-
Liczba zawartości
37628 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
W pobliżu kibucu Ramat Rahel przy drodze Via Hebron na południu Jerozolimy odkryto grób z przełomu IV i III wieku p.n.e., w którym prawdopodobnie pochowano heterę. Wyjątkowe miejsce spoczynku i unikatowe wyposażenie grobu pozwalają pogłębić wiedzę na temat okresu hellenistycznego na tym obszarze. W komorze grobowej umieszczonej na kamienistym stoku znaleziono zwęglone ludzkie kości, które doktor Yossi Nagar z Izraelskiej Służby Starożytności zidentyfikował jako szczątki młodej kobiety. Jak mówi doktor Guy Stiebel z Uniwersytetu w Telawiwie, mamy tutaj do czynienia z najstarszym przykładem kremacji w Izraelu okresu hellenistycznego. Obok zwłok znaleziono świetnie zachowane doskonałej jakości lustro z brązu. To drugie lustro tego typu znalezione w Izraelu i jedno z 63 takich luster w świecie hellenistycznym, zauważył dyrektor wykopalisk, Liat Oz. W starożytnej Grecji hetery (gr. ἑταίρα – towarzyszka) cieszyły się większym poważaniem, pozycją społeczną i niezależnością niż zamężne kobiety. Były biegłe w sztuce, często bardzo dobrze wykształcone, miały zapewniać nie tylko usługi seksualne, ale i towarzystwo. Po odkryciu pochówku naukowcy zaczęli zastanawiać się, skąd grób greckiej kobiety na drodze wiodącej do Jerozolimy, z dala od najbliższych greckich osad. Grób ten szczególnie nas interesuje, gdyż niewiele mamy informacji o Jerozolimie i jej otoczeniu w czasach hellenistycznych – dodaje dr Stiebel. Wstępną odpowiedź na to pytanie daje analiza przedmiotów znalezionych w grobie. Przede wszystkim rzadkiego i kosztownego lustra z brązu. Tego typu przedmioty znajdowano dotychczas w świątyniach i grobach świata greckiego i hellenistycznego zawsze w kontekście posiadania ich przez kobiety. Dodatkową wskazówką, potwierdzającą pochodzenie zmarłej, były zagięte gwoździe, często znajdowane w pochówkach z kremacją w świecie greckim i rzymskim. Naukowcy doszli do wniosku, że mamy tutaj do czynienia raczej z pochówkiem hetery niż zamężnej kobiety, gdyż te drugie rzadko opuszczały dom. Brak zaś osadnictwa w pobliżu miejsca pochówku wskazuje, że mamy do czynienia z kobietą, która podróżowała w towarzystwie albo wysokiej rangi oficera, albo urzędnika. Takie lustra z brązu były kosztownymi luksusowymi przedmiotami. Grecka kobieta mogła w ich posiadanie wejść w dwojaki sposób. Albo był to jej posag, albo prezent dla hetery od zamożnego klienta. Wiemy o heterach, które były towarzyszkami, a nieraz i żonami, słynnych filozofów, wysokich rangą urzędników, generałów czy władców. Dlatego też naukowcy uważają, biorąc pod uwagę cały kontekst znaleziska, że to prawdopodobnie pochówek kobiety greckiego pochodzenia, która towarzyszyła wysokiemu rangą oficerowi lub urzędnikowi podczas kampanii Aleksandra Wielkiego lub – co bardziej prawdopodobne – podczas wojny diadochów. Po wstępnych badaniach izraelscy naukowcy skupiają się na bardziej szczegółowych analizach. Chcą na przykład określić, gdzie wyprodukowano lustro, co może pozwolić na poznanie pochodzenia jego właścicielki, a być może uda się zdobyć jakieś informacje na temat mężczyzny, któremu towarzyszyła. Więcej szczegółów poznamy w dniach 11-12 października, podczas konferencji na temat nowych odkryć w okolicach Jerozolimy. « powrót do artykułu
-
- Jerozolima
- Izrael
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wody na Księżycu jest znacznie mniej, niż dotychczas sądzono, informuje Norbert Schörghofer z Planetary Science Institute w Arizonie, współautor badań, których wyniki opublikowano na łamach Science Advances. Obliczenia przeprowadzone przez Schörghofera i Ralucę Rufu z Southwest Research Insitute w Kolorado, mają olbrzymie znaczenie nie tylko dla zrozumienia historii Księżyca, ale również dla założenia stałej bazy na Srebrnym Globie. Bazy, która ma wspierać załogowe wyprawy na Marsa. Kevin Cannon, geolog z Colorado School of Mines, który prowadzi spis obiecujących miejsc do lądowania i prac górniczych na Księżycu, już zaczął aktualizować ją w oparciu o wyliczenia Schörghofera i Rufu. Woda na Księżycu, w postaci lodu, znajduje się w stale zacienionych obszarach księżycowych kraterów. Tylko tam ma szansę przetrwać. Te stale zacienione obszary to jedne z najchłodniejszych miejsc w Układzie Słonecznym. Na wodę możemy liczyć przede wszystkim w głębokich kraterach znajdujących się w pobliżu biegunów. Tam bowiem kąt padania promieni słonecznych wynosi zaledwie 1,5 stopnia. Jednak nie zawsze tak było. Przed miliardami lat oś Księżyca była nachylona pod zupełnie innym kątem, różniącym się od obecnego może nawet o 77 stopni. Taka orientacja wystawiała zaś bieguny na działanie Słońca, eliminując wszelkie zacienione obszary, a co za tym idzie, odparowując znajdujący się tam lód. Wiemy, że Księżyc powstał przed około 4,5 miliardami lat w wyniku uderzenia w tworzącą się Ziemię planety wielkości Marsa. Od tego czasu migruje on coraz dalej od nasze planety. Początkowo znajdował się pod przemożnym wpływem sił pływowych Ziemi, obecnie większą rolę odgrywają siły pływowe Słońca i ta właśnie zmiana doprowadziła do zmiany orientacji osi Księżyca. Zasadnicze pytanie brzmi, kiedy do niej doszło. Jeśli wcześniej, to na Księżycu powinno być więcej lodu, jeśli zaś później, lodu będzie mniej. Dopiero w 2022 roku astronomowie z Obserwatorium Paryskiego rozwiązali stary problem niezgodności danych geochemicznych z fizycznym modelem oddziaływania sił pływowych. Schörghofer i Rufu skorzystali z pracy Francuzów i utworzyli udoskonalony model pokazujący zmiany osi Księżyca w czasie. To zaś pozwoliło mi stwierdzić, ile lodu może istnieć w obecnych stale zacienionych obszarach. Z ich obliczeń wynika, że najstarsze stale zacienione obszary utworzyły się nie więcej niż 3,94 miliarda lat temu. Są zatem znacznie młodsze, niż dotychczas sądzono, a to oznacza, że wody na Księżycu jest znacznie mniej. Nie możemy się już spodziewać, że istnieją tam warstwy czystego lodu o grubości od dziesiątków to setek metrów, mówi Schörghofer. Uczony dodaje jednak, że nie należy podchodzić do tych badań wyłącznie pesymistycznie. Dostarczają one bowiem dokładniejszych danych na temat miejsc, w których powinien znajdować się lód. Ponadto z wcześniejszych badań, które Schörghofer prowadził wraz z Paulem Hayne z University of Colorado i Odedem Aharonsonem z izraelskiego Instytut Weizmanna, wynika, że stale zacienionych obszarów jest więcej niż sądzono, a lód może znajdować się nawet w takich, które liczą sobie zaledwie 900 milionów lat. Wnioski płynące z badań są więc takie, że lodu na Księżycu jest znacznie mniej, ale jest on w większej liczbie miejsc. « powrót do artykułu
-
Aby uniknąć kosztownego odzyskiwania danych warto robić cykliczne kopie zapasowe. Przekonało się o tym wielu użytkowników komputerów i laptopów oraz klientów firm zajmujących się odzyskiwaniem danych. W tym artykule, dzięki Rafałowi Smolińskiemu z Centrum Odzyskiwania Danych, przybliżymy w jaki sposób i jakie urządzenia można wykorzystać do robienia kopia zapasowych. Czym jest kopia zapasowa? Kopia zapasowa (Backup), jak sama nazwa wskazuje, to dodatkowa kopia naszych danych, którą powinniśmy przechowywać na oddzielnym nośniku lub urządzeniu. Wiele osób myli kopie zapasowe z trzymaniem danych na dysku zewnętrznym lub na serwerze NAS. Takie podejście skutkuje wieloma problemami jeśli dojdzie do awarii, a te niestety zdarzają się dość często. O ile utrata programów lub ustawień systemowych może być kłopotliwa to brak dostępu do projektów, dokumentów firmowych lub zdjęć rodzinnych będzie dla wielu użytkowników ogromnym kłopotem. Jak robić kopie zapasowe? W zależności od tego jak często zmieniają się nasze dane oraz jak dużo ich jest, powinno się do tego dostosować politykę wykonywania kopii zapasowych. Z wiadomych względów dane firmowe powinny być zabezpieczane tak często jak to możliwe, a dane prywatne zawsze gdy powstają nowe zdjęcia lub dokumenty. Z jednej strony może to być uciążliwe, ale daje nam bezpieczeństwo i pewność odzyskania danych w przypadku awarii. Proces wykonywania kopii zapasowych można też zautomatyzować przy pomocy programów dostępnych w Internacie lub dla bardziej zaawansowanych użytkowników, przy wykorzystaniu oprogramowania serwerów NAS. Jakie nośniki można wybrać na kopie zapasowe? Kopie danych, w zależności od sytuacji i ich ilości możemy przechowywać na przykład na: Płytach CD i DVD Pendrive/li> Dyskach zewnętrznych lub przenośnych/li> Serwerach NAS/li> Macierzach RAID W ostatnich latach dość dużą popularność zaczynają zdobywać Serwery NAS. Można je spotkać w domowych sieciach jak również w małych i dużych firmach. Dzięki wielu rozwiązaniom wspierającym przechowywanie i dystrybucje danych są chętnie wybierane na miejsca przechowywania plików. Serwery NAS mają również dużą zaletę jako urządzenia poprawiające bezpieczeństwo, ponieważ do przechowywania danych wykorzystują macierze RAID w poziomach od 1 do 6. Dzięki nadmiarowości dane są dystrybuowane i zabezpieczane na dyskach macierzy w taki sposób, że gdy dojedzie do awarii jednego z nich nadal możliwa jest odbudowa macierzy i bezpieczny dostęp do danych. Więcej informacji na ten temat można znaleźć na stronie https://centrumodzyskiwaniadanych.pl/uslugi/raid Jak głosi przysłowie ”Ludzie dzielą się na tych co robią kopie zapasowe, i na tych co będą je robić”. Jak można przeczytać na blogu Centrum Odzyskiwania Danych z Warszawy do awarii i utraty danych może dojść w każdej sytuacji i nawet najlepsze rozwiązania nie zapewniają 100% bezpieczeństwa. Kopia zapasowa daje użytkownikom pewność odzyskania danych, szybkość oraz ogranicza koszty usług, które są niestety dość spore. « powrót do artykułu
-
W kopalni soli znaleziono dziecięcy bucik sprzed 2000 lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W Dürrnbergu w powiecie Hallein w kraju związkowym Salzburg (Austria) odkryto doskonale zachowany dziecięcy but sprzed ponad 2000 lat. Archeolodzy z Niemieckiego Muzeum Górnictwa (Deutsches Bergbau-Museum, DBM) pracują na tym stanowisku od 22 lat. Dürrnberg jest znany z wydobycia soli kamiennej, które miało tu miejsce już w epoce żelaza. Tegorocznym sezonem wykopalisk kierował prof. dr Thomas Stöllner. Zespół badał tunel Georgenberg-Stollen. Generalnie materiały organiczne rozkładają się z upływem czasu [jednak w tym miejscu artefakty zakonserwowała sól]. Takie znaleziska, jak wspomniany dziecięcy but [z kawałkiem lnianej sznurówki], ale również pozostałości tkanin czy odchody, zapewniają wgląd w życie górników z epoki żelaza - podkreśla prof. Stöllner. Wielkość buta odpowiada dzisiejszemu numerowi 30. W Dürrnbergu znajdowano wcześniej skórzane buty. But dziecięcy jest jednak zawsze czymś szczególnym, bo pokazuje, że dzieci przebywały pod ziemią. Wygląd bucika z Georgenberg-Stollen sugeruje, że najprawdopodobniej został on wykonany w II w. p.n.e. W bezpośrednim otoczeniu znaleziska archeolodzy natrafili na inne szczątki organiczne: fragment drewnianej łopaty, a także kawałek futra z wiązaniem (być może był to sznurowany kaptur). Wykopaliska będą kontynuowane w następnych latach. Naukowcy chcą zdobyć jak najwięcej informacji o pracy i życiu górników z epoki żelaza. « powrót do artykułu-
- kopalnia soli
- dziecko
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Instytutu Fizyki UJ pracują nad prototypowym wykrywaczem z działem neutronowym, który będzie rozpoznawać potencjalnie niebezpieczne zatopione materiały. Dzięki niemu możliwe będzie określenie składu podejrzanych substancji, znajdujących się pod wodą, w sposób zdalny, zatem i bezpieczny dla nurków oraz naukowców. Zespół prowadzony przez doktora Michała Silarskiego i profesora Pawła Moskala dowiódł, że za pomocą działa neutronowego można określić skład zatopionych substancji i stworzył koncepcję detektora, który eliminuje zakłócenia powstające podczas odczytu w wodzie. Nowe urządzenie dostarczy informacji na temat podejrzanych substancji, dzięki czemu, zanim zbliżą się do niej ludzie, będzie wiadomo, z czym mamy do czynienia, a zatem i jak należy postępować. Urządzenie ma być nie większe niż walizka. Może być ono zamontowane na podwodnej, zdalnie sterowanej sondzie, zdolnej do pracy również na większych głębokościach. Ważne jest jedynie, by taka sonda znalazła się blisko badanego przedmiotu, tak aby z możliwie minimalnej odległości skierować na niego wiązkę neutronów. To pozwoli rozpoznać pierwiastki wchodzące w skład zatopionych substancji, również tych, które są zamknięte w pojemnikach. Naszą metodą możemy wykryć na przykład węgiel, wodór, tlen, azot, siarkę, chlor, a także gazy bojowe zawierające arsen – mówi doktor Silarski. Wspomniane działo neutronowe zderza jony deuteru z trytem. Dzięki temu emituje neutrony, które przenikają przez zanurzony obiekt i wzbudzają atomy w badanych substancjach. Atomy te emitują kwanty gamma, które rejestruje detektor opracowany na UJ. Jako że każdy z pierwiastków ma swój charakterystyczny odczyt kwantów gamma, możliwe jest określenie składu substancji znajdującej się w zatopionym pojemniku. Wyeliminowanie zakłóceń generowanych przez wodę jest możliwe dzięki zastosowaniu specjalnych rur wypełnionych powietrzem. To przez nie kierowana jest wiązka neutronów. Jakość odczytu zależy więc od tego, jak blisko uda się podpłynąć do badanego pojemnika. Badanie trwa około 10 sekund, a do poprawnego odczytu wystarczy, by urządzenie znalazło się o kilkadziesiąt centymetrów od substancji. Nie musi mieć z nią bezpośredniego kontaktu. Nasza metoda w zasadzie pozwoli zidentyfikować każdą substancję z katalogu tych, które uznaje się za niebezpieczne i które zalegają na dnie zbiorników wodnych – zapewnia doktor Silarski. Badania tego typu są niezwykle ważne. Chociażby po to, by określić, jakie środki bojowe zatopiono w Bałtyku. O problemie tym można przeczytać w wywiadzie, którego udzielił nam doktor Tomasz Kijewski z PAN. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- działo neutronowe
- detektor
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Profesor Daniel Schwemer z Uniwersytetu w Würzburgu poinformował o odkryciu nieznanego dotychczas języka indoeuropejskiego. Odkrycia dokonała misja Niemieckiego Instytutu Archeologicznego (DAI) prowadząca prace na stanowisku Boğazköy-Hattusha w środkowej Turcji. W przeszłości znajdowała się tutaj Hattusa, stolica imperium hetyckiego (1650–1200 p.n.e.), jednej z największych potęg Azji Zachodniej w epoce brązu. Prace w Boğazköy-Hattusha trwają od ponad 100 lat. Dotychczas znaleziono tam niemal 30 000 glinianych tabliczek z pismem klinowym. W bieżącym roku, wśród nowo odkrytych tabliczek, na których widnieją głównie hetyckie teksty rytualne, zauważono nieznanych dotychczas język. Zdaniem profesora Schwemera jest to prawdopodobnie język, którym mówiono z kraju Kalašma. Znajdował się on na północno-zachodnich rubieżach imperium Hetytów, najprawdopodobniej w pobliżu dzisiejszych miast Bolu lub Gerede. Odkrycie nowego języka na tabliczkach z Hattusy nie jest czymś całkowicie niespodziewanym. Hetyci byli politeistami, mówili o sobie, że są są wyznawcami tysiąca bóstw i uważali, że do każdego z nich należy mówić w języku kraju, z którego pochodzi. Dzięki temu na ich tabliczkach zachowało się wiele języków, którymi posługiwano się w Anatolii epoki brązu. Tabliczki zawierają więc zarówno napisy w anatolijskich językach indoeuropejskich luwijskim czy palajskim, jak i napisy w przedindoeuropejskim języku hatyckim. Wstępne analizy nowo odkrytego języka kalaszmaickiego sugerują, że należy on do wymarłej grupy języków anatolijskich. Co ciekawe – mimo, że pochodzi on z północnej części państwa Hetytów, gdzie rozpowszechniony był palajski – ma on więcej wspólnego z językami luwijskimi, którymi posługiwano się na południu Anatolii. Więcej na temat kalaszmaickiego można będzie powiedzieć w przyszłości, gdy dokonana zostanie bardziej gruntowna analiza. Na razie język ten nie został dobrze przebadany pod kątem słownictwa i gramatyki. « powrót do artykułu
-
- język kalaszmaicki
- Hetyci
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Perfumiarstwo niszowe: Rola "nosów"Perfumiarstwo niszowe to segment rynku perfumeryjnego, który skupia się na tworzeniu unikatowych i nietypowych kompozycji zapachowych. Jest to przeciwieństwo perfum komercyjnych, które są produkowane masowo i przeznaczone dla szerokiego grona odbiorców. Rola i zadania - nosy perfumowe Kluczową rolę w tworzeniu perfum niszowych odgrywają tzw. "nosy". Są to perfumiarze, którzy są odpowiedzialni za tworzenie kompozycji zapachowych. "Nosy" mają zdolność do rozpoznawania i zapamiętywania tysięcy różnych zapachów. Są w stanie wyczuć nawet subtelne różnice między poszczególnymi składnikami. Perfumy niszowe wg twórców nosów Proces tworzenia Tworząc kompozycje zapachowe, "nosy" wykorzystują różnorodne i unikatowe składniki. Mogą to być kwiaty, owoce, przyprawy, drewno, a nawet minerały. "Nosy" starają się stworzyć oryginalne i harmonijne mieszanki, które będą jednocześnie ciekawe i przyjemne dla nosa. Edukacja i szkolenie Aby zostać "nosem", należy przejść długi okres edukacji i szkolenia. Proces ten trwa zazwyczaj kilka lat i obejmuje naukę o zapachach, chemii i komponowaniu. Twórcy perfum niszowych Wśród "nosów" pracujących w sektorze perfumiarstwa niszowego znajdują się zarówno znani, jak i mniej znani perfumiarze. Niektórzy z nich mają znaczący wpływ na branżę perfumeryjną, tworząc unikatowe i złożone zapachy. Znaczenie w perfumiarstwie niszowym "Nosy" są niezbędne w sektorze perfumiarstwa niszowego. Ich prace definiują i wzbogacają różnorodność zapachów dostępnych na rynku, wpływając tym samym na rozwój całej branży. Dodatkowe informacje Oprócz "nosów" w procesie tworzenia perfum niszowych uczestniczą również inne osoby, takie jak: Kreatorzy - odpowiadają za koncepcję i ogólny wydźwięk zapachu. Chemicy - zajmują się przygotowaniem i mieszaniem składników zapachowych. Perfumiarze - zajmują się produkcją i pakowaniem perfum. Podsumowanie Perfumiarstwo niszowe to dynamicznie rozwijający się sektor rynku perfumeryjnego. "Nosy" odgrywają w nim kluczową rolę, tworząc unikatowe i innowacyjne zapachy, które wyróżniają się na tle innych, dostępnych na rynku produktów. « powrót do artykułu
-
Stylizacje boho - jak podkreślić ich urok za pomocą biżuterii?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Styl boho kojarzy się z wakacjami i beztroską. Outfity wyróżniają się swobodnym, luźnym krojem. Wiele z nich nawiązuje do etnicznych motywów, a także kultury hippisowskiej. Pojawiają się frędzle, chwosty, korale, muszelki i kwiaty. Niezwykle ważną rolę w dopełnianiu looku boho odgrywa również biżuteria. Sprawdź, jak za jej pomocą można podkreślić etniczne stylizacje. Naszyjniki w stylu etnicznym i wiszące kolczyki Wśród biżuterii w stylu boho uwagę zwracają naszyjniki z zawieszkami. Wiele z nich może stać się doskonałym uzupełnieniem etnicznych stylizacji, zwłaszcza z naturalnymi dodatkami. Zwiewne sukienki i słomiane kapelusze wspaniale podkreślą naszyjniki z drewnianymi i skórzanymi zawieszkami. Świetnie spiszą się też łańcuszki zakończone kamieniem szlachetnym, piórkiem, masą perłową lub chwostem. Boho stylizację dopełnić też można wiszącymi kolczykami – najlepiej takimi, które będą luźno zwisać z uszu. Etniczne kolczyki również mogą być wykończone kamieniami, koralami, piórkami czy dzwoneczkami delikatnie poruszającymi się na wietrze. Warto założyć również klasyczne złote kolczyki, między innymi tego typu: https://lilou.pl/pl/sklep/bizuteria/kolczyki/kolczyki-zlote-585.html. Są uniwersalne i znakomicie pasują do klimatu etno. Pierścionki, naszyjniki na głowę i kolczyki z zawieszkami Jednymi z najpopularniejszych dodatków do stylizacji boho są pierścionki. Doskonale prezentuje się kilka noszonych naraz na różnych palcach. Postaw na pierścionki z kamieniami szlachetnymi, m.in. bursztynem, ametystem, rubinem czy szmaragdem. Do stylu boho pasują też obrączki o nietypowych kształtach i z etnicznymi grawerami. Odważniejsi mogą założyć naszyjnik na głowę, który doda outfitowi wyrazistości i charakteru. Może być on zarówno w formie diademu, jak i opaski ozdobionej m.in. koralikami czy kamieniami. Jeśli nie masz na tyle odwagi, żeby zakładać naszyjnik na głowę, wybierz kolczyki z zawieszkami. To równie wyrazista biżuteria, jednak pasująca do większej ilości etnicznych stylizacji. Między innymi tutaj znajdziesz ciekawe kolczyki z zawieszkami np. z masy perłowej: https://lilou.pl/pl/sklep/bizuteria/kolczyki/kolczyki-z-zawieszkami.html. Koraliki, muszelki i bransoletki na nadgarstek Z etnicznymi stylizacjami doskonale zgrywają się dodatki w postaci koralików i muszelek. Wykończona nimi może być dowolna biżuteria – naszyjniki, kolczyki, bransoletki, pierścionki czy broszki. Naturalne elementy w postaci muszelek i koralików nawiązują do bliskości z naturą, a więc świetnie wpisują się w etniczny klimat. Styl boho kojarzy się również z bransoletkami – zwłaszcza z wieloma bransoletkami noszonymi naraz na jednym nadgarstku. Świetnie prezentują się cienkie bransoletki wykonane ze skóry, drewna lub innych materiałów. Fantastycznie wyglądają także złote bransoletki, które delikatnie mienią się w słońcu. Wiele ciekawych modeli złotych bransoletek znajdziesz między innymi tutaj: https://lilou.pl/pl/sklep/bizuteria/bransoletki/bransoletki-zlote-585.html. « powrót do artykułu -
Jakie korzyści niesie ze sobą stosowanie leczniczej marihuany?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Od momentu legalizacji marihuany do celów medycznych w Polsce, w 2017 roku, coraz więcej osób korzysta z tej formy terapii. Od początku 2019 r. do 13 czerwca 2023 r. w naszym kraju sprzedano łącznie ponad dwie tony konopi leczniczych. Wiele wskazuje na to, że wraz ze wzrostem zainteresowania medyczną marihuaną z roku na rok ilość ta będzie rosnąć. Skąd bierze się popularność leczniczych konopi? Jakich korzyści można spodziewać się stosując medyczną marihuanę? Działanie przeciwdrgawkowe konopi i jego znaczenie w legalizacji leczenia na świecie Historia leczenia różnych rodzajów padaczek preparatami z medycznych konopi zaczęła się w medycynie w latach 70-tych XX wieku, dzięki profesorowi Raphaelowi Mechoulamie, który otrzymał haszysz od izraelskiej policji, uzyskany z niego kannabidiol przekazał do Brazylii i tam, w podwójnie ślepym badaniu klinicznym stwierdzono, że połowa badanych otrzymujących kannabidiol - nie ma w ogóle napadów padaczkowych. Pionierem i bohaterem historii, która w 2001 r. doprowadziła do legalizacji medycznej marihuany w Kanadzie, był chory na lekooporną padaczkę Terry Parker. Terry poddał się nawet lobotomii, zabieg nie powstrzymał jednak napadów. Kanadyjczyk nie doznawał ataków jedynie wówczas, gdy używał konopi w celach medycznych. Pierwszy raz za posiadanie i uprawę roślin aresztowano go w 1976 r. Policja dokonywała zatrzymania jedynego leku, który pozwalał mężczyźnie żyć bez ok. 5 napadów padaczki dziennie. Terry Parker nie poddał się i przez wiele lat walczył o prawo do normalnego życia oraz zażywania leku z konopi. W końcu jego sprawa trafiła do sędziego Patricka Shepparda, który orzekł, że przepisy kanadyjskiej ustawy narkotykowej i o substancjach kontrolowanych są niezgodne z konstytucją w przypadkach, gdy marihuana jest używana do celów uzasadnionych medycznie. Dodatkowo nakazał zwrócić Policji 71 roślin konopi zatrzymanych Kanadyjczykowi (więcej o historii Terry,ego Parkera i jego sądowych bataliach przeczytacie tutaj: http://www.cfdp.ca/dec1097.htm). Orzeczenie uprawomocniło się i doprowadziło do zmian w prawie, dzięki którym Kanadyjczycy mogą używać medycznych konopi od 2001 r. USA legalizację leczenia nawet małych dzieci medycznymi konopiami w 33 stanach zawdzięcza nieżyjącej już Charlotte Figi. Dziewczynka cierpiała na nieuleczalny zespół Draveta. Dochodziło u niej do ponad 300 ataków padaczki tygodniowo, które trwały nawet do 30 minut. Lekarze Margaret Gedde i Alan Shackelford wydali opinię dotyczącą stanu zdrowia Charlotte, dzięki której możliwe było wyrobienie dziecku karty pacjenta medycznej marihuany. Producenci medycznych odmian konopi, Bracia Stanley, wyhodowali unikalny szczep rośliny, bogaty w CBD oraz o śladowej ilości THC. Po wdrożeniu kuracji szczepem konopi nazwanym przez rodzinę Stanley na cześć dziewczynki: „Charlotte’s Web”, napady epilepsji u dziecka spadły z ponad 300 tygodniowo do nawet jednego ataku miesięcznie. W Polsce pierwszą datą, w której zaczęła się długa i trudna droga do legalizacji leczenia konopiami był 17 marca 2015 r., kiedy to orzekający w sprawie skazanego za posiadanie pacjenta medycznych konopi Trybunał Konstytucyjny postanowił przedstawić Sejmowi Rzeczypospolitej Polskiej uwagi dotyczące celowości podjęcia działań ustawodawczych, zmierzających do uregulowania kwestii medycznego wykorzystania marihuany (sygn. akt S 3/15). Trybunał Konstytucyjny uzasadniając potrzebę zmiany obowiązujących wówczas, bardzo restrykcyjnych przepisów, uzasadniał wskazaniami medycznymi u pacjentów onkologicznych w trakcie chemioterapii. Prawdopodobnie jednak, gdyby nie historia Maxa Gudańca, cierpiącego na Zespół Westa, czyli rzadki rodzaj encefalopatii padaczkowej i determinacja jego mamy Doroty Gudaniec – polscy posłowie deliberowaliby nad legalizacją leczenia do dnia dzisiejszego (o Maxie i jego niezwykle dzielnej mamie przeczytacie tutaj: https://maxhemp.pl/max-gudaniec-historia/). Dzięki medycznym konopiom Max Gudaniec zakończył koszmar życia w następujących bezpośrednio po sobie i zagrażających jego życiu nieustannych atakach epilepsji. Dorota Gudaniec wraz z innymi rodzicami chorych dzieci wywalczyła to, co nie udało się prawnikom: nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Nowelizację ustawy, dzięki której pacjenci uzyskali prawo legalnego leczenia się preparatami z medycznych konopi poparło aż 440 z 443 posłów, dwóch posłów było przeciw: Zbigniew Ziobro i Beata Kempa, a jeden poseł wstrzymał się od głosowania. Nowe prawo weszło w życie 1 listopada 2017 r. Efekt przeciwdrgawkowy to jedna z zalet medycznych konopi, o której w naszym kraju mówi się najwięcej. Wszystko to jest zasługą neurologa-pediatry z warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka - dr Marka Bachańskiego, który jako pierwszy w Polsce wykorzystał leczniczą moc marihuany u pacjentów pediatrycznych, cierpiących na padaczkę lekooporną. Dzięki terapii konopnej udało się znacząco zmniejszyć ilość ataków epilepsji - w niektórych przypadkach efekty pozwoliły na redukcję napadów aż o 90 procent. To dr Bachański leczył Maxa Gudańca i uratował chłopcu życie. Coraz więcej mówi się więc o wykorzystaniu marihuany w leczeniu dzieci z zespołem Draveta (ciężkiej odmiany padaczki) oraz w wielu innych schorzeniach neurologicznych, takich jak choroba Parkinsona, demencja, zespół Touretta, stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne czy choroba Alzheimera. Medyczna marihuana obniża spastyczność mięśni oraz zmniejsza dolegliwości bólowe, znacząco poprawiając komfort życia wielu pacjentów neurologicznych. Działanie przeciwlękowe w terapii PTSD i innych zaburzeń psychicznych Medyczna marihuana jest bardzo popularnym środkiem terapeutycznym wśród amerykańskich weteranów, borykających się z zespołem stresu pourazowego. Leczenie odnosi bardzo pozytywne skutki, dzięki zmniejszeniu lęków, niepokoju i drażliwości, ograniczeniu flashbaków czy poprawie jakości snu. To sprawia, że medyczna marihuana staje się atrakcyjną alternatywą dla konwencjonalnych terapii. Konopie coraz częściej stosuje się również w innych dolegliwościach natury psychicznej. Sprawdzają się w leczeniu zaburzeń depresyjnych, zaburzeń lękowych, a także w terapii ADHD, zaburzeń snu a nawet zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Dobrze dopasowany lek konopny ma działanie relaksacyjne i uspokajające, a także przeciwlękowe. Działanie przeciwbólowe Jedną z najistotniejszych właściwości leczniczej marihuany jest jej działanie przeciwbólowe. Terapia konopna u wielu pacjentów pozwala na znaczące ograniczenie, a czasem nawet rezygnację z konwencjonalnych leków przeciwbólowych. Stosowanie medycznych konopi rzyczynia się do zmniejszenia ilości przyjmowanych opioidów, które często pociągają za sobą ciężkie skutki uboczne. Z leczenia przeciwbólowego przy użyciu medycznej marihuany korzystają zarówno pacjenci zmagający się z bólem neuropatycznym, jak i osoby cierpiące na migreny, bóle miesiączkowe czy reumatoidalne zapalenie stawów. Zapobieganie nudnościom i wymiotom u pacjentów onkologicznych Marihuana lecznicza coraz częściej stosowana jest również u pacjentów z nowotworami, którzy zmagają się z negatywnymi skutkami terapii onkologicznych, jak chemio czy radioterapia. Efekty uboczne leczenia często powodują brak apetytu, nudności i wymioty. Wszystkie te objawy można zniwelować korzystając z konopi medycznych. Dodatkowo, pozwalają one zmniejszyć dolegliwości bólowe, które często są prawdziwą zmorą pacjentów onkologicznych. Przeciwdziałanie rozwojowi jaskry Glaukoma, znana popularnie pod nazwą jaskra, to grupa chorób wywołanych nadmiernym ciśnieniem w gałce ocznej, które prowadzą do postępujących uszkodzeń nerwu wzrokowego. Pacjenci zmagający się z jaskrą narzekają na postępujące obniżenie ostrości widzenia, które finalnie może zakończyć się nieodwracalną utratą wzroku. Stosując leczniczą marihuanę można wpłynąć na obniżenie ciśnienia wewnątrzgałkowego, tym samym redukując bezpośrednią przyczynę rozwoju jaskry. Regularnie przyjmując leki oparte na kanabinoidach można zatrzymać postęp choroby i powstrzymać proces pogarszania się wzroku. Właściwości przeciwzapalne Oprócz popularnego działania przeciwbólowego, medyczna marihuana ma również właściwości przeciwzapalne. Dzięki temu doskonale sprawdza się w terapii wielu problemów natury gastrycznej, w tym nieswoistego zapalenia jelit (znanego jako IBD), chorób zapalnych żołądka, zapalenia trzustki, choroby Leśniowskiego-Crohna, łuszczycy, atopowego zapalenia skóry, przewlekłej obturacyjnej choroby płuc, osteoporozy czy chorób reumatoidalnych. Bibliografia: http://www.cfdp.ca/dec1097.html https://maxhemp.pl/max-gudaniec-historia/ https://zielonakaretka.pl/wlasciwosci-i-dzialanie-marihuany-medycznej-w-praktyce/ https://kcpu.gov.pl/wp-content/uploads/2023/03/Konopie-i-medyczne-zastosowanie-kannabinoidow-praktyczne-rekomendacje-Ewdomed.pdf « powrót do artykułu -
Niezwykłe i nieznane. Zwierzęcy rekordziści
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
O niesporczakach, albatrosach, gepardach i innych rekordzistach świata zwierząt słyszeliśmy niejednokrotnie. Jednak świat pełen jest niezwykłych stworzeń, o których mało kto słyszał. Dlatego nasze zestawienie niezwykłych osiągnięć przygotowaliśmy nieco inaczej. Uwzględniliśmy w nim te mniej znane, może nie tak spektakularne, ale na pewno warte poznania zwierzęta. Złote włosy i łuski Jednym z takich niezwykłych, a przy tym niemal zupełnie nieznanych zwierząt jest Chrysomallon squamiferum. Już jego wygląd wskazuje, że nie mamy do czynienia ze ślimakiem jak każdy inny. Jego nazwa gatunkowa, przełożona na polski, brzmi "Złotowłosy noszący łuski". Niezwykły, przepiękny mięczak został po raz pierwszy zauważony w 2001 roku na głębokości ponad 2000 metrów w pobliżu studni hydrotermalnych. Nieformalnie nazywano go „łuskostopym”. I nic dziwnego, bo setki czarnych metalicznych sklerytów pokrywają stopę tego ślimaka. Miękki rdzeń rdzeń sklerytów pokryty jest konchioliną, biopolimerem stanowiącym warstwę ochronną mięczaków. Konchiolina była z kolei pokryta siarczkami żelaza: pirytem i greigitem. Nadawały one zwierzęciu wspaniały złoty kolor. Więc dwa lata po odkryciu pojawiła się propozycja nazwy gatunkowej: Chrysomallon squamiferum. Niedługo potem na jaw wyszła kolejna tajemnica ślimaka. Naukowcy zauważyli, że jego muszla również pokryta jest siarczkami żelaza, co czyni go jedynym znanym zwierzęciem, które wbudowało żelazo w swój szkielet. Minęły kolejne lata, zanim w 2015 roku Chong Chen – wówczas pracujący na University of Oxford – i jego zespół opisali gatunek zgodnie z wszelkimi wymogami, co umożliwiło jego sklasyfikowanie i nadanie mu nazwy. „Złotowłosy” stał się pierwszym przedstawicielem nowego rodzaju, Chrysomallon, do którego należy jako jedyny gatunek. W międzyczasie zaś okazało się, że „Złotowłosy” wcale nie musi być złoty. Przy jednym z kominów hydrotermalnych odkryto białą odmianę, której brak warstwy siarczku żelaza. Chrysomallon występuje wyłącznie przy kominach hydrotermalnych Oceanu Indyjskiego, na głębokościach 2400–2900 metrów. Ten zagrożony gatunek jest niezwykły nawet jak na standardy spokrewnionych z nim ślimaków żyjących na dużych głębokościach. Jego przełyk zamieszkują gammaproteobakterie prawdopodobnie zapewniające mu składniki odżywcze. Chrysomallon squamiferum może też pochwalić się wyjątkowo dużym sercem. Stanowi ono aż 4% objętości ciała. W stosunku do wielkości organizmu jest ono więc 3-krotnie większe niż serce człowieka. Przed pająkami nie ma ucieczki Wiosna i lato to ulubione pory roku niezliczonej rzeszy ludzi. A byłyby jeszcze bardziej ulubione, gdyby nie różne niewielkie żyjątka. I tym razem nie chodzi nam o wroga numer 1, czyli komara. Mowa o pająkach. Dla wielu ludzi są to najbardziej przerażające ze zwierząt zamieszkujących Ziemię. A w ciepłych miesiącach jest ich zdecydowanie zbyt dużo. Dlatego też ci, którzy boją się pająków, często z ulgą witają nadejście zimy. Jednak chłody od pająków nie chronią. Najzimniejszym miejscem zamieszkałym przez pająki jest bowiem wieś Ojmiakon w Jakucji. Najniższa zanotowana tam temperatura wyniosła -71,2 stopnia Celsjusza. A mimo to we wsi i jej okolicach zarejestrowano... 55 gatunków, należących do 11 rodzin. Głównie są to przedstawiciele rodzin Gnaphosidae, Lycosidae i Linyphiidae. Przed pająkami nie chronią też upały. Mieszkają one również w Dolinie Śmierci w Kalifornii, gdzie zanotowano najwyższą temperaturę na powierzchni Ziemi (56,7 stopnia Celsjusza). Niektóre z gatunków wydają się celowo wybierać szczególnie gorące miejsca, gdzie znajduje się dużo soli. Pająki znaleziono też na Mount Everest na wysokości 6700 metrów, na Grenlandii i Svalbardzie. Jedyny miejscem, w których mogą schronić się osoby cierpiące na arachnofobię jest Antarktyka. Znajdowano tam co prawda pająki, ale były to martwe osobniki zawleczone przez ludzi. Pająków nie ma też w morzach i oceanach. Nie wyewoluowały zdolności do ciągłego przebywania w słonej wodzie. Istnieją co prawda zwierzęta nazywane potocznie „pająkami morskimi”, ale w rzeczywistości nie są to pająki, a daleko z nimi spokrewnione kikutnice. Są jednak pająki, żyjące w wodzie słodkiej. To gatunek Argyroneta aquatica. Potrafi oddychać pod wodą, zatem w niej poluje, pożywia się, linieje, składa jaja i kopuluje. Wzór dla nanosatelitów Alvinella pompejana to kolejny niezwykły mieszkaniec morskich głębin. Żyje przy kominach hydrotermalnych i trzeba mu przyznać, że lubi ciepełko. To najbardziej odporny na wysokie temperatury organizm na Ziemi. Tak, wiemy o niesporczakach. Jednak ich zdolność do przetrwania skrajnie wysokich temperatur związana jest z wejściem w stan anabiozy. Tymczasem kilkunastocentymetrowa Alvinella pompejana buduje rurkowate norki, w których mieszka, u wylotów kominów hydrotermalnych na Pacyfiku i prowadzi tam normalne życie. W miejscu, w którym takie mieszkanie jest przyczepione do podłoża, temperatury dochodzą do 105 stopni Celsjusza, a w samej rurce nie jest dużo chłodniej. Temperatury zmierzone u wylotu rurki wynoszą od 20 do 45 stopni Celsjusza. Znacznie trudniej jest zmierzyć je wewnątrz, gdyż zwierzęta żyją na głębokości 2500 metrów. Dotychczasowe pomiary pokazały, że temperatura w rurce nie spada poniżej 60 stopni Celsjusza, z wielokrotnymi wzrostami do 80 stopni. Zwierzę aktywnie chłodzi wnętrze swojego mieszkania, zanurzając się i wynurzając z rurki. Miesza w ten sposób wodę z zewnątrz, z tą podgrzewaną w rurce przez podłoże. Zaobserwowano też, że A. pompejana jest w stanie przez krótki czas przebywać w wodzie o temperaturze do 105 stopni Celsjusza. Okazuje się, że w życiu w temperaturach sięgających 80 stopni pomagają zwierzęciu... bakterie. Alvinella pompejana pokryta jest włochatymi naroślami. Przyczepione są do nich bakterie, które mogą tworzyć grubą warstwę, chroniącą zwierzę przed ekstremalnymi temperaturami. Bez bakterii zwierzę ginie, gdy temperatura otoczenia przekroczy 55 stopni Celsjusza. A co ma głębinowy wieloszczet wspólnego z nanosatelitami? Przed kilkoma miesiącami naukowcy ze Szwecji zaproponowali rozwiązanie problemu przegrzewania się nanosatelitów inspirowane badaniami nad A. pompejana. Mrówka-pędziwiatr Cataglyphis bombycina biegają wyjątkowo szybko. Bo muszą. Te żyjące na Saharze mrówki wychodzą na powierzchnię na bardzo krótko, gdy ich główni wrogowie, jaszczurki, szukają schronienia w cieniu. A jaszczurki przecież lubią słońce. Jeśli się chowają, to naprawdę musi być gorąco. Z okazji korzystają Cataglyphis bombycina. I pędzą do ciał zwierząt, zabitych przez upał. Te maleństwa poruszają się z prędkością 3,1 km/h, czyli 855 milimetrów na sekundę. W ciągu tej sekundy przebywają odległość 108 razy większą, niż długość ich ciała. Teraz porównajmy ich osiągnięcia z prędkością człowieka. H. sapiens o wzroście 170 cm musiałby w ciągu sekundy przebyć 183,6 metra, by dorównać mrówce. Oznacza to prędkość 661 km/h. Znacie kogoś, kto tak szybko jechał samochodem? A mrówka biega tak szybko, że dorówna kroku człowiekowi idącemu średnim tempem. O tej porze dnia, gdy mrówki wychodzą na powierzchnię, temperatura piasku może sięgać 70 stopni Celsjusza. Tymczasem zwierzę musi utrzymać temperaturę własnego ciała poniżej zabójczej dla niego granicy 53,6 stopnia. Przetrwanie zapewniają zwierzęciu nie tylko sprawne odnóża, ale też srebrne włoski. Pędząca mrówka wygląda jak poruszająca się kropla rtęci. Pokrywające zwierzę włoski mają niezwykłe właściwości, które mogą zainspirować stworzenie nowatorskich osłon termicznych. Odbijają światło w zakresie widzialnym oraz bliskiej podczerwieni, ułatwiając jednocześnie oddawania ciepła przez mrówkę w średniej podczerwieni. 10 000 kroków? Nigdy w życiu! W zalanych jaskiniach wschodniej Hercegowiny żyją odmieńce jaskiniowe. Mogą dożywać 100 lat, są niezwykle odporne na brak żywności, której zresztą w jaskiniach nie jest zbyt wiele. Mogą nie jeść przez wiele lat, a gdy już się biorą za posiłek, to są nim niewielkie kręgowce, ślimaki i czasem owady. Odmieńce to główne drapieżniki wodnych systemów jaskiniowych. Średnia długość ciała odmieńca wynosi około 24 centymetrów, chociaż są i takie, które dorastają do 40 centymetrów. Odmieńce są ślepe, ale wrażliwe na światło. Uciekają od niego. Ich larwy mają normalne oczy, jednak szybko przestają się one rozwijać i rozpoczyna się ich atrofia. To, co z nich pozostaje leży głęboko pod skórą właściwą i rzadko jest widoczne z zewnątrz. Żyją w kompletnej ciemności pod wodą. Nie mają naturalnych wrogów. I nie są zbyt ruchliwe. Gdy naukowcy z Budapesztu oznakowali grupę tych zwierząt i śledzili ruchy każdego z osobników dowiedzieli się, że przez ponad 10 lat każdy z odmieńców przemieszcza się średnio o 10 metrów. Wydaje się, że jedną z niewielu rzeczy, zdolnych do zmuszenia odmieńca do ruchu jest poszukiwanie partnera. Salamandry kopulują jednak średnio raz na 12,5 roku. Jednak nawet wśród nich zdarzają się rekordziści bezruchu. Jedna z obserwowanych salamander pozostawała w tym samym miejscu przez 2569 dni. To ponad 7 lat bezruchu! « powrót do artykułu -
Banki nasienia ryb mają na celu ochronę puli genowej, zabezpieczenie hodowli i wsparcie procesu reprodukcji ryb w razie wystąpienia katastrofy ekologicznej. Ich tworzeniem zajmują się naukowcy z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie. Ubiegłoroczna katastrofa ekologiczna na Odrze uświadomiła, jak ważne jest posiadanie zaplecza, by w takich sytuacjach móc sprawnie i skutecznie rozpocząć proces reprodukcji rodzimych populacji ryb, mówi doktor Sylwia Judycka z Zakładu Biologii Gamet i Zarodka IRZiBŻ PAN. Banki nasienia pomagają chronić zagrożone gatunki i populacje oraz zapewnić bezpieczeństwo hodowli. W sytuacji gdy na przykład samce i samice w hodowli nie dojrzewają w tym samym czasie lub gdy trzeba odbudować hodowlę po jej zaatakowaniu przez choroby, banki takie służą nieocenioną pomocą. Odbudowa metodami całkowicie naturalnymi trwałaby bowiem lata. Wykorzystanie zamrożonego nasienia może ten proces znacznie przyspieszyć. Przechowywane w banku nasienie poddawane jest procesowi kriokonserwacji w temperaturze -196 stopni Celsjusza. Napełniamy nasieniem cienkie, kilkunastocentymetrowe słomki, które na specjalnych ramkach są mrożone w oparach ciekłego azotu, a następnie są przenoszone do kontenerów z ciekłym azotem. Każda słomka z próbą zamrożonego nasienia jest dokładnie opisana, co umożliwia właściwą identyfikację zamrożonych prób nasienia oraz posiada określoną liczbę plemników w jednym mililitrze, mówi doktor Judycka. Szacuje się, że przechowywane w ten sposób nasienie może zachować żywotność przez tysiące lat. Dotychczas badano nasienie rozmrożone po kilku latach i było ono wysokiej jakości. « powrót do artykułu
-
W szczelinie jaskini w Rezerwacie 'En Gedi archeolodzy z Izraelskiej Służby Starożytności i Ariel University zauważyli skrytkę, a w niej 4 świetnie zachowane rzymskie miecze sprzed 1900 lat. Znaleziono też pilum, rzymski oszczep. Archeolodzy przypuszczają, że broń ukryli żydowscy rebelianci, którzy zdobyli ją na rzymskich legionistach. Znalezienie jednego miecza to rzadkość, ale cztery naraz? Marzenie! Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, cieszą się odkrywcy. Miecze wciąż znajdowały się w pochwach ze skóry i drewna. Broń odkryto w niewielkiej trudno dostępnej jaskini. Przed pięćdziesięciu laty na jednym ze znajdujących się tam stalaktytów odkryto zapisaną tuszem częściową inskrypcję spisaną hebrajskim pismem charakterystycznym dla okresu Pierwszej Świątyni (966–587 p.n.e.). Niedawno do jaskini wrócili archeolog doktor Asaf Gayer z Ariel University, geolog Boaz Langford z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie oraz Shai Halevi, fotograf z Izraelskiej Służby Starożytności. Chcieli sfotografować inskrypcję w różnych długościach fali, by odczytać niewidoczną obecnie jej część. I właśnie wtedy doktor Gayer, który znajdował się w górnych częściach jaskini, zauważył świetnie zachowane pilum w jednej ze szczelin. Obok znajdowały się kawałki drewna. Do jaskini przybyli specjaliści pracujący przy projekcie Judean Desert Cave Survey, którzy razem z Gayerem i Langfordem przeprowadzili szczegółowe przeszukania każdej szczeliny w jaskini. Właśnie wtedy w jednej z niemal niedostępnych szczelin znaleziono cztery świetnie zachowane rzymskie miecze w pochwach, a odkryte wcześniej kawałki drewna okazały się fragmentami pochew. Rękojeści mieczy są starannie wykonane z metalu lub drewna. Długość ostrzy trzech z nich wynosi 60–65 cm, dzięki czemu zidentyfikowano je jako spatha, długie miecze używane przez kawalerię. Czwarty miecz, z pierścieniowatym zwieńczeniem rękojeści, miał długość ok. 45 centymetrów. Wstępne badania potwierdziły, że broń taka była standardowym wyposażeniem wojsk rzymskich stacjonujących w Judei. Fakt, że miecze i pilum ukryto w szczelinach oddalonej jaskini wskazuje, że była to broń zdobyta na Rzymianach lub zebrana z pola bitwy przez żydowskich rebeliantów, którzy mieli zamiar jej użyć. Nie chcieli zostać przyłapani z bronią przez władze, mówi doktor Eitan Klein z Judean Desert Cave Survey. Dopiero rozpoczynamy badania w jaskini. Chcemy dowiedzieć się, kto był właścicielem broni, gdzie, kiedy i kto ją wyprodukował. Spróbujemy też określić, z jakim wydarzeniem historycznym związane jest ukrycie mieczy i czy doszło do niego podczas powstania Szymona Bar-Kochby z lat 132–135, dodaje. Przypuszczenie o związku broni z tym właśnie powstaniem wysunięto, gdyż u wejścia do jaskini znaleziono monetę z brązu wybitą przez Bar-Kochbę. W jaskini trwają intensywne prace. Archeolodzy znaleźli już artefakty datowane na epokę miedzi (ok. 6000 lat temu) i okres rzymski (ok. 2000 lat temu). « powrót do artykułu
-
Średniowiecze, którego symboliczny koniec często wyznaczamy arbitralnie na rok 1492, to chyba najbardziej obecna w umysłach współczesnych ludzi epoka historyczna. Jednak nie dlatego, że tak wiele osób się nią interesuje. Wręcz przeciwnie. Dlatego, że tak wiele osób ją odrzuca. Średniowiecze stanowić ma kontrast wobec czasów nam współczesnych. Jest symbolem ciemnoty, zacofania, zabobonu, głupoty, bezmyślności, okrucieństwa, nędzy, klerykalizmu oraz wszechogarniającego terroru Kościoła. Stosunek do średniowiecza, potrzeba jego potępienia – chociażby w formie stwierdzenia, że niepożądane zjawiska społeczne czy niepodobające się nam poglądy są „jak ze średniowiecza” – stał się testem nowoczesności, tolerancji i otwartości. Jednym ze współczesnych symboli średniowiecza jest „płaska Ziemia”, popularne przekonanie, jakoby ludzie wówczas uważali, że nasza planeta jest płaska. Cóż bowiem innego mogli myśleć żyjący w zabobonie głupcy, poddani terrorowi kleru, który pilnował, by całe ich życie kręciło się wokół Biblii, a żadna niezależna, niezgodna z Pismem myśl się nie upowszechniła? Przekonanie o tym, że w średniowieczu wierzono w płaską Ziemię wiele mówi jednak nie o średniowieczu, a o czasach współczesnych. Ten rozpowszechniony obecnie pogląd jest bowiem mitem stworzonym przed około 200 laty i od tej pory podtrzymywanym. Jaki kształt ma Ziemia? Model kulistej Ziemi stworzyli pitagorejczycy w VI lub V wieku p.n.e.. Po V wieku p.n.e. żaden grecki autor posiadający jakąkolwiek reputację (z wyjątkiem atomistów, Leukipposa i Demokryta, którzy mieli w pewnym stopniu reakcyjne poglądy na astronomię), nie uważał kształtu Ziemi za inny niż kulisty, stwierdza D.R. Dicks w „Early Greek Astronomy to Aristotle”. Ziemia jako kula jest obecna w pracach każdego znaczącego filozofa zajmującego się geografią. Od Arystotelesa, przez Eratostenesa, po Klaudiusza Ptolemeusza. Wiedzę tę po Grekach odziedziczyli Rzymianie. Ideę kulistości Ziemi propagował i Pliniusz Młodszy, i Pomponiusz Mela. Zachodnioeuropejskie średniowiecze wiedzy tej nie utraciło. Jednak dla chrześcijańskich teologów kwestia kształtu Ziemi nie była sprawą centralną. Już Bazyli z Cezarei (330–379), jeden z Ojców Kościoła, twórca wschodniego monastycyzmu i jedna z najważniejszych postaci ówczesnej teologii, wyjaśniał, że Ziemia znajduje się w centrum wszechświata i masa kosmosu naciska na nią ze wszystkich stron. Z tego wynika, mówi Bazyli, że Ziemia jest prawdopodobnie kulą i przypomina, że filozofowie określili nawet obwód Ziemi. Dodaje jednak, że jeśli czytający i słuchający go mnisi nie rozumieją tej koncepcji, to wcale jej rozumieć nie muszą, powinni się modlić i dziękować Bogu za stworzenie Ziemi, niezależnie od jej kształtu. Bazyli wspomina o filozofach, a nie o Biblii, gdyż… Biblia nie wspomina o kształcie Ziemi. Dla Ojców Kościoła i późniejszych teologów Biblia była najwyższym autorytetem, ważniejszym od pism świeckich filozofów. Jednak nie była postrzegana przez nich jako źródło wiedzy naukowej. Tam, gdzie opisy biblijne wydawały się sprzeczne z doświadczeniem empirycznym, uznawano je za alegorię. Święty Augustyn (354–430) przypominał, że w Biblii nie istnieje żaden jasny opis fizycznego kształtu Ziemi czy kosmosu. Dlatego też ostrzegał chrześcijan, by nie wyrywali z kontekstu słów Pisma Świętego i nie używali ich do walki z poglądami pogańskich filozofów. W ten sposób bowiem ośmieszą i siebie, i Biblię, i chrześcijaństwo. Skoro Biblia, argumentuje Augustyn, nic nie mówi o kształcie Ziemi, to nie jest to konieczne do zbawienia. Dyskusja na ten temat jest zatem jałowa. Jest to bowiem nie kwestia teologiczna, a należąca do nauk przyrodniczych. A jako, że Pismo nie odpowiada na to pytanie, powinniśmy być otwarci na dowody przedstawiane przez filozofów. Augustyn i inni Ojcowie Kościoła zwracali szczególną uwagę na Psalm 104 (PS 104:2-3): Rozpostarłeś niebo jak namiot, wzniosłeś swe komnaty nad wodami. Za rydwan masz obłoki, przechadzasz się po skrzydłach wiatru. Zauważali, że ci, którzy dosłownie biorą te słowa twierdząc, że kształt nieba przypomina namiot, muszą też uznać, że Bóg mieszka w fizycznie istniejącym pałacu na wodzie i jeździ rydwanem, co jest oczywistym absurdem. Dlatego też Augustyn podkreśla, że w wielu miejscach, np. Księgach Hioba (36:29) czy Izajasza (40:22), „namiot” ma znaczenie przenośne. O kulistej Ziemi mówi też Doktor i Ojciec Kościoła, św. Ambroży (340-397), który nawrócił i ochrzcił św. Augustyna. W jego „Hexaemeronie” z 389 roku, inspirowanym zresztą dziełem św. Bazylego o tym samym tytule, znajdziemy informację, że Ziemia jest kulą zawieszoną w pustce. W VI i VII wieku poglądy o kulistości Ziemi głosili najbardziej poczytni encyklopedyści, św. Beda Czcigodny i św. Izydor z Sewilli. Beda (673–735), ojciec angielskiej historii i wielki uczony wczesnego średniowiecza, zajmował się naukami przyrodniczymi. W traktacie o chronologii „De temporum ratione” pisze, że przyczyną nierównej długości dni jest kulisty kształt Ziemi […] jest faktem, że Ziemia znajduje się w centrum wszechświata nie tylko pod względem szerokości, jak gdyby była okrągła niczym tarcza, ale również we wszystkich kierunkach, jak piłka do gry, bez względu na to, jak jest odwrócona. Uczony wyraźnie więc zaznacza, że Ziemia nie jest okrągła i płaska, ale kulista. Święty Izydor (560–636) jest mniej dokładny, przez co próbowano mu przypiąć łatkę „płaskoziemcy”. Izydor, arcybiskup Sewilli, uznany w XVIII wieku za Doktora Kościoła – a tytułem takim uhonorowano dotychczas około 40 osób – jest autorem najbardziej popularnej wczesnośredniowiecznej encyklopedii. Niektórzy współcześni historycy uważają go za najbardziej uczonego człowieka swoich czasów. Pewne ustępy jego „Etymologii” – jednej z pierwszych encyklopedii w dziejach – na przykład ten, w którym mówi, że każdy doświadcza rozmiarów i ciepła Słońca w ten sam sposób, są różnie rozumiane. Niektórzy interpretują to jako stwierdzenie, że wszyscy mieszkańcy Ziemi widzą wschód Słońca w tym samym momencie, zatem Ziemia jest płaska. Inni uważają jednak, że ustęp ten mówi, iż kształt Słońca się nie zmienia podczas jego podróży wokół Ziemi. Izydor stwierdzał też, że Ziemia jest okrągła jak koło. Z drugiej jednak strony, w „O istocie rzeczy”, podawał obwód Ziemi i twierdził, że wszechświat jest kulisty. Izydor mógł być niekonsekwentny czy nieuważny, co nie jest niczym dziwnym zważywszy, że swoją 20-tomową encyklopedię pisał przez ponad 20 lat, a była ona jednym z dzieł, jakie stworzył. Jednak trzeba zwrócić uwagę, że – niezależnie od interpretacji niektórych ustępów – cała praca naukowa Izydora jest konsekwentna i logiczna tylko wówczas, jeśli uznawał on kulistość Ziemi. Dzieła Izydora, Bedy, Augustyna i Ambrożego były powszechnie wykorzystywane w szkołach klasztornych i katedralnych, które stanowiły podstawę ówczesnego szkolnictwa. Osoby, które tam się uczyły miały okazję zapoznać się z poglądami na kształt Ziemi. Powszechny pogląd o kulistości Ziemi znalazł swoje odzwierciedlenie w królewskich regaliach. Chrześcijańscy władcy używali globus cruciger, reprezentującego Ziemię królewskiego jabłka zwieńczonego krzyżem. Symbolizowało ono władzę Chrystusa nad Ziemią. Kulistą ziemią. Globus cruciger znajdziemy też w herbach papieskich, gdzie jest nim przyozdobiona tiara. I większość zachowanych papieskich tiar (najstarsza pochodzi z XVI wieku) jest zwieńczona globus cruciger. Jan z Damaszku (675–749) powtarza za Augustem i innymi ojcami Kościoła, że kształt Ziemi i sfery niebieskiej nie mają znaczenia dla bycia chrześcijaninem. Wiedza geograficzna jest bezużyteczną marnością, skoro jednak filozofowie wykazali, że Ziemia jest globem, niech tak będzie. Mniej konkretny i konsekwentny był Raban Maur (776–856), benedyktyński mnich, teolog i encyklopedysta. Podjął on nieudaną próbę pogodzenia na gruncie matematyki biblijnych ustępów mówiących o „czterech krańcach Ziemi” z jej okrągłym lub kulistym kształtem. Maur, opisując kształt Ziemi, czasem używa słowa „koło”, co może sugerować kształt dysku, a innym razem jasno daje do zrozumienia, że jest to kula. Pogląd o kulistości Ziemi znajdziemy też w pracach filozofa, teologa i tłumacza Jana Szkota Eriugeny (810–877) jak i u wykształconego w szkołach katedralnych kronikarza i geografa Adama z Bremy (ok. 1050– po 1081). Jest on autorem niezwykle ważnego dzieła historyczno-geograficznego Gesta Hammaburgensis Ecclesiae pontificum, w którym – to warta zapamiętania ciekawostka – znalazła się najstarsza znana nam wzmianka o Winlandii, czyli części Ameryki Północnej, do której dotarł Leif Eriksson. Kulistość Ziemi nie jest czymś ani zaskakującym, ani podlegającym dyskusji dla późniejszych autorów. Johannes de Sacrobosco (1195–1256) w traktacie „O sferach” pisze, że Ziemia jest kulą i opisuje jej miejsce we wszechświecie. Jego dzieło przez kolejne wieki była podręcznikiem akademickim. Filozofowie scholastyczni, w tym największy z nich, św. Tomasz z Akwinu (1225–1274), potwierdzają kulistość Ziemi. Dla Akwinaty oczywistym było, że jego czytelnicy uważają Ziemię za kulę. Była to bowiem wiedza przekazywana na średniowiecznych uniwersytetach. W średniowieczu nie istniał więc problem „płaskiej Ziemi”. Ówczesna nauka wiedziała, że planeta jest kulista. Jednak poglądu tego nie wyrażali wszyscy autorzy. Dysydenci Laktancjusz (ok. 240–ok. 320) był pogańskim retorem, który około 300 roku nawrócił się na chrześcijaństwo. Zaczął wytrwale bronić swojej nowej wiary. Jego najważniejszym dziełem jest Institutiones Divinae, które było z jednej strony próbą wykazania błędów pogańskich wierzeń, z drugiej zaś – miało być pierwszym spisanym po łacinie systematycznym podsumowaniem teologii chrześcijańskiej. Autor jednak nie sprostał zadaniu. Z jego dzieła wynika, że nie rozumiał dobrze podstaw chrześcijaństwa i praktycznie nie znał Pisma Świętego. Twierdzenia, zawarte w jego pismach, spowodowały nawet, że po śmierci uznany został za heretyka. Lepiej szło mu wykazywanie niedorzeczności pogańskiego politeizmu niż opisywanie chrześcijańskiej teologii. Laktancjusz uważał, że skoro Biblia nie mówi nic o kształcie Ziemi, jest to kwestia nieistotna. Jednak na tym nie poprzestał. Odrzucał całą pogańską filozofię i naukę, jako przeszkadzające w zbawieniu. Nie mógł więc nie skrytykować również koncepcji kulistej Ziemi. Wyśmiewa ją, twierdząc, że kulista Ziemia oznacza, iż gdzieś tam są lądy, na których ludzie chodzą do góry nogami, budynki są do góry nogami, rośliny rosną korzeniami w górę, a śnieg czy deszcz lecą od znajdujących się poniżej niebios do znajdującej się powyżej Ziemi. To oczywiste absurdy, zatem Ziemia nie może być kulą, stwierdzał. Jednak, co należy podkreślić, Laktancjusz nie mówił, jaki Ziemia ma kształt. Nie można go uznać za propagatora płaskiej Ziemi, ale za przeciwnika Ziemi kulistej. Zwolennikiem płaskiej Ziemi był za to z pewnością żyjący w VI wieku Kosmas Indicopleustes. Ten mnich, podróżnik i geograf, którego nazwisko oznacza „podróżującego do Indii” dotarł do Cejlonu i Abisynii. Około połowy VI wieku napisał „Chrześcijańską topografię”, dziwne dzieło, w którym prawdopodobnie próbował połączyć dosłowne odczytywanie Biblii z pogańską filozofią. Za fakt naukowy uznał biblijne niebo rozpostarte jak namiot oraz cztery krańce (rogi) Ziemi. Nie zrozumiał naukowych opisów świata, uznając, że Eratostenes i Strabon uważali Ziemię za płaski owal. I na to wszystko nałożył opis Mojżeszowego Namiotu Spotkania jako rzeczywistego odbicia kształtu świata. Tutaj posiłkował się Orygenesem. Jednak Orygenes rozumiał metafory, a Kosmas nie rozumiał Orygenesa. W efekcie powstał obraz płaskiej owalnej Ziemi leżącej na dnie wszechświata, nad którą roztaczało się niebo na kształt namiotu. Noc zapadała, zdaniem Kosmasa, gdy Słońce ukrywało się za wielką górą na północy Ziemi. Wiemy, że Kosmas znał Arystotelesowską koncepcję kulistej Ziemi, ale ją odrzucał. Jego opis jest tak niezwykły, że współcześni komentatorzy uznają, iż próbował on opisać świat w kategoriach moralnych i duchowych. Nie zwracał uwagi na to, czy jego opis zgadza się z rzeczywistością fizyczną. Jednak zbytnio skupił się na szczegółach fizycznych, tworząc coś dziwacznego. Kosmas jest jedynym autorem, o którym z pewnością wiemy, iż uważał Ziemię za płaską. Jego wpływ na myśl mu współczesnych oraz kolejnych pokoleń był jednak żaden. Nie był poczytnym autorem. Dysponujemy trzema zachowanymi w znacznej mierze rękopisami jego dzieła – z czego jeden mógł należeć do niego samego – oraz kilkoma obszernymi fragmentami. Jest on praktycznie nieobecny w pracach innych autorów. Jeszcze za życia jego dzieło zostało skrytykowane przez Jana Filopona, który przypominał mu, że chrześcijanie nie powinni wyrażać na temat kosmosu opinii sprzecznych z rozumem i obserwacjami, gdyż w ten sposób uchodzą za głupców w oczach wykształconych pogan. Przez kolejnych trzysta lat o Kosmasie nikt nie wspomina. Kolejną krytykę jego poglądów przeprowadził Focjusz I Wielki, patriarcha Konstantynopola w latach 858–867. Na Zachodzie Kosmas pozostaje nieznany. Pierwszy jego przekład na łacinę ukazał się w 1706 roku. Najwyraźniej średniowieczni komentatorzy nie uważali tekstu Kosmasa za wartego uwagi. Pod koniec XIX wieku dzieło Kosmasa przetłumaczono na angielski i wkrótce uznano, że był on typowym przedstawicielem średniowiecznej myśli. Kulistość Ziemi odrzucał z pewnością Sewerian (ur. ok. 355), biskup syryjskiej Gabali, który w swoich homiliach prezentował posuniętą do absurdu dosłowną interpretację stworzenia świata, włącznie z namiotem niebios rozciągającym się nad Ziemią. Być może, ale nie jest to jasne, kulistej Ziemi nie uznawał biskup Teodor z Mopsuestii (350–428). Ponadto pośrednie dowody wskazują też na biskupa Tarsu, Diodora (zm. 390 r.), którego Focjusz Wielki krytykował za odrzucanie kulistości na rzecz kształtu namiotu. I to prawdopodobnie wszyscy. Chrześcijańskich pisarzy, uczonych i teologów, którzy pomiędzy I a XV wiekiem stwierdzali, że Ziemia nie jest kulą, możemy policzyć na palcach jednej ręki. Jeszcze mniej uważało, że Ziemia jest płaska. Poza nimi są też nieliczni, którym zabrakło konsekwencji lub ich prace możemy dwojako interpretować. Co jednak o kształcie Ziemi sądzili ludzie, który nie zajmowali się teologią, filozofią czy innymi naukami? W ich przypadku wnioski możemy wyciągać na podstawie literatury do nich skierowanej. Dante w „Boskiej komedii” niejednokrotnie mówi o sferycznej Ziemi. Pierre d'Ailly, studiowany zresztą z uwagą przez Kolumba, w swoim „Ymago Mundi” porównuje Ziemię do jabłka. W „Legendarzu południowoangielskim”, XIII-wiecznej rymowanej kompilacji żywotów świętych, spisanej w języku średnioangielskim, pada stwierdzenie, że Ziemia jest mniejsza od najmniejszej gwiazdy, a wyliczenie długości podróży św. Michała wyraźnie pokazuje, że autor znał prace Al-Farghaniego, arabskiego astronoma, którego najważniejsze dzieło jest podsumowaniem i uzupełnieniem „Almagestu” Klaudiusza Ptolemeusza. Napisane ok. 140 roku dzieło Ptolemeusza jest jedną z najważniejszych i najbardziej wpływowych prac naukowych w dziejach, kompendium ówczesnej wiedzy astronomicznej. Obowiązywało do czasu obalenia teorii geocentrycznej. Ziemia jest w nim, oczywiście, kulą. W jednej z najbardziej poczytnych książek Europy XIV-XVI wieku, „Podróżach Jeana de Mandeville'a do Ziemi Świętej” padają wprost stwierdzenia, że ziemia jest kulą i można ją opłynąć. Również dla Chaucera (ok. 1340–1400) jasnym jest, że jego czytelnicy wiedzą, iż Ziemia jest kulą. Obraz Ziemi porównywanej do jajka, piłki czy jabłka jest powszechny w literaturze anglo- i francuskojęzycznej. Nie zawsze jednak kwestia kształtu Ziemi jest jednoznacznie opisana. Analizy literatury francuskiej XII i XIII wieku pokazują, że język starofrancuski nie odróżniał wyraźnie terminów na określenie kształtu (jak roond/roondece) i Ziemi (monde/terre). Tego samego terminu używano na przykład na określenie „okrągłego stołu”, jak i „okrągłej Ziemi”, zatem tam, gdzie wprost nie ma odwołania do kulistego przedmiotu, nie możemy być całkowicie pewni, czy chodzi o Ziemię w kształcie kuli czy dysku. Jednak, co trzeba podkreślić, nie pada stwierdzenie wprost, że Ziemia jest płaska. Uwagi te nie dotyczą literatury fantastycznej czy satyrycznej. W tego typu dziełach Ziemia mogła przyjmować różny kształt. Skąd więc nasze przekonanie, że w średniowieczu uważano, iż Ziemia jest płaska? Wynika ono ze sporów ideologicznych i politycznych oraz niezrozumienia średniowiecznych map. Czym jest mapa? Mówimy obecnie o „mapach drogowych” firm produkujących chociażby procesory, mapie ciała czy umysłu. Mapa nie musi być zatem graficzną reprezentacją otoczenia geograficznego. Jednak, gdy jedna ze stron wspomnianych sporów ideologiczno-politycznych patrzyła na średniowieczne mapy, widziała w nich reprezentację płaskiej Ziemi. Z okresu pomiędzy VIII a XV wiekiem przetrwało do naszych czasów około 1100 map. Wszystkie są płaskie. Całkiem jak współczesne mapy. Wiele z nich przedstawia świat w okręgu. Ponad połowa to mapy O-T, zwane też mapami izydoriańskimi. Po raz pierwszy pojawiły się jako ilustracje do dzieł Izydora z Sewilli. Nie były jego autorstwa, miały w sposób uproszczony ilustrować jego koncepcje. Na mapach O-T ocean oblewający cały znany świat. Ocean tworzy kształt litery O, natomiast kontynenty (Azja, Europa i Afryka) przedzielone były literą T, symbolizującą wody rozdzielające kontynenty – rzeki Don i Nil – oraz Morze Śródziemne. Przywoływano je jako dowód, iż średniowiecze wyobrażało sobie Ziemię jako płaski dysk. Jednak mapy O-T nie były fizycznymi reprezentacjami świata, a symbolicznymi przedstawieniami jego znanej części. Pokazywały prawdę moralną. W środku tych map umieszczano Jerozolimę. Nie wyrażano w ten sposób przekonania, że Jerozolima fizycznie znajduje się w centrum znanego świata, nie mówiąc już o całym świecie. Przekazywano, że Jerozolima to moralne i duchowe centrum świata. Mapy te mają orientację wschodnią, z Azją na samej górze. Na wschodzie bowiem miał znajdować się Raj. Często wpisywano w nie postać Chrystusa, przedstawiano Adama i Ewę, świętych i władców. Litera T, tworzona przez Don, Nil i Morze Śródziemne mogła reprezentować krzyż Chrystusa. Dla twórców tych map prawda moralna była ważniejsza niż rzeczywistość fizyczna. Dlatego też na przykład znamy średniowieczną mapę, na której miasta zajęte przez Turków są oznaczone jako miasta chrześcijańskie. I nie wynika to z niewiedzy ich autora. Podkreślał on w ten sposób, że miasta te – w sensie duchowym i moralnym – są chrześcijańskie. To było ważniejsze, niż kwestie polityczne czy wojskowe. Mapy O-T nie miały przedstawiać świata fizycznego i służyć celom praktycznym. Oczywiście średniowiecze posiadało i mapy praktyczne. Jedne z nich to proste, użyteczne przedstawienia tras pomiędzy interesującymi nas miastami, wraz z wymienieniem miejscowości, jakie będziemy mijać po drodze. Drugie, powszechnie używane od II połowy XIII wieku, tzw. portolany, były szczegółowymi mapami dla żeglarzy. Zawierały dane dotyczące długości i szerokości geograficznej, wyrysowaną linię brzegową, zaznaczone miejscowości, korygowano je o obserwacje astronomiczne. Humaniści zasiali ziarno Petrarka (1304–1374), pierwszy z humanistów, dzielił dzieje na epokę starożytną i nowożytną, „nową”. Żył w czasach, gdy na na zachód Europy szerokim strumieniem docierały dzieła klasyków, czy to w oryginale czy to tłumaczone, przede wszystkim z greki, na łacinę, hebrajski czy arabski. Dostępna stała się olbrzymia część wiedzy świata starożytnego, wraz z bogactwem komentarzy wschodnich autorów. Twórcy rodzącego się renesansu gloryfikowali wielkość starożytnych oraz swoją, jako tych, którzy starożytnych na nowo odkrywają, przywracając ludzkości złoty wiek. Skoro zaś trzeba było go przywrócić, to oznaczało, że został on przerwany, wiedzę utracono, cywilizacja upadła. Dlatego też Petrarka ukuł ok. 1340 roku termin „wieki ciemne” na określenie okresu, jaki upłynął od upadku Cesarstwa Rzymskiego do jego czasów. On i inni humaniści uważali te wieki za czas stagnacji intelektualnej i naukowej, ignorancji i zabobonów. Stworzyli obraz, który pokutuje do dzisiaj. Jednak, co ważne dla naszych rozważań, nie twierdzili, że w średniowieczu wierzono w płaską Ziemię. A cóż by ich powstrzymało przed wyrażeniem i takiej opinii, gdyby miała ona jakiekolwiek podstawy? Humanistyczni historycy opisywali albo starożytność, albo czasy sobie współczesne. To stopniowo rodziło wrażenie, że w okresie pomiędzy tymi dwiema epokami zapadła ciemność, utracono wiedzę, wierzono w zabobony, nie znano ani autorów klasycznych ani nawet Biblii, a nad wszystkim rozciągał się złowrogi cień Kościoła i władzy świeckiej. Obraz ten przetrwał i rozwija się mimo tego, że od dawna wiadomo, iż nie istniał ani bezpośredni związek między starożytnością, a nowożytnością, że renesans nie odkrył żadnego antycznego autora, gdyż wszyscy byli znani w wiekach go poprzedzających, wiele manuskryptów uznanych przez humanistów za klasyczne oryginały powstało w klasztornych skryptoriach, a mnisi ocalili liczne z nich od zapomnienia. Sam termin „średniowiecze” powstał zaś w XV wieku i oznaczał dla jego twórców i posługujących się nim uczonych, niemal ten sam okres, co „wieki ciemne” dla Petrarki – od upadku Rzymu po ich własne czasy. Płaska Ziemia Nasze przekonanie o wierze ludzi średniowiecza w płaską Ziemię ma dwóch ojców. Pierwszym z nich jest pisarz i historyk, Washington Irving (1783–1859). Już na początku swojej kariery pisarskiej mieszał historię z fikcją. W 1809 roku ukazała się jego niezwykle poczytna „History of New York from the Beginning of the World to the End of Dutch Dynasty”. Wydał ją pod pseudonimem Diederich Knickerbocker. Przed jej publikacją umieścił w nowojorskiej prasie serię ogłoszeń, w którym poszukiwano zaginionego holenderskiego historyka Diedericha Knickerbockera. Miał on zniknąć podczas pobytu w jednym z hoteli. Irving umieścił nawet ogłoszenie od rzekomego właściciela hotelu, że pan Knickerbocker nie wrócił do swojego pokoju, nie uregulował rachunków, w związku z tym właściciel, by odzyskać pieniądze, opublikuje manuskrypt, który Knickerbocker zostawił. Książka była ogromnym sukcesem. Później Irving pracował jako dziennikarz, był poczytnym autorem książek i opowiadań. Dużo podróżował po Europie. W 1826 roku amerykański ambasador w Hiszpanii zaprosił Irvinga, by ten dołączył do jego misji. Wspominał przy tym, że pisarz nie będzie się nudził, może bowiem zająć się tłumaczeniem niedawno udostępnionych dokumentów dotyczących podróży Kolumba. Irving, którego ostatnia książka została źle przyjęta, uznał to za dobry pomysł. Szybko jednak stwierdził, że dokumenty są „suche” i musi tchnąć nieco życia w historię. Mimo, że miał dostęp do manuskryptów z epoki, odrzucił je, skupiając się na napisaniu porywającej historii. „History of the Life and Voyages of Christopher Columbus”, opublikowana w 1828 roku, nie tylko ukształtowała wyobrażenia ludzi współczesnych Irvingowi, ale wpłynęła też na system edukacji, podręczniki szkolne, historyków i na nasze wyobrażenie o średniowieczu. Najbardziej znaną sceną jest rzekoma konfrontacja pomiędzy Kolumbem, a głupim klerem podczas soboru w Salamance. Irving udramatyzował wymyślone przez siebie wydarzenie dodając, że dopiero co w Hiszpanii powołano do życia Inkwizycję i każda opinia, która pachniała herezją, mogła sprowadzić na Kolumba prześladowania. Kolumb stanął przed zgromadzeniem profesorów, mnichów i kościelnych dygnitarzy, którzy przesłuchiwali go odnośnie planów dopłynięcia do Indii. Przekonywał ich, że jest to możliwe, gdyż Ziemia jest kulą. Ci jednak twierdzili, że jest płaska, cytując przy tym Biblię oraz różnych świętych i wybitnych teologów, w tym Augustyna, Ambrożego czy Laktancjusza. Ta wymyślona, udramatyzowana scena przemawiała do wyobraźni. A pozorów prawdziwości dodawała bibliografia, którą podpierał się Irving. Powoływał się na biografię Kolumba autorstwa jego syna Ferdynanda. Autor wspomina w niej o obradach komisji mającej doradzić Królom Katolickim zasadność sfinansowania planów Kolumba, jednak nie informuje o żadnych zastrzeżeniach co do kulistego kształtu Ziemi. W bibliografii Irvinga są też odniesienia do hiszpańskich historyków Antonio de Remesala i Gonzalo Oviedo, jednak nie wspominali oni o żadnym spotkaniu w Salamance. Zresztą nawet sam wybór uniwersytetu w Salamance jako miejsca, w którym prezentowane i uznawane są poglądy o płaskiej Ziemi nie był zbyt szczęśliwy. Uczelnia ta reprezentowała w czasach Kolumba najwyższy poziom naukowy, była ceniona szczególnie za nauczanie geografii i astronomii, a jednym z jej wykładowców był wybitny żydowski astronom, rabbi Abraham Zacuto. Być może sugestywny obraz rzekomego wystąpienia Kolumba podczas „soboru w Salamance” nie odbiłby się takim echem, gdyby nie ówczesny kontekst historyczny. W USA na sile zyskiwały sentymenty antykatolickie i antyhiszpańskie, rozpowszechniały się teorie o płaskiej Ziemi i Ziemi pustej wewnątrz, a sam Irving, który dużo podróżował, mógł obserwować, jak na początku XIX wieku zacofany był Kościół w Hiszpanii. Tworzyło to atmosferę, w której dzieło Irvinga świetnie się sprzedawało. Pierwszy nakład 10 000 egzemplarzy rozszedł się od ręki, a na autora spadł deszcz honorów. Jeszcze w tym samym roku Irving został wybrany członkiem korespondencyjnym hiszpańskiej Królewskiej Akademii Historii, w kolejnych latach otrzymał doktoraty honorowe Columbia University, University of Oxford i Harvard University oraz złoty medal brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Literatury. Do końca XIX wieku opis życia i podróży Kolumba pióra Irvinga doczekał się 175 wydań. Z jego książki korzystali nie tylko przeciętni czytelnicy, ale również pisarze i historycy, poszukując w niej informacji o życiu odkrywcy Ameryki. Francuski naukowiec i antyklerykał Antoine-Jean Letronne (1787–1848) był dla nauki tym, kim Irving dla opinii publicznej i jej postrzegania poglądów średniowiecza na kształt Ziemi. Na jego postawę wpłynął klimat intelektualny ówczesnej Europy oraz studia geograficzne pod kierunkiem Edme Mantelle, znanego historyka, wyznawcy filozofii Woltera, który wśród młodych czytelników starał się propagować idee Oświecenia. Mantelle uważał średniowiecze za okres ciemnoty, a rozgłos zdobył opisując Jezusa jako szarlatana. Inteligencja Letronne'a zrobiła na Mantelle'u duże wrażenie, zaprosił go więc do współpracy, został jego patronem naukowym. Letronne studiował grekę, łacinę, egiptologię i matematykę. Był świetnym erudytą i polemistą, zawsze jednak uważał, by nie zranić uczuć interlokutora. Napisał m.in. krytyczną historię chrześcijaństwa oraz traktat, w którym obalił przekonanie o rzekomej autentyczności relikwii św. Ludwika. Wśród swoich zwolenników uchodził niemal za świeckiego świętego. Zdobył sobie taką pozycję w świecie naukowym, że wielu historyków powtarzało jego poglądy i interpretacje, nie odwołując się do źródeł, z których korzystał. W 1834 roku napisał artykuł „O poglądach Ojców Kościoła na kosmografię”. Już pierwsze zdanie ustawiało całą narrację. Letronne stwierdzał bowiem, że jeszcze do niedawna uważano, iż cała nauka powinna opierać się na Biblii. Nie mogąc pominąć powszechnie znanej kwestii, że najbardziej wpływowi z wczesnochrześcijańskich myślicieli, Orygenes i św. Augustyn, nauczali czegoś wręcz przeciwnego, informował swoich czytelników, że byli oni w mniejszości. W kolejnych ustępach swojej pracy stwierdzał, że Augustyn, Bazyli czy Ambroży mieli takie same poglądy jak Laktancjusz i Sewerian. Przekonywał czytelników, że wobec takiej postawy filozofów i teologów, średniowieczni astronomowie zostali zmuszeni do stwierdzenia, że Ziemia jest płaska. Przyznawał, co prawda, że Focjusz skrytykował poglądy Kosmasa, następnie jednak przeszedł do szczegółowego opisu tych poglądów i na koniec stwierdził, iż większość je podzielała. Za błyskotliwym i wyrazistym Letronne'em podążyli wkrótce inni, rozpowszechniając jego poglądy na myślenie średniowiecznych autorów o kształcie Ziemi. Prawdziwymi twórcami mitu o tym, jakoby w średniowieczu uważano Ziemię za płaską, są więc XIX- i XX-wieczni autorzy. W kolejnych dziesięcioleciach po Irvingu i Letronne'ie zbieg czynników społecznych, politycznych i kulturowych wzmógł zapotrzebowanie na mity pokazujące ciemnotę, zacofanie i uleganie zabobonom w średniowieczu. Wcześniejsi myśliciele, równie krytycznie nastawieni do wieków średnich, nie pisali o rzekomym postrzeganiu Ziemi jako płaskiej. Nie mówili o tym ani filozofowie Oświecenia, ani ich prekursorzy, nie ma jej w pracach protestantów, którzy mogli przecież wykorzystać ten argument do walki z katolikami i papiestwem. Wzmiankę o płaskiej Ziemi znajdziemy u Woltera, który wspomina – i ma rację – że Ziemię za płaską uważali starożytni hebrajscy astronomowie. Francis Bacon, który z zapałem zwalczał chrześcijańskie przesądy, pisze, że astronomowie, który odkryli kulistość Ziemi i wynikające z niej konsekwencje w postaci istnienia antypodów byli zwalczani przez Ojców Kościoła. Kwestię antypodów znajdziemy też u Thomasa Paine'a, jednego z Ojców Założycieli USA, który stwierdził, że biskup Wirgiliusz z Salzburga został spalony na stosie za przyjmowanie istnienia antypodów, zatem za przyjmowanie kulistości Ziemi. Paine się mylił. Nikt Wirgiliusza nie spalił. Został on napomniany przez papieża Zachariasza za niezgodną z ówczesną teologią wiarę w zamieszkane antypody. Napomnienie to w niczym Wirgiliuszowi nie przeszkodziło i kilka lat później otrzymał sakrę biskupią. Nie można tutaj nie przypomnieć, że i Kopernik w przedmowie do swojego najważniejszego dzieła stwierdza, że ci, którzy są przeciwni modelowi heliocentrycznemu, błądzą równie mocno jak Laktancjusz wyśmiewający kulistość Ziemi. Kopernik przypomina, że Laktancjusz nie był astronomem, więc zapewne znajdą się i tacy, którzy nie znając się na astronomii, będą próbowali wykorzystać Pismo Święte do sprzeciwiania się teorii heliocentrycznej. Kopernik nie twierdzi, że poglądy Laktancjusza są typowe dla epoki, czy że w średniowieczu uważano, iż Ziemia jest płaska. Gdy w późniejszych rozdziałach wspomina o płaskiej Ziemi, przywołuje poglądy pogan. Z oczywistej, i nieistotnej dla zbawienia kwestii kulistości Ziemi, wynikały konsekwencje w postaci istnienia ewentualnych antypodów, czyli lądów po drugiej stronie kuli. Ta akurat kwestia była istotna, gdyż jeśli lądy takie nawet istniały, to powstawało pytanie, czy były zamieszkane. Z punktu widzenia średniowiecznej teologii, nie mogły być zamieszkane, gdyż wszyscy ludzie pochodzili od Adama i Ewy. Nie mogli więc mieszkać na lądach, na które ludzie nie mogli się dostać. A nie mogli do nich dotrzeć, gdyż uniemożliwiał to bezmiar oceanu, ponadto strefa równikowa była tak gorąca, że ludzie nie mogli jej przebyć. Z tego więc wynikało, że nawet jeśli antypody istnieją, to ludzie zamieszkują tylko znane średniowieczu kontynenty: Europę, Azję i Afrykę. Jednak ze sprzeciwu średniowiecznej nauki czy to wobec istnienia antypodów, czy istnienia ludzi na antypodach, nie można wyciągać wniosku – co często w XIX wieku robiono – że jest on jednoznaczny ze sprzeciwem wobec kulistości Ziemi. Powszechny pogląd o płaskiej Ziemi odszedł w zapomnienie w V wieku p.n.e. dzięki pracom greckich uczonych i przez około 2400 lat wydawało się, że kwestia kształtu naszej planety została ustalona. Jednak w XIX wieku spór o kształt Ziemi pojawił się w świadomości społecznej i nauce. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- 1
-
-
- średniowiecze
- Ziemia
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Archeolodzy z Glacier Archeology Program, programu archeologii lodowcowej Departamentu Dziedzictwa Kulturowego rady okręgu Innlandet oraz Muzeum Historycznego w Oslo, odkryli na stokach góry Lauvhøe brzechwę strzały sprzed ok. 4 tys. lat (z epoki kamienia). Lauvhøe wchodzi w skład norweskiego pasma górskiego Jotunheimen. W ostatnich latach topniejący lód odsłonił nowe obszary do badania. Ponieważ oba końce były złamane, datowanie nastręczało kłopotów. Początkowo sugerowano, że strzała może pochodzić z epoki żelaza. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy delikatnie oczyszczono ją z nanosu i odsłonięto miejsce mocowania grotu. Jego wymiary i kształt sugerowały, że grot był krzemienny (najprawdopodobniej został wykonany z techniką bifacjalną, która polega na obustronnej obróbce surowca). To pierwsze znalezisko z epoki kamienia na tym stanowisku. W 2017 r. i wcześniej nie natrafiono tam na artefakty starsze niż z epoki żelaza. W mediach społecznościowych Glacier Archeology Program występuje jako Secrets of the Ice. Na profilu na Facebooku poinformowano, że choć dwaj archeolodzy — Axel i Andreas — mieli mieć w ostatni weekend sierpnia wolne, zamiast tego wspięli się na Lauvhøe. W 2017 r. przeprowadziliśmy zakrojoną na szeroką skalę prospekcję terenową. Znaleziono wtedy trochę strzał z epoki żelaza. Panowie mieli przeczucie, że od tego czasu topniejący lód odsłonił kolejne artefakty. Mieli rację – czytamy w poście. Dr Lars Holger Pilø, współdyrektor programu, wyjaśnia, że strzałę pozostawili myśliwi polujący na renifery. W letnich miesiącach zwierzęta przemieszczały się w pobliże lodu i śniegu, by uciec przed dokuczającymi im owadami. Ludzie znali ten zwyczaj i go wykorzystywali. Czasem, gdy strzała nie trafiła w cel, gubiła się w śniegu. To strata dla myśliwego, ale strzał w dziesiątkę dla archeologii! - stwierdza naukowiec. Prace mają być kontynuowane. Już teraz widać, że będą owocne. Na przełęczy Lendbreen odkryto, na przykład, żelazne wędzidło i skórzane elementy ogłowia. Mogą one pochodzić z epoki wikingów, na którą przypada szczytowy ruch przez to przejście. Ostatnio poinformowano też o znalezionej na Lendbreen średniowiecznej podkowie i końskich odchodach. Skala zawartości materiału archeologicznego w lodowcach i płatach lodu Innlandet stała się widoczna podczas dużego topnienia jesienią 2006 r. Od tej pory naukowcy stale ratowali odsłaniane obiekty. Glacier Archaeology Program rozpoczął się w 2011 r. Jego autorzy podkreślają, że pozwolił systematycznie pracować ze znaleziskami z lodu. Zespół wspomina o odkrytych narzędziach do polowania, wyposażeniu transportowym, tkaninach czy ubraniach, a także o materiale zoologicznym — odchodach, kościach i porożu. « powrót do artykułu
-
- Jotunheimen
- lodowiec
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Teleskop Webba wykrył w atmosferze planety K2-18b molekuły zawierające węgiel, w tym metan oraz dwutlenek węgla. Odkrycie to kolejna wskazówka, że K2-18b może być planetą hyceańską (hycean planet). To termin zaproponowany niedawno przez naukowców z Uniwersytetu w Cambridge na określenie hipotetycznej klasy planet. Pochodzi od połączenia słów „wodór” (hydrogen) i „ocean”. Oznacza potencjalnie nadające się do zamieszkania gorące planety pokryte oceanami, które posiadają bogatą w wodór atmosferę. Zdaniem brytyjskich uczonych mogą być bardziej powszechne niż planety typu ziemskiego. Jeśli przyjmiemy, że planety hyceańskie rzeczywiście istnieją i stanowią nową klasę planet, oznacza to, że ekosfera – czyli obszar wokół gwiazdy, w którym istniejące planety mogą podtrzymać życie – jest większy, niż ekosfera oparta wyłącznie na istnieniu wody w stanie ciekłym. K2-18b krąży w ekosferze chłodnego karła K2-18 znajdującego się w odległości 120 lat świetlnych od Ziemi w Gwiazdozbiorze Lwa. Jest ona 8,6 razy bardziej masywna od Ziemi. Rozmiary plasują ją pomiędzy wielkością Ziemi a Neptuna. W Układzie Słonecznym nie istnieje żaden „mini-Neptun”, dlatego słabo rozumiemy takie światy. Jeśli zaś K2-18b jest rzeczywiście planetą hyceańską, jeśli taki typ planet istnieje, mogą być one dobrym celem poszukiwania życia. Tradycyjnie życia poszukiwaliśmy na mniejszych skalistych planetach, jednak atmosfery większych światów hyceańskich jest łatwiej badać, mówi Nikku Madhusudhan z Uniwersytetu w Cambridge. Kierował on pracami zespołu, który zaproponował istnienie światów hyceańskich. Właśnie zresztą na podstawie badań K2-18b. Obecność w atmosferze tej planety dużych ilości metanu i dwutlenku węgla przy braku amoniaku wspiera hipotezę, że istnieje tam ocean przykryty bogatą w wodór atmosferę. Jakby tego było mało, wstępne dane przekazane przez Webba mogą wskazywać na obecność w atmosferze siarczku dimetylu (DMS). Na Ziemi związek ten jest wytwarzany wyłącznie przez organizmy żywe, a większość DMS obecnego w atmosferze naszej planety zostało wyemitowane przez fitoplankton. Jednak ewentualne potwierdzenie istnienia tego związku w atmosferze K2-18b wymaga dalszych badań. Mimo, że planeta znajduje się w ekosferze, a jej atmosfera zawiera molekuły z węglem, nie oznacza to jeszcze, że może na niej istnieć życie. Promień K2-18b jest o 2,6 razy większy od promienia Ziemi. To oznacza, że jej wnętrze prawdopodobnie stanowi lód poddany wysokiemu ciśnieniu, na jego powierzchni znajduje się ocean, a planetę otacza atmosfera cieńsza niż atmosfera Ziemi. Temperatura oceanu może być zbyt wysoka, by mogło powstać w nim życie. Być może jest na tyle wysoka, że nie ma tam wody w stanie ciekłym. « powrót do artykułu
-
- 1
-
-
- K2-18b
- planeta hiaceańska
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Brzoza jest od dawna wykorzystywana w medycynie naturalnej i kosmetologii. Naukowcy z Politechniki Krakowskiej odkryli nową pochodną zmodyfikowanego składnika kory brzozowej, lupeolu, który wkrótce zadebiutuje na rynku kosmetycznym. Zostanie on wykorzystany w kosmetykach antystarzeniowych, pielęgnujących i odbudowujących skórę. Uczeni z PK, poszukując nowych związków, które mogliby wykorzystać w kosmetyce, zwrócili uwagę właśnie na lupeol. To związek o dobroczynnych właściwościach, ale ograniczonych zastosowaniach. Zawarte w korze brzozy związki triterpenowe mają zbawienny wpływ na skórę człowieka. To działanie, między innymi antyoksydacyjne, przeciwdrobnoustrojowe, odmładzające i stymulujące naturalne mechanizmy obronne skóry, jest jednak ograniczone przez słabe przenikanie przez barierę skórną. Ogromny potencjał tych związków nie mógł być więc w pełni wykorzystany, wyjaśnia doktor inżynier Magdalena Malinowska, której praca doktorska dotyczyła właśnie przenikania substancji czynnych przez skórę. Lupeol wybraliśmy do badań wspólnie z promotorami pracy doktorskiej – prof. Janem Ogonowskim i prof. Elżbietą Sikorą. To triterpenowy alkohol, który, zaraz po betulinie, stanowi główny składnik ekstraktu z kory brzozy. Działanie biologiczne lupeolu jest już trochę znane, jednak brakuje badań pod kątem działania kosmetycznego, dodaje młoda uczona. Naukowcy zaczęli pracować nad stworzenie pochodnej lupeolu, czyli takiej chemicznej modyfikacji cząsteczki tego związku, by uzyskać jeszcze lepsze oddziaływanie na skórę. Poszukiwaniu nowej cząsteczki Magdalena Malinowska poświęciła całe 5 lat doktoratu. Następnie przez 2 lata prowadzone były badania przedwdrożeniowe. Spośród różnych pochodnych lupeolu ostatecznie wybraliśmy jeden związek - ester z kwasem izonikotynowym, który wykazywał wyróżniającą aktywność i w badaniach in vitro, i na komórkach skóry, mówi. Wybrany związek, izonikotynian lupeolu, został przebadany pod kątem wpływu na skórę, bezpieczeństwa i biodegradowalności. Okazało się, że jest skuteczniejszy od lupeolu. Jego aktywność w procesach regeneracji skóry, namnażania się jej komórek, ochrony ich przez czynnikami zewnętrznymi, jest znacznie wyższa. Przykładowo, w przypadku aktywności antyoksydacyjnej ta efektywność jest wyższa aż o 30 procent. Nowa cząsteczka wpływa też pozytywnie na proces odnawiania się naskórka i zasklepiania ran, czego nie obserwowano w przypadku lupeolu. Udało się nam więc odkryć zupełnie nową aktywność, której podstawowy związek nie wykazuje, cieszy się doktor Malinowska. Uczelnia sprzedała prawa do patentu na związek firmie Luba. Będzie ona producentem emulsji kosmetycznej z izonikotynianem lupeolu, którą będzie można wykorzystać w różnych produktach. Sama firma będzie też produkowała specjalistyczne preparaty pielęgnacyjne, a w przyszłości – być może – preparaty do leczenia oparzeń po radioterapii. Umowa przewiduje też, że produkty oparte na pochodnej lupeolu będą oznaczone jako „Powered by Politechnika Krakowska”. To nowa marka stworzona przez uczelnię, a produkty Luby będą pierwszymi nią sygnowanymi. Marka trafi w przyszłości do innych komercyjnych rozwiązań uczelni. « powrót do artykułu
-
- Politechnika Krakowska
- kora brzozy
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Stylizacja na konkretną okazję wymaga dopasowania każdego detalu. Niezwykle ważnym jej elementem jest odpowiedni dobór obuwia, które ma zapewnić komfort oraz ochronę przed działaniem czynników atmosferycznych. Wybierz buty męskie, odpowiednie na co dzień lub na wyjątkowe okazje. Jeśli zastanawiasz się, które modele są modne, a które możesz nabyć, by ponadczasowo służyły Ci przez wiele lat, sprawdź poniżej. Buty męskie do sportowych stylizacji - jakie wybrać? Sportowe buty męskie posiadają doskonały system amortyzacji, oddychające materiały oraz idealnie dopasowane wyprofilowanie, odpowiednie do aktywności fizycznej. Wybieraj buty męskie sportowe, dedykowane do użytku w pomieszczeniach lub na nawierzchniach zewnętrznych, zwracając uwagę na ich dokładne przeznaczenia. Inny kształt będą miały buty męskie do biegania, buty na siłownię lub buty, dedykowane do sportów halowych. Możesz zestawiać je z szortami sportowymi, jeansowymi, spodniami dresowymi, t-shirtami oraz bluzami z kapturem. Sportowy outfit idealnie sprawdzi się na co dzień, podczas spacerów z psem, joggingu w parku, wyjść na zajęcia sportowe lub w pracy, jeśli jest ona związana z aktywnością fizyczną. Sportowe buty męskie warto mieć ze sobą na wycieczce, połączonej ze zwiedzaniem. Komfort oraz niezawodność najlepszych marek obuwia zagwarantuje Ci swobodne przemierzenie wielu kilometrów bez ryzyka otarć lub pocenia się stóp. Sneakersy - modne buty męskie na co dzień W codziennych stylizacjach do pracy, na uczelnię, do szkoły lub na miasto doskonale sprawdzają się modne, a zarazem ponadczasowe sneakersy męskie. Obuwie na płaskiej podeszwie, najczęściej wykonane ze skóry ekologicznej lub prawdziwej cechuje się niezwykła uniwersalnością w komponowaniu stylizacji. Dzięki wysokiej jakości butom będziesz doskonale wyglądał zarówno w pracy jak i podczas nieoficjalnych wyjść. Bardzo modne są sneakersy męskie białe, stylizowane na obuwie retro. Ten rodzaj butów świetnie pasuje zarówno do jeansów, jak i spodni materiałowych. Możesz nosić je w zestawieniu z koszulą w kratkę, casualowymi koszulkami polo, t-shirtami oraz cardiganami. Zestawiaj je z marynarką bawełnianą lub lnianą. Sneakersy świetnie prezentują się z dopasowanymi szortami jeansowymi o długości przed kolano. Eleganckie buty dla mężczyzny - jakie dobrać do wyjątkowej stylizacji? Do garnituru niezastąpione są skórzane półbuty męskie, dopasowane kolorystycznie do ubioru. Dzięki nim masz pewność stylowego, ponadczasowego i odpowiedniego do sytuacji looku. Wybierz eleganckie buty męskie wysokiej jakości, wykonane z wysokogatunkowej skóry naturalnej oraz sznurowane lub wsuwane, w zależności od Twoich preferencji. Klasyczne półbuty męskie do garnituru posiadają płaska podeszwę z wyraźnie zarysowanym obcasem, który dodaje im stylowego wyglądu. Takie obuwie założysz nie tylko do garnituru, ale i casualowej stylizacji ze spodniami typu chino oraz koszulą o dopasowanym kroju. Koniecznie dobierz wąski pasek, odpowiadający kolorystycznie butom. Szeroki wybór butów męskich zarówno eleganckich, jak i casualowych znajdziesz w ofercie CCC. Dzięki możliwości wygodnych zakupów online możesz bez wychodzenia z domu wybrać odpowiadający Ci model, a możliwość zobaczenia ich i przymierzenia w sklepach stacjonarnych przyda się, jeśli lubisz dokonywać zakupów osobiście. « powrót do artykułu
-
Polisa od Następstw Nieszczęśliwych Wypadków często jest wybierana jako dodatkowa opcja w czasie ubezpieczania OC samochodu. Ze względu na korzyści kryjące się za propozycją, takie jak np. odszkodowania za uszczerbki na zdrowiu lub nawet śmierć, wiele osób traktuje ją jako niezbędną usługę, bez której żaden nowy pojazd nie może być ubezpieczony. Z tego też względu warto zapoznać się z bardziej szczegółowymi informacjami związanymi z NNW. Czym jest ubezpieczenie NNW? Ubezpieczenie NNW to skrót od "Ubezpieczenie od Następstw Nieszczęśliwych Wypadków." Jest to rodzaj ubezpieczenia osobistego, które oferuje ochronę finansową w przypadku nieszczęśliwego wypadku, który może prowadzić do różnych rodzajów obrażeń ciała, a nawet śmierci. Głównym celem ubezpieczenia NNW jest zapewnienie wsparcia finansowego osobom lub ich rodzinom w sytuacji, gdy doznają obrażeń lub ponoszą koszty leczenia związane z pojawiającymi się negatywnymi wydarzeniami. Jedną z dobrych propozycji ubezpieczenia jest samochodowa polisa NNW z Warta.pl, która proponuje oprócz standardowej opcji również możliwość dodania dodatkowej rozszerzonej ochrony. Co należy wiedzieć o NNW? Ubezpieczenie od Następstw Nieszczęśliwych Wypadków to ważny rodzaj ubezpieczenia cechujący się kilkoma podstawowymi informacjami, które należy wiedzieć, aby móc wybrać korzystną ofertę. Przed przystąpieniem do NNW należy przede wszystkim zwrócić uwagę na proponowany zakres ochrony (np. różne rodzaje obrażeń, w tym złamania, oparzenia, urazy głowy, utratę kończyn, trwałe uszkodzenia narządów i inne obrażenia fizyczne), wysokość odszkodowania, rodzaje wypadków (np. drogowych), wielkość składki oraz jej formę (np. miesięczna, roczna), warunki polisy (sprawdzić, czy polisa nie zawiera wyłączeń lub ograniczeń, które mogą wpłynąć na skorzystanie z odszkodowania), okres ochrony, beneficjentów w przypadku śmierci, a także dodatkowe świadczenia. Jakie jest 5 nieoczywistych faktów o ubezpieczeniu NNW samochodu? Nieoczywiste fakty dotyczące ubezpieczenia NNW w kontekście ubezpieczenia samochodu to m.in.: Możliwa ochrona przed złamaniami w czasie wysiadania. Ubezpieczenie NNW w ramach ubezpieczenia samochodu może w niektórych firmach zapewnić ochronę nie tylko podczas podróży samochodem, ale także w czasie wysiadania z niego. Ubezpieczenie pasażerów. NNW może również chronić pasażerów w pojeździe w przypadku wypadku. Ochrona przed wypadkiem w czasie postoju. Niektóre polisy NNW w ramach ubezpieczenia samochodu mogą oferować ochronę przed wypadkami w czasie postoju. Obowiązek zgłaszania wypadku. W przypadku wypadku lub obrażeń, które kwalifikują się do ubiegania się o odszkodowanie z polisy NNW, ważne jest, aby niezwłocznie zgłosić wypadek swojemu ubezpieczycielowi. Zaniedbanie tego obowiązku może skutkować odmową wypłaty odszkodowania. Koszty medyczne i rehabilitacja. Ubezpieczenie NNW w ramach ubezpieczenia samochodu może pokrywać koszty leczenia i rehabilitacji w przypadku obrażeń poniesionych w wypadku samochodowym. Należy pamiętać, że warunki i zakres ochrony NNW w ramach ubezpieczenia samochodu mogą różnić się w zależności od ubezpieczyciela oraz rodzaju i poziomu polisy. Dlatego ważne jest, aby dokładnie zapoznać się z warunkami oferty i zrozumieć, co jest objęte ochroną oraz jakie są ewentualne ograniczenia lub wyłączenia. « powrót do artykułu
-
Frezy węglikowe to narzędzia skrawające, które cieszą się coraz większą popularnością w przemyśle stoczniowym i mechanicznym. Służą do precyzyjnego wycinania i frezowania różnego rodzaju materiałów, takich jak metal, tworzywa sztuczne czy drewno. W tym artykule przyjrzymy się bliżej ich zastosowaniu oraz rodzajom i zaletom. Rodzaje frezów węglikowych Narzędzia te dostępne są w różnych rodzajach, które różnią się między sobą kształtem, rozmiarem i sposobem mocowania. Do najczęściej stosowanych rodzajów frezów węglikowych należą: Frezy o kształcie walca: są one szczególnie przydatne do wycinania rowków i kanałów w twardym materiale, takim jak metal czy tworzywo sztuczne. Frezy o kształcie stożka: te frezy są najczęściej wykorzystywane do frezowania i wykańczania powierzchni. Ich kształt pozwala na precyzyjne i dokładne przycinanie materiału. Frezy o kształcie kuli: te frezy są szczególnie przydatne do tworzenia zaokrągleń i fazek na powierzchniach. Frezy o kształcie grzybka: są one przeznaczone do frezowania i wykańczania krawędzi. Ich specjalny kształt pozwala na precyzyjne wyprofilowanie powierzchni. Oprócz tego istnieją również inne rodzaje frezów węglikowych, takie jak frezy o kształcie klinu czy frezy do cięcia na kształt litery V. Każdy rodzaj freza jest przeznaczony do określonych zastosowań i wymaga odpowiedniego doboru do konkretnego materiału oraz rodzaju pracy. Zastosowanie frezów węglikowych w przemyśle stoczniowym i mechanicznym Należy podkreślić przede wszystkim ich znaczenie w przemyśle stoczniowym i mechanicznym ze względu na ich wysoką wydajność i trwałość. Można je wykorzystać do precyzyjnego wycinania i frezowania różnego rodzaju materiałów, takich jak metal, tworzywa sztuczne czy drewno (https://artykulytechniczne.pl/frezy-weglikowe-palcowe-vhm.html) . Są one szczególnie przydatne w pracach przy produkcji maszyn, urządzeń oraz elementów konstrukcyjnych. Frezy węglikowe znajdują zastosowanie również w przemyśle motoryzacyjnym, gdzie służą do obróbki elementów samochodów, a także w przemyśle meblowym, gdzie są używane do wycinania i frezowania elementów mebli. Warto pamiętać, że aby osiągnąć najlepsze rezultaty, należy dobrać odpowiedni rodzaj freza do konkretnego materiału oraz rodzaju pracy. Główne zalety frezów węglikowych Frezy węglikowe to narzędzia, które cieszą się coraz większą popularnością ze względu na ich wiele zalet. Oto kilka z nich: Wysoka trwałość: frezy węglikowe są bardzo wytrzymałe i mogą pracować przez długi czas bez konieczności ich wymiany. Precyzja: frezy węglikowe umożliwiają precyzyjne wycinanie i frezowanie materiałów, co jest szczególnie ważne w pracach wymagających dokładności. Wydajność: frezy węglikowe charakteryzują się wysoką wydajnością, co pozwala na szybsze wykonywanie prac. Różnorodność: frezy węglikowe dostępne są w różnych rozmiarach i kształtach, co pozwala na ich elastyczne dostosowanie do konkretnych potrzeb i zastosowań. Oszczędność czasu: frezy węglikowe umożliwiają szybsze i bardziej efektywne wykonywanie prac, co przekłada się na oszczędność czasu i zwiększenie wydajności. Oprócz tych zalet, frezy węglikowe cechują się również wysoką odpornością na ścieranie i wysokie temperatury, co sprawia, że są one idealnym narzędziem do pracy w trudnych warunkach. Frezy węglikowe to narzędzia o wielu zastosowaniach i szerokim spektrum możliwości. Ich precyzja, trwałość i wydajność sprawiają, że są one coraz częściej wybierane przez specjalistów z branży stoczniowej i mechanicznej. Warto zainwestować w dobrej jakości frezy węglikowe, aby zwiększyć efektywność i jakość wykonywanych prac. Są one bardziej trwałe i skuteczne niż tradycyjne frezy, dlatego też w dłuższej perspektywie zwracają się one z nawiązką. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z należącego do NOAA (Narodowa Administracja Atmosferyczna i Oceaniczna) statku Okeanos Explorer badali za pomocą zdalnie sterowanego drona podwodną górę w Zatoce Alaska, gdy zauważyli coś niezwykłego. Na głębokości 3300 metrów znajdowało się coś, co operatorzy drona nazwali „złotym kapeluszem”. Gładka struktura w kształcie złotej kopuły miała średnicę nieco ponad 10 centymetrów i była mocno uczepiona skał. Widniała w niej niewielka dziura, przez którą było widać, że i wnętrz kopuły jest złote. Naukowcy postanowili wydobyć tajemniczy przedmiot. „Złoty kapelusz” wyciągnięto na pokład niemal 2 tygodnie temu i wciąż nie wiadomo, co to jest. Wydobyliśmy „złotą kulę” na statek, ale wciąż nie jesteśmy w stanie jej zidentyfikować. Wiemy tylko, że ma ona biologiczne pochodzenie. Prawdopodobnie nie dowiemy się, czym jest, dopóki nie przeprowadzimy szczegółowych analiz laboratoryjnych, w których udział wezmą specjaliści z różnych dziedzin dysponujący zaawansowanymi narzędziami badawczymi. Odkryci pokazuje, jak mało wiemy o naszej planecie i jak wiele jeszcze pozostało do odkrycia, mówi Sam Candino, koordynator ekspedycji. W tej chwili nie wiadomo nawet, czy mamy do czynienia z nowym gatunkiem, znanym gatunkiem czy nieznanym etapem rozwojowym znanego gatunku. Nowe gatunki mogą stać się źródłem nowych terapii medycznych, szczepionek, pożywienia, energii, mogą przynieść wiele korzyści społeczeństwu i nauce. Informacje, które zbierzemy w czasie naszej ekspedycji, pomogą nam lepiej zrozumieć planetę, więc będziemy mogli lepiej nią zarządzać i ją chronić, dodaje Candino. Ekspedycja Seascape Alaska 5: Gulf of Alaska Remotely Operated Vehicle Exploration and Mapping potrwa do 16 września. Dopiero wówczas Okeanos Explorer skieruje się w stronę lądu, a tajemnicza złota struktura trafi do laboratorium. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- Okeanos Explorer
- złoty kapelusz
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jedną z cech współczesnego „śmieciowego jedzenia” jest fakt, że trudno mu się oprzeć i przestać jeść. Produkty tego typu zawierają starannie dobraną ilość soli, słodyczy i tłuszczu. Naukowcy ukuli na ich określenie termin „hipersmaczne”. Uczeni z University of Kansas przeprowadzili badania, z których wynika, że te marki żywności, które należały do przemysłu tytoniowego – a w latach 80. intensywnie inwestował on w amerykański przemysł spożywcy – celowo rozpowszechniały na rynku „hipersmaczne” produkty. Hipersmacznej żywności trudno się oprzeć. Zawiera ona składniki powiązane ze smakiem, takie jak tłuszcze, cukry, sód lub inne węglowodory, które są dobrane w odpowiednich proporcjach, mówi główna autorka badań, profesor psychologii Terra Fazzino, która specjalizuje się w badaniach nad uzależnieniami. Już wcześniej wykazała ona, że 68% żywności oferowanej na rynku USA jest „hipersmaczna”. To takie połączenie składników, by zwiększyć przyjemność z jedzenia i by trudno było przestać jeść. Odczucia związane ze spożywaniem takich pokarmów są inne niż wówczas, gdy jemy coś zawierającego dużo tłuszczu, ale nie zawierającego cukru, soli czy innych rafinowanych węglowodanów. Trudno jest obecnie znaleźć pokarmy, które nie są „hipersmaczne”. Jestesmy otoczeni żywnością, a większość z niej jest „hipersmaczna”. Z kolei pokarmy, które takie nie są – jak świeże owoce czy warzywa – są mniej dostępne i droższe. Tak naprawdę nie mamy zbyt dużego wyboru jeśli chcielibyśmy uniknąć żywności „hipersmacznej”, dodaje Fazzino. Żywność „hipersmaczna” zawiera taką kombinację składników, która zapewnia wrażenia, jakich nie uzyskamy, spożywając te składniki osobno. Problem w tym, że takie kombinacje składników nie występują w naturze, więc nasze organizmy nie są na nie przygotowanie. Składniki te bez przerwy pobudzają centra nagrody w mózgu i zakłócają sygnały świadczące o najedzeniu. Dlatego tak trudno im się oprzeć, wyjaśnia uczona. Skutki takiego postępowania są widoczne w postaci epidemii otyłości. Żywność można tak przygotować, by człowiek zjadł więcej, niż planował. To nie do końca jest kwestia świadomego wyboru i uważania na to, co się je. Ta żywność oszukuje nasz organizm i powoduje, że jemy więcej niż chcemy. Teraz uczona wraz ze swoim zespołem postanowiła odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób przemysł tytoniowy promował i rozpowszechniał żywność „hipersmaczną”. Naukowcy wykorzystali publicznie dostępne informacje dotyczące struktur własnościowych w przemyśle spożywczym oraz dane Departamentu Rolnictwa dotyczące składu żywności. W ten sposób przyjrzeli się, jak wiele żywności oferowanej przez przemysł tytoniowy zostało przygotowane tak, by było „hipersmaczne”. Okazało się, że w latach 1988–2001 żywność produkowana przez firmy należące do przemysłu tytoniowego była klasyfikowana jako hipersmaczna z 29% większym prawdopodobieństwem z powodu odpowiedniego stosunku tłuszczu i sodu oraz z 80% większym prawdopodobieństwem z powodu stosunku węglowodanów i sodu niż żywność produkowana przez firmy nienależące do przemysłu tytoniowego. Na podstawie naszych danych nie możemy określić intencji przemysłu tytoniowego. Jednak możemy stwierdzić, że przemysł tytoniowy konsekwentnie rozwijał „hipersmaczną” żywność w czasach, gdy był wiodąca siłą na rynku spożywczym. Było to działanie celowe i inne od działań marek, które nie należały do przemysłu tytoniowego, stwierdza Fazzino. Inspiracją do przeprowadzonych przez niż badań były wcześniejsze prace uczonych z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Przed 4 laty wykazali oni, że firmy RJ Reynolds i Philip Morris – wiodący producenci papierosów – wykorzystywały podczas przygotowywania i promowania dzieciom słodzonych napojów gazowanych takie same strategie, których wcześniej używały przy wyrobach tytoniowych. Używano nawet tych samych kolorów i dodatków, które zostały opracowane na potrzeby produkcji i marketingu papierosów. Koncerny tytoniowe wycofały się z amerykańskiego rynku żywności w pierwszych latach XXI wieku. Jednak ich dziedzictwo przetrwało. Wiele stworzonych przez nie linii produktów oraz technik marketingowych nakierowanych na dzieci jest wciąż używanych. W roku 2018, jak zauważa Fazzino, wciąż ponad 57% żywności jest klasyfikowana jako „hipersmaczna” ze względu na stosunek tłuszczu i sodu, a ponad 17% ze względu na stosunek węglowodanów i sodu. To oznacza, że – niezależnie od wcześniejszej struktury własnościowej firm spożywczych – żywność „hipersmaczna” jest bardzo ważnym składnikiem amerykańskiej diety. « powrót do artykułu
-
- jedzenie
- pożywienie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Najbliższe Ziemi czarne dziury znajdują się w gromadzie Hiady, informuje międzynarodowy zespół naukowy na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. Hiady (Dżdżownice) to najbliższa Układowi Słonecznemu gromada otwarta. Najnowsze badania pokazują, że znajduje się tam co najmniej kilka czarnych dziur. Gromady otwarte to luźno powiązane grawitacją grupy setek do tysięcy zwykle młodych gwiazd. W Hiadach gwiazd jest około 300, a większości z nich nie widać gołym okiem. Dzięki obserwacjom prowadzonym przez należące do ESA obserwatorium kosmiczne Gaia znamy dokładne prędkości i pozycje gwiazd w Hiadach. Naukowcy z Włoch, Hiszpanii, Chin, Niemiec i Holandii przeprowadzili symulacje ruchu wszystkich gwiazd w Hiadach i porównali je z danymi z Gai. "Nasze symulacje odpowiadają rzeczywistej masie i rozmiarom Hiad tylko wówczas, gdy w centrum gromady znajdują się – lub znajdowały się niedawno – czarne dziury", mówi Stefano Torniamenti z Uniwersytetu w Padwie. Obserwowane właściwości Hiad najlepiej odpowiadają symulacjom, gdy przyjmiemy, że w gromadzie znajdują się 2-3 gwiazdowe czarne dziury. Symulacje, w których dziury zostały wyrzucone z gromady nie dawniej niż 150 milionów lat temu (Hiady mają ok. 600 milionów lat), także – choć nie tak dobrze – odpowiadają danym obserwacyjnym. Czarne dziury znajdujące się w Hiadach lub w pobliżu są zatem najbliższymi nam obiektami tego typu. Ich odległość od Układu Słonecznego wynosi około 45 parseków, czyli ok. 150 lat świetlnych. Dotychczas najbliższa nam znaną czarną dziurą była Gaia BH1 o odległości 480 parseków (1560 l.ś.) od Słońca. « powrót do artykułu
-
- gromada Hiady
- czarna dziura
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na wystawie stałej w Muzeum Bursztynu w Gdańsku można oglądać cygarniczkę syna słynnej cesarzowej Sisi – tragicznie zmarłego arcyksięcia Rudolfa Habsburga-Lotaryńskiego. Do jej wykonania wykorzystano sepiolit (piankę morską) oraz bursztyn bałtycki. Cygarniczka, którą kupiono za ok. 15 tys. EUR, pochodzi z początku lat 80. XIX w. Jest to przedmiot, który praktycznie nie ma odpowiedników dla schyłku XIX wieku. Tego typu obiekty, a mówimy tu o przedmiocie osobistym należącym do członka ówczesnej elity Europy, nieczęsto pojawiają się w obiegu – podkreśla dyrektor Muzeum Gdańska Waldemar Ossowski. Z bursztynu wytworzono ozdoby (lampki 2-konnego powozu) oraz ustnik. Jak wyjaśniono w komunikacie instytucji, w XIX w. wierzono, że ustnik z bursztynu ma właściwości prozdrowotne i oczyszcza dym z niepożądanych toksyn i zanieczyszczeń. W sepiolicie wyrzeźbiono scenkę rodzajową. Przedstawione postaci - arcyksiążę, woźnica i wojskowy z orderami - są realistycznie sportretowane (osoba siedząca z tyłu wykazuje podobieństwo do portretów Rudolfa). Za pomocą srebrnych obręczy po bokach powozu zamocowano wspomniane wcześniej 2 bursztynowe lampki. Pod kołami powozu umieszczono dwugłowego orła - herb Habsburgów. Przepięknemu przedmiotowi towarzyszy oryginalne skórzane etui o długości 32 cm ze złotą literą R (monogramem arcyksięcia) i koroną. Wnętrze wyłożono dwoma materiałami: niebieskim aksamitem i białym jedwabiem; tu również znajdują się złota litera R i korona. Widać też datę 1883. Duża cygarniczka jest przedmiotem o charakterze pamiątkowym. Prawdopodobnie powstała z okazji narodzin córki arcyksięcia - Elżbiety Marii Henrietty (przyszła ona na świat 2 września 1883 r.). W XIX wieku Wiedeń był światowym centrum wytwarzania niezwykle popularnych wówczas fajek i cygarniczek z pianki morskiej i bursztynu. Często takie przedmioty stawały się małymi dziełami sztuki. Za materiał idealny uznano sepiolit, ponieważ dawał on twórcom ogromne możliwości rzeźbienia rozbudowanych scen rodzajowych. W połączeniu z bursztynowymi ustnikami spełniały wszystkie warunki, które powinna spełniać cygarniczka idealna, często stawały się również przedmiotem kolekcjonowania – wyjaśnia Renata Adamowicz, kierowniczka Muzeum Bursztynu. Arcyksiążę Rudolf był trzecim dzieckiem i jedynym synem cesarza Franciszka Józefa i cesarzowej Elżbiety (Sissi). Następca tronu urodził się w 1858 roku. Był przeciwnikiem rosyjskiego imperializmu, miał liberalne i antyklerykalne poglądy. To wywołało konflikt z ojcem i premierem Eduardem von Taafe. Został odsunięty od obowiązków państwowych, a cesarz zaaranżował jego małżeństwo ze Stafanią, córką króla Belgów Leopolda II. W 1881 roku arcyksiążę był pod wpływem dziennikarza Moritza Szepsa, anonimowo pisał artykuły do jego radykalnej gazety Neues Wiener Tagblatt. Rudolf był też autorem dwóch książek o swoich podróżach oraz stał za monumentalnym wydawnictwem Österreich-Ungarn in Wort und Bild (Austro-Węgry w słowach i obrazach). W tym samym czasie snuł fantazje o koronowaniu się na króla Węgier lub odrodzonej Polski. Nieszczęśliwy w małżeństwie, niezrealizowany politycznie, popadł we frustrację. W październiku 1887 roku poznał 16-letnią baronównę Marię Vetserę. Półtora roku później, w styczniu 1889 roku, nawiązał z nią romans. Para zawarła pakt samobójczy. Ich ciała znaleziono 30 stycznia 1889 roku w zamku myśliwskim w Mayerling. Samobójstwo, mimo że dwór starał się je ukryć, wyszło na jaw i wywołało liczne plotki. Po śmierci Rudolfa następcą tronu został jego stryj, Karol Ludwik, młodszy brat Franciszka Józefa. Gdy zmarł w 1896 roku, następcą tronu został jego syn, Franciszek Ferdynand, który zginął w zamachu w Sarajewie. « powrót do artykułu
-
- Muzeum Bursztynu w Gdańsku
- cygarniczka
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W Journal of Medical Internet Research ukazał się opis eksperymentu, w ramach którego ChatGPT miał stawiać diagnozy medyczne i proponować dalsze działania na podstawie opisanych objawów. Algorytm poradził sobie naprawdę nieźle. Udzielił prawidłowych odpowiedzi w 71,7% przypadków. Najlepiej wypadł przy ostatecznych diagnozach, gdzie trafność wyniosła 76,9%, najgorzej poradził sobie z diagnozą różnicową. Tutaj jego trafność spadła do 60,3%. Autorzy eksperymentu wykorzystali 36 fikcyjnych przypadków klinicznych opisanych w Merck Manual. Przypadki te są wykorzystywane podczas szkoleń lekarzy i innego personelu medycznego. Naukowcy z Harvard Medical School, Brigham and Women'a Hospital oraz Mass General Brigham wprowadzili do ChataGPT opisy tych przypadków, a następnie zadawali maszynie pytanie, dołączone w podręczniku do każdego z przypadków. Wykluczyli z badań pytania dotyczące analizy obrazów, gdyż ChatGPT bazuje na tekście. Najpierw sztuczna inteligencja miała za zadanie wymienić wszystkie możliwe diagnozy, jakie można postawić na podstawie każdego z opisów. Następnie poproszono ją, by stwierdziła, jaki dodatkowe badania należy przeprowadzić, później zaś ChatGPT miał postawić ostateczną diagnozę. Na koniec zadaniem komputera było opisanie metod leczenia. Średnia trafność odpowiedzi wynosiła 72%, jednak różniła się w zależności od zadania. Sztuczna inteligencja najlepiej wypadła podczas podawania ostatecznej diagnozy, którą stawiała na podstawie początkowego opisu przypadku oraz wyników dodatkowych badań. Trafność odpowiedzi wyniosła tutaj 76,9%. Podobnie, bo z 76-procentową trafnością, ChatGPT podawał dodatkowe informacje medyczne na temat każdego z przypadków. W zadaniach dotyczących zlecenia dodatkowych badań oraz metod leczenia czy opieki, trafność spadała do 69%. Najgorzej maszyna wypadła w diagnozie różnicowej (60,3% trafnych odpowiedzi). Autorzy badań mówią, że nie są tym zaskoczeni, gdyż diagnoza różnicowa jest bardzo trudnym zadaniem. O nią tak naprawdę chodzi podczas nauki w akademiach medycznych i podczas rezydentury, by na podstawie niewielkiej ilości informacji dokonać dobrego rozróżnienia i postawić diagnozę, mówi Marc Succi z Harvard Medical School. Być może w przyszłości podobne programy będą pomagały lekarzom. Zapewne nie będzie to ChatGPT, ale rozwijane już systemy wyspecjalizowane właśnie w kwestiach medycznych. Zanim jednak trafią do służby zdrowia powinny przejść standardowe procedury dopuszczenia do użytku, w tym testy kliniczne. Przed nimi zatem jeszcze długa droga. Autorzy opisanych badań przyznają, że miały one ograniczenia. Jednym z nich było wykorzystanie fikcyjnych opisów przypadków, a nie rzeczywistych. Innym, niewielka próbka na której testowano ChatGPT. Kolejnym zaś ograniczeniem jest brak informacji o sposobie działania i treningu ChataGPT. « powrót do artykułu
-
- ChatGPT
- diagnostyka
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Imperium tybetańskie istniało w latach 618–877 i w szczytowym okresie swojej potęgi konkurowało o wpływy w Azji Środkowej z Chinami dynastii Tang i kalifatem Abbasydów. Upadło w ciągu zaledwie kilku dekad. Naukowcy szukający przyczyn jego rozpadu zwracali dotychczas uwagę przede wszystkim na czynniki społeczno-polityczne, jak konflikty pomiędzy bon, rdzenną religią Tybetu, a buddyzmem. Autorzy najnowszej pracy uważają, że zmiany klimatyczne przyspieszyły upadek państwa. Około 618 roku niewielka społeczność zamieszkująca środkowy bieg rzeki Yarlung Tsangpo zakończyła proces jednoczenia większości Tybetu. Powstało państwo, które z powodzeniem konkurowało i walczyło z Chinami dynastii Tang, sięgnęło północnych Indii, Pamiru i Hindukuszu, rzucając wyzwanie Abbasydom. Imperium kontrolowało międzynarodowe szlaki handlowe, a u szczytu potęgi, w 763 roku, jego wojska zdobyły Chang'an, stolicę Chin. Imperium obejmuje wówczas 4,6 miliona kilometrów kwadratowych i mieszka w nim 10 milionów ludzi. Jednak już na początku IX wieku państwo przeżywa poważne kłopoty. Rozpada się w ciągu kilku dziesięcioleci. Z chińskich źródeł dowiadujemy się, że przyczyną była rywalizacja pomiędzy generałami dowodzącymi pogranicznymi armiami. Wiemy też, że doszło do napięć pomiędzy wyznawcami buddyzmu, a tradycyjnej religii bon. Były one na tyle poważne, że w 843 buddyzm został zakazany. Przyjmuje się, że rozpad imperium nastąpił w 877 roku, do roku 889 na terenie Tybetu istniało wiele mniej lub bardziej niezależnych organizmów politycznych. Naukowcy z Chin i Kanady wykorzystali osady z jezior z zachodniej części Wyżyny Tybetańskiej i stwierdzili, że pomiędzy VII a IX wiekiem doszło do tak znacznych zmian klimatycznych, iż odegrały one kluczową rolę w upadku imperium tybetańskiego. Okres potęgi imperium, lata ok. 600 do 800, zbiega się bowiem z niezwykle ciepłym i wilgotnym okresem. Natomiast czas, gdy imperium upadało (800-877) był okresem poważnych susz. W osadach z jezior widać, że w tym czasie okrzemki typowe dla planktonu występującego w całej kolumnie wody zostały zastąpione przez okrzemki strefy dennej (bentalu). Świadczy to o wysychaniu jezior. Poważne susze w połączeniu ze zmniejszeniem zdolności targanego konfliktami społeczeństwa do dostosowania się do nowej rzeczywistości, mogły prowadzić do szybkiego spadku plonów, co z kolei napędzało konflikty i przyspieszyło upadek imperium. Chociaż upadek tego silnego imperium tłumaczy się często przyczynami religijnymi i politycznymi, nasze analizy pokazują, że pogarszające się warunki klimatyczne mogły upadek ten przyspieszyć, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
-
- imperium tybetańskie
- klimat
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami: