Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36934
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    224

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Gdy w 2008 roku CITES (Convention on International Trade in Endangered Species of Wild Fauna and Flora) zgodziła się na jednorazową sprzedaż w Chinach 108 ton kości słoniowej pochodzącej od zwierząt, które zmarły w sposób naturalny lub zostały legalnie zabite, obawiano się, że chińska opinia publiczna zacznie bardziej pozytywnie reagować na handel kością słoniową. Jednak badania przeprowadzone niedawno przez Yale University pokazały, że stało się wręcz przeciwnie. Yufang Gao i jego zespół wykorzystali techniki uczenia maszynowego do przeanalizowania postawy chińskiej opinii publicznej odnośnie handlu kością słoniową. Ton doniesień chińskiej prasy stał się bardziej nieprzyjazny temu zjawisku, media bardziej skupiały się na przemycie oraz na rządowych wysiłkach na rzecz kontrolowania handlu, mówi Gao. Uczony od ponad dekady prowadzi badania dotyczące handlu kością słoniową. Na potrzeby ostatnich badań rozpoczął współpracę ze statystykiem Yuntianem Liu oraz międzynarodową grupą naukową i wspólnie przeanalizowali dotyczące kości słoniowej doniesienia chińskiej prasy z lat 2000–2021. Naukowcy wykorzystali model statystyczny LDA (latent Dirichlet allocation) i za jego pomocą przeanalizowali 6394 doniesienia prasowe badając, w jaki sposób polityka wpłynęła na postawę opinii publicznej. LDA pozwala nam zidentyfikować i przeanalizować powtarzające się frazy. W tym przypadku były to wyrażenia często spotykane w doniesieniach o kości słoniowej, takie jak „przemyt”, „celnicy”, „Afryka”, „zagrożony” czy „zwierzę”, mówi Liu. Naukowców szczególnie interesował wpływ decyzji CITES z 2008 roku oraz wprowadzony w 2016 roku w Chinach zakaz sprzedaży kości słoniowej. Naukowcy badali, w jaki sposób wydarzenia te wpłynęły na opinię publiczną odnośnie kultury i sztuki związanej z kością słoniową, wysiłków na rzecz ocalenia słoni czy przestępczości z nią powiązanej. Ku zaskoczeniu naukowców okazało się, że decyzja CITES spowodowała, iż opinia publiczna zmieniła swój stosunek do handlu kością słoniową na bardziej negatywny. Z kolei po wprowadzeniu zakazu z 2016 roku opinia zmieniła się na bardziej pozytywną. Gao uważa, że zakaz zwrócił większą uwagę na wykorzystywanie kości słoniowej w kulturze i sztuce, powodując, że materiał ten wydał się bardziej pożądanym. Naukowcy mówią, że ich badania pokazują, iż potrzebne jest bardziej zróżnicowane podejście do kwestii opinii publicznej, mediów i polityki. Monitorując media piszące o dzikiej przyrodzie i wysiłkach na rzecz jej ocalenia, możemy szybciej reagować na problemy i zagrożenia, uważają naukowcy. Słonie, zarówno afrykańskie jak i azjatyckie, są gatunkami zagrożonymi. Tylko w latach 1979–1989 liczba słoni afrykańskich zmniejszyła się z 1,3 miliona do 600 tysięcy. Obecnie żyje nieco ponad 400 tysięcy słoni afrykańskich, a afrykańskie słonie leśne są krytycznie zagrożone. W 2013 roku przy życiu pozostało mniej niż 30 000 osobników. Szacuje się, że w przeszłości w Afryce żyło 10 milionów słoni. Zagrożone są też słonie azjatyckie. Pozostało ich mniej niż 52 000. « powrót do artykułu
  2. W Mettingen w Nadrenii Północnej-Westfalii mieszkał emerytowany inżynier górnictwa Bruno Schröder. Gdy zmarł w zeszłym roku w wieku 88 lat, świat dowiedział się, że stworzył imponującą kolekcję książek. Składała się ona z 70 tys. egzemplarzy. Opisuje się ją jako największą prywatną bibliotekę w regionie i jedną z największych w Niemczech. By uświadomić sobie, jak duże były zbiory Bruna, dość powiedzieć, że w swoim domu w Mediolanie Umberto Eco zgromadził „tylko” ponad 30 tys. książek. Nierzucający się w oczy dom mieszkańca Mettingen był wypełniony książkami aż po dach (i to dosłownie). Pan Schröder samodzielnie budował półki na książki; w jego piwnicy znajdował się specjalny warsztat. Zawołany bibliofil katalogował książki w komputerze. Zapisywał wszystkie dane na ich temat. Pan Schröder przez wiele lat był naszym najlepszym stałym klientem. [...] Książki były dla niego bardzo ważne. Traktował je jak skarb - powiedziała Silke Meyer, właścicielka lokalnej księgarni. Od kiedy przeszedł na emeryturę i nie pracował już w kopalni w Ibbenbüren, przychodził niemal każdego ranka i spędzał w sklepie po kilka godzin. Czasem zamawiał nawet 20 książek tygodniowo. Miał w zwyczaju wycinać recenzje z gazet. Ponieważ wdowa po panu Schröderze mieszka w domu seniora, zainteresowanych kolekcją Bruna szuka opiekunka prawna Renate Abeln. Jedno jest pewne: musi to być ktoś, kto będzie kochał książki tak samo mocno, jak pierwszy właściciel. Choć zbiorami zainteresowało się parę bibliotek oraz instytucji, mało kto może sobie pozwolić na przyjęcie kolekcji w całości. Pewnym problemem są również gusta czytelnicze Bruna, który np. kupował całe serie wydawnicze i uwielbiał kryminały. Abeln, która była pielęgniarką Bruna, opisuje go jako bardzo specyficzną, skrytą osobę. Bez wątpienia był miłośnikiem książek: nie mówił za dużo, ale podczas nielicznych rozmów stawało się jasne, że dogłębnie zna twórczość pisarzy i orientuje się w trendach w różnych krajach. Choć nie mogę, oczywiście, zagwarantować, że przeczytał wszystko ze swoich zbiorów. Więcej czasu niż na czytanie poświęcał na powiększanie kolekcji i na znajdowanie odpowiedniego miejsca dla książek...   « powrót do artykułu
  3. Gribshunden, okręt flagowy króla Danii Jana Oldenburga, który zatonął na Bałtyku w 1495 roku, jest jednym z najlepiej zachowanych późnośredniowiecznych wraków. Pierwsza ekspedycja badawcza na jednostkę miała miejsce w roku 2001, a dopiero w 2013 udało się okręt zidentyfikować. Podczas kolejnych badań odkrywano nowe niezwykle interesujące zabytki. Naukowcy poinformowali właśnie, że na pokładzie okrętu znaleźli... egzotyczne przyprawy. W roku 1495 król Jan popłynął do Szwecji na negocjacje ze szwedzkim regentem Stenem Sturem Starszym, który chciał zerwać Unię Kalmarską. Duński władca, by zaimponować i zniechęcić Szwedów do wycofania się z porozumienia, w którym rzeczywistą władzę sprawowała Dania, wybrał się na rozmowy na pokładzie swojego okrętu flagowego. Na pokładzie tego i towarzyszących mu okrętów znajdowały się różne dobra, świadczące o potędze i bogactwie Danii. Gdy władca zszedł na ląd, by spotkać się z oficjelami z miasteczka Ronneby, na okręcie doszło do eksplozji oraz pożaru i Gribshunden zatonął. Szczęśliwie dla nas stało się to w wodach, w których lokalne warunki pozwoliły na świetne zachowanie wraku. Naukowcy poinformowali właśnie o wynikach badań archeobotanicznych znalezisk z sezonu badawczego z 2021 roku. Zachowane na Gribshundenie szczątki roślin są niezwykle ważne z dwóch powodów. Po pierwsze w średniowiecznym kontekście archeologicznym bardzo rzadka znajduje się pozostałości roślin jadalnych, a tutaj zachowały się w świetnym stanie. Jakby tego było mało, niektóre ze znalezionych egzotycznych przypraw były wspominane jedynie w źródłach pisanych, ale nigdy wcześniej nie odkryto ich na stanowiskach archeologicznych. Wrak Gribshundena jest więc miejscem najstarszych znanych nam dowodów archeologicznych na występowanie takich przypraw w regionie Bałtyku i Europie Północnej. Po drugie, przyprawy znaleziono w kasztelu rufowym, gdzie znajdowały się kajuty oficerów i znaczących gości. W pobliżu przypraw znaleziono przedmioty świadczące o tym, że ta część okrętu przeznaczona była dla najznamienitszych osób przebywających na jednostce: mieszek ze srebrnymi monetami, broń, beczkę z jesiotrem czy drewniany kufel z wyrzeźbionym królewskim herbem. To zaś pozwala na wysuwanie wniosków co do diety różnych warstw społecznych. Archeolodzy zidentyfikowali liczne zboża, orzechy, owoce czy warzywa. Jedyną niejadalną rośliną jest lulek czarny, który miał znaczenie medyczne. Naukowcy znaleźli tak niezwykłe przyprawy jak szafran, pieprz czarny, goździki, imbir, kminek czy migdały. Pochodzą one z terenów Indii i dzisiejszej Indonezji, a to wskazuje, że Jan Oldenburg stworzył rozległą sieć handlową, dzięki której egzotyczne przyprawy dotarły nad Bałtyk. Misja króla Jana się nie powiodła, Sten Sture się z nim nie spotkał i losy Unii Kalmarskiej były niepewne. Dwa lata później władca Danii pokonał Stena w bitwie pod Rotebro i został królem Szwecji. « powrót do artykułu
  4. Grupa Artystyczna Rezerwa Twórcza UWM zaproponowała nietypową formę uczczenia urodzin Mikołaja Kopernika i Dnia Nauki Polskiej, które przypadają 19 lutego, oraz świętowania roku wybitnego astronoma. Wszystkich chętnych zaproszono do... wspólnego namalowania obrazu pod tytułem „Nasze Niebo Kopernika”. Wspólna akcja ma zintegrować mieszkańców oraz środowisko akademickie Olsztyna. Swoim patronatem objęli ją rektor UWM w Olsztynie dr hab. Jerzy Przyborowski, prezes Oddziału PAN w Olsztynie i w Białymstoku prof. dr hab. Andrzej Ciereszko oraz dyrektor Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie prof. dr hab. Mariusz Piskuła. Malowanie zaplanowano od 13 do 17 lutego. Odbywa się ono w Starej Kotłowni (Kortowo). Wyjątkiem jest środa, kiedy to organizatorzy zapraszają do Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie (ul. Tuwima). Na płótnie o wymiarach 80x100 cm wydzielono 832 kwadraciki. Można je zamalować jednym kolorem albo pokusić się o stworzenie jakiejś minikompozycji. Pojawić się może wszystko to, co autor uzna za stosowne i zainspirowane niebem Kopernika - wyjaśniono na stronie Artystycznej Rezerwy Twórczej. Farby akrylowe i pędzle zapewniają organizatorzy. Dzieło nie było wcześniej zaprojektowane, będzie to suma indywidualnych wkładów uczestników. We wpisie do księgi pamiątkowej autorzy podadzą nazwisko i koordynaty swojego dzieła. Później obraz ma być udostępniany na wystawach organizowanych w Olsztynie i w regionie. „Nasze Niebo Kopernika” będzie także rekwizytem, służącym do opowiadania o nauce i badaniach naukowych - zaznaczono. Organizatorzy porównują proces malowania „Naszego Nieba Kopernika” do procesu budowania wiedzy i działania naukowców i twierdzą, że najlepiej je opisać hasłem 3xK, czyli kumulatywnie, kolektywnie i konektywnie. Po pierwsze, kumulatywnie, bo efekty zarówno naszej pracy, jak i badań naukowych sumują się w ciągu kolejnych lat i wieków, a każde pokolenie uczonych i naukowców korzysta z dorobku poprzedników, uzupełniając je swoim wkładem. Po drugie, kolektywnie – nasza praca malarska, tak jak i wiedza ludzka, powstaje zbiorowym wysiłkiem wielu osób. Zwłaszcza współcześnie nauka rozwija się w licznych zespołach badawczych. [...] Po trzecie, konektywnie – bo wiedza i nasze artystyczne pomysły rozproszone są w wielu głowach i razem, w interakcji, ujawniają swą złożoność i ogrom zgromadzonych faktów, teorii, przemyśleń. „Nasze Niebo Kopernika” powstanie - tak jak i wiedza naukowa - we współpracy. Ze szczegółami akcji można się zapoznać na stronie wydarzenia na Facebooku. « powrót do artykułu
  5. Osoby cierpiące na zespół chronicznego zmęczenia (ME/CFS) mają inny mikrobiom jelit niż osoby zdrowe, informują naukowcy z Columbia University. Odkrycie to może wskazywać na potencjalną przyczynę choroby oraz pomóc w opracowaniu metod jej leczenia. Zespół chronicznego zmęczenia charakteryzuje się między innymi ciągłym zmęczeniem, zaburzeniami funkcji poznawczych, zaburzeniami pracy układu pokarmowego. Przyczyny ME/CFS nie są znane, ale wielu pacjentów informuje, że wcześniej przeszło chorobę zakaźną. Istnienie związku pomiędzy wystąpieniem infekcji, a pojawieniem się ME/CFS wydają się potwierdzać przeprowadzone w ciągu ostatnich miesięcy obserwacje wskazujące, że w wyniku tzw. długiego COVID mogą pojawić się objawy podobne do zespołu chronicznego zmęczenia. Naukowcy z Columbia University przeprowadzili analizy metagenomiczne i metabolomiczne próbek kału 106 osób cierpiących na zespół chronicznego zmęczenia i porównali je z analizami próbek 91 zdrowych osób. Wykazali w ten sposób, że istnieją różnice w składzie ilościowym, różnorodności, szlakach biologicznych i interakcji pomiędzy bakteriami. Różnice te są na tyle istotne, że mogą służyć jako kryterium diagnostyczne ME/CFS. Okazało się na przykład, że bakterie z pożytecznych dla zdrowia gatunków Faecalibacterium prausnitzii i Eubacterium rectale, które obficie występują w kale osób zdrowych, charakteryzują się znacznie zredukowaną liczebnością u osób chorych. Mniejsza liczba tych bakterii wpływa zaś negatywnie na zdolność do syntetyzowania kwasu masłowego, który ma właściwości przeciwzapalne. Naukowcy zauważyli też, że im mniej w jelitach F. prausnitzii, tym poważniejsze objawy ME/CFS, co może sugerować istnienie bezpośredniego związku pomiędzy mikrobiomem a chorobą. Pomiędzy osobami zdrowymi a cierpiącymi na zespół chronicznego zmęczenia zauważono nie tylko różnice w liczbie bakterii. Naukowcy odkryli tez, że istnieją duże różnice w interakcji pomiędzy różnymi gatunkami bakterii tworzącymi mikrobiom. Mikrobiom jelit to złożona społeczność, w skład której wchodzą bardzo różne gatunki i dochodzi tam do różnych interakcji międzygatunkowych. Interakcje te mogą być korzystne lub szkodliwe. Nasze badania wykazały, że u osób z ME/CFS dochodzi do znacznej zmiany powiązań pomiędzy gatunkami bakterii tworzącymi ten system, mówi jeden z głównych autorów badań, profesor W. Ian Lipkin. « powrót do artykułu
  6. Astronomowie odkryli nowy system pierścieni w Układzie Słonecznym. Otaczają one planetę karłowatą Quaoar i znajdują się znacznie dalej od jej powierzchni niż typowe systemy pierścieni, co każe jeszcze raz zastanowić się nad teoriami dotyczącymi formowania się tego typu struktur. Quaoar to duża planetoida, o połowę mniejsza od Plutona, która znajduje się za Neptunem. Została odkryta w 2002 roku. Naukowcy, wykorzystując niezwykle czułą szybką kamerę HiPERCAM zamontowaną na największym na świecie teleskopie optycznym Gran Telescopio Canarias na La Palmie zauważyli, że obiekt ten posiada pierścienie. Są one zbyt małe i ciemne, by było widać je bezpośrednio na zdjęciu. Zaobserwowano je dzięki okultacji, kiedy to światło znajdującej się w tle gwiazdy zostało kilkukrotnie na krótko przesłonięte przez niewidoczne na zdjęciu obiekty. Dotychczas znaliśmy zaledwie sześć systemów pierścieni w Układzie Słonecznym. Takie struktury istnieją wokół Saturna, Jowisza, Urana, Neptuna oraz dwóch planet karłowatych – Chariklo i Haumei. Wszystkie te systemy znajdują się na tyle blisko swojego ciała macierzystego, że siły pływowe uniemożliwiają akrecję materiału z pierścienia i utworzenie księżyców. Pierścienie wokół Quaoara są wyjątkowe. Znajdują się bowiem w odległości większej niż siedmiokrotna średnica planetoidy. To zaś dwukrotnie dalej niż tzw. granica Roche'a. Granica ta to – w układzie dwóch ciał o znacznej różnicy mas – promień, po przekroczeniu którego ciało mniej masywne może się rozpaść pod wpływem sił pływowych ciała bardziej masywnego. Na przykład główne pierścienie Saturna znajdują się w odległości 3 promieni planety od jej powierzchni. W przypadku Quaoar mamy odległość 7-krotnie większą niż promień planetoidy, a mimo to pierścienie istnieją i nie dochodzi do akrecji materiału. To wskazuje na konieczność przemyślenia teorii dotyczącej formowania się pierścieni. Odkrycie nieznanego systemu pierścieni było czymś niespodziewanym. A jeszcze bardziej niespodziewane było znalezienie pierścieni tak daleko od Quaoar, co rzuca wyzwanie naszemu dotychczasowemu rozumieniu formowania się pierścieni, mówi profesor Vik Dhillon z University of Sheffield. « powrót do artykułu
  7. Detektorysta Patrick Schuermans odkrył w gminie Kortessem w Belgii fragment dodekahedronu (dwunastościanu rzymskiego). Swoje znalezisko zgłosił do agencji dziedzictwa (Flanders Heritage Agency). Wkrótce będzie je można oglądać w Muzeum Galo-Rzymskim w Tongeren. To drugi dwunastościan odkryty do tej pory we Flandrii. Dwunastościany wytwarzano z brązu metodą wosku traconego. Składają się one z 12 pięciokątnych ścian; każda z nich ma okrągły otwór. Na wierzchołkach znajdują się zwykle kulki. Zachowane w całości dodekahedrony różnią się detalami, a także wielkością i wagą. Większość mierzy jednak między 4,5 a 8,5 cm. Dotąd w Europie odkryto ok. 120 takich obiektów. Dwunastościany stanowią dla archeologów i historyków zagadkę. Sformułowano wiele hipotez nt. ich funkcji. Wspominano, na przykład, że były pewnego rodzaju kalendarzem, instrumentem pomiarowym lub berłem. Specjaliści z Flanders Heritage Agency, podobnie zresztą jak cytowany przez serwis Live Science kurator z Muzeum Galo-Rzymskiego w Tongeren Guido Creemers, uważają jednak, że miały raczej coś wspólnego ze sferą magiczno-religijną (magią czy wróżbiarstwem). Wg nich, może to wyjaśniać, czemu tyle dwunastościanów wiąże się z pochówkami. Jak wyjaśniono w komunikacie Flanders Heritage Agency, wszystkie [dwunastościany] odkryto w północno-zachodniej części Imperium Rzymskiego, na terenie dzisiejszej Belgii, Holandii, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. To obszar pokrywający się z zasięgiem cywilizacji celtyckiej, stąd jedna z nazw dodekahedronu - dwunastościan galo-rzymski. Fragment znaleziony przez Patricka Schuermansa był częścią dodekahedronu mierzącego 5-6 cm (zachował się tylko jeden wierzchołek z z kulką). Specjaliści z Flanders Heritage Agency odkryli na nim ślady naprawy. W oparciu o wygląd pęknięć podejrzewają oni, że dwunastościan został rozbity podczas rytuału. Dzięki metodom pracy Schuermansa tym razem archeolodzy znają dokładne położenie (kontekst) znaleziska i będą mogli prowadzić dalsze badania. Odkryte później fragmenty malowidła ściennego mogą sugerować, że kiedyś stała tu rzymska willa. Flanders Heritage Agency planuje monitorować stanowisko w kolejnych latach. Starsze i kolejne znaleziska z tej lokalizacji zostaną zinwentaryzowane i przebadane. Wszyscy mają nadzieję, że pomoże to w ustaleniu przebiegu zdarzeń sprzed wieków. « powrót do artykułu
  8. Na Nowej Zelandii znaleziono kości dwóch nieznanych dotychczas gatunków pingwina. Jeden z nich mógł być największym z pingwinów, jakie chodziły po Ziemi. Na podstawie zachowanych kości płetw naukowcy stwierdzili, że należały one do gatunku pingwina, który ważył średnio 154 kilogramy. Największe ze współcześnie żyjących pingwinów, pingwiny cesarskie ważą do 45 kilogramów. Gatunek wielkiego pingwina został nazwany Kumimanu fordycei, na cześć doktora R. Ewana Fordyce'a z University of Otago. Ewan Fordyce to legenda w naszej branży i jeden z najwspanialszych mentorów, jakich miałem. Bez rozpoczętego przez Ewana programu badawczego nie wiedzielibyśmy, że wiele gatunków kiedykolwiek istniało, mówi główny autor badań, doktor Daniel Ksepka z Bruce Museum w USA. Drugi z nowo odkrytych gatunków, nazwany Petradyptes stonehousei, był znacznie mniejszy od K. fordycei, ale i tak jego waga sięgała 50 kg, był więc sporo większy od pingwina cesarskiego. Jego nazwa to hołd dla doktora Bernarda Stonehouse'a, który jako pierwszy opisał pełny cykl rozrodczy pingwina cesarskiego. Oba gatunki żyły miliony lat temu, zanim jeszcze pingwiny całkowicie wykształciły dzisiejsze płetwy. Kości płetw K. fordycei – którego szczątki liczą sobie 57 milionów lat – i P. stonehousei są bardziej smukłe niż współczesnych pingwinów, a przyczepy mięśni bardziej przypominają te spotykane u ptaków latających. Ksepka uważa, że większe rozmiary ciała niosły ze sobą sporo korzyści. Pingwiny mogły złapać większą ofiarę, a przede wszystkim lepiej utrzymywały ciepło w zimnych wodach. Być może to dzięki temu najwcześniejsze pingwiny z Nowej Zelandii skolonizowały inne części świata. Żyjące obecnie duże gorącokrwiste zwierzęta morskie mogą nurkować na znaczne głębokości. To zaś każe nam się zastanowić, czy ekologia K. fordycei nie była odmienna. Być może nurkował on na większe głębokości i miał dostęp do pożywienia nieosiągalnego dla współcześnie żyjących pingwinów, zastanawia się doktor Daniel Thomas z Massey University w Auckland. « powrót do artykułu
  9. Na Uniwersytecie Jagiellońskim powstał materiał, który może pomóc w dobudowaniu ubytków kostnych oraz służyć jako nośnik leków na osteoporozę. Jest on dziełem naukowców z Wydziału Chemii kierowanych przez profesor Marię Nowakowską. Nowy materiał ma postać hydrożelu, który wstrzykuje się w miejscu ubytku. Następnie dochodzi do jego zestalenia w temperaturze 37 stopni Celsjusza. Hydrożel trwale przyczepia się do tkanki kostnej i pełni rolę rusztowania, na którym w naturalny sposób tworzy się nowa tkanka wypełniająca ubytek. Hydrożel ma też dodatkową zaletę – może posłużyć jako nośnik podawanych miejscowo leków na osteoporozę. To zaś pozwala na uniknięcie ogólnoustrojowego podawania leków niosących ze sobą skutki uboczne oraz dalej możliwość aplikowania znacznie większych stężeń w bezpośrednie sąsiedztwo chorych tkanek. Komponenty naszego hydrożelu naśladują naturalny skład tkanki kostnej. Wśród jego składników jest między innymi kolagen, kwas hialuronowy oraz chitozan, czyli polisacharyd o udowodnionych właściwościach antybakteryjnych, przeciwzapalnych i przeciwbólowych. Oprócz tego w jego skład wchodzi kluczowy składnik nieorganiczny. Jest nim syntetyzowany przez nas układ cząstek krzemionki dekorowanych hydroksyapatytem, który w hydrożelu i projektowanej terapii pełni kilka istotnych i pożytecznych funkcji. Składowe hydrożelu, po jego wstrzyknięciu, już w organizmie, wiążą się ze sobą wiązaniami kowalencyjnymi. Właściwość ta pozwala podać hydrożel nieinwazyjną drogą a cały materiał zachowuje swoją funkcjonalność, ponieważ nie ulega niekontrolowanej degradacji, opisuje działanie hydrożelu doktor Joanna Lewandowska-Łańcucka. Naukowcy z UJ przeprowadzili już wstępne badania na modelu mysim. Wykazały one, że hydrożel nie jest toksyczny. Naukowcy zauważyli też, że miejscu wstrzyknięcia powstają włosowate naczynia krwionośne, co stanowi podstawę do obudowania się tkanki kostnej. Hydrożel ulega stopniowej powolnej degradacji. Po 60 dniach od podania wciąż były widoczne jego resztki. Z kolei podczas badań in vitro stwierdzono, że podany w hydrożelu lek jest uwalniany stopniowo, co może zwiększyć skuteczność terapii. Pierwsze testy hydrożelu na liniach komórkowych i modelach zwierzęcych wypadły bardzo obiecująco. Na razie planujemy przeznaczyć ten materiał do projektowania terapii mniejszych ubytków kostnych, spowodowanych przede wszystkim osteoporozą, ale również różnego rodzaju urazami czy ubytków, jakie powstają na przykład w wyniku operacji neurologicznych. Materiał powinien więc zainteresować szerokie grono lekarzy reumatologów, ortopedów, jak również neurologów i stomatologów, dodaje doktor Gabriela Konopka-Cupiał, dyrektor CITTRU – Centrum Transferu Technologii UJ. Teraz naukowcy poszukują inwestorów, którzy wezmą udział w rozwoju wynalazku oraz zaangażują się w badania kliniczne. « powrót do artykułu
  10. Przed 2,9 milionami lat u wybrzeży Jeziora Wiktorii ktoś używał jednych z najstarszych narzędzi, donoszą naukowcy z USA, Kenii i Wielkiej Brytanii. Odkrycie, które opisano na łamach Science, może być pierwszym przykładem wykorzystywania narzędzi kultury olduwajskiej, najstarszej kultury paleolitu. To jednocześnie najstarszy znany nam przypadek spożywania przez homininy bardzo dużych zwierząt. Główny autor badań, Thomas Plummer z Queens Collega mówi, że wiele dowodów wskazuje na to, że znalezione narzędzia mają 2,9 miliona lat. Bardziej ostrożne szacunki wskazują na przedział pomiędzy 2,6 a 3 milionami lat. Na stanowisku archeologicznym Nyayanga na Półwyspie Homa w zachodniej Kenii znaleziono też dwa duże zęby trzonowe należące do rodzaju parantrop (Paranthropus). To najstarsze znane szczątki tego zwierzęcia, a ich obecność na stanowisku pełnym kamiennych narzędzi każe zadać sobie pytanie, który gatunek jako pierwszy używał narzędzi. Naukowcy są zgodni, że tylko rodzaj Homo, do którego należy człowiek rozumny, był zdolny do wytwarzania narzędzi. Znalezienie szczątków parantropa wśród tych narzędzi otwiera fascynujące pytanie o to, kto je wykonał, dodaje Rick Potts z amerykańskiego National Museum of Natural History. Niezależnie od tego, który rodzaj homininów wytworzył wspomniane kamienne narzędzia, trzeba zauważyć, że znaleziono je w odległości 1300 kilometrów od stanowiska Ledi-Geraru w Etiopii, skąd pochodzą dotychczas najstarsze olduwajskie narzędzia. A to znacznie rozszerza obszar, na którym mogła narodzić się technologia kultury olduwajskiej. Co więcej, narzędzi z Etiopii nie udało się powiązać z konkretną funkcją, co nie pozwoliło określić, czemu miała służyć innowacja technologiczna. Ślady zużycia narzędzi ze stanowiska Nyayanga wskazują zaś, że były one wykorzystywane do przetwarzania wielu różnych materiałów oraz pokarmów, w tym roślin, mięsa czy pozyskiwania szpiku kostnego. Kamienne narzędzia kultury olduwajskiej pozwalały miażdżyć i ciąć różne materiały lepiej, niż były to w stanie robić zwierzęta nie posługujące się narzędziami. Dało to naszym przodkom możliwość pozyskania pożywienia z niedostępnych wcześniej źródeł. Potts i Plummer zainteresowali się Półwyspem Homa ze względu na doniesienia o znajdowanych tam szczątkach małp z gatunku Theropithecus oswaldi, które występowały często wraz z dowodami na występowanie tam naszych przodków. W końcu jeden ze współpracujących z nimi mieszkańców poradził naukowcom, by zainteresowali się pobliskimi skamieniałościami i narzędziami, które zostały odsłonięte w wyniku erozji. Miejsce to, w którym obaj uczeni prowadzą wykopaliska od 2015 roku zyskało nazwę Nyayanga. Dotychczas znaleziono tam 330 artefaktów, 1776 kości zwierzęcych oraz zęby parantropa. Jedynymi kamiennymi narzędziami, które są z pewnością starsze niż narzędzia z Nyanyanga są te znalezione na stanowisku Lomekwi 3 w pobliżu Jeziora Turkana. Jednak narzędzia kultury olduwajskiej są znacznie bardziej zaawansowane. Ich wytworzenie wymagało też dużej zręczności i odpowiednich umiejętności. Z czasem kultura olduwajska rozprzestrzeniła się w całej Afryce, dotarła do Gruzji i Chin. Dopiero 1,7 miliona lat temu jej wyroby zostały w znacznym stopniu zastąpione narzędziami kultury aszelskiej. W Nyayanga znaleziono też kości co najmniej 3 hipopotamów. Ich kości noszą ślady oddzielania mięsa. Podobnie zresztą jak kości antylopy, które zostały ponadto pokruszone, by wydobyć z nich szpik. Na podstawie datowania kości, badań rozpadu radioaktywnych pierwiastków oraz zmian pola magnetycznego Ziemi, naukowcy stwierdzili, że narzędzia powstały 2,58–3 milionów lat temu. To jedne z najstarszych, o ile nie najstarsze, narzędzia kultury olduwajskiej. To dowód, że była ona szerzej rozpowszechniona, niż dotychczas sądzono i że narzędzi używano do przetwarzania szerokiej gamy tkanek roślinnych i zwierzęcych, mówi Plummer. Znalezienie obok nich zębów parantropa rodzi zaś intrygujące pytanie o to, kto był twórcą kultury olduwajskiej. « powrót do artykułu
  11. Międzynarodowy zespół naukowy pracujący pod kierunkiem uczonych z University of Cambridge wykorzystał dwa teleskopy do bezpośredniego zmierzenia masy białego karła metodą mikrosoczewkowania grawitacyjnego. Specjaliści obserwowali, jak światło z odległej gwiazdy zagina się wokół karła LAWD 37. Po raz pierwszy udało się zaobserwować takie zjawisko w odniesieniu do izolowanej gwiazdy innej niż Słońce i po raz pierwszy zmierzono w ten sposób masę takiej gwiazdy. Białe karły powstają z gwiazd podobnych do Słońca po ustaniu w nich reakcji jądrowych. To niezwykle gęste obiekty składające się ze zdegenerowanej materii. LAWD 37 jest przedmiotem intensywnych badań. Znajduje się w odległości zaledwie 15 lat świetlnych od nas i powstał około 1,15 miliarda lat temu. Dzięki temu, że jest on tak blisko, mamy o nim dużo informacji. Brakowało nam pomiarów masy, mówi główny autor badań, doktor Peter McGill. Wraz z kolegami wykorzystał on Teleskopy Gaia i Hubble do przeprowadzenia pomiarów z wykorzystaniem przewidzianego przez Einsteina zjawiska mikrosoczewkowania grawitacyjnego. Einstein przewidział je w Ogólnej Teorii Względności stwierdzając, że gdy na tle odległej gwiazdy będzie przechodził masywny niewielkie obiekt, to docierające do nas światło z tej gwiazdy zostanie zagięte w wyniku oddziaływania grawitacyjnego tego obiektu. Efekt ten jako pierwsi potwierdzili w 1919 roku brytyjscy astronomowie, Arthur Eddington i Frank Dyson, podczas zaćmienia Słońca. Einstein sceptycznie odnosił się jednak do możliwości wykrycia go dla gwiazdy spoza Układu Słonecznego. Dopiero w 2017 roku udało się go potwierdzić dla znajdującego się w układzie podwójnym białego karła Stein 2051 b. Teraz po raz pierwszy zaobserwowano go dla pojedynczej gwiazdy spoza Układu Słonecznego. Zespół McGilla wykorzystał dane z Teleskopu Gaia do dokładnego ustawienia Teleskopu Hubble'a w odpowiednim miejscu i czasie. Pomiarów dokonano w listopadzie 2019 roku. Przez kolejne lata naukowcy zajmowali się wyizolowaniem światła odległej gwiazdy z całego tła. Efekt soczewkowania był bowiem bardzo słaby. Jak mówi McGill, to tak, jakby mierzyć długość widzianego z Ziemi samochodu znajdującego się na Księżycu. Efekt ten był 625 razy mniejszy niż zagięcie obserwowane w 1919 roku podczas zaćmienia. Gdy w końcu udało się wyizolować sygnał z soczewkowania, naukowcy byli w stanie stwierdzić, o ile – w wyniku zagięcia światła – pozornie zmieniła się pozycja gwiazdy w tle. Jako, że ta wielkość jest proporcjonalna do masy białego karła, naukowcy mogli obliczyć, że masa LAWD 37 wynosi 56% masy Słońca. Pomiary potwierdziły obecnie obowiązujące teorie odnośnie ewolucji białych karłów. « powrót do artykułu
  12. W wyniku zderzeń wysokoenergetycznego promieniowania kosmicznego z atomami gazów w atmosferze Ziemi powstają piony, które rozpadają się do mionów. Pędzące niemal z prędkością światła miony bez przerwy bombardują planetę. Co minutę w każdy centymetr kwadratowy Ziemi uderza 1 mion. Miony zwykle bez problemu przenikają przez materię, jednak gdy jest ona gęsta lub mamy do czynienia z dużym obiektem, mogą być absorbowane lub rozpraszane na podobieństwo promieniowania rentgenowskiego. Radiografia mionowa jest więc wykorzystywana do prześwietlania wielkich struktur: budynków, gór czy piramid. Dotychczas uzyskiwano w ten sposób dwuwymiarowe obrazy, w trzech wymiarach udawało się obrazować niewielkie próbki. Francuscy badacze poinformowali właśnie o wykorzystaniu radiografii mionowej do wykonania trójwymiarowego skanu reaktora atomowego. Nakowcy pracujący pod kierunkiem Sébastiena Procureura z Université Paris-Saclay i Francuskiej Komisji Energii Alternatywnych i Energii Atomowej (CEA) przeanalizowali jeden z pierwszych francuskich reaktorów atomowych. Uranowy G2 z Marcoule pracował w latach 1958–1980. W latach 1986–1996 usunięto z niego chłodziwo, a rektor – w oczekiwaniu na ostateczną rozbiórkę – poddawany jest regularnym inspekcjom. Procureur i jego koledzy chcieli skorzystać z faktu, że jest to jeden z najstarszych reaktorów, więc można było zbadać, jak starzeją się tego typu urządzenia. Ponadto był on obsługiwany przez CEA, co ułatwiało zdobycie pozwolenia na badania. Dodatkowym plusem jest fakt, że pod reaktorem jest duża wolna przestrzeń, w której można było łatwo umieścić czujniki mionowe. Naukowcy w 20 różnych miejscach wykonali w sumie 27 skanów, z których każdy trwał kilka dni. Później wykorzystali algorytm do rekonstrukcji obrazów tomograficznych. Uzyskali w ten sposób trójwymiarowy obraz grafitowego  bloku moderatora reakcji o masie 1200 ton, 1672 metrów rur systemu chłodzącego oraz betonowych elementów konstrukcji reaktora. O tym, że uzyskany obraz był dokładny świadczy chociażby fakt, że rozmiary zobrazowanych elementów odpowiadały rozmiarom ze specyfikacji technicznej reaktora. Autorów badań najbardziej zaskoczył fakt, że z tak niewielkiej liczby dwuwymiarowych skanów udało się uzyskać dobrą trójwymiarową rekonstrukcję reaktora. Użyta przez Francuzów technika może posłużyć do zarówno działających, jak i nieczynnych reaktorów oraz miejsc takich wypadków jak ten w Fukushimie. Procureur mówi, że trójwymiarowa radiografia mionowa będzie przydatna też przy sprawdzaniu integralności pojemników z odpadami jądrowymi. Można ją też będzie zastosować w inżynierii, górnictwie czy archeologii. Spróbujemy zastosować naszą technikę rekonstrukcji do Wielkiej Piramidy, zapowiada naukowiec. « powrót do artykułu
  13. Muzeum Morskie w Gdańsku zorganizowało ciekawą akcję upcyklingową „Nie warto wyrzucać”. Ze sporego banera, który zalegał w magazynie, uszyto 12 toreb. Jak wyjaśniło NMM, chodzi o grafikę, w której wykorzystano motywy z dzieła Henryka Uziembło zatytułowanego „Zaślubiny Polski z morzem”. Pracami krawieckimi zajęła się gdańska Spółdzielnia Socjalna Zeroban. Baner z 2020 r. został umyty, zmierzony i pocięty. Mieliśmy do czynienia z prostym, ale za to oryginalnym wzorem. Na początku pocięliśmy baner na odpowiedniej wielkości kawałki, potem dopasowaliśmy wzory, tak aby nie wprowadzać chaosu i zachować pamiątkową treść lub cząstki wyrazów. Na końcu dopasowaliśmy kolory nitek i dodatków – wyjaśniła Patrycja Surowiec, członkini zarządu Spółdzielni. Za pośrednictwem akcji, która nawiązuje do 103. rocznicy symbolicznego powrotu Rzeczpospolitej nad Bałtyk, muzealnicy chcieli promować idee zero waste, fair trade, a także ekonomii społecznej. Ważną jej częścią było, oczywiście, wsparcie lokalnej przedsiębiorczości. Zeroban wykonuje torby i akcesoria upcyklingowe. Na stronie spółdzielni wita nas hasło „Less waste ratuje świat”. Początkowo - od listopada 2018 r. do kwietnia 2020 r. - Zeroban był projektem pilotażowym. Później przekształcił się w spółdzielnię socjalną. Torby z muzealnego banera są nie tylko oryginalne, ale i trwałe. Dwie można wygrać w zorganizowanym przez NMM konkursie. Wystarczy odpowiedzieć na 3 pytania - zamieszczono je w poście na Facebooku oraz Instagramie - i do 12 lutego przesłać odpowiedzi w prywatnej wiadomości. Losowanie nagród odbędzie się dzień później. « powrót do artykułu
  14. Maria Stuart, Królowa Szkotów, pozostawiła po sobie olbrzymią liczbę listów. Można je znaleźć w różnych kolekcjach. Mamy jednak dowody, że nie wszystkie jej listy znamy. Są one wspominane w innych źródłach. Historyk John Bossy stwierdził, że tajna szyfrowana korespondencja Marii, którą pisała z miejsc uwięzienia, była pilnie strzeżona i nie dotrwała do naszych czasów. Okazało się jednak, że to nieprawda. Grupa badaczy znalazła w zbiorach Biblioteki Narodowej Francji ponad 50 listów Marii i je odszyfrowała. W Bibliotece Narodowej Francji znaleźliśmy ponad 55 zaszyfrowanych listów, które, po ich odszyfrowaniu, okazały się listami Marii Stuart. Większość z nich była adresowana do Michela de Castelnau Mauvissière, ambasadora Francji w Anglii. Listy, pisane w latach 1578–1584 to prawdopodobnie część korespondencji uważanej dotychczas za zaginioną. Dostarczają one nowych informacji na temat Marii Stuart. Składają się łącznie z około 50 000 słów i rzucają nowe światło na lata jej pobytu w niewoli w Anglii, stwierdzają badacze. Odkrycie i odszyfrowanie listów to dzieło informatyka i kryptografa George'a Lasry'ego, pianisty i profesora muzyki Norberta Biermanna oraz fizyka i eksperta od patentów Satoshiego Tokokiyo. Panowie wspólnie przeglądali online'owe zasoby Francuskiej Biblioteki Narodowej w poszukiwaniu zaszyfrowanych dokumentów. Gdy trafili na szyfrowane listy, nie mieli pojęcia, nad czym pracują. Dopiero po złamaniu złożonego kodu okazało się, że autorką jest Królowa Szkotów. Maria została uwięziona w Anglii w 1568 roku. Była to, jak wynika z niedawno opublikowanych dokumentów, luksusowa niewola. Dnia 8 lutego 1587 roku Maria została ścięta. W odszyfrowanych właśnie listach Maria pisze o złym stanie swojego zdrowia, negocjacjach dotyczących jej zwolnienia, porwania jej syna czy warunkach życia w niewoli. Opisuje też działania Francisa Walsinghama, najbliższego doradcy Elżbiety I, uważanego z jej głównego szpiega, swoją nienawiść do faworyta Elżbiety – Roberta Dudleya – za którego Elżbieta próbowała wydać Marię czy też własne próby rekrutacji szpiegów, zawiązywania spisków czy przekupowania osób ją otaczających. Adresatem pisanych po francusku listów był, jak wspomnieliśmy, ambasador Francji. Część z nich miał przekazywać dalej. Daty listów wskazują, że tajna korespondencja z ambasadorem miała miejsce już w maju 1578 roku, znacznie wcześniej, niż dotychczas sądzono. Badacze przyznają, że początkowo mieli trudności ze złamaniem szyfru. Gdy już się to udało, ich oczom ukazał się francuski tekst, którego autorem była więziona kobieta posiadająca syna. Wszystko wskazywało na Marię Stuart. Ostatecznym dowodem było wspomnienie o Walsinghamie, pierwszym sekretarzu i szpiegu Elżbiety, o którym wiemy, że szpiegował Marię, stwierdzają autorzy badań. Maria używała złożonego systemu symboli. Mogły oznaczać pojedyncze litery lub całe sylaby. Inne symbole oznaczały imiona, miejsca czy miesiące. Badacze znaleźli też błędy w kodzie, które prawdopodobnie wynikały z tego, że Maria używała różnych systemów szyfrowania dla różnych odbiorców. Eksperci odczytali łącznie 57 listów. Kilka z nich było już znanych z kopii znajdujących się w brytyjskich archiwach. Jednak około 50 to zupełnie nowa nieznana korespondencja. « powrót do artykułu
  15. Na Politechnice Gdańskiej prowadzony jest projekt badawczy dotyczący postępowania ze zużytymi łopatami turbin wiatrowych. Obecnie większość z nich trafia na składowiska, ale naukowcy z Gdańska mają nadzieję, że uda się je ponownie wykorzystać. To cenny materiał, jednak fakt, że jest to polimerowy kompozyt, znakomicie utrudnia jego ponowne wykorzystanie. Są to głównie struktury warstwowe, składające się z tkanin szklanych i węglowych oraz żywicy. Dzięki dużej zawartości włókien mają bardzo wysoki stosunek wytrzymałości do masy oraz znakomitą nośność i trwałość, ale te cechy równocześnie sprawiają, że są trudne do utylizacji, mówi profesor Magdalena Rucka z Katedry Wytrzymałości Materiałów. Nawet tam, gdzie łopaty są poddawane recyklingowi, odbywa się to metodami bardzo energochłonnymi i nieprzyjaznymi dla środowiska. W naszym projekcie chcemy zaproponować kompleksowe podejście do recyklingu łopat o możliwie niskiej energochłonności w stosunku do obecnie stosowanych metod, które wykorzysta dużą nośność łopaty i w efekcie przyczyni się do zmniejszenia bieżących problemów w budownictwie, w tym związanych ograniczoną dostępnością niektórych materiałów, dodaje profesor Rucka. Projekt składa się z trzech części. Pierwsza z nich, za którą odpowiada doktor Monika Zielińska, to projekt architektoniczny na wykorzystanie łopaty w elementach małej architektury, w tym w wiacie na rowery. W ramach drugiej, prowadzonej przez doktora Mikołaja Miśkiewicza, naukowcy sprawdzą, czy fragmenty łopat mogą być wykorzystane jako elementy nośne. Na początek ocenimy stan pozyskanych łopat po zakończonej eksploatacji na farmach wiatrowych. Jeżeli do zastosowań konstrukcyjnych będzie można wykorzystać całość lub większą część łopaty, uwzględniając ewentualne zniszczenia i rozwarstwienia materiału, to będziemy mogli wykonywać elementy konstrukcyjne oraz elementy małej architektury, stwierdza uczony. Większe fragmenty mogłyby zostać wykorzystane np. jako zadaszenia, ogrodzenia czy ścianki do wspinaczki. Za trzecią część odpowiada doktor Marzena Kurpińska. Będzie ona polegała na ocenie przydatności zmielonych łopat jako zamiennika kruszywa do mieszkanki betonowej. Naukowcy szacują, że łopaty mogłyby zastąpić nawet 40% naturalnego kruszywa. Wydobycie kruszyw naturalnych oraz metoda ich uszlachetniania przez płukanie i kruszenie w taki sposób, aby nadawały się do produkcji betonu wymaga dużych nakładów energii. Ponadto w części regionów występują problemy z dostępnością niektórych frakcji kruszywa. Widzimy możliwość, aby część kruszywa zastępować tym z recyklingu łopat. Wstępne badania, które przeprowadziliśmy są obiecujące, stwierdza doktor Kurpińska. « powrót do artykułu
  16. Niemiecko-egipski zespół naukowy opublikował na łamach Nature wyniki badań nad substancjami używanymi przez starożytnych Egipcjan do balsamowania. Okazało się, że przez wiele lat eksperci mylili się co do niektórych z nich. Z badań dowiedzieliśmy się również, że wiele substancji nie pochodziło z Egiptu, ale z całego regionu Morza Śródziemnego, lasów tropikalnych a nawet z Azji Południowo-Wschodniej, co jest dowodem na istnienie wczesnych globalnych sieci handlowych. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wiele dowiedzieliśmy się o tym, jak Egipcjanie przygotowywali ciało do życia pozagrobowego. Najmniej wiedzieliśmy zaś o ostatnim etapie przygotowań, samym balsamowaniu. Naukowcy z Uniwersytetu Ludwika i Maksymiliana w Monachium, Uniwersytetu w Tybindze oraz Narodowego Centrum Badań w Kairze przeprowadzili analizy chemiczne resztek substancji do balsamowania, które zachowały się w Sakkarze. Naczynia te znaleziono w warsztacie balsamistów odkrytym w 2016 roku w pobliżu piramidy Unisa. Warsztat działał w VII i VI wieku p.n.e. Już sama możliwość zbadania takiego nietkniętego zabytku stwarza niepowtarzalną okazję do przeprowadzenia badań. Jakby tego było mało, naczynia z różnymi substancjami były podpisane, a niektóre zawierały nawet instrukcję użycia. Te podpisy okazały się niezwykle ważnym elementem badań. Od czasu, gdy odczytano hieroglify, poznaliśmy nazwy wielu substancji do balsamowania. Jednak dotychczas tylko zgadywaliśmy, co kryje się pod poszczególnymi nazwami, mówi Susanne Beck z Uniwersytetu w Tybindze, która stoi na czele zespołu badawczego. Analizy pozostałości z naczyń przyniosły wiele niespodzianek. Substancja, którą Egipcjanie nazywali antiu była dotychczas tłumaczona jako mirra lub olibanum. Okazało się, że pod tą nazwą kryją się mieszaniny bardzo różnych składników, mówi Maxime Rageot. Badania spektrograficzne wykazały, że antiu z Sakkary składało się z olejku cedrowego, olejku z cyprysowatych i tłuszczów zwierzęcych. Z instrukcji użycia wynika, że antiu można używać samodzielnie w formie suchej lub po zmieszaniu z sefet. Sefet był dotychczas opisywany w egiptologii jako niezidentyfikowany olej. Wiemy, że był jednym z 7 świętych olejów wykorzystywanych podczas rytuału otwarcia ust. W 3 naczyniach z Sakkary, opisanych jako zawierające sefet, znaleziono tłuszcze zwierzęce, z czego w dwóch były one zmieszane z dziegciem lub olejkiem z cyprysowatych. W trzecim naczyniu był tłuszcz przeżuwaczy – z tkanki tłuszczowej lub mleka – zmieszany z elemi, żywicą z drzew kanarecznika. Niewykluczone, że dodawano tam różnych substancji zapachowych, a skład sefet mógł zmieniać się w czasie. Większość substancji znalezionych w warsztacie balsamistów była importowana. Odkryty tam bitumen pochodził prawdopodobnie z regionu Morza Martwego. Pistacja kleista, z której wykorzystywano żywicę, i zapewniające inne substancje rośliny cyprysowate czy drzewa oliwne nie występują w Egipcie, ale są rozpowszechnione w basenie Morza Śródziemnego. Żywica elemi pochodzi zaś z drzew występujących w afrykańskich tropikach oraz w Indiach i Azji Południowo-Wschodniej. Wiemy, że szlaki handlowe pomiędzy regionem Morza Śródziemnego a Indiami i regionami położonymi dalej na wschód istniały już prawdopodobnie w II tysiącleciu przed Chrystusem, a badania z Sakkary potwierdzają istnienie długodystansowego handlu pomiędzy tymi regionami. Jest to tym bardziej prawdziwe dla używanej przez Egipcjan damary, żywicy drzew z rodziny dwuskrzydlcowatych, które występują tylko we wschodnich Indiach i Azji Południowo-Wschodniej. Można więc przypuszczać, że i elemi pochodziła z tego właśnie kierunku. Widzimy zatem, że działający w VII wieku p.n.e. w Sakkarze warsztat balsamistów korzystał ze szlaków handlowych łączących Egipt z Azją Południowo-Wschodnią, a być może z tropikalnymi regionami Afryki. W podsumowaniu badań ich autorzy stwierdzają, że antiu i sefet należy rozumieć jako mieszaniny różnych olejków lub dziegciów z tłuszczami. Szczególnie dotyczy to antiu, które dotychczas definiowano bardzo wąsko jako mirrę lub olibanum. Egipska sztuka mumifikacji dogrywała ważną rolę w pojawieniu się wczesnych globalnych szlaków handlowych. Balsamiści potrzebowali dużych ilości egzotycznych żywic. Dzięki opisom na naczyniach będziemy mogli w przyszłości dalej odcyfrowywać słownik starożytnej egipskiej chemii, którego dotychczas dobrze nie rozumieliśmy, cieszy się Maxime Rageot. « powrót do artykułu
  17. Jak wygląda terapia seryjnego mordercy? Ile empatii potrzeba, żeby siąść do rozmowy z kimś, kto odciął człowiekowi głowę? Jak poradzić sobie ze stalkerką, która nawet za kratami pozostaje mistrzynią manipulacji? Z takimi pytaniami zetkniemy się w najnowszej książce wydawnictwa Znak Literanova „Diabeł, którego znasz. Psychiatria sądowa bez tajemnic”. Dr Gwen Adshead to światowej klasy terapeutka pracująca jako psychiatra sądowy. Codziennie spotyka się z ludźmi, których większość z nas bez wahania nazwałaby potworami. Najbrutalniejsi kryminaliści są dla niej pacjentami gabinetu terapeutycznego. Niezależnie od tego, jak okrutne zbrodnie popełnili, musi ich wysłuchać, spróbować ich zrozumieć i im pomóc. Dzięki tej szczerej, prowokującej książce poznasz najciekawsze i bardzo różne przypadki z jej kariery zawodowej – seryjnego mordercę, stalkerkę, podpalaczkę, śmiertelnie groźnego narcyza. Staniesz oko w oko nie tylko ze sprawcami odrażających zbrodni, ale i najtrudniejszymi pytaniami o granice empatii oraz przebaczenia. Dr Gwen Adshead przedstawia fascynujące kulisy pracy psychiatry sądowego. Obala mity na temat przestępców, zmienia nasz sposób myślenia, a także rzuca prawdziwe wyzwanie temu, co wiemy o ludzkiej naturze.
  18. Każdego roku ludzie pozbywają się 92 milionów ton ubrań i innych tekstyliów. Mniej niż 15% z nich jest poddawanych recyklingowi, a jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest trudność w sortowaniu. Naukowcy z University of Michigan stworzyli niedrogie włókna fotoniczne, które wszyte w ubrania pozwolą na określanie ich składu i automatyczne sortowanie. To jak kod kreskowy wszyty w tkaninę. Możemy przystosować włókna tak, by były widoczne gołym okiem, ujawniały się wyłącznie w bliskiej podczerwieni czy też stanowiły kombinację obu tych metod odczytu, mówi profesor Max Shtein. Metki na ubraniach często nie pomagają w sortowaniu. Mogą zostać przecież wycięte lub też nadruk na nich się spierze. Nowe włókno, po wszyciu w materiał, może pozostać niewidoczne, dopóki nie zostanie na taśmie sortującej oświetlone w podczerwieni. Systemy sortowania wykorzystujące podczerwień są już wykorzystywane do rozpoznawania materiałów i działają dzięki różnej sygnaturze optycznej, jaką mają materiały o różnym składzie. Oczywiście materiały wykorzystywane w tkaninach również mają różne sygnatury optyczne, jednak większość tkanin wykonana jest z różnych materiałów, przez co taka metoda sortowania nie do końca zdaje egzamin. Żeby dobrze przeprowadzić recykling musimy znać dokładny skład tkaniny. Firma zajmująca się np. recyklingiem bawełny nie będzie chciała płacić za materiał, który w 70% składa się z poliestru. Naturalne sygnatury optyczne nie zapewnią odpowiedniej precyzji, ale nasze fotoniczne włókno może dostarczyć wszystkich informacji, zapewnia doktor Brian Iezzi. Fotoniczne włókna, by spełniały swoje zadanie, powinny stanowić około 1% tkaniny. To może zwiększyć koszt gotowego produktu o około 25 centów, to mniej więcej tyle ile wynosi koszt tradycyjnej metki, stwierdza Iezzi. Co więcej, fotoniczne włókno może zawierać też wiele innych informacji, jak np. dane o miejscu i czasie produkcji, może pełnić też rolę hologramu potwierdzającego autentyczność produktu i jego pochodzenie od danego producenta. Tego typu dane konsument mógłby odczytać nawet za pomocą swojego smartfona. Zatem w przyszłości włókno wszyte w ubranie mogłoby stanowić źródło informacji i dla kupującego, i dla firmy prowadzącej recykling, dodaje Iezzi. « powrót do artykułu
  19. Pod koniec stycznia podczas prac związanych z naprawą sieci kanalizacyjnej w pobliżu Via Appia odkryto naturalnej wielkości marmurową figurę, która najprawdopodobniej przedstawia cesarza Decjusza w stroju Herkulesa. Postać trzyma maczugę, a na głowie ma lwią skórę. Znaleziono ją na głębokości ok. 20 metrów w rzymskim Parco Scott. Jako pierwsza odsłonięta została twarz. Archeolog nadzorująca prace natychmiast interweniowała. Jak podkreśliła Francesca Romana Paolillo z Parku Archeologicznego Via Appia, figura przywodzi na myśl cesarza Decjusza, który sprawował władzę od 249 do 251 roku. Widoczne są, na przykład, charakterystyczne zmarszczki, za pomocą których wyrażano troskę cesarza o los państwa. Specjaliści zwrócili też uwagę na rzadką brodę oraz morfologię oczu, nosa i ust. Figura jest pofragmentowana. Uległa też pewnemu uszkodzeniu podczas przypadkowego odkrycia (prowadzono wtedy prace z użyciem buldożera). Później miała zostać oczyszczona i odrestaurowana. Jak wyjaśniono we wpisie Parku Archeologicznego Via Appia na Facebooku, statua nie znajdowała się, niestety, w oryginalnym kontekście stratygraficznym. Podczas budowy rurociągu w pierwszej połowie XX w. została wrzucona do wykopu. W tamtych czasach nie było kontroli archeologicznej - powiedziała Paolillo. Po przeniesieniu figury do magazynu rozpoczęto badanie różnych hipotez dot. jej pochodzenia i datowania. Choć wiele wskazuje, że widnieje na niej Decjusz, przeanalizowane zostaną wszelkie możliwości. Zważywszy na okoliczności, figura zachowała się w dobrym stanie. Znaleziono także jej podstawę. « powrót do artykułu
  20. Gdy ponad 100 lat temu z pewnej angielskiej kopalni węgla wydobyto skamieniałą rybią czaszkę, jej odkrywcy z pewnością nie zdawali sobie sprawy, jaką sensację skrywa ich znalezisko. Przeprowadzone niedawno badania tomograficzne wykazały, że w czaszce zwierzęcia sprzed 319 milionów lat zachował się mózg. To najstarszy znany nam dobrze zachowany mózg kręgowca. Organ ma około 2,5 cm długości. Widoczne są nerwy, dzięki czemu naukowcy mają szansę na lepsze poznanie wczesnej ewolucji centralnego układu nerwowego promieniopłetwych, największej współcześnie żyjącej gromady ryb, w skład której wchodzi około 30 000 gatunków. Odkrycie rzuca też światło na możliwość zachowania się tkanek miękkich kręgowców w skamieniałościach i pokazuje, że muzealne kolekcje mogą kryć liczne niespodzianki. Ryba, której mózg się zachował, to Coccocephalus wildi, wczesny przedstawiciel promieniopłetwych, który żył w estuariach żywiąc się niewielkimi skorupiakami, owadami i głowonogami. Tan konkretny osobnik miał 15-20 centymetrów długości. Naukowcy z Uniwersytetów w Birmingham i Michigan nie spodziewali się odkrycia. Badali czaszkę, a jako że jest to jedyna skamieniałość tego gatunku, posługiwali się wyłącznie metodami niedestrukcyjnymi. Na zdjęciach z tomografu zauważyli, że czaszka nie jest pusta. Niespodziewane odkrycie zachowanego w trzech wymiarach mózgu kręgowca daje nam niezwykłą okazję do zbadania anatomii i ewolucji promieniopłetwych, cieszy się doktor Sam Giles. To pokazuje, że ewolucja mózgu była bardziej złożona, niż możemy wnioskować wyłącznie na podstawie obecnie żyjących gatunków i pozwala nam lepiej zdefiniować sposób i czas ewolucji współczesnych ryb, dodaje uczona. Badania zostały opublikowane na łamach Nature. « powrót do artykułu
  21. Francisco Lope de Vega był – obok Cervantesa – najwybitniejszym pisarzem hiszpańskiego Złotego Wieku. Jest autorem olbrzymiej liczby dramatów, sonetów, komedii, pisał powieści i epopeje. Nie cała jego spuścizna się zachowała. Tym cenniejsze jest odkrycie każdego nieznanego fragmentu tekstu jego autorstwa. W zbiorach Hiszpańskiej Biblioteki Narodowej (BNE) odnaleziono właśnie nieznaną dotychczas komedię Lope de Vegi, a do jej zidentyfikowania przyczyniła się sztuczna inteligencja. Naukowcy z Uniwersytetów w Wiedniu i Valladolid prowadzą projekt ETSO: Estilometría aplicada al Teatro del Siglo de Oro. Wraz ze 150 współpracownikami stosują metody analizy komputerowej do prac teatralnych Złotego Wieku, by rozwiązać problemy z autorstwem poszczególnych dzieł. Badania przeprowadzono m.in. na XVII-wiecznym manuskrypcie, który został spisany wiele lat po śmierci Lope de Vegi. Na podstawie analizy stylistycznej sztuczna inteligencja wskazała, że znajdująca się w nim komedia „Francuzka Laura” wyszła spod pióra wielkiego pisarza i powstała na kilka lat przed jego śmiercią. Odkrycie było możliwe dzięki ostatnim postępom w technologii automatycznej transkrypcji tekstów. Jeszcze kilka lat temu maszyny bardzo słabo radziły sobie z odręcznym pismem, szczególnie z dawnych epok. Obecnie się to zmieniło. Współczesna technologia w ciągu zaledwie kilku godzin była w stanie rozpoznać tekst – zarówno drukowany jak i pisany odręcznie – z około 1300 sztuk teatralnych Złotego Wieku. Maszynowe rozpoznawanie nie działa oczywiście idealnie, ale znakomicie ułatwia i przyspiesza pracę. Dzięki temu ludzie mogą bardzo szybko wprowadzić niezbędne poprawki. Następnie, dzięki analizie stylistycznej i słownikowej już poprawionych tekstów, algorytmy sztucznej inteligencji mogą identyfikować autora po unikatowym stylu. Nie od dzisiaj wiadomo, że każdy pisarz i każdy z nas, używa różnych słów w różnych proporcjach. A maszyny mogą analizować olbrzymie zbiory danych i obliczać proporcje dla konkretnych słów, wyrażeń czy zdań. Już na podstawie wcześniejszych eksperymentów z algorytmami wiedziano, że potrafią one z 99-procentową dokładnością określić, czy dane dzieło wyszło spod pióra Lope de Vegi czy też nie. Sztuczna inteligencja dostała za zadanie przeanalizowanie wspomnianych 1300 dzieł oraz stwierdzenie, czy ich autorem jest Lope de Vega, czy też któryś z 350 innych pisarzy epoki. Algorytm wskazał, że „Francuzkę Laurę” napisał Lope de Vega. Wówczas do pracy przystąpili eksperci, którzy tradycyjnymi metodami badawczymi mieli zweryfikować wyniki pracy maszyny. Naukowcy porównywali więc metrykę, ortoepię, a przede wszystkim tropy literackie, idee i struktury leksykalne typowe dla Lope de Vegi i okresu jego twórczości, jakie wskazała sztuczna inteligencja z tym, co widoczne jest w nowo zidentyfikowanej komedii. Wszystko wskazuje na to, że mamy oto do czynienia z nieznanym dotychczas dziełem wielkiego pisarza, które powstało pod koniec jego życia, a o istnieniu którego nie mieliśmy pojęcia. „Francuzka Laura” jest osadzona w kontekście politycznym czasu, w którym powstała. Wtedy to, pod koniec lat 20. XVII wieku, w trakcie Wojny Trzydziestoletniej, Francja i Hiszpania zawarły krótki pokój, który przez sojuszników obu stron był postrzegany jako zdrada. Główną bohaterką komedii jest Laura, córka księcia Bretanii, żona hrabiego Arnaldo. Bretania była sojuszniczką Hiszpanii. W Laurze zakochał się jednak następca tronu Francji, który próbuje zdobyć ją wszelkimi sposobami. Budzi to podejrzenia Arnaldo, który – zarówno z zazdrości jak i z obawy przed skandalem – próbuje otruć żonę. Ostatecznie jednak Laura wychodzi z opałów obronną ręką, opiera się zalotom Delfina, co przekonuje męża do jej wierności. Szczegółowy opis odkrycia i badań nad „Francuzką Laurą” znajdziemy w piśmie wydawanym przez Universitat Autònoma de Barcelona. « powrót do artykułu
  22. Jeśli chcemy zachować historyczny charakter cennego kulturowo miejsca, nie możemy szpecić go nowoczesnymi urządzeniami. Co jednak, gdybyśmy chcieli skorzystać z energii słonecznej w takich miejscach? Okazuje się, że rozwiązaniem są... niewidoczne panele fotowoltaiczne. Takie właśnie panele, do złudzenia przypominające terakotę, zostały zainstalowane na Domu Wettiuszów w Pompejach. Panele wyglądają jak rzymskie terakotowe dachówki, ale wytwarzają energię elektryczną, za pomocą której podświetlamy freski, wyjaśnia Gabriel Zuchtriegel, dyrektor Parku Archeologicznego w Pompejach. Pompeje to bardzo rozległe stanowisko. Jego oświetlenie sporo kosztuje, a doprowadzenie energii elektrycznej tradycyjnymi metodami szpeci zabytki. Dzięki zastosowaniu nowatorskich paneli fotowoltaicznych zmniejszono i rachunki za prąd i liczbę kabli, które nie dodają urody miastu sprzed ponad 2000 lat. Nietypowe panele to dzieło firmy Dyaqua. Mogą one przypominać kamień, drewno, beton czy cegłę, dzięki czemu świetnie komponują się z różnymi strukturami. Panele tej firmy wykorzystywane są już m.in. w miastach Evora w Portugalii i Split w Chorwacji, ułożono je na Narodowym Muzeum Sztuki 21. Wieku w Rzymie czy w miejscowości Vicoforte we Włoszech. Jesteśmy stanowiskiem archeologicznym, ale chcemy być też laboratorium, w którym łączy się zrównoważony rozwój z szacunkiem dla dziedzictwa kulturowego. Nasza inicjatywa nie jest jedynie symboliczna. Każdego roku odwiedzają nas miliony turystów. Chcemy za ich pośrednictwem wysłać w świat sygnał, że dziedzictwem kulturowym można zarządzać inaczej, w sposób bardziej zrównoważony, dodaje Zuchtriegel. Dyrektor zapowiedział, że na Domu Wettiuszów się nie skończy. Panele fotowoltaiczne będą dodawane podczas renowacji kolejnych zabytków. Każdy z modułów wykonano z polimerów absorbujących fotony. Na pierwszej warstwie polimeru znajdują się standardowe krzemowe ogniwa fotowoltaiczne. Przykrywa się je specjalną drugą warstwą polimeru, który dla naszych oczu jest nieprzezroczysty, ale przepuszcza promienie słoneczne. Docierają one do ogniw pozwalając na wytwarzanie energii, a my nie widzimy ogniw, tylko przedmiot do złudzenia przypominający terakotową dachówkę. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z The University of Texas at Austin poinformowali na łamach Nature Geoscience o odkryciu nowej warstwy stopionych skał wewnątrz Ziemi. Jej istnienie może wyjaśnić wiele kwestii dotyczących tektoniki płyt. Już wcześniej na podobnej głębokości identyfikowano roztopione skały, jednak teraz po raz pierwszy udało się wykazać, że mamy do czynienia warstwą w skali całego globu. Warstwa ta, położona na głębokości około 150 kilometrów, stanowi część astenosfery. Według obecnego stanu wiedzy astenosfera, dzięki temu, że jest plastyczna, umożliwia ruch płyt tektonicznych i oddziela płyty od ruchu konwekcyjnego poniżej. Co interesujące, przeprowadzone właśnie badania wykazały, że fakt, iż mamy do czynienia ze stopionymi skałami nie ma to znaczącego wpływu na ruchy płaszcza Ziemi. Gdy myślimy o czymś stopionym intuicyjnie sądzimy, że musi to odgrywać rolę w lepkości materiału. Jednak odkryliśmy, że nawet tam, gdzie dość duża część materiału uległa stopieniu, ma to niewielki wpływ na płaszcz, mówi Junlin Hua z Jackson School of Geosciences. Wykazanie, że stopiona warstwa nie wpływa na tektonikę płyt oznacza, że komputerowe modele wnętrza Ziemi nie muszą uwzględniać tego niezwykle złożonego elementu. Nie możemy całkowicie wykluczyć, że w skali lokalnej topienie się skał nie ma żadnego wpływu. Ale myślę, że możemy stwierdzić, iż obserwowane przez nas topienie się skał niekoniecznie ma wpływ na cokolwiek, dodaje profesor Thorsten Becker. Hua, jeszcze jako doktorant, analizował dane ze stacji sejsmicznych z Turcji i zainteresowała go zarejestrowana lokalnie warstwa stopionych skał. Wraz z kolegami skompilował podobne dane z całego świata i okazało się, że to, co uważał za anomalię, jest nieznaną wcześniej warstwą rozciągającą się na całym globie. Kolejna niespodzianka czekała go, gdy porównał dane z tej warstwy z danymi dotyczącymi ruchu płyt tektonicznych i nie znalazł żadnej korelacji. To bardzo ważne badania, gdyż dobre zrozumienie astenosfery i przyczyny, dla której jest plastyczna to klucz do zrozumienia ruchów tektonicznych, wyjaśnia profesor Karen Fisher z Brown University, która była opiekunem naukowym doktoratu Hua. « powrót do artykułu
  24. Właściciel kalifornijskiej firmy Nick's Extreme Pest Control przeprowadził ostatnio jedną z najbardziej zaskakujących interwencji w swojej wieloletniej karierze. Pewna rodzina wezwała go, by zlikwidował efekty pracy dzięcioła, który w otworach zrobionych w drewnianym sidingu próbował chować żołędzie. Żołędzie nie zostawały jednak w stosunkowo cienkich deskach, ale dostawały się do pustej przestrzeni między poszczególnymi warstwami konstrukcyjnymi budynku. Ostatecznie na dno spadła taka ich liczba, że zaczęły one wychodzić przez szpary w pomieszczeniach. Gdy ekipa oglądała pokryty otworami siding, pojawił się dzięcioł z kolejnymi żołędziami. Choć Nick Castro wiedział, czego dotyczy zlecenie, skala zjawiska zdecydowanie go zaskoczyła. Po tym jak w ścianach wycięto otwory, wysypujące się żołędzie utworzyły pokaźne kopczyki. Na Facebooku Nick's Extreme Pest Control napisano, że osiem wypełnionych po brzegi dużych worków na śmiecie ważyło ok. 317 kg. To nierzeczywiste. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem - podkreślił Nick. W wywiadzie dla serwisu The Dodo Kalifornijczyk powiedział, że spodziewał się, że żołędzie sięgają do mniej więcej 1/4 wysokości ściany. Okazało się jednak, że usypały się do poziomu strychu. Ekipa Nicka załatała otwory. Właściciele zdecydowali się też na zabezpieczenie ścian dodatkową warstwą. Pracowity dzięcioł będzie się więc musiał przenieść w inne miejsce... « powrót do artykułu
  25. Podczas wykopalisk związanych z budową stacji Porta Metronia linii C metra w Rzymie odkryto przedstawienie Romy - bogini Rzymu, tradycyjnego uosobienia państwa rzymskiego. Pierwotnie było to denko kubka. Roma ma na głowie hełm, a w dłoni dzierży włócznię. Jak podkreśla Simona Morretta z Soprintendenza Speciale Roma, to pierwsze przedstawienie Romy w złotym szkle, jakie kiedykolwiek odkryto. Już samo złote szkło jest rzadkim znaleziskiem, a to coś absolutnie wyjątkowego. Dotąd nie znaleziono ani jednego złotego szkła z wizerunkiem personifikacji Rzymu.   Podczas wytwarzania złotego szkła dekoracyjny motyw wykonany w listku złota zatapiano pomiędzy warstwami szkła. Większość zachowanych przykładów to denka naczyń. Morretta dodała, że artefakt nie ma związku z wojskowymi barakami, które również odkryto podczas prac nad metrem. Te bowiem zostały porzucone w połowie III w. i następnie zburzone, podczas gdy wstępne badania wskazują, że złote szkło z Romą pochodzi z początku IV w. Odwiedzając stanowisko, burmistrz Rzymu Roberto Gualtieri powiedział, że Porta Metronia będzie kolejną stacją-muzeum. Specjalistka z Soprintendenza Speciale Roma zaznaczyła, że nie wiadomo, czy naczynia takie pełniły funkcje użytkowe, czy miały wyłącznie cieszyć oczy. Ponieważ były cenne, gdy się potłukły, nie wyrzucano ich. Denko naczynia z Romą odcięto i być może postawiono na meblach albo powieszono na ścianie. Teraz Roma z kubka trafi do zapowiadanej przez burmistrza gablotki na stacji metra. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...