Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Bakteriocyny to naturalna broń bakterii przeciwko innym bakteriom - właśnie takich nowych związków poszukują badacze w Morzu Marmara, nad którym leży m.in. Stambuł. Według nich, mogą one w przyszłości okazać się alternatywą dla antybiotyków. Badania prowadzą naukowcy z Politechniki Śląskiej we współpracy z TUBITAK Marmara Research Center w Turcji. Jak tłumaczył dr hab. Artur Góra z Centrum Biotechnologii Politechniki Śląskiej, większość bakteriocyn to peptydy o działaniu przeciwbakteryjnym (z ang. Antimicrobial Peptides, w skrócie AMP). To bardzo różnorodna i niezmiernie ciekawa grupa związków o dużej aktywności biologicznej, nie tylko przeciwbakteryjnej, ale także przeciwgrzybiczej, przeciwwirusowej i potencjalnie przeciwnowotworowej. Bakteriocyny to naturalna broń bakterii używana przeciwko innym bakteriom, mająca zapewnić im przewagę ewolucyjną w środowisku – wyjaśnił. W przeciwieństwie do obecnie stosowanych antybiotyków, bakteriocyny, dzięki swoim unikalnym właściwościom, mogą okazać się bezpieczną dla środowiska alternatywą, która dodatkowo nie będzie się przyczyniać do zjawiska lekooporności wśród bakterii - dodał. Nowych bakteriocyn naukowcy poszukują w Morzu Marmara, nad którym leży m.in. Stambuł. Ze względu na wysokie stężenie związków pochodzenia antropogenicznego (w tym antybiotyków) w zamkniętym Morzu Marmara przewidujemy, że bakterie, które zamieszkują różne nisze ekologiczne w tym akwenie, są oporne na dużą liczbę stosowanych przez nas antybiotyków. W związku z tym bakterie konkurujące pomiędzy sobą o siedliska muszą w tej walce wykorzystywać inne związki chemiczne przeciwko swoim konkurentom - mówił. Zadaniem interdyscyplinarnego zespołu złożonego z mikrobiologów, genetyków, biologów strukturalnych, chemików, inżynierów środowiska, chemików obliczeniowych i bioinformatyków jest więc zidentyfikowanie i scharakteryzowanie nowych bakteriocyn, a także analiza bezpieczeństwa ich wykorzystywania w przyszłości. Zakres zadań polskiego zespołu jest bardzo szeroki i obejmuje m.in. analizę bioinformatyczną i strukturalną bakteriocyn czy analizę środowiskową potencjalnego efektu toksycznego na organizmy żywe z wszystkich poziomów troficznych. Do tego dochodzą badania stabilności bakteriocyn, ich izolacja, produkcja, oczyszczanie i szereg innych działań. To holistyczne podejście ma za zadanie nie tylko odkrycie nowych bioaktywnych związków o potencjalnym zastosowaniu terapeutycznym, ale już na tym etapie określenie bezpieczeństwa ich stosowania dla środowiska naturalnego - wyjaśnił Góra. Badacz przypomniał, że obecnie w walce z patogenami stosuje się dwie strategie: broń względnie selektywną, czyli antybiotyki, na które bakterie na drodze ewolucji potrafią jednak znaleźć remedium, oraz broń "totalną", lecz o znikomej selektywności, np. proste związki chemiczne czy promieniowanie UV, eliminujące wszystkie mikroorganizmy - zarówno szkodliwe, jak i pożyteczne. Bakteriocyny, teoretycznie, potrafią łączyć zalety obu grup, mogą być i selektywne, i bezpieczne, i dodatkowo bakteriom bardzo trudno uzyskać na nie oporność. Kluczowym elementem naszej strategii jest bezpieczeństwo dla środowiska oraz naszego naturalnego mikrobiomu. Nie bez znaczenia jest także fakt, że w przypadku identyfikacji skutecznych bakteriocyn ich produkcja na skalę przemysłową może odbywać się z wykorzystaniem bioreaktorów i skutkować znikomym śladem węglowym, innymi słowy być również przyjazną dla środowiska – dodał Góra. Dużą wagę naukowcy przywiązują do metod obliczeniowych, które mają pomóc zidentyfikować aktywne bakteriocyny oraz odpowiedzieć na pytanie, które z elementów struktury tych związków są odpowiedzialne za ich wysoką selektywność i aktywność. Zaplecze techniczne naukowców stanowić będzie m.in. klaster obliczeniowy należący do Tunnelling Group, superkomputer Ziemowit oraz infrastruktura badawcza nowo powstałego Laboratorium Projektowania Białek i Leków. Tę ostatnią stanowi m.in. unikalna w skali kraju, a także Europy, wysokoprzepustowa stacja umożliwiająca badanie siły oddziaływania różnych związków chemicznych z białkami i innymi makrocząsteczkami stanowiącymi często cele molekularne oraz stacja do analizy procesu rozfałdowywania białek. Umożliwią one poszukiwania nowych związków biologicznie aktywnych (leków) oraz weryfikację wyników otrzymanych metodami obliczeniowymi. Dodatkowo zastosowanie obu metod pozwoli szybciej i efektywniej dokonywać selekcji potencjalnie aktywnych związków (w tym peptydów) oraz badać zależność pomiędzy ich strukturą i funkcją – podał badacz. Projekt MarBaccines prowadzony jest w ramach konkursu na polsko-tureckie projekty badawcze; ze strony polskiej naukowcy otrzymali dofinansowanie z NCBiR w wysokości 850 tys. zł. « powrót do artykułu
  2. Dzięki wspólnym wysiłkom Ruko Community Conservancy, Kenya Wildlife Service, Northern Rangelands Trust i Save Giraffes Now dwie spośród ośmiu żyraf ugandyjskich (Rothschilda) przetransportowano na pokładzie tratwy z wyspy Longicharo na ląd. Gdy żyrafy te wyginęły w regionie, 10 lat temu reintrodukowano je na półwyspie. Wskutek niespodziewanego podniesienia się poziomu wody w jeziorze Baringo półwysep stał się wyspą i żyrafy trzeba było przenieść do nowego bezpiecznego domu - ogrodzonego 1780-ha rezerwatu w obrębie Ruko Conservancy. Podczas gdy żyrafy zaznajamiały i przyzwyczajały się do tratwy, ludzie wprowadzali poprawki, tak by transport był jak najbezpieczniejszy. Na pokładzie jednostki zwierzęta miały pokonać odcinek ok. 1,7 km. Jako pierwsza podróż odbyła na początku grudnia Asiwa, która przez wzrost poziomu wód została odizolowana od pozostałych żyraf. Niedługo potem przetransportowano młodocianą samicę o imieniu Pasaka (Wielkanoc w języku suahili). Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że Asiwa będzie mieć teraz towarzystwo, bo przez wodną pułapkę pozostawała odizolowana od innych żyraf przez ponad 1,5 r. Na wyspie znajduje się jeszcze 6 żyraf; 4 dorosłe samice - Nkarikoni, Nalangu, Awala i Nasieku, młodociana samica Susan i dorosły samiec Ilbarnoti. Mamy nadzieję, że zostaną one przetransportowane w ciągu kilku następnych miesięcy - napisano na profilu Save Giraffes Now na Facebooku. Każda żyrafa ma inną osobowość. Jedne są bardzo nieśmiałe, podczas gdy inne są odważne i szybko wchodzą na barkę. To bardzo żmudny proces i zespół prowadził trening w bardzo przemyślany sposób - podkreśla Susan Myers, założycielka i dyrektorka generalna Save Giraffes Now. Ilbarnoti wydawał się np. najbardziej pewny siebie podczas zaznajamiania z tratwą; bez problemu jadł granulowaną lucernę z koryta zawieszonego na jej krawędzi. Pierwotnie to jego chciano przeprowadzić jako pierwszego (ma ponoć nie do końca pozytywny wpływ na resztę grupy), a dopiero później Asiwę. Ze względu na to, że woda nadal wzbierała, spław był jedyną wchodzącą w rachubę opcją. Specjaliści wspominają o protokole przenoszenia żyraf. Po rejsie na barce/tratwie muszą się one przyzwyczaić do nowej lokalizacji, pokarmu i krajobrazu w mniejszej części zabezpieczonego przed drapieżnikami rezerwatu. Po aklimatyzacji będą one wypuszczane do coraz większych obszarów, gdzie dołączą do innych reintrodukowanych osobników.   « powrót do artykułu
  3. Badacze z Uniwersytetu w Bonn, we współpracy z Egipskim Ministerstwem Starożytności, odczytali napis będący najstarszym na świecie oznaczeniem miejsca. Inskrypcja z początków egipskiej państwowości głosi „Posiadłości Horusa Króla Skorpiona". Kamień z inskrypcją pochodzi z IV tysiąclecia przed Chrystusem. Władca imieniem Skorpion był ważną postacią we wczesnej fazie pojawienia się pierwszego w historii państwa o zdefiniowanych granicach, mówi profesor Ludwig D. Morenz z Bonn. Wiemy, że Skorpion żył około 3070 roku p.n.e. Kamień z jego imieniem odkryto 2 lata temu w Wadi Abu Subeira na wschód od Aswanu. Wraz z imieniem władcy na kamieniu widzimy jeszcze trzy hieroglify. Umieszczony na końcu okrągły hieroglif wskazuje, że mamy do czynienia z nazwą miejsca. Tym samym kamień z napisem „Posiadłości Horusa Króla Skorpiona” jest najstarszym znanym nam oznaczeniem miejsca. Skorpion zaliczany jest to tzw. dynastii 0. To okres predynastyczny. Niewiele o nim wiemy. Dlatego kamień ten jest tak cennym znaleziskiem, mówi Morenz. Mamy tutaj bardzo wczesny przykład użycia pisma w okolicy odległej od centrum władzy. Po raz pierwszy mamy do czynienia z zapiskiem dotyczącym wewnętrznej kolonizacji Doliny Nilu. Wiemy, że północna i południowa granica państwa w czasach rządów Skorpiona były oddalone od siebie o około 800 kilometrów. Państwo zostało stworzone z połączenia różnych rywalizujących ze sobą wcześniej centrów osadnictwa. Na granicach państwa tworzono posiadłości królewskie, które konsolidowały władzę faraona. « powrót do artykułu
  4. Dobiega końca budowa wyspy dla ptaków na Jeziorze Goczałkowickim. Ma ona powierzchnię ok. 450 m2 i powstała w rejonie ujścia Wisły do zbiornika. Jej budowa jest częścią projektu LIFE.VISTULA.PL, którego głównym celem jest zabezpieczenie siedlisk ptaków, w szczególności ślepowrona i rybitwy rzecznej, w obszarach Natura 2000 położonych w Dolinie Górnej Wisły. Trzeciego grudnia w konstrukcji wyspy umieszczono kapsułę czasu z przesłaniem dla potomnych. Goczałkowickie Jezioro to jedno z tych nielicznych miejsc na mapie województwa śląskiego, które jest siedliskiem wielu gatunków rzadkich zwierząt. Jeśli my nie zapewnimy im spokojnego funkcjonowania i rozwoju – wiele z nich może wkrótce wyginąć. Dlatego naszym obowiązkiem jest zrobić wszystko, żeby zachować ciągłość gatunków dla następnych pokoleń – powiedział Tomasz Bednarek, prezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach. Budowa Ptasiej Wyspy została zlecona przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Katowicach. Środki na wykonanie (ponad 1,2 mln zł) pochodzą zaś z dotacji WFOŚiGW w Katowicach. Warto dodać, że zbiornikiem zarządza Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów. W kapsule czasu znalazły się materiały przygotowane przez instytucje mające wkład w powstanie wyspy. Zasypano ją żwirem. Wyspa ma pomóc przede wszystkim rybitwom rzecznym. Dotąd ich gniazda były często zalewane w okresie lipcowych opadów (w zbiorniku retencyjnym podnosi się wtedy poziom wody). Brzegi wyspy zabezpieczono tak, aby silne falowanie, pływające kry lodowe i wysokie poziomy piętrzenia wody nie uszkodziły ich i nie powodowały zalewania wyspy. Dzięki temu wyspa będzie wynurzona nawet przy najwyższych stanach wód, co pozwoli ptakom bezpiecznie wyprowadzać swoje lęgi. Takie rozwiązanie zostało w naszym regionie zastosowane po raz pierwszy i mam nadzieję, nie ostatni, bo jesteśmy przekonani, że wyspa zostanie z sukcesem licznie zasiedlona przez ptaki - podkreśliła Mirosława Mierczyk-Sawicka, p. o. Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Katowicach.   « powrót do artykułu
  5. Norwescy archeolodzy chcą już w tym miesiącu zakończyć prace nad wydobyciem okrętu wikingów, który przed 2 laty odkryto w kurhanie w Gjellestad. Dotychczas w Norwegii wydobyto trzy okręty wikingów. Ostatni raz było to w 1904 roku. Po raz pierwszy więc okręt wikingów zostanie wydobyty za pomocą najnowocześniejszych technik i zgodnie z ostatnimi osiągnięciami nauki. Większa część okrętu uległa rozkładowi, jednak doktor Knut Paasche ma nadzieję, że zachowany układ gwoździ pozwoli na ewentualne zbudowanie repliki. Okręt z Gjellestad ma 20 metrów długości, dorównuje więc wielkością bardzo dobrze zachowanym okrętom z Gokstad (wydobyty w 1880 roku) i Oseberg (wydobyty w 1905 roku). Co interesujące wszystkie trzy jednostki złożono w kurhanach w okolicach Oslofjorden – Gokstad i Oseberg na zachodzie, a Gjellestad na wschodzie. Okręt wojenny z Gjellestad pochodzi z lat 750–850. Jeszcze nie wiemy, czy był on napędzany żaglem czy wiosłami. Inne tego typu okręty,jak ten z Gostad czy Tune, miały i wiosła i żagiel, mówi doktor Paasche. Archeolog dodaje, że kluczowe będą badania stępki. Tutaj stępka wygląda zupełnie inaczej niż w innych jednostkach. To naprawdę ekscytujące, dodaje. Naukowiec wyjaśnia też, dlaczego okręty wikingów łączyły dwa rodzaje napędu. U wybrzeży trudno jest używać żagla. Wiatr ciągle się zmienia, więc często trzeba wiosłować. Jednak aby przepłynąć np. z Bergen na Szetlandy lepiej jest poczekać na korzystny wiatr. Już samo odkrycie okrętu w kurhanie było zapowiedzią dalszych odkryć. Pochówki na okrętach nigdy nie występują osobno. Obecnie wiemy, że w Gjellestad znajduje się nawet 20 grobów w tym drugi największy w Norwegii kurhan Jell. Kurhany, również ten, w którym znaleziono okręt, zostały zniszczone w XIX wieku przez rolników, którzy pługami wyrównali z czasem teren. Szczęśliwym zrządzeniem losu okręt przetrwał, znaleziono go zaledwie 50 cm pod obecnym poziomem gruntu. W okolicy odkryto też pozostałości długich domów. Okolicę tę z czasów wikingów można obejrzeć na fascynującej wizualizacji. Wspaniały pochówek z użyciem dużego okrętu był zarezerwowany dla najmożniejszych, zatem wiadomo, że w Gjellestad pochowano króla, królową lub jarla. Dotychczas w miejscu wykopalisk znaleziono kości dużego zwierzęcia, prawdopodobnie konia lub byka. Nie natrafiono jednak na ludzkie szczątki. Są za to ślady dobrze zorganizowanego rabunku. Zdaniem naukowców wskazuje to, że rabunek był aktem politycznym, którego celem było potwierdzenie praw dynastycznych. Wiemy, że w czasach, gdy dokonano pochówku, poziom morza w regionie był o około 6,5 metra wyższy niż obecnie, a brzeg morski znajdował się zaledwie 500 metrów od kurhanu. Jestem pewien, że lokalna społeczność miała kontakty z mieszkańcami odległych terenów, a osoba pochowana na okręcie odbywała dalekie podróże, mówi prowadzący wykopaliska profesor Christian Rodsrud z Muzeum Historii Kultury. « powrót do artykułu
  6. W 2016 roku u pracowników amerykańskiej ambasady w Hawanie pojawiły się dziwne objawy: wymioty, bóle głowy, problemy z utrzymaniem równowagi, krwawienie z nosa, dzwonienie w uszach, problemy z mową i koncentracją. U niektórych doszło do uszkodzenia mózgu, wstrząsu mózgu i opuchlizny. Jako, że szybko wykluczono chorobę, zaczęto podejrzewać jakiś rodzaj ataku. Teraz pojawił się pierwszy oficjalny raport, którego autorzy opisują, co mogło być źródłem problemów zdrowotnych ofiar. Sprawa była tym bardziej tajemnicza, że objawy pojawiały się u różnych osób, w różnych miejscach, a doświadczyli ich też dyplomaci w Chinach oraz kanadyjscy dyplomaci, którzy zresztą pozwali swój rząd za opieszałość i zbyt późne ostrzeżenie ich o niebezpieczeństwie. Pierwszy oficjalny raport nt. źródła problemów zdrowotnych pracowników ambasady USA został przygotowany przez amerykańskie Narodowe Akademie Nauk, Inżynierii i Medycyny na zlecenie Departamentu Stanu. Po przeanalizowaniu dostępnych informacji i rozważeniu różnych możliwych mechanizmów powstania objawów, komitet uznał, że wiele objawów, o których informowali pracownicy Departamentu Stanu jest zgodnych z efektem działania kierunkowej wiązki energii w zakresie fal radiowych, czytamy w raporcie. Autorzy raportu nie identyfikują źródła tych fal, jednak przypominają, że badania prowadzone w ciągu ostatnich dziesięcioleci w ZSRR jak i na Zachodzie wspierają tezę o tego typu mechanizmie. Mimo, że żadne czynniki psychologiczne i społeczne nie mogą wyjaśnić ostrego nagłego początku takich różnorodnych i niezwykłych objawów, to znacząca różnorodność kliniczna choroby, która dotknęła personel, pozostawia otwartym pytanie o różnorodność jej przyczyn, w tym o czynniki psychologiczne i społeczne, twierdzą autorzy raportu. Czynniki te mogą wzmacniać inne przyczyny choroby i nie można wykluczyć ich wpływu w niektórych przypadkach, szczególnie tam, gdzie pojawiły się objawy chroniczne lub na późniejszych etapach choroby. Pojawienie się tajemniczej choroby doprowadziło do przejściowego wzrostu napięcia stosunków pomiędzy USA a Kubą. Stany Zjednoczone początkowo oskarżyły Kubę o spowodowanie u swoich dyplomatów niepokojących objawów i nawet wydaliły z Waszyngtonu dwóch kubańskich dyplomatów. Później jednak wycofały oskarżenia, gdyż władze Kuby konsekwentnie im zaprzeczały i w pełni współpracowały w śledztwie. Pojawiły się obawy, że jakiegoś rodzaju ataku mogło dokonać państwo trzecie, które chciało doprowadzić do wzrostu napięcia pomiędzy oboma krajami. Jeśli nawet autorzy raportu prawidłowo zidentyfikowali przyczyną objawów u dyplomatów, to wciąż nie znamy źródła tych ewentualnych fal radiowych. Amerykańskie służby wciąż prowadzą śledztwo, próbując źródło to zidentyfikować. Jesteśmy zadowoleni, że raport się ukazał. Wykorzystamy go w naszych analizach. Mamy nadzieję, że pomoże on nam stwierdzić, co tak naprawdę zaszło, powiedzieli dziennikarzom przedstawiciele Departamentu Stanu. « powrót do artykułu
  7. Muzeum Narodowe w Warszawie (MNW) poinformowało, że w grudniu będzie świętować zakończenie trwającego niemal dekadę - od 2011 r. - projektu rearanżacji Galerii Sztuki Starożytnej. Jak podkreślił dyrektor MNW Łukasz Gaweł, gdy tylko sytuacja epidemiczna na to pozwoli, Galeria Sztuki Starożytnej w nowej odsłonie (po gruntownym remoncie i w zupełnie nowej aranżacji) zostanie udostępniona zwiedzającym. [...] Nowa Galeria jest efektem wspólnej pracy i zaangażowania wielu kuratorów, badaczy antyku, konserwatorów, pracowników i kolejnych dyrektorów Muzeum. Zbiory sztuki starożytnej MNW należą do największych i najbogatszych w Polsce. W nowej Galerii znajdzie się ok. 1800 uporządkowanych chronologicznie zabytków starożytnego Egiptu, Bliskiego Wschodu, Grecji oraz Rzymu. Co istotne, wystawa pokaże więzi łączące starożytne kultury. Na starożytnych spoglądamy z oddali wieków i trudno nam sobie wyobrazić, co mogliby mieć z nami wspólnego. Próbą odpowiedzi na pytanie, jakimi ludźmi byli i co było dla nich ważne, jest nowo otwarta Galeria. Prezentowane na wystawie przedmioty, używane przez starożytnych od święta i na co dzień, pokazują nam, że zmieniają się warunki cywilizacyjne, w których żyjemy, ale ludzka natura i potrzeby człowieka przez wieki pozostają niezmienne – podkreśla cytowana przez Onet dr hab. Aleksandra Sulikowska-Bełczowska. Do najciekawszych [zabytków] należą, m.in.: sarkofag i kartonaż kapłana Hor Dżehuti z mumią nieznanej kobiety, zapisany hieroglifami papirus z Księgą Umarłych (niemal 10-metrowej długości), rytualne ślepe wrota z mastaby egipskiego urzędnika imieniem Izi czy portret młodego chłopca pochodzący najpewniej z oazy Fajum (Egipt). Do najcenniejszych obiektów należy pochodząca z Iranu złota maska (protoma) w kształcie głowy byka. Muzealnicy wspominają o odpowiedniej aranżacji wnętrz; projekt przygotowała i zrealizowała pracownia Nizio Design International. Jasna kolorystyka ścian ma się kojarzyć z pustynnym piaskiem i egipskim słońcem. Dodatkowo rozświetlone przestrzenie sąsiadują z mrokiem sal przypominających wnętrza antycznych grobowców i rzymskich katakumb. Jedno z pomieszczeń pokryto w całości hieroglifami, dzięki innemu można się zaś zapoznać z wnętrzem rzymskiego domu. W nowej Galerii wykorzystano szlachetne materiały: z naturalnego malachitu wykonano, na przykład, elementy zdobień. Ekspozycja została w pełni dostosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Na zwiedzających czekają urządzenia multimedialne. Wypowiadając się na temat pochodzenia kolekcji, specjaliści ujawniają, że większość zabytków w Galerii Sztuki Starożytnej należy do kolekcji MNW. Znajdują się wśród nich dary od osób prywatnych oraz instytucji (UNESCO), a także dzieła kupione przez MNW. Część obiektów pochodzi z kolekcji, które po 1945 roku stały się częścią zbiorów MNW, m.in. Radziwiłłów z Nieborowa, Potockich z Jabłonnej czy Czartoryskich z Gołuchowa oraz przedwojennych zbiorów niemieckich, m.in. ze Śląska, Królewca i Braniewa, formowanych z zakupów na rynku antykwarycznym pod koniec XIX i w na początku XX wieku. Na ekspozycji znajdą się także dzieła ze zbiorów Muzeum Luwru, część z nich przechowywana jest w MNW już od 1960 roku. Liczne obiekty pochodzą z polskich wykopalisk prowadzonych w czasach, gdy prawo pozwalało na pozyskanie części znalezisk odkrytych w toku prac archeologicznych. Projekt "Rearanżacja stałej ekspozycji Galerii Sztuki Starożytnej Muzeum Narodowego w Warszawie" udało się zrealizować dzięki dofinansowaniu z UE. Wkład krajowy zapewniło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.   « powrót do artykułu
  8. Agencji Badań Medycznych ogłosiła wyniki konkursu na opracowanie polskiej terapii adoptywnej (CAR/CAR-T). W najbliższych dniach zostanie podpisana umowa o dofinansowanie, która rozpocznie bezprecedensowy w historii Polski program rozwoju ultranowoczesnej terapii onkologicznej. W ramach konkursu zgłosiły się dwa konsorcja naukowe, których liderami były Gdański Uniwersytet Medyczny oraz Warszawski Uniwersytet Medyczny. Grant wysokości 100 mln zł w ramach konkursu ABM przewidziany był jednak tylko dla jednego konsorcjum. Mimo iż zagraniczni eksperci oceniający wnioski konkursowe ocenili oba projekty bardzo wysoko, to wyraźną przewagę punktów uzyskało konsorcjum, którego liderem jest Warszawski Uniwersytet Medyczny, reprezentowany przez głównego badacza prof. dr. hab. Sebastiana Giebela. Zwycięskie konsorcjum składa się z jednostek umiejscowionych w całym kraju, a wśród instytucji tych znalazły się: lider konsorcjum Warszawski Uniwersytet Medyczny, Narodowy Instytut Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie, Uniwersyteckie Centrum Kliniczne Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Instytut Hematologii i Transfuzjologii, Szpital Kliniczny Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, Szpital Uniwersytecki nr 1 im. dr. Antoniego Jurasza, Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie oraz Uniwersytet Medyczny w Łodzi. Konsorcjum ma jednak charakter otwarty i mogą dołączać do niego kolejne jednostki. Wprowadzenie do Polski terapii CAR-T cell jest ważne nie tylko z punku widzenia badań naukowych, ale i z punktu widzenia szans dla pacjentów. Wskazaniem do terapii są złośliwe chłoniaki i ostre białaczki, w przypadku których brak jest opcji terapeutycznej. Dotychczas terapia rekombinowanych przeciwciał CAR-T cell była w naszym kraju właściwie niedostępna, ponieważ jej jednorazowe podanie kosztuje ponad 1,5 mln zł. W Polsce zaledwie kilka osób miało szansę przejść takie leczenie. Obecnie, dzięki grantowi Agencji Badań Medycznych, terapia ta ma szanse na stałe pojawić się w Polsce. Jak podkreśla prezes Agencji Badań Medycznych dr Radosław Sierpiński, polscy naukowcy są gotowi, by tę technologię wytworzyć i wdrożyć na stałe do polskiego systemu ochrony zdrowia. Liczymy, że w ciągu kilku lat dzięki podjętym przez nas działaniom otrzyma ją kilkuset pacjentów: wszyscy, którzy będą kwalifikować się do leczenia. Immunoterapia CAR-T jest przykładem najbardziej spersonalizowanej formy terapeutycznej, ponieważ dla każdego pacjenta produkowany jest lek z jego własnych limfocytów. Terapię tę stosuje się u chorych, u których doszło do nawrotu choroby, poprzednie leczenie okazało się nieskuteczne, a także w sytuacji, kiedy ze względu na duże zaawansowanie nowotworu nie można przeprowadzić przeszczepu. Remisję choroby do stadium, w którym komórek nowotworu nie da się wykryć metodami laboratoryjnymi, udało się dzięki technologii CAR-T uzyskać u 60-70% chorych. W przypadku innych terapii szansa wyleczenia takich pacjentów jest bliska zeru. Lista wskazań do wykorzystania technologii CAR-T wciąż się wydłuża. Na świecie trwają obecnie badania kliniczne mające na celu ocenę skuteczności terapii CAR-T również w innych nowotworach hematologicznych, a także w guzach litych, takich jak rak płuc, rak piersi, glejak wielopostaciowy czy rak trzustki. Szacunki Agencji Oceny Technologii Medycznych pokazują, że koszt leczenia 50 pacjentów to ponad 70 mln złotych. Grant Agencji Badań Medycznych o wartości 100 mln zł zapewni leczenie ponadtrzykrotnie większej liczbie osób niż przy zastosowaniu produktów komercyjnych. Agencja Badań Medycznych ocenia, że technologia CAR-T może być nawet 10 razy tańsza niż obecnie, jeśli będzie wytwarzana w polskich ośrodkach. Jeżeli spadek ceny rzeczywiście będzie tak wyraźny, to realna może stać się także refundacja tej terapii. Środki uzyskane w ramach 100 mln zł grantu od ABM pozwolą na wyposażenie polskich laboratoriów, tak by w ciągu kilku lat były w stanie zaproponować polską technologię wielokrotnie tańszą i szerzej dostępną. Jak deklaruje prezes ABM, to projekt wieloletni i nawet po zakończeniu grantu z ABM dalej będziemy myśleli, jak możemy tę technologię w Polsce rozwijać. Mam nadzieję, że z czasem przełoży się to również na decyzje refundacyjne i wykorzystanie CAR-T stanie się stosowaną na szeroką skalę terapią w Polsce. « powrót do artykułu
  9. Po raz drugi ludzkość przywiozła na Ziemię próbki asteroidy. I po raz drugi uczyniła to Japońska Agencja Eksploracji Przestrzeni Kosmicznej (JAXA). W Woomera Prohibited Area, obszarze położonym o 500 kilometrów na północny zachód od australijskiej Adelajdy, wylądowała niewielka kapsuła z próbkami asteroidy Ryugu. Próbki zostały pobrane przez misję Hayabusa2 (Sokół wędrowny), która od czerwca 2018 do listopada 2019 roku badała 900-metrową asteroidę. Poprzedniczką Hayabusa2 była misja Hayabusa, która w 2010 roku przywiozła na naszą planetę fragmenty asteroidy Itokawa. O ile jednak Hayabusa przywiozła mniej niż 1 miligram próbek, to Hayabusa2 zebrała ponad 100 miligramów. Ponadto badała ona zupełnie innego asteroidę – prymitywny obiekt typu C, bogaty w wodę i minerały zawierające węgiel. Materiały, z których powstała Ziemia, jej oceany i życie były obecne w pierwotniej chmurze, z której powstał nasz Układ Słoneczny. Na wczesnych etapach rozwoju Układu materiały te miały ze sobą kontakt i zachodziły między nimi reakcje chemiczne w ramach tego samego środowiska macierzystego. Interakcje te zostały do dzisiaj zachowane w prymitywnych ciałach niebieskich (asteroidach typu C), więc przywiezienie próbek tych obiektów rzuca światło na pochodzenie i ewolucję Układu Słonecznego oraz podstawowe składniki życia, czytamy w oświadczeniu JAXA. Przywiezienie próbek na Ziemię pozwoli na ich ich szczegółowe zbadanie. Żadna sonda nie będzie w stanie badać znalezionych w przestrzeni kosmicznej materiałów tak, jak mogą to zrobić najlepiej wyposażone laboratoria na świecie. Olbrzymie znaczenie ma tutaj też czystość próbek. Dysponujemy wieloma szczątkami asteroid, które spadły na Ziemię, ale zostały one zmienione podczas podróży przez atmosferę i w czasie, gdy leżały na powierzchni nim je znaleziono. Hayabusa2 została wystrzelona w grudniu 2014 roku. Z asteroidą Ryugu spotkała się pod koniec czerwca 2018 roku. Badała go przez ponad rok i dwukrotnie pobierała próbki – raz z powierzchni, a raz z wnętrza asteroidy. Były one osobno przechowywane, dzięki czemu naukowcy będą mogli porównać materiał z dwóch różnych środowisk. W końcu Hayabusa2 przyleciała w pobliże Ziemi i wysłała do nas pojemnik z próbkami. Jednak to nie koniec jej misji. JAXA zatwierdziła bowiem jej rozszerzenie. Obecnie sonda leci w kierunku asteroidy (98943) 2001 CC21, którą minie w 2026 roku, a w roku 2031 spotka się z asteroidą 1998 KY26. Dostarczone na Ziemię próbki trafiły do należącego do JAXA Centrum Przechowywania Próbek Pozaziemskich. Zostało ono wybudowane w 2008 roku specjalnie po to, by przechowywać i badać materiały przywiezione podczas misji kosmicznych. Część próbek z Ryugu trafi do laboratoriów na całym świecie. Agencje kosmiczne coraz częściej realizują projekty związane z dostarczaniem na Ziemię próbek. W ciągu najbliższych 10 dni trafią do nas próbki z Księżyca zebrane przez chińską misję Chang'e 5. W kolei we wrześniu 2023 roku dostarczone zostaną próbki z amerykańskiej misji OSIRIS-REX, która badała asteroidę Bennu. Na razie z Bennu zebrano tak dużo próbek, że pojawił się problem z zamknięciem pojemnika. Misje OSIRIS-REx i Hayabusa2 ściśle ze sobą współpracowały w ciągu ostatnich lat. NASA i JAXA wymienią się też próbkami. Trzeba też pamiętać o wysłanym na Marsa łaziku Perserverance. Ma on wylądować na Czerwonej Planecie w lutym przyszłego roku i zebrać próbki, które zostaną w przyszłości dostarczone na Ziemię. Misja ich zabrania z Marsa i dostarczenia na Ziemię prawdopodobnie zostanie zorganizowana wspólnie przez NASA i Europejską Agencję Kosmiczną, a próbki mogą trafić na Ziemię w 2031 roku. Z kolei JAXA już pracuje nad misją Martian Moons Exploration (MMX), w ramach której chce przywieźć na Ziemię próbki Fobosa, księżyca Marsa. MMX ma wystartować w 2024 roku. « powrót do artykułu
  10. Od wystrzelenia Voyagerów minęło ponad 40 lat, a sondy wciąż dokonują odkryć naukowych. Fizycy z University of Iowa poinformowali, że instrumenty na obu Voyagerach zarejestrowały elektrony przyspieszone przez fale uderzeniowe pochodzące z dużych rozbłysków na Słońcu. Elektrony przemieszczają się niemal z prędkością światła, około 670 razy szybciej niż fala uderzeniowa, która je przyspieszyła. Po nagłym przyspieszeniu elektronów zarejestrowano oscylacje fal plazmy wywołane elektronami o niskich energiach, które dotarły do czujników Voyagerów kilka dni po przyspieszonych elektronach. W końcu, miesiąc później, Voyagery zarejestrowały samą falę uderzeniową. Fale uderzeniowe pochodziły z koronalnych wyrzutów masy. Przemieszczają się one z prędkością około 1 600 000 km/h. Nawet tak szybko poruszająca się fala uderzeniowa potrzebuje znacznie ponad roku, by dotrzeć do Voyagerów. Zidentyfikowaliśmy elektrony, które zostały odbite i przyspieszone przez międzygwiezdne fale uderzeniowe rozprzestrzeniające się na zewnątrz od wysoce energetycznego wydarzenia na Słońcu. To nowy mechanizm, mówi współautor badań, emerytowany profesor Don Gurnett. Dzięki temu odkryciu fizycy lepiej będą mogli zrozumieć zależność fal uderzeniowych i promieniowania kosmicznego pochodzącego z rozbłysków słonecznych czy eksplodujących gwiazd. Jest to ważne np. z punktu planowania długotrwałych misji załogowych, podczas których astronauci będą narażeni na znacznie wyższe dawki promieniowania niż to, czego doświadczamy na Ziemi. Fizycy sądzą, że te nagle przyspieszone elektrony w medium międzygwiezdnym są odbijane od wzmocnionych linii pola magnetycznego na krawędzi fali uderzeniowej i przyspieszane przez ruch tej fali. Odbite elektrony poruszają się po spirali wzdłuż międzygwiezdnych linii pola magnetycznego, przyspieszając w miarę oddalania się od czoła fali uderzeniowej. Sam pogląd, że fale uderzeniowe przyspieszają cząstki nie jest niczym nowym. Zasadniczą sprawą jest tutaj mechanizm oddziaływania. My odkryliśmy go w zupełnie nowym środowisku – przestrzeni międzygwiezdnej – które jest całkowicie różne od wiatru słonecznego, gdzie takie procesy były już obserwowane, dodaje Gurnett. « powrót do artykułu
  11. Znani autorzy powieści kryminalnych - Hanna Greń, Ryszard Ćwirlej, Bartosz Szczygielski i Marcin Wroński – włączyli się w kampanię Narodowego Instytutu Dziedzictwa "Zabytki to Twoje dziedzictwo. Nie pozwól niszczyć. Reaguj!". Specjalnie dla Instytutu pisarze stworzyli krótkie opowiadania, w których przedstawiają emocjonujące historie przestępstw przeciwko zabytkom. "Kolekcjonera" Greń, "Kłopoty znajdą nas wszędzie" Ćwirleja, "Pamiątkę" Szczygielskiego i "Maryję z żebra Adamowego" Wrońskiego można pobrać z tej strony. Opowiadania mają od 9 do 16 stron. Powstał też krótki, utrzymany w konwencji noir, spot z pisarzami w roli głównej. Jak wyjaśniają organizatorzy, celem kampanii społecznej "Zabytki to Twoje dziedzictwo. Nie pozwól niszczyć. Reaguj!" jest pokazanie różnorodności zasobu zabytkowego w Polsce oraz zwrócenie uwagi na niebagatelną rolę, jaką pełnią zabytki w kształtowaniu tożsamości narodowej i regionalnej. Podkreślając potrzebę otaczania zabytków szczególną opieką, chcemy zwrócić uwagę na popełniane przeciwko nim, nieraz w sposób nieświadomy, przestępstwa i wykroczenia. W opowiadaniu Greń z domu emerytowanego krakowskiego adwokata w Bystrej giną różne przedmioty, m.in. szabla ze stali damasceńskiej ozdobiona trzema szafirami czy reprodukcja obrazu Juliana Fałata. W śledztwo włącza się kustosz z muzeum w Bielsku-Białej. Zagadkę pomaga mu rozwiązać szkolny kolega – lider w rankingu najpoczytniejszych autorów literatury dziecięcej i młodzieżowej. Bohaterem miniatury Ćwirleja, który tworzy cykle z kręgu tzw. powieści neomilicyjnej, jest reporter Marcin Engel. Jak czytamy we wprowadzeniu zamieszczonym na witrynie NID, podczas wizyty w rodzinnym Poznaniu w jego ręce wpada przedwojenny przewodnik. W środku znajduje się list. Wszystko wskazuje na to, że w miejscowości Dąbrówka ukryty jest "Portret Młodzieńca", którego autorem jest sam Rafael Santi. Reporter jedzie na miejsce i wpada w wir niespodziewanych, mrożących krew w żyłach wydarzeń. Szczygielski wtajemnicza czytelnika w spotkanie braci, których łączą skomplikowane relacje. Mężczyźni muszą uporządkować dom po śmierci ojca. Jeden z nich przypadkowo znajduje na strychu metalowe pudełko ze złotą biżuterią. Herbert Szaden z opowiadania Wrońskiego mieszka w Szkodyniu. Prowadzi tam księgarnię i pisze. Podczas remontu kościoła i jego otoczenia wywieziona zostaje stara żydowska macewa, na domiar złego ginie rzeźba Matki Boskiej Szkodyńskiej. Do akcji wkracza powiatowy konserwator zabytków...   « powrót do artykułu
  12. Inżynierowie w University of Texas at Austin stworzyli najmniejsze w dziejach urządzenie do przechowywania danych. Profesor Deji Akiwande i jego zespół opierali się na opisywanych już przez nas badaniach, w czasie których powstał atomistor, najcieńsze urządzenie do składowania danych. Teraz naukowcy poczynili krok naprzód zmniejszając przekrój swojego urządzenie do zaledwie 1 nm2. Kluczem do dalszej redukcji rozmiarów urządzenia było dobre poznanie właściwości materiałów w tak małej skali i wykorzystanie roli defektów w materiale. Gdy pojedynczy dodatkowy atom metalu wypełnia dziurę, przekazuje materiałowi nieco ze swojego przewodnictwa, co prowadzi do zmiany czyli pojawienia się efektu pamięciowego, mówi Akinwande. Mniejsze układy pamięci pozwolą na stworzenie mniejszych komputerów i telefonów. Układy takie zużywają też mniej energii, pozwalają przechować więcej danych w mniejszej przestrzeni, działają też szybciej. Wyniki tych badań przecierają drogę do opracowania przyszłych generacji interesującego Departament Obrony sprzętu takiego jak ultragęste układy pamięci, neuromorficzne systemy komputerowe, systemy komunikacyjne działające w zakresie fal radiowych i inne, mówi Pani Veranasi, menedżer w US Army Research Office, które finansowało najnowsze badaniach. Atomristor, na którym oparto najnowsze badania, był już najcieńszym układem pamięci. Jego grubość wynosiła zaledwie 1 atom. Jednak dla zmniejszenia urządzeń ważny jest również ich przekrój poprzeczny. Tym, czego poszukiwaliśmy było spowodowanie by pojedynczy atom kontrolował funkcje pamięci. Udało się nam to osiągnąć, mówi Akinwande. Nowe urządzenie należy do kategorii memrystorów, urządzeń zdolnych do modyfikowania oporności pomiędzy dwoma punktami końcowymi bez potrzeby używania bramki w roli pośrednika. Opracowana właśnie odmiana memrystora, którą stworzono dzięki wykorzystaniu zaawansowanych narzędzi z Oak Ridge National Laboratory, daje szanse na osiągnięcie gęstości zapisu rzędu 25 Tb/cm2. To 100 krotnie więcej niż obecnie dostępne komercyjne układ flash. Nowy układ pamięci wykorzystuje dwusiarczek molibdenu (MoS2). Jednak jego twórcy zapewniają, że w tej roli można wykorzystać setki innych materiałów o podobnej budowie. « powrót do artykułu
  13. Kobiety w Polsce znają się lepiej niż mężczyźni na nowych technologiach i chętniej z nich korzystają – wynika z raportu Digital Ethics, przygotowanego przez zespół naukowców z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego we współpracy z firmą Orange. Kobiety w Polsce znają się lepiej niż mężczyźni na nowych technologiach i chętniej z nich korzystają. Są też bardziej niezależne w kwestii wyborów moralnych i bardziej polegają na swoim sumieniu niż męska część społeczeństwa. Mężczyźni z kolei chętniej deklarują, że na czymś się znają – to niektóre wnioski z raportu Digital Ethics, które przekazał PAP w piątek rzecznik uczelni Paweł Śpiechowicz. Według raportu, Polki wyprzedzają męską część społeczeństwa w robieniu zakupów online (88 proc. do 82 proc.), korzystaniu z bankowości internetowej (82 proc do 76 proc.) czy komunikatorów (83 proc. do 74 proc). Również media społecznościowe wydają się być w Polsce domeną kobiet, bo korzysta z nich 85 proc. pań i 69 proc. panów. Z kolei mężczyźni nieco częściej korzystają z technologii GPS i dużo chętniej deklarują, że znają się na nowych technologiach; niemal dwa razy więcej z nich – w porównaniu z kobietami - określa się jako znawca tematu w takich dziedzinach jak 5G, robotyzacja, pojazdy autonomiczne czy sztuczna inteligencja. Autorzy raportu zwracają tez uwagę, że kobiety są grupą, która dużo bardziej obawia się nowych technologii i jest wrażliwsza na kwestie związane z zarządzaniem danymi, m.in. więcej Polek niż Polaków obawia się wpływu fake newsów na rzeczywistość czy technologii wszczepiania chipów. Większość Polaków, którzy w badaniu określili się jako „zaawansowani technologicznie”, ufa naukowcom i odkryciom naukowym, jednak aż jedna trzecia z nich takiego zaufania nie ma. Ponad 60 proc. zaawansowanych technologicznie Polaków uważa, że nie da się zdecydować, co jest dobre i złe raz na zawsze. W większości identyfikują się oni także z określeniem To jest dobre, co akurat sprzyja społeczności, w której żyję, a nie jakieś abstrakcyjne zasady. Polacy zaawansowani technologicznie mają też obawy etyczne co do osób, zarządzających nowoczesnymi technologiami. Ponad 80 proc. z nich uważa za niewłaściwe manipulowanie informacjami w internecie, handel danymi czy monitorowanie ich aktywności w internecie w celu personalizowania reklam. Ponad 70 proc. boi się bycia manipulowanymi. Jednak gdy w grę wchodziłaby lepsza oferta, osoby zaawansowane technologicznie dwa razy częściej skłonne byłyby poświęcić swoje bezpieczeństwo i prywatność, by z niej skorzystać. Raport „Digital Ethics – polscy konsumenci wobec wyzwań etycznych związanych z rozwojem technologii” jest efektem współpracy Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego i Orange Polska i obejmuje wyniki badań w czterech obszarach: wzorce moralne, znajomość i zakres korzystania z technologii, obawy i wątpliwości etyczne związane z technologią oraz odpowiedzialność i bezpieczeństwo w świecie technologii. « powrót do artykułu
  14. Pierwszy triasowy żółw, jakiego odkryto ponad 150 lat temu na terenie Niemiec, został błędnie oznaczony jako odrębny gatunek Chelytherium obscurum. Tożsamość gatunkową prastarego gada zrewidował niedawno paleobiolog Tomasz Szczygielski. Jego ustalenia oznaczają zamieszanie w sferze nomenklatury. Publikacja poświęcona najstarszemu znalezisku triasowego (ok. 215 mln lat) żółwia z Niemiec ukazała się właśnie w Zoological Journal of the Linnean Society. Chelytherium obscurum z Niemiec, opisany w 1863 r., jest pierwszym triasowym żółwiem, jakiego odkryto. Mimo niekwestionowanej wagi historycznej - niemalże od momentu jego ustanowienia - gatunek ten był jednak traktowany jako problematyczny i niepewny, nierozumiany i ostatecznie zapomniany. Jedyne graficzne przedstawienie tego zagadkowego materiału zostało opublikowane w 1865 r. w formie idealizowanych rysunków ołówkiem, co na ponad 150 lat wstrzymało jego prawidłową interpretację – zauważa dr Tomasz Szczygielski z Instytutu Paleobiologii PAN. Dzięki niedawnej rewizji całego materiału na temat gatunku, dokonanej przez dra Tomasza Szczygielskiego z Instytutu Paleobiologii PAN, Chelytherium obscurum okazał się być tożsamy z innym triasowym żółwiem z Niemiec – Proterochersis robusta, opisanym w roku 1913 i blisko spokrewnionym z Proterochersis porebensis z Polski. To oznacza, że gatunek ten nie tylko należy do najdawniejszych geologicznie i najbardziej pierwotnych żółwi znanych nauce, ale też jest najstarszym historycznie przedstawicielem owej grupy z tego przedziału czasowego – wnioskuje naukowiec. Jak zauważa, taki wniosek prowadzi jednakże do kolejnego problemu: zgodnie z uniwersalnymi zasadami nazewnictwa używanymi w nauce to starszą nazwę należy uznać za obowiązującą, a młodsza powinna zostać porzucona. W wypadku Chelytherium i Proterochersis to rozwiązanie nie jest pożądane ze względu na trudną historię pierwszej nazwy i dużo częstsze występowanie drugiej w literaturze naukowej. Aby rozwiązać ten kłopot, niezbędne jest orzeczenie Międzynarodowej Komisji Nomenklatury Zoologicznej, które zatwierdzi wyjątek od reguły pierwszeństwa – zaznacza paleobiolog z PAN. Sprawa jest już zarejestrowana do rozpatrzenia i powinna zostać rozwiązana w ciągu roku. « powrót do artykułu
  15. Archeolog podwodny doktor Florian Huber ma na swoim koncie poszukiwania zabytków Majów w zatopionych jaskiniach Jukatanu, nurkował we fjordach i alpejskich jeziorach, a w Bałtyku badał wraki oraz florę i faunę. I to właśnie w pobliżu domu, podczas pracy na zlecenie WWF, gdy poszukiwał z kolegami sieci-widmo, porzuconych przez rybaków sieci dziesiątkujących stworzenia morskie, dokonał swojego najbardziej interesującego odkrycia – znalazł Enigmę wyrzuconą z zatopionego okrętu podwodnego. Początkowo Huber sądził, że ma do czynienia z maszyną do pisania zaplątaną w sieci. Szybko zdałem sobie sprawę z wagi znaleziska, w ciągu ostatnich 20 lat dokonałem wielu ekscytujących i dziwnych odkryć. Ale nigdy nawet nie marzyłem, że pewnego dnia znajdziemy jedną z legendarnych maszyn Enigmy, mówi uczony. Wraz z kolegami przypuszczają, że maszyna została celowo wyrzucona za burtę. W nocy z 4 na 5 maja 1945 roku załogi 87 u-bootów wykonały plan znany jako Regenbogen-Befehl i zatopiły 87 U-bootów. Niemal połowę z nich zniszczono u wybrzeży Danii. I to z jednej z takich jednostek pochodzi zapewne Enigma. Marynarze wyrzucili najpierw z okrętów maszyny szyfrujące, by w razie znalezienia wraków nie wpadły one w ręce wroga. Nurkowie przekazali maszynę Muzeum Archeologicznemu z Szlezwiku, gdzie zostanie ona zakonserwowana i zbadana. Pierwsze wersje Enigmy, przeznaczone do zastosowań cywilnych, pojawiły się na początku lat 20. XX wieku. Już kilka lat później zaczęli używać ich niemieccy wojskowi, którzy wprowadzili też cały szereg usprawnień, zwiększających bezpieczeństwo. Jak pierwsza Enigmy używała Kriegsmarine, która wprowadziła ją do służby w 1926 roku. Dwa lata później zaczęła używać jej Reichswera. Różne niemieckie służby i rodzaje sił zbrojnych używały różnych wersji. Najbardziej złożona i zapewniająca największe bezpieczeństwo była właśnie wersja wykorzystywana przez Kriegsmarine. Pierwszymi, którzy złamali Enigmę byli polscy kryptolodzy. Dokonali tego w 1932 roku. Od tamtej pory Polacy byli w stanie odczytywać niemieckie szyfry, chociaż nie było to proste, gdyż Enigma była ciągle udoskonalana. Prace Polaków stanowiły podstawę dla późniejszych osiągnięć brytyjskich kryptologów, którzy rozszyfrowali również morską wersję Enigmy. W efekcie pod koniec wojny alianci mogli odczytywać całą niemiecką korespondencję wojskową. Niemcy wyprodukowały około 100 000 maszyn Enigma. Zdecydowana większość z nich nie przetrwała wojny. Zaś z tych, które przetrwały, znaczna część została sprzedana do państw rozwijających się, gdzie nadal je wykorzystywano. Jako, że informacja o rozszyfrowaniu Enigmy była utajniona aż do lat 70. ubiegłego wieku, wywiad brytyjski i inne wywiady państw zachodnich miały dostęp do tajnej korespondencji państw wykorzystujących Enigmę po wojnie. « powrót do artykułu
  16. Kogo z nas choć raz na jakiś czas nie męczy miejski hałas i ciągnące się ulicami sznury samochodów? Okres Bożego Narodzenia to doskonały czas na to, aby na kilka chwil uciec z metropolii i zanurzyć się w gąszczu dzikiej przyrody albo typowo wiejskim życiu. Brzmi ekscytująco? Z pewnością! W takim razie, jeśli szukasz pomysłu na prezent świąteczny dla osób, które marzą o wyjeździe poza granice świetnie znanego miasta, zaczerpnij inspiracji z propozycji Katalogu Marzeń. Znajdziesz tam naprawdę wiele pomysłów na niestandardowe prezenty na Boże Narodzenie i w ten sposób uszczęśliwisz rodzinę i przyjaciół. Potrzebujesz kolejnej zachęty? W takim razie koniecznie przeczytaj artykuł w całości, bo na końcu czeka na Ciebie prawdziwa niespodzianka! Zobacz inspiracje na prezenty świąteczne w Katalogu Marzeń! Prezenty na święta dla jednej osoby Wyobraź sobie uczucie błogiego spokoju, które stopniowo wypełnia Twoje ciało i umysł. Zamykasz oczy, pogłębiasz oddech i za chwilę czujesz, jak Twoje mięśnie samoczynnie się rozluźniają. Brzmi jak bajka? Nic bardziej mylnego! Dzięki prezentom na Boże Narodzenie z Katalogu Marzeń każdy będzie miał szansę odnaleźć wewnętrzną równowagę i czas dla siebie. Wystarczy korzystać na przykład pakietu marzeń „Przygoda”, w którym znalazło się aż 560 atrakcji. Nauka nurkowania w błękitnych głębinach, lot szybowcem, podczas którego pasażerowie będą mogli podziwiać zapierające dech w piersiach widoki… Czy trzeba mówić coś więcej? Za każdym razem, otrzymując taki prezent na święta, będzie można przez moment skupić się na samym sobie i zapomnieć o otaczającym nas świecie. Czy można wyobrazić sobie bardziej trafiony upominek dla poszukujących wewnętrznego balansu..? Upominek dla dwojga? Z Katalogiem Marzeń Boże Narodzenie będzie wyjątkowe! Podróż za miasto będzie jeszcze przyjemniejsza, jeśli wybierzesz się w nią z ważną dla Ciebie osobą. Pretekstem do rozpoczęcia wycieczki niech będzie prezent pod choinkę. Kto wie, być może w tym roku ktoś ważny dla Ciebie znajdzie tam na przykład uroczą kopertę z voucherem na weekendowy pobyt w ośrodku Czarny Groń Hotel & SPA wewnątrz? Jeśli tak właśnie się stanie, możesz mieć pewność, że ten prezent będzie naprawdę trafiony. Oboje wypoczniecie oraz oczyścicie ciało i umysł. Co więcej, tych kilka spędzonych wspólnie dni będzie okazją do doskonałej zabawy na łonie natury. Z rodziną wśród drzew – pomysły na wigilijne podarunki dla małych i dużych A może, z okazji świąt Bożego Narodzenie, wyruszysz za miasto wspólnie z całą rodziną? Jeżeli właśnie takie jest Twoje marzenie, nie zastanawiaj się dłużej, tylko wybierz jeden z prezentowych voucherów Katalogu Marzeń dla dzieci i rodziców. Weekend spędzony w domku na wodzie to niezwykły sposób wypoczynku, który z pewnością dostarczy Wam wszystkim wielu pomysłów na wspólny relaks. Wyobraź sobie, że tuż po przebudzeniu widzisz za oknem pomarszczoną taflę błękitnej wody… Czy może być piękniej? Miłośników przygód w każdym wieku zachwyci natomiast prezent na święta w postaci noclegu w lapońskiej wiosce. Jak to możliwe? Wystarczy wybrać się w Karkonosze, aby odkryć wszystkie sekrety krainy świętego Mikołaja. W drogę! Inspiracje prezentowe dla tych, którzy nie (zawsze) mogą wyjechać z miasta A jeżeli wiesz, że Ci, których chciałbyś obdarować, nie będą mogli pozwolić sobie na opuszczenie miasta, zdecyduj się wręczyć im prezent bożonarodzeniowy, który zagwarantuje im relaks w jego centrum. Relaks w grocie solnej zapewni atmosferę sprzyjającą odpoczynkowi i regeneracji nawet w sercu metropolii, a dzięki voucherowi na masaż orientalny każdy będzie mógł poczuć się, jakby leżał na rozgrzanej plaży w najdalszych krainach. Jeśli udało Ci się skompletować w wirtualnym koszyku wszystkie wymarzone prezenty na Boże Narodzenie dla bliskich, czym prędzej skorzystaj z 10% rabatu na całe zamówienie. Jak to zrobić? Przed dokonaniem płatności wpisz w specjalne okienko kod GRUDZIEN2020 i ciesz się niższą ceną prezentów pełnych przeżyć. Pamiętaj tylko, że obniżka nie łączy się z innymi akcjami promocyjnymi, nie obejmuje Gift Voucherów, kuponów e-bilet i wejściówek do parku rozrywki Energylandia w Zatorze. Miłych zakupów na: https://katalogmarzen.pl/pl/k/prezent-na-boze-narodzenie « powrót do artykułu
  17. Europejska Agencja Kosmiczna opublikowała najnowszą mapę nieba stworzoną na podstawie danych misji Gaia. Niezwykle precyzyjna mapa ma objętość 1 petabajta i zawiera szczegółowe dane o 2 miliardach gwiazd naszej Galaktyki. W pracach misji uczestniczą astronomowie z Uniwersytetu Warszawskiego. Gaia to rozpoczęta w grudniu 2013 roku misja Europejskiej Agencji Kosmicznej (European Space Agency – ESA). Polska należy do ESA od 2012 roku. Głównym celem misji Gaia jest wielokrotne zeskanowanie całego nieba z niespotykaną do tej pory precyzją i wyznaczenie trójwymiarowej mapy nieba skupiającej się na gwiazdach naszej Galaktyki. Gaia mierzy jasności i położenia miliardów gwiazd i jest w stanie wykryć subtelne zmiany w nich zachodzące. Instrumenty misji są tak precyzyjne, że gdybyśmy obserwowali nimi z Ziemi powierzchnię Księżyca, moglibyśmy wyznaczyć rozmiary znajdujących się tam obiektów wielkości zaledwie złotówki. Przełomowy katalog ESA opublikowała pierwszy wstępny katalog danych Gaia już w 2016 roku, jednak dopiero drugi, pełniejszy katalog z 2018 roku okazał się przełomowy. Wyznaczone przez misję Gaia pozycje gwiazd stały się podstawowym układem odniesienia w kartografii niebieskiej i służą do kalibrowania fotografii nieba wykonywanych przez inne projekty. Od 2018 roku powstało już prawie 4000 prac naukowych wykorzystujących dane misji Gaia. Ich przełomowość zaznaczyła się w niemal wszystkich dziedzinach astronomii, od badań planet i asteroid, przez gwiazdy, strukturę naszej Drogi Mlecznej, aż po odległe galaktyki. W pracach zespołu misji Gaia uczestniczą astronomowie z całej Europy. Dr hab. Łukasz Wyrzykowski dołączył do niego w 2008 roku podczas stażu podoktorskiego na Uniwersytecie w Cambridge w Wielkiej Brytanii. Obecnie w Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Warszawskiego prowadzi własną grupę młodych naukowców zaangażowanych w projekt Gaia, zdobywając polskie i europejskie granty umożliwiające jej działanie. Praca naukowców Obserwatorium Astronomicznego UW Moim głównym zadaniem w misji Gaia było zaprojektowanie systemu do wykrywania zjawisk krótkotrwałych zachodzących na niebie, głównie rozbłysków takich jak wybuchy supernowych, ale też nagłego zanikania blasku gwiazd – opowiada dr hab. Wyrzykowski. System ten codziennie wysyła astronomom na całym świecie dziesiątki alertów o różnych zjawiskach, natomiast my w OA szczegółowo zajmujemy się tymi pojaśnieniami, które mogą być wywołane przez soczewkujące czarne dziury. Soczewkujące, czyli takie, które jako masywne obiekty zaginają czasoprzestrzeń i niczym soczewka wzmacniają światło odległych gwiazd – wyjaśnia astronom. Najciekawsze zjawiska astrofizyczne wykryte przez system są później śledzone za pomocą sieci robotycznych i tradycyjnych teleskopów koordynowanej przez dr. hab. Wyrzykowskiego. Każdy teleskop na świecie jest przydatny, gdyż nasze zjawiska mogą niespodziewanie pojawić się w dowolnym miejscu na niebie – dodaje dr Paweł Zieliński, który pracuje w Obserwatorium Astronomicznym UW. Połączenie danych z obserwacji naziemnych oraz rewelacyjnych danych misji Gaia umożliwi nam po raz pierwszy zidentyfikować soczewkujące czarne dziury, które mogą znajdować się tuż za rogiem w naszej Galaktyce – tłumaczy Katarzyna Kruszyńska, doktorantka w Obserwatorium Astronomicznym UW. Wyczekiwany EDR3 Na opublikowany dzisiaj katalog astronomowie czekali z niecierpliwością. Katalog zwany w skrócie EDR3 (Early Data Release 3) zawiera dane z trzech lat działania misji. Jest dużo obszerniejszy niż ten z 2018 roku, a pomiary dla 2 miliardów gwiazd są co najmniej dwukrotnie dokładniejsze. Podobnie jak w przypadku poprzedniego katalogu, astronomowie spodziewają się, że dzięki jeszcze większej precyzji danych ujawnią kolejne tajemnice Galaktyki i Wszechświata. Nie jest to jednak ostatnie słowo misji Gaia. ESA planowała zakończyć działanie satelity już w połowie 2019 roku, jednak zapasy paliwa pozwolą mu działać jeszcze dłużej, prawdopodobnie do 2024 roku. Zespół misji Gaia w OA UW tworzą: dr hab. Łukasz Wyrzykowski, dr Paweł Zieliński, dr Ilknur Gezer oraz doktoranci: Nada Ihanec, Katarzyna Kruszyńska, Krzysztof Rybicki. Prace zespołu są finansowane przez granty Narodowego Centrum Nauki (Harmonia i Daina) oraz granty Komisji Europejskiej (OPTCON i ORP) w ramach programu Horyzont 2020. « powrót do artykułu
  18. Superpioruny, rzadko występująca i niezwykle potężna forma wyładowań atmosferycznych, mogą być ponad 1000-krotnie jaśniejsze niż zwykłe pioruny. A mechanizm ich powstawania jest odmienny od standardowych piorunów, donoszą amerykańscy naukowcy. Pierwsze superpioruny wykryto w 1977 roku. Zauważyła je amerykańska konstelacja satelitów Project Vela, która monitorowała kulę ziemską pod kątem przeprowadzanych prób jądrowych. Vela odnotowała istnienie piorunów, które były co najmniej 100-krotnie bardziej jasne od standardowych piorunów i trwały około 1 milisekundy. Zjawiska takie zauważono na całym świecie, jednak najczęściej występowały nad północną częścią Pacyfiku, w regionach występowania silnych prądów wstępujących i w związku z bardzo poważnymi burzami. Od tamtej pory specjaliści sprzeczali się, jak powstają superpioruny i czy są one osobną kategorią piorunów. Niektórzy argumentowali, że to co zaobserwowała konstelacja Vela oraz inne satelity jest zwykłymi piorunami, ale oglądanymi ze specyficznego punktu widzenia. Innymi słowy, twierdzili, że standardowe pioruny zwykle tak wyglądają. Zwykle wyładowania atmosferyczne oglądane z kosmosu są mniej jasne niż widziane z Ziemi, gdyż przysłaniają je chmury. Jednak Michael Peterson z Los Alamos National Laboratory zauważa, że czasem satelita znajduje się w takiej pozycji, że obserwuje nieprzysłonięte pioruny. Dzieje się tak najczęściej, gdy satelita znajduje się nisko nad horyzontem i obserwuje burzę spod kowadła chmurowego. Peterson i jego koledzy z Los Alamos, Erin Lay i Maatt Kirkland, przeanalizowali dane zebrane przez czujniki optyczne satelitów FORTE (Fast On-Orbit Detection of Transiet Events) oraz GOES-16. FORTE dostarczył danych z 12 lat, a z urządzenia GLM (Geostationary Lightning Mapper) satelity GOES-16 uzyskano dane z 2 lat. Okazało się, że GLM zarejestrował 2 021 554 superpioruny o jasności co najmniej 100-krotnie większej niż jasność standardowego wyładowania, a FORTE wykrył 20 283 takie zjawiska. Naukowcy odkryli, że globalny rozkład najsłabszych superpiorunów odpowiada rozkładowi standardowych piorunów. Jednak rozkład najsilniejszych superpiorunów jest unikatowy. Najsilniejsze superpioruny zarejestrowane przez GLM – który obserwuje obie Ameryki – koncentrowały się w środkowej części USA oraz w basenie La Platy w Ameryce Południowej. Badacze stwierdzili, że do najjaśniejszych superpioruny powstają w dodatnio naładowanych wyższych partiach chmur. Obszary takie są zwykle położone powyżej ujemnie naładowanych niższych partii, więc wyładowanie spowodowane ładunkami dodatnimi musi zwykle przebyć dłuższą drogę, by sięgnąć gruntu. To znacznie trudniejsze i zwykle zjawisko takie zachodzi poza obszarem centralnym burzy i jest postrzegano jako grom z jasnego nieba, mów Peterson. Uczony dodaje, że zaobserwowano wyjątkowo potężne wyładowanie tego typu. Moc jednego z superpiorunów przekraczała 3 TW, to tysiące razy więcej niż moc przeciętnego pioruna wykrywanego z kosmosu. Zrozumienie tych ekstremalnych zjawisk jest ważne, gdyż mówi nam o tym, do czego są zdolne pioruny, dodaje uczony. Martin Fullekrug, fizyk z University of Bath dodaje, że większość superpiorunów pojawia się nad oceanami. W związku z tym warto zastanowić się nad sposobami ochrony coraz bardziej rozpowszechnionych morskich farm wiatrowych. Z kolei fizyk z University of Washington, Robert Holzworth wątpi, czy superpioruny są związane wyłącznie z dodatnio naładowanymi partiami chmur. Takie spostrzeżenie nie zgadza się z jego własnymi badaniami. Uczony uważa, że należy przyjrzeć się sposobom, w jaki silne wyładowania są wykrywane przez systemy działające w podczerwieni i porównać z używanymi w satelitach systemami optycznymi. Jego zdaniem różnice w obu systemach mogą wprowadzać w błąd. Peterson stwierdza, że przed naukowcami zajmującymi się superpiorunami jest jeszcze dużo pracy. Dopiero od kilku lat dokonujemy ciągłych pomiarów tych zjawisk z orbity geostacjonarnej, która umożliwia rutynową obserwację takich zjawisk. W przyszłym roku zostanie wystrzelony satelita Mateosat Third Generation, który będzie krokiem milowym w badaniu superpiorunów, gdyż będzie obserwował dwa bardzo ważne regiony, w których się pojawiają – basen Kongo w Afryce oraz Morze Śródziemne. « powrót do artykułu
  19. Chrzest Mieszka I w obrządku rzymskim na trwałe związał Polskę ze światem łacińskim. Jest to fakt powszechnie znany, natomiast relacje Polski ze światem greckim są dużo słabiej zbadane. A przecież język grecki obecny był w Polsce od czasów pierwszych Piastów, osiągając apogeum swojego znaczenia pod koniec XVI w. i na początku XVII w., w czasach Zygmunta III Wazy. Chociaż nigdy nie mogli się równać liczebnie z diasporą żydowską, włoską czy ormiańską, Grecy podróżowali po dawnej Polsce i osiedlali się w niej już od czasów Bolesława Chrobrego, dopełniając z czasem obrazu wielokulturowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Celem tej książki jest przypomnienie i odkrycie greckich kart w dziejach Polski we wszelkich możliwych historycznych aspektach poprzez niemal 200 "miniatur", czyli case studies zogniskowanych na jednej osobie, jednym zjawisku, jednym artefakcie, tak aby z tych oderwanych faktów i zjawisk mógł powstać spójny zbiorowy obraz grecko-polskich relacji w przeszłości. Fragment Przedmowy Monografia Gościwita Malinowskiego podtrzymuje najlepsze wzorce pisarstwa historycznego. Mam tu na myśli zdecydowanie deskryptywny charakter Jego wywodów. Nawet tam, gdzie wydawałoby się, że poniosą go emocje, zachowuje spokój i rzeczowo kontrargumentuje. Książka ma charakter interdyscyplinarny. Wszystkie dziedziny (historia z geografią, archeologia z językoznawstwem i filologią, etnografia z heraldyką itd.) współistnieją ze sobą, a autor w umiejętny i warsztatowo finezyjny sposób zestraja je, tworząc w konsekwencji spójny i czytelny dyskurs. Praca Malinowskiego jest dziełem nowatorskim i prekursorskim nie tylko na gruncie polskim. Nie znam autora polskiego czy zagranicznego, który podjąłby się tematu paranteli między Grecją i swoim krajem, obejmującego okres od czasów najdawniejszych do naszych dni. Prof. nadzw. dr hab. Ilias Wrazas Zamówienia można składać pod adresem: sekretariat.ik@uwr.edu.pl
  20. Jak zachęcić bociany, by zajmowały gniazda? Kiedyś ludzie wkładali do nich bułki zwane busłowymi łapami (busioł to dawniej w gwarze bocian). Polscy i brytyjscy naukowcy opisali w Journal for Nature Conservation inny prosty zabieg - obielenie przed przylotem bocianów boków gniazda wapnem sadowniczym. Można go zastosować podczas przenoszenia gniazd z dachów i starych drzew na słupy. Wtedy relokacja gniazda, nawet na odległość ponad 100 metrów, nie jest problemem i możemy mieć niemal pewność, że bociany po powrocie z zimowiska osiedlą się w tym miejscu. Oczywiście trzeba pamiętać o pozostawieniu resztek starego gniazda na platformie (wysokości co najmniej 30 cm). Bielenie samej platformy w niczym nie pomoże. Zespół z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (PTOP), Uniwersytetu w Cambridge i Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu wyjaśnia mechanizm stojący za tym zjawiskiem. Po przylocie bociany intensywnie pokrywają brzegi gniazda odchodami. Białe znaki są czytelną informacją dla innych, że gniazdo jest zajęte. Bielenie ma imitować takie zachowanie. Jak wiadomo, czyjeś jest lepsze niż swoje [...], więc gdy tylko bociany bez gniazda albo posiadające je w gorszym miejscu wypatrzą lokum ze znakami zasiedlenia przez inną parę, chętniej się do niego wprowadzą. Tym bardziej że akurat nie ma właścicieli, zatem nie trzeba toczyć zaciekłych walk. A te [...] mogą być niezwykle krwawe i prowadzić nawet do śmierci. Użytkowane gniazda są cenne, co nie powinno dziwić, gdyż ich budowa wymaga sporego nakładu sił i czasu. Jak wyjaśnia Adam Zbyryt z PTOP i Uniwersytetu w Białymstoku, w ciągu jednego sezonu na bocianie gniazdo nanoszone jest średnio 64 kg. To tak, jakby człowiek, w stosunku do swojej masy, miał zataszczyć do domu 1500 kilogramów. Istotny jest też inny przekaz: skoro gniazdo wydaje się zajmowane wcześnie na wiosnę, może ono należeć do par w lepszej kondycji, które przylatują jako pierwsze. Wniosek? Musi ono leżeć w zasobnym terytorium. Opisywaną metodę przebadano w najbardziej atrakcyjnych i najliczniejszych w bociany obszarach Polski – dolinie Narwi, Bugu i Biebrzy. Jak podkreślają naukowcy, w przypadku gniazd zajmowanych w latach poprzednich efekt bielenia był niesamowity. Po ich przeniesieniu zostały zajęte w 92%, a nieobielone w 72%! Oprócz tego zespół sprawdzał, czy obielenie brzegów przyciągnie ptaki do gniazd opuszczonych od kilku (przynajmniej 5) lat. Okazało się, że zabieg był o wiele mniej skuteczny. Metoda w ogóle nie sprawdziła się zaś w przypadku całkowicie nowych gniazd, takich zbudowanych przez ludzi, jak czasami możemy zobaczyć – słup i platforma. My dodawaliśmy tam jeszcze 30-centymetrową warstwę zbudowaną z materiału ze starych bocianich gniazd i dopiero bieliliśmy, a i tak żadne nie zostało zajęte. Specjaliści podkreślają, że to wyjaśnia, czemu tak wiele platform świeci pustkami. Wg nich, takie działanie może mieć sens tylko w przypadku wysokiego zagęszczenia par lęgowych czy doskonałych żerowisk. Warto zaznaczyć, że odkrycie Polaków ma znaczenie dla ochrony nie tylko bociana białego, ale i czarnego (on także obiela swoje gniazda). Jak napisano na profilu PTOP na Facebooku, różne znaki pozostawiają na gniazdach również ptaki drapieżne. W przypadku kań czarnych są to np. białe foliowe worki, u orlików krzykliwych - świeże gałązki drzew, a u jastrzębi - gałązki drzew iglastych. Zabiegi te mają podkreślić jakość pary. « powrót do artykułu
  21. Chińscy naukowcy donieśli, że układ optyczny przeprowadził kwantowe obliczenia zwane gaussowskim próbkowaniem bozonu (Gaussian boson sampling – GBS) ok. 100 bilionów razy szybciej niż mogą to zrobić klasyczne superkomputery. Osiągnięciem takim pochwalili się na łamach Science Jian-Wei Pan i Chao-Yang Lu oraz ich koledzy z Chińskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii w Hefei. Co prawda metoda GBS powstała po to, by wykazać, że komputery kwantowe mogą osiągnąć kwantową supremację – czyli wykonać obliczenia, jakich komputery klasyczne nie są w stanie wykonać w rozsądnym czasie – ale można ją przystosować do niektórych wyspecjalizowanych praktycznych obliczeń. Żeby zrozumieć, na czym polega próbkowanie bozonów, wyobraźmy sobie układ optyczny z wieloma wejściami i wyjściami. Do układu wpuszczamy pojedyncze fotony, które napotykają na różne komponenty optyczne, jak dzielniki wiązki czy lustra. Zadaniem metody próbkowania bozonów jest odgadnięcie, jak fotony pojawią się na wyjściu. Taki układ możemy więc postrzegać jako matrycę dokonującą transformacji konfiguracji fotonów wpuszczonych na wejściu w konfigurację wyjściową. Określenie konfiguracji wyjściowej jest bardzo trudne nawet dla niewielkiej matrycy z rozdzielaczy i lusterek. Układ optyczny, który wykorzystali Chińczycy, ma 100 punktów wejścia i 100 punktów wyjścia i składa się z losowo rozłożonych 300 rozdzielaczy wiązki i 75 lusterek. Wszystkie elementy były ze sobą nawzajem połączone, więc foton, który wszedł w dowolnym punkcie wejścia mógł pojawić się dowolnym punkcie wyjścia. Chińczycy poinformowali, że GBS wykonała odpowiednie obliczenia w ciągu około 200 sekund. Tymczasem najszybszy chiński superkomputer – Sunway TaihuLight – który jest 4. najpotężniejszym superkomputerem na świecie, potrzebowałby na wykonanie tych samych obliczeń... ok. 2,5 miliarda lat. Ten eksperyment to z pewnością kamień milowy w dziedzinie symulacji kwantowych opartych na liniowych układach optycznych, mówi Christine Silberhorn z niemieckiego Uniwersytetu w Paderborn. Silberhorn jest jednym z twórców zaproponowanej w 2017 roku metody GBS. Uczona dodała, że samo przygotowanie systemu o rozmiarach 100x100 musiało być bardzo trudne. Z jej opinią zgadza się Ian Walmsley z Imperial College London, który dodatkowo chwali chińskich naukowców za heroiczny wyczyn, jakim było przygotowanie stanów kwantowych, które są całkowicie nierozróżnialne i upewnienie się, że fotony nie zostały utracone. Chao-Yang Lu mówi, że wraz z kolegami na tyle ulepszyli GBS, że możliwe będzie przeprowadzenie eksperymentu na macierzy 144x144. W 2021 roku nasza maszyna GBS będzie łatwiejsza w dostrojeniu, mniejsza i bardziej stabilna. Zaczynamy zastanawiać się nad jej wdrożeniem do celów praktycznych. « powrót do artykułu
  22. Wśród ludzi młodych niepokojąco wzrasta liczba udarów mózgu – alarmują eksperci w ramach ogólnopolskiej kampanii #MłodziPoUdarze. W Polsce udary zajmują trzecie miejsce pod względem ogólnej śmiertelności oraz stanowią pierwszą przyczynę trwałej niepełnosprawności wśród osób po 40. roku życia. Coraz częściej występują jednak również u osób młodych, w wieku dwudziestu i trzydziestu kilku lat. W ramach kampanii edukacyjnej #MłodziPoUdarze, realizowanej przez Stowarzyszenie Udarowcy – Liczy się Wsparcie, eksperci zwracają uwagę, że nigdy nie należy bagatelizować objawów udaru mózgu, nawet u osób młodych. Szybkie rozpoznanie udaru i wezwanie pomocy decyduje o powodzeniu leczenia, co ma szczególne znacznie u ludzi młodych. Z danych przedstawionych w ramach kampanii wynika, że błyskawiczna pomoc i leczenie w specjalistycznej placówce aż czterokrotnie zwiększa szanse pacjenta na przeżycie udaru mózgu i późniejsze normalne funkcjonowanie. W takich placówkach chory powinien mieć zapewnioną kompleksową opiekę medyczną, realizowaną przez zespół neurologów, fizjoterapeutów, pielęgniarki oraz logopedów. Każdy z nas powinien umieć rozpoznać podstawowe objawy udaru, a także wiedzieć, jak zareagować, jeśli zaobserwujemy takie objawy u siebie lub u swoich bliskich – przekonuje w informacji przesłanej PAP prof. Mariusz Baumgart z Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy. Objawy udaru można zapamiętać, wykorzystując chociażby akronim słowa UDAR: U – utrudniona mowa, D – dłoń/ręka opadająca, A – asymetria ust, R – reaguj natychmiast! Dzwoń pod 999 lub 112. Prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Neurologicznego, prof. Konrad Rejdaka, wyjaśniał podczas webinarium dla dziennikarzy, że udar mózgu to ogniskowe uszkodzenie mózgu, wywołane zatkaniem światła naczyń lub ich pęknięciem, którego skutkiem jest nagły deficyt neurologiczny. Skutkiem tego mogą być niedowłady prawej lub lewej strony ciała, a nawet porażenie, a także zaburzenie mowy, utrata zdolności wypowiadania sensownych treści i ich rozumienia. Zdarzają się zaburzenia przytomności, gdy dojdzie np. do uszkodzenia pnia mózgu, albo naprzemienne niedowłady prawej i lewej strony ciała. Według organizatorów kampanii #MłodziPoUdarze, szybkość rozpoznania pierwszych objawów i natychmiastowe udzielenie pomocy medycznej może znacząco ograniczyć uszkodzenia układu nerwowego i zakres niepełnosprawności dotkniętych udarem mózgu osób. Ważne jest też wczesne wdrożenie fizjoterapii po udarze, jeszcze w szpitalu, kiedy tylko jest to już możliwe. Rehabilitacja zwiększa szanse odzyskania sprawności i powrotu do aktywnego życia zawodowego i społecznego. Udarom mózgu można też zapobiegać. Trzeba przede wszystkim leczyć nadciśnienie tętnicze krwi, zaburzenia rytmu serca, zmniejszyć spożycie alkoholu i pozbyć się nałogu palenia tytoniu. Są to najczęściej występujące czynniki ryzyka udaru, ale też innych chorób sercowo-naczyniowych, zwiększających ryzyko zachorowania na udar mózgu. Wiele zależy od nas samych. Prawie 90 proc. wszystkich czynników ryzyka jest modyfikowalnych, czyli takich, na którą mamy realny wpływ. Właściwy styl życia, który niweluje ryzyko udaru mózgu, w dużej mierze bazuje na prawidłowej diecie, aktywności fizycznej, zaniechaniu używek, a także regularnym wysypianiu się – przekonuje Prezes Stowarzyszenia Udarowcy – Liczy się Wsparcie dr Sebastian Szyper. Specjalista podkreśla, że wzrost liczby udarów mózgu wśród ludzi młodych jest szczególnie niepokojący. W dobie pandemii niezwykle ważne jest, aby szukać zarówno szybkiej pomocy lekarskiej, jak i dostępu do wczesnej rehabilitacji po udarze mózgu - dodaje dr Sebastian Szyper. Do udaru mózgu co roku dochodzi u prawie 90 tys. Polaków, spośród których 30 tys. umiera w ciągu pierwszego miesiąca od zachorowania, z kolei pacjenci, którzy przeżyli, są często niepełnosprawni; 85 proc. wszystkich udarów mózgu stanowią udary niedokrwienne, spowodowane ostrym zamknięciem lub krytycznym zwężeniem tętnicy wewnątrzczaszkowej lub domózgowej. « powrót do artykułu
  23. Chińska sonda Chang'e 5 wystartowała z powierzchni Księżyca i wiezie na Ziemię pobrane przez siebie próbki gleby. To pierwsza taka misja od dziesięcioleci. Ostatnią, która przywiozła z Księżyca próbki była radziecka Łuna 24 w 1976 roku. Lądownik wystartował z powierzchni Księżyca wczoraj o godzinie 16.10 czasu polskiego. Sześć minut później osiągnął orbitę Księżyca, gdzie ma się spotkać z oczekującym na niego pojazdem powrotnym. Próbki zostaną następnie przeniesione do kapsuły lądującej. Najbardziej krytycznym momentem misji będzie zaplanowane na sobotę spotkanie i połączenie się lądownika z pojazdem. Całość musi odbyć się automatycznie, gdyż oba pojazdy dzieli od Ziemi 380 000 kilometrów, więc opóźnienia w przesyłaniu danych uniemożliwiają kontrolowanie operacji w czasie rzeczywistym. Operacja dokowania ma zająć około 3,5 godzin i rozpocznie się, gdy pojazdy zbliżą się do siebie na orbicie. Jeśli się ona uda, rozpocznie się kolejny etap misji – powrót na Ziemię. Jednak nie nastąpi on od razu. Chang'e 5 musi poczekać kilka dni na orbicie okołoziemskiej, na otwarcie się okienka, kiedy to będzie mógł uruchomić silniki i ruszyć w kierunku naszej planety. To właśnie precyzyjne zgranie wszystkiego w czasie umożliwi wylądowanie w wybranym miejscu w Mongolii Wewnętrznej. Miejscu, w którym lądowali już chińscy astronauci podróżujący w pojeździe Shenzhou. Cała podróż powrotna, przed próbą wejścia w atmosferę Ziemi, potrwa 112 godzin. Jako, że pojazdy powracające z Księżyca poruszają się szybciej, niż te powracające z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, Chang'e 5 najpierw odbije się od atmosfery, co pomoże spowolnić pojazd przed ostatecznym zaurzeniem się w atmosferze. Misja Chang'e 5 rozpoczęła się 23 listopada. Cztery i pół dnia później pojazd znalazł się na orbicie Księżyca. Lądowanie na Srebrnym Globie odbyło się 1 grudnia. Próbki zostały zebrane w ciągu 19 godzin. Lądownik waży kilkaset kilogramów i musiał osiągnąć prędkość 6011 km/h (1,67 km/s), by dostać się na orbitę Księżyca. Teraz oczekuje na orbicie na spotkanie z pojazdem powrotnym. Zsynchronizowanie orbit obu pojazdów na tyle, by można było rozpocząć zbliżanie i dokowanie zajmie 2 dni. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z University of Virginia School of Medicine opisali zmiany, jakie zachodzą w układzie oddechowym w momencie, gdy po narodzeniu bierzemy pierwszy oddech. Badania te są niezwykle ważna dla lepszego poznania zespołu nagłej śmierci łóżeczkowej (SIDS). Yingtang Shi, Patrice Guyenet i Douglas A. Bayliss odkryli w pniu mózgu układ sygnałowy, który aktywuje się niemal natychmiast w momencie narodzin, by wspomóc oddychanie. Narodziny to traumatyczne przeżycie dla noworodka, gdyż musi on przejąć samodzielną kontrolę nad wieloma ważnymi funkcjami organizmu, w tym nad oddychaniem. Sądzimy, że aktywowanie się podczas narodzin tego systemu wspomagającego zapewnia dodatkowe zabezpieczenie w tym krytycznym okresie życia, mówi Bayliss, który jest dziekanem Wydziału Farmakologii. Dokonane właśnie odkrycie pozwala zrozumieć, jak sposób oddychania zmienia się z delikatnego i podatnego na uszkodzenia mózgu czy spowodowanie zgonu stanu z wczesnego etapu rozwoju w stabilny odporny układ fizjologiczny, który dostarcza organizmowi tlen przez całe życie. Przed narodzinami dziecko nie musi oddychać i robi to co jakiś czas. Więc okres przejścia z takiego stanu do ciągłego oddychania jest nie tylko niezwykle ważny, ale również bardzo podatny na zakłócenia. Bayliss i jego zespół, we współpracy z kolegami z University of Alberta i Harvard Universiy, odkryli, że w momencie narodzin w grupie neuronów, które u myszy odpowiadają za oddychanie, włącza się pewien gen. Gen ten wytwarza neuroprzekaźnik, czyli związek chemiczny przenoszący sygnały pomiędzy neuronami. Nauroprzekaźnik ten o nazwie PACAP zostaje uwolniony w momencie, gdy dziecko przychodzi na świat. Naukowcy odkryli, że wyciszenie tego neutrotransmitera u myszy powoduje problemy z oddychaniem i zwiększoną częstotliwość bezdechów. Zauważono, że częstotliwość ta wzrasta wraz ze zmianami temperatury otoczenia. To zaś sugeruje, że problemy z systemem neuroprzekaźnika PACAP mogą mieć związek z zespołem nagłej śmierci łóżeczkowej. Mianem SIDS określa się nagłą niewyjaśnioną śmierć zdrowego dziecka, które nie ukończyło pierwszego roku życia. To główna przyczyna śmierci niemowląt w rozwiniętych krajach Zachodu. Uważa się, że przyczyną SIDS mogą być różne czynniki genetyczne i środowiskowe, w tym temperatura otoczenia. Najnowsze odkrycie sugeruje, że do SIDS i innych problemów z oddychaniem u niemowląt mogą przyczyniać się problemy z neuroprzekaźnikiem PACAP. Jest to bowiem pierwsza molekuła sygnałowa, w przypadku której wykazano, że jest masowo i specyficznie włączana w systemie oddechowym podczas narodzin. Nie możemy wykluczyć, że istnieją jeszcze inne zmiany zachodzące w momencie narodzin w systemie kontrolującym oddychanie i inne krytyczne funkcje życiowe. Być może istnieje ogólna zasada, że w chwili narodzin aktywuje się cała rzesza systemów zabezpieczających, które pomagają przejść przez ten krytyczny moment życia. Zrozumienie takich systemów pozwoliłoby na lepsze leczenie noworodków, mówi Bayliss. Ze szczegółami badań możemy zapoznać się w artykule A brainstem peptide system activated at birth protects postnatal breathing. « powrót do artykułu
  25. Drugiego grudnia zespół radiologów interwencyjnych z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM) przeprowadził pierwszy w Polsce zabieg przezskórnej krioablacji raka nerki pod kontrolą tomografii komputerowej. Nowatorski zabieg przeprowadzili dr Grzegorz Rosiak, lek. Dariusz Konecki i dr Krzysztof Milczarek z II Zakładu Radiologii UCK WUM. Radiologów wspomagał zespół anestezjologiczny - dr Alicja Kwiatkowska i pielęgniarka Barbara Dąbrowska. Pacjent hospitalizowany w Klinice Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Chorób Naczyń UCK WUM został skierowany na ablację ze względu na obciążenia ogólne, które czyniły operację zbyt ryzykowną. Podczas zabiegu dzięki nawigacji za pośrednictwem tomografii komputerowej (TK) do wnętrza guza wprowadzono igły. Ich końcówki zostały schłodzone do temperatury -20°C. Niska temperatura zniszczyła guz i niewielki margines tkanek wokół niego bez konieczności wykonywania operacji. Zabieg trwał ok. 3 godzin. Zdalnie nadzorował go dr Patrick Knüsel, radiolog interwencyjny ze Szwajcarii. Miał on stały podgląd obrazów TK, USG, aparatu do ablacji oraz pola operacyjnego. Jak podkreślają specjaliści, skuteczność przezskórnej krioablacji raka nerki jest zbliżona do operacji i wynosi ok. 95%. Co bardzo istotne, powikłania są bardzo rzadkie przy prawie zerowej śmiertelności. Niestety obecnie najprawdopodobniej w żadnym polskim szpitalu nie wykonuje się takich zabiegów. Ze względu na znaczną przewagę tomografii komputerowej nad USG w krioablacji zabiegi takie są wymagające sprzętowo. Radiologia interwencyjna to dziedzina medycyny zajmująca się małoinwazyjnymi zabiegami wykonywanymi pod kontrolą badań obrazowych (mowa o USG, tomografii komputerowej czy fluoroskopii rentgenowskiej). Dzięki takim zabiegom można leczyć wiele typów nowotworów u pacjentów, którzy nie mogą być poddani operacji. Na świecie radiologia interwencyjna jest jednym z czterech podstawowych filarów leczenia onkologicznego, obok chirurgii, chemioterapii i radioterapii. W Polsce jest to dziedzina mało rozwinięta [...]. W okresie pandemii, kiedy mamy do czynienia z niedoborem łóżek i personelu, krótszy pobyt pacjenta w szpitalu – zwykle wychodzi on na drugi dzień po zabiegu – jest szczególnie istotny - podsumowuje dr Rosiak. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...