Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Południowokoreański mistrz Go Lee Sedol, który zdobył ogólnoświatowy rozgłos w 2016 roku po słynnym meczu ze sztuczną inteligencją, odszedł na emeryturę. Przypomnijmy, że w 2016 roku sztuczna inteligencja o nazwie AlphaGo pokonała Lee Sedola stosunkiem 4:1. Wcześniej program rozgromił innych graczy w Go, a Sedol był jedynym, któremu udało się z nim wygrać partię. Sedol, który wkrótce skończy 37 lat, oświadczył, że rezygnuje z profesjonalnej kariery w Go, gdyż w związku z olbrzymimi postępami sztucznej inteligencji, nie może być czołowym graczem, nawet gdyby był najlepszym z ludzi. "Nawet gdybył był numerem jeden, to będzie ktoś, kogoś nie będę w stanie pokonać", powiedział Sedol w wywiadzie dla agencji prasowej Yonhap. Lee Sedol pozostaje jedynym człowiekiem, któremu udało się pokonać AlphaGo. Mistrz uważa, że wygrał dzięki błędowi w oprogramowaniu AlphaGo. Podczas meczu, który odbył się 13 marca 2016 roku grający białymi Lee wykonał nietypowy 78. ruch. Wprawił on AlphaGo w zakłopotanie i system wykonał bardzo słaby ruch 79., który niespodziewanie dał Sedolowi przewagę. Ten jej nie zmarnował i po jakimś czasie AlphaGo poddał partię. Specjaliści uznają ruch 78. za „błyskotliwy, boski”, jednak sam Sedol twierdzi, że wygrał partię, gdyż AlphaGo nie potrafił prawidłowo zareagować na jego nietypowe zagrania. Mój ruch 78. nie był zagraniem, na który należało reagować bezpośrednio. Takie błędy zdarzają się w programie Fine Art (to chiński program komputerowy do gry w Go). Fine Art jest trudny do pokonania, nawet jeśli ma handicap 2 kamieni. Jeśli jednak przegrywa, to w bardzo dziwaczny sposób. To błąd w oprogramowaniu, wyjaśnia Sedol. Mistrz przyznaje, że był sfrustrowany po pierwszych trzech przegranych partiach. Rzadko czytam w internecie informacje na swój temat. Byłem jednak ciekaw, jak bardzo źle ludzie mówią o mnie po tym, jak przegrałem trzy pierwsze partie. Z zaskoczeniem zauważyłem, że niewiele osób mnie krytykowało. Szczerze mówiąc, już przed rozpoczęciem meczu czułem, że mogę przegrać. Ludzie z DeepMind Technologies byli od samego początku bardzo pewni swego, przyznaje. Co ciekawe, jeszcze w grudniu Lee planuje zmierzyć się z kolejnym systemem sztucznej inteligencji grającym w Go. Program HanDol, opracowany w 2018 roku przez firmę NHN Entertainment Corp. już wygrał z 5 czołowymi graczami z Korei Południowej. Nadchodzący mecz Lee Sedol rozpocznie z przewagą dwóch kamieni, które zostaną ustawione na planszy przed rozpoczęciem gry. Kolejne handikapy będą ustalane w zależności od wyniku pierwszej partii. Sądzę, że nawet z przewagą dwóch kamieni przegram z HanDolem. Ostatnio nie czytuję informacji ze świata Go. Chcę w spokoju przygotować się go rozgrywki i zrobię co w mojej mocy, stwierdza Sedol. « powrót do artykułu
  2. Wiemy, że neandertalczycy wyginęli przed około 40 000 lat. Wiemy również, że pojawili się oni wcześniej niż Homo sapiens i przez dziesiątki a może i setki tysięcy lat żyli w Eurazji zanim pojawił się tam człowiek współczesny. Krist Vaesten i jego koledzy z Uniwersytetu Technologicznego w Eindhoven postanowili sprawdzić, czy neandertalczyk mógł wyginąć bez wpływu czynników zewnętrznych, takich jak konkurencja ze strony H. sapiens. Uczeni opracowali modele populacyjne dla grup neandertalczyków liczących 50, 100, 500, 1000 i 5000 osobników. Następnie symulowali wpływ na te populacje chowu wsobnego, zasady Alleego (mówiąca, że zarówno zbyt duże jak i zbyt małe zagęszczenie negatywnie wpływają na zdrowie populacji) oraz rocznych zmian w liczbie urodzin, zgonów, stosunku obu płci. Chcieli w ten sposób sprawdzić, czy czynniki takie mogą doprowadzić do wyginięcia populacji w ciągu 10 000 lat. Punktem odniesienia były współczesne populacje łowców-zbieraczy. Symulacje wykazały, że chów wsobny prowadzi do wyginięcia tylko najmniejszych populacji. Okazało się jednak, że zasada Alleego w sytuacji gdy nie więcej niż 25% kobiet rodziło w danym roku (co jest powszechne w dużych populacjach łowców-zbieraczy), może doprowadzić do wyginięcia w ciągu 10 000 lat populacji składającej się początkowo z 1000 osobników. Wszystkie zaś czynniki łącznie, wraz z fluktuacjami demograficznymi, mogą prowadzić do wyginięcia wszystkich badanych populacji. Badania nie wykluczają, że H. sapiens mógł się przyczynić do wyginięcia neandertalczyków. Obecność naszego gatunku mogła np. wymusić większy chów wsobny czy wzmocnić zasadę Alleego. Pokazują jednak, że obecność człowieka współczesnego nie była potrzebna, by neandertalczycy wyginęli. Los tego gatunku mógł zostać przypieczętowany przez zbieg niekorzystnych zjawisk demograficznych, stwierdzili autorzy badań. « powrót do artykułu
  3. Częste mycie zębów wiąże się z niższym ryzykiem migotania przedsionków (ang. atrial fibrillation, AF) i niewydolności serca. Wyniki badań koreańskiego zespołu ukazały się w European Journal of Preventive Cardiology. Od jakiegoś czasu naukowcy podejrzewają, że słaba higiena jamy ustnej może skutkować przejściową bakteriemią i układowym stanem zapalnym - mediatorem AF i niewydolności serca. W zeszłym roku w piśmie Biomolecules opublikowano np. artykuł zespołu dr Ghazal Aarabi z Uniwersyteckiego Centrum Medycznego w Hamburgu; analizowano w nim 5 potencjalnych mechanizmów, za pośrednictwem których stan zapalny jamy ustnej mógłby wpływać na funkcje serca i migotanie przedsionków. Najnowsze studium Koreańczyków (retrospektywne badanie kohortowe) miało pomóc w uchwyceniu zależności między higieną jamy ustnej a niewydolnością serca i AF. Objęło ono 161.286 osób z Koreańskiego Narodowego Systemu Ubezpieczeń Zdrowotnych w wieku 40-79 lat (bez historii migotania przedsionków i niewydolności serca). Między 2003 a 2004 r. przeszły one rutynowe badanie medyczne. Zebrano wtedy dane dotyczące m.in. wzrostu, wagi, chorób, stylu życia, a także zabiegów higienicznych i stanu zdrowia jamy ustnej. W analizowanym okresie, w przypadku którego mediana, czyli wartość środkowa, wynosiła 10,5 roku, u 4911 (3%) osób wystąpiło migotanie przedsionków, a u 7971 (4,9%) rozwinęła się niewydolność serca. Okazało się, że szczotkowanie zębów 3 lub więcej razy dziennie wiązało się z niższym o 10% ryzykiem migotania przedsionków i niższym o 12% ryzykiem niewydolności serca. Korelacja ta była niezależna od wielu czynników, w tym wieku, płci czy wskaźnika masy ciała (BMI). Naukowcy nie badali mechanizmów, które wyjaśniałyby obserwowane zjawisko, ale jedną z przyczyn może być zmniejszenie filmu poddziąsłowego, co zapobiegałoby przemieszczeniu bakterii do krwiobiegu. Dr Tae-Jin Song z Ewha Womans University w Seulu podkreśla, że badania ograniczały się do jednego kraju i miały charakter obserwacyjny, nie udowadniają więc związku przyczynowo-skutkowego. Wagę naszych ustaleń wzmacnia jednak to, że analizowaliśmy dane sporej grupy ludzi z długiego okresu. « powrót do artykułu
  4. W ciągu najbliższych 20 lat w Wielkiej Brytanii liczba „e-dzieci”, czyli dzieci urodzonych w parach, które poznały się za pośrednictwem internetu, przekroczy liczbę dzieci rodzących się w parach, które poznały się w tradycyjny sposób. Raport „Future of Dating” został przygotowany studentów MBA z Imperial College London. Wykorzystali oni dane z witryny randkowej eHarmony oraz dane demograficzne, by przewidzieć, w jaki sposób w przyszłości technologia wpłynie na wiązanie się ludzi w pary. Autorzy raportu wyliczają, że od początku obecnego wieku na świat przyszło 2,8 miliona „e-dzieci”. Z ich badań wynika, że 35% par, które poznały się za pośrednictwem internetu miało dziecko w ciągu roku od poznania się. W związkach takich najczęściej (18%) rodzi się dwoje dzieci, chociaż niewiele mniej takich par (16%) ma jedno dziecko. Jeśli chodzi o posiadanie dziecka, to widać tutaj wyraźną różnicę pomiędzy płciami. Mężczyźni z większym prawdopodobieństwem (42%) mają dziecko z kobietą poznaną za pośrednictwem internetu, niż kobiety (33%) z mężczyzną. Na podstawie obecnych danych demograficznych oraz przewidywać rozwoju sytuacji demograficznej w przyszłości, studenci stwierdzili, że rok 2037 będzie tym, w którym po raz pierwszy urodzi się więcej „e-dzieci”. Już do roku 2030 dzieci urodzone w parach, które poznały się w internecie, mają stanowić 40% wszystkich urodzeń. W ostatnich latach zauważa się szybki wzrost popularności serwisów randkowych. Już 32% związków, które rozpoczęły się w latach 2015–2019 miało swój początek w internecie. To znaczący wzrost, gdyż dla związków z lat 2005–2014 było to 19%. Tym samym spada odsetek związków osób, które poznały się w sposób tradycyjny. Na przykład w latach 70. i na początku lat 80. aż 22% par z Wielkiej Brytanii poznało się w pubie. Obecnie jest to 7%. Trend ten będzie kontynuowany, gdyż wśród osób w wieku 18–35 lat internet jest tym źródłem, w którym najczęściej poznają swoich przyszłych partnerów. Badania wykazały, że aż 23% ich związków rozpoczęło się od internetowej znajomości, gdy tymczasem 20% par poznało się w pracy, 19% przez wspólnych znajomych, a 17% w pubie czy klubie. Ponadto, jak ujawniły badania, niemal połowa Brytyjczyków uważa, że internet pozwala na lepsze dopasowanie się osób, a 46% twierdzi, że w ten sposób łatwiej jest kogoś znaleźć. « powrót do artykułu
  5. Unia Europejska dała zielone światło i przyznała znaczące fundusze niemal wszystkim propozycjom złożonym przez Europejską Agencję Kosmiczną. Po 2-dniowym spotkaniu budżetowym w Hiszpanii ESA otrzymała na kolejne 3 lata o ponad 20% więcej środków niż w poprzednim analogicznym okresie. To największy od 25 lat wzrost budżetu Europejskiej Agencji Kosmicznej. Dzięki temu możliwe będzie: jednoczesne utrzymanie dwóch dużych laboratoriów kosmicznych, jednego rejestrującego promieniowanie rentgenowskie i drugiego obserwującego fale grawitacyjne; przygotować misję na Urana i Neptuna; wziąć udział w projekcie NASA dotyczącym przywiezienia na Ziemię próbek z Marsa; zwiększyć zakres badań klimatu Ziemi oraz rozwinąć technologię rakiet wielokrotnego użytku. Przedstawiciele ESA bardzo często wychodzili zawiedzeni z wcześniejszych spotkań z ministrami państw UE. Musieli rezygnować z projektów, które nie otrzymały finansowania. Tym razem było jednak inaczej. Szef Agencji, Jan Wörner, mówi, że przez ostatnie 2 lata przygotowywano propozycje i lobbowano za nimi. NASA ma jeden rząd. My mamy 22, stwierdził. Ku jego zdziwieniu okazało się, że tym razem ministrowie nie odrzucili żadnego z projektów. Na najbliższe trzy lata Europejska Agencja Kosmiczna będzie dysponowała budżetem w wysokości 12,5 miliarda euro. Podczas poprzedniego spotkania budżetowego, z roku 2016, przyznano jej 10,3 miliarda euro. Dla porównania, przyszłoroczny budżet NASA to 22,6 miliarda USD, a łącznie w latach 2017–2019 NASA miała do dyspozycji kwotę niemal 62 miliardów USD. To była niespodzianka. Przyznano więcej, niż chcieliśmy. To dobra wiadomość, cieszy się Wörner. Ponadto ESA otrzymała dodatkowo 1,9 miliarda euro na prowadzenie obowiązkowych projektów, na które muszą zgodzić się wszystkie kraje biorące udział w pracach ESA. W ramach tych dodatkowych pieniędzy rozwijany będzie m.in. projekt Laser Interferometer Space Antenna (LISA), czyli budowa obserwatorium fal grawitacyjnych. ESA musi się też pospieszyć, jeśli chce dołączyć do szykowanej przez NASA misji na Urana i Neptuna. Okienko startowe do misji otworzy się bowiem około roku 2030. Znacząco wzrósł budżet przeznaczony na badania Ziemi. Na ten cel ESA może wydać w ciągu trzech lat aż 1,81 miliarda euro. To o 29% więcej, niż wnioskowano. Rozwijany będzie też dział eksploracji kosmosu, w skład którego wchodzą projekty związane z Międzynarodową Stacją Kosmiczną, Księżycem i Marsem. ESA zobowiązała się, że będzie partycypowała w kosztach utrzymania MSK do roku 2030, będzie współfinansowała rozwijany przez NASA projekt Lunar Gateway oraz rozpocznie budowę podzespołów do wspólnej z NASA misji przywiezienia marsjańskich próbek na Ziemię. Jedynym obszarem badawczym, który nie przekonał ministrów w pełni był nowy dla ESA temat dotyczący bezpieczeństwa kosmicznego. W jego ramach Agencja skupi się na badaniach kosmicznej pogody oraz obiektów bliskich Ziemi. O ile projekt badań nad uchronieniem planety przed uderzeniem asteroidy zyskał pełne finansowanie, to już propozycja umieszczenia w punkcie Lagrange'a satelitów obserwujących rozbłyski słoneczne nie otrzymała pełnego wsparcia finansowego. « powrót do artykułu
  6. Dzisiaj odbędzie się oficjalna premiera „Kubusia Puchatka“ przełożonego na gwarę poznańską. Premiera „Misia Szpeniolka” będzie miała miejsce o godzinie 12 w Bibliotece Raczyńskich przy pl. Wolności 19 w Poznaniu. Autorem przekładu jest popularyzator mowy poznańskiej, Juliusz Kubel. Książkę wydało Wydawnictwo Media Rodzina. Już wcześniej nakładem Media Rodzina ukazał się „Książę Szaranek”, czyli „Mały książę”. I to właśnie jego sukces zachęcił wydawców, by pójść za ciosem i zmierzyć się z przekładem „Kubusia Puchatka”. Wydawnictwo nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Jak zapowiada jego dyrektor, Bronisław Kledzik, na początek grudnia zaplanowano premierę „Niedźwiodka Pucha”, więc dzieło A. A. Milne'a będzie można czytać też w gwarze śląskiej. Ponadto Stanisława Trebunia-Staszel przetłumaczyła „Małego księcia” na gwarę podhalańską. A gdy będziemy czytali „Małego królewica” wydawnictwo będzie szykowało kolejną niespodziankę – „Kubusia Puchatka” w gwarze podhalańskiej. Bronisław Kledzik przyznaje, że istnieje spore zapotrzebowanie na książki przełożone na gwary. Widać odrodzenie zainteresowania lokalnymi formami języka. Wydawanie książek z pewnością uchroni gwary przed zanikaniem. W czasach PRL-u gwary były zwalczane, prowadzono akcje ujednolicania języka. Po roku 1989 przestano je zwalczać, a od lat można obserwować renesans gwar. « powrót do artykułu
  7. Mało kto wie, że w Polsce występują dwa gatunki zajęcy – szarak i bielak. Szarak jest oficjalnie gatunkiem łownym, choć polowania są dozwolone jedynie w listopadzie i grudniu. Bielak podlega ścisłej ochronie gatunkowej, gdyż jego liczebność w naszym kraju nie jest zbyt wielka. Pięć młodych bielaków przyjechało do Wrocławia pod koniec października z zoo w St. Petersburgu. Są to trzy samice i dwa samce. Przybyły jako szaro-brązowe osobniki, a dzisiaj są już śnieżnobiałe. To jedna z cech charakterystycznych tego gatunku, będąca formą przystosowania do środowiska w którym żyje. Inną cechą są długie i owłosione palce, które zając ten potrafi szeroko rozstawiać, co ułatwia poruszanie się po świeżym, głębokim śniegu. Bielak zamieszkuje  zwarte rozległe obszary północnej Europy i Azji. Występuje  też wyspowo w Alpach, górzystych terenach Irlandii i Szkocji oraz w północnej części Japonii. W Polsce jego występowanie stwierdzono jedynie w północno wschodniej części. Prowadzi nocny tryb życia, a za dnia ukrywa się w zaroślach. Nie kopie nor, a buduje gniazda na ziemi lub korzysta z naturalnych kryjówek jak szczeliny skał. Najważniejszą cechą siedliska tego gatunku jest możliwość ukrycia się lub szybkiej ucieczki, bowiem ma on bardzo wielu naturalnych wrogów, w tym rysie, lisy, wilki, czy ptaki drapieżne. Tak więc, choć uważany jest za symbol płodności, bo faktycznie cykl rozrodczy jest dość krótki i  intensywny, to przeżywalność młodych wynosi zaledwie 20%, a dorosłych 42%. Jednak nie to jest powodem powolnego zanikania tego gatunku w Europie. Jest ich kilka, w tym głównie zmiana klimatu i niszczenie siedlisk przez działalność człowieka. W przypadku ocieplenia klimatu największym zagrożeniem dla tych zajęcy jest coraz rzadziej pojawiający się śnieg. Po zmianie ubarwienia okrywy na białą, jest on bardzo dobrze widoczny dla drapieżników. Innym efektem zmian klimatycznych jest zmiana szaty roślinnej – znikają jedne gatunki, a na ich miejsce pojawiają się inne, które nie sprzyjają bytowaniu zajęcy. Rozwój gospodarczy powoduje zagarnianie siedlisk na rzecz rolnictwa, przemysłu i urbanizacji. To powoduje, że dzikie zwierzęta, w tym zające bielaki, mają coraz mniej miejsca do życia. W 2018 r. oszacowano biomasę Ziemi i wyniki wskazują, że choć człowiek stanowi zaledwie promil tej masy, to jego działalność przytłoczyła naturę. Najlepiej widać to na przykładzie biomasy ssaków - trzoda hodowlana to jej 60%, ludzie 34%, a dzikie zwierzęta, zaledwie 4%  . W naturze do krzyżowania się zająca szaraka i bielaka dochodzi rzadko. Skala tego zjawiska nie jest dokładnie zbadana. Należy jednak pamiętać, że jego występowanie to osłabienie kondycji obu gatunków, a także ryzyko przenoszenia chorób i pasożytów przez zająca szaraka na bielaka. Badania terenowe, sprzed kilku lat, pokazują, że teoretycznie polska populacja zająca bielaka wydaje się być stabilna. Jednak prawdopodobnie jest zbyt mała, by zapewnić przetrwanie gatunku w dłuższej perspektywie czasowej. Stąd 16 hodowli zamkniętych w ogrodach zoologiczny, gdzie obecnie mieszka 57 osobników, w tym ta najnowsza we Wrocławiu. Zając bielak objęty jest w Polsce ścisłą ochroną gatunkową od 1952 r. Jest też wpisany do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt i wymieniony na Czerwonej Liście Zwierząt Ginących i Zagrożonych w Polsce. Dodatkowo, od przełomu XX i XXI wieku, podlega ochronie międzynarodowej na mocy Konwencji Berneńskiej oraz Dyrektywy Siedliskowej. Misją ZOO Wrocław jest prowadzenie działań edukacyjnych i ochrona zagrożonych gatunków. Realizuje ją na swoim terenie, ale również poza nim. W ramach ochrony gatunkowej na terenie zoo prowadzona jest hodowla zachowawcza gatunków zagrożonych wyginięciem lub które wyginęły w naturze. To też jedyny ogród w Polsce, który ratuje zwierzęta w środowisku naturalnym. Odwiedzając wrocławskie zoo, a zwłaszcza wybierając bilet wstępu „ZOO NA RATUNEK”, zwiedzający pomagają ocalić liczne gatunki zwierząt – od nosorożców indyjskich po żaby z Titicaca. Wspierać działania ochroniarskie można również przez Fundację Dodo. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Duke University przeprowadzili badania mikrotomograficzne bardzo delikatnych XVII-XVIII-wiecznych manekinów medycznych. Uzyskane wyniki zaprezentują na dorocznej konferencji Towarzystwa Radiologicznego Ameryki Północnej w Chicago. Wydaje się, że figurki nie służyły raczej do nauki anatomii, ale były obiektami kolekcjonerskimi dla bogatych medyków. Renesans zainteresowania anatomią można powiązać z publikacją w 1543 r. dzieła De humani corporis fabrica libri septem Andreasa Vesaliusa (Wesaliusz jest uznawany z twórcę nowożytnej anatomii). W XVII i XVIII w. powstało sporo minimanekinów medycznych. Niekiedy występują one w parach kobieta-mężczyzna, ale o wiele częściej mamy do czynienia z pojedynczymi figurkami kobiecymi, przeważnie w zaawansowanej ciąży. Figurki mierzyły 12-14 cm i miały ruchome ręce. Po usunięciu pokrywki ukazują się wyjmowalne narządy wewnętrzne (zarówno klatki piersiowej, jak i jamy brzusznej). Jednym z największych producentów kościanych manekinów był Stephan Zick (1639-1715) z Norymbergi. Nie wiadomo, do czego dokładnie służyły te manekiny. Historycy nie sądzą, że były one pomocami naukowymi, bo narządy nie są oddane dostatecznie szczegółowo. Niektórzy sugerowali, że lekarze mogli je wykorzystywać do objaśniania pacjentkom przebiegu porodu. Wg historyk sztuki Cali Buckley, manekiny były jednak raczej obiektami kolekcjonerskimi, popularnymi wśród lekarzy, którzy chcieli w ten sposób zamanifestować swoją zamożność. Duke University może się pochwalić jednym z największych ich zbiorów: znajdują się tu 22 manekiny ze 180, jakie się zachowały. Gros tej kolekcji to figurki kupione w latach 30. i 40. XX w. przez chirurga-historyka medycyny Josiaha Trenta oraz jego żonę. W 1956 r. wnuczki Trentów przekazały zbiory Uniwersytetowi. Manekiny są delikatne, podatne na fotouszkodzenia, dlatego bardzo rzadko się je wystawia. Dwa lata temu uniwersyteccy konserwatorzy nawiązali współpracę z Shared Materials Instrumentation Facility (SMiF). Chodziło o digitalizację kolekcji, a w dalszej perspektywie czasowej o stworzenie replik 3D (najpierw trzeba było jednak przeprowadzić mikrotomografię). W zeszłym roku do zespołu dołączyła Fides R. Schwartz. Jak przyznaje, projekt digitalizacji bardzo ją zainteresował, dlatego zaoferowała pomoc w kwestiach radiologicznych. Te figurki były częścią dobytku rodziny [wiadomo więc, że zanim trafiły do archiwum Duke University], bawiły się nimi dzieci. Z tego względu w pewnych przypadkach nie było wiadomo, czy narządy znajdowały się we właściwych minimanekinach. Mogłam to sprawdzić i upewnić się, że wszystko jest tak, jak powinno. Co istotne, za pomocą mikrotomografii można było sprawdzić, czy figurki naprawdę wykonano z kości słoniowej, czy z tańszych substytutów: rogów jeleni albo kości waleni. Badania ujawniły, że 20 z 22 manekinów wykonano z prawdziwej kości słoniowej, jedną wyrzeźbiono z poroża jelenia, a jedną wyprodukowano z połączenia kości słoniowej i kości waleni. Niektóre figurki nosiły ślady naprawiania, np. ponownego mocowania kończyn za pomocą kawałków metalu. Historyczne szlaki handlowe są dokładniej poznane, może się więc okazać, że niemiecki rejon, z którego pochodzą manekiny, miał dostęp do [afrykańskiej] kości słoniowej tylko przez ograniczony czas w XVII i XVIII w., np. od 1650 do 1700 r. - wyjaśnia dr Schwartz. Pomogłoby to w dokładniejszym datowaniu figurek, na których nie ma znaków/sygnatur wskazujących na twórcę. Schwartz ma nadzieję, że uda się też nawiązać współpracę z kuratorami innych kolekcji manekinów i zbadać, z czego są one wykonane. Siedem figurek, w tym jedna para, znajduje się np. w New York Academy of Medicine Library. Duke University chce w przyszłości udostępnić wyniki skanowania online, tak by użytkownicy mogli przeprowadzać wirtualne "sekcje" albo ściągać dane i drukować własne trójwymiarowe kopie.   « powrót do artykułu
  9. Profesor Alon Chen stanął na czele dwóch grup badawczych – jednej z Wydziału Neurobiologii Instytutu Nauki im. Weizmanna, drugiej z Instytutu Psychiatrii im. Maxa Plancka – których celem było zbadania osobowości myszy. Chcieli dzięki temu opracować zestaw obiektywnych skal pomiarowych, który z kolei pozwoliłby lepiej zrozumieć to, co czyni zwierzęta indywidualnościami i odpowiedzieć na pytania dotyczące związku pomiędzy genami a zachowaniem. Wyniki ich badań zostały opublikowane w Nature Nerroscience. Naukowcy wciąż spierają się o to, jak genetyka wpływ a na nasze zachowania. Osobowość może być czymś, co spaja genetykę i epigenetykę. Z definicji osobowość jest czymś, co jest zarówno indywidualne, jak i w dużej mierze pozostaje stabilne przez całe życie. U ludzi osobowość określa się na podstawie szczegółowych kwestionariuszy. Zwierzęta ich, oczywiście, nie wypełnią. Zatem ich osobowość, o ile taką posiadają, można określić na podstawie zachowania. Naukowcy obserwowali kilka grup myszy w warunkach laboratoryjnych. Każde ze zwierząt zostało oznaczone, miało do dyspozycji żywność, schronienie, zabawki itp. Uczeni pozwolili im na pełną swobodę. Zachowanie zwierząt przez wiele dni filmowano, a następnie analizowano. W sumie naukowcy zauważyli 60 różnych rodzajów zachowania, takich jak sposób zbliżania się do innych, pogoń za innymi lub ucieczkę, dzielenie się żywnością lub też odganiania innych od niego, ukrywanie się lub eksplorację terenu itp. Następnie stworzono algorytm, który na podstawie zachowań miał określić osobowość każdej z myszy. Działało to nieco podobnie jak algorytmy do wyznaczania osobowości ludzi. Jak pamiętamy, u ludzi istnieje pięć czynników osobowości: neurotyczność, ekstrawersja, otwartość na doświadczenie, ugodowość i sumienność. Każdy z nich ma też swoje przeciwieństwo. Dla każdego z tych czynników przyznaje się na skali pewną liczbę punktów i na tej podstawie określa osobowość. Okazało się, że u myszy istnieją cztery czynniki osobowości. Również i u nich każdy z nich ma swoje przeciwieństwo. Gdy każdemu z zachowań każdej z myszy przyznano odpowiednie liczby punktów, okazało się, że myszy mają indywidualne osobowości, na podstawie których można przewidzieć ich zachowania. Jednak, jak pamiętamy, osobowość jest generalnie czymś niezmiennym. Naukowcy postanowili sprawdzić, czy tak jest też w przypadku myszy. By to zrobić, grupy wymieszano. To stresująca sytuacja dla zwierząt. Uczeni zaobserwowali, że niektóre z zachowań zwierząt się zmieniły, czasem zmiana była dramatyczna, jednak gdy obliczono punkty dla takich zachowań okazało się, że osobowości pozostały te same. Na podstawie opracowanych przez siebie liniowych skal uczeni stworzyli trójkąt osobowości, w którego rogach znajdowały się zachowania archetypiczne. Na przykład dla myszy wiejskich zachowaniem archetypicznym jest unikanie ludzi i nieżerowanie w ich obecności. Myszy miejskie są przyzwyczajone do obecności ludzi i wręcz ich szukają, by się przy nich pożywić. Gdy myszy laboratoryjne zbadano za pomocą takiego trójkąta osobowości okazało się, że te zachowania archetypiczne nie są wyuczone, a wrodzone. Zauważyliśmy, że zachowania te, wraz z wszelkimi swoimi odcieniami, są naturalne. Nie zaniknęły one u naszych myszy, mimo że od wielu pokoleń żyją one w laboratorium i prawdopodobnie nie przeżyłyby na wolności, mówi doktor Oren Forkosh. Kolejne analizy wykazały istnienie w mózgach myszy wzorców ekspresji genów, które pozwoliły naukowcom na zidentyfikowanie wielu genów powiązanych z konkretnymi czynnikami osobowości. Nasza metoda otwiera nowe możliwości badawcze. Jeśli będziemy w stanie zidentyfikować geny leżące u podstaw czynników osobowości i dowiemy się, w jaki sposób zachodzi dziedziczenie pewnych aspektów osobowości, będziemy w stanie diagnozować i leczyć problemy związane z nieprawidłowym działaniem tych genów. Być może w przyszłości uda się nawet stworzyć spersonalizowaną psychiatrię. Na przykład bylibyśmy w stanie przepisać zindywidualizowaną terapię dla osoby z depresją. Ponadto możemy użyć tej metody do porównywania osobowości wśród różnych gatunków, a to pozwoliłoby nam więcej dowiedzieć się o zwierzętach, z którymi współdzielimy świat, dodaje Forkosh. « powrót do artykułu
  10. W Armenii znaleziono szczątki kobiety, która zginęła w bitwie 2500 lat temu. Archeolodzy nie wykluczają, że podobne jej wojowniczki mogły być pierwowzorem dla greckiego mitu o Amazonkach. Kobieta w chwili śmierci miała 20–30 lat. Pochowano ją w bogato wyposażonym grobie. Wiadomo też, bitwa, w której zginęła, nie była jej pierwszą. Na jednej z kości piszczelowych jest bowiem rana od strzały, która zaczęła się goić. Szczątki kobiety odkrył zespół archeologów pracujących w nekropolii Bover I w prowincji Lori. Jak informują naukowcy z Narodowej Akademii Nauk Republiki Armenii, kobieta miała około 170 centymetrów wzrostu. Podczas bitwy, w której zginęła, została postrzelona w miednicę, uderzona mieczem, a gdy leżała na ziemi, dobito ją toporem. Bogate wyposażenie grobu sugeruje, że była osobą o wysokim statusie społecznym, a badania kości wykazały, że jeździła konno i miała silne mięśnie. Naukowcy przypuszczają, że była profesjonalną łuczniczką. Udało się też określić, że żyła pomiędzy VIII a VI wiekiem przed naszą erą. « powrót do artykułu
  11. Grupa uczniów liceum z Manili znalazła nietypowe rozwiązanie problemu zanieczyszczania ulic stolicy Filipin przez bezdomne psy. Młodzi ludzie zbierają psie odchody i suszą je na słońcu. Później dodają cement i z przygotowanej w ten sposób mieszanki wytwarzają cegły. Mark Acebuche, opiekun naukowy nastolatków, ma nadzieję, że władze albo firmy sfinansują badania, dzięki którym uda się ulepszyć proces produkcyjny. Uczniowie podkreślają, że ich biocegły świetnie nadają się na chodniki czy mury ogrodowe. W każdej z nich wykorzystuje się po 10 g psich odchodów i cementu. Zapach neutralizuje się za pomocą soku pomarańczowego. Generalnie nie jest on intensywny i dodatkowo "ulatnia się" z upływem czasu.   « powrót do artykułu
  12. Izraelskim naukowcom udało się stworzyć bakterie Escherichia coli, które żywią się dwutlenkiem węgla a nie cukrami i innymi molekułami organicznymi. To jak metaboliczny przeszczep serca, komentuje biochemik Tobias Erb z Instytutu Mikrobiologii im.Maksa Plancka w Marburgu, który nie był zaangażowany w badania. To niezwykle ważna osiągnięcie, gdyż całkowicie zmienia sposób funkcjonowania jednego z najważniejszych organizmów modelowych w biologii. Ponadto w przyszłości można by wykorzystać odżywiające się CO2 E. coli do tworzenia organicznych molekuł, które mogłoby być wykorzystywane do produkcji żywności lub jako biopaliwa. Produkcja takich towarów powinna wiązać się z mniejszą emisją węgla do atmosfery, a być może udałoby się też usuwać CO2 z powietrza. Rośliny i cyjanobakterie wykorzystują światło do zamiany dwutlenku węgla w przydatne molekuły, takie jak DNA, proteiny czy tłuszcze. Jednak organizmy te trudno jest modyfikować genetycznie, przez co dotychczas nie udało się stworzyć z nich wielkich biologicznych fabryk. E. coli łatwo jest modyfikować, a szybki wzrost tego organizmu oznacza, że można ją równie szybko testować i dostosowywać do naszych potrzeb. Problem jednak w tym, że E. coli żywi się cukrami i emituje CO2. Biolog Ron Milo i jego zespół z Instytutu Weizmanna, od dekady pracują nad zmianą diety E. coli. W 2016 roku opracowali bakterię, które żywiła się CO2, jednak dwutlenek węgla stanowił niewielki odsetek jej zapotrzebowania na węgiel. Ostatnio Milo wraz z kolegami wykorzystali techniki inżynierii genetycznej oraz ewolucji w laboratorium i stworzyli szczep E. coli, który cały potrzebny węgiel czerpie z dwutlenku węgla. Najpierw naukowcy wyposażyli bakterię w enzymy, które organizmy przeprowadzające fotosyntezę wykorzystują do zamiany CO2 w węgiel organiczny. Dodatkowo E. coli trzeba było wyposażyć w gen, który umożliwiał jej czerpanie energii z mrówczanów. Jednak nawet wówczas bakteria nie chciała rozwijać się bez obecności cukrów. Wówczas naukowcy zaprzęgnęli do pracy ewolucję. Przez rok hodowali kolejne pokolenia E. coli, które przetrzymywano w warunkach 250-krotnie wyższej koncentracji CO2 niż w atmosferze ziemskiej i podawano minimalne ilości cukrów. Po około 200 dniach pojawiły się pierwsze bakterie zdolne do wykorzystania CO2 jako jedynego źródła cukru. Po około 300 dniach bakterie te w warunkach laboratoryjnych namnażały się szybciej, niż bakterie, które nie wykorzystywały dwutlenku węgla. Milo mówi, że zmodyfikowane E. coli wciąż mają zdolność wykorzystywania cukrów i, jeśli mogą, to właśnie je preferują. Rozwijają się też wolniej. Standardowe E. coli dwukrotnie zwiększają swoją liczbę co 20 minut, tymczasem u zmodyfikowanych E. coli w atmosferze składającej się z 10% CO2 podział zachodzi co 18 godzin. Ponadto nie są w stanie przetrwać bez cukrów w obecnej atmosferze ziemskiej, w której ilość dwutlenku węgla wynosi 0,041%. Izraelczycy pracują teraz nad przyspieszeniem wzrostu bakterii i umożliwieniem im rozwijania się przy niższych stężeniach dwutlenku węgla. Podkreślają, że to na razie wstępne badania i miną całe lata, zanim tak zmodyfikowane E. coli zostaną wykorzystane w roli fabryk. « powrót do artykułu
  13. Rośliny potrzebują dwutlenku węgla do przeprowadzania fotosyntezy. Zatem więcej dwutlenku węgla w atmosferze zwiększa wzrost roślin (mechanizm ten, o czym informowaliśmy, w tak prosty sposób działa jedynie w warunkach laboratoryjnych). Jednocześnie jednak więcej CO2 w atmosferze oznacza wyższą temperaturę, co może m.in. spowodować niedobory wody potrzebnej rośliną, ograniczać ich wzrost i zwiększać ryzyko usychania. Na łamach PNAS ukazał się właśnie artykuł, którego autorzy stwierdzają, że od poziomu CO2 czy ogólnego wzrostu temperatury ważniejszy dla roślin jest stosunek obu tych czynników. Korzyścią, jaką lasy odnoszą ze zmiany klimatu, jest zwiększony poziom atmosferycznego CO2, dzięki czemu drzewa mogą zużywać mniej wody przy bardziej intensywnej fotosyntezie. Jednak problemem związanym ze zmianą klimatu są rosnące temperatury, które powodują, że drzewa zużywają więcej wody, a fotosynteza przebiega wolniej. Na podstawie realistycznego modelu fizjologii drzew zbadaliśmy wpływ tych przeciwstawnych sobie zjawisk, czytamy w artykule. Z badań wynika, że niekorzystny wpływ wzrostu temperatury tylko do pewnej granicy będzie kompensowany przez wzrost stężenia dwutlenku węgla. Jeśli wzrost temperatury będzie szybszy niż wzrost CO2, a proporcje pomiędzy oboma zjawiskami przekroczą pewien poziom, lasy mogą sobie nie poradzić. Jak mówią naukowcy, istniały pewne różnice pomiędzy różnymi typami lasów, ale ogólny wpływ obserwowanych zjawisk był prawdziwy dla wszystkich lasów. Wspomniana granica, powyżej której lasy przestaną sobie radzić, zależy od tego, jak szybko będą w stanie dostosować się do zmian klimatu. Niektóre gatunki drzew są w stanie zareagować fizycznymi zmianami na suszę czy inne stresory środowiskowe i dzięki nim zmaksymalizować wykorzystanie dostępnych zasobów. Drzewa te mogą na przykład zmienić kształt liści czy dostosować tempo fotosyntezy. Autorzy badań przyjrzeli się wpływowi wzrostowi CO2 i temperatury na lasy w USA. Sprawdzili też, czy zdolności aklimatyzacyjne różnych gatunków drzew będą odgrywały tutaj rolę. Okazało się, że jeśli lasy będą w stanie się zaaklimatyzować, to dodatkowa koncentracja CO2 na każdy 1 stopień wzrostu temperatury musi wynieść co najmniej 67 ppm, by drzewa nadal mogły rosnąć. Taki scenariusz rozwoju sytuacji przewiduje 71% modeli klimatycznych wykorzystanych na potrzeby obecnych badań. Jeśli zaś drzewom nie uda się zaaklimatyzować, to wzrost koncentracji CO2 musi wynieść co najmniej 89 ppm na każdy stopień. Taki scenariusz jest przewidywany przez nieco ponad połowę wykorzystanych modeli. To zaś oznacza, że wciąż istnieje olbrzymia niepewność co do tego, co stanie się z lasami. Dodatkowym problemem jest fakt, że nawet jeśli wspomniany stosunek CO2 do temperatury wykroczy poza określoną granicę na jeden sezon lub podobnie krótki czas, drzewa mogą zacząć wymierać. Ponadto autorzy badań nie brali pod uwagę wzrostu temperatur na pasożyty drzew czy pożary lasów. « powrót do artykułu
  14. Wiele kobiet ma po porodzie wrażenia przypominające kopnięcia dziecka. Fantomowe kopnięcia mogą występować latami od zakończenia ciąży. U rekordzistki z australijskiego badania utrzymywały się one od ok. 28 lat. Disha Sasan z Monash University przeprowadziła online'owe wywiady. Spośród 197 uwzględnionych kobiet 39,6% miało przypominające kopnięcia wrażenia po zakończeniu pierwszej ciąży. Kopnięcia fantomowe były odczuwane także po kolejnych ciążach, ale ze względu na niewielką wielkość próby Australijczycy skupili się na danych zebranych w odniesieniu do pierwszej ciąży. Określając największą częstotliwość wrażeń, 19,7% odczuwających fantomowe kopnięcia wspominało o odczuciach występujących codziennie, a 36,9% o kopnięciach pojawiających się częściej niż raz w tygodniu. W przypadku kobiet, które wypełniając kwestionariusz, stwierdziły, że ich wrażenia związane z kopnięciami nigdy się nie skończyły (21), średni czas, jaki upłynął od poczęcia, wynosił 6,8 r. (zakres długości tego okresu wynosił 1-28 lat). Kobiety opisujące fantomowe kopnięcia po 1. ciąży najczęściej uważały, że były one "przekonujące". Dość często wspominały też o trzepotaniu czy realnych kopnięciach. Dla 25% były to pozytywne emocjonalnie doświadczenia (nostalgiczne, uspokajające/cudowne itp.); 27% odbierało je zaś jako coś zasmucającego albo wprawiającego w zakłopotanie (działo się tak szczególnie u kobiet, które urodziły martwe dzieci). Z danych zgromadzonych przez autorów publikacji z PsyArXiv (tekst został przesłany do recenzji) wynika, że w okresie poporodowym fantomowe kopnięcia są dość powszechnie odczuwanym zjawiskiem. Uzyskane wyniki mają implikacje dla opieki około- i poporodowej. Fantomowe kopnięcia mogą bowiem być czynnikiem ryzyka depresji czy zaburzeń lękowych w grupie podatnych kobiet, np. tych, które poroniły albo doświadczyły stresujących powikłań. W ich przypadku fantomowe odczucia mogą pogłębiać traumę. Mechanizm stojący za tym zjawiskiem nie jest na razie znany, ale może mieć coś wspólnego ze zmianami dot. homunculusa (człowieczka) czuciowego czy propriocepcji (czucia głębokiego) w czasie ciąży. « powrót do artykułu
  15. Wraz z coraz większą liczbą tekstów publikowanych w internecie, pojawiła się potrzeba stworzenia zautomatyzowanych metod tworzenia abstraktów artykułów czy wywiadów. Większość dostępnych narzędzi jest zależnych od języka, w jakim został napisany oryginalny tekst, a ich stworzenie wymaga trenowania algorytmów na wielkich bazach danych. Firma BGN Technologies, zajmująca się transferem technologicznym wynalazków opracowanych na Uniwersytecie Ben Guriona, zaprezentowała nowatorskie automatyczne narzędzie do tworzenia abstraktów, które działa niezależnie od języka oryginalnego tekstu. Technologia, opracowana przez profesora Marka Lasta, doktor Marinę Litvak i doktora Menahema Friedmana bazuje na algorytmie, który klasyfikuje poszczególne zdania na podstawie statystycznych obliczeń charakterystycznych cech, które mogą być wyliczone dla każdeog języka. Następnie najwyżej ocenione zdania są wykorzystywane do stworzenia abstraktu. Metoda, nazwana Multilingual Sentence Extractor (MUSE), została przetestowana na języku angielskim, hebrajskim, arabskim, perskim, rosyjskim, chińskim, niemieckim i hiszpańskim. W przypadku angielskiego, hebrajskiego, arabskiego i perskiego stworzone abstrakty były bardzo podobne do abstraktów napisanych przez ludzi. Główną zaletą nowego narzędzia jest fakt, że po początkowym treningu algorytmów na opatrzonych odpowiednimi komentarzami artykułach, z których każdemu towarzyszy kilkanaście abstraktów napisanych przez ludzi, algorytmy nie muszą być później trenowane dla każdego języka z osobna. Ten sam model, który wypracowały podczas treningu, może zostać użyty dla wielu różnych języków. Podsumowanie tekstu, do którego wybrano zestaw najbardziej pasujących zdań z tekstu źródłowego, a wyboru dokonano na podstawie punktacji przyznawanej zdaniom i wykorzystanie w abstrakcie najwyżej punktowanych zdań, to nieocenione narzędzie do szybkiego przeglądania wielkich ilość tekstów w sposób niezależny od języka. To kluczowe narzędzie zarówno dla wyszukiwarek jak i dla takich użytkowników końcowych jak badacze, biblioteki czy media – stwierdził profesor Last. « powrót do artykułu
  16. W gospodarstwie RusMoloko w Rejonie Ramieńskim krowy dostały zmodyfikowane gogle do rzeczywistości wirtualnej. By zmniejszyć odczuwany przez nie lęk, wyświetla im się symulację letniego pola. W komunikacie Ministerstwa Rolnictwa i Żywności Obwodu Moskiewskiego zaznaczono, że w przemyśle mleczarskim coraz większą wagę przywiązuje się nie tylko do nowatorskich rozwiązań technicznych, ale i do stanu emocjonalnego zwierząt. W Rosji, a szczególnie w okolicach podmoskiewskich, w oborach instaluje się ponoć systemy do nadawania muzyki klasycznej. Zabieg ten ma działać relaksująco i sprawiać, że krowy będą dawać więcej mleka. Ostatnio dzięki wspólnemu przedsięwzięciu pracowników jednego z największych gospodarstw mlecznych Obwodu Moskiewskiego, studia VR oraz lekarzy weterynarii powstał prototyp gogli do rzeczywistości wirtualnej dla krów. Zmodyfikowano ludzkie okulary, tak by pasowały do głowy zwierząt. Podczas pierwszych testów odnotowano podobno spadki lęku i poprawę nastroju stada. Wpływ gogli VR na produkcję mleka zostanie oceniony w ramach badań porównawczych. « powrót do artykułu
  17. W Vinjeørze w Norwegii nieopodal krawędzi klifu archeolodzy odkryli w październiku niezwykły pochówek łodziowy. Kobietę i mężczyznę zmarłych w odstępie ok. 100 lat pochowano w łodziach włożonych jedna w drugą. Wykopaliska prowadzono w związku z przebudową autostrady E39. Kobieta zmarła w drugiej połowie IX w. na farmie znanej dziś jako Skeiet w Vinjeørze. Do jej sukni przypięto 3 brosze: 2 w formie muszli z pozłacanego brązu i jedną w postaci krzyża, wykonanego z elementu irlandzkiej uprzęży. Ciało wraz z darami pogrzebowymi (w tym naszyjnikiem z pereł) złożono w łodzi o długości 7-8 m. Zamiast wykopać dla zmarłej nowy grób, rozkopano grób mężczyzny, który w VIII w. został pochowany z bronią w większej 9-10-m łodzi. Łódź kobiety włożono w łódź mężczyzny, a następnie oboje pogrzebano. Od odkrycia łodzi w październiku naukowcy z Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii (NTNU) głowią się, czemu się tak stało, skoro zgony tych ludzi dzielił wiek. Włożone jedna w drugą łodzie odkryto w jamie przykurhanowej (fosie); w centrum może się znajdować pochówek sprzed VIII w. Prawie całe drewno z łodzi zbutwiało. Zachował się tylko fragment kilu mniejszej z nich. Właściwości gleby ze stanowiska nie są dobre dla zachowania kości, dlatego archeolodzy ucieszyli się, znajdując w górnym pochówku łodziowym fragmenty czaszki kobiety. Mamy nadzieję, że uda się pozyskać DNA i dowiedzieć się czegoś więcej o zmarłej, np. o jej wyglądzie. Innym źródłem wiedzy na jej temat może być analiza izotopowa. Brosza w formie krzyża dużo mówi o kobiecie i jej społeczności. Wygląd ozdoby wskazuje, że pochodzi z Irlandii - opowiada Aina Heen Pettersen, doktorantka z NTNU. Z tyłu broszy zachowały się mocowania skórzanych pasów uprzęży. Do jednego z nich nowi właściciele dołączyli szpilkę, dzięki czemu przedmiot mógł być używany jako broszka. Wiele wskazuje na to, że takie elementy uprzęży były rozdzielane między ludzi, którzy brali udział w wyprawach wikingów albo pomagali je organizować. Mężczyznę pochowano z włócznią, tarczą i jednosiecznym mieczem. Dzięki broni wiek pochówku określono na VIII w. Co łączyło go z pochowaną z nim później kobietą? Wg Raymonda Sauvage'a z Muzeum Uniwersyteckiego NTNU, rozsądnie jest zakładać, że byli spokrewnieni. Rodzina była bardzo ważna w społeczeństwie ery wikingów; chodziło zarówno o oznaczanie statusu, jak i o konsolidację praw własności. [...] Kobietę i mężczyznę pochowano [zapewne] razem, by wskazać na prawa własności rodziny do farmy.   « powrót do artykułu
  18. Gdy 30 sierpnia bieżącego roku prezydent Trump opublikował na Twitterze wpis dotyczący wypadku, jaki miał miejsce w irańskim Porcie Kosmicznym im. Imama Chomeiniego w pobliżu Semnan, specjaliści natychmiast zwrócili uwagę na wysokiej jakości fotografię dołączoną do wpisu. Zastanawiano się, czy wykonał je dron, samolot czy też satelita. Niektórzy odrzucili hipotezę o satelicie argumentując, że zdjęci jest zbyt szczegółowe jak na wykonane z kosmosu. Jednak już 2 dni po wpisie prezydenta, osoba amatorsko zajmująca się śledzeniem satelitów opublikowała szczegółową analizę, wskazującą, który satelita wykonał fotografię. Okazało się, że swoim wpisem prezydent ujawnił możliwości jednego z tajnych satelitów szpiegowskich. Z analizy wynika, że fotografia została wykonana przez jednego z KH-11 EVOLVED ENHACED CRYSTAL. To szpiegowskie satelity należące do US National Reconnaissance Office (NRO). Urządzenia te przypominają teleskop Hubble'a i wiadomo, że są wyposażone w lustro o średnicy 2,4 metra. Teoretycznie mogą z orbity sfotografować obiekt o rozmiarach nie przekraczających 10 centymetrów. Dokładna lokalizacja Portu Chomeiniego jest znana, wiadomo też, na jakiej wysokości nad poziomem morza się znajduje. Na podstawie rozkładu cieni można było określić, że fotografię wykonano pomiędzy godziną 9 a 10 czasu uniwersalnego. Na podstawie zniekształceń obrazu określono azymut satelity w momencie wykonania zdjęcia. Teraz wystarczyło tylko sprawdzić, który satelita mógł wykonać takie zdjęcie. Okazało się, że zostało ono zrobione przez urządzenie USA 224 (2011-002A). Ten tajny szpiegowski satelita jest znany amatorom śledzącym ruch tego typu obiektów. Dzięki regularnym obserwacjom można było stwierdzić, że wykonał on fotografię 29 sierpnia o godzinie 9:43:47 UT. Wszystko wskazuje na to, że prezydent Trump wykazał się co najmniej sporą nieroztropnością publikując fotografię. A właściwie fotografię fotografii, bo z analizy wynika, że prezydent otrzymał wydruk i zrobił mu zdjęcie telefonem komórkowym. W 1984 roku analityk wywiadu USA Navy poszedł do więzienia za ujawnienie prasie trzech zdjęć wykonanych przez jednego z satelitów KH-11. Pokazanie takich zdjęć zdradza bowiem przeciwnikowi istotne dane na temat możliwości satelity. Dotychczas opinia publiczna miała tylko trzykrotnie okazję zobaczyć zdjęcia z KH-11. Trzeci przypadek ich ujawnienia miał miejsce wraz z publikacją materiałów ujawnionych przez Snowdena. Warto w tym miejscu przypomnieć, że przed 6 laty NRO przekazało NASA dwa nieużywane teleskopy klasy Hubble'a. Niewykluczone, że KH-11 są wyposażone w takie właśnie teleskopy. A raczej były wyposażane, gdyż, jak słusznie zwrócił uwagę jeden z naszych czytelników: skąd (za jakie pieniądze) oni wzięli 2 teleskopy wielkości Hubble'a oraz czym teraz dysponują skoro oddają „złom” naukowcom. « powrót do artykułu
  19. W Prowincji Północno-Wschodniej w Omanie znaleziono osadę i miejsce pochówku z epoki żelaza. Stanowisko zostało odkryte w Al Mudhaibi. Omańskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego poinformowało, że prace badawcze będą prowadzone wspólnie z niemieckimi specjalistami z Uniwersytetu w Heidelbergu. W tej chwili wiadomo, ze groby zachowały się w bardzo dobrym stanie. Cmentarz zajmuje powierzchnię 50–80 metrów kwadratowych i znajduje się 700 metrów od osady. Ta z kolei jest datowana na początek epoki żelaza i prawdopodobnie zamieszkiwali ją ludzie zajmujący się wydobyciem miedzi. Specjaliści sądzą, że miedź wydobywano w tym miejscu od początku epoki żelaza do wczesnej epoki muzułmańskiej. To świetnie zachowane miejsce z kamiennymi budynkami i grobami przypominającymi chaty, które przetrwały przez ponad 3000 lat, oświadczyli przedstawiciele ministerstwa. W ciągu ostatniej dekady w Omanie dokonano wielu odkryć archeologicznych. Znaczną część znalezisk zawdzięczamy specjalnemu zespołowi powołanemu na wydziale archeologii Uniwersytetu Sułtana Kabusa. W Omanie znajduje się kilka stanowisk uznanych za Światowe Dziedzictwo Kultury. W styczniu 2018 roku w pobliżu miasta Adam odkryto największy w regionie skład broni z epoki żelaza. Znajdowało się w nim ponad 3000 strzał, sztyletów i toporów. « powrót do artykułu
  20. Obserwatorzy ptaków z Paryża od lat zauważają, że wielu gołębiom brakuje jednego lub większej liczby palców. Dotąd nie wiadomo było, skąd się biorą te uszkodzenia. Najnowsze badania wykazały jednak, że może chodzić o... ludzkie włosy. Wcześniejsze badania sugerowały, że gołębie mogą doznawać uszkodzeń stopy przez zakażenia bakteryjne związane ze staniem we własnych odchodach. Kiedy jednak próbowano dalej drążyć tę kwestię, okazało się, że między palcami tych ptaków dość często znajdują się resztki tasiemek/żyłek i ludzkich włosów. Zina Skandrani, Marion Desquilbet i Anne-Caroline Prévot pisały o tym w 2018 r. w artykule opublikowanym na łamach Natures Sciences Sociétés. Gdy później badacze z Centre d'Ecologie et des Sciences de la Conservation obserwowali 1250 gołębi w 46 paryskich kwartałach, ustalili, że 20% ptaków nie ma co najmniej jednego palca. Francuzi zauważyli, że gołębie z większym prawdopodobieństwem miały uszkodzone palce w kwartałach, gdzie zanieczyszczenie powietrza i zanieczyszczenie hałasem były wysokie i gdzie mieszkało więcej osób. Dodatkowo na ryzyko utraty/uszkodzenia palca miała wpływ liczba zakładów fryzjerskich w danym rejonie (im było ich więcej, tym wyższe prawdopodobieństwo). Wygląda na to, że resztki włosów spadają na pobocze i chodniki podczas wywożenia śmieci przez służby oczyszczania. Autorzy artykułu dodają, że sporo zaobserwowanych korelacji wyjaśnia fakt, że zakłady fryzjerskie są zazwyczaj zlokalizowane w gęściej zaludnionych, a więc i bardziej zanieczyszczonych rejonach miast. Frédéric Jiguet, jeden z autorów raportu z pisma Biological Conservation, tłumaczy, że gdy gołębie przechadzają się po ulicach i chodnikach, ich stopy mogą się zaplątywać w ludzkie włosy (włosy czy uchwyty worków na śmieci zaś są roznoszone po większym obszarze przez ruch uliczny). Nie jest łatwo wyplątać się za pomocą dzioba. Im bardziej ptak próbuje zdjąć włos czy żyłkę, tym ciaśniej obiekt zaciska się na jego palcu. Następuje odcięcie dopływu krwi i z czasem palec odpada. Akademicy podkreślają, że takie deformacje stopy mogą wpływać m.in. na zdolność poruszania się czy na rozmnażanie (samcowi z brakującym palcem trudniej się utrzymać na samicy podczas kopulacji). W przyszłości naukowcy chcą sprawdzić, czy podobne zależności między ludzką aktywnością i brakującymi palcami występują także w innych dużych miastach. Planują też położyć na ulicy lepkie maty, dzięki którym będzie można zliczyć włosy, z jakimi stykają się gołębie. « powrót do artykułu
  21. Sprawa Rosenbergów to jedna z najgłośniejszych afer szpiegowskich w dziejach. Julius i Ethel Rosenberg zostali w 1951 roku uznani winnymi szpiegostwa na rzecz ZSRR. Wykradli USA tajemnice dotyczące m.in. radarów, sonarów, silników rakietowych, a przede wszystkim – broni atomowej. Dostarczone przez nich informacje znacząco przyspieszyły prace ZSRR nad taką bronią. Małżonków skazano na śmierć i stracono. Obecnie wiemy, że Julius rzeczywiście był szpiegiem, chociaż istnieją wątpliwości, czy wykradł tajemnice atomowe, a Ethel mogła jedynie wiedzieć o działalności męża, ale nie brać w tym udziału. Bez wątpienia wiemy jednak, co najmniej trzech szpiegów działało w Los Alamos National Laboratory, gdzie w ramach supertajnego Manhattan Project pracowano nad bronią atomową. Byli to David Greenglass (brat Ethel Rosenberg), Klaus Fuchs i Theodore Hall. Okazuje się jednak, że był jeszcze jeden „atomowy” szpieg, o którym opinia publiczna nie miała pojęcia. Na jego ślad wpadli dwaj historycy, emerytowany profesor Emory University John Earl Haynes oraz były pracownik Biblioteki Kongresu USA Harvey Klehr. Panowie współpracują ze sobą od dłuższego czasu. Wspólnie piszą książki o szpiegostwie epoki Zimnej Wojny. Wydali m.in. Venona: Decoding Soviet Espionage in America czy Spies: the Rise and Fall of the KGB in America. Gdy w 2011 roku FBI odtajniło dziesiątki tysięcy stron dokumentów, Klehr i Haynes zabrali się za ich analizę. Teraz, na łamach wydawanego przez CIA pisma Studies in Intelligence obaj naukowcy informują, że zidentyfikowanym przez nich szpiegiem o pseudonimie „Godsend” był Oscar Seborer, pracownik Los Alamos National Laboratory. Już na początku lat 90. ubiegłego wieku, bazując na wspomnieniach byłych oficerów radzieckiego wywiadu, pojawiły się przesłanki, kto mógł być czwartym szpiegiem. Jednak w 1995 roku okazało się, że była to część kampanii dezinformacji prowadzonej przez Rosjan w celu ochrony aktywnego agenta. Klehr i Haynes wskazali na Seborera zarówno na podstawie wspomnianych odtajnionych dokumentów, jak i częściowo odtajnionych dokumentów dotyczących Operation SOLO. Była to prowadzona przez FBI w latach 1952–1980 operacja wokół dwóch braci, członków Partii Komunistycznej USA, którzy byli informatorami FBI. Dotychczas odtajniono dokumenty Operacji SOLO jedynie do roku 1956. Jak więc piszą Klehr i Haynes, bez odpowiedzi pozostaje wiele pytań dotyczących zarówno działalności Seborera oraz jego losów po tym, jak uciekł do ZSRR. Jak się okazuje, Seborera bardzo łatwo było przeoczyć, gdyż jego nazwisko pojawia się zaledwie na kilkudziesięciu stronach wśród dziesiątków tysięcy dokumentów. Klehrowi i Haynesowi udało się jednak ustalić, że pochodził on z żydowskiej rodziny emigrantów, którzy do USA przybyli z Polski, że był częścią siatki osób powiązanych z radzieckim wywiadem, a niektórzy z tych ludzi byli członkami Partii Komunistycznej. Wiemy tez, że Seborer był z wykształcenia inżynierem, w 1942 roku zaciągnął się do US Army, a w 1944 roku został przeniesiony do Los Alamos National Laboratory w Nowym Meksyku i przez dwa lata pracował przy Projekcie Manhattan. Po wojnie pracował jako inżynier-elektryk w US Navy. W tym czasie jego przełożeni informowali, że Seborer stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa, ale wydaje się, że ich opinia była raczej związana z tym, iż był on powiązany ze znanymi komunistami niż z podejrzeniami o szpiegostwo. Wiemy też, że w 1952 roku Seborer wraz z bratem, szwagierką i teściową uciekł z USA. Z czasem zamieszkał w Moskwie, gdzie zmarł w 2015 roku. Z dokumentów związanych z Operacją SOLO wynika, że Seborer był szpiegiem. Oskar był w Nowym Meksyku – wiesz, co mam na myśli. [...] Nie narysuję ci schematu, takie słowa, według odtajnionych dokumentów, skierował członek Partii Komunistycznej prawnik Isidore Needleman do jednego z informatorów. Needleman był na tyle nieostrożny, że napisał do informatora notatkę, w której czytamy: On [Seborer] przekazał im [Rosjanom] formułę bomby „A”. Dokumenty KGB ujawnione w 2009 roku poszerzają naszą wiedzę o działalności szpiega. Dowiadujemy się z nich, że KGB miało w Los Alamos szpiega o pseudonimie „Godsend”, który przekazał tajemnice atomowe, a później zmienił pracę. Zgadza się to z tym, co wiemy o Seborerze. Z dokumentów wynika też, że „Godsend” nie działa sam. Wspomagali go „Godfather”, „Relative” i „Nata”. To pseudonimy dwóch braci i siostry Seborera, którzy byli aktywnymi komunistami i mieli powiązania z radzieckim wywiadem. Naukowcy wciąż nie wiedzą, jakie konkretnie sekrety przekazał Seborer i czy członkowie jego rodziny byli bezpośrednio zaangażowani w działalność szpiegowską. Wiemy bardzo dużo o tym, do jakich informacji mieli dostęp Fuchs, Hall i Greenglass i częściowo wiemy też, co przekazali Rosjanom. Na temat Seborera wiemy tylko, że coś przekazał, napisali Klehr i Haynes. Nie wiadomo zatem, jakie znaczenie dla radzieckiego wywiadu miały informacje od „Godsenda”. Warto jednak zauważyć, jak stwierdzają badacze, że w jego pogrzebie – 60 lat po ucieczce Seborera z USA – uczestniczył przedstawiciel rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Z całym artykułem na temat Seborera można zapoznać się na stronach CIA [PDF]. « powrót do artykułu
  22. Opisane niedawno komórki odpornościowe MAIT odgrywają ważną rolę w zespole wstrząsu toksycznego wywoływanym przez paciorkowce grupy A. Gros paciorkowców zaliczanych do grupy A (GAS) wchodzi w skład pojedynczego gatunku – Streptococcus pyogenes. Najczęściej wywołuje on infekcje błon śluzowych górnych dróg oddechowych i skóry. Przeważnie choroby te mają łagodny przebieg i są stosunkowo proste do wyleczenia. Niekiedy jednak zakażenia GAS przybierają postać niebezpiecznych chorób inwazyjnych. Sepsa czy zespół wstrząsu toksycznego rozwijają się szybko i wiążą się z wysoką śmiertelnością. Zespół wstrząsu toksycznego występuje, gdy bakterie produkują toksyny pirogenne - superantygeny. Prowadzą one do nadmiernej reakcji komórek odpornościowych, które wytwarzają duże ilości cytokin. Okazuje się, że MAIT (ang. mucosal-associated invariant T cells), czyli niezmienne limfocyty T związane z błoną śluzową, odgrywają fundamentalną rolę w odpowiedzi cytokinowej na superantygeny paciorkowców GAS. Komórki MAIT nie są liczne, ale szybko reagują na GAS, produkując duże ilości cytokin. Nadprodukcja cytokin jest nazywana burzą cytokinową i skutkuje "przeciekaniem" naczyń krwionośnych, niedociśnieniem i niewydolnością narządów - opowiada Johanna Emgård, doktorantka z Karolinska Institutet. Szwedzi wykazali, że MAIT stanowią główne T-komórkowe źródło IFNγ i TNF podczas wczesnej reakcji na GAS. Wyeliminowanie MAIT spośród komórek jednojądrzastych krwi obwodowej (PBMC) skutkowało obniżoną produkcją całkowitą IFNγ, IL-1β, IL-2 i TNFβ. Autorzy artykułu z pisma PNAS wykazali także, że u pacjentów z paciorkowcowym zespołem wstrząsu toksycznego w MAIT z krwi obwodowej zachodziła wzmożona ekspresja markerów aktywacji CD69, CD25, CD38 i HLA-DR (porównywano fazę ostrą z fazą rekonwalescencji). To ważne ustalenie, bo oznacza, że znaleźliśmy nowy potencjalny cel diagnostyczny i terapeutyczny. Ma to szczególne znacznie, jeśli weźmie się pod uwagę charakterystyczny szybki rozwój zespołu szoku toksycznego wywołanego przez GAS. W tym przypadku wczesna diagnoza i leczenie mają krytyczne znaczenie dla osiąganych rezultatów - podsumowuje prof. Anna Norrby-Teglund. « powrót do artykułu
  23. W Parku Narodowym Khun Sathan znaleziono martwego ok. 10-letniego byka jelenia. W jego przewodzie pokarmowym było aż 7 kg śmieci - opakowania po kawie rozpuszczalnej i makaronie instant, plastikowe torby, gumowe rękawice czy męska bielizna. Wg Kriangsaka Thanompuna, dyrektora Departamentu Parków Narodowych i Ochrony Dzikiej Przyrody, zwierzę musiało się żywić plastikiem na długo przed śmiercią. Na ciało samca natrafił strażnik, który 25 listopada patrolował okolicę. Specjaliści uważają, że odpady doprowadziły do niedrożności jelita, ale by to potwierdzić, zostaną przeprowadzone badania. Dyrektor ujawnia, że planowany jest 3-etapowy program, który ma doprowadzić do tego, że lokalni mieszkańcy będą zbierać tworzywa i inne odpady w okolicach parku narodowego. Mówi się o powstaniu komitetu ds. zarządzania odpadami i edukacji, która zapobiegnie śmieceniu. « powrót do artykułu
  24. Firma Zeteo Tech i dr Pete "Skip" Scheifele, emerytowany żołnierz, naukowiec na Uniwersytecie Cincinnati, a zarazem wiodący audiolog zwierzęcy, opracowali nowe ochronniki słuchu dla psów wojskowych/policyjnych CAPS (od ang. Canine Auditory Protection System). Nawet krótki lot helikopterem może wpłynąć na słuch psa, skutkując gorszymi osiągami i niezdolnością słyszenia komend opiekuna. A to może utrudniać wykonanie misji. Nowa technologia chroni psy podczas misji i może wydłużyć okres pracy zwierząt - podkreśla dr Stephen Lee z Biura Badań Amerykańskiej Armii. Psy wojskowe spełniają wiele ról. Biorą udział w operacjach taktycznych, patrolach czy poszukiwaniach. Niestety, wcześniejsze systemy ochrony słuchu były sztywne, nieporęczne i trudne do włożenia na psa. Ich skuteczność pozostawiała więc wiele do życzenia. W CAPS wykorzystywane są leciutkie, wysokiej jakości materiały dźwiękochłonne. Elastyczność pozwala na dostosowanie do unikatowego kształtu psiej głowy. Uszy się dokładnie osłonięte, co gwarantuje maksymalną redukcję dochodzących dźwięków. CAPS przypomina ciasno dopasowany komin. Przy takim rozwiązaniu nie trzeba uciekać się do zapinanych pasków. Ponieważ materiał ma grubość nieco powyżej cala (2,54 cm), nie utrudni to zwierzęciu pracy w ciasnych miejscach. CAPS jest kompatybilny z innymi elementami ubioru na wyposażeniu psa, np. z goglami. Zespół prowadził intensywne testy "komina" na psach wojskowych i pracujących dla federalnych organów ścigania. Oceniano wygodę, użyteczność i odporność na zużycie. Skuteczność CAPS badano też podczas operacji helikopterowych. Okazało się, że system znacząco zmniejszał krótkoterminową utratę słuchu. Program realizowano przy wsparciu U.S. Army Medical Research and Development Command. « powrót do artykułu
  25. Trwa wyścig z czasem inżynierów pracujących przy europejsko-rosyjskiej misji ExoMars. Nie potrafią sobie oni poradzić ze spadochronami, które mają posadowić łazik na Marsie. Jeśli w ciągu najbliższych miesięcy problem nie zostanie rozwiązany, misji grozi 2-letnie opóźnienie. ExoMars składa się z dwóch części. W ramach pierwszej z nich, która została wystrzelona w 2016 roku, w kierunku Czerwonej Planety wysłano Trace Gas Orbiter oraz lądownik Schiparelli. Trace Gas Orbiter pracuje na orbicie Marsa, gdzie bada skład atmosfery planety, a Schiparelli rozbił się przy próbie lądowania. Druga część misji, która ma wystartować latem przyszłego roku, składa się z lądownika i łazika. ExoMars to największa w historii Europy misja planetarna i pierwsza od 2001 roku próba wysłania łazika na Marsa. Łazik Rosalinda ma rozmiary 3-krotnie mniejsze od łazika, jaki NASA chce wysłać na Marsa w 2020 roku, i będzie szukał śladów życia. Zostanie wyposażony w wiertło, które pozwoli mu na pobranie próbek z głębokości 2 metrów. Przed około 10 laty ExoMars było wspólną misją europejsko-amerykańską. Europejska Agencja Kosmiczna porozumiała się z NASA w sprawie transportu i przeprowadzenia lądowania łazika. Jednak w 2012 roku Amerykanie, z powodu problemów budżetowych, wycofali się z misji. ESA zwróciła się więc do Roskosmosu. Problem w tym, że Rosjanie nie dysponują tak potężnymi silnikami hamującymi jak NASA, konieczne więc stało się opracowanie odpowiednio dużych spadochronów. Lądowanie ma przebiegać w następujący sposób: gdy ExoMars wejdzie w atmosferę Marsa, rozwinięta zostanie osłona termiczna, która spowolni pojazd z 21 000 km/h do 1700 km/h. Przy tej prędkości rozwinie się spadochron o średnicy 15 metrów. Ma on wyhamować pojazd do 400 km/h. Następnie spadochron jest odrzucany i rozwija się 35-metrowy spadochron – największy jaki był kiedykolwiek używany na Marsie. Gdy i on odpowiednio spowolni pojazd, na wysokości około 1 kilometra zostaną uruchomione silniki hamujące. Spadochron o średnicy 15 metrów był już testowany na Czerwonej Planecie podczas misji lądownika Schiparelli. Zdał egzamin, a lądownik rozbił się, gdyż jego komputer uznał, że już wylądował, podczas gdy w rzeczywistości znajdował się 4 kilometry nad powierzchnią. Spadochron został wówczas odrzucony, a silniki wyłączone. W maju bieżącego roku ESA testowała w Szwecji oba spadochrony. Były one zrzucane z balonu z wysokości 30 kilometrów. Oba – 15- i 35-metrowy – podarły się podczas wysuwania z pokrowców. ESA wzmocniła spadochrony, a same pokrowce i uprzęże pokryto teflonem, by zmniejszyć tarcie. W czasie sierpniowego testu doszło do gwałtownego rozdarcia spadochronów. Europejscy inżynierowie postanowili zwrócić się o pomoc do Amerykanów. We wrześniu pojechali do Jet Propulsion Laboratory, gdzie wzięli udział w zorganizowanych dla nich 3-dniowych warsztatach. Ponadto 2 inżynierów z JPL przyleciało do Europy i przebadało podarte spadochrony. Zalecili zmianę sposobu sznurowania pokrowców. ESA wdrożyła te porady. W ciągu najbliższych dni w JPL zostaną przeprowadzone testy poprawionych spadochronów. Najpierw będą one mechanicznie wyciągane z pokrowców. Prędkość wyciągania będzie stopniowo zwiększana, aż do 60 m/s. Jeśli testy zakończą się sukcesem, w lutym i w marcu w Oregonie zostaną przeprowadzone testy zrzucania z dużej wysokości. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem ESA będzie miała wystarczająco dużo czasu, by zainstalować spadochrony we Francji i dostarczyć całość do Kazachstanu. Ostateczne sprawdzenie spadochronów nastąpi w kwietniu, gdy całemu systemowi przyjrzą się eksperci z ESA. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, ExoMars będzie musiała poczekać 2 lata na kolejne okienko startowe na Marsa. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...