którym akurat się zmagał. Havens nie miał łatwego zadania. W więzieniu mógł korzystać tylko z ołówka i papieru. Tak przeprowadzał obliczenia i kontaktował się ze swoimi współpracownikami we Włoszech, pisząc do nich tradycyjne listy. Dlaczego Havens nie mógł korzystać z komputera? Najlepiej sam to wyjaśnił w jednym z listów. Nie minął rok mojego pobytu w więzieniu, gdy z powodu swojego zachowania trafiłem do izolatki. To właśnie tam zmieniło się moje życie. Tam zauważyłem, że kocham matematykę. Uczyłem się po 10 godzin dziennie. Zdecydowałem się przystąpić do Intensive Transition Program. To jednoroczny program, który pozwala ludziom zmienić swoje nastawienie. Zacząłem działać według schematu: zjeść, uczyć się matematyki, zmieniać nastawienie, umyć zęby, wziąć prysznic, powtórzyć. To był ważny okres w moim życiu. To właśnie po ukończeniu tego programu Havens nawiązał kontakt z profesorem Cerrutim. Cerruti i jego żona wysyłali mu wiele książek, ale Havens ich nie dostawał, gdyż nie pochodziły ze źródła dopuszczonego przez więzienny regulamin. W końcu władze więzienia zawarły z Havensem umowę. W zamian za dostęp do książek, będzie uczył innych więźniów matematyki. Współpraca pomiędzy Cerrutim a Havensem zaowocowała opublikowaniem w styczniu 2020 roku artykułu Linear fractional transformations and nonlinear leaping convergents of some continued fractions, którego więzień jest głównym autorem. Havens ma opuścić więzienie w roku 2036. Nadal uczy się matematyki, chociaż w warunkach więziennych nie jest to łatwe. Po wyjściu z więzienia chce pójść na uczelnie wyższą. Ma zamiar zostać matematykiem. Chce, by Prison Mathematic Project zamienił się z czasem w organizację charytatywną, która będzie pomagała uzdolnionym matematycznie więźniom. « powrót do artykułu
  21. W sklepach stacjonarnych i internetowych RTV/AGD jest olbrzymi wybór laptopów. Zarówno klienci, którzy potrzebują odpowiedniego sprzętu do pracy, jak i ci chcący mieć odpowiedni model do grania lub innych rozrywek z pewnością taki znajdą w rozsądnej cenie. Jaki laptop więc najlepiej wybrać? Czy można kupić nowoczesny, sprawdzony laptop za 3000 zł? Warto zapoznać się z poniższym tekstem. Tam czeka na zainteresowanych wiele cennych wskazówek. Laptop do 3000 zł Jest mnóstwo bardzo dobrych jakościowo, solidnych i niezawodnych laptopów do 3000 zł. Dzięki temu, że można teraz pobrać ze strony Rabatio.com kody rabatowe RTV EURO AGD, klienci mogą kupić świetny sprzęt od znanego producenta za naprawdę przystępną cenę. Na co jednak trzeba zwrócić uwagę przy jego zakupie? Przede wszystkim należy określić, do czego klient potrzebuje laptopa. Są osoby, którym zależy na modelu idealnym do tworzenia różnych projektów (wówczas laptop powinien być nowoczesny i bardzo pojemny). W przypadku, gdy szuka się idealnego laptopa do gier (obowiązkowo należy zwrócić uwagę na takie rzeczy jak np.: karta graficzna). Laptop do domu Osoby starsze chętnie kupują laptopy do 3000 zł, gdyż za tą cenę można mieć już naprawdę świetny jakościowo, niezawodny sprzęt. Najlepsze marki takie jak: Lenovo, Dell, HP, Acer, czy Asus posiadają doskonałe modele, które wystarczą na potrzeby domowników. Laptopy te są łatwe w obsłudze oraz - co najważniejsze - posiadają wszystko to, co potrzebne jest użytkownikowi. Można więc dzięki nim serfować po internecie, płacić rachunki, tworzyć teksty, tworzyć różnego rodzaju grafiki oraz grać w gry. Sprzęt w rozsądnej cenie Jak się okazuje w praktyce, nie zawsze trzeba wydać fortunę na dobry sprzęt. Udowadniają to wspomniane wyżej firmy, które produkują laptopy. Laptop do 3000 zł może być więc bardzo ładny wizualnie oraz co najważniejsze, posiada doskonałe parametry i mnóstwo przydatnych funkcji. Za tę cenę klienci bez problemu znajdą model z wydajnym procesorem, dobrą kartą graficzną, wgranym już systemem operacyjnym, wysokiej klasy kamerką, a nawet podświetlaną klawiaturą. « powrót do artykułu
  22. Poczta ukraińska rozstrzygnęła konkurs na znaczek upamiętniający obronę Wyspy Węży. Na konkurs, którego warunkiem było nawiązanie w projekcie do słynnego zdania „Русский военный корабль, иди нахуй” przysłano aż 500 projektów, z czego wybrano 20 najbardziej interesujących. Następnie propozycje te przedstawiono w sieci, a internauci mogli głosować na te, które najbardziej im się podobają. Ostatecznie zwyciężył projekt nr 3, drugie miejsce zajął projekt nr 12, a trzecie przypadło projektowi numer 5. Autorem zwycięskiej grafiki jest Borys Groch, były mieszkaniec Eupatorii, położonego na Krymie miasta z 2500-letnią tradycją. Borys rysował całe życie, ukończył akademię sztuk pięknych i został profesjonalnym malarzem. Po ataku Rosji na Krym w 2014 roku opuścił swój dom rodzinny i przeniósł się do Kijowa, a następnie do Lwowa. Po kolejnej napaści Rosji na Ukrainę, gdy świat usłyszał o bohaterskich obrońcach Wyspy Węży, Borys postanowił namalować obraz, który pocieszałby jego rodaków i rozpropagował ukraińską sprawę wśród obcokrajowców obserwujących jego profile na serwisach społecznościowych. Swoje dzieło tworzył przez trzy dni "Dnia 1 marca zobaczyłem, że Ukrpoczta ogłosiła konkurs na najlepszy projekt znaczka z hasłem „Русский военный корабль, иди нахуй”. Wysłałem więc swoją grafikę i natychmiast okazało się, że ludziom się ona podoba. Projekt Borysa naprawdę się podobał. Zdobył aż 1756 spośród 8000 głosów. Wszystkie 20 projektów można zobaczyć na Facebooku. « powrót do artykułu
  23. Dr inż. Ewelina Kłosek-Wawrzyn z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie pracuje nad wykorzystaniem fusów z kawy jako ekologicznego surowca do wytwarzania porowatych materiałów ceramicznych o właściwościach termoizolacyjnych. Cel jest taki, by wykorzystać je np. do budowania czy docieplania konstrukcji. Projekt pt. „Fusy z kawy jako ekologiczny surowiec do produkcji porowatych materiałów ceramicznych o właściwościach termoizolacyjnych” sfinansowano z grantu uczelnianego. Jak podkreślono w komunikacie AGH, fusy z kawy posiadają bardzo wysoką wartość opałową i zawierają dużą ilość wody, dzięki czemu świetnie nadają się jako dodatek do gliny w procesie produkcji porowatych materiałów ceramicznych o właściwościach termoizolacyjnych. Dr inż. Kłosek-Wawrzyn pracuje nad optymalizacją produkcji takich materiałów. Specjalistka miesza fusy z 2 sieci kawiarni (różnią się one zawartością wody, ale mają tożsamą ziarnistość i zbliżoną wartość opałową). Badaczka wyjaśnia, że w materiałach konstrukcyjnych transport ciepła odbywa się przede wszystkim na drodze przewodzenia. W przypadku materiału porowatego ciepło napotyka na przeszkody, które ograniczają przewodzenie. Jeśli chcemy wyeliminować konwekcję jako dodatkowy mechanizm przewodzenia ciepła, pory powinny mieć średnicę poniżej 0,5 mm. Generalnie najlepiej sprawdzają się pory zamknięte, ale nie musi to być regułą. Wszystko zależy od ich średnicy i ukierunkowania. Fusy z kawy zamiast pulpy celulozowej czy trocin W celu uzyskania porów w materiałach ceramicznych wypala się glinę z dodatkami, najczęściej z pulpą celulozową albo trocinami. Dodatki spalają się i pozostają po nich przestrzenie wypełnione gazem, który ma niższy współczynnik przewodzenia ciepła od litego materiału. Zastąpienie tradycyjnych poryzatorów fusami z kawy daje parę korzyści. Po pierwsze, zagospodarowuje się odpady (a te, zalegając na wysypiskach, emitowałyby metan). Po drugie, fusy zapewniają oszczędności zarówno wody, jak i energii. W tradycyjnej ceramice budowlanej stosujemy dodatki, które wypalają się w trakcie procesu produkcyjnego. Oprócz porowatości, spalając się, wnoszą one dodatkowe ciepło, dzięki czemu spada zużycie gazu w procesie produkcyjnym. Fusy z kawy mają wiele wyższą wartość opałową niż trociny i inne dodatki powszechnie stosowane w ceramice budowlanej, dzięki czemu możemy zminimalizować ilość ciepła używanego w procesie produkcyjnym – mówi dr inż. Kłosek-Wawrzyn. By uzyskać stan plastyczny gliny podczas produkcji materiałów budowlanych, trzeba dodać wody. Natomiast tutaj, jeżeli będziemy umieli odpowiednio poprowadzić proces produkcyjny, dodawanie wody nie będzie w ogóle potrzebne [fusy odbierane od dostawców zawierają bowiem 55-60% wody]. Optymalizacja procesu Pomysł na wykorzystanie fusów jako dodatku do gliny przy produkcji porowatych materiałów ceramicznych nie jest nowy, ale inżynierowie głowią się nad optymalizacją procesu, tak by materiał miał określone parametry termoizolacyjne i jednocześnie spełniał standardy odporności mechanicznej (materiał budowlany powinien przenosić duże naprężenia, a jeśli zastosuje się zbyt dużo materiałów wypalających, efekt będzie niekorzystny). Zespół dr inż. Kłosek-Wawrzyn przygotowuje próbki materiałów ceramicznych z różnymi proporcjami fusów, czyli poryzatora. Co się z nimi później dzieje? Przede wszystkim badamy efektywny współczynnik przewodzenia ciepła, wykorzystując aparat płytowy w układzie stacjonarnym. Testujemy wytrzymałość na ściskanie, ponieważ materiały konstrukcyjne w swoim środowisku pracy są poddawane siłom ściskającym. Analizujemy gęstość i porowatość, ale również stosujemy inne techniki, np. skaningową mikroskopię elektronową, żeby zobaczyć, jak wygląda mikrostruktura badanego tworzywa, to znaczy, jaki jest w nim układ porów oraz czy występują spękania. Dzięki temu możemy regulować proces wytwarzania i kształtować kierunki dalszych badań - tłumaczy specjalistka. Równoważenie właściwości termoizolacyjnych i wytrzymałości Wg dr inż. Kłosek-Wawrzyn, obecnie materiały mają zbyt wysokie parametry wytrzymałościowe i przez to mniejsze właściwości termoizolacyjne. Dlatego w projektowanym przez siebie materiale chce odnaleźć złoty środek. [...] Nie stawiam na konstrukcje wysokie, tylko jedno- i dwukondygnacyjne, gdzie wytrzymałość materiału nie musi być aż tak bardzo duża, przez co może on mieć wyższą porowatość, a co za tym idzie lepsze właściwości termoizolacyjne - dodaje. Obiecujące rezultaty Dotychczasowe wyniki zachęcają do kontynuowania prac. Ekipie z Krakowa udało się zmodyfikować proces produkcji i wprowadzić do materiału o wiele więcej fusów niż to opisywano w literaturze przedmiotu, uzyskując lepsze parametry termoizolacyjne (rzędu 0,15-0,25 wata na metr-kelwin). « powrót do artykułu
  24. Mumifikowanie zmarłych było w prehistorii bardziej rozpowszechnione niż sądzimy. Naukowcy z Uniwersytetu w Uppsali donoszą o zidentyfikowaniu najstarszego znanego przypadku zabiegów mumifikacyjnych. Co więcej, dowody takie znaleziono w Europie, a dokładniej na terenie Portugalii, w pochówkach mezolitycznych łowców-zbieraczy w dolinie Sado. Dotychczas najstarsze znane przykłady celowego mumifikowania zwłok pochodziły z pustyni Atacama, gdzie przedstawiciele kultury Chinchorro stosowali takie praktyki już przed około 7000 lat temu. Tymczasem portugalskie pochówki ze śladami mumifikacji mają około 8000 lat. Badanie prehistorycznych procesów mumifikacyjnych jest niezwykle trudne, gdyż trudno je zauważyć, jeśli nie zachowały się tkanki miękkie. Te zaś rzadko się zachowują. Szczególnie w umiarkowanym wilgotnym klimacie, jaki panuje w większości Europy. Uczeni wykorzystali niedawno odkryte fotografie szkieletów 13 osób, które odkryto w latach 60. na stanowiskach Arapouco i Poças de S. Bento. Na ich podstawie byli w stanie zrekonstruować pozycję ciał, by więcej dowiedzieć się o praktykach grzebalnych sprzed 8000 lat. Badacze połączyli techniki archeotanatologii z wiedzą na temat rozkładu ludzkiego ciała. Archeotanatologia dokumentuje i analizuje ludzkie szczątki na podstawie układu przestrzennego kości. W ten sposób można dowiedzieć się, jak przebiegał rozkład zwłok, a to z kolei pozwala na odtworzenie, w jaki sposób ciało było traktowane po śmierci i jak je pochowano. Specjaliści od archeotanatologii z Uniwersytetu w Uppsali skorzystali podczas badań z wyników eksperymentów nad rozkładem zwłok, mumifikacją i pochówkiem prowadzonych w Forensic Anthropology Research Facility na Texas State University. Na podstawie takich informacji stwierdzili, że jeśli miał miejsce proces mumifikacji, to powinniśmy mieć do czynienia z nadmiernym zgięciem kończyn, brak wyłuszczeń w stawach na dużych obszarach ciała oraz szybkie zbieranie się osadów wokół kości. Wszystkie te zjawiska wystąpiły w co najmniej jednym ze szkieletów. Analizy wykazały, że niektóre z ciał pochowano w pozycji mocno zgiętej, z kolanami ułożonymi przed klatką piersiową. Podczas rozkładu kości zwykle oddzielają się od siebie w miejscach słabszych połączeń, np. w stawie skokowym. Jednak w przypadku wspomnianych pochówków nie doszło do takiego zjawiska. Naukowcy uważają, że zarówno pochówek w silnie zgiętej pozycji jak i brak oddzielenia kości w stawach skokowych można wyjaśnić, jeśli przyjmiemy, że przed pochówkiem zwłoki były wysuszone i pochowano zmumifikowane ciała. Wysuszenie nie tylko zachowuje bowiem słabe połączenia w stawach, ale również pozwala na silne wyginanie ciała, gdyż zakres możliwych ruchów zwiększa się w miarę zmniejszania się ilości tkanek miękkich. Jako, że ciała przed pochówkiem wysuszono, pomiędzy kośćmi brak jest osadów pochodzących z rozkładających się tkanek, a połączenia stawów zostały zachowane również dzięki temu, że szybko gromadzące się osady z gleby utrzymały kości na pozycji. Zdaniem autorów badań zaobserwowane zjawiska to skutek celowej naturalnej mumifikacji zwłok. W jej trakcie zwłokami manipulowano tak, by skutecznie się osuszały i zachowały integralność. Jednocześnie krępowano je, by uzyskać pożądaną pozycję. Gdy zaś proces się zakończył, ciało było lżejsze, mniejsze i łatwiejsze w transporcie do miejsca pochówku, jednocześnie zaś zachowało integralność anatomiczną. Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach European Journal of Archeology. « powrót do artykułu
  25. Na polu jednego ze szkockich rolników naukowcy z University of Aberdeen trafili na ozdobiony piktyjskimi symbolami głaz długości 1,7 metra. Odkrycia dokonano w Aberlemno w pobliżu Forfar. To miejsce znane z bogatego piktyjskiego dziedzictwa. Odkryto tam dotychczas sporą kolekcję unikatowych kamieni, z najsłynniejszym z nich przedstawiającym sceny z kluczowej dla powstania Szkocji bitwy pod Dúin Nechaín. Bitwa ta rozegrała się 20 maja 685 roku pomiędzy Piktami a królewstwem Nortumbrii. Piktowie zwyciężyli, a Anglosasi utracili wpływy na ich ziemiach. W miejscu najnowszego odkrycia prace archeologiczne trwały od 2020 roku. Podczas badań obrazowych zarejestrowano sygnały świadczące o istnieniu w tym miejscu osadnictwa. Wykonano mały wykop testowy, by sprawdzić, czy zachowały się jakieś pozostałości po budynkach. Ku zaskoczeniu specjalistów trafiono nie na budynki, a na kamienną płytę z rzeźbionymi piktyjskimi symbolami. Obecnie znanych jest jedynie około 200 tego typu zabytków. Dalsze badania przerwała epidemia Covid. Naukowcy dopiero niedawno mogli wrócić na miejsce odkrycia. Niedawno prace podjęto na nowo. Po kilku tygodniach udało się wydobyć głaz na powierzchnię. Sam fakt, że zabytek został znaleziony przez archeologów daje nadzieję, na lepsze zrozumienie dziejów tego obszaru. Profesor Gordon Noble, który kieruje pracami mówi, że niezwykle rzadko zdarza się, by to archeolodzy odkryli kamień z piktyjskimi symbolami. University of Aberdeen prowadzi tutaj prace od ponad dekady, ale nigdy dotąd nie znaleźliśmy głazu z symbolami. Obecnie znanych jest około 200 tego typu zabytków. Są przypadkowo znajdowane przez rolników podczas prac polowych lub przed robotników w czasie budowy dróg. Jednak w takich okolicznościach większość kontekstu archeologicznego zostaje zniszczona, mówi uczony. Natrafienie na taki zabytek podczas wykopu testowego to coś niezwykłego. Nie mogliśmy uwierzyć naszemu szczęściu. Dzięki temu możemy wykonać szczegółowe badania kontekstu. Możemy zbadać i datować poszczególne warstwy i uzyskać nowe informacje, stwierdza Noble. Naukowcy oceniają, że kamień pochodzi z V lub VI wieku. Podobnie jak inne kamienie z Aberlemno jest on pokryty klasycznymi piktyjskimi symbolami. Jednak, w przeciwieństwie do wielu innych kamieni, wydaje się, że w tym przypadku rzeźbienie odbywało się w różnych okresach. Niektóre symbole zachodzą na siebie. Kamień został wykorzystany do zbudowania podłogi dużego budynku z XI lub XII wieku. Budynek ten powstał na warstwach osadnictwa sięgającego czasów Piktów, mówi profesor Noble. Uczony przypomina, że w pobliskim kościele w Aberlemno stoi kamienny krzyż przedstawiający bitwę pod Dúin Nechaín. Miejscowość Dúin Nechaín, od której bitwa wzięła nazwę, znajduje się kilka mil od Aberlemno. W ostatnim czasie pojawiły się sugestie, że bitwa mogła mieć miejsce w Strathspey, jednak duża liczba piktyjskich kamieni w Aberlemno wskazuje, że to miejsce było niezwykle ważne dla Piktów. Najnowsze odkrycie rzeźbionego kamienia oraz dowody wskazujące na długotrwałe osadnictwo pomogą nam lepiej zrozumieć ten ważny okres w historii Szkocji i dowiedzieć się, dlaczego ta część okręgu Angus była kluczowym obszarem zamieszkanym przez Piktów, a z czasem stała się ważną częścią królestwa Alby i Szkocji. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...