Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Ludzkość może nie być w stanie kontrolować superinteligentnej sztucznej inteligencji (SI), sądzą autorzy najnowszych teoretycznych badań. Co więcej, możemy nawet nie wiedzieć, że stworzyliśmy tego typu AI (artificial intelligence). Na naszych oczach dokonuje się szybki postęp algorytmów sztucznej inteligencji. Maszyny wygrywają z ludźmi w go i pokera, pokonują doświadczonych pilotów myśliwców podczas walki powietrznej, uczą się od podstaw metodą prób i błędów, zapowiadają wielką rewolucję w medycynie i naukach biologicznych, stawiają diagnozy równie dobrze co lekarze i potrafią lepiej od ludzi odróżniać indywidualne ptaki. To pokazuje, na jak wielu polach dokonuje się szybki postęp. Wraz z tym postępem rodzą się obawy o to, czy będziemy w stanie kontrolować sztuczną inteligencję. Obawy, które są wyrażane od co najmniej kilkudziesięciu lat. Od 1942 roku znamy słynne trzy prawa robotów, które pisarz Isaac Asimov przedstawił w opowiadaniu „Zabawa w berka”: 1. Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy, 2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem, 3. Robot musi chronić samego siebie, o ile tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem. Później Asimov dodał nadrzędne prawo 0: Robot nie może skrzywdzić ludzkości, lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości. W 2014 roku filozof Nick Bostrom, dyrektor Instytutu Przyszłości Ludzkości na Uniwersytecie Oksfordzkim badał, w jaki sposób superinteligentna SI może nas zniszczyć, w jaki sposób możemy ją kontrolować i dlaczego różne metody kontroli mogą nie działać. Bostrom zauważył dwa problemy związane z kontrolą AI. Pierwszy to kontrolowanie tego, co SI może zrobić. Na przykład możemy kontrolować, czy podłączy się do internetu. Drugi to kontrolowanie tego, co będzie chciała zrobić. Aby to kontrolować, będziemy np. musieli nauczyć ją zasad pokojowego współistnienia z ludźmi. Jak stwierdził Bostrom, superinteligentna SI będzie prawdopodobnie w stanie pokonać wszelkie ograniczenia, jakie będziemy chcieli nałożyć na to, co może zrobić. Jeśli zaś chodzi o drugi problem, to Bostrom wątpił, czy będziemy w stanie czegokolwiek nauczyć superinteligentną sztuczną inteligencję. Teraz z problemem kontrolowania sztucznej inteligencji postanowił zmierzyć się Manuel Alfonseca i jego zespół z Universidad Autonoma de Madrid. Wyniki swojej pracy opisał na łamach Journal of Artificial Intelligence Research. Hiszpanie zauważają, że jakikolwiek algorytm, którego celem będzie zapewnienie, że AI nie zrobi ludziom krzywdy, musi najpierw symulować zachowanie mogące zakończyć się krzywdą człowieka po to, by maszyna potrafiła je rozpoznać i zatrzymać. Jednak zdaniem naukowców, żaden algorytm nie będzie w stanie symulować zachowania sztucznej inteligencji i z całkowitą pewnością stwierdzić, czy konkretne działanie może zakończyć się krzywdą dla człowieka. Już wcześniej udowodniono, że pierwsze prawo Asimova jest problemem, którego nie da się wyliczyć. Jego przestrzeganie jest więc nierealne. Co więcej, możemy nawet nie wiedzieć, że stworzyliśmy superinteligentną maszynę, stwierdzają badacze. Wynika to z twierdzenia Rice'a, zgodnie z którym nie można odgadnąć, jaki będzie wynik działania programu komputerowego patrząc wyłącznie na jego kod. Alfonseca i jego koledzy mają jednak też i dobre wiadomości. Otóż nie musimy się już teraz martwić tym, co zrobi superinteligentna SI. Istnieją bowiem trzy poważne ograniczenia dla badań takich, jakie prowadzą Hiszpanie. Po pierwsze, taka niezwykle inteligentna AI powstanie nie wcześniej niż za 200 lat. Po drugie nie wiadomo, czy w ogóle możliwe jest stworzenie takiego rodzaju sztucznej inteligencji, czyli maszyny inteligentnej na tylu polach co ludzie. Po trzecie zaś, o ile możemy nie być w stanie kontrolować superinteligentnej SI, to powinno być możliwe kontrolowanie sztucznej inteligencji, która jest superinteligentna w wąskim zakresie. Już mamy superinteligencję takiego typu. Na przykład mamy maszyny, które liczą znacznie szybciej niż ludzie. To superinteligencja wąskiego typu, prawda?, stwierdza Alfonseca. « powrót do artykułu
  2. Bardzo precyzyjne ultradźwiękowe wiertło w połączeniu ze specjalnymi nanokropelkami może być wkrótce wykorzystywane do rozbijania zakrzepów, informują Leela Goel, Xiaoning Jang i ich koledzy z North Carolina State University. Uczeni zaprezentowali in vito technikę, która – jeśli zostanie dopuszczona do użytku – może posłużyć do walki z najpoważniejszymi zakrzepami. Stosunkowo niedawno do walki z zakrzepicą żył głębokich zaangażowano technikę o nazwie sonotromboliza. Polega ona na wykorzystaniu ultradźwięków do wprowadzenia w drgania mikrobąbelków otaczających zakrzep. w ten sposób prowadzi się zarówno do mechanicznego rozbijania zakrzepu, jak i ułatwia rozprzestrzenianie w nim leków. Jednak technika taka wymaga zastosowania wielkiego zewnętrznego źródła ultradźwięków i nie może być wykorzystana tam, gdzie znajdują się organy blokujące ultradźwięki, jak płuca czy żebra. Naukowcy z North Carolina State University w specjalnie zbudowanym symulatorze dostarczyli do zakrzepu nanokropelki. Urządzenie, za pomocą którego dostarczono nanokropelki jest też wyposażone w „wiertło”, którego głównym elementem jest cewnik. Nanokropelki są przygotowane tak, by miały niski punkt wrzenia. Niewielka ilość energii dostarczona przez „wiertło” wystarczy, by odparować nanokropelki i utworzyć wypełnione gazem mikrokropelki, które gwałtownie się rozszerzają i kurczą. W ten sposób pojawia się zjawisko kawitacji, które osłabia strukturę zakrzepu. Pojawiają się w nim dziury, w które łatwo wnikają leki. To zaś jeszcze bardziej osłabia zakrzep, pozwalając jednocześnie wykorzystywać minimalne dawki leków. Eksperymenty pokazały, że po 30 minutach masa zakrzepu zmniejsza się o około 40%. To znacznie więcej niż 17% uzyskiwane za pomocą metod łączących ultradźwięki, mikrobąbelki i leki. Przed naukowcami jeszcze długa droga zanim ich technika wejdzie do codziennego użytku, jednak potencjalnie może ona być przełomem w leczeniu zakrzepicy żył głębokich. Prace Amerykanów zostały szczegółowo opisane na łamach Microsystems & Nanoengineering. « powrót do artykułu
  3. Niedawno w Anyag w chińskiej prowincji Henan odkryto grobowiec z czasów dynastii Sui (581–618) z białym marmurowym sarkofagiem. To znaczące znalezisko pozwoli lepiej badać skład etniczny i wierzenia ówczesnych mieszkańców tych terenów, mówią eksperci. W grobowcu znaleziono inskrypcję opisującą życie właścicieli grobowca, małżeństwa nazwiskiem Qu Qing, o którym nigdy wcześniej nie słyszano. Jak mówią przedstawiciele miejscowego Instytutu Zabytków i Archeologii, inskrypcja dostarcza nowych informacji na temat ewolucji znaków i sztuki kaligrafii w czasach dynastii Sui. Jest też ważnym świadectwem historycznym. Na trumnie przedstawiono codzienne życie państwa Qu Qing wraz z aluzjami do ich wyznania, a styl przedstawień jest typowy dla zaratusztrianizmu. Kong Deming, dyrektor Instytutu poinformował, że rodzina Qu mieszkała w okolicach Longxi, które przed długi czas stanowiły główną część Jedwabnego Szlaku, więc mieszkańcy znajdowali się pod przemożnymi wpływami kulturowymi z Europy, Azji Zachodniej i Azji Centralnej. Uczony stwierdził, że zdobienia zarówno w stylu buddyjskim jak i zaratusztriańskim potwierdzają istnienie wpływów ze wschodu i zachodu. W grobowcu znaleziono też wiele przedmiotów z białej porcelany wypalanej w piecach Xiangzhou. Z jednej strony pokazuje to, że ta technika produkcji była rozpowszechniona w Anyang w czasach dynastii Sui, z drugiej zaś odkrycie uzupełnia już posiadane informacje na temat tego rodzaju porcelany oraz ewolucji produkcji porcelany w ogóle. « powrót do artykułu
  4. Chińczycy wykonali kolejny ważny krok w kierunku stworzenia kwantowego internetu – przesłali splątane fotony pomiędzy dwoma dronami znajdującymi się kilometr od siebie. Jak już wcześniej informowaliśmy, naukowcy z Państwa Środka potrafią przesłać kwantowy klucz szyfrujący na odległość liczoną w tysiącach kilometrów i wysyłają splątane fotony pomiędzy stacją naziemną a satelitą. W ich osiągnięciach swój udział ma Polak, profesor Artur Ekert. Tym razem pokazali, że można je przesłać na nieduże odległości pomiędzy niedrogimi urządzeniami i – po raz pierwszy – pomiędzy poruszającymi się urządzeniami. Autorami najnowszego osiągnięcia są Zhenda Xie i jego koledzy w Uniwersytetu w Nankinie. Na pokładzie jednego z dronów znajdował się laser, który stworzył parę splątanych fotonów rozdzielając pojedynczy foton za pomocą kryształu. Jeden z tych fotonów został wysłany do stacji naziemnej, a drugi do innego drona. Dzięki splątaniu można zmierzyć stan jednego fotonu badając foton z nim splątany. Pomiar odbywa się natychmiast i jest niezależny od odległości. To właśnie natychmiastowy pomiar spowodował, że Albert Einstein nazwał splątanie kwantowe „upiornym działaniem na odległość”. Na pokładzie obu dronów znajdowały się urządzenia, których zadaniem było dbanie, by nadajnik i odbiornik były przez cały czas ustawione w jednej linii. Stan każdego z fotonów mierzyła stacja naziemna, a uzyskane wyniki dowodzą, że fotony były splątane. Chińczycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Xie uważa, że za pomocą bardziej zaawansowanych dronów umieszczonych wyżej, z dala od zanieczyszczeń powietrza i przy dobrej pogodzie, można będzie przesyłać splątane fotony na odległość ponad 300 kilometrów. Z kolei tańsze mniejsze drony posłużą do nawiązywania łączności na krótszych dystansach. A nawet zapewnienia łączności pomiędzy pojazdami. Osiągnięcie Chińczyków to bardzo ważny krok w kierunku powstania kwantowego internetu, uważa Siddarth Joshi z Uniwersytetu w Bristolu. Dony mogą stać się ostatnim elementem takiego internetu, przekazując sygnał ze stacji nadawczej do naszych domów czy samochodów. Wyobraźmy sobie, że jedziemy samochodem i potrzebujemy bezpiecznego łącza komunikacyjnego. Mogą je zapewnić drony latające wokół pojazdu, mówi Joshi. Zdaniem Myunghika Kima z Imperial College London, umieszczenie tak złożonych elementów optycznych na poruszających się dronach i utrzymanie pomiędzy nimi łączności to dowód na wysoki stopień zaawansowania technicznego chińskich naukowców. « powrót do artykułu
  5. "Kosmograf" to pierwsza w historii Wawelu gra komputerowa. Gra wideo to kolejna nieoczywista propozycja Zamku Królewskiego na Wawelu, którą prezentujemy po komiksie "Tajemnica miecza", serialu "Wawel. Królestwo odkryte" czy wirtualnych spacerach. "Kosmograf" to nie tylko forma rozrywki, ale też i doskonałe narzędzie edukacyjne, służące do zgłębiania historycznej wiedzy w nowoczesnej i atrakcyjnej formule. Zapraszamy w ten sposób każdego, by mógł odkryć Wawel na nowo - podkreśla dyrektor dr hab. Andrzej Betlej. Gra przygodowa typu point & click jest przeznaczona dla dzieci w wieku 9-15 lat. Jej główną bohaterką jest wrażliwa i zbuntowana Zuzia. Pewnego dnia dziewczynka jedzie z klasą na wycieczkę na Wawel. Przez swoją nieuwagę zostaje sama w komnacie królewskiej. Na dodatek w jej obecności rozpada się obiekt, machina fantastyczna. Usiłuje ją zreperować, tak by nie widać było szkody. Próba naprawy maszyny powoduje uruchomienie jej ukrytej funkcji – podróży w czasie... Zuzia przenosi się na renesansowy Wawel i spotyka tytułowego Kosmografa – Laurentego Corvinusa Novoforensisa Wawrzyńca Nowotarskiego. Pierwowzorem postaci jest Wawrzyniec Korwin Nowotarski, urodzony w Środzie Śląskiej humanista, poeta, pedagog i geograf, który przez lata był pisarzem miejskim we Wrocławiu i rektorem szkoły św. Elżbiety. Okazuje się, że w jego pracowni znajduje się maszyna czasu - chronograf. Maszyna jest jednak nieskończona, brakuje kilku ważnych elementów. Zuzia podejmuje wyzwanie – chce zdobyć narzędzia niezbędne do uruchomienia maszyny. Dzięki temu będzie mogła powrócić do swoich czasów. Na Zuzię czekają różne zadania. Spotyka, na przykład, królewskiego Alchemika Sędziwoja, który prowadząc eksperymenty w wieży zwanej Kurzą Stopką, igra z ogniem. I to dosłownie. Dziewczynka pomaga ugasić pożar i zdobywa paliwo do maszyny Kosmografa. W Sali Poselskiej ożywają zaś arrasy i renesansowe legendy. Zuzia rozwiązuje zagadki gadających głów i zdobywa królewski kompas. To ważne, bo jest on niezbędny do nastawiana dat w chronografie. Gdy wszystkie zadania są już rozwiązane, Zuzia i Kosmograf mogą przystąpić do złożenia i uruchomienia maszyny. Dumna ze swoich osiągnięć i chwalona przez renesansowego badacza [dziewczynka] wyrusza w podróż do swoich czasów. Ta przygoda była dla niej ważnym doświadczeniem. Pozwoliła jej wykorzystać swoje umiejętności, poznać wawelskie historie i postacie, które sprawiły, że zwiedzanie zamku stało się niesamowitą przygodą. Premiera gry miała miejsce w piątek (15 stycznia) o godz. 16. Udostępniono wtedy link do pliku instalacyjnego. A oto minimalne wymagania systemowe. System operacyjny Windows 7, 10 (wersja 64-bitowa), 2-GHz procesor (Dual Core), pamięć: 6 GB RAM, karta graficzna: GeForce 610 1GB RAM, AMD HD5750, 5 GB dostępnej przestrzeni i karta dźwiękowa. Autorem grafiki i koncepcji postaci jest Marek Głowacki, zaś animacji Sebastian Duran. Koncepcję poziomów i struktury gry opracował Jacek Złoczowski. Za stronę programistyczną odpowiada Wojciech Jończyk. Dramaturg i poeta Mateusz Moczulski jest, obok Jacka Złoczowskiego, autorem scenariusza i dialogów. Projekt ma być rozwijany. Dzięki temu w przyszłości gracz będzie się mógł wcielić w jednego z kilku wirtualnych bohaterów (wzorowanych na postaciach historycznych związanych z Zamkiem). Zadanie będzie polegało na odnalezieniu cennych wawelskich zabytków: Szczerbca, pantofelków koronacyjnych Zygmunta Augusta czy szachów Zygmunta III. Poszczególne poziomy zaawansowania przybliżą różne epoki historyczne. « powrót do artykułu
  6. Międzynarodowy zespół naukowy poinformował o uzyskaniu dwóch nowych embrionów nosorożca białego północnego. Trwa dramatyczna walka o ocalenie tego podgatunku. Na Ziemi pozostały przy życiu tylko dwie samice Fatu i jej matka Najin. W 2018 roku zmarł ostatni samiec, Sudan. Uzyskane embriony mogą pozwolić na odtworzenie gatunku, do którego zagłady doprowadził człowiek. Przed kilkoma tygodniami, 13 grudnia, zespół specjalistów z niemieckiego Leibniz-Institut für Zoo- und Wildtierforschung, czeskiego ZOO Dvur Kralove i kenijskiego Ol Pejeta Conservancy pobrał od Fatu 14 oocytów. Z Kenii przewieziono je do laboratorium Avantea w Cremonie, gdzie oocyty poddano dojrzewaniu, a następnie 8 z nich zapłodniono spermą nieżyjącego samca Suni. W wigilię Bożego Narodzenia 2 jaja osiągnęły stadium blastocysty, kiedy to można było je poddać krioprezerwacji. Są obecnie przechowywane w ciekłym azocie, gdzie dołączyły do trzech wcześniej zamrożonych embrionów. Pandemia COVID-19 znacznie zakłóciła ubiegłoroczny projekt stworzenia nowych embrionów, które miały dołączyć do embrionów uzyskanych w roku 2019. Niestety, od Najin nie pobrano żadnych oocytów. Wcześniej oocyty pobierano, jednak nie udało się uzyskać z nich jaj. Specjaliści sądzą, że przyczyną może być wiek Najin i jej problemy zdrowotne. W brzuchu 31-letniej Najin odkryto duży guz. W tej chwili nie powoduje on problemów, jednak może negatywnie wpływać na funkcjonowanie jej narządów płciowych. Jako, że w grę wchodzą tutaj też kwestie bioetyczne specjaliści jeszcze raz ocenią stan zdrowia Najin i dopiero wówczas zdecydują, czy będą od niej pobierane oocyty. Ubiegły rok skończył się więc sukcesem, który nadszedł po paśmie porażek. Z powodu pandemii odwołano procedury pobrania oocytów zaplanowane na marzec i czerwiec ubiegłego roku. W sierpniu oocyty pobrano, ale nie udało się uzyskać embrionów. Biolodzy reprodukcyjni uznali, że przyczyną porażki była długa, 9-miesięczna, przerwa pomiędzy procedurami pobierania. Sukces z grudnia dowodzi, że kluczem do sukcesu jest regularne pozyskiwanie oocytów w odstępach co 3-4 miesiące. W grudniu rozpoczęto również przygotowania do następnego kroku – procedury zaimplementowania zarodków. Najpierw w listopadzie 2020 roku do Ol Pejeta Conservancy przywieziono samca nosorożca białego południowego. Byk z Lewa Wildlifa Conservancy spłodził już liczne potomstwo, więc uznano go za odpowiedniego kandydata. Zwierzę zostało wysterylizowane. Będzie on przebywał z Fatu i Najin, a jego zachowanie będzie ściśle monitorowane. To właśnie po zachowaniu samca naukowcy rozpoznają, w jakim momencie cyklu reprodukcyjnego są samice. Zaimplementowanie embrionów musi bowiem odbyć się w odpowiednim momencie. « powrót do artykułu
  7. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP) zaproponowało, by ze względu na pandemię zmienić w 2021 r. formułę Zimowego Ptakoliczenia. Niech to będzie rok pilotażowy – ogłaszamy akcję Zimowe Ptakoliczenie z Dystansu. Ma ono polegać na obserwacji ptaków przy karmniku i w jego najbliższej okolicy. Ptakiem Zimowego Ptakoliczenia jest kuropatwa. Zasady akcji są bardzo proste. Na obserwację poświęćmy co najmniej godzinę w dniach 29, 30 lub 31 stycznia 2021. Możemy obserwować w każdym z tych dni lub tylko jednego dnia. Każdy dzień jest traktowany jako osobna obserwacja. Ważne, aby obserwacje prowadzić w ciągu dnia. Należy rozpoznawać zarówno gatunki ptaków, jak i ich liczebność. Co istotne, podaje się największą zaobserwowaną naraz liczbę przedstawicieli danego gatunku w trakcie całego liczenia. Przykład: w chwili rozpoczęcia obserwacji w karmniku posila się 17 bogatek. Przylatują jeszcze 4, po czym 10 odlatuje, po chwili 3 wracają. Naszą wartością maksymalną jest 21 ptaków widzianych jednocześnie. Jeśli w czasie obserwacji będzie moment, gdy naraz w karmniku będzie więcej niż [...] 21 bogatek – to wpisujemy tę wartość. Oprócz tego powinno się określić warunki pogodowe panujące danego dnia (czy padał śnieg, deszcz, wiał mocny wiatr itp.), a także wskazać, jaki rodzaj pokarmu znalazł się w karmniku (mieszanka dla ptaków, słonecznik, owoce, słonina czy kule tłuszczowe). Należy też zwrócić uwagę na na niepokojące zachowania ptaków (ptak osowiały, nie płoszy się, nie je), oznaki chorób (ubytki upierzenia, objawy ospy ptasiej, inne symptomy skórne) i niepełnosprawności (w tym miejscu organizatorzy liczenia wspominają o braku palców lub stopy, asymetrii skrzydeł czy przeroście dzioba). Opisuje się też lokalizację/otoczenie karmnika (parapet w bloku, balkon w domu jednorodzinnym, ogród bez drzew itd.). Po obserwacji przychodzi czas na wypełnienie e-Karty Obserwacji z Dystansu. W formularzu znajduje się ograniczona liczba 55 gatunków ptaków, najczęściej spotykanych przy karmnikach w Polsce, ułożona w oparciu o dane z Akcji Karmnik. Na wypełnione karty czekamy do 7 lutego 2021. Organizatorzy podkreślają, że zebrane dane pomogą w ustaleniu, które z ptaków zimujących w Polsce są najczęstszymi gośćmi karmników. Mamy nadzieję, że taka formuła przypadnie Wam do gustu. W przyszłym roku zamierzamy ją rozwinąć, a akcję zimowego liczenia ptaków przy karmnikach – wydłużyć. « powrót do artykułu
  8. Prezydent-elekt Joe Biden wybrał wybitnego genetyka Erica Landera na swojego doradcę naukowego i dyrektora Biura ds. Polityki Naukowej i Technologicznej (OSTP – Office of Science and Technology Policy). Jeśli Senat zatwierdzi nominację Landera to uczony będzie też pierwszym dyrektorem OSTP, który stanie się członkiem gabinetu prezydenta USA. Wielu naukowców od dawna postulowało, by dyrektor OSTP wchodził w skład Gabinetu Stanów Zjednoczonych. To pozakonstytucyjny, ukształtowany jako zwyczaj, organ władzy w USA. Gabinet zbiera się pod przewodnictwem prezydenta, a w jego skład wchodzą sekretarze Departamentow (czyli ministrowie) oraz wiceprezydent, kierownik Agencji Ochrony Środowiska, dyrektor Biura Planowania i Budżetu, dyrektor Wywiadu Narodowego, szef CIA czy szef sztabu Białego Domu. Teraz w skład tego gremium znajdzie się też dyrektor OSTP. Gabinet jest głównym ciałem doradczym prezydenta. To bardzo ważny moment w historii nauki w polityce rządowej, mówi profesor Harold Varmus, były szef Narodowych Instytutów Zdrowia. Bardzo ważne jest, kto wchodzi w skład gremium, w którym zapadają decyzje, dodaje politolog Roger Pielke Jr. z University of Boulder. Eric Landner ma 64 lata. Jest profesorem biologii na MIT i profesorem systemów biologicznych w Harvard Medical School. Jest też założycielem i dyrektorem Broad Institute, wspólnej inicjatywy MIT i Uniwersytetu Harvarda, który został powołany do prowadzenia badań genetycznych i biomedycznych. W wieku 17 lat napisał pracę matematyczną, którą wygrał ogólnokrajowy Westinghouse Science Talent Search. To zawody, które prezydent G.H.W. Bush nazwał Super Bowl nauki. Lander z wyróżnieniem ukończył Princeton University, gdzie napisał pracę magisterską pod kierunkiem wybitnego matematyka Johna Colemana Moore'a. Później studiował na Uniwersytecie Oksofrdzkim uzyskując tytuł doktora filozofii pracą z dziedziny algebry. We wczesnej pracy naukowej zajmował się matematyką, wykładał na Harvard Business School. Głównie zajmowały go problemy związane z przetwarzaniem informacji. Zaczął studiować neurobiologię, następnie mikrobiologię i w końcu genetykę. Na MIT zajmował się badaniem, jak złożone systemy genetyczne mogą prowadzić do różnych chorób, w tym nowotworów czy schizofrenii. W 1990 roku założył Whitehead Institute/MIT Center for Genome Research (WICGR), które szybko stało się jednym z wiodących światowych centrów badań nad genomem. Z czasem WICGR kierowany przez Landera zmienił się w Broad Institute. Lander brał udział w pracach nad zsekwencjonowaniem ludzkiego genomu i gdy w 2001 roku w Nature ukazał się pierwszy zarys genomu WICGR był wymieniony tam jako pierwsza instytucja, a Lander jako pierwszy autor. Eric Lander był tym ekspertem, który w 1989 roku przed sądem wykazał, że używane wówczas metody interpretowania DNA były wadliwe. Podważenie tych metod i wykazanie, że na ich podstawie skazywano niewinnych ludzi stało się przyczynkiem do założenia Innocence Project. Lander jest jednym z jego dyrektorów. Uczony został uhonorowany wieloma prestiżowymi nagrodami, w tym Breakthrough Prize in Life Sciences (2013) czy William Allan Award przyznawaną przez American Society of Human Genomics. W 2016 roku Lander został uznany przez algorytm sztucznej inteligencji Semantic Scholar za najbardziej wpływowego uczonego w dziedzinie nauk biomedycznych. W 2004 roku magazyn Time wymienił go wśród 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie, a w 2011 roku trafił na 2. pozycję listy MIT150, na której wymieniono najważniejszych innowatorów w całej 150-letniej historii MIT. Lander to jeden z najczęściej cytowanych naukowców. Opublikował ponad 550 prac, które były cytowane ponad 500 000 razy, a jego h-index w Google Scholar wynosi 289. W 2017 roku uczony otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Katolickiego w Louvain, a w roku 2020 papież Franciszek powołał go do Papieskiej Akademii Nauk. Co ciekawe, każdy z nas może zostać studentem profesora Landera. Jest on bowiem autorem popularnego bezpłatnego kursu Introduction to Biology: The Secret of Life dostępnego na platformie edX. « powrót do artykułu
  9. Pochówek rocznego dziecka sprzed 2000 lat, któremu towarzyszył pogrzebany z nim szczeniak, zwierzęce ofiary oraz zabawki to wyjątkowe znalezisko, donoszą francuscy archeolodzy. Dziecko zmarło w rządzonej przez Rzymian Galii i zostało pochowane w drewnianej 80-centymetrowej trumnie umieszczonej w grobie o wymiarach 2x1 metr. Trumna otoczona była licznymi przedmiotami. Archeolodzy znaleźli m.in. miniaturowe terakotowe wazy i szklane misy, które prawdopodobnie zawierały olejki i leki, pół świni, trzy szynki, inne fragmenty ciała świni oraz dwa kurczaki bez głów. Wśród innych zabytków była też ozdobna miedziana szpila używana do przymocowania całunu oraz 30-centymetrowy metalowy pierścień połączony z zagiętym metalowym prętem. To prawdopodobnie zabawka. Koniec pręta znajdował się między nogami szczeniaka umieszczonego poza trumną u stóp zmarłego. Szczeniak miał na szyi obrożę z dekoracjami z brązu, do której przymocowany był dzwoneczek. Naukowców biorących udział w wykopaliskach szczególnie poruszył mleczny ząb starszego dziecka – być może kogoś z rodzeństwa zmarłego – umieszczony na muszli. W rzymskiej Galii dorośli byli zwykle kremowani. Dzieci jednak chowano na terenie należącym do rodziców. Znaleziony pochówek sugeruje, że w pobliżu mogą znajdować się pozostałości dużego budynku mieszkalnego. "Przedmioty, które towarzysz zmarłemu są wyjątkowe, zarówno jeśli chodzi o ich liczbę, jak i jakość. Tak dużo naczyń i ofiar zwierzęcych oraz przedmioty osobiste wskazują, że rodzina dziecka należała do wyższej klasy społecznej. Wcześniej wielokrotnie znajdowano psy pochowane z małymi dziećmi, jednak tutaj mamy wyjątkową obrożę i dzwonek", mówią przedstawiciele francuskiego Narodowego Instytutu Archeologii Ratunkowej (Inrap). Pochówek znaleziony na lotnisku w Clermont-Ferrand jest najstarszym i najważniejszym pochówkiem dziecka na terenie Francji. Znaleziono już grób wcześniejszy o kilkadziesiąt lat, pochodzący z okresu podboju Galii przez Rzymian, jednak złożona w nim liczna broń sugeruje, że spoczął tam żołnierz. Laurence Lautier, która kieruje wykopaliskami w Clermont-Ferrand podkreśla, że ze względu na liczbę naczyń i innych ofiar mamy tu do czynienia z czymś wyjątkowym. W tego typu grobach zwykle znajdujemy 1-2 naczynia u stóp zmarłego. Tutaj jest ich około 20 oraz dużo żywności. Jej zdaniem rodzice dziecka byli bardzo bogaci, a umieszczone w grobie misy i dzbany mogły być dziecięcą zastawą ze stypy". Obecnie trwają badania naczyń, które mają dać odpowiedź na pytanie, co się w nich znajdowało. « powrót do artykułu
  10. NASA uruchomiła najpotężniejszą rakietę, jaka kiedykolwiek działała na Ziemi. Wczoraj o godzinie 21:30 czasu polskiego w Stennis Space Center uruchomiono wszystkie 4 silniki RS-25 głównego stopnia Space Launch System, który ma zawieźć ludzi na Marsa. Silniki miały działać przez 8 minut, jednak po minucie zamilkły. Obecnie specjaliści z NASA analizują dane i szukają przyczyny wcześniejszego wyłączenia się silników. Ten tzw. gorący test miał być ostatnią z serii prób Green Run. Na potrzeby testu główny stopień rakiety wygenerował 1,6 miliona funtów ciągu. Zbiorniki rakiety napełniono 33 tonami ciekłego tlenu i ciekłego wodoru. Chociaż silniki nie pracowały tak długo, jak zakładano, przeprowadzono udane odliczanie, udane uruchomienie silników i zebrano ważne dane, stwierdził szef NASA Jim Bridenstine, który przyglądał się testowi. NASA zapewnia, że przyczyną wcześniejszego zakończenia testu nie była awaria samych silników. W czasie testu zmieniano siłę ciągu i przygotowywano się do przeprowadzenia manewru umożliwiającego sterowanie rakietą w czasie lodu. Widzieliśmy niewielki błysk, który pojawił się między osłonami silników gdy rozpoczęliśmy manewr, powiedział menedżer projektu SLS John Honeycutt. W takiej sytuacji kontroler silników wysyła do kontrolera stopnia informację o pojawieniu się nieprawidłowości. Ten zaś podjął decyzję o wyłączeniu. W silnikach każdy parametr, który wykracza poza wyznaczone granice powoduje, że do kontrolera stopnia trafia sygnał o nieprawidłowości, mówi Honeycutt. Szef NASA odmówił nazwania tego, co się stało, awarią. Właśnie dlatego prowadzimy testy. Zanim wsadzimy amerykańskich astronautów do amerykańskiej rakiety wszystko musi dziać perfekcyjnie, stwierdził. W tej chwili nie wiadomo, czy gorący test zostanie powtórzony, czy też – jak planowano wcześniej – główny stopień rakiety trafi do Centrum Lotów Kosmicznych im. Kennedy'ego, gdzie zostanie przygotowane do pierwszego lotu próbnego. Misja Artemis-1 jest planowana na listopad bieżącego roku. Dziennikarze zapytali Bridenstine'a czy w związku z wynikiem testu termin ten wciąż jest aktualny. Myślę, że jest zbyt wcześnie, by odpowiedzieć na to pytanie. Gdy dowiemy się, co poszło nie tak, będziemy wiedzieli, co przyniesie przyszłość, odpowiedział urzędnik. Misja Artemis-1 ma być lotem bezzałogowym, w ramach którego zostanie przetestowany SLS i kapsuła Orion. W 2023 roku ma się odbyć test załogowy, w ramach którego astronauci polecą poza orbitę Księżyca. « powrót do artykułu
  11. Grupa 10 nepalskich wspinaczy dokonała pierwszego w historii zimowego wejścia na K2, drugi najwyższy szczyt Ziemi. Tym samym zakończyła się trwająca od 40 lat epopeja, której celem było zdobycie zimą wszystkich 14 ośmiotysięczników. Epopeja zapoczątkowana przez Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego. K2 to najtrudniejszy i najbardziej wymagający zimą ośmiotysięcznik. Dlatego też tak długo pozostawał niezdobyty. Udało się to dopiero teraz, gdy swoje siły połączyli wspinacze z dwóch zespołów. Na czele jednego z nich stał Nirmal Purja, drugim dowodził Mingma G. Na kilka dni przed atakiem na szczyt obie grupy zdecydowały o połączeniu sił. Dołączył do nich Sona Sherpa z komercyjnej wyprawy. Czekaliśmy 10 metrów przed szczytem, by zebrała się cała grupa. Wszyscy razem weszliśmy na szczyt, śpiewając nepalski hymn narodowy. Jesteśmy dumni, że staliśmy się częścią historii ludzkości i pokazaliśmy, że współpraca i pozytywne nastawienie pozwalają przekraczać granice, napisał Nirmal Purja. Autorzy pierwszego zimowego wejścia na K2 to Nimsdai Purja, Mingma David Sherpa, Mingma Tenzi Sherpa, Geljen Sherpa, Pem Chiri Sherpa, Dawa Temba Sherpa, Mingma G, Dawa Tenjin Sherpa, Kilu Pemba Sherpa oraz Sona Sherpa. K2 stanowi wielkie wyzwanie. Jej bardzo strome zbocza wymagają bardzo dobrych umiejętności technicznych, a wspinacze narażeni są na często spadające skały i schodzące lawiny. O tym, jak trudny to szczyt niech świadczy chociażby fakt, że dotychczas Mount Everest zdobyło ponad 5300 osób, a na górze zginęło mniej niż 300 wspinaczy. Na K2 wspięło się mniej niż 400 himalaistów, a zginęło ponad 80 osób. Zimą warunki znacznie się pogarszają. Na K2 panują temperatury dochodzące do -50 stopni Celsjusza i wieją bardzo silne wiatry. Zaledwie w ubiegłym tygodniu Purja informował, że gdy wrócili do przygotowanego wcześniej obozu 2, który miał być kolejnym etapem wspinaczki, okazało się, że wszystko jest zniszczone, a część namiotów została zwiana z góry. Nepalczycy musieli więc ponownie rozbić obóz i go zaopatrzyć. Zimowe wejścia na ośmiotysięczniki zapoczątkowali Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy, którzy zdobyli Mount Everest (8848 m.n.p.m.) 17 lutego 1980 roku. Kolejny poddał się Manaslu (8163 m.n.p.m.) zdobyty 12 stycznia 1984 przez Macieja Berbekę i Ryszarda Gajewskiego. Kolejny na liście jest Dhaulagiri I (8167 m.n.p.m.), na który 21 stycznia 1985 weszli Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka. Czok zginął 12 miesięcy później podczaa próby zimowego zdobycia Kanczendzongi. Wkrótce po nich, bo 12 lutego 1985 roku, Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski zdobyli Cho Oyu (8188 m.n.p.m.). Rok później, 11 stycznia 1986 roku Krzysztof Wielicki i Jerzy Kukuczka stanęli na szczycie Kanczendzongi (8586 m.n.p.m.). Annapurna I uległa 3 lutego 1987 roku, a jej zdobywcami byli Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer, a Krzysztof Wielicki dokonał samotnego zimowego wejścia na Lhotse 31 grudnia 1988 roku. Na kolejne zimowe zdobycie ośmiotysięcznika trzeba było czekać aż 17 lat. Dnia 14 stycznia 2005 roku Piotr Morawski i Simone Moro (Włochy) zdobyli Sziszapangmę (8027 m.n.p.m.). Cztery lata później, 9 lutego 2009 roku, Simone Moro i Denis Urubko (Kazachstan) zdobyli Makalu (8485 m.n.p.m.). Moro i Urubko, w towarzystwie Amerykanina Cory'ego Richardsa byli też pierwszymi, którzy zimą weszli na Gaszerbrum II (8034 m.n.p.m.). Dokonali tego 2 lutego 2011 roku. Kolejne dwa lata do znowu osiągnięcia Polaków. I tak 9 marca 2012 roku na szczycie Gasherbrum I (8080 m.n.p.m.) stanęli Adam Bielecki i Janusz Gołąb, a 5 marca 2013 roku Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Artur Małek zdobyli Broad Peak (8051 m.n.p.m.). Wyprawa ta odbiła się niezwykle głośnym echem z powodu śmierci Berbeki i Kowalskiego. Po zdobyciu Broad Peak pozostały jeszcze dwa niezdobyte zimą ośmiotysięczniki. Muhammad Ali Sadpara (Pakistan), Simone Moro i Alex Txikon (Hiszpania) weszli na Nanga Parbat (8125 m.n.p.m.) 26 lutego 2016 roku. Dzisiaj Nepalczykom uległa K2. « powrót do artykułu
  12. Fizycy teoretyczni z Lawrence Berkeley National Laboratory (LBNL) sądzą, że znaleźli dowód na istnienie aksjonów, teoretycznych cząstek tworzących ciemną materię. Ich zdaniem aksjony mogą być źródłem wysokoenergetycznego promieniowania X otaczającego pewną grupę gwiazd neutronowych. Istnienie aksjonów postulowane jest od lat 70. ubiegłego wieku. Zgodnie z hipotezami mają powstawać one we wnętrzach gwiazd i pod wpływem pola magnetycznego zmieniać się w fotony. Mają też tworzyć ciemną materię, która stanowi 85% masy wszechświata i której istnienia wciąż bezpośrednio nie udowodniono. Widzimy jedynie jej oddziaływanie grawitacyjne na zwykłą materię. Grupa gwiazd neutronowych, o której mówią naukowcy z LBNL to Magnificient 7. Są one świetnym miejscem do testowania obecności akcjonów, gdyż wiadomo, że gwiazdy te posiadają silne pola magnetyczne, są dość blisko siebie – w odległości kilkuset lat świetlnych – i powinny emitować niskoenergetyczne promieniowanie X oraz światło ultrafioletowe. Wiemy, że gwiazdy te są nudne i w tym przypadku jest to dobra cecha, mówi Benjamin Safdi, który stał na czele grupy badawczej. Gdyby Magnificient 7 były pulsarami, to tłumaczyłoby to odkrytą emisję w paśmie X. Jednak pulsarami nie są i żadne znane wyjaśnienie nie pozwala wytłumaczyć rejestrowanej emisji. Jeśli zaś otaczające Magnificient 7 promieniowanie pochodziło ze źródła lub źródeł ukrytych za pulsarami, to byłyby one widoczne w danych uzyskanych z teleskopów kosmicznych XMM-Newton i Chandra. A żadnego takiego źródła nie widać. Dlatego też Safdi i jego współpracownicy uważają, że źródłem są aksjony. Naukowcy nie wykluczają całkowicie, że nadmiar promieniowania można wyjaśnić w innych sposób niż istnieniem aksjonów. Mają jednak nadzieję, że jeśli takie alternatywne wyjaśnienie się pojawi, to również i ono będzie związane ze zjawiskiem wykraczającym poza Model Standardowy. Jesteśmy dość mocno przekonani, że to nadmiarowe promieniowanie istnieje i bardzo mocno przekonani, że mamy tutaj do czynienia z czymś nowym. Gdybyśmy zyskali 100% pewności, że to, co obserwujemy, spowodowane jest obecnością nieznanej cząstki, byłoby to wielkie odkrycie. Zrewolucjonizowałoby to fizykę, mówi Safdi. W tej chwili nie twierdzimy, że odkryliśmy aksjony. Twierdzimy, że dodatkowe promieniowanie X może być wyjaśnione przez aksjony, dodaje doktor Raymond Co z University of Minnesota. Safdi mówi, że kolejnym celem jego badań bądą białe karły. Gwiazdy te również mają bardzo silne pole magnetyczne i powinny być wolne od promieniowania X. Jeśli i tam zauważymy nadmiarowe promieniowanie X, będziemy coraz bardziej przekonani, że znaleźliśmy coś, co wykracza poza Model Standardowy, dodaje uczony. W ostatnim czasie aksjony cieszą się większym zainteresowaniem niż zwykle, gdyż kolejne eksperymenty nie dostarczyły dowodów na istnienie WIMP-ów (słabo oddziałujących masywnych cząstek), które również są kandydatem na cząstki tworzące ciemną materię. Aksjony to cała rodzina cząstek. Mogą istnieć setki cząstek podobnych do aksjonów (ALP) tworzących ciemną materię, a teoria strun pozwala na istnienie wielu typów ALP. « powrót do artykułu
  13. Karen Mabon, ilustratorka i projektantka z Londynu, nawiązała współpracę z Agatha Christie Limited, firmą, która od 1955 r. zarządza prawami do dzieł królowej kryminału. W ten sposób powstała minikolekcja inspirowana żywą wyobraźnią pisarki. Składa się ona z piżamy i apaszek. Mabon opracowała 2 wzory. Queen of Crime przedstawia obwoluty wybranych najsławniejszych książek Christie. Inspiracją dla Murder Mystery była zaś ikonografia kryminałów (obiekty obecne w książkach). Print Queen of Crime pojawił się na luksusowej jedwabnej piżamie i apaszce, zaś Murder Mystery wyłącznie na apaszce. Produkty nie należą do tanich. Za wytwarzane we Włoszech szale trzeba zapłacić 110 funtów, a za piżamę aż 295 GBP. Piżamy z limitowanej edycji są sprzedawane zarówno w Sieci, jak i stacjonarnie (miały być dostępne w butiku The Pantry w domu towarowym Liberty London, a także w sklepach Neiman Marcus w USA). Kolekcjonerskie jedwabne apaszki można kupić tylko w sklepie internetowym projektantki. Choć kolekcja zadebiutowała całkiem niedawno, jeden ze wzorów apaszki (Murder Mystery) już się tu wyprzedał. Opowiadając o początkach współpracy, Mabon podkreśliła, że oczywiście się zgodziła, bo to Agatha Christie, prawdziwa ikona. Uwielbiam [...] jej historie i specyficzną wyobraźnię. Mabon została zaproszona na plan filmu "Śmierć na Nilu". Zachwycona unikatowością doświadczenia i przywiązaniem scenografów do szczegółów projektantka przyznała, że wzór Murder Mystery był w dużej mierze inspirowany tą wizytą.   « powrót do artykułu
  14. Łowcy-zbieracze Homo sapiens poszukują żywności, rozmnażają się, dzielą się opieką nad potomstwem i organizują swoje społeczności podobnie, jak czynią to ssaki i ptaki zamieszkujące tę samą okolicę. Z badań opublikowanych na łamach Science dowiadujemy się, że to czynniki środowiskowe są głównym elementem decydującym o zachowaniu zarówno ludzi jak i innych gatunków zwierząt. Międzynarodowy zespół naukowy przeanalizował dane z ponad 300 różnych miejsc na świecie. Obserwowano strategie zbierania pożywienia przez ludzi, inne ssaki oraz ptaki zamieszkujące te same okolice. Okazało się, że w odniesieniu do niemal wszystkich badanych elementów zachowania – 14 z 15 elementów obserwowanych – ludzie zachowują się podobnie jak większość innych gatunków zwierząt żyjących w tej samej okolicy. Wcześniejsze badania skupiały się na badaniu wpływu czynników środowiskowych na zachowanie blisko spokrewnionych gatunków. To pierwsze badania, w czasie których porównano tak różne gatunki jak ludzie, ssaki nieczłowiekowate i ptaki. Zebrane przez nas dowody pokazują, jak wszechobecny i spójny pomiędzy gatunkami jest wpływ środowiska na zachowanie. Podobieństwa nie ograniczają się tylko do zachowań bezpośrednio powiązanych ze środowiskiem jak znajdowanie żywności. W tym przypadku mogliśmy spodziewać się podobieństw. Jednak okazało się, że środowisko wpływa też na reprodukcję i zachowania społeczne, które mogłyby wydawać się mniej zależne od lokalnego otoczenia, mówi doktor Toman Barsbai z Uniwersytetu w Bristolu. Naukowcy zauważyli na przykład, że w środowiskach, gdzie ludzie większość pożywienia zdobywają polując, istnieje też większy niż gdzie indziej odsetek mięsożernych ssaków i ptaków. Podobne zależności stwierdzono w przypadku łowienia ryb, odległości, jaką należy pokonywać, by zapewnić sobie pożywienie, odnośnie przechowywania żywności oraz migracji. W różnych lokalizacjach badane gatunki zachowywały się podobnie. Jeśli chodzi o zachowania reprodukcyjne, to pomiędzy różnymi populacjami zaobserwowano duże różnice odnośnie czasu pierwszego rozmnażania się przez poszczególne osobniki. W niektórych ludzkich populacjach przeciętny mężczyzna ma pierwsze dziecko w wieku 30 lat lub starszym. W innych zaś ojcowie mogą mieć mniej niż 20 lat. Dokładnie takie same zachowania zauważono wśród innych gatunków. Tam, gdzie mężczyźni byli starsi w momencie spłodzenia pierwszego potomka, starsze były też ptaki i ssaki rozmnażające się po raz pierwszy. Tam, gdzie ludzie wcześniej zostawali rodzicami, wcześniej rozmnażały się też inne gatunki. Badacze zauważyli też liczne inne podobieństwa związane z reprodukcją, takie jak odsetek osobników posiadających wielu partnerów seksualnych, jak daleko osobnik przenosi się, by żyć z nowym partnerem i z jakim prawdopodobieństwem para się rozstanie. Podobieństwa są widoczne też w interakcjach społecznych. Są miejsca, gdzie opieka nad potomstwem jest równo dzielona pomiędzy rodzicami, miejsca, gdzie opieką zajmuje się większa grupa i miejsca, gdzie większość opieki spada na jednego z rodziców. I znowu zauważono tutaj podobieństwa pomiędzy ludźmi a lokalnie występującymi gatunkami zwierząt. Byliśmy zaskoczeni tymi podobieństwami. Można by się spodziewać, że różne gatunki będą w bardzo różny sposób wchodziły w interakcje ze swoim środowiskiem. Nawet jeśli kończy się to takim samym zachowaniem, prawdopodobnie droga dochodzenia do niego jest różna. Na przykład nasza ludzka elastyczność zachowań, pozwalająca nam dostosowywać zachowanie do warunków panujących na całym świecie, jest prawdopodobnie możliwa dlatego, że uczymy się od innych ludzi i potrafimy gromadzić wiedzę przez pokolenia, mówi doktor Dieter Lukas z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka. Powyższe badania skupiały się na tych populacjach ludzkich, które pozyskują większość pożywienia z otaczającego ich środowiska za pomocą technik zbierackich i łowieckich. Bardzo interesujące byłoby zbadania, jak bardzo lokalne środowisko wpływa na społeczności, które polegają na rolnictwie i handlu. Często postrzega się rolnictwo jako bufor odgradzający człowieka od otoczenia. Jednak członkowie takich społeczności mogą nie być tak odseparowani od swojego środowiska jak nam się wydaje, a ich zachowanie wciąż może wykazywać adaptacje środowiskowe, do jakich doszło przed pojawieniem się rolnictwa, dodaje doktor Andreas Pondorfer z Uniwersytetu w Bonn i Uniwersytetu Technicznego w Monachium. « powrót do artykułu
  15. Na Uniwersytecie w Umea udało się uzyskać niezwykle szczegółowy obraz adenowirusa jelitowego. Okazało się, że jest on jedną z najbardziej złożonych struktur biologicznych, jakie dotychczas obrazowano na poziomie atomowym. Dokładne określenie jego struktury pomoże w opracowaniu szczepionki przeciwko wirusowi, który każdego roku zabija ponad 50 000 dzieci w wieku poniżej 5. roku życia. Adenowirusy to przede wszystkim wirusy układu oddechowego. Te atakujące układ pokarmowy są mniej znane. Muszą być one wyposażone w mechanizmy umożliwiające im przetrwanie kwaśnego środowiska żołądka, by mogły przez niego przejść i zarazić jelita. Szwedzcy naukowcy, posługując się mikroskopem krioelektronowym byli w stanie stworzyć trójwymiarowy obraz ludzkiego adenowirusa jelitowego HAdV-F41 i zobrazować patogen do poziomu atomowego. Dowiedzieli się dzięki temu, że powłoka chroniąca wirusa przed kwasem żołądkowym składa się z dwóch tysięcy molekuł białek, zbudowanych w sumie z sześciu milionów atomów. Nasze prace pozwalają nam lepiej zrozumieć, w jaki sposób wirus przedostaje się przez żołądek i jelita. Dalsze prace dadzą odpowiedź na pytanie, czy wiedza te przyda się do opracowania szczepionki, która sobie z wirusem poradzi i będzie podawana doustnie, a nie za pomocą zastrzyku, mówi Lars-Anders Carlson. Badania wykazały, że adenowirus jelitowy nie zmieniaj struktury gdy trafia na kwaśne środowisko. Zauważono też inne różnice pomiędzy adenowirusem jelitowym, a oddechowymi. Na te drugie istnieje szczepionka. Wszystkie te informacje ułatwią zrozumienie, jak przebiega infekcja i jak prowadzi do śmierci. Badania nad adenowirusem jelitowym mogą pomóc też w walce z... COVID-19. Wiele opracowywanych szczepionek przeciwko tej chorobie bazuje na zmodyfikowanych adenowirusach. Jeśli udałoby się wykorzystać w tym celu adenowirusa jelitowego, to istnieje szansa na stworzenie szczepionki doustnej. To zaś znakomicie ułatwiłoby szczepienia. « powrót do artykułu
  16. Europejska Agencja Leków (EMA) poinformowała, że podczas grudniowego cyberataku przestępcy uzyskali dostęp do informacji nt. leków i szczepionek przeciwko COVID-19. Teraz dane dotyczące szczepionki Pfizera zostały przez nich udostępnione w internecie W trakcie prowadzonego śledztwa ws. ataku na EMA stwierdzono, że napastnicy nielegalnie zyskali dostęp do należących do stron trzecich dokumentów związanych z lekami i szczepionkami przeciwko COVID-19. Informacje te wyciekły do internetu. Organy ścigania podjęły odpowiednie działania, oświadczyli przedstawiciele EMA. To nie pierwszy raz, gdy cyberprzestępcy biorą na cel firmy i organizacje związane z rozwojem i dystrybucją szczepionek przeciwko COVID-19. Już w maju ubiegłego roku brytyjskie Narodowe Centrum Cyberbezpieczeństwa poinformowało, że brytyjskie uniwersytety i instytucje naukowe znalazły się na celowniku cyberprzestępców, a celem ataków jest zdobycie informacji dotyczących badań nad koronawirusem. Wspomniane grupy przestępce były prawdopodobnie powiązane z rządami Rosji, Iranu i Chin. Z kolei w listopadzie Microsoft poinformował, że powiązana z Moskwą grupa Fancy Bear oraz północnokoreańskie grupy Lazarus i Cerium zaatakowały siedem firm farmaceutycznych pracujących nad szczepionkami. Atak na EMA nie zakłócił działania samej Agencji, nie wpłynął też na dystrybucję szczepionek. « powrót do artykułu
  17. Grupa naukowców pracujących pod kierunkiem specjalistów z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej oraz Bat Conservation International odkryła nowy gatunek nietoperza. Pomarańczowo-czarne zwierzę zamieszkuje jedno z pasm górskich w Zachodniej Afryce. Odkrycie pokazuje, jak ważne dla różnorodności nietoperzy są subsaharyjskie pasma górskie. W epoce wymierania takie odkrycie daje iskierkę nadziei, zauważa profesor Winifred Frick, główna naukowiec Bat Conservation International. To spektakularne stworzenie. Ma jasnopomarańczowe futro i właśnie ta cecha sprawiła, że od razu wiedzieliśmy, iż gatunek nigdy wcześniej nie został opisany. Bardzo rzadko udaje się odkryć nowy gatunek ssaka. Marzyłam o tym od dzieciństwa. W 2018 roku Frick wraz z kolegami z Bat Conservation International i kameruńskiego Uniwersytetu w Maroua pracowała w masywie Nimba w Gwinei. Prowadzili tam badania w naturalnych jaskiniach oraz sztolniach wydrążonych w latach 70. i 80., które obecnie zostały skolonizowane przez nietoperze. We współpracy z lokalną firmą Société des Mines de Fer de Guinée (SMFG) naukowcy próbowali zbadać, jakie gatunki nietoperzy i w jakich porach roku zamieszkują sztolnie. Szczególnie interesował ich krytycznie zagrożony gatunek Hipposideros lamottei, który żyje wyłącznie w badanym masywie. Większość znanej populacji zamieszkuje sztolnie, które są w różnym stanie i z czasem ulegają zawaleniu. Podczas poszukiwania Hipposideros lamottei naukowcy zauważyli coś niezwykłego – nietoperza, który nie wyglądał jak poszukiwany gatunek, ani nie przypominał żadnego innego znanego im gatunku. Jeszcze tego samego dnia uczeni skontaktowali się ze specjalistką od nietoperzy kurator Nancy Simmons z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej i szefową muzealnego Wydziału Ssaków. Gdy tylko zobaczyłam tego nietoperza od razu zgodziłam się z nimi, że to nowy gatunek. Wspólnie rozpoczęliśmy długi proces dokumentowania i zbierania dowodów wskazujących, ze to naprawdę nieznanych dotychczas gatunek, mówi Simmons, współautorka najnowszych badań. Przez kolejne dwa lata gromadzono dane morfologiczne, morfometryczne, echolokacyjne i genetyczne, a nowy gatunek porównywano z okazami przechowywanymi w American Museum of Natural History, Smithsonian National Museum of Natural History oraz British Museum. Nowy gatunek nazwano Myotis nimbaensis. Nazwa, jak łatwo zauważyć, pochodzi od masywu Nimba. Niewykluczone, że Myotis nimbaensis jest – obok Hipposideros lamottei – drugim gatunkiem nietoperzy występującym tylko w tym masywie, mówi Jon Flanders dyrektor ds. zagrożonych gatunków w Bat Conservation International. Prowadzone badania są częścią projektu, którego celem jest uchronienie nietoperzy z Nimba. W jego ramach Bat Conservation International i SMFG budują nowe sztolnie, zabezpieczone tak, by przetrwały przez stulecia. To działania nakierowane głównie na ochronę Hipposideros lamottei, ale z pewnością pomogą też Myotis nimbaensis. Nie można wykluczyć, że ten gatunek również jest zagrożony. Nowy gatunek szczegółowo opisano na łamach American Museum Novitates. « powrót do artykułu
  18. Stosowanie zdrowej diety, jak np. dieta śródziemnomorska, niesie ze sobą liczne korzyści zdrowotne. Niewiele jednak wiadomo, jaki wpływ niesie ze sobą dodawanie niezdrowych pokarmów do takiej diety. Co się dzieje, gdy na stosując zdrową dietę, pozwalamy sobie na odstępstwa od niej? Kwestię tę postanowili sprawdzić naukowcy z Centrum Medycznego Rush University z Chicago. Wyniki swoich badań opublikowali na łamach Alzheimer's & Dementia: The Journal of the Alzheimer's Association. Spożywanie diety bogatej w warzywa, owoce, ryby i pełne ziarna może mieć pozytywny wpływ na zdrowie. Z naszych obserwacji wynika, że jeśli dodajemy do tego smażoną żywność, słodycze, ziarna rafinowane, czerwone mięso czy mięso przetworzone, to zmniejsza się korzystny wpływ zdrowej diety, mówi doktor Puja Agarwal. Studium obserwacyjne przeprowadzono na 5001 starszych dorosłych, którzy brali udział w Chicago Health and Aging Project. W ramach tego projektu, prowadzonego w latach 1993–2012 oceniano zdolności poznawcze osób powyżej 65. roku życia. Co trzy lata badani byli poddawani testom, sprawdzających ich zdolności do przetwarzania informacji i zapamiętywania. Wypełniali też kwestionariusz, w którym zaznaczali, jak często spożywają 144 różnych pokarmów. Naukowcy z Rush przeanalizowali, na ile dieta poszczególnych osób była bliska diecie śródziemnomorskiej oraz jak bardzo od niej odstawała. Tak uzyskane dane porównywano z danymi z badań zdolności poznawczych, pamięci epizodycznej i prędkości przetwarzania informacji. Okazało się, że osoby, u których wystąpił najmniejszy spadek zdolności poznawczych były jednocześnie tymi, które stosowały dietę najbliższą diecie śródziemnomorskiej. Naukowcy zauważyli też, że im bardziej dieta odbiegała od diety śródziemnomorskiej, tym mniejsze korzyści ze spożywania pokarmów kojarzonych z dietą śródziemnomorską. Naukowcy, by wykluczyć wpływ innych czynników, sprawdzili, czy uzyskane wyniki są zależne od wieku, płci, rasy, poziomu wykształcenia, BMI, palenia papierosów i innych zmiennych, jak np. choroby układu krążenia. Nie zauważono, by czynniki te miały wpływ. Zachodnia dieta może negatywnie wpływać na zdolności poznawcze. Osoby, które stosowały dietę najbliższą diecie śródziemnomorskiej funkcjonowały poznawczo tak, jakby były średnio o 5,8 roku młodsze, niż ich rówieśnicy, których dieta najbardziej odbiegała od diety śródziemnomorskiej, podsumowuje Agarwal. Im więcej jemy warzyw, owoców jagodowych, ryb i oliwy z oliwek, tym lepiej dla naszych starzejących się mózgów i ciał. Autorzy innych badań już wcześniej wykazali, że czerwone i przetworzone mięso, smażone pokarmy oraz oczyszczone ziarna są powiązane z występowaniem większej liczby stanów zapalnych i szybszym spadkiem zdolności poznawczych w starszym wieku. Jeśli chcemy odnieść korzyści z diety, musimy ograniczyć spożycie mięsa, pokarmów przetworzonych czy słodyczy, dodaje uczona. « powrót do artykułu
  19. Mars jest drugą, po Ziemi, planetą w przypadku której stwierdzono istnienie oscylacji swobodnej Chandlera i zmierzono to zjawisko. Dokonał tego zespół z Jet Propulsion Laboratory, California Institute of Technology oraz Belgijskiego Obserwatorium Królewskiego. Oscylacja swobodna Chandlera to odchylenie osi obrotu Ziemi względem sztywnej skorupy ziemskiej. W przypadku Ziemi okres oscylacji swobodnej Chandlera wynosi około 433 dni, podczas których oś obrotu ziemi na Biegunie Północnym przemieszcza się po nieregularnym okręgu o średnicy około 8–10 metrów. Istnienie takiego efektu przewidział już Euler w 1765 roku, a pod koniec XIX wieku jego istnienie potwierdził astronom Seth Carlo Chandler. Oscylacja swoboda Chandlera to przykład ruchu, któremu podlega swobodnie wirujące ciało nie będące kulą. O ile jednak zmierzenie tego ruchu było możliwe w przypadku Ziemi, to dotychczas nie możemy go mierzyć w odniesieniu do innych planet. Wymaga to bowiem wieloletnich precyzyjnych pomiarów. Właśnie udało się ich dokonać dla Marsa. Amerykańsko-belgijski zespół naukowy wykorzystał w swojej pracy dane zebrane w ciągu 18 lat przez Mars Reconnaissance Orbiter, Mars Global Surveyor i Mars Odyssey. Wpływ grawitacyjny Marsa, jakie planeta wywiera na satelity, pozwolił stwierdzić istnienie oscylacji swobodnej Chandlera. W przypadku Czerwonej Planety jest ona jednak znacznie mniejsza niż na Ziemi. Odchylenie osi wynosi bowiem ok. 10 cm, a jego okres to 200 dni. Co interesujące, z obliczeń wynika, że oscylacja Chandlera powinna po jakimś czasie zaniknąć. Zarówno w przypadku Ziemi jak i Marsa istnieje ono dłużej niż powinno. To zaś wskazuje, że na oscylację ma wpływ czynnik, którego nauka jeszcze nie odkryła. Znalezienie tego czynnika powinno być łatwiejsze w przypadku Marsa, niż Ziemi, gdyż Czerwona Planeta ma znacznie mniej złożoną geografię, atmosferę i strukturę wewnętrzną. To pokazuje, jak ważnym osiągnięciem jest dokonany właśnie pomiar oscylacji Chandlera dla Marsa. « powrót do artykułu
  20. W Indonezji na wyspie Celebes znaleziono prawdopodobnie najstarszy na świecie rysunek naskalny wykonany ręką człowieka. Przedstawia on dziką świnię naturalnych rozmiarów i jest jednocześnie najstarszym dowodem na zasiedlenie tych terenów. Po raz pierwszy rysunek został zauważony w 2017 roku przez doktoranta Basrana Burhana z Griffith University, podczas przeprowadzania spisu archeologicznego. Jaskinia Leang Tedongnge znajduje się w odległej dolinie otoczonej stromymi klifami. Aby do niej dotrzeć trzeba odbyć godzinny spacer od najbliższej drogi. Dojść do niej można wyłącznie w porze suchej, gdyż w porze deszczowej okolica jest zalana. Mieszkańcy lokalnej społeczności Bugis zapewnili badaczy, że jaskini nigdy nie widzieli ludzie z Zachodu. To właśnie w tej trudno dostępnej jaskini zauważono dzieło sztuki sprzed – jak wykazały badania – 45 500 lat. Rysunek długości 136 i wysokości 54 centymetrów przedstawia samca świni celebeskiej. Został on wykonany ciemnoczerwonym barwnikiem z ochry. Nad świńskim zadem znajdują się dwa odciski ludzkich dłoni. Wydaje się też, że naprzeciwko zwierzęcia namalowano dwie inne świnie, jednak rysunki nie zachowały się w całości. Prawdopodobnie nasza świnia obserwuje interakcję społeczną lub walkę pomiędzy innymi świniami, stwierdza Adam Brumm, współautor badań. Ludzie od dziesiątków tysięcy lat polują na świnie celebeskie. Są one więc ważnym motywem lokalnej sztuki prehistorycznej. Datowania rysunku dokonał Maxime Aubert. Znalazł on fragment kalcytu, który uformował się na rysunku i za pomocą datowania izotopu uranu stwierdził, że kalcyt liczy sobie 45 500 lat. To zaś oznacza, że znajdujące się pod nim dzieło jest co najmniej w tym samym wieku. Może być jednak znacznie starsze, gdyż datowaliśmy kalcyt, wyjaśnia. Ludzie, którzy wykonali rysunek byli w pełni współczesnymi ludźmi. Byli tacy jak my. Mieli wszelkie umiejętności i narzędzia, by narysować to, co chcą, dodaje. Zdaniem naukowców, rysunek jest dziełem Homo sapiens, chociaż nie można tego stwierdzić z całkowitą pewnością. Odkrywanie i datowanie tego typu zabytków pozwala uzupełnić naszą wiedzę na temat historii naszego gatunku. Zaledwie 3 lata temu dowiedzieliśmy się, że H. sapiens dotarł do Australii już przed 65 000 lat. Wcześniej jednak musieli przebyć Wallaceę, obszar biogeograficzny obejmujący głównie grupę indonezyjskich wysp. Rysunek świni, jeśli rzeczywiście został wykonany ręką przedstawiciela naszego gatunku, to najstarszy dowód na obecność H. sapiens w Wallacei. Najstarsze znane z Celebes ślady bytności człowieka pochodzą sprzed ok. 194–118 tysięcy lat. Znalezione w Talepu artefakty zostały wykonane ręką niezidentyfikowanego hominina. Nie wiemy, kiedy anatomicznie współcześni ludzie skolonizowali wyspę. Wiele wskazuje na to, że już mogli dotrzeć do Azji Południowo-Wschodniej może nawet 73 000 lat temu. W regionie Australii-Nowej Gwinei mogli pojawić się nawet 69 000 lat temu. Jeśli rzeczywiście tam się wówczas osiedlili, to z dużym prawdopodobieństwem przybyli przez Celebes. Autorzy najnowszych badań przypominają, że za najstarszy przykład sztuki naskalnej uznaje się rysunki z jednej z hiszpańskich jaskiń. Są przypisywane neandertalczykowi i datowane na ok. 65 000 lat. Jednak wielu specjalistów kwestionuje metody użyte do określenia wieku tych rysunków. Warto też wspomnieć, że przed rokiem zespół Adama Brumma znalazł na Celebes najstarszą historię zarejestrowaną przez człowieka i jednocześnie dowód, że sztuka figuratywna nie narodziła się w Europie. Ze szczegółami najnowszego odkrycia możemy zapoznać się w artykule Oldest cave art found in Sulawesi.   « powrót do artykułu
  21. Picie kawy może być powiązane z niższym ryzykiem rozwoju raka prostaty, czytamy na łamach British Medical Journal Open. Autorzy badań, naukowcy ze Szpitala Shengjing Chińskiego Uniwersytetu Medycznego, przeprowadzili metaanalizę dostępnych badań. Wzięto w nich pod uwagę 1.081.586 osób, wśród których wystąpiły 57.732 przypadki raka prostaty. Rak prostaty to 2. najbardziej rozpowszechniony nowotwór u mężczyzn. Jest on też 6. zbierającym największe śmiertelne żniwo męskim nowotworem. Niemal 3/4 przypadków tego nowotworu notuje się w krajach uprzemysłowionych, a od lat 70. gwałtownie rośnie zapadalność w Azji. Xiaonan Chen, Yiqiao Zhaon, Zijia Tao i Kefeng Wang przeanalizowali wyniki badań opublikowanych do września 2020 roku. Gdy porównali wyniki różnych badań okazało się, że osoby pijące dziennie 9 lub więcej filiżanek kawy były narażone na o 9% mniejsze ryzyko rozwoju nowotworu prostaty niż ci, którzy pili nie więcej niż 2 filiżanki dziennie. Chińczycy zauważyli też, że każda dodatkowa filiżanka była związana z 1-procentową redukcją ryzyka. Gdy zaś podzielono nowotwory prostaty pod względem ich zaawansowania, stwierdzono, że najwyższe spożycie kawy wiązało się z 7-procentową redukcją ryzyka wystąpienia zlokalizowanych nowotworów i 12–16 procentową redukcją wystąpienia nowotworów zaawansowanych i najbardziej śmiertelnych. Autorzy metaanalizy podkreślają, że do uzyskanych wyników należy podchodzić ostrożnie, gdyż metaanaliza nie brała pod uwagę innych czynników. Ponadto ilość wypijanej kawy nie była ściśle kontrolowana, polegano tutaj wyłącznie na pamięci badanych. Różne były też typy kawy i sposoby jej parzenia, a poszczególne badania różniły się między sobą metodologią. Zauważają jedną, że istnieje prawdopodobne biologiczne uzasadnienie ich spostrzeżeń. Otóż kawa poprawia metabolizm glukozy, ma właściwości przeciwzapalne i przeciwutleniające oraz wpływa na poziom hormonów płciowych. Wszystkie te czynniki mogą mieć udział w rozwoju raka prostaty. Wnioski takie są tym bardziej uprawnione, że już wcześniejsze badania łączyły spożycie kawy ze zmniejszeniem ryzyka nowotworu wątroby, pęcherza i piersi. Jeśli przyszłe badania wykażą związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy spożyciem kawy a redukcją ryzyka nowotworu prostaty, można będzie zachęcać mężczyzn, by pili więcej kawy, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  22. Chciałbyś uchwycić na żywo przemianę chemiczną we wnętrzu komórki? A może zrewolucjonizować produkcję mikrochipów drukując ścieżki w warstwie grubej na zaledwie 100 mikronów? Takie i wiele innych celów pozwala osiągnąć najnowszy femtosekundowy laser stworzony przez zespół naukowców pod kierunkiem dr. Jurija Stepanenki. Źródeł światła laserowego jest dziś bardzo dużo. Każde ma swoje charakterystyki i służy do czegoś innego: np. do obserwacji gwiazd, leczenia, mikroobróbki powierzchni. Naszym celem jest rozwijanie nowych – mówi Jurij Stepanenko, szef zespołu Ultraszybkich Technik Laserowych przy Instytucie Chemii Fizycznej PAN. Zajmujemy się źródłami, które produkują mega-krótkie impulsy światła. Naprawdę bardzo, bardzo krótkie – femtosekundowe (to część sekundy z 15 zerami po przecinku). W tej skali zachodzą np. reakcje chemiczne w komórce. Żeby je zobaczyć, musimy „zrobić zdjęcie” właśnie w takim ultrakrótkim czasie. I dzięki nowemu laserowi to się udaje. Naszego źródła możemy też używać do bardzo precyzyjnego usuwania materiałów z różnych powierzchni bez ich zniszczenia – opowiada naukowiec. Moglibyśmy tą metodą np. precyzyjnie oczyścić Monę Lisę nie uszkadzając warstw farby. Zdjęlibyśmy tylko kurz i brud, warstwę grubości jakichś 10 mikronów – precyzuje dr Stepanenko, jeden z autorów pracy opublikowanej niedawno w Journal of Lightwave Technology. Ale do takich prac nasz laser jest nawet zbyt precyzyjny – zaznacza dr Bernard Piechal, współautor publikacji. Do tego wystarczają takie nanosekundowe, czyli o tysiąckrotnie dłuższych czasach trwania impulsu . Tamte nie potrafiłyby jednak, powiedzmy, rysować ścieżek o precyzyjnie zaplanowanej głębokości w ultracienkich materiałach, np. usuwając złoto napylone na mikrochipy z precyzyjną regulacją grubości usuwanej warstwy. A nasz laser to potrafi! Potrafi też robić otworki w hartowanym szkle albo ultracienkich, krzemowych płytkach. Laser nanosekundowy w takich warunkach stopiłby krzem albo „potłukł” szkło, bo wytwarza za dużo ciepła. Za dużo energii jest skupione lokalnie, na bardzo niewielkiej powierzchni. Nasz działa stanowczo, ale delikatnie – uśmiecha się dr Stepanenko. Chcieliśmy, żeby nasze źródło spełniało dwa warunki: było jak najmniej podatne na mechaniczne zakłócenia i było mobilne – wyjaśnia dr Piechal. Nie chcieliśmy tworzyć wielkiej, nieruchomej konstrukcji. Z pomocą zespołowi przyszły lasery światłowodowe. Taki laser to w zasadzie światłowód zamknięty w pierścień. Impuls laserowy w nim biega nie będąc narażonym na mechaniczne zakłócenia. Światłowód można dotykać, przenosić go, nawet wstrząsnąć bez narażania stabilności impulsu. Oczywiście, gdyby światło tylko tak biegało w kółko, nie byłoby do niczego przydatne, dlatego część tego impulsu jest w jednym miejscu wyprowadzana poza pętlę w postaci użytecznych błysków – wyjaśnia dr Stepanenko. Tu dochodzimy do innego ważnego parametru takiego impulsowego lasera: częstotliwości, z jaką impulsy pojawiają się na wyjściu. W konwencjonalnych konstrukcjach częstotliwość ta zależy od długości światłowodowej pętli, w której biega impuls. Jej praktyczna długość to kilkadziesiąt metrów. Sporo, prawda? A co, gdybyśmy chcieli, aby błyski światła pojawiały się jak najczęściej? Można to zrobić zmniejszając obwód pierścienia, w którym impuls biega. Tyle że takie postępowanie ma swoje granice. W naszych laserach najmniejsza pętelka daje impulsy co 60 nanosekund, a to wciąż za wolno jak na nasze marzenia – wyjaśnił badacz. Jak tę częstotliwość zwięszyć? Tu wkracza nowy wynalazek zespołu z IChF PAN: układ, który pozwala tę podstawową częstotliwość powielać, trochę jakby tworzyć częstotliwości harmoniczne na podstawowej częstotliwości struny gitary. Wykorzystujemy tzw. Harmonic Mode Locking – wyjaśnia dr Stepanenko. W naszej konstrukcji innowacyjne jest to, że potrafimy w kontrolowany sposób przełączać tę częstość powtórzeń i wyłuskiwać spośród wielu możliwych harmonicznych tylko jedną, tę która jest nam akurat potrzebna. Można powiedzieć, że jesteśmy jak gitarzysta: na pustej strunie, czyli naszej pętli światłowodu uzyskujemy określoną częstotliwość wynikającą z jej długości. Gdy przyłożymy palec dokładnie w połowie struny, to uzyskujemy tzw. drugą harmoniczną. Wysokość dźwięku rośnie o oktawę, a częstotliwość drgań rośnie dwa razy. Gdy przyłożymy palec w 1/3 długości struny, otrzymamy częstotliwość równo trzy razy wyższą, niż na pustej. W naszym przypadku podwyższamy częstotliwość impulsów kręcąc gałką. Możemy to robić tylko skokowo, za każdym razem uzyskując jakby kolejną harmoniczną, podobnie jak skokowo zmienia się harmoniczne w gitarze, ale zakres jest całkiem spory: możemy nasze świetlne harmoniczne zmieniać od 2 aż do 19 razy powyżej częstości podstawowej, czyli osiągać częstotliwość impulsów aż do nieco ponad 300 MHz. Niezwykle ważne jest to, że uzyskiwane częstości są stabilne i można je precyzyjnie wyodrębniać. Jeśli wybierzemy sobie jakąś harmoniczną, to wszystkie pozostałe będą tak wytłumione, że ich „głośność” będzie jakieś 10 mln razy mniejsza niż tej wybranej. Można powiedzieć, że generujemy czysty dźwięk, a eliminujemy wszelkie szumy. Do tego im wyższa częstotliwość, tym lepiej jest zdefiniowana. Jesteśmy pierwsi, którym się to tak dobrze udało – mówi z dumą badacz. Nam pozostaje czekać na wdrożenie wynalazku do bardziej przemysłowych zastosowań. Być może dzięki niemu zyskamy jeszcze cieńsze i lżejsze laptopy albo lepiej poznamy, co dzieje się we wnętrzu ludzkiego ciała. « powrót do artykułu
  23. Australijska fauna właśnie wzbogaciła się o dwa kolejne gatunki. Okazało się, że wolatucha wielka (Petauroides volans) to nie jeden, ale trzy gatunki. Niedawno okazało się, że – obok P. volans – na antypodach żyją też P. armillatus i P. minor. Wolatuchy to niewielkie torbacze zamieszkujące lasy wschodniej Australii. Za dnia kryją się w dziuplach drzew, nocą zaś przemierzają w powietrzu lotem ślizgowym nawet 100 metrów za jednym razem, poszukując swojego ulubionego pożywienia – liści eukaliptusa. Badania genetyczne tych zwierząt wykazały właśnie, że Petauroides volans to w rzeczywistości trzy gatunki zamieszkujące północną, środkową i południową część wschodnioaustralijskiego wybrzeża. "Właśnie dowiedzieliśmy się, że bioróżnorodność Australiii jest większa niż sądziliśmy. Nie każdego dnia odkrywa się nowy gatunek ssaka. Nie mówiąc już o dwóch gatunkach", mówi profesor Andrew Krockenberger z Uniwersytetu Jamesa Cooka. Wspomniane gatunki różnią się wielkością. Im bardziej na północ, tym są mniejsze. Obecnie najwięcej wiemy o gatunku z południa. To on był najczęściej bowiem badany. Naukowcy od dłuższego czau wiedzieli, że istnieją różnice w rozmiarach pomiędzy wolatuchami, sądzono jednak, że to ten sam gatunek, a rozmiary ciała wynikają wyłącznie z warunków bytowania. Gatunek północny zamieszkuje lasy Queensland pomiędzy Mackay i Cairns. Gatunek środkowy bytuje na południu Queensland do Mackay. Z kolei najlepiej poznany gatunek południowy zajmuje tereny w stanach Victoria i Nowa Południowa Walia. Jeszcze 30 lat temu wolatuchy występowały powszechnie. Obecnie są wpisane na listę gatunków zagrożonych z powodu wycinania lasów i zmian kimatu. Odkrycie, że w rzeczywistości mamy do czynienia z 3 różnymi gatunkami oznacza, iż tym bardziej istnieje pilna potrzeba ochrony tych zwierząt. « powrót do artykułu
  24. Pod koniec 2020 r. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP) opublikowało nową edycję Czerwonej listy ptaków Polski. Można ją pobrać bezpłatnie w formacie PDF ze strony OTOP. W Polsce ostatnie takie opracowanie wydano w 2002 roku, więc od długiego czasu brak było aktualnej syntezy statusu zagrożenia ptaków Polski. Specjaliści podkreślają, że Czerwona lista wypełnia ważną lukę w [...] wiedzy o aktualnym statusie zagrożenia krajowej awifauny i spełniać będzie w najbliższych latach istotną rolę w planowaniu działań związanych z ochroną przyrody. Naukowcy z OTOP, Muzeum i Instytutu Zoologii PAN oraz Pracowni Ekologii Populacyjnej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza przeprowadzili analizy w oparciu o metodykę Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody. Wykorzystano ok. 1,4 mln obserwacji z lat 2010-19. Pochodziły one przede wszystkim z z programu Monitoringu Ptaków Polski oraz portalu Ornitho.pl. Jak czytamy w Streszczeniu publikacji, analizami objęto 230 regularnie lęgowych (po roku 1800) gatunków ptaków Polski; tym samym wykluczono zarówno gatunki gniazdujące efemerycznie, jak i nieregularnie. Analizowano trzy parametry kluczowe w ocenie ryzyka ekstynkcji [wyginięcia] – liczebność, zasięg i trend populacji, uwzględniając również informacje m.in. o strukturze populacji, fragmentacji zasięgu oraz o stanie populacji w krajach ościennych. Niestety, wyniki aktualnej edycji Czerwonej listy ptaków Polski nie są optymistyczne. Okazało się, że w ciągu 200 lat w naszym kraju wymarło 16 gatunków ptaków; od czasu wydania poprzedniej listy liczba ta uległa niemal podwojeniu. Czterdzieści siedem gatunków (20% awifauny lęgowej) jest zagrożonych wymarciem; to o 30% więcej niż 20 lat temu. Kategoria "krytycznie zagrożone" (CR) objęła aż 12 gatunków. Czternaście gatunków jest bliskich zagrożenia (NT), a dla 8 nie ustalono statusu (DD). W przypadku pozostałych 145 gatunków (63%) obecnie nie ma mowy o zagrożeniu (kategoria LC, od ang. least concern). Wśród gatunków, które po raz pierwszy wskazywane są jako zagrożone w naszym kraju, są m.in. płaskonos, mewa siwa, zausznik czy błotniak łąkowy, ale także tak dobrze znane ptaki jak głowienka i gawron [...]. Najbardziej zagrożone grupy ptaków to siewkowe i blaszkodziobe, gdzie, odpowiednio, aż 70% i 61% gatunków wymaga szczególnej ochrony. Dominujące typy siedlisk, w których występują ptaki zagrożone, to mokradła i łąki w dolinach rzek, zbiorniki wodne i rzeki, a także wybrzeże morskie. Zagrożone ptaki wyraźnie częściej i liczniej występują we wschodniej Polsce. Naukowcy dodają, że w porównaniu do Europy i skali globalnej, udział gatunków zagrożonych w Polsce jest wyższy. Na szczęście zidentyfikowano również przypadki odbudowy populacji i obniżenia statusu zagrożenia. Co prawda nie są one liczne (8), ale dają nadzieję na lepszą przyszłość. Przykładem może być sokół wędrowny, w przypadku którego intensywny program reintrodukcji pozwolił na obniżenie kategorii zagrożenia, a także bielik. OTOP podkreśla, że ze względu na niewielki nakład papierowego wydania na razie nie przewiduje się dystrybucji do osób indywidualnych. W styczniu książka ma być bezpłatnie rozsyłana do organizacji oraz instytucji przyrodniczych. Autorami publikacji są: 1) dr Tomasz Wilk z OTOP, 2) mgr inż. Tomasz Chodkiewicz z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN (MiIZ) oraz OTOP, 3) mgr Arkadiusz Sikora (Stacja Ornitologiczna, Muzeum i Instytut Zoologii PAN), 4) dr hab. Przemysław Chylarecki, profesor MiIZ, a także 5) prof. Lechosław Kuczyński z UAM. « powrót do artykułu
  25. Główny rywal facebookowego WhatsAppa, komunikator Telegram zyskał 25 milionów nowych użytkowników w ciągu ostatnich 72 godzin. Tym samym łączna liczba użytkowników Telegrama przekroczyła już 500 milionów. Wzrost popularności wydaje się mieć związek głównie z wysokim stopniem prywatności i bezpieczeństwa tego komunikatora. Nie bez znaczenia są też ostatnie działania Facebooka, cenzurującego swoich przeciwników politycznych. W grudniu ubiegłego roku Apple wprowadziło w sklepie AppStore tzw. etykiety prywatności. Firma zobowiązała wszystkich developerów, których oprogramowanie znajduje się w AppStore, do publicznego zaprezentowania informacji, jakie dane o użytkownikach są zbierane przez ich aplikacje. Działanie koncernu z Cupertino nie spodobało się Facebook'owi, który w wykupionych reklamach zaczął przekonywać, że działania Apple'a szkodzą małym firmom. Należący do Facebooka WhatsApp oskarżył Apple'a, że stosuje podwójne standardy. Jednak przedstawiciele Apple'a wyjaśnili, że nowe reguły dotyczą też ich własnych aplikacji. Zdenerwowaniu Facebooka trudno się dziwić. Etykiety prywatności pokazały bowiem, jak gigantyczną liczbę informacji zbierają o nas komunikatory Facebooka w porównaniu z konkurencyjnymi komunikatorami. To uświadomiło wielu internautom, że warto poszukać alternatywnych metod komunikowania się ze znajomymi. Czarę goryczy mogły przepełnić ostatnie wydarzenia, gdy Facebook bezterminowo zablokował konto prezydenta Trumpa. Wiele osób odebrało to jako przykład cenzury i ograniczania wolności słowa osobom o poglądach odmiennych od kierownictwa Facebooka. Jakby tego było mało przejściowo zablokowano nawet oficjalne konto Grupy Wyszehradzkiej, gdy pojawiły się na nim zapowiedzi prac nad rozwiązaniami prawnymi karzącymi internetowych gigantów za cenzurę. Takie wydarzenia mogły dolać oliwy do ognia. Tym bardziej, że WhatsApp zmienia od lutego zasady użytkowania aplikacji i jej użytkownicy będą musieli zgodzić się na dzielenie się danymi z Facebookiem. Zasady te nie mają obecnie zastosowania do mieszkańców Europy. Spotkały się jednak z szeroką krytyką. W takiej sytuacji wiele osób zdecydowało się na korzystanie z Telegrama. To istniejący od 7 lat komunikator, który w ostatnich miesiącach stał się główną platformą wymiany informacji wśród przeciwników reżimu Łukaszenki. Twórca Telegrama, Paweł Durov, wielokrotnie krytykował WhatsApp za podejście do kwestii ochrony prywatności użytkowników. Ludzie nie chcą już dłużej oddawać swojej prywatności w zamian za bezpłatne usługi. Nie chcą być dłużej zakładnikami monopolistów IT, którzy sądza, że mogą robić wszystko, bo mają dużą bazę użytkowników, mówi Durov. Z półmiliardową liczbą aktywnych użytkowników i rosnącą popularnością Telegram stał się największym schronieniem dla tych, którzy szukają bezpiecznej dbającej o prywatność platformy komunikacyjnej. My bardzo poważnie podchodzimy do naszych zobowiązań wobec użytkowników, dodaje Durov. Twórca Telegrama zapewnia, że od 2013 roku, kiedy to komunikator powstał, nie udostępniliśmy stronie trzeciej nawet pojedynczego bita danych nt. naszych użytkowników. Nie tylko Telegram zanotował wzrost liczby użytkowników. Liczba pobrań komunikator Signal wzrosła z 246 000 do 8,8 milionów tygodniowo. Wzrost był tak gwałtowny, że serwery Signala miały przejściowe kłopoty z obsłużeniem ruchu. Po tym, jak użytkownicy WhatsApp zaczęli porzucać ten komunikator na rzecz Telegrama i Signala, jego władze próbują ratować sytuację lepiej wyjaśniając nowe zasady prywatności. Nie pomaga w tym jednak fakt, że Facebook od dawna jest krytykowany za brak ochrony prywatności oraz zapędy cenzorskie. Nawet Elon Musk zachęca na Twitterze do korzystania z Signala. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...