Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36934
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    224

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Telefon komórkowy to nieodłączny kompan niemalże każdego. Decydujemy się na marki i modele, które cieszą się dobrą opinią użytkowników. Oprócz wysyłania wiadomości oraz rozmów telefonicznych smartfon posiada liczne funkcje, które często przekonują nas do zakupu. O wyborze decyduje procesor, ekran dynami amoled czy czytnik kart pamięci microSD. Marki prześcigają się nowych funkcjach i udogodnieniach. Telefony Samsung są bardzo częstym wyborem Polaków. Z czego to wynika? Dlaczego Samsung Galaxy to popularny model? Na te pytania odpowie poniższy artykuł.  Smartfony Samsung- z czego wynika ich popularność? Smartfony Samsung cieszą się dużą popularnością zarówno wśród najmłodszych użytkowników, jak i tych starszych. W swojej ofercie Samsung proponuje modele na każdą kieszeń. Modele koreańskiej marki są bardzo wytrzymałe, a co za tym idzie służą długie lata. Smartfony Samsung działają na systemie android, który jest bardzo intyicyjny i prosty w obsłudze. Telefony posiadają aparat przedni, aparat tylny, odbiornik GPS oraz głośniki stereo.  Większość modeli marki Samsung zaopatrzona jest w udogodnienia, które przekonują klientów do zakupu. Smartfony nowszej generacji posiadają między innymi czytnik linii papilarnych. Zwiększa to poczucie bezpieczeństwa w przypadku trafienia smartfona w niepowołane ręce. Dużym ułatwieniem jest obecność dual sim (micro sim), co z pewnością przekona posiadaczy dwóch numerów telefonu. Modele są zaopatrzone w czujnik zbliżeniowy, dzięki czemu podczas rozmowy telefonicznej nie ma ryzyka naciśnięcia klawiszy, a co za tym idzie przerwania połączenia. Pamięć wewnętrzna w modelach z serii Galaxy pozwala na płynne korzystanie ze smartfona. Na działanie telefonów bez przeszkód pozwalają procesory Snapdragon oraz MediaTek. Samsung zaopatruje telefony w czipy własnej produkcji o nazwie Exynos. Autorskie chipsety zwiększają wydajność produktów, a co za tym idzie usprawniają działanie telefonów. Szeroka gama produktów Samsung pozwala na dostosowanie modelu do swoich potrzeb.  Samsung Galaxy - który model wybrać?  Telefony Samsung Galaxy to modele, którym zaufało wielu użytkowników. Jednym z modeli, które sprawdza się dla osób pracujących za pomocą smarfona jest model Galaxy Note. Duża przekątna ekranu pozwala bez przeszkód pisać nawet długie teksty. Smartfony docenią także osoby przeglądające sieć oraz oglądające filmy przy pomocy smartfona. Miłośnicy nowoczesnych, futurystycznych designów z pewnością docenią model Galaxy Fold. Smartfony są zaopatrzone w zestaw kamer, który z powodzeniem zastąpi najlepszy aparat fotograficzny. Częstotliwość odświeżania ekranu na poziomie 120 Hz gwarantuje szybkość i płynność pracy systemu. Samsung Galaxy Xcover to rozwiązanie dla miłośników mniejszych modeli, przy jednoczesnym zachowaniu rozdzielczości HD+. Dużą popularnością i zaufaniem klientów cieszy się Samsung Galaxy S22 Ultra. Model został okrzyknięty hitem 2022 roku z wielu względów. Jednym z nich było zastosowanie rysika, zaczerpniętego z modeli Note. Największa pojemność baterii oraz zastosowanie szkła Gorilla Glass przekonało wielu miłośników funkcjonalności i bezpieczeństwa.  Już w lutym Samsung odkrywa swoje kolejne karty. Niesamowita jakość produktów marki Samsung daje gwarancję, że nowy model przypadnie do gustu miłośnikom technicznych nowinek. Na: https://www.mediaexpert.pl/lp,samsung-premiera trwa wielkie odliczanie do prezentacji nowego modelu Samsunga Galaxy. Czym może nas zaskoczyć? Kwestia ta rozwiąże się już niebawem. Odwiedź stronę i dowiedz się więcej. « powrót do artykułu
  2. Okna dachowe to nie tylko rozwiązanie bardzo praktyczne, ale również efektowne i ekologiczne. Sprawdź nasze rady i dowiedz się, jak wybrać odpowiednie okna dachowe i dlaczego warto zdecydować się na takie rozwiązanie! Jak okna dachowe wpływają na doświetlenie poddasza? Popularne sposoby otwierania okien dachowych Z jakiego materiału najczęściej powstają okna dachowe? Otwieranie dolne, czy górne? Jakie okna dachowe są uznawane za energooszczędne? Kluczowe zalety okien dachowych Wiele możliwości aranżacji Bezpieczeństwo i ochrona przed włamaniem Uniwersalne Ułatwiają kontrolowanie dachu Okna dachowe montowane są na połaci dachu. Z tego względu są one często nazywane oknami połaciowymi. Jeśli jesteś posiadaczem domu lub mieszkania na poddaszu, rozważ ich montaż. Jest to rozwiązanie o wielu zaletach, które znacząco poprawiają komfort codziennego funkcjonowania na piętrze. Jak okna dachowe wpływają na doświetlenie poddasza? Okna dachowe to rozwiązanie, które odpowiada przede wszystkim za maksymalne doświetlenie poddasza. Ze względu na klimat panujący w Polsce, a także ilość czasu spędzanego w pomieszczeniach zamkniętych, tak istotną kwestią jest zadbanie o odpowiednią ilość światła słonecznego. W przypadku mieszkań na poddaszu, okna połaciowe są najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Pozwalają wpuścić do wnętrza największą ilość naturalnego światła, zwłaszcza gdy wybrane zostaną modele o dużej powierzchni. Jeśli jesteś zainteresowany montażem okien dachowych, zapoznaj się z ofertą dostępną na: https://renowa24.pl/pol_m_okna-dachowe_okna-dachowe-FAKRO-3975.html Popularne sposoby otwierania okien dachowych Okna dachowe dostępne obecnie na rynku występują w kilku wariantach, różniących się między sobą przede wszystkim sposobem otwierania. Najczęściej można spotkać modele obrotowe, uchylno-obrotowe, balkonowe oraz wersje o podwyższonej osi obrotu. W zależności od wielkości pomieszczenia, rodzaju dachu oraz osobistych preferencji, należy wybrać wersję najlepiej dopasowaną do konkretnego przypadku. Dzięki temu możliwe będzie uzyskanie wersji optymalnej i najbardziej komfortowej. Z  jakiego materiału najczęściej powstają okna dachowe? Okna dachowe są najczęściej produkowane z PVC, aluminium oraz drewna. W zależności od preferencji oraz właściwości każdego z nich można wybrać wersję odpowiednią dla danego domu. Okna drewniane występują w wersji malowanej lakierem akrylowym, ekologicznym oraz poliuretanowym. Najbardziej odporny na uszkodzenia i wilgoć, a zarazem zalecany do kuchni oraz łazienek jest lakier poliuretanowy. Otwieranie dolne, czy górne? Okna dachowe występują w wersjach otwieranych na górze lub na dole ramy. W zależności od rodzaju pomieszczenia, wysokości, na jakiej umieszczone zostanie okno oraz osobistych preferencji można wybrać każde z rozwiązań. Otwieranie górne pozwala wygodnie przechodzić pod otworzonym oknem, natomiast otwieranie dolne jest uznawane za rozwiązanie bardzo optymalne, zwłaszcza dla okien montowanych wysoko. Jakie okna dachowe są uznawane za energooszczędne? Okna dachowe uznawane są za rozwiązanie energooszczędne. Występują w wersjach trzy oraz czteroszybowych, dzięki czemu doskonale izolują ciepło wewnątrz budynku. Mogą być z powodzeniem stosowane w domach pasywnych. Warto mieć także na uwadze, że okna dachowe prowadzą do szybkiego nagrzewania się pomieszczeń. Nawet podczas krótkich słonecznych chwil w okresie jesienno-zimowym. Kluczowe zalety okien dachowych Okna dachowe to rozwiązanie nieuniknione w wielu sytuacjach, lecz przede wszystkim wybór o szeregu zalet. Które z nich są kluczowe? Wiele możliwości aranżacji Okna dachowe to przede wszystkim baza dla wielu klimatycznych aranżacji. Klasyczne rozwiązanie łączy w sobie urok minionych lat, jak i pełną nowoczesność. Dodatkowo pozwala nawet z ciemnego pomieszczenia stworzyć jasny oraz słoneczny pokój. Bezpieczeństwo i ochrona przed włamaniem Okna dachowe są jednym z najbardziej bezpiecznych rozwiązań dostępnych obecnie na rynku. Złodziej prawdopodobnie nie wybierze okna dachowego w sytuacji, gdy będzie chciał włamać się do budynku. Pomieszczenia na poddaszu wyposażone w okna dachowe są najlepiej zabezpieczonymi miejscami w całym domu. Uniwersalne Wiele wersji okien dachowych jest produkowanych w bardzo uniwersalny sposób. Mogą być montowane w zasadzie na każdym dachu, ponieważ ich rozpiętość wynosi od 15 do 90 stopni. Ułatwiają kontrolowanie dachu Okna dachowe są również bardzo wygodnym sposobem nieustannego kontrolowania dachu. Zarówno pod względem technicznej kondycji wykończenia, jak i np. stanu rynien. W przypadku domów niewyposażonych w okna dachowe konieczne jest regularne korzystanie z drabiny i kontrolowanie pokrycia. Mając dobrze dobrane okna dachowe, nie ma takiej konieczności. Okna dachowe są ciekawym, bardzo praktycznym rozwiązaniem. Jeśli posiadasz dom lub mieszkanie z poddaszem, warto zdecydować się na nowoczesne, energooszczędne okno dachowe. Przede wszystkim zadba ono o odpowiednią ilość światła słonecznego. « powrót do artykułu
  3. Norweskie Muzeum Historii informuje o odkryciu najstarszego kamienia runicznego. Jesienią 2021 roku archeolodzy z Muzeum badali cmentarzysko w pobliżu Tyrifjorden niedaleko Oslo. W jednym z grobów trafili na kamień runiczny, a spalone kości i węgiel drzewny pozwoliły na przeprowadzenie datowania. Okazało się, że to najstarszy znany zabytek tego typu. Runy zostały wyryte na kamieniu pomiędzy początkiem naszej ery a rokiem 250. Inskrypcja może mieć nawet 2000 lat, nic zatem dziwnego, że cieszy się ogromnym zainteresowaniem specjalistów. Od miejsca znalezienia niezwykły zabytek został nazwany „kamieniem ze Svingerud”. Runiczny napis został wykonany na piaskowcu o wymiarach 31x32 cm, a jego autor posługiwał się wczesnym językiem nordyckim, który jest protoplastą języków nordyckich współczesnej Skandynawii. Badający zabytek specjaliści zauważyli, że wyróżnia się tam osiem run, układających się w napis „idiberug”. Nie są jednak zgodni, co do interpretacji. Czy autor napisu wykonywał go „dla Idibery”, chciał wyrzeźbić nazwę lub imię „Idibergu” czy też chodziło o nazwisko rodowe „Idiberung”. Wiemy, że zmieniał się zarówno sposób pisania run, jak i zachodziły znaczne zmiany w samym języku. Dlatego też interpretacja najstarszego ze znanych napisów runicznych nie jest łatwa. Eksperci zwracają uwagę, że na kamieniu widzimy kilka typów inskrypcji. Niektóre linie są uporządkowane, tworząc siatkę, znajdziemy tam też niewielkie zygzaki i inne elementy. Nie wszystkie znaki mają sens, niektóre wyglądają tak, jakby się ktoś bawił pismem lub go próbował. Nie można wykluczyć, że autor napisu dopiero uczył się wycinać runy. Runy to najstarsza forma pisma znana na terenie Norwegii. Wiemy, że były używane od początku naszej ery aż do średniowiecza. Alfabet runiczny zwany jest fuþarkiem. Jego nazwa pochodzi od sześciu pierwszych run. Na kamieniu z Svingerud widzimy inskrypcję z trzema pierwszymi runami: ᚠ (f), ᚢ (u) and ᚦ (th). Niektóre z run przypominają litery alfabetu łacińskiego, ale oznaczają inne dźwięki. Być może pismo runiczne było w jakimś stopniu inspirowane łaciną, ale nie znamy jego początków. Najstarszy znany kamień runiczny można będzie oglądać od 21 stycznia do 26 lutego w Muzeum Historii w Oslo. « powrót do artykułu
  4. Dziesiątego stycznia na Wydziale Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM) pracę doktorską obronił 83-letni Ignacy Skrzypek, archeolog z wykształcenia i zamiłowania. To najstarszy doktorant w historii Wydziału. Pan Ignacy obronił pracę doktorską pt. „Dzieje muzealnictwa na Pomorzu Zachodnim do roku 1945”. Przez wiele lat był kierownikiem Działu Archeologii Muzeum w Koszalinie. W galerii na stronie tej instytucji nadal można zresztą zobaczyć jego zdjęcie z wykopalisk. Z wielką radością przyjęliśmy wiadomość o tym, że koszaliński archeolog Ignacy Skrzypek obronił właśnie doktorat! Pan Ignacy (przez przyjaciół zwany Wojtkiem) przez całe swoje zawodowe życie związany był - poniekąd nadal jest - z naszym Muzeum, w którym przez wiele lat kierował Działem Archeologii. Rozprawa doktorska dotyczyła jednak jego drugiej naukowej pasji - [regionalistyki] i dziejów pomorskiego muzealnictwa - napisano na profilu Muzeum na Facebooku. Jak podkreślono w komunikacie UAM, Skrzypek jest cenioną postacią zarówno w środowisku badaczy dziejów Pomorza Zachodniego, jak i tamtejszych muzealników. W bazie BazHum można się zapoznać z jego pracami, w tym z artykułem z 1994 roku pt. „Powstawanie zbiorów muzealnych na Pomorzu” [PDF]. Obronie przewodniczył dr hab. Przemysław Matusik, prof. UAM (jego główne zainteresowania badawcze obejmują m.in. historię XIX w.). « powrót do artykułu
  5. Po raz czwarty z rzędu światowe oceany pobiły rekordy ciepła. Kilkunastu naukowców z Chin, USA, Nowej Zelandii, Włoch opublikowało raport, z którego dowiadujemy się, że w 2022 roku światowe oceany – pod względem zawartego w nich ciepła – były najcieplejsze w historii i przekroczyły rekordowe maksimum z roku 2021. Poprzednie rekordy ciepła padały w 2021, 2020 i 2019 roku. Oceany pochłaniają nawet do 90% nadmiarowego ciepła zawartego w atmosferze, a jako że atmosfera jest coraz bardziej rozgrzana, coraz więcej ciepła trafia do oceanów. Lijing Cheng z Chińskiej Akademii Nauk, który stał na czele grupy badawczej, podkreślił, że od roku 1958, kiedy to zaczęto wykonywać wiarygodne pomiary temperatury oceanów, każda dekada była cieplejsza niż poprzednia, a ocieplenie przyspiesza. Od końca lat 80. tempo, w jakim do oceanów trafia dodatkowa energia, zwiększyło się nawet 4-krotnie. Z raportu dowiadujemy się, że niektóre obszary ocieplają się szybciej, niż pozostałe. Swoje własne rekordy pobiły Północny Pacyfik, Północny Atlantyk, Morze Śródziemne i Ocean Południowy. Co gorsza, naukowcy obserwują coraz większą stratyfikację oceanów, co oznacza, że wody ciepłe i zimne nie mieszają się tak łatwo, jak w przeszłości. Przez większą stratyfikację może pojawić się problem z transportem ciepła, tlenu i składników odżywczych w kolumnie wody, co zagraża ekosystemom morskim. Ponadto zamknięcie większej ilości ciepła w górnej części oceanów może dodatkowo ogrzać atmosferę. Kolejnym problemem jest wzrost poziomu wód oceanicznych. Jest on powodowany nie tylko topnieniem lodu, ale również zwiększaniem objętości wody wraz ze wzrostem jej temperatury. Ogrzewające się oceany przyczyniają się też do zmian wzorców pogodowych, napędzają cyklony i huragany. Musimy spodziewać się coraz bardziej gwałtownych zjawisk pogodowych i związanych z tym kosztów. Amerykańska Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna prowadzi m.in. statystyki dotyczące gwałtownych zjawisk klimatycznych i pogodowych, z których każde przyniosło USA straty przekraczające miliard dolarów. Wyraźnie widać, że liczba takich zjawisk rośnie, a koszty są coraz większe. W latach 1980–1989 średnia liczba takich zjawisk to 3,1/rok, a straty to 20,5 miliarda USD/rok. Dla lat 1990–1999 było to już 5,5/rok, a straty wyniosły 31,4 miliarda USD rocznie. W ubiegłym roku zanotowano zaś 18 takich zjawisk, a straty sięgnęły 165 miliardów dolarów. « powrót do artykułu
  6. Google ujawniło swoją pilnie strzeżoną tajemnicę. Koncern, jako pierwszy dostawca chmury obliczeniowej i – prawdopodobnie – pierwszy wielki właściciel centrów bazodanowych, zdradził ile wody do chłodzenia zużywają jego centra obliczeniowe. Dotychczas szczegóły dotyczące zużycia wody były traktowane jak tajemnica handlowa. Firma poinformowała właśnie, że w ubiegłym roku jej centra bazodanowe na całym świecie zużyły 16,3 miliarda litrów wody. Czy to dużo czy mało? Google wyjaśnia, że to tyle, ile zużywanych jest rocznie na utrzymanie 29 pól golfowych na południowym zachodzie USA. To też tyle, ile wynosi roczne domowe zużycie 446 000 Polaków. Najwięcej, bo 3 miliardy litrów rocznie zużywa centrum bazodanowe w Council Bluffs w stanie Iowa. Na drugim miejscu, ze zużyciem wynoszącym 2,5 miliarda litrów, znajduje się centrum w Mayes County w Oklahomie. Firma zapowiada, że więcej szczegółów na temat zużycia wody przez jej poszczególne centra bazodanowe na świecie zdradzi w 2023 Environmental Report i kolejnych dorocznych podsumowaniach. Wcześniej Google nie podawało informacji dotyczących poszczególnych centrów, obawiając się zdradzenia w ten sposób ich mocy obliczeniowej. Od kiedy jednak zdywersyfikowaliśmy nasze portfolio odnośnie lokalizacji i technologii chłodzenia, zużycie wody w konkretnym miejscu jest w mniejszym stopniu powiązane z mocą obliczeniową, mówi Ben Townsend, odpowiedzialny w Google'u za infrastrukturę i strategię zarządzania wodą. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Google'a do zmiany strategii zmusił spór pomiędzy gazetą The Oregonian a miastem The Dalles. Dziennikarze chcieli wiedzieć, ile wody zużywają lokalne centra bazodanowe Google'a. Miasto odmówiło, zasłaniając się tajemnicą handlową. Gazeta zwróciła się więc do jednego z prokuratorów okręgowych, który po rozważeniu sprawy stanął po jej stronie i nakazał ujawnienie danych. Miasto, któremu Google obiecało pokrycie kosztów obsługi prawnej, odwołało się od tej decyzji do sądu. Później jednak koncern zmienił zdanie i poprosił władze miasta o zawarcie ugody z gazetą. Po roku przepychanek lokalni mieszkańcy dowiedzieli się, że Google odpowiada za aż 25% zużycia wody w mieście. Na podstawie dotychczas ujawnionych przez Google'a danych eksperci obliczają, że efektywność zużycia wody w centrach bazodanowych firmy wynosi 1,1 litra na kilowatogodzinę zużytej energii. To znacznie mniej niż średnia dla całego amerykańskiego przemysłu wynosząca 1,8 l/kWh. « powrót do artykułu
  7. Rdzeniak to najczęstszy, a przy tym wyjątkowo złośliwy, nowotwór ośrodkowego układu nerwowego u dzieci. Mniej niż 45% pacjentów żyje dłużej niż 5 lat od zdiagnozowania tej choroby. Naukowcy z University of Colorado oraz Szpitala Uniwersyteckiego w Düsseldorfie odkryli właśnie kombinację leków, której zastosowanie może poprawić prognozy u dzieci, u których rozwój rdzeniaka związany jest z większą liczbą kopii onkogenu MYC, co pogarsza prognozy przeżycia. W guzach tego nowotworu liczba kopii MYS jest zwiększona, przez co rośnie ryzyko nawrotów. Ponadto jest to też związane z większym ryzykiem rozprzestrzeniania się nowotworu w mózgu i wzdłuż rdzenia kręgowego, mówi profesor Siddahartha Mitra z Kolorado. Szukaliśmy lepszych opcji leczenia tych dzieci, dodaje uczony. Zespół Mitry odkrył, że jednoczesne zastosowanie dwóch leków, które już przeszły I fazę testów klinicznych pod kątem leczenia innych guzów litych powoduje, że rdzeniak jest bardziej podatny na leczenie. Dzięki wykorzystaniu leku tacedinaline naukowcy zauważyli, że MYC nie tylko wspomaga rozwój nowotworu, ale ułatwia mu też ukrycie się przed układem odpornościowym. Zastosowanie tacedynaliny powoduje zaś, że guz staje się lepiej widoczny dla komórek odpornościowych. Drugim z zastosowanych leków było zaś przeciwciało monoklonalne anty-CD47. Blokuje ono antygen CD47, który znajduje się na powierzchni komórki nowotworowej i jest dla makrofagów sygnałem, by nie atakowały tej komórki. Dzięki połączeniu tacedinaline i anty-CD47, guz nowotworowy stał się wysoce apetyczny dla makrofagów. W ten sposób można zachęcić układ odpornościowy, by stał się „medycznym PacManem” pożerającym komórki nowotworowe. Tradycyjne leki przeciwnowotworowe dla dorosłych nie działają dobrze u dzieci, gdyż dzieci szybko się rozwijają i ich komórki wciąż ulegają szybkim podziałom. Zaproponowana przez nas kombinacja leków może dać pacjentom cierpiącym na rdzeniaka lepsze szanse na przeżycie, stwierdza Mitra. Kolejnym krokiem będzie rozpoczęcie badań klinicznych mających na celu określenie krótko- i długoterminowych skutków takiego leczenia. « powrót do artykułu
  8. Eric Finkelstein, 34-letni nowojorczyk, pobił rekord Guinnessa, jedząc w największej liczbie restauracji z gwiazdką Michelina w ciągu jednego dnia. Udało mu się skosztować potraw z 18 takich restauracji. Najpierw jednak poświęcił aż 14 miesięcy na zaplanowanie przedsięwzięcia i jak sam podkreśla, nie chodziło wyłącznie o rezerwacje. Mieszkając przez wiele lat w Nowym Jorku, Eric prawie nigdy nie stołował się w restauracjach. Gdy podczas pandemii czasowo wyprowadził się z Wielkiego Jabłka, zaczął doceniać to, co w ten sposób tracił. Gdy w 2021 r. wrócił, sporządził listę miejsc, w których chciałby zjeść. Dołączył także do online'owej grupy, gdzie po raz pierwszy przeczytał o wyzwaniu. Choć dotąd Finkelstein miał na koncie rekordy w zupełnie innej dziedzinie - oba wiązały się z tenisem stołowym - postanowił spróbować swoich sił... Ambitny nowojorczyk skontaktował się z ponad 80 restauracjami. Odpowiedzi dostał tylko z 10, przy czym, jak się okazało, w najnowszym przewodniku Michelina 4 z nich straciły swoją gwiazdkę (co gorsza, Eric dowiedział się o tym 20 dni przed próbą pobicia rekordu). Ostatecznie udało się zdobyć kolejne rezerwacje w restauracjach, którym podobał się pomysł Finkelsteina. Dwudziestego szóstego października ubiegłego roku Eric zaczął swój rajd po najlepszych nowojorskich restauracjach od sałatki z grillowanego awokado, a skończył na chawanmushi. Na dania wydał 494 dolary (bez podatku i napiwków). Szacuje, że w tym dniu spożył ok. 5 tys. kalorii. Zgodnie z zasadami, pomiędzy restauracjami Eric mógł się przemieszczać wyłącznie pieszo lub środkami komunikacji miejskiej. Trzydziestoczterolatek wziął to pod uwagę, planując trasę i godziny rezerwacji. Udało się i w ciągu 11 godzin odwiedził 18 restauracji z gwiazdką ze swojej listy. Jego rekord został oficjalnie uznany pod koniec grudnia. W wywiadzie udzielonym CNN-owi Eric powiedział, że po odwiedzeniu 2/3 restauracji zaczął się obawiać, czy da radę zjeść więcej. Następnego dnia właściwie pościłem - podsumował. « powrót do artykułu
  9. Astronomowie z Indii i Kanady zarejestrowali emisję radiową w paśmie 21 cm pochodzącą z wyjątkowo odległej galaktyki. Ich osiągnięcie otwiera drogę do lepszego poznania wszechświata, szczególnie jego odległych części. Daje ono np. nadzieję na znalezienie odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób w odległych galaktykach powstają gwiazdy. Galaktyki emitują różne rodzaje sygnałów radiowych. Dotychczas mogliśmy rejestrować ten konkretny sygnał tylko z bliższych galaktyk, co ograniczało naszą wiedzę, mówi Arnab Chakraborty, doktorant na kanadyjskim McGill University. Emisja w paśmie 21 centymetrów pochodzi z atomów wodoru, który szczególnie interesuje naukowców. Atomowy wodór to podstawowy budulec gwiazd, ma też olbrzymi wpływ na ewolucję galaktyk. Zatem, by lepiej zrozumieć ewolucję wszechświata, naukowcy chcą zrozumieć ewolucję gazu w różnych punktach jego historii. A dzięki indyjskiemu Giant Metrewave Radio Telescope oraz wykorzystaniu techniki soczewkowania grawitacyjnego udało się zarejestrować emisję z atomów wodoru znajdujących się w bardzo odległej galaktyce. Dotychczas najbardziej odległą galaktyką, dla której zarejestrowano emisję w paśmie 21 cm, był obiekt oddalony od nas o 4,1 miliarda lat. Przesunięcie ku czerwieni tej galaktyki wynosiło z=0.376. Przesunięcie ku czerwieni to zjawisko polegające na wydłużaniu się fali promieniowania elektromagnetycznego w miarę oddalania się źródła emisji od obserwatora. W przypadku światła widzialnego falami o największej długości są fale barwy czerwonej, stąd nazwa zjawiska. Kanadyjsko-indyjski zespół zarejestrował teraz emisję z galaktyki, dla której z wynosi 1.29, co oznacza, że jest ona oddalona od nas o 8,8 miliarda lat świetlnych. Przechwycony sygnał został z niej wyemitowany, gdy wszechświat liczył sobie zaledwie 4,9 miliarda lat. Ze względu na gigantyczną odległość, do chwili, gdy przechwyciliśmy sygnał, emisja z pasma 21 cm przesunęła się do pasma 48 cm, mówi Chakraborty. Zarejestrowanie tak słabego sygnału z tak wielkiej odległości było możliwe dzięki zjawisku soczewkowania grawitacyjnego, w wyniku którego fale emitowane ze źródła są zaginane jak w soczewce przez obecność dużej masy – na przykład galaktyki – pomiędzy źródłem a obserwatorem. W tym przypadku soczewkowanie wzmocniło sygnał 30-krotnie, dzięki czemu mogliśmy zajrzeć tak głęboko w przestrzeń kosmiczną, wyjaśnia profesor Nirupam Roy. Badania wykazały, że masa wodoru atomowego w obserwowanej galaktyce jest niemal dwukrotnie większa niż masa gwiazd. Uzyskane wyniki dowodzą, że już za pomocą obecnie dostępnych technologii jesteśmy w stanie coraz bardziej szczegółowo badać coraz odleglejsze obszary wszechświata i śledzić jego ewolucję. « powrót do artykułu
  10. Na specjalnej konferencji prasowej chińscy naukowcy poinformowali o sensacyjnych wynikach wykopalisk w mauzoleum Terakotowej Armii. Prace prowadzono w najważniejszym, 1. sektorze mauzoleum, w którym znajduje się cały pułk armii. Trzecie prowadzone tam wykopaliska rozpoczęły się w 2009 roku i objęły powierzchnię około 430 metrów kwadratowych. W ich trakcie odkryto zawalony tunel prowadzący do sektora, poznano szczegóły organizacji formacji wojskowej, a specjaliści lepiej zrozumieli sam proces powstawania figur. Na obszarze ostatnich wykopalisk znaleziono ponad 200 terakotowych figur ludzi, 16 koni z terakoty, 4 rydwany oraz broń i narzędzia do ich produkcji. Chińscy eksperci mogli dzięki temu lepiej zbadać rodzaje broni oraz sposób jej użycia oraz sposób ustawiania formacji Terakotowej Armii. Wstępnie poznali szczegóły dotyczące stopni wojskowych i ich ustawienia w szyku oraz rolę specjalnych figur. Dzięki nowym odkryciom dowiedzieliśmy się, że figury, po ustawieniu, były dekorowane i dopiero po zakończeniu tych prac wyposażano je w broń. Sensacyjnym znaleziskiem jest odkrycie szczątków zawalonego tunelu. Wskazują one, że ktoś próbował dostać się do mauzoleum przez podkop. Musiał być to ktoś, kto brał udział w budowie Terakotowej Armii, znał zatem strukturę całości. Eksperci sądzą, że mogli być to żołnierze dynastii Qin – Terakotowa Armia stanowi część olbrzymiego kompleksu grobowego pierwszego cesarza Chin z dynastii Qin – którzy poddali się wojskom Xianga Yu i doń przyłączyli. Historycy sądzą, że Xiang Yu – który ostatecznie pokonał Qin – rozkazał tym żołnierzom, by zniszczyli mauzoleum pierwszego cesarza, a istnienie tunelu to dowód, że doszło do takiej próby. « powrót do artykułu
  11. Sieć Badawcza Łukasiewicz, w skład której wchodzą 22 instytuty badawcze w całej Polsce, zaprezentowała na Zamku Królewskim w Warszawie wyposażonego w technologie sztucznej inteligencji awatara Ignacego Łukasiewicza. W ten sposób instytucja uczciła 200. rocznicę urodzin swojego patrona. To pierwsza w historii cyfrowa rekonstrukcja polskiego wynalazcy. We współpracy z polskim studiem Juice naukowcy Łukasiewicza zbudowali obszerną bazę wiedzy dla Ignacego. Zespół animatorów i ekspertów od uczenia maszynowego przez wiele miesięcy pracował nad wizerunkiem, głosem i charakterem powstającej postaci – czytamy w komunikacie Sieci. Awatar jest wyświetlany na ekranie wielkości dorosłego człowieka. Ignacy udziela odpowiedzi w czasie rzeczywistym. W rozmowie z nim można poruszyć wiele różnych tematów i pogawędzić o osiągnięciach naukowych i biznesowych Łukasiewicza, jego życiu prywatnym, historii czy świecie współczesnym. Piotr Dardziński, prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz, przypomniał, że polski wynalazca skutecznie połączył naukę z biznesem. Na Podkarpacie przyjeżdżali wysłannicy najbogatszego człowieka na świecie, Johna Rockefellera, by poznać tajniki wydobycia i destylacji ropy. Cieszę się, że to właśnie on jest pierwszym Polakiem, który zyskał drugie, cyfrowe życie - dodał Dardziński. Krzysztof Noworyta z Juice, który kierował zespołem tworzącym awatara, uważa, że byty cyfrowe to nasza przyszłość. Zapewnia, że dzięki zastosowanym technologiom można rozwijać zarówno wiedzę, jak i możliwości interakcji postaci, co daje nam niemal nieograniczone możliwości. Za technologie rozpoznawania mowy odpowiadała zaś firma Virbe. Jej prezes, Krzysztof Wróbel, mówi, że użyte rozwiązania pozwalają na przełożenie każdej wypowiedzi na tekst, który jest następnie przetwarzany na kontekstowe odpowiedzi, jakie słyszy rozmówca Łukasiewicza. Na potrzeby projektu na bazie przetwarzania maszynowego stworzono komponent do rozpoznawania intencji użytkownika. By go zbudować, wytrenowano sieć neuronową, która potrafi rozpoznać 400 tematów rozmowy. Użyto przy tym rozwiązań Closed-Domain Chatbot, dzięki czemu nie ma ryzyka, że wynalazca odpowie w sposób napastliwy, wulgarny czy obraźliwy. Awatar Łukasiewicza będzie na co dzień dostępny w różnych miejscach. Obecnie trwa planowanie trasy jego podróży. « powrót do artykułu
  12. Zakażenia wewnątrzszpitalne to jeden z najpoważniejszych problemów służby zdrowia we wszystkich krajach świata. W Polsce ulegają im setki tysięcy osób rocznie, a z powodu samej tylko sepsy szpitalnej i zakażenia Clostridioides difficile umiera co roku około 6000 pacjentów. Z bardziej pełnych danych z USA dowiadujemy się, że rocznie umiera tam niemal 100 000 osób, u których zakażenie pojawiło się już po przyjęciu do szpitala. Pomimo stosowania ścisłych zaleceń dotyczących higieny i kontrolo zakażeń nowe szczepy bakterii pojawiają się znikąd. Teraz naukowcy z Washington University School of Medicine w St. Louis wskazali na jedno ze źródeł zakażeń – uśpione bakterie w organizmie chorego. O tym, że bakterie występujące u chorego przed przyjęciem do szpitala mogą stanowić poważny problem, wiemy nie od dzisiaj. Wspomniana tutaj C. difficile naturalnie znajduje się w przewodzie pokarmowym niektórych osób i nie czynią im krzywdy. Jednak gdy podczas leczenia w wyniku podania antybiotyków dochodzi do zaburzenia równowagi flory bakteryjnej, C. difficile może być niebezpieczna, szczególnie dla starszych pacjentów. Amerykańscy naukowcy zauważyli jednak, że niebezpieczne mogą być też bakterie, których – pozornie – nie ma. Takie, których jest tak niewiele, iż nie można ich wykryć. Podczas badań na myszach naukowcy zauważyli, że po założeniu myszy sterylnego cewnika może dojść do infekcji układu moczowego bakteriami, których wcześniej nie można było wykryć, gdyż były uśpione w pęcherzu. U myszy zastosowanie cewnika aktywowało Acinetobacter baumannii ukryte w komórkach pęcherza. Bakterie opuszczały komórki, namnażały się i wywoływały infekcję. To ważne odkrycie, gdyż u ludzi cewniki są standardowo stosowane np. podczas zabiegów chirurgicznych. Możesz wysterylizować cały szpital, a i tak mogą pojawić się nowe szczepy A. bumannii. Higiena nie pomaga i tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego. Nasze badania pokazują, że pacjent może przynosić bakterie ze sobą do szpitala. Teraz, skoro to wiemy, przed zaplanowaną operacją, podczas której pacjent będzie cewnikowany, możemy sprawdzić, czy pacjent jest nosicielem bakterii i spróbować je usunąć przed zabiegiem – uważa profesor Mario Feldman, jeden z autorów badań. A. baumannii to poważny problem w szpitalach. Powoduje nie tylko infekcje układu moczowego, ale też infekcje płuc u osób sztucznie wentylowanych czy zakażenia krwi u pacjentów z kaniulami centralnymi. Bakteria ta jest oporna na wiele antybiotyków i łatwo wywołuje śmiercionośne infekcje. Autorzy najnowszych badań, wiedząc, że w komórkach pęcherza może ukrywać się E. coli, która również wywołuje zakażenia szpitalne, postanowili sprawdzić, czy zdolność do ukrywania się i infekcji posiada też A. baumannii. Podczas badań użyli myszy o osłabionym układzie odpornościowym, które cierpiały na infekcję układu moczowego wywołaną przez tę bakterię. Gdy infekcja została zwalczona i przez kolejne dwa miesiące w moczu myszy nie wykryto bakterii, zwierzęta zacewnikowano. W ciągu 24 godzin u połowy myszy pojawiła się infekcja tym samym szczepem A. baumannii co poprzednio. Bakterie musiały więc być ukryte w pęcherzu i aktywowały się, gdy wprowadzono cewnik. Cewnikowanie wywołuje stan zapalny, a stan zapalny powoduje aktywację bakterii, które z kolei wywołują infekcję, mówi profesor Scott J. Hultgren. Analiza literatury specjalistycznej wykazała, że u około około 2% zdrowych osób można w moczu wykryć A. baumannii. Autorzy badań mówią, żeby nie przywiązywać się zbytnio do tej liczby. Podkreślają, że wskazuje to jedynie, iż pewna część populacji jest nosicielami bakterii. U zdrowych ludzi nie powoduje ona problemów. Te pojawiają się, gdy osoby takie trafią do szpitala. Trzeba zastanowić się, w jaki sposób sprawdzać pacjentów pod kątem występowania Acinetobacter jeszcze przed rozpoczęciem niektórych rodzajów leczenia, jak ją usunąć oraz czy inne bakterie, powodujące zakażenia szpitalne, w podobny sposób ukrywają się w organizmie, stwierdza Feldman. « powrót do artykułu
  13. Słoń, żyrafa czy płetwal błękitny to przykłady gigantów w przyrodzie w skali makro. Jednak i skala mikro ma swoich olbrzymów, jednym z nich jest glon Valonia ventricosa. A gigant to nie byle jaki. To najprawdopodobniej największy organizm jednokomórkowy na Ziemi. I jest naprawdę olbrzymi. W środku takiego glonu pomieściłoby się nawet 335 milionów ludzkich czerwonych krwinek. Zatem stosunek jego wielkości do wielkości czerwonej krwinki jest aż 260 razy większy, niż stosunek wielkości Słońca do wielkości Ziemi. W Słońcu zmieści się „zaledwie” 1,3 miliona planet wielkości Ziemi. Oczywiście znamy komórki większe niż Valonia ventricosa, jednak żadna z nich nie jest samodzielnym organizmem, zdolnym do samodzielnego życia. Ten niezwykły glon występuje w strefach pływowych oceanicznych wód tropikalnych i subtropikalnych. Spotkać go wiec można przede wszystkim u wybrzeży Ameryki Południowej, na Karaibach, wybrzeżach USA i Meksyku oraz w Oceanii i od północnych wybrzeży Australii po wybrzeża Azji Południowo-Wschodniej i Japonię. Często można go zobaczyć na piaskach, skałach czy rafach koralowych. Uwagę nurków zwraca jego niezwykły wygląd. Valonia ventricosa ma kulisty kształt o średnicy dochodzącej do 4 centymetrów, a wyróżnia go lśniąca, srebrzysta powierzchnia. To ściana komórkowa zbudowana, jak u innych roślin, z celulozy. Jednak w przypadku V. ventricosa kryształy celulozy mają unikatowy kształt, co nadaje aldze srebrzystego blasku. Z tego też powodu roślina zwana jest... „gałką oczną marynarza”. Gama kolorystyczna glonu rozciąga się od barwy zielononiebieskiej, przez zieloną po niemal czarną. Taki wygląd przyciąga ciekawskich, którzy zastanawiają się często, czy nie trafili na jakiś niezwykły przedmiot. Jednak po dotknięciu przez zaintrygowanego nurka, glon natychmiast się zapada i wygląda jak balon, z którego częściowo uszło powietrze. W jego wnętrzu znajdziemy centralną wakuolę (wodniczkę), wokół której rozmieszczone są jądra komórkowe. Olbrzymie rozmiary i spowodowały, że Valonia ventricosa od ponad 100 lat jest intensywnie badana przez biologów i elektrofizjologów, którzy chcą dzięki niej zrozumieć, w jaki sposób w komórkach zachodzi transport jonów, jak krystalizuje się celuloza czy tworzy błona komórkowa. Na temat tego olbrzyma opublikowano ponad 2000 prac naukowych, a mimo to, wciąż nie wiemy, jaką rolę w ekosystemie on odgrywa. Nie znamy żadnego zwierzęcia, które by się nim żywiło, nie wiemy, czy Valonia ventricosa w jakiś sposób wpływa na otoczenie, w którym żyje. Rozmnaża się bezpłciowo przez podział komórkowy, ale nie wiemy, czy i jak rozmnaża się płciowo. Dzięki informacjom zebranym przez wolontariuszy z całego świata dowiedzieliśmy się, że najwięcej osobników można spotkać latem, a liczebność V. ventricosa znacznie spada podczas chłodnego sezonu monsunowego. Zwykle też poszczególne osobniki rosną samotnie. Jeśli więc kiedyś na wakacjach w tropikach zobaczycie pod wodą lśniącą kulkę, przyjrzyjcie się jej dobrze, ale jej nie dotykajcie. Bo zapewne nie będzie to banalny skarb piratów, a niezwykły jednokomórkowy olbrzym, o którym nauka tak niewiele potrafi powiedzieć. « powrót do artykułu
  14. Pod koniec grudnia Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska (RDOŚ) we Wrocławiu podpisał zarządzenia o powiększeniu rezerwatów przyrody „Śnieżnik Kłodzki” i „Jaskinia Niedźwiedzia”. Zgodnie z prawem zmiany wchodzą w życie 17 stycznia bieżącego roku, 14 dni po ich ogłoszeniu w Dzienniku Urzędowym Województwa Dolnośląskiego. Dzięki temu ogólna powierzchnia rezerwatów przyrody w województwie dolnośląskim zwiększy się o 173,48 ha oraz 130,30 ha otuliny. Obecnie łączna powierzchnia obu wymienionych rezerwatów wynosi 446,59 ha. Po zmianach będą miały wspólną granicę na północnych stokach Śnieżnika. Wraz z czeskim Narodowym Rezerwatem Przyrody „Králický Sněžník” utworzą transgraniczny kompleks ochrony przyrody o łącznej powierzchni około 2141 hektarów. Powierzchnia rezerwatu przyrody „Śnieżnik Kłodzki” została powiększona o 20,13 ha cennych górnoreglowych świerczyn na torfie oraz torfowisk wysokich wraz z jednym z najliczniejszych na Dolnym Śląsku stanowisk listery sercowatej Listera cordata. Wartości przyrodnicze tego terenu zostały wykazane w ekspertyzie botanicznej opracowanej na zlecenie Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Wrocławiu [...] Wykonawca ww. ekspertyzy wskazał na zasadność  powiększenia rezerwatu o cenne przyrodniczo, bezleśne torfowiska wysokie położone na wododziałowym grzbiecie odchodzącego ku wschodowi granicznego ramienia Śnieżnika, otoczone ponad 100-letnimi, górnoreglowymi świerczynami na torfie, czytamy w informacji prasowej RDOŚ we Wrocławiu. W celu ochrony torfowisk i muraw na Śnieżniku planuje się zmianę przebiegu szlaku zielonego. Zostanie on przeniesiony na stronę czeską, na fragment przebiegającego tam czeskiego czerwonego szlaku turystycznego. Rezerwat „Jaskinia Niedźwiedzia” powiększono zaś o 153,35 ha. RDOŚ informuje, że zespół opiniodawczo-doradczy [...] pod przewodnictwem prof. Wojciecha Ciężkowskiego zainicjował złożenie wniosku o uznanie za rezerwat przyrody terenów w dolinie potoku Kleśnica i zboczy góry Stromej i Śnieżnika – uznając, że ochrona Jaskini Niedźwiedziej - najdłuższej z jaskiń sudeckich posiadającej najbardziej zróżnicowane formy naciekowe w Polsce, wymaga kompleksowej ochrony całej zlewni Kleśnicy oraz występujących form terenu kształtowanych przy udziale procesów krasowych. Odkryte w 2012 r. nowe korytarze Jaskini Niedźwiedziej rozciągające się w kierunku południowym, zwane Partiami Mastodonta oraz wyniki badań elektrooporowych wskazują bowiem na istnienie dalszych, dotychczas nierozpoznanych korytarzy – pustek krasowych na południe od dotychczasowych obszarów eksploracji jaskini (poniżej zapadliska krasowego, tzw. Wielkiego Leja i dalej w górę doliny Kleśnicy). W granicach powiększenia rezerwatu występują zróżnicowane siedliska przyrodnicze, takie jak: kwaśne buczyny, żyzne buczyny, górskie bory świerkowe, górskie i nizinne torfowiska zasadowe o charakterze młak, turzycowisk i mechowisk oraz wapienne ściany skalne ze zbiorowiskami Potentilletalia caulescentis, a także rzadkie rośliny objęte ochroną ścisłą [...] w tym storczyk kukawka Orchis militaris oraz merkia irlandzka Moerckia hibernica. W tym przypadku zmiana granic rezerwatu nie wpłynie na przebieg szlaków turystycznych, ani na samo udostępnianie Jaskini Niedźwiedziej zwiedzającym. « powrót do artykułu
  15. Anomalie w pomiarach neutrino doprowadziły w przeszłości do odkrycia, że cząstki te mają niezerową masę i oscylują pomiędzy trzema zapachami: mionowym, taonowym i elektronowym. W ubiegłym dziesięcioleciu zaobserwowano kolejne anomalie, na podstawie których wysunięto hipotezę o istnieniu neutrino sterylnego, czyli takiego, które nie oddziałuje za pomocą oddziaływań słabych, a jedynie za pośrednictwem grawitacji. Teraz, po wielu latach badań, opublikowano ostateczne wyniki eksperymentu STEREO dotyczącego antyneutrin. Autorzy badań wykluczyli możliwość istnienia neutrino sterylnego. Istnienie cząstki elementarnej o nazwie neutrino zaproponował Wolfgang Pauli w 1930 roku. Była ona potrzebna do wyjaśnienia, jak podczas rozpadu beta dochodzi do zachowania energii, pędu i momentu pędu. Neutrino to elektrycznie obojętny fermion, którego masa spoczynkowa jest tak mała, że przez długi czas sądzono, iż wynosi ona 0. Oddziałuje ono z innymi cząstkami za pomocą grawitacji i oddziaływań słabych. Cząstka została odkryta w 1956 roku. Obecnie znamy trzy rodzaje neutrino i wiemy, że cząstka podlega oscylacjom, zmieniają się ciągle pomiędzy tymi trzema rodzajami, zwanymi zapachami. Tę właściwość neutrin odkryto przed zaledwie dwiema dekadami. W 2011 roku coraz doskonalszy sprzęt pomiarowy wskazał na istnienie niezgodności pomiędzy obserwowanymi a przewidywanymi antyneutrinami wydostającymi się z reaktorów jądrowych. Ta niezgodność pomiarów z obliczeniami doprowadziła do pojawienia się hipotezy o istnieniu jeszcze jednego zapachu neutrino. Neutrino sterylne, które ma nie oddziaływać za pomocą oddziaływań słabych, mogło też wyjaśniać inne zjawiska fizyczne, których nie rozumiemy, takie jak ciemną materię. Przed sześciu laty w wysokostrumieniowym reaktorze badawczym w Instytucie Lauego-Langevina w Grenoble rozpoczęto program STEREO, którego celem było znalezienie neutrino sterylnego. Teraz niemiecko-francuski zespół badawczy ogłosił, że o ile anomalie w emisji neutrino przez reaktory występują, to ich przyczyną nie jest neutrino sterylne. W latach 2017–2020 zaobserwowaliśmy ponad 100 000 neutrin, ale nie znaleźliśmy wśród nich żadnego śladu neutrino sterylnego, stwierdzają autorzy badań. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w Fermilab powstaje właśnie ostatni z wielkich detektorów, które mają znaleźć neutrino sterylne i fizykę poza Modelem Standardowym. « powrót do artykułu
  16. Teleskop Webba po raz pierwszy został użyty do potwierdzenia istnienia egzoplanety, planety obiegającej inną gwiazdę niż Słońce. Planeta LHS 475 b jest niemal identycznej wielkości, co Ziemia. Jej średnica wynosi 99% średnicy naszej planety. Kevin Stevenson i Jacob Lustig-Yaeger z Applied Physics Laboratory Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa postanowili wykorzystać Webba do potwierdzenia istnienia planety pozasłonecznej. Starannie wybrali cel swoich obserwacji i po zaledwie dwóch tranzytach, wykorzystując zamontowany na Webbie NIRSpec (Near-Infrared Spectrograph) byli w stanie potwierdzić, że wytypowany obiekt to rzeczywiście planeta. Nie ma co do tego wątpliwości. Dane z Webba to potwierdzają. Fakt, że to mała skalista planeta tylko pokazuje możliwości obserwatorium, stwierdził Stevenson. Eksperci zauważają, że tak jednoznaczne i dobrej jakości dane przekazane przez Teleskop Webba, a dotyczące skalistej planety wielkości Ziemi to kolejny dowód, że Teleskop otwiera przed nauką zupełnie nowe możliwości w dziedzinie badania atmosfer egzoplanet. Webb przybliża nas do lepszego zrozumienia planet podobnych do Ziemi, znajdujących się poza Układem Słonecznym. A jego misja dopiero się rozpoczęła, powiedział Mark Clampin, dyrektor Wydziału Astrofizyki w NASA. Webb to jedyny teleskop zdolny do badania atmosfer egzoplanet wielkości Ziemi. Naukowcy próbują teraz zbadać atmosferę LHS 475 b. Na razie nie wiedzą, czy w ogóle ma ona atmosferę. Jednak dzięki danym z Webba już są w stanie wykluczyć różne rodzaje atmosfer. Wiadomo, że planeta nie ma na przykład gęstej zdominowanej przez metan atmosfery, jak księżyc Saturna Tytan. Możliwe, że w ogóle nie ma atmosfery lub też jej atmosfera składa się np. wyłącznie z dwutlenku węgla. Na razie Webb dostarczył zbyt małej ilości danych. Pozwolił natomiast stwierdzić, że powierzchnia planety jest o kilkaset stopni cieplejsza, niż powierzchnia Ziemi. Jeśli wykryjemy chmury, będzie można przypuszczać, że LHS 475 b jest podobna do Wenus. Wiemy również, że planeta obiega swoją gwiazdę w ciągu zaledwie dwóch dni. Jest więc bliżej gwiazdy, niż Merkury Słońca, jednak jej gwiazda to czerwony karzeł dwukrotnie chłodniejszy od Słońca, zatem naukowcy spodziewają się, że mimo niewielkiej odległości od gwiazdy planeta może posiadać atmosferę. Badana planeta znajduje się dość blisko, w odległości 41 lat świetlnych od Ziemi, w Gwiazdozbiorze Oktanta. « powrót do artykułu
  17. Na polach moszawu Be'er Milka, na równinie zalewowej rzeki okresowej Nahal Nizzana na pustyni Negew, w pobliżu paleniska odkryto osiem strusich jaj. Wstępne datowanie wskazuje, że mają one 4-7,5 tys. lat. Izraelska Służba Starożytności (IAA) prowadzi wykopaliska w związku z planami utworzenia nowych pól uprawnych. Odkryliśmy obozowisko o powierzchni ponad 200 metrów kwadratowych. Było ono wykorzystywane przez koczowników od czasów prehistorycznych - opowiada Lauren Davis, dyrektorka wykopalisk. Znaleźliśmy tu [...] kamienne narzędzia i fragmenty ceramiki. Zbiór strusich jaj to jednak coś naprawdę wyjątkowego. Jak dodała, choć koczownicy nie stworzyli stałej zabudowy, opisywane odkrycia pozwalają poczuć ich obecność na pustyni. Na przestrzeni wieków obozowiska zakrywały wydmy, a później piasek przesypywał się dalej. [W połączeniu z suchym klimatem] może to wyjaśniać, dzięki czemu strusie jaja tak dobrze się zachowały, zapewniając nam wgląd w życie niegdysiejszych wędrowców. Strusie występowały w regionie do XIX w. Jaja tych ptaków odkrywano na stanowiskach archeologicznych z różnych okresów. Dr Amir Gorzalczany wyjaśnia, że strusie jaja są znajdowane w kontekstach grobowych. Wytwarzano z nich także dobra luksusowe oraz naczynia na wodę. Nie można, oczywiście, zapominać o ich wartości odżywczej, która odpowiada mniej więcej 25 jajom kurzym. Gorzalczany dodaje, że choć podczas prac archeologicznych jaja spotyka się stosunkowo często, nie znajduje się w ogóle strusich kości. Może to wskazywać, że ludzie unikali spotkań z tymi ptakami i woleli zadowolić się zbieraniem ich jaj. Davis zaznacza, że jaja skupione w pobliżu paleniska oznaczają czyjeś celowe działanie. Specjalistka ujawniła, że jedno z jaj znaleziono w samym palenisku, co sugeruje zastosowanie kulinarne. Jaja były zmiażdżone, ale mimo odkrycia w warstwie powierzchniowej, ogólnie dobrze zachowane - powiedziała archeolog The Times of Israel. Badania laboratoryjne w Jay and Jeanie Schottenstein National Campus for the Archaeology of Israel mają zapewnić więcej danych m.in. o ich wieku i wykorzystaniu. « powrót do artykułu
  18. Wypróbowaliśmy prosty pomysł: co by było, gdybyśmy wzięli komórki nowotworowe i zmienili je w zabójców nowotworów oraz szczepionki przeciwnowotworowe, mówi Khalid Shah z Brigham and Women's Hospital i Uniwersytetu Harvarda. Za pomocą inżynierii genetycznej zmieniamy komórki nowotworowe w lek, który zabija guzy nowotworowe oraz stymuluje układ odpornościowy, by zarówno niszczył guzy pierwotne, jak i zapobiegał nowotworom, dodaje uczony. Prowadzony przez niego zespół przetestował swoją szczepionkę przeciwnowotworową na mysimi modelu glejaka wielopostaciowego. Prace nad szczepionkami przeciwnowotworowymi trwają w wielu laboratoriach na świecie.Jednak Shah i koledzy podeszli do problemu w nowatorski sposób. Zamiast wykorzystywać dezaktywowane komórki, przeprowadzili zmiany genetyczne w żywych komórkach, które charakteryzują się tym, że pokonują one w mózgu duże odległości, by powrócić do guza, z którego pochodzą. Dlatego też Shah wykorzystali technikę CRISPR-Cas9 i zmienili te komórki tak, by uwalniały środek zabijający komórki nowotworowe. Ponadto zmodyfikowane komórki prezentują na swojej powierzchni czynniki, dzięki którym układ odpornościowy uczy się je rozpoznawać, dzięki czemu na długi czas jest gotowy do wyszukiwania i zabijania komórek nowotworowych. Komórki takie zostały przetestowane na różnych liniach komórkowych pobranych od ludzi, w tym na komórkach szpiku, wątroby i grasicy. Naukowcy wbudowali też w zmodyfikowane komórki specjalny bezpiecznik, który w razie potrzeby może zostać aktywowany, zabijając komórkę. Przed badaczami jeszcze długa droga zanim powstanie szczepionka, którą można będzie przetestować na ludziach. Już teraz zapewniają jednak, że ich metodę badawczą można zastosować również do innych nowotworów, nie tylko do glejaka wielopostaciowego. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Science Translational Medicine. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej i Uniwersytetu w Würzburgu pochwalili się na łamach Nature Communications dokonaniem przełomu na polu badań kwantowych. Po raz pierwszy w historii udało się uzyskać ekscytony w izolatorze topologicznym. W skład zespołu naukowego weszli Marcin Syperek, Paweł Holewa, Paweł Wyborski i Łukasz Dusanowski z PWr., a obok naukowców z Würzburga wspomagali ich uczeni z Uniwersytetu w Bolonii i Oldenburgu. Izolatory topologiczne to jednorodne materiały, które są izolatorami, ale mogą przewodzić ładunki elektryczne na swojej powierzchni, a wystąpienie przewodnictwa nie jest związane ze zmianą fazy materiału, np. z jego utlenianiem się. Pojawienie się przewodnictwa związane jest ze zjawiskami kwantowymi występującymi na powierzchni takich izolatorów. Istnienie izolatorów topologicznych zostało teoretycznie przewidziane w 1985 roku, a eksperymentalnie dowiedzione w 2007 roku właśnie na Uniwersytecie w Würzburgu. Dotychczasowe prace nad wykorzystaniem izolatorów topologicznych koncentrowały się wokół prób kontroli przepływu ładunków elektrycznych za pomocą napięcia. Jeśli jednak izolator był wykonany z cząstek obojętnych elektrycznie, takie podejście nie działało. Naukowcy musieli więc wymyślić coś innego. W tym wypadku tym czymś okazało się światło. Po raz pierwszy udało się wygenerować kwazicząstki – tak zwane ekscytony – w izolatorze topologicznym i eksperymentalnie udowodnić ich istnienie. W ten sposób uzyskaliśmy nowe narzędzie, za pomocą którego możemy – metodami optycznymi – kontrolować elektrony. Otworzyliśmy nowy kierunek badań nad izolatorami topologicznymi, mówi profesor Ralph Claessen. Ekscyton to kwazicząstka, która stanowi parę elektron-dziura połączoną siłami elektrostatycznymi. Uzyskaliśmy ekscytony oddziałując krótkimi impulsami światła na jednoatomową warstwę materiału, mówi profesor Claessen. Przełomowy tutaj jest fakt, że materiałem tym był izolator topologiczny. Dotychczas nie udawało się w nim uzyskać ekscytonów. W tym przypadku izolator zbudowany był z bizmutu, którego atomy ułożono w strukturę plastra miodu. Całość badań optycznych przeprowadzono w Laboratorium Optycznej Spektroskopii Nanostruktur Politechniki Wrocławskiej. Osiągnięcie to jest o tyle istotne, że od około 10 lat specjaliści badają ekscytony w dwuwymiarowych półprzewodnikach, chcąc wykorzystać je w roli nośników informacji kontrolowanych światłem. Teraz za pomocą światła uzyskaliśmy ekscytony w izolatorze topologicznym. Reakcje zachodzące pomiędzy światłem a ekscytonami mogą prowadzić do pojawienia się nowych zjawisk w takich materiałach. To zaś można będzie wykorzystać, na przykład, do uzyskiwania kubitów, wyjaśnia Claessen. Kubity, czyli kwantowe bity, to podstawowe jednostki informacji w komputerach kwantowych. Badania polsko-niemieckiego zespołu mogą więc doprowadzić do powstania nowych kontrolowanych światłem podzespołów dla komputerów kwantowych. « powrót do artykułu
  20. W 1910 roku ludzkość oczekiwała powrotu komety Halleya. Media pełne były doniesień na jej temat, wielu miało nadzieję na wykonanie pierwszych w dziejach zdjęć komety, którą ludzie regularnie obserwowali już od ponad 2000 lat, a naukowcy szykowali się do przeprowadzenia badań za pomocą najnowocześniejszej aparatury. Obiekt miał być widoczny gołym okiem w kwietniu. Tymczasem w styczniu z Półkuli Południowej zaczęły napływać doniesienia o zaobserwowaniu wyjątkowo jasnej komety. Wielką Kometę Styczniową z 1910 roku zauważono po raz pierwszy o świcie 12 stycznia, równo 113 lat temu. Była już wtedy widoczna gołym okiem, dlatego też wielu uznało się za jej odkrywców. Jako pierwsi prawdopodobnie widzieli ją poszukiwacze złota w Transvaalu. Sensacyjna informacja trafiła wkrótce do mediów oraz naukowców, którzy rozpoczęli obserwacje. W chwili odkrycia magnitudo – obserwowana wielkość gwiazdowa – komety wynosiło -1, była zatem jednym z najjaśniejszych obiektów na niebie. Jaśniejsze od niej były tylko Słońce, Księżyc, Wenus, Jowisz i Syriusz. Jednak już 17 stycznia Wielka Kometa Styczniowa przeszła przez peryhelium, najbliższy Słońcu punkt swojej orbity, a jej magnitudo wyniosło -5. Stała się ona najjaśniejszym, po Słońcu i Księżycu, obiektem na niebie i była widoczna w świetle dziennym. Dwa dni później kometa zbliżyła się do Ziemi na odległość 0,86 jednostki astronomicznej, była więc bliżej niż Słońce, od którego dzieli nas 1 j.a. Nic dziwnego, że kometa wzbudziła niemałą sensację. Tym bardziej, że świat czekał na sensacyjny powrót komety. Tyle, że nie tej. Wielką Kometę Styczniową zapamiętano przede wszystkim ze względu na jej spektakularny warkocz. Miał on imponującą wielkość 50 stopni na nieboskłonie. Żeby uświadomić sobie jego rozmiar trzeba wiedzieć, że wielkość Księżyca w pełni to 0,5 stopnia, a słynna kometa Halleya podczas ostatniego przelotu w pobliżu Ziemi w 1986 roku mogła pochwalić się warkoczem długości 15 stopni. Zaś kąt pomiędzy horyzontem a punktem położonym nad naszą głową wynosi 90 stopni, więc warkocz Wielkiej Komety rozciągał się na ponad połowę tej drogi. Ludzie tak bardzo zapamiętali kometę ze stycznia 1910 roku, że gdy w 1986 roku w pobliżu Ziemi ponownie pojawiła się kometa Halleya, wielu starszych ludzi opowiadało, że już ją widziało. Jednak ich relacje odpowiadały Wielkiej Komecie Styczniowej, a nie komecie Halleya. Wielka Kometa Styczniowa była prawdopodobnie najjaśniejszą kometą XX wieku. Można ją było oglądać gołym okiem aż do połowy lutego. Obecnie można ją odnaleźć w Gwiazdozbiorze Orła. Pojawia się nad horyzontem po godzinie 7 i znika za nim po godzinie 20. Znajduje się w odległości niemal 19,6 miliarda kilometrów od Ziemi, to ponad 130 jednostek astronomicznych. Jej okres orbitalny wynosi 14 968 lat. Kolejne peryhelium Wielkiej Komety Styczniowej będzie więc miało miejsce 20 lipca 16878 roku o godzinie 21:48. Pozostańcie czujni! « powrót do artykułu
  21. W 2008 roku na średniowiecznym wysypisku śmieci na Starym Mieście w Moguncji znaleziono piękny złocony wisiorek sprzed 800 lat. Już wtedy zauważono, że wisiorek wyposażony jest w mechanizm otwierający, ale przez lata naukowcy nie byli w stanie go otworzyć. Teraz dzięki nowoczesnym technologiom obrazowania i wykorzystaniu źródła neutronów Heinz Maier-Leibnitz (FRM II) na Uniwersytecie Technicznym w Monachium naukowcy mogli zajrzeć do wnętrza zabytku. Odkryli w nim niewielkie kawałki kości. Konserwator Matthias Heinzel spędził 500 godzin przy czyszczeniu i konserwacji zabytku. Przy oczku, które służyło do wieszania ozdoby, zauważył fragment tkaniny, którą z czasem zidentyfikował jako jedwab. To pierwszy w historii dowód, że tego typu wisiorki mogły być mocowane na szyi za pomocą jedwabnej wstążki, mówi ekspert. Dzięki FRM II możliwe było zmierzenie grubości nici oraz gęstości splotu. W czasie pracy Heinzel zauważył, że wisiorek o wymiarach 6x6 cm i grubości 1 cm był prawdopodobnie relikwiarzem. Prześwietlenie promieniami rentgenowskimi nie dało jednak odpowiedzi na pytanie, czy wewnątrz coś się znajduje. Trzeba było poczekać wiele lat, na pojawienie się odpowiednich technik badawczych. Niedestrukcyjne źródło neutronów było niezwykle przydatne, gdyż nie mogliśmy otworzyć mechanizmu i zajrzeć do środka. Cały mechanizm jest mocno zniszczony przez korozję i otwarcie wisiorka wiązałoby się z jego zniszczeniem, wyjaśnia Heinzel. Dzięki badaniu neutronami wiemy, że każdy ze znajdujących się w relikwiarzu fragmentów kości owinięty jest w kawałek materiału. Naukowcy nie potrafią stwierdzić, czy kości należą do świętego, a jeśli tak, to do którego. Zwykle do relikwii dołączano fragment pergaminu z wymienionym imieniem świętego, jednak tutaj tego nie dostrzegamy, stwierdza konserwator dodając, że głównym zadaniem jest zachowanie relikwiarza dla przyszłych pokoleń. Naukowcy datują zabytek na późny XII wiek i uważają, że powstał on w warsztacie w Hildesheim w Dolnej Saksonii. Wykonany ze złoconej miedzi relikwiarz zdobiony jest emalią z przedstawieniem Jezusa, Ewangelistów, Marii i czterech świętych kobiet. « powrót do artykułu
  22. Zepchnęliśmy setki gatunków ssaków na obszary, na których grozi im wyginięcie, informują naukowcy z University of Manchester. Zespół prowadzony przez doktora Jake'a A. Britnella i profesor Susanne Shultz przeprowadził badania, z których dowiadujemy się, że wiele z 627 gatunków ssaków o udokumentowanych zasięgach historycznych, żyje obecnie na marginesach swoich dawnych terytoriów, a 66 do 75 procent z nich zepchnęliśmy na tereny, gdzie ekstrema temperaturowe lub opadowe powodują, że gatunki te mogą nie przetrwać. Presja ze strony człowieka spowodowała, że gatunki straciły swoje dawne tereny. Przez to ich nisze ekologiczne drastycznie się skurczyły i zmusiliśmy zwierzęta do życia w mniej zróżnicowanych habitatach. Ludzie zajęli dla siebie najlepsze tereny, zabierając je zwierzętom. Mówimy tutaj o ekologicznej marginalizacji gatunków, a wzięcie tego zjawiska pod uwagę pozwala wyjaśnić, dlaczego niektóre obszary chronione lepiej się sprawdzają niż inne. Tam, gdzie gatunek miał szczęście i ludzie pozostawili mu bardziej zróżnicowane środowisko, ma on większa szansę na przetrwanie. Jeśli zaś pozostawimy zwierzętom słabej jakości tereny, gdzie nie mogą one znaleźć odpowiednich warunków do życia oraz wystarczającej ilości odpowiedniego pożywienia, to fakt, iż obejmiemy te tereny ochroną – czyli uznamy, że ich nie zabierzemy – nie wystarczy, by gatunek przetrwał. Dlatego też autorzy badań podkreślają, że konieczne jest zidentyfikowanie – między innymi na podstawie informacji historycznych – odpowiednich terenów dla danych gatunków i objęcie ich ochroną. Wówczas możemy liczyć na to, że rzeczywiście gatunek będzie miał szansę się rozwijać. Jeśli próbujemy chronić gatunek, który zepchnęliśmy na teren dla niego niekorzystny, to nasze wysiłki nie dadzą optymalnych wyników, ryzykujemy też poniesieniem całkowitej klęski, mówi profesor Shultz. « powrót do artykułu
  23. Nowo odkryta struktura w mózgu może być zaangażowana w rozwój takich chorób jak stwardnienie rozsiane, choroba Alzheimera czy infekcje centralnego układu nerwowego, mówią naukowcy z Uniwersytetów w Rochester i Kopenhadze. Nowa warstwa oponowa, nazwana przez odkrywców SLYM (subarachnoidal lymphatic-like membrane) działa zarówno jak warstwa ochronna, jak i miejsce, z którego komórki układu odpornościowego monitorują mózg pod kątem infekcji i stanów zapalnych. Odkrycie nowej struktury anatomicznej, która oddziela i pomaga w przepływie płynu mózgowo-rdzeniowego do i wokół mózgu, pozwala nam w większym stopniu docenić rolę, jaką płyn ten odgrywa nie tylko w usuwaniu toksyn, ale również we wspieraniu ochrony immunologicznej, mówi doktor Maiken Nedergaard. W opublikowanym artykule naukowcy zauważają, że coraz więcej dowodów wskazuje, że płyn mózgowo-rdzeniowy działa jak układ kwazi-limfatyczny centralnego układu nerwowego. Dodają jednak, że mimo postępów technik obrazowania, wciąż nie wiemy dokładnie, jak płyn ten jest transportowany w mózgu. Autorzy badań skupili się na oponach mózgowo-rdzeniowych. Składają się one z trzech warstw: opony twardej, opony pajęczej oraz opony miękkiej. Badaliśmy, jak zorganizowany jest ruch płynu mózgowo-rdzeniowego i komórek układu odpornościowego w przestrzeni podpajęczynówkowej u myszy i ludzi, stwierdzają. Wtedy odkryli istnienie SLYM, która dzieli przestrzeń podpajęczynówkową. SLYM to mezotelium, błona, która otacza i chroni wiele organów wewnętrznych. Zawiera ona też komórki odpornościowe. Profesor Kjeld Møllgård, główny autor badań, wysunął hipotezę, że może się ona znajdować też w centralnym układzie nerwowym. A gdy ją teraz odkrył, wraz z zespołem postanowił odpowiedzieć na pytanie czy SLYM jest nieprzepuszczalną błoną rozdzielającą przestrzeń podpajęczynówkową. Szczegółowe analizy wykazały, że SLYM jest niezwykle cienka i delikatna, ma grubość od 1 do kilku komórek. Jest cieńsza od opony twardej. Uczeni wykorzystali techniki śledzenia molekuł o różnych rozmiarach i odkryli, że przez SLYM mogą się przedostać tylko bardzo małe molekuły. Wydaje się, że błona ta rozdziela „czysty” i „brudny” płyn mózgowo-rdzeniowy. SLYM rozdziela przestrzeń podpajęczynówkową na część górną oraz dolną dla roztworów z molekułami o masie ≥ 3 kDa (kilodaltonów). Innymi słowy SLYM ogranicza przepływ większość peptydów i protein – takich jak amyloid beta i tau – pomiędzy górną a dolną częścią przestrzeni podpajęczynówkowej, stwierdzają naukowcy. Badania sugerują, że SLYM odgrywa rolę w układzie glimfatycznym, który kontroluje przepływ płynu mózgowo-rdzeniowego, umożliwiając napływ „czystego” płynu i jednoczesne wymywanie toksyn z centralnego układu nerwowego. SLYM może odgrywać też ważną rolę ochronną. Centralny układ nerwowy posiada własną populację komórek odpornościowych i jest chroniony przed napływem z zewnątrz tego typu komórek. Ponadto wydaje się, że SLYM posiada własną populację komórek odpornościowych, skanujących płyn mózgowo-rdzeniowy pod kątem oznak infekcji. Odkrycie nowej błony otwiera drzwi do badań jej roli w chorobach mózgu. Naukowcy zauważyli, że w procesie starzenia się oraz w przypadku pojawienia się stanu zapalnego, na błonie tej dochodzi do nagromadzenie większej i bardziej zróżnicowanej populacji komórek odpornościowych. Wykazaliśmy, że w wyniku ostrego stanu zapalnego i w procesie naturalnego starzenia się dochodzi do znacznego wzrostu liczby i różnorodności komórek odpornościowych w SLYM. Natomiast fizyczne uszkodzenie SLYM może, poprzez zmianę wzorca przepływu płynu mózgowo-rdzeniowego, wyjaśniać zarówno wydłużony okres nieprawidłowego przepływu glimfatycznego, jak i zwiększone ryzyko rozwoju choroby Alzheimera w wyniku urazu, stwierdzają naukowcy. Badania sugerują, że nieprawidłowe funkcjonowanie SLYM może mieć wpływ na pojawienie się lub przebieg tak zróżnicowanych chorób jak stwardnienie rozsiane czy choroba Alzheimera. « powrót do artykułu
  24. Justyn Gach, doktorant z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (UPWr), bada najczęściej występującą chorobę serca psów - chorobę zwyrodnieniową zastawki mitralnej, która skutkuje niewydolnością lewokomorową serca. Ma nadzieję, że uzyskane wyniki przełożą się na poprawę leczenia i rokowań czworonożnych pacjentów. Spośród wszystkich chorób układu sercowo-naczyniowego [choroba zwyrodnieniowa zastawki mitralnej] stanowi [u psów] blisko 75% przypadków – występuje zdecydowanie częściej niż u ludzi - podkreślono w komunikacie uczelni. Przed objawami klinicznymi występuje przeważnie długa faza bezobjawowa; to wtedy nasilają się zmiany w morfologii serca. Postępujące, często wieloletnie, zmiany zwyrodnieniowe zastawki mogą być przyczyną przeciążenia objętościowego lewego przedsionka i lewej komory serca. Wraz z pogłębiającą się jej niedomykalnością rośnie objętość krwi cofającej się przez zastawkę. Powoduje to stopniowy wzrost ciśnienia krwi w jamach serca, a w konsekwencji poszerzenie lewego przedsionka, pierścienia włóknistego zastawki mitralnej oraz lewej komory serca. Doktorant z UPWr chce lepiej poznać przebieg choroby (patogenezę), dlatego z kardiolog prof. dr hab. Agnieszką Noszczyk-Nowak będzie badał zmiany histologiczne i strukturalne strun ścięgnistych zastawki mitralnej, a także korelację między tymi zmianami a zmianami mechanicznymi w różnych fazach choroby. Promotorką pomocniczą jest dr Izabela Janus z Katedry Patologii. Badania te mają nas przybliżyć do lepszego poznania mechaniki strun ścięgnistych i ostatecznie pomóc w predykcji jednej z komplikacji choroby zwyrodnieniowej, czyli epizodu pęknięcia lub zerwania struny. Jest to moment znacznego pogorszenia stanu klinicznego i rokowania naszych pacjentów - podsumowuje Justyn Gach. « powrót do artykułu
  25. W Germering w Bawarii archeolodzy odkryli dobrze zachowane pozostałości drewnianej studni z epoki brązu z depozytami obrzędowymi. Niezwykle rzadko zdarza się, by drewniana studnia przetrwała ponad 3 tys. lat w tak dobrym stanie. Przy dnie jej ściany są w całości zachowane i nadal nieco wilgotne od wód gruntowych. To również wyjaśnia dobrą kondycję przedmiotów wykonanych z materiałów organicznych (które poddano dokładniejszym badaniom). Mamy nadzieję, że w ten sposób uzyskamy więcej informacji o ówczesnym życiu codziennym - podkreślił dr Jochen Haberstroh, archeolog z Bayerischen Landesamt für Denkmalpflege. Wewnątrz studni archeolodzy odkryli 26 szpil z brązu, 4 bursztynowe koraliki, dwie metalowe spirale, oprawiony w metal zwierzęcy ząb (wisior) i ponad 70 ceramicznych naczyń. Znaleziono też drewnianą chochlę czy naczynie z kory oraz sporo pozostałości botanicznych. Duża liczba i wysoka jakość znalezionych obiektów wskazują, że nie wpadły one do studni przypadkowo, ale zostały do niej celowo opuszczone/wrzucone, np. podczas rytuałów. Naczynia nie były bowiem przedmiotami codziennego użytku, ale świetnie wykonanymi, zdobionymi misami, dzbanami czy kubkami. W innych miejscach podobne artefakty wykorzystywano m.in. jako dobra grobowe. Wg niektórych ludzi, nawet dziś studnie mają w sobie coś magicznego. Wrzuca się do nich monety, mając nadzieję na spełnienie życzeń. Trudno zrozumieć, jakimi motywami kierowali się 3 tys. lat temu nasi przodkowie. Można jednak założyć, że zabiegano o dobre plony - wyjaśnia prof. Mathias Pfeil. Wcześniej w okolicy podczas wykopalisk prowadzonych na obszarze ok. 7 ha odkryto ponad 70 studni z różnych okresów: od epoki brązu po wczesne średniowiecze. Były one powiązane z istniejącymi wówczas osadami, które można nadal zidentyfikować po zachowanym planie domostw i wysypiskach śmieci. Nowo odkryta studnia mogła mieć głębokość ponad 5 metrów, co oznacza, że była znacznie głębsza od pozostałych. To, wg specjalistów, dowód, że wykorzystywano ją w czasie, gdy lustro wody opadło, prawdopodobnie wskutek długiej suszy (a ta, jak można się domyślać, doprowadziła do słabych zbiorów). To pokazuje, czemu ludzie byli skłonni poświęcać część swoich dóbr, by przebłagać bóstwa. Dwa lata temu rozpoczęto tu prace archeologiczne poprzedzające budowę sortowni poczty. Uznano je za jedne z największych bawarskich wykopalisk - pod względem powierzchni - w 2021 r. Udokumentowano 13,5 tys. zabytków, głównie z epoki brązu. Archeolodzy wspominają też o wczesnośredniowiecznym dokumencie. Część znalezisk jest badana i konserwowana w Bayerischen Landesamt für Denkmalpflege. Później trafią one do Miejskiego Muzeum Nauki w Germerig. Zgodnie z planem, pod koniec bieżącego roku będą dostępne dla zwiedzających. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...