Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Kolonie rozmnażających się pingwinów królewskich zachowują się jak cząsteczki w cieczy. Dzięki "ciekłej" organizacji mogą osiągnąć 2 cele naraz: trzymać się razem i chronić się przed drapieżnikami. Naukowcy podkreślają, że pingwinom królewskim zagraża zmiana klimatu - wyższe temperatury przesuwają ich główne źródła pokarmu bardziej na południe. Informacje dot. tworzenia oraz struktury kolonii (a więc i tego, jak ewentualnie wpłyną na nie fizyczne cechy nowych lęgowisk) mają kluczowe znaczenie dla określenia odporności pingwinów. Zainteresowanie grupami pingwinów królewskich wynika także z tego, że tylko one i pingwiny cesarskie nie budują gniazd, a dotąd nikt nie sprawdzał, jaki ma to wpływ na kolonie - podkreśla Richard Gerum, doktorant z Friedrich-Alexander-Universität Erlangen-Nürnberg. Pingwiny królewskie składają w sezonie lęgowym jedno jajo. Rodzice wysiadują je na zmianę przez ok. 55 dni. Jajo jest trzymane na stopach i przykrywane fałdą brzuszną. Bardzo duże i gęste kolonie tworzą pary i niesparowane osobniki. Pingwiny królewskie mają bardzo długi 14-miesięczny cykl rozrodczy, przez co kolonia jest de facto mieszaniną par o wczesnym i późnym rozrodzie. Badając na przestrzeni paru lat strukturę 2 kolonii z Wyspy Crozeta i Wysp Kerguelena, naukowcy wykonywali zdjęcia z helikoptera. Następnie analizowali tzw. radialną funkcję rozkładu (ang. radial distribution function, RDF); daje ona pojęcie o średnim otoczeniu atomów w ciałach stałych, cieczach i gazach. Symulacje komputerowe ruchów kolonii pokazały, że pingwiny przemieszczają się jak cząsteczki cieczy w przestrzeni 2D (przyciągają się bowiem i odpychają na ograniczonej płaszczyźnie). Ten ciekły stan jest kompromisem między gęstością (tym, jak bardzo zbita jest kolonia) a elastycznością (która pozwala kolonii przystosowywać się do zmian zewnętrznych i wewnętrznych). Jeśli np. para traci lub porzuca swoje jajo, [teoretycznie] tworzy w kolonii wakat, lecz analizując nasze fotografie lotnicze, nigdy nie widzieliśmy pustych miejsc. Są one prawdopodobnie zajmowane przez pingwiny, które zajmowały mniej odpowiednie miejsca - opowiada Daniel Zitterbart, fizyk z Woods Hole Oceanographic Institution (WHOI). Zitterbart dodaje, że kolejnym krokiem badaczy będzie opracowanie zdalnych metod obserwacji statusu kolonii. Ta publikacja jest pierwszą próbą kompleksowej oceny struktury i dynamiki kolonii pingwinów królewskich i pierwszym krokiem na drodze do opracowania bardziej zaawansowanych deskryptorów kolonii. W przyszłości powinno to pomóc w zdalnym ustalaniu zagrożenia gatunku. « powrót do artykułu
  2. Medycyna nie jest ludzkim wynalazkiem. od dawna wiadomo, że wiele zwierząt, od owadów, poprzez ptaki po naczelne, używa roślin i minerałów w celach leczniczych. Helen Morrogh-Bernard z Borneo Nature Foundation, która od dziesięcioleci bada orangutany z Bornego, odkryła niespotykany dotychczas sposób używania lekarstw przez zwierzęta. Pani Morrogh-Bernard i jej zespół spędzili 20 000 godzin obserwując 10 orangutanów. Zauważyli, że zwierzęta czasami przeżuwały pewną szczególną roślinę, która nie stanowi części ich diety, a uzyskaną w ten sposób papkę wcierały w futro. Naukowcy uważają, że mamy tu do czynienia z pierwszym wśród zwierząt miejscowym stosowaniem środka przeciwbólowego. Mieszkańcy Borneto wykorzystują tę samą roślinę, Dracaena cantleyi, do leczenia bólu. Naukowcy z Czeskiej Akademii Nauk, Uniwersytetu im. Palacky'ego w Ołomuńcu i Uniwersytetu Medycznego z Wiednia przebadali ten gatunek. Okazało się, że w testach laboratoryjnych zmniejsza on w komórkach ilość cytokin prozapalnych, których obecność powoduje zapalenie i ból. Najprawdopodobniej właśnie do zmniejszania bólu i stanu zapalnego jest ona używana przez orangutany. Michael Huffman, prymatolog z Uniwersytetu w Kioto, uważa, że wyżej zorganizowane zwierzęta, takie jak orangutany, mogą uczyć się korzystania ze środków medycznych po tym, gdy na ich ślad przypadkiem trafi jeden z członków grupy. Huffman nie wyklucza, że jakiś orangutan, który nacierał się Dracaena cantleyi w celu pozbycia się pasożytów, zauważył, że przynosi to również ulgę w bólu i przekazał tę wiedzę innym małpom. Morrogh-Bernard zauważa, że Dracaena cantleyi jest wykorzystywana przez orangutany żyjące w południowo-środkowym Bornego, zatem wiedza o działaniu rośliny narodziła się i rozprzestrzeniła lokalnie. « powrót do artykułu
  3. Po skandalu wokół firmy Cambridge Analytica, która pozyskała z Facebooka informacje o dziesiątkach milionów użytkowników i wykorzystała je do profilowania wyborców, serwis społecznościowy znacznie ostrożniej podchodzi do projektów związanych z przetwarzaniem danych. Przedstawiciele firmy oświadczyli, że wstrzymuje ona projekt pozyskania danych pacjentów z dużych amerykańskich szpitali. Informacje takie, po połączeniu ich z informacjami tych osób z ich kont na Facebooku, miały być wykorzystane w projekcie badawczym. Prace nigdy nie wyszły poza fazę planowania. Nie otrzymaliśmy ani nie analizowaliśmy żadnych danych, zdradził anonimowy przedstawiciel Facebooka. Środowiska medyczne od dawna wiedzą, że informacje dotyczące rodziny i przyjaciół pacjenta mogą być pomocne. Jednak, aby opracować odpowiednie terapie, konieczne jest głębsze zrozumienie tych zależności. Facebook, w porozumieniu ze szpitalami, chciał połączyć dane o zdrowiu pacjentów z danymi na temat ich rodziny, znajomych, aktywności czy zainteresowań, co w wielu przypadkach pozwoliłoby na stworzenie lepszego planu leczenia. Obecnie jednak, po tym, jak najwyżsi rangą menedżerowie Facebooka przyznali, że popełnili błąd dając Cambridge Analytica dostęp do użytkowników serwisu, opinia publiczna z uwagą przygląda się temu, co Facebook robi z danymi. Prowadzenie tego typu projektów będzie więc przez jakiś czas utrudnione. « powrót do artykułu
  4. Zespół z Uniwersytetu w Cambridge odkrył w mózgu nowy rodzaj komórek macierzystych o dużym potencjale regeneracyjnym. Zdolności samonaprawy mózgu nie są zbyt dobre, ale jak podkreślają naukowcy, można by to zmienić bez operacji, obierając na cel rezydujące w nim komórki macierzyste. Komórki macierzyste pozostają jednak zwykle w stanie spoczynku (ang. quiescence), co oznacza, że nie namnażają się ani nie przekształcają w różne rodzaje komórek. By więc myśleć o naprawie/regeneracji, najpierw trzeba je "obudzić". Podczas ostatnich badań doktorant Leo Otsuki i prof. Andrea Brand odkryli nowy rodzaj pozostających w uśpieniu komórek macierzystych - G2 (ang. G2 quiescent stem cell). G2 mają większy potencjał regeneracyjny niż wcześniej zidentyfikowane uśpione komórki macierzyste. Oprócz tego o wiele szybciej się aktywują, by produkować neurony i glej (nazwa G2 pochodzi od fazy cyklu komórkowego, na jakiej się zatrzymały). Badając mózg muszek owocówek, autorzy publikacji z pisma Science zidentyfikowali gen trbl, który wybiórczo reguluje G2. Ma on swoje odpowiedniki w ssaczym genomie (ich ekspresja zachodzi w komórkach macierzystych mózgu). Odkryliśmy gen, który nakazuje, by komórki te weszły w stan uśpienia. Kolejnym krokiem będzie zidentyfikowanie potencjalnych leków, które zablokują trbl i obudzą komórki macierzyste - tłumaczy Otsuki. Sądzimy, że podobne uśpione komórki występują w innych narządach i że nasze odkrycie pomoże ulepszyć lub wynaleźć nowe terapie regeneracyjne. « powrót do artykułu
  5. Ukończono prace nad finansowanym przez amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) PanCancer Atlas. Zawarto tam szczegółowe informacje molekularne i kliniczne na temat 11 000 guzów należących do 33 typów nowotworów. To koniec kilkunastoletnich przełomowych badań, stwierdził dyrektor NIH doktor Francis S. Collins. Analizy te dają specjalistom prowadzącym badania nad nowotworami niepowtarzalne narzędzia, pozwalające zrozumieć jak, gdzie i dlaczego pojawiają się guzy nowotworowe. To z kolei pozwoli na prowadzenie lepszej jakości badań klinicznych i opracowanie terapii. Poszczególne badania prowadzone w ramach PanCancer Atlas zostały opisane w 29 artykułach naukowych opublikowanych w piśmie Cell. Opracowywaniem atlasu zajmowała się organizacja o nazwie The Cancer Genome Atlas (TCGA). W jej skład wchodziło 150 naukowców z ponad 20 instytucji z całej Ameryki Północnej. Całkowity koszt opracowania atlasu nowotworów wyniósł ponad 300 milionów dolarów. Gdy projekt startował przed ponad 10 laty nie było nawet możliwości, by przeprowadzić badania, jakie miały być w jego ramach realizowane. Było to niezwykle ambitne przedsięwzięcie, stwierdziła doktor Carolyn Hutter, która stała na czele zespołu z NIH uczestniczącego w TCGA. W ramach PanCancer Atlas nie tylko powstał szczegółowy atlas genetyczny nowotworów, ale przeprowadzono liczne analizy, które m.in. pozwoliły na opisanie profili ekspresji genów i protein oraz połączenie ich z danymi klinicznymi. Atlas podzielony jest na trzy główne kategorie: komórek rozpoczynających wzrost guza nowotworowego, proces nowotworzenia i ścieżkę nowotworzenia. Całość publikacji dostępna jest online. Ponadto w dniach 27-29 września w waszyngtonie odbędzie się sympozjum „TGCA Legacy: Multi-Omic Studies in Cancer”, w ramach którego omówione zostaną przyszłe perspektywy prowadzenia szeroko zakrojonych badań nad nowotworami. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy pracujący pod kierunkiem specjalistów z Columbia University odkryli, że wokół Saggitariusa A* (Sgr A*), masywnej czarnej dziury w centrum Drogi Mlecznej, krąży 12 mniejszych czarnych dziur. To pierwszy dowód na prawdziwość pochodzącej sprzed dziesięcioleci hipotezy dotyczącej budowy centrum naszej galaktyki. Wszystko czego chcielibyśmy dowiedzieć się o interakcji pomiędzy wielkimi czarnymi dziurami, a małymi czarnymi dziurami, możemy dowiedzieć się badając ten obszar, mówi główny autor badań, astrofizyk Chick Hailey. Droga Mleczna to jedyna galaktyka, gdzie możemy badać wpływ supermasywnych czarnych dziur na małe czarne dziury. W innych galaktykach nie możemy dostrzec takich interakcji. Naukowcy od ponad 20 lat szukają dowodów na wsparcie hipotezy o tysiącach czarnych dziur krążących wokół supermasywnych czarnych dziur w centrach dużych galaktyk. W całej naszej galaktyce, która liczy sobie 100 000 lat świetlnych średnicy, istnieje zaledwie około 50 czarnych dziur. A w tym regionie, o szerokości 6 lat świetlnych, może być ich 10 do 20 tysięcy i nikt nie był w stanie ich znaleźć. Brakowało więc wiarygodnych dowodów na ich istnienie, dodaje Hailey. Sgr A* jest otoczona pyłem i gazem, które tworzą idealne środowisko powstawania masywnych gwiazd, które po śmierci stają się czarnymi dziurami. Ponadto supermasywny Sgr A* może przyciągać czarne dziury, które powstały poza tym pyłem i gazem. Astronomowie sądzą, że większość krążących wokół Saggitariusa A* czarnych dziur to samotne obiekty. Jednak niektóre z nich mogły przechwycić pobliską gwiazdę i stworzyć układ podwójny. Zagęszczenie samotnych czarnych dziur i układów podwójnych powinno wzrastać w miarę zbliżania się do Sgr A*. W przeszłości poszukiwano dowodów na istnienie układów podwójnych czarna dziura - gwiazda próbując zanotować rozbłysk promieniowania rentgenowskiego, do którego dochodzi podczas łączenia się czarnej dziury z gwiazdą. To oczywisty sposób na poszukiwanie czarnych dziur, jednak centrum naszej galaktyki jest tak bardzo od nas oddalone, że odpowiednio silny rozbłysk zdarza się raz na 100-1000 lat, mówi Hailey. Jego zespół zdał sobie sprawę, że żeby wykryć wspomniane układy podwójne trzeba szukać słabszego ale stabilnego promieniowania rentgenowskiego, które pojawia się po wstępnym rozbłysku. Izolowane samotne czarne dziury są po prostu czarne. Nie wysyłają żadnych sygnałów. Więc poszukiwanie w centrum Galaktyki takich dziur nie jest zbyt rozsądne. Gdy jednak czarna dziura tworzy układ podwójny z gwiazdą, ma miejsce stała emisja promieniowania rentgenowskiego, którą można wykryć. Jeśli znajdziemy czarną dziurę powiązaną z gwiazdą o małej masie i wiemy, jaki odsetek czarnych dziur wiąże się z takimi gwiazdami, możemy obliczyć populację izolowanych czarnych dziur, wyjaśnia Hailey. Uczeni przejrzeli historyczne dane z Chandra X-ray Observatory i w promieniu 3 lat świetlnych od Sgr A* znaleźli 12 układów czarna dziura-gwiazda. Po analizie właściwości i rozłożenie w przestrzeni tych układów podwójnych i ekstrapolacji swoich wyników na całe otoczenie Sgr A* stwierdzili, że musi się tam znajdować 300-500 układów podwójnych i około 10 000 izolowanych czarnych dziur. Odkrycie ma bardzo duże znaczenie np. dla badań nad falami grawitacyjnymi. Znając liczbę czarnych dziur w centrum galaktyki można będzie obliczyć, jak wiele fal grawitacyjnych będzie emitowane. « powrót do artykułu
  7. Możliwe, że już w niedalekiej przyszłości test z krwi przyspieszy postawienie diagnozy i wdrożenie leczenia u dzieci z chorobą afektywną dwubiegunową (ChAD). Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Ohio odkryli, że w porównaniu do zdrowych rówieśników, dzieci z ChAD mają w osoczu wyższy poziom białka wiążącego witaminę D (ang. Vitamin D Binding Protein, VDBP). Jak podkreśla prof. Ouliana Ziouzenkova, obecnie średni czas upływający od początku choroby do postawienia poprawnej diagnozy wynosi w przypadku dzieci aż 10 lat. Podczas badań z udziałem 36 młodych osób Amerykanie zauważyli, że u chorych na zaburzenie afektywne dwubiegunowe poziom VDBP był aż o 36% wyższy. Wyniki trzeba, oczywiście, potwierdzić w kolejnych badaniach, ale Ziouzenkova już teraz odnosi się bardzo entuzjastycznie do potencjału markera. Dziecięce zaburzenie afektywne dwubiegunowe może być bardzo trudne do odróżnienia od innych chorób, zwłaszcza u osób z pewnymi typami depresji - dodaje  prof. Barbara Gracious. Wrażliwe i specyficzne biomarkery dałyby lekarzom większą pewność w zakresie wyboru najlepszego leczenia. Skróciłyby także czas upływający do postawienia właściwej diagnozy. Autorzy publikacji z pisma Translational Psychiatry wyjaśniają, że kliniczną część pilotażowych badań przeprowadzono w Harding Hopsital. W studium wzięło udział 13 dzieci bez zaburzeń nastroju, 12 dzieci ze zdiagnozowaną ChAD oraz 11 dzieci z tzw. dużą depresją (ang. major depressive disorder, MDD). Ziouzenkova wyjaśnia, że jej zespół interesował się VDBP, bo białko to może potencjalnie odgrywać rolę w zapaleniu mózgu. Amerykanie analizowali także poziom markerów zapalnych we krwi, ale nie odkryli innych istotnych korelacji. Profesor dodaje, że przyglądanie się poziomowi witaminy D zamiast VDBP wydaje się nie mieć znaczenia diagnostycznego. Chcieliśmy się skupić na czynnikach, które mogą się wiązać z zaburzeniami nastroju na poziomie molekularnym i które będzie łatwo wykryć we krwi. « powrót do artykułu
  8. Antocyjany, barwniki występujące np. w jagodach, nasilają działanie ważnego enzymu - sirtuiny 6 - w komórkach nowotworowych. Naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Finlandii uważają, że można to będzie wykorzystać w terapii onkologicznej. Sirtuiny to enzymy, które regulują ekspresję genów kontrolujących funkcje komórki. Starzenie powoduje zmiany w działaniu sirtuin, a zmiany te przyczyniają się do rozwoju różnych chorób. Sirtuina 6 (SIRT6) jest mniej znanym enzymem. Wiąże się z metabolizmem glukozy. Najciekawsze z uzyskanych rezultatów mają związek z cyjanidyną - antocyjanem występującym w dużych ilościach w borówce czernicy czy czarnej porzeczce - podkreśla Minna Rahnasto-Rilla. Podczas eksperymentów cyjanidyna zwiększała poziom SIRT6 w komórkach ludzkiego raka jelita grubego, co z kolei przekładało się na spadek ekspresji genów Twist1 i GLUT1 oraz wzrost ekspresji genu supresorowego FOXO3. Warto dodać, że czynnik transkrypcyjny Twist1 jest jednym z kluczowych czynników transformacji nabłonkowo-mezenchymalnej w nowotworach, zaś indukowany warunkami hipoksji (niedotlenienia) transporter glukozy GLUT1 uczestniczy w regulacji stanu czynnościowego komórki nowotworowej. Finowie zaprojektowali także model komputerowy, za pomocą którego określali, jak różne flawonoidy mogą regulować SIRT6. Grupa Badań nad Sirtuinami ze Szkoły Farmacji Uniwersytetu bada, czy antocyjany z jagód mogą aktywować funkcje SIRT6 i w konsekwencji zmniejszać ekspresję genów pronowotworowych i wzrost komórek nowotworowych. Zespół pracuje też nad nowymi związkami, które obierałyby na cel epigenetyczną regulację funkcji genów. « powrót do artykułu
  9. Niedawno w Polsce wprowadzono opłaty za torby plastikowe, które wcześniej rozdawano w sklepach za darmo. W wielu krajach podobne rozwiązania prawne pojawiły się już przed laty, a ich celem jest zmniejszenie liczby odpadów. Okazuje się, że tego typu działania przynoszą wymierne korzyści. W Science on the Total Environment ukazały się wyniki badań, z których dowiadujemy się, że po wprowadzeniu zakazu rozdawania toreb, liczba tego typu odpadów zalegających na dnie morskim zmniejszyła się o 30%. Badania bazowały na obserwacjach dna morskiego rozciągającego się od wybrzeży Wielkiej Brytanii po wybrzeża Norwegii. Były prowadzone w latach 1992-2017. W tym też czasie kolejne państwa Europy Zachodniej zakazywały rozdawania w sklepach plastikowych toreb. Najwcześniej, bo w 2003 roku uczyniły to Dania i Irlandia, najpóźniej, w roku 2017, Wielka Brytania. Po wprowadzeniu zakazu w samej Wielkiej Brytanii liczba plastikowych toreb używanych rocznie przez przeciętnego mieszkańca zmniejszyła się ze 140 do 25. A to pomimo faktu, że zakaz dotyczy tylko wielkich sieci handlowych. Rząd w Londynie zastanawia się obecnie nad rozszerzeniem go na inne sklepy. Im mniej toreb używamy, tym mniej wyrzucamy i mniej trafia do środowiska, mówi główny autor badań, Thomas Maes. Jeśli będziemy razem pracowali na rzecz środowiska, to możemy dokonać wielu zmian. Wciąż jednak zanieczyszczamy oceany plastikiem. Niedawno dowiedzieliśmy się, że Wielka Pacyficzna Plama Śmieci jest znacznie większa niż przypuszczano, ma bowiem 1,6 miliona kilometrów kwadratowych powierzchni i składa się na nią co najmniej 79 000 ton śmieci. Pojawiły się też doniesienie, że sól morska jest zanieczyszczona mikroplastikiem, a przed rokiem informowaliśmy, że plaże bezludnej, jednej z najbardziej oddalonych od siedzib ludzkich wyspy, są jednymi z najbardziej zanieczyszczonych plastikiem miejsc na Ziemi. Z drugiej jednak strony coraz częściej pojawiają się dowody, że wystarczy minimum wysiłku, chęci i odpowiedzialności, by uchronić Ziemię przed katastrofą ekologiczną. Mniej plastikowych toreb na dnie morza to dobra wiadomość. Podobnie jak informacja o tym, że gdy tysiące ochotników poświęciły 96 tygodni na oczyszczenie ze śmieci plaży Versowa w Mombasie, po dwóch latach plaża stała się miejscem lęgowym dla tysięcy żółwi. Naukowcy prowadzący opisane na wstępie badania zauważyli, że co prawda liczba plastikowych toreb na dnie morza się zmniejsza, ale rośnie liczba śmieci związanych z rybołówstwem. « powrót do artykułu
  10. Kręgowce, np. jaszczurki czy nietoperze, także są ważnymi zapylaczami. Naukowcy odkryli, że gdy większym zwierzętom, ale nie pszczołom, zablokuje się dostęp do roślin znanych z wizyt kręgowców, produkcja nasion spada średnio aż o 63%. Zespół Fabrizii Ratto z Uniwersytetu w Southampton przeanalizował 126 eksperymentów z wykluczaniem pewnych zwierząt. Autorzy publikacji z pisma Frontiers in Ecology and the Environment skupili się na publikacjach, w których zapylanie oceniano za pośrednictwem późniejszego wzrostu owoców lub nasion. Okazało się, że wykluczenie zapylających nietoperzy miało szczególnie silny wpływ na rośliny, ograniczając produkcję owoców średnio aż o 83%. Biolodzy podkreślają, że nietoperze zapylają ok. 528 roślin z całego świata, w tym gatunki wytwarzające owoce pitai, duriana właściwego czy rośliny z rodzaju Parkia. Akademicy spekulują, że rośliny chiropterofilne są zwykle zależne od kilku blisko spokrewnionych gatunków. Agawa niebieska (Agave tequilana) zależy np. całkowicie od smukłonosków dużych i małych. Wąskie i długie kwiaty agawy otwierają się wyłącznie nocą, wabiąc nietoperze wonią gnijących owoców. Niestety, oba gatunki smukłonosków są zagrożone wyginięciem lub bliskie zagrożenia. Zablokowanie zapylania przez kręgowce miało silniejszy wpływ w tropikach, gdzie badanie wskazało na 71% spadek wytwarzania owoców lub nasion. Silniejszy wpływ może odzwierciedlać większą zależność/dostosowanie do konkretnych zapylaczy. Ratto i inni podkreślają, że nielatające ssaki także są zapylaczami i odwiedzają co najmniej 85 gatunków roślin z całego świata. Wari czarno-biały (Varecia variegata) wydaje się największym z zapylaczy. Wiadomo, że lemury podważają twarde kwiaty pielgrzanów madagaskarskich (Ravenala madagascariensis). Ważne jest to, że pozyskując kaloryczny nektar, nie niszczą kwiatów, a przy okazji przenoszą na swoim futrze pyłek. Oposy i wiewiórki też zapylają rośliny. Największą grupę zapylaczy-kręgowców tworzą ptaki (jest ich ponad 920). W większości regionów zapylają one ok. 5% gatunków roślin. Rośliny w większym stopniu polegają na ptakach na wyspach; tam ptaki zapylają ok. 10% lokalnej flory. Naukowcy dodają, że niektóre jaszczurki również są zapylaczami (dzieje się tak zwłaszcza na wyspach). Brytyjczycy podkreślają, że gdy zapylające ptaki i ssaki są poddawane coraz większej presji związanej z przekształcaniem habitatu pod uprawy, wypalaniem, polowaniem oraz inwazją obcych gatunków, cierpią na tym zarówno rośliny, jak i inne zwierzęta, które żywią się owocami i nasionami. « powrót do artykułu
  11. Ponad 50 ekspertów zajmujących się sztuczną inteligencją wezwało do bojkotu Koreańskiego Zaawansowanego Instytutu Nauki i Technologii (KAIST). Zdaniem naukowców, prowadzone przez KAIST badania mogą prowadzić do trzeciej rewolucji w działaniach wojennych. KAIST ściśle współpracuje z największym koreańskim producentem uzbrojenia, firmą Hanwha Systems. Ekspertów zaniepokoił fakt, że niedawno obie instytucje powołały do życia Centrum Badań nad Konwergencją Obrony Narodowej i Sztucznej Inteligencji. Zdaniem naukowców z całego świata, centrum takie może doprowadzić do wyścigu zbrojeń, których celem będzie opracowanie autonomicznych systemów bojowych. Sygnatariusze listu oświadczyli, że nie będą współpracowali z KAIST dopóty, dopóki uczelnia nie zapewni, że nowo powołane centrum badawcze nie będzie prowadziło prac nas autonomiczną bronią. Autonomiczne systemy bojowe, jeśli powstaną, doprowadzą do trzeciej rewolucji w działaniach zbrojnych. Pozwolą one prowadzić wojny szybciej i na większą skalę niż kiedykolwiek wcześniej. Mogą stać się narzędziem do siania terroru. Dyktatorzy i terroryści będą mogli użyć ich przeciwko niewinnym cywilom, uwalniając się ze wszystkich ograniczeń etycznych. Jeśli otworzymy tę puszkę Pandory, trudno będzie ją zamknąć. Możemy jednak zdecydować, że nie będziemy rozwijali takich technologii. Tak, jak w przeszłości zdecydowaliśmy, że nie będziemy np. rozwijali lasera do oślepiania ludzi. Wzywamy KAIST właśnie do takiego postępowania i do prac nad SI, która udoskonala ludzkie życie, a nie mu szkodzi. Organizator bojkotu, profesor Toby Walsh z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii powiedział, że rozwój autonomicznych systemów bojowych tylko pogorszy sytuację na Półwyspie Koreańskim. Jeśli ta broń się pojawi, to w końcu będzie miała ją też Korea Północna, która bez najmniejszych wyrzutów sumienia użyje jej przeciwko Południu, stwierdził Walsh. Korea Południowa jest światowym liderem w dziedzinie rozwoju autonomicznych systemów bojowych. Wzdłuż Koreańskiej Strefy Zdemilitaryzowanej rozmieszczono m.in. systemy Samsung SGR-A1. To pierwsze roboty bojowe wyposażone w systemy do nadzoru, śledzenia, prowadzenia ognia i rozpoznawania głosu. Prezydent KAIST, Sung-Chul Shin mówi, że uczelnia nie prowadzi prac nad autonomicznym uzbrojeniem. « powrót do artykułu
  12. Astronomowie z niedowierzaniem badają zimny front, który przetacza się przez Gromadę w Perseuszu. To masywna gromada, na którą składa się ponad 1000 galaktyk. Znajduje się ona w odległości 230 milionów lat świetlnych od Ziemi. Przez Gromadę przetacza się front zimnego gazu. Zimnego jak na tamtejsze warunki. Dość gęsta chmura gazu ma temperaturę około 30 milionów stopni i wędruje przez rzadszy gaz o temperaturze około 80 milionów stopni. Gigantyczny chłodny front uformował się przed około 5 miliardami lat i od tamtej pory podróżuje z prędkością około 480 000 kilometrów na godzinę. Szerokość frontu wynosi około 2 milionów lat świetlnych. Co najbardziej zadziwiające, front ten ma bardzo wyraźne granice. Z czasem nie zaczął się rozpraszać. Rozmiary, wiek, prędkość oraz wyraźne granice tego zimnego frontu czynią go wyjątkowym zjawiskiem, mówi Stephen Walker z Goddard Space Flight Center. W atmosferze ziemskiej fronty są napędzane ruchem obrotowym naszej planety. W gromadach galaktyk napędem dla frontów pogodowych są zderzenia pomiędzy gromadami. Zwykle dochodzi do nich, gdy pod wpływem grawitacji większej gromady mniejsza gromada jest wciągana do jej centrum. Gdy przechodzi blisko niego znajdujący się w centrum gaz zaczyna wirować, prowadząc do pojawienia się zimnych frontów przemieszczających się w kierunku zewnętrznych obszarów gromady. Naukowców najbardziej fascynuje kształt frontu. Przemieszcza się on bowiem w bardzo nieprzyjaznym środowisku pełnym zakłóceń powodowanych przez masywną czarną dziurę. W jakiś sposób, pomimo jej wpływu, krawędź tego frontu pozostała nienaruszona. Zamiast zostać zaburzona czy rozproszona rozdzieliła się w dwie wyraźnie oddzielone ostre krawędzie. Nie wiemy, co powoduje, że ten front jest tak odporny, ale symulacje komputerowe zdradzają pewne tajemnice. Wydaje się, że pola magnetyczne owinęły się wokół tego frontu i działają jak tarcza, chroniąc go przed wpływem pozostałej części gromady, mówi współautor badań, Jeremy Sanders z University of Cambridge. Symulacje i obliczenia komputerowe pozwoliły na stwierdzenie, że pole magnetyczne wokół zimnego frontu jest około 10-krotnie silniejsze niż pole magnetyczne w innych częściach gromady. Gromada w Perseuszu nie po raz pierwszy zadziwia astronomów. Wcześniej odkryto tam fale dźwiękowe z dźwiękiem b o 57 oktaw niżej niż dźwięk C oraz dwukrotnie większą od Drogi Mlecznej falę gorącego gazu. « powrót do artykułu
  13. Starsze kobiety, które jedzą więcej warzyw, cechuje mniejsza grubość warstwy środkowej i wewnętrznej ściany tętnicy szyjnej wspólnej. Najlepsze okazują się warzywa krzyżowe (kapustowate): brokuły, kalafior czy brukselka. To jedno z zaledwie kilku badań, w ramach których oceniano potencjalny wpływ różnych rodzajów warzyw na wskaźniki subklinicznej miażdżycy [...] - opowiada Lauren Blekkenhorst, doktorantka z Uniwersytetu Australii Zachodniej. Naukowcy dostarczyli kwestionariusze częstości spożycia 954 Australijkom w wieku 70+. Zakres częstotliwości spożycia mieścił w granicach od "nigdy" po "trzy lub więcej razy dziennie". Wśród typów warzyw uwzględniono kapustowate, z rodzaju czosnek, warzywa żółte/pomarańczowe/czerwone oraz rośliny strączkowe. Podczas USG mierzono grubość kompleksu śródbłonek-błona środkowa naczyń, czyli kompleksu intima-media (ang. intima-media thickness, IMT), a także oceniano drzewo tętnicy szyjnej wspólnej, od odejścia od łuku aorty oraz pnia ramienno-głowowego aż po możliwie najdalszy odcinek tętnicy szyjnej wewnętrznej (poszukiwano wszelkich zmian miażdżycowych). Okazało się, że grubość kompleksu IM grup o największym i najmniejszym ogólnym spożyciu warzyw różniła się o 0,05 mm. Wydaje się, że to znacząca wartość, bo spadek grubości IM o 0,1 mm wiąże się ze zmniejszeniem ryzyka udaru i zawału o 10-18%. Australijczycy wyliczyli, że każdy wzrost spożycia warzyw krzyżowych o 10 gramów wiązał się z o 0,8% mniejszą średnią grubością ściany tętnicy szyjnej. Po wzięciu poprawki na styl życia, czynniki ryzyka chorób sercowo-naczyniowych (w tym na zażywanie leków) [...] oraz czynniki dietetyczne wyniki nadal wskazywały na ochronny związek między warzywami krzyżowymi i grubością IM tętnicy szyjnej [wspólnej]. Autorzy publikacji z Journal of the American Heart Association zaznaczają, że ze względu na obserwacyjny charakter badania nie można wyciągać wniosków dotyczących przyczynowości. « powrót do artykułu
  14. Wyniki badań nad związkiem pomiędzy monarchami, trojeścią i globalnym ociepleniem wykazały, że zmiany klimatu nie tylko szkodzą motylom bezpośrednio, ale mogą spowodować, że ich pożywienie stanie się dla nich trucizną. Wiele badań nad zmianą klimatu koncentruje się na pojedynczych gatunkach i tym, w jaki sposób gatunek odczuje zmianę. Jednak wiadomo, że pomiędzy gatunkami dochodzi do interakcji i często są one ze sobą ściśle powiązane, mówi profesor Bret Eldert z Louisiana State University. Jednym z takich silnych powiązań jest zależność motyli monarchów od trojeści. Związek ten oraz wpływ nań globalnego ocieplenie badał Elderd, doktorant Matthew Faldyn z Teksasu oraz Mark Hunter z University of Michigan. Monarchy żerują na trojeści, składają na niej jaja, a ich gąsienice mogą rozwijać się tylko na niektórych gatunkach trojeści. Chcieliśmy zbadań, jak interakcja pomiędzy monarchami a trojeścią będzie zmieniała się w miarę zmiany klimatu, stwierdza Elderd. Istnieje wiele gatunków trojeści, ale wszystkie wytwarzają kardenolid, który jest toksyczny dla większości kręgowców. Kardenolid to glikozyd negatywnie wpływający na pompę sodowo-potasową. Monarchy są jednak do pewnego stopnia odporne na jego działanie. Składają więc jaja na trojeści i w ten sposób chronią swoje potomstwo przed pożarciem, gdyż większość zwierząt unika trojeści. Później gąsienice monarchów żywią się trojeścią, a dzięki wchłoniętemu kardenolidowi ich ciała mają okropny smak, co chroni je przed drapieżnikami. Zaś u dorosłych motyli kardenolid gromadzi się w skrzydłach. !RCOL Problem jednak w tym, że zbyt wysoki poziom kardenolidu w trojeści może zabić monarchy i ich gąsienice. To rodzaj ekosfery monarchów. Zbyt mało kardenolidu i trojeść nie ochroni gąsienic przed pożarciem. Jednak jeśli jest go zbyt dużo, to gąsienice rosną wolniej i mniej z nich rozwija się w motyle, mówi profesor Elderd. Monarchy nauczyły się wyszukiwać te gatunki trojeści, które mają odpowiedni dla nich poziom kadenolidu. Na południu USA ich ulubioną rośliną jest inwazyjna Asclepias curassavica, często sprzedawana w sklepach ogrodniczych. To wytrzymały gatunek. Ma zielone liście dłużej niż większość innych gatunków trojeści, a kwitnące przez cały rok kwiaty są atrakcyjne dla ogrodników, mówi Faldyn. Zreszta sama roślina jest sprzedawana pod hasłem "Upiększ swój ogród, uratuj motyle". Monarchy uwielbiają A. curassvica. Badania wykazały, że te, które żerują właśnie na tym gatunku lepiej się rozwijają i mają większą wagę. A. curassavica ma idealną zawartość kardenolidu. Jest go minimalnie poniżej granicy niebezpiecznej dla motyli. To jednak, jak ostrzegają naukowcy, może okazać się zgubne. Okazuje się bowiem, że A. curassavica w wyższych temperaturach wytwarza więcej kardenolidu. Jest to zapewne jej mechanizm obronny. Elderd i Faldyn przeprowadzili eksperymenty, w ramach których nad rosnącymi A. curassavica ustawili na trzy dni miniaturowe szklarnie. Okazało się, że tyle czasu wystarczyło, bo rośliny stały się trujące dla monarchów i ich larw. Rodzimy gatunek trojeści A. incarnata wytwarza mniej kardenolidu, a wyższa temperatura nie prowadzi do dużych zmian w jego poziomie. Można zatem przypuszczać, że w miarę ocieplania się klimatu poważne niebezpieczeństwo zawiśnie nad monarchami, które obecnie są w lepszej kondycji. Będą one bowiem nadal składały jaja na A. curassavica, nie wiedząc, że w ten sposób szkodzą swojemu potomstwu. Problem jest tym większy, że A. curassavica szybko się rozprzestrzenia i występuje na coraz to nowych terenach. Faldyn i Elderd chcą teraz przeprowadzić badania, których celem będzie określenie sposobów, w jaki można pomóc A. incarnata w konkurowaniu z A. corassavica. Upowszechnienie rodzimego gatunku trojeści pomoże bowiem uratować monarchy. « powrót do artykułu
  15. Na stanowisku archeologicznym Aranbaltza w Kraju Basków znaleziono najstarsze drewniane narzędzie, wykonane przez neandertalczyków z Europy Południowej. Pracami terenowymi kieruje Joseba Rios-Garaizar z Hiszpańskiego Narodowego Centrum Badań nad Ewolucją Człowieka (Spanish Centro Nacional de Investigación sobre la Evolución Humana, CENIEH). Trzy lata temu odkryto 2 świetnie zachowane drewniane narzędzia. Jedno z nich to 15-cm kij kopieniaczy (ang. digging stick). Analiza narzędzia i datowanie luminescencyjne osadów wykazały, że kij trafił tam ok. 90 tys. lat temu, został więc wykonany przez neandertalczyków. Mikrotomografia zademonstrowała, że pień cisa przecięto na pół i jedną z połówek obrabiano za pomocą kamiennego narzędzia. Później zastosowano przypalanie ogniem, które miało utwardzić materiał i ułatwić rzeźbienie w celu uzyskania ostrego czubka. Analiza zużycia pokazała, że kij był wykorzystywany do kopania podczas poszukiwania jedzenia czy krzemienia lub po prostu do robienia otworów w ziemi. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE podkreślają, że bardzo rzadko znajduje się drewniane narzędzia związane z neandertalczykami, bo drewno błyskawicznie butwieje. Udaje się to tylko w specyficznych środowiskach. Na Półwyspie Iberyjskim drewniane narzędzia neandertalskie odkryto dotąd tylko w trawertynie z Abric Romaní (Katalonia), a w reszcie Europy na 4 stanowiskach: Clacton on Sea, Schöningen, Lehringen i Poggeti Vechi. Znalezisko z Aranbaltzy jest więc nieocenione, jeśli chodzi o badanie technologii obróbki i wykorzystania drewna przez neandertalczyków. Projekt archeologiczny z Aranbaltzy rozpoczął się w 2013 r. Jego pomysłodawcy chcieli badać populację neandertalczyków z Europy Zachodniej, która rozwijała kulturę szatelperońską. Wykopaliska wskazały na kilka epizodów zasiedlenia, które przypadały na okres od 100 do 44 tys. lat temu. Paleontolodzy mają nadzieję, że dzięki różnym znaleziskom uda się odtworzyć ewolucję i zmienność behawioralną neandertalczyków. « powrót do artykułu
  16. Ostatnio świat obiegła wiadomość o pierwszym przypadku lekoopornej rzeżączki. Jednak problem antybiotykooporności nie jest nowy, a eksperci ostrzegają przed nim od lat. W samym tylko ubiegłym roku amerykańskie CDC (Centers for Disease Control and Prevention – Centra Zapobiegania i Kontroli Chorób) odnotowały ponad 220 przypadków zarażeń tzw. koszmarnymi bakteriami. Mikroorganizmy te odznaczają się wysoką antybiotykoopornością i posiadają geny zapewniające im tę oporność. CDC od wielu lat ostrzega przed takimi bakteriami. W 2016 roku powołano do życia ogólnokrajową sieć laboratoriów, których zadaniem jest pomoc szpitalom w szybkiej diagnostyce i identyfikacji koszmarnych bakterii. Okazuje się, że aż 25% próbek, które szpitale przysłały do laboratoriów, zawiera specjalne geny, które pozwalają bakteriom na dzielenie się antybiotykoopornością z innymi mikroorganizmami. W 10% przypadków pacjenci szpitali zarażają innych pacjentów, lekarzy czy pielęgniarki, którzy po infekcji mogą rozprzestrzeniać niebezpieczne bakterie nawet, jeśli sami nie zachorują. Koszmarne bakterie są szczególnie niebezpieczne dla osób starszych oraz cierpiących na choroby chroniczne. Doktor Anne Schuchat, zastępca dyrektora CDC, mówi, że umiera aż połowa zarażonych. Najbardziej jednak przerażające są nie same bakterie, ale „niezwykłe geny”, które zapewniają im antybiotykooporność, stwierdza doktor Amesh Adalja z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Jak donosi CDC każdego roku bakteriami, które wykazują jakiś stopień antybiotykooporności, zaraża się 2 miliony Amerykanów, a 23 000 z nich umiera. Problem antybiotykooporności nie jest nowy. Przed czterema laty badania wykazały, że Ernest Cable, brytyjski żołnierz, który w 1915 roku zmarł na czerwonkę, został zabity przez bakterię, która była oporna na penicylinę. Samą penicylinę wynaleziono 13 lat po śmierci Cable'a. W Wielkiej Brytanii w 2013 roku pojawiła się propozycja, by antybiotykooporność uznać za równie groźny problem co terroryzm czy wielkie erupcje wulkaniczne. Przed pięciu laty informowaliśmy, że przez używanie antybiotyków w produkcji żywności czeka nas ogólnoświatowy kryzys zdrowotny. « powrót do artykułu
  17. Wśród 25 projektów przyjętych przez NASA do wstępnej fazy programu Innovative Advanced Concepts znalazł się pomysł budowy i wykorzystania... marsjańskich pszczół. Marsbees miałyby wspomóc marsjańskie łaziki w badaniu Czerwonej Planety. Koncepcja opracowana przez Chang-Kwon Kanga i jego kolegów z University of Alabama zakłada zbudowanie roju robotów wielkości trzmieli o skrzydłach rozpiętości skrzydeł cykady, które mogłyby odwiedzić miejsca niedostępne dla łazików poruszających się na kołach. Nasze wstępne obliczenia wskazują, że trzmiel ze skrzydłami cykady generowałby na tyle dużą siłę nośną, że mógłby latać w marsjańskiej atmosferze. Jednocześnie zapotrzebowania energetyczne Marsbee byłyby niskie dzięki odpowiedniej konstrukcji skrzydeł i innowacyjnemu systemowi poboru energii, mówi Kang. Marsbee zostałyby wyposażone w czujniki oraz moduł łączności bezprzewodowej, dzięki czemu urządzenia mogłyby zbierać dane indywidualnie lub działać jak rój. Komunikowałyby się z łazikiem, który stanowiłby jednocześnie ich bazę, do której mogłyby wrócić i uzupełnić energię. Amerykański zespół Kanga współpracuje już z grupą Japońskich inżynierów, którzy budują urządzenia wielkości kolibra zdolne do lotu w ziemskiej atmosferze. Teraz wspólnie pracują nad skrzydłami dla robota poruszającego się w atmosferze Marsa. Na razie prace są na bardzo wstępnym etapie. Inżynierowie próbują stworzyć skrzydła o odpowiedniej budowie. Gdy im się to uda, skonstruują robota i będą go testowali w komorze próżniowej. « powrót do artykułu
  18. Ktoś, kto chce, by powierzano mu tajemnice, powinien być raczej asertywny i współczujący niż entuzjastyczny i grzeczny. Dr James Kirby z Uniwersytetu w Queensland i prof. Michael Slepian z Uniwersytetu Columbia, ekspert od psychologii sekretów, badali, komu powierzamy swoje tajemnice. Odkryliśmy, że w kategorii większej liczby powierzonych sekretów kluczowymi czynnikami osobowościowymi były współczucie i asertywność. Bycie grzecznym i entuzjazm do nich nie należały - opowiada Kirby. Badani twierdzili, że uprzejmość byłaby dla nich bardzo ważna podczas wyboru osoby do wyjawienia tajemnicy, ale kiedy dochodziło co do czego, nie zwierzali się grzecznym ludziom. Australijsko-amerykański zespół przeprowadził serię 5 badań. Psycholodzy zebrali dane od ponad 1000 osób (polegano zarówno na samoopisach, jak i opisach kolegów). Odnosząc się do modelu osobowości, tzw. Wielkiej Piątki, autorzy publikacji z Personality and Social Psychology Bulletin wyjaśniają, że asertywność i entuzjazm są podwymiarami ekstrawersji, a współczucie i uprzejmość wiążą się z ugodowością. Wg Kirby'ego, ludzie byli bardziej skłonni wyjawiać sekrety osobom, które w kontaktach społecznych są bardziej empatyczne, dbające o innych i asertywne. Rzadziej powierzano tajemnice osobom, które po prostu cieszą się interakcjami, przejawiając entuzjazm albo jednostkom uprzejmym, skupionym na przestrzeganiu społecznych zasad i norm. Naukowcy ustalili, że w im większym stopniu ktoś przejawia empatię, współczucie i chęć pomocy, tym chętniej inni powierzają mu sekrety. Jednym słowem, zwierzamy się dbającym o innych, zmotywowanym do pomagania i tym, po których nie spodziewamy się oceniania. Kirby i Slepian uważają, że asertywność się liczy, bo celem zwierzania się jest uzyskanie pomocy. Asertywni będą [zaś] pomagać i działać nawet w obliczu przeszkód. Warto zauważyć, że dla badanych ludzie entuzjastyczni nie byli na tyle poważni, by wybrać ich na powierników. « powrót do artykułu
  19. Na pacyficznym wybrzeżu Kanady znaleziono ślady ludzkich stóp, których wiek oceniono na 13 000 lat. Odkrycie potwierdza teorię mówiącą, że pierwsi ludzie dotarli do Ameryki Północnej przechodząc pieszo z Azji. Kanadyjskie wybrzeże Pacyfiku jest w dużej mierze trudno dostępne. Dotrzeć nań można tylko łodzią, co utrudnia prowadzenie badań archeologicznych. Naukowcy z Hakai Institute oraz University of Victoria badali osady na Calvert Island w Kolumbii Brytyjskiej. Osady pochodzą z czasów, gdy poziom morza był o 2-3 metry niższy niż obecnie. Naukowcy znaleźli 29 odcisków stóp, należących co najmniej do 3 osób. Datowanie radiowęglowe osadów wykazało, że liczą one około 13 000 lat. Szczegółowe pomiary pozwoliły na stwierdzenie, że odciski należą do dwóchy dorosłych i jednego dziecka. Cała trójka poruszała się boso. Autorzy najnowszych badań uważają, że w okolicy można będzie znaleźć więcej zachowanych odcisków, co pozwoli na lepsze zrozumienie migracji do Ameryki. To dowód, że ludzie zamieszkiwali ten region pod koniec ostatniej epoki lodowej, mówi główny autor badań Duncan McLaren. « powrót do artykułu
  20. Niezwykła koniunkcja pozwoliła astronomom na dostrzeżenie najbardziej odległej znanej nam gwiazdy. Znajduje się ona w odległości 9 miliardów lat świetlnych od Ziemi. Jej zarejestrowanie to niezwykłe osiągnięcie, gdyż zwykle nie potrafimy dostrzec gwiazd znajdujących się w odległości większej niż 100 milionów lat świetlnych. Astronomowie standardowo obserwują galaktyki odległe o miliardy lat świetlnych. Można też obserwować równie odległe supernowe, które często są jaśniejsze niż cała ich galaktyka. Jednak poza wspomnianą granicą 100 milionów lat nie można odróżnić poszczególnych gwiazd w galaktykach. Tym razem jednak było inaczej, a zaobserwowanie błękitnego olbrzyma Icarus (MACS J1149 LS1) było możliwe dzięki soczewkowaniu grawitacyjnemu. Zjawisko to pojawia się, gdy masywna galaktyka zagnie i powiększy światło obiektu znajdującego się za nią. Zwykle podczas soczewkowania grawitacyjnego obiekt powiększany jest to 50 razy. Jednak tym razem gwiazda została powiększona ponad 2000 razy. "Po raz pierwszy obserwujemy normalną pojedynczą gwiazdę – nie supernową, nie rozbłysk gamma, ale normalną stabilną gwiazdę – znajdującą się w odległości 9 miliardów lat świetlnych", cieszy się profesor Alex Filippenko z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Icarusa odkrył Patrick Kelly z UC Berkeley, który monitorował supernową odkrytą w 2014 roku przez Teleskop Hubble'a. Supernową SN Refsdal zauważono dzięki soczewkowaniu grawitacyjnego, a jej obraz został powiększony przez galaktykę MACS J1149+2223 znajdującą się w odległości 5 miliardów lat. Kelly podejrzewał, że obiekt Icarus mógł zostać powiększony mocniej od SN Refsdal, dlatego postanowił mu się przyjrzeć. Szczegółowa analiza światła Icarusa wykazała, że jest to błękitny nadolbrzym, a dzięki doskonałej koniunkcji jego obraz został powiększony ponad 2000 razy, dzięki czemu można było go dostrzec. Astronomowie sądzą, że w ciągu najbliższej dekady wielokrotnie będzie można obserwować Icarusa dzięki soczewkowaniu grawitacyjnemu. Niewykluczone, że jego jasność – z punktu widzenia obserwatora na Ziemi – zostanie zwiększona nawet 10 000 razy. « powrót do artykułu
  21. Każdego roku z Meksyku do Bracken Cave w pobliżu San Antonio w Teksasie przybywają miliony migrujących nietoperzy. Jest ich tak dużo, że Bracken Cave jest największym na świecie letnim domem dla nietoperzy. W szczytowych okresach przebywa tam około 40 milionów ssaków. Zamieszkujące ją zwierzęta zjadają olbrzymią liczbę insektów żywiących się roślinami uprawnymi. Naukowcy zauważyli jednak alarmujące zjawisko – nietoperze przybywają do Bracken Cave wcześniej niż jeszcze dwie dekady temu. Winne może być globalne ocieplenie. Wcześniejsze pojawienie się nietoperzy może być dla nich ryzykowne, gdyż może jeszcze nie być odpowiedniej liczby insektów, którymi wyżywią siebie i swoje potomstwo. Jeśli zaś liczba nietoperzy zacznie z tego powodu spadać, stracą na tym ludzie. Mniej nietoperzy to mniejsza liczba zjedzonych przez nie insektów i potencjalnie olbrzymie straty w rolnictwie. Jeśli cały system stanie się mniej stabilny, będzie to wielki problem dla rolnictwa. Nie sądzę, by nietoperze w ogóle zniknęły, ale nawet zmniejszenie liczebności kolonii będzie miało negatywne skutki, mówi Jennifer Krauel, zajmująca się biologią nietoperzy na University of Tennessee. Migrujący molosek brazylijski, bo o nim właśnie mowa, żywi się 20 gatunkami ciem i ponad 40 gatunkami owadów, które są szkodnikami upraw. Jednym z jego ulubionych łupów jest słonecznica amerykańska, której larwy żerują na kukurydzy, soi, ziemniakach i dyni. Każdego roku amerykańscy rolnicy tracą miliony dolarów wskutek samej tylko działalności tego szkodnika. Tymczasem w 2011 roku ukazały się badania, których autorzy szacowali korzyści wynikające z obecności nietoperzy na 23 miliardy dolarów rocznie. Najnowsze badania zostały przeprowadzone przez laboratorium Rothamsted Research z Wielkiej Brytanii. Naukowcy wykorzystali dane z radarów 160 stacji pogodowych w USA z lat 1995-2017. Chcieli w ten sposób zbadać aktywność kolonii z Bracken Cave. Przy okazji jednak zauważyli, że nietoperze opuszczają swoje meksykańskie zimowiska coraz wcześniej i coraz wcześniej wydają na świat młode. To nas całkowicie zaskoczyło, mówi meteorolog Philip Stepanian. Wygląda na to, że zachowanie nietoperzy ma związek ze zmianami temperatury. Nie badaliśmy wpływu zmian klimatycznych na nietoperze, ale nagle wpływ ten stał się oczywisty. Naukowcy ze zdumieniem zauważyli też, że coraz więcej nietoperzy spędza zimę w Bracken Cave zamiast wracać do Meksyku. Takiego zachowania nie obserwowano nigdy od 1957 roku, kiedy to przeprowadzono pierwsze dokładne badania tej kolonii. Pozostawanie na zimę w Teksasie to kolejny dowód, że zmiany temperatury wpływają na zachowanie zwierząt. Badania kolonii z Bracken Cave potwierdzają to, co w ubiegłym roku zauważono podczas badań nad nietoperzami w Indianie. Okazało się, że i tamtejsze migrujące nietoperze zmieniły czas przylotu i odlotu. To zaś, jak mówi autor tamtych badań profesor Joy O'Keefe z Indiana State University, naraża zwierzęta na zamarznięcie, gdyż przybywając zbyt wcześnie mogą trafić na dni z nagłym obniżeniem temperatury. Zmiany zachowań nietoperzy powodują też utratę synchronizacji z wzorcami opadów. Wiele owadów, którymi żywią się te ssaki rozmnaża się w sezonowych zbiornikach wodnych. Jeśli nietoperze przybędą przed sezonem opadów im i ich potomstwu grozi śmierć głodowa. Kolonia może też zrezygnować z rozmnażania się. Duże spadki populacji nietoperzy będą zaś, jak zauważa profesor O'Keefe, bardzo niekorzystne dla ludzi. Z pewnością ucierpi na tym rolnictwo. Podobnego zdania jest Winifred Frick, główny naukowiec niedochodowej organizacji Bat Conservation International, który przypomina, że zmiany wzorców pogodowych w Australii już spowodowały masowe wymieranie żywiących się owocami rudawkowatych. Naukowcy z Ruthamsted nie są pewni, czy zmiany klimatyczne są jedynym powodem, dla którego nietoperze z Bracken Cave migrują wcześniej. Wiadomo, że temperatury mają bezpośredni wpływ na migrację ptaków, jednak dla nietoperzy znaczenie mają też m.in. prędkość wiatru i jego kierunek. « powrót do artykułu
  22. Spis nosorożców indyjskich w indyjskim Parku Narodowym Kaziranga wykazał, że od 2015 r. przybyło 12-13 osobników. Doliczono się, że jest ich 2413. Wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO park jest domem dla 2/3 populacji nosorożca. Spis przeprowadza się co 3 lata. Chroniąc zwierzęta, w ostatnich latach rząd dał strażnikom z Kazirangi bardzo duże uprawnienia (zwykle dysponują nimi żołnierze interweniujący w zamieszkach). Od 2006 r. dla rogów zabito ok. 150 nosorożców, ale jak pokazują statystyki, w 2015 r. strażnicy zabili więcej kłusowników niż kłusownicy nosorożców (zabito 23 ludzi, a w tym samym czasie zginęło 17 nosorożców). By policzyć nosorożce, park o powierzchni 430 km2 podzielono na 74 przedziały. Spis przeprowadzało 300 osób (byli to zarówno przedstawiciele władz, jak i organizacji pozarządowych). Ludziom pomagało też 40 słoni. Uzyskane wyniki to przybliżenie. Niewykluczone, że populacja jest większa, bo część zwierząt ukryła się w wysokiej trawie i trzcinach. Zwykle roślinność jest wypalana, ale tym razem nie dało się tego zrobić ze względu na występujące o nietypowej porze roku deszcze. Mając to wszystko na uwadze, władze nie wykluczają, że w przyszłym roku spis zostanie powtórzony. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy stworzyli wstrzykiwalne bandaże. Do uzyskania wstrzykiwalnych hydrożeli, które hamują wypływ krwi z naczyń i sprzyjają gojeniu ran, uwalniając leki, dr Akhilesh K. Gaharwar z Texas A&M University wykorzystał kappa karagen i nanokrzemiany. Wstrzykiwalne hydrożele to obiecujące materiały do uzyskiwania homeostazy w przypadku urazów wewnętrznych i krwawienia. Biomateriały te można bowiem wprowadzić do rany za pomocą minimalnie inwazyjnych procedur. Idealny wstrzykiwalny bandaż powinien twardnieć po wprowadzeniu do rany i sprzyjać naturalnej kaskadzie krzepnięcia. Dodatkowo, po osiągnięciu homeostazy, wstrzykiwalny bandaż powinien zapoczątkowywać gojenie. By uzyskać hydrożel, Amerykanie sięgnęli po często stosowany związek żelujący kappa karagen i zmieszali go z nanokrzemianami. Autorzy publikacji z pisma Acta Biomaterialia wyjaśniają, że nanokompozytowy usieciowany hydrożel jest wysoce porowaty. Dodatek nanokrzemianów zwiększa adsorpcję białek osocza i płytek oraz uruchamia kaskadę krzepnięcia. Odkryliśmy [...], że wstrzykiwalne bandaże wykazują przedłużone uwalnianie związków przydatnych do wspomagania gojenia ran. Ujemny ładunek powierzchniowy nanocząstek umożliwił elektrostatyczne oddziaływania z lekami, co przełożyło się na ich wolne wydzielanie - podsumowuje Giriraj Lokhande. « powrót do artykułu
  24. Zauważono korelację pomiędzy zalegalizowaniem użycia medycznej marihuany a ilością opioidów przepisywanych przez lekarzy. Autorzy dwóch studiów opublikowanych w JAMA International Medicine przeanalizowali dane z ponad 5 lat i stwierdzili, że w stanach, gdzie zalegalizowano medyczną marihuanę zmniejszyła się zarówno liczba recept na opioidy jak i dzienne zużycie opioidów. Nie można więc wykluczyć, że część osób zamiast zażywać dostępne na receptę opioidy korzysta z marihuany. Podobną korelację zauważono już w 2014 roku. Wówczas donoszono, że w stanach, gdzie można legalnie kupić marihuanę, liczba przypadków zgonów z powodu przedawkowania opioidów zmniejszyła się niemal o 25%. Najnowsze badania są pierwszymi, w których widać korelację pomiędzy zalegalizowaniem marihuany a zmniejszeniem liczby recept na przeciwbólowe opioidy. W pierwszym z badań zauważono, że pacjenci objęci ubezpieczeniem Medicare otrzymują o 14% mniej recept na opioidy po zalegalizowaniu marihuany. W drugich badaniach stwierdzono, że tam, gdzie zalegalizowano ten środek, liczba recept na opioidy zmniejszyła się o 40 rocznie na 1000 pacjentów Medicaid. Największe spadki zanotowano tam, gdzie zalegalizowano zarówno medyczną jak i rekreacyjną marihuanę. Związek taki, jeśli rzeczywiście istnieje, to dobra wiadomość z punktu widzenia zdrowia publicznego. Opioidy silniej uzależniają niż marihuana, mają też nieprzyjemne skutki uboczne. Na przykład bardzo źle wpływają na układ pokarmowy. Oczywiście marihuana również ma skutki uboczne, jednak wszystko wskazuje na to, że nie są one tak groźne. Na razie jednak brak jest jednoznacznych mocnych dowodów na przeciwbólowe działania marihuany. Przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że badania nad tą jej właściwością prowadzone są od mniej niż 10 lat. Wcześniej nikt nie chciał finansować takich badań. Opioidy są za to znanym środkami przeciwbólowymi, chociaż niedawno pojawiły się badania sugerujące, że w przypadku osób cierpiących na chroniczne zapalenie stawów nie są one bardziej skuteczne niż znacznie bezpieczniejsze środki dostępne bez recepty. W USA jest coraz większe przyzwolenie na legalizację marihuany. Już 61% Amerykanów opowiada się za takim rozwiązaniem. Obecnie w 9 stanach i w Dystrykcie Kolumbii marihuana jest całkowicie legalna, a w ponad 20 kolejnych stanach zalegalizowano medyczną marihuanę. Wspomniane powyżej badania wykazały też, że im łatwiejszy dostęp do legalnej marihuany, tym mniej opioidów używają pacjenci. Najniższy spadek użycia opioidów zanotowano tam, gdzie medyczna marihuana jest dostępna wyłącznie w aptekach. Największy zaś tam, gdzie środek całkowicie zalegalizowano, włącznie z prawem do samodzielnego uprawiania konopi. O ile wśród obywateli rośnie przyzwolenie dla legalizacji marihuany, to znacznie trudniej przekonać prawodawców. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest wciąż mała liczba twardych dowodów pokazujących korzyści z jej zalegalizowania. Powyższe badania mogą być jednymi z takich dowodów. « powrót do artykułu
  25. Skład mikrobiomu znacząco wpływa na wyniki immunoterapii przeciwnowotworowej. Naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Pensylwanii odkryli, że u myszy mikrobiom wpływa na skuteczność adoptywnego transferu limfocytów T (ang. adoptive T cell therapy, ACT). Z tego powodu oddziałuje na nią także ewentualna antybiotykoterapia. Oprócz tego Amerykanie zauważyli, że skutecznością immunoterapii adaptywnej można manipulować za pomocą przeszczepu mikroflory kałowej (ang. fecal microbiota transplant, FMT). Adoptywny transfer komórek polega na pobraniu limfocytów pacjenta z chorobą nowotworową. Później są one modyfikowane i namnażane. Na końcu (uczulone in vitro) aktywowane limfocyty wstrzykuje się choremu. Dr Mireia Uribe-Herranz prowadziła eksperymenty na myszach od 2 sprzedawców: z Jackson Laboratory i Harlan Laboratories. Choć identyczne genetycznie, gryzonie miały różne mikrobiomy, co wpłynęło na wyniki ACT. Zwierzęta pozyskane z Harlan Laboratories wykazywały o wiele silniejszą reakcję antynowotworową. Gdy za pomocą antybiotyku wankomycyny z jelita wyeliminowano bakterie Gram-dodatnie, skuteczność terapii wzrosła. U słabiej reagujących myszy poprawiła się zarówno odpowiedź przeciwnowotworowa, jak i ogólny wskaźnik remisji. Korzystne zmiany wiązały się z ciągiem zdarzeń. Wzrost liczby komórek dendrytycznych prowadził do wzrostu ekspresji interleukiny 12 (IL-12), a to z kolei podtrzymywało ekspansję i przeciwnowotworowe działanie przetransferowanych limfocytów T. Aby określić zależność między mikrobiomem i skutecznością ACT, naukowcy przeszczepili myszom z Harlan Laboratories mikroflorę kałową gryzoni z Jackson Laboratory. Okazało się, że zwierzęta z Harlan Laboratories wykazywały w takiej sytuacji odpowiedź przeciwnowotworową myszy z Jackson Laboratory (wzrost guza także zachodził u nich podobnie). To oznacza, że skutecznie przetransferowano zależną od mikrobiomu reakcję na ACT i że modulacja pewnymi antybiotykami może być wykorzystywana do zwiększenia skuteczności ACT - podsumowuje Uribe-Herranz. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...