Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Użytkownicy różnych języków wahają się lub robią wypełnione pozbawionymi znaczenia dźwiękami (aha, uhm itp.) krótkie przerwy głównie przed rzeczownikami. Takie "spowalniacze" występują o wiele rzadziej przed czasownikami. Naukowcy z międzynarodowej ekipy podkreślają, że efekty spowalniające wskazują na to, w jaki sposób nasz mózg przetwarza język (chodzi o problemy czy wysiłek związany z planowaniem wymowy słów). Aby ustalić, jak spowalniacze działają, zespół Franka Seifarta z Uniwersytetu Amsterdamskiego i prof. Balthasara Bickla z Uniwersytetu w Zurychu przeanalizował tysiące nagrań spontanicznych wypowiedzi osób reprezentujących zróżnicowane lingwistycznie i kulturowo populacje. Uwzględniono nie tylko Brytyjczyków czy Holendrów, ale i mieszkańców Amazonii, Syberii, Himalajów czy pustyni Kalahari. W nagraniach poszukiwano efektów spowalniających przed rzeczownikami i czasownikami. Mierzono prędkość wypowiadania wyrazów (za pomocą dźwięków na sekundę) i sprawdzano, czy mówiący robi krótkie pauzy. Odkryliśmy, że w tej zróżnicowanej próbie języków istnieje silna tendencja do występowania efektów spowalniających przed rzeczownikami [...]. Powodem jest to, że rzeczowniki trudniej zaplanować, bo zazwyczaj są używane, gdy reprezentują nową informację. W innych przypadkach są zaś zastępowane zaimkami (np. ona) lub pomijane. Takiego zjawiska nie ma w przypadku czasowników - są używane bez względu na to, czy reprezentują nową, czy starą informację. Odkrycie ma spore znaczenie dla przyszłych badań. Naukowcy wspominają m.in. o bardziej systematycznym podejściu do określania informacyjnej wartości słów wykorzystywanych w rozmowie (oprócz tego ważne jest to, jak mózg reaguje na różnice w tym zakresie). Istotne ma też być rozszerzenie puli języków, branych pod uwagę w badaniach przetwarzania. Zauważyliśmy bowiem, że angielski, na którym najczęściej opiera się badania, zachowywał się najbardziej wyjątkowo. Spostrzeżenia autorów publikacji z pisma Proceedings of the National Academy of Sciences sugerują również pewne uniwersalne prawidłowości dot. ewolucji gramatyki. Występowanie spowalniaczy przed rzeczownikami utrudnia m.in. tworzenie złożonych form na drodze zestawiania ze słowami poprzedzającymi. Z tego powodu w niemieckim prefiksy są np. o wiele częstsze w czasownikach (ent-kommen, ver-kommen, be-kommen, vor-kommen itp.) niż w rzeczownikach. « powrót do artykułu
  2. Na początku swojej działalności Google przyjęło znane motto „Don't be evil”. Jak przyznaje jego pomysłodawca, motto miało być m.in. formą przytyku do konkurencji, która, w Google'a, źle traktowała swoich użytkowników. Niektórzy z pracowników koncernu najwyraźniej wzięła sobie hasło o nieczynieniu zła do serca i zrezygnowali w proteście przeciwko podpisaniu przez Google'a umowy z Pentagonem. Z pracy w Google'u zrezygnowało około 10 osób, które chciały w ten sposób zaprotestować przeciwko wsparciu przez wyszukiwarkowego giganta programu pilotażowego o nazwie Project Maven. To program, który zakłada wykorzystanie sztucznej inteligencji na polu walki. W ramach umowy pomiędzy Google'em a Pentagonem koncern opracuje technologie przyspieszające automatyczną interpretację obrazów z dronów. Mają być one sprawniej klasyfikowane jako ludzie i inne obiekty. Osoby, które zrezygnowały w związku z tym z pracy mówią, że podpisanie takiego kontraktu oznacza naruszenie zasad etycznych firmy. Z pracy zrezygnowało niewiele osób, ale ponad 4000 pracowników Google'a podpisało petycję, w której sprzeciwiają się udziałowi Google'a w projektach Pentagonu, chcąc wypowiedzenia wspomnianej umowy i domagają się wprowadzenia zasad wprost zabraniających firmie udziału w przyszłych projektach wojskowych. Osoby, które zrezygnowały z pracy skarżą sie, że kierownictwo firmy w ostatnich czasach prowadzi mniej przejrzystą politykę i mniej słucha sugestii pracowników. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że wiedząc to, co wiem, nie mogę z czystym sumieniem polecić komuś pracy w Google'u. Stwierdziłem też, że skoro nie mógłbym nikomu polecić pracy tutaj, to co sam tutaj robię?, mówi jeden z byłych już pracowników. Pracownicy nie są jedynymi zaniepokojonymi zaangażowaniem Google'a w projekty militarne. International Committee for Robot Arms Control wystosował list otwarty, w którym wzywa Google'a do wycofania się z prac nad Project Maven i do wsparcia projektu międzynarodowego traktatu zakazującego rozwijania autonomicznych systemów bojowych. Zdaniem tej organizacji zaangażowanie Google'a przyspieszy rozwój w pełni autonomicznej broni. Jesteśmy też głęboko zaniepokojeni możliwym zintegrowaniem posiadanym przez Google'a danych na temat internautów z wywiadowczymi danymi wojskowymi i z wykorzystaniem tak połączonych informacji do zabijania konkretnych osób, czytamy w apelu. Zaangażowanie się Google'a w amerykańskie projekty wojskowe każe też zadać sobie pytanie o posiadane przezeń dane dotyczące użytkowników w innych krajach. Jeśli zostaną one użyte w celach wojskowych, to z pewnością ucierpi na tym zaufanie do Google'a. Musiałem sobie przypomnieć, że decyzje Google'a nie są moimi decyzjami. Nie odpowiadam za to, co oni robią. Jednak czuję się odpowiedzialny, gdy pomagam w czymś, z czym się nie zgadzam, mówi jeden z pracowników, którzy zrezygnowali z pracy w Google'u. « powrót do artykułu
  3. Australijczyk Steve Plain pobił rekord prędkości zdobycia Korony Ziemi, ustanowiony w zeszłym roku przez Polaka Janusza Końskiego. Australijczykowi zajęło to 117 dni, podczas gdy Polak potrzebował na swój wyczyn 126 dni. Plain wspiął się na szczyt Mount Everestu 117 dni po zdobyciu Masywu Vinsona (najwyższego masywu górskiego na Antarktydzie). Steve zdobył szczyt tego ranka. Towarzyszyli mu Jon Gupta i Pemba Sherpa - poinformował Iswari Paudel z Himalayan Guides Nepal. Potwierdziły to także wskazania GPS-a Plaina. Ponieważ nie ma zgody co do wyglądu listy w przypadku Australii (jeśli bierze się pod uwagę kontynentalną Australię, najwyższym szczytem będzie Góra Kościuszki, jeśli Australię z Oceanią - Piramida Carstensza, in. Puncak Jaya, z Indonezji), Plain zdobył oba szczyty. Oprócz tego wszedł na wspomniany Masyw Vinsona, Aconcaguę w Argentynie, Kilimandżaro w Tanzanii, Elbrus na Kaukazie i Denali (dawniej Mount McKinley) w USA. Warto dodać, że los nie zawsze sprzyjał Plainowi. W grudniu 2014 r. podczas surfowania doznał bowiem tzw. złamania wisielczego (ang. hangman's facture). Stwierdzono u niego m.in. niestabilne złamanie kręgów C2, C3 i C7, urazowe pęknięcie krążka międzykręgowego oraz uraz rdzenia. Ortopedzi zastosowali leczenie aparatem halo i zalecili długą rehabilitację. Uparcie dążąc do celu, po 333 dniach od wypadku Australijczyk zdobył Mount Aspiring, szesnasty pod względem wysokości szczyt Nowej Zelandii. Potem przyszła kolej na projekt 7in4. Masyw Vinsona został przez Plaina zdobyty 16 stycznia, Aconcagua - 28 stycznia, Kilimandżaro - 14 lutego, Piramida Carstensza - 21 lutego, Góra Kościuszki - 3 marca, Elbrus - 13 marca, Denali - 3 kwietnia, a Mount Everest - 14 maja. W sumie pokonanie Korony Ziemi zajęło 36-letniemu alpiniście 117 dni, 6 godzin i 50 minut.   « powrót do artykułu
  4. Pojawienie się w Polsce na wolności dużych, zielonych papug jest kwestią czasu – twierdzą eksperci. W innych krajach ptak ten już dziś szkodzi w rolnictwie i ekosystemach. W unijnym programie badania egzotycznej inwazji uczestniczą zoologowie z Poznania. Aleksandretty obrożne pochodzą z Afryki i Indii. Te spore, barwne ptaki zaczęto sprowadzać do Europy ok. 40 lat temu. Zyskały popularność, gdyż są inteligentne, łatwo się oswajają i chętnie uczą naśladować brzmienie różnych dźwięków. Szacuje się, że w latach 1996-2002 do krajów UE sprowadzono ich 137 tys. Z powodu nieuwagi lub niefrasobliwości ludzi papugi zaczęły się jednak wymykać. Obecnie na wolności żyją już w 35 krajach na pięciu kontynentach, zaś w samej Europie ich populacje można spotkać w ponad stu miastach. Najwięcej ich jest w Wielkiej Brytanii (kilka lat temu wielkość populacji szacowano na 10-20 tys. osobników), Belgii (8,5 tys.), Holandii i Niemczech (po 5,5 tys.). Aleksandretty nie brakuje też w Grecji, Słowenii, Turcji czy Izraelu. Doświadczenia z zachodu i południa Europy pokazują, że papugi na wolności świetnie się adaptują. Są wszystkożerne. Szybko odkryły, do czego służą karmniki (wypierając z nich bogatki i modraszki) i dobrze znoszą mrozy. Mówi się, że do minus 20 st. C dają radę! Proszę zwrócić uwagę, że w miastach jest cieplej, są rury ogrzewnicze... Potencjał dla papug zatem jest – tłumaczy PAP dyrektor Instytut Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego (UP) w Poznaniu, prof. Piotr Tryjanowski. Ornitolodzy zwracają uwagę, że aleksandretty są dziuplakami, a jednocześnie trzymają się blisko człowieka i często żyją w okolicach, gdzie brakuje starych drzew i dziupli. Drążą więc otwory w izolacjach budynków, stając się utrapieniem administratorów i właścicieli domów w wielu europejskich miastach. Tam, gdzie występują naturalnie, aleksandretty uważane są za jedne z większych ptasich szkodników. W Indiach niszczą zasiewy i plantacje słoneczników czy daktylowców. Jedyne europejskie dane na temat ich szkodliwości pochodzą z plantacji winorośli w angielskim hrabstwie Surrey, gdzie w jednej winiarni spowodowały straty wycenione na ok. 5 tys. funtów w skali roku. Na Wyspach Brytyjskich dają się we znaki na tyle, że prawnie zezwolono tam tępić papugi w miejscach, gdzie mogą wyrządzać szkody lub powodować zagrożenie - zwraca uwagę ornitolog. Zagrożenie wiąże się m.in. z tym, że aleksandretty mogą być nosicielami m.in. bakterii wywołujących (także u ludzi) ornitozę, czyli ostrą chorobę zakaźną układu oddechowego, i pierwotniaków wywołujących kryptosporydiozę (chorobę układu pokarmowego). Przenoszą też wirusa wywołującego u drobiu chorobę Newcastle. Jej atak oznacza utratę całej hodowli. Powodują też problemy ekologiczne, gdyż w poszukiwaniu miejsc do lęgów konkurują z gatunkami europejskimi, np. dzięciołami, szpakami i kowalikami. Wygrywają jako większe i silniejsze, ale też dlatego, że rozpoczynają lęgi w lutym, zajmując dziuple ptakom, które rozmnażają się nieco później. Jak można przeczytać na stronach unijnego projektu DAISIE (Delivering Alien Invasive Species In Europe, http://www.europe-aliens.org ), na razie nieznane są metody zapobiegania inwazji lub jej ograniczania. Naturalnych wrogów w Europie papuga ma nie więcej, niż inne gatunki (jastrząb i krogulec, a wrony, kawki czy węże mogą jej wyjadać jaja i pisklęta). Dotychczasowe doświadczenia europejskie z aleksandrettą są tak trudne, że papuga trafiła na listę stu najbardziej uciążliwych gatunków inwazyjnych, opracowaną w ramach DAISIE. Dynamikę inwazji i jej konsekwencje obserwują też ornitolodzy Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemiec i inni krajów w ramach innego programu, ParrotNet EU COST Action. Dołączył do nich poznański Instytut Zoologii UP, gdyż - zdaniem ekspertów - spore jest prawdopodobieństwo, że aleksandretty skolonizują także Polskę. Sprzyja im ocieplenie i coraz łagodniejsze, krótsze zimy. Z naukowego punktu widzenia jest to o tyle ciekawe, że można powiedzieć: czekamy na inwazję, a nie tylko badamy skutki post factum. Można dzięki temu sprawdzać np. modele prognostyczne – tłumaczy dyrektor tego instytutu, prof. Tryjanowski. Na razie przede wszystkim monitorujemy internet, bo w Polsce było kilkanaście obserwacji według Komisji Faunistycznej – mówi ornitolog z UP. W jego ocenie świadomość problemu w zasadzie nie istnieje, nawet wśród osób zawodowców. Dopiero rozpoczynamy akcję informacyjną – dodaje. Prof. Tryjanowski chce też sprawdzać, jak postrzegane są w Polsce papugi. Czy w miejscach, gdzie ekspansji (jeszcze) nie ma, postrzeganie papug jest korzystniejsze: bo ładne, kolorowe i nie robią problemów... Bo tam, gdzie jest ich za wiele, opinie społeczne są już raczej na nie – mówi. Aleksandretty to kolejny gatunek, który z rąk hodowców wymknął się na wolność i powoduje zamieszanie. W Polsce coraz większy problem stanowi żółw czerwonolicy - długowieczny gad z Ameryki, hodowany u nas tysiącami. Znudzeni właściciele często wypuszczają pupili, którzy trafiają m.in. w okolice, w których żyją nasze żółwie błotne. W konkurencji o pokarm i miejsca odpoczynku żółw czerwonolicy wygrywa. Do tego może przenosić pasożyty i choroby na rodzime gatunki. Na razie nie stwierdzono na szczęście, żeby rozmnażał się u nas na wolności. Przykład skrajnie problematycznej inwazji egzotycznych „pupili” pochodzi z USA. Chodzi o ponad trzymetrowe pytony z Azji, o których słychać głównie w kontekście inwazji w Parku Narodowym Everglades na Florydzie. Pierwszego pytona zauważono tam w 1979 r., plagę ogłoszono w 2001. Ich populacja wymknęła się spod kontroli, liczebność węży ocenia się na dziesiątki tysięcy. Gady szybko się rozmnażają i sieją spustoszenie wśród ptaków, często reprezentujących gatunki zagrożone. Ich sukces może wyjaśniać zmniejszenie populacji małych ssaków, np. łasicy czy szopa pracza. Obok ocieplenia inwazje gatunków uważa się za jedne z tych zmian w środowisku, które najtrudniej jest odwrócić. « powrót do artykułu
  5. NASA wyśle na Marsa... helikopter. Agencja kosmiczna ujawniła, że w ramach misji Mars 2020, której start planowany jest na lipiec 2020 roku, wyśle na Czerwoną planetę niewielki autonomiczny pojazd latający poruszający się za pomocą rotorów. Inżynierowe chcą sprawdzić możliwość poruszania się w atmosferze Marsa pojazdu cięższego od powietrza. NASA jest duma ze swoich osiągnięć, które dokonała jako pierwsza agencja kosmiczna. Pomysł, by w atmosferze innej planety latał helikopter jest niesamowity. Mars Helicopter to ogromna szansa dla przyszłości nauki, odkryć i misji badawczych Marsa, mówi administrator NASA Jim Bridenstine. To dobry pomysł, by Stany Zjednoczone stały się pierwszym państwem zdolnym do umieszczenia w atmosferze innej planety latającego pojazdu cięższego od powietrza. To ekscytująca wizja, która zainspiruje młodych ludzi w USA do zostania naukowcami i inżynierami, co z kolei położy podwaliny pod kolejne, jeszcze większe, osiągnięcia w przyszłości, mówi wpływowy kongresman John Culberson. Projekt Mars Helicopter rozpoczęto w sierpniu 2013 roku. Po czterech latach pracy powstał pojazd o wadze 1,8 kilograma, którego przeciwstawnie obracające się rotory będą pracowały z prędkością niemal 3000 obrotów na minutę. To niemal 10-krotnie szybciej niż rotory śmigłowców na Ziemi. Po tym, jak przed 117 laty bracia Wright dowiedli, że możliwe jest podtrzymanie napędzanego kontrolowanego lotu w atmosferze Ziemi, kolejna grupa amerykańskich pionierów może dowieść, że to samo jest możliwe na innej planecie, stwierdził Thomas Zurbuchen odpowiedzialny za Science Mission Directorate. Helikopter został wyposażony w baterie słoneczne zapewniające mu energię oraz system ogrzewania, który utrzyma odpowiednią temperaturę jego wnętrza podczas marsjańskich nocy. Rekord wysokości lotu helikoptera na Ziemi wynosi około 12 kilometrów. Atmosfera Marsa ma gęstość stukrotnie mniejszą niż atmosfera Ziemi, zatem helikopter znajdujący się na powierzchni Czerwonej Planety będzie dysponował warunkami, jak na wysokości 30 kilometrów nad Ziemią. Aby spowodować, by latał w takich warunkach, musieliśmy brać pod uwagę każdy czynnik, czyniąc helikopter tak lekkim, jak to tylko możliwe, a jednocześnie tak wytrzymałym i potężnym, jak się dało, mówi Mimi Aung, menedżer odpowiedzialna za projekt Mars Helicopter. Gdy łazik misji Mars 2020 znajdzie się na powierzchni Marsa uda się on w odpowiednią lokalizację, gdzie będzie mógł pozostawić helikopter. Następnie oddali się od helikoptera na bezpieczną odległość. Po załadowaniu baterii i przeprowadzeniu szerego testów kontrolerzy wydadzą z Ziemi polecenie, by Mars Helicopter wzbił się w powietrze. Nie mamy tam pilota, a Ziemia będzie w odległości kilkunastu minut świetlnych, więc nie ma możliwości, by sterować helikopterem w czasie rzeczywistym. Pojazd jest autonomiczny, będzie odbierał i interpretował komendy z Ziemi i na ich podstawie samodzielnie wykona swoją misję, wyjaśnia Aung. Testy helikoptera potrwają 30 dni. W tym czasie pojazd odbędzie do pięciu lotów, a wraz z każdym z nich będzie wydłużany dystans. Najdłuższy lot ma trwać nawet przez 90 sekund, a w tym czasie Mars Helicopter przebędzie kilkaset metrów. Podczas swojego pierwszego lotu na Marsie helikopter wzniesie się na wysokość 3 metrów i zawiśnie na około 30 sekund. Misja Mars Helicoper jest uznawana za misję wysokiego ryzyka, ale o dużych potencjalnych korzyściach. Jeśli nawet się nie powiedzie, nie wpłynie na całość Mars 2020. Jeśli zaś się uda, będzie miała olbrzymie znaczenie dla przyszłych misji marsjańskich. Możliwość zobaczenia tego, co jest za najbliższym wzgórzem jest kluczowa dla przyszłych ekspedycji. Już teraz możemy oglądać Marsa z orbity oraz z jego powierzchni. Jeśli dodamy do tego widok z helikoptera, to tylko możemy sobie wyobrażać, co osiągną kolejne misje, cieszy się Zurbuchen. Misja 2020 ma trafić na Marsa w lutym 2021 roku. Pracujący w jej ramach łazik będzie przeprowadzał badania geologiczne miejsca lądowania, określał możliwości zamieszkania na Marsie, poszukiwał śladów dawnego życia, poszukiwał zasobów naturalnych oraz szacował ryzyka związane z załogową eksploatacją Czerwonej Planety. Zebrane przezeń próbki zostaną zamknięte w szczelnych tubach i pozostawione na powierzchni Marsa. Tam będą oczekiwały, aż w ramach przyszłych misji zostaną podjęte i przesłane na Ziemię.   « powrót do artykułu
  6. Zdobyto pierwszy dowód, że nieczłowiekowate potrafią odtwarzać w myślach przeszłe zdarzenia. Zwierzęcą pamięcią interesujemy się nie tylko po to, by lepiej zrozumieć zwierzęta. Chodzi raczej o opracowanie nowych modeli pamięci, które będą pasować do typów problemów występujących w ludzkich chorobach, np. alzheimerze - wyjaśnia prof. Jonathon Crystal z Uniwersytetu Indiany. Crystal dodaje, że w obecnym paradygmacie większość badań przedklinicznych nowych leków na chorobę Alzheimera (ChA) ocenia, jak wpływają one na pamięć przestrzenną, czyli typ pamięci, który łatwo zbadać u zwierząt. To nie utrata pamięci przestrzennej odpowiada jednak na najbardziej upośledzające skutki ChA. Jeśli twoja babcia cierpi na alzheimera, jednym z najbardziej łamiących serce skutków ChA jest to, że nie pamięta ona, o jakich wydarzeniach ze swojego życia opowiadałeś jej podczas poprzedniego spotkania - podkreśla doktorantka Danielle Panoz-Brown. [Z tego powodu] interesuje nas pamięć epizodyczna - odtwarzanie wspomnień epizodycznych - która pogarsza się zarówno w alzheimerze, jak i podczas normalnego starzenia. Pamięć epizodyczna to inaczej pamięć zdarzeń. Gdy ktoś np. zgubi klucze, może próbować odtwarzać poszczególne etapy (epizody) od wyjścia z samochodu. Zdolność przypominania sobie tych zdarzeń w kolejności nazywa się "odtwarzaniem pamięci epizodycznej". By ocenić zdolność zwierząt do odtwarzania przeszłych zdarzeń, naukowcy z laboratorium Crystala spędzili niemal rok, pracując z grupą 13 szczurów. Gryzonie trenowano w zapamiętywaniu list składających się nawet z 12 zapachów. Zwierzęta umieszczano na arenie z różnymi woniami i nagradzano, gdy zidentyfikowały albo zapach przedostatni, albo czwarty od końca listy. W każdym teście Amerykanie zmieniali liczbę elementów w liście, by potwierdzić, że zapachy były identyfikowane na postawie miejsca w liście, a nie na podstawie samej woni (w ten sposób można się było upewnić, że szczur pamięta całą listę w dobrej kolejności). By zakomunikować gryzoniom, o który zapach chodzi - 2. czy 4. od końca - autorzy publikacji z pisma Current Biology posługiwali się arenami o dwojakim wyglądzie. Okazało się, że po zakończeniu treningu szczury "podawały" właściwą odpowiedź w ok. 87% prób. Kolejne eksperymenty potwierdziły, że wspomnienia szczurów były długotrwałe i oporne na interferencję ze strony innych wspomnień. Potwierdzono także, że do wykonania takiego zadania szczury używają hipokampa (mózgowej siedziby pamięci epizodycznej). « powrót do artykułu
  7. Wśród szczepów bakterii wywołujących trąd w średniowiecznej Europie istniało znacznie większe zróżnicowanie niż dotychczas sądzono. Najnowsze badania, podczas których zsekwencjonowano 10 genomów Mycobacterium leprae znacząco komplikuje dotychczasowe przypuszczenia na temat pochodzenia i rozprzestrzeniania się tej choroby. W trakcie badań posłużono się m.in. najstarszym zsekwencjonowanym szczepem M. leprae z terenu Wielkiej Brytanii. Pochodził on z około 400 roku naszej ery. Trąd to jedna z najstarszych i najbardziej znanych chorób trapiących ludzkość. W Europie występował bez przerwy aż po XVI wiek i wciąż jest endemiczny w wielu krajach, gdzie notuje się ponad 200 000 zachorowań rocznie. Główną przyczyną trądu jest zarażenie Mycobacterium leprae. Dotychczas było wiadomo, że istnieje wiele szczepów tej bakterii i że tylko dwa z nich dotarły do średniowiecznej Europy. Podczas najnowszych badań międzynarodowy zespół naukowy badał około 90 szkieletów, na których widać zniekształcenia charakterystyczne dla trądu. Szkielety pochodziły z całej Europy z lat 400-1400. Gdy przeprowadzono badania genetyczne znalezionego w szkieletach materiału okazało się, że można było w pełni zrekonstruować 10 różnych genomów M. leprae. To wszystkie znane szczepy tej bakterii, w tym i takie, które dotychczas znajdowano jedynie w Azji, Afryce czy obu Amerykach. Co więcej, wiele z tych szczepów pochodziło ze zwłok z tego samego cmentarza, a to pokazuje, że prątki trądu były w średniowieczu rozpowszechnione i zróżnicowane znacznie bardziej, niż się wydawało. Zróżnicowanie genetyczne prątków trądu było większe niż spodziewane. Dodatkowo okazało się, że w średniowiecznej Europie występowały wszystkie znane szczepy. To sugeruje, że albo w Azji i Europie trąd był szeroko rozpowszechniony już w starożytności, albo że pochodzi on z zachodniej Eurazji, mówi Johannes Krause, główny autor badań i dyrektor Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Jeden ze zsekwencjonowanych genomów pochodzi z Great Chesterford i jest datowany na lata 415-454. To najstarszy najstarszy zsekwencjonowany genom trądu i pochodzi od jednej z najstarszych ofiar tej choroby z Wysp Brytyjskich. Co interesujące, jest to ten sam szczep, który występuje obecnie u wiewiórek pospolitych, co tylko wspiera teorię mówiącą, że to polowania na wiewiórki i handel ich futrami przyczyniły się do rozpowszechnienia trądu w średniowiecznej Europie. Dynamika epidemii M. leprae wśród ludzi nie jest dokładnie poznana. Scharakteryzowanie i połączenie geograficzne różnych szczepów to kluczowe elementy potrzebne do zrozumienia źródeł trądu. Dysponujemy co prawda pewnymi dokumentami pisanymi wskazującymi na istnienie trądu przed naszą erą, jednak żadne z tych doniesień nie zostało potwierdzone na poziomie molekularnym, stwierdziła Verena Schuenemann z Uniwersytetu w Zurichu. « powrót do artykułu
  8. Nawet umiarkowane spożycie kawy w czasie ciąży (1-2 filiżanki dziennie) wiąże się z ryzykiem nadwagi bądź otyłości u dzieci w wieku szkolnym. Nie wiadomo, czy kofeina jest bezpośrednią przyczyną, ale ze względu na korelację naukowcy uważają, że i tak warto chuchać na zimne. Naukowcy z Sahlgrenska Academy i z Norweskiego Instytutu Zdrowia Publicznego analizowali dane 50.943 kobiet z Norwegian Mother and Child Cohort Study (MoBa). Okazało się, że dzieci urodzone przez matki spożywające w czasie ciąży kofeinę były bardziej zagrożone nadwagą bądź otyłością w wieku przedszkolnym i szkolnym (losy dzieci śledzono do 8. r.ż.). Należy przy tym pamiętać, że inne badania powiązały nadwagę w dzieciństwie z podwyższonym ryzykiem choroby sercowo-naczyniowej i cukrzycy typu 2. na późniejszych etapach życia. Autorzy raportu z BMJ Open wykazali np., że w grupie dzieci matek spożywających w ciąży najwięcej kofeiny udział osób z nadwagą/otyłością w wieku 5 lat był o 5% wyższy niż w grupie dzieci matek z najniższą konsumpcją alkaloidu. Korelacja między spożyciem kofeiny w czasie ciąży i ryzykiem nadmiernego wzrostu oraz nadwagi bądź otyłości u dzieci była także widoczna u pań, które przestrzegały ilości dopuszczalnych dla kobiet w ciąży. Wg szwedzkiej Narodowej Agencji Żywności, kobiety w ciąży nie powinny spożywać więcej niż 300 mg kofeiny dziennie; to stanowi odpowiednik 3 filiżanek kawy o objętości 1,5 dl lub 6 kubków czarnej herbaty dziennie o objętości 2 dl. Naukowcy uwzględnili w studium różne źródła kofeiny, w tym kawę, herbatę, czekoladę czy napoje energetyczne. W krajach nordyckich głównym jej źródłem jest kawa, zaś w Anglii czarna herbata. Jeśli spojrzy się na kobiety z młodszej grupy wiekowej, kofeina będzie pochodzić z napojów energetycznych. W naszym badaniu uwzględniliśmy różne źródła i [każdorazowo] odkrywaliśmy podobną zależność między spożyciem kofeiny i wzrostem dzieci - podkreśla Verena Sengpiel. Szwedzi wyjaśniają, że generalnie środowisko ciążowe ma spore znaczenie dla włączania i wyłączania genów oraz programowania metabolicznego. Wcześniejsze badania na zwierzętach, podczas których płody były wystawiane na oddziaływanie kofeiny, także wskazywały na późniejszy nadmierny wzrost i choroby kardiometaboliczne u potomstwa. « powrót do artykułu
  9. Od czasu przyznania pierwszej Nagrody Nobla w 1901 roku najwięcej wyróżnień odebrali mieszkańcy USA. Do Stanów Zjednoczonych trafiło aż 371 nagród. Na drugiej pozycji znajdziemy Wielką Brytanię ze 129 laureatami, do Niemiec powędrowało 108 nagród, a do Francji trafiło 68. Profesor Claudius Gros z Instytutu Fizyki Teoretycznej na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie wykazał, że produktywność naukowa wymienionych krajów, która skutkuje Nagrodą Nobla, jest zdeterminowana przez dwa czynniki. Pierwszy z nich to wysoki poziom naukowy tych krajów w długim terminie, drugi zaś to okres, w którym dany kraj zdobył szczególnie dużo wyróżnień. Analizy przeprowadzone przez Grosa wykazały, że w przypadku Francji i Niemiec okres szczególnych sukcesów naukowych wyróżnionych Nagrodą Nobla przypadł na początek XX wieku. W przypadku zaś USA okres taki to druga połowa XX wieku. Epoka dominacji USA zbliża się do końca. Od czasu szczytu w latach 70. ubiegłego wieku „produktywność noblowska” w USA spadła o 2,4 raza", mówi uczony. Jeśli tren taki się utrzyma, to od roku 2025 amerykańska „produktywność noblowska” będzie mniejsza od niemieckiej, a od roku 2028 mniejsza od francuskiej. Szczególne miejsce zajmuje tutaj Wielka Brytania, która może poszczycić się stałą i bardzo wysoką „produktywnością noblowską” na mieszkańca. Nie jest jednak pewne czy, szczególnie w obliczu faktu, że coraz więcej ważnych badań przeprowadzanych jest przez przemysł prywatny, Wielka Brytania utrzyma w przyszłości swoją pozycję. Gros zauważa, że nadal – niezależnie od przyznawanych Nagród Nobla – będziemy mieli do czynienia z postępem nauki finansowanej z podatków. Naukowiec podkreśla, że przewidywane przezeń zmiany w „produktywności noblowskiej”, mogą być nieco mylące. Dzieje się tak m.in. dlatego, że pojawiają się nowe istotne obszary badań, jak np. nauki komputerowe, w których dominują Stany Zjednoczone, a które nie są uwzględniane podczas przyznawania Nagród Nobla. Przewidywane przez Grosa zmiany w „produktywności noblowskiej” nie muszą zatem świadczyć o upadku nauki w jakimś kraju, a o jego przeorientowaniu się na bardziej obiecujące pola badawcze. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy rozwiązali ponad 50-letnią zagadkę, w jaki dokładnie sposób temperatura determinuje płeć żółwi. Autorzy publikacji z pisma Science zidentyfikowali kluczową część biologicznego termometru. Płeć wielu żółwi, jaszczurek i aligatorów nie jest określana przez chromosomy, ale przez temperaturę otoczenia na wrażliwym etapie rozwoju. W przypadku żółwia czerwonolicego (Trachemys scripta elegans) jaja inkubowane w temperaturze 32°C dają np. potomstwo płci żeńskiej, a te trzymane w temperaturze 26°C - samce. Podczas eksperymentów biolodzy z Duke University wykazali, że niższe temperatury inkubacji zwiększają w niedojrzałych gonadach żółwi aktywność genu Kdm6b (koduje on regulującą zmiany epigenetyczne demetylazę histonową). Generalnie działa on jak biologiczny włącznik, aktywujący inne geny zezwalające na rozwój jąder. Amerykanie pracowali na świeżo złożonych jajach żółwi czerwonolicych. Inkubowano je albo w 26, albo 32°C i analizowano różnice we wzorcach aktywacji genów w rozwijających się gonadach. Zespół z Duke University korzystał z techniki wyciszania genów, którą opracowano na Zhejiang Wanli University. Za jej pomocą oddziaływano na Kdm6b i patrzono, jak to wpłynie na rozwój płciowy. Wyciszenie Kdm6b przekształcało embrion rozwijający się w temperaturach, które powinny dać samca z jądrami, w samicę z jajnikami. Dalsze eksperymenty zademonstrowały, że białko kodowane przez gen Kdm6b wchodzi w interakcje z regionem genomu zwanym Dmrt1, który spełnia rolę głównego przełącznika uruchamiającego rozwój jąder. Zespół wykazał, że KDM6B aktywuje Dmrt1, modyfikując histony. U wielu gatunków ogon histonu (motyw N-końcowy) jest "naznaczony" grupami metylowymi -CH3, przez co chromatyna jest ściśle upakowana i niedostępna transkrypcyjnie. Co istotne, KDM6B sprzyja transkrypcji Dmrt1, eliminując trimetylację histonu H3K27 w pobliżu promotora genu (odcinka, który sygnalizuje początek genu i stanowi miejsce przyłączenia polimerazy RNA do nici DNA); sznur nukleosomów ulega rozluźnieniu. To jak usunięcie hamulców z męskiego szlaku rozwoju - tłumaczy doktorantka Ceri Weber. Naukowcy wykryli zależne od temperatury zmiany aktywności genu Kdm6b u innych gatunków, u których płeć zależy od temperatury inkubacji, np. u aligatorów i agamowatych z rodzaju Pogona. Kolejnym krokiem badaczy ma być wskazanie wyzwalacza wyczuwającego temperaturę. Próbujemy zawęzić wachlarz możliwości. « powrót do artykułu
  11. Ciała stałem mogą być ośrodkiem, w którym będzie zachodziła interakcja pomiędzy ciepłem a falami dźwiękowymi, podobnie jak zachodzi interakcja w urządzeniach termoakustycznych. Dzięki temu mogłyby powstać urządzenia pozbawione wad dotychczasowych urządzeń termoakustycznych, które będą pracowały dłużej. Wycieki od dawna ograniczają możliwości urządzeń termoakustycznych działających dzięki interakcji pomiędzy oscylującymi temperaturami a dźwiękiem. Podczas 175th Meeting of the Acoustical Society of America naukowcy z Purdue University i University of Notre Dame wykazali, że zjawiska termoakustyczne mogą teoretycznie zachodzić w ciałach stałych. Chociaż technologia ta wciąż jest w powijakach, może być ona szczególnie przydatna tam, gdzie występują trudne warunki zewnętrzne, jak np. w przestrzeni kosmicznej. Mamy tam do czynienia z dużymi różnicami temperatur, a awaria systemu może narazić na niebezpieczeństwo całą misję, mówi profesor Fabio Semperlotti z Purdue University. Zjawiska termoakustyczne w płynach – cieczach i gazach – są dobrze znane i badane od wieków. Dodanie energii cieplnej do znajdującego się w zamkniętym naczyniu prowadzi do spontanicznego pojawienia się fal dźwiękowych propagujących się w tym płynie. W ten sposób mamy do czynienia z maszyną termoakustyczną, wyjaśnia profesor Carlo Scalo z Purdue. Mimo, że systemy takie są dobrze poznane, poważnym problemem jest zbudowanie systemu, z którego nie będzie wyciekał płyn. Właściwości ciał stałych są łatwiejsze do kontrolowania, przez co są one potencjalnie lepszym materiałem do tworzenia systemów termoakustycznych niż płyny. Musimy jednak najpierw ponownie sprawdzić, czy zjawisko to może zachodzić w ciałach stałych, stwierdził Haitian Hao z Purdue. Dzięki zjawiskom termoakustyczym możemy przetworzyć odpadowe ciepło lub wibracje mechaniczne na użyteczną formę energii. Dotychczas sądzono, że zjawiska termoakustyczne nie zachodzą w ciałach stałych, gdyż te są bardziej stabilne i łatwiej rozpraszają energię mechaniczną, przez co trudniej powstają tam fale dźwiękowe w odpowiedzi na różnice temperatur. Obecnie jednak powstał teoretyczny model, zgodnie z którym w cienkich metalowych drucikach w odpowiedzi na gradient temperatur mogą pojawia się wibracje. Jako, że właściwości ciał stałych można dobierać tak, by osiągnąć wymaganą wydajność urządzenia termoakustycznego, przed naukowcami otworzyło się bardzo obiecujące pole badań. Z płynami nie możemy tego robić, dodaje Smperlotti. W przestrzeni kosmicznej mamy do czynienia z ekstremalnymi różnicami temperatur. To bardzo obiecujące środowisko, w którym wywołane tymi różnicami wibracje można by zamieniać w energię elektryczną zasilającą pojazd kosmiczny. Takie urządzenie mogłoby wykorzystywać część zwróconą ku Słońcu jako stronę ciepła, a część zwróconą w przeciwnym kierunku, jako stronę zimną. Dzięki temu działoby wiecznie, gdyż nie potrzebowałoby żadnych części mechanicznych i żaden płyn by z niego nie wyciekał, stwierdza Semperlotti. « powrót do artykułu
  12. Szukając nowych sposobów na cukrzycę typu 2., naukowcy natrafili na nieoczekiwanego sprzymierzeńca - witaminę D, która z małą pomocą wydaje się chronić wytwarzające insulinę komórki beta. Wiemy, że cukrzyca jest chorobą wywoływaną przez stan zapalny. Podczas ostatnich badań stwierdziliśmy, że receptor witaminy D jest ważnym modulatorem zarówno stanu zapalnego, jak i przeżywalności komórek beta - podkreśla Ronald Evans z Salk Institute. W eksperymentach wykorzystano m.in. komórki beta uzyskane z zarodkowych komórek macierzystych. Okazało się, że podany razem z witaminą D związek iBRD9 zwiększa aktywację receptora witaminy D, sprzyjając przeżyciu komórek beta. Gdy zestaw witamina D-iBRD9 przetestowano na mysim modelu cukrzycy, udało się przywrócić prawidłowy poziom glukozy. Wszystko zaczęło się od badania roli witaminy D w komórkach beta. Studia epidemiologiczne [...] sugerowały korelację między wysokim poziomem witaminy D we krwi a niższym ryzykiem cukrzycy, nie znano jednak dobrze mechanizmu leżącego u podłoża tego zjawiska. Trudno też było ochronić komórki beta za pomocą samej witaminy D [...] - opowiada Zong Wei. Okazuje się, że kluczowe jest oddziaływanie na transkrypcję. Połączenie iBRD9 z witaminą D pozwoliło bowiem zwiększyć ekspresję ochronnych genów. Aktywacja receptora witaminy D może uruchamiać antyzapalne funkcje genów, wspomagając przeżycie komórek w stresowych warunkach - dodaje Michael Downes. W ramach naszego studium przyglądaliśmy się cukrzycy, ale ponieważ jest to ważny receptor, może on spełniać uniwersalną rolę w każdej terapii, w której zależy nam na nasileniu działania witaminy D. Szczególnie zależy nam na jego zbadaniu w kontekście raka trzustki (to choroba, którą nasze laboratorium już się zajmuje) - podsumowuje Ruth Yu. « powrót do artykułu
  13. Na mniej niż minutę przed startem z Przylądka Canaveral przerwano start rakiety Falcon 9 Block 5 firmy space X. To nowa wersja Falcona 9, która ma być bardziej potężna i łatwiejsza w użyciu niż wersje wcześniejsze. Kolejna okazja do wystrzelenia rakiety pojawi się dzisiaj o godzinie 22:14 czasu polskiego, a okienko startowe zamknie się w sobotę o godzinie 0:21. Rakieta i ładunek są w dobrym stanie, oświadczył rzecznik prasowy firmy. Później na Twitterze SpaceX poinformowało, że doszło do standardowego automatycznego przerwania procedury startowej. Nie podano jednak przyczyny przerwania startu. Głównym celem misji Falcona jest wyniesienie na orbitę satelity Bangabandhu Satellite-1. To pierwszy satelita komunikacyjny Bangladeszu, który ma trafić na wysoką orbitę okołoziemską. Rakiety Falcon 9 Block 5 to rakiety wielokrotnego użytku. Mają być one wykorzystywane nawet 10-krotnie. Niewykluczone, że to te rakiety zawiozą astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Pierwsza misja załogowa Falcon 9 Block 5 z kapsułą Dragon i astronautami na pokładzie mogłaby odbyć się już w grudniu bieżącego roku. Jeśli dojdzie ona do skutku będzie to pierwszy od 2011 roku start załogowego pojazdu kosmicznego z terenu USA. Model Block 5 to ostatni etap rozwoju rakiet Falcon 9. SpaceX skupi się teraz na rozwoju rakiet BFR. Rakiety te mają zadebiutować w 2022 roku i mają być zdolne do wyniesienia na niską orbitę okołoziemską ładunku o masie 150 ton. Jeśli SpaceX zrealizuje i te zapowiedzi, to na godnego konkurenta firma będzie musiała poczekać wiele lat. Równie potężne systemy są planowane bowiem dopiero na lata 2028-2029. Zapowiadają je Chiny (Long March 9, 140 ton na LEO), Rosja (Energia-5V, do 150 ton na LEO) oraz USA (SLS Block 2, 130 ton na LEO). « powrót do artykułu
  14. U dzieci i dorosłych leczonych pewnymi doustnymi antybiotykami znacząco rośnie ryzyko kamicy nerkowej. Najwyższe ryzyko występuje u młodszych pacjentów i u osób, które niedawno zetknęły się z antybiotykami. "W ciągu minionych 30 lat ogólna częstość występowania kamieni nerkowych wzrosła o 70%. Szczególnie ostre wzrosty widać wśród młodzieży i młodych kobiet [kiedyś kamienie nerkowe były u dzieci rzadkie]" - opowiada Gregory E. Tasian, urolog pediatryczny ze Szpitala Dziecięcego w Filadelfii. Przyczyny tych wzrostów są nieznane, ale nasze badania sugerują, że pewną rolę odgrywają doustne antybiotyki (zwłaszcza kiedy pod uwagę weźmie się fakt, że dzieciom antybiotyki są przepisywane częściej niż dorosłym) - dodaje Michelle Denburg, nefrolog pediatryczny. Autorzy publikacji z Journal of the American Society of Nephrology przejrzeli elektroniczną bazę medyczną z Wielkiej Brytanii. Można w niej znaleźć informacje na temat 13 mln dorosłych i dzieci, którzy między 1994 a 2015 r. zgłosili się do lekarza rodzinnego z Health Improvement Network. Naukowcy analizowali wcześniejszą ekspozycję na antybiotyki u ok. 26 tys. pacjentów z kamicą nerkową. Porównywali ich do blisko 260-tys. grupy kontrolnej. Okazało się, że z diagnozą kamicy nerkowej wiązało się 5 klas doustnych antybiotyków: sulfonamidy, cefalosporyny, fluorochinolony, nitrofurantoina i penicyliny o szerokim spektrum działania. Po wzięciu poprawki na szereg czynników, w tym na wiek, płeć, rasę, zakażenia układu moczowego, zażywanie innych leków i występowanie innych chorób, okazało się, że pacjenci zażywający sulfonamidy mieli kamienie nerkowe ponad 2-krotnie częściej od osób z grupy kontrolnej. Największe ryzyko kamicy występowało u dzieci i młodzieży. Mimo że ryzyko kamieni nerkowych spadało z czasem, pozostawało podwyższone parę lat po antybiotykoterapii. Amerykanie podkreślają, że choć naukowcy już od jakiegoś czasu wiedzą, że antybiotyki oddziałują na ludzki mikrobiom i że zaburzania mikroflory jelit oraz układu moczowego wiążą się z występowaniem kamieni nerkowych, dotąd nikt nie ujawnił korelacji między zażywaniem antybiotyków a kamicą. Zespół Tasiana kontynuuje badania nad mikrobiomem dzieci i nastolatków z kamicą nerkową. Długofalowym celem jest przeprowadzenie badań populacyjnych. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy poinformowali o zarejestrowaniu najwyższej fali morskiej na południowej półkuli. Podczas silnego sztormu na Oceanie Południowym w pobliżu należącej do Nowej Zelandii Wyspy Campbella boja zarejestrowała falę o wysokości 23,8 metra. Oceanograf Tom Durrant mówi, że poprzedni rekord należał do zarejestrowanej w 2012 roku fali o wysokości 22,03 metra. O ile nam wiadomo, to najwyższa fala zarejestrowana na półkuli południowej, mówi Durrant i dodaje, że Ocean Południowy jest tym miejscem, na którym powstają obiegające całą planetę martwe fale. Surferzy w Kalifornii będą mogli za około tydzień skorzystać z energii właśnie zanotowanej fali, stwierdza uczony. Zdaniem Durranta podczas wspomnianego sztormu mogły powstawać fale o wysokości przekraczającej 25 metrów, jednak boja badawcza ich nie zarejestrowała. Wspomniana boja została zainstalowana w marcu. Jej zadaniem jest rejestrowanie ekstremalnych zjawisk na Oceanie Południowym. Aby na jak najdłużej zachować energię w akumulatorach pracuje ona jedynie przez 20 minut co trzy godziny. Bardzo prawdopodobne, że najwyższe fale powstawały, gdy boja nie pracowała, wyjaśnia Durrant. Najwyższa zarejestrowana fala w historii miała wysokość 30,5 metra. Pojawiła się ona w 1958 roku w Zatoce Lituya na Alasce po tsunami wywołanym trzęsieniem ziemi. « powrót do artykułu
  16. Bobry mogą pomóc w oczyszczaniu wody i zapobiec spływaniu cennych gleb z farm. Prowadząc badania, naukowcy z Uniwersytetu w Exeter odwołali się do testów, prowadzonych przez Devon Wildlife Trust na schwytanych bobrach. Okazało się, że zwierzęta te w znaczącym stopniu ograniczały wyciek ogromnych ilości gleby i składników odżywczych z pobliskich pól do lokalnego systemu rzecznego. Badania hydrologa prof. Richarda Braziera zademonstrowały, że już jedna bobrza rodzina świetnie sobie radzi z usuwaniem osadów, azotu i fosforu z wody przepływającej przez ich 2,5-ha "zagrodę". Rodzina bobrów, która od 2011 r. zamieszkuje objęte tajemnicą ogrodzone stanowisko w dystrykcie West Devon, zbudowała 13 tam. W ten sposób spowolnił się przepływ wody i wzdłuż czegoś, co początkowo było niewielkim strumieniem, powstała cała seria głębokich sadzawek. Autorzy publikacji z pisma Earth Surface Processes and Landforms określali ilość osadów zawieszonych oraz zawartość azotu i fosforu w wodzie dopływającej do stanowiska. Później wartości te porównywano do wskaźników zmierzonych w wodzie przepuszczonej przez bobrze bajorka i tamy. Oprócz tego naukowcy określali, ile osadów, azotu i fosforu tamy zatrzymały w każdej z sadzawek. Okazało się, że tamy zatrzymały ponad 100 ton osadów, z czego 70% stanowiła gleba "erodująca z intensywnie wykorzystywanych łąk w górze strumienia". Dalsze badania pokazały, że osady te zawierały duże ilości azotu i fosforu. To niedobrze, że obserwujemy duży stopień utraty gleby z ziem rolnych, który w znacznym stopniu przekracza tempo tworzenia gleby. Otuchy dodaje jednak odkrycie, że bobrze tamy mogą ograniczać to zjawisko i zatrzymywać zanieczyszczenia prowadzące do degradacji zbiorników wodnych [...] - podkreśla Brazier. Devon Wildlife Trust zajmuje się nie tylko bobrami z "zagrody". Od 2015 r. trwa też inny projekt, w którym biorą udział dzikie bobry z River Otter. « powrót do artykułu
  17. Zachowania homoseksualne wśród samców owadów to prawdopodobnie wynik braku kompetencji, a nie objaw preferencji seksualnych, konkurencji czy presji ewolucyjnej, uważają naukowcy z University of East Anglia (UEA). Badacze od dawna wiedzą, że u ponad 100 gatunków owadów występują zachowania homoseksualne, a u części z nim są one nawet częściej spotykane, niż zachowania heteroseksualne. Rodzi się więc pytanie, dlaczego natura pozwala na zachowania, które nie przynoszą żadnych ewolucyjnych korzyści. Istnieje wiele hipotez na ten temat. Według jednej z nich chodzi o praktykowanie samego aktu kopulacji, co daje później przewagę nad innymi samcami. Wedle innej, mamy tu do czynienia z okazywaniem dominacji nad innymi samcami i zmniejszanie ich szans na kopulację. Jeszcze inne hipotezy mówią o ograniczonej zdolności odróżnienia samca od samicy, wynikającej albo z uwarunkowań społecznych, albo genetycznych. Teraz naukowcy z Wydziału Nauk Biologicznych UEA przeprowadzili eksperyment ewolucyjny na trojszyku gryzącym. Podczas badań, których wyniki opublikowano w Animal Behaviour, wykazali, że w populacjach składających się głównie z samic, samce z większym prawdopodobieństwem kopulują z samcami. Badacze stwierdzili zatem, że tam, gdzie istnieje mniejsza presja na znalezienie odpowiedniego partnera, owady popełniają więcej pomyłek, gdyż pomyłki te nie są zbyt kosztowne z ewolucyjnego punktu widzenia. Natomiast tam, gdzie jest więcej samców i są oni poddani większej presji na znalezienie samicy, zachowania homoseksualne są znacznie rzadsze. W ramach eksperymentów naukowcy hodowali sześć osobnych populacji trojszyka gryzącego i utrzymali przez 80-100 pokoleń w warunkach, w których liczebną przewagę miały albo samce, albo samice. W pierwszych trzech grupach samce stanowiły 90% populacji, a w kolejnych trzech – 10% populacji. Następnie samcom z każdej grup dawano możliwość wyboru kopulacji z samcem lub samicą. Naukowcy odkryli, że w grupach, w których było więcej samców samce z większą starannością wybierały partnera. Z większym prawdopodobieństwem łączyły się w pierwszej kolejności z samicą i z nią spędzały więcej czasu. Z kolei w populacjach z przewagą samic samce z równie dużym prawdopodobieństwem łączyły się z samcami co z samicami. Ich wybór partnera wydawał się przypadkowy. W grupach zdominowanych przez samców miała miejsce znacznie większa konkurencja o samicę i o efektywną kopulację. W grupach zdominowanych przez samice samce nie musiały tak bardzo uważać i konkurować ze sobą, gdyż istniało duże prawdopodobieństwo, że dokonując zupełnie przypadkowych wyborów i tak trafią na samicę. Wydaje się, że w grupach tych samce straciły zdolność odróżniania samca od samicy, mówi główny autor badań, doktor Kris Sales. Uczony dodaje, że wyników tych badań nie można przekładać np. na ludzi. Wyniki te nie mogą zostać zgeneralizowane do wyjaśnienia zachowań zwierząt o bardziej złożonych funkcjach poznawczych i strukturach społecznych, takich jak ptaki czy ssaki. Tutaj prawdopodobnie mamy do czynienia z inną przyczyną zachowań homoseksualnych. « powrót do artykułu
  18. Ludzie z brązowymi oczami częściej cierpią na depresję sezonową (ang. seasonal affective disorder, SAD) niż ludzie z oczami niebieskimi. Naukowcy z Uniwersytetu Południowej Walii i Girne Amerikan Üniversitesi badali 175 studentów. Na początku wypełniali oni kwestionariusz, który pozwala stwierdzić, w jakim stopniu czyjś nastrój zmienia się wraz porami roku. Okazało się, że o ile nie było widać różnic nastroju między studentami z Walii i Cypru, o tyle nastrój osób z brązowymi oczami zmieniał się już w o wiele większym stopniu niż nastrój osób z oczami niebieskimi. W drugim teście sprawdzano, jak mózg reaguje na twarze wyrażające różne emocje. W tym przypadku stwierdzono, że studenci z SAD częściej faworyzują lewe pole widzenia, a zatem przetwarzają twarze za pomocą prawej półkuli. Tendencja do wykorzystywania lewego pola widzenia i prawej półkuli do identyfikowania wyrazów twarzy występuje w populacji generalnej [...], jednak u ludzi, którzy cierpią na bardziej konwencjonalne rodzaje depresji, przewaga prawej półkuli zasadniczo zanika. W przypadku SAD odkryliśmy, że poleganie na lewej połowie pola widzenia jeszcze się nasila. To sugeruje, że przyczyny SAD są inne niż, dajmy na to, zaburzenia afektywnego dwubiegunowego - opowiada prof. Lance Workman. Wiemy, że światło docierające do mózgu powoduje spadki poziomu melatoniny. Ponieważ niebieskie oczy przepuszczają więcej światła, być może prowadzi to do większych spadków melatoniny w ciągu dnia [co z kolei sprzyja zwiększeniu aktywności] i z tego powodu niebieskoocy są mniej podatni na depresję sezonową. Walijczyk sugeruje nawet, że mutacja związana z niebieskimi oczami powstała także po to, by chronić przed SAD mieszkańców Północy. Drugie badanie, przeprowadzone przez Workmana i dr Sandie Taylor, bazowało na danych uzyskanych z online'owych kwestionariuszy, wypełnionych przez 2031 dorosłych. Tym razem okazało się, że kobiety wspominały o pełnowymiarowym SAD 40% częściej niż mężczyźni. Na 100 panów z depresją sezonową przypadało aż 140 pań z tym zaburzeniem. Podobnie miały się sprawy z lżejszą postacią SAD. Istnieją też dowody, że kobiety w wieku rozrodczym cierpią na najostrzejszą formę depresji sezonowej. Workman dodaje, że SAD może być wyolbrzymieniem wzorców reakcji występujących głównie u kobiet, które pozwalają oszczędzać energię w okresie rozrodczym. Wg Walijczyka, niewykluczone, że to strategia wspomagająca przeżycie matki i potomstwa. Symptomy SAD to w końcu nie tylko przygnębienie i brak napędu do działania, ale także chęć na węglowodany. Przed kilkoma dniami wyniki studiów zostały zaprezentowane na konferencji Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego. « powrót do artykułu
  19. Asyryjskie tabliczki z pismem klinowym pochodzące z II tysiąclecia przed Chrystusem łączą miejsce ich znalezienia z ważnym miastem handlowym. Gdy odczytano treść tabliczek znalezionych w ubiegłym roku przez naukowców z Uniwersytetu w Tybindze, okazało się, że miejsce ich odkrycia – Bassetki w Autonomicznym Regionie Kurdystanu w Iraku – to najprawdopodobniej starożytne miasto Mardaman. Według starożytnych źródeł było to ważne miasto w północnej Mezopotamii. Wiadomo, że istniało w latach 2200-1200 przed Chrystusem, że bywało i stolicą królestwa, i stolicą prowincji, wielokrotnie było zdobywane i niszczone. Dotychczas jednak nie było wiadomo, gdzie się znajdowało. Latem ubiegłego roku archeolodzy z Uniwersytetu w Tybindze odkopali w Bassetki archiwum składające się z 92 glinianych tabliczek. Datowano je na około 1250 rok przed naszą erą. Teraz tabliczki zostały odczytane przez doktor Betinę Faist z Uniwersytetu w Heidelbergu. Z ich treści wynika, że mamy do czynienia z siedzibą stolicy nieznanej dotychczas prowincji Imperium Asyryjskiego, która w XIII wieku przed Chrystusem obejmowała północną Mezopotamię i Syrię. Tabliczki wspominają o gubernatorze imieniem Assur-nasir i jego codziennych obowiązkach. Nagle okazało się, że miejsce wykopalisk to pałac asyryjskiego gubernatora prowincji, mówi profesor Peter Pfälzner, który kierował wykopaliskami. Wspomniano w nich też o mieście Mardaman, które jest prawdopodobnie tożsame z miastem Mardama, znanym ze starobabilońskich źródeł z około 1800 roku p.n.e. Źródła te wspominają, że miasto było stolicą królestwa, które w 1786 roku zostało podbite przez jednego z największych władców tamtych czasów, Shashiego-Adada I i włączone do jego mezopotamskiego imperium. Jednak, jak wiemy z tych samych źródeł, już kilka lat później tereny te były niezależnym królestwem rządzącym przez huryckiego władcę imieniem Tish-ulme. Nastąpił wówczas okres rozkwitu miasta, jednak niedługo później zostało ono zniszczone przez zdominowany wcześniej przez Hurytów lud Turukku, pochodzący z gór Zagros. Tekst z tabliczek i wykopaliska w Bassetki wskazują, że to nie był koniec. Miasto istniało nadal, a w latach 1250-1200 p.n.e. było nawet siedzibą gubernatora, dodaje profesor Pfälzner. Co ciekawe, historię Mardaman można prześledzić do samych początków rozwoju cywilizacji Mezopotamii. Źródła z okresu Trzeciej Dynastii Ur, z lat 2100-2000 przed Chrystusem opisują je jako ważne miasto na północnych rubieżach Mezopotamii. Najstarsze źródła, które o nim wspominają pochodzą zaś z czasów imperium akadyjskiego, pierwszego imperium w historii ludzkości. Dowiadujemy się z nich, że miasto zostało zniszczone około roku 2250 p.n.e. przez wojska Naram-Sina, najpotężniejszego z władców Akkadu. Tabliczki z Bassetki wnoszą ważne informacje do naszej wiedzy o geografii Mezopotamii, mówi Betina Faist. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki nim i ustaleniu położenia Mardaman możliwe będzie określenie położenia innych wczesnych miast Mezopotamii. Mardaman, dzięki swojej pozycji na szlakach handlowych pomiędzy Mezopotamią, Anatolią a Syrią wyrósł do rangi wpływowego miasta i stolicy regionalnego królestwa. Niejednokrotnie było wrogiem potężnych mezopotamskich sąsiadów. Dalsze wykopaliska w Bassetki z pewnością przyniosą wiele ekscytujących odkryć, dodaje Pfalzner. Pochodzące z epoki brązu miasto Bassetki zostało odkryte w 2016 roku przez uczonych z Tybingi. « powrót do artykułu
  20. Microsoft, który prowadzi badania nad topologicznym komputerem kwantowym, zapowiada, że w ciągu najbliższych 5 lat podłączy do chmury Azure 1000 takich maszyn. Jesteśmy bardzo blisko stworzenia topologicznego kubitu. Pracujemy nad procesem kriogenicznym, który pozwoli go kontrolować oraz nad nanodrukiem 3D, powiedział Todd Holmdahl, wiceprezes ds. komputerów kwantowych. Liczba błędów generowanych w topologicznych komputerach kwantowych może być o 3-4 rzędy wielkości mniejsza niż w komputerach kwantowych innego typu, dodaje. Topologiczny komputer kwantowy ma opierać się na pobudzonej materii, w której informacje kodowane są dzięki krążeniu wokół siebie jej cząstek. Tego typu stany kwantowe byłyby znacznie bardziej odporne na zewnętrzne zakłócenia niż w innych rozwijanych koncepcjach i łatwiej byłoby przeprowadzać korekcję błędów. Problem jednak w tym, że dotychczas nikt nie uzyskał jeszcze odpowiedniego stanu wzbudzonej materii, nie mówiąc już o stworzeniu z niej wzbudzonego kubitu. Microsoft jednak się nie zraża i zatrudnia wybitnych naukowców, w tym Leo Kouwenhovena z Uniwersytetu w Delft, który - jak się wydaje - wytworzył odpowiedni stan wzbudzenia materii. « powrót do artykułu
  21. Międzynarodowy zespół kilkunastu inżynierów rozwiązał zagadkę, czemu na pozór niestabilna Krzywa Wieża w Pizie od setek lat wytrzymuje trzęsienia ziemi. Ponieważ uznawano, że wieża ledwo może ustać w pionie, spodziewano się, że już umiarkowana aktywność sejsmiczna doprowadzi do poważnego uszkodzenia, a nawet zawalenia budowli. Jako że tak się nie stało, temat stał się przedmiotem dysput inżynierów. Jakiś czas temu do zespołu prof. Camilla Nutiego z Università degli Studi Roma Tre dołączył prof. George Mylonakis z Uniwersytetu Bristolskiego. Specjaliści przeanalizowali dostępne dane sejsmiczne, geotechniczne i strukturalne. Doszli do wniosku, że trwałość "nietrwałej" wieży można przypisać tzw. dynamicznej interakcji konstrukcja-grunt (ang. dynamic soil-structure interaction, DSSI). Inżynierowie wyjaśniają, że wysoka i sztywna wieża stoi na elastycznym/dość luźnym gruncie, co zmienia właściwości drganiowe konstrukcji (przez to zabytek nie rezonuje z ruchami ziemi podczas trzęsień). Jak na ironię losu, ta sama gleba, która doprowadziła do przechylenia wieży w Pizie [...], pomaga jej przetrwać zdarzenia sejsmiczne - podsumowuje Mylonakis. W przyszłym miesiącu wyniki badania zostaną zaprezentowane na konferencji (16th European Conference in Earthquake Engineering) w Salonikach. « powrót do artykułu
  22. Liście pułapkowe aldrowandy pęcherzykowatej (Aldrovanda vesiculosa) zamykają się 10 razy szybciej niż pułapki muchołówki (Dionaea muscipula). Ponieważ dzikie A. vesiculosa są rzadkie, naukowcy przeprowadzili takie pomiary po raz pierwszy. Autorzy publikacji z pisma Proceedings of the Royal Society przypominają, że uważa się, że aldrowanda i muchołówka mogły mieć wspólnego przodka. Brakuje jednak dowodów kopalnych, jak miałby on wyglądać. Anna Westermeier i Renate Sachse z Uniwersytetu Albrechta i Ludwika we Fryburgu odkryły, że aldrowanda i muchołówka nie posługują się tymi samymi metodami (automatycznie zrodziło się więc pytanie, która pojawiła się pierwsza). Naukowcy uruchamiali pułapki za pomocą stymulacji elektrycznej i nagrywali przebieg zdarzeń kamerą działającą z prędkością 1000 klatek na sekundę. [Liście pułapkowe aldrowandy] są bardzo, bardzo małe, a przy tym bardzo, bardzo szybkie, przez co nieuchronnie zbliżamy się do granic rozdzielczości - podkreśla Westermeier. Zespół zdał sobie sprawę, że pułapki aldrowandy znajdują się w ciągłym stanie wstępnego naprężenia. Zamykają się podobnie jak pułapka na niedźwiedzia. Akademicy wyjaśniają, że działanie liści pułapkowych stanowi połączenie hydrauliki i odprężania. Westermeier i Sachse ujawniają, że choć pułapki aldrowandy mierzą zaledwie 2-4 mm (to ok. 1/10 rozmiarów pułapki muchołówki), zamykają się w zaledwie 0,02-0,1 s. Liście pułapkowe aldrowandy nie zmieniają przy tym kształtu, zwierają się raczej jak 2 połówki muszli. W przypadku muchołówki liście się wyginają. Naukowcy planują dalsze badania, by lepiej poznać menu A. vesiculosa. Obecnie uważa się, że składają się na nie drobne skorupiaki, np. wioślarki, a także kijanki czy niewielkie ryby. « powrót do artykułu
  23. Na filipińskiej wyspie Luzon znaleziono szczątki nosorożca, który został zjedzony przez ludzi przed 700 000 lat. To najstarszy dowód na obecność ludzi na północy Filipin. Odkrycie wskazuje, że wcześni ludzie skolonizowali Wallaceę znacznie bardziej, niż dotychczas sądzono. Wallacea to nazwa nadana wyspom znajdującym się na wschód od kontynentalnej Eurazji. Szczątki wymarłego już nosorożca odkryto podczas wykopalisk w Kalinga w Dolinie Cagayan. Na kościach widoczne są ślady obróbki ostrymi kamiennymi narzędziami. Proste narzędzia znaleziono w pobliżu kości. Całość została z czasem pogrzebana przez osady naniesione przez rzekę. Zespół naukowy, na którego czele stał Gerrit van den Bergh z University of Wollongong, oszacował wiek znaleziska na 777–631 tysięcy lat. Dotychczas wiedzieliśmy, że wyspy Sulawezi i Flores, położone na południe od Luzon, zostały skolonizowane co najmniej, odpowiednio, 200 000 i milion lat temu. Można było więc przypuszczać, że ludzie dotarli też na Luzon, ale brakowało na to dowodów. Na razie nie wiadomo, który gatunek człowieka mieszkał na Luzon i żywił się tamtejszymi nosorożcami. Najprawdopodobniej był to Homo erectus, który 1,2 miliona lat temu mieszkał na Jawie i w Chinach. Być może gatunkiem tym był „hobbit z Flores” czyli Homo floresiensis. Nie można jednak wykluczyć, że mamy tu do czynienia z nieznanym jeszcze gatunkiem człowieka. Grupa van den Bergha uważa, że ludzie, którzy w środkowym plejstocenie dotarli na Luzon musieli pochodzić z Borneo lub z Tajwanu. Nie można wykluczyć, że dotarli tam na łodziach. Warto jeszcze na chwilę wrócić do „hobbita z Flores”. Najstarsze narzędzia z Flores liczą sobie co najmniej milion lat, a najstarsze ludzkie szczątki mają 700 000 lat. Niewykluczone, że znalezisko z Flores ma coś wspólnego z najnowszym odkryciem na Luzon. « powrót do artykułu
  24. Najstarsze polskie mauzoleum w kształcie piramidy, Wieżę Ariańską w Krynicy (woj. lubelskie), zbudowano w miejscu wczesnośredniowiecznego grodu z okresu wczesnoplemiennego. Naukowcy ustalili to dzięki zastosowaniu lotniczego skanowania laserowego. Wieża Ariańska w Krynicy powstała na początku XVII w. i jest najstarszym na terenie Polski grobowcem zwieńczonym konstrukcją w kształcie piramidy. Było to miejsce ostatecznego spoczynku szlachcica, podkomorzego chełmskiego Pawła Orzechowskiego. Ponieważ był on arianinem - wyznawcą doktryny, która odrzuca dogmat Trójcy Świętej - z góry wiadomo było, że nie będzie dla niego miejsca na cmentarzu dla katolików. Dlatego właśnie szlachcic zdecydował się na tak ekscentryczny pochówek - uważają badacze. Do tej pory nie powstał szczegółowy plan wzgórza, na którym położony jest grobowiec. Na przełomie stycznia i lutego br. naukowcy ustalili, że przez wzgórze przebiegały wały - do tej pory o nich nie wiedziano. Wiele wskazuje na to, że są to pozostałości wczesnośredniowiecznego grodu - powiedział PAP archeolog z Muzeum Regionalnego w Krasnymstawie i doktorant Instytutu Historii UMCS w Lublinie, Konrad Grochecki. Odkryć dokonano dzięki lotniczemu skanowaniu laserowemu, które umożliwia wykonane bardzo dokładnych pomiarów. Mapę przygotowała, na podstawie danych z Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii, Anna Kubicka z Politechniki Wrocławskiej. Przeanalizował je Grochecki. Zarysy wałów na powierzchni ziemi bardzo trudno jest dostrzec, dlatego do tej pory nie były znane nawet lokalnemu konserwatorowi zabytków. Jednak bardzo dokładna aparatura pomiarowa wychwyciła niewielkie różnice w wysokości terenu. Zdaniem Grocheckiego kształt, wielkość i rozplanowanie wałów wskazuje, że jest to grodzisko. Jak opowiada archeolog, wzgórze posiadało dwie linie wałów - te oddzielały niższą część wzgórza od tej bardziej stromej i wyższej, gdzie znajduje się też mauzoleum zwieńczone piramidą. Szerokość wału zewnętrznego wynosi ok. 8 m. Jego maksymalna wysokość wynosi obecnie ok. 40 cm. Zdaniem Grocheckiego podobne wymiary miał zapewne wał wewnętrzny. Natomiast przestrzeń zamknięta w wałach wynosiła 1,4 ha. Grochecki zastrzega, że koncepcja nt. grodu to wciąż hipoteza, ale na jej rzecz przemawiają nawet dokumenty historyczne. Wzgórze w momencie budowy mauzoleum (pocz. XVII w.) określano jako "horodysko" – miejsce po dawnym grodzie. Oznacza to być może, że jeszcze 400 lat temu jego relikty były bardziej wyraźne - uważa archeolog. Dodatkowo w tekście intercyzy syna Pawła Orzechowskiego (dla którego wykonano piramidę) pojawia się informacja, że chce on być pochowany w piramidalnym mauzoleum "razem ze swoimi przodkami". "To określenie wskazuje nam, że wzgórze znane było ze swojej wcześniejszej, długiej historii, być może związanej z przeszłością wczesnoplemienną, czyli z czasami przed powstaniem państwa polskiego" - uważa Grochecki. W 1 poł. XVII w. rody szlacheckie, budując swoją tożsamość, sięgały nieraz do bardzo odległych, a nawet mitycznych tradycji. Naukowiec ma również drugą koncepcję dotyczącą funkcji umocnień i sugeruje, że w miejscu tym istniał innowierczy cmentarz, który mógł być ogrodzony. Obojętnie, która z hipotez jest prawdziwa; wszystko wskazuje na to, że wzgórze wybrano pod budowę piramidy ze względu na jego długą historię - obok też znajduje się górujące nad otoczeniem wzniesienie, ale nie zostało wybrane pod budowę mauzoleum - opowiada Grochecki. Archeolog planuje zweryfikować swoje koncepcje. Mają w tym pomóc wykopaliska w miejscach, w których znajdują się relikty wałów. W zeszłym roku przebadał jedynie fragment fundamentów mauzoleum. W czasie tych wykopalisk nie odkryto jednak żadnych fragmentów naczyń czy innych pozostałości, które pomogłyby w potwierdzeniu hipotezy o usytuowaniu w tym miejscu średniowiecznego grodu. W ocenie Grocheckiego mauzoleum jest w kiepskim stanie technicznym. Dlatego w przyszłym roku dzięki finansowaniu urzędu gminy w Krasnymstawie odbędzie się jej renowacja. Ostatnie szeroko zakrojone prace konserwatorskie zabytku miały miejsce w latach 50. XX, gdyż mauzoleum zostało uszkodzone w czasie drugiej wojny światowej. « powrót do artykułu
  25. Muzeum w Elne, które gromadzi prace malarza Étienne'a Josepha Mathieu Terrusa, odkryło, że co najmniej 82 dzieła ze 140 to falsyfikaty. Muzeum przez 20 lat kupowało obrazy, akwarele i rysunki Terrusa. W sumie wydano na nie ok. 160 tys. euro. Zastrzeżenia co do ich autentyczności pojawiły się dopiero ostatnio, gdy przy okazji remontu budynku do kolekcji dopuszczono historyka sztuki Erika Forcadę. Specjalista zauważył ponoć, że niektóre z uwiecznionych budynków powstały dopiero po śmierci artysty. Później było już tylko gorzej. Gdy przesunąłem rękawiczką po sygnaturze malarza na jednym z obrazów, podpis się zmazał. [...] [Oprócz tego] bawełniany podkład nie pasuje do kanw używanych przez Terrusa. Występują też pewne anachronizmy. Podejrzenia Forcady zostały potwierdzone przez zespół ekspertów. Burmistrz Elne Yves Barniol stwierdził, że odkrycie go zszokowało i że dołoży wszelkich starań, by doprowadzić winnych przed oblicze sądu. Étienne Terrus był świetnym malarzem. Był częścią społeczności, był naszym malarzem. Terrus urodził się 22 września 1857 r. w Elne. W wieku 17 lat wyjechał do Paryża na studia, ale wkrótce powrócił do rodzinnej miejscowości. To tu stworzył większość swoich dzieł. Terrus jest uważany za jednego z prekursorów fowizmu. Muzeum ku jego czci rozpoczęło swoją działalność w 1994 r. Wydaje się, że padło ono ofiarą gangu, który specjalizuje się w malarzach katalońskich. Obecnie sfałszowane dzieła znajdują się w policyjnym depozycie. Śledczy przyglądają się przemytowi obrazów innych artystów w regionie.   « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...