Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Ptaki migrujące korzystają na opuszczeniu rejonów tropikalnych, gdy nachodzi czas na wychowywanie młodych. Odlatywanie od tamtejszych chorób pozwala im przeżyć z mniej kosztownym układem odpornościowym. Naukowcy z Uniwersytetu w Lund analizowali genealogię (drzewo filogenetyczne) 1311 gatunków ptaków śpiewających (Oscines). Dzięki temu ustalili, że zarówno ptaki osiadłe, które zimą nie opuszczają Europy, jak i ptaki migrujące, które rozmnażają się w Europie, ale zimują blisko równika, pochodzą z Afryki. W dalszej kolejności Szwedzi zabrali się za badanie układu odpornościowego 3 grup: 1) ptaków osiadłych tropikalnej Afryki, 2) europejskich ptaków osiadłych i 3) ptaków migrujących. Okazało się, że afrykańskie ptaki osiadłe mają bardziej zróżnicowany i rozbudowany układ odpornościowy niż 2 pozostałe grupy. Autorzy publikacji z pisma Nature Ecology and Evolution wyjaśniają, że w wyniku ewolucji ptaki migrujące do Europy mają o wiele mniej zmienny/rozbudowany układ odpornościowy, bo w Europie jest znacznie mniej chorób. Osiadłe gatunki z Afryki potrzebują zaś bardziej zaawansowanego układu odpornościowego, by poradzić sobie z bogatszą florą patogenów. Tym, co mnie naprawdę zaskoczyło, jest fakt, że układ odpornościowy ptaków wędrownych wykazuje podobnie niskie zróżnicowanie, jak układ immunologiczny europejskich ptaków osiadłych. Ostatecznie ptaki wędrowne muszą się opierać chorobom nie tylko w Europie, ale i podczas migracji oraz pobytu w tropikach - podkreśla Helena Westerdahl. Wyjaśniając to zjawisko, Szwedzi stwierdzają, że koszty związane z silnym i złożonym układem odpornościowym mogą być znacznie wyższe niż dotąd przypuszczano. Do kosztów należą m.in. autoimmunizacja czy przewlekłe stany zapalne. « powrót do artykułu
  2. Specjaliści mają problem z przełomowym lekiem, który daje nadzieję chorym na wiele rodzajów nowotworów. Pembrolizumab to lek, który dobiera się pod kątem markerów molekularnych, a nie rodzaju tkanki, w której pojawił się nowotwór. Sprzedawany jest pod handlową nazwą Keytruda i został po raz pierwszy zarejestrowany przez amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków (FDA) w 2014 roku jako lek na czerniaka. Od tamtej okazało się, że działa on również na inne nowotwory, w tym na nowotwory płuc. Prawdziwy przełom nadszedł w ubiegłym roku, kiedy to naukowcy donieśli, że pembrolizumab daje dobre wyniki u wszystkich pacjentów nowotworowych, u których nowotwór doprowadził do uszkodzenia systemu naprawy DNA. Pembrolizumab wymusza odpowiedź immunologiczną organizmu pacjenta, dzięki czemu może on zaatakować nowotwór. U pacjentów z uszkodzonym DNA dochodzi do pojawiania się zmutowanych białek, które układ odpornościowy może wziąć na cel, istnieje więc szansa, że znajdzie też i zaatakuje guza. W maju 2017 roku FDA zezwoliła na stosowanie pembrolizumabu u każdego pacjenta z zaawansowanym nowotworem, u którego pojawił się guz ze specyficznym uszkodzeniem systemu naprawy DNA. To absolutny przełom. U niektórych pacjentów doszło do bardzo silnej pozytywnej reakcji, mówi Razelle Kurzrock, onkolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. O ile lek niesie olbrzymią nadzieję, pojawił się problem z testami służącymi do identyfikowania pacjentów, którym można podać pembrolizumab. Trzy powszechnie używane testy na wspomniane już specyficzne uszkodzenia DNA mogą dawać sprzeczne wyniki. Powstaje pytanie, który z nich jest najlepszy. Czy uzyskanie w jednym z nich pozytywnego rezultatu wystarczy? Czy to oznacza, że powinniśmy poddawać pacjentów wszystkim trzem testom? Nikt nie chce pominąć pacjenta, któremu pembrolizumab mógłby pomóc, mówi Heather Hampel z Ohio State University. Co więcej, pojawiły się sygnały, że niektóre z tych testów mogą lepiej działać w przypadku jednych tkanek niż inne. W jednych nowotworach pojawia się więcej mutacji w DNA, w innych mniej. To zaś może prowadzić do fałszywie negatywnego wyniku testu w przypadku tych drugich nowotworów. Problem jest tym bardziej poważny, że nie można wykluczyć, iż będzie dotyczył przyszłych leków, które będą podawane pacjentom ze względu na specyficzne uszkodzenia DNA, a nie rodzaj nowotworu. Takimi lekami są np. inhibitory PARP, które niedawno dopuszczono w USA do leczenia nowotworów piersi i jajników spowodowanych mutacjami w genach BRCA1 lub BRCA2. Naukowcy właśnie badają inhibitory PARP pod kątem ich przydatności w leczeniu pacjentów z dowolnym guzem powodującym specyficzne uszkodzenia DNA, nawet jeśli uszkodzenia te nie są powodowane mutacjami w BRCA1 lub BRCA2. Także i tutaj może się okazać, że istniejące testy nie dają jednoznacznie wiarygodnych wyników i nie wiadomo będzie, którym pacjentom można podać inhibitory PARP. W najbliższą niedzielę podczas dorocznego spotkania Amerykańskiego Stowarzyszenia Badań nad Rakiem naukowcy i przedstawiciele FDA będą szukali sposobu na poradzenie sobie z tymi problemami. Michael Overman, onkolog z University of Texas, jest optymistą. Uważa, że cześć problemów szybko da się rozwiązać, a naukowcy zbiorą wystarczająco dużo danych, by stwierdzić, które z obecnie stosowanych testów są najbardziej wiarygodne. Overman chwali jednocześnie FDA, że nie czekała na więcej dowodów dotyczących działania testów i dopuściła lek do stosowania. Wiele pytań pozostaje otwartych, ale leczenie działa wyjątkowo dobrze. FDA podjęła właściwą decyzję. « powrót do artykułu
  3. Wkrótce możemy zatęsknić do czasów, gdy naszej prywatności zagrażały coraz bardziej rozpowszechnione systemy telewizji przemysłowej. Na University of Michigan powstało urządzenie, które pozwoli na umieszczenie urządzeń rejestrujących obrazy w niemal dowolnej lokalizacji. Co gorsza, urządzenia takie mogą być praktycznie niewidoczne. Czujniki obrazu w kamerach czy aparatach działają dzięki zamianie padającego nań światła na sygnał elektryczny. Podobnie działają ogniwa fotowoltaiczne, zamieniające światło słoneczne w elektryczność. Inżynierowie z University of Michigan połączyli właśnie oba urządzenia w jedno, tworząc czujnik obrazu zdolny do pracy z prędkością 15 klatek na sekundę, który jest zasilany padającym nań światłem. Specjaliści z Ann Arbor nie są pierwszymi, którzy próbowali tego dokonać. Dotychczas jednak podobne prace szły w dwóch kierunkach. Jeden z pomysłów polegał na wypełnieniu części czujnika obrazu elementami fotowoltaicznymi, co zmniejszało ilość światła, z którego można było rejestrować obraz. Drugi zaś wykorzystywał technologię przełączania się poszczególnych pikseli czujnika pomiędzy stanami, w których przetwarzały światło na obraz i na energię. Takie rozwiązanie jest złożone i zmniejsza tempo pracy rejestratora obrazu. Profesor Euisik Yoon i doktor Sung-Yun Park wpadli na zupełnie inny pomysł. Zauważyli, że olbrzymia liczba fotonów przelatuje przez diodę fotodetektora odpowiedzialną za tworzenie obrazu. Umieścili więc pod nią drugą diodę, tym taką, która działa jak ogniwo fotowoltaiczne. To nawet nie jest recykling. To jak zbieranie śmieci. Przechwytujemy darmową energię, mówi Yoon. Jako, że dioda do fotowoltaiki jest umieszczona poniżej, cały obszar czujnika jest dostępny dla modułu tworzącego obraz. Jednocześnie zaś zapewnia zasilanie dzięki fotonom, które nie trafiły do diody umieszczonej powyżej. Pomimo tego, że całe urządzenie zostało zbudowane za pomocą standardowych technik CMOS, to ma inną strukturę i inne właściwości elektryczne niż typowy układ do przechwytywania obrazu. Najbardziej oczywistą różnicą jest obecność drugiej diody. Ponadto, aby diody do tworzenia obrazu i do pozyskiwania energii mogły działać jednocześnie urządzenie zostało zaprojektowane tak, by korzystało z dziur elektronowych w krzemie. Tam, gdzie brakuje elektronu, taka dziura działa jak dodatni nośnik ładunku elektrycznego. Dziury poruszają się wolniej od elektronów, jednak na tyle szybko, że nie zakłócają procesu przechwytywania obrazu. Wynikiem prac zespołu Yoona jest układ scalony z pikselami o szerokości 5 mikrometrów, który w słoneczny dzień (60 000 luksów) zapewnia sobie wystarczającą ilość energii by pracować z prędkością 15 klatek na sekundę, natomiast standardowe światło dzienne wystarcza mu do pracy w tempie 7,5 klatki na sekundę. « powrót do artykułu
  4. Jeśli trzeba dłużej czekać na wydanie przez automat kuszących wysokokalorycznych produktów, ludzie zaczynają się bardziej skłaniać do wyboru mniej popularnych, ale za to zdrowszych opcji. Naukowcy badali zachowanie ludzi korzystających w pracy z automatów z przekąskami. Sprawdzali, czy na wybór zdrowszych produktów silniej wpłynie odroczenie w wydawaniu kalorycznych smakołyków, czy promocja produktów zdrowych. Gdy trzeba na coś czekać, spada atrakcyjność tego produktu. Badania pokazują, że ludzie silnie preferują natychmiastową nagrodę [nawet jeśli jest mniejsza od tej, na którą trzeba poczekać] i że ta preferencja oddziałuje na codzienne wybory i zachowanie - wyjaśnia dr Brad Appelhans z Centrum Medycznego Rush University. Stąd pomysł Amerykanów, by sprawdzić, czy wykorzystując tzw. negatywne dyskontowanie czasowe (ang. delayed discounting), da się wpłynąć na wybory ludzi kupujących w automatach z przekąskami. Zespół Appelhansa opracował nowy rodzaj automatu i technologię DISC (od ang. Delays to Improve Snack Choices). Kiedy ktoś zamawia w nim mniej odżywczą rzecz, system wdraża 25-s odroczenie, zanim maszyna wyda produkt. Na ekranie LED wyświetla się czas odroczenia i odliczanie. Dzięki temu można zmienić wybór na zdrowszy. Produkty zdrowe i niezdrowe są kodowane innymi kolorami. Odroczenie skutkowało 2-5% wzrostem odsetka zdrowych zakupów. Zauważyliśmy także, że zabieg ten nie prowadził do spadku ogólnej wielkości sprzedaży czy przychodu, co z oczywistych względów ma znaczenie dla operatorów. W okresie od czerwca 2015 r. do sierpnia 2016 r. autorzy publikacji z pisma Appetite prowadzili badania z wykorzystaniem 3 automatów (w sumie monitorowano 32.019 zakupów w ciągu 602 dni). Czasem nic nie zmieniano, a innym razem wdrażano jedną z pięciu interwencji: 1) 25-s odroczenie wydawania mniej zdrowych produktów, 2) 25-centową zniżkę na zdrowsze produkty, 3) 25-centowy podatek od mniej zdrowych przekąsek, 4) 25-s odroczenie wydawania niezdrowych produktów i 25-centową zniżkę na zakup zdrowego jedzenia lub 5) 25-s odroczenie połączone z 25-centowym podatkiem od niezdrowych przekąsek. Okazało się, że sprzedaż zdrowych produktów rosła w okresach odroczonego wydawania niezdrowych przekąsek, a także gdy automaty ustawiano na 25-centową obniżkę ceny produktów zdrowych lub 25-centowy podatek od rzeczy niezdrowych. Co Amerykanie rozumieli pod pojęciem zdrowej przekąski? Musiała ona spełniać 5 z 7 kryteriów: 1) zawierać poniżej 250 kalorii na porcję, 2) zawierać poniżej 350 mg sodu na porcję, 3) z tłuszczu mogło pochodzić 35% lub mniej kalorii, 4) tłuszcze trans były niedozwolone, 5) w porcji nie mogło się znaleźć więcej niż 5% dziennej dozwolonej ilości tłuszczów nasyconych, 6) ilość cukrów dodanych nie mogła przekroczyć 10 g, 7) w porcji można było znaleźć ponad gram błonnika. Naukowcy analizowali sprzedaż w różnych lokalizacjach: w rejonach uczęszczanych przez pracowników biurowych i niebiurowych. Okazało się, że nawet bez odroczenia sprzedaż zdrowych produktów była znacząco większa w okolicach typowych dla tzw. białych kołnierzyków i stanowiła 47,3% ogólnej sprzedaży (vs. 36,6%). Połączenie odroczenia wydawania niezdrowych produktów z promocją na produkty zdrowe dawało lepsze wyniki w lokalizacji wybranej dla pracowników niebiurowych (niebieskich kołnierzyków). « powrót do artykułu
  5. Wraz z najnowszym zestawem poprawek Microsoft załatał 63 dziury w swoim oprogramowaniu. Koncern dostarczył łaty na krytyczne dziury dla Windows, Edge, IE oraz pakietu Office. Poprawił też błąd zero-day w SharePoincie. Jednym z najpoważniejszych poprawionych błędów jest zestaw pięciu dziur występujących w komponentach graficznych systemów Windows i Windows Server. Pozwalają one na zdalne wykonanie złośliwego kodu. Ataku można dokonać za pomocą spreparowanych fontów, a o powadze sytuacji niech świadczy fakt, że w niektórych przypadkach wystarczy, by fonty zostały umieszczone na witrynie, którą odwiedzi ofiara. W przeglądarkach Edge oraz IE załatano 10 wspólnych błędów umożliwiających wywołanie błędów w podsystemie pamięci i zdalne wykonanie złośliwego skryptu. Dodatkowe cztery tego typu dziury występowały w samym IE. Luki, dzięki którym możliwe było zdalne wykonanie kodu występowały też w VBScript oraz Excelu, a w aplikacjach przetwarzających format .RTF poprawiono błąd pozwalający na kradzież informacji. Ciekawostką jest też załatanie błędu w bezprzewodowej klawiaturze Wireless 850 Keyboard. Dziura pozwala na ominięcie zabezpieczeń oraz przechwycenie i wstrzyknięcie pakietów przesyłanych pomiędzy klawiaturą a komputerem. « powrót do artykułu
  6. Mając wybór, wysmuklice białoskrzydłe (Temnothorax albipennis) wolą skręcać w lewo niż w prawo. Okazuje się, że mrówki zachowują się tak, bo mają w prawym oku więcej omatidiów niż w oku lewym. Wcześniejsze badania na pszczołach miodnych pokazały, że owady te lepiej uczą się zapachów za pomocą prawego czułka, bo znajduje się na nim więcej receptorów węchowych niż na lewym. W 2014 r. naukowcy z Uniwersytetu Bristolskiego zauważyli, że na rozwidleniach dróg T. albipennis wykazują tendencję do skręcania w lewo. Może to wynikać z asymetrycznej budowy mózgu albo z asymetrii zewnętrznych, np. niejednakowej wielkości oczu lub długości odnóży. Podczas najnowszego studium zespół dr. Edmunda Hunta i emerytowanego profesora Nigela Franksa wykazał, że mrówki skręcające w lewo mają nieco więcej omatidiów w prawym oku. Mrówki wydają się podążać korytarzami ze słabszym okiem zwróconym w kierunku ściany. Gdy więc dochodzą do rozwidlenia, te z silniejszymi oczami prawymi będą skręcać w lewo. Artykuł, który ukazał się na łamach Scientific Reports, to pierwsze doniesienie nt. zależności między asymetrią złożonych oczu i lateralizacją (stronnością) behawioralną u owadów. Ciekawe, że lateralizacja zachowania wydaje się związana z obserwowalną asymetrią ciała. To sugeruje, że stronność behawioralna jest czymś wrodzonym, a nie rozwijającym się wskutek doświadczenia. Niewykluczone, że u wielu różnych zwierząt fizyczne wskaźniki lateralizacji mogą być obserwowane zewnętrznie [...], a nie ukryte głęboko w mózgu - uważa Hunt. Teoretyczne modele sugerują, że populacyjne dostosowanie tendencji behawioralnych powinno się rozwijać u gatunków społecznych, które skorzystałyby na skoordynowaniu zachowania. Dla odmiany dla gatunków niespołecznych przeważający mógłby się okazać koszt bycia przewidywalnym. Mając to na uwadze, naukowcy planują porównawcze badania asymetrii oczu złożonych owadów społecznych i niespołecznych, np. pszczół miodnych i samotnic. « powrót do artykułu
  7. Dwóch profesorów z University of Indiana przeprowadziło badania, z których wynika, że Amerykanie mają coraz mniejsze szanse, by spędzić całe życie zawodowe w jednej prywatnej firmie. Okazuje się bowiem, że przedsiębiorstwa istnieją coraz krócej. W przyszłym numerze Academy of Management Annals ukaże się artykuł, z którego dowiemy się, że od lat 60. gwałtownie zmniejsza się liczba przedsiębiorstw, które są w stanie utrzymać się na rynku przez 5, 10, 15 i 20 lat. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku firmy, które weszły wówczas na giełdę miały 50% szans na to, że będą obchodziły 20. rocznicę istnienia. Jednak już te firmy, które na giełdzie pojawiły się w latach 90. miały tylko 20% szansy, że przetrwają 20 lat. Podobny proces widoczny jest także w przypadku, jeśli postawimy mniejsze wymagania co do czasu istnienia przedsiębiorstw. Spośród tych, które powstały w latach 60. aż 80% istniało 10 lat później. Dla firm, których giełdowy debiut nastąpił po roku 2000 odsetek ten wynosił już 50%. Analizy dokonane przez Rene Bakkera i Matthew Josefy'ego oparto na danych o 32 000 przedsiębiorstw notowanych na giełdzie w latach 1960-2015. Ten trend obrazuje ważne zmiany, jakie zaszły u podstaw przedsiębiorstw. Krótko istniejące, tymczasowe firmy, które są rozwiązywane po szybkim osiągnięciu założonych celów to coraz częstsze zjawisko w wielu działach gospodarki, stwierdzili naukowcy. Dawniej osoby zakładające i rozwijające przedsiębiorstwa robiły to z myślą o przekazaniu ich kolejnym pokoleniom. Historia amerykańskiej przedsiębiorczości to historia rodzinnych firm. Cała filozofia stojąca za zakładaniem spółek polegała na tym, by przedsiębiorstwo mogło przeżyć swojego założyciela, dając mu w pewnym sensie nieśmiertelność. Ironią losu jest obecnie, że wielkie przedsiębiorstwa nie istnieją obecnie dłużej, niż żyje ich założyciel. Coraz mniej z nich jest przekazywanych kolejnym pokoleniom. Klasyczne teorie zarządzania pozytywnie łączą długie istnienie firmy z jej wiarygodnością, nabywanym doświadczeniem i stabilnością. Jednak w niektórych kontekstach, np. w sektorze technologii, zaawansowany wiek firmy jest negatywnie postrzegany, gdyż promowana jest młodość i świeżość. Bakker i Josefy zadają więc pytanie, czy w USA nie mamy coraz częściej do czynienia z „jednorazowymi” przedsiębiorstwami, a ta jednorazowość jest odbiciem tymczasowości w innych aspektach życia społecznego. Uczeni uważają, że z jednej strony krótszy czas życia firm jest spowodowany coraz częstszymi połączeniami i przejęciami. Z drugiej jednak strony jest on też spowodowany kulturą biznesową, która promuje start-upy. Żyjemy w czasach, w których założenie i zlikwidowanie firmy jest łatwe. Wiele młodych przedsiębiorstw wydaje się skazanych na los „organizacyjnych supernowych”, świecą jasno i żyją krótko, stwierdza Bakker. Społeczeństwo często postrzega likwidację firmy jako klęskę, jednak czasem lepiej jest by firma upadła, niż trwała w stagnacji. Dzięki likwidacji uwalniane są zasoby i pracownicy, którzy mogą zacząć robić coś innego. Koniec jednej firmy może być początkiem sukcesu innej. « powrót do artykułu
  8. U 34-letniego mężczyzny, który podczas zawodów w jedzeniu papryczek chilli spożył Carolina Reaper - odmianę uważaną przez jakiś czas za najostrzejszą papryczkę świata - wystąpił piorunujący ból głowy. Niektóre objawy, np. torsje bez wymiotów, pojawiły się tuż po zjedzeniu papryczki. Później doszły silne bóle szyi i napadowy ból głowy, który przez kilka dni pojawiał się na kilka sekund i znikał. Ból głowy był tak dotkliwy, że pacjent opisany na łamach BMJ Case Reports zgłosił się na oddział ratunkowy. Zbadano go pod kątem różnych chorób neurologicznych, ale żadne ze wstępnych podejrzeń się nie sprawdziło. Rozstrzygająca okazała się dopiero tomografia komputerowa, która uwidoczniła skurcz paru naczyń w mózgu. Dzięki temu odkryciu lekarze zdiagnozowali piorunujący ból głowy, wtórny do zespołu odwracalnego skurczu naczyniowego (ang. reversible cerebral vasoconstriction syndrome, RCVS). RCVS nie zawsze ma oczywistą przyczynę. Zdarza się jednak po zażyciu pewnych leków i narkotyków. Dr Kulothungan Gunasekaran i inni przypominają, że opisywano już przypadki, kiedy po zjedzeniu papryki cayenne występował nagły skurcz tętnic wieńcowych i zawał. Naukowcy opowiadają, że objawy 34-latka ustąpiły samoistnie. Gdy po 5 tygodniach wykonano kontrolną tomografię, okazało się, że naczynia wróciły do swojej zwykłej średnicy. Carolina Reaper (HP22B) to kultywar chilli o średniej ostrości 1.569.300 w skali Scoville'a. W przypadku rekordowych papryczek odnotowywano jednak nawet ponad 2.200.000 SHU. « powrót do artykułu
  9. Arktyczne lodowce topią się obecnie znacznie szybciej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 400 lat. Rosnące temperatury powodują, że latem na Mt. Hunter w alaskańskim Denali National Park topi się 60-krotnie więcej śniegu niż przed rewolucją przemysłową. Wyniki badań na ten temat opublikowano w Journal of Geophysical Research: Atmospheres. Nowe badania wykazały, że góry Alaska ogrzewają się bardzo szybko od co najmniej wieku. Glacjolog Dominic Winski i jego koledzy z Dartmouth College postanowili bliżej przyjrzeć się temu procesowi i probrali rdzenie lodowe z Mt. Hunter. Badania wykazały, letnie temperatury na szczycie Mt. Hunter są obecnie o co najmniej 1,2-2 stopni Celsjusza wyższe niż w XVIII, XIX i na początku XX wieku. Wzrost temperatury na szczycie góry jest niemal dwukrotnie wyższy niż u wybrzeży Alaski. Zdaniem badaczy za bezprecedensowe topnienie lodowców na Mt. Hunter odpowiada ocieplanie się tropikalnych obszarów Pacyfiku. Zjawisko to doprowadziło do zmiany sposobu przepływu powietrza z tropików w kierunku biegunów. Naukowcy uważają, że należy spodziewać się jeszcze większego przyspieszenia wzrostu temperatur na szczytach gór Alaski w porównaniu z wybrzeżami. Górskie lodowce są źródłem wody dla wielu ludzi na całym świecie ich zniknięcie spowoduje olbrzymie problemy. « powrót do artykułu
  10. Polski synchrotron otwiera swoje podwoje dla naukowców i badaczy zarówno z kraju, jak i z zagranicy. Od 9 kwietnia do 20 maja, za pomocą platformy internetowej SOLARIS Digital User Office można nadsyłać propozycje badań, do realizacji których niezbędne jest promieniowanie synchrotronowe. Użytkownicy rozpoczną pracę na liniach badawczych UARPES, PEEM I XAS jeszcze w październiku tego roku. To wyjątkowy moment dla polskiej nauki! Synchrotron to jedna z najnowocześniejszych technologii badawczych, jakie zostały stworzone przez człowieka. Powstające w synchrotronie promieniowanie elektromagnetyczne o szerokim spektrum może być wykorzystywane interdyscyplinarnie. Do tej pory jedyną możliwością przeprowadzenia badań na synchrotronie dla polskich naukowców było aplikowanie do zagranicznych ośrodków. Teraz będzie to możliwe w Polsce, w Krakowie, w Narodowym Centrum Promieniowania Synchrotronowego SOLARIS. Tym samym Polska i jej ośrodek będący jednostką Uniwersytetu Jagiellońskiego dołącza do elitarnego grona krajów, w których możliwie jest przeprowadzenie badań z zastosowaniem promieniowania synchrotronowego. Fakt ten ma szczególne znaczenie dla rejonu Europy Środkowo – Wschodniej, w której krakowska infrastruktura jest jedynym takim miejscem. Ośrodki synchrotronowe tworzą ścisłą, międzynarodową sieć współpracy, która stanowi unikatową platformę badawczą, służącą rozwojowi nie tylko nauki, ale także przemysłu. Udostępnienie w SOLARIS jednej z najbardziej zaawansowanych technologii badawczych na świecie jest ukoronowaniem wielu lat starań i przygotowań. Czekali na tą chwilę nie tylko inicjatorzy i twórcy tego wyjątkowego przedsięwzięcia, ale przede wszystkim badacze, dla których ta szczególna infrastruktura powstała, z których wielu zrzeszonych jest w Polskim Towarzystwie Promieniowania Synchrotronowego. Co niezwykle istotne, w ramach ogłoszonego przez ośrodek naboru będą oni mogli realizować swoje projekty bezpłatnie. Sam wniosek o dostęp do synchrotronu musi zawierać merytoryczny opis eksperymentu oraz szczegółowe wymagania techniczne, konieczne do jego realizacji. Po ich zaakceptowaniu, projekt będzie oceniany merytorycznie przez międzynarodową komisję. O zakwalifikowaniu wniosku decydować będzie nowatorski zakres tematyki badań, stopień sprecyzowania hipotezy naukowej oraz jasno określona metodologia. Kluczowe znaczenie będzie miało również przekonujące uzasadnienie celowości zastosowania promieniowania synchrotronowego. W ramach obecnego naboru naukowcy przeprowadzać będą swoje badania w okresie od października 2018 do stycznia 2019 roku. Dzięki sprofilowaniu linii eksperymentalnych każdy synchrotron na świecie posiada obszary badawcze, w których się specjalizuje. W krakowskim ośrodku na początek zostaną udostępnione: linia PEEM/XAS (photoemission electron microscopy / X-ray absorption spectroscopy), gdzie można dokonywać pomiarów mikroskopowych i spektroskopowych w zakresie miękkiego promieniowania rentgenowskiego na dwóch stanowiskach pomiarowych, oraz linia UARPES (ultra angle-resolved photoemission spectroscopy) dostarczająca fotony w zakresie próżniowego ultrafioletu do badań techniką kątowo-rozdzielczej spektroskopii fotoelektronów (ARPES). Ta ostatnia ma podstawowe znaczenie dla rozwoju nauki i technologii, gdyż pozwala na pełny opis doświadczalny struktury elektronowej materii, która wyznacza zasadniczo wszystkie właściwości fizyczne i chemiczne materiałów. Stacje badawcze PEEM i XAS mogą być natomiast wykorzystywane w takich dziedzinach jak nauka o materiałach, fizyka, chemia czy nauki o Ziemi. To jednak dopiero początek, ponieważ urządzenie mieszczące się na Kampusie UJ docelowo zaprojektowane jest na kilkanaście linii badawczych (dwie są już w trakcie budowy), co umożliwi powstanie ponad dwudziestu stanowisk pomiarowych. Będą one umożliwiały prowadzenie badań w takich dziedzinach jak fizyka, chemia czy medycyna, ale także archeologia, a nawet historia sztuki. To dzięki istnieniu synchrotronów dokonano wielu przełomowych odkryć w nauce. Takie właśnie możliwości otwierają się teraz przed użytkownikami krakowskiego synchrotronu SOLARIS. Zapraszamy do przeczytania wywiadu, jakiego udzielili nam dyrektor SOLARISa profesor doktor habilitowany Marek Stankiewicz oraz odpowiedzialna za rozwój i utrzymanie akceleratorów doktor Adriana Wawrzyniak. « powrót do artykułu
  11. W żołądku kaszalota spermacetowego, którego zwłoki morze wyrzuciło na brzeg na wybrzeżu Hiszpanii, naukowcy znaleźli 29 kilogramów plastiku. Podczas autopsji 10-metrowego samca specjaliści z ośrodka El Valle odkryli plastikowe torby, puszki, liny i sieci rybackie. Okazało się, że zwierzę zostało zabite przez odpadki, które zjadło. Jego układ pokarmowy nie był w stanie pozbyć się plastiku, doszło do jego niedrożności, zapalenia otrzewnej i śmierci w męczarniach. Każdego roku do oceanów na całym świecie trafia ponad 8 milionów ton plastikowych odpadów. Stanowią one jedno z największych zagrożeń dla przyrody całego globu. Zabijają olbrzymią liczbę zwierząt. Szacuje się, że sama tylko Wielka Pacyficzna Plama Śmieci przyczynia się do śmierci co najmniej miliona ptaków i 100 000 ssaków rocznie. Plastik, który wytwarzamy i wyrzucamy, trafia do łańcucha pokarmowego. W końcu sami zjadamy toksyny, żywiąc się rybami. Wiadomo też, że sól morska jest coraz częściej zanieczyszczona mikroplastikiem. Plastik jest wszechobecny. Przed rokiem informowaliśmy, że plaże bezludnej wyspy, która jest jednym z najbardziej oddalonych od siedzib ludzkich miejsc, należą do najmocniej zanieczyszczonych plastikiem zakątków Ziemi. Naukowcy przewidują, że do roku 2050 w oceanach będzie więcej plastiku niż ryb. Z problemem można jednak walczyć. Okazało się, że wystarczyło wprowadzenie zakazu bezpłatnego rozdawania plastikowych toreb w supermarketach, by liczba tych odpadów na dnie morskim zmniejszyła się o 80%. Wystarczy zatem nieco zdrowego rozsądku i wysiłku, by znacznie poprawić stan otaczającego nas środowiska. « powrót do artykułu
  12. Wszystkich tych, którzy rozpoczęli swoją przygodę z fizyką, lecz ich głód wiedzy wykracza poza ramy szkolnych podręczników, zapraszamy do Centrum Nauki Kopernik w dniach 14-15 kwietnia na otwarty finał konkursu Fizyczne Ścieżki. Już od trzynastu lat ten ogólnopolski konkurs dla uczniów klas gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych organizowany przez Narodowe Centrum Badań Jądrowych oraz Instytut Fizyki Polskiej Akademii Nauk jest naocznym świadkiem pasji, talentu i nieprzeciętnej wyobraźni młodych ludzi. W finale zobaczymy m.in. "Prąd ze spadającej wody" i "Silnik Curie", weźmiemy udział w prezentacji prac naukowych "Badanie poziomu hałasu za pomocą smartfonu przy użyciu autorskiej aplikacji", "Porównanie liczby plam słonecznych i liczby Wolfa w latach 1995-2018" czy "Rzeczywistość w Odysei Homera w odniesieniu do praw fizyki" i wiele wiele innych. Wszystkich uczestników finału będzie można spotkać zarówno 14, jak i 15 kwietnia. Jak sama nazwa wskazuje, konkurs skupia ciekawych (Wszech)świata i praw nim rządzących, którzy rywalizują w jednej z trzech kategorii - praca naukowa, pokaz zjawiska fizycznego oraz esej. Jak co roku, ze wszystkich nadesłanych zgłoszeń zostało wyłonionych kilkanaście prac, które zostaną zaprezentowane podczas finału w Centrum Nauki Kopernik najpierw jurorom, a dzień później szerszemu gronu publiczności. Podczas wydarzenia można spodziewać się uzyskania odpowiedzi na intrygujące pytania: czy sprawny łucznik mógłby powtórzyć wyczyn Odyseusza z dzieła Homera i posłać strzałę przez dziesięć otworów w toporach stawionych jeden za drugim? Czy towarzyszący nam hałas stanowi istotne zagrożenie dla naszego zdrowia? Jak określić aktywność Słońca? Czym jeszcze zaskakuje elektromagnetyzm? To wszystko dzięki uczniom - autorom prac naukowych, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i systematycznie, w przemyślany sposób, znaleźli rozwiązania niewyjaśnionych tajemnic. Z drugiej strony, podczas finału nie zabraknie także wrażeń wizualnych okraszonych dużą dawką wiedzy na temat zjawisk fizycznych. Widowiskowymi pokazami raczyć będą publiczność młodzi eksperymentatorzy, którzy zademonstrują, że lewitacja przedmiotów (nawet niemagnetycznych!) to nie science fiction, w domu prąd można otrzymać ze spadającej wody, a urządzenia mogą mieć napęd na woskową świeczkę. Widzowie będą też mogli "zwiedzić" miejscowość o górniczych tradycjach i przekonać się, że w dźwięku można zatonąć spojrzeniem. Niewątpliwie fizyka to pasjonująca nauka i można o niej dyskutować godzinami - tu godnymi rozmówcami będą finaliści konkursu w kategorii esej, którzy mają własne przemyślenia na temat wpływu fizyki na cywilizację. Autorzy dostarczą dyskutantom materiału do przemyśleń w kwestii fizyki będącej uosobieniem współistnienia dobra i piękna oraz nieścisłości wynikających z pojęcia czasu. Seminarium finałowe konkursu Fizyczne Ścieżki, otwarte dla publiczności, odbędzie się 14 kwietnia w auli zlokalizowanej w konferencyjnej części Centrum Nauki Kopernik. Następnego dnia finaliści konkursu zaprezentują swoje prace w przestrzeni wystawowej, a kulminacją wydarzenia będzie wyłonienie zwycięzców i rozdanie nagród laureatom. Wstęp na to wydarzenie jest bezpłatny, prosimy zgłaszać się do wejścia konferencyjnego budynku CNK. W imieniu organizatorów i finalistów serdecznie zapraszamy do udziału! « powrót do artykułu
  13. Na pustyni Wielki Nefud w Arabii Saudyjskiej znaleziono skamieniałą kość palca wczesnego człowieka, której wiek określono na około 90 000 lat. Odkrycie, opisane w Nature Ecology and Evolution, to najstarsza bezpośrednio datowana skamieniałość Homo sapiens poza Afryką i Lewantem. To jednocześnie dowód, że wczesna migracja z Afryki do Eurazji objęła większe tereny niż sądzono. Dotychczas sądzono, że podczas wczesnej migracji Homo sapiens nie udało się dotrzeć zbyt daleko i zasięg naszego gatunku został ograniczony do lasów Lewantu. Jednak, jak się okazuje, ludzie zawędrowali znacznie dalej niż sądzono. Odkrycia dokonano na stanowisku Al Wusta. W przeszłości znajdowało się tam słodkowodne jezioro. Obecnie jest tam jedynie bardzo sucha pustynia. W Al Wusta znaleziono też liczne pozostałości po zwierzętach, w tym po hipopotamach i niewielkich słodkowodnych ślimakach, oraz liczne narzędzia kamienne wykonane przez ludzi. Wśród licznych szczątków znajdowała się też kość palca o długości 3,2 centymetra. Kość zeskanowano tworząc jej trójwymiarowy obraz, a jej wymiary i kształt porównano z wieloma innymi znaleziskami, zarówno z kośćmi współczesnych Homo sapiens, kośćmi innych naczelnych jak i kośćmi innych gatunków ludzi. Badania jednoznacznie wykazały, że mamy do czynienia z pierwszym skamieniałym fragmentem ciała H. sapiens znalezionym w Arabii Saudyjskiej. Do określenia wieku znaleziska wykorzystano datowanie metodą uranowo-torową. Za pomocą lasera w kości wykonano niewielkie otwory, a następnie mierzono stosunek pierwiastków promieniotwórczych. Wykazano w ten sposób, że kość liczy 88 000 lat. Datowanie osadów i kości zwierzęcych pochodzących z tej samej warstwy dało wynik około 90 000 lat. Dalsze analizy wykazały, że w przeszłości w Al Wusta znajdowało się jezioro otoczone terenami trawiastymi. Odkrycie to po raz pierwszy jednoznacznie pokazuje, że wcześni przedstawiciele naszego gatunku skolonizowali duże obszary na południowym zachodzie Azji i nie ograniczali się tylko do Lewantu. Zdolność do osiedlenia się na tak rozległych terenach podważa wcześniejsze teorie mówiące, że pierwsza migracja była bardzo ograniczona i w większości nieudana, mówi główny autor badań doktor Huw Groucutt z Uniwersytetu w Oksfordzie i Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. « powrót do artykułu
  14. Nowotwory, które przenoszą się z osobnika na osobnika, są rzadkie, ale diabły tasmańskie (Sarcophilus harrisii) wydają się mieć w tym zakresie podwójnego pecha: zapadają bowiem na dwa różne zakaźne raki pyska. Wszystko wskazuje na to, że odpowiada za to ich skłonność do gryzienia w pysk podczas walk o partnerki czy pokarm. Dzięki porównaniu obu rodzajów nowotworów naukowcy z Uniwersytetu w Cambridge doszli do wniosku, że ich źródła są podobne. Autorzy publikacji z pisma Cancer Cell zidentyfikowali także skuteczne leki, które można by wykorzystać, by ocalić diabły od wyginięcia. Raka DFT1 zaobserwowano po raz pierwszy w 1996 r. w północno-wschodniej Tasmanii. W 2014 r. rutynowy skryning diagnostyczny ujawnił 2. rodzaj zakaźnego raka pyska. Wywołuje on guzy, których gołym okiem nie da się odróżnić od zmian wywoływanych przez DFT1. Analizy wykazały, że raki różnią się jednak na poziomie biologicznym i o ile DFT1 pochodzi z komórek samicy, o tyle DFT2 pojawił się u samca. DFT1 rozprzestrzenił się po całej wyspie, zaś DFT2 ogranicza się do półwyspu w południowo-wschodniej Tasmanii. Akademicy podkreślają, że istnieje tylko 8 znanych zakaźnych nowotworów: 1 u psów (psi guz weneryczny), 2 u diabłów tasmańskich i 5 u małży morskich (te ostatnie przypominają białaczki). Nic więc dziwnego, że wystąpienie dwóch u jednego gatunku, zwłaszcza w tak krótkim odstępie czasu, zaskoczyło specjalistów. Kiedy odkryto pierwszy, uważaliśmy, że zakaźne nowotwory są skrajnie rzadkie i że diabły tasmańskie miały wielkiego pecha, że ta choroba pojawiła się właśnie u nich. Wystąpienie drugiego sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy gatunek nie jest przypadkiem szczególnie zagrożony takim rodzajem choroby - opowiada Elizabeth Murchinson. Niewykluczone że do wzrostu zagrożenia zakaźnymi nowotworami przyczyniły się czynniki środowiskowe i/lub antropogeniczne, akademicy postanowili więc przeprowadzić genetyczne i funkcjonalne porównanie obu diablich raków. Zespołowi nie udało się zidentyfikować genetycznych markerów wirusów ani zewnętrznych czynników rakotwórczych, np. promieniowania UV, które mogłyby spowodować raki. Uczeni przyznają jednak, że w grę może wchodzić czynnik, którego po prostu nie uwzględnili. Ustalono, że choć DFT1 i DFT2 pochodzą od różnych osobników, cechuje je podobny proces mutacyjny i podobne tkanki pochodzenia. Dzielą one także reakcję na podobne leki i zależność od kinaz tyrozynowych RTK (RTK podtrzymują wzrost i przeżycie raków DFT). To wskazuje na problem z konkretnym rodzajem regulacji komórkowej, który prawdopodobnie zwiększa ryzyko podatności na zakaźne raki [DFT może wynikać z błędów w utrzymaniu puli proliferujących komórek]. Co istotne, leki obierające na cel RTK opracowano już pod kątem ludzkich nowotworów. Testy laboratoryjne pokazały, że oddziałują one także na komórki DFT. Brytyjczycy wyjaśniają, że skuteczne leki hamują szlaki normalnie biorące udział w gojeniu. Wiele wskazuje więc na to, że naprawa ran ma wiele wspólnego z początkiem raka. Nie da się zatem ukryć, że w takich okolicznościach częste urazy pyska odgrywają dużą rolę zarówno w patogenezie, jak i rozprzestrzenianiu raka. Maximilian Stammnitz dodaje, że niebagatelną rolę odegrali ludzie. Kiedy osiedlili się na Tasmanii, nocami słyszeli charakterystyczne krzyki. Stwierdzili, że dźwięki wydaje jakaś diabelska istota i zaczęli prześladować S. harrisii. Wskutek tego spadła liczebność populacji i zmniejszyła się już i tak niska różnorodność genetyczna. By się utrzymać, tak jak każda przeszczepiona tkanka, zakaźne raki muszą umknąć uwadze układu odpornościowego. Wg naukowców, jest to łatwiejsze, gdy różnorodność genetyczna gatunku jest niższa. Murchinson i inni wspominają, że europejskie osadnictwo wpłynęło na krajobraz i wykorzystanie gruntów, co z kolei skutkowało zmianami dynamiki populacyjnej i wzorców migracji. Niewykluczone, że duża gęstość populacji doprowadziła do nasilonej konkurencji, a także kontaktów i konfliktów między osobnikami, a to utorowało drogę rakom. Łącznie nasze wyniki sugerują, że zakaźne raki mogły się pojawić u diabłów tasmańskich naturalnie. [...] Niewykluczone, że takie zakaźne raki występowały już w przeszłości, ale ich nie wykryto, bo np. utrzymywały się w ograniczonych populacjach albo występowały przed przybyciem Europejczyków na Tasmanię w XIX w.   « powrót do artykułu
  15. Związki występujące w opakowaniach mogą upośledzać wchłanianie w przewodzie pokarmowym. Odkryliśmy, że nanocząstki tlenku cynku (ZnO) w dawkach odpowiadających temu, co normalnie zjadamy z posiłkiem lub w ciągu dnia, mogą zmieniać sposób, w jaki jelita wchłaniają składniki odżywcze albo oddziaływać na ekspresję genów [...] - opowiada prof. Gretchen Mahler z Binghamton University. Mahler wyjaśnia, że ze względu na właściwości przeciwbakteryjne ZnO jest wykorzystywany w wyściółce puszek. W ramach studium Amerykanie sprawdzali za pomocą spektrometrii mas, jak dużo cząstek dostaje się do puszkowanego tuńczyka, kukurydzy, szparagów i kurczaka. Okazało się, że pokarm zawiera 100-krotność dozwolonej dziennej dawki cynku. Mając to na uwadze, zespół zajął się wpływem nanocząstek na układ pokarmowy. Inni naukowcy patrzyli wcześniej na wpływ nanocząstek na komórki jelita, ale zwykle wybierali naprawdę wysokie dawki i szukali oznak oczywistej toksyczności, np. śmierci komórkowej. My skupiliśmy się na czymś bardziej subtelnym, a mianowicie na działaniu komórek i analizowaliśmy dawki nanocząstek bliższe temu, z czym się naprawdę stykamy. Okazuje się nanocząstki mają tendencję do osiadania na komórkach układu pokarmowego. Powodują remodelowanie bądź utratę mikrokosmków, które zwiększają powierzchnię odpowiadającą za wchłanianie. W dużych dawkach niektóre nanocząstki uruchamiają sygnalizację prozapalną. Zjawisko to może zaś zwiększyć przepuszczalność modelu jelit [...]. Ponieważ badania prowadzono w laboratorium na hodowlach komórkowych, trudno określić, jaki może być długoterminowy wpływ spożycia nanocząstek na ludzkie zdrowie. Mogę tylko powiedzieć, że nasz model pokazuje, że nanocząstki mają swoje oddziaływania w modelu in vitro i że zrozumienie ich wpływu na funkcje przewodu pokarmowego to ważna dziedzina badania bezpieczeństwa konsumenckiego. Podczas dalszych badań na kurach uzyskano podobne wyniki jak na hodowlach. Okazało się także, że nanocząstki oddziałują na mikrobiom.   « powrót do artykułu
  16. Grupa astronomów kwestionuje istnienie Ziemi 2.0, pozasłonecznej planety, który ma być najbardziej podobną do Ziemi ze wszystkich dotychczas odkrytych. O odnalezieniu Kepler 452b informowaliśmy w 2015 roku. Ma być to najmniejsza planeta znajdująca się w ekosferze swojej gwiazdy. Po jej odkryciu ogłoszono, że Kepler 452b jest prawdopodobnie planetą skalistą, jej średnica jest o 60% większa od średnicy Ziemi, jej okres orbitalny wynosi 385 dni, a sama planeta krąży wokół gwiazdy liczącej sobie 6 miliardów lat, jest o 20% jaśniejsza i ma o 10% większą średnicę do Słońca, ale temperatura na jej powierzchni jest taka sama jak naszej gwiazdy. Ta planeta mogła spędzić w ekosferze około 6 miliardów lat, dłużej niż Ziemia. To oznacza, że jeśli występują tam odpowiednie warunki, to jest dość duża szansa, że istnieje tam życie, mówił Jon Jenkins, odpowiedzialny za analizę danych z Keplera. Teraz grupa naukowców podważa ówczesne spostrzeżenia. Kepler 452b znajduje się w odległości 1400 lat świetlnych od Ziemi, nie jest ją łatwo badać. Dane o jej istnieniu pochodzą z pierwszego okresu misji Teleskopu Keplera. W tym czasie Kepler szukał zmian jasności gwiazd, które świadczyłyby o tym, że na ich tle przeszła planeta. Jednak wiele rzeczy może spowodować, że gwiazda zmieni swoją jasność. Dlatego też założono, że aby potwierdzić istnienie planety, konieczne jest co najmniej trzykrotne zaobserwowanie spadku jasności. Jako, że Kepler 452b ma długi okres orbitalny, planeta ledwie spełniła te minimalne wymagania zanim teleskop uległ awarii i nie mógł kontynuować swojej podstawowej misji. Jednak przeprowadzono wiele testów, które mają świadczyć o tym, że planeta istnieje. W ubiegłym miesiącu przyjęto do publikacji w The Astrophysical Journal artykuł, którego autorzy wykorzystali zaawansowane metody statystyczne do zbadania możliwości istnienia każdej z potencjalnych planet zauważonych przez Keplera. W analizach wzięli pod uwagę niedoskonałości całego Keplera jak i poszczególnych elementów, które mogą zafałszować zbierane dane. Naukowcy przeprowadzili grupową analizę danych z ponad 100 000 gwiazd, chcąc w ten sposób sprawdzić, czy ich metoda nadaje się do szybkiego potwierdzania lub eliminowania kandydatów na planety. Z ich analizy wynika, że Kepler jest w stanie z bardzo dużym prawdopodobieństwem potwierdzić istnienie planet o okresie obiegu poniżej 200 dni. Przejścia takich planet rejestrowano na tyle często, że zjawiska te można z łatwością zweryfikować pod kątem fałszywych sygnałów pochodzących np. z przestrzeni kosmicznej czy nieprawidłowo działających instrumentów teleskopu. Jednocześnie jednak stwierdzono, że potwierdzenie istnienia niewielkich planet wielkości ziemi o dłuższych okresach orbitalnych jest znacznie trudniejsze, gdyż Kepler wypełniał swoje podstawowe zadania jedynie w latach 2009-2013. Po tej analizie naukowcy postanowili przyjrzeć się najbardziej sensacyjnemu z odkryć, czyli planecie Kepler 452b. Skupiliśmy swoją uwagę na Kepler 452b, bo ma ona najdłuższy okres i najsłabszy sygnał ze wszystkich dotychczas potwierdzonych, mówi Jeff Coughlin z SETI Institute. Uczeni przeprowadzili liczne testy uwzględniające ich wcześniejsze spostrzeżenia, zwracając szczególną uwagę na możliwość zakłóceń spowodowanych drobnymi usterkami instrumentów Teleskopu Keplera. Analizy wykazały, że szansa, iż mamy do czynienia z planetą nie wynosi, jak dotychczas sądzono, 99%, ale mieści się w przedziale od 16 do 92 procent. Nie możemy stwierdzić, że to nie jest planeta. Ale nie ma tutaj 99-procentowej pewności. Osobiście sądzę, że szansa, iż mamy do czynienia z planetą jest większa niż 50%, stwierdza Coughlin. Niektórych kandydatów na planety można weryfikować badając, czy ich ruch wpływa na ruch ich gwiazdy macierzystej. W przypadku Kepler 452b badania takiego nie jesteśmy w stanie przeprowadzić, gdyż planeta jest zbyt mała i zbyt odległa. Natalie Batalha, która w przeszłości pracowała przy misji Keplera, uważa, że dane na temat Kepler 452b można zweryfikować za pomocą Teleskopu Hubble'a. Ziemia 2.0 powinna wkrótce przejść na tle swojej gwiazdy, więc Hubble mógłby obserwować to zjawisko. Batalha chwali grupę Coughlina za zawrócenie większej uwagi na elementy, których zwykle astrofizycy poszukujący egzoplanet często pomijają. W badaniach zwraca się bowiem uwagę na zjawiska astrofizyczne i bierze się je pod uwagę jako możliwe źródła zafałszowań danych, bardzo rzadko jednak uwzględnia się tutaj niedoskonałości instrumentów, niewielkie awarie czy starzenie się sprzętu. Z drugiej jednak strony Batalha mówi, że przyjęte przez grupę Coughlina podejście statystyczne, a nie indywidualne do każdego przypadku, pomija niektóre istotne elementy, jak np. fakt, że niektóre z czujników teleskopu pracowały lepiej niż inne, a akurat tak się złożyło, że Kepler 452b została odkryta i była obserwowana przez te lepiej funkcjonujące elementy teleskopu. Gdy obliczamy średnią wiarygodność odkryć dla wszystkich planet, uśredniamy wyniki z wszystkich czujników, mówi uczona. Zwraca ona uwagę, że w takim przypadku statystycznie obniżamy wiarygodność odkrycia dla Kepler 452b, dla którego wcześniej obliczone prawdopodobieństwo, że doszło do błędu wynosi 1/3000. Wygląda jednak na to, że spór nie zostanie rozstrzygnięty przez Hubble'a. Kepler 452b można by obserwować 18 kwietnia, a to zbyt mało czasu, by zainteresowane strony uzyskały dostęp do obleganego Hubble'a. Kolejne przejście Kepler 452b jest spodziewane 8 maja 2019 roku. Być może istnienie Kepler 452b będzie mógł potwierdzić dopiero Teleskop Webba. « powrót do artykułu
  17. Żyrafy są zwierzętami roślinożernymi, ale w rezerwacie Sabi Sand w RPA nagrano na początku kwietnia małą grupę, która jak gdyby nigdy nic raczyła się kośćmi (uprawiała osteofagię). Autorem filmu jest Quinton Paul Josop. Podczas safari zauważyliśmy 3 samice wychodzące z wolna z gęstego buszu. Skupiały się na czymś leżącym na ziemi. W pewnym momencie jedna z nich rozstawiła nieco nogi i pochyliła się do przodu. Podniosła coś i wtedy zdałem sobie sprawę, że to kość. My, przewodnicy, często spotykamy żyrafy, kudu, impale czy niale grzywiaste, które zbierają i przeżuwają kości, ale zwykle zdarza się to w sezonie zimowym, gdy jest sucho, a pokarm nie zawiera wystarczającej ilości [...] minerałów. Wkrótce do przeżuwającej koleżanki dołączyły dwie pozostałe samice. Zwierzęta w charakterystyczny sposób prostowały szyje, próbując odgryźć jak najwięcej kości. Potem ją wypluwały, a po chwili znowu podnosiły. Nie wiadomo, ile "uczta" trwała, bo ludzie poobserwowali ją przez nieco ponad kwadrans i odjechali. Badanie sprzed 5 lat sugerowało, że żyrafy uciekają się do osteofagii, gdy brakuje im fosforu i wapnia. Oprócz kości, w ich menu dość często znajdują się też rogi czy kły. Opowiadając o osteofagii wśród roślinożerców, specjaliści lubią przypominać o Tonym, samcu żyrafy Rothschilda z Werribee Open Plains Zoo w Australii, który zjadał na oczach zaszokowanych zwiedzających martwe króliki.   « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z University of Illinois oraz firmy Nosopharm z Lyonu opisali nową obiecująca klasę antybiotyków, które mogą uchronić ludzkość przed widmem antybiotykooporności. Odilorhabdiny (ODL) zostały odkryte w 2013 roku przez firmę Nosopharm. Środki te mają dwie olbrzymie zalety. Po pierwsze pochodzą z nietypowego źródła, po drugie zaś, zabijają bakterie w wyjątkowy sposób, który może być efektywny w walce z lekoopornymi mikroorganizmami. ODL znaleziono w kolonizujących nicienie bakteriach Xenorhabdus nematophila. X. nematophila zyskują w organizmie nicienia źródło pożywienia, a w zamian chronią swojego gospodarza przed innymi bakteriami wytwarzając zabójczy dla nich antybiotyk. Międzynarodowy zespół naukowy wyizolował aktywny składnik wspomnianego środka, zbadał jego strukturę i na tej podstawie stworzył znacznie potężniejsze środki. W Molecular Cell ukazał się właśnie pierwszy szczegółowy opis nowego antybiotyku i sposobu ich działania. Alexander Mankin i Yury Polikanov z University of Illinois w Chicago odkryli, że ODL działają na rybosom komórek bakterii. Podobnie jak wiele innych antybiotyków ODL działają na rybosom, jednak ich wyjątkowość polega na tym, że łączą się z takim fragmentem rybosomu, z jakim nie łączą się żadne inne znane antybiotyki, mówi profesor Polikanov. Ponadto po połączeniu się z rybosomami nowy środek uniemożliwia im translację kodu genetycznego. Gdy ODL trafiają do komórek bakterii, wpływają na działanie rybosomów i powodują, że podczas tworzenia nowych białek pojawiają się błędy. To prowadzi do śmierci bakterii, wyjaśnia Mankin. Uczony dodaje, że istnieje wiele antybiotyków, które spowalniają wzrost bakterii, ale niewiele, które je zabijają. Fakt, że ODL są bakteriocydami oraz że łączą się z takim miejscem w robosomie, które nie jest wykorzystywane przez żaden inny antybiotyk, sugeruje, że mogą one posłużyć do leczenia infekcji opornych na działanie innych antybiotyków, dodaje profesor Mankin. Odkryliśmy, że ODL wyleczyły myszy zarażone wieloma patogenami, zwalczają bakterie Gram-dodatnie i Gram-ujemne, w tym oporne na karbapanemy enterobakterie, dodaje Maxime Gualtieri, współzałożyciel i główny naukowiec firmy Nosopharm. Oporne na karbapenemy enterobakterie wykazują wysoką oporność na wiele antybiotyków. Jedno z badań sugeruje nawet, że zabijają one 50% zainfekowanych. ODL nie były jeszcze badane pod kątem przydatności do stosowania na ludziach, ale już teraz wiadomo, że warto rozpocząć badania w tym kierunku. Współpraca ze światem akademickim i jego uznanymi ekspertami zajmującymi się antybiotykami pomoże nam w przygotowaniu się do badań klinicznych, mówi Philippe Villain-Guillot, szef i współzałożyciel Nosopharm. « powrót do artykułu
  19. Sondaż, który miał pokazać preferencje pacjentów co do metody leczenia nadciśnienia, wykazał, że ludzie chętniej sięgną po herbatę lub pigułkę, niż zaczną ćwiczyć. Naukowcy chcieli sprawdzić, w jaki sposób ludzie ważą korzyści wynikające z różnych opcji terapeutycznych i problemy/niewygody związane z ich stosowaniem. Respondentów proszono, by wyobrazili sobie, że mają nadciśnienie, a później pytano o chęć wdrożenia 4 opcji terapeutycznych, by przedłużyć sobie życie o miesiąc, rok lub 5 lat. Wśród wybranych metod leczenia znalazły się: codzienne picie kubka herbaty (naparu), ćwiczenia, tabletki oraz wykonywane co miesiąc bądź pół roku zastrzyki. Tak jak się można było spodziewać, okazało się, że do preferowanych metod należały picie herbaty i zażywanie tabletek. Znaleźli się jednak i tacy, którzy nie chcieli robić nic nawet wtedy, gdy mogli zyskać dodatkowy rok czy 5 lat życia. W przypadku wszystkich metod ankietowani wykazywali większą chęć ich wdrożenia, gdy korzyści były większe. Dr Erica Spatz z Uniwersytetu Yale i jej zespół wyliczyli, że 79% respondentów chciało zażywać tabletki dla dodatkowego miesiąca życia. Gdy stawką był dodatkowy rok albo 5 lat, odsetek zainteresowanych tą metodą wzrastał, odpowiednio, do 90 i 96%. W przypadku picia herbaty odsetek chętnych do wdrożenia wynosił 78, 91 i 96% dla, odpowiednio, miesiąca oraz 1 i 5 dodatkowych lat. Amerykanie zauważyli, że zastrzyk był najmniej lubianą opcją. Tylko 68% osób zgodziłoby się na wykonywaną co pół roku iniekcję, gdyby miało to oznaczać dodatkowy miesiąc życia. Dla dodatkowego roku lub 5 dałoby się z taką częstotliwością kłuć, odpowiednio, 85 i 93% ankietowanych. Jeszcze gorzej sprawy się miały, gdy zastrzyk miał być robiony co miesiąc. Tutaj statystyki dla dodatkowego miesiąca, roku i 5 lat wynosiły, odpowiednio, 51, 74 i 88%. Jak widać, ludzie naturalnie przykładają różną wagę do plusów i minusów interwencji wymierzonych w poprawę zdrowia sercowo-naczyniowego. Uważam, że powinniśmy to wziąć pod uwagę, rozmawiając z pacjentami o różnych opcjach leczenia nadciśnienia. Dobrze sobie radzimy z rozmawianiem o skutkach ubocznych, ale rzadko sprawdzamy, czy inne niewygody [...] oddziałują na chęć stosowania przez całe życie jakiejś formy terapii [...]. Między marcem a czerwcem zeszłego roku Amerykanie zwerbowali na platformie Amazon Mechanical Turk 1284 dorosłe osoby. W badaniu uwzględniono też pacjentów leczonych ambulatoryjnie w pewnej klinice. Większość ankietowanych miała poniżej 45 lat. Płcie były reprezentowane mniej więcej po równo. Blisko 3/4 próby to osoby białe (nie-Latynosi), 10% stanowili Afroamerykanie, 7% Latynosi, a 8% Azjaci. Większość cierpiała na nadciśnienie. Zespół Spatz podkreśla, że minusem badania był stosunkowo młody wiek ankietowanych. Ponieważ choroby sercowo-naczyniowe występują częściej u osób starszych, niewykluczone, że udzielałyby one innych odpowiedzi. Kolejnym ograniczeniem studium było to, że uczestników nie poinformowano, o ile naprawdę można wydłużyć życie za pomocą każdej z interwencji. « powrót do artykułu
  20. Naukowcy Uniwersytetu Jyväskylä odkryli, że u nietrenujących wcześniej młodych mężczyzn trening siłowy korzystnie wpływa na zawartość autofagosomów. Autofagia to proces kataboliczny, który polega na trawieniu przez komórkę obumarłych lub uszkodzonych elementów jej struktury, np. białek czy organelli. Finowie analizowali wskaźniki autofagii i odpowiedzi na białko niesfałdowane (ang. unfolded protein response, UPR); UPR to odpowiedź na zaburzenia homeostazy w siateczce śródplazmatycznej. Polega m.in. na czasowym zmniejszeniu syntezy nowych i degradacji nieprawidłowo sfałdowanych białek, a także na kierowaniu komórek do apoptozy. W tym celu 2-krotnie wykonywano biopsję mięśni: po pojedynczej sesji ćwiczeń siłowych i po 21 tygodniach treningu siłowego. W eksperymencie wzięli udział nietrenujący wcześniej młodzi i starsi mężczyźni. Starzenie może zmniejszać poprawę jakości mięśni wywołaną treningiem siłowym - podkreślają doktorant Jaakko Hentilä oraz Juha Hulmi z Academy of Finland. Autorzy publikacji z pisma Acta Physiologica podkreślają, że bez względu na wiek sesja ćwiczeń siłowych aktywowała jednak UPR, co sugeruje, że u młodych i starszych osób mięśnie szkieletowe pod wieloma względami podobnie przystosowują się do takiej formy ruchu. « powrót do artykułu
  21. Gatunki, które nie potrafią latać, dostają się na zielone dachy dzięki ptakom czy prądom powietrznym. Zielone dachy są postrzegane jako świetne rozszerzenie bioróżnorodności (inaczej dach byłby w końcu gołą papą albo blachą), nie wolno jednak zapominać, że to surowe środowiska, cechujące się silnymi wiatrami i skrajnymi temperaturami. Wszystko to sprawia, że są podatne na susze. Przez to, że dachy znajdują się wysoko, są niedostępne dla gatunków, które nie potrafią latać, a zwłaszcza dla organizmów glebowych odpowiadających m.in. za obieg pierwiastków. Wcześniejsze badania wykazały, że można je tam jednak znaleźć. Skąd więc się biorą? Brytyjscy naukowcy z Uniwersytetu w Portsmouth i Royal Holloway, University of London sprawdzali, w jaki sposób różne organizmy glebowe, w tym skoczogonki, bakterie, grzyby czy roztocze, dostają się na zielone dachy. Czy dostają się tam razem z materiałami budowlanymi, czy w grę wchodzą inne mechanizmy, np. podróż na gapę na ptakach albo w postaci aeroplanktonu? Autorzy publikacji z pisma Applied Soil Ecology monitorowali nowy zielony dach, który budowano na terenie Royal Holloway od września 2011 do lipca 2012 r. Monitorowano, jakie mikroorganizmy glebowe znajdują się w materiałach glebowych, by sprawdzić, czy zdołają one skolonizować nowe środowisko. Odkryliśmy, że choć w materiałach budowlanych znajdowała się zdrowa społeczność glebowa, przez trudne warunki większość gatunków wymierała krótko po zbudowaniu dachu. To oznacza, że gatunki glebowe zielonych dachów muszą się tam dostawać w inny sposób, np. na ptakach albo z aeroplanktonem - opowiada dr Heather Rumble z Uniwersytetu w Portsmouth. Na podstawie uzyskanych wyników naukowcy sformułowali szereg zaleceń. Uważają np., że skoro wiele gatunków dostaje się na zielone dachy "na własną rękę", być może warto byłoby łączyć zielone dachy z gruntem tzw. żywymi ścianami. « powrót do artykułu
  22. Astronomowie na całym świecie czekają na udostępnienie kolejnych danych z satelity Gaia. Urządzenie to, wystrzelone przez ESA w 2013 roku obserwuje ponad miliard gwiazd z Drogi Mlecznej i sąsiednich galaktyk. Gaia mierzy ich pozycję, paralaksę i ruch z niespotykaną dotąd precyzją poniżej 1/1000 sekundy kątowej. Gaia tworzy największy w historii katalog astronomiczny, ułatwiając badania kosmosu. Dostarcza też danych dotyczących jasności, koloru i spektrum poszczególnych gwiazd. Już teraz wiemy, że w ramach drugiego zestawu danych astronomowie poznają pozycje 1 692 919 135 gwiazd oraz paralaksę i ruch własny 1 331 909 727 gwiazd. Dane pochodzą z pomiarów wykonanych pomiędzy 25 lipca 2014 a 23 maja 2016. Jest ich zdecydowanie więcej, niż udostępniono wcześniej. Poprzednio astronomowie poznali pozycje ponad miliarda gwiazd, jednak jedynie dla dwóch milionów były dostępne dane dotyczące paralaksy i ruchu własnego. W drugim zestawie danych z Gai. znajdą się też informacje o kolorze 1,38 miliarda gwiazd, prędkości kątowej 7 224 631 takich obiektów, dane o 550 737 źródła zmiennych, naukowcy poznają też temperaturę powierzchni 161 497 595 gwiazd, dane o pyle znajdującym się pomiędzy Ziemią a 87 733 672 gwiazdami oraz informacje o promieniu i jasności 76 956 778 gwiazd. Ponadto Gaia dostarczyła tez dane o pozycji 14 099 obiektów, główne asteroidów, z Układu Słonecznego. « powrót do artykułu
  23. Jeszcze na początku lat 90. wstępne badania łączyły suplementy diety, takie jak witamina E i kwas foliowy, z mniejszym ryzykiem chorób serca. Jednak już kilka lat później, gdy ukończono bardziej rygorystyczne testy okazało się, że ani witamina E, ani kwas foliowy nie posiadają właściwości, jakie im wcześniej przypisywano. Co gorsza okazało się, że wysokie dawki witaminy E zwiększają ryzyko nieprawidłowej pracy serca, nowotworu prostaty oraz śmierci z innych przyczyn. Mimo to wiele osób wciąż regularnie zażywa suplementy diety. Entuzjazm dla tabletek jest zwykle tak duży, że zwycięża z dowodami naukowymi, mówi doktor JoAnn Manson, ordynator wydziału medycyny zapobiegawczej w Brigham and Women's Hospital w Bostonie. Z przeprowadzonych w 2013 roku badań Gallupa wynika, że ponad połowa Amerykanów zażywa witaminowe suplementy diety, a w grupie wiekowej powyżej 65. roku życia odsetek ten wynosi aż 68%. Z kolei badania, których wyniki opublikowano w Journal of Nutrition w 2017 roku wykazały, że wśród najstarszej grupy wiekowej 29% zażywa co najmniej 4 różne suplementy. Doktor Manson mówi, że brak jest jednoznacznych dowodów, wskazujących, że zażywanie suplementów zapobiega jakimkolwiek chorobom chronicznym. Oczywiście istnieją badania pokazujące, że suplementy mają korzystny wpływ na zdrowie, jednak dowody nie są na tyle mocne, by wydać rekomendację zalecającą ich zażywanie. Od roku 1999 amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) przeznaczyły ponad 2,4 miliarda dolarów na badania nad suplementami i witaminami. Badania te nie przyniosły żadnych wyników, mówi doktor Barnett Kramer, odpowiedzialny w NIH za politykę przeciwnowotworową. Jego zdaniem jedną z przyczyn tego stanu rzeczy mogą być fałszywe przekonania, w tym przekonanie, że ludzie potrzebują więcej witamin i minerałów, niż przyjmują w codziennej diecie, że duże dawki są bezpieczne oraz że nauka jest w stanie wyprodukować pigułkę, której zażycie zapewni organizmowi te same korzyści co codzienna dawka warzyw i owoców. Bogate źródła witamin mogą pomagać tam, gdzie występują ich niedobory. Znanym przykładem jest tutaj szkorbut, który przed wiekami powszechnie występował wśród marynarzy, a któremu udało się zapobiec właśnie dzięki zapewnieniu im dostępu do warzyw i owoców. Wiadomo też, że społeczeństwa spożywające dużo warzyw i owoców są zdrowsze niż te spożywające ich mało. Jednak wyprodukowanie „pigułki zdrowia” dotychczas się nie udało. Niewykluczone, jak mówi Marjorie McCullogh, dyrektor ds. epidemiologii żywienia w American Cancer Society, że związki chemiczne obecne w warzywach i owocach działają razem w sposób, którego naukowcy nie rozumieją i dlatego nie potrafią stworzyć odpowiedniej pigułki. Taka pigułka jest jednak niepotrzebna. Zachodnia dieta, pomimo wielu błędów takich jak zbyt duża ilość soli, tłuszczów nasyconych, cukru i kalorii, zapewnia odpowiednią ilośc minerałów i witamin, mówi profesor Alice Lichtenstein z Tufts University. Na rynku obecna jest olbrzymia ilość suplementów, a mimo to do prawidłowego i zdrowego funkcjonowania organizmu potrzebujemy warzyw i owoców. Żadna pigułka ich nie zastąpi, a uzupełnić może tylko tam, gdzie występują deficyty. Mimo braku dowodów na działanie suplementów ich przyjmowanie w zachodnich społeczeństwach jest tak rozpowszechnione, że naukowcy badający ich działanie mają problem ze skompletowaniem grupy kontrolnej, której członkowie nie przyjmowaliby tego typu środków. Są jednak naukowcy, którzy twierdzą, że przyjmowanie suplementów nie zaszkodzi, a może pomóc. Jednym z nich jest doktor Walter Willet z Uniwersytetu Harvarda. Jego zdaniem testy kliniczne nie wykazały jednoznacznie korzystnego wpływu przyjmowania suplementów, gdyż trwają zbyt krótko, zwykle 5-10 lat, a to jego zdaniem za mało, by zauważyć wpływ suplementów na występowanie nowotworów czy chorób serca. Dodatkowym problemem związanym z badaniem wpływu suplementów na zdrowie jest fakt, że osoby je przyjmujące są zwykle zdrowsze od tych, którzy ich nie przyjmują. Jednak suplementy zwykle są przyjmowane przez osoby, które przywiązują większą wagę do zdrowego trybu życia. Są one aktywne fizycznie, zwracają uwagę na dietę, a to może zafałszowywać badania. Naukowców mogą też zwieść niewłaściwie wyciągane wnioski. Na przykład od dawna wiadomo, że osoby, u których występuje wysoki poziom aminokwasu o nazwie homocysteina są narażone na większe ryzyko zawału serca. Jako, że kwas foliowy obniża poziom homocysteiny, wielu wysnuło wniosek, że kwas foliowy zapobiega zawałom i udarom. Dopiero szczegółowe badania kliniczne wykazały, że co prawda suplementacja kwasem foliowym zmniejsza poziom homocysteiny, ale nie ma to wpływu na zdrowie serca. W bieżącym roku poznamy też wyniki interesujących badań nad kwasami tłuszczowymi obecnymi w mięsie ryb. Już wcześniejsze badania dużych populacji wykazały, że te grupy ludności, które jedzą dużo ryb i owoców morza rzadziej cierpią na problemy z układem krążenia. Stąd wysnuto wniosek, że kwasy omega-3 zapobiegają chorobom układu krążenia. Jednak testy kliniczne nie wykazały, by suplementy z rybim tłuszczem zapobiegały chorobom serca. Wkrótce ukażą się bardzo szczegółowe badania na ten temat. Jak zauważa doktor Lichtenstein, dobroczynny wpływ ryb i owoców morza może wynikać nie z tego, co ludzie jedzą, ale... czego nie jedzą. Te społeczności, które jedzą więcej ryb spożywają mniej czerwonego mięsa czy fastfoodów. Jedzenie ryb jest prawdopodobnie korzystne dla zdrowia, ale nie byliśmy w stanie wykazać, że suplementacja rybim olejem przynosi jakiekolwiek korzyści, stwierdza doktor Steven Nissen, szef wydziału medycyny układu krążenia w Cleveland Clinic Foundation. Najbezpieczniejszym i najbardziej rozsądnym zachowaniem wydaje się przestrzeganie zróżnicowanej diety. Przykładem niech będzie tutaj beta-karoten. Wczesne badania wykazały, że beta-karoten może zapobiegać nowotworom. W tak małych ilościach, w jakich występuje ona w warzywach i owocach, substancja ta zapobiega utlenianiu. Jednak specjaliści byli zaszokowani wynikami dwóch dużych badań, które już w latach 90. wykazały, że przyjmowanie pigułek z beta-karotenem zwiększa zapadalność na nowotwory płuc. Z kolei w 2011 roku badania wykazały, że inny przeciwutleniacz – witamina E – aż o 17% zwiększa ryzyko nowotworu prostaty. To pokazuje, że utleniania nie jest wyłącznie niekorzystnym procesem. Zabija ono bowiem również bakterie i nieprawidłowe komórki, zapobiegając pojawianiu się guzów nowotworowych. Witaminy nie są obojętne. To środki biologicznie czynne. Musimy myśleć o nich tak, jak o lekach. Jeśli przyjmiesz ich zbyt dużo, pojawią się skutki uboczne, mówi doktor Eric Klein z Cleveland Clinic, ekspert od nowotworu prostaty, który prowadził badania  nad witaminą E. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy odtworzą staropolskie leki i terapeutyki na podstawie recept sprzed 400 lat. Farmaceuci i biotechnolodzy pod kierunkiem historyka z Uniwersytetu Wrocławskiego zrekonstruują i sprawdzą jak działały medykamenty opisywane w historycznych źródłach. Jakie związki czynne zawierały leki wykorzystywane w Rzeczypospolitej od XVI do XVIII wieku? Czy terapeutyki były wystarczająco aktywne biologicznie, żeby działać na dolegliwości, które nękały ówczesnych pacjentów? Łączone badania historyczne i laboratoryjne przeprowadzi zespół pod kierownictwem dr. Jakuba Węglorza z Wydziału Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Projekt otrzymał 1,57 mln zł ze środków programu Sonata Bis Narodowego Centrum Nauki. Przedmiotem badań historycznych będą staropolskie pamiętniki, listy, diariusze i prywatne notatki. Historycy wybiorą z nich informacje o stosowanych wówczas lekach. Następnie zidentyfikują owe terapeutyki i szczegółowo opiszą na podstawie medycznych źródeł historycznych: receptariuszy i kompendiów. Tak uzyskane recepty będą podstawą do szczegółowego odtworzenia dawnych medykamentów. Farmaceuci i biotechnolodzy zrekonstruują leki, a następnie sprawdzą ich rzeczywiste działanie. Badania mają przyczynić się do lepszego zrozumienia medycyny staropolskiej. Dr Jakub Węglorz zamierza szerzej spojrzeć na stosowane w przeszłości metody leczenia, kuracje i ich oddziaływanie na pacjenta. Jego zdaniem projekt pozwoli zgłębić medyczne podłoże relacji lekarz-pacjent w epoce nowożytnej. Czego oczekiwano wówczas od medycyny? Jakie były opinie o ówczesnym lecznictwie? Kiedy uciekano się do pomocy lekarza? Jakie dolegliwości uważano za poważne, a jakie za błahe? Jak starano się zachować zdrowie i jak przejawiała się troska o nie? - to pytania, na które próbuje odpowiedzieć badacz. Aby zrozumieć uczucia chorych oraz troskę lekarzy o ich zdrowie, historyk od wielu lat analizuje wypowiedzi zaczerpnięte z dawnych pamiętników, listów i innych staropolskich tekstów źródłowych. « powrót do artykułu
  25. Na RMIT University powstały sztuczne enzymy (NanoZymes), które wykorzystują światło widzialne do generowania uśmiercających bakterie reaktywnych form tlenu (RFT). Australijczycy twierdzą, że pewnego dnia sztuczne enzymy mogą zostać wykorzystane w walce z zakażeniami i do eliminowania patogenów, w tym pałeczek okrężnicy (Escherichia coli) czy gronkowca złocistego (Staphylococcus aureus), z przestrzeni wysokiego ryzyka, np. ze szpitali. NanoZymy z RMIT są zbudowane z nanopręcików (ich średnica jest 1000-krotnie mniejsza od grubości ludzkiego włosa). Przez wiele lat próbowaliśmy opracować sztuczne enzymy, które zwalczają bakterie, dając przy tym możliwość kontrolowania zakażeń za pomocą zewnętrznych wyzwalaczy i bodźców. Wreszcie nam się to udało - podkreśla prof. Vipul Bansal. Nasze NanoZymy są sztucznymi enzymami, które łączą światło i wilgoć, by zapoczątkować biochemiczną reakcję prowadzącą do powstania rodnika hydroksylowego (wodorotlenkowego) •OH, a ostatecznie - do uśmiercenia bakterii. Wykazaliśmy, że po ekspozycji na błysk białego światła aktywność naszych NanoZymów zwiększyła się ponad 20-krotnie, co doprowadziło do perforacji i śmierci komórek bakteryjnych. Autorzy publikacji z pisma ACS Applied Nano Materials wyjaśniają, że NanoZymy działają w roztworze przypominającym środowisko rany. Roztworem tym można spryskiwać różne powierzchnie. Australijczycy dodają, że NanoZymy są także produkowane w postaci proszku do mieszania z farbami, ceramiką i innymi produktami. W ten sposób w szpitalach dałoby się np. uzyskiwać wolne od bakterii ściany i powierzchnie. Zespół Bansala wspomina też o toaletach publicznych czy samoodkażających się muszlach klozetowych. Na razie NanoZymy korzystają ze światła widzialnego np. z latarek, ale w przyszłości mogą być aktywowane światłem słonecznym. NanoZymy przebadano w warunkach laboratoryjnych. Teraz trwają testy ich długoterminowych "osiągów" w produktach konsumenckich. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...