Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36874
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    221

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Bieganie sprawia ogromna przyjemność, jeśli warunki pogodowe sprzyjają aktywności na świeżym powietrzu. Niewiele z nas posiada tak silną determinację, aby trenować w mrozie, deszczu lub na śliskiej, oblodzonej nawierzchni. Na szczęście, podczas niesprzyjającej pogody czynne są siłownie, oferujące elektryczną i mechaniczną bieżnię. Musisz wiedzieć, że buty na bieżnię różnią się od tych, w których biegasz po asfalcie oraz w terenie. Jak je wybrać? Przekonaj się. Buty na bieżnię, a buty do biegania na świeżym powietrzu W zestawieniu z obuwiem, odpowiednim do biegania na świeżym powietrzu buty na bieżnię posiadają odmienna budowę oraz sposób wykonania. Obuwie sportowe, przeznaczone do biegania po równej powierzchni asfaltowej cechują się wysokim poziomem amortyzacji, natomiast buty do biegania w trudniejszym terenie muszą dobrze podtrzymywać stopę, zapewniając jej stabilność. Buty do biegania na bieżni elektrycznej oraz magnetycznej nie muszą być dobrze amortyzowane oraz powinny zapewniać doskonałą przewiewność. Co jest ważne przy ich wyborze oprócz jakości? Konieczne jest właściwe dopasowanie rozmiaru obuwia, a tym samym dbałość o komfort podczas treningu i eliminację obtarć. Najlepsze buty do biegania po bieżni - co jest ważne przy ich wyborze? Bieganie po bieżni jest bezpiecznym i pozwalającym na zachowanie kondycji zimą sposobem aktywnego spędzania czasu. Wysokiej jakości buty do biegania damskie przede wszystkim powinny posiadać budowę, zapewniającą maksymalizację wykorzystania potencjału nawierzchni sztucznej. Buty na bieżnię powinny posiadać niski profil czyli różnice pomiędzy wysokością podeszwy w części pod palcami i pod piętą. Na bieżnię buty nie muszą posiadać grubej podeszwy. Ważne, by była ona gładka i cechowała się doskonałą przyczepnością. Dzięki doborowi obuwia z odpowiednią na bieżnię podeszwą, jej powierzchnia nie ściera się, a buty mogą służyć bardzo długo. Bardzo istotny jest wybór materiału, z którego wykonana została cholewka. Powinien być on oddychający, aby zapewnić stopom prawidłowa cyrkulację powietrza podczas treningu. Zwróć uwagę na buty do biegania, dostępne w ofercie CCC, zarówno stacjonarnej jak i internetowej. W propozycjach znajdują się zarówno najnowsze kolekcje jak i kultowe modele butów sportowych najlepszych producentów. Szeroki wybór kolorystyki i modeli gwarantuje wybór odpowiadający Twojemu gustowi. Najważniejsze cechy butów do biegania po bieżni - o tym musisz pamiętać! Wybierając buty do biegania na bieżnię elektryczną i mechaniczną koniecznie zastosuj rozmiar o 0,5 cm większy od długości Twojej stopy. Dzięki temu unikniesz dyskomfortu oraz otarć. Ważne by buty do biegania w pomieszczeniu były bardzo przewiewne, a ich podeszwa gładka i doskonale przyczepna. Powinna posiadać niski profil oraz wysoką jakość wykonania. Modne, sportowe buty damskie do biegania dostępne są w wielu odcieniach oraz rodzajach. Wybierz takie, które zachwyca Cię komfortem zastosowania w częstym treningu. Pamiętaj, na bieżni amortyzacja nie jest ważna. Jej nawierzchnia działa amortyzująco. Zadaniem butów jest zapewnienie dobrej przyczepności oraz stabilnego utrzymania stopy. Wybierz buty sportowe do biegania, które zapewnią Ci komfort i pewność realizowania każdego treningu. Ich jakość jest ważna tak samo jak kształt oraz dopasowania parametrów. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy opisali nową jednostkę chorobową u ptaków. Plastikoza jest powodowana przez niewielkie kawałki plastiku, które wywołują stan zapalny w przewodzie pokarmowym. Została opisana u ptaków morskich, ale odkrywcy nie wykluczają, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Na zewnątrz ptaki te wyglądają na zdrowe, jednak nie jest z nimi dobrze, mówi doktor Alex Bond z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Ciągły stan zapalny prowadzi do bliznowacenia i deformacji tkanki, co negatywnie wpływa na rozwój i szanse przeżycia ptaków. To pierwsze przeprowadzone w ten sposób badania. Wykazały one, że spożywanie plastiku może poważnie uszkodzić przewód pokarmowy ptaków, dodaje uczony. Chorobę zidentyfikowano dotychczas u jednego gatunku, burzyka bladodziobego. Biorąc jednak pod uwagę stopień zanieczyszczenia środowiska naturalnego plastikiem, nie można wykluczyć, że dotyka ona też innych gatunków. Autorzy badań opisanych na łamach Journal of Hazardous Materials przez ponad 10 lat badali ptaki na wyspie Lord Howe. Zauważyli, że przebywające tam burzyki są najbardziej zanieczyszczonymi plastikiem ptakami na planecie. Zjadają plastik unoszący się na powierzchni wody, myląc go z pożywieniem. Naukowcy postanowili bliżej się temu przyjrzeć. W ten sposób odkryli nową jednostkę chorobową powodującą zwłóknienia tkanki i na wzór podobnych chorób – jak azbestoza – nadali jej nazwę plastikozy. Choroba ta, wywoływana przez ciągły stan zapalny spowodowany obecnością kawałków plastiku, prowadzi do formowania nadmiernego bliznowacenia i włóknienia tkanki, co zmniejsza jej elastyczność i prowadzi do zmiany struktury. Okazało się, że wśród burzyków na Lord Howe takie zwłóknienie żołądka gruczołowego jest czymś powszechnym. Dlatego też uznano to za nową jednostkę chorobową. Bliznowacenie tkanki narusza strukturę fizyczną żołądka gruczołowego. W miarę zwiększania się ekspozycji na plastik, tkanka poddana jest coraz poważniejszemu stanowi zapalnemu, aż do wystąpienia poważnych uszkodzeń. Dobrym przykładem plastikozy jest jej wpływ na gruczoły wydzielające soki trawienne. W miarę, jak ptak połyka kolejne kawałki plastiku, funkcje tych gruczołów ulegają coraz większemu upośledzeniu, aż w końcu dochodzi do całkowitej utraty struktury tkanki, mówi Bond. W wyniku utraty tych gruczołów, ptaki są bardziej podatne na infekcje oraz pasożyty, dochodzi również do zmniejszenie wchłaniania witamin. Bliznowacenie powoduje też, że żołądek staje się twardszy i sztywniejszy, co upośledza trawienie. Jest to szczególnie niebezpieczne dla piskląt i młodych ptaków, które mają mniejsze żołądki. Obecność plastiku zauważono w odchodach aż 90% młodych karmionych jeszcze przez rodziców. W ekstremalnych przypadkach prowadzi to do śmierci głodowej ptaka, którego żołądek zostaje całkowicie zapchany plastikiem. Plastikoza może mieć też wpływ na rozwój ptaków. Zauważono bowiem, że długość skrzydeł ptaków oraz waga zwierząt jest skorelowana z ilością plastiku w organizmach. Ptaki w sposób naturalny spożywają materię nieorganiczną, na przykład kamyki. Jednak naukowcy nie zauważyli, by prowadziło to do bliznowacenia w układzie pokarmowym. Za to obecnie w żołądku kamyki mogą rozbijać plastik na mniejsze kawałki, przez co jest on jeszcze bardziej niebezpieczny dla ptaków. Bond i jego zespół już wcześniej znaleźli mikroplastik w nerkach i śledzionie ptaków, gdzie również wywoływał stany zapalne, włóknienie i utratę struktury tkanki. Nie można wykluczyć, że w podobny sposób plastik wpływa na wiele innych gatunków zwierząt. « powrót do artykułu
  3. Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego i Fundacja Antares organizują VII edycję konkursu astronomicznego „Astrolabium”. Jego celem jest promowanie nauk ścisłych, przede wszystkim astronomii i badań kosmosu, wśród uczniów szkół podstawowych i średnich. Konkurs przygotowano pod kątem czterech grup wiekowych: klas 1-3, 4-6 i 7-8 szkoły podstawowej oraz szkoły średniej. Chęć uczestniczenia w konkursie można zgłaszać do końca marca. Konkurs podzielono na dwa etapy. W pierwszym z nich uczniowie wykonują doświadczenia naukowe, które przygotowano pod kątem konkretnych grup wiekowych. Doświadczenia są stopniowo publikowane na stronie konkursu. W ramach drugiego etapu – w II połowie kwietnia – w szkołach, które się zgłosiły do konkursu, odbędzie się test sprawdzający umiejętności i wiedzę zdobyte podczas rozwiązywania wcześniej publikowanych zadań. Na stronie www.astrolabium.org znajdziemy zarówno opis i regulamin konkursu, jak i wszystkie publikowane zadania. To właśnie tam nauczyciele będą mogli się zgłosić i zarejestrować uczniów chętnych do wzięcia udziału. « powrót do artykułu
  4. Z XIII-wiecznego norweskiego tekstu edukacyjnego „Lustro królów” (Konungs skuggsjá) dowiadujemy się, jak polowała hafgufa, zamieszkująca wody wokół Islandii. Podobieństwo do hafgufy wykazuje aspidochelon, często opisywany w literaturze średniowiecznej, o którego istnieniu po raz pierwszy donosi wczesnochrześcijański (II w.) „Fizjolog”, pierwowzór średniowiecznych bestiariuszy. Australijscy naukowcy poinformowali, że wiedzą, czym jest hafgufa i aspidochelon. Co ciekawe, opisy sprzed wieków zgadzają się z odkryciami, których nauka dokonała dopiero ostatnio. Okazuje się zatem, że wiedza o przyrodzie, która jest dla nas nowym odkryciem, była znana już starożytnym. John McCarthy, archeolog morski z Flinders University czytał opis hafgufy, gdy zauważył, że jego sposób odżywania się przypomina to, co wiemy o niektórych waleniach. Początkowo pomyślał, że to przypadek, ale im bardziej wgłębiał się w lekturę, bym bardziej przypuszczał, że może być to coś więcej. Poprosił więc o pomoc naukowców specjalizujących się w średniowiecznej literaturze. Zdaliśmy sobie sprawę, że najstarsze wersje nie opisują fantastycznych potworów morskich, ale konkretny gatunek walenia, mówi McCarthy. Im bardziej się w  to zagłębialiśmy, tym bardziej fascynujący był to temat, szczególnie dla biologów morskich, dodaje. W 2011 roku naukowcy zauważyli, że humbaki otwierają szczęki pod odpowiednim kątem i czekają, aż ryby same w nie wpłyną. Metoda ta zyskała nazwę „trap-feeding”. Od tamtej pory niejednokrotnie obserwowano takie zachowanie, a gdy wpiszemy w wyszukiwarce termin "trap-feeding" to otrzymamy trafienia takie jak „Trap-Feeding: nowa kreatywna metoda żerowania” czy „Trap-Feeding – nowa strategia polowań humbaków”. Jednak, jak wynika z badań McCarthy'ego i jego kolegów, to, co my uznaliśmy za nowość, mogło być znane ludziom sprzed 2 tysiącleci. Jest pewna ryba, której jeszcze nie opisano, i waham się o niej opowiedzieć ze względu na jej olbrzymi rozmiar, który większość ludzi uzna za niewiarygodny. Niewiele osób może coś o niej powiedzieć, bo rzadko zbliża się do brzegu lub w zasięg wzroku rybaków i sądzę, że niewiele jest takich ryb w morzu. Zwykle nazywamy ją w naszym języku hafgufa. Nie wiem ile mierzy łokci, ale tam, gdzie widzieli ją ludzie, bardziej przypominała wyspę, niż rybę. Nic mi nie wiadomo o tym, by ją złapano, lub widziano ją martwą i wydaje mi się, że w całym morzu są tylko dwie takie ryby, a ich liczba nie rośnie i sądzę, że zawsze są te dwie – takim wstępem opatrzony jest w „Lustrze królów” opis hafgufy. Mówi się, że gdy ryba ta chce się pożywić, wydaje z gardła olbrzymie beknięcie, z którym wydobywa się dużo pożywienia. Zbierają się wówczas wszelkie obecne w pobliżu ryby, duże i małe, poszukując żywności. Ale wielka ryba trzyma otwarty pysk tylko przez pewien czas, a ryby wpływają tam w wielkiej ilości. Gdy już jego usta i brzuch są pełne ryb, hafgufa zamyka pysk, w ten sposób łapiąc wszystkie stworzenia, które przybyły szukać pożywienia. Biorąc pod uwagę fakt, że ludzie w średniowieczu nie dysponowali współczesnymi urządzeniami obserwacyjnymi i nie mogli zobaczyć hafgufy z bliska, opis jest zaskakująco precyzyjny. Co interesujące, już w latach 80. jeden z badaczy zidentyfikował na podstawie „Lustra królów” 26 współcześnie znanych zwierząt morskich. Jednak ani on, ani wcześniejsi badacze, nie rozpoznali hafgufy i w pracach zarówno z roku 1986, jak i z 1911 czytamy opinię, że autor „Lustra” nie ustrzegł się nadnaturalnych koncepcji. Hafgufa pojawia się w wielu innych nordyckich manuskryptach, a jej pierwowzorem może być aspidochelon. Został on wymieniony w „Fizjologu”, greckim tekście skompilowanym w Aleksandrii w II połowie II wieku. To zbiór informacji przyrodniczych na temat natury Indii i Bliskiego Wschodu, jakie przekazali potomnym Herodot, Arystoteles, Plutarch oraz podróżnicy czy kupcy. Grecki oryginał „Fizjologa” zaginął, ale dysponujemy jego łacińską redakcją z ok. 400 roku, gdzie pojawia się aspidochelon. Dzieło było później tłumaczone na arabski, armeński, koptyjski czy syryjski. Przed 975 rokiem zostało przetłumaczone na staroangielski, a ok. 1200 roku na islandzki. Gdy jest głodny, otwiera usta i wydycha z nich pewien przyciągający mniejsze ryby zapach, które gromadzą się w jego pysku. Gdy jest on pełen ryb [aspidochelon] zamyka paszczę i je połyka, dowiadujemy się z Fizjologa. Powstaje więc pytanie, dlaczego uznaliśmy ten sposób polowania wielorybów za nowość. Być może przyczyną jest fakt, że niemal całkowicie wytępiliśmy te zwierzęta. Dopiero gdy ich populacja zaczęła się odradzać mogliśmy obserwować zjawiska, które były znane ludziom już tysiące lat temu. Dlatego też pozostawione przez nich opisy uznawaliśmy za fantazję. Utraciliśmy łączność ze światem natury i wiedzę o nim. Łatwo zapominamy, że ludzie w średniowieczu byli równie bystrzy, co my. Ich tradycje kulturowe i powiązana z tym wiedza była równie bogata, a może nawet bardziej wartościowa niż nasza pod tym względem, że pozwalała im przetrwać i rozwijać się w ich zróżnicowanych unikatowych środowiskach, mówi Lauren Poyer z University of Washington, która specjalizuje się w skandynawskiej historii i kulturze. « powrót do artykułu
  5. Archeolodzy z Museum of London Archaeology (MOLA) zidentyfikowali grzebień wykonany z fragmentu ludzkiej czaszki (kości ciemieniowej). Datuje się on na 750 r. p.n.e.-43 r. n.e. Odkryto go na stanowisku z epoki żelaza w Bar Hill w pobliżu Cambridge. To bardzo rzadkie znalezisko. Michael Marshall podkreśla, że na terenie Wielkiej Brytanii odkryto dotąd tylko dwa podobne obiekty. Oba w pobliżu, na terenie hrabstwa Cambridgeshire. Specjaliści z MOLA analizowali ponad 280 tys. artefaktów, znalezionych w latach 2016-18 podczas wykopalisk związanych z przebudową autostrady A14 (A14 Cambridge to Huntingdon Improvement Scheme). W epoce żelaza wykorzystywanie ludzkich kości było na Wyspach Brytyjskich stosunkowo częstą praktyką. Wykonanych z nich przedmiotów używano zarówno w czasie rytuałów związanych ze zmarłymi, jak i w codziennych pracach. Podczas innych wykopalisk na terenie Cambridgeshire natrafiono np. na narzędzia do czyszczenia skór zwierzęcych, wykonane z kości ludzkich kończyn. O ile grzebienie wytworzone ze zwierzęcych kości były dość powszechne, o tyle dotąd zidentyfikowano tylko 2 inne grzebienie z ludzkiej kości. Niewykluczone, że to fascynujące znalezisko reprezentuje tradycję praktykowaną przez społeczności z epoki żelaza zamieszkujące wyłączenie ten teren [dzisiejszego] Cambridgeshire. Niesamowicie jest dostrzec takie hipermiejscowe trendy w grupach ludzi żyjących ponad 2 tys. lat temu - podkreśla Marshall. Co ciekawe, na zębach grzebienia z Bar Hill nie widać śladów zużycia, co sugeruje, że nie był to raczej obiekt użytkowy. Wg Marshalla, wskazówką co do jego funkcji jest wywiercony otwór - dzięki niemu grzebień mógł być noszony jako amulet. W Wielkiej Brytanii znaleziono sporo fragmentów ludzkich czaszek, które miały być noszone jako amulety. Podobne dowody archeologiczne z analogicznego okresu znajdowano również w Europie kontynentalnej. Wskazuje to na rozpowszechnione specjalne znaczenie tej części ludzkiego ciała. Dla członków lokalnej społeczności grzebień z Bar Hill mógł być silnie symbolicznym i bardzo istotnym obiektem. Niewykluczone, że wytworzono go z czaszki ważnego członka grupy, podtrzymując w ten sposób jego obecność i zachowując pamięć o nim. Analizując 2 znalezione wcześniej grzebienie, Marshall zauważył, że w obiekcie odkrytym w latach 70. w Earith wyrzeźbiono co prawda zęby, lecz w egzemplarzu znalezionym krótko po roku 2000 w Harston Mill pojawiają się już tylko nacięcia. Archeolog zaczął więc spekulować, że skoro artefakty te nie miały być prawdziwymi grzebieniami, to być może wzory przedstawiały szwy łączące poszczególne części czaszki. « powrót do artykułu
  6. Główna oś minojskich pałaców była zorientowana według wschodu lub zachodu ważnych gwiazd, twierdzi Alessandro Berio z University of Wales Trinity St. David. Taka orientacja miała pomagać żeglarzom w nawigacji pomiędzy ważnymi centrami handlowymi na terenie Lewantu. Cywilizacja minojska, której nazwa wywodzi się od mitycznego króla Minosa z Krety, rozwijała się w latach około 3000-1100 p.n.e. Szczyt potęgi osiągnęła pomiędzy XVII a XV wiekiem p.n.e. Jedną z charakterystycznych cech architektury pałaców jest istnienie prostokątnego dziedzińca, którego dłuższa oś jest generalnie zorientowana w linii północ-południe. Naukowcy od dawna zastanawiają się nad przyczyną wyboru takiego zorientowania monumentalnych minojskich budowli. Berio proponuje hipotezę, zgodnie z którą, plan architektoniczny ułatwiał minojskim żeglarzom podróże po Morzu Śródziemnym. Centrum kultury minojskiej była Kreta. A z analiz Berio wynika, że jeśli będziemy podążali wzdłuż osi łączącej pałac w Knossos – największy z minojskich pałaców – ze Spicą, najjaśniejszą gwiazdą w gwiazdozbiorze Panny, to dotrzemy do Sydonu, ważnego miasta handlowego we współczesnym Libanie. Zgodnie z legendą, to właśnie w Sydonie Zeus zamienił się w byka, by porwać Europę, przebyć z nią morze, by na Krecie urodziła mu syna, Minosa. Pałac w ważnym minojskim centrum administracyjnym Kato Zakros połączony jest w podobny sposób ze stolicą Hyksosów, być może największym ówczesnym miastem na świecie, Awaris. By doń dotrzeć żeglarze powinni orientować się na Kastora (2. najjaśniejsza gwiazda Bliźniąt), Arktura (najjaśniejsza gwiazda Wolarza) lub Mirfaka, najjaśniejszą gwiazdę w Perseuszu. Natomiast sam dziedziniec w Kato Zakros jest ustawiony dokładnie w kierunku Peluzjum, ważnego miasta w Egipcie. Autor analizy twierdzi, że wyruszając z Fajstos za gwiazdą Markab minojscy żeglarze docierali do Kadesz, a jeśli wypłynęli z Sisi podążając za Syriuszem, trafiali do Aszkelonu. Zauważa przy tym, że Minojczycy mogli korzystać z trójek pitagorejskich, czyli zestawów trzech liczb całkowitych, które spełniają twierdzenie Pitagorasa. Niektóre z kierunków wydają się być zgodne z kątami przy wierzchołkach trójkątów pitagorejskich rozważanych w kierunku wschodnim. Kurs z Kato Zakro do Avaris i Pelusium odpowiada słynnej trójce pitagorejskiej 3-4-5, która w starożytności była łączona z Egiptem. Z kolei trasa Sisi-Aszkelon, skorygowana o azymut Syriusza wschodzącego nad horyzontem, odpowiada trójce 5-12-15, a trasy Malia-Megiddo i Gournia-Akrotiri zgadzają się z trójką 7-24-25. Z kolei trójki 11-60-61 można użyć do orientacji na trasie Knossos-Sydon, czytamy w opublikowanej pracy [PDF]. Jeśli Berio ma rację, to będziemy musieli zweryfikować zarówno nasze poglądy na temat możliwości żeglowania po otwartych wodach, handlu morskiego oraz znajomości matematyki w epoce brązu. « powrót do artykułu
  7. Podczas prac związanych z rozbiórką tarasu południowego Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie odkryto ok. 7-8-metrowy fragment średniowiecznego muru z przełomu XIV-XV w. Jak ujawnili dr Małgorzata Gwiazdowska, która pełni ze strony Zamku nadzór konserwatorski nad pracami, i odpowiedzialny za nadzór archeologiczno-architektoniczny Marek Dworaczyk (z IAE PAN), mur ma ok. 3 m wysokości i grubość ok. 1,6 m. Zbudowany został w układzie warstwowym z polnych kamieni i cegieł. Uszkodzone fragmenty mają zostać wzmocnione. Trzeba też będzie uzupełnić braki w zaprawie. Jak dodaje Dworaczyk, mur może być fragmentem średniowiecznego budynku, na którym już później, w okresie renesansu, zbudowane zostało skrzydło południowe. Odkryto fragment o długości ok. 7-8 m, ale Dworaczyk przypuszcza, że mury mają długość skrzydła południowego. Grubość 1,6 m pokazuje, że średniowieczny budynek nie był parterowy, tylko kilkukondygnacyjny. Była to duża budowla, być może większa nawet niż kamienny dom - powiedział specjalista Radiu Szczecin. Wiemy, że założenie zamkowe, ukształtowane w XIV wieku, było rozbudowywane przez następców Barnima III. Książę Kazimierz V rozpoczął budowę skrzydła południowego (tzw. Dużego Domu), a całość otoczył murem obronnym. Jednak zaprotestowali mieszczanie i mur został rozebrany. Prace Kazimierza były kontynuowane, ale dopiero za czasów Barnima XI Duży Dom zyskał charakter rezydencji utrzymanej w późnośredniowiecznej stylistyce. Obecnie prowadzone prace mają na celu nie tylko poprawienie stanu technicznego Zamku, ale też lepsze poznanie jego historii. Obecny kształt Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie to efekt powojennej odbudowy, w wyniku której zyskał on bryłę z czasów renesansowej przebudowy z zachowanym gotyckim skrzydłem południowym. To czasy największej świetności Zamku. Jednak w podziemiach zachowały się relikty wcześniejszej budowli, dzięki którym możemy poznać jego nieznaną historię architektoniczną. « powrót do artykułu
  8. Wciąż nie wiemy, czy i jak poszczególne gatunki zwierząt poradzą sobie z globalnym ociepleniem. Szczególnie narażone są zwierzęta związane z Arktyką, najszybciej ocieplającym się obszarem globu. Najnowszy numer Current Biology przynosi dobre wieści. Naukowcy zaobserwowali, że w ciągu około 10 lat pojawiła się rosnąca populacja gęsi krótkodziobej (Anser brachyrhynchus), która migruje nie na Svalbard, jak to tradycyjnie miało miejsce, a na Nową Ziemię. Kolonizacja Nowej Ziemi była możliwa dzięki ociepleniu się klimatu na tej wyspie, a liczba migrujących tam gęsi liczy już 3-4 tysiące osobników. Autorzy badań argumentują, że zmiana zachowania społecznego gęsi zaszła dzięki wymianie kulturowej pomiędzy ptakami. Co więcej, do wymiany tej doszło też z innymi gatunkami, dzięki czemu wraz z gęsiami migrują inne gatunki. Mamy fascynującą możliwość obserwacji szybkiego pojawienia się nowych celów migracji oraz szlaku migracyjnego i obserwujemy to u gatunku, który uznawany jest za bardzo konserwatywny jeśli chodzi o zachowania i użytkowanie konkretnego miejsca. To daje nadzieję, że w czasach radykalnych zmian środowiskowych wywołanych zmianami klimatu, więcej gatunków będzie mogło poradzić sobie w ten sposób, mówi Jesper Madsen z Uniwersytetu w Aarhus. Madsen i jego zespół od ponad 35 lat badają gęsi krótkodziobe ze Svalbardu. Około 20 lat temu zaczęli otrzymywać pierwsze raporty o gęsiach z tej populacji, które pojawiły się w Szwecji i Finlandii. W latach 2018–2019 naukowiec wybrał się do Finlandii, gdzie wraz z kolegami złapali niektóre ptaki i wyposażyli je w nadajniki. Byliśmy niezwykle zdumieni, gdy okazało się, że połowa z oznaczonych zwierząt migrowała na Nową Ziemię, dodaje Madsen. Svalbard i Nową Ziemię dzieli około 1000 kilometrów, zatem doszło do znacznej zmiany szlaku migracyjnego. Bliższe badania wykazały, że do zmiany szlaku migracji doszło w ciągu 10–15 lat. Zwierzęta, które lecą na Nową Ziemię nie są jeszcze genetycznie czy demograficznie odmienne, ale już kwalifikują się do uznania ich za osobną populację. Naukowcy zauważyli, że nowa trasa ma pewne wady. Jest na przykład dłuższa. Ale przypuszczają, że inne zalety trasy oraz zalety ocieplającej się Nowej Ziemi muszą przewyższać wady. Dlatego pojawia się tam nowa populacja. Madsen podkreśla, że odkrycie pokazuje, jak ważne jest dla zwierząt społeczne uczenie się i wymiana kulturowa. Dotyczy to na pewno ptaków społecznych, ale prawdopodobnie również parzystokopytnych, wilków oraz waleni. W czasie, gdy ocieplenie klimatu i inne działania człowieka zagrażają wielu gatunkom, społeczne uczenie się może pozwolić im przetrwać. Przynajmniej w krótkim terminie, dodaje Madsen. « powrót do artykułu
  9. W 2007 roku naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka stwierdzili, że neandertalczycy z Uzbekistanu i Ałtaju przybyli z Europy. Narodziło się więc pytanie, którą drogą przeszli w te regiony. Komputerowe modelowanie możliwych dróg pokazało właśnie, że najprawdopodobniej nasi kuzyni przeszli do Uzbekistanu i na Syberię południowym wybrzeżem Morza Kaspijskiego. A to oznacza, że w słabo poznanych archeologicznie regionach północy Iranu i Azji Centralnej mogą czekać na nas interesujące odkrycia dotyczące historii paleolitycznego człowieka. Autorzy najnowszych badań połączyli opensource'owy system informacji geograficznej (QGIS) z danymi na temat przeszłego klimatu, by w ten sposób odtworzyć najłatwiejszą drogę, Least-Cost-Path (LCP). LPC nie zawsze jest drogą najkrótszą, ale powinna być – ze względu na warunki – najmniej kosztowną do przebycia. Badacze zastosowali analizę LCP do modelu prawdopodobnego przemieszczenia się neandertalczyków pomiędzy jaskiniami na Kaukazie, a jaskiniami w paśmie Ałtaj. W jednej z kaukaskich jaskiń, położonej na północy, znaleziono narzędzia kultury mikockiej, a w jaskini na południu – ślady kultury mustierskiej. To sugeruje obecność dwóch linii neandertalczyków. Na podstawie danych paleoklimatycznych naukowcy stwierdzili, że najbardziej przyjazne warunki migracji, z dość łagodnym, wilgotnym i stabilnym klimatem, panowały na południu Morza Kaspijskiego. Ich zdaniem, tamtejsze regiony były nie tylko idealnym przejściem z Europy, ale również mogły być miejscem, przez które przeszedł H. sapiens migrujący na Stary Kontynent z Afryki przez Lewant. Jeśli mają rację, to południowe wybrzeża Morza Kaspijskiego mogły być ważnym regionem wymiany kulturowej i genetycznej pomiędzy oboma gatunkami człowieka. « powrót do artykułu
  10. W dnie wyschniętego kraterowego jeziora wulkanicznego na Wyspie Wielkanocnej odkryto niedawno nowy posąg moai. Jest on mniejszy od pozostałych. Salvador Atan Hito, wiceprzewodniczący organizacji Ma'u Henua, która zrzesza rdzenną ludność, ujawnił, że będą prowadzone poszukiwania kolejnych figur. Być może uda się też znaleźć narzędzia wykorzystywane do ich rzeźbienia. Na mierzący ok. 160 cm posąg z tufu wulkanicznego natrafiono podczas badań geologicznych prowadzonych przez zespół naukowców i studentów-wolontariuszy po pożarze. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest dobrze zachowany. Analizy mają pokazać, kiedy m.in. został wykonany.   Moai są bardzo ważne, bo reprezentują historię Rapa Nui [rdzennej ludności Wyspy Wielkanocnej] - podkreśla dr Terry L. Hunt z Uniwersytetu Arizony, który od 20 lat bada moai. Gdy już myślimy, że znaleziono wszystkie posągi, pojawiają się kolejne - powiedział antropolog w wywiadzie dla programu „Good Morning America” telewizji ABC. Dr Hunt dodaje, że dotąd nie znaleziono posągów na terenie dawnego jeziora (zbiornika z krateru Rano Raku). Wg niego, istnieje spora szansa na odkrycie w osadach dennych kolejnych posągów. Wysokie trzciny zasłaniają widok, ale posługując się odpowiednim sprzętem, można przeprowadzić badania prospekcyjne.   « powrót do artykułu
  11. Opublikowane właśnie na łamach Nature cztery prace naukowe dotyczące misji DART (Double Asteroid Redirection Test) potwierdzają, że ludzkość dysponuje technologiami pozwalającymi na obronę Ziemi przed zagrażającymi jej asteroidami. Nie możemy powstrzymać huraganu czy trzęsienia Ziemi. Ale wiemy, jak zapobiec uderzeniu w Ziemię asteroidy, gdy mamy na to odpowiednią ilość czasu i zasobów. Możemy w ten sposób zapobiec wielkim zniszczeniom, komentuje profesor astronomii Derek Richardson z University of Maryland (UMD), szef jednej z grup naukowych misji DART. Autorzy wspomnianych badań opisali szczegółowo misję, zjawiska fizyczne stojące za zderzeniem pojazdu z asteroidą, obserwacje powstałych szczątków oraz szczegóły zmian orbity Dimorphosa, księżyca asteroidy Didymos. Uczeni stwierdzają, że nie tylko uderzenie pojazdu DART nadało pęd Dimorphosowi. Dodatkowy pęd został nadany przez gwałtowne wyrzucenie materiału skalnego, do którego doszło w wyniku uderzenia. Proces wyrzucenia materiału w wyniku uderzenia zadziałał na Dimorphosa 3,5-krotnie bardziej efektywnie niż samo uderzenie, mówi Richardson, który brał udział w obliczeniach dotyczących przekazania pędu z DART do Dimorphosa. W wyniku tego procesu orbita asteroidy zmieniła się bardziej, niż zakładały najbardziej konserwatywne obliczenia. Spodziewaliśmy się, że w wyniku uderzenia orbita Dimorphosa skróci się o około 10 minut. Jednak okazało się, że uległa ona skróceniu o nieco ponad 30 minut. Innymi słowy, wyrzucony materiał zadziałał jak silnik odrzutowy, który przesunął asteroidę jeszcze dalej od jej oryginalnej orbity, dodaje Tony Farnham z UMD. W październiku przyszłego roku Europejska Agencja Kosmiczna chce wystrzelić misję Hera, która w latach 2026–2027 będzie badała układ Dimorphos-Didymos. Eksperci mają nadzieję, że dzięki temu dowiedzą się więcej o skutkach uderzenia DART oraz o samym układzie. Wciąż nie wiemy zbyt wiele o Dimorphosie i Didymosie, gdyż obserwowaliśmy je tylko z zewnątrz. Jaka jest ich struktura wewnętrzna? Jaka jest różnica w porowatości pomiędzy nimi? To, między innymi, pytania, na które chce poznać odpowiedzi, by lepiej określić, na ile efektywna była misja DART oraz jak tworzą się i ewoluują takie struktury, dodaje profesor Jessica Sunshine. « powrót do artykułu
  12. Wysokie ciśnienie krwi w czasie ciąży jest powiązane z wyższym ryzykiem wystąpienia problemów poznawczych u matki w późniejszym życiu, czytamy na łamach Neurology. Badacze zauważyli też, że panie, u których wystąpił stan przedrzucawkowy były narażone na jeszcze wyższe ryzyko pojawienia się problemów poznawczych. Wysokie ciśnienie krwi podczas ciąży, w tym stan przedrzucawkowy, są uznanymi czynnikami ryzyka choroby serca i udaru. Nasze badania wskazują, że mogą być też czynnikami ryzyka spadku zdolności poznawczych, mówi autorka badań, doktor Michelle M. Mielke z Wake Forest University School of Medicine w Winston-Salem w Karolinie Północnej. Doktor Mielke i jej zespół prowadzili badania na grupie 2239 kobiet. Średnia ich wieku wynosiła 73 lata. Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące ciąż i ich przebiegu. Stwierdzili, że 83% z badanych (1845 panie) było w ciąży co najmniej raz, a 385 kobiet (17%) albo nigdy nie była w ciąży, albo ciąża zakończyła się przed 20. tygodniem. Wśród pań, których ciąża rozwinęła się poza 20. tydzień, było 100 kobiet, u których wystąpiło wysokie ciśnienie krwi i 147 gdzie stwierdzono stan przedrzucawkowy lub rzucawkę. U pozostałych 1607 badanych ciśnienie krwi w czasie ciąży pozostawało w normie. Kobiety biorące udział w badaniu rozwiązywały następnie 9 różnych testów sprawdzających pamięć oraz myślenie. Testy powtarzano co 15 miesięcy przez kolejnych 5 lat. Badano za ich pomocą umiejętności zapamiętywania i myślenia, w tym ogólne zdolności poznawcze, tempo przetwarzania informacji, funkcje wykonawcze oraz przetwarzanie językowe i wizualne. Okazało się, że panie, u których podczas ciąży stwierdzono wysokie ciśnienie krwi, doświadczyły większego spadku zdolności poznawczych niż panie, u których ciśnienie krwi było w normie lub które nie rodziły. Po uwzględnieniu takich czynników jak wiek czy poziom wykształcenia, stwierdzono, że u pań, które miały podwyższone ciśnienie, spadek zdolności poznawczych w badanym okresie 5 lat wyniósł 0,4 punktu, a u pań, które nie doświadczyły problemów z ciśnieniem spadek był kilkukrotnie mniejszy i wyniósł 0,1 punktu. Z kolei panie, u których wystąpił stan przedrzucawkowy lub rzucawka, utraciły w tym czasie 0,5 punktu zdolności poznawczych. Uzyskane wyniki powinny zostać jeszcze potwierdzone podczas kolejnych badań, mówią naukowcy. Jednak sugerują one, że odpowiednie monitorowanie i zarządzenie ciśnieniem krwi w czasie i po ciąży jest ważnym czynnikiem wpływającym na zdrowie poznawcze kobiety w późniejszym życiu, mówi Mielke. « powrót do artykułu
  13. Marta Kozakiewicz-Latała z Wydziału Farmaceutycznego Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu (UMW) dostała ponad 195 tys. zł na prace związane z wykorzystaniem druku 3D (technologii przyrostowej) do wytwarzania zaawansowanych postaci leków. Jej projekt „Zrozumienie mieszalności układów lek/polimer/plastyfikator i jej wpływu na właściwości mechaniczne polimerowych filamentów do przetwarzania w technologii przyrostowej FDM” doceniono w konkursie PRELUDIUM 21 Narodowego Centrum Nauki. W 2015 r. amerykańska Agencja Żywności i Leków (Food and Drug Administration, FDA) wydała pozwolenie na wprowadzenie do obrotu pierwszego leku uzyskiwanego na drodze druku 3D. Chodzi o stosowany w terapii epilepsji Spritam firmy Aprecia Pharmaceuticals. W Europie nie zarejestrowano jednak dotąd ani jednego wytwarzanego w ten sposób produktu leczniczego. Stąd projekt Kozakiewicz-Latały, która z opiekunem merytorycznym i promotorem dr. hab. Karolem Nartowskim będzie pracować wg paradygmatu knowledge based design; naukowcy chcą zrozumieć zjawiska fizyczne, które - jak napisano w komunikacie - mają znaczenie dla rozwoju technologii przyrostowych i wytwarzania spersonalizowanych leków. By móc uzyskiwać leki na drodze druku 3D, trzeba precyzyjnie określić proporcje i właściwości stosowanych materiałów. Miesza się je ze sobą w postaci sproszkowanej i poddaje tłoczeniu (ekstruzji) na gorąco. Finalnie muszą stworzyć mieszankę jednorodną, zarówno pod względem fizycznym, jak i molekularnym, co będzie miało wpływ na stabilność i jednolitość zawartości substancji aktywnej w wydrukowanych tabletkach - podkreślono w komunikacie. Kozakiewicz-Latała tłumaczy, że zadaniem jej minizespołu będą badania nad mieszalnością leków z polimerami i substancjami plastycznymi oraz wpływem fazy leku, amorficznej lub krystalicznej, na właściwości mechaniczne filamentów [materiału wykorzystywanego do druku]. Uzyskany filament musi, oczywiście, mieć jakość farmaceutyczną. Naukowcy wspominają o różnorakich efektach projektu. Po pierwsze, proces produkcji można by dostosować do potrzeb konkretnych pacjentów, dzięki czemu dałoby się poprawić jakość ich życia, a zarazem ograniczyć ryzyko wystąpienia skutków ubocznych. Po drugie, wykorzystanie druku przestrzennego pozwala uzyskać lek o dowolnym kształcie, a to z kolei daje kontrolę nad dostępnością farmaceutyczną (ilością substancji czynnej, jaka uwalnia się z preparatu farmaceutycznego w jednostce czasu). Po trzecie wreszcie, w poszczególnych warstwach, które uzyskiwano by z różnych materiałów, dałoby się umieścić inne substancje czynne. Dzięki temu ktoś, kto musi przyjmować szereg leków, mógłby sięgnąć po tylko jedną spersonalizowaną pigułkę. Planowany czas trwania projektu to 36 miesięcy; jego zakończenie ma nastąpić w połowie stycznia 2026 roku. « powrót do artykułu
  14. Szukając złóż srebra, w I w. n.e. Rzymianie założyli w rejonie Bad Ems w dzisiejszej Nadrenii-Palatynacie dwa obozy wojskowe. Dzięki sprzyjającym warunkom zachowała się tu zaostrzona palisada chroniąca przed atakami wroga. O takich instalacjach, których funkcję można porównać do drutu kolczastego, wspominały źródła z epoki, w tym np. Juliusz Cezar, ale dotąd nikomu nie udało się ich znaleźć. Wykopaliska pod auspicjami Wydziału Archeologii i Historii Rzymskich Prowincji Uniwersytetu Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie, trwały parę lat. Odbywały się one we współpracy z rządem Nadrenii-Palatynatu. Prowadzący tam prace archeolog Frederic Auth trafił na fragmenty drewna, których zdjęcia przesłał profesorowi Markusowi Scholzowi z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie nad Menem, który specjalizuje się w historii i archeologii rzymskich prowincji. Jednak to, co zobaczył profesor Scholz na miejscu, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W międzyczasie bowiem archeolodzy odsłonili całą drewnianą konstrukcję obronną, która zachowała się w wilgotniej glebie wzgórza Blöskopf. Uczony zorientował się, że ma do czynienia z zabytkiem, na jaki nigdy wcześniej nie natrafiono, z rzymską strukturą obronną, jaką dotychczas znaliśmy jedynie z literatury. Strukturę taką opisuje Juliusz Cezar w VII księdze „Wojny galijskiej” w rozdziałach 72–74. Nazywa ją „lilia” lub „stimuli”. Jak zdradził KopalniWiedzy Frederic Auth, różnica pomiędzy tym, co odkryto w Bad Ems, a opisem Cezara polega na tym, że Rzymianin opisuje rozsiane rowy, w których umieszczano taką strukturę, a niemieccy archeolodzy odkryli ciągłą linię takich umocnień, umieszczoną na dnie fosy okalającej obóz. Dlatego też Auth i jego koledzy używają na jej określenie współczesnego terminu technicznego „pila fossata”, a nie nazwy tradycyjnej. Frederic Auth poinformował również, że niektórzy specjaliści już wcześniej spekulowali o istnieniu takich struktur, twierdząc, że znalezione bez kontekstu pojedyncze zaostrzone kawałki drewna mogą być ich pozostałościami, a nie – jak stwierdzano – kołkami do rzymskich namiotów. Wspomniane wcześniej dwa rzymskie obozy odkryto dopiero w ostatnich latach. Były zlokalizowane po obu stronach doliny Emsbach. Wykopaliska rozpoczęto, gdy w 2016 r. przypadkowa osoba zauważyła różnice w wyglądzie poszczególnych części pola uprawnego. Sugerowało to, że pod spodem może się znajdować jakaś struktura. Dzięki zdjęciom z drona odkryto podwójny rów. Późniejsze badania geomagnetyczne wykazały obecność obozu o powierzchni 8 ha z ok. 40 drewnianymi wieżami. Wtedy do pracy przystąpili archeolodzy. Okazało się, że mamy do czynienia z obozem, który miał być stałą siedzibą wojskową, ale nigdy nie został ukończony. Zbudowano jedynie magazyn na zboże. Około 3000 żołnierzy przez kilka lat mieszkało tam w namiotach. Następnie obóz został spalony. Jakiś czas później, dwa kilometry dalej w linii prostej, po drugiej stronie doliny, znaleziono znacznie mniejszy obóz. Miejsce to nie było archeologiczną białą plamą. Pierwsze wykopaliska rozpoznawcze przeprowadzono tam już w 1897 roku. Wówczas odkryto pozostałości muru, ślady ognia oraz żużel. Archeolodzy doszli wówczas do wniosku, że w tym miejscu Rzymianie dokonywali wytopu żelaza i że było ono w jakiś sposób związane z przebiegającym kilkaset metrów dalej Limes Germanicus. Taka interpretacja obowiązywała przez dziesięciolecia. Teraz trzeba było ją odrzucić. To, co uznano w przeszłości za piec, było prawdopodobnie wieżą strażniczą niewielkiego obozu liczącego około 40 żołnierzy. I prawdopodobnie opuszczający obóz żołnierze celowo podłożyli ogień pod wieżę. A pod koniec wykopalisk znaleziono nie tylko jedyną w swoim rodzaju strukturę obronną, ale i monetę z 43 roku, która potwierdziła, że obóz nie powstał w związku z limesem zbudowanym około 60 lat później. Dlaczego jednak Rzymianie nie dokończyli budowy dużego obozu i opuścili ten region po kilku latach? Odpowiedzi należy prawdopodobnie szukać u Tacyta. Opisuje on, jak w 47 roku prokonsul Curtius Rufus zrezygnował z próby założenia w tej okolicy kopalni srebra. Powodem była zbyt mała zawartość metalu w rudzie. I rzeczywiście, archeolodzy znaleźli też szyb i tunele rzymskiego pochodzenia, które wskazują na prowadzone tutaj prace górnicze. Curtius Rufus miał pecha. Rzymski tunel leży zaledwie kilka metrów nad Bad Emser Gangzug. Gdyby Rzymianie się tam dokopali, mogliby w tym miejscu prowadzić opłacalną eksploatację srebra. W czasach nowożytnych wydobyto tam bowiem około 200 ton srebra. Jednak prace przerwano prawdopodobnie z powodu niezadowolenia żołnierzy. Od Tacyta wiemy, że napisali oni list do cesarza Klaudiusza, prosząc go, by nagrodził dowódców wcześniej, żeby nie marnowali niepotrzebnie sił żołnierzy. Profesor Scholz mówi, że powyższe hipotezy należy jeszcze potwierdzić w toku kolejnych prac. Uczony zastanawia się też, czy i większy obóz nie był otoczony przez „pila fossata”. « powrót do artykułu
  15. Nie wszystkie zanieczyszczenia powietrza mają pochodzenie antropogeniczne. Jeśli średnia globalna temperatura wzrośnie o 4 stopnie Celsjusza, ilość pyłków roślinnych oraz pyłu w atmosferze zwiększy się nawet o 14%, uważają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside. Powietrze będzie więc znacznie bardziej zanieczyszczone niż obecnie, a trzeba wziąć pod uwagę, że mowa tutaj wyłącznie o wzroście zanieczyszczeń ze źródeł naturalnych. Źródła antropogeniczne nie zostały uwzględnione. Nie badaliśmy antropogenicznego zanieczyszczenia, gdyż mamy wpływ na poziom naszej emisji. Ale nie mamy wpływu na zanieczyszczenie powietrza przez rośliny i pył, mówi główny autor najnowszych badań, doktorant James Gomez. Wszystkie rośliny emitują biogenne lotne związki organiczne (LZO). Zapach świeżo skoszonej trawy czy dojrzałej truskawki to właśnie biogenne LZO. Rośliny emitują je bez przerwy, mówi Gomez. Same w sobie związki te nie są groźne, ale gdy przereagują z tlenem tworzą aerozole organiczne. Te zaś mogą przyczyniać się do zwiększenia śmiertelności niemowląt i rozwoju astmy u dzieci oraz do chorób serca i nowotworów płuc u dorosłych. Rośliny zwiększają produkcję LZO w reakcji na rosnący poziom dwutlenku węgla oraz wzrost temperatur. Dlatego też w kolejnych dziesięcioleciach należy spodziewać się wyższego stężenia biogennych LZO w atmosferze. Drugim źródłem naturalnych zanieczyszczeń będzie pył z Sahary. Z naszych modeli wynika, że zwiększy się intensywność wiatrów, które uniosą do atmosfery więcej pyłu, wyjaśnia współautor badań, profesor Robert Allen. Więcej pyłu pojawi się przede wszystkim w Afryce, na wschodzie USA i na Karaibach. Bardziej zapylone powietrze nad Afryką Północną – nad Saharą i Sahelem – prawdopodobnie zwiększy intensywność zachodnioafrykańskich monsunów. Autorzy badań stwierdzili, że zanieczyszczenie pyłem zawieszonym PM 2.5 – do których należą organiczne aerozole, pył, sól morska, sadza czy związki siarki – będzie rosło proporcjonalnie do wzrostu poziomu dwutlenku węgla w atmosferze. Im bardziej zwiększymy poziom CO2, tym więcej PM 2.5 trafy do atmosfery. Prawdziwa jest również zależność odwrotna. Mniejsza emisja CO2 to mniej PM 2.5, wyjaśnia Gomez. Naukowcy zauważyli, że przy wzroście globalnej temperatury o 2 stopnie Celsjusza poziom PM 2.5 nad lądami wzrośnie o 7%. Stwierdzają przy tym, że ich szacunki mogą być zaniżone, gdyż nie brali pod uwagę wpływu częstszych pożarów lasów spowodowanych zwiększonymi temperaturami. « powrót do artykułu
  16. Współcześni mieszkańcy Wysp Japońskich to potomkowie dwóch grup ludności – łowców-zbieraczy kultury Jomon zamieszkujących Wyspy od około 16 000 lat i wschodnioazjatyckich rolników, którzy zaczęli migrować z kontynentu ok. 800 roku po Chrystusie. Naukowcy z Uniwersytetu Tokijskiego, wykorzystując narzędzie analityczne o nazwie indeks markeru przodków (AMI, ancestry-marker index) opisali dystrybucję i sposób łączenia się obu wspomnianych grup. Odkryli przy tym, że Jomon byli bardziej odporni na głód, ale mieli tendencję do otyłości, a rolnicy lepiej radzili sobie z chorobami zakaźnymi, ale mieli tendencje do zbyt silnych reakcji immunologicznych i rozwoju np. astmy. Chciałem zbadać pochodzenie Japończyków, by odkryć własne korzenie. Opracowałem więc metodę statystyczną, która pozwala na identyfikowanie specyficznych wariantów genetycznych ludu Jomon w porównaniu do wariantów genetycznych z kontynentalnej Azji Wschodniej oraz późniejszych domieszek", mówi profesor Yusuke Watanebe. W antropologii takie metody są często stosowane do wykrywania komponentów genetycznych, jakie powstały wskutek mieszania się izolowanych wcześniej populacji, dodaje uczony. Watanabe mówi, że najpopularniejsze z tych narzędzi, jak S* używane do identyfikowania komponentu genetycznego neandertalczyków czy denisowian, nie sprawdzały się w przypadku Japończyków. Powstało więc AMI, które radziło sobie z procesami wymiany genetycznej, do których doszło niedawno. Korzystając z AMI oraz genetycznego markera ludu Jomon zwanego JAS (Jomon allele score), naukowcy przeanalizowali genom 10 842 mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Zbadali proporcję JAS w genomie poszczególnych osób i znaleźli korelację z wydarzeniami z historii Japonii. Z wcześniejszych badań wiemy, że uprawa ryżu rozpoczęlła się w Japonii od północnej części wyspy Kiusiu, zatem to tam musieli najpierw przybyć rolnicy. Następnie ryż rozprzestrzenił się na region Kinki w centralno-zachodniej Japonii – tam, gdzie obecnie znajdują się Kioto i Osaka – oraz na wyspę Sikoku. Badania AMI wykazały, że mieszkańcy tych regionów mają w swoich genach niższy odsetek JAS i wyższy odsetek genów populacji rolników. Natomiast najwięcej komponentu JAS stwierdzono u mieszkańców Okinawy, a następnie w regionach Tohoku na północnym-wschodzie i Kanto w centralnej Japonii (tam, gdzie obecnie znajduje się Tokio). Już wcześniej uważano, że tamtejsi mieszkańcy są w większym stopniu potomkami Jomon. Obecne badania to potwierdziły. Naukowcy znaleźli też ważne różnice pomiędzy grupami, które utworzyły współczesną Japonię. Łowcy-zbieracze Jomon mieli wyższy poziom cukru i trójglicerydów we krwi, co czyniło ich bardziej odpornymi na okresy głodu. Z kolei rolnicy z kontynentu byli lepiej chronieni przed chorobami zakaźnymi dzięki wyższemu poziomowi CRP i eozynofili. Następnie przyjrzeli się regionalnym różnicom w otyłości wśród 5-letków oraz przypadkom astmy. Stwierdzili, że osoby z wyższym odsetkiem genów ludu Jomon częściej byli otyli, a mieszkańcy regionów, gdzie wyższy odsetek stanowił komponent genetyczny rolników z kontynentów częściej zapadali na astmę. Odkryliśmy, że odsetek genów Jomon jest w znaczący sposób skorelowany ze współczesnymi regionalnymi różnicami w występowaniu otyłości i astmy wśród Japończyków, podsumowuje Watanabe. Obecnie próbuję wykorzystać te dane w nowych badaniach, które mogą pomóc w lepszym zrozumieniu cech fizjologicznych naszych przodków. AMI może posłużyć nie tylko do badania Japończyków, ale również mieszkańców Oceanii czy ludności pochodzenia malagaskiego. Mam nadzieję, że zostanie wykorzystane przez innych badaczy, dodaje. « powrót do artykułu
  17. Turbiny wiatrowe zabijają wiele ptaków. Opublikowane w 2021 roku przez American Bird Conservancy szacunki mówią, że tylko w USA w wyniku kolizji z turbinami ginie około 1,17 milionów ptaków rocznie. To co prawda kilkadziesiąt razy mniej niż liczba ptaków zabijanych przez samochody i kilkaset razy mniej niż zabijają koty, jednak wraz z rozwojem energetyki wiatrowej należy spodziewać się wzrostu liczby ptasich ofiar turbin wiatrowych. Zdaniem Grahama Martina z University of Birmingham i Alexa Banksa z Natural England, problemu tego można uniknąć – przynajmniej w przypadku ptaków morskich – malując turbiny w biało czarne pasy. Wzrok ptaków morskich nie ewoluował z uwzględnieniem istnienia stałych przeszkód nad powierzchnią wody. Naukowcy zwracają uwagę, że obecnie turbiny wiatrowe malowane są na biało po to, by były one jak najmniej widoczne dla ludzi na tle nieba. Jednak dla ptaków to śmiertelne zagrożenie. Biały kolor jest często słabo widoczny zarówno na tle nieba jak i wody. Zmiana koloru turbin mogłaby spowodować, że ptaki będą je dobrze widziały. Należałoby znaleźć taki kolor, który będzie dobrze dla nich widoczny w różnych warunkach oświetleniowych i przy różnym kolorze nieba czy wody. Martin i Banks powołują się na eksperyment przeprowadzony w Norwegii, który został opisany w literaturze naukowej w 2020 roku. W eksperymencie wykorzystano cztery umieszczone na lądzie turbiny. Jedną z łopat każdej z nich pomalowano na czarno. Reszta turbiny była biała. To wystarczyło, by liczba zabitych ptaków zmniejszyła się podczas 10-letnich badań aż o 70%. Wśród badanych 19 gatunków ptaków największy spadek liczby zabitych osobników zaobserwowano wśród bielików. Jastrzębiowate najbardziej skorzystały na przemalowaniu turbin prawdopodobnie dlatego, że ich wzrok jest słabo przystosowany do patrzenia na wprost podczas polowania. Co ciekawe, przez te 10 lat w wyniku kolizji z turbiną zginęła tylko 1 mewa. Brytyjscy naukowcy, bazując na tym i wcześniejszych badaniach oraz na wiedzy z zakresu widzenia ptaków, mówią, że wspomniany wynik 70% jeszcze można poprawić. Większość ptaków nie widzi zbyt wielu szczegółów, szczególnie w porównaniu z ludźmi, więc to nie może być skomplikowany wzór, mówi Martin. Do wielu zderzeń dochodzi w słabym świetle, więc proponowany wzór musi być widoczny w ciemności. Musi odznaczać się też wysokim kontrastem, by był dobrze widoczny zarówno przy pochmurnym niebie, jak i w pełnym słońcu. Dlatego też najlepszym wyborem są biało-czarne pasy. Naukowcy nie przetestowali jeszcze swojego pomysłu. Mają jednak nadzieję, że znajdą się producenci turbin, którzy zdecydują się na wdrożenie ich pomysłu. Tym bardziej, że to łatwa w zastosowaniu i tania metoda. Warto spróbować, tym bardziej, że ptaki morskie mają niewiele młodych i powoli dojrzewają, więc zmniejszenie liczby zabitych zwierząt o setki tysięcy rocznie będzie miało olbrzymi wpływ na ich populację. « powrót do artykułu
  18. Naukowcom po raz pierwszy udało się zaprezentować przełącznik wykonany z pojedynczej molekuły fullerenu. Dzięki precyzyjnie dostrojonemu laserowi międzynarodowy zespół uczonych był w stanie wykorzystać molekułę fullerenu do zmiany drogi elektronu w przewidywalny sposób. Przełącznik, w zależności od impulsów lasera, działał od 3 do 6 rzędów wielkości szybciej niż przełączniki wykorzystywane obecnie w układach scalonych. Dzięki fullerenom mogą zatem powstać komputery znacznie szybsze niż to, co można osiągnąć za pomocą współczesnej elektroniki. Można je będzie wykorzystać też do obrazowania medycznego o niedostępnej obecnie rozdzielczości. Wiele dziesięcioleci temu fizycy odkryli, że w obecności pól elektrycznych oraz światła molekuły emitują elektrony. Współautor najnowszych badań, Hirofumi Yanagisawa w Uniwersytetu Tokijskiego wraz z zespołem, najpierw stworzył hipotezę dotyczącej emisji elektronów przez wzbudzone fullereny w zależności od rodzaju wzbudzającego je impulsu laserowego. Następnie międzynarodowa grupa naukowa dowiodła jej słuszności. Za pomocą krótkiego impulsu czerwonego lasera uzyskaliśmy kontrolę nad sposobem kierowania przez molekułę nadchodzącego elektronu. W zależności od impulsu, elektron może pozostać na swoim kursie, lub też zmienić trasę w przewidywalny sposób. [...] Sądzimy, że możemy osiągnąć tutaj milion razy krótszy czas przełączania niż za pomocą klasycznego tranzystora. To zaś może przełożyć się na zwiększenie wydajności komputerów. Jednak równie ważne byłoby dostrojenia lasera tak, by molekuła fullerenu mogła działać jednocześnie jak wiele przełączników. Uzyskalibyśmy w ten sposób odpowiednik wielu tranzystorów w pojedynczej molekule. To zwiększyłoby złożoność systemu bez zwiększania jego fizycznych rozmiarów, wyjaśnia Yanagisawa. Fullereny to cząsteczki składające się z parzystej liczby atomów węgla, tworzące zamkniętą, pustą w środku bryłę. O ich potencjalnym zastosowaniu w informatyce pisaliśmy już przed 15 laty. Jak się okazuje, możliwe jest precyzyjne manipulowanie orientacją fullerenów za pomocą precyzyjnych ultrakrótkich impulsów laserowych, decydując w ten sposób, jak dojdzie do emisji elektronu. To technika podobna do tego, jak w mikroskopii fotoelektronów (PEEM) uzyskuje się obrazy. Jednak rozdzielczość PEEM sięga maksymalnie około 10 nanometrów, czyli 10 miliardowych części metra. Fullerenowy przełącznik pozwoliłby na osiągnięcie rozdzielczości około 300 pikometrów, czyli 300 bilionowych części metra, dodaje Yanagisawa. Autorzy badań dodają, że jeśli udałoby się spowodować, by pojedyncza molekuła fullerenu działała jak wiele przełączników jednocześnie, to niewielka sieć takich molekuł przeprowadzałaby obliczenia znacznie szybciej niż dzisiejsze procesory. Jednak do pokonania jest wiele przeszkód, jak np. odpowiednie zminiaturyzowanie laserów. Tak czy inaczej mogą minąć lata, zanim fullerenowe przełączniki trafią do układów scalonych. « powrót do artykułu
  19. W Irinjadappilly Sree Krishna Temple w Kerali żywego słonia zastąpił rzeczywistych rozmiarów mechaniczny model. Będzie on wykorzystywany w różnych rytuałach, np. do przewożenia posągów bóstw podczas procesji. Robot został przekazany przez PETA India oraz aktorkę Parvathy Thiruvothu. Irinjadappilly Raman, bo takie imię nadano mechanicznemu słoniowi, potrafi poruszać głową, oczami, uszami i trąbą. Waży 800 kg i ma 3,3 m wysokości. Stworzyła go grupa artystów z dystryktu Thrissur (wcześniej dostarczała ona figury słoni na Dubai Shopping Festival). Umożliwienie słoniom życia na wolności powinno być właściwą formą oddawania czci Ganeśi [bogowi mądrości i pomyślności; jest on przedstawiany jako tęgi mężczyzna z głową słonia] - powiedział Rajkumar Namboothiri. Wyraził też nadzieję, że inne świątynie pójdą za przykładem Irinjadappilly Sree Krishna Temple i również zastąpią żywe słonie mechanicznymi. Wcześniej świątynia wypożyczała słonie na czas festiwali, ale w ostatnich latach przestała to robić ze względu na wysokie koszty i reakcje zwierząt. Gdy usłyszeliśmy o grupie konstruującej figury do Dubaju, zorganizowaliśmy spotkanie i poprosiliśmy o dostosowanego do naszych sugestii zmodyfikowanego mechanicznego słonia. Później pojawiła się oferta finansowania przez PETA India - opowiada Namboothiri. Mechaniczny słoń może przewieźć na swoim grzbiecie do 5 osób. Kornak steruje jego trąbą za pomocą specjalnego przełącznika. W maszynie znajduje się 5 silników. Ramę z metalu pokrywa „skóra” z gumy.   « powrót do artykułu
  20. Badania przeprowadzone przez Cleveland Clinic wskazują, że stosowanie jednego z najpopularniejszych słodzików – erytrytolu (E968) – powiązane jest z ze zwiększonym ryzykiem ataku serca i udaru. Szczegóły badań zostały opisane na łamach Nature Medicine. Amerykańscy uczeni przyjrzeli się danym około 4000 osób z USA oraz Europy i odkryli, że ludzie z wyższym poziomem erytrytolu we krwi byli narażeni na wyższe ryzyko ataku serca, udaru czy śmierci. Naukowcy postanowili więc sprawdzić, ja erytrytol wpływa na krew oraz wyizolowane płytki krwi. Okazało się, że w obecności erytrytolu płytki krwi łatwiej tworzyły zakrzepy. Badania na zwierzętach pokazały, że spożywanie tego środka wiąże się z bardziej intensywnym formowaniem się zakrzepów. Słodziki, takie jak erytrytol, gwałtownie zyskują popularność w ostatnich latach. Choroby układu krążenia rozwijają się przez długi czas, a choroby serca to główna przyczyna zgonów na całym świecie. Musimy się upewnić, że spożywana przez nas żywność nie przyczynia się do ich rozwoju, mówi jeden z autorów badań, doktor Stanley Hazen. Sztuczne słodziki zastępują cukier, a zawierające erytrytol produkty są często zalecale ludziom otyłym, cierpiącym na cukrzycę czy zespół metaboliczny jako sposób na kontrolowanie spożycia cukru i kalorii. Osoby te już przez same wspomniane choroby bardziej narażone na udar czy atak serca. Erytrytol wytwarzany jest poprzez fermentację kukurydzy. Jest on słabo metabolizowany. Przechodzi do krwi i jest głównie wydalany z moczem. Nasz organizm w sposób naturalny wytwarza niewielkie ilości erytrytolu, więc dodatkowe jego spożywanie oznacza akumulację w organizmie. Naukowcy rozpoczęli też niewielkie pilotażowe badania na ludziach, które pokazały, że po spożyciu napojów słodzonych taką ilością erytrytolu, jaka występuje w wielu przetworzonych pokarmach, poziom tego środka w ich krwi był podwyższony przez ponad 2 dni i był znacznie powyżej poziomu, jaki zwiększa formowanie się zakrzepów. Dlatego też autorzy eksperymentu uważają, że powinny zostać przeprowadzone długoterminowe badania wpływu i bezpieczeństwa sztucznych słodzików na ryzyko wystąpienia ataków serca i udarów, w szczególności u osób, które już i tak na podwyższone ryzyko są narażone. Autorzy zauważają, że ich badania wskazują na korelację, a nie związek przyczynowo skutkowy oraz zwracają uwagę na potrzebę przeprowadzenia podobnych eksperymentów na większej próbie i przez dłuższy czas. « powrót do artykułu
  21. Ssaki to jedne z najbardziej znanych i rozpoznawalnych zwierząt. Niektóre ich gatunki stały się symbolami dzikiej przyrody i prób jej ochrony. Brak jest jednak ogólnie przyjętych zasad oceny ich łącznej biomasy. Zadania tego podjęli się eksperci z izraelskiego Instytutu Nauki Weizmanna, Uniwersytetu w Tel Awiwie oraz Uniwersytetu Ben-Guriona. Wyniki, uzyskane m.in. za pomocą algorytmu sztucznej inteligencji, mogą zaskakiwać. Izraelczycy oceniają, że łączna biomasa dzikich ssaków lądowych to zaledwie 22 miliony ton, a ssaków morskich to kolejne 40 milionów ton. Z obliczeń wynika, że większość masy dzikich ssaków stanowią parzystokopytne. Największą łączną masę – 2,7 miliona ton – ma jeleń wirginijski, którego populacja szacowana jest na 45 milionów osobników. Gatunkiem o drugiej największej masie (1,9 miliona ton) jest dzik ze światową populacją wynoszącą 30 milionów osobników. Następne pozycje na liście zajmują słoń afrykański (1,3 mln ton, 0,5 mln osobników), kangur olbrzymi (0,6 mln ton, 20 mln osobników) i mulak czarnoogonowy (0,5 mln ton, 7 milionów osobników). Na dalszych miejscach znajdziemy łosia, jelenia szlachetnego, sarnę europejską, kangura rudego i guźca zwyczajnego. Wymienione gatunki stanowią około 40% biomasy wszystkich ssaków lądowych na Ziemi. Autorzy badań podkreślają, że z powyższych szacunków usunęli trzy gatunki ssaków synantropijnych, czyli takich, które w dużej mierze wchodzą w interakcje z ludźmi i których zagęszczenie populacji jest znacznie większe w pobliżu siedzib ludzkich, niż poza nimi. Te usunięte gatunki to szczur śniady, szczur wędrowny oraz mysz domowa. Wielkość populacji tych zwierząt, ze względu na brak danych i ich rozpowszechnienie, jest bardzo trudna do oszacowania. Gatunki te uwzględniono w kategorii zwierząt udomowionych, jednak miały one minimalny wpływ na te dane. Na przykład masę całej populacji myszy domowej oszacowano na 1 milion ton. Te 22 miliony ton ssaków lądowych i 40 milionów ton ssaków morskich to zaledwie niewielka część wszystkich ssaków na Ziemi. Łączna ich masa jest bowiem zdominowana przez masę ssaków udomowionych, którą autorzy badań wyliczają na ok. 630 milionów ton oraz masę ludzi, oszacowana na około 390 milionów ton. To pokazuje, w jak olbrzymim stopniu ludzie zdominowali dziką przyrodę. Dzikie ssaki stanową zaskakująco niewielką część zwierząt na Ziemi, szczególnie w porównaniu z ludźmi i zwierzętami udomowionymi. Masa samych tylko krów została oszacowana na 420 milionów ton, a masa psów jest mniej więcej taka sama, jak wszystkich dzikich ssaków lądowych. Z kolei masa kotów jest dwukrotnie większa niż masa słoni afrykańskich i czterokrotnie większa niż masa łosi. Masa gryzoni, bez przypisanych do zwierząt udomowionych szczurów i myszy, to 7% masy ssaków lądowych, a masa mięsożerców to 3%. Jeśli zaś chodzi o masę ssaków morskich to ponad połowę stanowi masa fiszbinowców. Najbardziej licznymi ssakami są zaś nietoperze. Co prawda stanowią one jedynie 7% ich masy, ale za to około 66% liczebności. Eksperci zauważają, że to jedynie zgrubne szacunki, ale stanowią bardzo dobry punkt wyjścia do kolejnych, bardziej dokładnych wyliczeń. Pokazują też one, jak złudne jest przekonanie, że świat dzikich zwierząt jest liczny i szeroko rozpowszechniony. « powrót do artykułu
  22. Masz w telefonie ważny dokument lub zdjęcie, które chcesz wydrukować? Nie musisz przesyłać go na komputer, aby wydrukować plik. Drukowanie z telefonu i innych urządzeń mobilnych, jest łatwiejsze i bardziej wygodne... Jak to zrobić? Oto mini przewodnik, w którym przedstawiamy kilka skutecznych sposobów na komfortowe drukowanie z urządzeń mobilnych. Telefony są obecnie w pełni funkcjonalnymi narzędziami pracy, które nierzadko częściowo lub całkowicie z powodzeniem zastępują komputery. Nie dziwi więc, że zapotrzebowanie na drukowanie bezpośrednio z telefonów oraz innych urządzeń mobilnych stale rośnie. Dowiedz się, jak to zrobić. Sposób nr. 1 - drukowanie poprzez sieć Wi-Fi Wiele drukarek posiada funkcję bezprzewodowego połączenia z urządzeniami mobilnymi, co umożliwia przesyłanie dokumentów bezpośrednio z telefonu. Aby móc to zrobić, trzeba upewnić się, że dana drukarka jest włączona i połączona z siecią Wi-Fi. Wybór jest duży, opcję zdalnego połączenia ma wiele drukarek różnych producentów, np. drukarka Brother, Canon czy HP. Następnym krokiem jest instalacja w telefonie odpowiedniej aplikacji do drukowania. Ważne, aby pochodziła od producenta danej drukarki. Aplikację można z cyfrowego sklepu Google Play lub AppStore. Po jej uruchomieniu należy wybrać plik, który chcemy wydrukować, następnie w opcjach wybieramy drukarkę oraz parametry drukowania - w tym m.in. rozmiar papieru i jakość wydruku. Po wybraniu wszystkich wspomnianych parametrów, wybieramy przycisk drukowania, po czym dokument przesyłany jest do drukarki i wydrukowany zgodnie z naszymi preferencjami. Sposób nr. 2 - drukowanie przez Bluetooth Kolejną technologią bezprzewodową, która umożliwia połączenie telefonów i innych urządzeń mobilnych bezpośrednio z drukarkami jest Bluetooth. Chcąc drukować przy pomocy tego rozwiązania, warto najpierw upewnić się, czy dany model drukarki na to pozwala. Kolejnym krokiem jest sparowanie telefonu lub urządzenia mobilnego z drukarką, poprzez wyszukanie drukarki w ustawieniach Bluetooth. Po sparowaniu, w telefonie wybieramy plik, który chcemy wydrukować, a następnie wybieramy opcję "Drukuj" i drukarkę Bluetooth jako urządzenie docelowe. Dzięki temu dany dokument zostanie przesłany do drukarki, która wydrukuje go tak, jak chcemy. Sposób nr. 3 - drukowanie z użyciem technologii NFC NFC (z ang. Near Field Communication) to kolejna technologia umożliwiająca bezprzewodową komunikację między urządzeniami mobilnymi, a drukarką. Niektóre modele drukarek posiadają wbudowaną technologię NFC, co umożliwia bezpośrednie połączenie jej z danym telefonem lub innym urządzeniem mobilnym. Wystarczy jedynie zbliżyć telefon z NFC do drukarki, po czym na ekranie urządzenia mobilnego pojawi się komunikat, że jest ona gotowa do połączenia. Wcisnąć należy przycisk potwierdzający połączenie. Następnie wybrać ustawienia drukowania, odpowiedni plik i rozpocząć drukowanie. Warto w tym przypadku mieć na uwadze, że nie wszystkie urządzenia mobilne i drukarki posiadają wbudowaną technologię NFC, dlatego przed zakupem drukarki warto sprawdzić, czy posiada ona tę funkcję. Sposób nr. 4 - drukowanie z użyciem chmury Drukowanie przy użyciu chmury to metoda polegająca na przesyłaniu dokumentów do drukowania za pomocą sieci internetowej. Pozwala ona na korzystanie z drukarki z dowolnego miejsca. Aplikacji, które umożliwiają drukowanie z użyciem chmury jest wiele np. Google Cloud Print czy AirPrint. Wystarczy pobrać i zainstalować odpowiednią aplikację na dany telefon lub urządzenie mobilne i połączyć ją z drukarką. Warto także upewnić się, że dana drukarka jest podłączona do sieci i skonfigurowana do pracy w chmurze. Następnie w zainstalowanej aplikacji należy dodać swoją drukarkę do listy drukarek. Kolejnym krokiem jest wybranie dokumentu, który chcemy wydrukować. Po wyborze drukarki, wybieramy ustawienia drukowania. Następnie, na urządzeniu mobilnym wciskamy przycisk "Drukuj" i rozpoczyna się drukowanie. Podsumowanie Drukowanie z urządzeń mobilnych jest bardzo wygodne i szybkie, a co najważniejsze nie wymaga korzystania z komputera stacjonarnego lub laptopa. Warto jednak pamiętać, że różne drukarki i urządzenia mobilne mogą wymagać różnych sposobów konfiguracji i różnych aplikacji do drukowania. Najlepiej wybrać taką metodę, która dostępna jest w naszym urządzeniu. W przypadku jakichkolwiek problemów z drukowaniem, warto zapoznać się z instrukcją obsługi danego telefonu lub drukarki. « powrót do artykułu
  23. Gra w tenisa to doskonała forma aktywności fizycznej i rozrywki, która wymaga odpowiedniego sprzętu. Oprócz samej rakiety, potrzebne są także odpowiednie buty, skarpetki, koszulka i spodenki. Aby w pełni cieszyć się grą, warto zadbać o jakość swojego sprzętu. Rakiety tenisowe różnią się między sobą wagą, balansem, sztywnością i ugięciem. Chcesz dowiedzieć się czego potrzebujesz do gry w tenisa? Zapraszamy do zapoznania się z artykułem! Czego potrzebujesz do gry w tenisa? Gra w tenisa wymaga odpowiedniego sprzętu, które zapewni wygodę i komfort podczas intensywnej gry. Rakiety tenisowe różnią się między sobą wagą, balansem, sztywnością i ugięciem. Buty muszą być odpowiednie do rodzaju kortu, na którym się gra, a także zapewniać dobrą amortyzację i trzymanie stopy. Z kolei bardzo ważne są odpowiednie skarpetki, które zapobiegają otarciom. Pamiętaj, że koszulka i spodenki powinny być wygodne i oddychające. Pamiętaj, że dobry sprzęt może pomóc Ci w osiąganiu lepszych wyników i czerpania jeszcze większej przyjemności z gry w tenisa. Warto więc zainwestować w dobrej jakości sprzęt, by móc cieszyć się grą na najwyższym poziomie. Wybór rakiety tenisowej dla początkujących Dla początkujących graczy, ważne jest, aby wybrać rakietę, która jest łatwa w obsłudze i pozwala na szybki rozwój umiejętności. Oto kilka wskazówek, jak wybrać odpowiednią rakietę dla początkujących: Waga - Rakiety dla początkujących powinny być lekkie i łatwe w obsłudze. Im lżejsza rakieta, tym łatwiej będzie Ci się nią poruszać i kontrolować lot piłki. Balans - Rakiety dla początkujących powinny mieć środek ciężkości bliżej główki, co ułatwia kontrolowanie i precyzyjne uderzanie. Ugięcie - Rakiety o większym ugięciu są bardziej łagodne dla rąk i pozwalają na lepszą kontrolę nad piłką. Cena - Warto zainwestować w dobrą jakość rakiety, ale nie trzeba wydawać dużo pieniędzy na topowe modele. Istnieją rakiety dla początkujących w przystępnej cenie, które zapewniają odpowiednią jakość i funkcjonalność. Pamiętaj, że rakieta jest jednym z najważniejszych elementów wyposażenia tenisisty, dlatego warto dokładnie rozważyć swoje potrzeby. Tenis dla początkujących a odpowiedni strój Strój do tenisa dla początkujących powinien być wygodny, lekki i oddychający, aby zapewnić swobodę ruchów i komfort podczas gry. Oto kilka wskazówek dotyczących wyboru odpowiedniego stroju: Kurtka - Kurtka powinna być lekka i oddychająca, aby zapewnić swobodę ruchów i komfort podczas gry w ciepłe dni. Spodenki - Spodenki powinny być wygodne i swobodne, aby nie krępować ruchów podczas gry. Kobiety mogą także ćwiczyć swoje umiejętności gry w spódniczkach, które są niezwykle popularne, a po najlepsze modele warto zajrzeć na stronę: https://www.ceneo.pl/Odziez_do_tenisa/Rodzaj:Spodniczki.htm Buty - Buty do tenisa powinny być wygodne, stabilne i posiadać dobrą przyczepność, aby zapewnić pewny krok na korcie. Skarpety - Skarpety powinny być wygodne i oddychające, aby zapewnić komfort i chronić stopy przed otarciami i pęcherzami. Pamiętaj, że wygodny i odpowiednio dobrany strój jest ważnym elementem wyposażenia tenisisty, dlatego warto dokładnie rozważyć swoje potrzeby i wybrać takie ubranie, które będzie Ci odpowiadać. Co jeszcze powinien wiedzieć początkujący tenisista - zasady gry w tenisa ziemnego Zasady gry w tenisa ziemnego opierają się na wymianie piłek pomiędzy dwoma graczami (lub dwoma zespołami), którzy stają naprzeciwko siebie po przeciwnych stronach kortu. Celem gry jest wygrać jak najwięcej punktów, uderzając piłkę tak, aby przeciwnik nie był w stanie jej odbić. Wymiana - Gra rozpoczyna się od wymiany piłek, która może być losowa lub uzależniona od decyzji sędziego. Gracze wymieniają piłki, uderzając je na swoją stronę kortu. Punktacja - Punkty są przyznawane za każde uderzenie, którego przeciwnik nie jest w stanie odbić. Gracz, który wygra więcej punktów, wygrywa grę. Serwis - Serwis to uderzenie piłki, które rozpoczyna grę w każdym gemie. Gracz, który serwuje, uderza piłkę z jednej linii na swojej stronie kortu, a piłka musi wpaść w wyznaczony obszar na stronie przeciwnika. Odbiór - Gracz, który odbiera serwis, uderza piłkę z powrotem w stronę przeciwnika, starając się ją uderzyć tak, aby przeciwnik nie był w stanie jej odbić. Błąd - Błąd to uderzenie piłki poza kort lub uderzenie piłki w siatkę. Gracz, który popełni błąd, traci punkt. Gem - Gem to jedna seria wymian piłek, która kończy się, gdy jeden z graczy wygra 6 punktów lub gdy różnica pomiędzy punktami wynosi co najmniej 2. Mecz - Mecz to seria gemów, które determinują zwycięzcę. Zwykle mecze składają się z kilku setów, a zwycięzca meczu to gracz, który wygra więcej setów. « powrót do artykułu
  24. Przed rokiem na Oceanie Południowym naukowcy zaobserwowali grupę około 1000 płetwali zwyczajnych polujących na kryl. O ile powolne odradzanie się gatunku niemal wytępionego przez człowieka może cieszyć, to wnioski, jakie we właśnie opublikowanym artykule wyciągnęli prowadzący obserwację naukowcy z Universytetu Stanforda i Lindblad Expeditions, są dalekie od optymizmu. Pomiędzy wielorybami pływały bowiem cztery trawlery, wyciągające z wody olbrzymie ilości kryla. Matthew Savoca z Uniwersytetu Stanforda i Conor Ryan z Lindblad Expeditons, który stali na czele zespołu badawczego, mówią, że zaobserwowana grupa liczyła co najmniej 830, a może nawet 1100 płetwali. To jedna z największych grup wielorybów jakie zaobserwowano od czasu, gdy ludzie zdziesiątkowali populację tych zwierząt. Pomiędzy płetwalami zwyczajnymi – drugimi po płetwalach błękitnych największych zwierzętach na Ziemi – zauważono też dwa humbaki, płetwala błękitnego oraz kotiki antarktyczne. Nad nimi zaś unosiły się tysiące ptaków morskich. Obserwacji dokonano na obszarze ok. 243 km2, w globalnym epicentrum połowu kryla. Conor Ryan, który bada płetwale zwyczajne od 20 lat przyznaje, że nigdy wcześniej nie zaobserwował tak dużego nagromadzenia tych zwierząt. Mamy wskazówki, że populacja wielorybów na Oceanie Południowym powoli się odradza, jednak nie powinniśmy uznawać, że tak będzie zawsze. Te zwierzęta i ekosystem, od którego są zależne, zmagają się z coraz większą presją ze strony zmian klimatu i komercyjnego rybołówstwa. Niniejsza praca budzi poważne obawy o wpływ komercyjnych połowów kryla na Ocean Południowy oraz każe postawić pytanie, czy istniejące rozwiązania prawne wystarczą, by zapewnić przetrwanie wielorybom, mówi współautor badań, profesor Earle Wilson. Obecnie nie istnieją żadne przepisy dotyczące interakcji pomiędzy statkami łowiącymi kryl a wielorybami. Potężne trawlery mogą zgodnie z prawem śledzić wieloryby, by odnaleźć kryl, mogą pływać między nimi i za pomocą olbrzymich sieci zabierać zwierzętom pożywienia. To właśnie obserwowaliśmy, mówi Savoca. W ten sposób rybacy narażają walenie na odniesienie ran lub śmierć z powodu zderzenia ze statkami lub zaplątania się w sieci. Ponadto zabierają im pożywienie z najbardziej obfitujących w nie terenów i to pożywienie, od którego płetwale są niemal całkowicie uzależnione. To zaś stwarza zagrożenie dla przetrwania gatunku jako takiego, tym bardziej, że już z wcześniejszych badań wynika, że – nawet bez komercyjnych połowów – w Oceanie Południowym nie ma już tyle kryla, by populacja wielorybów mogła odrodzić się do poziomu sprzed jej zdziesiątkowania przez ludzi. Kryl to jeden z najliczniejszych gatunków zwierząt na Ziemi. Odgrywa on kluczową rolę w nawożeniu światowych oceanów i czyni z Oceanu Południowego jeden z najważniejszych obszarów pochłaniania atmosferycznego węgla. Odgrywa tak olbrzymią rolę w ekosystemie, że w 2009 roku USA zakazały połowów kryla na swoich wodach terytorialnych na Pacyfiku. Jednak połowami na Oceanie Południowym zarządza międzynarodowa Commission for the Conservation of Antarctic Marine Living Resources, w której decyzje podejmuje się jednogłośnie. A w ostatnich latach przemysł połowu kryla przeżywa rozkwit. Kryl używany jest zarówno do produkcji suplementów diety, jak i do żywienia ryb hodowlanych, takich jak łosoś. Jest więc poławiany w coraz większych ilościach, a coraz doskonalsze techniki połowu czynią ten biznes coraz bardziej opłacalnym. A w obliczu globalnego ocieplenia coraz większe obszary oceanu są wolne od lodu, zatem rybacy sięgają po kolejne zasoby kryla. Autorzy najnowszych badań zaobserwowali jeszcze jedno niepokojące zjawisko. Pożywiające się krylem wieloryby oraz łowiące go statki pływały w wodach pełnych kwitnącego fitoplanktonu. W czasach, gdy ludzie nie poławiali tak masowo kryla, bardzo rzadko obserwowano, by wieloryby polowały na kryl w wodach, w których dochodzi do zakwitu fitoplanktonu. Prawdopodobnie dlatego, że kryl, który żywi się fitoplanktonem, kontrolował jego wzrost. Niewykluczone, że kryla jest już na tyle mało, że nie jest już w stanie skutecznie kontrolować fitoplanktonu. « powrót do artykułu
  25. Z myślą o 213. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina Narodowy Instytut Fryderyka Chopina (NIFC) zaproponował czytelnikom ciekawe wydawnictwo - korespondencję jednej z ulubionych uczennic Fryderyka Chopina, Friederike Müller, po raz pierwszy w języku polskim. W książce znajduje się 231 listów, pisanych przez Müller z Paryża do mieszkających w Wiedniu ciotek. Dzięki nim można poznać życie muzyczne i towarzyskie stolicy Francji. Jak podkreślono we wstępie do publikacji, Friederike opowiada (niekiedy w sposób bardzo krytyczny) o artystach, koncertach, fortepianach i nowościach muzycznych, szkicując w ten sposób przepojony młodzieńczym dowcipem i temperamentem, niezwykle żywy obraz paryskiego życia muzycznego i towarzyskiego we wczesnych latach 40. XIX wieku. Co jednak najważniejsze, Friederike opisała ok. 170 prywatnych lekcji z Chopinem. Zrobiła to ze szczegółami, a przez to niezwykle obrazowo. Przytoczyła, dosłownie, rozmowy ze swoim nauczycielem. Na tym właśnie polega niezwykłość tego materiału: nie jest to bowiem, jak zazwyczaj w przypadku świadectw innych uczniów, relacja powstała po upływie długiego czasu, często na podstawie przedstawionych w lepszym świetle wspomnień, lecz oddająca bezpośrednie, świeże i nieupiększone przeżycia. W 1841 r. kompozytor zadedykował zdolnej uczennicy Allegro de Concert opus 46. W styczniu 1849 r. młoda artystka wyszła za mąż za Johanna B. Streichera, austriackiego twórcę fortepianów, który rzemiosła artystycznego uczył się od rodziców i w 1823 r. został wspólnikiem w firmie. Od 1 marca opracowane przez Utę Goebl-Streicher kilkusetstronicowe wydawnictwo będzie można kupić zarówno w sklepach stacjonarnych NIFC, jak i w sklepie internetowym. Książkę przetłumaczyła Barbara Świderska. Za redakcję naukową odpowiadali Małgorzata Sokalska i Zbigniew Skowron. Urodzona w 1941 r. Goebl-Streicher jest austriacką pisarką, inspicjentką i drugą reżyserką. Studiowała germanistykę i filologię romańską w Wiedniu oraz Paryżu. Napisała pracę dyplomową o Johannie Andreasie Streicherze, ojcu Johanna B. Streichera, do której zredagowała nieznane wcześniej dokumenty. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...