Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36959
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Od 1938 r. barasinga tajska (Rucervus schomburgki), in. jeleń Schomburgka, była uznawana za gatunek wymarły. Nowe dowody, zdobyte z poroża pozyskanego pod koniec 1990 lub na początku 1991 r., pokazują jednak, że azjatycki ssak przetrwał co najmniej 50 lat dłużej, a niewykluczone, że występuje nadal. Autorzy publikacji z Journal of the Bombay Natural History Society podkreślają, że dotąd powtarzano, że dzika populacja wymarła w wyniku nadmiernych polowań w 1932 r., a ostatni osobnik żyjący w niewoli został zabity 6 lat później. Co ciekawe, na początku lat 90. kierowca ciężarówki znalazł w Laosie poroże, które wyglądało na świeże. Mężczyzna przekazał je do sklepu w prowincji Phôngsali. W lutym 1991 r. znalezisko zostało sfotografowane przez agronoma ONZ-etu Laurenta Chazée. Ostatnio analizą poroża ze zdjęć zajęli się prof. Gary Galbreath z Northwestern University i G.B. Schroering. W oparciu o koszyczkowaty kształt i silnie rozgałęzioną strukturę uznano, że należało ono do jelenia Schomburgka (poroża innych azjatyckich jeleni nie mają takiego sygnaturowego koszyczkowatego kształtu). Galbreath potwierdził także, że gdy poroże sfotografowano w 1991 r., było świeże. Upstrzone ciemnoczerwonymi-czerwono-brązowymi plamami zaschniętej krwi, zostało odcięte od głowy zwierzęcia. Oceniając jego wiek, naukowcy zwracali uwagę nie tylko na kolor krwi, ale i na stan odsłoniętego szpiku kostnego. [...] Krew nadal była czerwonawa, a z czasem stałaby się czarna. W tropikach poroże bardzo szybko przestaje tak wyglądać. Przed uznaniem gatunku za wymarły jeleń został dobrze udokumentowany na terenie Tajlandii. Galbreath uważa jednak, że niewielka populacja R. schomburgki występowała również w środkowym Laosie. Możliwe, że barasinga żyje tam do dziś... « powrót do artykułu
  2. Włosi to jedni z najszybszych mówców na Ziemi. Wymawiają oni nawet do 9 sylab w ciągu sekundy. Na drugim biegunie znajduje się wielu Niemców, którzy w ciągu sekundy wymawiają 5-6 sylab. Jednak, jak wynika z najnowszych badań, średnio w ciągu minuty i Niemcy i Włosi przekazują tę samą ilość informacji. Okazuje się, że niezależnie od tego, jak szybka jest wymowa danego języka, średnie tempo przekazywania informacji wynosi 39 bitów na sekundę. To około 2-krotnie szybciej niż komunikacja za pomocą alfabetu Morse'a. Językoznawcy od dawna podejrzewali, że te języki, które są bardziej upakowane informacją, które w mniejszych jednostkach przekazują więcej danych na temat czasu czy płci, są wymawiane wolniej, a takie, które przekazują mniej tego typu danych, są wymawiane szybciej. Dotychczas jednak nikomu nie udało się tego zbadać. Badania nad tym zagadnieniem rozpoczęto od analizy tekstów pisanych w 17 językach, w tym w angielskim, włoskim, japońskim i wietnamskim. Uczeni wyliczyli gęstość informacji w każdej sylabie dla danego języka. Okazało się, że na przykład w języku japońskim, w którym występują zaledwie 643 sylaby, gęstość informacji wynosi nieco około 5 bitów na sylabę. W angielskim z jego 6949 sylabami jest to nieco ponad 7 bitów na sylabę. W ramach kolejnego etapu badań naukowcy znaleźli po 10 użytkowników (5 mężczyzn i 5 kobiet) 14 z badanych języków. Każdy z użytkowników na głos czytał 15 identycznych tekstów przetłumaczonych na jego język. Naukowcy mierzyli czas, w jakim tekst zostały odczytane i liczyli tempo przekazywania informacji. Uczeni wiedzieli, że jedne języki są szybciej wymawiane od innych. Gdy jednak przeliczyli ilość przekazywanych informacji w jednostce czasu zaskoczyło ich, że dla każdego języka uzyskali podobny wynik. Niezależnie od tego, czy język był mówiony szybko czy powoli, tempo przekazywania informacji wynosiło około 39,15 bitów na sekundę. Czasem interesujące fakty ukrywają się na widoku, mówi współautor badań, Francois Pellegrino z Uniwersytetu w Lyonie. Lingwistyka od dawna zajmowała się badaniem takich cech języków jak np. złożoność gramatyczna i nie przywiązywano zbytnio wagi do tempa przekazywania informacji. Rodzi się pytanie, dlaczego wszystkie języki przekazują informacje w podobnym tempie. Pellegrino i jego zespół podejrzewają, że odpowiedź tkwi w naszych mózgach i ich zdolności do przetworzenia informacji. Hipoteza taka znajduje swoje oparcie w badaniach sprzed kilku lat, których autorzy stwierdzili, że w amerykańskim angielskim górną granicą przetwarzania informacji dźwiękowych jest 9 sylab na sekundę. Bart de Boer, lingwista ewolucyjny z Brukseli, zgadza się, że ograniczenie tkwi w mózgu, ale nie tempie przetwarzania informacji, ale w tempie, w jakim jesteśmy w stanie zebrać własne myśli. Zauważa on bowiem, że przeciętna osoba może wysłuchiwać mowy odtwarzanej z 20-procentowym przyspieszeniem i nie ma problemu z jej zrozumieniem. Wąskim gardłem jest tutaj złożenie przekazywanych danych w całość, mówi uczony. « powrót do artykułu
  3. Gdy przed 5 miesiącami profesor Andrew Booker z University of Bristol nieco przy okazji rozwiązał równanie diofantyczne x3+y3+z3=33, postanowił pójść za ciosem i znaleźć rozwiązanie dla ostatniej nierozwiązanej liczby z zakresu 1–100. Równania diofantyczne zostały nazwane od Diofantosa z Aleksandrii, który przed 1800 laty zaproponował podobne równanie. W 1954 roku naukowcy z University of Cambridge rozpoczęli poszukiwania rozwiązania dla równań x3+y3+z3=k, dla k z zakresu od 1 do 100. Matematycy, którzy próbują je rozwiązać wiedzą, że liczby, z których po podzieleniu przez 9 zostaje reszta 4 lub 5 nie mogą być rozwiązane z pomocą równań diofantycznych. To oznacza, że z zakresu 1–100 nie można rozwiązać 22 liczb, ale dla 78 powinno istnieć rozwiązanie. Jeszcze do niedawna nie znano rozwiązania dla liczb 33 i 42. W kwietniu profesor Booker znalazł rozwiązanie dla 33 oraz stwierdził, że rozwiązania dla 42 należy szukać wśród liczb większych niż 1016. Uczony postanowił pójść za ciosem i poprosił o pomoc profesora matematyki Andrew Sutherlanda z MIT, który specjalizuje się w masywnych obliczeniach równoległych. Obaj uczeni wykorzystali urządzenie, które przypomina usługi planetarnego przetwarzania danych „Deep Thought” opisane w „Autostopem przez galaktykę”, którzy dał odpowiedź na wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę. Do znalezienia odpowiedzi na równanie x3+y3+z3=42 wykorzystano bowiem Charity Engine, czyli sieć ponad 500 000 domowych pecetów, których użytkownicy udostępniają ich moc obliczeniową w czasie, gdy maszyny nie są używane. Rozwiązanie, które wymagało ponad miliona godzin obliczeń wygląda następująco (-80538738812075974)3+(80435758145817515)3+(12602123297335631)3=42. Tym samym znamy już wszystkie możliwe rozwiązania równań diofantycznych dla liczb z zakresu 1–100. Profesor Booker stwierdził, że czuje ulgę. W tej grze nie można być pewnym, że znajdzie się odpowiedź. [...] Mogliśmy znaleźć odpowiedź po kilku miesiącach, ale mogło się też okazać, że przez kolejne 100 lat nikt jej nie znajdzie. « powrót do artykułu
  4. Martwisz się pożarami lasów w Amazonii? Przeraża Cię śmierć orangutanów z powodu wycinki lasów? Czujesz frustrację, bo wiesz, że W POJEDYNKĘ NIC NIE ZMIENISZ? Daj się zainspirować! Zacznij od MAŁEGO kroku! • 6 powodów, dla których warto zastanawiać się nad naturą zwierząt i być bardziej wrażliwym na ich uczucia i potrzeby; • Autor, znany etolog, zwany „niezłomnym optymistą i marzycielem” nie poucza, nie krytykuje, ale daje pozytywne wsparcie bez zbędnego oceniania; • Suma małych porcji dobra sprawia, że świat stanie się lepszy; • Pokazanie relacji zwierzę-człowiek. Im lepiej zrozumiemy zwierzęta, tym lepiej pojmiemy samych siebie. W końcu jesteśmy mieszkańcami jednej planety. Nic tak nie poprawia humoru jak satysfakcja i radość, że zrobiło się coś dobrego. Że się komuś pomogło. Że dzięki nam wzrosła suma szczęścia. Nie trzeba wiele, żeby świat stał się bardziej przyjazny dla ludzi i zwierząt. I nie znaczy wcale, że należy rewolucjonizować swoje życie! Wystarczy odrobinę więcej współczucia. Ta książka daje siłę i pomoże stworzyć lepszy świat dla przyszłych pokoleń. A pierwszy krok bywa banalnie prosty. Marc Bekoff, światowej sławy etolog, mówi, że lepsze traktowanie zwierząt nie tylko dobrze wpływa na naszą planetę, ale i na nas samych. Pokazuje, że zwierzęta kochają, tęsknią i się złoszczą, że są zdolne do reakcji motywowanych współczuciem, okazują sobie życzliwość i empatię, że – zupełnie jak my – wyraźnie odróżniają dobro od zła. Manifest zwierząt powstał dla wszystkich – zwierząt i ludzi. Przedstawia sześć zasad, na których skorzysta każdy, bo humanitarne traktowanie zwierząt może przynieść obopólne korzyści. Siła tej książki polega na zachęcaniu do życzliwości zarówno człowieka wobec zwierząt, jak i wobec tych ludzi, którzy patrzą na świat nieco inaczej. Jedno jest pewne: im lepiej nauczymy się rozumieć zwierzęta, tym lepiej zrozumiemy samych siebie. A to sytuacja, w której nie ma przegranych. Bekoff, „niezłomny optymista i marzyciel”, zachęca czytelników, aby zaczęli po prostu przyglądać się uważnie swoim interakcjom ze zwierzętami. Łagodnie, choć przekonująco, manifest ten popchnie sceptyków w kierunku oświecenia. „Publisher’s Weekly”   Marc Bekoff to jeden z czołowych na świecie specjalistów w dziedzinie emocji zwierząt, emerytowany profesor ekologii i biologii ewolucyjnej Uniwersytetu Kolorado w Boulder. Współtwórca i aktywny działacz wielu organizacji ekologicznych. W 2000 roku otrzymał Exemplar Award za znaczący wieloletni wkład w rozwój badań nad zachowaniem zwierząt, a w 2005 The Bank One Faculty Community Service Award za swą pracę z dziećmi, osobami starszymi i więźniami w lokalnej społeczności. Bekoff jest autorem ponad dwustu artykułów i wielu książek. W Polsce ukazały się Dzika sprawiedliwość. Moralne życie zwierząt (z Jessicą Pierce) i O zakochanych psach i zazdrosnych małpach. Emocjonalne życie zwierząt.
  5. Z przeszło 20 budowli i 5 placów składał się inkaski kompleks ceremonialny odkryty w sierpniu przez polskich i peruwiańskich archeologów. Zdaniem naukowców jest to największe znalezione dotąd założenie tego typu w Andach, zlokalizowane na tak dużej wysokości – powyżej 4800 m n.p.m. Do odkrycia doszło na południowym stoku wulkanu Coropuna (6425 m n.p.m.) w południowym Peru. Archeolodzy określają to miejsce, jako Tambo Coropuna. Polscy naukowcy z Ośrodka Badań Prekolumbijskich Uniwersytetu Warszawskiego od wielu lat poszukują i badają w tym rejonie budowle związane z odprawianymi przez Inków rytuałami. Święta góra Coropuna jest wyjątkowa; obecnie znamy już na jej zboczach aż 5 takich kompleksów. Jednak do tej pory nigdy nie udało się nam zlokalizować aż tak rozległego założenia, bo składającego się z 5 placów ceremonialnych i przeszło 20 budowli, umiejscowionego tak wysoko – opowiada PAP szef badań, dr Maciej Sobczyk z UW. Współkierownikiem badań ze strony peruwiańskiej jest Ruddy Perea Chavez – dyrektor Muzeum Sanktuariów Andyjskich Uniwersytetu Katolickiego Santa Maria w Arequipie (UCSM). Naukowcy szacują, że powierzchnia nowo odkrytego założenia przekraczać może nawet 7 ha. Według Sobczyka wielkość, a przede wszystkim liczba placów pokazuje duży rozmiar inwestycji i może świadczyć o wyjątkowo dużych grupach pielgrzymów docierających niegdyś tak wysoko na świętą górę. Dr Sobczyk podkreśla, że założenie jest odkryciem tylko z perspektywy naukowców, bo miejscowa ludność, m.in. pasterze, z pewnością widziała i znała ruiny wcześniej. Badacze namierzyli ruiny dzięki informacjom ustnym i analizie zdjęć satelitarnych. W sierpniu udali się w teren, by sprawdzić swoje przypuszczenia. Okazało się, że ruiny budynków co prawda są liczne, ale niewielkie. Składały się głównie z niewielkich pomieszczeń o powierzchni 5-15 m kwadratowych. Wykonano je z kamieni, a zadaszano – prawdopodobnie tak samo jak w przypadku domostw używanych dziś przez lokalnych pasterzy – trawą. Na tak dużych wysokościach nikt nie mieszka na stałe. Nie znaleźliśmy żadnych śladów związanych z prowadzoną tam działalnością gospodarczą. Jest to kompleks, który prawdopodobnie okresowo był wykorzystywany przez Inków podczas pielgrzymek w celu złożenia ofiar na szczycie wulkanu, również z dzieci – opowiada dr Sobczyk. Pątnicy docierali z niższych partii wulkanu, m.in. z innego, jeszcze bardziej obszernego kompleksu administracyjno-ceremonialnego, badanego przez Polaków od ponad 20 lat – Maucallacta. Tambo Coropuna było jedną z ostatnich stacji dla pielgrzymów. Swoje ofiary nieśli jeszcze wyżej i składali na specjalnie przygotowanych platformach grobowych na skraju wulkanu. W tym roku archeolodzy wykonali plany placów i budynków widocznych na powierzchni i opisali zabytki zalegające na powierzchni. Do mapowania wykorzystano również drona. Jednak z uwagi na dużą wysokość i niskie temperatury już po południu sprzęt ten odmawiał posłuszeństwa – wspomina dr Sobczyk. Naukowcy odnotowali też dużą liczbę dróg wiodących do nowo odkrytego kompleksu. Naukowcy powrócą do badań Tambo Coropuny w listopadzie br. Wulkan Coropuna był jedną z 5 najważniejszych świętych gór Inków. W pielgrzymkach na szczyty wulkanów uczestniczyła wydzielona grupa elit kapłańskich. Wiele informacji na ten temat naukowcy uzyskali za pośrednictwem kronikarzy kolonialnych i dokumentów z XVI, XVII a nawet XIX wieku, które często opisują niszczenie takich miejsc kultu. « powrót do artykułu
  6. Bogate, nieznane nauce skupisko rytów naskalnych w Uzbekistanie odkrył zespół archeologów z Warszawy. Przedstawień zwierząt, głównie koziorożców, są być może tysiące; te najstarsze wykonano nawet kilka tysięcy lat temu – wstępnie szacują badacze. Naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego od kilku lat prowadzą badania w Górach Czatkalskich w północno-zachodniej części Uzbekistanu. Do tej pory skupiali się na badaniach wykopaliskowych. W ten sposób odkryli ślady kilku obozowisk sprzed 40 tysięcy lat. Otrzymaliśmy sygnał od lokalnej ludności, że w miejscu nieodległym od prowadzonych przez nas wykopalisk widoczne są na skałach ryty. Postanowiliśmy to sprawdzić. Okazało się, że wiadomość była prawdziwa. Liczba rytów jest olbrzymia. Do tej pory nie były one zupełnie znane naukowcom – opowiada PAP dr Małgorzata Kot z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, która kieruje wykopaliskami w rejonie, gdzie doszło do odkrycia rytów. Badania są finansowane ze środków Narodowego Centrum Nauki. Skupisko petroglifów (rytów naskalnych) znajduje się na zboczach wysoko położonej górskiej doliny Kyzyl Dara. Są one wykonane na olbrzymich płaskich skałach, które położone są na wysokości od 2500 do 3100 m n.p.m. Zdaniem dr Kot jest to jedno z najwyżej usytuowanych tego typu stanowisk ze sztuką naskalną w Uzbekistanie. Skały z rytami rozciągają się na przestrzeni kilkuset metrów. Wśród rytów dominują przedstawienia koziorożców. Do takiej interpretacji ukazanego gatunku badaczy przekonują olbrzymie, mocno zakręcone rogi zwierząt. Ryty przedstawiają zapewne koziorożce syberyjskie. To największe żyjące na Ziemi koziorożce. Obecnie znajdują się na liście gatunków zagrożonych wymarciem – wskazuje członek zespołu badawczego Michał Leloch, który wykonał wstępną dokumentację części odkrytych petroglifów. Długość rogów tych zwierząt może dochodzić nawet do blisko półtora metra. Zwierzęta te ważą ponad 100 kg. Obecnie w dolinie Kyzyl Dara mieszkańcy pobliskich wiosek wypasają latem owce. Nie jest to jednak miejsce łatwo dostępne. Dotarcie do niego z najbliżej położonej bazy wymaga całodziennej wspinaczki. Wyprawa archeologiczna, mimo pomocy polskich alpinistów, była bardzo wymagająca – oceniają naukowcy. Po dotarciu na miejsce zająłem się inwentaryzacją i dokumentacją rytów, a pozostali szli sukcesywnie wyżej szukając kolejnych skupisk. Nie spodziewaliśmy się aż tak olbrzymiej liczby rytów. W trakcie dwóch dni, które spędziliśmy na miejscu, nie udało nam się wszystkiego nawet pobieżnie obejrzeć – dodaje Leloch. Naukowcy chcą powrócić tam za rok na dłużej i zająć się dokumentowaniem pozostałych rytów, korzystając m.in. z latawców. Badacze zastanawiają się, dlaczego dawni mieszkańcy tych ziem wykonywali petroglify. Na razie nie mają jasnej odpowiedzi. Być może było to związane z magią łowiecką, lecz pole do interpretacji jest ogromne - uważa Leloch. W tym pierwszym wariancie wykonanie rytu mogło mieć na celu spowodowanie korzystnego dla myśliwych przebiegu polowania. Część rogów koziorożców jest na rytach bardzo silnie skręcona, tworząc niemal zamknięty okrąg. W okrąg bywa wpisany motyw krzyża lub pajęczyny. Badacze sugerują, że może mieć to związek z symboliką solarną lub stanami transowymi. Wśród mniej licznych rytów są przedstawienia interpretowane przez archeologów jako łuki, inne gatunki zwierząt – np. jelenie, psy i wilki. Są też motywy ukazujące ludzkie dłonie - jednak nieco mniejsze niż rzeczywiste dłonie dorosłego człowieka. Najstarsze ryty mogą pochodzić z połowy II tysiąclecia p.n.e., bo z tych czasów pochodzą pozostałości znajdujących się w pobliżu osad i cmentarzysk. Są jednak wśród nich także zdecydowanie późniejsze, zapewne nawet z okresu średniowiecza – uważają odkrywcy. Naukowcy podkreślają, że skupiska sztuki naskalnej w Uzbekistanie były do tej pory znane głównie z obszarów nizinnych - tym bardziej warto przyjrzeć się tym nowo zlokalizowanym – zaznaczają. « powrót do artykułu
  7. Badania na niewielkiej grupie ochotników po raz pierwszy przyniosły wyniki, które można uznać za odwrócenie działania zegara epigenetycznego. W ramach badań prowadzonych przez uczonych z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) dziewięciu zdrowych ochotników przez rok przyjmowało koktajl złożony z trzech ogólnie dostępnych leków – hormonu wzrostu i dwóch leków przeciwcukrzycowych. Późniejsza analiza genomu wykazała, że średni wiek biologiczny uczestników badani zmniejszyl się o 2,5 roku. Oznaki odmłodzenia zauważono również w układzie odpornościowym badanych. Uzyskane wyniki zaskoczyły nawet samych badaczy. Spodziewałem się spowolnienia zegara biologicznego, ale nie odwrócenia jego działania. To coś przyszłościowego, mówi genetyk Steve Horvath, który prowadził analizę epigenetyczną. Autorzy badań ostrzegają jednak przed zbytnim entuzjazmem, gdyż były one prowadzone na małej próbie i nie było grupy kontrolnej. Być może uzyskano pozytywne wyniki. Jednak nie można ich uznać za bardzo solidne, gdyż grupa była mała i nie były to dobrze kontrolowane badania, zauważa biolog Wolfgang Wagner z Uniwersytetu w Aachen. Zegar epigenetyczny korzysta z epigenomu, czyli pełnego zestawu modyfikacji chemicznych DNA oraz białek histonów. Wzorce tych modyfikacji zmieniają się w czasie życia i podążają za wiekiem biologicznym danej osoby, który może być mniejszy lub większy niż jej wiek mierzony samym upływem czasu. Naukowcy odtwarzają zegar epigenetyczny wybierając z genomu miejsca metylacji DNA. W ciągu ostatnich lat Horvath, który jest pionierem badań zegara epigenetycznego, stworzył jedne z najbardziej precyzyjnych technik korzystania z tego zegara. Opisywane badania zorganizowano głównie po to, by sprawdzić, czy hormon wzrostu może być bezpiecznie stosowany w celu odtworzenia tkanki grasicy. Jest ona kluczowym narządem dla wydajnego działania układu odpornościowego. Wytwarzane w szpiku leukocyty dojrzewają wewnątrz grasicy, gdzie przekształcają się w wyspecjalizowane leukocyty T, zwalczające infekcje czy nowotwory. Jednak po okresie dojrzewania grasica zaczyna się kurczyć i jest coraz bardziej zapychana przez tłuszcz. Wcześniejsze badania na zwierzętach i ludziach sugerowały, że hormon wzrostu może stymulować regenerację grasicy. Problem jednak w tym, że hormon ten stymuluje również rozwój cukczycy. Dlatego też obok hormonu ochotnikom podawno dehydroepiandrosteron (DHEA) oraz metforminę. W badaniach Thymus Regeneration, Immunorestoration and Insulin Mitigation (TRIIM) prowadzonych przez immunologa Gergory'ego Fahy'ego wzięło udział 9 ochotników. Wszyscy to biali mężczyźni w wieku 51–65 lat. Fahy zainteresował się grasicą w latach 80., gdy dowiedział się o wynikach badań, w ramach których naukowcy wszczepili szczurom komórki wydzielające hormon wzrostu, a uzyskane wyniki sugerowały, że układ odpornościowy zwierząt uległ odmłodzeniu. Naukowca zdziwiło, że nikt nie podążył tym śladem i nie przeprowadził badań na ludziach. Zaczął więc badać grasicę. Mniej więcej 10 lat później, gdy miał 46 lat przez miesiąc aplikował sobie hormon wzrostu oraz DHEA i odkrył, że jego grasica nieco się zregenerowała. Podczas badań TRIIM uczeni sprawdzali u uczestników liczbę białych ciałek krwi. Stwierdzili, że uległa ona zwiększeniu do liczby typowej dla młodszej osoby. Ponadto na początku i na końcu badań wykonali obrazowanie grasicy za pomocą rezonansu magnetycznego. Zauważyli, że u 7 z 9 badanych zgromadzony w grasicy tłuszcz został zastąpiony przez zregenerowaną tkankę grasicy. Fahy wpadł wówczas na pomysł sprawdzenia zegara epigenetycznego badanych i poprosił o pomoc Horvatha. Ten zastosował cztery różne metody oceny wieku biologicznego każdego z pacjentów i za każdym razem odkrył jego znaczące obniżenie. To oznacza duży wpływ biologiczny zastosowanej terapii, mówi Horvath. Co więcej, efekt odmłodzenia nadal utrzymywał się u sześciu osób, które pół roku po zakończeniu testu oddały krew do ponownego przebadania. "Jako, że zmiany te zauważyliśmy u każdego z badanych i są one bardzo wyraźne, jestem optymistycznie nastawiony do uzyskanych wyników", mówi Horvath. Naukowcy planują teraz przeprowadzenie szerzej zakrojonych badań, do których chcą zaangażować osoby w różnym wieku, z różnych grup etnicznych oraz obu płci. Jak zauważa Horvath, metody regeneracji grasicy mogą być niezwykle użyteczne dla osób o upośledzonym układzie odpornościowym, w tym dla osób starszych. Infekcje są bowiem jedną z najważniejszych przyczyn zgonów osób po 70. roku życia. Z uzyskanych wyników cieszy się też Sam Palmer, specjalista od immunologii onkologicznej. Zauważa on, że poprawienie funkcjonowania układu odpornościowego będzie miało istotny wpływ na leczenie nie tylko infekcji, ale również nowotworów oraz chorób związanych ze starzeniem się. « powrót do artykułu
  8. Podczas badań prowadzonych w Sussex Computer-Human Interaction Lab (SCHI Lab) w obecności zapachu cytryny ludzie czuli się szczuplejsi i lżejsi. Wyczuwając woń wanilii, ochotnicy czuli się za to grubsi i ciężsi. Badania prowadzono we współpracy z University College of London Interaction Centre (UCLIC) oraz Universidad Carlos III de Madrid (UC3M). Naukowcy mają nadzieję, że te ustalenia uda się wykorzystać do opracowania nowych rekomendacji do terapii pacjentów z zaburzeniami postrzegania ciała albo nowych technologii ubieralnych, które będą mogły poprawiać samoocenę. Ludzki mózg dysponuje modelami wyglądu ciała, które są nam potrzebne do kontaktów z otoczeniem. Podlegają one stałej aktualizacji w odpowiedzi na bodźce zmysłowe napływające ze środowiska i z samego ciała. Opisywane badanie pokazuje, że powonienie może wpływać na obraz ciała, jakim dysponujemy i na nasze odczucia wobec niego. Miejmy nadzieję, że możliwość korzystnego oddziaływania na percepcję za pośrednictwem technologii doprowadzi do stworzenia nowych, skuteczniejszych, metod terapii osób z zaburzeniami postrzegania ciała lub do opracowania interaktywnych ubrań i ubieralnej technologii do zapachowego poprawiania samooceny i rekalibrowania zaburzonych odczuć dot. wagi - opowiada Giada Brianza, doktorantka z SCHI Lab. Nasze wcześniejsze badania pokazały, jak wykorzystać dźwięk, by zmienić percepcję ciała. W serii studiów zademonstrowaliśmy, na przykład, jak manipulując wysokością dźwięków towarzyszących stawianiu kroków, można sprawić, że ludzie będą się czuli lżejsi i szczęśliwsi i wpłynąć na zmianę sposobu chodzenia. Dotąd nikt jednak nie sprawdzał, czy zapach będzie miał podobny wpływ na postrzeganie ciała - dodaje dr Ana Tajadura-Jiménez z UC3M. Najnowsze badanie składało się z 2 eksperymentów. W pierwszym ochotnikom siedzącym przed komputerem prezentowano różne bodźce zapachowe. Mieli je oceniać za pomocą wizualnej skali analogowej, porównując do kanciastych lub zaokrąglonych kształtów, czegoś gorącego lub chłodnego, a także do szczupłych i większych ludzkich sylwetek. W drugim eksperymencie badani wkładali słuchawki, a do ich ciała mocowano dwa czujniki wychwytujące ruch. Buty wyposażano w urządzenie modulujące dźwięk kroków i polecano, by podczas demonstrowania woni ludzie maszerowali w miejscu na drewnianej desce. Zadanie polegało na dostosowaniu wymiarów awatara 3D (na dopasowaniu ich do swojej percepcji obrazu ciała). Badani wypełniali też kwestionariusz dot. postrzeganej prędkości, emocji i odczuć związanych z ciałem. Okazało się, że zapach cytryny sprawiał, że ludzie czuli się lżejsi. Przy woni wanilii czuli się zaś ciężsi. Wrażenia te były wzmacniane, gdy łączono je z wysokimi i niskimi dźwiękami kroków. Poprzednie badania pokazały, że cytryna wiąże się ze szczupłymi sylwetkami, kanciastymi kształtami oraz wysokimi dźwiękami, a wanilia wiąże się z puszystymi sylwetkami, zaokrąglonymi kształtami i niskimi dźwiękami. To właśnie te zjawiska mogą odpowiadać za odmienną percepcję obrazu ciała podczas ekspozycji na różne bodźce zapachowe - wyjaśnia Marianna Obrist, szefowa SCHI Lab. Jednym z bardziej interesujących odkryć jest konstatacja, że dźwięk wydaje się mieć silniejszy wpływ na nieświadome zachowania, a zapach na świadome zachowania. Potrzeba dalszych badań, by lepiej zrozumieć potencjał (multi)sensorycznego oddziaływania na percepcję obrazu ciała. « powrót do artykułu
  9. Nowe analizy kości, która posłużyła do odkrycia i zidentyfikowania denisowian, zdradzają kolejne sekrety tego tajemniczego gatunku człowieka. Cyfrowa rekonstrukcja paliczka dowodzi, że palce denisowian były bardziej podobne do palców Homo sapiens niż do neandertalczyków. W 2008 roku w Denisowej Jaskini znaleziono fragment kości małego palca. Dwa lata później świat obiegła wiadomość, że należał on do gatunku odmiennego zarówno od neandertalczyków jak i ludzi współczesnych. W ten sposób dowiedzieliśmy się o istnieniu denisowian. Wspomniana kość została podzielona na dwie części. Jedna z nich, bliższa samej dłoni, trafiła do Instytutu Maksa Plancka, gdzie przeszła badania i to na jej podstawie zidentyfikowano denisowian, drugą część wysłano na Univerity of Berkeley. Teraz porównano analizy DNA obu części, by upewnić się, że należały do tej samej osoby i wykonano cyfrową rekonstrukcję całej kości. To nie zrewolucjonizuje naszej wiedzy o morfologii denisowian, ale rzuci nieco światła na tę kwestię, mówi paleoantropolog Bence Viola z University of Toronto. Kość została odkryta przez rosyjskich archeologów pracujących pod kierunkiem Anatolija Derewianko. Zdecydowano się ją podzielić i wysłać do dwóch specjalistycznych laboratoriów, by te spróbowały dokonać analizy genomu. Po tym, jak uczeni z Instytutu Genetyki Ewolucyjnej im. Maksa Plancka w Lipsku zsekwencjonowali DNA i okazało się, że należy ono do nieznanego gatunku człowieka, rosyjscy archeolodzy przyznali, że drugi fragment kości wysłali do USA. Uczeni z Niemiec nie mieli zamiaru pozwolić, by Amerykanie ich wyprzedzili i w marcu 2010 opublikowali wyniki badań nad mitochondrialnym DNA (mDNA) kości, a kilka miesięcy później opisali pełne DNA jądrowe (nDNA). Denisowa Jaskinia stała się jednym z najważniejszych stanowisk archeologicznych. Znaleziono w niej m.in. szczątki potomka neandertalskiej matki i denisowiańskiego ojca. Nie mniej jednak interesujące są losy samej kości, a raczej jej fragmentu, który został wysłany do USA. Trafił on do zespołu genetyka Edwarda Rubina z Lawrence Berkeley Laboratory (LBL). Gdy w Lipsku zespół Svante Pääbo zsekwencjonował mDNA Eva-Maria Geigl z Institute Jacques Monod w Paryżu poprosiła Rubina o przesłanie jej kości, którą dostał od Rosjan. Chciała bowiem zskewencjonować nDNA. Nie mogła sobie z tym poradzić, więc zaczęła pracować nad innymi metodami sekwencjonowania. W tym czasie zespół Paabo opublikował również wyniki badań nad nDNA. W tej sytuacji Rubin poprosił Geigl o zwrot kości. Została ona wysłana z powrotem do USA w 2011 roku, jednak Geigl zachowała sobie próbki i wykonała szczegółowe fotografie. Uczona przez lata próbowała zbadać nDNA, ale jej się to nie udało. W końcu zdecydowała się na publikację danych z mDNA. Dzięki temu potwierdzono, że oba fragmenty pochodzą z tej samej kości, a wykonane przez nią zdjęcia posłużyły do jej cyfrowej rekonstrukcji. Okazało się, że mimo iż denisowianie są bliżej spokrewnieni z neandertalczykami, to ich palce bardziej przypominały palce H. sapiens. Skądinąd wiemy, że zęby denisowian nie przypominają zębów człowieka współczesnego. Tymczasem fragment kości wysłany do USA zaginął. Rubin w 2016 roku opuścił LBL i rozpoczął pracę dla przemysłu, a dziennikarzom nie udało się z nim skontaktować. Odkrywca kości, Anatolij Derewianko twierdzi, że w 2011 lub 2012 Rubin wysłał kość do słynnego laboratorium Eske Willersleva z Uniwersytetu w Kopehnadze. Laboratorium nie odpowiedziało dotychczas na pytanie o kość. Na razie nie wiadomo zatem, gdzie kość jest, ani w jakim jest tanie. Badania DNA są badaniami destrukcyjnymi i zespół Pääbo musiał częściowo zniszczyć swój fragment kości. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy stwierdzili, że w jelitach płodów występują społeczności grzybów. Autorzy artykułu, który ukazał się właśnie w The FASEB Journal, badali smółkę dzieci urodzonych w terminie i przed czasem. By wykryć i sklasyfikować grzybowe i bakteryjne DNA, zespół poddał smółkę sekwencjonowaniu MiSeq. Oprócz tego odtwarzano strukturę społeczności organizmów należących do różnych królestw i odnoszono to do wieku ciążowego w momencie narodzin. Specjaliści poszukiwali też żywych bakterii i grzybów; w tym celu uciekali się do hodowli. Badanie ujawniło, że ludzki płód jest wystawiony na oddziaływanie grzybowego DNA w ramach naturalnego, stopniowego procesu. Choć nie wiadomo, w jaki sposób drobnoustrojowe DNA akumuluje się w jelicie płodu, składniki te wydają się obecne od wczesnych etapów ciąży i najprawdopodobniej odgrywają ważną rolę w ludzkim rozwoju i zdrowiu. Zrozumienie, jak zachodzi naturalna początkowa kolonizacja grzybami, pozwoli nam zacząć badania zaburzeń tego procesu. [To bardzo istotne, gdyż] nieprawidłową grzybową kolonizację jelita powiązano z całym szeregiem chorób, m.in. z nieswoistymi zapaleniami jelit czy astmą - podsumowuje prof. Kent Willis z Wydziału Neonatologii Centrum Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Tennessee. « powrót do artykułu
  11. Już przed 5000 lat proso było szeroko rozprzestrzenione, jednak używano go przede wszystkim do karmienia zwierząt, wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z Uniwersytetu w Kilonii oraz Washington University w St. Louis. Szczątki kóz i owiec pochodzących ze stanowiska Dali wskazują, że te udomowione na Bliskim Wschodzie zwierzęta pojawiły się w tym regionie do roku 2700 przed Chrystusem. Analiza stabilnych izotopów ujawniła, że zwierzęta karmiono prosem, które pomagało im przetrwać mroźne zimy panujące na azjatyckich stepach. Dali znajduje się w górach, na trasie starożytnego szlaku łączącego Góry Ałtaj z Hindukuszem. Szlak ten był wykorzystywany już w IV tysiącleciu przed naszą erą, odegrał ważną rolę zarówno w rozprzestrzenianiu się kultur pasterskich, udomowionych roślin i zwierząt, był drogą, którą rozprzestrzeniła się kultura andronowska oraz technologie obróbki brązu pomiędzy Europą a Chinami. Dla mnie najważniejszym odkryciem jest stwierdzenia istnienia dobrze rozwiniętej gospodarki pasterskiej, która już 2700 lat przed Chrystusem korzystała z prosa udomowionego w Chinach, mówi Taylor Hermes z Uniwersytetu w Kilonii. To bardzo wcześnie jak na pojawienie się w tym regionie udomowionych zwierząt. To również najwcześniejszy znany znam dowód na rozprzestrzenienie się prosa poza Chiny. Odkrycie sugeruje, że udomowione kozy i owce pojawiły się na obszarze od Bliskiego Wschodu po Chiny zanim jeszcze rozprzestrzeniło się proso. Pojawienie się w Azji Środkowej szlaków, którymi mogły rozprzestrzeniać się udomowione rośliny i zwierzęta pozwoliło w przyszłości na powstanie Szlaku Jedwabnego. Wciąż jednak nie znamy dokładnych ram czasowych i okoliczności, w których procesy te zachodziły. Podczas wcześniejszych badań znaleźliśmy dowody, że około 2300 roku przed naszą erą na wyżynach Kazachstanu była obecna i pszenica i proso. Nie mieliśmy jednak wystarczająco danych, by stwierdzić, czy były one importowane, czy pochodziły z lokalnych upraw, wyjaśnia współautor badań, profesor Michael Frachetti. Dowodem na spożywanie prosa mogłyby być badania izotopów w kościach, jednak naukowcy dysponują niewielką liczbą ludzkich szczątków sprzed 5000 lat. Dlatego też zdecydowano się na zbadanie kości zwierząt. Zdobyliśmy dowody, że ludzie karmili prosem kozy, owce i bydło. Zmienna intensywność podawania tego pożywienia wskazuje na dużą zmienność w produkcji żywności. Niewykluczone, że ludzie z Dali zmieniali sposób żywienia zwierząt z roku na rok, w zależności od warunków środowiskowch i społecznych. Obecnie możemy jedynie stwierdzić, że ludzie uprawiali proso na potrzeby swoich zwierząt, by pomóc im przetrwać surowe zimy, dodaje Hermes. « powrót do artykułu
  12. Gdy w 1238 roku Mongołowie zdobyli Jarosław, rozpoczęła się rzeź mieszkańców. Przeprowadzone w ostatnich latach wykopaliska, wspomagane analizą DNA pozwoliły lepiej poznać tamte wydarzenia. Wiemy, że po masakrze zabitych pochowano w masowych grobach. W żaden sposób ich nie identyfikowano, jednak dzięki współczesnej technologii udało się opisać życie pewnej rodziny. W jednym z grobów, w którym pogrzebano 15 osób, znaleziono szczątki wskazujące, że trzy z nich były spokrewnione. Miały one pewne charakterystyczne cechy czaszki oraz nosiły ślady rozszczepu kręgosłupa, dziedzicznej choroby prowadzącej do niedorozwoju rdzenia kręgowego. Badania DNA ujawniły, że zabici byli rzeczywiście ze sobą spokrewnieni. To co najmniej 55-letnia kobieta, jej córka w wieku 30–40 lat oraz wnuk, który w chwili śmierci miał nie więcej niż 20 lat. Złożono ich w masowym grobie znajdującym się w obejściu wewnątrz cytadeli. W podobnych grobach w najbliższej okolicy znajdują się cała ponad 300 osób. Mimo, że Mongołowie spalili miasto zachowane szczątki świadczą, że obejście, w którym znaleziono ciała, należało do zamożnej rodziny. Takie same wnioski wyciągnęli naukowcy badający czaszki babci, matki i wnuka. Ich zęby wykazują bowiem ślady bardziej zaawansowanej próchnicy niż zęby innych osób, a to dowodzi, iż regularnie jedli miód i cukier. To wyraźny wyznacznik ich wysokiego statusu społecznego. Wykopaliska pozwoliły ustalić, że masakra miała miejsce w lutym 1238 roku. Jednak gatunki i stadia rozwojowe czerwi znalezionych wraz ze szczątkami pokazują, że jaja zostały złożone w ciepłych miesiącach, to zaś sugeruje, że ciała przez wiele miesięcy nie były pochowane. Ci ludzie zostali zabici, a ich ciała przez długi czas leżały w śniegu. W kwietniu lub maju na szczątkach zaczęły rozmnażać się muchy, a na przełomie maja i czerwca ludzi tych pogrzebano w masowym grobie na terenie gospodarstwa, w którym prawdopodobnie mieszkali. Zdobycie Jarosławia i masakra mieszkańców z 1238 roku to dzieło armii wnuka Czyngis-Chana, Batu-Chana, twórcy Złotej Ordy. Inwazja Batu-chana to największa tragedia narodowa, przewyższająca inne pod względem okrucieństwa i rozmiarów zniszczeń. Nie jest przypadkiem, że stała się ona jednym z niewielu wydarzeń historycznych, których pamięć przetrwała w rosyjskim folklorze, mówi wicedyrektor Instytutu Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk i szefowa wykopalisk w Jarosławiu, Asia Jengowatowa. « powrót do artykułu
  13. Wirus Zika przyciągał w ostatnich latach uwagę badaczy ze względu na konsekwencje zakażenia ciężarnych: od jakiegoś czasu wiadomo, że istnieje związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy wirusem Zika a mikrocefalią u niemowląt. Choć podczas epidemii ZIKV w Amerykach w 2015-16 r. zaobserwowano poważne powikłania neurologiczne u dorosłych, dotąd brakowało danych nt. toksyczności tego wirusa dla dorosłego mózgu i mechanizmu, za pośrednictwem którego u zakażonych dorosłych rozwijają się problemy neurologiczne. Podczas najnowszych badań akademicy pracujący pod kierownictwem Sergia T. Ferreiry, Claudii Figueiredo i Andrei Da Poian z Universidade Federal do Rio de Janeiro wystawiali niewielkie fragmenty dorosłego ludzkiego mózgu na oddziaływanie ZIKV wyizolowanego z krwi zainfekowanego brazylijskiego pacjenta. Wbrew poprzednim założeniom, że ZIKV zakaża wyłącznie neuronalne komórki progenitorowe, okazało się, że wirus infekował i namnażał się w dorosłej tkance. Powstawały nowe cząstki wirusa, zdolne do zakażania kolejnych komórek. By określić konsekwencje zakażenia, Brazylijczycy wprowadzili ZIKV bezpośrednio do mózgu myszy. Zakażone gryzonie przejawiały poważne zaburzenia pamięciowe, które utrzymywały się, gdy organizm zwalczył infekcję. Pozostawało to w zgodzie z faktem, że regiony odpowiedzialne za uczenie i pamięć były głównymi miejscami namnażania wirusa w mózgu - opowiadają Figueiredo i Ferreira. Dalsze badania wykazały, że zakażenie ZIKV powoduje w mysim mózgu silną odpowiedź zapalną, obejmującą aktywację mikrogleju. Fernanda Barros-Aragão dodaje, że silna odpowiedź zapalna jest odpowiedzialna za utratę pamięci. Neurony porozumiewają się za pośrednictwem synaps. Co zaskakujące, odkryliśmy, że mikroglej, który uległ aktywacji pod wpływem zakażenia ZIKV, atakuje i fagocytuje synapsy. To upośledza komunikację między neuronami, a więc i tworzenie nowych wspomnień. Gdy zwierzętom podawano przez ok. tydzień leki przeciwzapalne zdolne do blokowania aktywacji mikrogleju, obserwowano korzystny wpływ na pamięć. Badania, których wyniki ukazały się w piśmie Nature Communications, pokazują, że dorosły mózg jest uszkadzany przez zakażenie ZIKV i że podczas oceny procesu zdrowienia dorosłych pacjentów należy uwzględniać wyniki związane z pamięcią i uczeniem. « powrót do artykułu
  14. Wielki grecki podróżnik i geograf, Pyteasz z Massalii, jest pierwszym, który pozostawił po sobie opis Wysp Brytyjskich. Opłynął je w IV wieku przed Chrystusem, dotarł do Irlandii, Szetlandów, a może nawet do Islandii. Wyspy Brytyjskie zostały zasiedlone w paleolicie, następnie około 4000 lat temu doświadczyły one migracji ludów rolniczych, a kolejne fale migracji były związane z kulturami miedzi i brązu, w tym z kulturą pucharów dzwonowatych. Wtedy też ustaliła się pula genetyczna ludzi zamieszkujących Wyspy, która w późniejszym czasie ulegała różnym wpływom, ale przetrwała do dzisiaj. Inwazje Anglo-Sasów, które miały miejsce pomiędzy V wiekiem przed naszą erą, a VII wiekiem po Chrystusie wzbogaciły południe o geny germańskie, a wyprawy wikingów z VIII-XI wieku są związane ze zwiększoną pulą genów z Norwegii na Orkadach i w Irlandii. Ponadto w XVII wieku – w ramach Plantacji Ulsteru – miał miejsce proces wysiedlania Irlandczyków z Ulsteru i zastępowania ich Szkotami i Anglikami. Dotychczasowe badania genetyczne nad populacją Wysp Brytyjskich skupiały się głównie na badaniach w Irlandii, Anglii i Walii.  Teraz naukowcy postanowili uzupełnić wiedzę dotyczącą składu genetycznego Szkocji, Hebrydów, Szetlandów i Isle of Man. Chcieli dowiedzieć się, jak wygląda skład genetyczny Szkocji i okolicznych wysp, jaki jest odsetek potomków wikingów oraz czy da się wyśledzić, skąd pochodzili Gaelowie, którzy w epoce wikingów zasiedlali Islandię. Na potrzeby najnowszych badań wykorzystano DNA 2544 osób z Wysp Brytyjskich. Badacze skupili się przede wszystkim na mieszkańcach Szkocji, którzy mieszkają w odległości nie większej niż 80 kilometrów od swoich rodziców. Badania wykazały, że pod względem genetycznym Szkocję można podzielić na południowy zachód, Hebrydy, Szetlandy, północny wschód, Orkady oraz obszar Scottish Borders. Większość ludzi o czysto szkockim pochodzeniu mieszka na północnym wschodzie i południowym zachodzie. Centrum geograficznym tej grupy ludności jest rzeka Forth. Północno-wschodnia Szkocja jest zdominowana przez ludzi pochodzących z regionów Tayside-Fife oraz Aberdeenshire, z kolei u części mieszkańców Moray widoczne są charakterystyczne ślady izolacji genetycznej. Z kolei mieszkańcy regionu południowo-zachodniego pochodzą z obszarów Argyll i Isle of Man, jednak większość z nich należy do grupy szkocko-irlandziej, pochodzącej albo z północno-wschodniej Irlandii, albo z południowo-zachodniej Szkocji. Wydaje się przy tym, że większość potomków Irlandczyków pochodzi z tych regionów, z których w XVII wieku wysiedlano ich przodków w ramach Plantacji Ulster. W regionie Borders, odddzielającym Szkocję od Anglii, widzimy odmienny miks genetyczny, z dużym udziałem przodków z Anglii. Północna część Szkocji, to rzadko zaludniony górski obszar Highlands. Izolacja geograficzna ma swoje odbicie w puli genetycznej. Widać tutaj istnienie barier oddzielających ten obszar od reszty Szkocji. Nie były one jednak barierami nie do przebycia, więc w puli genetycznej widać zarówno niedawną migrację z Aberdeenshire i Tayside-Fife w łatwiej dostępne regiony Highlands oraz migrację w Orkadów i Szetlandów. Kolejnym odmiennym regionem genetycznym są Hebrydy. Genom ich mieszkańców wykazuje ślady izolacji, ale jednocześnie widać, że są oni spokrewnieni zarówno z mieszkańcami północnej Szkocji (tam zresztą znajdują się Hebrydy), jak i Irlandii. Mieszkańcy Orkadów i Szetlandów są najbardziej odmienni genetycznie od całej ludności Wysp Brytyjskich. Widać u nich ekstremalnie niski przepływ genów. To wskazuje, że wyłączając napływ genów z terenu dzisiejszej Norwegii, różnicowanie genetyczne tej ludności odbyło się poprzez jej izolację, która była na tyle duża, iż widoczne są różnice pomiędzy poszczególnymi wyspami. Okazało się również, że najeźdźcy z północy Europy, wywarli duży wpływ na skład genetyczny ludności Szkocji. Na Orkadach i Szetlandach mediana norweskiej puli genetycznej sięga 18%, a maksimum dochodzi do 23%. Znacznie mniej śladów genetycznych (7%) pozostawali po sobie najeźdźcy na Hebrydach, a w innych częściach Szkocji i na Isle of Man ich geny stanowią nie więcej niż 4% puli. Niewiele więcej, bo 7% puli, stanowią ich geny w Irlandii. Udało się też ustalić, że przodkowie tych osób pochodzili głównie z Sogn og Fjordane, Hordaland i kilku innych regionów zachodniej Norwegii, skąd na Wyspy przybywali wikingowie. Badania dotyczące pochodzenia gaelickich osadników na Islandii nie dały precyzyjnych odpowiedzi na pytanie o ich pochodzenie. Przyczyniły się do tego zbyt mała badana próbka oraz fakt, że po okresie wikingów na Islandię udawało się wielu osadników z Wysp Brytyjskich. Naukowcy ostrożnie jednak oceniają, że pierwsi osadnicy pochodzili z północno-zachodnich peryferii Brytanii i Irlandii. Ze szczegółami można zapoznać się w artykule The genetic landscape of Scotland and the Isles. « powrót do artykułu
  15. Brazylijscy i brytyjscy naukowcy poinformowali, że zlokalizowali na północy Brazylii (w Paru State Forest) najwyższe amazońskie drzewo. Na szczęście nie zaszkodziły mu pożary trawiące las deszczowy. Wyjątkowo duży okaz Dinizia excelsa ma 88 m wysokości i obwód 5,5 m. Rośnie wśród innych D. excelsa. Pracami zespołu naukowców z Universidade Federal dos Vales do Jequitinhonha e Mucuri (UFVJM) oraz Uniwersytetów w Cambridge i Swansea kierował Eric Bastos. W czasie sierpniowych badań wykorzystano sensory lotnicze. Paru State Forest znajduje się na terenie 2 brazylijskich stanów: Pará i Amapá. Zdjęcie superokazu D. excelsa wykonano 21 sierpnia. Opublikowało je SETEC (Science and Technology Secretary of Amapá State). Jak podaje Bastos, zwykle D. excelsa mają do 60 m wysokości. Warto przypomnieć, że na początku br. naukowcy odkryli najwyższe tropikalne drzewo świata - 100,8-m żółte merenati (Shorea faguetiana) ze stanu Sabah w północno-wschodniej części Borneo. Autorzy publikacji w piśnie bioRxiv nadali mu nazwę Menara. Szacuje się, że waga drzewa, bez korzeni, sięga 81.500 kg. Menara pobiło poprzedni rekord, który od 2016 r. należał do przedstawiciela tego samego gatunku (także rosnącego w stanie Sabah). « powrót do artykułu
  16. Długoterminowe badania prowadzone przez Fred Hutchinson Cancer Research Center wykazały, że kobiety pozostające na niskotłuszczowej diecie połączonej ze zwiększonym spożyciem warzyw, owoców i zbóż, odnoszą liczne korzyści, przede wszystkim zaś spada u nich ryzyko zgonu z powodu nowotworu piersi, wolniej rozwija się cukrzyca oraz narażone są na mniejsze ryzyko choroby niedokrwiennej serca. Doktor Ross Prentice i jego koledzy rozpoczęli w 1993 roku badania o nazwie Dietary Modification Trial. Bierze w nich udział niemal 49 000 mieszkanek USA, które są po menopauzie. Celem badań jest sprawdzenie, czy dieta niskotłuszczowa zmniejsza ryzyko raka piersi, jelita grubego oraz choroby niedokrwiennej serca. Po 9 latach badań naukowcy nie zauważyli, by dieta niskotłuszczowa w znaczący sposób zmniejszyła ryzyko wystąpienia wymienionych chorób. Jednak gdy badania potrwały niemal 20 lat okazało się,że nawet niewielkie zmiany diety przynoszą znaczące korzyści. Z badań wynika bowiem, że dzięki długotrwałej diecie niskotłuszczowej ryzyko zgonu z powodu raka piersi spada o 15–35%, ryzyko rozwoju cukrzycy insulinozależnej zmniejsza się o 13–25%, a w grupie 23 000 kobiet, które przed przystąpieniem do badań nie miały ani nadciśnienia ani żadnej choroby układu krążenia, ryzyko niedokrwiennej choroby serca spadło o 15–30%. Badania te potwierdzają rolę odpowiedniego odżywania się w ogólnym stanie zdrowia i pokazują, że niskotłuszczowa dieta bogata w warzywa, owoce i ziarna przynosi korzyści zdrowotne i nie niesie ze sobą żadnych niekorzystnych skutków, mówi doktor Prentice. Istnieje olbrzymia liczba różnych diet i mód związanych z odżywaniem się, co przytłacza ludzi, którzy często po prostu chcą wiedzieć, co powinni jeść. Istnieje wiele diet zapewniających krótkoterminowe korzyści, jak np. spadek wagi. Nasze badania pokazują, że dieta niskotłuszczowa zapewnia długoterminowe korzyści, dodaje współautorka badań, doktor Garnet Anderson. Ze szczegółami badań "Low-Fat Dietary Pattern among Postmenopausal Women Influences Long-Term Cancer, Cardiovascular Disease, and Diabetes Outcomes" można zapoznać się na łamach Journal of Nutrition. « powrót do artykułu
  17. Jak dowiadujemy się z Current Anthropology, rytuały związane z samookaleczaniem nie niosą ze sobą wykrywalnych długoterminowych negatywnych skutków. Wręcz przeciwnie, są one korzystne dla dobrostanu psychicznego ludzi, którzy się im poddają. W artykule „Effects of Extreme Ritual Practices of Psychophysiological Well-Being” grupa naukowa na czele której stał Dimitris Xygalatas badała uczestników hinduskiego rytuału kavadi attam. Nasze badania pokazują, jak ważne i użyteczne są tradycyjne rytuały dla zachowaniu dobrostanu społeczeństw. Chociaż celem tych rytuałów nie jest zastąpienie medycyny, nie można lekceważyć ich przydatności, szczególnie tam, gdzie dostęp do psychiatrii i innych rodzajów medycyny jest utrudniony lub wiąże się ze stygmatyzowaniem, stwierdził Xygalatas. Wierni przygotowują się do festiwalu modląc się i poszcząc, a w dniu jego rozpoczęcia przebijają sobie policzki różnymi metalowymi przedmiotami. Następnie, z wbitymi przedmiotami, udają się na wielogodzinną pielgrzymkę do świątyni Pana Murugana, najważniejszego boga wśród wyznawców tamilskiej wersji hinduizmu.Niosą przy tym na ramionach wielkie ołtarze boga. Naukowcy przyjrzeli się 37 uczestnikom festiwalu z miasta Quatre Bornes na Mauritiusie. Przez trzy tygodnie przed, w czasie i po festiwalu, osoby te nosiły przenośne urządzenia monitorujące, które rejestrowały poziom ich stresu, jakość snu i aktywność fizyczną. Codziennie rejestrowano też rytm serca. Przed i po odbyciu rytuału przeprowadzano ankiety, które miały ustalić stan psychologiczny badanych. Pod uwagę wzięto też zdrowie i status socjoekonomiczny oraz sprawdzono, czy czynniki te pozwalają przewidzieć, jak bardzo uczestnik badania będzie zaangażowany w rytuał. Badania wykazały, że rytuał nie wywarł na biorące w nim osoby żadnych negatywnych skutków fizjologicznych. Zauważono natomiast, że miał on korzystny wpływ na dobrostan psychiczny tych osób, a jego polepszenie oraz poprawienie jakości życia było tym większe im więcej ran zadał sobie uczestnik festiwalu. Zauważono też, że osoby o gorszym stanie zdrowia i o niższym statusie społeczno-ekonomicznym angażowały się w bardziej bolesne działania. Z kolei z innych badań wynika, że kolektywnie przeprowadzane ekstremalna rytuały umacniają więzi społeczne i dają ludziom poczucie przynależności. Liczne badania wskazują, że chęć polepszenia statusu społecznego w swojej grupie silnie motywuje ludzi i istnieje bardzo silny związek pomiędzy dobrostanem a statusem społecznym. Nasze badania pokazują, że osoby o niższym statusie socjoekonomicznym są bardziej zmotywowane do angażowania się w bolesny rytuał, który może być sygnałem większego poświęcenia, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  18. Władze hrabstwa Fife w Szkocji chcą odtworzyć losy czaszki i reszty szkieletu Lilias Adie, kobiety, która została oskarżona o czary (rzucanie uroków na sąsiadów i spółkowanie z diabłem) i zmarła  w więzieniu w 1704 r. Tylko ona została pochowana, resztę szkockich "czarownic" spalono bowiem na stosie. W XIX w. jej kości ekshumowano w celach naukowych (trafiły do studentów). Czaszkę wystawiano w Muzeum Uniwersytetu w St. Andrews. Ostatni raz widziano ją na Empire Exhibition w Glasgow w 1938 r. Potem tajemniczo zniknęła. Trzydziestego pierwszego sierpnia br. odprawiono nabożeństwo żałobne w intencji domniemanej czarownicy. Dzień później mieszkańcy Torryburn i członkowie facebookowej grupy Fife Witches Remembered spotkali się w miejscu pochówku pani Adie i złożyli wieńce. Radna Kate Stewart podkreśliła, że ma nadzieję, że ludzie pomogą zlokalizować szczątki Lilias Adie. Adie zmarła w więzieniu, przyznawszy się, zapewne pod wpływem tortur, do zarzucanych jej czynów. Niewykluczone, że jej śmierć była wynikiem samobójstwa. By jej dusza nie wróciła i nie próbowała się zemścić na żywych, ciało pochowano na plaży w Torryburn pod ciężką kamienną płytą. Jeśli uda się znaleźć kości Adie, zostaną one wmurowane w pomnik upamiętniający szkockie ofiary polowania na czarowników i czarownice. Nim czaszka trafiła na Empire Exhibition Bellahouston Park w Glasgow, w 1904 r. została sfotografowana (zdjęcia znajdują się w Narodowej Bibliotece Szkocji). Dzięki temu dr Christopher Rynn Centre of Anatomy and Human Identification Uniwersytetu w Dundee mógł w 2017 r. zaprezentować cyfrową rekonstrukcję twarzy Lillias. « powrót do artykułu
  19. Po raz pierwszy od 2014 roku doszło do ustabilizowania się, a nawet do niewielkiego wzrostu, dostaw gęstych antarktycznych wód z dna oceanu do Atlantyku. Przez wiele lat dostawy tych wód się zmniejszały. Nowe badania wykazały, że od 2014 roku sytuacja się stabilizuje, a nawet nieco poprawia. Będzie to miało wpływ na klimat całej planety. Woda morska, która po dotarciu do Antarktyki ulega schłodzeniu, zanurza się pod cieplejsze warstwy i opada na dno, tworząc głębinowe wody antarktyczne (AABW). Są one obecne we wszystkich oceanach i stanowią w nich największą objętościowo masę wody. Szacuje się, że to wody położone głębiej niż 2000 metrów pochłonęły aż 1/6 energii zgromadzonej w systemie klimatycznym planety. Od wielu dekad obserwuje się jednak, że ilość najgęstszych frakcji tej wody zmniejsza się w Morzu Scotia, które jest z kolei kluczową bramą dla wód z Morza Weddela w kierunku światowego oceanu. Badacze z British Antarctic Survey przyjrzeli się danym z lat 1989–2018 zebranym podczas pomiarów temperatury i zasolenia wód, które zostały wykonane przez brytyjskie, niemieckie i amerykańskie wyprawy naukowe. Zmiany na Morzu Scotia połączyli ze zmianami na Morzu Weddella, związanymi prawdopodobnie ze zmianami w rozkładzie wiatrów, formowaniu się lodu morskiego i napływie wody z lodowców Antarktydy. Badania te rzucają światło na związek pomiędzy głębokimi partiami Oceanu Południowego, a całą cyrkulacją oceaniczną, który zapobiega szybkiemu ocieplaniu się klimatu dzięki uwięzieniu znacznych ilości antropogenicznego węgla w głębi oceanu. Zmniejszenie gęstości głębokich wód oceanicznych, co jest spowodowane przez wyższe temperatury i zwiększone topnienie lodu, prowadzi do osłabienia tej cyrkulacji, co ma wpływ na klimat. Głębokie partie wód oceanicznych ocieplają się od wielu dekad na całym świecie. Byliśmy więc zaskoczeni, gdy nagle stwierdziliśmy odwrócenie i ustabilizowanie się tego trendu na Morzu Scotia. Nie wiemy, czy oznacza to odwrócenie trendów czy jedynie jest to chwilowa przerwa w obserwowanych trendach, wiemy, że musimy lepiej zrozumieć procesy, którym podlegają masy wody w pobliżu Antarktyki, mówi doktor Povl Abrahamsen, główny autor badań. Współautor badań, doktor Kurt Polzin z Woods Hole Oceanographic Institution, dodaje: Morze Scotia to unikatowy region, gdyż zachodzą w nim liczne fizyczne mechanizmy, które powodują, że gęste wody stają się lżejsze na dość niewielkim obszarze południowej części tego morza. Ten niewielki basen pozwala nam na badanie olbrzymich mas wody i zachodzących zmian w okresach rocznych. W innych miejscach musielibyśmy prowadzić badania w skali dekad. Z kolei doktor Andrew Meijers podkreśla, że po raz pierwszy udało się zaobserwować tak znaczące zmiany w tych głęboko położonych wodach, zachodzące w tak krótkim czasie. To pokazuje, że głęboki ocean może ulegać szybszym zmianom, niż sądzono. To sugeruje, że zmiany klimatyczne na dużą skalę, które dotyczą Antarktyki i Oceanu Południowego, mogą niespodziewanie się odwrócić, co ma duże znaczenie na skalę globalną, dodaje profesor Alberto Naveira Garabato z University of Southampton. « powrót do artykułu
  20. İbrahim Sedef, turecki inżynier rolnictwa i pszczelarz w jednej osobie, znalazł sposób na wykorzystanie niedźwiedzi podkradających mu miód. Postanowił "zatrudnić" zwierzęta do testowania miodów. Walka z podkradaniem miodu przez niedźwiedzie trwała dość długo. Sedef, który mieszka w pobliżu Trabzonu w północno-wschodniej Turcji, wypróbował stalowe osłony na ule oraz te same klatki na betonowym postumencie. W obu przypadkach niedźwiedzie po prostu je przewracały. Zawieszanie uli również nie pomogło, bo niedźwiedzie się do nich wspinały. Sedef postanowił więc wykorzystać apetyt niedźwiedzi na miód na swoją korzyść. Zbudował wytrzymały drewniany na stół, na którym ustawiał próbki miodów. Próbką kontrolną była miseczka z dżemem wiśniowym. W ciągu następnych miesięcy Turek zyskał bezstronną ocenę miodów. Testy filmował za pomocą kamer noktowizyjnych. Zmieniałem ustawienie tacek i stoły, a za każdym razem [niedźwiedzie] zaczynały od wielokwiatowego miodu z płaskowyżu Anzer [Anzer Honey]. Powiedziałem sobie, że niedźwiedzie wiedzą, co robią i mają dobry gust: preferują cenny miód wysokiej jakości. Anzer Honey powstaje z nektaru kwiatów, które występują wyłącznie na płaskowyżu Anzer (in. Ballıköy). Jest bardzo drogi; na niektórych oferujących go stronach cena za kilogram sięga nawet ok. 654 PLN. Sedef dodaje, że choć w ciągu ostatnich kilku lat przez kradzieże niedźwiedzi stracił miód o wartości ok. 10 tys. dol., to gdy uznał zwierzęta za testerów, szkody przestały mu się wydawać aż tak dotkliwe.   « powrót do artykułu
  21. Nurkując, wąż morski wręgowiec pospolity (Hydrophis cyanocinctus) wykorzystuje złożoną sieć naczyń krwionośnych z pyska i szczytu głowy do wyekstrahowania z wody dodatkowego tlenu. Jako pierwsi opisaliśmy zmodyfikowaną głowową sieć naczyniową [ang. modified cephalic vascular network, MCVN], która w czasie zanurzenia zapewnia mózgowi tego węża morskiego uzupełniające dostawy tlenu - podkreśla dr Alessandro Palci z Flinders University. Zasadniczo odkryliśmy, że by oddychać pod wodą, wręgowiec wykorzystuje czubek swojej głowy jak skrzela. Choć MCVN jest strukturalnie zupełnie różna od skrzeli ryb i płazów, jej funkcja wydaje się dość zbliżona [...]. Splot naczyniowy ujawniono dzięki skanom z mikrotomografii, badaniom histologicznym i modelowaniu komputerowemu. MCVN leży tuż pod powierzchnią skóry o sporej powierzchni i składa się głównie z żył i drobnych zatok. Największe naczynia są zlokalizowane u podstawy skóry właściwej. Rozgałęziają się one dogrzbietowo w mniejsze naczynia (kapilary), które leżą bezpośrednio pod naskórkiem. Ku tyłowi MCVN zbiega się w jedną dużą żyłę (czasem sparowaną), penetrującą czaszkę przez wyjątkowo duży otwór ciemieniowy. Dzięki zmodyfikowanej głowowej sieci naczyniowej węże morskie mogą prawdopodobnie dłużej przebywać w zanurzeniu. Naukowcy spróbują to potwierdzić w czasie kolejnych badań. « powrót do artykułu
  22. Przed około 56 milionami lat, u zbiegu paleocenu i eocenu na Ziemi rozpoczęło się globalne ocieplenie. W ciągu zaledwie 20 000 lat do atmosfery przedostały się olbrzymie ilości dwutlenku węgla, a średnie temperatury na planecie wzrosły o 5–8 stopni Celsjusza. Na arktycznych porośniętych palmami plażach wygrzewały się krokodyle, a średnie szerokości geograficzne pokryły mokradła i dżungla. Wydarzenie to, znane jako paleoceńsko-eoceńskie maksimum termiczne (PETM) szczególnie interesuje naukowców, gdyż dzięki niemu próbują dowiedzieć się więcej o możliwych skutkach obecnych zmian klimatu. Dotychczas wysunięto wiele hipotez dotyczących przyczyn emisji CO2 i ocieplenia. Mówi się zarówno o zwiększeniu wulkanizmu, uderzeniu komety, jak i emisji metanu z oceanicznych hydratów. Najnowsze badania sugerują, że początkiem PETM były niewielkie zmiany orbity Ziemi wokół Słońca. Profesorowie Lucas Lourens z Uniwersytetu w Utrechcie i Richard Zeebe z Uniwersytetu Hawajskiego wykorzystali rdzenie pobrane z dna oceanicznego. Wiek pobranego materiału waha się od 53 do 58 milionów lat, a wyniki jego badań wyjątkowo dobrze pasują do obliczeń skali astronomicznej. Jeśli przyjrzymy się ostatnim 100 milionom lat, zauważymy związek pomiędzy ekscentrycznością orbity Ziemi a klimatem, mówi Zeebe. Uczeni przyjrzeli się rodzajom osadów, jakie pojawiły się w okresie, gdy rozpoczynało się PETM. Zauważyli tam regularne wzorce, które powiązali z ekscentrycznością orbity wyliczoną na podstawie modeli astronomicznych. Jako, że margines błędu sięga zaledwie 0,1%, można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że początek PETM zbiegł się z maksimum ekscentryczności orbity Ziemi wokół Słońca. To zaś sugeruje, że gwałtowne zmiany klimatu zostały wywołane właśnie tym zjawiskiem. W tym czasie klimat na Ziemi już i tak powoli się ocieplał, zmiana orbity stała się dodatkowym mechanizmem, który spowodował całą lawinę wydarzeń prowadzących do szybkiego ocieplenia się klimatu. PETM jest obecnie dla nas bardzo interesujący, gdyż to jeden z niewielu okresów, gdy Ziemia ocieplała się tak szybko i gwałtownie. Pokazuje on, jak dodatkowy mechanizm może wywołać całą reakcję łańcuchową. To też może być dobrym wyznacznikiem tego, co może czekać nas w przyszłości, gdy niewielkie zmiany zostają przez jeden dodatkowy element przekształcone w wielkie gwałtowne zmiany. « powrót do artykułu
  23. Krewetki stworzone przez naukowców z izraelskiego Uniwersytetu Ben Guriona mogą pomóc w walce z chorobą, na którą każdego roku zapada 220 milionów osób. Schistomatoza, bo o niej mowa, to, obok malarii, najbardziej rozpowszechniona na świecie choroba pasożytnicza. Jest ona wywoływana przez przywry. Jaj przywr wraz z moczem lub kałem zarażonych ludzi i zwierząt trafiają do słodkiej wody, następnie wykluwają się larwy, które zarażają ślimaki. Tam następuje rozwój do kolejnych etapów, w końcu powstaje wolnożyjące stadium u nazwie cerkaria, która opuszcza ślimaka i zaraża człowieka. Przenika do jego organizmu przez skórę, przedostaje się wraz z krwią do płuc, serca i w końcu do wątroby, gdzie osiąga dojrzałość płciową. Schiostomatoza powoduje choroby mózgu, rdzenia, nadciśnienie, zapalenie pęcherza, zapalenie nerek i nowotwory. Profesor Amir Sagi i doktorant Tom Levy poinformowali na łamach Scientific Reports o opracowaniu krewetki, która może pomóc w walce ze schistomatozą. Uczeni stworzyli samca gatunku Macrobrachium rosenbergii, który ma dwa żeńskie hormony płciowe, ale brakuje mu męskiego hormonu płciowego. W wyniku tego jego potomstwem mogą być jedynie samice. Dzięki temu można by uzyskać monopłciową populację krewetek, która zapobiegnie rozprzestrzenianiu się schistomatozy, gdyż krewetki żywią się ślimakami. Uzyskaliśmy monopłciową populację bez potrzeby odwoływania się do użycia hormonów czy modyfikacji genetycznych, w ten sposób za jednym zamachem rozwiązaliśmy zarówno problem zdrowotny, jak i ekologiczny. Krewetki są skutecznym narzędziem kontroli populacji ślimaków, a jako że mamy tutaj populację monopłciową, nie ma ryzyka, że krewetki nadmiernie się rozmnożą i zagrożą ekosystemowi, mówi Levy. Prace nad krewetkami to wynik wcześniejszych badań prowadzonych przez międzynarodowy zespół naukowy, które wykazały, że połączenie masowego podawania leków z kontrolą populacji ślimaków za pomocą krewetek to najskuteczniejsza metoda walki ze schistomatozą. Problemem był dotychczas fakt, że nadmiernie rozmnożone krewetki niszczą środowisko naturalne. Gdy zaś jest ich zbyt mało, nie są w stanie odpowiednio kontrolować populacji ślimaków. Teraz, dzięki pracy Izraelczyków, zyskano skuteczne narzędzie do walki z jedną z najbardziej rozpowszechnionych chorób pasożytniczych. « powrót do artykułu
  24. Wydaje się, że wskutek zmian klimatu więcej gatunków ptaków z Anglii odnosi korzyści niż na nich traci. Jak donoszą naukowcy z British Trust for Ornithology (BTO) oraz rządowy doradca dla Natural England, w latach 1966–2015 zmiany klimatu znacząco wpłynęły na liczebność 23 z nich. Z tego 19 gatunków odniosło korzyści. Do zwycięzców należą m.in. raniuszek zwyczajny, czapla nadobna czy strzyżyki, które skorzystały na cieplejszych zimach czy też rozszerzyły swój zasięg na północ. Aż 13 gatunków zwiększyło swoją liczebność o ponad 10 procent. Rozmiar zmian pokazuje, że dzieje się coś naprawdę znaczącego. Ptaki są dobrymi wskaźnikami takich zmian, gdyż znajdują się blisko szczytu łańcucha pokarmowego i są zależne od owadów i ich habitatów, mówi James Pearce-Higgins a BTO. Wraz z Humpheyem Crickiem z Natural England zebrał on dane z pięciu dekad obserwacji ptaków i wspólnie stworzyli model zmian populacji gatunków. By sprawdzić, czy dany gatunek został dotknięty zmianami klimatu, sprawdzali swój model w sytuacji zachodzenia zmian klimatycznych i ich braku. Okazało się np. że bez zmian klimatycznych spadki liczebności potrzeszcza byłyby jeszcze większe niż obecnie. Obaj naukowcy ostrzegają jednak, że jeśli średnie temperatury na Ziemi nadal będą rosły, może dojść do odwrócenia pozytywnych trendów. Globalne ocieplenie to bowiem tylko jeden, obok zmian użytkowania ziemi czy intensywnego rolnictwa, znaczący czynnik, pod którego wpływem znajdują się ptaki. « powrót do artykułu
  25. Badacze z sześciu ośrodków naukowych w Polsce w ramach konsorcjum BIOG-NET przyglądają się mikroskopijnym glonom – okrzemkom i ich fenomenalnej zdolności do syntezy krzemionki o trójwymiarowej, ażurowej nanostrukturze, aby na bazie tych obserwacji stworzyć innowacyjne biokompozyty do zastosowań m.in. w medycynie i kosmetologii. Na badania 21 mln zł przekazała Fundacja na rzecz Nauki Polskiej w ramach programu TEAM-NET. Nie od dziś wiadomo, że największą i najlepszą bazą pomysłów i rozwiązań na wszelkie kłopoty trapiące ludzkość jest natura. Wśród produktów, które zrodziły się z naśladowania natury są m.in. aerodynamiczne kombinezony imitujące skórę rekina, samooczyszczające się farby elewacyjne o budowie zbliżonej do liści lotosu, budynki wentylowane podobnie jak termitiery czy sztuczne sieci neuronowe wykorzystywane we współczesnej informatyce. W poszukiwaniu rozwiązań dla nowoczesnych technologii bogatym źródłem inspiracji są także mikroorganizmy, a wśród nich okrzemki, budujące pancerzyki z krzemionki o niezwykle złożonej, porowatej nanostrukturze – mówi prof. Bogusław Buszewski z Wydziału Chemii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który jest kierownikiem projektu naukowego BIOG-NET. Okrzemki to jednokomórkowe algi, występujące na całej kuli ziemskiej, we wszystkich środowiskach wodnych, także na lodzie i śniegu. Ich krzemionkowe pancerzyki mają średnicę około 10 mikrometrów czyli jednej setnej milimetra. Chociaż są tak mikroskopijne, mają bardzo ciekawą, porowatą strukturę, a ich powierzchnia jest pofałdowana i pocięta licznymi szczelinami. Ta ażurowość jest cechą, która najbardziej fascynuje naukowców i inżynierów. Dzięki niej, szkielety okrzemek można potraktować jako doskonały punkt wyjścia do opracowania nowej generacji nanomateriałów krzemionkowych, biokompatybilnych z organizmami żywymi. Ponadto, mogą one spełniać rolę „pudełka” lub „magazynu” dla biologicznie aktywnych substancji, uwalnianych w zależności od potrzeb i przeznaczenia. Kilka ośrodków naukowych na świecie próbowało już wykorzystać okrzemki jako nośniki leków. Lecznicze opatrunki jutra Naszym nadrzędnym celem jest stworzenie innowacyjnych kompozytów nanokrzemionkowych. Chcemy wykorzystać szkielety określonych gatunków okrzemek i modyfikować je za pomocą różnych metali – np. rutenu czy srebra – aby nadać im zupełnie nowe, unikalne właściwości. Jednym z przewidywanych przez nas zastosowań tych biokompozytów są nowoczesne opatrunki, posiadające zdolności chłonne bądź też uwalniające określone substancje lecznicze. Opatrunki takie mogą być wykorzystywane w leczeniu trudno gojących się ran, odleżyn lub infekcji skórnych – tłumaczy prof. Bogusław Buszewski. Aby jednak doszło do stworzenia takich opatrunków, najpierw konieczne jest opracowanie warunków do wydajnej hodowli okrzemek, zaawansowane, precyzyjne obrazowanie i modelowanie ich struktur powierzchniowych, i dopiero funkcjonalizowanie, czyli modyfikowanie pozyskanych od mikroorganizmów nanostruktur krzemionkowych. Dlatego w projekt BIOG-NET zaangażowanych jest aż sześć ośrodków naukowych. Oprócz Wydziału Chemii UMK w Toruniu są to: Wydział Nauk o Ziemi Uniwersytetu Szczecińskiego, Wydział Mechaniczny Politechniki Białostockiej, Wydział Chemii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Wydział Inżynierii Materiałowej Politechniki Warszawskiej oraz Wydział Biologii i Biotechnologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Zadania badawcze wszystkich placówek pozostają w ścisłej synergii, a tak szeroka współpraca jest ponadto gwarantem otrzymania wiarygodnych i powtarzalnych rezultatów o najwyższej jakości. Naukowcy mają nadzieję na szybką komercjalizację opracowanych przez nich funkcjonalizowanych nanomateriałów krzemionkowych, gdyż partnerem strategicznym projektu BIOG-NET są Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych. Zainteresowanie naszymi badaniami przejawiają też firmy farmaceutyczne, producenci suplementów diet i chemii gospodarczej. Inną możliwością jest zastosowanie wyników naszych prac w szeroko pojętej kosmetologii – podkreśla prof. Buszewski. Stąd partnerami przemysłowymi są również firmy Sygnis czy AdvaChemLab. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...