Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37626
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    246

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Przypinanie kłódek do barierek w szczególnych miejscach – na słynnych mostach czy punktach widokowych – jest popularnym symbolem nierozerwalnej miłości. Niestety, niektórzy z zakochanych śmiecą przy tym, wyrzucając obok klucze. A to, jak poinformowali strażnicy z amerykańskiego Narodowego Parku Wielkiego Kanionu, może być niebezpieczne dla zwierząt. W Wielkim Kanionie wyrzucane klucze szkodzą wyjątkowemu gatunkowi – kondorowi kalifornijskiemu. Kondor kalifornijski to przykład niezwykłego sukcesu w ochronie gatunków. Pod koniec lat 80. na świecie pozostały jedynie 22 kondory kalifornijskie. W 1987 roku złapano ostatniego żyjącego na wolności kondora. Rozpoczął się najdroższy w historii USA program ratowania gatunku. Kondor stał się jedynym gatunkiem ptaka, który wyginął na wolności, a którego udało się introdukować. Obecnie na świecie żyje ponad 500 kondorów, z czego około 350 na wolności. Gatunek wciąż jest więc zagrożony. Najpoważniejszym niebezpieczeństwem, jakie czyha na żyjące na wolności kondory jest zatrucie ołowianą amunicją. Niejednokrotnie znajdowano martwe ptaki, które zginęły, gdyż pożywiły się na zwierzętach zabitych przez myśliwych, zjadając przy tym resztki amunicji znajdujące się w ciele ofiary. Okazuje się, że zaszkodzić mogą im też klucze, wyrzucane przez zakochanych. Kondory są ciekawskie. Podobnie jak dzieci, które wiele rzeczy wsadzają do ust, badają nieznane sobie przedmioty za pomocą dziobów. Nie mają zamiaru ich połykać, ale czasem połykają, czytamy we wpisie na facebookowym profilu Grand Canyon National Park. Ptaki szczególnie przyciągają błyszczące przedmioty, takie jak na przykład kapsle, monety czy klucze. Na załączonych zdjęciach widać m.in. RTG kondora, którego trzeba było operować z powodu zablokowania przewodu pokarmowego przez monety. Temu ptakowi się udało. Jednak wiele innych może zginąć wskutek połknięcia przedmiotów, takich właśnie jak klucze, których olbrzymia liczba jest wrzucana przez zakochanych do Wielkiego Kanionu. Dlatego też strażnicy przyrody apelują, by nie robić takich rzeczy i uświadomić innych, że zachowanie takie szkodzi przyrodzie, w tym gatunkom skrajnie zagrożonym. « powrót do artykułu
  2. W jednej z najlepszych animacji tego roku słynny nowojorski superbohater na co dzień nosi kostium człowieka - pająka, poza „pracą” – streetowe evergreeny, takie jak hoodies, joggery czy kurtka oversize. Ale z całej casulowej stylówki chłopaka tak naprawdę pamięta się tylko jedno: jego buty Jordan. Mało która z rzeczy, które dzieją się w filmie, budzi w bohaterze takie emocje, jak fakt, że współlokator podbiera mu sneakersy. Co tam superzłole i ratowanie świata… wiadomo, że najważniejsze są kicksy Air Jordan 1! Buty Jordan: gra się rozpoczyna Lata 80. były dekadą, w której rywalizowało ze sobą kilka legendarnych do dziś brandów. Trampki Converse, koszykarskie must have znane od dziesięcioleci, zaczęły przegrywać z nowoczesnymi technologiami, proponowanymi m.in. przez brand adidas. Marka Nike, lubiana wtedy przede wszystkich przez fanów joggingu, potrzebowała nowej strategii, aby dotrzeć na basketowe parkiety. Założyciel firmy Phil Knight, wraz z szefem działu koszykówki, Sonny’m Vaccaro, postanowili postawić wszystko na jedną kartę. Zaproponowali kontrakt – zawierający rewolucyjną w tym biznesie gwarancję udziału w zyskach ze sprzedaży – debiutantowi Michaelowi Jordanowi. Buntownik na boisku Cała kolekcja oparta na personie jednego koszykarza była ryzykiem, które się opłaciło. Pierwsze zaprojektowane specjalnie dla niego kicksy z przewagą czerwieni i czerni, które nosił na meczach NBA, okazały się sensacją. Brand posłusznie płacił nałożone przez ligę kary za nieregulaminowe barwy obuwia zawodnika, a jego bunt wykorzystał jako chwyt reklamowy. Wysokie buty Jordan szybko zdobyły popularność także poza boiskiem, stały się z czasem ikoną popkultury (jak zresztą sam Michael Jordan) i doczekały się nawet własnej filmowej biografii, zrealizowanej przez Bena Afflecka. Jordan & marzenia o lataniu Dzięki fasonowi i śmiałej kolorystyce klasyczne Jordan Air 1 przypominają inne zaprojektowane przez Nike kultowe buty do koszykówki z lat 80., czyli model Dunk. Na pierwszy rzut oka odróżnisz je jednak po brandingu, wskazującym na odrębność marki Jordan. Logo Air Jordan Wings, czyli piłka ze skrzydełkami, to pomysł etatowego designera-wizjonera Nike, czyli Petera Moore’a, którego zainspirowały przypinki, rozdawane dzieciom w samolocie przez linię lotniczą. Z kolei o więzi między Michaelem Jordanem a marką, którą firmuje, świadczy przede wszystkim słynny Jumpman – sylwetka wzorowana na znanej fotografii wrzucającego piłkę do kosza MJ-a. Niezależnie czy mówimy o nim, czy o uskrzydlonej piłce, jedno jest pewne: Moore wiedział, że dzięki butom Jordan ludzie zapragną latać. Twoja odsłona ikony Dzięki tym detalom i wyrazistym cholewkom z gładkiej skóry licowej sneakersy Air Jordan 1 wyglądają naprawdę dobrze, ale nie tylko dlatego zostały ikoną. Nowe reguły gry wyznaczyła też rewolucyjna metoda amortyzacji, czyli Nike Air. Poduszka ze sprężonym powietrzem, umieszczona w tylnej części podeszwy, świetnie tłumiła wstrząsy, co docenili nie tylko zawodowi koszykarze, ale także fani streetowej swobody. Dziś w każdej kolekcji marki znajdziesz nie tylko wysokie buty Jordan w stylu tych, jakie nosił MJ, ale także nisko wykrojony model Air Jordan 1 Low, luźniej nawiązujący do basketu, a bliższy lifestyle’owi. Choć najbardziej klasyczne kolory kultowych butów to oczywiście barwy Chicago Bulls, w których grał sam Jordan, czyli czerń i czerwień, brand każdego sezonu ma nowy pomysł na swój flagowy model. Air Jordan 1 to kicksy dla indywidualistów i buntowników, więc śmiało szukaj ciekawej alternatywy! Co powiesz na soczystą zieleń, pomarańcz albo butter yellow? Niezależnie od tego, co wybierzesz… respect your shoes. W końcu stoi za nimi naprawdę epicka historia. Swoją wymarzoną parę oraz inne streetowe itemy znajdziesz w Sizeer. « powrót do artykułu
  3. Dzięki zbiórce udało się uratować najstarszą gazetę studencką w Europie. „The Student” został założony w 1887 r. na Uniwersytecie w Edynburgu przez Roberta Louisa Stevensona - autora „Wyspy skarbów”. „The Student” jest niezależny finansowo od macierzystej uczelni. By się utrzymać, polega na składkach członkowskich stowarzyszenia i reklamach. Nic więc dziwnego, że gdy wiosną br. wycofał się główny reklamodawca, nad wydawnictwem zawisły czarne chmury. Redaktor naczelny Joe Sullivan powiedział BBC Scotland News, że gazeta ledwo sobie radziła i nie byłaby w stanie w dalszym ciągu finansować kosztów druku. Dodał, że wydawnictwo jest obecne w kioskach czy na ladach we wszystkich ważnych dla studentów miejscach w Edynburgu. Bez tej widoczności nie przetrwalibyśmy jako publikacja wyłącznie cyfrowa. Trudno też byłoby zachęcić potencjalnych reklamodawców. Początkowo w ramach zbiórki na platformie crowdfundingowej chciano zebrać 1000 funtów, jednak do akcji włączył się szkocki wydawca DC Thomson, który przekazał na uratowanie gazety studenckiej 730 GBP. Cel zbiórki został podwyższony do 2 tys. funtów. Ostatecznie i ta kwota została znacznie przekroczona. „The Student”, który od września 2017 r. ukazuje się jako 2-tygodnik, próbował zdobywać reklamodawców wśród lokalnych przedsiębiorców. Niestety, plany te pokrzyżowały w znacznej mierze pandemia i kryzys. Jak podkreśla jego szefowa Lucy Jackson, trzeba też pamiętać o tym, że miejscowe puby, kluby i restauracje mogą dotrzeć do studentów w mediach społecznościowych i nie potrzebują w tej kwestii pośredników. Na przestrzeni 136 lat zmieniały się cykle wydawnicze i formy istnienia „Studenta” na rynku wydawniczym. Gazeta nie ukazywała się drukiem jedynie w czasie pandemii (przerwa trwała parę miesięcy). Z „The Student” związani byli późniejsi znani dziennikarze czy politycy. Wśród nich wymienić można choćby premiera Jamesa Gordona Browna czy Robina Cooka, ministra w rządach Tony'ego Blaira. « powrót do artykułu
  4. Dzisiaj o godzinie 16:19 czasu polskiego ma wystartować misja Psyche. Jej celem jest wyjątkowy obiekt – największa w Układzie Słonecznym metaliczna asteroida Psyche. Znajduje się ona w głównym pasie planetoid, a wystrzelony pojazd będzie musiał przebyć 3,5 miliarda kilometrów zanim do niej dotrze. Dotychczas wysłane przez ludzi pojazdy odwiedzały obiekty zbudowane ze skał czy lodu. NASA wysyła zaś satelitę do asteroidy o wysokiej zawartości żelaza. W przeszłości Psyche mogła być jądrem planetozymalu, zalążka planety. Może być też pozostałością po obiekcie nieznanego obecnie typu, który był bogaty w żelazo i formował się gdzieś w Układzie Słonecznym. Badania Psyche – jeśli rzeczywiście jest to jądro planetozymalu – mogą pokazać, jak wygląda jądro Ziemi lub innych podobnych planet. Z tego punktu widzenia misję można uznać za wyprawę do wnętrza Ziemi. Nie jesteśmy w stanie bezpośrednio obserwować ziemskiego jądra. Psyche może dać nam taką możliwość i stanowić jedyną w swoim rodzaju okazję do badania początków planet typu ziemskiego. Psyche ma nieregularny kształt, jeśli wyobrazimy sobie ją jako owal, to wymiary asteroidy wyniosą 280x232 kilometry. Powierzchnia asteroidy wynosi 165 800 km2, czyli ponad połowę powierzchni Polski. Asteroida jest bardzo gęsta. Jej metr sześcienny ma masę 3400–4100 kilogramów. Odległość planetoidy od Ziemi waha się od 300 do 600 milionów kilometrów. Dla porównania warto pamiętać, że średnia odległość Ziemi od Słońca to 150 milionów kilometrów. Dotychczasowe badania, dokonywanie za pomocą radarów i mierzenia inercji termalnej wskazują, że Psyche to połączenie skał i metalu, a metal stanowi od 30 do 60 procent objętości asteroidy. Obserwacje radarowe i za pomocą teleskopów optycznych pozwoliły naukowcom na stworzenie trójwymiarowego modelu asteroidy. Wynika z niego, że znajdują się na niej dwa obniżenia podobne do kraterów, a na powierzchni występują znaczne różnice w kolorze i zawartości metalu. Dopóki jednak ludzkość nie wyśle na Psyche sondy, nie może być pewna, jak asteroida w rzeczywistości wygląda. Pojazd Psyche ma wielkość półciężarówki. Dotrze do celu w lipcu 2029 roku i przez 2 lata będzie krążył wokół asteroidy, prowadząc badania. Wyposażono go w kamerę multispektralną, która wykona zdjęcia zarówno w paśmie widzialnym, jak i w podczerwieni. Spektrometr rentgenowski i neutronowy pozwoli na badanie składu powierzchni asteroidy, a za pomocą magnetometru można będzie zmierzyć jej pole magnetyczne. Skaliste planety, takiej jak Ziemia, generują pole magnetyczne w płynnych metalicznych jądrach. Niewielkie zamrożone obiekty, jak asteroidy. Nie mają pola magnetycznego. Jeśli zaś magnetometr wykryje na Psyche pozostałości pola magnetycznego, będzie to silnym potwierdzeniem hipotezy, że asteroida to pozostałość jądra formującej się planety. Naukowcy liczą też na to, że na Psyche znajdą ślady ferrowulkanizmu. To nigdy nie obserwowane zjawisko, polegające na erupcji płynnego żelaza, do której dochodziło, gdy stygł odłupany od planety fragment jądra. Przy okazji misji Psyche NASA przetestuje system kosmicznej komunikacji laserowej (DSOC – Deep Space Optical Communications). Obecnie kontakt z pojazdami pracującymi poza Ziemią zapewniają fale radiowe. Mają one częstotliwość od 3 Hz do 3 THz. Tymczasem częstotliwość lasera podczerwonego sięga 300 THz, zatem transmisja danych za pośrednictwem laserów byłaby nawet 100-krotnie szybsza niż za pomocą fal radiowych. Ponadto laserowe systemy komunikacji są znacznie mniejsze i lżejsze, niż systemy komunikacji radiowej, co ma olbrzymie znaczenie podczas misji w kosmosie. Psyche nie będzie polegała na DSOC, a na standardowej komunikacji radiowej. Jeśli jednak testy systemu laserowego wypadną pomyślnie, będzie może zacząć stosować lasery w misjach kosmicznych. « powrót do artykułu
  5. Dzięki Teleskopowi Webba w Wielkiej Mgławicy w Orionie odkryto już ponad 500 swobodnych obiektów o masach planet. Najbardziej interesujące z nich to 40 nowo znalezionych obiektów w stanowiącej część Mgławicy Gromadzie Trapez, które tworzą odległe pary. Układy takie nie są bowiem tym, czego spodziewamy się po planetach swobodnych, czyli takich, które nie krążą wokół żadnej gwiazdy. Już wcześniej w regionach tworzenia się gwiazd znajdowano swobodnie poruszające się obiekty o masach planet. Nigdy jednak nie było ich tyle, ile zauważył JWST. Teleskop odnotował ich obecność, gdyż to wciąż młode obiekty emitujące ciepło z czasów formowania. Z czasem ochłodzą się i trudno będzie je zauważyć. Obecnie istnieją dwie główne hipotezy opisujące tworzenie się planet swobodnych. Jedna mówi, że zaczynają swoje życie podobnie jak gwiazdy, jednak w pewnym momencie się zapadają i dochodzi do kondensacji materiału z chmury molekularnej w regionie tworzenia się gwiazd. Zgodnie z drugą z hipotez, tworzą się w dysku akrecyjnym wokół formującej się gwiazdy i zostają z niego wyrzucone w wyniku działania sił pływowych i rezonansów. Samuel Pearson z Europejskiej Agencji Kosmicznej uważa, że zdecydowana większość planet swobodnych tworzy się za pomocą jednego z dwóch opisanych mechanizmów. Jednak hipotezom tym wymyka się około 40 obiektów z Gromady Trapez. Pearson nazwał je JuMBO, czyli Jupiter Mass Binary Objects. Nie pasują one do przedstawionych hipotez z dwóch powodów. Jednym z nich jest masa. Modele mówią bowiem, że minimalna masa obiektu, który powinien uformować się bezpośrednio z chmury molekularnej wynosi 3 masy Jowisza. Wynika to z faktu, że mniejsze obiekty lepiej zachowują ciepło, co zapobiega ich dalszemu kurczeniu się. Zatem z chmury molekularnej obiekty o masie Jowisza nie powinny powstać. Tymczasem najmniejsza z zaobserwowanych przez JWST planet swobodnych ma masę 0,6 masy Jowisza. Takie planety mogłyby powstać w dysku akrecyjnym wokół gwiazdy i zostać z niego wyrzucone. Jednak tutaj problemem jest fakt, że występują w parach. Nie wiadomo, w jaki sposób mogłoby dojść do wyrzucenia z dysku akrecyjnego powiązanych ze sobą grawitacyjnie planet. Być może istnieje mechanizm wyrzucenia takich planet. Troje naukowców opublikowało bowiem, nierecenzowany jeszcze, artykuł, w którym stwierdzają, że do wyrzucenia powiązanych grawitacyjnie planet może dojść w sytuacji, gdy mamy do czynienia z wielkimi planetami na odległych orbitach wokół gwiazdy macierzystej, które zostają wyrzucone w wyniku oddziaływania innej pobliskiej gwiazdy. Zgodnie z tym artykułem, taki scenariusz jest najbardziej prawdopodobny, gdy dwie wielkie planety znajdują się w odległości ok. 70 jednostek astronomicznych i 100 j.a. od gwiazdy macierzystej, a półosie wielkie ich orbit są blisko siebie. Wówczas oddziaływanie innej gwiazdy może je wyrzucić i utworzą one odległą parę planet swobodnych. Niektórzy specjaliści już od pewnego czasu przewidywali, że Teleskop Webba odkryje wiele planet swobodnych. Przewidywania te okazały się prawdziwe, teraz zaś eksperci mają problem z wyjaśnieniem niektórych obserwowanych zjawisk. Rozwiązanie pojawiających się zagadek będzie wymagało zebrania większej ilości danych. « powrót do artykułu
  6. Kredyt konsolidacyjny to popularne narzędzie finansowe, które pozwala na uporządkowanie swoich finansów poprzez połączenie wielu istniejących zobowiązań w jedno, wygodniejsze do spłaty. To rozwiązanie może być bardzo korzystne dla osób, które zmagają się z wieloma kredytami i pożyczkami, utrzymując wiele rat i opłat. Jakie zobowiązania możemy poddać konsolidacji? Zobacz, czy jest to rozwiązanie dla Ciebie. Kredyt konsolidacyjny – co to jest? Kredyt konsolidacyjny https://splatakredytow.pl/kredyt-konsolidacyjny-na-144-miesiace/ to rodzaj pożyczki oferowany przez banki lub inne instytucje finansowe, który pozwala pożyczkobiorcy na spłatę wszystkich swoich aktualnych zobowiązań finansowych, w zamian za jedno nowe zobowiązanie. Oznacza to, że możesz połączyć kredyty samochodowe, karty kredytowe, pożyczki gotówkowe i inne długi w jedną, bardziej przejrzystą pożyczkę. Główną zaletą kredytu konsolidacyjnego jest to, że pozwala on obniżyć miesięczne obciążenia finansowe poprzez dostosowanie okresu kredytowania oraz oprocentowania do Twojej sytuacji finansowej. To może pomóc w zminimalizowaniu ryzyka opóźnień w spłacie lub niezdolności do spłacenia zobowiązań, co może prowadzić do problemów finansowych. Jakie zobowiązania możemy poddać konsolidacji? Kredyt konsolidacyjny może pomóc w skonsolidowaniu różnych rodzajów długów. Nic więc dziwnego, że jest to coraz popularniejszy produkt. Jakie zobowiązania możemy ze sobą połączyć? Kredyt konsolidacyjny przede wszystkim pozwala na spłatę wszystkich pożyczek gotówkowych i uzyskanie jednego zobowiązania o niższym oprocentowaniu. Konsolidacji możemy poddać również karty kredytowe. Przez przeniesienie salda na kredyt konsolidacyjny, możesz znacznie zmniejszyć koszty obsługi kredytu. Jeśli masz kredyty samochodowe o wysokich ratach, konsolidacja może pomóc w obniżeniu miesięcznych opłat i poprawieniu Twojej zdolności do spłaty. Co więcej, wszelkiego rodzaju pożyczki ratalne, takie jak pożyczki na meble, sprzęt AGD czy inne produkty, również mogą być skonsolidowane w jedno zobowiązanie. Niektóre banki oferują możliwość skonsolidowania innych rodzajów zobowiązań, takich jak pożyczki hipoteczne lub długi firmowe. Kiedy warto skorzystać z kredytu konsolidacyjnego? Jeśli masz wiele różnych kredytów i pożyczek, utrzymywanie kontroli nad nimi może być trudne. Konsolidacja pomaga uporządkować te finanse. Ponadto konsolidacja może pomóc Ci w zmniejszeniu miesięcznych rat i oprocentowania. W efekcie odciążysz budżet domowy. Pamiętaj jednak, że aby uzyskać korzystne warunki kredytu konsolidacyjnego, zazwyczaj wymagana jest dobra historia kredytowa i zdolność kredytowa. Dlatego nie czekaj, aż pojawią się opóźnienia w spłacie. Na konsolidację warto zdecydować się już przy pierwszych objawach problemu. Jeśli nie jesteśmy pewni, czy to rozwiązanie dla nas, to możemy skorzystać z wiedzy i doświadczenia eksperta kredytowego Spłaty Kredytów. Kredyt konsolidacyjny może być skutecznym narzędziem do uporządkowania finansów i zmniejszenia obciążeń długiem. Jednak kluczem do sukcesu jest rozważne planowanie i kontrola nad wydatkami po skonsolidowaniu długów. « powrót do artykułu
  7. Firmy i instytucje finansowe określane jako domy maklerskie wzbudzają w wielu osobach mieszane uczucia. Co zrobić, aby nawiązać współpracę z wiarygodnym podmiotem? Na co zwrócić uwagę i którym maklerom warto zaufać? Sprawdzamy! TMS Brokers — podstawowe informacje Pierwsza i najważniejsza zasada brzmi: nie będziesz zadowolony z efektów współpracy, jeśli nie poświęcisz czasu na zapoznanie się z historią i ofertą domu maklerskiego. W dzisiejszym artykule skierujemy twoją uwagę na najważniejsze wskaźniki handlowe, posługując się przykładem TMS Brokers. Ten dom maklerski funkcjonuje od 1997 roku, a nadzór nad jego działaniami sprawuje KNF (Komisja Nadzoru Finansowego). Co jeszcze charakteryzuje firmę i na co warto zwrócić szczególną uwagę? TMS Brokers udostępnia użytkownikom wgląd w historię spreadów. Broker nie pobiera prowizji za handel na kryptowalutach. Udostępnia on dwie platformy transakcyjne, w tym jedną autorską oraz MetaTrader 5. Firma organizuje liczne szkolenia i webinaria. Użytkownicy zyskują również dostęp do analiz maklerskich. W ofercie brokera znajdują się między innymi instrumenty CFD, akcje, indeksy i kryptowaluty. Firma oferuje nowym użytkownikom utworzenie konta demonstracyjnego (tzw. konto DEMO). TMS Brokers posiada autorską aplikację mobilną, dedykowaną zarówno systemowi Android, jak i iOS. Miej na uwadze, że broker zawsze będzie chciał wyróżnić informacje, które przedstawiają go w pozytywnym świetle. Aby zweryfikować, czy podana prowizja transakcyjna lub opłaty za prowadzenie konta wypadają optymalnie na tle innych podmiotów finansowych, skorzystaj ze strony internetowej forexrev.pl. Znajdziesz tam informacje i opinie o wszystkich interesujących cię brokerach i giełdach kryptowalut. Dzięki ich analizie dokonasz rozsądnego wyboru. Otwarcie rachunku i inwestycje z TMS Brokers Jeśli chcesz rozpocząć działania z TMS Brokers, rachunek otworzysz w kilka minut, za darmo. Jest to możliwe w formie online, po przejściu wymaganej weryfikacji (przygotuj dokument tożsamości i zdjęcie). Decydując się na rachunek DEMO, uzyskasz dostęp do oferty na okres 90 dni (wówczas wystarczy podać imię i nazwisko, adres e-mail oraz numer telefonu). W ten sposób możesz sprawdzić, czy proponowane możliwości inwestycyjne są dla ciebie satysfakcjonujące. Przez ten czas z pewnością zdążysz porównać ofertę brokera z innymi instytucjami oraz zweryfikować opinie użytkowników na jego temat. Opinie użytkowników o TMS Brokers Nie należy również zapominać o jednym z najważniejszych narzędzi weryfikacyjnych, jakim są opinie użytkowników na temat poszczególnych brokerów i innych instytucji finansowych. Z nimi również zapoznasz się za pośrednictwem portalu ForexRev. W przypadku TMS Brokers internauci chwalą przede wszystkim dostępne szkolenia i promocje, intuicyjną platformę i aplikację mobilną, niskie spready oraz rzetelną obsługę klienta. Wystaw własną opinię po utworzeniu konta DEMO i pomóż innym użytkownikom dokonać właściwego wyboru! « powrót do artykułu
  8. Już za 2 tygodnie na aukcji w Nowym Jorku można będzie kupić zachowany fragment oryginalnego rękopisu „Myszy i ludzi” Steinbecka. Fragment, bo wydarzyła się mała tragedia, pisał Steinbeck 26 maja 1936 roku do swojego wydawcy. Mój szczeniak, pozostawiony bez opieki na noc, zrobił konfetti z około połowy książki. Muszę powtórzyć dwa miesiące pracy, co mnie opóźni. Nie mam innej kopii. Autor wspomina, że bardzo się zdenerwował na psa, jednak przyznaje, że zwierzę mogło podejść krytycznie do jego pracy. Wspomniał, że dał psu kilka klapsów packą na muchy. Mimo wszystko podszedł do wydarzenia z humorem. Nie jestem pewien, czy Toby nie wiedział, co robi, gdy zjadł pierwotny rękopis. Awansowałem go na podpułkownika odpowiedzialnego za literaturę, stwierdził. Organizatorzy aukcji sądzą, że za niewielki kawałek papieru, o wymiarach 63x50 milimetrów uzyskają 2 do 3 tysięcy dolarów. Zachowany fragment to początek sceny z martwą myszą z pierwszego rozdziału powieści. Na tej samej aukcji wystawiona zostanie też korespondencja Steinbecka z rodziną oraz miecz z kutego żelaza, który pisarz podarował swojej siostrze Mary. I to właśnie rodzina Mary Steinbeck Dekker sprzedaje pamiątki po pisarzu. Wartość wystawionych przedmiotów waha się od 250 do 350 tysięcy dolarów. Można będzie też kupić oryginał napisanej na maszynie pierwszej powieści Steinbecka „Złota czara”. Jest on wyceniany na 100 do 150 tysięcy USD. « powrót do artykułu
  9. W 2007 roku były magik, profesor statystyki i matematyki na Uniwersytecie Stanforda Persi Diaconis opublikował pracę, w której stwierdził, że rzut monetą wcale nie daje całkowicie losowego wyniku. Diaconis, który specjalizuje się w problemach losowości i randomizacji pisał, że rzucona moneta z większym prawdopodobieństwem wyląduje w takiej pozycji, w jakiej wykonano rzut. Jeśli początkowo była reszką do góry, to właśnie tak ma większe szanse wylądować. Teraz międzynarodowa grupa naukowa wykazała, że Diaconis ma rację. Rzut monetą jest uważany za rozwiązanie sprawiedliwe i niejednokrotnie wykorzystywany. Ta metoda używana jest na przykład podczas rozgrywek sportowych, by zdecydować, który zespół zajmie którą część boiska. Przez wiele lat wiele osób testowało rzut monetą i zawsze okazywało się, że wynik rzutu jest zawsze przypadkowy. Jednak Diaconis zauważa, że badano tylko to, czy istnieje taka sama szansa na osiągnięcie jednego z dwóch wyników. Nie testowano natomiast prawdopodobieństwa, że moneta wyląduje tak, jak została rzucona. Uczony argumentuje zaś, że w związku z precesją, czyli mianą kierunku osi obrotu monety, spędza ona więcej czasu w pozycji, w jakiej została rzucona, zatem jest większa szansa, że tak właśnie wyląduje. Z jego wyliczeń wynikało, że prawdopodobieństwo, iż moneta wyląduje w pozycji wyjściowej jest o 1% większe, niż że wyląduje odwrotnie. Naukowcy z Holandii, Belgii, Niemiec, Szwajcarii, Francji i Węgier w ramach eksperymentu rzucili 350 757 razy monetami wybitymi w 46 krajach. Użyto różnych monet, by uniknąć ewentualnych zaburzeń wyników spowodowanych różnicami w projektach monet. Za każdym razem odnotowywano, czy moneta wylądowała w takiej samej pozycji, jak została rzucona, czy odwrotnie. Okazało się, że Diaconis miał rację. Monety lądowały tak samo, jak zostały rzucone, w 50,8% przypadków. Różnica jest niewielka, ale może mieć znaczenie, gdy za pomocą wielu rzutów chcemy uzyskać jakieś rozstrzygnięcie. Jeśli na przykład dwie osoby będą obstawiały po 1 pln na każdy rzut – zatem każda z nich będzie mogła wygrać 0 lub 2 pln – to po 1000 rzutów osoba obstawiająca zawsze, że moneta wyląduje w takiej pozycji, w jakiej została rzucona, wygra 19 pln. « powrót do artykułu
  10. NASA pokazała pierwsze zdjęcia i ujawniła wyniki wstępnej analizy próbek asteroidy Bennu, które trafiły niedawno za sprawą misji OSIRIS-REx. Badania pokazały, że Bennu zawiera bardzo dużo węgla i wody, co sugeruje, że w próbkach mogą znajdować się składniki, dzięki którym na Ziemi istnieje życie. Próbki dostarczone przez OSIRIS-REx to największa ilość fragmentów asteroidy bogatego w węgiel, jaka kiedykolwiek została przywieziona na Ziemię. Pozwolą one nam oraz przyszłym pokoleniom prowadzić prace nad początkiem życia na naszej planecie, stwierdził dyrektor NASA Bill Nelson. Celem misji OSIRIS-REx było przywiezienie na Ziemię 60 gramów materiału. Misja padła jednak ofiarą własnego sukcesu, próbek pobrano więcej i już w przestrzeni kosmicznej pojawiły się problemy. Przez większą niż przewidywano ilość próbek, proces rozładowywania się opóźnił. W ciągu pierwszych dwóch tygodni naukowcy dokonali szybkiej analizy za pomocą skaningowego mikroskopu elektronowego, badań w podczerwieni, rozpraszania promieni rentgenowskich i analizy chemicznej pierwiastków. Wykorzystali też tomografię komputerową do stworzenia trójwymiarowych modeli komputerowych próbek. Już te wczesne badania pokazały wysoką zawartość węgla i wody. Bardziej szczegółowe analizy potrwają kolejne dwa lata. Co najmniej 70% próbek Bennu będzie przechowywanych w Johnson Space Center na potrzeby przyszłych badań. Będą one udostępniane też uczonym z zagranicy. Już teraz wiadomo, że ich analizą zainteresowanych jest ponad 200 obcokrajowców. Asteroida Bennu ma około 4,5 miliarda lat. Jedna z hipotez dotyczących początków życia na Ziemi mówi, że to właśnie tego typu i podobne obiekty przyniosły na naszą planetę składniki, potrzebne do jego powstania. Dlatego naukowcy mają nadzieję, że badając próbki pobrane bezpośrednio z asteroid pozwolą nam zajrzeć w przeszłość i dowiedzieć się, w jaki sposób powstało życie. « powrót do artykułu
  11. Kuchnia pełni centralne miejsce w każdym domu. To właśnie tam spędzamy mnóstwo czasu, przygotowujemy posiłki i jemy wspólne śniadanie. Kuchnia musi być miejscem praktycznym, to priorytet. Nie mniej istotne jest jednak, aby była miejscem przytulnym, w szczególności, kiedy jest połączona z salonem. Aby stworzyć ciepły klimat potrzeba niewiele. Wystarczy wejść na dobry sklep internetowy i zamówić modne firany gotowe do zawieszenia, dokupić kilka drewnianych dodatków i kolorowych podkładek na stół. Firanki pozwalają zachować prywatność, a dopasowane kolorystycznie akcesoria budują spójną całość i sprawiają, że w kuchni chce się przebywać. Na co jeszcze warto zwrócić uwagę, aby stworzyć estetyczną kuchnię? Jakie firany wybrać do kuchni? Kuchnia powinna być jasnym i ciepłym pomieszczeniem. Nie powinniśmy montować w niej żaluzji w pełni zaciemniających i całkowicie blokujących dostęp światła. Dużo lepszym rozwiązaniem są firany do kuchni. W salonie najczęściej wieszamy długie firany sięgające do ziemi, a nawet czasem kładące się na niej. W kuchni dużo wygodniej zawiesić krótkie firany gotowe dostępne w sklepie internetowym lub stacjonarnym. Firanki te różnią się także materiałem. Firany do salonu mogą być grubsze i powinny chłonąć światło zdecydowanie mocniej. Czasem, kiedy oglądamy telewizję, chcemy w pełni zaciemnić pokój. W przypadku kuchni raczej taka sytuacja nie ma miejsca. Wnętrze kuchni musi być jasne. Maksymalne, lecz kontrolowane wykorzystanie światła, to idealne rozwiązanie. Firanki mogą pomóc w utrzymaniu stabilnej temperatury w pomieszczeniach, co może przyczynić się do obniżenia kosztów ogrzewania lub chłodzenia. Uszyte z dobrej tkaniny rozproszą światło słoneczne, stworzą przyjemną atmosferę w pomieszczeniach i będą barierą ochronną. Mogą również zabezpieczać przed nadmiernym nasłonecznieniem, co pomaga utrzymać niższą temperaturę wewnątrz pomieszczeń w upalne dni. Firanki są dostępne w wielu wzorach, kolorach i teksturach, co pozwala na dopasowanie ich do wystroju wnętrza. Stanowią efektowny element dekoracyjny, który nadaje charakteru pomieszczeniu. Zalety, które posiadają krótkie firanki Firanki to obowiązkowy element dekoracyjny większości mieszkań. Bez względu na to, czy mieszkanie wynajmujemy, czy jest ono naszą własnością, to chcemy ,aby było przytulne i ciepłe. Właśnie dlatego montaż karnisza i wisząca firana w oknie, to najlepsze, co możemy zrobić. W kuchni idealnie sprawdzają się krótkie firanki, które pomagają zachować prywatności w pomieszczeniu, a jednocześnie umożliwiają dostęp do naturalnego światła słonecznego. Są idealne, gdy nie chcemy całkowicie zasłaniać okna. Krótkie firanki są również elementem dekoracyjnym, dodają uroku i charakteru pomieszczeniom kuchennym. Dostępne są w różnych kolorach, wzorach, a nawet teksturach. Materiał może być gładki i prześwitujący, o strukturze drobnego deszczyku, lub matowy. Firanki mogą błyszczeć za sprawą specjalnych nici lub być całkowicie matowe. Mogą posiadać marszczenia, zdobienia subtelnymi pasami lub koronkowe wykończenia. Krótkie firanki są zazwyczaj mniejsze i prostsze w utrzymaniu czystości niż długie firanki, czy zasłony. Łatwiej jest je prać lub czyścić w razie potrzeby. Firanka w kuchni, nawet ta krótka, to skuteczna ochrona przed owadami. W kuchniach i łazienkach, gdzie często otwieramy okna, krótkie firanki mogą działać jako bariera ochronna przed niepożądanymi gośćmi. Firanki do kuchni - ekonomia, łatwość instalacji oraz wyrafinowany wygląd W kuchni potrzebujemy ochrony od światła. W związku z tym możemy zamontować specjalne żaluzje. Jednak taka operacja wymaga odwiedzin montażysty, wymiarowania i wykonania żaluzji na zamówienie. Dużo szybszym rozwiązaniem są firanki. Ich zaletą jest łatwa instalacja. Montaż firanek jest zazwyczaj prosty i nie wymaga dużo czasu ani wysiłku. Firanki wcale nie muszą być drogie. Jeśli mamy ograniczony budżet, to możemy skorzystać z gotowych firanek dostępnych w sklepach. Krótkie firanki są zazwyczaj tańsze, niż dłuższe firanki lub zasłony, więc stanowią ekonomiczne rozwiązanie na ozdobienie okien. Mogą pomóc w tłumieniu hałasu z zewnątrz, co sprzyja spokojniejszym warunkom wewnętrznym. Krótkie firanki, zwłaszcza te z pięknym haftem na dole lub nietuzinkową koronką, mogą dodać wyrafinowanego wyglądu pomieszczeniu. Jaki materiał na firanki sprawdzi się najlepiej? Firanki mogą być uszyte z różnych materiałów. Firanki z bawełny są miękkie, trwałe i łatwe w pielęgnacji. Nadają się do różnych pomieszczeń i są dostępne w wielu wzorach i kolorach. Rosnącą popularnością cieszą się firanki z lnu, które są naturalne, lekkie i pozwalają na przepuszczanie światła. Nadają wnętrzu rustykalny lub boho charakter. Z kolei firanki jedwabne są eleganckie i luksusowe. Trzeba jednak pamiętać, że ich pielęgnacja może być bardziej wymagająca. W domach możemy również spotkać szyfonowe firanki, które są delikatne, przezroczyste i nadają wnętrzu romantyczny wygląd. Bardzo często używane są w sypialniach. Nie mniej popularne są firanki z poliestru są trwałe, odporne na plamy i łatwe do utrzymania czystości. Są również bardziej dostępne cenowo. « powrót do artykułu
  12. Archeolodzy z Uniwersytetu w Glasgow natrafili na skarb monet ukryty pod kominkiem. Wg nich, schowano go tuż przed rzezią w Glencoe, do której doszło w 1692 r. Masakra została dokonana przez żołnierzy angielskich na klanie MacDonaldów. Miejsce ukrycia srebrnych i brązowych monet było wykorzystywane jako „dom letni”. Tradycyjnie kojarzono je z Alasdairem Ruadhem „MacIainem” MacDonaldem, naczelnikiem MacDonaldów z Glencoe w latach 1646-1692. Studentka Lucy Ankers znalazła niewielki dzban z 36 monetami z różnych okresów podczas wykopalisk w sierpniu tego roku. Funkcję wieczka spełniał zaokrąglony kamień. Ponieważ żadna z monet nie została wybita po latach 80. XVII w., archeolodzy doszli do wniosku, że schowano je tuż przed lub w czasie rzezi. Osoba, która ukryła skarb, nie wróciła po niego, co sugeruje, że była jedną z ofiar. MacDonaldowie wspierali bunt jakobitów. Pod koniec stycznia 1692 r. do Glencoe przybyło ok. 120 żołnierzy. Ich dowódcą był kapitan Robert Campbell. Wojsko przez dwa tygodnie kwaterowało w pobliżu siedziby klanu, a trzynastego lutego dokonało masakry, podczas której zginęło 38 osób, w tym MacIain i jego żona. Nie wiadomo, jaka była rzeczywista przyczyna wymordowania członków klanu. Faktem jest, że klan o kilka dni spóźnił się ze złożeniem przysięgi wierności Wilhelmowi III Orańskiemu, jednak nie był jedyny. Prawdopodobnie na decyzję, że to właśnie ten klan zostanie ukarany, wpłynęła zarówno polityka wewnętrzna czy spory pomiędzy szkockimi klanami, jak i fakt, że MacDonaldowie mieli opinię szczególnie krnąbrnych i wojowniczych. To ekscytujące odkrycie daje nam wgląd w dramatyczne zdarzenie [z przeszłości]. Coś, co na pierwszy rzut oka wygląda na zwyczajny wiejski dom, wyposażono we wspaniały kominek, imponujące kafle podłogowe i ceramikę sprowadzoną z Niderlandów i Niemiec [...] - opowiada dr Michael Given. Wykopaliska zespołu z Uniwersytetu w Glasgow wskazują, że miejsce, w którym odkryto monety, było domkiem myśliwskim i zarazem salą biesiadną, wykorzystywaną w XVII w. przez przywódców klanu do organizacji zabaw, polowań i zgromadzeń związanych z wymierzaniem sprawiedliwości. Specjaliści wyjaśniają, że za myśliwskim przeznaczeniem badanego przybytku przemawiają takie znaleziska, jak muszkiet, krzemień stosowany w zamku skałkowym czy dozownik do prochu. Monety, na które natrafiła Ankers, pochodzą z okresu od końca XVI w. po lata 80. wieku XVII. Datują się na panowania Elżbiety I Tudor, Jakuba I (jako Jakub VI był on również królem Szkocji), Karola I Stuarta i Karola II Stuarta, a także na czasy Republiki Angielskiej. Co ciekawe, niektóre egzemplarze pochodzą z Francji, Niderlandów Hiszpańskich czy Państwa Kościelnego. Zawartość dzbana stanowi fascynującą mieszaninę z różnych czasów i państw, dając nam niepowtarzalną okazję do prześledzenia, w jaki sposób skarb zgromadzono i w jakich okolicznościach zbiór został ukryty - podkreśla Jesper Ericsson, kurator numizmatyki z The Hunterian. Wiadomo, że MacIain podróżował w młodości do Rzymu i Paryża, dlatego część monet może stanowić pamiątki tych wydarzeń. Jak dodaje doktorant Edward Stewart, na stanowisku znaleziono także przedmioty codziennego użytku, w tym przęśliki, widły czy szpilkę do ubrania. Dzięki temu dowiadujemy się czegoś o życiu z tego okresu. « powrót do artykułu
  13. Pojawienie się pierwszych miast doprowadziło do znacznego zwiększenia przypadków przemocy pomiędzy ich mieszkańcami, informują naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu w Tybindze i Uniwersytetu w Barcelonie. Arkadiusz Sołtysiak, Joerg Baten i Giacomo Benati przeanalizowali ponad 3500 czaszek z Bliskiego Wschodu, pochodzących z okresu od 12 000 do 400 lat przed naszą erą. Szukali na nich śladów celowych urazów. I wykazali, że gdy w Mezopotamii i na Bliskim Wschodzie zaczęły powstawać pierwsze miasta, znacząco zwiększyła się liczba przypadków przemocy. Tysiące lat później, we wczesnej i środkowej epoce brązu, dzięki wprowadzaniu praw, rozwojowi kultury i handlu, przemoc była coraz mniej powszechna. Uczeni przyjrzeli się 3539 szkieletom z obszaru obejmującego dzisiejszy Iran, Irak, Jordanię, Syrię, Liban, Izrael i Turcję. Badane szkielety należały do osób, które zmarły pomiędzy 12 000 a 400 lat przed Chrystusem. To okres wielkich zmian w dziejach ludzkości. Pojawiło się rolnictwo, ludzie zaczęli porzucać koczowniczy tryb życia, z czasem powstawały pierwsze miasta i państwa. Poziom przemocy międzyludzkiej, na przykład morderstw, osiągnął swój szczyt pomiędzy rokiem 4500 a 3300 p.n.e., a następnie spadał przez kolejnych 2000 lat, mówi Joerg Baten z Uniwersytetu w Tybindze. Później, wraz z nadejściem kryzysu klimatycznego, rosnącymi nierównościami i upadkiem ważnych państw w okresie późnej epoki brązu i wczesnej epoki żelaza (1500–400 p.n.e.) ponownie obserwujemy wzrost przypadków przemocy, dodaje uczony. Dotychczas w nauce dominowały dwa poglądy na temat historii przemocy wśród H. sapiens. Wedle jednego z nich od czasów łowców-zbieraczy ma miejsce stopniowe zmniejszanie się przemocy wśród ludzi. Wedle drugiego, to rozwój miast i scentralizowanych państw napędza wojny i masową przemoc, z którymi ciągle mamy do czynienia. Tymczasem badania naukowców z Warszawy, Tybingi i Barcelony pokazują, że obraz ten jest bardziej zróżnicowany. Sołtysiak, Baten i Benati uważają, że za wzrost przemocy w 5. i 4. tysiącleciu przed naszą erą odpowiada gromadzenie się ludzi w pierwszych słabo zorganizowanych miastach. Przemoc zaczęła się zmniejszać, gdy powstały systemy prawne, centralnie kontrolowane armie oraz instytucje religijne. Do jej zmniejszenia przyczynił się też handel, którego rozwój pomagał kompensował niedobory występujące na konkretnych obszarach. Jednak około 1200 roku p.n.e. doszło do upadku wielu państw, na co nałożyły się też zmiany klimatyczne. To doprowadziło do niedoborów, zwiększenia nierówności oraz fal migracji, co z kolei miało swoje konsekwencje w postaci ponownego wzrostu liczby aktów przemocy pomiędzy ludźmi. « powrót do artykułu
  14. Singapur jest jednym z tych krajów, w których obowiązują najbardziej restrykcyjne przepisy zakazujące palenia tytoniu. W 2013 roku zakaz taki rozszerzono na wszystkie wspólne przestrzenie w blokach mieszkalnych, zadaszone przejścia i chodniki. Zakazano też palenia pod mostami i w promieniu 5 metrów od przystanków autobusowych. Trzy lata później zakazano palenia w parkach, a w roku 2017 w instytucjach edukacyjnych, autobusach i taksówkach. Okazało się, że zakazy takie mogły zapobiec nawet 20 000 ataków serca. Palenie papierosów jest drugą, po wysokim ciśnieniu, najpowszechniejszą przyczyną zgonów na świecie. Szacuje się, że w 2019 roku tytoń zabił 10,8 miliona osób, z czego 1,3 miliona stanowiły ofiary biernego palenia. Wiele krajów od lat stopniowo wprowadza różnego typu zakazy, których celem jest ograniczenie palenia tytoniu. Singapur wyróżnia najbardziej konsekwentna i restrykcyjna polityka w tym zakresie, obejmująca edukację, pomoc w rzuceniu palenia, opodatkowanie, zakazy oraz ich egzekwowanie. Jak informuje miejscowe Ministerstwo Zdrowia, w latach 2010-2020 odsetek palących obywateli Singapuru spadł z 13,9 do 10,1 procent. Ze względu na kompleksową politykę antytytoniową naukowcy uznali, że Singapur odpowiednim krajem, na podstawie którego można zbadać skutki polityki antytytoniowej dla zdrowia publicznego. Co prawda w wielu innych krajach również istnieją przepisy zakazujące palenia, jednak przeważnie są one ograniczone do zamkniętych przestrzeni lub też słabo egzekwowane. W Singapurze zakazy obejmują też otwarte przestrzenie wspólne, za ich naruszenie grożą wysokie grzywny, a prawo jest egzekwowane, o czym świadczy na przykład ponad 18 500 mandatów nałożonych w samym tylko 2020 roku. Grupa naukowców postanowiła przeanalizować comiesięczne dane dotyczące ataków serca wśród mieszkańców Singapuru i porównała okresy sprzed wprowadzenia zakazów z tymi po ich wprowadzeniu. Z analiz wynika, że na zakazach najbardziej skorzystali mężczyźni powyżej 65. roku życia. To w tej grupie zauważono największy spadek liczby ataków serca po rozszerzeniu miejsc, w których nie wolno palić tytoniu. Przed rozszerzeniem zakazu palenia w roku 2013 odsetek ataków serca u osób powyżej 65. roku życia był około 10-krotnie wyższy niż u osób młodszych, a starsi mężczyźni byli niemal dwukrotnie bardziej narażeni na atak serca niż starsze kobiety. Ponadto każdego miesiąca przed rokiem 2013 liczba ataków serca rosła w tempie 0,9 na milion. Autorzy analizy zauważyli również, że wśród osób powyżej 65. roku życia doszło do 15-krotnie większego spadku ryzyka ataku serca niż u osób młodszych (5,9 na milion wobec 0,4 na milion). Potencjalnie oznacza to, że w grupie 65+ uniknięto 19 591 przypadków ataku serca, a w grupie poniżej 65. roku życia – 1325 takich wydarzeń. Co jednak interesujące, spadek liczby ataków serca miał miejsce jedynie po roku 2013. Nie zauważono, by rozszerzenie zakazu wprowadzone w roku 2016 i 2017 również przyniosło taką korzyść. Autorzy badań przyznają, że ich to zaskoczyło. Nie wykluczają, że za zjawisko takie odpowiada fakt, że w międzyczasie wzrosła średnia wieku mieszkańców Singapuru, a w szpitalach zaczęto stosować udoskonalone testy, które pozwoliły na wcześniejsze wykrywanie ryzyka zawału. Autorzy badań przyznają, że opierali się jedynie na korelacji, nie są więc w stanie wskazać związku przyczynowo-skutkowego. Zauważają, że na zmniejszenie liczby ataków serca mogły wpłynąć też inne czynniki, jak np. większa ilość pieniędzy do dyspozycji wśród mieszkańców, którzy w związku z zakazami ograniczyli palenie, pogoda czy jakość powietrza. « powrót do artykułu
  15. Royal Albert Memorial Museum (RAMM) pochwaliło się zakupem wyjątkowego złotego pierścienia pochodzącego z czasów anglosaskich. Świetnie zachowany zabytek został znaleziony za pomocą wykrywacza metali. Przedstawiciele RAMM oświadczyli, że jest to przykład fascynującej różnorodności anglosaskiej kultury w Devon. Na terenie Devon bardzo rzadko znajduje się tego typu zabytki. Od roku 1970 do muzeów trafiło zaledwie 18 anglosaskich metalowych przedmiotów znalezionych w Devon. Dotychczas znaleziono przede wszystkim zapinki do ubrań, fragmenty końskich uprzęży oraz metalową zawieszkę na pochwę miecza, pierścień i emaliowany element misy lub mebla. Teraz dołączy do nich pierścień z Wembworthy. Zabytek jest tak mały, że prawdopodobnie został wykonany dla drobnej kobiety lub dziecka. Ozdobiono go niezwykle interesującym wzorem przedstawiającym splątane zwierzęta. RAMM ma zamiar, we współpracy z Digital Humanities Lab na University of Exeter stworzyć trójwymiarowe skany pierścienia. Na razie jednak muzeum jest niezwykle zadowolone z nowego nabytku. Jego zakup był możliwy dzięki dofinansowaniu przez fundacje, organizację Friends of RAMM oraz prywatnych darczyńców. Zgodnie z brytyjskim prawem znalazca przedmiotu, co do którego istnieje podejrzenie, że może być „skarbem” ma obowiązek zawiadomić o tym odpowiednie władze. Jako „skarb” definiuje się, między innymi, przedmiot mający co najmniej 300 lat, zawierający metale, w którym co najmniej 10% wagowo stanowią metale szlachetne. Pierścień z Wembworthy jest więc „skarbem”. Przedmiot taki przechodzi na własność państwa, a zajmujący się tym urzędnik wysyła zapytania do muzeów, czy są zainteresowane jego zakupem. Jeśli któreś wyrazi taką chęć, niezależny ekspert wycenia przedmiot, a państwowy urzędnik ma obowiązek poinformowania o tym zarówno znalazcę przedmiotu, jak i inne zainteresowane osoby, na przykład właściciela ziemi, na której „skarb” znaleziono. To właśnie te osoby otrzymują pieniądze. Jeśli jednak żadne muzeum nie jest zainteresowane przedmiotem i również państwo nie chce go zatrzymać, zostaje on zwrócony znalazcy. « powrót do artykułu
  16. Badania laboratoryjne są jednym z elementów profilaktyki zdrowia, której nie warto zaniedbywać, jeśli zależy nam długim i zdrowym życiu. Jednym z podstawowych badań laboratoryjnych, które wykonuje się zarówno w profilaktyce zdrowia, jak i diagnostyce wybranych schorzeń, jest badanie ogólne moczu. Dowiedz się, na czym polega, kiedy warto rozważyć jego wykonanie, a także jak prawidłowo przygotować próbkę moczu do badania. Sprawdź, gdzie możesz wykonać badanie ogólne moczu. Na czym polega badanie ogólne moczu? Badanie ogólne moczu to jedno z najczęściej wykonywanych badań laboratoryjnych. Wykonuje się je w celu dokonania oceny funkcjonowania układu moczowego. Badanie umożliwia też pośrednią ocenę pracy innych układów i narządów. Może być wykonywane zarówno w ramach profilaktyki zdrowia, jak i podczas diagnostyki przyczyn dolegliwości występujących u pacjenta. Badanie ogólne moczu umożliwia wykrycie m.in. chorób układu moczowego i nerek, a pośrednio także chorób metabolicznych i innych schorzeń, np. cukrzycy, chorób wątroby. Parametry, które są brane pod uwagę podczas analizy próbki moczu w laboratorium, to: cechy fizyczne moczu, takie jak barwa, przejrzystość, ciężar właściwy; obecność w moczu glukozy, białka, ciał ketonowych, kropli tłuszczu, bilirubiny i urobilinogenu; obecność elementów upostaciowionych, czyli erytrocytów, leukocytów, bakterii, pasm śluzu, kryształów. Kiedy zdecydować się na badanie ogólne moczu? Badanie ogólne moczu należy do podstawowych badań profilaktycznych, dlatego każda dorosła osoba powinna rozważyć jego regularne wykonywanie. Zalecana częstotliwość to raz do roku. Należy pamiętać o tym, aby wyniki badania ogólnego moczu oraz innych badań profilaktycznych zawsze konsultować z lekarzem. Badanie ogólne moczu jest wskazane także w przypadku pewnych dolegliwości, które mogą świadczyć o schorzeniach układu moczowo-płciowego. Warto rozważyć je w przypadku: bólów brzucha; bólów okolic odcinka lędźwiowego kręgosłupa; obecności krwi w moczu; nieprawidłowości podczas oddawania moczu, np. bólu lub częstomoczu. Badanie to wykonuje się także kontrolnie u kobiet w ciąży oraz pacjentów przyjmowanych do szpitala i zakwalifikowanych do operacji. Kiedy wykonuje się badanie osadu moczu? Ocena osadu moczu to mikroskopijna analiza próbki, w której wcześniej stwierdzono zmiany barwy, zmętnienie, ciężar właściwy powyżej 1,030, pH powyżej 7,5 czy obecność glukozy, białka, krwi, czy bakterii. Bez względu na wynik badania ogólnego moczu osad wykonuje się zawsze u dzieci poniżej 5. roku życia i kobiet w ciąży. Gdzie wykonać badanie ogólne moczu? Badanie ogólne moczu jest łatwo dostępnym badaniem. W celu jego wykonania możesz udać się m.in. do najbliższego Punktu Pobrań ALAB laboratoria (obecnie w niemal całej Polsce znajduje się ich ponad 600, dzięki czemu wielu mieszkańców kraju ma ułatwiony dostęp do diagnostyki laboratoryjnej). Na badanie możesz umówić się wygodnie przez internet na stronie ALAB laboratoria. Odbiór wyników również możliwy jest online. Prawidłowe przygotowanie próbki moczu do badania Próbkę moczu należy oddać do specjalnego pojemnika z apteki lub zestawu, który można odebrać w Punktach Pobrań ALAB laboratoria. Na dzień przed pobraniem moczu należy unikać intensywnego wysiłku fizycznego oraz stosunków płciowych. Kobiety nie powinny wykonywać badania podczas menstruacji. Mocz do badania powinien pochodzić z tzw. środkowego strumienia. Oznacza to, że pierwszą niewielką ilość porannego moczu należy oddać do toalety, kolejne 50–100 ml do pojemnika, a końcówkę ponownie do toalety. Próbkę moczu należy dostarczyć do laboratorium niezwłocznie po jej przygotowaniu. Jeśli nie jest to możliwe, może być przechowywana w lodówce przez około 2–3 godziny. « powrót do artykułu
  17. Za dwa lata na Księżycu ma wylądować Artemis III, pierwsza od ponad 50 lat załogowa misja na Srebrnym Globie. Jej członkowie będą ubrani w skafandry, które – na zlecenie NASA – ma dostarczyć prywatna firma Axiom Space. Prototyp kombinezonu zaprezentowano 15 marca bieżącego roku. A teraz dowiadujemy się, że ostateczna wersja zostanie przygotowana we współpracy z jednym z najbardziej znanych domów mody, Prada. Jesteśmy niezwykle podekscytowani współpracą z Pradą przy projektowaniu kombinezonu AxEMU (Axiom estravehicular mobility unit), stwierdził dyrektor Axiom Space, Michael Sufferdini. Podkreślił olbrzymie doświadczenie Prady związane z obróbką surowych materiałów, technikami produkcyjnymi, a przede wszystkim innowacyjne podejście do projektowania. Przedstawiciele obu firm stwierdzili, że AxEMU nie tylko będzie chronił astronautów przed środowiskiem poza pojazdem kosmicznym, ale zapewni im też zaawansowane możliwości eksploracji, życia i pracy na powierzchni Księżyca. Firma Axiom Space to prywatne amerykańskie przedsiębiorstwo działające na rynku kosmicznym. W ubiegłym roku zorganizowało ono pierwszą komercyjną załogową wyprawę na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Dotychczas firma przeprowadziła dwie takie misje, a kolejne dwie planowane są na przyszły rok. Przedsiębiorstwo zapowiada, że w 2025 roku uruchomi własną stację kosmiczną. Jeśli dotrzyma słowa, będzie to pierwsza w historii komercyjna stacja kosmiczna. Axiom Space podpisała też z NASA umowę na budowę i dołączenie do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej czterech dodatkowych modułów. Gdy misja MSK zostanie zakończona, moduły te mają wejść w skład prywatnej stacji kosmicznej. Axiom Space zatrudnia około 800 osób, w tym byłych astronautów i dyrektora NASA. « powrót do artykułu
  18. W pierścieniach drzew z francuskich Alp zauważono, że przed 14 300 laty doszło do gwałtownego wzrostu ilości radioaktywnej formy węgla, C-14. To ślad po największej znanej nam burzy słonecznej. Gdyby obecnie na Słońcu doszło do takiej burzy, miałoby to katastrofalne skutki dla naszej cywilizacji. Burza taka zniszczyłaby satelity komunikacyjne i nawigacyjne oraz spowodowała masowe uszkodzenia sieci elektroenergetycznych oraz internetu. O wynikach badań przeprowadzonych przez brytyjsko-francuski zespół naukowy, możemy przeczytać w Philosophical Transactions of the Royal Society A. Mathematical, Physical and Engineering Sciences. Ich autorzy przeanalizowali poziom radiowęgla w pozostałościach częściowo sfosylizowanych drzew znalezionych na zniszczonym erozją brzegu rzeki Drouzet w pobliżu Gap. Zauważyli, że dokładnie 14 300 lat temu nagle wzrósł poziom C-14. Po porównaniu go do poziomu berylu, naukowcy doszli do wniosku, że wzrost ilości węgla spowodowany był olbrzymią burzą na Słońcu. Radiowęgiel bez przerwy powstaje w górnych warstwach atmosfery w wyniku reakcji łańcuchowych zapoczątkowywanych przez promieniowanie kosmiczne. W ostatnich latach naukowcy zauważyli, że ekstremalne zjawiska na Słońcu, takie jak rozbłyski i koronalne wyrzuty masy, mogą prowadzić do nagłych krótkotrwałych wzrostów ilości energetycznych cząstek, które skutkują znaczącymi wzrostami ilości radiowęgla na przestrzeni zaledwie jednego roku, mówi główny autor badań, profesor Edouard Bard z Collège de France i CEREGE. Burza słoneczna, której ślady pozostały w pierścieniach drzew, sprowadziłaby katastrofę na współczesną cywilizację opartą na technologii. Już przed kilkunastu laty amerykańskie Narodowe Akademie Nauk opublikowały raport dotyczący ewentualnych skutków olbrzymiego koronalnego wyrzutu masy, który zostałby skierowany w stronę Ziemi. Takie wydarzenie spowodowałoby poważne perturbacje w polu magnetycznym planety, co z kolei wywołałoby przepływ dodatkowej energii w sieciach energetycznych. Nie są one przygotowane na tak gwałtowne zmiany. Omawiając ten raport, pisaliśmy, że mogłoby dojść do stopienia rdzeni w stacjach transformatorowych i pozbawienia prądu wszystkich odbiorców. Autorzy raportu stwierdzili, że gwałtowny koronalny wyrzut masy mógłby uszkodzić 300 kluczowych transformatorów w USA. W ciągu 90 sekund ponad 130 milionów osób zostałoby pozbawionych prądu. Mieszkańcy wieżowców natychmiast straciliby dostęp do wody pitnej. Reszta mogłaby z niej korzystać jeszcze przez około 12 godzin. Stanęłyby pociągi i metro. Z półek sklepowych błyskawiczne zniknęłaby żywność, gdyż ciężarówki mogłyby dostarczać zaopatrzenie dopóty, dopóki miałyby paliwo w zbiornikach. Pompy na stacjach benzynowych też działają na prąd. Po około 72 godzinach skończyłoby się paliwo w generatorach prądu. Wówczas stanęłyby szpitale. Najbardziej jednak przerażającą informacją jest ta, iż taki stan mógłby trwać całymi miesiącami lub latami. Uszkodzonych transformatorów nie można naprawić, trzeba je wymienić. To zajmuje zespołowi specjalistów co najmniej tydzień. Z kolei duże zakłady energetyczne mają na podorędziu nie więcej niż 2 grupy odpowiednio przeszkolonych ekspertów. Nawet jeśli część transformatorów zostałaby dość szybko naprawiona, nie wiadomo, czy w sieciach byłby prąd. Większość rurociągów pracuje bowiem dzięki energii elektrycznej. Bez sprawnego transportu w ciągu kilku tygodni również i elektrowniom węglowym skończyłyby się zapasy. Sytuacji nie zmieniłyby też elektrownie atomowe. Są one zaprojektowane tak, by automatycznie wyłączały się w przypadku poważnych awarii sieci energetycznych. Ich uruchomienie nie jest możliwe przed usunięciem awarii. O tym, że to nie tylko teoretyczne rozważania, świadczy chociażby fakt, że w marcu 1989 roku burza na Słońcu na 9 godzin pozbawiła prądu 6 milionów Kanadyjczyków. Z kolei najpotężniejszym tego typu zjawiskiem, jakie zachowało się w ludzkiej pamięci, było tzw. wydarzenie Carringtona z 1859 roku. Kilkanaście godzin po tym, jak astronom Richard Carrington zaobserwował dwa potężne rozbłyski na Słońcu, Ziemię zalało światło zórz polarnych. Przestały działać telegrafy, doszło do pożarów drewnianych budynków stacji telegraficznych, a w Ameryce Północnej, gdzie była noc, ludzie mogli bez przeszkód czytać gazety. Igły kompasów poruszały się w sposób niekontrolowany, a zorze polarne było widać nawet w Kolumbii. Obecnie ucierpiałyby nie tylko sieci elektromagnetyczne, ale również łączność internetowa. Na szczególne niebezpieczeństwo narażone byłyby kable podmorskie, a konkretnie zainstalowane w nich wzmacniacze oraz ich uziemienia. Więc nawet gdy już uda się przywrócić zasilanie, problemem będzie funkcjonowanie globalnego internetu, bo naprawić trzeba będzie dziesiątki tysięcy kilometrów kabli. Bezpośrednie pomiary aktywności Słońca za pomocą instrumentów naukowych ludzkość rozpoczęła dopiero w XVII wieku od liczenia plam słonecznych. Obecnie mamy dane z obserwatoriów naziemnych, teleskopów kosmicznych i satelitów. To jednak nie wystarczy, gdyż pozwala na zanotowanie aktywności Słońca na przestrzeni ostatnich kilkuset lat. Badania radiowęgla w pierścieniach drzew, w połączeniu z badaniem berylu w rdzeniach lodowych to najlepszy sposób na poznanie zachowania naszej gwiazdy w bardziej odległej przeszłości, mówi profesor Bard. « powrót do artykułu
  19. W 2019 r. podczas ekspedycji speleologicznej do Sima de Marcenejas w północnej Hiszpanii odkryto czaszkę, na której widnieją ślady urazów - prawdopodobnie odniesionych w czasie walki - oraz, jak przypuszczają naukowcy, oponiaka. To pierwszy znany nam przypadek starożytnego oponiaka z Półwyspu Iberyjskiego. Artykuł hiszpańskiego zespołu na ten temat ukazał się w piśmie Virtual Archaeology Review. Czaszka datuje się na III-V w. n.e. (258-409 r.). Należała do mężczyzny, który w chwili śmierci miał ok. 30-40 lat. Czaszkę odkryli w lutym 2019 r. speleolodzy z grup Gaem, Takomano, Geoda, Flash i A.E.Get. Po przeanalizowaniu zebranego materiału zdecydowano, by drugi zespół eksploracyjny zajął się jej zlokalizowaniem i wydobyciem. Na miejscu okazało się, że leży ona w niewielkim zbiorniku wodnym. Po przetransportowaniu do Centro Nacional de Investigación sobre la Evolución Humana (CENIEH) czaszką zajęli się specjaliści z Laboratorio de Conservación y Restauración. Celem badań było ustalenie, na jakie choroby mógł cierpieć zmarły. Przeprowadzono m.in. mikrotomografię (CMT). Jak podkreślają naukowcy, zasadniczo CMT pozwoliła na wirtualną autopsję. Dzięki uzyskanym zdjęciom można było stworzyć model 3D. Wykryto 4 urazy (ślady gojenia wskazują, że powstały przed śmiercią). Trzy znajdowały się po zewnętrznej stronie czaszki, a jeden wewnątrz. Co istotne, zewnętrzne były zlokalizowane na górze głowy, powyżej linii kapeluszowej. Umiejscowienie takie nie jest typowe dla urazów spowodowanych przez wypadki, można więc wnioskować, że zadano je celowo w czasie walki. Najpoważniejsze obrażenie (L2) wykazuje cechy urazu zadanego za pomocą tępego narzędzia. Uraz L3 powstał zaś w wyniku uderzenia ostrym narzędziem. L4 mógł zostać natomiast wywołany narzędziem tępym lub ostrym. Czwarta zmiana znajduje się wewnątrz czaszki. Po przeanalizowaniu jej cech i porównaniu z różnymi procesami chorobowymi, w tym z infekcją, chorobami metabolicznymi bądź genetycznymi oraz nowotworami, uczeni doszli do wniosku, że prawdopodobnie ma ona związek z oponiakiem. [...] Odkrycie to daje nam wgląd w stan zdrowia dawnych populacji i rodzi fundamentalne pytanie o zdolność jednostki do przeżycia różnych chorób/zdarzeń i późniejszą jakość życia - podkreśla główny autor artykułu Daniel Rodríguez-Iglesias. « powrót do artykułu
  20. W miarę wzrostu globalnych temperatur drzewa będą emitowały więcej izoprenu, który pogorszy jakość powietrza, wynika z badań przeprowadzonych na Michigan State University. Do takich wniosków doszedł zespół profesora Toma Sharkeya z Plant Resilience Institute na MSU. Naukowcy zauważyli, że w wyższych temperaturach drzewa takie jak dąb czy topola wydzielają więcej izoprenu. Mało kto słyszał o tym związku, tymczasem jest to drugi pod względem emisji węglowodór trafiający do atmosfery. Pierwszym jest emitowany przez człowieka metan. Sharkey bada izopren od lat 70., kiedy był jeszcze doktorantem. Rośliny emitują ten związek, gdyż pozwala on im radzić sobie z wysoką temperaturą i szkodnikami. Problem w tym, że izopren, łącząc się z zanieczyszczeniami emitowanymi przez człowieka, znacznie pogarsza jakość powietrza. Mamy tutaj do czynienia z pewnym paradoksem, który powoduje, że powietrze w mieście może być mniej szkodliwe niż powietrze w lesie. Jeśli bowiem wiatr wieje od strony miasta w stronę lasu, unosi ze sobą tlenki azotu emitowane przez elektrownie węglowe i pojazdy silnikowe. Tlenki te trafiając do lasu wchodzą w reakcję z izoprenem, tworząc szkodliwe i dla roślin, i dla ludzi, aerozole, ozon i inne związki chemiczne. Sharkey prowadził ostatnio badania nad lepszym zrozumieniem procesów molekularnych, które rośliny wykorzystują do wytwarzania izoprenu. Naukowców szczególnie interesowała odpowiedź na pytanie, czy środowisko wpływa na te procesy. Skupili się zaś przede wszystkim na wpływie zmian klimatu na wytwarzanie izoprenu. Już wcześniej widziano, że niektóre rośliny wytwarzają izopren w ramach procesu fotosyntezy. Wiedziano też, że zachodzące zmiany mają znoszący się wpływ na ilość produkowanego izoprenu. Z jednej powiem strony wzrost stężenia CO2 w atmosferze powoduje, że rośliny wytwarzają mniej izoprenu, ale wzrost temperatury zwiększał jego produkcję. Zespół Sharkeya chciał się dowiedzieć, które z tych zjawisk wygra w sytuacji, gdy stężenie CO2 nadal będzie rosło i rosły będą też temperatury. Przyjrzeliśmy się mechanizmom regulującym biosyntezę izoprenu w warunkach wysokiego stężenia dwutlenku węgla. Naukowcy od dawna próbowali znaleźć odpowiedź na to pytanie. W końcu się udało, mówi główna autorka artykułu, doktor Abira Sahu. Kluczowym elementem naszej pracy jest zidentyfikowanie konkretnej reakcji, która jest spowalniana przez dwutlenek węgla. Dzięki temu mogliśmy stwierdzić, że temperatura wygra z CO2. Zanim temperatura na zewnątrz sięgnie 35 stopni Celsjusza, CO2 przestaje odgrywać jakikolwiek wpływ. Izopren jest wytwarzany w szaleńczym tempie, mówi Sharkey. Podczas eksperymentów prowadzonych na topolach naukowcy zauważyli też, że gdy liść doświadcza wzrostu temperatury o 10 stopni Celsjusza, emisja izoprenu rośnie ponad 10-krotnie. Dokonane odkrycie można już teraz wykorzystać w praktyce. Chociażby w ten sposób, by w miastach sadzić te gatunki drzew, które emitują mniej izoprenu. Jeśli jednak naprawdę chcemy zapobiec pogarszaniu się jakości powietrza, którym oddychamy, powinniśmy znacząco zmniejszyć emisję tlenków azotu. Wiatr wiejący od strony terenów leśnych w stronę miast będzie bowiem niósł ze sobą izopren, który wejdzie w reakcje ze spalinami, co pogorszy jakość powietrza w mieście. « powrót do artykułu
  21. Niechęć do jedzenia mięsa może być motywowana nie tylko względami etycznymi czy medycznymi, ale może mieć również podłoże genetyczne, informują naukowcy z Wydziału Medycyny Northwestern University. Jak zauważa jeden z autorów badań, profesor Nabeel Yaseen, dotychczas nikt nie odpowiedział na pytanie, czy każdy człowiek jest w stanie powstrzymać się od jedzenia mięsa przez dłuższy czas. Z prowadzonych dotychczas badań wynika, że znaczna część ludzi, którzy uważają się za wegetarian, je mięso ryb, drobiu czy czerwone mięso. Dlatego też Yaseen i jego zespół uważają, że czynniki środowiskowe lub biologiczne mogą w wielu przypadkach odgrywać silniejszą rolę niż chęć trzymania się diety. Wydaje się, że więcej osób chciałoby być wegetarianami niż naprawdę nimi jest. Sądzimy, że dzieje się tak, bo mamy coś wdrukowanego, czego nie bierzemy pod uwagę, stwierdzili autorzy badań. Postanowili więc skupić się na kwestii genetycznej. W tym celu przebadali genomy 5324 wegetarian – ludzi, którzy nie jedzą żadnego mięsa – a grupę kontrolną stanowiło 329 455 osób. Wszyscy badani należeli do rasy białej (kaukaskiej). Naukowcy chcieli mieć bowiem homogeniczną próbkę badanych, bez potrzeby uwzględniania różnic pomiędzy rasami. Analizy wykazały, że istnieją trzy geny silnie powiązane z wegetarianizmem oraz 31 genów, które mogą mieć związek z niejedzeniem mięsa. Część z tych genów – w tym dwa (NPC1 i RMC1) ze wspomnianych trzech – jest powiązanych z metabolizmem tłuszczów i/lub funkcjonowaniem mózgu. Jedną z zasadniczych różnic pomiędzy pokarmem roślinnym a zwierzęcym są złożone lipidy. Być może to właśnie lipidy obecne w mięsie są tym, czego niektórzy ludzie potrzebują. A być może ludzie, którzy posiadają geny promujące wegetarianizm, potrafią samodzielnie syntetyzować te lipidy. Jednak w tej chwili to czysta spekulacja i potrzeba więcej badań, by lepiej zrozumieć fizjologię wegetarianizmu, mówi Yaseen. Przez wieki główną motywacją dla stosowania diety wegetariańskiej były względy religijne i moralne. W ostatnich dziesięcioleciach nauka dostarczyła dowodów, że dieta taka jest zdrowsza niż dieta oparta na mięsie, zatem wiele osób zaczęło przechodzić na wegetarianizm z powodów zdrowotnych. Mimo to wegetarianie stanowią mniejszość wśród ludzi. Szacuje się na przykład, że w USA mięsa nie je 3–4 procent populacji. W Wielkiej Brytanii jest to 2,3% dorosłych i 1,9% dzieci. Yaseen uważa, że jedną z przyczyn stojących za wyborami dietetycznymi – oprócz kwestii kulturowych, przyzwyczajeń, wychowania czy smaku – mogą być kwestie związane z metabolizmem. Na przykład próbowane po raz pierwszy kawa czy alkohol nie smakują większość osób. Z czasem jednak ludzie zaczynają doceniać to, jak się po nich czują i z ochotą po oba napoje sięgają. Myślę, że z mięsem może być podobnie. Być może posiada ono pewien składnik, ja uważam, że chodzi o tłuszcze, który powoduje, iż zaczynamy go pożądać, dodaje uczony. Badacze stwierdzili, że o ile względy religijne i moralne odgrywają dużą rolę przy przejściu na wegetarianizm, to o sukcesie tego postanowienia – długotrwałym trzymaniu się diety wegetariańskiej – decydują względy genetyczne. Mamy nadzieję, że przyszłe badania lepiej opiszą różnice pomiędzy wegetarianami a nie wegetarianami. To pozwoliłoby z jednej strony na opracowanie spersonalizowanych diet, z drugiej zaś na stworzenie lepszych substytutów mięsa, dodają. « powrót do artykułu
  22. W dzisiejszym świecie, w którym czas jest cenny i precyzja odgrywa kluczową rolę, zegarek stał się nie tylko narzędziem do mierzenia czasu, ale także wyrazem osobistego stylu i prestiżu. Jednym z kluczowych rodzajów zegarków jest zegarek kwarcowy, który znacząco wpłynął na sposób, w jaki mierzymy czas. W tym artykule przyjrzymy się temu, co oznacza, że zegarek jest kwarcowy oraz dlaczego jest to jeden z najbardziej popularnych rodzajów zegarków na świecie. Zegarek kwarcowy - definicja Zegarek kwarcowy jest rodzajem zegarka, który wykorzystuje kwarc jako element regulujący pracę mechanizmu czasomierza. Kwarc to minerał o bardzo regularnej strukturze krystalicznej, który ma zdolność do generowania dokładnych impulsów elektrycznych przy niewielkim napięciu. To właśnie na tej zasadzie działa zegarek kwarcowy. Jak działa zegarek kwarcowy? Podstawowym elementem zegarka kwarcowego jest kwarcowy oscylator. Wewnątrz zegarka znajduje się cienka płytka krystaliczna kwarcu, która jest napięta w odpowiedni sposób. Gdy napięcie jest na nią podawane, kwarc zaczyna drgać z bardzo stałą częstotliwością. Te drgania są przekształcane na impulsy elektryczne, które napędzają ruchome elementy zegara. Centralnym punktem zegarka kwarcowego jest układ scalony (IC - Integrated Circuit), który jest odpowiedzialny za kontrolowanie impulsów elektrycznych, dzięki którym wskazówki zegara poruszają się w odpowiedni sposób. IC to swoisty mózg zegarka, który dba o zachowanie precyzji wskazań czasu. Zalety zegarków kwarcowych Dokładność: Zegarki kwarcowe są znane ze swojej niezawodnej dokładności. Dzięki stałej częstotliwości drgań kwarcu, zegarek kwarcowy może utrzymywać bardzo precyzyjny czas. Trwałość baterii: Baterie w zegarkach kwarcowych zwykle wytrzymują wiele lat, co oznacza, że nie trzeba martwić się o ich wymianę często. Niski koszt serwisu: Zegarki kwarcowe rzadko wymagają kosztownych napraw, co oznacza, że są stosunkowo tanie w utrzymaniu. Mniejsza wrażliwość na warunki środowiskowe: Zegarki kwarcowe są mniej podatne na wpływ temperatury i pola magnetyczne niż ich mechaniczne odpowiedniki. Minusy zegarków kwarcowych Zasilanie baterią: Zegarki kwarcowe zasilane są baterią, co oznacza, że konieczna jest ich wymiana co kilka lat. Jest to dodatkowy koszt i niedogodność, zwłaszcza jeśli bateria wyczerpie się w niewłaściwym momencie. Skomplikowane naprawy: W przypadku uszkodzenia zegarka kwarcowego, naprawa może być skomplikowana i kosztowna. Naprawa komponentów elektronicznych i wymiana modułu kwarcowego może być trudniejsza i droższa niż naprawa mechanizmu w zegarku mechanicznym Wpływ na środowisko: Produkcja i utylizacja baterii zegarków kwarcowych może wpływać negatywnie na środowisko. Baterie często zawierają szkodliwe substancje chemiczne, które mogą zanieczyszczać glebę i wodę po ich wyrzuceniu. Podsumowując, zegarek kwarcowy to nie tylko narzędzie do mierzenia czasu, ale także symbol niezawodności i precyzji. Dzięki technologii kwarcowej, te zegarki utrzymują bardzo dokładny czas i są niezwykle trwałe. Jeśli szukasz zegarka, który nie tylko będzie Cię informował o biegnącym czasie, ale także będzie odzwierciedlał Twój osobisty styl, zegarek kwarcowy może być doskonałym wyborem Jeśli jesteś zainteresowany zakupem zegarka kwarcowego, warto odwiedzić sklep internetowy Zegarownia. Jest to renomowany sklep z zegarkami, który oferuje szeroki wybór zegarków kwarcowych od znanych marek. « powrót do artykułu
  23. Uczestnicy słynnego eksperymentu Milgrama tak bardzo ulegali autorytetowi prowadzącego, że byli w stanie na jego polecenie zadawać silny ból innemu człowiekowi. Takie bezwzględne bezrefleksyjne posłuszeństwo może prowadzić do zbrodni. Naukowcy z Uniwersytetu SWPS powtórzyli eksperyment Milgrama, ale prowadzącym był robot. Okazało się, że ludzie są skłonni podporządkować się poleceniom robota i na jego rozkaz krzywdzić innych. W latach 60. XX wieku amerykański psycholog Stanley Milgram, zastanawiając się nad przyczynami, dla których ludzie w czasie II wojny światowej wykonywali zbrodnicze rozkazy, przeprowadził eksperyment, którego celem było wykazanie, na ile H. sapiens ma skłonność do ulegania autorytetom. Osobom, które brały udział w eksperymencie powiedziano, że jego celem jest zbadanie wpływu kar na skuteczność uczenia się. W eksperymencie brał udział uczestnik-nauczyciel oraz uczeń. Eksperymentator zaś kazał nauczycielowi karać ucznia aplikując mu coraz silniejszy wstrząs elektryczny. Uczeń, którym była podstawiona osoba, w rzeczywistości nie był rażonym prądem (ale uczestnik-nauczyciel o tym nie wiedział), jednak w odpowiedzi na rzekomo podawane napięcie elektryczne, krzyczał z bólu. Eksperyment wykazał, że aż 62% uczestników – ulegając autorytetowi eksperymentatora – nacisnęło w końcu na generatorze przycisk 450 V, czyli najwyższy. Naukowcy z Uniwersytetu SWPS postanowili sprawdzić, czy ludzie będą równie posłuszni robotowi, jak innemu człowiekowi. Przeniesienie różnych funkcji nadzoru i podejmowania decyzji na robota budzi jednak szczególnie silne emocje, ponieważ wiąże się z różnymi zagrożeniami etycznymi i moralnymi. Pojawia się pytanie, czy wspomniane wyżej posłuszeństwo wykazywane przez badanych zgodnie z paradygmatem Milgrama nadal występowałoby, gdyby to robot (zamiast człowieka, tj. profesora uczelni) kazał uczestnikom zadać elektrowstrząsy innej osobie? Celem naszego badania było udzielenie odpowiedzi na to pytanie, mówi doktor Konrad Maj. Doktor Maj we współpracy z profesorem Dariuszem Dolińskim i doktorem Tomaszem Grzybem, powtórzył eksperyment Milgrama, ale w roli eksperymentatora osadzono robota. W grupie kontrolnej eksperymentatorem był człowiek. W badaniach wzięli udział uczestnicy, którzy nie wiedzieli, na czym polegał eksperyment Milgrama. Okazało się, że ludzie ulegają też autorytetowi robota i na jego polecenie są skłonni krzywdzić innych ludzi. Co więcej, zarejestrowano bardzo wysoki poziom posłuszeństwa. Aż 90% uczestników w obu grupach – badanej i kontrolnej – nacisnęło wszystkie przyciski na generatorze, dochodząc do wartości 150 V. Od kilku dekad z powodów etycznych te 150 V przyjmuje się za górną wartość przy eksperymencie Milgrama. O ile nam wiadomo, to pierwsze badanie, które pokazuje, że ludzie są skłonni szkodzić innemu człowiekowi, gdy robot nakazuje im to zrobić. Co więcej, nasz eksperyment pokazał również, że jeśli robot eskaluje żądania, instruując człowieka, aby zadawał coraz większy ból innemu człowiekowi, ludzie też są skłonni to zrobić, dodaje doktor Maj. Już wcześniejsze badania wykazały, że ludzie tak mocno uznają autorytet robota, że podążają za jego poleceniami, nawet gdy nie mają one sensu. Tak było np. podczas eksperymentu, w czasie którego osoby ewakuowane z – symulowanego – pożaru, podążały za poleceniami robota, mimo że wskazał im on drogę ewakuacji przez ciemne pomieszczenie bez widocznego wyjścia. « powrót do artykułu
  24. Dzięki Teleskopowi Hubble'a, niezwykle rzadkie, tajemnicze eksplozje kosmiczne, stały się jeszcze bardziej tajemnicze. Historia LFBOT (Luminous Fast Blue Optical Transient) rozpoczęła się od słynnej Krowy (AT2018cow), gdy zaobserwowano eksplozję podobną do supernowych, którą wyróżniała wyjątkowa jasność początkowa, bardzo szybkie tempo zwiększania jasności oraz błyskawiczne tempo przygasania. Najpierw naukowcy ogłosili, że rozwiązali zagadkę, rok później przyznali, że nie wiadomo, z czym mamy do czynienia, a w 2020 roku ogłoszono odkrycie nowej klasy eksplozji kosmicznych. Minęły kolejne trzy lata i tajemnica tylko się pogłębiła. Obecnie znamy 7 LFBOT. Najnowszym tego typu zjawiskiem jest Zięba, oficjalnie zwana AT2023fhn. Wydarzenie ma wszelkie cechy LFBOT: gwałtownie zwiększająca się jasność, intensywna emisja w paśmie światła niebieskiego, szybkie osiągnięcie maksymalnej jasności i przygaśnięcie w ciągu kilku dni. Jednak – w przeciwieństwie to wszystkich innych zjawisk tego typu – Zięba nie narodziła się w galaktyce. Analizy przeprowadzone za pomocą Teleskopu Hubble'a wykazały, że do eksplozji doszło pomiędzy dwiema galaktykami. Zięba była oddalona o 50 000 lat świetlnych od większej galaktyki spiralnej i 15 000 lat świetlnych od mniejszej galaktyki. Analizy Hubble'a były kluczowe, gdyż dzięki nim zobaczyliśmy, że to zjawisko różniło się od innych. Bez Hubble'a byśmy się tego nie dowiedzieli, mówi Ashley Chrime, główny autor artykułu, w którym opisano wyniki badań. Wedle jednej z hipotez LFBOT to rzadki rodzaj wybuchów zwanych kolapsem rdzenia gwiazdy (core-collapse supernowae). Ten typ eksplozji związany jest nierozerwalnie z olbrzymimi młodymi gwiazdami. Zatem do takich zdarzeń nie może dochodzić z dala od miejsc powstawania gwiazd, gdyż młoda gwiazda nie miałaby czasu na migrację. Wszystkie wcześniejsze LFBOT miały miejsce w ramionach galaktyk spiralnych. Natomiast Zięba pojawiła się z dala od jakiejkolwiek galaktyki. Im więcej dowiadujemy się o LFBOT, tym bardziej nas zaskakują. Wykazaliśmy, że LFBOT może mieć miejsce z dala od centrum najbliższej galaktyki, a lokalizacja Zięby jest inna, niż można by się spodziewać po jakiejkolwiek supernowej, dodaje Chrimes. Zjawisko AT2023fhn, Zięba, zostało zauważone przez Zwicky Transient Facility. To naziemny aparat o niezwykle szerokim kącie widzenia, który co dwa dni skanuje niebo nad całą półkulą północną. Automatyczny alert o zaobserwowaniu nowego zjawiska trafił do astronomów 10 kwietnia 2023 roku. Zespoły, które czekały na pojawienie się nowego LFBOT, natychmiast skierowały nań swoje instrumenty badawcze. Badania spektroskopowe przeprowadzone przez teleskop Gemini South wykazały, że temperatura Zięby wynosi niemal 20 000 stopni Celsjusza. Teleskop pozwolił też na oszacowanie odległości Zięby od Ziemi, dzięki czemu można było określić jasność zjawiska. Te informacje w połączeniu z danym z Chandra X-ray Observatory i Very Large Array pozwoliły na potwierdzenie, że mamy do czynienia z nowym LFBOT. Teraz dzięki Hubble'owi można wykluczyć, że LFBOT to kolaps rdzenia gwiazdy. Być może zjawiska te są spowodowane rozerwaniem gwiazdy przez czarną dziurę o masie od 100 do 1000 mas Słońca. Tutaj przydałoby się zbadanie miejsca wystąpienia Zięby za pomocą Teleskopu Webba. Mógłby on pomóc w stwierdzeni, czy Zięba nie pojawiła się w gromadzie kulistej lub halo jednej z dwóch sąsiadujących galaktyk. Gromady kuliste to najbardziej prawdopodobne miejsca występowania średnio masywnych czarnych dziur. Tak czy inaczej, wyjaśnienie zagadki LFBOT będzie wymagało odkrycia i zbadania większej liczby zjawisk tego typu. « powrót do artykułu
  25. Ludzie potrafią wyczuwać pięć smaków: słodki, słony, gorzki, kwaśny i umami. Autorzy nowych badań znaleźli dowody, że istnieje kolejny podstawowy smak, który potrafimy wyczuć. To smak chlorku amonu (NH4Cl). Czy środowisko naukowe zaakceptuje istnienie kolejnego smaku? Na powszechną akceptację umami, którego istnienia jako smaku podstawowego zaproponował japoński naukowiec Kikunae Ikeda, trzeba było czekać około 80 lat. W najnowszym numerze Nature Communications neurolog z Uniwersytetu Południowej Kalifornii profesor Emily Liman i jej zespół informują, że nasz język reaguje na chlorek amonu za pomocą tych samych receptorów, co na smak kwaśny. Jeśli mieszkasz w kraju skandynawskim, prawdopodobnie znasz ten smak, mówi Liman. Na północy Europy można bowiem kupić soloną lukrecję, a w jej skład wchodzi właśnie chlorek amonu. Naukowcy od dawna wiedzieli, że nasze języki silnie reagują na ten związek, jednak nie było pewne, który z receptorów odpowiada za reakcję. Liman i jej współpracownicy uważają, że znaleźli rozwiązanie zagadki. W ostatnich latach zidentyfikowali oni proteinę OTOP1, która wykrywa smak kwaśny. Wysunęli hipotezę, że może ona również odpowiadać za wykrywanie chlorku amonu, gdyż związek ten ma wpływ na  poziom kwasowości w komórkach. W celu przetestowania swojej hipotezy wprowadzili gen Otop1 do hodowanych w laboratorium ludzkich komórek i poddali niektóre z nich działaniu kwasu lub chlorku amonu. Wykazali w ten sposób, że chlorek amonu aktywował OTOP1 równie silnie, jak kwas. Później przyszedł czas na eksperymenty na myszach, podczas których okazało się, że zwierzęta z genem Otop1 unikały pożywienia z chlorkiem amonu, a tym nie posiadającym tego genu, smak NH4Cl nie przeszkadzał. Liman przypuszcza, że zdolność do wyczuwania chlorku amonu mogła wyewoluować, by organizmy unikały szkodliwych substancji, w skład których wchodzi jon amonowy. Naukowcy planują dalsze Badania nad OTOP1 i chlorkiem amonu, chcą bowiem określić ich wspólną historię ewolucyjną. A chlorek amonu może zostanie w przyszłości uznany za szósty podstawowy smak. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...