Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36815
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    214

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Uważamy, że w naszym zasięgu są wysokowydajne wytrzymałe ogniwa fotowoltaiczne z perowskitu i krzemu, stwierdzili badacze z saudyjskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii Króla Abdullaha, którzy poddali takie ogniwa najtrudniejszym z dotychczasowych testów wytrzymałościowych. Ogniwa, pracujące przez rok w najbardziej wymagających warunkach, zachowały 80% ze swojej pierwotnej wydajności. Perowskity mogą być przyszłością energetyki opartej świetle słonecznym. Są tańsze niż krzem, a niedawno stworzono perowskitowe ogniwa słoneczne o wydajności 31%. Teoretyczna maksymalna wydajność ogniw perowskitowych to 40%, podczas gdy ogniw krzemowych to około 29% i jesteśmy już bardzo blisko tej granicy. Jakby tego było mało, niedawno zaprezentowano metodę znacznego zwiększenia wydajności ogniw perowskitowych. Jednak ogniwa takie mają bardzo poważną wadę, ich wydajność znacznie spada pod wpływem temperatury, światła i wilgotności. Profesorowie Stefaan De Wolf z KAUST i Michele De Bastiani z Università di Pavia zbudowali ogniwa z perowskitów i krzemu, które zostały zamknięte w dwóch warstwach poliuretanu i dwóch warstwach szkła. Ogniwa takie zostały umieszczone na wybrzeżu Morza Czerwonego, gdzie mamy do czynienia z gorącym, wilgotnym klimatem i bardzo silnie operującym słońcem. To jedne z najtrudniejszych warunków dla fotowoltaiki. Ogniwa pracowały tam przez ponad rok, a co 10 minut, pomiędzy godziną 6 a 18 prowadzono testy przepływu prądu i napięcia. Naukowcy stwierdzili, że największy wpływ na wydajność ogniw miała ich degradacja perowskitu pod wpływem światła i temperatury. Również wpływ pustynnego pyłu był zaskakująco duży. To znany problem dla instalacji fotowoltaicznych, szczególnie w warunkach pustynnych. Nie spodziewaliśmy się jednak, że wpływ pyłu nie był taki sam dla wszystkich długości fali, mówi De Bastiani. To zaś powodowało różną pracę poszczególnych ogniw, co obniżało sprawność całej instalacji. Bardzo dobrą wiadomością był zaś fakt, że po testach w tak ciężkich panele zachowały ponad 80% ze swojej początkowej sprawności wynoszącej 21,6%. Dlatego też autorzy badań są pełni optymizmu i uważają, że niedługo uda się stworzyć jeszcze bardziej wytrzymałe wysokowydajne ogniwa z perowskitów i krzemu. « powrót do artykułu
  2. Na znajdującym się w Zachodniej Wirginii Green Bank Telescope, największym na świecie w pełni sterowalnym radioteleskopie, zamontowano niedawno supernowoczesny radar, za pomocą którego można będzie badać Układ Słoneczny oraz poszukiwać asteroid zagrażających Ziemi. Podczas spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego zaprezentowano wyniki pierwszych testów radaru. Przyznać trzeba, że są imponujące. Next Generation Radar (ngRADAD) dostarczył dane, które przewyższyły nasze oczekiwania, mówi kierująca projektem testów Flora Pagnanelli z National Radio Astronomy Observatory. Urządzenie nie tylko dostarczyło wyjątkowo szczegółowych obrazów powierzchni Księżyca, ale wykryło nieznaną dotychczas asteroidę bliską Ziemi. ngRADAR wykorzystuje 100-metrową czaszę Green Bank Telescope jako antenę nadawczą. Rolę odbiornika pełni Very Long Baselina Array. To sieć 10 radioteleskopów znajdujących się w kontynentalnych USA, na Hawajach i Amerykańskich Wyspach Dziewiczych. W ramach testów ngRADAR został nakierowany na miejsce lądowania misji Apollo na Księżycu oraz Krater Tycho. Uzyskaliśmy najbardziej szczegółowe obrazy Księżyca, jakie kiedykolwiek wykonano z powierzchni Ziemi, mówi Paganelli. Na obrazach widać szczegóły wielkości 1 metra. Podczas testów wykryto też asteroidę odległą od Ziemi o około 2 miliony kilometrów, zużywając przy tym mniej energii, niż potrzebuje do pracy typowa kuchenka mikrofalowa. Co ważne, radar pracuje w paśmie Ku, które ma wyższą częstotliwość niż inne naziemne radary. To zaś oznacza, że jest w stanie zebrać dodatkowe informacje dotyczące budowy geologicznej, wielkości skał czy gęstości asteroidy. ngRADAR został uruchomiony w samą porę. Po zawaleniu się obserwatorium w Arecibo ludzkości pozostało tylko jedno urządzenie – Goldstone Solar System Radar – które standardowo zajmowało się wykrywaniem asteroid zagrażających Ziemi. Poleganie na jednym tylko systemie jest ryzykowne, o czym świadczy chociażby fakt, że w przeszłości Goldstone uległ awarii, której usuwanie trwało 18 miesięcy. Obecnie trwają prace nad rozbudową możliwości składającego się z 27 anten radioteleskopu Very Large Array z Nowego Meksyku. Czułość systemu zostanie zwiększona o cały rząd wielkości. Operatorzy ngRADAR planują skorzystanie z możliwości jakie zaoferuje ngVLA. Dzięki temu ngRADAR stanie się najbardziej zaawansowanym na Ziemi radarem astronomicznym przyszłej dekady. Jego czułość będzie większa niż radioteleskopu Arecibo. « powrót do artykułu
  3. W przypadku robaków, much i myszy ograniczenie ilości przyjmowanych kalorii spowalnia proces starzenia się i wydłuża czas życia w zdrowiu. Celem naszych badań było sprawdzenie, czy ograniczenie kalorii wydłuża ludzkie życie, stwierdził profesor Daniel Belsky z Columbia University. Uczony wraz z zespołem brał udział w II etapie randomizowanych kontrolowanych badań CALERIE. To pierwszy długoterminowy test, podczas którego sprawdzano jak ograniczenie ilości spożywanych kalorii wpływa na zdrowe osoby o prawidłowej masie ciała. W trwających 2 lata badaniach wzięło udział 220 osób, z których część spożywała standardową dietę, a część dietę, w której ilość kalorii ograniczono o 25%. Przed rozpoczęciem testu oraz po 12 i 24 miesiącach jego trwania badanym pobrano krew i zbadano ją pod kątem metylacji DNA. Ludzie żyją na tyle długo, że niepraktycznym byłoby czekanie do czasu pojawienia się chorób spowodowanych starzeniem się czy porównywanie liczby zgonów. Dlatego też oparliśmy się na markerach biologicznych wskazujących na tempo starzenia się, wyjaśnia Belsky. Naukowcy wzięli pod uwagę trzy wskaźniki, z których dwa  pierwsze informują o wieku biologicznym, a trzeci pokazuje tempo zmiany wieku. Z badań wynika, że ograniczenie ilości spożywanych kalorii spowalnia tempo starzenia się o 2–3 procent. Wcześniej prowadzone badania wskazują też, że zmniejszenie liczby kalorii przekłada się na od 10 do 15 procent mniejsze ryzyko zgonu. Daje więc podobne korzyści jak rzucenie palenia. Belsky i jego zespół chcą kontynuować swoje badania, by sprawdzić, czy mniejsze spożycie kalorii przełoży się również na lepszy stan zdrowia. Jednocześnie naukowcy przypominają, że ograniczenie ilości kalorii nie dla wszystkich jest wskazane. Wyniki badań zostały zaprezentowane na łamach Nature Aging. « powrót do artykułu
  4. Dar Pomorza jest statkiem-muzeum już od 40 lat: został uroczyście udostępniony zwiedzającym 27 maja 1983 r. Z tej okazji do końca października br. na żaglowcu prezentowana jest wystawa czasowa „40 lat minęło. Od statku szkolnego do statku-muzeum”. Jak podkreślono w komunikacie, przypomina [ona] wydarzenia i osoby, dzięki którym ta historyczna jednostka zyskała swoje drugie życie [jako gdyński oddział dzisiejszego Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku]. Twórcy wystawy przypominają, że w czasie trwającej ponad 50 lat służby fregata Szkoły Morskiej odbyła aż 102 rejsy i wyszkoliła 13.384 studentów. Narracja ekspozycji rozpoczyna się od przełomu lat 70. i 80. XX w., kiedy zaczęto rozważać wycofanie Daru Pomorza ze szkolnej eksploatacji. W tej części wystawa prezentuje ostatnie lata czynnej służby żaglowca: zwycięstwo w regatach Cutty Sark Tall Ships' Races w 1980 r. i ostatni rejs do fińskiego portu Kotka w 1981 r. W tle tych wydarzeń toczyła się historia budowy nowego żaglowca szkolnego, Daru Młodzieży, oraz dyskusja o dalszych losach Daru Pomorza – wyjaśnia kustoszka statku-muzeum Arleta Gałązka. Dzięki ekspozycji można się zapoznać ze szczegółami procesu przekazania fregaty z Wyższej Szkoły Morskiej do niegdysiejszego Centralnego Muzeum Morskiego, w tym z przeszkodami, na jakie natrafiono czy pomysłami związanymi z lokalizacją. Nie można też było, oczywiście, pominąć historii przygotowania statku do nowej roli; na początku należało opracować formułę funkcjonowania jednostki i tak zaadaptować przestrzeń, by nie zaszkodzić historycznym wnętrzom. Na posterach przedstawiono archiwalne zdjęcia, które pokazują zarówno wydarzenia oficjalne, jak i zakulisowe. Arleta Gałązka wspomina również o dokumentach z epoki oraz wycinkach prasowych. Poza tym na zwiedzających czekają prawdziwe unikaty, np. ręcznie ręcznie spisany „Akt Przekazania Żaglowego Statku Szkolnego Dar Pomorza”, pokładowy dziennik robót czy pamiątkowa zastawa. « powrót do artykułu
  5. Opublikowano wyniki największego na świecie testu czterodniowego tygodnia pracy. W teście wzięło udział 61 brytyjskich firm oraz niemal 3000 ich pracowników, którzy przez pół roku pracowali po 4 dni w tygodniu, zachowując przy tym taką pensję, jaką otrzymywali przy 5-dniowym tygodniu pracy. Eksperyment zorganizowała niedochodowa organizacja 4 Day Week Global, think tank Autonomy oraz University of Cambridge i amerykański Boston College. Wyniki badań wskazują, że czterodniowy tydzień pracy znacząco zmniejsza stres, wpływa na poprawę stanu zdrowia pracowników oraz zmniejsza liczbę osób rezygnujących z pracy. Aż 71% pracowników informowało, że są w mniejszym stopniu wypaleni zawodowo, a 39% przyznało, że są mniej zestresowani niż na początku testu. Okazało się również, że liczba zwolnień lekarskich zmniejszyła się o 65%, a liczba osób rezygnujących z pracy spadła o 57% w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Pracownicy mieli też mniej problemów ze snem, byli spokojniejsi, a 15% z nich stwierdziło, że nie zgodziłoby się na 5-dniowy tydzień pracy w zamian za podwyżkę. W czasie trwania testu – pomiędzy jego początkiem a końcem – przychody firm biorących udział w badaniu praktycznie nie uległy zmianie. Dane na ten temat dostarczyły 23 przedsiębiorstwa, które poinformowały, że ich przeciętne przychody zwiększyły się o 1,4%. Natomiast przychody porównywane z półrocznym okresem poprzedzającym test były średnio o 35% wyższe. Wyniki testu były na tyle zachęcające, że 92% (56 z 61) firm stwierdziło, iż będzie kontynuowało próbę z 4-dniowym tygodniem pracy, a 18 przedsiębiorstw zapowiedziało, że w na stałe wprowadza taki sposób organizacji pracy. Ze szczegółowymi wynikami badań można zapoznać się w opublikowanym w sieci raporcie. « powrót do artykułu
  6. Analiza zbioru szkieletów – pochodzących z okresu rzymskiego, średniowiecza i angielskiej wojny domowej – przechowywanych na University of Sheffield przyniosła zaskakujące informacje na temat znanej średniowiecznej anachoretki. Kobieta, która wybrała pustelnicze życie poświęcając się modlitwie i umartwianiu, cierpiała na zaawansowany syfilis. Szkielet SK3870 został odkryty podczas wykopalisk w Yorku w 2007 roku w miejscu, w którym niegdyś znajdował się Kościół Wszystkich Świętych. Kobietę pochowano w apsydzie kościoła w pozycji kucznej. Miejsce pochówku od razu zdradzało kogoś ważnego, gdyż w tym czasie w kościołach grzebano duchownych lub bardzo bogate osoby. Dlatego też autorzy najnowszych badań uważają, że pochowana to lady Isabel German, znana anachoretka, o której wiemy, że w latach 1428–1448 żyła w izbie w Kościele Wszystkich Świętych. Pochówek w apsydzie sugeruje, że mamy do czynienia z kobietą o wysokim statusie społecznym. Jednak pozycja kuczna pochówku jest czymś niezmiernie rzadkim w średniowieczu. Nasze badania wykazały też, że kobieta cierpiała na septyczne zapalenie stawów oraz zaawansowaną postać syfilisu. Prawdopodobnie objawiało się to poważnymi widocznymi objawami na całym ciele oraz pogarszającym się stanem neurologicznym i umysłowym, mówi doktor Lauren McIntyre, która prowadziła analizy szkieletu. Lady German żyła w czasach, o których sądzimy, że widoczne i zniekształcające choroby były uważane za kary za grzechy zesłane przez Boga. Hipoteza mówiąca, że ktoś z widoczną zniekształcającą chorobą mógł chcieć unikać kontaktów społecznych lub żyć jako pustelnik, by ukryć się przed światem, jest bardzo kusząca, jednak w tym przypadku prawdopodobnie nie o to chodziło. Tak poważna choroba mogła być postrzegana pozytywnie, jako znak od Boga, by komuś wyjątkowemu nadać status męczennika, dodaje uczona. Z badań wynika, że lady German mogła wybrać drogę pustelniczki, by móc samodzielnie decydować o swoim losie. W tamtych czasach kobieta powinna bowiem wyjść za mąż lub udać się do klasztoru. Wybrana przez nią droga życia uczyniła z niej też ważną osobistość w lokalnej społeczności, która postrzegała ją niemal jak prorokinię, dodaje McIntyre. « powrót do artykułu
  7. Naukowcy z Nowej Zelandii i USA zidentyfikowali pierwszy znany układ podwójny, który zakończy istnienie jako kilonowa. Kilonowa to niezwykle rzadkie zjawisko astronomiczne, w wyniku którego powstają bardzo duże ilości ciężkich pierwiastków. Specjaliści uważają, że wśród 100 miliardów gwiazd w Drodze Mlecznej istnieje jedynie 10 układów, w przypadku których dojdzie do eksplozji kilonowej. Pierwszą kilonową odkryto w 2013 roku, gdy zauważono, że to właśnie tego typu wydarzenie było źródłem rozbłysku gamma. Teraz znaleźliśmy pierwszy układ, który zamieni się w kilonową, a jego poznanie pozwoli lepiej zrozumieć, w jaki sposób wszechświat wzbogaca się w ciężkie pierwiastki, w tym w złoto i platynę. Niedawno odkryty układ CPD-29 2176 został szczegółowo zbadany przez naukowców z Embry-Riddle Aeronautical University, University of Auckland, NASA i innych instytucji. Uczeni informują, że układ składa się z dwóch gwiazd krążących wokół siebie po bardzo ciasnych orbitach. Jedna z nich to gwiazda neutronowa, która powstała w wyniku eksplozji supernowej, ale w wyniku której doszło do wyrzucenia znacznie mniejszej ilości materiału niż w typowej eksplozji. Mówimy tutaj o ultra-stripped supernova. Powstają one w układach podwójnych, gdy gwiazda utraci materię na rzecz swojego towarzysza, a następnie ma miejsce eksplozja. Jest ona na tyle delikatna, że nie dochodzi do zniszczenia gwiazdy, która zamienia się w gwiazdę neutronową, ani do wyrzucenia jej towarzysza, który sam może wyewoluować w gwiazdę neutronową. Drugim elementem układu jest gwiazda typu Be. Gwiazda ta traci materiał na rzecz gwiazdy neutronowej i naukowcy sądzą, że sama w przyszłości stanie się supernową. Naukowcy i w jej przypadku spodziewają się łagodnej eksplozji, którą układ podwójny przetrwa. będziemy więc mieli do czynienia z układem podwójny dwóch gwiazd neutronowych na bardzo ciasnych orbitach. Będą one generowały fale grawitacyjne, aż w końcu dojdzie do ich połączenia się w eksplozji kilonowej. Tym, co skłoniło naukowców do przeprowadzenia badań była niezwykła orbita CPD-29 2176. Zauważyliśmy, że jest ona niemal kołowa w porównaniu z innymi układami tego typu, więc zaczęliśmy badań jego ewolucję. Zauważyliśmy, że tylko bogata historia interakcji w tym układzie pozwala wyjaśnić to, jak wygląda obecnie i przewidzieć, jak będzie wyglądał w przyszłości, stwierdzili naukowcy. Układ CPD-29 2176 znajduje się w odległości zaledwie 11 400 lat świetlnych od Ziemi i jest dość jasny. To pozwoliło na zebranie wystarczającej liczby danych, by opisać jego ewolucję. Dzięki temu naukowcy mogli dowiedzieć się, jak wyglądają układy, w których dochodzi do kilonowej. Bardzo ważnym elementem całego systemu jest kołowa orbita oraz fakt, że gwiazda Be bardzo szybko się obraca, co jest pozostałością po czasach, gdy pochłaniała materię z towarzyszącej jej gwiazdy. Autorzy badań przypuszczają, że za kilka milionów lat gwiazda Be eksploduje jako ultra-stripped supernowa, zmieni się w gwiazdę neutronową, a w przyszłości dojdzie do połączenia obu gwiazd neutronowych i eksplozji kilonowej. « powrót do artykułu
  8. W przypadku osób po 40. roku życia wystarczy 20 minut ćwiczeń fizycznych dziennie, by ryzyko hospitalizacji zmniejszyć od 4 do 23 procent. Badania przeprowadzone na niemal 82 000 dorosłych Brytyjczyków wykazały, że osoby, które regularnie ćwiczyły, rzadziej trafiały do szpitala. Lista schorzeń, przed którymi chroniła aktywność fizyczna, obejmowała m.in. zapalenie płuc, udar, cukrzycę czy infekcje układu moczowego. Amerykańsko-brytyjski zespół naukowy przyjrzał się 81 717 Brytyjczyków, których dane zebrano w UK Biobank. Okazało się, że im wyższy poziom aktywności fizycznej, tym niższe ryzyko hospitalizacji związane z 9 z 25 analizowanych chorób. Największy spadek ryzyka hospitalizacji – a wystarczyło jedynie przez 20 minut dziennie zwiększyć aktywność fizyczną z umiarkowanej na intensywną – zauważono w przypadku chorób pęcherzyka żółciowego, cukrzycy i infekcji układu moczowego. Badani, osoby w wieku 42–78 lat, przez tydzień nosili akcelerometr, za pomocą którego naukowcy zebrali informacje o poziomie ich dziennej aktywności fizycznej. Następnie losy tych osób śledzono przez kolejnych 7 lat. W tym czasie do szpitala, z różnych powodów, trafiło ponad 48 000 badanych. Okazało się, że osoby bardziej aktywne rzadziej trafiały do szpitala z powodu udaru, zakrzepicy, komplikacji z powodu cukrzycy, choroby pęcherzyka żółciowego, zapalenia uchyłków czy polipów jelita grubego. Główna autorka badań, Eleanor Watts z National Cancer Institute mówi, że nie dowodzą one, iż sama aktywność fizyczna chroni przed hospitalizacją. Uczona zauważa, że osoby młodsze, zdrowsze czy lepiej sytuowane mogą być bardziej skłonne do oddawania się ćwiczeniom fizycznym i rzadziej trafiają do szpitala. Jednak, gdy uwzględniono wymienione powyżej czynniki, nadal było widać, że aktywność fizyczna zmniejsza ryzyko hospitalizacji. Pani Watts zachęca do ćwiczeń. Z innych badań wiadomo, że aktywność fizyczna poprawia działanie układu odpornościowego, płuc i serca, zmniejsza ilość tłuszczu, obniża ciśnienie i poziom cholesterolu. Niemal każda aktywność fizyczna jest lepsza od jej braku, zauważają eksperci. « powrót do artykułu
  9. Po ponad wieku wysłany w lutym 1916 r. list dotarł wreszcie na Hamlet Road w Londynie. Odebrał go Finlay Glen, reżyser z teatru New Troubadour. Na świetnie zachowanej kopercie nadal znajduje się znaczek z podobizną Jerzego V. Widać też datę stempla pocztowego. Zgodnie z Postal Services Act 2000, otwieranie czyjejś korespondencji jest karalne. Gdy jednak reżyser zorientował się, że list pochodzi z 1916, a nie z 2016 r., zdecydował się zajrzeć do środka. Zauważyliśmy datę roczną '16, początkowo myśleliśmy więc, że chodzi o rok 2016. Potem jednak dostrzegliśmy, że na znaczku widnieje król, a nie królowa, doszliśmy więc do wniosku, że nie może chodzić o rok 2016 - powiedział Finley CNN-owi. Jak można się domyślić, wywołało to falę spekulacji, co mogło się dziać z przesyłką przez tak długi czas. Royal Mail oświadczyła, że takie incydenty zdarzają się rzadko i nie ma pewności, co się stało w tym konkretnym przypadku. Glen odebrał list w 2021 r., ale dopiero niedawno zdecydował się pokazać go ekspertom. Jako lokalny historyk byłem zaskoczony i bardzo szczęśliwy, gdy przekazano mi szczegóły dot. listu - podkreślił Stephen Oxford, wydawca kwartalnika Norwood Review. Adresatką korespondencji była Katie Marsh, żona Oswalda Marsha, słynnego londyńskiego potentata na rynku filatelistyki (był on również biegłym sądowym w przypadkach fałszerstw znaczków). Zaczynający się od słów „moja droga Katie” list napisała na wakacjach w Bath przyjaciółka rodziny Christabel Mennell, córka handlarza herbatą Henry'ego Tuke'a Mennella. Na liście widać pieczątkę z nazwą Sydenham (jest to dzielnica Londynu leżąca w gminie Lewisham), dlatego Oxford podejrzewa, że przeleżał on wiele lat w jakimś kącie tamtejszej sortowni i dopiero ostatnio ktoś na niego natrafił. Norwood Review przygotowuje raport dot. listu. « powrót do artykułu
  10. U wybrzeży Japonii znaleziono amerykański okręt podwodny USS Albacore, który zaginął 7 listopada 1944 roku. Amerykańska Naval History and Heritage Command (NHHC) potwierdziła tożsamość wraku na podstawie zdjęć dostarczonych przez doktora Tamakiego Urę z Uniwersytetu Tokijskiego, którego zespół odkrył wrak. Pragniemy szczerze podziękować i pogratulować doktorowi Urze i jego zespołowi zlokalizowania wraku Albacora. To dzięki ich ciężkiej pracy udało się potwierdzić miejsce spoczynku naszych żołnierzy, którzy oddali życie w obronie ojczyzny, powiedział dyrektor NHHC, kontradmirał Samuel J. Cox. Zespół doktora Ury wykorzystał podczas poszukiwań informacje z japońskich archiwów do określenia obszaru, w którym należy poszukiwać zaginionego okrętu. Japończycy wykorzystali zdalnie sterowany pojazd podwodny. Praca była bardzo trudna ze względu na silne prądy, roślinność morską oraz słabą widoczność. Mimo to udało się trafić na wrak i wykonać zdjęcia. Pozostało więc sprawdzić, czy rzeczywiście mamy do czynienia z USS Albacore. Identyfikację ułatwił fakt, że przed swoim ostatnim patrolem jednostka przeszła kilka modyfikacji, w tym radaru i masztu. To dzięki nim, mimo słabej jakości zdjęć, możliwe było rozpoznanie jednostki na podstawie zachowanej dokumentacji. Wrak USS Albacore jest, zgodnie z prawem międzynarodowym, chroniony przez prawo USA i znajduje się pod jurysdykcją NHHC. Dopuszczalne są jego zdalne badania, ale wszelkie prace związane lub potencjalnie związane z naruszeniem okrętu muszą być uzgadniane i prowadzone przez NHHC. Ponadto wrak jest też cmentarzem wojennym. USS Albacore wszedł do służby 1 czerwca 1942 roku. Okręt klasy Gato odbył 11 patroli bojowych, w czasie których na pewno zatopił 10 wrogich jednostek – w tym 6 okrętów wojennych. Na jego konto być może należy przypisać 3 kolejne, niepotwierdzone zatopienia. Dotychczas było wiadomo, że okręt zaginął 7 listopada 1944 roku u wybrzeży Hokkaido, prawdopodobnie po wpłynięciu na minę. « powrót do artykułu
  11. Na irackim stanowisku Tello znaleziono sumeryjski pałac sprzed co najmniej 4500 lat. Tello to współczesna nazwa Girsu, jednego z najstarszych znanych nam miast. Zostało założone w okresie Ubajd (VI–IV tysiąclecie p.n.e.) i było zamieszkiwane – z przerwami – do czasów Partów, w III wieku n.e. Należało do królestwa Lagasz, którego największy rozkwit nastąpił pod rządami Gudei (II poł. XXII wieku p.n.e.). Władcy Lagasz tytułowali się ensi, nie są więc wymieniani na sumeryjskiej liście królów (lugal). Girsu to pierwsze sumeryjskie miasto, w którym rozpoczęto gruntowne badania, a znalezione tam zabytki znacznie poszerzyły naszą wiedzę o Sumerze. W ubiegłym roku prace prowadzone metodami teledetekcji wykazały istnienie na Tablet Hill dużego nieznanego kompleksu. Już jesienią odkopano pierwsze ściany pałacu i znaleziono ponad 200 glinianych tabliczek zawierających zapiski administracji wielkiego miasta. W miejscu tym już w XIX wieku prowadzono wykopaliska, ale były one prowadzone bardzo niedbale, a same tabliczki zostały niedbale wrzucone do dołu. Innym interesującym znaleziskiem jest odkrycie głównej świątyni boga Ningirsu. Świątynię znaleziono w świętej dzielnicy Urukug. Była ona poszukiwana przez kolejne pokolenia archeologów od czasu, gdy 140 lat temu z jednej z inskrypcji z Girsu dowiedzieliśmy się, że w mieście istniała jedna z najważniejszych świątyń Mezopotamii, E-ninnu czyli „Dom pięćdziesiątki”. Pełna nazwa kompleksu świątynnego brzmiała „Dom pięćdziesięciu białych ptaków Anzu”. Girsu Project, w ramach którego dokonano fascynujących odkryć, jest prowadzony przez British Museum i finansowany przez J.P. Getty Trust. Prowadzone tam prace mają na celu przede wszystkim naprawić zniszczenia poczynione podczas XIX-wiecznych wykopalisk oraz przez współczesnych rabusiów. Prace nie ograniczają się do wykopalisk. W ich ramach szkoleni są też iraccy specjaliści, prowadzona jest edukacja studentów z Iraku. Prace odbywają się we współpracy z Państwową Radą Starożytności i Dziedzictwa Iraku. « powrót do artykułu
  12. Amerykańscy naukowcy wykorzystali druk 3D do stworzenia nowego superstopu, który może pomóc w generowaniu większej ilości energii elektrycznej przy jednoczesnym zmniejszeniu emisji gazów cieplarnianych. Nowy materiał może przydać się też w przemyśle lotniczym, kosmicznym i samochodowym, a jego opracowanie to wskazówka, gdzie należy szukać nowej klasy nadstopów o bardzo pożądanych właściwościach. Wykazaliśmy, że nasz materiał łączy niedostępne dotychczas cechy jak wysoka wytrzymałość, niska waga oraz odporność na wysokie temperatury, mówi Andrew Kustas z Sandia National Laboratories. Nowy materiał powstał we współpracy z Ames National Laboratory, Iowa State University i Bruker Corp. Większość używanej energii elektrycznej wytwarzana jest w tradycyjnych elektrowniach wykorzystujących paliwa kopalne, bądź w elektrowniach atomowych. Oba te typy zakładów produkcyjnych wykorzystują ciepło, za pomocą którego obracane są turbiny wytwarzające elektryczność. Jednym z czynników ograniczających wydajność elektrowni jest wytrzymałość turbin na temperaturę. Jeśli turbina może pracować przy wyższych temperaturach, większa część energii jest przekształcana na elektryczność, a zatem zmniejsza się ilość cepła odpadowego. Mniej energii jest marnowana, zatem cały proces jest bardziej wydajny, a wytworzenie tej samej ilości prądu wiąże się z mniejszą emisją gazów cieplarnianych. Przeprowadzone w Sandia Labs eksperymenty wykazały, że nowy stop składający się z 42% z aluminium, 25% tytanu, 13% niobu, 8% cyrkonu, 8% molibdenu i 4% tantalu jest w temperaturze 800 stopni Celsjusza znacznie bardziej wytrzymały niż wiele innych stopów, w tym takich, wykorzystywanych do produkcji turbin. Jakby tego było mało, po schłodzeniu do temperatury pokojowej jego wytrzymałość jest nadal większa niż innych stopów. Materiał taki może przydać się nie tylko w przemyśle produkcji energii. Lekkie wytrzymałe na temperaturę materiały są poszukiwane też przez przemysł lotniczy i samochodowy. Jego powstanie to również krok naprzód w produkcji stopów, gdyż żadna z jego części składowych nie stanowi więcej niż 50% stopu. Dla porównania, stal to około 98% żelaza i nieco węgla. Żelazo i szczypta węgla zmieniły świat. Mamy wiele przykładów udanych połączeń dwóch lub trzech materiałów. Teraz zaczynamy łączyć cztery, pięć i więcej pierwiastków w jeden stop. To interesujące, ale i trudne, wyzwanie z punktu widzenia metalurgii i materiałoznawstwa, stwierdza Kustas. Teraz naukowcy chcą sprawdzić, czy zaawansowane modele obliczeniowe pomogą w odkryciu nowych superstopów wykazujących tak bardzo pożądane właściwości. To niezwykle złożone mieszaniny. Wszystkie te metale wchodzą w interakcje w skali mikroskopowej, nawet atomowej, i to te interakcje determinują wytrzymałość materiału, jego topliwość, temperaturę topnienia i wiele innych właściwości. Nasze modele już teraz pozwalają na wyliczenie wielu właściwości materiału jeszcze zanim ten materiał powstanie, mówi Michael Chandross, ekspert od modelowania komputerowego w skali atomowej. Wynalazcy przyznają, że przed nimi jeszcze wiele wyzwań. Po pierwsze, prawdopodobnie trudno będzie wykonywać duże elementy z ich materiału bez pojawiania się mikroskopijnych pęknięć, które standardowo pojawiają się podczas wykorzystywania druku 3D. Po drugie zaś, materiały użyte do produkcji stopu są drogie, zatem prawdopodobnie nowy stop nie trafi do produktów konsumenckich. Jednak mimo tych problemów, jeśli uda się wdrożyć produkcję masową, może to oznaczać olbrzymi postęp, cieszy się Andrew. « powrót do artykułu
  13. Kakadu białooka to jedno z niewielu zwierząt, o których wiemy, że używają narzędzi. Teraz okazało się, że to jedyny – obok człowieka i szympansa – gatunek używający zestawu narzędzi. Niezwykłe umiejętności tych zwierząt zostały opisane na łamach Curent Biology. Kakadu białooka to gatunek endemiczny dla Wysp Tanimbar, introdukowany na kilka innych wysp. Niedawno zauważono, że trzymane w niewoli, ale złapane na wolności ptaki, gromadzą nawet trzy narzędzia, gdy chcą wykonać jakieś zadanie. Dotychczas takie zachowanie zauważono jedynie u szympansów, w przypadku których wykazano, że traktują one różne narzędzia jako zestaw potrzebny do wykonania zadania i zauważono też różnice kulturowe w użyciu narzędzi pomiędzy różnymi grupami szympansów. Naukowcy postanowili więc sprawdzić, czy gromadzenie narzędzi przez kakadu to przypadek, czy też ptaki również postrzegają je jako zestaw narzędzi. Uczeni przeprowadzili serię eksperymentów i wykazali, że kakadu białooka nie tylko używa zestawu narzędzi. ale postrzega te narzędzia jako zestaw, wie że używa zestawu, mówi główny autor badań, biolog ewolucyjny Antonio Osuna-Mascaró z Uniwersytetu Medycyny Weterynaryjnej w Wiedniu. Badania Osuny-Mascaró zostały zainspirowane przez szympansy z Goualougo Triangle, jedne poza człowiekiem zwierzęta, o których wiemy, że używają zestawu narzędzi. Małpy te najpierw wykorzystują solidny tępo zakończony kij, by zrobić dziurę w kopcu termitów, a następnie używają elastycznego patyka do wyciągania termitów z gniazda. Naukowiec z Wiednia postawił przed papugami zadanie „łowienia” orzechów. Przed ptakami postawiono skrzynkę z orzechami, która była przykryta przezroczystą papierową membraną. Obok położono krótki zaostrzony patyk oraz zagięty kawałek plastiku. Ptaki, z wcześniejszych doświadczeń wiedziały, że membranę da się przedziurawić bez użycia narzędzi, ale z narzędziami jest łatwiej. Aż 7 z 10 ptaków zdecydowało się na wykorzystanie narzędzi. Najpierw użyły patyka, by przebić membranę, a później plastiku, by wyjąć orzechy. A 2 z nich – Figaro i Fini – wykonały zadanie w ciągu 35 sekund za pierwszym podejściem. Co niezwykle interesujące, takie zachowanie nie ma odpowiednik w naturze, zatem nie jest to zdolność wrodzona ptaków. Ponadto każdy z nich wykorzystał nieco inną technikę. Największą zręcznością i zdolnościami wykazywał się Figaro, który ciągle udoskonalał swoją technikę, przebijał membranę ruchem wertykalnym i robił to na samym środku, a następnie niezwykle precyzyjnie wykorzystywał drugie narzędzie do wyjęcia orzecha. Następnie przeprowadzono test, w ramach którego sprawdzano, czy kakadu elastycznie dostosują się do sytuacji. Przed każdym z ptaków położono dwa pudełka, jedno z membraną, a drugie bez niej. Zwierzęta miały do dyspozycji te same narzędzia, co wcześniej. Kakadu musiały zachować się odpowiednio do sytuacji. Czasem potrzebowały zestawu narzędzi, a czasem tylko jednego z nich, mówi Osuna-Mascaró. Wszystkie zdały test śpiewająco, ale zauważono pewne interesujące zachowanie. Gdy musiały zdecydować, którego narzędzia użyć, najpierw podnosiły jedno, puszczały je, podnosiły drugie, puszczały i wracały do właściwego. Trzeci z testów polegał na przyniesieniu sobie odpowiednich narzędzi. Ptaki miały do czynienia albo ze skrzynką z membraną, albo bez niej. Musiały więc zdecydować, którego narzędzia, będą potrzebowały do wykonania zadania i je sobie przynieść. W jednej z części testu musiały wejść po drabince niosąc narzędzie, w innej wymagało to lotu w poziomie, a w jeszcze innej w pionie. Okazało się, że ptaki wiedziały, kiedy potrzebują jednego, a kiedy dwóch narzędzi, co świadczy o tym, że traktowały je jako zestaw. Niektóre z nich nauczyły się przenosić dwa narzędzia na raz, co wymagało od nich odbycia tylko jednej podróży, ale z to z cięższym ładunkiem. Natomiast Figaro niemal zawsze przynosiła dwa narzędzia, nie tracąc czasu na zastanawianie się, ile tym razem narzędzi potrzebuje. Papugi miały różne strategie odnośnie transportu narzędzi. W naturze rzadko przenoszą dwa przedmioty jednocześnie. Jednak gdy podczas eksperymentów potrzebowały dwóch narzędzi i zauważyły, że da się je przenieść, zwykle zabierały oba za jednym razem. W różnym stopniu popełniały też błędy. Kiwi niemal nigdy się nie mylił i przynosił tyle narzędzi, ile potrzebował. Z kolei Figaro, jak wspominaliśmy, zawsze przynosił dwa narzędzia. Niekoniecznie musi być to pomyłka. Równie dobrze mógł oceniać stosunek zysków do korzyści. Oszczędzał w ten sposób czas i energię potrzebne na zastanawianie się. Co prawda musiał je wydatkować na przenoszenie dodatkowego narzędzia, które mogło okazać się niepotrzebne, ale z drugiej strony redukował ryzyko, że gdy się pomyli i przyniesie tylko jedno narzędzie do skrzynki z membraną, będzie musiał wracać po drugie. « powrót do artykułu
  14. Biblioteka dzikowska w Zamku Tarnowskim w Dzikowie (siedzibie Muzeum Historycznego miasta Tarnobrzega) uchodzi za jedną z najpiękniejszych historycznych bibliotek w Polsce. W wyniku trwającej 2 lata renowacji odzyskała swój dawny blask. Jak podkreślono na stronie Urzędu Miasta Tarnobrzega, liczące 200 lat wnętrza pierwszy raz poddano pracom renowacyjno-konserwatorskim. Odnowiono m.in. wyposażenie - biurko bibliotekarza zamkowego i szafy biblioteczne z 54 grafikami - zaprojektowane przez architekta Franciszka Marię Lanciego. Wspominane grafiki to portrety stanowiące XVIII-wieczny miedziorytniczy poczet władców polskich, autorstwa wybitnego rytownika francuskiego Benoita Farjata – wyjaśnił cytowany przez PAP dyrektor Muzeum Historycznego Tadeusz Zych. Wydaje się, że autorem projektu zachowanego neogotyckiego kominka z czarnego marmuru z herbem Leliwa również był Lanci. W ramach remontu wykonano nową posadzkę, a także uzupełniono ubytki w murze. Tadeusz Zych opowiada, że po przebudowie zamku w latach 30. XIX w. bibliotekę urządzono w 2 sąsiadujących komnatkach na parterze (wcześniej pełniły one funkcję zbrojowni oraz skarbczyka). Biblioteka stanowiła niegdyś najważniejszą i największą część słynnej kolekcji rodu Tarnowskich – tzw. Kolekcji dzikowskiej [w jej skład wchodziły również galeria obrazów i rzeźb oraz archiwum]. Wystrój biblioteki ocalał do czasów współczesnych, choć w grudniu 1927 r. wybuchł pożar. Niestety, ogień pochłonął dużą część księgozbioru. W ramach opisywanego projektu odnowiono szafy, biurko, grafiki i kominek. Renowacja kosztowała ok. 200 tys. złotych. Twórcą biblioteki był Jan Feliks Amor Tarnowski (1777-1842), działacz polityczny, historyk, tłumacz i bibliofil. W dzikowskich zbiorach zgromadzono m.in. Statuty Kazimierza Wielkiego (znane jako Kodeks Dzikowski), najstarszy odpis Kroniki Wincentego Kadłubka, Statuty Łaskiego, zbiór Biblii katolickich i protestanckich, a także Kroniki Marcina Polaka, Marcina Bielskiego i Macieja Miechowity. W bibliotece znajdował się też manuskrypt „Pana Tadeusza”. W 1871 roku został on kupiony od spadkobierców Mickiewicza przez rektora UJ profesora Stanisława Tarnowskiego. Profesor zamówił specjalną ozdobną szkatułkę na rękopis, którą w 1873 roku wykonał Józef Brzostowski ze Lwowa. Po Stanisławie manuskrypt odziedziczył syn, Hieronim, który w 1929 roku sprzedał go swojemu kuzynowi Janowi Zdzisławowi Tarnowskiemu. Na początku wojny ostatni dziedzic Dzikowa, Artur Tarnowski, zdeponował manuskrypt w Zakładzie Ossolińskich we Lwowie. Tam przetrwał on wojnę, a w 1999 roku syn Artura, Jan Artur, po odzyskaniu prawa do manuskryptu, częściowo go sprzedał, a częściowo podarował Ossolineum. W przededniu II wojny zbiory biblioteczne liczyły około 30 tysięcy pozycji. Zostały one zamurowane w pałacowych piwnicach i krypcie grobowej pod kościołem dominikanów. Dzięki temu Niemcy nie znaleźli niezwykłego zbioru. Niestety, wiele ksiąg spleśniało, gdy podniósł się poziom wód gruntowych. Znaczna część ocalonych dzieł powróciła do Dzikowa w 2015 roku. « powrót do artykułu
  15. W Masadzie, starożytnej twierdzy, jednym z najważniejszych żydowskich symboli, znaleziono dokument wypłaty dla rzymskiego legionisty. To jeden z zaledwie trzech tego typu dokumentów, jakie znamy z terenów całego Imperium Romanum. Masada znajduje się na szczycie samotnego płaskowyżu. Szczyt został po raz pierwszy ufortyfikowany w II lub I wieku p.n.e. przez władców z dynastii hasmonejskiej. Jednak większą rolę zaczęła odgrywać za czasów Heroda Wielkiego, który uczynił z Masady twierdzę królewską. Znajdowały się tam m.in. dwa pałace, w tym jeden trzypiętrowy, mury i wieże obronne. Po śmierci Heroda kontrolę nad Masadą przejęli Rzymianie. W 66 roku naszej ery na początku powstania żydowskiego przeciwko Rzymianom Masada została zdobyta w nagłym ataku przez sykariuszy – radykalny odłam zelotów – pod wodzą Eleazara ben Jaira. W 72 roku, w końcowym okresie wojny żydowskiej, Rzymianie tłumili już resztki oporu i postanowili zdobyć też Masadę. Początkowo chcieli wziąć obrońców głodem. W Masadzie znajdowało się mniej niż 1000 obrońców, w tym kobiety i dzieci. Oblegani byli przez kilkanaście tysięcy żołnierzy. Gdy po wielu miesiącach Rzymianie podjęli ostateczny szturm okazało się, że nie mają z kim walczyć. Obrońcy popełnili samobójstwo. Tym samym wojna żydowska się zakończyła, a Masada do dziś jest ważnym symbolem Izraela. Archeolodzy z Izraelskiej Służby Starożytności poinformowali o znalezieniu na terenie Masady 14 łacińskich zwojów. Trzynaście z nich było spisanych na papirusie, a jeden na pergaminie. Dokument wypłaty dla legionisty datowany jest na rok 72 n.e. To jeden z trzech dokumentów, jakie żołnierz otrzymywał w ciągu roku. Starożytny „pasek wypłaty” zawiera nie tylko informacje o zarobkach żołnierza, ale też o wydatkach, jakimi został obciążony. Dowiadujemy się zatem, że musiał zapłacić za buty, tunikę oraz pożywienie dla konia. Co zaskakujące, obciążenia żołnierza niemal przekraczają jego wynagrodzenie. Wiemy, że dokument taki pokazuje jedynie część wydatków żołnierza. Zatem jest jasne, że żołnierze nie służyli w wojsku tylko ze względu na wypłatę, mówi doktor Ableman. Zdaniem uczonego, żołnierzom prawdopodobnie pozwalano zatrzymywać łup zdobyty na wojnie. Najprawdopodobniej mieli też inne źródła dochodów, na co wskazuje dokument z czasów powstania Bar Kochby (132˜–135) znaleziony w Nahal Hever. Dokument ten to umowa pożyczki spisana pomiędzy rzymskim żołnierzem a pewnym Żydem, w której żołnierz pobiera od cywila wyższe odsetki niż dopuszczało to prawo. Dokument ten pokazuje, że legioniści mogli mieć inne źródła dochodów, co czyniło służbę bardziej lukratywnym zajęciem, niż można by wnioskować z samej tylko wysokości żołdu. « powrót do artykułu
  16. Naukowcy korzystający z Teleskopu Webba opublikowali pierwsze wyniki dotyczące formowania się gwiazd oraz pyłu i gazu w pobliskich galaktykach. W ramach projektu Physics at High Angular resolution in Nearby Galaxies (PHANGS) prowadzony jest największy z dotychczasowych przeglądów nieodległych galaktyk z użyciem najnowszego kosmicznego teleskopu. W badaniach pod kierunkiem Janice Lee z Gemini Observatory i NOIRLab bierze udział ponad 100 naukowców z całego świata. Uczeni postanowili przyjrzeć się 19 galaktykom spiralnym. W pierwszych miesiącach pracy Webba na celownik wzięli pięć z nich – M74, NGC 7496, IC 5332, NGC 1365 oraz NGC 1433 – i już opublikowali wstępne wnioski oraz artykuły naukowe. Jesteśmy zdumieni szczegółami struktur, jakie możemy obserwować, mówi David Thilker z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Bezpośrednio widzimy, jak energia z formowania się młodych gwiazd wpływ na pobliski gaz. To coś niezwykłego, wtóruje mu Erik Rosolowsky z kanadyjskiego University of Alberta. Na obrazach zarejestrowanych przez MIRI widzimy sieć wysoko zorganizowanych struktur – świecące obszary pyłu i bąble gazu łączące ramiona galaktyk. Struktury te powstały zarówno w wyniku oddziaływania indywidualnych gwiazd, jak i nachodzą na siebie, gdy tworzące się gwiazdy są wystarczająco blisko położone. Obszary, które są całkowicie ciemne na obrazach z Hubble'a, tutaj są rozświetlone i widzimy niezwykłe szczegóły. Możemy dzięki temu badać, jak pył z ośrodka międzygwiezdnego absorbuje światło z gwiazd i emituje je w podczerwieni, podświetlając niezwykle interesującą sieć pyłu i gazu, zachwyca się Karin Sandstrom z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Dzięki Webbowi naukowcy mogą dostrzec struktury, których dotychczas nie widzieli. Zespół PHANGS przez lata obserwował te galaktyki w paśmie optycznym, radiowym i ultrafioletowym, wykorzystując w tym celu Teleskop Hubble'a, Atacama Large Millimeter/Submillimeter Array i Very Large Telescope. Ale nie mogliśmy dostrzec najwcześniejszych etapów życia gwiazd, gdyż były one przesłonięte gazem i pyłem, dodaje Adam Leroy z Ohio State University. Dopiero Teleskop Webba pozwolił na uzupełnienie brakującej wiedzy. Webb pozwala dostrzec to, co dotychczas było niedostrzegalne. Na przykład jego instrument MIRI, pracujący w zakresie 7,7 i 11,3 mikrometra oraz NIRCam, który działa w zakresie 3,3 mikrometra, rejestrują emisję z wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych, które odgrywają ważną rolę w formowaniu się gwiazd i planet. To zaś pozwala na poznanie ewolucji galaktyk. Dzięki dużej rozdzielczości teleskopu możemy po raz pierwszy przeprowadzić kompletny badania formowania się gwiazd oraz przyjrzeć się bąblastym strukturom ośrodka międzygwiezdnego w pobliskich galaktykach poza Grupą Lokalną Galaktyk, wyjaśnia Janice Lee. « powrót do artykułu
  17. Podawanie szczeniętom i młodym psom suchej karmy znacząco zwiększa ryzyko rozwinięcia się u nich w późniejszym życiu chronicznych enteropatii, czyli przewlekłych chorób jelit, ostrzegają naukowcy z Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu w Helsinkach. Równie zgubny wpływ na jelita mają przekąski czy gryzaki z wysuszonych skór zwierzęcych. Dieta odgrywa kluczową rolę w utrzymaniu równowagi mikrośrodowiska przewodu pokarmowego, co z kolei wpływa na mikrobiom jelit, ich fizjologię czy odporność organizmu. Grupa uczonych z Helsinek postanowiła sprawdzić, jaki związek ma dieta szczeniąt w wieku 2–6 miesięcy i młodych psów (6–18 miesięcy) z rozwinięciem się u nich w przyszłości chronicznych enteropatii. Odkryliśmy, że podawanie szczeniakom i młodym psom diety opartej o nieprzetworzone składniki – w tym resztek ludzkiego pożywienia – chroniło je przed rozwinięciem się chronicznych enteropatii. Szczególnie dobry wpływ miał kości i chrząstki podawane w wieku szczenięcym i młodzieńczym oraz owoców jagodowych w wieku szczenięcym.  Z kolei karmienie zwierząt wysokoprzetworzoną dietą węglowodanową, innymi słowy suchą karmą, w wieku szczenięcym i młodzieńczym oraz skórami zwierzęcymi w wieku szczenięcym znacząco zwiększało ryzyko chronicznych enteropatii w późniejszym życiu, czytamy w artykule opublikowanym na łamach Scientific Reports. Współautorka badań, Anna Hielm-Björkman, przypomina, że komercyjne karmy dla psów są przedstawiane jako pożywienie dostarczające kompletnej zbilansowanej diety. Tworzy się wrażenie, że właściciel miałby kłopoty z przygotowaniem psu pożywienia, które byłoby dla niego równie odpowiednie. Ale nasze badania pokazały, jak bardzo ważna jest różnorodność. Nikt nie daje 12-latkowi takiego samego pożywienia jak małemu dziecku. Dlaczego z psami miałoby być inaczej?. Chroniczne enteropatie u psów zdarzają się często. Czasami okazuje się, że pomóc może zmiana diety. Dlatego też naukowcy zaczęli się zastanawiać, czy dieta z okresu szczenięcego czy młodzieńczego może mieć jakiś związek z chorobą występującą w starszym wieku. Przeanalizowali więc pod tym kątem wyniki ankiety dotyczącej diety i zdrowia psów. Dane od ponad 7000 właścicieli czworonogów zebrano w latach 2009–2019. Z analizy wynika, że psy, które w wieku szczenięcym jadły nieprzetworzoną dietę opartą na mięsie – w tym surowe czerwone mięso, organy wewnętrzne, ryby, jajka, warzywa, owoce jagodowe, kości czy chrząstki – były narażone na o 22% mniejsze ryzyko chronicznej enteropatii niż psy, które jako szczenięta jadły głównie suchą karmę. Z kolei szczenięta, którym dawano również resztki z ludzkiego stołu, były o 23% mniej narażone na rozwój enteropatii. Naukowcy przyjrzeli się też konkretnym pokarmom. Podawanie szczeniętom do żucia skór zwiększało ryzyko wystąpienia problemów jelitowych w późniejszym życiu aż o 117%. Z kolei szczenięta, które dostawały owoce jagodowe, były narażone na o 29% niższe ryzyko problemów jelitowych. U tych, które dostawały kości i chrząstki ryzyko było o 33% mniejsze. Autorzy badań podkreślają, że zaobserwowali jedynie korelację. Nie wiedzą, dlaczego sucha karma może powodować problemy jelitowe w późniejszym życiu. Być może problemem jest tutaj wysoka zawartość węglowodanów. To może być podobny efekt, w przypadku spożywania białego cukru przez ludzi - dochodzi do stanu zapalnego o małej intensywności, mówi Hielm-Björkman. Podkreślają też, by ewentualną decyzję o radykalnej zmianie diety skonsultować z weterynarzem i przypominają, że współczesne rasy psów są bardziej podatne na choroby bakteryjne, zatem podawanie im surowego mięsa – szczególnie szczeniętom – może narazić je na ryzyko. Na podstawie tych i wcześniejszych badań Hielm-Björkman mówi, że dobrym rozwiązaniem może być karmienie psów dietą składającą się w 20% z pożywienia nieprzetworzonego i w 80% z suchej karmy. Wszelkie zmiany diety należy wprowadzać stopniowo. « powrót do artykułu
  18. Krzem, który jest standardowo wykorzystywany do wytwarzania ogniw słonecznych, jest drogi w pozyskiwaniu i oczyszczaniu. Alternatywną dla niego mogą być znacznie tańsze perowskity, a budowane z nich ogniwa słoneczne już teraz są bardziej wydajne od tych krzemowych. Naukowcy z University of Rochester poinformowali, że ich wydajność można zwiększyć ponad dwukrotnie. Grupa profesora Chunleia Guo zauważyła, że jeśli w ogniwach perowskitowych w roli substratu użyjemy metalu lub naprzemiennie ułożonych warstw metalu i dielektryka – zamiast standardowo używanego szkła – to wydajność takiego ogniwa wzrośnie aż o 250%. To olbrzymi postęp, gdyż już w tej chwili perowskitowe ogniwa słoneczne charakteryzują się wydajnością przekraczającą 30%. Nikt dotychczas nie zaobserwował takiego zjawiska. Gdy pod perowskit wsadziliśmy metal nagle doszło do gwałtownej zmiany interakcji elektronów w materiale. Wykorzystaliśmy więc metodę fizyczną do wywołania tej interakcji, mówi Guo. Kawałek metalu może tutaj wykonać tyle roboty, co złożone prace z dziedziny inżynierii chemicznej, cieszy się uczony. Aby ogniwa słoneczne działały, fotony ze Słońca muszą wzbudzić elektrony w materiale ogniwa fotowoltaicznego, które w wyniku tego opuszczą swoje dotychczasowe miejsca i wygenerują prąd. Idealnie byłoby, gdyby do budowy ogniw użyć materiału, w którym wzbudzone elektrony są bardzo słabo wciągane z powrotem na swoje miejsca. Zespół Guo wykazał, że w perowskitach takiej rekombinacji, powrotu wzbudzonych elektronów na miejsce, można uniknąć łącząc perowskit z metalem lub metamateriałem zbudowanym z naprzemiennych warstw srebra i tlenku aluminium. Wówczas, dzięki wielu zdumiewającym zjawiskom fizycznym ma miejsce znaczna redukcja liczby rekombinacji. Jak wyjaśnia Guo, warstwa metalu działa jak lustro tworzące odwrócone obrazy par dziura-elektron, zmniejszając prawdopodobieństwo rekombinacji elektronów z dziurami. Za pomocą prostego miernika zaobserwowano, że wydajność perowskitowego ogniwa zwiększyła się o 250%. Perowskity to niezwykle obiecująca grupa materiałów pod względem produkcji energii elektrycznej ze Słońca. Mają jednak poważną wadę. Ulegają szybkiej degradacji pod wpływem wysokiej temperatury i ich wydajność drastycznie spada. Jednak i na tym polu widoczny jest wyraźny postęp. Gdy rozpoczynano badania perowskitów pod kątem ich wykorzystania do pozyskiwania energii elektrycznej, perowskitowe ogniwa pracowały od kilku minut do kilku godzin. W ubiegłym roku w US National Renewable Energy Laboratory powstało perowskitowe ogniwo fotowoltaiczne, które po 2400 godzinach nieprzerwanej pracy w temperaturze 55 stopni Celsjusza zachowało 87% swojej pierwotnej sprawności. Czas pracy ogniw perowskitowych może już teraz sięgać wielu miesięcy. A ich wydajność właśnie zwiększono o 250%. Solar Energy Technologies Office, działające w ramach amerykańskiego Departamentu Energii, stawia sobie za cel opracowanie perowskitowego ogniwa, które będzie działało przez co najmniej 20, a idealnie ponad 30 lat. « powrót do artykułu
  19. Większość wyrafinowanych słuchaczy audio poznała już słuchowiska i superprodukcje, audiobooki, czytane przez dziesiątki, a nawet setki aktorów, oprawione wysublimowaną warstwą muzyczną, które niczym film bez wizji potrafią zabrać nas w świat wyobraźni. Wzbudzają przeróżne emocje, rozśmieszają, straszą, rozbudzają marzenia. Superprodukcje to zazwyczaj fikcja, fabuła, pisana w zmyślny sposób przez znanych nam pisarzy i pisarki, którzy doskonale wiedzą jak pobudzić nasze emocji. A co z true crime, reportażami, śledztwami, dokumentami, historiami, które śledzimy z wypiekami na policzkach? Dziś kilka słów o tym, czego możemy oczekiwać od audioreportaży. Dwa największe flagowce audioreportażowe Audioteki, to bez dwóch zdań Czarny Romans i Supernowa. Historia Arkadiusa. To audioreportaże, stworzone na miarę zachodniego rynku audio, ich kunszt docenią słuchacze The serial czy S Town. To historie, od których nie można się oderwać, dopóki nie poznamy prawdy. Ale od początku. “Czarny Romans”, to historia znanego warszawskiego bezdomnego Czarnego Romana, czyli Jana Wiesława Polkowskiego. Człowieka legendy, który w ostatnich latach swojego życia nikomu nie pozwolił przejść obok siebie obojętnie, który wzbudzał wiele emocji. Dla wielu był jednocześnie piękny i odrażający, skryty i krzykliwy. Liberator z Gwiezdnych Wojen. Kolorowy ptak. Zbawiciel świata. Miejski duch. Kim naprawdę był Czarny Roman? Michał Marczak wraz z ekipą reportażystów postanowili poznać jego historię i poszukać odpowiedzi na pytania, kim właściwie był? Dlaczego tak wiele lat spędził na warszawskich ulicach i czy naprawdę był królem cinkciarzy? Zdobycie odpowiedzi na te pytania zajęło twórcom blisko rok, w reportażu usłyszymy dziesiątki nagrań, wywiadów i rozmów z ludźmi, którzy Czarnego Romana znali, spotykali przez wiele lat na ulicach, z jego rodziną i przyjaciółmi, wrogami… Czarny Roman był osobą niezwykle kontrowersyjną. Aby poznać odpowiedzi na te pytania, Michał Marczak wraz z ekipą zabierają nas do Warszawy, Berlina, Amsterdamu i Nowego Jorku. Historia Czarnego Romana przestaje być tylko lokalną historią warszawskiego bezdomnego, to historia polskiej transformacji, którą poznajemy przez pryzmat romansów, nielegalnych biznesów, wielkich pieniędzy i obietnic. Twórcami audioreportażu są: Michał Marczak, Katarzyna Szczerba, Cezary Ciszewski, Dionisios Sturis, Agata Karlicka, Jerzy Rogiewicz https://audioteka.com/pl/audiobook/czarny-romans-audioteka Supernova. Historia Arkadiusa To audioreportaż opowiadający o najbardziej znanym w latach 90. polskim projektancie mody Arkadiusie, a właściwie Arkadiuszu Weremczuk. Projektancie, na którego rewolucyjne podejście do mody i awangardę, Polska nie była gotowa, gotowy był natomiast świat. Arkadius zawojował wybiegi mody, jako pierwszy Polak dostał się do renomowanego St. Martin's College of Art & Design w Londynie. Jego projektami zachwycali się wszyscy, ubierał Björk, Janet Jackson, Christinę Aguilerę. Prowokował i zachwycał, kształtował dopiero kiełkujący się show-biznes i nagle zniknął. Otaczał się masą przyjaciół, ludźmi, których inspirował i którzy inspirowali jego. Co stało się z Arkadiusem, dlaczego po 10 latach zamknął swój biznes, i słuch po nim zaginął? Gdzie podziali się przyjaciele i biznesowi partnerzy? Historia Arkadiusa to reportaż, jakiego jeszcze nie było, Wojciech Oleksiak, Julia Strużycka i Karolina Sulej podążyli śladami Arkadiusa, zaczynając od małego lubelskiego Parczewa i kończąc na drugiej półkuli globu, przeprowadzając dziesiątki wywiadów z najbliższymi, przyjaciółmi, osobami, na których Arkadius odcisnął swoje piętno. Twórcy: Wojciech Oleksiak, Julia Strużycka, Karolina Sulej https://web.audioteka.com/pl/cycle/88fd4381-f8d0-4b32-b540-c92237923081&utm_source=f5&utm_medium=articler&utm_campaign=supernowa « powrót do artykułu
  20. Fizyka zajmuje się zróżnicowanym zakresem badań, od bardzo przyziemnych, po niezwykle abstrakcyjne. Koreańsko-niemiecki zespół badawczy, na którego czele stał Wenjing Lyu postanowił przeprowadzić jak najbardziej przyziemne badania, a wynikiem jego pracy jest artykuł pt. „Eksperymentalne i numeryczne badania piany na piwie”. Naukowcy zajęli się odpowiedzią na wiele złożonych pytań dotyczących dynamiki tworzenia się piany na piwie, co z kolei może prowadzić do udoskonalenia metod warzenia piwa czy nowej architektury dysz, przez które piwo jest nalewane do szkła. Tworzenie się pianki na piwie to skomplikowana gra pomiędzy składem samego piwa, naczynia z którego jest lane a naczyniem, do którego jest nalewane. Naukowcy, browarnicy i miłośnicy piwa poświęcili tym zagadnieniom wiele uwagi. Autorzy najnowszych badań skupili się zaś na opracowaniu metody, która pozwoli najtrafniej przewidzieć jak pianka się utworzy i jakie będą jej właściwości. Piana na piwie powstaje w wyniku oddziaływania gazu, głównie dwutlenku węgla, wznoszącego się ku górze. Tworzącymi ją składnikami chemicznymi są białka brzeczki, drożdże i drobinki chmielu. Pianka powstaje w wyniku olbrzymiej liczby interakcji chemicznych i fizycznych. Jest on cechą charakterystyczną piwa. Konsumenci definiują ją ze względu na jej stabilność, jakość, trzymanie się szkła, kolor, strukturę i trwałość. Opracowanie dokładnego modelu formowania się i zanikania pianki jest trudnym zadaniem, gdyż wymaga wykorzystania złożonych modeli numerycznych opisujących nieliniowe zjawiska zachodzące w pianie, czytamy w artykule opisującym badania. Naukowcy wspominają, że wykorzystali w swojej pracy równania Reynoldsa jako zmodyfikowane równania Naviera-Stokesa (RANS), w których uwzględnili różne fazy oraz przepływy masy i transport ciepła pomiędzy tymi masami. Liu i jego zespół wykazali na łamach pisma Physics of Fluids, że ich model trafnie opisuje wysokość pianki, jej stabilność, stosunek ciekłego piwa do pianki oraz objętość poszczególnych frakcji pianki. Badania prowadzono we współpracy ze startupem Einstein 1, który opracowuje nowy system nalewania piwa. Magnetyczna końcówka jest w nim wprowadzana na dno naczynia i dopiero wówczas rozpoczyna się nalewanie piwa, a w miarę, jak płynu przybywa, końcówka wycofuje się. Naukowcy zauważyli, że w systemie tym pianka powstaje tylko na początku nalewania piwa, a wyższa temperatura i ciśnienie zapewniają więcej piany. Po fazie wstępnej tworzy się już sam płyn. Tempo opadania piany zależy od wielkości bąbelków. Znika ona mniej więcej po upływie 25-krotnie dłuższego czasu, niż czas potrzebny do jej formowania się. W następnym etapie badań naukowcy będą chcieli przyjrzeć się wpływowi końcówki do nalewania na proces formowania się piany i jej stabilność. « powrót do artykułu
  21. Z okazji tłustego czwartku naukowcy i studenci z Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) w Krakowie przebadali pączki pod mikroskopem, a także za pomocą tomografu, kamery termowizyjnej czy rezonansu. Dzisiejsza tradycja stała się dobrym pretekstem do zaprezentowania działalności i wyposażenia licznych laboratoriów uczelni. W AGH działa łącznie ponad 800 laboratoriów. Na 16 wydziałach oraz w jednostkach pozawydziałowych naukowcy pracują na co dzień z unikatową, często w skali kraju czy Europy, aparaturą - podkreślono w komunikacie prasowym. AGH zaprezentowała serię zdjęć. Na jednym z nich pokazano np. wnętrze pączka w 400-krotnym powiększeniu (obserwacje skaningowym mikroskopem elektronowym FEI Quanta 200 FEG). Ciekawie prezentuje się zdjęcie wykonane za pomocą mikroskopu polaryzacyjnego do obserwacji w świetle przechodzącym i odbitym. Najłatwiej rozpoznać słodki obiekt badań na obrazie tomograficznym. Niecodzienne badania pączka przeprowadzono m.in. w Laboratorium Mikro i Nano Tomografii, Laboratorium Zaawansowanych Metod Inżynierii Naftowej i Energii, Laboratorium Tomografii Komputerowej czy Laboratorium Analizy Biomarkerów. Fotorelację z eksperymentu można zobaczyć na profilu AGH na Facebooku (jak widać, nie ograniczono się do badań wyłącznie pączków o tradycyjnej formie, bo pojawiły się również pączki z dziurką). « powrót do artykułu
  22. Dzięki współpracy naukowców z University of Cambridge i University College London powstała nowa forma lodu, która najbardziej ze wszystkich form przypomina ciekłą wodę. Jej badanie może doprowadzić do lepszego zrozumienia wody. Do uzyskania nowej formy lodu naukowcy wykorzystali młyn kulowy, w którym zmielili lód krystaliczny. Takie młyny są standardowo wykorzystywane w przemyśle czy w nauce do uzyskiwania materiałów amorficznych, ale nie używano ich dotychczas do mielenia lodu. Okazało się, że w młynie powstał amorficzny lód o gęstości podobnej do gęstości ciekłej wody, który swoim stanem przypomina jednak wodę z stanie stałym. Naukowcy nazwali uzyskany materiał amorficznym lodem o średniej gęstości (MDA – medium-density amorphous ice). Naukowcy stworzyli też symulację komputerową, która pozwoliła im lepiej zrozumieć proces poddawania MDA. Odkrycie MDA każe nam postawić wiele pytań o naturę ciekłej wody, dlatego dokładne zbadanie struktury MDA jest bardzo ważne. Znaleźliśmy uderzające podobieństwa pomiędzy MDA a wodą w stanie ciekłym, mówi doktor Michael Davies, który odpowiadał za modelowanie komputerowe. Już od dłuższego czasu uważa się, że lód amorficzny może być dobrym modelem do lepszego poznania ciekłej wody. Dotychczas znaliśmy dwie formy amorficznego lodu: lód amorficzny o wysokiej gęstości oraz o niskiej gęstości. Pomiędzy nimi, jak same nazwy wskazują, istnieje luka. A luka ta, w połączeniu z faktem, że gęstość ciekłej wody znajduje się po środku gęstości obu znanych wcześniej form lodu amorficznego, pokazuje, że zrozumienie MDA może pomóc w rozumieniu ciekłej wody. Doprowadziło to też do powstania hipotezy, że woda składa się z dwóch cieczy: jednej o dużej gęstości i jednej o niskiej gęstości. Zakładano, że nie istnieje lód o średniej gęstości. My wykazaliśmy, że MDA znajduje się dokładnie w tej „luce gęstości”, a odkrycie to może mieć daleko idące konsekwencje dla zrozumienia ciekłej wody i jej niezwykłych właściwości, mówi profesor Christoph Salzmann. Odkrycie MDA każe zadać sobie pytanie, czy taka forma lodu istnieje w nauce. Odkrywcy mówią, że podobnym siłom jak te działające w młynie kulowym może być poddawany lód na księżycach olbrzymich planet, jak Jowisz. Pod wpływem sił pływowych planety może więc on przyjmować formę MDA. Okazało się też, że MDA ma pewną właściwość, jakiej nie zauważono w przypadku innych form lodu. Otóż gdy zachodzi jego rekrystalizacja to standardowego lodu, uwalniana jest wyjątkowo duża ilość ciepła. Ciepło to może odgrywać rolę w ruchach tektonicznych. Odkrycie to pokazuje, że woda może być wysoko energetycznym materiałem geofizycznym. Uważa się, że lód amorficzny jest najbardziej rozpowszechnioną formą wody we wszechświecie. Teraz musimy zrozumieć, ile z tego lodu to MDA i jak bardzo aktywny pod względem geofizycznym jest MDA, mówi profesor Angelos Michaelides. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Politechniki Opolskiej - prof. Sebastian Brol, dr inż. Rafał Czok i dr inż. Piotr Mróz - zbudowali prototyp quada napędzanego sprężonym azotem. Prace trwały prawie 5 lat. Na początku specjaliści chcieli przetestować rozwiązanie pneumatyczno-hydrauliczne tajwańskiego naukowca-wynalazcy Diena Shawa. Jest ono ciekawe z tego względu, że zachodzi w nim konwersja energii pneumatycznej na hydrauliczną w tak zwanych konwerterach energii. Początkowo postanowiliśmy je tylko przetestować. Ostatecznie rozwiązanie to rozwinęliśmy, a w następstwie tego zbudowaliśmy układ napędowy i uruchomiliśmy pojazd – opowiada prof. Brol. W pojeździe zastosowano układ napędowy pneumatyczno-hydrauliczny. Wykorzystuje on sprężony gaz (azot z butli) jako magazyn energii. Dr inż. Rafał Czok tłumaczy, że energia zgromadzona w gazie pozwala przepchnąć ciecz hydrauliczną przez układ, napędzając w ten sposób silnik hydrauliczny. Rozwiązanie modułowe jest bardzo praktyczne, ponieważ w razie potrzeby wystarczy wymienić jeden zepsuty element. Dr inż. Piotr Mróz dodaje, że jest to również ułatwienie dla prowadzenia badań, np. rozszerzenia sterowania o elementy potrzebne dla różnych algorytmów. Od strony programowej wykonaliśmy cztery algorytmy sterowania, dla każdego z nich napęd inną sprawność, a to przekłada się na lepsze bądź gorsze wykorzystanie zgromadzonej energii w sprężonym azocie – wyjaśnia naukowiec. Twórcy quada mówią, że nauczyli się nim sterować i dobierać konstrukcję w zależności od układu sterowania. Podczas testów zaobserwowali wiele zjawisk, których dotychczas naukowo nie opisano. Profesor Brol twierdzi, że układ pneumatyczno-hydrauliczny dobrze sprawdziłby się w ciężarówkach, gdzie w krótkim czasie konieczne jest wydatkowanie dużej ilości energii. To rozwiązanie również może być stosowane w układach stacjonarnych, np. tam, gdzie trzeba zrobić rozruch wielkiego silnika z wielkimi obciążeniami początkowymi. Nadaje się do transportu bliskiego oraz dla układów hybrydowych – mówi Brol. « powrót do artykułu
  24. Jeże to jedne z najbardziej lubianych zwierząt. Mimo tego, że cieszą się sympatią ludzi, ich populacja spada właśnie z powodu działalności człowieka. Giną po spożyciu zatrutych przez człowieka ślimaków, są zabijane na drogach, giną w zimie gdy z hibernacji wybudzą je noworoczne fajerwerki, ich populacja spada, gdy w wysprzątanych i krótko wykoszonych działkach i ogrodach nie mogą znaleźć schronienia. Ekolodzy i naukowcy, chcąc lepiej chronić jeże, rozpoczęli wiele projektów monitorowania tych zwierząt. Jednym z nich jest „The Danish Hedgehog Project” zainicjowany przez doktor Sophię Lund Rasmussen z Uniwersytetu Oksfordzkiego. W projekcie biorą udział naukowcy-amatorzy z Danii. W 2016 roku poproszono ich, by dostarczyli naukowcom martwe jeże znalezione w Danii. Naukowcy chcieli w ten sposób zbadać, jak długo żyje przeciętny duński jeż. Ponad 400 ochotników zebrało 697 nieżywych zwierząt. Wiek jeża można określić licząc linie wzrostu na kościach szczęk. To metoda podobna do liczenia pierścieni drzew. Linie te powstają u jeży w wyniku spowolnienia metabolizmu wapnia podczas zimowej hibernacji. Każda taka linia odpowiada pojedynczej hibernacji, zatem 1 rokowi życia. U jednego z dostarczonych jeży doktor Rasmussen naliczyła aż 16 linii wzrostu. Oznacza to, że był to najdłużej żyjący jeż europejski o jakim nam wiadomo. Żył on aż o 7 lat dłużej niż wcześniejszy posiadacz rekordu. Co więcej, dwa inne jeże również żyły wyjątkowo długo – 13 i 11 lat. Mimo zidentyfikowania tych matuzalemów średnia długość życia jeża na wolności jest wynosi zaledwie około 2 lat, a około 30% jeży zmarło przed ukończeniem 1. roku życia. Tak krótkie życie nie jest niczym naturalnym w przypadku jeży. Aż 56% dostarczonych jeży zginęło na drogach, a 22% zmarło w centrach rehabilitacji, gdzie zostało dostarczone np. po atakach przez psy. Jedynie 22% zwierząt straciło życie z przyczyn naturalnych. Mimo, że bardzo duży odsetek zwierząt umiera przed 1. rokiem życia, nasze badania pokazują, że jeśli jeż przetrwa ten krytyczny okres życia, może żyć nawet 16 lat, przez wiele lat wydając potomstwo. Prawdopodobnie z wiekiem nabywają doświadczenia. Gdy przekroczą 2. rok życia, prawdopodobnie uczą się unikania takich niebezpieczeństw jak samochody czy drapieżniki, mówi Rasmussen. Badania wykazały też, że samce żyją średnio dłużej (2,1 roku) niż samice (1,6 roku), co jest rzadko spotykanym zjawiskiem wśród ssaków. Ponadto samce częściej są zabijane przez samochody, szczególnie na obszarach wiejskich i w lipcu, kiedy to w Danii przypada sezon rozrodczy jeży. Przyczyną, dla której samce żyją dłużej, jest prawdopodobnie fakt, że po prostu łatwiej być samcem wśród jeży. Jeże nie są zwierzętami terytorialnymi, więc samce rzadko między sobą walczą. A samice samotnie wychowują młode. Niestety, wiele jeży ginie pod kołami samochodów, szczególnie w sezonie rozrodczym, gdy pokonują duże odległości w poszukiwaniu partnera, dodaje uczona. Wcześniejsze badania wykazały, że zróżnicowanie genetyczne duńskich jeży jest niewielkie. Dlatego też Rasmussen przeprowadziła badania by sprawdzić, czy chów wsobny wpływa na długość życia tych zwierząt. Ku jej zdumieniu okazało się, że nie ma on wpływu na to, jak długo jeż przeżyje. Niestety liczebność wielu gatunków dzikich zwierząt spada, co często prowadzi do chowu wsobnego, gdyż spadek liczebności populacji zmniejsza szanse znalezienia odpowiedniego partnera. Nasze badania pokazały, że jeśli jeż dożyje dorosłości, to pomimo wysokiego odsetka chowu wsobnego, który może powodować pojawienie się potencjalnie śmiertelnych chorób genetycznych, chów wsobny nie zmniejsza długości życia tych zwierząt. To potencjalnie przełomowe odkrycie i bardzo dobra wiadomość z punktu widzenia ochrony przyrody, cieszy się uczona. « powrót do artykułu
  25. W niedzielę (12 lutego) w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie przyszły na świat pięcioraczki: 3 dziewczynki (Elizabeth May, Evangeline Rose oraz Arianna Daisy) i 2 chłopców (Charles Patrick i Henry James). Dzieci urodziły się przez cesarskie cięcie w 28. tygodniu ciąży. Ważyły od 710 do 1400 g. Mierzyły ok. 40 cm. Wcześniej przez ponad 10 tygodni ich mamą opiekował się zespół prof. Huberta Hurasa. Ze względu na liczne powikłania, w tym nadciśnienie i przodujące łożysko, ciężarna pacjentka musiała leżeć na Oddziale Położnictwa i Perinatologii. Mama dzieci - pani Dominika - jest Polką, a tata - pan Vince - Brytyjczykiem. Państwo Clarke'owie mają siedmioro starszych dzieci: 12- i 10-letnie, dwie pary bliźniąt (7- oraz 4-letnie) i 10-miesięczne niemowlę. Na konferencji prasowej, która odbyła się 14 lutego, pani Dominika powiedziała dziennikarzom, że czuje się bardzo dobrze, a noworodki odpoczywają. [Starsze] dzieci nie od razu wiedziały, że będzie pięcioro nowego rodzeństwa. Na początku powiedzieliśmy im o trójce. Nie chcieliśmy ich przerażać, że aż pięcioro naraz przyjdzie. Nie chcieliśmy też, żeby poszły do szkoły i zaczęły rozpowiadać takie nowiny. Do wczoraj [13 lutego] wiedziały, że będzie troje. Rozmawiając z nimi, powiedzieliśmy o dodatkowej dwójce. Bardzo się ucieszyły - ujawniła cytowana przez Polsat News pani Dominika. Państwo Clarke'owie poznali się w Wielkiej Brytanii. Pani Dominika pojechała tam po skończeniu studiów na AGH. Jak sama tłumaczy, chciała zaznać innego życia. Pracowała jako nauczycielka angielskiego, a potem matematyki. Do Polski para przyjechała 6 lat temu. Rodzina mieszka w Puchaczach w woj. lubelskim, w otoczonym lasem domu z ogrodem. Pani Dominika (z wykształcenia matematyczka) i pan Vince (informatyk) prowadzą własne firmy. Początkowo dzieci były na 2 oddziałach, ale jak wyjaśnił prof. Ryszard Lauterbach, p.o. kierownika Oddziału Klinicznego Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, przygotowywano dla nich miejsce na jednym oddziale, tak by mama mogła rozglądać się po pięciu inkubatorach, dotykać pięciu maluchów, które będą przebywać w zasięgu jej wzroku i rąk. Warto przypomnieć, że w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie urodziły się już wcześniej pięcioraczki - miało to miejsce w 2008 r. (Julia, Maja, Karolina, Natalia i Oliwka z Kielc przyszły na świat w 26. tygodniu ciąży). W 2019 r. tutejsi lekarze pomogli zaś w narodzinach sześcioraczków: 4 dziewczynek i 2 chłopców. AKTUALIZACJA: Henry James zmarł 15 lutego. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...