-
Liczba zawartości
37644 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Rozpoczęto montaż reaktora termojądrowego, tokamaka ITER
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Przed dwoma dniami odbyła się oficjalna uroczystość, podczas której zainaugurowano montaż reaktora termojądrowego, tokamaka ITER. Dziesięć lat po rozpoczęciu budowy projekt ITER wszedł w decydującą fazę. W miesiącach poprzedzających niedawną uroczystość do Francji dostarczono główne elementy tokamaka, w tym cewki toroidalne – jedna Europy i dwie z Japonii. Kilka dni przed uroczystością z Korei dotarła pierwsza część komory próżniowej. Rozpoczynamy montaż ITER. To historyczny moment. Mija sto lat od chwili, gdy naukowcy zrozumieli, że Słońce i gwiazdy są zasilane przez fuzję jądrową, i sześć dekad od czasu, gdy w Związku Radzieckim zbudowano pierwszy tokamak. [...] Musimy jak najszybciej zastąpić paliwa kopalne [...] Posuwamy się do przodu tak szybko, jak to możliwe, mówił dyrektor generalny ITER, Bernard Bigot. ITER ma być urządzeniem badawczym. Największym dotychczas zbudowanym tokamakiem i pierwszym, w którym uzyskany zostanie dodatni bilans energetyczny. Naukowcy od kilkudziesięciu lat pracują nad fuzją termojądrową, ale dopiero niedawno udało się uzyskać z takiej reakcji więcej energii niż w nią włożono. Dokonali tego w 2013 roku specjaliści z amerykańskiego National Ignition Facility. Z fuzją termojądrową wiązane są olbrzymie nadzieje na uzyskanie źródła naprawdę czystej bezpiecznej energii. Różnica pomiędzy reaktorem fuzyjnym, a standardowym reaktorem atomowym polega na tym, że w reaktorze atomowym energię uzyskuje się z rozpadu ciężkich izotopów radioaktywnych. Zaś w elektrowni termojądrowej ma ona powstawać w wyniku łączenia się lekkich izotopów wodoru. Proces ten, podobny do procesów zachodzących w gwiazdach, niesie ze sobą dwie olbrzymie korzyści. Po pierwsze w reaktorze termojądrowym nie może zajść niekontrolowana reakcja łańcuchowa, podobna do tej, jaka zaszła w Czarnobylu. Po drugie, nie powstają tam odpady radioaktywne, które trzeba by przez tysiące lat przechowywać w specjalnych bezpiecznych warunkach. Fuzja jądrowa ma olbrzymi potencjał. Z 1 grama wodoru i trytu można teoretycznie uzyskać tyle energii, co ze spalenia 80 000 ton ropy naftowej. Deuter i tryt są łatwo dostępnymi, powszechnie występującymi na Ziemi pierwiastkami. ITAR zaś posłuży to badań i stworzenia technologii, które pozwolą na zbudowanie komercyjnych elektrowni fuzyjnych. Obecnie przewiduje się, że pierwszy zapłon ITER nastąpi w 2025 roku, a 10 lat później rozpoczną się regularne prace z kontrolowaną syntezą termojądrową. Obecnie przewiduje się, że pierwsze komercyjne elektrownie termojądrowe powstaną w latach 50. obecnego wieku. Uczestnikami projektu ITER są Unia Europejska, Chiny, Indie, Japonia, Korea Południowa, Rosja i Stany Zjednoczone. UE pokrywa 45,4% kosztów projektu, a pozostałe koszty są po równo (po 9,1%) podzielone pomiędzy resztę członków. « powrót do artykułu- 7 odpowiedzi
-
- reaktor termojądrowy
- fuzja jądrowa
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Emeryt Scott Summerlin z Wiggins w Mississippi dokonał niezwykłego odkrycia archeologicznego kopiąc w mule jednego ze strumieni w pobliżu miasta Biloxi. Pan Summerlin zauważył kij, który po bliższym zbadaniu okazał się starym łukiem. Archeolodzy mówią, że „stary” to w tym wypadku niefortunne sformułowanie. Wstępne badania wykazały bowiem, że drewniany zabytek liczy sobie... setki lat. To najprawdopodobniej łuk wykonany przez Choctawów i niewykluczone, że poprzedza pierwsze zapiski z tych okolic. To niewiarygodnie rzadkie znalezisko w okolicy, w której drewno szybko się rozkłada, mówi James Starnes, dyrektor w Mississippi Office of Geology. Łuk został znaleziony w w strumieniu bogatym w taniny, które świetnie konserwują. To niezwykłe znalezisko w klimacie subtropikalnym, dodaje. Sumemerlin jest zapalonym poszukiwaczem... grotów od strzał. I właśnie szukając ich przeszukiwał muł na zakupionym przez siebie niedawno terenie. Gdy trafił na łuk natychmiast poinformował o tym na Facebookowej grupie „Mississippi fossils & artifacts”. Członkowie grupy polecili mu skontaktować się ze Starnesem, a ten natychmiast powiedział znalazcy, że łuk musi być nadal trzymany w wodzie, inaczej się rozpadnie. Na szczęście Summerlin posłuchał rady specjalisty, dzięki czemu niezwykły zabytek bezpiecznie się zachował. Specjaliści z Mississippi Department of Archives and History, Cobb Institute of Archeology oraz Choctaw Nation of Oklahoma już na podstawie samych zdjęć byli zachwyceni odkryciem i stwierdzili, że zabytek liczy sobie kilkaset lat. Na łuku widać wyrzeźbionego jelenia oraz jakiś gatunek kota. Już teraz wiadomo, że badania nie będą łatwe. Łuk nie został bowiem znaleziony w kontekście archeologicznym. Najprawdopodobniej został zgubiony, był niesiony przez wodę, nasiąkł nią, zatonął i został przykryty mułem. Dotychczas w Mississippi znajdowano czasem wiosła czy nawet całe łodzie o ile wystąpiły korzystne warunki geochemiczne. Jednak, jak mówi archeolog i dyrektor muzeum Cobb Institute, Derek Andreson, to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy znaleziono tak stary łuk. Zawsze, gdy znajdziemy tego typu artefakt, jest to wielkie wydarzenie. Materia organiczna zwykle rozkłada się i znika, szczególnie w gorącym, wilgotnym klimacie, jaki mamy tutaj. Gdy znajdujemy drewniany zabytek, mamy rzadką okazję by zdobyć cenne informacje, do jakich zwykle nie mamy dostępu. Pan Summerlin ogłosił, że podaruje swoje znalezisko Choctawom, którzy prawdopodobnie przed kolonizacją zamieszkiwali tereny, gdzie znaleziono łuk. Przedstawiciele Choctaw Nation of Oklahoma już zapowiedzieli, że łuk zostanie zbadany przez specjalistów. Spróbują też wykonać jego replikę, która będzie wystawiana w Mississippi. « powrót do artykułu
-
- Scott Summerlin
- łuk
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jutro, 30 lipca, o godzinie 13.00 czasu polskiego NASA zaprasza na relację z wystrzelenia misji Mars 2020. To najtrudniejsza i najbardziej ambitna misja NASA od czasu zakończenia programu Apollo, w ramach którego człowiek stanął na Księżycu. Wyprawy na Marsa są wyjątkowo trudne. Dość wspomnieć, że dotychczas ludzkość zorganizowała 45 misji, których celem był Mars. Całkowicie lub częściowo powiodło się jedynie 22 z nich, w tym 16 zorganizowanych przez USA, 3 przez ZSRR, 1 przez UE, 1 wspólna UE/Rosja oraz 1 zorganizowana przez Indie. Jak dotąd jedynymi, którzy potrafią przeprowadzić udane lądowanie na Marsie są Amerykanie. Mars 2020 jeszcze bardziej podniesie poprzeczkę, o czym informowaliśmy w tekście Lądowanie Curiosity to była betka. Mars 2020 pokaże, czym jest precyzja. A lądowanie misji załogowej to całkowicie inny poziom trudności. Obecnie na Marsie i w jego okolicach pracuje 8 misji. To orbitery Mars Odyssey (NASA), Mars Express (ESA), Mars Reconnaissance Orbiter (NASA), Mars Orbiter Mision (ISRO – Indie) i MAVEN (NASA) oraz łazik Curiosity (NASA) i lądownik InSight (NASA). Na pierwszy rzut oka Mars 2020 wygląda podobnie do misji łazika Curiosity. Jednak to tylko pozory. Mars 2020 jest znacznie trudniejsza, a stopień jej złożoności pokazuje, jak ważną rolę odegra ona w przyszłej, również załogowej, eksploracji Czerwonej Planety. Przede wszystkim warto wspomnieć, że łazik Perseverance, który ma wylądować na Marsie, jest najcięższym obiektem, jaki człowiek spróbował wysłać na Czerwoną Planetę. Łazik wyląduje w kraterze Jezero i będzie tam poszukiwał śladów dawnej obecności mikroorganizmów. Na pokładzie łazika znajdzie się śmigłowiec. NASA chce przetestować możliwość latania dronem w atmosferze Marsa. Dron taki może się przydać w przyszłości do dokonywania zwiadów zarówno w czasie misji załogowych jak i bezzałogowych. Dzięki dronowi można będzie można szybko się dowiedzieć, co jest za najbliższym wzgórzem i czy warto tam się udać. Na Marsa też, po raz pierwszy w historii, zostały zabrane fragmenty... marsjańskich skał, które posłużą do kalibracji urządzeń znajdujących się na łaziku Perseverance. Po raz pierwszy w dziejach na Marsa trafią też różne fragmenty kombinezonów kosmicznych projektowanych na potrzeby misji załogowych na Marsa i na Księżyc. Z jednej strony fragmenty te, dzięki dobrze znanemu składowi, będą wykorzystywane do kalibracji urządzeń. Z drugiej zaś, naukowcy sprawdzą, jak marsjańskie warunki wpływają na wykorzystywane materiały, jak ulegają one degradacji i osłabieniu pod wpływem promieniowania czy pyłu. Projektanci kombinezonów chcą wiedzieć, czy użyte materiały wytrzymają, czy też trzeba poszukać innych lub zmienić techniki produkcyjne obecnie stosowanych. W ramach Mars 2020 testowane będą też techniki bezpiecznego posadowienia ludzi na Czerwonej Planecie. Jednym z testowanych urządzeń będzie osłona termiczna MEDLI (Mars Science Laboratory Entry, Descent and Landing Instrumentation). Jej pierwsza wersja świetnie sprawdziła się podczas lądowania Curiosity w 2012 roku. Z jednej strony NASA zyskała wówczas potwierdzenie, że opracowana architektura działa, z drugiej zaś dowiedziała się, że warunki panujące podczas lądowania nieco różnią się od tych przewidzianych przez symulacje komputerowe. Na potrzeby Mars 2020 powstała więc MEDLI2 (Mars Entry, Descent and Landing Instrumentation 2), która nie tylko osłoni lądujący pojazd, ale również pozwoli zebrać większą ilość danych na temat zmian temperatury, wpływu wiatru i rozgrzewania się osłony. MEDLI2 wyposażono w 28 czujników, które będą zbierały dane. W ciągu 7 minut podchodzenia do lądowania – które będzie wyglądało podobnie jak w opisywanych przez nas „Siedmiu minutach horroru” – pojazd będzie musiał zwolnić z olbrzymiej prędkości 20 100 km/h do zaledwie 3,2 km/h, a osłona będzie musiała wytrzymać temperatury dochodzące do 1500 stopni Celsjusza. Interesuje nas, jak cały pojazd będzie sprawował się w krytycznym momencie niezwykle wysokich temperatur i ciśnienia. Sądzimy, że nasze modele dotyczące lotu naddźwiękowego sprawdzą się na Marsie. Jednak nie mamy na to dowodów, mówi Todd White, główny specjalista odpowiedzialny za MEDLI2. Inną nowatorską technologią, z której skorzysta Mars 2020 jest TRN (Terrain Relative Navigation), która pozwoli na bardziej precyzyjną nawigację bezpośrednio przed lądowaniem. Wybór miejsca lądowania jest bardzo trudny. Nie wiemy bowiem, jak dokładnie wygląda miejsce, w którym pojazd dotknie powierzchni Marsa. Dotychczasowe misje musiały polegać na fotografiach wykonywanych z orbity. Teraz system TRN będzie wspomagał lądowanie i uczyni je bezpieczniejszym. Dzięki niemu wyznaczony obszar, na którym będzie lądował Mars 2020 mógł być znacznie mniejszy niż obszary lądowania innych misji, a tym samym naukowcy mieli do wyboru więcej interesujących punktów, w którym można posadowić łazik. TRN rozpocznie pracę, gdy łazik będzie powoli opadał na spadochronach w stronę powierzchni Czerwonej Planety. System wykorzystuje aparaty, które wykonują zdjęcia w ciągu 1/10 sekundy. Obrazy są następnie przesyłane do pokładowego komputera, który dokonuje ich błyskawicznej analizy i porównuje je z wcześniej załadowaną do pamięci mapą. Mapę tę stworzono na podstawie zdjęć wykonanych przez Mars Reconnaissance Orbiter. Specjaliści z NASA zidentyfikowali na nich charakterystyczne punkty, obiekty oraz przeszkody. Dzięki temu automatyczny pilot misji będzie mógł, porównując mapę ze zdjęciami z TRN, określić swoją pozycję i poprowadzić pojazd do miejsca lądowania. Jeśli by się okazało, że na przewidzianym miejscu lądowania TRN zidentyfikuje jakieś przeszkody, pilot obierze kurs na alternatywne miejsce posadowienia łazika. Na pokładzie Perseverance znalazł się instrument MEDA czyli Mars Environmental Dynamics Analyzer. Ma on uzupełnić naszą wiedzę dotyczącą ryzyka, jakie atmosfera Marsa może stwarzać dla ludzi. dzięki niemu dowiemy się więcej o aerozoloach, z którymi zetkną się ludzie na Marsie. Specjaliści zdobędą informacje na temat rozmiarów aerozoli oraz zmian, jakim podlegają w czasie. Żadna z poprzednich misji nie była w stanie dostarczyć takich danych. Wiemy za to, że marsjański pył zawiera toksyczne dla ludzi nadchlorany. Dane z MEDA ułatwią opracowanie metod ochrony przed nimi. Nie można również nie wspomnieć o instrumencie MOXIE (Mars Oxygen In-Situ Resource Utilization Experiment) czyli pierwszej fabryce tlenu, która będzie testowana na innym ciele niebieskim niż Ziemia. MOXIE ma wytwarzać tlen z dwutlenku węgla obecnego w atmosferze Marsa. Urządzenie najpierw będzie pobierało dwutlenek węgla za pomocą kompresora, następnie wykorzysta reakcję katalityczną do oddzielenia tlenku węgla od tlenu. Następnie za pomocą prądu elektrycznego przyłożonego do ceramicznej membrany oba gazy zostaną odseparowane od siebie. Czysty tlen będzie następnie analizowany, a później – podobnie jak tlenek węgla – powróci do atmosfery Marsa. To jak odwrotnie działające ogniwo paliwowe. Standardowe ogniwo paliwowe wykorzystuje paliwo i uleniacz do wytwarzania elektryczności oraz gazu odpadowego. W tym przypadku bierzemy gaz odpadowy, czyli dwutlenek węgla, dostarczamy prąd i uzyskujemy paliwo oraz utleniacz, czyli tlenek węgla i tlen, wyjaśnia Jeff Mellstrom z Jet Propulsion Laboratory. Przetestowanie MOXIE na Marsie pokaże, jak instrument ten sprawuje się poza laboratorium, po wszystkich obciążeniach związanych ze startem z Ziemi, podróżą i lądowaniem na Marsie oraz w warunkach panujących na Czerwonej Planecie. Głównym celem testów jest udowodnienie, że jesteśmy w stanie wytwarzać na Marsie ciekły tlen. Będzie on bowiem potrzebny misji załogowej jako paliwo rakietowe. Zanim jeszcze ludzie wylądują na Marsie można tam będzie wysłać większą wersję MOXIE, które wyprodukuje całe tony paliwa rakietowego. Co ciekawe, taka produkcyjna wersja MOXIE nie musi być bardzo duża. Specjaliści z NASA twierdzą, że MOXIE wielkości standardowej pralki będzie w stanie wytwarzać paliwo 200-krotnie szybciej niż wersja testowa umieszczona na Perseverance. Lądowanie Mars 2020 zaplanowano na luty 2021 roku. Start misji Mars 2020 będzie można oglądać na żywo na stronach NASA. Agencja zaprasza też do dołączenia do wirtualnego odliczania. « powrót do artykułu
-
- misja na Marsa
- Mars 2020
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W stadzie z Puszczy Augustowskiej urodził się 3. żubr
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W stadzie żubrów, które od 2018 r. zamieszkuje Puszczę Augustowską, urodziło się 3. cielę. Nie wiadomo jeszcze, jakiej jest płci. Obecnie stado składa się z 14 osobników. Piątego kwietnia 2018 r., po kilku tygodniach aklimatyzacji, stado 7 żubrów (5 krów i 2 byki) wypuszczono z zagrody adaptacyjnej na terenie Nadleśnictwa Augustów. Zwierzęta zostały odłowione ze stada wolnościowego w Puszczy Boreckiej. W marcu br. stado powiększyło się o Karotkę, Podpuchę, Posesję II i Podróżnika. W międzyczasie do stada dołączył byk Wiktor. W 2017 r. wspominano też o innym samcu, który sam zawędrował do Puszczy Augustowskiej - Feliksie, który upodobał sobie lasy Nadleśnictwa Płaska. Pierwsze młode pojawiło się w stadzie już w 2018 r. (Balinka). Drugie (Śmiały) przyszło na świat rok później. Nie wiadomo, jakiej płci jest cielę, które urodziło się w tym roku. Nie wiem jeszcze, jakiej jest płci, [żubrzyk] jest jeszcze mały i z daleka, przez wysokie trawy, nie da się tego określić. Nie wiemy też, czy to jedyne narodziny. Cały czas obserwujemy żubry - mówi Adam Kolator z Nadleśnictwa Augustów. W zeszłym roku jeden z żubrów zginął, prawdopodobnie po walce z innym osobnikiem (znaleziono rany kłute, a młode zwierzę padło w wyniku zakażenia). Po oględzinach weterynarz wykluczył udział ludzi. Pomysł wsiedlenia żubrów do Nadleśnictwa Augustów pojawił się już jakiś czas temu. Wcielanie go w życie rozpoczęto w 2014 r. Teren na ostoję tych zwierząt wybrano po szczegółowej analizie warunków siedliskowych i konsultacjach z lokalną społecznością. Urządzono poletka żerowe, które obsiano mieszanką traw z koniczyną i wodopoje (wykopano oczka wodne i poprawiono już istniejące wodopoje) oraz urządzono zagrodę adaptacyjną. Jak napisano na witrynie Nadleśnictwa, u większości samic pierwsze wycielenie jest notowane w czwartym roku życia. Samce zaczynają dojrzewać w trzecim roku życia. Jednak na wolności to samce w pełni rozwinięte fizycznie, w wieku 6–12 lat, biorą udział w rozrodzie. Młodsze i starsze byki ustępują silniejszym samcom. Rozród u żubrów jest zjawiskiem sezonowym i przypada na sierpień–wrzesień. Ciąża trwa od 260 do 270 dni i cielęta rodzą się na przełomie maja i czerwca. Żubrzyca rodzi jedno cielę. W niewoli samica cieli się średnio dwa razy na trzy lata. W wolno żyjących populacjach żubrzyca rodzi cielę średnio co drugi rok. Na początku 2018 r. mieliśmy w Polsce 1873 żubry – to o 165 więcej niż rok wcześniej i blisko 1200 więcej niż w roku 1998. « powrót do artykułu-
- żubry
- Puszcza Augustowska
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Podczas wykopalisk prowadzonych przed budową placu zabaw w Kefar Kamie w Dolnej Galilei Izraelska Służba Starożytności (IAA) odkryła pozostałości kościoła sprzed 1300 lat z pięknymi mozaikami podłogowymi. Wykopaliskami kierowali Nurit Feig z IAA i prof. Moti Aviam z Kinneret Academic College. Pomagali miejscowi ochotnicy. Jak ujawniła Feig, wymiary kościoła to 12 na 36 m. Wspomniała o dużym placu, narteksie i nawie głównej. Znajdowały się tu 3 apsydy (w większości kościołów z tego samego okresu była tylko jedna). Nawę główną i nawy boczne wyłożono mozaikami, które częściowo się zachowały. Archeolodzy wspominają zarówno o wzorach geometrycznych, jak i niebiesko-czarno-czerwonych motywach roślinnych. Feig dodaje, że odkryto mały relikwiarz. Częściowo odsłonięto kilka przylegających do kościoła pomieszczeń. Badania georadarem sugerują, że jest ich więcej. Naukowcy uważają, że duży kompleks był prawdopodobnie klasztorem. Prof. Aviam dodaje, że na początku lat 60. w położonej niedaleko Góry Tabor Kefar Kamie prowadzono wykopaliska mniejszego kościoła z dwiema kaplicami. Na podstawie znalezisk ustalono, że pochodził z pierwszej połowy VI w. To był prawdopodobnie wiejski kościół. Ten, który właśnie znaleziono, stanowił zaś część klasztoru na obrzeżach wioski. Stanowisko odwiedził dr Youssef Matta, który jest głową Kościoła greckokatolickiego w Izraelu. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- archeologia
- przewodnik po Izraelu
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Brak zapylaczy ogranicza plony w Stanach Zjednoczonych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Brak zapylaczy już teraz powoduje, że Stany Zjednoczone doświadczają zmniejszonych plonów jabłek, wiśni i borówek, donoszą autorzy najszerzej zakrojonych badań na ten temat. Większość światowych plonów zależy od zapylania ich przez pszczoły miodne oraz dzikie pszczoły, dlatego też spadek populacji tych owadów rodzi obawy o bezpieczeństwo żywnościowe, piszą naukowcy z Rutgers University. Odkryliśmy, że plony wielu roślin są ograniczane przez brak zapylaczy. Oznacza to, że plony byłyby większe, gdyby były bardziej intensywnie zapylane. Stwierdziliśmy też, że pszczoły miodne i dzikie pszczoły w równym stopniu odpowiadają za zapylanie. Odpowiednie zarządzanie habitatem dzikich pszczół i zwiększenie liczby kolonii pszczół hodowlanych powinno zwiększyć intensywność zapylania i plony, mówi jedna z autorek badań, profesor Rachael Winfee. Szacuje się, że w samych tylko Stanach Zjednoczonych rynek rolny zależny od zapylaczy ma wartość ponad 50 miliardów dolarów. Tymczasem coraz więcej badań wskazuje, że liczba hodowlanych i dzikich pszczół spada. Naukowcy z Rutgers University pracowali na 131 farmach w USA i w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej. Zbierali tam dane dotyczące aktywności zapylaczy na jabłoniach, borówkach wysokich, wiśni ptasiej, wiśni pospolitej, migdałach, melonach i dyniach. Dane te porównywali następnie z informacjami o plonach. Okazało się, że w przypadku jabłek, obu gatunków wiśni oraz borówek plony są wyraźnie zależne od zapylania, co wskazuje, że obecnie są one mniejsze niż mogły by być. Pszczoły hodowlane i dzikie równie często zapylały uprawy. Naukowcy obliczają, że wartość „usługi zapylania” świadczonej przez same tylko dzikie pszczoły w odniesieniu do siedmiu badanych przez nich roślin wynosi ponad 1,5 miliarda dolarów. Spadek liczby zapylaczy przekłada się bezpośrednio na spadek plonów badanych roślin, czytamy w artykule opublikowanym na łamach Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences. Sposobami na poradzenie sobie z tym problemem jest utrzymanie habitatu dzikich pszczół i zwiększenie liczby kolonii pszczół hodowlanych. « powrót do artykułu-
- brak zapylaczy
- pszczoły
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Mikroorganizmy zagrzebane pod dnem morskim od ponad 100 milionów lat wciąż żyją, informują naukowcy. Po przewiezieniu do laboratorium i umieszczeniu na pożywce, bakterie zaczęły się namnażać. To gatunki lubiące tlen, ale z jakiegoś powodu są w stanie przeżyć w miejscu, do którego z powierzchni oceanu dociera niewiele tlenu. Jeden z autorów badań wysunął nawet „szaloną” hipotezę, że bakterie te mieszkają od eonów na dnie morskim i są tam albo uśpione, albo powoli rosną bez namnażania się. Virginia Edgcomb z Woods Hole Oceanographic Institution, która nie była zaangażowana w opisywane badania, mówi, że dowodzą one, iż życie w formie mikroorganizmów jest niezwykle odporne i zawsze znajdzie sposób, by przetrwać. Sam fakt, że wykazano istnienie życia w miejscu, o którym sądzono, iż życia nie zawiera, wskazuje na możliwość istnienia mikroorganizmów w wielu miejscach Układu Słonecznego czy wszechświata. "Jeśli nawet powierzchnia jakiejś planety nie wygląda na zawierającą życie, to może się ono ukrywać pod powierzchnią", stwierdza mikrobiolog Andreas Teske z University of North Carolina, który również nie był zaangażowany w badania. Wiemy, że mikroorganizmy mogą przetrwać w bardzo gorących czy toksycznych środowiskach. Jednak, czy mogą przetrwać tam, gdzie niemal nie ma pożywienia? Niewiele wiemy o życiu pod dnem morskim. Geomikrobiolog Yuki Morono postanowił się tego dowiedzieć. Wraz ze swoim zespołem przeprowadził wiercenia w SPG (South Pacific Gyre), najbardziej martwym miejscu światowego oceanu, które jest niemal pozbawiony składników odżywczych. Gdy uczeni zbadali próbki osadów pochodzące z głębokości 5700 metrów pod poziomem morza, potwierdzili, że znajduje się tam bardzo mało tlenu, a to oznaczało, że bakterie mają tam niewiele materii organicznej, którą mogłyby się pożywić. Następnie Morono i jego grupa pobrali próbki gliny ze środka wywierconego rdzenia, umieścili je na szalkach i dodali nieco prostych związków, takich jak octany czy jony amonowe. Od dnia podania pożywki oraz przez kolejnych 557 dni uczeni pobierali z szalek fragment materiału i badali go pod kątem obecności jakichkolwiek żywych mikroorganizmów. Po opracowaniu specjalnych technik badawczych, które pozwoliły wyszukiwać niezwykle małe ilości mikroorganizmów, naukowcy poinformowali o sukcesie. Po 65 dniach hodowli osadach sprzed 101,5 miliona lat liczba mikoroorganizmów zwiększyła się o 4 rzędy wielkości, rosnąc do ponad 1 miliona komórek na centymetr sześcienny. Już wcześniej inne zespoły badawcze znajdowały bakterie w natlenionych osadach dennych. W ubiegłym roku William Orsi z Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium opisał żywe bakterie pobrane z osadów liczących sobie 15 milionów lat. Jednak te badania przesuwają granicę występowania żywych mikroorganizmów o kolejny rząd wielkości, przyznaje Orsi. Analizy genetyczne znalezionych mikroorganizmów wykazały, że należą one do ponad ośmiu znanych grup bakterii. Wiele z nich występuje powszechnie w słonej wodzie, gdzie odgrywają ważną rolę w rozpadzie materii organicznej. To wskazuje, że możliwość nauczenia się przetrwania w warunkach ekstremalnego braku źródeł energii jest czymś powszechnym, stwierdzają uczeni. Ich zdaniem zdolność taka mogła wyewoluować bardzo wcześnie, gdy istniało niewiele źródeł energii. Naukowcy nie wiedzą, jak badane przez nich bakterie radziły sobie przez miliony lat. Większość z badanych gatunków nie tworzy przetrwalników, czyli nieaktywnych form, które pozwalają bakteriom przetrwać niekorzystne warunki zewnętrzne. Nie można wykluczyć, że znalezione bakterie w niekorzystnych warunkach dzielą się niezwykle powoli i że te, które obecnie znaleziono to dalecy potomkowie bakterii sprzed milionów lat. Jednak tam, gdzie bakterie zostały znalezione jest tak mało pożywienia, że mikroorganizmy mogą robić niewiele więcej niż naprawiać swoje uszkodzone molekuły. Jeśli nie dochodzi tam to podziału, to bakterie te żyją od ponad 100 milionów lat. Jednak to szalone założenie, mówi współautor badań, Steve D'Hondt z University of Rhode Island. Uczony zastanawia się, czy pod dnem morskim może istnieć inne nierozpoznane jeszcze źródło energii, jak np. radioaktywność, które umożliwia powolny podział uwięzionych tam bakterii. Niezależnie jednak, jak sobie wytłumaczymy obecność żywych bakterii w osadach sprzed 100 milionów lat, badania te dowodzą, że ekstremalnie mała dostępność pożywienia i energii nie jest jednoznacznym ograniczeniem dla istnienia życia na Ziemi. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- brak energii
- brak pożywienia
- (i 1 więcej)
-
Platon twierdził, że świat zbudowany jest z „najpiękniejszych” brył. I, jak dowodzą najnowsze badania, miał dużo racji. Okazuje się bowiem, ze wszystko, od potężnych gór lodowych po niewielkie skały, ma tendencje do rozpadania się w sześciany. Odkrycie to sugeruje, że istnieje uniwersalna zasada fragmentacji całości i działa ona od skali planetarnej po mikroskopijną. To piękny przykład połączenia czystej matematyki, wiedzy materiałowej i geologii, komentuje badania Sajit Datta, inżynier z Princeton University, który nie był w nie zaangażowany. Punktem wyjścia do najnowszego odkrycia była wcześniejsza praca z roku 2006. Wówczas to matematyk Gabor Domokos z Budapesztańskiego Uniwersytetu Technologii i Ekonomii pomógł w przeprowadzeniu dowodu na istnienie gömböca, trójwymiarowej bryły, która gdy spoczywa na płaskiej powierzchni ma tylko jeden stabilny i jeden niestabilny punkt równowagi. W związku z tym gömböc na płaskiej powierzchni spoczywa zawsze w tej samej pozycji. Podczas dalszych prac nad tym problemem Domokos i jego zespół zauważyli, że kamienie przesuwane w dół rzeki czy ziarna piasku wydmuchiwane przez wiatr dążą z czasem do osiągnięcia kształtu gömböca, chociaż nigdy go nie osiągają. Gömböc to część natury, ale jednocześnie to tylko ideał, mówi Domokos. Naukowiec postanowił lepiej przyjrzeć się kształtom występującym w naturze. Wraz z kolegami rozpoczął symulacje komputerowe, w ramach których pod najróżniejszymi kątami dzielili sześcian wzdłuż 50 dwuwymiarowych płaszczyzn. W ten sposób „pocięli” sześcian an 600 000 kawałków i odkryli, że fragmenty te dążą do formy sześcianu, chociaż niekoniecznie którykolwiek z nich tę formę osiągał. Wyniki symulacji spowodowały, że naukowcy zaczęli podejrzewać, iż kształt sześcianu jest uniwersalnym wzorcem fragmentacji. Postanowili więc to sprawdzić. Naukowcy udali się na górę Hármashatárhegy, na której występują złoża dolomitu. Tam liczyli wierzchołki w pęknięciach w skałach. Okazało się, że większość pęknięć tworzyła kształty podobne do kwadratów, niezależnie od tego, czy były to pęknięcia naturalne czy też spowodowane przez dynamit, który w przeszłości był tutaj używany. Ostatnim etapem badań było modelowanie przy użyciu komputera. Symulowano pękanie materiału materiału skalnego w 3D w idealnych warunkach, kiedy to skała jest równo rozciągana we wszystkich kierunkach. Symulacje wykazały, że w takim przypadku skały pękają tworząc wielościany, które po uśrednieniu okazują się sześcianami. Oczywiście można zwrócić uwagę, że wiele materiałów w naturze nie rozpada się na sześciany. Dość wspomnieć mikę, która rozpada się na płatki, czy też bazalt, który tworzy spektakularne heksagonalne kolumny Giant’s Causeway w Irlandii Północnej. Dzieje się tak, gdyż prawdziwe materiały nie występują w idealnej formie, jaką przyjęto do symulacji. Zwykle w ich strukturze wewnętrznej są różnego typu zanieczyszczenia czy inne struktury, które powodują inny sposób rozpadu. Mika tworzy płatki, gdyż materiał ten jest słabszy w jednym z kierunków. Jednak z uśrednionego statystycznie punktu widzenia, skały są dalekimi cieniami idealnych sześcianów, mówi współautor najnowszych badań, Douglas Jerolmack, geofizyk z University of Pennsylvania. Niektóre spostrzeżenia zawarte w najnowszych badaniach są trudne do przyjęcia. Trzeba mieć dobre pojęcie o abstrakcyjnych teoriach dotyczących procesów zachodzących na ziemi, by rzeczywiście zrozumieć, co się z tym wiąże. Geologom czasem trudno będzie to pojąć i wyciągnąć z tego jakieś korzyści, mówi Anne Voigtländer, geolog z Niemieckiego Centrum Nauk o Ziemi. Jerolmack zgadza sie z tym, że niektóre aspekty badań są bardziej filozoficzne niż praktyczne. Jednak, jak zauważa, badania te mogą pomóc geologom w przewidzeniu, jak płyn będzie przemieszczał się w skałach podczas wydobywania ropy naftowej czy w obliczeniu rozmiarów pęknięć klifów i odrywania się od nich fragmentów skał. « powrót do artykułu
- 8 odpowiedzi
-
- regularne kształty
- pękanie skał
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Uniwersytetu Hokkaido opisali hydrożel, który naśladuje zdolność ludzkiego mózgu do zapamiętywania i zapominania. Wyniki ich badań ukazały się w piśmie Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS). Ludzki mózg uczy się różnych rzeczy i zapomina informacje, gdy nie są już istotne. Odtworzenie dynamicznego procesu pamięciowego w materiałach wyprodukowanych przez człowieka stanowi wyzwanie. Ostatnio japońscy naukowcy uzyskali hydrożel, który naśladuje dynamiczną funkcję pamięciową naszego mózgu. Hydrożele są doskonałymi kandydatami do odtwarzania funkcji biologicznych, ponieważ są miękkie i wilgotne jak ludzkie tkanki. Jesteśmy podekscytowani, mogąc zademonstrować, jak hydrożel naśladuje pewne funkcje pamięciowe tkanki mózgowej - cieszy się prof. Jian Ping Gong. Podczas testów akademicy umieszczali cienką warstwę hydrożelu (o ok. 45% zawartości wody) między płytkami. W górnej wycięty był kształt, np. samolot, albo wyraz, np. "GEL". Na początku żel umieszczano w zimnej wodzie, a potem przenoszono go do gorącej kąpieli. Żel wchłaniał wodę w odsłoniętej części. W ten sposób wzorzec był nanoszony na materiał jak informacja. Kiedy zawierający poliamfolity żel przenoszono z powrotem do zimnej wody, odsłonięty obszar stawał się ciemniejszy, przez co przechowywana informacja była wyraźnie widoczna. W niższej temperaturze hydrożel stopniowo się kurczył, uwalniając wchłoniętą wodę. Wzór coraz bardziej bladł. Japończycy zauważyli, że im dłużej żel pozostawał w gorącej kąpieli, tym ciemniejszy (bardziej intensywny) był wzór i tym więcej czasu zajmowało blaknięcie czy, inaczej mówiąc, zapominanie informacji. Zespół wykazał także, że wyższe temperatury intensyfikowały "wspomnienia". Wygląda to podobnie jak u ludzi. Im więcej czasu spędzasz na uczeniu się czegoś lub im silniejszy jest bodziec emocjonalny, tym dłużej się zapomina - wyjaśnia prof. Kunpeng Cui. Uczeni zademonstrowali, że pamięć hydrożelowa jest stabilna przy wahaniach temperatury i dużym rozciąganiu. Co ciekawe, można zaprogramować proces zapominania, dostrajając czas uczenia termicznego lub temperaturę. Gdy do poszczególnych liter wyrazu GEL zastosowano, na przykład, różne czasy uczenia, litery zanikały sekwencyjnie. Przypominający działanie mózgu hydrożelowy system pamięciowy można eksplorować pod kątem pewnych zastosowań, np. w wiadomościach, które znikają ze względów bezpieczeństwa - podsumowuje Cui. « powrót do artykułu
- 6 odpowiedzi
-
- sposoby na lepszą pamięć
- zapominanie
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Repelent na komary to produkt biobójczy. Po jego użyciu należy umyć ręce, a kiedy nie jest już potrzebny – zmyć go z ciała. Środek ten należy aplikować na skórę już po nałożeniu kremu z filtrem UV – mówi w rozmowie z PAP dr Aleksandra Gliniewicz z NIZP-PZH. Jeśli potrzebujemy ochrony i przed słońcem, i przed komarami, to najpierw należy nałożyć krem z filtrem UV, a dopiero potem – repelent – mówi dr Gliniewicz. I tłumaczy, że repelent przykryty filtrem UV może słabiej odstraszać komary. Rozmówczyni PAP zaznacza, że na każdym opakowaniu repelentu powinien być numer rejestracyjny Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. To gwarancja, że repelent przeszedł badania skuteczności – mówi. Jeśli jest więc np. na takim produkcie napisane, że odstrasza on komary przez 4 godziny, a kleszcze przez dwie – to znaczy, że zostało to doświadczalnie potwierdzone. W Polsce niekoniecznie sensowne jest stosowanie repelentów przeznaczonych do odstraszania komarów tropikalnych. W tropikach są inne warunki. W Polsce nie musimy odstraszać komarów maksymalnym stężeniem DEET lub innej substancji o działaniu repelentnym – zwraca uwagę. I radzi, by dobierać repelent raczej pod kątem czasu, jaki chcemy, aby nas chronił przed insektami. Ekspertka zwraca też uwagę, że na rynku są dostępne mocniejsze repelenty dla osób aktywnych fizycznie, sportowców, bo pot przyciąga komary silniej. Jak działa repelent? Powoduje on, że komar nie postrzega danej osoby jako obiektu, w którego stronę należy się kierować. Komary kierują się do swoich ofiar nie wzrokiem, ale chemoreceptorami. Wrażliwe są na zapachy emanujące od ofiar. Przyciągają je substancje zawarte w pocie np. kwas masłowy, a także stężenie dwutlenku węgla czy ciepło – mówi Aleksandra Gliniewicz. Zaznacza, że w związku z tym komary bardziej dążą do osób o szybszej przemianie materii. Oprócz repelentów do stosowania na ciało, w walce z komarami pomocne okazać się też mogą świece czy spirale odstraszające komary (do stosowania na zewnątrz) czy elektrofumigatory (do stosowania wewnątrz pomieszczeń). Przed ukłuciami chronić się też można zasłaniając skórę ubraniem. Tam, gdzie dużo komarów, warto więc zakładać bluzy z długim rękawem i kapturem czy długie spodnie. Najlepiej, by były to ubrania w jasnym kolorze. A to dlatego, że ciemne tkaniny po pierwsze szybciej się nagrzewają. A po drugie komary przyzwyczajone są do tego, że kłują ciemne furto zwierząt – tłumaczy entomolog. W domach warto z kolei zakładać moskitiery, a przynajmniej pilnować, żeby nie otwierać okien, kiedy we wnętrzu zapalone jest światło (komary lecą w jego stronę). Jeśli więc bardzo nie chcemy, aby komary w ciągu dnia znajdowały schronienie w naszym ogródku - możemy likwidować nadmiernie rozrośnięte zakrzewienia. Badaczka z PZH wyjaśnia, że komary lubią przebywać w wilgotnych i zacienionych miejscach. Jeśli im takie miejsca zabierzemy – przeniosą się gdzieś, gdzie będzie im lepiej. Dr Gliniewicz nie zachęca jednak właścicieli ogródków, aby w walce z komarami stosowali opryski. Takie środki sprawią, że giną nie tylko komary, ale i inne owady. A w dodatku taka metoda jest nietrwała – działa tylko do pierwszego deszczu. To może ma sens, kiedy organizuje się jakąś imprezę masową, ale we własnym ogródku – naprawdę szkoda pszczół – uważa badaczka. « powrót do artykułu
-
- jak odstraszać komary
- repelent
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wykorzystywana w średniowieczu mikstura - balsam oczny Balda (ang. Bald's eyesalve) - może znaleźć zastosowanie we współczesnej terapii. Naukowcy z Uniwersytetu w Warwick wykazali, że jest on skuteczny wobec szeregu patogenów Gram-dodatnich i Gram-ujemnych w hodowlach planktonowych, a także wobec 5 bakterii hodowanych w formie biofilmu. Bald's eyesalve opisano w staroangielskim (IX-w.) podręczniku medycznym Bald's Leechbook (zwanym także Medicinale Anglicum). Miksturę stosowano na jęczmień - torbielowatą infekcję powieki. Przyrządzano ją z czosnku, dodatkowej rośliny z rodzaju Allium (czosnek), np. cebuli lub pora, wina i krowich kwasów żółciowych. Zgodnie z recepturą, po zmieszaniu, a przed użyciem składniki muszą stać przez 9 nocy w mosiężnym naczyniu. Pięć lat temu naukowcy z Uniwersytetu w Nottingham wykorzystali Bald's eyesalve do walki z metycylinoopornym gronkowcem złocistym (MRSA). Opierając się na ich badaniach, zespół z Warwick ustalił, że Bald's eyesalve wykazuje obiecujące działanie antybakteryjne i tylko w niewielkim stopniu szkodzi ludzkim komórkom. Mikstura była skuteczna przeciw szeregowi bakterii Gram-dodatnich i Gram-ujemnych w hodowlach planktonowych. Aktywność utrzymywała się także przeciwko 5 bakteriom hodowanym w postaci biofilmu: 1) Acinetobacter baumannii, 2) Stenotrophomonas maltophilia, 3) gronkowcowi złocistemu (Staphylococcus aureus), 4) Staphylococcus epidermidis i 5) Streptococcus pyogenes. Bakterie te można znaleźć w biofilmach infekujących cukrzycowe owrzodzenie stopy (tutaj zaś, jak wiadomo, sporym problemem może być lekooporność). Jak wyjaśniają naukowcy, w skład balsamu ocznego Balda wchodzi czosnek, a ten zawiera allicynę (fitoncyd o działaniu bakteriobójczym). W ten sposób można by wyjaśnić aktywność mikstury wobec hodowli planktonowych. Sam czosnek nie wykazuje jednak aktywności wobec biofilmów, dlatego antybiofilmowego działania Bald's eyesalve nie da się przypisać pojedynczemu składnikowi. By osiągnąć pełną aktywność, konieczne jest ich połączenie. Wykazaliśmy, że średniowieczna mikstura przygotowywana z cebuli, wina i kwasów żółciowych może zabić całą gamę problematycznych bakterii, hodowanych zarówno w formie planktonowej, jak i biofilmu. Ponieważ mikstura nie powoduje większych uszkodzeń ludzkich komórek i nie szkodzi myszom, potencjalnie moglibyśmy opracować z tego środka bezpieczny i skuteczny lek antybakteryjny - podkreśla dr Freya Harrison. Większość wykorzystywanych współcześnie antybiotyków pochodzi od naturalnych substancji, ale nasze badania unaoczniają, że pod kątem terapii zakażeń związanych z biofilmem należy eksplorować nie tylko pojedyncze związki, ale i mieszaniny naturalnych produktów. Szczegółowe wyniki badań opublikowano w piśmie Scientific Reports. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- stopa cukrzycowa
- rany
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Komórki nowotworowe mają olbrzymią zdolność do zyskiwania odporności na chemioterapię. Na przykład wrażliwe na terapie blokujące hormony komórki raka prostaty mogą zmienić się w takie, które do wzrostu nie potrzebują hormonu. To jeden z powodów, dla których tak trudno jest leczyć nowotwory. Naukowcom udało się właśnie dotrzeć do źródła tej wysokiej plastyczności komórek nowotworowych. Taki wysoko plastyczny stan komórek to źródło heterogeniczności guzów, mówi główny autor badań Tuomas Tammela ze Sloan Kettering Institute (SKI). To rodzaj zatłoczonego skrzyżowania z wieloma drogami. Gdy komórka chce zmienić swoją identyfikację, przechodzi w ten właśnie stan. Jak czytamy w pracy Emergence of a High-Plasticity Cell State during Lung Cancer Evolution, ewolucja guza z pojedynczej komórki do złośliwej heterogenicznej tkanki wciąż jest słabo rozumiana. W niniejszej pracy opisujemy transkryptomy pojedynczych komórek nowotworu płuc genetycznie zmodyfikowanej myszy w siedmiu stadiach rozwoju choroby, od przednowotworowej hiperplazji po gruczolakoraka. Te wysoce plastyczny stan komórki to coś zupełnie nowego. Gdy go odkryliśmy, nie wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia. Tak bardzo różnił się on od wszystkiego, co widzieliśmy. Ani nie wygląda to jak normalne komórki płuc, z których powstaje nowotwór, ani nie wygląda to jak komórki nowotworowe. Ten obserwowany przez nas stan ma zmieszane cechy komórek macierzystych listków zarodkowych, komórek macierzystych tkanki chrzęstnej, a nawet komórek nerek, wyjaśnia doktor Jason Chan. Bliższe badania wykazały, że stan wysokiej plastyczności pojawia się przez cały czas ewolucji i wzrostu guza. Komórki macierzyste są niezwykle ważne podczas rozwoju zarodkowego i dla naprawy tkanek. Wielu specjalistów uważa, że nowotwory biorą się ze szczególnego rodzaju nowotworowych komórek macierzystych. Jednak Tammela i jego zespół nie sądzą, by wspomniane wysoko plastyczne komórki były komórkami macierzystymi. Nie są one bowiem obecne na samym początku wzrostu guza. Pojawiają się później. Gdy porównaliśmy wzorce ekspresji genów tych wysoce plastycznych komórek z normalnymi komórkami macierzystymi oraz znanymi nowotworowymi komórkami macierzystymi, to nic sie nie zgadzało. Wszystko wyglądało całkowicie inaczej, stwierdza Tammela. Zespół Tammeli, w skład którego wchodzili też naukowcy z Koch Institute for Integrative Cancer Research na MIT oraz Klarman Cell Observatory z Broad Institute, uważa, że to ten wysoce plastyczny stan komórkowy (HPCS) jest powiązany z niską przeżywalnością nowotworów u ludzi i wykazuje odporność na chemioterapię u myszy. Nasz model może wyjaśnić, dlaczego niektóre komórki nowotworowe są odporne na chemioterapię i nie posiadają możliwej do zidentyfikowania bazy genetycznej odpowiedzialnej za tę odporność, mówi Chan. Naukowcy nie wykluczają, że możliwe będzie zwalczanie nowotworów łącząc obecne leki do chemioterapii ze środkami biorącymi na cel wysoce plastyczne komórki. « powrót do artykułu
-
- nowotwór
- chemioterapia
- (i 3 więcej)
-
Uniwersalny top na wiele okazji, czyli męska koszulka polo
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Koszulki polo męskie to proste, ale ponadczasowe części garderoby. Są klasyczną alternatywą dla tradycyjnego t-shirta, można je łatwo dopasować do szerokiej gamy stylizacji. Dzięki charakterystycznemu kołnierzykowi, guzikom oraz przewiewnemu materiałowi jest to ubranie, które doskonale sprawdzi się zarówno w pracy, jak i podczas spotkania ze znajomymi. Podpowiadamy, w jaki sposób nosić koszulkę polo, by zawsze świetnie się w niej prezentować. Męskie koszulki polo – na co zwrócić uwagę? Najważniejszą rzeczą jest dopasowanie. Ubranie musi podkreślać wszystkie walory sylwetki i maskować niedoskonałości. Istnieje kilka praktycznych wskazówek, które pomagają dobrze dopasować dany model polo do naszego ciała. Warto zacząć od rękawów – powinny one kończyć się na wysokości połowy bicepsa. Trzeba zwrócić uwagę, czy nie są zbyt szerokie. Dobrze, jeśli podkreślają umięśnione ramiona. Kolejny elementem jest szyja. Nie powinna wyglądać na zbyt chudą, a rozcięcie w koszulce polo nie może być ani za szerokie, ani zbyt ciasne. Kołnierzyk ładnie podkreślający szyję to idealny wybór. Długość męskiej koszulki polo powinna sięgać maksymalnie do połowy rozporka spodni. Dla osób, które mają wyraźny, zaokrąglony brzuch, lepszym wyborem będzie luźna koszulka polo – warto w takim przypadku unikać modeli o dopasowanym kroju. Dzianina i materiał, z którego wykonane są koszulki polo męskie Główne efekty, jakie chcemy osiągnąć nosząc koszulkę polo, to estetyka i wygoda. Tak więc materiał, z którego wykonano ten element garderoby, jest równie ważny jak dopasowanie. Warto stawiać na tkaniny wytrzymałe, miłe w dotyku i dobrze oddychające. Najpopularniejsze materiały, z których wykonuje się polówki to: bawełna, len, bawełna z dodatkami, poliester i jedwab. Latem najlepszym wyborem będzie czysta bawełna lub len. Tkaniny te wyróżniają się doskonałą przewiewnością. Za wszelką cenę należy natomiast unikać koszulek wykonanych z takich materiałów jak poliester, który wygląda bardzo tanio oraz jedwab, ponieważ szybko płowieje. Najpopularniejsze dzianiny, wykorzystywane w produkcji męskich polo to dzianina pique i jersey. Ten pierwszy typ jest wyjątkowo elastyczny i bardzo przewiewny. Jersey natomiast ma gładką powierzchnię i wyróżnia się bardzo przyjemną w dotyku strukturą. Najczęściej również jest odrobinę tańszy niż dzianina typu pique. Najważniejsze jednak w wyborze odpowiedniej męskiej koszulki polo jest to, czy dobrze się w niej czujemy. Jeśli indywidualny komfort będzie na najwyższym poziomie, wtedy polo w każdej stylizacji zrobi znakomite wrażenie. http://ombre.pl/pol_m_Dla-niego_Koszulki_Polo-169.html « powrót do artykułu -
Po 700 000 lat kawałek Marsa powróci na rodzimą planetę. Gdy w najbliższy czwartek (30 lipca) z przylądka Canaveral wystartuje misja Mars 2020, na jej pokładzie w podróż ruszy kawałek meteorytu, który przez ostatnie lata był przechowywany w londyńskim Muzeum Historii Naturalnej (NHM). Skała ta uformowała się około 450 milionów lat temu. Przed 600–700 tysiącami lat uderzenie asteroidy lub komety wyrzuciło ją z Marsa. W końcu, prawdopodobnie około 1000 lat temu, skała wylądowała na Ziemi. A teraz wraca na Marsa, mówi profesor Caroline Smith, kurator zbiorów nauk o Ziemi w NHM i członek zespołu naukowego łazika Perseverance, który w ramach Mars 2020 będzie prowadził badania na powierzchni Czerwonej Planety. Meteoryt Sayh al Uhaymir 008 (SaU 008) został znaleziony w w Omanie w 1999 roku. To klasyczny bazalt, zawierający dużo oliwinu, piroksenów i skalenia. To właśnie dzięki temu, że jest bardzo dobrze przebadany i dokładnie znamy jego skład, SaU 008 zostanie wysłany na Marsa. Posłuży on bowiem do kalibracji instrumentu Sherloc. Meteoryt, wraz z kilkoma innymi materiałami, został umieszczony z przodu marsjańskiego łazika. Od czasu do czasu będzie on skanowany przez Sherloca. Urządzenie składa się z dwóch modułów do obrazowania i dwóch laserowych spektroskopów, których głównym zadaniem będą badania krateru Jezero. Zdjęcia satelitarne wskazują, ze kiedyś istniało tam jezioro. Dlatego też twórcy misji Mars 2020 zdecydowali, że to właśnie tam wyląduje łazik i tam będzie szukał dowodów na obecność mikroorganizmów. Sherloc ma do wykonania bardzo ważne zadanie. Dlatego też naukowcy chcą uniknąć sytuacji, w której poinformowaliby świat o znalezieniu dowodów na obecność na Marsie mikroorganizmów, gdy w rzeczywistości rzekome odkrycie byłoby tylko skutkiem nawarstwiających się błędów Sherloca. stąd pomysł na czasową kalibrację instrumentu i wykorzystanie w tym celu saU 008. Jeśli zaczniemy rejestrować na powierzchni marsa interesujące rzeczy i nie będziemy w stanie wyjaśnić uzyskanego spektrum, wtedy Sherloc skalibruje się, byśmy mieli pewność, że nie przekazuje nam fałszywych danych. Myślę, że to najlepszy sposób na zidentyfikowanie czegoś, co nazywamy 'potencjalną biosygnaturą', mówi doktor Luther Beegle, główny naukowiec Sherloca. Najbardziej interesujące próbki skał i gruntu wskazane przez Sherloca będą pakowane w małe pojemniki, które pozostaną na Marsie w oczekiwaniu na misję, która je stamtąd zabierze. Profesor Smith ma nadzieję, że misja taka odbędzie się w ciągu najbliższych 10-15 lat, dzięki czemu zdąży zbadać próbki przed zakończeniem kariery naukowej. SaU 008 nie jest jedynym kawałkiem Marsa znajdującym się na Perseverance. Również instrument SuperCam ma własny kawałek skały służący do kalibracji. « powrót do artykułu
-
- meteoryt SaU 008
- Mars 2020
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na świecie żyje 3500 gatunków komarów. Większość z nich żywi się na wielu różnych gatunkach zwierząt. Jednak niewielka część komarów wyewoluowała tak, by ich ulubioną ofiarą był człowiek. Grupa naukowców z Princeton University postanowiła zbadać, jak to się stało, że niektóre gatunki komarów szczególnie upodobały sobie ludzi. Badania wykazały, że dwa główne czynniki spowodowały, iż komary żerują na ludziach: suchy klimat oraz rozwój miast. Możemy się zatem spodziewać, że w przyszłości, wraz z rosnącą urbanizacją, będziemy mieli do czynienia z coraz większą liczbą komarów, których ulubionymi ofiarami będą ludzie. Dobrym przykładem komara żerującego na ludziach, a przy tym komara niezwykle niebezpiecznego jest Aedes aegypti. To ten gatunek roznosi dengę, Zikę, żółtą gorączkę i chikungunyę w wielu regionach świata. A. aegypti to gatunek inwazyjny, który pojawił się w wielu obszarach tropikalnych na całym świecie i wykazuje silną preferencję w stosunku do ludzi. Przez to jest ważnym wektorem wielu chorób, mówi Lindy McBride, profesor ekologii i biologii ewolucyjnej na Princeton. Naukowcy postanowili się więc przyjrzeć temu gatunkowi. Pochodzi on z Afryki, a wiele jego afrykańskich populacji nie żeruje na ludziach. Powstaje więc pytanie, w jakich warunkach Aedes aegypti obiera człowieka za ulubioną ofiarę? A w jakich warunkach woli inne zwierzęta. Naukowcy ustawili pułapki, dzięki którym zebrali jaja A. aegypti w 27 różnych lokalizacjach w Afryce Subsaharyjskiej. Z zebranych próbek wyhodowali 50 populacji komarów. Następnie sprawdzali reakcję każdej z tych populacji na zapach człowieka i porównywali je z reakcjami na zapach innych zwierząt, w tym na świnki morskie i przepiórki. Większość komarów preferowała zwierzęta, ale była niewielka grupa, dla których główną atrakcją był człowiek. To komary z gęsto zaludnionych miast. One częściej wybierały ludzi, niż komary żyjące na obszarach wiejskich bądź niezamieszkanych przez człowieka. Komary żyjące w pobliżu takich miast jak Kumasi w Ghanie czy Wagadugu w Burkina Faso wykazywały większą skłonność ku ludziom. Jednak silna preferencja do ludzi wyewoluowała u nich tam, gdzie występuje intensywna pora sucha. Szczególnie w Sahelu, gdzie pada jedynie przez kilka miesięcy w roku. Sądzimy, że dzieje się tak, gdyż w tych okolicach byt komarów jest szczególnie silnie powiązany z obecnością ludzi, a ich cykl życiowy zależy od zbiorników wody stworzonych przez ludzi, mówi doktor Noah Rose. Naukowcy zauważyli, że spostrzeżenie to odnosi się szczególnie do współczesnych gęsto zaludnionych miast. Zatem jest mało prawdopodobne, by była to pierwotna przyczyna, dla której niektóre populacje A. aegypti wyspecjalizowały się w żerowaniu na ludziach. Okazało się też, że znaczenie ma klimat, a jego wpływ jest większy, niż wpływ urbanizacji. Komary żyjące tam, gdzie jest bardziej gorąco i sucho wykazują większy apetyt na ludzi niż na zwierzęta. Zaskoczyło nas, że klimat w większym stopniu wyjaśnia współczesne zachowanie komarów niż urbanizacja. Wiele komarów żyjących w gęsto zaludnionych miastach nie wykazuje szczególnej preferencji w stosunku do ludzi. Myślę, że to niespodzianka dla wielu ludzi w Afryce, ale A. aegypti wręcz dyskryminuje ludzi. Jedynie tam, gdzie zagęszczenie ludności jest niezwykle duże lub tam, gdzie mamy do czynienia ze szczególnie intensywną porą suchą, komary stają się zainteresowane żerowaniem na ludziach, dodaje McBride. Uczeni postanowili przyjrzeć się genom różnych populacji A. aegypti. Okazało się, że gatunek ten można podzielić na trzy klastry genetyczne: wschodnioafrykański, zachodnioafrykański oraz globalny inwazyjny, który wyspecjalizował się w atakowaniu ludzi. Specjalistom udało się zidentyfikować geny odpowiedzialne za preferencje co do wyboru żywiciela. Na tej podstawie uznali, że to urbanizacja będzie motorem napędowym ewolucji A. aegypti w przyszłości. Jako, że z powodu zmian klimatycznych w ciągu najbliższych dekad nie dojdzie do większych zmian w dynamice pory suchej, ważniejszy od klimatu stanie się rozwój miast. Eksperci spodziewają się bowiem, że w ciągu najbliższych 30 lat w Afryce subsaharyjskiej będziemy mieli do czynienia z bardzo szybką urbanizacją. Stąd możemy spodziewać się, że pojawi się tam jeszcze więcej komarów, których ulubionym żywicielem będzie człowiek. « powrót do artykułu
-
- dlaczego komary gryzą ludzi
- kiedy komary gryzą ludzi
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dwudziestego drugiego lipca zostały ogłoszone wyniki międzynarodowego konkursu piw rzemieślniczych Meininger's International Craft Beer Award 2020. Pils z Browaru Górniczo-Hutniczego został nagrodzony prestiżową platynową nagrodą. Meininger's International Craft Beer Award 2020 to 7. edycja konkursu organizowanego przez uznany dom wydawniczy Meiniger, specjalizujący się od pokoleń w tematyce wina, piwa i innych napojów. Zespół ekspertów zbiera się w niemieckim Neustadt, aby dokonać degustacji i oceny ponad 1200 przesyłanych rokrocznie piw konkursowych z całego świata. Piwa nie są zestawiane ze sobą, lecz są oceniane odrębnie na podstawie 21-parametrowego schematu ewaluacyjnego o 100-punktowej skali, przygotowywanego dla każdego ze stylów piwnych. Jurorzy nie znają producentów ani kraju pochodzenia próbki. W edycji 2020 przyznano łącznie 222 srebrne, złote i platynowe nagrody w 20 kategoriach stylów piwnych. Platynowe odznaczenia uzyskało w sumie 35 piw, w tym 2 z Polski. Przed zespołem piwowarów, prowadzonym przez Piotra Drochlińskiego, w skład którego wchodzą piwowar główny Jonas Trummer oraz piwowarzy Kamil Domański oraz Jakub Ciaćma, stało trudne zadanie. Pils to bardzo popularny, klasyczny styl piwny, więc konkurencja była ogromna. Ciekawostką jest, że jurorzy festiwalu nie przyznali platynowej nagrody w tej kategorii od lat. Niedługo po otwarciu ze względu na pandemię Browar musiał przeorganizować produkcję z przeznaczonej na wyszynk w lokalu na masową butelkową. Pomimo przeszkód Browar nie tylko osiągnął planowany przed pandemią minimalny plan produkcyjny, ale i utrzymał najwyższą jakość produktu, potwierdzoną nagrodą. Polskie odmiany chmielu - Magnum, Magnat, Marynka oraz Lubelski - do nagrodzonego Pilsa BGH są dostarczane przez polskiego producenta - Polish Hops. Napój zapewnia zbalansowaną goryczkę oraz kwiatowo-ziołowy akcent, dopełniony delikatnym, słodowym posmakiem. Piwo odfermentowane do 11,8° Blg. Zawartość alkoholu wynosi 4,9% objętości. Browar Górniczo-Hutniczy jest spółką akcyjną, w której udziały nabywali studenci, absolwenci, pracownicy i sympatycy AGH, ale też osoby zainteresowane tą nietypową inicjatywą. Zlokalizowany jest w Akademickim Centrum Kultury Klub STUDIO w Miasteczku Studenckim AGH. Pils oraz inne piwa BGH są dostępne na miejscu w otwartym od poniedziałku do soboty Klubie STUDIO oraz w wybranych sklepach dyskontowych i specjalistycznych. « powrót do artykułu
-
- Pils
- najlepsze piwo
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ospa prawdziwa, jedna z najbardziej śmiercionośnych chorób, jakie trapiły ludzkość, mogła rozprzestrzenić się po świecie przez wikingów. W zębach wikińskich szkieletów naukowcy zidentyfikowali wymarłe szczepy wirusa ospy. To jednocześnie pierwszy bezpośredni dowód, że choroba ta nęka ludzi od co najmniej 1400 lat. W samym tylko XX wieku ospa zabiła około 300 milionów ludzi. Ci którzy przeżyli często zostawali inwalidami. Tracili wzrok, ciało pokrywały blizny. W 1980 roku ospa prawdziwa stała się pierwszą, i dotychczas jedyną, całkowicie eradykowaną chorobą atakującą człowieka. Teraz międzynarodowy zespół naukowy, na którego czele stał profesor Eske Willerslev z University of Cambridge, zsekwencjonował nowo odkryty szczep wirusa, który został pozyskany ze szkieletów wikingów znalezionych w różnych miejscach północnej Europy. W zębach wikingów znaleźliśmy nowe szczepy wirusa ospy i okazało się, że ich struktura genetyczna jest inna od wirusa eradykowanego w XX wieku. Wiemy, że Wikingowie przemieszczali się po całej Europie i poza nią, wiemy że chorowali na ospę. Obecnie widzimy, że podróżujący po świecie ludzie szybko rozprzestrzeniają COVID-19, więc jest też prawdopodobne, że wikingowie rozprzestrzeniali ospę. Pozyskana z tych szkieletów informacja sprzed 1400 lat jest bardzo ważna, gdyż zdradza nam wiele danych na temat historii ewolucyjnej wirusa ospy, mówi Willerslev. Historycy sadzą, że wirus ospy pojawił się około 10 000 lat przed Chrystusem. Dotychczas jednak brakowało fizycznych dowodów pochodzących sprzed XVII wieku. Teraz wiemy, że wirus ten na pewno istniał 1400 lat temu. Nie wiadomo, jak zaczął on zarażać ludzi, jednak prawdopodobnie jest to wirus pochodzący od zwierząt. Historia ospy zawsze była niejasna. Teraz udowodniliśmy, że wirus zaraża ludzi już w epoce wikingów, mówi profesor Martin Sikora z Uniwersytetu w Kopenhadze. Nie wiemy, czy ten szczep ospy był śmiertelny i czy to on spowodował zgony ludzi, których badaliśmy. Jednak fakt, że okryliśmy go 1400 lat później dowodzi, że w chwili śmierci wirus krążył w ich krwioobiegu. Jest też wysoce prawdopodobne, że już wcześniej wybuchały epidemie ospy, tylko dotychczas nie znaleźliśmy żadnych dowodów DNA, dodaje uczony. Pozostałości wirusa ospy znaleziono w 11 miejscach pochówków wikignów w Danii, Norwegii, Rosji i Wielkiej Brytanii. Znaleziono go też w licznych pochówkach na wyspie Oland u wybrzeży Szwecji, którą łączyły z kontynentem szerokie i długotrwałe stosunki handlowe. W czterech z zebranych próbek odkryto niemal kompletny genom wirusa. Naukowcy zauważają, że wczesne próbki wirusa bardziej przypominają atakujące zwierzęta pokswirusy, niż szczep, który powszechnie zabijał ludzi w XX wieku. To zaś wskazuje na zachodzące mutacje. Nie wiemy, jak choroba objawiała się w epoce wikingów. Mogła ona przebiegać zupełnie inaczej niż w przypadku zarażenia współczesnym szczepem, który zabił i okaleczył miliony ludzi, mówi doktor Lasse Vinner, wirolog z Lundbeck Foundation GeoGenetics Centre. Z kolei doktor Terry Jones z Uniwersytetu w Cambridge zauważa, że od dawna sądzono, iż ospa była regularnie obecna w Europie zachodniej i południowej około 600 roku, czyli w czasach, z których pochodzą badane przez nas próbki. Teraz dowiedliśmy, że była też rozpowszechniona w na północy Europy. Sądzono, że do Europy przynieśli ją krzyżowcy lub że pojawiła się ona w związku z innymi wydarzeniami. Ale te hipotezy nie mogą być prawdziwe. Dzięki naszemu odkryciu możemy przesunąć istnienie ospy o tysiąc lat. Profesor Willerslev dodaje: ospa prawdziwa została eradykowana. Jednak jutro może pojawić się nowa choroba odzwierzęca. Wirusy i inne patogeny, które obecnie szkodzą ludziom to jedynie mały wycinek tego, z czym mieliśmy do czynienia w przeszłości. « powrót do artykułu
-
- wyprawy wikingów
- najbardziej śmiertelna choroba
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na brzeg jeziora Pieczenielawa-To w Jamalsko-Nienieckim Okręgu Autonomicznym wymyte zostały kości mamuta włochatego. Na miejsce udała się ekspedycja jamalskich naukowców. Na nagranym materiale filmowym widać, jak opłukują oni fragment z zachowanymi tkankami miękkimi. Fragmenty szkieletu zostały znalezione przez pasterzy reniferów z pobliskiej wioski Siejaha. Rosyjskie stacje telewizyjne pokazały w piątek, jak naukowcy przekopują płycizny jeziora w poszukiwaniu fragmentów szkieletu. Zgodnie z pierwszymi informacjami, jakie mamy, znajduje się tu cały szkielet. Na podstawie zdjęć można stwierdzić, że to młody osobnik, ale by określić dokładny wiek, trzeba poczekać na wyniki testów - powiedział przed paroma dniami cytowany przez Siberian Times Dmitrij Frolow, dyrektor Centrum Badań Arktycznych. Kości mają zostać przesłane na badania do Salechardu. Zespół sporządza mapę lokalizacji innych szczątków. Później zostanie zorganizowana druga ekspedycja, podczas której będą one wydobywane. Przywódca lokalnej społeczności, Stanisław Wanuito, podkreśla, że pasterze reniferów często widują kości mamutów w pobliżu wioski. Naukowcy przypominają o najlepiej zachowanym mamucie włochatym świata. Samiczkę nazwaną Liuba znaleziono w maju 2007 r., także w Jamalsko-Nienieckim Okręgu Autonomicznym. Brakowało jej tylko paznokci i większości włosów, była też częściowo odwodniona. Badanie przeprowadzone tomografem komputerowym potwierdziło, że udusiła się błotem. « powrót do artykułu
-
- mamut włochaty
- najlepiej zachowany
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Eksperci wykazali, że sztuczna inteligencja jest w stanie odróżniać od siebie indywidualne ptaki tego samego gatunku. To zadanie, z którym ludzie sobie nie radzą. Wyniki badań zostały opublikowane w piśmie Methods in Ecology and Evolution wydawanym przez British Ecological Society. Wykazaliśmy, że komputer jest w stanie trafnie rozpoznawać dziesiątki pojedynczych ptaków, nawet gdy my nie potrafimy odróżnić ich od siebie. Nasze badania pokazują, że możliwe jest pokonanie jednego z największych ograniczeń stojących przed specjalistami badającymi dzikie ptaki – niemożności odróżniania osobników od siebie, mówi główny autor badań Andre Ferreira z francuskiego Centrum Ekologii Funkcjonalnej i Ewolucyjnej. Naukowcy z Francji, Niemiec, RPA i Portugalii opisali proces rozpoznawania poszczególnych ptaków przez sztuczną inteligencję. System był najpierw trenowany na tysiącach odpowiednio opisanych zdjęciach ptaków. Później, jako pierwszy system w historii, był w stanie samodzielnie odróżniać od siebie poszczególne zwierzęta. Podczas treningu naukowcy wykorzystali zdjęcia dzikich bogatek zwyczajnych i tkaczy oraz żyjących w niewoli zeberek zwyczajnych. Po treningu SI miała za zadanie odróżnić od siebie indywidualne ptaki na zdjęciach, których z którymi wcześniej nie miała do czynienia. Okazało się, że w przypadku dzikich populacji trafność odróżniania wynosiła ponad 90%, a w przypadku zeberek było to 87%. Jednym z najtrudniejszych i najbardziej czasochłonnych zadań w badaniu dzikich zwierząt jest próba odróżnienia indywidualnych osobników. Trudności w tym zakresie powodują, że badania nad zachowaniami zwierząt są bardzo ograniczone. Szczególnie mocno jest to widoczne na polu ornitologii. Obecnie stosowane metody, jak np. przyczepianie ptakom do nóg kolorowych opasek są dla zwierząt stresujące, zatem wpływają na ich zachowanie. Problemy te może rozwiązać sztuczna inteligencja. Opracowanie metod nieinwazyjnego, automatycznego identyfikowania zwierząt bez potrzeby ich znakowania czy stosowania innych metod manipulacji to olbrzymi postęp na tym polu badawczym. Nasz system może znaleźć zastosowanie w wielu dziedzinach i pozwoli na uzyskanie odpowiedzi, których zdobycie nie było dotychczas możliwe, mówi Ferreira. Dotychczas naukowcy musieli znakować ptaki, np. pasywnymi transponderami oraz wyposażać karmniki w kamery oraz odbiorniki sygnału z transponderów. To pozwalało na śledzenie indywidualnych ptaków. Jednak technika taka ma ogromne ograniczenia, powstaje też pytanie o wpływ znakowania na zachowanie zwierząt. Badania nad zachowaniem zwierząt wymagają zaś możliwości odróżniania poszczególnych osobników. O ile w przypadku takich zwierząt jak lamparty ludzie sobie radzą z odróżnianiem, gdyż każdy z nich ma indywidualny rozkład cętek, to w przypadku ptaków zadanie takie jest praktycznie niemożliwe do wykonania. Model ma jednak pewne ograniczenie. Odróżnia zwierzęta, z którymi już wcześniej miał do czynienia. Jeśli więc do badanej populacji dołączą nowe ptaki, system nie będzie w stanie ich odróżnić, zastrzegają autorzy. Nie wiadomo też, czy poradzi sobie ze zmianami wyglądu zwierząt w czasie. Tego aspektu jeszcze nie testowano, więc nie można wykluczyć, że ten sam ptak, sfotografowany w odstępie wielu miesięcy, może zostać uznany za inne zwierzę. Twórcy systemu są jednak dobrej myśli i uważają, że uda się go udoskonalić trenując na większych bazach obrazów. « powrót do artykułu
-
Amerykanie prezentują plan budowy kwantowego internetu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Amerykański Departament Energii opublikował plan budowy kwantowego internetu. Kwantowy internet będzie opracowywany przez DoE we współpracy z laboratoriami narodowymi, wśród których pierwsze skrzypce będą grały Argonne National Laboratory i Fermi National Accelerator Laboratory. W planie zawarto cztery priorytety badawcze. Są nimi opracowanie podstawowych elementów dla kwantowego internetu, integracja urządzeń, stworzenie kwantowych wzmacniaczy sygnału, przełączników i routerów oraz stworzenie technologii korekcji błędów. Prace nad projektem trwają nie od dzisiaj. W lutym bieżącego roku powołany przez University of Chicago, Argonne i Fermilab hub badawczo-rozwojowy Chicago Quantum Exchange (CQE) uruchomił 83-kilometrową „kwantową pętlę” na przedmieściach Chicago. To jeden z najdłuższych w USA odcinków kwantowego internetu. Będzie on służył testowaniu nowych rozwiązań, opracowanych technik i urządzeń. Naukowcy pracują nad stworzeniem całkowicie bezpiecznego internetu, oświadczyli przedstawiciele DoE. Departament sądzi, że pierwszymi użytkownikami nowych superbezpiecznych technologii będą m.in. sektor bankowy oraz medyczny. Oczywiście z kwantowego internetu szybko też skorzysta wojsko czy przemysł lotniczy. Z czasem kwantowy internet trafi do smartfonu przeciętnego użytkownika, co może mieć olbrzymi wpływ na życie wszystkich ludzi na świecie, mówią urzędnicy. Możliwość stworzenia kwantowych sieci komputerowych jest zależna od naszej umiejętności precyzyjnego syntetyzowania i manipulowania materią w skali atomowej, w tym od umiejętności kontroli pojedynczego fotonu, mówi David Awschalom, profesor z University of Chicago i naukowiec z Argonne National Laboratory. « powrót do artykułu -
Nature wycofało opublikowany w marcu artykuł o znalezieniu czaszki najmniejszego dinozaura. O niezwykłym odkryciu informowaliśmy w notce Zatopiona w bursztynie czaszka najmniejszego dinozaura zaskoczyła specjalistów. Badania na temat liczącego sobie 99 milionów lat znaleziska stały się sensacją. Szybko jednak znaleźli się tacy, którzy zaczęli kwestionować klasyfikację czaszki. Wielu specjalistów zaczęło kwestionować wyniki chińsko-australijskiego zespołu twierdząc, że mamy do czynienia z czaszką jaszczurki, a nie dinozaura. Grupa specjalistów opublikowała na serwerze bioRxiv własny artykuł, w którym podważała wyniki badań opisanych w I. Wówczas autorzy odkrycia opublikowali swój artykuł, odrzucając zastrzeżenia krytyków. Później jednak jeszcze jedna grupa naukowa włączyła się do dyskusji. Eksperci poinformowali, że już wcześniej odkryli podobną czaszkę i po jej zbadaniu stwierdzili, że należała do jaszczurki. W tej sytuacji recenzenci Nature jeszcze raz przyjrzeli się wszystkim artykułom, przeanalizowali dostępne dowody i zdecydowali o wycofaniu sensacyjnego artykułu. Część autorów wycofanego artykułu stwierdziła, że nie ma powodu, by go wycofywać, inni zaś uznali, że z powodu pomyłki należało go wycofać. Wszyscy autorzy zgodnie jednak podkreślają, że przeprowadzili badania zgodnie ze wszystkimi zasadami sztuki, więc ich artykuł może być używany przez specjalistów. Jedyny błąd, jaki popełnili, to nieodpowiednia klasyfikacja skamieniałości. « powrót do artykułu
-
- najmniejszy dinozaur
- dinozaur wielkości kolibra
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jedyny taki ultrakompaktowy laser z Politechniki Wrocławskiej
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Naukowcy z Wydziału Elektroniki Politechniki Wrocławskiej stworzyli ultrakompaktowy laser, który pomoże dokładnie zobrazować siatkówkę i wcześniej wykrywać choroby oczu. Wyniki ich badań ukazały się właśnie w renomowanym czasopiśmie naukowym Biomedical Optics Express. Dr hab. Grzegorz Soboń, prof. uczelni, wraz ze swoim zespołem od 2018 roku pracuje nad nowego typu laserami, będącymi tzw. optycznymi grzebieniami częstotliwości. W ramach projektu "Fiber-based mid-infrared frequency combs for laser spectroscopy and environmental monitoring", finansowanego przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej, stworzyli właśnie prototyp ultrakompaktowego lasera. Jest to tzw. laser femtosekundowy, który można stosować w obrazowaniu tkanek biologicznych – wyjaśnia dr hab. Grzegorz Soboń, lider projektu. Znajdzie on zastosowanie m.in. w obrazowaniu in vivo siatkówki oka, umożliwiając tym samym stworzenie narzędzi do zaawansowanej i wczesnej diagnostyki chorób oczu. Prosty, tańszy i skuteczny Prototyp, który powstał na Wydziale Elektroniki PWr, ma unikatowe parametry, nieosiągalne przez inne systemy dostępne obecnie na rynku. Laser generuje ultrakrótkie impulsy o czasie trwania 60 fs (60×10-15 sekundy) i długości fali 780 nm (tj. z pogranicza pasma widzialnego i podczerwieni) oraz umożliwia przestrajanie częstotliwości powtarzania impulsów (tzn. regulowanie odstępu czasowego pomiędzy kolejnymi impulsami). Szczególnie ta ostatnia cecha jest niezmiernie istotna i kluczowa do zastosowań w mikroskopii wielofotonowej, gdyż pozwala dostosować częstotliwość impulsów do konkretnych fluoroforów. Pokazaliśmy, że zwiększenie odstępu między impulsami, przy zachowaniu ich czasu trwania, pozwala zwiększyć intensywność sygnału fluorescencyjnego mierzonej próbki – opowiada dr hab. Grzegorz Soboń. Jest to istotne w przypadku badań tkanek wrażliwych na uszkodzenie, takich jak ludzkie oko, dla których nie można zastosować dużej mocy optycznej. Naukowcom zależało też na maksymalnym uproszczeniu konstrukcji lasera. I to się im udało. Prototyp nie wymaga żadnego justowania ani kalibracji, może być obsługiwany przez personel medyczny, lekarzy, biologów. Jest to laser światłowodowy, tzn. światło jest "uwięzione" we włóknach optycznych i opuszcza je dopiero na samym końcu układu, przed mikroskopem dwufotonowym – wyjaśnia naukowiec z PWr. Dzięki prostej konstrukcji, wykorzystującej nasze "know-how" w zakresie wzmacniania ultrakrótkich impulsów laserowych oraz zjawisk nieliniowych zachodzących w światłowodach, urządzenie to jest także dużo tańsze w produkcji niż konkurencyjny laser tytanowo-szafirowy – dodaje. Dzięki współpracy z grupą prof. Macieja Wojtkowskiego (laureat Nagrody FNP, tzw. "Polskiego Nobla", pionier w dziedzinie optycznej tomografii koherencyjnej oka) z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk wrocławski laser został zintegrowany z dwufotonowym mikroskopem fluorescencyjnym zbudowanym w IChF. Zastosowaliśmy laser do obrazowania wybranych tkanek biologicznych ex vivo, takich jak wątroba żaby, skóra szczura czy wybranych roślin – opowiada dr hab. Grzegorz Soboń. Pokazaliśmy, że przy zmniejszonej częstotliwości powtarzania impulsów możliwe jest uzyskanie proporcjonalnie większej odpowiedzi fluorescencyjnej, co umożliwia uzyskiwanie znakomitej jakości obrazów tkanek, bez ryzyka ich uszkodzenia. Warto podkreślić, iż parametry promieniowania generowanego przez laser również spełniają wymagania bezpieczeństwa pod kątem zastosowania u ludzi – mówi naukowiec. Główną konstruktorką lasera jest dr inż. Dorota Stachowiak z Katedry Teorii Pola, Układów Elektronicznych i Optoelektroniki, natomiast badania nad mikroskopią fluorescencyjną zostały przeprowadzone przez dr. inż. Jakuba Bogusławskiego, który doktorat uzyskał na PWr, a obecnie pracuje w Instytucie Chemii Fizycznej PAN. W zespole pracują też Aleksander Głuszek i Zbigniew Łaszczych. « powrót do artykułu-
- ultrakompaktowy laser
- Politechnika Wrocławska
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Światłowód z agaru – biodegradowalny i biokompatybilny
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Na brazylijskim Uniwersytecie w Campinas (UNICAMP) powstał światłowód wykonany wyłącznie z agaru. Urządzenie jest nieszkodliwe dla człowieka (jadalne), biokompatybilne i całkowicie biodegradowalne. Nowy światłowód może być wykorzystany przede wszystkim w obrazowaniu medycznym, fototerapii, optogenetyce oraz do precyzyjnego dostarczania leków. Można go też zastosować do wykrywania mikroorganizmów w konkretnych organach, gdzie ulegnie całkowitemu wchłonięciu po spełnieniu zadania. Agar to naturalna żelatyna występująca w glonach morskich. Składa się z dwóch polisacharydów: agarozy i agaropektyny. Światłowód jest dziełem grupy badawczej, na czele której stali profesorowie Eric Fujiwara i Cristiano Cordeiro. Nasz światłowód to cylinder agarowy o średnicy 2,5 milimetra. Jest zbudowany z sześciu otworów o średnicy 0,5 mm każdy, rozmieszczonych regularnie wzdłuż rdzenia. Światło jest uwięzione dzięki różnicy współczynnika refrakcji pomiędzy otworami a rdzeniem, mówi profesor Fujiwara. Uczony wyjaśnia, że światłowód wyprodukowano wlewając agar do formy. Po zastygnięciu był gotowy. Uczony zapewnia, że możliwe jest indywidualne dobieranie współczynnika refrakcji oraz kształtu światłowodu. Wystarczy zmienić skład roztworu agaru oraz kształt formy. Dodatkową zaletą agarowego światłowodu jest fakt, że on sam może zostać wykorzystany zarówno jako podłoże do hodowli mikroorganizmów, jak i urządzenie do ich próbkowania. W otworach, którymi wędruje światło, można umieścić pożywkę i hodować tam bakterie. A po badaniach całości można łatwo i tanio się pozbyć, nie szkodząc przy tym środowisku naturalnemu. Nowatorski światłowód opisano na łamach Nature w artykule pt. Agarose-based structured optical fibre. « powrót do artykułu-
- światłowód w medycynie
- obrazowanie medyczne
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ósmego lipca 2020 r. w Katedrze i Klinice Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby CSK UCK WUM, kierowanej przez prof. Krzysztofa Zieniewicza, wykonano transplantację wątroby z wykorzystaniem nowatorskiej metody - mechanicznej pozaustrojowej perfuzji i oksygenacji wątroby w hipotermii, tzw. D-HOPE. Wątroba pobrana od zmarłego dawcy narządów w jednym ze szpitali w Polsce, po przetransportowaniu do Kliniki została poddana 2.5 godzinnej mechanicznej perfuzji z zastosowaniem specjalistycznej technologii tzw. Liver Assist. Narząd do przeszczepienia przygotował 3-osobowy zespół chirurgów: prof. Waldemar Patkowski, dr Wacław Hołówko i dr Marcin Morawski. Bezpośrednio po zakończeniu perfuzji, wątrobę z powodzeniem przeszczepiono 59-letniemu biorcy z zaawansowaną niewydolnością narządu w przebiegu marskości. Transplantację wykonali dr med. Ireneusz Grzelak oraz dr med. Mariusz Grodzicki z zespołem. Przebieg pooperacyjny był niepowikłany, wątroba bezpośrednio po przeszczepieniu podjęła swoją czynność a parametry hemodynamiczne i biochemiczne wydolności graftu były znakomite. Pacjent w bardzo dobrym stanie ogólnym został wypisany do domu i pozostaje pod opieką Poradni Transplantacyjnej Kliniki Hepatologii. Chory poddany transplantacji wątroby z zastosowaniem mechanicznej perfuzji w hipotermii, tj. D-HOPE, jest pierwszym w Polsce pacjentem, któremu przeszczepiono wątrobę z zastosowaniem technologii Liver Assist. Tym samym zespół kliniki, jako pierwszy w kraju, dołączył do grona światowych ośrodków transplantacyjnych, które mają możliwość stosowania tego typu rozwiązań. Dzięki wprowadzeniu tej metody do praktyki klinicznej, możliwe będzie zwiększenie liczby transplantacji wątroby poprzez wykorzystanie narządów, które do tej pory nie były akceptowane ze względu na ich jakość (np. zaawansowane stłuszczenie, długi czas niedokrwienia). Będzie to kolejny krok, by zwiększyć efektywność leczenia chorych na schyłkową niewydolność wątroby. Zespół Kliniki ma wielką nadzieję na kontynuację i wsparcie ze strony władz Uczelni oraz dyrekcji UCK WUM w realizacji tego nowatorskiego projektu. « powrót do artykułu
-
Do pewnej kliniki zgłosiła się 24-letnia kobieta, która od 2 dni czuła palenie w obu nogach. Sięgało ono od palców do połowy ud. Stopy były przebarwione, a pacjentka miała problemy z poruszaniem. Lekarze z Rządowego College'u Medycznego w Thiruvananthapuramie zdiagnozowali u niej ergotyzm, zwany w średniowieczu ogniem św. Antoniego. To efekt zatrucia alkaloidami sporyszu. Okazało się, że przyczyną były interakcje lekowe. Podczas badań specjaliści odkryli, że kończyny kobiety są chłodne. Nie mogli też wyczuć tętna ani w tętnicy grzbietowej stopy, ani w tętnicy podkolanowej. Angiografia TK wykazała rozsiane, symetryczne zwężenie światła naczyń poniżej tętnicy biodrowej zewnętrznej obu kończyn. Widząc to, lekarze zaczęli podejrzewać ergotyzm, który jest diagnozowany głównie na podstawie martwicy tkanek wywołanej niedokrwieniem. Pacjentce zaczęto podawać heparynę. Ból zelżał, a gdy krążenie się poprawiło, nogi stały się cieplejsze. Niestety, przez gangrenę trzeba było amputować jeden z palców. Przyczyną ergotyzmu jest grzyb buławinka czerwona (Claviceps purpurea). Atakuje on ryż i inne zboża oraz trawy. Ergotyzm występuje u ludzi i zwierząt spożywających zainfekowane zboże. Rozwojowi sporyszu sprzyjają zimne zimy oraz mokre, pochmurne wiosny, które powodują wzrost wilgotności. W średniowieczu powodzie były częste, a spadek zamożności społeczeństwa wymusił zmiany w diecie. Zwiększyło się ryzyko spożycia ziarna zanieczyszczonego sporyszem - stąd pojawiające się masowo halucynacje czy jak postulują niektórzy, epidemie manii tanecznych (sporysz zawiera silnie trujący i wywołujący omamy alkaloid). Dziś ergotyzm jest rzadki. Okazało się, że przed opisywanym incydentem cierpiąca na migrenę 24-latka zażywała ergotaminę - alkaloid sporyszu. Z powodu wrodzonego zakażenia HIV opisywana na łamach The New England Journal of Medicine pacjentka przyjmowała też szereg leków przeciwretrowirusowych, w tym rytonawir. Ten ostatni hamował enzym CYP3A4, przez co poziom ergotaminy w surowicy był podwyższony, mimo że kobieta nie przekraczała zalecanej dawki leku. Łącznie doprowadziło to do wazospastycznego niedokrwienia kończyn. Po 2 tygodniach terapii heparyną niefrakcjonowaną i prostaglandyną i zaprzestaniu zażywania ergotaminy krążenie w nogach się unormowało. « powrót do artykułu