Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36874
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    221

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Spożywanie niezwykle wysoko przetworzonej żywności – takiej jak napoje gazowane, masowo produkowane pakowane pieczywo, wiele rodzajów dań gotowych czy większość płatków śniadaniowych – może być powiązane ze zwiększonym ryzykiem zachorowania i zgonu z powodu nowotworów, ostrzegają naukowcy z Imperial College London (ICL). Są oni autorami najszerzej zakrojonej analizy, podczas której badali związek pomiędzy najbardziej przetworzonymi rodzajami żywności a nowotworami. Najwyżej przetworzona żywność jest zwykle dość tania, wygodna w użyciu i intensywnie reklamowana, często zresztą jako żywność zdrowa. Jednak w rzeczywistości zawiera ona sporo soli, cukru, tłuszczu i sztucznych dodatków. Wiemy też o jej fatalnym wpływie na zdrowie i związkach z otyłością, cukrzycą typu II oraz chorobami układu krążenia. Naukowcy z ICL wykorzystali UK Biobank, skąd pobrali dane dotyczące diety 200 000 osób w średnim wieku. Przez 10 lat monitorowali stan zdrowia tych ludzi, zwracając szczególną uwagę na ryzyko rozwoju jednego z 34 rodzajów nowotworów oraz ryzyko zgonu z powodu nowotworu. Analiza wykazała, że wyższa konsumpcja najbardziej przetworzonej żywności wiąże się z większym ryzykiem zapadnięcia na nowotwory w ogóle, w szczególności zaś na nowotwory jajnika i mózgu. Zwiększa się też ryzyko zgonów z powodu nowotworów. Na każdy 10-procentowy wzrost udziału bardzo wysoko przetworzonej żywności w diecie, całkowite ryzyko rozwoju nowotworu rośnie o 2%, a ryzyko nowotworu jajnika o 19%. Ponadto każdy 10-procentowy wzrost konsumpcji takiej żywności był powiązany z 6-procentowym wzrostem ryzyka zgonu z powodu nowotworu. Ryzyko zgonu z powodu nowotworu piersi rosło o 16%, a z powodu nowotworu jajnika o 30%. Związek taki był widoczny również po uwzględnieniu innych czynników ryzyka, jak palenie papierosów, aktywność fizyczna, BMI czy inne składniki diety. To kolejne badania wskazujące, że bardzo wysoko przetworzona żywność ma negatywny wpływ na zdrowie, w tym na ryzyko rozwoju nowotworów. Ma ono szczególne znacznie w Wielkiej Brytanii, gdzie dorośli i dzieci spożywają rekordowo dużo takiej żywności, mówi jedna z autorek studium, doktor Eszter Vamos. Chociaż nasze badania nie dowodzą związku przyczynowo-skutkowego, inne dostępne dowody wskazują, że zmniejszenie ilości wysoko przetworzonej żywności w diecie może nieść ze sobą korzyści zdrowotne. Potrzebne są kolejne badania, by potwierdzić nasze spostrzeżenia oraz lepiej zrozumieć działania, jakie powinniśmy podjąć, by zmniejszyć ilość szkodliwej żywności. Wtóruje jej doktor Kiara Chang, główna autorka badań: przeciętny mieszkaniec Wielkiej Brytanii czerpie ponad połowę dziennej dawki kalorii z bardzo wysoko przetworzonej żywności. Szczególnie problematyczny jest fakt, że taka żywność zawiera wiele przemysłowych półproduktów, które mają za zadanie dostosować jej kolor, smak, teksturę, konsystencję i wydłużyć jej czas przydatności do spożycia. Nasze organizmy mogą nie reagować w ten sam sposób na bardzo wysoko przetworzoną żywność i stosowane w niej dodatki, jak reagują na żywność świeżą i przetworzoną w niewielkim stopniu. Żywność bardzo wysoko przetworzona jest intensywnie reklamowana, tania i atrakcyjnie opakowana, by zwiększyć jej sprzedaż. Potrzebne są pilne zmiany, by chronić ludzi przed taką żywnością. Tego typu działania są podejmowane w niektórych krajach. Francja, Kanada i Brazylia zmieniły swoje zalecenia dietetyczne, a w Brazylii zakazano oferowania takiej żywności w szkołach. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy czekają na uruchomienie Vera C. Rubin Observatory, obserwatorium astronomicznego, którego budowa dobiega końca w Chile. Na jego potrzeby powstał najpotężniejszy aparat fotograficzny na świecie. Obserwatorium ma co trzy tygodnie wykonywać fotografie całego nieboskłonu. Jego główny program badawczy – Legacy Survey of Space and Time – zakłada utworzenie mapy Drogi Mlecznej, dokonanie spisu obiektów w Układzie Słonecznym czy zbadanie niewyjaśnionych sygnałów dobiegających z głębi wszechświata. Jednak obserwatorium może nigdy nie spełnić pokładanych w nim nadziei. Niedawno opublikowane raporty przygotowane przez zespół obserwatorium, a także amerykańskie Government Accountability Office – odpowiednik polskiej NIK – rysują przyszłość astronomii w ciemnych barwach. Konstelacje sztucznych satelitów, których panele słoneczne i anteny odbijają światło, mogą praktycznie uniemożliwić naziemne badania astronomiczne w świetle widzialnym. Niemożliwe mogą stać się badania kolizji czarnych dziur czy obserwacje asteroid bliskich Ziemi. Specjaliści ostrzegają, że mamy ostatnią możliwość, by temu zapobiec. Obecnie na orbicie okołoziemskiej znajduje się ponad 5400 satelitów. Większość z nich, umieszczona na niskich orbitach, okrąża Ziemię w ciągu około 1,5 godziny. Od czasu, gdy w 2019 roku firma SpaceX wystrzeliła swoją pierwszą grupę pojazdów i rozpoczęła budowę konstelacji Starlink, liczba sztucznych satelitów szybko rośnie, a będzie rosła jeszcze szybciej, gdyż dołączają kolejne przedsiębiorstwa. Z danych amerykańskiej Federalnej Komisji Komunikacji oraz Międzynarodowej Unii Telekomunikacji wynika, że tylko do tych dwóch organizacji wpłynęły wnioski o zezwolenie na wystrzelenie w najbliższych latach 431 713 satelitów, które będą tworzyły 16 konstelacji. Jeśli nad naszymi głowami będzie krążyło 400 000 satelitów, to będą one widoczne na każdym zdjęciu wykonanym w ramach badań astronomicznych. I nawet jeśli udałoby się automatycznie usunąć je z fotografii, to przy okazji utracona zostanie olbrzymia liczba informacji. Wyeliminowanie takich satelitów z obrazów będzie jednak bardzo trudne, między innymi dlatego, że będą się one poruszały w różny sposób i w różny sposób wyglądały w zależności od stosowanych filtrów kolorów. Eksperci, którzy pracują nad systemem wysyłającym automatyczne alerty do społeczności astronomów, gdyby Vera C. Rubin Observatory odkryło coś nowego – np. supernową – na nieboskłonie, obliczają, że konstelacje satelitów mogą doprowadzić do pojawienia się... 10 milionów fałszywych alertów na dobę. To pokazuje, jak ważne jest usuwania satelitów ze zdjęć. Nie wiadomo jednak, czy uda się uniknąć wszystkich takich fałszywych alertów, jak wiele informacji zostanie przy okazji utraconych i ile interesujących obiektów pozostanie przez to niezauważonych. Konstelacje sztucznych satelitów mogą też znacznie utrudnić obserwację asteroid bliskich Ziemi. Dotychczas było wiadomo, że najlepszym momentem do ich wyszukiwania jest zmierzch. Jednak o zmierzchu panele słoneczne satelitów będą dobrze oświetlone, zaburzając możliwość obserwacji. Problem narasta. We wrześniu ubiegłego roku firma AST SpaceMobile wystrzeliła swojego prototypowego satelitę o nazwie BlueWalker3. Gdy dwa miesiące później rozwinął on anteny o powierzchni ponad 64 metrów kwadratowych, stał się jednym z najjaśniejszych obiektów na niebie. Jaśniejszym niż 99% gwiazd widocznych gołym okiem. A to dopiero początek. AST SpaceMobile chce w najbliższych latach wystrzelić 168 jeszcze większych satelitów. Obok pytania o wpływ konstelacji satelitów na badania naukowe rodzi się też pytanie o kwestie kulturowe czy filozoficzne. Czy kilka wielkich koncernów ma prawo kontrolować to, co ludzie widzą na nocnym niebie. Czy niebo, które przez wieki wpływało na literaturę, malarstwo, filozofię może zostać de facto sprywatyzowane przez kilka przedsiębiorstw liczących na kolosalne zyski. Istnieje bowiem poważne niebezpieczeństwo, że już za kilka lat, chcąc spojrzeć w rozgwieżdżone niebo, zobaczymy na nim więcej odbijających światło słoneczne sztucznych satelitów niż gwiazd. I nie będzie miało znaczenia, w którym miejscu Ziemi będziemy mieszkali. « powrót do artykułu
  3. W Carlisle w Anglii odkryto ponad 30 gemm (intaglio) sprzed ok. 1800 lat. W ramach projektu Uncovering Roman Carlisle prowadzone są wspierane przez społeczność wykopaliska w Carlisle Cricket Club. Badane są rzymskie termy, odkryte w 2017 r. przez archeologów z Wardell Armstrong. Termy znajdują się nieopodal rzymskiego fortu Uxelodunum (Petriana). Był to największy fort wału Hadriana. Podczas wcześniejszych wykopalisk odkryto kilka pomieszczeń, system ogrzewania podłogowego hypocaustum, a także terakotowe rury wodociągowe, nietknięte podłogi, malowane kafle i fragmenty naczyń kuchennych. W łaźniach odpoczywali żołnierze. Kilku wyższych rangą (być może byli to przedstawiciele rzymskiej elity) zgubiło gemmy, które skończyły w odpływie. Dotąd znaleziono 34 gemmy z reliefem wklęsłym - intaglio. Datują się one na koniec II lub III w. n.e. Widnieją na nich różne motywy i symboliczne postaci, np. Wenus trzymająca w prawej ręce liść palmowy, a lewej, wyciągniętej, lustro bądź kwiat, siedzący na kamieniu satyr (naprzeciw niego znajduje się święta kolumna, z której wyrasta roślina) czy mysz żerująca przy pniu drzewa. Gemmy wykonano z kolorowego szkła i różnych kamieni: karneolu, jaspisu czy ametystu. Takich przedmiotów nie znajduje się na poślednich rzymskich stanowiskach. [W końcu] nie nosili ich biedni ludzie. Niektóre intaglio są miniaturowe - 5-mm; największe mierzy 16 mm. Do wykonania czegoś takiego potrzeba nie lada umiejętności - podkreśla Frank Giecco z Wardell Armstrong. Giecco, który kieruje wykopaliskami w łaźniach, podkreśla, że gemmy wypadły z pierścieni gości. Mocowano je za pomocą kleju roślinnego, który nie wytrzymywał wysokiej temperatury i wilgotności. Należy też pamiętać, że biżuterię wykonywano z metalu, a ten się w takich warunkach rozszerzał. W większości wypadków gubiono same intaglio, znaleziono też jednak pojedyncze całe pierścienie (żelazny oraz wykonany z brązu, z intaglio z niebieskiego szkła, na którym widać postać mężczyzny). Podczas wykopalisk odkryto także ponad 40 szpilek do włosów, 35 szklanych koralików (prawdopodobnie z naszyjnika), glinianą figurę Wenus, zwierzęce kości oraz kafle z wizerunkiem pieczęci cesarza, co sugeruje, że łaźnie były dużą konstrukcją i nie służyły wyłącznie żołnierzom z fortu Uxelodunum, ale również lokalnej elicie i mieszkańcom fortu Luguvalium. « powrót do artykułu
  4. Zima i jesień to czas, kiedy infekcje pojawiają się, jak grzyby po deszczu. Zmienna pogoda, wychłodzenie organizmu, czy źle dopasowane ubranie do warunków pogodowych może zakończyć się zwolnieniem lekarskim. Wirusy, które inicjują infekcje dróg oddechowych, uwielbiają niskie temperatury. To właśnie wtedy sztafeta firmowych przeziębień biegnie coraz szybciej. Jeden pracownik zaraża drugiego i już po chwili braki kadrowe mocno dają się we znaki. Osoby chore skarżą się na ból głowy, ból gardła, gorączkę, stan podgorączkowy, ogólne rozbicie, katar, kaszel i problemy z zatokami. Obniżenie nastroju i złe samopoczucie sprawia, że trudno normalnie funkcjonować. Słaba odporność może także doprowadzić do zaostrzenia się chorób przewlekłych. Jak więc skutecznie poradzić sobie z infekcjami górnych dróg oddechowych, uciążliwą gorączką i bólem zatok, które mocno dają w kość? Jesień i zima, czyli niekończące się infekcje górnych dróg oddechowych Przeziębienie to słowo wypowiadane bardzo często jesienią i zimą, czyli w tych okresach, kiedy łatwo o wychłodzenie naszego organizmu. Jest to również czas, kiedy zmienia się nasz rytm życia. Aktywności na świeżym powietrzu stają się rzadsze, aż w końcu całkowicie zanikają ze względu na pogodę. Jeśli przemokniemy, przewieje nas lub po prostu przemarzniemy, to ryzyko infekcji zdecydowanie wzrasta. Jest to związane z mniejszym stężeniem witaminy D3 w naszym organizmie. Latem słońca jest więcej, a jesienią i zimą dni są krótsze i często pozbawione słońca. Brak dostatecznego nasłonecznienia wpływa na nasz układ immunologiczny. Ryzyko infekcji zdecydowanie wzrasta. Pojawia się gorączka, ból zatok, osłabienie i ogólne rozbicie. Ważne, aby nie zbagatelizować pierwszych objawów. Nie ma sensu czekać, aż choroba się rozwinie. Najlepiej sięgać po sprawdzone środki dostępne na stronie https://apteline.pl/bol-i-goraczka/bol-zatok. Ból zatok i gorączka Nasz organizm jest bezbronny, kiedy dojdzie do wyziębienia. Zwiększona aktywność drobnoustrojów może doprowadzić do choroby, która położy nas do łóżka. Przemęczenie i osłabienie organizmu sprawia, że jesteśmy podatni na panujące dookoła przeziębienia. Jesień to również czas, kiedy nasze pociechy rozpoczynają swój rok szkolny, a tym samym narażone są na zwiększony kontakt z drobnoustrojami. Infekcje zabierają ze sobą do domu i hojnie częstują rodzeństwo, czy rodziców. Bardzo częstym schorzeniem jest zapalenie zatok i towarzysząca im gorączka lub podwyższona temperatura. Pojawia się rozsadzający ból twarzoczaszki i uczucie całkowitej niedrożności nosa. Infekcja całkowicie osłabia nasz organizm w szczególności, kiedy pojawiają się dreszcze związane z gorączką. W takiej sytuacji wskazane będą preparaty na zapalenie zatok oraz leki przeciwgorączkowe, które zwalczą temperaturę. Te pierwsze występują w postaci aerozolu lub kropel. Skutecznie obkurczają błonę śluzową i zdecydowanie poprawiają komfort oddychania. Jeśli złe samopoczucie utrzymuje się dłużej warto także odwiedzić lekarza, który może zalecić przyjmowanie antybiotyku. Domowe sposoby na zapalenie zatok W początkowym stadium choroby możemy wspomagać się domowymi sposobami na leczenie zapalenia zatok. Świetnie sprawdzają się inhalacje. Udrażniają drogi oddechowe i wspomagają proces pozbywania się zalegającej wydzieliny. Sprawdzi się tu sól kuchenna, rumianek lub olejek eteryczny o zapachu sosny, lawendy i eukaliptusa. Równie istotne jest nawilżanie śluzówki nosa. Warto pamiętać o dobrym nawilżaniu powietrza, a także odpowiednim nawadnianiu organizmu, które pomoże w rozrzedzeniu zalegającej wydzieliny. « powrót do artykułu
  5. Osoby, które poszukują pracy, bardzo często rozsyłają dziesiątki CV we wszystkie możliwe miejsca. Jeśli telefon uparcie milczy, to znak, że czas przyjrzeć się swoim dokumentom rekrutacyjnym. Warto mieć świadomość tego, że stanowią one pierwszy, a zarazem najważniejszy etap rekrutacji. Jakie powinno być skuteczne CV? Wiele osób zastanawia się, jak napisać cv poprawnie, tak aby zwróciło uwagę potencjalnego rekrutera. Tymczasem trzeba pamiętać o tym, że taka osoba codziennie otrzymuje nawet kilkanaście dokumentów CV. Badania wykazały, że na każdy z nich rekruter poświęca nie więcej niż kilkanaście sekund. Dlatego profesjonalne CV powinno być na tyle proste, by rekruter bez trudu mógł dotrzeć do wszystkich pożądanych informacji. Przy tworzeniu CV trzeba unikać skomplikowanych zdań, dzielić treści na akapity i stosować punktory – jednym słowem – zrobić wszystko, by pismo było jak najbardziej czytelne. Nie bez znaczenia jest również odpowiednia objętość dokumentu – profesjonalne CV nie powinna przekraczać dwóch stron A4. Co z warstwą graficzną? W internecie dostępne są najróżniejsze wzory dokumentów rekrutacyjnych. Nie tylko treść CV jest ważna – rekruter z pewnością zwróci uwagę także na estetykę i wygląd. Pomimo tego, że prostota jest w cenie, CV nie powinno się tworzyć w podstawowym edytorze tekstu, wpisując po prostu kolejne, następujące po sobie sekcje. Warto poświęcić nieco więcej czasu i wysiłku, aby dokument prezentował się jak najbardziej profesjonalnie. Osoby, które nie posiadają zmysłu estetycznego, mogą wspierać się gotowymi szablonami, dostępnymi w sieci. Jakie informacje powinno zawierać skuteczne CV? Osoby, które nie mogą się pochwalić rozbudowanym doświadczeniem zawodowym, powinny mimo wszystko unikać świadczenia nieprawdy w CV. W dokumencie nie powinno się także wpisywać informacji, które mogą być zbędne dla pracodawcy. Do takich należą między innymi niezwiązane z pracą szkolenia, wczesne etapy edukacji, szczegółowe zainteresowania. CV powinno kłaść nacisk przede wszystkim na te informacje, które mogą zainteresować potencjalnego pracodawcę. Nawet te osoby, które codziennie wysyłają dziesiątki aplikacji na różne stanowiska, powinny zadbać o to, by unikać wrażenia, że ich CV jest rozsyłane na zasadzie kopiuj-wklej. Potencjalny rekruter powinien poczuć, że jest to dokument skierowany do niego. Dobre CV to dokument, który dopasowane jest do konkretnego ogłoszenia o pracę. Dlaczego dobre CV jest tak ważne? Nie ma co ukrywać – CV to bardzo często pierwsza i jedyna forma kontaktu z rekruterem. Trzeba zaznaczyć, że stanowi ono zawodową wizytówkę i decyduje o tym, czy dany kandydat zostanie zaproszony do dalszych etapów procesu rekrutacji. Warto więc zadbać o to, by CV odpowiednie wrażenie robiło już na pierwszy rzut oka. Musi być nie tylko bogate w rzetelne i istotne informacje. Równie ważna jest jego szata graficzna. Jak widać, stworzenie CV to pierwszy krok na drodze do zawodowego sukcesu. Wcale nie jest to tak łatwe, jak się wydaje! « powrót do artykułu
  6. Niektóre zabytkowe budowle na stanowisku archeologicznym w Starej Dongoli (Sudan) są zasiedlone przez nietoperze. By zbadać interakcje między zwierzętami, zabytkami i pojawiającymi się tu ludźmi, naukowcy z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP) dołączyli w styczniu br. do ekspedycji. Towarzyszyli specjalistom z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego, konserwatorom z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz inżynierom budowlanym z Politechniki Warszawskiej. Celem podejmowanych działań jest znalezienie rozwiązań umożliwiających pogodzenie potrzeby zabezpieczenia cennych zabytków, zapewnienia bezpieczeństwa ludziom oraz ochrony lokalnych populacji nietoperzy, które w warunkach pustynnych dysponują bardzo ograniczoną liczbą dogodnych schronień – podkreślono w komunikacie UPP. Prace archeologiczne na stanowisku w Starej Dongoli, która leży na wschodnim brzegu Nilu, w połowie drogi między 3. i 4. kataraktą, rozpoczęto 59 lat temu. Przed dwoma laty polscy archeolodzy odkryli tutaj niezwykle interesujące ruiny. Pierwszym kierownikiem misji był prof. Kazimierz Michałowski. Dziś funkcję tę pełni dr hab. Artur Obłuski, dyrektor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW. Stanowisko ma powierzchnię niemal 200 ha. Południową część zajmuje cytadela i otaczająca ją zabudowa miejska, a w części wschodniej zlokalizowane są cmentarzyska z różnych okresów funkcjonowania miasta, z kompleksem muzułmańskich grobowców zwieńczonych kopułami. Na północy natomiast rozciąga się zabudowa podmiejska z rezydencjami o powierzchniach rzędu 100–120 m2 - wyjaśniono w komunikacie. W Dongoli odkryto pozostałości po kilkunastu kościołach oraz dwóch klasztorach. Na wschód od cytadeli znajdowała się natomiast monumentalna budowla reprezentacyjna, prawdopodobnie sala tronowa władców Makurii, która z czasem została przekształcona w meczet. Niektóre zabytki - Klasztor Świętej Trójcy, meczet oraz kopuły grobowe - zostały zasiedlone przez nietoperze. Szczególnie interesujące są pierwsze dwa. W Klasztorze Świętej Trójcy, zwanym też Wielkim Klasztorem Antoniego, zachowały się unikatowe malowidła z XI–XIII wieku. Przedstawiono na nich m.in. Chrystusa, Marię, apostołów czy sceny biblijne. Z kolei na ścianach XII-wiecznej krypty arcybiskupa Georgiosa znajdowały się teksty greckie, koptyjskie i staronubijskie. Niezwykły meczet w Starej Dongoli to najstarszy zachowany meczet w Sudanie. Jest to dwupiętrowy budynek o wysokości 12 metrów, który powstał w IX wieku jako sala tronowa bądź kościół. W 1317 roku został zaadaptowany na świątynię muzułmańską. To najlepiej zachowany przykład średniowiecznej architektury Nubii z polichromiami. Budynek był stale użytkowany przez ponad 1100 lat. Niestety, jest w bardzo złym stanie. Nietoperze korzystają z obu wspomnianych budowli oraz z pięciu grobowców. Na stałe występują tam cztery gatunki: grobownik gołobrzuchy, grobownik sawannowy, brodawkonos mały oraz grzebieniec palmowy. Tworzą one w zabytkach kolonie liczące od kilkudziesięciu do kilkuset osobników. Największą, liczącą 620 zwierząt, utworzyły w jednym z grobowców grzebieńce palmowe, a towarzyszyła im kolonia grobowników gołobrzuchych złożona ze 120 osobników. Dyrektor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW, dr hab. Artur Obłuski, zaprosił prof. dr. hab. Piotra Tryjanowskiego i dr. hab. Andrzeja Węgla z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu do wzięcia udziału w ekspedycji archeologicznej. Naukowcy z Poznania mieli za zadanie rozpoznanie gatunków nietoperzy i opracowanie rozwiązań, które pogodziłyby ochronę zabytków i siedlisk nietoperzy z zapewnieniem bezpieczeństwa ludziom oraz zwierzętom. Przyrodnicy pobrali próbki guana i dzięki analizie DNA określą dietę nietoperzy, co pozwoli im na rozpoznanie środowisk żerowania i roli tych ssaków w lokalnych ekosystemach. Odłowiono też nieco zwierząt i pobrano wymazy z pyszczków. To pozwoli na zbadanie obecnych tam grzybów, bakterii i wirusów oraz określenie ewentualnego zagrożenia, jakie mogą one stanowić dla ludzi. Stara Dongola powstała w IV lub V wieku na wschodnim brzegu Nilu, pomiędzy 3. a 4. kataraktą. Miasto założono pośrodku nowo powstałego królestwa Makurii, a jego rozwój jest ściśle związany z przyjęciem chrześcijaństwa przez Makurię w VI wieku. Wiemy, że w 652 roku miasto było oblegane przez armię muzułmańskiego namiestnika Egiptu Abd Allaha ibn Sada. W IX wieku, za panowania Zachariasza i Georgiosa, powstał Kościół Krzyżowy. W IX wieku wybudowano też okazały pałac z salą tronową na piętrze. Okres największego rozwoju miasta przypadł na wieki IX–XI. Pod koniec XIII wieku król Dawid podjął nieudaną ekspedycję na północ, co doprowadziło do ataku odwetowego Mameluków. Zdobyli oni Starą Dongolę, dokonując zniszczeń. W 1317 roku salę tronową przerobiono na meczet, a w 1364 roku, w obliczu zagrożenia ze strony plemion pustyni, królowie Makurii przenieśli stolicę w inne miejsce. Do XVI wieku Starą Dongolą rządził lokalny władca. Później został podporządkowany on Sułtanatowi Sannar. W XX wieku mieszkańcy opuścili miasto i przenieśli się do sąsiednich wiosek. « powrót do artykułu
  7. Amerykański Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) poinformował o pozytywnych wynikach I fazy testów klinicznych pierwszej szczepionki przeciwko wirusowi Marburg (MARV). To należący do tej samej rodziny co Ebola wirus powodujący gorączki krwotoczne. Marburg jest jednak znacznie bardziej śmiercionośny. Średnia odsetek zgonów u zarażonych tym wirusem wynosi 88%, podczas gdy w przypadku Eboli jest to około 50%. Wirus Marburg został po raz pierwszy zidentyfikowany po tym, jak choroba pojawiła się w 1967 roku jednocześnie w Marburgu i Frankfurcie w Niemczech oraz w Belgradzie w Jugosławii. Zachorowania powiązano wówczas z eksperymentami na kotawcach zielonosiwych sprowadzonych z Ugandy. Od tamtego czasu notowano sporadyczne przypadki zachorowań w Afryce. W sierpniu 2021 poinformowano o pierwszym w Afryce Zachodniej przypadku infekcji wirusem Marburg. Rezerwuarami tego wirusa są nietoperze z rodziny rudawkowatych z plemienia Rousettini. Infekcje pomiędzy ludźmi rozprzestrzeniają się za pomocą płynów ustrojowych, zarówno w bezpośrednim kontakcie, jak i pozostawionych na powierzchniach. Okres jego inkubacji wynosi od 2 do 21 dni. Największa udokumentowana epidemia wywołana przez Marburg miała miejsce w 2005 roku w Angoli. Zaraziły się wówczas 374 osoby, zmarło 329 z nich. Nie znamy żadnego lekarstwa przeciwko temu patogenowi. Dlatego tak ważne jest opracowanie szczepionki. Eksperymentalna szczepionka o nazwie cAd3-Marburg powstała w należącym do NIAID Centrum Badań nad Szczepionkami. Wykorzystuje ona szympansi adenowirus cAd3, który został zmodyfikowany tak, że nie może się replikować czy zarażać komórek. Na powierzchni adenowirusa prezentowana jest taka sama glikoproteina, jak znajdująca się na powierzchni wirusa MARV. Platforma wykorzystująca cAd3 dowiodła już swojego bezpieczeństwa podczas wcześniejszych badań nad szczepionkami na Ebolę i wirus Sudan. Pierwsze testy kliniczne cAd3-Marburg zostały przeprowadzone w Walter Reed Army Institute of Research Clinical Trials Center. Wzięli w nich udział 40 zdrowych ochotników w wieku 18–50 lat. Celem testu było sprawdzenie bezpieczeństwa szczepionki. Najpierw trzem ochotnikom podano niską dawkę szczepionki. Gdy po 7 dniach u żadnego z nich nie pojawiły się żadne poważne reakcje, niską dawkę szczepionki podano kolejnym 17 osobom. Identyczną procedurę zastosowano w grupie, która otrzymała wyższą dawkę. Ochotnicy przez 48 tygodni byli monitorowani zarówno pod kątem wystąpienia działań niepożądanych, jak i pod kątem reakcji ich układu odpornościowego. Wyniki testów bezpieczeństwa wypadły bardzo zachęcająco. U nikogo nie pojawiły się poważne skutki uboczne. Jedna z osób, która przyjęła wyższą dawkę, zaczęła gorączkować, ale gorączka minęła następnego dnia. Wydaje się też, że szczepionka wywołuje silną długotrwałą reakcję immunologiczną. Pojawiła się ona u 95% uczestników, a u 70% z nich była obecna po ponad 48 tygodniach od zaszczepienia. Obecnie planowane jest dalsze prowadzenie testów klinicznych w USA, Ghanie, Kenii i Ugandzie. Jeśli i one wypadną pomyślnie, być może cAd3-Marburg będzie stosowana w celu zabezpieczenia ludzi na obszarach, na których doszło do epidemii. « powrót do artykułu
  8. Badania przeprowadzone za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji sugerują, że nie uda się dotrzymać wyznaczonego przez ludzkość celu ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5 stopnia Celsjusza powyżej czasów preindustrialnych. Wątpliwe jest też ograniczenie ocieplenia do poziomu poniżej 2 stopni Celsjusza. Noah Diffenbaugh z Uniwersytetu Stanforda i Elizabeth Barnes z Colorado State University wytrenowali sieć neuronową na modelach klimatycznych oraz historycznych danych na temat klimatu. Ich model był w stanie precyzyjnie przewidzieć, jak zwiększała się temperatura w przeszłości, dlatego też naukowcy wykorzystali go do przewidzenia przyszłości. Z modelu wynika, że próg 1,5 stopnia Celsjusza ocieplenia powyżej poziomu preindustrialnego przekroczymy pomiędzy rokiem 2033 a 2035. Zgadza się to z przewidywaniami dokonanymi bardziej tradycyjnymi metodami. Przyjdzie czas, gdy oficjalnie będziemy musieli przyznać, że nie powstrzymamy globalnego ocieplenia na zakładanym poziomie 1,5 stopnia. Ta praca może być pierwszym krokiem w tym kierunku, mówi Kim Cobb z Brown University, który nie był zaangażowany w badania Diffenbaugha i Barnes. Przekroczenie poziomu 1,5 stopnia jest przewidywane przez każdy realistyczny scenariusz redukcji emisji. Mówi się jednak o jeszcze jednym celu: powstrzymaniu ocieplenia na poziomie nie wyższym niż 2 stopnie Celsjusza w porównaniu z epoką przedindustrialną. Tutaj przewidywania naukowców znacząco różnią się od przewidywań SI. Zdaniem naukowców, możemy zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 2 stopni Celsjusza pod warunkiem, że do połowy wieków państwa wywiążą się ze zobowiązania ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do zera. Sztuczna inteligencja nie jest jednak tak optymistycznie nastawiona. Zdaniem algorytmu, przy obecnej emisji poziom ocieplenia o ponad 2 stopnie osiągniemy około roku 2050, a przy znacznym zredukowaniu emisji – około roku 2054. Obliczenia te znacznie odbiegają od szacunków IPCC z 2021 roku, z których wynika, że przy redukcji emisji do poziomu, jaki jest wspomniany przez algorytm sztucznej inteligencji, poziom 2 stopni przekroczymy dopiero w latach 90. obecnego wieku. Diffenbaugh i Barnes mówią, że do przewidywania przyszłych zmian klimatu naukowcy wykorzystują różne modele klimatyczne, które rozważają wiele różnych scenariuszy, a eksperci – między innymi na podstawie tego, jak dany model sprawował się w przeszłości czy jak umiał przewidzieć dawne zmiany klimatu, decydują, który scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. SI, jak stwierdzają uczeni, bardziej skupia się zaś na obecnym stanie klimatu. Stąd też mogą wynikać różnice pomiędzy stanowiskiem naukowców a sztucznej inteligencji. W środowisku naukowym od pewnego czasu coraz częściej słychać głosy, byśmy przestali udawać, że jesteśmy w stanie powstrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Wielu naukowców twierdzi jednak, że jest to możliwe, pod warunkiem, że do 2030 roku zmniejszymy emisję gazów cieplarnianych o połowę. Sztuczna inteligencja jest więc znacznie bardziej pesymistycznie nastawiona od większości naukowców zarówno odnośnie możliwości powstrzymania globalnego ocieplenia na poziomie 1,5, jak i 2 stopni Celsjusza. « powrót do artykułu
  9. Dendroarcheolog Michael Bamforth z University of York zidentyfikował tajemniczy fragment drewna znaleziony podczas przygotowań do budowy elektrowni atomowej Sizewell C w Suffolk w Anglii. W 2021 roku podczas prac archeologicznych w miejscu, w którym planowane jest posadzenie drzew, eksperci z Cotswold Archeology odkryli liczne ślady ludzkiej aktywności, od neolitu po średniowiecze. Natrafiono m.in. na dwa doły z epoki żelaza, które prawdopodobnie pełniły rolę poideł dla zwierząt. Doły były zalane wodą, co stworzyło idealne warunki do zachowania się drewnianych szczątków. To właśnie na dnie jednego z nich znaleziono drewniany przedmiot, którego przez długi czas nie potrafiono zidentyfikować. Michael Bamforth poinformował właśnie, że jest to oś od wozu lub rydwanu, która złamała się, a następnie została wykorzystana jako wzmocnienie ścian dołu z wodą. Obok znaleziono spalone deski, które pochodziły prawdopodobnie z tego samego pojazdu. Datowanie radiowęglowe wykazało, że wóz został wykonany pomiędzy 400 a 100 rokiem przed naszą erą. Fragment zachowanej osi to niezwykle rzadkie znalezisko. Znamy bardzo nieliczne przykłady podobnych zabytków z Wysp Brytyjskich. Jednym z najbardziej znanych jest oś ze stanowiska Flag Fen, osady epoki brązu. W słynnych brytyjskich pochówkach w rydwanie drewniane części pojazdów nie zachowały się. Tym bardziej mamy tu do czynienia z wyjątkowym zabytkiem, który może pomóc w lepszym zrozumieniu techniki używanej na Wyspach Brytyjskich przed ich podbojem przez Rzym. « powrót do artykułu
  10. Odpowiedź na tytułowe pytanie brzmi: tak. Jednak „prawdziwe” w odniesieniu do fotografowanych przez Webba obiektów nie oznacza tutaj takie, jak byśmy zobaczyli je na własne oczy będąc w miejscu Webba, ale takie, jakimi są w rzeczywistości. Żeby to zrozumieć, musimy co nieco wiedzieć o działaniu ludzkiego wzroku oraz Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba (JWST). Gdy jesteśmy na ulicy i słyszymy zbliżającą się do nas karetkę pogotowia jadącą na sygnale, zauważymy, że dźwięk jest coraz wyższy, a gdy samochód nas minie, staje się coraz niższy. Fala dźwiękowa zbliżającego się do nas źródła sygnału staje się coraz krótsza, a wydłuża się, gdy źródło sygnału się od nas oddala. Takie samo zjawisko ma miejsce w przypadku fali elektromagnetycznej. Wszechświat się rozszerza, więc – generalnie rzecz biorąc – galaktyki i gwiazdy się od nas oddalają. Długość fali biegnącego w naszym kierunku światła staje się coraz większa, światło to staje się coraz bardziej czerwone. A im bardziej odległy od nas obiekt, tym bardziej czerwone światło do nas dociera. Mówimy tutaj o zjawisku przesunięcia ku czerwieni. Ludzie widzą światło o ograniczonym zakresie długości fali. Odległość pomiędzy Ziemią a większością obiektów we wszechświecie jest tak duża, że docierające do nas fale świetlne znajdują się w zakresie podczerwieni, którego nasze oczy nie widzą. Jednak Teleskop Webba jest wyspecjalizowany właśnie w odbieraniu podczerwieni. Dlatego możemy dojrzeć dzięki niemu bardzo stare, niezwykle odległe obiekty. JWST korzysta z trzech zwierciadeł. Największe, główne, odpowiada za zbieranie światła docierającego do teleskopu. Zwierciadło główne skupie je i kieruje do zwierciadła wtórnego, stamtąd zaś światło trafia do instrumentów naukowych, a trzecie ze zwierciadeł koryguje wszelkie zniekształcenia wywołane przez dwa pierwsze. Teleskop Webba korzysta ze specjalnej perforowanej maski, która blokuje część docierającego doń światła, symulując działanie wielu teleskopów, dzięki czemu może zwiększyć rozdzielczość. Technika ta pozwala na zdobycie większej ilości danych na temat bardzo jasnych sąsiadujących ze sobą obiektów. Webba wyposażono też w spektrografy, które rozbijają światło na części składowe, ujawniając informacje o intensywności poszczególnych fali światła. Obserwatorium wyposażono też macierz 248 000 mikromigawek służących do pomiaru spektrum światła. Za dostarczenie nam obrazu odpowiedzialny jest Zintegrowany Moduł Instrumentów Naukowych, w skład którego wchodzą trzy urządzenia. NIRCam, działająca w podczerwieni kamera, rejestrująca fale o długości od 0,6 do 5 mikrometrów. To ona rejestruje światło z pierwszych gwiazd i galaktyk, pokazuje gwiazdy w pobliskich galaktykach, młode gwiazdy w Drodze Mlecznej oraz obiekty w Pasie Kuipera. Wyposażono ją w koronografy, instrumenty pozwalające na fotografowanie bardzo słabo świecących obiektów znajdujących się wokół obiektów znacznie jaśniejszych. Drugim z nich jest NIRSpec, spektrograf również działający w zakresie od 0,6 do 5 mikrometrów. Spektrografy to urządzenia do rejestracji całego widma promieniowania. Analiza tego widma pozwoli naukowcom poznać wiele cech fizycznych badanego obiektu, w tym jego temperaturę, masę i skład chemiczny. Wiele z obiektów, które Webb będzie badał, jest tak słabo widocznych, że olbrzymie zwierciadło teleskopu będzie musiało prowadzić obserwacje przez setki godzin, by zebrać ilość światła wystarczającą do stworzenia całego widma. Natomiast Mid-Infared Instrument (MIRI) składa się zarówno z kamery jak i spektrografu pracujących w średniej podczerwieni. To zakresy od 5 do 28 mikrometrów. Fal o takiej długości nasze oczy nie widzą. Ten bardzo czuły instrument zobaczy przesunięte ku czerwieni światło odległych galaktyk, tworzących się gwiazd i słabo widocznych komet. Może obserwować Pas Kuipera. Kamer MIRI będzie zdolna do wykonania podobnych szerokokątnych zdjęć, z jakich zasłynął Hubble. A jego spektrograf umożliwi poznanie wielu cech fizycznych odległych obiektów. Wszystkie wymienione tutaj instrumenty dostarczają naukowcom danych, które należy odpowiednio dostosować tak, by nasze oczy mogły je zobaczyć. Obrazów z Webba, które udostępnia NASA, nie moglibyśmy zobaczyć będąc w miejscu teleskopu, zarówno dlatego, że nasze oczy nie odbierają światła o takiej długości fali, jak i dlatego, że Webb jest znacznie bardziej czuły na światło. Zatem obrazy przekazywane przez Webba bardziej odpowiadają rzeczywistości, są bardziej prawdziwe, niż to, co możemy zobaczyć na własne oczy. Teleskop korzysta z aż 27 filtrów rejestrujących fale podczerwone o różnej długości. Naukowcy dokładnie analizują te fale, zbierają informacje np. o ich intensywności, a następnie każdej z nich przypisują falę o długości z zakresu światła widzialnego. Najkrótszym przypisywana jest barwa niebieska, dłuższym zielona, najdłuższym czerwona. Po złożeniu tak otrzymany obrazów należy przeprowadzić jeszcze balans, bieli, skorygować kontrast oraz kolory i podziwiać niezwykłe zdjęcia. « powrót do artykułu
  11. Pierwsze w historii badania tego typu wskazują, że nawet krótka kilkugodzinna ekspozycja na zanieczyszczenia wywołane ruchem samochodowym ma negatywny wpływ na ludzki mózg. Eksperyment, przeprowadzony przez naukowców z University of British Columbia i University of Victoria, przeczy powszechnemu mniemaniu, jakoby mózg był chroniony przed negatywnym wpływem zanieczyszczeń powietrza. Nasze badania dostarczają nowych dowodów na istnienie związku pomiędzy zanieczyszczeniem powietrza a procesami poznawczymi, mówi jeden z autorów, doktor Chris Carlsten. Jego zespół przeprowadził serię eksperymentów laboratoryjnych, podczas których 25 zdrowych dorosłych osób było wystawionych na działanie spalin z silnika Diesla oraz powietrze o różnym stopniu czystości. Przed każdym z eksperymentów oraz po nim aktywność mózgu badanych była mierzona za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Naukowcy analizowali zmiany w sieci wzbudzeń podstawowych (default mode network – DMN). To rozległa sieć połączeń mózgowych, która jest aktywna, gdy człowiek nie jest szczególnie skupiony na świecie zewnętrznym, gdy jesteśmy wypoczęci, marzymy na jawie, kontemplujemy piękno, rozmyślamy o przyszłości. Gdy zaś zaczynamy skupiać się na bodźcach zewnętrznych, aktywność tej sieci spada. DMN nazywana jest też siecią spoczynkową mózgu, jednak to mylna nazwa. Gdy DMN jest aktywna mózg nie odpoczywa, a zachodzą w nim intensywne procesy przetwarzania i integrowania informacji. Prawidłowe funkcjonowanie DMA jest niezbędne z punktu widzenia działania mózgu. Tymczasem badania wykazały, że po wystawieniu na działanie spalin z silników Diesla dochodzi do spadku połączeń w szerokich obszarach DMN. Wiemy, że zmiana połączeń w DMN jest powiązana ze spadkiem zdolności poznawczych i objawami depresji. Fakt, że zanieczyszczenie powietrza prowadzi do zaburzeń w tej sieci, jest niepokojący. Oczywiście potrzebne są dalsze badania, by lepiej zrozumieć wpływ tych zmian na codzienne funkcjonowanie, jednak nie możemy wykluczyć, że może to prowadzić do zaburzeń myślenia czy zdolności do pracy, mówi doktor Jodie Gawryluk z University of Victoria. Co prawda zmiany były czasowe i jakiś czas po przerwaniu ekspozycji na spaliny funkcjonowanie DMN wracało do normy, jednak doktor Gawryluk podejrzewa, iż przy ciągłej ekspozycji spadek zdolności umysłowych może być stały. Dlatego też, jej zdaniem, powinniśmy starać się minimalizować kontakt ze spalinami. Ludzie powinni dwa razy pomyśleć, zanim otworzą okno w samochodzie stojącym w korku. Warto upewnić się, czy filtr w samochodzie dobrze działa. A jeśli spacerujemy lub jeździmy na rowerze przy ruchliwych ulicach, powinniśmy zastanowić się nad zmianą trasy, dodaje doktor Carlsten. Naukowcy podkreślają, że badali wpływ spalin samochodowych, ale prawdopodobnie równie szkodliwe są inne zanieczyszczenia. Zanieczyszczenie powietrza to największe zagrożenie środowiskowe dla ludzkiego zdrowia. Coraz więcej badań pokazuje, że ma ono wpływ na wszystkie główne organy naszego ciała. Sądzę, że podobnie na mózg działają np. zanieczyszczenia pochodzące z pożarów lasów. U coraz większej liczby osób diagnozowane są zaburzenia układu nerwowego, ważne więc, by zanieczyszczenia były brane pod uwagę, dodaje Carlsten. Z wynikami badań można zapoznać się na łamach Environmental Health. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z NOIRLab udostępnili gigantyczną bazę danych obiektów znajdujących się w płaszczyźnie Drogi Mlecznej. Zawiera ona informację o 3 miliardach 320 milionach ciał niebieskich. To największy na świecie katalog tego typu. To już druga wersja Dark Energy Camera Plane Survey – DECaPS2. Prace nad nią trwały przez dwa lata, w czasie których za pomocą Dark Energy Camera wykonano 214 000 fotografii. Na ich podstawie zebrano ponad 10 terabajtów danych, opisując około 3,32 miliarda obiektów. Dark Energy Camera zainstalowana jest na 4-metrowym teleskopie Victor M. Blanco w Cerro Tololo Inter-American Observatory (CTIO). W skład CTIO wchodzi zespół teleskopów znajdujących się na wysokości ponad 2200 metrów nad poziomem morza. Położenie obserwatorium daje dobry widok na południową część nieboskłonu, co pozwoliło DECam na wykonanie bardzo dokładnych zdjęć południowej części płaszczyzny (równika) naszej galaktyki. W DECaPS2 znajdziemy dane o obiektach, które udało się sfotografować w świetle widzialnym oraz w bliskiej podczerwieni. Pierwsza wersja DECaPS została udostępniona w 2017 roku. Obecnie, po znacznym rozszerzeniu, baza opisuje obiekty zidentyfikowane na 6,5% nocnego nieba, a obszar objęty obserwacjami ma 130 stopni długości. Jednym z powodów, dla których DECaPS2 okazał się takim sukcesem jest fakt, że nakierowaliśmy aparat na region o wysokim zagęszczeniu gwiazd i bardzo dokładnie identyfikowaliśmy różne obiekty. W ten sposób udało się stworzyć największy katalog obiektów kosmicznych, mówi Andrew Saydjari z Uniwersytetu Harvarda. W połączeniu z przeglądem Pan-STARRS 1, DECaPS2 uzupełnia 360-stopniową panoramę Drogi Mlecznej. Dzięki niemu możemy teraz stworzyć najbardziej szczegółową trójwymiarową mapę naszej galaktyki, dodaje Edward Schlafly ze Space Telescope Science Institute. DECam to instrument, który powstał na potrzeby projektu badania ciemnej energii, Dark Energy Survey. Sesje obserwacyjne prowadzono w latach 2013–2019. « powrót do artykułu
  13. Lucy, historyczna misja do planetoid trojańskich, spotka się ze swoją pierwszą asteroidą już w bieżącym roku. Początkowo planowano, że przelot Lucy w pobliżu pierwszej planetoidy będzie miał miejsce w 2025 roku, kiedy to pojazd miał się zbliżyć do Donaldjohansona, nazwanej tak na cześć odkrywcy szczątków hominina Lucy, od którego misja wzięła nazwę. Nadarzyła się jednak okazja, by wcześniej odwiedzić asteroidę 1999 VD57, a przy okazji przetestować unikatowy system nawigacyjny pojazdu. Planetoidy trojańskie, zwane trojanami Jowisza czy po prostu Trojanami, to pozostałości po formowaniu się Układu Słonecznego. Mogą więc dostarczyć cennych informacji na temat jego historii. Tworzą one dwie grupy. Jedna z nich znajduje się w punkcie libracyjnym L4 orbity Jowisza, a druga w punkcie L5. Przyjęło się, że asteroidy z punktu L4 nazywa się imionami greckich bohaterów, dlatego też cała grupa zyskała nieoficjalną nazwę „Greków”. Z kolei asteroidy z punktu L5 zwane są „Trojańczykami”. Obie grupy poruszają się po orbicie Jowisza, a kierunek ruchu powoduje, że Trojańczycy gonią Greków. Co interesujące, zanim taki podział na grupy został ustalony dwie wcześniej odkryte asteroidy – Patroklus i Hektor – zostały już nazwane. W efekcie, w grupie Trojańczyków znajduje się grecki szpieg, a w grupie Greków jest szpieg trojański. Lucy została wystrzelona w październiku 2021 roku. Rok później pojazd po raz pierwszy skorzystał z asysty grawitacyjnej Ziemi. Oddziaływanie naszej planety przyspieszyło Lucy i skierowało ją za orbitę Marsa. W 2024 roku pojazd po raz kolejny przeleci w pobliżu Ziemi, korzystając z jej asysty grawitacyjnej i pomknie w kierunku głównego pasa planetoid – znajdującego się między Marsem a Jowiszem – gdzie spotka się z Donaldjohansonem. NASA zdecydowała właśnie, że wcześniej – 1 listopada 2023 r. – dojdzie do spotkania z 1999 VD57. W głównym pasie asteroid znajdują się miliony obiektów. Wybrałem 500 000 z nich o dobrze zdefiniowanych orbitach, by zobaczyć, czy Lucy będzie przelatywała na tyle blisko któregoś z nich, że będziemy mogli się mu przyjrzeć. Ta asteroida się wyróżniała. Oryginalna trajektoria Lucy przebiegała w odległości 40 000 mil od 1999 VD57. To co najmniej trzykrotnie bliżej niż do jakiejkolwiek innej asteroidy, mówi Raphael Marschall z Obserwatorium w Nicei. Jednak zespół nadzorujący misję zdał sobie sprawę, że wystarczy niewielki manewr, by Lucy mogła podlecieć bliżej do asteroidy. Zdecydowano więc, że w ramach testu pionierskiego systemu nawigacyjnego Lucy pojazd zbliży się do 1999 VD57. Nowy system ma rozwiązać problem trapiący misje polegające na przelocie w pobliżu asteroidy. W czasie takich misji trudno jest dokładnie określić, w jakie odległości od asteroidy znajduje się pojazd i w które miejsce należy nakierować kamery. W przeszłości radzono sobie z tym problemem wykonując bardzo duża zdjęć regionu, z którym mogła znajdować się asteroida. To metoda mało efektywna, podczas której wykonuje się dużo pustych zdjęć. Lucy będzie pierwszą misją wykorzystującą automatyczny system śledzenia asteroidy. Pozwoli na wykonanie znacznie większej liczby zdjęć obiektu, wyjaśnia Hal Levison z Southwest Research Institute Boulder. Okazało się, że 1999 VD57 powoli przetestować tę nigdy wcześniej nieużywaną technikę. Szczególnie, że położenie Lucy i asteroidy względem siebie, przede wszystkim kąt względem Słońca, pod jakim Lucy będzie zbliżała się do asteroidy, są bardzo podobne do charakterystyk planowanych spotkań Lucy z Trojanami. Dotychczas 1999 VD57 w ogóle nie była brana pod uwagę jako cel misji, gdyż jest bardzo mała. Ma zaledwie 700 metrów średnicy. Będzie więc najmniejszą asteroidą z głównego pasa planetoid, jaką odwiedzi pojazd wysłany przez człowieka. Rozmiarami przypomina bliskie Ziemi asteroidy, które były celami misji OSIRIS-REx i DART. Teraz jednak zdecydowano, że w maju Lucy przeprowadzi manewr, w wyniku którego kilka miesięcy później zbliży się do 1999 VD57 na odległość zaledwie 450 kilometrów. Jak już wspomnieliśmy, w 2025 roku pojazd odwiedzi Donaldjohansona, a następnie poleci do Greków. W latach 2027–2028 spotka się z planetoidą Eurybatesem i jej satelitą Polimele, a następnie z Leukusem i Orusem. Później wróci w pobliże Ziemi, w 2031 roku po raz trzeci skorzysta z asysty grawitacyjnej, która wystrzeli ją w stronę Trojańczyków. W 2033 roku przeleci obok układu podwójnego Patroklos-Menojtios. Lucy nie tylko jest pierwszą misją do asteroid trojańskich Jowisza, ale też misją, która odwiedzi najwięcej planetoid w historii. Teraz to jej listy celów dopisano kolejną asteroidę. « powrót do artykułu
  14. W wieku niemal 101 lat zmarł profesor Aleksander Krawczuk, wybitny znawca starożytności, autor niezwykle poczytnych książek, z najbardziej znanym Pocztem cesarzy rzymskich. Profesor Krawczuk był wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, a w przeszłości ministrem kultury i sztuki oraz posłem na Sejm I i II kadencji. O śmierci naukowca poinformował w mediach społecznościowych Wydział Historyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ze smutkiem informujemy, że ze społeczności Wydział Historyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego odszedł prof. dr hab. Aleksander Krawczuk (1922-2023) - wybitny znawca starożytności, filolog klasyczny, od 1949 r. związany z Uniwersytet Jagielloński, niestrudzony popularyzator wiedzy o antyku. Rodzinie i Bliskim Pana Profesora składamy wyrazy współczucia – czytamy w krótkiej nocie. Informację potwierdziła Polska Agencja Prasowa. Aleksander Krawczuk urodził się w 1922 roku w Krakowie, w czasie wojny był żołnierzem AK. W 1949 roku ukończył studia na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UJ i rozpoczął pracę w Zakładzie Historii Starożytnej UJ. Przez dekady popularyzował historię starożytną, prowadził telewizyjny cykl dokumentalny Antyczny świat profesora Krawczuka, napisał wiele prac naukowych i książek popularnonaukowych. Jest autorem m.in. Polski za Nerona, Kroniki starożytnego Rzymu, Tytusa i Bereniki, Rodu Argeadów czy Mitologii starożytnej Italii. Uczony zmarł 27 stycznia 2023 roku. « powrót do artykułu
  15. Mimo coraz większej popularności serwisów streamingowych, wciąż wiele osób chętnie wykorzystuje systemy telewizji satelitarnej. Dla jednych jest to kwestia przyzwyczajenia i preferencji. Dla innych to jedyna opcja na dostęp do telewizji. Sygnał naziemny nie wszędzie jest odbierany, podczas gdy telewizja satelitarna nie ma z zasięgiem problemu. Jaka jest zasada jej działania? Co ją cechuje i jakie są jej zalety? Telewizja satelitarna – co to jest? Najprościej rzecz ujmując, telewizja satelitarna to jeden ze sposobów nadawania i dostarczania sygnału telewizyjnego. Wykorzystuje do tego celu satelity telekomunikacyjne znajdujące się na orbicie geostacjonarnej. Za ich pomocą sygnał jest dostarczany z nadajnika do anteny satelitarnej i odbiornika telewizyjnego. Choć lata mijają, telewizja satelitarna (sprawdź jak działa telewizja satelitarna: https://polska-telewizja.co.uk/jak-dziala-telewizja-satelitarna/) wciąż ma wiele zalet. Zdecydowanie największą z nich jest zasięg. Sygnał telewizji naziemnej nawet w Polsce nie dociera do każdego miejsca. W krajach, gdzie budowa gęstej sieci nadajników jest nieopłacalna lub trudna do realizacji na przykład ze względów terenowych, satelitarna telewizja cyfrowa pozostaje najlepszym rozwiązaniem. Nawet jednak tam, gdzie sygnał telewizji naziemnej dociera, choćby na obszarach wiejskich i w małych miejscowościach, zakres oferty telewizji satelitarnej jest na tyle szeroki, że bywa bardziej atrakcyjnym wyborem (zwłaszcza w pakiecie z dostępem do VOD i serwisów streamingowych). Dla odbiorców istotną zaletą jest także łatwość montażu. Podłączenie telewizji satelitarnej wymaga co prawda odpowiedniego ustawienia anteny, ale nie jest to trudne zadanie. Właściwie zamontowana i konserwowana antena satelitarna pozwala cieszyć się niezawodną telewizją przez długie lata. W porównaniu do telewizji kablowej można też liczyć na mniejszą liczbę przewodów. Jeśli chodzi o koszty, platformy telewizji satelitarnej nie okazują się wcale tak wysokie, jak się powszechnie uważa, zwłaszcza w zestawieniu z ofertą telewizji kablowych i serwisów streamingowych. Nawet najtańsze, podstawowe pakiety platformy telewizji satelitarnej mogą zawierać bogatszy i bardziej urozmaicony zestaw programów. Zasada działania telewizji satelitarnej Aby skorzystać z możliwości, jakie daje telewizja satelitarna, niezbędna jest odpowiednia infrastruktura. Jej początkowym elementem jest stacja nadawcza. To z niej płynie sygnał, który odbieramy w naszych telewizorach. Najpierw musi on jednak zostać odebrany przez transponder umieszczony na satelicie na orbicie okołoziemskiej. Dlatego anteny stacji nadawczej skierowane są w jego stronę. Satelita pełni tu rolę pośrednika. Odbiera sygnał audio-video, wzmacnia go i kieruje z powrotem w stronę Ziemi. Należy podkreślić, że satelity telekomunikacyjne uczestniczące w nadawaniu sygnału telewizyjnego umieszczone są na orbicie geostacjonarnej, czyli nad równikiem. Dzięki zsynchronizowaniu ich prędkości z prędkością obrotu Ziemi, satelita wydaje się pozostawać zawieszony nieruchomo w miejscu. Obiekt zachowuje stałą pozycję, co umożliwia ciągły transfer sygnału. Wystarczy skierować anteny nadawcze i odbiorcze w odpowiednią stronę. Warto przy tym uświadomić sobie to, iż strumień audio-video dociera do odbiorców z pewnym opóźnieniem w porównaniu z sygnałem telewizji naziemnej. Satelita jest bowiem umieszczony na wysokości ponad 35 tys. kilometrów nad Ziemią. Sygnał musi najpierw trafić do satelity, a potem powrócić. Siłą rzeczy zajmuje to trochę czasu. Co ważne, transponder na satelicie odbiera sygnał na jednej długości fal radiowych, a odsyła go na innej częstotliwości po wzmocnieniu. Dzięki temu telewizja satelitarna może działać bez zakłóceń. Wysyłany przez satelitę sygnał jest odbierany przez odpowiednio ustawione anteny satelitarne. Ponieważ ma on charakter cyfrowy należy go przetworzyć, by mógł zostać wyświetlony na ekranie telewizora. Służą do tego konwerter antenowy oraz dekoder telewizji satelitarnej. Warto bowiem zaznaczyć, że po odebraniu sygnał należy wzmocnić i przetworzyć, a następnie także odkodować. Platformy telewizji satelitarnej kodują swoje kanały, aby umożliwić ich odbiór tylko tym osobom, które chcą opłacać abonament. Istnieją też programy, które są nadawane w formacie free-to-air, czyli nie są zaszyfrowane i dostęp do nich jest bezpłatny. Ich jakość często odbiega jednak od tego, czego oczekiwaliby potencjalni widzowie. Jak działa telewizja satelitarna na kartę? Abonament to tylko jedna z form dostępu do telewizji satelitarnej. Dość dużą popularnością cieszy się także telewizja na kartę. Nie potrzeba w jej przypadku wiązać się umową. Nie wymaga też uiszczania regularnych opłat. Nie wiąże się z odsetkami czy karami. Z punktu widzenia użytkownika telewizja na kartę przypomina korzystanie z kart telefonicznych. To klient decyduje, kiedy chce oglądać telewizję. Wystarczy, że doładuje kartę. Całość działa w systemie prepaid. Do korzystania z telewizji w ten sposób potrzebny jest adekwatny dekoder z kartą startową. Oczywiście, niezbędna jest również odpowiednia antena satelitarna z dopasowanym konwerterem. Nie ma tu więc istotnej różnicy w porównaniu z telewizją satelitarną na abonament. « powrót do artykułu
  16. Inżynierowie z NASA skonstruowali i przetestowali pierwszy pełnoskalowy silnik rakietowy z rotującą detonacją (RDRE – rotating detonation rocket engine). Tego typu napęd może być przyszłością lotów kosmicznych. Dzięki niemu bowiem rakiety będą lżejsze, mniej skomplikowane i zużyją mniej paliwa. Zaledwie trzy lata temu powstał matematyczny model takiego silnika oraz niewielki prototyp, co pozwoliło inżynierom na rozpoczęcie testów urządzenia. Konwencjonalny silnik rakietowy uzyskuje ciąg dzięki spalaniu paliwa i wyrzucaniu go z tyłu. Silnik z rotującą detonacją składa się z koncentrycznych cylindrów, pomiędzy które wpływa paliwo. Zostaje ono tam zapalone. Dochodzi do gwałtownego uwolnienia ciepła w postaci fali uderzeniowej. Jest to silny impuls gazów o wysokiej temperaturze i ciśnieniu, które poruszają się szybciej od prędkości dźwięku. O ile w konwencjonalnych silnikach stosowane są liczne podzespoły odpowiedzialne za kierowanie i kontrolowanie reakcji spalania, to nie są one potrzebne w silnikach RDRE. Napędzana procesem spalania fala uderzeniowa w sposób naturalny przemieszcza się w komorze, zapalając kolejne porcje paliwa. To bardzo gwałtowny proces, w wyniku którego można uzyskać większy ciąg, zużywając przy tym mniej paliwa. NASA poinformowała właśnie o wynikach ubiegłorocznego testu silnika RDRE. Został on uruchomiony kilkanaście razy i pracował w sumie przez 10 minut. Celem testu było sprawdzenie, czy poszczególne podzespoły są w stanie wytrzymać przez dłuższy czas ekstremalne temperatury i ciśnienie. Podczas pracy z pełną mocą silnik przez niemal minutę wygenerował ciąg o mocy ok. 18 kN, czyli ok. 400 razy mniejszy niż ciąg F-1, najpotężniejszego w historii jednokomorowego silnika na paliwo płynne, który napędzał Saturna V, najpotężniejszą rakietę w dziejach. Średnie ciśnienie w komorze spalania wyniosło 4,2 MPa. To najwyższa wartość ciśnienia osiągnięta w tego typu silniku. Udane testy RDRE pozwalają NASA myśleć o wykorzystaniu tej technologii w przyszłości. Obecnie inżynierowie pracują nad RDRE wielokrotnego użytku, który wygeneruje ciąg 44,5 kN. Posłuży on do testów porównujących tego typu konstrukcję z obecnie używanymi silnikami. « powrót do artykułu
  17. W PAN Bibliotece Gdańskiej od wtorku (24 stycznia) można oglądać wystawę „Nowe nabytki Zbiorów Specjalnych”. Zaprezentowano 70 obiektów z 3256 pozyskanych przez instytucję w zeszłym roku. Do najcenniejszych/najciekawszych należą trzyczęściowa mapa z 1573 r., a także album fotograficzny z 1934 r. z podróży pary drezdeńczyków po Prusach Wschodnich. Jak podkreślono we wpisie PAN Biblioteki Gdańskiej na Facebooku, zgromadzone obiekty trafiły do zbiorów jako darowizny, zostały zakupione na aukcjach czy też wytropione na Jarmarku Dominikańskim i platformach zakupowych. Są to rękopisy, starodruki, mapy, grafiki, dokumenty życia społecznego, fotografie, numizmaty. Wspomniana wcześniej mapa stanowi dar Fundacji Biblioteki Gdańskiej. Powstała w 1573 r. w Antwerpii. Składa się z 3 części. U góry widnieje Pomorze, obejmujące obszar od Rostocku i Rugii po Gdańsk i Hel; na południu sięga do Grudziądza oraz ujścia Warty do Odry. U dołu przedstawiono historyczny region Dithmarschen w południowej części Półwyspu Jutlandzkiego, a także obszar od Lęborka, przez Gdańsk, do Kłajpedy. Opisując album z sentymentalnej podróży dwojga drezdeńczyków, najprawdopodobniej małżeństwa, Marta Pawlik-Flisikowska z PAN Biblioteki Gdańskiej wyjaśnia, że na fotografiach można zobaczyć m.in. wnętrza sopockiego Grand Hotelu, w którym nocowali. Do tej pory nie mieliśmy zdjęć ze środka, [a] to spowodowało, że chcieliśmy posiadać ten album w swoich zbiorach - powiedziała cytowana przez PAP specjalistka. Na trasie drezdeńczyków znalazły się m.in. Królewiec czy Gdańsk. Oprócz tego podróżnicy dotarli do Tannenbergu (pol. Stębark), pod którym w 1914 r. rozegrała się zakończona zwycięstwem Niemiec bitwa między siłami Imperium Rosyjskiego a Cesarstwem Niemieckim. Składająca się z ok. 200 zdjęć pamiątka może zainteresować badaczy hitlerowskiej myśli politycznej. Koordynatorka wystawy Stefania Sychta dodaje, że ciekawa jest również rycina przedstawiająca iluminację wystawioną 3 sierpnia 1735 r. w Elblągu na cześć króla Augusta III. Wydarzenie na cześć monarchy [...] zainicjował, a także sfinansował, Leon Raczyński, dowódca regimentu królewskiego stacjonującego w Elblągu. Sam miedzioryt powstał ok. 1740 r. Jego autorem jest Peter Böse - wyjaśniła Sychta portalowi Gdansk.pl. Jak podano w opisie towarzyszącym eksponatowi, do wykonania iluminacji posłużyła konstrukcja drewniana w formie trzech kamienic, być może wzorowanych na architekturze Elbląga. Otwory okienne i nisze przesłonięto malowanymi dekoracjami figuralno-słownymi – emblematami – oddającymi uniżoność oraz cześć i chwałę władcy. Splendor iluminacji podkreślają setki świec umieszczonych na elewacji. Uwagę przyciąga także relacja z podróży autorstwa szwajcarskiego matematyka Johanna Bernoulliego. Wydano ją w 1779 r. w Lipsku. W latach 1777-78 uczony odwiedził Brandenburgię, Pomorze, Prusy czy Rosję. Bernoulli opisał też pobyt w Gdańsku, m.in. w siedzibie Towarzystwa Przyrodniczego. Dodatkowo w zeszłym roku zbiory specjalne wzbogaciły się o drewniany młotek do regulacji odstępów między półkami regałów bibliotecznych z początku ubiegłego wieku, świadectwo czeladnicze murarza Christiana Fuckerta z Chojnic z 1790 roku czy chorągiewkę z herbem Gdańska z okresu Wolnego Miasta Gdańska. Wystawę „Nowe nabytki Zbiorów Specjalnych” można oglądać do 3 marca w historycznym gmachu biblioteki przy ul. Wałowej 15. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z Wydziału Medycyny Uniwersytetu w Pittsburghu są prawdopodobnie pierwszymi, którzy donoszą o istnieniu w ludzkim mózgu 12-godzinnego cyklu aktywności genetycznej. Co więcej, na podstawie pośmiertnych badań tkanki mózgowej stwierdzili, że niektóre elementy tego cyklu są nieobecne lub zburzone u osób cierpiących na schizofrenię. Niewiele wiemy o aktywności genetycznej ludzkiego mózgu w cyklach krótszych niż 24-godzinne. Od dawna zaś obserwujemy 12-godzinny cykl aktywności genetycznej u morskich, które muszą dostosować swoją aktywność do pływów, a ostatnie badania wskazują na istnienie takich cykli u wielu różnych gatunków, od nicienia C. elegans, poprzez myszy po pawiana oliwkowego. Wiele aspektów ludzkiego zachowania – wzorzec snu czy wydajność procesów poznawczych – oraz fizjologii – ciśnienie krwi, poziom hormonów czy temperatura ciała – również wykazują rytm 12-godzinny, stwierdzają autorzy badań. Niewiele jednak wiemy o tym rytmie, szczególnie w odniesieniu do mózgu. Na podstawie badań tkanki mózgowej naukowcy stwierdzili, że w mózgach osób bez zdiagnozowanych chorób układu nerwowego, w ich grzbietowo-bocznej korze przedczołowej, widoczne są dwa 12-godzinne cykle genetyczne. Zwiększona aktywność genów ma miejsce w godzinach około 9 i 21 oraz 3 i 15. W cyklu poranno-wieczornym dochodzi do zwiększonej aktywności genów związanych z funkcjonowaniem mitochondriów, a zatem z zapewnieniem mózgowi energii. Natomiast w godzinach popołudniowych i nocnych – czyli ok. 15:00 i 3:00 – zwiększała się aktywność genów powiązanych z tworzeniem połączeń między neuronami. O ile nam wiadomo, są to pierwsze badania wykazujące istnienie 12-godzinnych cykli w ekspresji genów w ludzkim mózgu. Rytmy te są powiązane z podstawowymi procesami komórkowymi. Jednak u osób ze schizofrenią zaobserwowaliśmy silną redukcję aktywności w tych cyklach, informują naukowcy. U cierpiących na schizofrenię cykl związany z rozwojem i podtrzymywaniem struktury neuronalnej w ogóle nie istniał, a cykl mitochondrialny nie miał swoich szczytów w godzinach porannych i wieczornych, gdy człowiek się budzi i kładzie spać, a był przesunięty. W tej chwili autorzy badań nie potrafią rozstrzygnąć, czy zaobserwowane zaburzenia cykli u osób ze schizofrenią są przyczyną ich choroby, czy też są spowodowane innymi czynnikami, jak np. zażywanie leków lub zaburzenia snu. « powrót do artykułu
  19. W bitwie pod Waterloo zginęło ponad 10 000 ludzi, jednak dotychczas na polu bitwy udało się znaleźć jedynie 2 szkielety. W ubiegłym roku opisywaliśmy wyniki badań, których autor twierdzi, że kości poległych zostały z czasem wykopane z masowych grobów i... przerobione na nawóz. Okazało się jednak, że do dnia dzisiejszego zachowało się więcej szczątków ofiar bitwy. Były one przechowywane... na strychu prywatnego domu. W listopadzie ubiegłego roku Bernard Wilkin, badacz z Państwowych Archiwów Belgii był w Waterloo z wykładem dotyczącym wykorzystania kości poległych żołnierzy przez przemysł cukierniczy. Po wykładzie podszedł do niego starszy mężczyzna, który powiedział: doktorze Wilkin, mam na strychu kości tych Prusaków. Mężczyzna pokazał uczonemu fotografie i zaprosił go do swojego domu położonego w pobliżu pola bitwy w Plancenoit, o które Francuzi walczyli z korpusem pruskim Bülowa. Kilka dni później Wilkin odwiedził mężczyznę i zobaczył kości. Właściciel domu wyjaśnił mu, że przechowuje je od lat 80. ubiegłego wieku. Dostał je od swojego przyjaciela, który znalazł szczątki kilka lat wcześniej. Jako, że jest kolekcjonerem napoleońskich memorabiliów planował wystawić kości w swoim prywatnym muzeum, ale uznał, że nie byłoby to etyczne i przechowywał szczątki na strychu. Niedawno mężczyzna stwierdził, że jest już stary i obawia się, co stanie się z kośćmi po jego śmierci. Skorzystał więc z okazji, że w okolice przyjechał specjalista pracujący dla rządu i postanowił przekazać mu kości. Już obecnie wiadomo, że kości należą do co najmniej 4 żołnierzy, a znalezione wraz z nimi przedmioty, w tym guziki, sugerują, że byli to żołnierze pruscy. Na jednej z czaszek widoczny jest potężny uraz od miecza lub bagnetu. Obecnie szczątki są badane przez ekspertów z Liege. Specjaliści oceniają, że istnieje 20–30 procent szans, że z kości uda się pozyskać DNA i dowiedzieć o żołnierzach coś więcej. Z Belgami współpracuje niemiecki historyk wojskowości Rob Schäfer, który działa z ramienia Niemieckiej Komisji Grobów Wojennych. Jeśli uda się przeanalizować DNA poległych, Schäfer chciałby porównać je z dostępnymi bazami danych, by sprawdzić, czy obecnie żyją jacyś ich krewni. To jednak nie koniec niespodzianek. Wilkin mówi, że gdy był na strychu w Plancenoit mężczyzna, który go zaprosił, powiedział: a tak przy okazji, mój przyjaciel ma kości prawdopodobnie czterech brytyjskich żołnierzy, które znalazł podczas pracy z wykrywaczem metali przy Kopcu Lwa. Kopiec-pomnik wzniesiony na polu bitwy 10 lat po jej zakończeniu. Kości domniemanych Brytyjczyków są obecnie badane w Brukseli. Wilkin podejrzewa, że więcej osób mieszkających w pobliżu może przechowywać szczątki ofiar bitwy. « powrót do artykułu
  20. Badania na szczurach sugerują, że regularnie spożywanie diety wysokotłuszczowej lub wysokokalorycznej zaburza zdolność mózgu do regulowania ilości przyjmowanych kalorii. Naukowcy z Penn State College of Medicine opublikowali na łamach Journal of Physiology artykuł, z którego dowiadujemy się, że po krótkoterminowym żywieniu dietą wysokokaloryczną mózg adaptuje się do tej sytuacji i redukuje ilość spożywanego pokarmu, by zrównoważyć liczbę przyjmowanych kalorii. Jednak przy długoterminowym spożywaniu takiej diety mechanizm ten zostaje zaburzony. Z przeprowadzonych badań wynika, że astrocyty – największe komórki glejowe – kontrolują szlak sygnały pomiędzy mózgiem a układem pokarmowym. Długotrwałe spożywanie diety wysokotłuszczowej/wysokokalorycznej zaburza ten szlak. Wydaje się, że w krótkim terminie przyjmowanie kalorii jest regulowane przez astrocyty. Odkryliśmy, że krótkotrwała – od 3 do 5 dni – ekspozycja na dietę wysokotłuszczową ma największy wpływ na astrocyty, uruchamiając szlak sygnałowy kontrolujący żołądek. Z czasem jednak astrocyty tracą wrażliwość na wysokokaloryczne pożywienie. Wydaje się, że po około 10–14 dniach takiej diety astrocyty przestają reagować i mózg nie jest w stanie regulować ilości spożywanych kalorii, mówi doktor Kirsteen Browning. Gdy spożywamy wysokokaloryczny pokarm, astrocyty uwalniają glioprzekaźniki i uruchamia się cały szlak sygnałowy kontrolujący prace żołądka. Dzięki temu odpowiednio się on opróżnia i napełnia w reakcji na pożywienie przechodzące przez układ pokarmowy. Zaburzenia pracy astrocytów prowadzą do zaburzeń trawienia, gdyż żołądek nie napełnia się i nie opróżnia prawidłowo. Naukowcy prowadzili badania 205 szczurów, które podzielono na grupę kontrolną i grupy badane. Zwierzęta z grup badanych karmiono wysokokaloryczną dietą przez 1, 3, 5 lub 14 dni. Podczas eksperymentów stosowano metody farmakologiczne i genetyczne (zarówno in vitro, jak i in vivo), które pozwalały manipulować wybranymi obszarami układu nerwowego. Naukowcy planują teraz poszerzenie swoich badań, gdyż chcieliby się dowiedzieć, czy utrata aktywności astrocytów jest przyczyną czy skutkiem przyjmowania nadmiernej ilości kalorii. Chcemy też wiedzieć, czy możliwe jest odzyskanie utraconej przez mózg regulacji ilości spożywanych kalorii. Jeśli tak, to być może powstaną dzięki temu metody leczenia otyłości u ludzi, stwierdza Browning. O ile, oczywiście, występowanie takiego samego mechanizmu uda się zaobserwować u naszego gatunku. « powrót do artykułu
  21. W ostatnim dniu ubiegłego roku Poczta Polska (PP) wprowadziła do obiegu znaczek z Thorgalem. Zaprojektowała go Agnieszka Sancewicz. Na znaczku widnieje rysunek Grzegorza Rosińskiego z Thorgalem Aegirssonem i jego żoną Aaricią, córką Gandalfa Szalonego. Na kopercie Pierwszego Dnia Obiegu (ang. FDC, od first day cover) umieszczono portret bohatera słynnej serii komiksowej. Znaczek o wartości 8 zł ma wymiary 31,25x43 mm, a cały blok - 54x86 mm. Zastosowano druk offsetowy na papierze fluorescencyjnym. Nakład to 100 tys. egzemplarzy. Znaczki można kupić na stronie PP oraz w wybranych placówkach pocztowych. Koperty tej emisji cieszyły się dużym powodzeniem i obecnie dostępne są już jedynie na rynku wtórnym. Nie jest to pierwsze wydawnictwo Poczty Polskiej z bohaterami komiksów. Przypomnijmy, że w zeszłym roku PP zaprezentowała okolicznościowy znaczek na 50. urodziny Kajka i Kokosza. Wydano go w formie bloku. W polu znaczka pojawili się Kajko, Kokosz oraz Miluś. W polu bloku umieszczono zaś Jagę, Łamignata, Lubawę i Mirmiła. W 2009 r., kiedy to przypadała 52. rocznica ukazania się pierwszego odcinka serii, uhonorowano natomiast Tytusa, Romka i A’Tomka. W 2011 r. ukazały się 4 znaczki pocztowe z postaciami Bohdana Butenki - Gapiszonem, Kwapiszonem oraz Guciem i Cezarem. „Thorgal” to efekt współpracy belgijskiego scenarzysty Jeana Van Hamme'a i polskiego rysownika Grzegorza Rosińskiego. Bohaterem komiksu jest wiking Thorgal Aegirsson. Jego autorzy wykorzystali konwencję fantasy i dramatu historycznego oraz motywy z mitologii nordyckiej. Po raz pierwszy „Thorgal” ukazał się w 1977 roku. Van Hamme przerwał prace nad Thorgalem w 2006 roku, a Rosiński w roku 2018. Obecnie komiks tworzony jest przez inny zespół. Dotychczas komiks został wydany w około 20 językach, a jego sprzedaż sięgnęła kilkunastu milionów egzemplarzy. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy wykorzystali Teleskop Webba do zarejestrowania pierścieni Chariklo. To największy ze znanych nam centaurów, niewielkich ciał poruszających się po orbitach wokół Słońca pomiędzy orbitami Jowisza i Neptuna. Chariklo znajduje się za Saturnem, w odległości ok. 3,2 miliarda kilometrów od Ziemi. Ma 250 kilometrów średnicy, a w 2013 roku astronomowie korzystający z teleskopów naziemnych odkryli, że posiada system dwóch pierścieni. Naukowcy obserwowali wówczas, jak Chariklo przechodzi na tle jednej z gwiazd. Zjawisko takie, które rzadko możemy obserwować, zwane jest okultacją i jest wykorzystywane do określania właściwości fizycznych zakrywanych obiektów. Ku ich zdumieniu okazało się, że jasność gwiazdy dwukrotnie się zmniejszyła jeszcze zanim została ona zasłonięta przez Chariklo, a gdy asteroida odsłoniła gwiazdę, ponownie doszło do dwukrotnego „mrugnięcia" gwiazdy. To pokazało, że Chariklo posiada system dwóch pierścieni i są to pierwsze znane nam pierścienie w Układzie Słonecznym znajdujące się wokół tak małego obiektu. Obecnie wiemy, że znajdują się one w odległości około 400 kilometrów od centaura. Wśród astronomów, którzy zarezerwowali sobie czas obserwacyjny Teleskopu Webba jest Pablo Santos-Sanz z Instituto de Astrofísica de Andalucía. Postanowił on skorzystać z faktu, że Chariklo miał przejść na tle gwiazdy Gaia DR3 6873519665992128512. Wykorzystał więc Webba do obserwacji tego zjawiska. Dane z przejścia były dokładnie takie, jak się spodziewano. Webb zarejestrował okultację gwiazdy zarówno przez Chariklo jak i jego pierścienie. Zaś krótko po okultacji naukowcy jeszcze raz przyjrzeli się centaurowi za pomocą Webba, zbierając dane dotyczące światła słonecznego odbijanego przez Chariklo i jego pierścienie. W ten sposób teleskop udowodnił nie tylko swoje niezwykłe możliwości obserwacyjne, ale również dostarczył nam nowych danych. Kosmiczny instrument zarejestrował trzy pasma absorpcji zamrożonej wody. Badania za pomocą teleskopów naziemnych również sugerowały istnienie tego lodu, jednak Webb dostarczył pierwszych dowodów, że istnieje tam zamarznięta woda w postaci krystalicznej. Wysokoenergetyczne cząstki zmieniają lód z postaci krystalicznej do amorficznej. Odkrycie krystalicznego lodu w systemu Chariklo oznacza, że bez przerwy zachodzą tam mikrokolizje, które albo odsłaniają pierwotny materiał, albo inicjują proces krystalizacji, mówią autorzy badań. To jednak nie wszystko. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki szczegółowej analizie danych z Webba będą w stanie dokładnie odróżnić od siebie oba pierścienie Chariklo, określić ich grubość, rozmiary oraz właściwości budujących go cząstek. Chcieliby się też dowiedzieć, jak to się stało, że tak mały obiekt posiada pierścienie i odkryć pierścienie wokół innych niewielkich obiektów. Olbrzymia czułość Webba w zakresie podczerwieni w połączeniu z możliwościami rejestrowania danych z okultacji oznaczają, że teleskop znakomicie zwiększyć naszą wiedzę o odległych niewielkich obiektach Układu Słonecznego. « powrót do artykułu
  23. Muzeum Archeologiczne w Poznaniu przeprowadziło konserwację cennego zbioru szklanych negatywów fotograficznych. Od kwietnia ub.r. zakonserwowano ich aż 860. Płyty znajdują się w zasobach archiwum naukowego instytucji. Dokumentują archeologię wielkopolską okresu międzywojennego. Jak podkreślono w komunikacie prasowym, zilustrowane zostały na nich m.in. rozmaite odkrycia archeologiczne, badania wykopaliskowe, a także organizowane wówczas, nierzadko w terenie, wystawy zabytków. Na zdjęciach nie zabrakło też znanych osobistości ze świata polityki, nauki i kultury. Choć negatywy przechowywano w opakowaniach, były one zakurzone i zabrudzone. Ludzie, którzy kiedyś z nich korzystali, pozostawili też tłuste odciski palców. Niezbędne zabiegi pozwoliły zabezpieczyć kolekcję przed postępującym zniszczeniem i przygotowały grunt do jej dalszej digitalizacji. Dzięki niej możliwe będzie szersze udostępnienie zbioru do rozmaitych celów naukowych i popularyzatorskich, nie tylko w zakresie archeologii, ale również w dziedzinie historii sztuki czy historii fotografii - podało Muzeum. Prace konserwatorskie przeprowadzili Krzysztof Dudek i Jerzy Gabryszewski - obaj są dyplomowanymi konserwatorami i restauratorami dzieł sztuki, specjalizującymi się w konserwacji fotografii. Projekt stanowił kontynuację prac rozpoczętych w Muzeum w 2009 r. Przeprowadzono wtedy konserwację najstarszych klisz szklanych ze zbiorów. W sumie kolekcja składa się z 3 tys. obiektów, które powstały do roku 1939. Dotąd zakonserwowano ponad 1800 z nich. Warto zaznaczyć, że niektóre negatywy pochodzą nawet z XIX w. « powrót do artykułu
  24. Antarktyka to jedno z najlepszych na świecie miejsc do poszukiwań meteorytów. Jej suchy, pustynny klimat, powoduje, że fragmenty skał, które przed tysiącami lat spadły na Ziemię, w niewielkim stopniu ulegają wietrzeniu. Nie mówiąc już o tym, że ciemne meteoryty są dobrze widoczne na śnieżnobiałym tle. Nawet meteoryty, które zatonęły w lodzie, zostają z czasem wypchnięte w pobliżu powierzchni. Grupa naukowców, pracujących pod kierunkiem Marii Valdes z Field Museum i University of Chicago znalazła właśnie 5 meteorytów, w tym jeden z największych w Antarktyce – okaz o wadze 7,6 kilograma. Valdes mówi, że wśród około 45 000 meteorytów znalezionych na Antarktyce jedynie około 100 było podobnych rozmiarów lub większych. Rozmiar niekoniecznie ma znaczenie w przypadku meteorytów, czasem małe mikrometeoryty mogą mieć olbrzymią naukową wartość. Ale, oczywiście, znalezienie dużego meteorytu to rzadkość i ekscytujące wydarzenie, stwierdza uczona. W ubiegłym roku grupa naukowa prowadzona przez glacjolog Veronikę Tellenaar stworzyła mapę najbardziej obiecujących miejsc poszukiwań meteorytów w Antarktyce. Uczeni wzięli pod uwagę dane satelitarne, informacje o wcześniejszych znaleziskach, dane o temperaturze powierzchni i prędkości ruchu lodu. Na tej podstawie algorytm ocenił szanse na występowanie meteorytów w konkretnych lokalizacjach. Zespół Valdes jest pierwszym, który wybrał się na poszukiwania wykorzystując tę mapę. Uczeni wybrali pięć potencjalnych miejsc. Po 10 dnia poszukiwań, w jednym z nich znaleźli 5 meteorytów. Znaleziska trafią do Królewskiego Belgijskiego Instytutu Nauk Naturalnych, gdzie będą badane. Natomiast Valdes i każdy z naukowców biorących udział w wyprawie otrzymał próbki lodu z miejsc znalezienia meteorytów. W swoich rodzimych instytucjach będą poszukiwali w nich mikrometeorytów. Specjaliści szacują, że na Antarktyce znajduje się jeszcze 300 000 meteorytów. « powrót do artykułu
  25. NASA i DARPA (Agencja Badawcza Zaawansowanych Projektów Obronnych) poinformowały o rozpoczęciu współpracy, której celem jest zbudowanie jądrowego silnika termicznego (NTP) dla pojazdów kosmicznych. Współpraca będzie odbywała się w ramach programu DRACO (Demonstration Rocket for Agile Cislunar Operations), który od jakiegoś czasu prowadzony jest przez DARPA. Celem projektu jest stworzenie napędu pozwalającego na szybkie manewrowanie, przede wszystkim przyspieszanie i zwalnianie, w przestrzeni kosmicznej. Obecnie dysponujemy pojazdami, które są w stanie dokonywać szybkich manewrów na lądzie, w wodzie i powietrzu. Jednak w przestrzeni kosmicznej brakuje nam takich możliwości. Obecnie używane kosmiczne systemy napędowe – elektryczne i chemiczne – mają spore ograniczenia. W przypadku napędów elektrycznych ograniczeniem jest stosunek siły ciągu do wagi napędu, w przypadku zaś napędów chemicznych ograniczeni jesteśmy wydajnością paliwa. Napęd DRACO NTP ma łączyć zalety obu wykorzystywanych obecnie napędów. Ma posiadać wysoki stosunek ciągu do wagi charakterystyczny dla napędów chemicznych oraz być wydajnym tak,jak napędy elektryczne. Dzięki temu w przestrzeni pomiędzy Ziemią a Księżycem DRACO ma być zdolny do szybkich manewrów. Administrator NASA Bill Nelson powiedział, że silnik może powstać już w 2027 roku. Ma on umożliwić szybsze podróżowanie w przestrzeni kosmicznej, co ma olbrzymie znacznie dla bezpieczeństwa astronautów. Skrócenie czasu lotu np. na Marsa oznacza, że misja załogowa mogłaby zabrać ze sobą mniej zapasów, ponadto im krótsza podróż, tym mniejsze ryzyko, że w jej trakcie dojdzie do awarii. Jądrowy silnik termiczny może być nawet 4-krotnie bardziej wydajny niż silnik chemiczny, a to oznacza, że napędzany nim pojazd będzie mógł zabrać cięższy ładunek i zapewnić więcej energii dla instrumentów naukowych. W silniku takim reaktor jądrowy ma być wykorzystywany do generowania ekstremalnie wysokich temperatur. Następnie ciepło z reaktora trafiałoby do ciekłego paliwa, które – gwałtownie rozszerzając się i uchodząc z duża prędkością przez dysze – będzie napędzało pojazd. To nie pierwsza amerykańska próba opracowania jądrowego silnika termicznego. Na początku lat 60. ubiegłego wieku rozpoczęto projekt NERVA (Nuclear Engine for Rocket Vehicle Application). Projekt zaowocował powstaniem pomyślnie przetestowanego silnika. Jednak ze względu na duże koszty, prace nad silnikiem zakończono po 17 latach badań i wydaniu około 1,4 miliarda USD. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...