-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Manuskrypt Nostradamusa, który został skradziony w nieznanym czasie z Biblioteki Generalnej Centrum Badań Historycznych Barnabitów, powrócił do Rzymu. Napisany po łacinie „Profetie di Michele Nostradamo” zidentyfikowano w zeszłym roku po wystawieniu na sprzedaż w niemieckim domu aukcyjnym. Choć nie wiadomo, kiedy 500-letni manuskrypt został ukradziony z rzymskiego Centrum Badań Historycznych Barnabitów, wydaje się, że miało to miejsce ok. 2007 r. Pięciusetstronicowy manuskrypt przeszedł przez pchle targi w Paryżu i Karlsruhe. Po jakimś czasie wystawiono go na sprzedaż w domu aukcyjnym w Pforzheim w Badenii-Wirtembergii (cena wywoławcza wynosiła 12 tys. euro). Kiedy okazało się, że na jednej ze stron dzieła, opublikowanej na witrynie domu aukcyjnego, widnieje pieczęć Biblioteca SS. Blasi Cairoli del Urbe z 1991 r., interweniowali karabinierzy T.P.C. (od wł. Carabinieri Tutela Patrimonio Culturale). Biuro prokuratora z Rzymu zwróciło się do swojego odpowiednika w Pforzheim. Aukcja została zablokowana, a skonfiskowane dzieło trafiło do policji w Stuttgarcie. Niemieccy eksperci ustalili, że to oryginalne dzieło Nostradamusa. Dzięki międzynarodowej współpracy na początku maja manuskrypt wrócił do Włoch - przekazano go na ręce ojca Rodriga Alfonsa Nilo Palominosa. Nostradamus, właśc. Michel de Nostre-Dame, był przybocznym lekarzem Karola IX. Brał udział w zwalczaniu epidemii dżumy w Aix i Lyonie. Badacz wiedzy tajemnej, doradca królowej Katarzyny Medycejskiej zdobył dużą popularność wyd. od 1550 r. kalendarzami astrologicznymi oraz zbiorem przepowiedni „Centuries”. « powrót do artykułu
-
- Nostradamus
- Michel de Nostre-Dame
- (i 7 więcej)
-
Niektóre gatunki nietoperzy są ważnymi zapylaczami roślin uprawnych, odchody innych nietoperzy stanowią cenny nawóz. Jeszcze inne wyświadczają nam olbrzymią przysługę żywiąc się owadami. Zamieszkujący Amerykę Północną niewielki nocek myszouchy zjada każdej nocy około 3000 owadów. Jednak zawleczona z Europy choroba dziesiątkuje obecnie populację tego ssaka, przez co amerykańskie rolnictwo ponosi straty sięgające 500 milionów dolarów rocznie. W 2006 roku w jednej z jaskiń w stanie Nowy Jork zidentyfikowano grzyba, który zaczął atakować hibernujące nietoperze, zaburzając ich procesy hibernacji i zabijając nawet do 80% osobników w kolonii. Grzyb błyskawicznie rozprzestrzenił się w jaskiniach USA i Kanady, wywołując tzw. chorobę białego nosa, nazwaną tak od charakterystycznego białego nalotu na nosach zaatakowanych zwierząt. Po kilku latach patogen zidentyfikowano jako Gaomycas destructans. Rośnie on wyłącznie w temperaturach od 4 do 15 stopni Celsjusza. Grzyba tego zidentyfikowano też w Europie, jednak tutaj nie powoduje on zwiększonej śmiertelności nietoperzy. To sugeruje, że na terenie Europy jest on patogenem oportunistycznym, nie stanowiącym zagrożenia. Jednak amerykańskie nietoperze nie są na niego odporne. W wyniku infekcji Gaomycas destructans nietoperze stają się bardziej aktywne, zużywają nagromadzone na czas hibernacji zapasy tłuszczu i umierają przed nadejściem wiosny. Dotychczas w USA i Kanadzie grzyb zabił miliony nietoperzy. Nocek myszouchy jest gatunkiem zagrożonym, a amerykańscy rolnicy ponoszą coraz większe straty. Nietoperze zapewniały bowiem najtańsze i najbardziej skuteczne usługi usuwania szkodników. Gdy nie ma nietoperzy, owadów szkodzących plonom jest coraz więcej, niszczą więc coraz więcej upraw, a rolnicy ponoszą coraz większe koszty próbując robić to, co wcześniej za darmo robiły nietoperze – zwalczać szkodniki. O skali problemu niech świadczy fakt, że ulubiony posiłek nocka, owad z gatunku Diabrotica virgifera virgifera powoduje roczne straty w uprawach kukurydzy rzędu 1 miliarda dolarów. A to tylko jeden z gatunków, którymi żywi się nocek. Utrata nietoperzy wpływa negatywnie zarówno na plony, jak i na samą wartość ziemi uprawnej. Przeprowadzone badania wykazały, że cena dzierżawy akra ziemi uprawnej spadła o 2,84 USD za akr w hrabstwach, w których spadła populacja nietoperzy i o 1,50 USD/akr w hrabstwach sąsiadujących. Doszło też to zmniejszenia aerału upraw. W hrabstwach, gdzie choroba dziesiątkuje nietoperze z działalności rolniczej wyłączono średnio 1102 akry (446 ha), a w hrabstwach sąsiednich utracono 582 akry (236 ha). Gdy darmowe usługi kontrolowania szkodników znikają, to właściciele ziemi uprawnej na której plony były niższe niż średnia, a koszty uprawy i tak wysokie muszą albo zmierzyć się z dodatkowym spadkiem plonów, albo z dodatkowymi kosztami związanymi z koniecznością zakupu środków chemicznych do zwalczania insektów. Czynniki te mogą spowodować, że uprawa stanie się nieopłacalna, wyjaśnia profesor Dale Manning z Colorado State University (CSU). Naukowcy zauważyli też dodatkowy problem. Otóż populacje nietoperzy się nie odradzają. Obecnie badania pokazują, że doszło do ich załamania, a liczba zwierząt pozostaje na niskim poziomie. Nie wiemy, czy populacje się odrodzą, dodaje uczony. Manning i jego koledzy z CSU oraz University of Illinois, współpracują z badaczami z U.S. Fish and Wildlife Services. Ci podali im wyliczenia kosztów wdrożenia dwóch potencjalnych rozwiązań problemu. Jednym z nich może być opracowanie szczepionki dla nietoperzy, drugim zaś – oprysk fungicydem jaskiń, w których nietoperze hibernują. Obie metody byłyby mniej kosztowne, niż utrata nietoperzy. Na przyszły miesiąc zaplanowano konferencję White-Nose Syndrome National Meeting, w której udział wezmą naukowcy zajmujący się chorobą białego nosa oraz przedstawiciele agend rządowych. « powrót do artykułu
-
- nocek myszouchy
- choroba białego nosa
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Archeolodzy z Uniwersytetów w Birmingham oraz Gandawie odkryli w okolicach Stonehenge setki dużych i tysiące mniejszych prehistorycznych jam. Jedna z nich, o średnicy ponad 4 i głębokości 2 metrów – wykuta w kredowym podłożu – to najstarszy znany nam ślad na użytkowanie przez człowieka ziemi w pobliżu Stonehenge. Dół powstał ponad 10 000 lat temu, we wczesnym mezolicie, gdy Wyspy Brytyjskie zostały ponownie zasiedlone po epoce lodowej. Odkrycia dokonano dzięki połączeniu metody indukcji elektromagnetycznej, odwiertów badawczych, wykopów sondażowych oraz komputerowej analizie ukształtowania terenu. Prace te wskazały na możliwe istnienie setek prehistorycznych wykopów, co w znaczący sposób zmienia naszą wiedzę o użytkowaniu przez człowieka okolic Stonehenge. Czujniki geofizyczne, jeśli tylko zostaną właściwie użyte, nie kłamią. Oddają fizyczną rzeczywistość. Jednak przełożenie tych danych na wiedzę archeologiczną nie jest już takie proste. Jako archeolodzy potrzebujemy takich informacji jak chronologia i funkcje znalezionej struktury. To dopiero daje nam podstawy do wnioskowania o zachowaniu ludzi sprzed wieków. A informacje takie możemy zdobyć wyłącznie dzięki wykopaliskom, mówi profesor Henry Chapman z University of Birmingham. Dotychczas zidentyfikowano ponad 400 możliwych dużych jam , z których każda ma średnice ponad 2,5 metra. Wykopalisk dokonano w 6 z nich. Dzięki temu można je było datować na okres od wczesnego mezolitu (ok. 8000 r. p.n.e.) po środkową epokę brązu (ok. 1300 r. p.n.e.). Rozmiary i kształt jamy z mezolitu sugerują, że był to dół pomyślany jako pułapka na dużą zwierzynę, jak dziki, jelenie czy tury. Jama ta, datowana na lata 8200–7800 przed Chrystusem, to nie tylko najstarsze stanowisko mezolityczne w okolicy, ale też największa na północnym-zachodzie Europy jama ze wczesnego mezolitu. Mapowanie całej okolicy wykazało, że ludzie odwiedzali te tereny i kopali w nich jamy przez tysiąclecia. To, co tutaj widzimy, to nie krótki okres historii. Mamy tutaj ślady pozostawiane przez tysiąclecia. Pomiędzy wykopaniem najstarszej i najmłodszej jamy minęło 7000 lat. Widzimy tutaj historię człowieka od łowców-zbieraczy wczesnego Holocenu po rolników późniejszego okresu epoki brązu. Archeolog widzi tutaj złożone i zmieniające się funkcje krajobrazu, dodaje Paul Garwood z University of Birmingham. Ze szczegółowymi wynikami badań możemy zapoznać się na łamach Journal of Archeological Science. « powrót do artykułu
-
- Stonehenge
- jama
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Przenośniki spiralne i ich szerokie, specjalistyczne zastosowanie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Przenośniki spiralne, nazywane również potocznie transporterami, to urządzenia, których największym atutem jest kompaktowa budową. Dzięki temu na małej powierzchni możliwe jest użycie do transportu bardzo długiej taśmy. Z takich możliwości korzysta w szerokim zakresie nie tylko przemysł spożywczy, ale również wiele innych gałęzi polskiej gospodarki. Przenośnik spiralny – ciche, efektywne i tanie w eksploatacji Podstawowym zadaniem, jakiemu muszą sprostać przenośniki spiralne projektowane na indywidualne zamówienie klienta jest, w zależności od zastosowanie, gromadzenie (buforowanie) produktów. Przenośnik spiralny na halę produkcyjną może jedynie autonomicznym elementem linii lub też stanowić jej obejście. Przenośniki spiralne mogą również stać się skutecznymi łącznikami dla linii produkcyjnych pracujących z różnymi prędkościami. W przemyśle spożywczym są one najczęściej wykorzystywane do schładzania lub suszenia surowców transportowanych (dużą powierzchnia, mała prędkość). Mogą także służyć do pionowego transportu produktów. Przenośniki spiralne charakteryzują się niskim poziomem generowanego hałasu oraz niewielkimi kosztami eksploatacyjnymi. Mogą one być budowane z różnymi średnicami i z dowolną ilością zwojów. Przenośnik spiralny napędzany jest najczęściej motoreduktorem sterowanym falownikiem. Urządzenie może być wyposażone w agregaty chłodnicze oraz posiadać specjalną zabudowę izolacyjną. Zazwyczaj ramy i konstrukcje nośne przenośników spiralnych tworzone są ze stali nierdzewnej. Specjalistyczne zastosowanie Pod względem przestrzennego kierunku transportu przenośniki spiralne nie mają praktycznie żadnych ograniczeń. Istnieje wiele zastosowań, wykorzystujących załadunek i rozładunek zarówno z kierunku poziomego, jak i pionowego, a także transport materiałów w liniach technologicznych odbywający się pomiędzy podłogami oraz transport surowców o wysokiej wydajności transportowej na duże odległości. Przenośniki spiralne na zamówienie są powszechnie wykorzystywane nie tylko w przemyśle spożywczym, ale również w przemyśle chemicznym, tworzyw sztucznych, drzewnym czy też w energetyce do transportu materiałów sypkich i granulatu (plastik, koks, pył węglowy, popiół, żużel, lód, pellet, wióry, trociny).W przypadku bardziej wymagających zastosowań, zwłaszcza jeśli chodzi o przemysł ciężki lub ten o dużych wydajnościach dochodzących do 1 000 m3/hod, stosuje się często wzmocnione bezosiowe przenośniki spiralne. Transportowanie wysoce ściernych materiałów (np. grys korundowy, żwir, piasek, pokruszone kruszywa, pył ścierny, materiały budowlane, węgiel, żużel itp.), transport surowców o dużych ziarnach (m.in. butelki PET, drewno, zrębki, papier, biomasa itp.), przenoszenie lepkich i mokrych materiałów (np. osady ściekowe, ziemia, bentonit itp.), a także transportowanie bardzo drobnych i płynących materiałów typu proszki spożywcze, materiały chemiczne, popioły lotne itp. to produkty idealne do przenoszenia dla wzmocnionych przenośników spiralnych. Z kolei w przypadku ekstremalnych obciążeń (np. duże odległości, transport materiałów o bardzo dużej gęstości nasypowej itp.), wzmocnione przenośnik spiralny na hale produkcyjną przygotowywane są z dwóch lub trzech połączonych ze sobą profili. W takich urządzeniach grubość spirali bezosiowych wynosi do 30 mm, a średnica do 800 mm. « powrót do artykułu -
Pod jednym z domów we wsi Başbük w południowo-wschodniej Turcji dokonano niezwykłego odkrycia. Znaleziono tam podziemny kompleks z nowoasyryjskiej epoki żelaza z niezwykle interesującą sztuką naskalną. Nieukończone dzieło przedstawiające procesję bogów pokazuje proces stapiania się różnych kultur. W 2017 roku złodzieje wybili dziurę w podłodze dwupiętrowego domu, by dostać się do znajdującej się poniżej komory. Rabusie trafili w ręce władz, a ich znaleziskiem zainteresowali się archeolodzy. W 2018 roku zeszli do 30-metrowego pomieszczenia wykutego w piaskowcu i rozpoczęli badania znalezionych tam rysunków naskalnych. Na łamach Antiquity ukazał się właśnie artykuł opisujący wyniki badań. W środkowej epoce żelaza na początku I tysiąclecia przed Chrystusem, państwo nowoasyryjskie zajęło tereny południowo-wschodniej Analtolii. Region ten, obejmujący doliny górnego Eufratu i Tygrysu oraz góry Taurus, był zamieszkany przez ludność mówiącą językiem luwijskim i aramejskim. Neoasyryjscy władcy sprowadzili władców tamtejszych państw-miast do roli wasali, a ich królestwa zamienili w prowincje swojego imperium. Kontrola nad regionem była częściowo sprawowana poprzez kulturę materialną oraz wykorzystanie elementów asyryjskiej kultury dworskiej jako oznak statusu. Jednym zaś z przejawów tego procesu było tworzenie monumentalnych reliefów naskalnych, chociaż trzeba podkreślić, że znamy niewiele takich przykładów z okresu nowoasyryjskiego. Nowo odkryty relief, znajdujący się w podziemnym kompleksie w Başbük w pobliżu Siverek, to pierwszy znany przykład nowoasyryjskiego reliefu z aramejską inskrypcją. Przedstawiono na nim unikatowe regionalne odmiany ikonograficzne i aramejskie motywy religijne, piszą autorzy badań. Relief pochodzi z IX wieku p.n.e. i jest przykładem integracji lokalnej kultury z kulturą imperium, które właśnie zajęło te tereny. Widzimy tam lokalne bóstwa, których imiona zostały wymienione w języku aramejskim, relief przedstawia tematy religijne z Anatolii i Syrii, ale wykonane w stylu asyryjskim. To dowodzi, że we wczesnej fazie sprawowania kontroli nad tymi terenami przez imperium nowoasyryjskie mieliśmy do czynienia z pokojowym współżyciem i symbiozą Asyryjczyków i Aramejczyków. To uderzający przykład tego, jak lokalna tradycja może pozostać żywa i służyć imperium za pomocą monumentalnej sztuki, mówi jeden z autorów badań, Selim Ferruh Adali z Uniwersytetu w Ankarze. Relief z Başbük przedstawia osiem bóstw. Wszystkie są nieukończone, a najwyższa figura ma 1,1 metra. Procesję bogów otwiera, znajdujący się najbardziej po prawej, Adad (Hadad), przedstawiany w ikonografii północnosyryjskiej i wschodnioanatolijskiej jako bóg burzy. Można go rozpoznać po trójzębie z piorunów i gwieździe. Jest on większy od pozostałych bogów. Hadadowi towarzyszy bogini przedstawiona w stylu Isztar, której nie można jednoznacznie zidentyfikować na podstawie ikonografii, gdyż w podobny sposób przedstawiano różne lokalne boginie. W jej przypadku jednoznacznej identyfikacji dokonano dzięki inskrypcji. Za towarzyszką Hadada widzimy boga, nad którego głową przedstawiono sierp księżyca i księżyc w pełni. Sierp wskazuje na Sina, bóstwo z miasta Harran, którego kult był rozpowszechniony w północnej Syrii i południowo-wschodniej Anatolii. Za Sinem znajduje się bóg Słońca Šamaš, w którego identyfikacji pomaga korona ze skrzydlatego słońca. Czterech kolejnych bogów nie udało się jednoznacznie zidentyfikować. Pierwsi trzej bogowie zostali podpisani. Pomiędzy pierwszym bogiem, a boginią widoczny jest napis HDD, co potwierdza, że procesję otwiera Hadad. Na ramieniu bogini umieszczono aramejski napis TRT, dzięki czemu dowiadujemy się, że towarzyszką Hadada jest Atargatis. To główna bogini północnej Syrii, znana Rzymianom pod imieniem Dea Syria. Na piersi trzeciego boga umieszczono zaś literę tsade (ṣ), potwierdzającą identyfikację jako Sina. Na panelu znaleziono też inskrypcję z imieniem Mukin-abūa. To neoasyryjski urzędnik, który służył za rządów króla Adada-nirariego III (811–783 p.n.e.). Skądinąd wiemy, że Mukin-abūa był namiestnikiem w prowincjonalnej stolicy Tušhan i odpowiadał za kampanię zbrojną przeciwko miastu Der z 794 roku p.n.e. Panel z Başbük może być dowodem, że Mukin-abūa otrzymał za swoją służbę rozległe posiadłości, a o jego pozycji świadczy fakt wymienienia jego imienia w połączeniu z lokalnymi bóstwami. Warto jednak zauważyć, że relief nie jest ukończony. Z jakiegoś powodu został porzucony przez władze i wykonującego go artystę. Relief to dzieło lokalnego artysty służącemu asyryjskim władzom, które zaadaptowały nowoasyryjską sztukę do lokalnego kontekstu. Przedstawiono na nim rytuały nadzorowane przez lokalne władze. Mógł zostać porzucony z powodu zmiany lokalnych władz i praktyk lub też z powodu narastającego konfliktu polityczno-wojskowego, mówi Adali. Uczony, który był odpowiedzialny za odczytanie epigrafów na reliefie przyznaje, że był zaskoczony widząc aramejskie napisy na tego typu zabytku. Dotychczas naukowcy mieli okazję do przeprowadzenia krótki badań komory. Całość jest bowiem niestabilna i grozi zawaleniem. Archeolodzy mają nadzieję, że uda im się wrócić na miejsce badań. Liczą na to, że lepiej przyjrzą się już odkrytym zabytkom i nie wykluczają, że odkryją tam kolejne. « powrót do artykułu
-
- Turcja
- imperium nowoasyryjskie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dzięki inicjatywie Łąk kwietnych i Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (OTOP) powstała mieszanka nasion „Łąka dla dzikich ptaków”. Projekt ten ma posłużyć dwóm grupom zwierząt: ptakom i owadom. Dwadzieścia procent ze sprzedaży mieszanki trafi do OTOP. Naturalny karmnik Rośliny tworzące łąkę zapewniają różnorodną i długotrwałą bazę pokarmową. Jak podkreślono na profilu Łąk kwietnych na FB, ten naturalny karmnik dla ptaków w okresie wiosenno-letnim będzie wabił owady, które są cennym źródłem białka dla dorosłych ptaków owadożernych oraz piskląt. W okresie jesienno-zimowym nieskoszona łąka i znajdujące się na niej badyle pełne nasion będą naturalnym i różnorodnym źródłem pokarmu dla ptaków spędzających zimę w naszym kraju. Skład gatunkowy oraz instrukcja wysiania W skład łąki dla dzikich ptaków wchodzi 37 rodzimych gatunków kwiatów i traw, np. babka lancetowata, krwawnik pospolity, łopian większy, chaber bławatek czy cykoria podróżnik. Zaleca się, by łąkę wysiewać wiosną lub jesienią, gdy ryzyko suszy jest niskie. Łąki kwietne wyjaśniają, że siew jesienny może prowadzić do wcześniejszego kwitnienia. Łąka dla dzikich ptaków będzie dobrze rosnąć na nasłonecznionej glebie przeciętnej, gliniastej lub przekształconej. Szczegółową instrukcję postępowania zamieszczono na witrynie producenta. Pielęgnacja łąki Przy sprzyjających warunkach – stałych temperaturach dodatnich i braku suszy – rośliny powinny zacząć kiełkować już w ciągu kilku dni od zasiania. Gatunki jednoroczne zakwitną w ciągu 1-2 miesięcy po wysianiu; w przypadku roślin wieloletnich kwitnienie rozpocznie się w kolejnym sezonie. W kolejnych latach naszą łąkę będą stopniowo dominowały rośliny wieloletnie. Łąkę wieloletnią należy kosić 2 razy w sezonie na wysokość 5–10 cm, bez rozdrabniania roślin. Po skoszeniu siano trzeba zostawić na kilka dni na łące, by nasiona trafiły do gleby, a mieszkańcy roślin mieli szansę je opuścić. Następnie siano zbieramy. Pamiętajmy też, że pierwsze koszenie należy wykonać po przekwitnięciu kwiatów i osypaniu się nasion (czerwiec/lipiec). Drugie koszenie robimy zaś wczesną wiosną. Zimą badyle stanowią bowiem schronienie dla owadów, stołówkę dla ptaków, a także izolację dla młodych siewek. « powrót do artykułu
-
- Łąki kwietne
- Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków
- (i 3 więcej)
-
NASA wyhodowała pierwsze rośliny na księżycowym gruncie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Astronauci z misji Apollo przywieźli próbki księżycowej gleby. Była to część wizjonerskiego planu, w ramach którego regolit trafił na Ziemię i został zapieczętowany, by w przyszłości mogli go zbadań naukowcy dysponujący nowoczesnymi narzędzi. Teraz, 50 lat później, próbki z Księżyca zostały użyte do uprawy roślin. Pierwszą rośliną wyhodowaną na księżycowym gruncie jest rzodkiewnik pospolity. To krytyczne badania dla długotrwałej załogowej eksploracji kosmosu, gdyż będziemy potrzebowali zasobów z Księżyca i Marsa, by pozyskać żywność dla astronautów żyjących i pracujących w dalszych regionach kosmosu, mówi Bill Nelson, dyrektor NASA. To również przykład prowadzonych przez NASA badań, które można wykorzystać do usprawnienia rolnictwa na Ziemi. Pozwalają nam one bowiem zrozumieć, jak rośliny mogą poradzić sobie w niekorzystnych warunkach w regionach, gdzie brakuje żywności, dodaje. Pierwsze pytanie, które zadali sobie autorzy najnowszych badań, brzmiało: czy rośliny mogą rosnąć na regolicie. Okazało się, że tak. Co prawda nie rosły tak dobrze, jak na Ziemi, nie dorównywały też roślinom stanowiącym grupę kontrolną, które hodowano na popiołach wulkanicznych, ale rosły. W ramach kolejnych badań uczeni chcą zaś odpowiedzieć na drugie pytanie: w jaki sposób może to pomóc podczas długotrwałego pobytu ludzi na Księżycu. Żeby badać dalsze obszary kosmosu i dowiedzieć się więcej o Układzie Słonecznym, powinniśmy korzystać z zasobów Księżyca, żebyśmy nie musieli zabierać wszystkiego ze sobą z Ziemi. Chcielibyśmy uprawiać rośliny na Księżycu. Nasze badania na Ziemi są krokiem w tym kierunku, wyjaśnia Jacob Bleacher, który pracuje przy programie Artemis na stanowisku Chief Exploration Scientist. Naukowcy użyli próbek przywiezionych w ramach misji Apollo 11, 12 i 17. Na każdą z roślin przypadał zaledwie gram regolitu. Naukowcy dodali do księżycowej gleby wodę i wsadzili nasiona. Codziennie dodawali też nawóz. Po dwóch dniach wszystkie nasiona wykiełkowały. "Wszystko wykiełkowało! Byliśmy niesamowicie zaskoczeni. Każda roślina – te z regolitu i grupy kontrolnej – wyglądała tak samo do mniej więcej szóstego dnia", mówi profesor Anna-Lisa Paul z Wydziału Nauk Ogrodniczych University of Floryda. Po sześciu dniach stało się jednak jasne, że rośliny rosnące na regolicie nie są tak silne, jak grupa kontrolna rosnąca na popiele wulkanicznym. Te z regolitu rosły wolniej, miały słabiej rozbudowany system korzeniowy, niektórym słabiej rosły liście i pojawiło się na nich czerwonawe zabarwienie. Po 20 dniach, na krótko przed kwitnięciem, rośliny zebrano i zbadano ich RNA. Sekwencjonowanie RNA pozwoliło na określenie wzorców ekspresji genów. Okazało się, że u roślin z regolitu dochodziło do takiej ekspresji genów, jaką obserwowano u rzodkiewnika pospolitego w eksperymentach laboratoryjnych, w których rośliny poddawano czynnikom stresowym, jak zasolona gleba lub gleba zawierająca metale ciężkie. Rośliny reagowały też różnie w zależności od próbki, w której rosły. Te z próbek zebranych przez Apollo 11 były najsłabsze. Pamiętajmy, że każda z misji zbierała próbki regolitu z innego miejsca. Eksperyment stanowi przyczynek do zadania sobie kolejnych pytań. Czy możliwe jest wprowadzenie takich zmian genetycznych w roślinach, by lepiej radziły sobie w księżycowej glebie? Czy regolit z różnych miejsc Księżyca lepiej lub gorzej nadaje się pod uprawy? Czy badania księżycowego regolitu powiedzą nam coś o regolicie marsjańskim i możliwości uprawy roślin na Marsie? Na wszystkie te badania naukowcy chcieliby w przyszłości poznać odpowiedź. « powrót do artykułu -
Astronomowie pracujący przy Event Horizon Telescope (EHT, Teleskop Horyzontu Zdarzeń) pokazali pierwszy obraz Sagittariusa A*, czyli supermasywnej czarnej dziury znajdującej się w centrum Drogi Mlecznej. Co prawda nie jesteśmy w stanie dostrzec samej czarnej dziury, ale możemy zobrazować rozgrzany świecący gaz krążący wokół niej. EHT zarejestrował światło zakrzywione przez potężną grawitację Sgr A*, która jest 4 000 000 razy bardziej masywna od Słońca. Teleskop Horyzontu Zdarzeń to projekt naukowy, w którym uczestniczą radioteleskopy rozsiane po cały świecie. Celem projektu jest obserwacja Sgr A* i M87*, co ma pozwolić na weryfikację OTW, zrozumienie procesu akrecji oraz powstawania dżetów wokół czarnych dziur. Byliśmy zaskoczeni tym, jak dobrze rozmiary dysku otaczającego czarną dziurę zgadza się z Ogólną Teorią Względności Einsteina, mówi Geoffrey Bower z EHT. Te bezprecedensowe obserwacje znakomicie uzupełniają naszą wiedzę o tym, co dzieje się w centrum naszej galaktyki i dają nam wgląd w interakcje pomiędzy masywnymi czarnymi dziurami, a otoczeniem. Przed trzema laty EHT pokazał nam pierwszy w historii obraz czarnej dziury. Zobrazował wówczas M87*, znajdującą się w centrum galaktyki Messier 87. Teraz widzimy, że Sgr A* jest bardzo podobna do M87*, mimo tego, że jest od niej ponad tysiąc razy mniejsza i mniej masywna. Mamy dwa całkowicie różne typy galaktyk i dwie czarne dziury o zupełnie innych masach. Ale blisko krawędzi dziury te wyglądają zadziwiająco podobnie, stwierdza Sera Makroff z Uniwersytetu w Amsterdamie. Uzyskanie obrazu Sgr A* było znacznie trudniejsze niż M87*. Gaz w pobliżu obu tych czarnych dziur porusza się z taką samą prędkością bliską prędkości światła. Jednak o ile obiegnięcie M87* zajmuje gazowi dni lub tygodnie, to w przypadku SgrA* są to zaledwie minuty. A to oznacza, że jasność gazu i jej wzorzec szybko się zmieniają. Próba sfotografowania takiego obiektu przypomina próbę uzyskania ostrego zdjęcia szczeniaka próbującego schwytać własny ogon, wyjaśnia Chi-kwan Chan z University of Arizona. Naukowcy musieli więc opracować zaawansowane narzędzia, które brałyby pod uwagę ruch gazu wokół Sgr A*. O ile zatem M87* była łatwiejszym, bardziej stabilnym obiektem do zobrazowania, w przypadku którego niemal wszystkie zdjęcia wyglądały tak samo, to Sgr A* na każdym z ujęć wyglądała inaczej. Potrzeba było współpracy 300 specjalistów z 80 instytucji na całym świecie, by uzyskać pierwszy uśredniony obraz czarnej dziury w centrum Drogi Mlecznej. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Sagittarius A
- czarna dziura
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zjawiska zachodzące w czasie attosekund (trylionowe części sekundy) stanowią podstawę procesów chemicznych i biologicznych. Reakcje związane np. ze zmianami konfiguracji elektronów przebiegają niezwykle szybko. A że występują powszechnie, naukowcy chcieliby je obserwować, by poznać podstawy procesów biologicznych i chemicznych. Obecnie odnosimy umiarkowane sukcesy w obserwacji takich zjawisk. Jednak może się to zmienić dzięki pracy naukowców z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN. Obecnie możemy śledzić przebieg szybkich procesów głównie dzięki rentgenowskim laserom na swobodnych elektronach (XFEL, X-Ray Free-Electron Laser). Tymi dużymi złożonymi i kosztownymi narzędziami dysonuje zaledwie kilka laboratoriów na świecie. XFEL generują impulsy promieniowania rentgenowskiego trwające kilka femtosekund (bliiardowe części sekundy). Dwie podstawowe techniki pomiarowe stosowane przez naukowców pracujących z XFEL to spektroskopia rentgenowska i dyfrakcja rentgenowska. Jednak żadna z tych metod nie pozwala obserwować zjawisk krótszych niż czas trwania impulsu lasera. Dlatego też najkrótsze procesy jakie zaobserwowano na przykład w European XFEL pod Hamburgiem trwały 5 femtosekund. Kilka femtosekund to bardzo mało, ale to nadal nie jest świat attofizyki. Aby tam dotrzeć, sięgnęliśmy po chronoskopię, czyli technikę, w której analizuje się zmiany kształtu impulsów w czasie, mówi doktor Wojciech Błachucki z IFJ PAN, główny autor artykuły, który opublikowano w „Applied Sciences”. Autorzy pracy wykazali w sposób teoretyczny, że możliwe jest zmierzenie kształtu impulsu w czasie. A to oznacza, że jeśli np. mamy 20-femtosekundowy impuls i będzie w stanie odtworzyć jego strukturę czasową w 100 punktach, to uda się nam obserwować zjawiska trwające 20/100, czyli 1/5 femtosekundy. A to 200 attosekund, czy interesujący nas zakres attosekundowy. Oczywiście trzeba w tym miejscu przypomnieć, że już wcześniej udawało się uzyskiwać rozdzielczość czasową poniżej 1 femtosekundy, jednak wiązało się to z koniecznością znacznej redukcji intensywności wiązki laserowej. A to z kolei oznaczało konieczność naświetlania badanej próbki przez wiele godzin, co wykluczało dokonywanie pomiarów użytkowych. Chronoskopia rentgenowska pozbawiona jest tej wady. Jednak autorzy badań zauważają, że potrzeba jeszcze kilku lat prac, by stała się ona standardową techniką laboratoryjną. Optymizmem napawa natomiast fakt, że zaproponowana przez naukowców z PAN metoda pomiarowa nie jest ograniczona wyłącznie do laserów na swobodnych elektronach, lecz ma charakter uniwersalny. Z powodzeniem może więc być użyta także w przypadku innych źródeł generujących ultrakrótkie impulsy promieniowania rentgenowskiego, takich jak ośrodek Extreme Light Infrastructure, znajdujący się niedaleko Pragi, zapewnia doktor habilitowany Jakub Szlachetko. « powrót do artykułu
-
Powszechną praktyką jest leczenie ostrego bólu za pomocą leków przeciwzapalnych i sterydów. Najnowsze badania wskazują jednak, że może być to bardzo krótkowzroczne i szkodliwe podejście. Badania przeprowadzone przez międzynarodowy zespół wskazują bowiem, że stan zapalny zapobiega pojawieniu się chronicznego bólu. Zatem jego zwalczanie może doprowadzić do tego, że ulżymy pacjentowi w chwilowym bólu, ale pojawi się u niego ból chroniczny. Od dziesięcioleci standardową praktyką medyczną jest leczenie bólu za pomocą środków przeciwzapalnych. Odkryliśmy, że takie pozbycie się bieżącego bólu może prowadzić do długoterminowych problemów, mówi profesor Jeffery Mogil z McGill University. Naukowcy z Kanady, Włoch, Holandii, Szwajcarii i USA zbadali mechanizmy bólu u ludzi i myszy. Stwierdzili, że neutrofile, komórki układu odpornościowego pomagające w zwalczaniu infekcji, odgrywają kluczową rolę w walce z bólem. Przeanalizowaliśmy geny osób cierpiących na bóle krzyża i zauważyliśmy zachodzące z czasem zmiany w genach u ludzi, którzy bólu się pozbyli. Wydaje się, że najważniejszymi zmianami były te zachodzące we krwi, szczególnie w neutrofilach, mówi profesor Luda Diatchenko. Neutrofile dominują we wczesnych etapach stanu zapalnego i przygotowują grunt pod naprawę uszkodzonej tkanki. Stan zapalny pojawia się z konkretnego powodu i zakłócanie tego procesu wydaje się niebezpieczne, dodaje profesor Mogil. Gdy naukowcy w ramach eksperymentów zablokowali działanie neutrofili u myszy, ból trwał nawet 10-krotnie dłużej niż wówczas, gdy pozwolono neutrofilom działać. Gdy leczono u nich ból za pomocą środków przeciwzapalnych i sterydów, jak diklofenak czy deksametazon, uzyskano podobne wyniki, chociaż ból ustępował wcześniej. Wyniki badań na myszach potwierdzono następnie analizą danych o 500 000 mieszkańców Wielkiej Brytanii. Okazało się, że osoby, które przyjmowały środki przeciwzapalne w celu likwidowania bólu z większym prawdopodobieństwem doświadczały bólów 2 do 10 lat później, niż osoby nie przyjmujące leków przeciwzapalnych czy sterydów. Wyniki naszych badań powinny skłonić nas do przemyślenia sposobów radzenia sobie z ostrym bólem. Na szczęście ból można likwidować w inny sposób, niż zakłócając przebieg procesu zapalnego, stwierdza Massimo Allegri z Policlinico di Monza. Naukowcy mówią, że należy przeprowadzić testy kliniczne, podczas których trzeba dokonać bezpośredniego porównania skutków przyjmowania środków przeciwzapalnych ze środkami, które znoszą ból, ale nie zakłócają stanu zapalnego. Szczegółowy opis badań znajdziemy na łamach Science Translational Medicine. « powrót do artykułu
-
- ból
- stan zapalny
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po raz pierwszy udało się zsyntetyzować i jednocześnie przeanalizować materiał poddany ciśnieniu przekraczającemu terapaskal (1000 gigapaskali). Tak gigantyczne ciśnienie, trzykrotnie większe niż ciśnienie w jądrze Ziemi, możemy spotkać np. w jądrze Urana. Naukowcy z Uniwersytetu w Bayreuth we współpracy z badaczami z Niemiec, Szwecji, Francji i USA opisali na łamach Nature metody uzyskania i analizy materiału poddanego tak wysokiemu ciśnieniu. Analizy teoretyczne przewidują pojawianie się niezwykłych struktur i właściwości w materiałach poddanych bardzo wysokiemu ciśnieniu. Jednak dotychczas przewidywania te udawało się eksperymentalnie zweryfikować przy ciśnieniu nie przekraczającym 200 megapaskali. Niemożność przekroczenia granicy 200 GPa wynikała z jednej strony z dużej złożoności technicznej procesu uzyskiwania wysokich ciśnień, z drugiej zaś – z braku metod jednoczesnej analizy materiału poddanego tak wysokiemu ciśnieniu. Opracowana przez nas metoda pozwala – po raz pierwszy – na syntetyzowanie nowego materiału przy ciśnieniu przekraczającym terapaskal i analizowaniu go in situ, to znaczy w czasie trwania eksperymentu. W ten sposób widzimy nieznane dotychczas stany, właściwości i struktury krystaliczne, które mogą znacząco poszerzyć nasze rozumienie materii jako takiej. Możemy uzyskać w ten sposób wiedzę przydatną w eksploracji planet typu ziemskiego oraz przy syntezie materiałów, które wykorzystamy w technologiach przyszłości, mówi profesor doktor Leonid Durovinsky z Uniwersytetu w Bayreuth. Naukowcy uzyskali mieszankę renu z azotem i zsyntetyzowali azotek renu (Re7N3). Związki te uzyskali w dwustopniowej komorze diamentowej podgrzewanej za pomocą laserów. Do pełnego scharakteryzowania materiałów wykorzystano metodę rozpraszania rentgenowskiego. Dwa i pół roku temu byliśmy bardzo zaskoczeni, gdy udało się nam uzyskać supertwardy metaliczny przewodnik z renu i azotu, który mógł wytrzymać niezwykle wysokie ciśnienie. jeśli w przyszłości będziemy mogli wykorzystać krystalografię wysokociśnieniową w zakresach terapaskali, możemy dokonać kolejnych zadziwiających odkryć. Otworzyliśmy szeroko drzwi do kreatywnych badań nad materiałami, które pozwolą na stworzenie i zwizualizowanie niezwykłych struktur pod ekstremalnym ciśnieniem, dodaje profesor doktor Natalia Dubrovinskaia z Uniwersytetu w Bayreuth. « powrót do artykułu
-
Wrocławski uczony zbada, co powoduje antybiotykooporność H. pylori
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Dr Paweł Krzyżek z Katedry i Zakładu Mikrobiologii Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu zbada, co powoduje antybiotykooporność Helicobacter pylori, a więc patogenu odgrywającego kluczową rolę w rozwoju stanów zapalnych żołądka, wrzodów żołądka i dwunastnicy, a także nowotworów żołądka. Ważną częścią projektu będzie analiza biofilmu. Jak podkreśla dr Krzyżek, rosnąca oporność H. pylori jest wynikiem niewłaściwego stosowania środków przeciwdrobnoustrojowych. Z drugiej strony do problemów związanych z leczeniem zakażeń tą bakterią przyczyniają się 1) jej zdolność do tworzenia biofilmu (wielokomórkowej struktury otoczonej grubą warstwą macierzy), 2) możliwość zmiany morfologii z typowej dla H. pylori formy spiralnej w mniej wrażliwą na antybiotyki formę sferyczną oraz 3) wydzielanie pęcherzyków błonowych, czyli struktur pozakomórkowych, które aktywnie usuwają substancje przeciwdrobnoustrojowe z wnętrza komórek i stabilizują architekturę biofilmu. W ramach swojego projektu dr Krzyżek chce prześledzić dynamikę zmian adaptacyjnych (przystosowawczych) szczepów H. pylori podczas ekspozycji na najważniejsze stosowane obecnie antybiotyki: klarytromycynę, metronidazol i lewofloksacynę. Na potrzeby badań naukowiec sformułował dwie hipotezy główne: 1) produkcja biofilmu przy wystawieniu na działanie antybiotyków jest intensywniejsza u szczepów wielolekoopornych H. pylori niż u szczepów wrażliwych lub z pojedynczą opornością; 2) wystawienie szczepów H. pylori na podprogowe stężenia antybiotyków przyczynia się do szeregu zmian przystosowawczych zależnych od użytego antybiotyku. W pierwszym etapie naukowiec będzie prowadził hodowle mikrobiologiczne i analizował tworzenie biofilmu w warunkach stacjonarnych. W kolejnym chce potwierdzić uzyskane wyniki w warunkach przepływowych. W tym celu zastosuje automatyczny system Bioflux; pozwoli on na badanie wzrostu bakteryjnego w warunkach kontrolowanego przepływu medium i antybiotyków. Co ważne, przypomina to warunki panujące w naszym organizmie. W tym miejscu warto nadmienić, że badania nad tworzeniem biofilmu przez H. pylori w warunkach przepływu medium mają charakter wysoce innowacyjny i po raz pierwszy na świecie zostały wykonane przez zespół badawczy pod moim kierownictwem - przypomniał dr Krzyżek. Zespół Krzyżka wykona analizy biofilmu stosując wiele selektywnych barwników, dzięki którym można będzie wizualizować poszczególne komponenty oraz przeprowadzi oceny jego parametrów fizycznych. Dzięki temu możliwa będzie ocena zmian zachodzących w biofilmie pod wpływem stresu powodowanego przez obecność antybiotyków. W kolejnym etapie badań zespół zajmie się oceną jakościowo-ilościową pęcherzyków błonowych. Badania te będą prowadzone we współpracy z zespołem doktor Rosselli Grande z Uniwersytetu „Gabriele d'Annunzio” we Włoszech. To jeden z dwóch zespołów na świecie, który specjalizuje się w tematyce pęcherzyków błonowych H. pylori. Głównym celem doktora Krzyżka jest poszerzenie wiedzy na temat mechanizmów adaptacyjnych H. pylori oraz nabywania antybiotykooporności przez ten patogen. Dzięki temu możliwe będzie opracowanie lepszych terapii do walki z tą bakterią. « powrót do artykułu -
Zdania na temat zaszycia alkoholowego są podzielone, nawet wśród specjalistów. Jedni uważają tą metodę za skuteczne wsparcie leczenia alkoholizmu, z kolei inni uważają ją za przeżytek. Gdzie leży prawda? Okazuje się, że zaszycie alkoholowe może rzeczywiście bardzo ułatwić uzyskanie długotrwałej abstynencji, jednak muszą być ku temu spełnione pewne warunki. Jakie? Tego dowiesz się czytając nasz artykuł, w którym omawiamy podstawowe informacje na temat zaszycia alkoholowego. Wszywka alkoholowa – metoda z wieloletnią tradycją Czy wiesz, że od odkrycia właściwości disulfiramu, czyli substancji aktywnej wszywki, mija już prawie 80 lat? Lek ten został odkryty w 1948 roku przez duńskiego lekarza Erika Jacobsena, a już kilka lat później używany był w wielu krajach Europy, jako lek wspomagający leczenia choroby alkoholowej. Popularność zaszycia alkoholowego była ogromna – w końcu metoda ta uniemożliwiała spożycie alkoholu nawet przez kolejne 10 miesięcy. Na czym dokładnie polega jej działanie? Wszywka alkoholowa to nic innego, jak jałowe tabletki zawierające disulfiram, które przeznaczone są do zaszycia pod skórą. Umieszczane są one w obrębie tkanki łącznej, gdzie powoli uwalniają lek do krwiobiegu. Sam disulfiram oddziałuje na metabolizm alkoholu, hamując go w najważniejszym etapie. Lek ten uniemożliwia rozkład aldehydu octowego przez dehydrogenazę alkoholową. Sprawia to, że spożycia nawet niewielkiej ilości alkoholu skutkuje nagłym wzrostem stężenia aldehydu octowego we krwi, co wywołuje szereg objawów związanych z lekkim zatruciem. Nieprzyjemne dolegliwości trwają nawet kilka godzin po kontakcie z alkoholem i obejmują zazwyczaj: • uderzenia gorąca i nadmierną potliwość; • zaczerwienienie twarzy; • bóle i zawroty głowy; • nudności i wymioty; • lęk i niepokój; • spadek ciśnienia tętniczego; • przyspieszenie pracy serca. Czy zaszycie alkoholowe to metoda dla każdego? Masz problemy z alkoholem i wydaje Ci się, że wszywka alkoholowa to idealne rozwiązanie? Nie tak szybko! Zaszycie alkoholowe nie jest tak cudownym lekiem na alkoholizm, jak niegdyś uważano. Metoda ta nie wpływa na przyczyny rozwoju choroby alkoholowej, a jej działanie skupia się głównie na wytworzeniu w chorym lęku przed negatywnymi skutkami sięgnięcia po kieliszek. Oznacza to, że chory, po minięciu aktywności wszywki alkoholowej, nierzadko wraca do swojego nałogu. Czy zatem zaszycie alkoholowe ma jakiś sens? Specjaliści wskazują, że metoda ta dobrze sprawdza się jako element wspierający terapię uzależnień. Wszywka alkoholowa jest pomocna szczególnie w początkowych etapach leczenia, gdy chorzy mają duży problem z utrzymaniem abstynencji. Osoby decydujące się na zaszycie alkoholowe powinny podejmować tą decyzję samodzielnie, posiadać świadomość swojej choroby, a także motywację do walki z nią. Zaszycie alkoholowe w Warszawie – postaw na profesjonalną pomoc Podejmujesz samodzielne próby walki ze swoim uzależnieniem? Nie warto, pomoc specjalistów daje Ci o wiele większą szansę na sukces. To Twoje pierwsze kroki ku trzeźwości i jest Ci wyjątkowo ciężko? Jeśli myślisz, że zaszycie alkoholowe ułatwi Twoje leczenie, możesz zgłosić się do KacDoktora. To firma z wieloletnim doświadczeniem zarówno we wszywaniu esperalu, jak i detoksie alkoholowym. Pracujący w niej lekarze i ratownicy medyczni dbają nie tylko o bezpieczeństwo pacjentów, ale także miłą i komfortową atmosferę. Jak można skorzystać z usług KacDoktora? Zaszyć się możesz w nowoczesnym gabinecie w centrum Warszawy, gdzie zajmie się Tobą doświadczony chirurg. Jeśli jednak nie masz czasu bądź siły na wizytę stacjonarną, zawsze możesz skorzystać z opcji wizyty domowej. Wystarczy, że skontaktujesz się z firmą telefonicznie lub za pośrednictwem formularza internetowego, a specjalista przyjedzie pod wskazany przez Ciebie adres na terenie Warszawy i okolicznych miejscowości. Nie musisz się przy tym martwić zaciekawionymi spojrzeniami czy złośliwymi plotkami – pracownik KacDoktora zadba o pełną dyskrecję. Nie czekaj aż nałóg zniszczy Twoje życie! Zaszycie alkoholowe pomoże Ci postawić pierwsze kroki ku trwałej trzeźwości! « powrót do artykułu
-
Wiele gatunków zwierząt podszywa się pod inne gatunki, na przykład po to, by odstraszyć potencjalnych drapieżników. Zwykle w ten sposób przekazują sygnały wizualne. Na przykład wąż z gatunku Lampropeltis elapsoides jest – jak wszystkie lancetogłowy – niejadowity. Jednak ubarwieniem i wzorem przypomina jadowitą koralówkę arlekin. Teraz naukowcy odkryli pierwszy przypadek ssaka, który wydaje dźwięki podobne do owadów, by uniknąć ataku ze strony drapieżnika. Gdy myślimy o mimikrze, pierwsze co przychodzi do głowy, jest kolor. Jednak w tym przypadku główną rolę odgrywa dźwięk, mówi Danilo Russo, ekolog z Uniwersytetu Neapolitańskiego im. Fryderyka II. Jest on współautorem badań, w ramach których zauważono, że nocek duży wydaje odgłosy podobne do odgłosów szerszenia, by odstraszyć sowy. Nocki nie tylko używają echolokacji podczas polowań, ale też komunikują się między sobą za pomocą szerokiego wachlarza dźwięków. Russo, który badał je na potrzebny pewnego projektu naukowego, zauważył, że schwytane nietoperze wydają pod wpływem stresu dźwięk podobny do brzęczenia szerszenia. Uczony wraz z kolegami rozpoczął więc nowy projekt badawczy, w ramach którego porównał dźwięki wydawane przez szerszenie z dźwiękami wydawanymi przez zestresowane nocki. Większość częstotliwości nie była do siebie zbyt podobna. Jednak gdy naukowcy porównali tylko te częstotliwości, które słyszą sowy – jedne z głównych wrogów nocków – okazało się, że dźwięki są bardzo do siebie podobne. Chcąc sprawdzić swoje podejrzenia, naukowcy odtwarzali trzymanym w niewoli sowom dźwięki wydawane zazwyczaj przez nietoperze. Ptaki zbliżały się wówczas do głośników. Gdy jednak z głośników dobiegały dźwięki wydawane przez szerszenie, sowy zwykle się odsuwały. wiele sów odsuwało się również wtedy, gdy z głośników płynęły dźwięki zestresowanych nocków. Obserwacja taka potwierdza podejrzenie, że nocki – naśladując szerszenie – próbują odstraszyć sowy. Akustyczne podszywanie się przez nocki pod szerszenie ma sporo sensu. Jako, że latają one w nocy mimikra za pomocą kolorów zapewne by nie zadziałała. Wydawanie odpowiednich dźwięków może zaś uratować nockowi życie, gdyż wiadomo, że sowy starają się unikać szerszeni. « powrót do artykułu
-
- nocek duży
- szerszeń
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zdolność kredytowa to jeden z terminów, z którymi można się zetknąć, starając się o kredyt czy pożyczkę z firmy pożyczkowej. Czym jest zdolność kredytowa i jak ją wyliczyć? Podpowiadamy też, co zrobić, gdy zdolność kredytowa jest powodem odrzucenia wniosku. Zdolność kredytowa 2022 – jak liczą ją banki? Podmioty z sektora finansowego udzielające pożyczek czy kredytów są zobowiązane do sprawdzenia zdolności kredytowej klienta, który złożył wniosek o taki produkt. Jak należy rozumieć termin „zdolność kredytowa”? Z ustawy Prawo bankowe wynika, że jest to zdolność do spłaty zaciągniętego kredytu wraz z odsetkami w terminach zapisanych w umowie. Aby ocenić zdolność kredytową klienta, bank bierze pod uwagę jego aktualną sytuację finansową. To, jak wnikliwa będzie ta procedura, zależy od kilku czynników – m.in. wysokości kwoty, o jaką klient wnioskował oraz tego, czy jest on klientem danego banku. Jeżeli kwota jest drobna lub bank prowadzi dla klienta rachunek bankowy, to dostarczenie dodatkowych dokumentów może nie być konieczne. Zdolność kredytowa 2022 – co podlega sprawdzeniu przez instytucję finansową: • Dochód netto • Koszty utrzymania • Zobowiązania finansowe (np. posiadane już kredyty) • Dotychczasowa historia kredytowa • Sytuacja rodzinna • Wykształcenie, wykonywany zawód • Posiadany majątek Jednocześnie banki mogą mieć różne procedury wewnętrzne. Aby możliwe było szybkie udzielenie odpowiedzi klientowi, proces ustalania zdolności kredytowej jest zautomatyzowany – do jej obliczenia wykorzystywany jest kalkulator zdolności kredytowej. Kalkulator zdolności kredytowej – jak sprawdzić swoją zdolność kredytową? Przed złożeniem wniosku o kredyt lub pożyczkę chcesz orientacyjnie sprawdzić swoją zdolność kredytową? Służy do tego kalkulator zdolności kredytowej. Proste w obsłudze narzędzie znajdziesz pod tym adresem: https://www.czerwona-skarbonka.pl/zdolnosc-kredytowa/. Jak skorzystać z kalkulatora zdolności kredytowej? To proste – wystarczy, że udzielisz odpowiedzi na pytania o miesięczny dochód netto, miesięczne zobowiązania, wysokość rat kredytów, limit na posiadanych kartach kredytowych i liczbę osób na utrzymaniu. W odpowiedzi kalkulator zdolności kredytowej wyliczy Twoją przybliżoną zdolność do zaciągnięcia różnych kredytów (gotówkowego, samochodowego, hipotecznego). Wynik będzie szacunkowy, bo każdy z banków stosuje inny wzór, przez co mogą pojawić się rozbieżności. Znając swoją orientacyjną zdolność kredytową, będziesz w stanie ocenić, na jaką kwotę możesz złożyć wniosek w banku lub firmie pożyczkowej. Jak można zwiększyć swoją zdolność kredytową? W odpowiedzi na pytanie o zdolność kredytową, kalkulator zdolności kredytowej może wskazać, że chwilowo nie masz szansy na kredyt czy pożyczkę. Co wówczas? Być może błędnie zakładasz, że nie masz wpływu na swoją zdolność kredytową. Tymczasem wystarczy wykonać kilka czynności, które korzystnie wpłyną na wynik, jaki wyliczy kalkulator zdolności kredytowej. Sposobów na to, jak zwiększyć zdolność kredytową, jest co najmniej kilka. Zdolność kredytowa 2022 – sposoby na jej poprawę: • Obniżenie kosztów życia. Przyjrzyj się dotychczasowym wydatkom – bardzo możliwe, że będzie można je zredukować. Nie chodzi jednak o to, aby obniżyć jakość życia, ale wyeliminować zbędne koszty. • Spłata zobowiązań. Zostały Ci ostatnie raty do spłaty? Nie czekaj – w tym przypadku wcześniejsze uregulowanie posiadanych kredytów czy pożyczek zadziała na Twoją korzyść. Jeżeli masz długoterminowe zobowiązania, rozważ refinansowanie lub konsolidację zadłużenia. • Pozbądź się karty kredytowej. Rezygnacja z tego produktu również może pomóc w podwyższeniu zdolności kredytowej. Wykorzystując kalkulator zdolności kredytowej, możesz sprawdzić, jak wzrośnie Twoja zdolność po zmianie tego jednego parametru. Twoim celem jest kredyt hipoteczny? Niska zdolność kredytowa, którą pokazuje kalkulator zdolności kredytowej, nie musi być przeszkodą w uzyskaniu finansowania. Warunkiem może być jednak przedstawienie dodatkowego zabezpieczenia, np. w postaci innej nieruchomości. Kolejnym rozwiązaniem może być zaciągnięcie kredytu hipotecznego wraz z rodzicami. « powrót do artykułu
-
Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu (UPWr) organizuje zbiórkę nasion warzyw do uprawy w przydomowych ogródkach. Jak podkreśla uczelnia, nasiona trafią do starszych osób [z Ukrainy], które mimo trwającej wojny zostały w swoich domach lub nie były w stanie z niego wyjechać. Rektor UPWr, prof. Jarosław Bosy, dodaje, że choć, oczywiście, UPWr organizuje też inne zbiórki, ta jest bodaj najbardziej „przyrodnicza”. I pyta retorycznie, kto, jak nie my, ma pomagać w uprawie warzyw? Akcja jest koordynowana przez pracowników Katedry Architektury Krajobrazu. Mamy kontakt z pracownikami uniwersytetu w Kijowie i wielu z nich mówiło nam, że na wioskach, gdzie trafia pomoc z Polski, starsze osoby pytają o nasiona warzyw. To dla nich nie tylko szansa na własną żywność w najbliższych miesiącach, ale rodzaj terapii. Zajmą głowę uprawą, podlewaniem... czymś innym niż myślenie o tym, co dzieje się w ich kraju – tłumaczy dr inż. Monika Ziemiańska. Nasiona jakich roślin zbierają naukowcy z UPWr? Chodzi o nasiona popularnych warzyw, które nie wymagają specjalnych warunków uprawy, czyli ogórków, buraków, marchwi, kapusty, fasoli, dyni, cukinii, pietruszki, kopru, bobu czy cebuli dymki. Słonecznik jest również mile widziany. Nasiona można przekazywać na dwa sposoby: zostawiając w specjalnych pojemnikach na portierni albo wysyłając pocztą na adres UPWr z dopiskiem Biuro Promocji (ul. Norwida 25; 50-375 Wrocław). Zbiórka trwa do 19 maja. Dzień później zebrane nasiona wyruszą w podróż. « powrót do artykułu
-
- zbiórka nasion
- warzywa
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W jaki sposób mózg decyduje, jak najlepiej poruszać naszym ciałem? Okazuje się, że dla układu nerwowego to spore wyzwanie, gdyż mamy setki mięśni, które muszą być koordynowane setki razy na sekundę, a liczba możliwych wzorców koordynacji, z których musi wybierać mózg, jest większa niż liczba ruchów na szachownicy, mówi profesor Max Donelan z kanadyjskiego Simon Fraser University. Donelan i jego zespół badali, w jaki sposób ciało adaptuje się d nowych ruchów. A ich badania mogą mieć znaczenie zarówno dla treningu sportowców, jak i rehabilitacji niepełnosprawnych. Naukowcy zauważają, że bardzo często doświadczamy zmian zarówno w naszym organizmie, jak i w środowisku zewnętrznym. Być może lubisz biegać w niedzielę rano, Twoje mięśnie będą tym bardziej zmęczone im dłuższy dystans przebiegniesz. A może w czasie wakacji biegasz po plaży, gdzie podłoże jest luźne i nierówne w porównaniu z chodnikiem, po którym codziennie chodzisz. Od dawna jesteśmy w stanie rejestrować zmiany w sposobie poruszania się, ale dotychczas chyba nie docenialiśmy, w jaki sposób nasz organizm do takich zmian się adaptuje, stwierdza Donelan. Chcąc przyjrzeć się tym zmianom kanadyjscy neurolodzy podjęli współpracę z inżynierami z Uniwersytetu Stanforda, którzy specjalizują się w tworzeniu egzoszkieletów. Badania kanadyjsko-amerykańskiego zespołu przyniosły bardzo interesujące wyniki. Okazało się, że system nerwowy, ucząc się wzorców koordynacji nowych ruchów, najpierw rozważa i sprawdza wiele różnych wzorców. Stwierdzono to, mierząc zmienność zarówno samego ruchu ciała jako takiego, jak i ruchów poszczególnych mięśni i stawów. W miarę, jak układ nerwowy adaptuje się do nowego ruchu, udoskonala go, a jednocześnie zmniejsza zmienność. Naukowcy zauważyli, że gdy już nasz organizm nauczy się nowego sposobu poruszania się, wydatek energetyczny na ten ruch spada aż o 25%. Z analiz wynika również, że organizm odnosi korzyści zarówno z analizy dużej liczby możliwych wzorców ruchu, jak i ze zmniejszania z czasem liczby analizowanych wzorców. Zawężanie poszukiwań do najbardziej efektywnych wzorców pozwala bowiem na zaoszczędzenie energii. Zrozumienie, w jaki sposób mózg szuka najlepszych sposobów poruszania ciałem jest niezwykle ważne zarówno dla ultramaratończyka, przygotowującego się do biegu w trudnym terenie, jak i dla pacjenta w trakcie rehabilitacji po uszkodzeniu rdzenia kręgowego czy wylewu. Na przykład trener, który będzie wiedział, w którym momencie organizm jego podopiecznego zaadaptował się do nowego programu treningowego, będzie wiedział, kiedy można wdrożyć kolejne nowe elementy. A twórcy egzoszkieletów pomagających w rehabilitacji dowiedzą się, w którym momencie można przed pacjentem postawić nowe zadania, bo dobrze opanował wcześniejsze. « powrót do artykułu
-
Płeć oraz metoda przygotowania kawy mogą być kluczowymi elementami, które decydują o związku spożycia kawy ze zwiększonym poziomem cholesterolu we krwi. Kawa zawiera związki chemiczne, o których wiadomo, że podnoszą poziom cholesterolu. Autorzy najnowszych badań chcieli sprawdzić, czy sposób przygotowania kawy ma jakiś wpływ na poziom cholesterolu. Norwescy naukowcy przyjrzeli się danym 21 083 osób, które w latach 2015–2016 wzięły udział w Tromsø Study. To trwające od 1974 roku długoterminowe badania populacyjne mieszkańców miasta Tromsø. Uczestników badań pytano m.in. o to ile kawy piją dziennie oraz w jaki sposób ją przygotowują. Pobierano od nich też próbki krwi, ważono ich i mierzono. Naukowcy sprawdzali również inne czynniki podniesionego poziomu cholesterolu, takie jak dieta, styl życia, spożywanie alkoholu, aktywność fizyczną i inne. Okazało się, że kobiety piły średnio mniej niż 4 filiżanki kawy dziennie, a mężczyźni niemal 5 filiżanek. Szczegółowa analiza danych wykazała istnienie związku pomiędzy spożyciem kawy a poziomem cholesterolu we krwi, ale związek ten zależał od płci i sposobu przygotowania kawy. Spożywanie 3–5 filiżanek kawy dziennie było silnie związane z podwyższonym poziomem cholesterolu, szczególnie u mężczyzn. W porównaniu z osobami, które w ogóle nie piły kawy, średni poziom cholesterolu i wypijających 3–5 filiżanek espresso był u kobiet wyższy o 0,09 mmol/l, a u mężczyzn o 0,16 mmol/l. Z kolei w przypadku kawy z zaparzacza French Press zaobserwowano, że przy spożyciu 6 lub więcej filiżanek dziennie poziom cholesterolu wzrastał o 0,30 mmol/l u kobiet i 0,23 mmol/l u mężczyzn. Jeszcze inaczej wyglądały pomiaru cholesterolu wśród osób pijących kawę z ekspresu przelewowego. W takim przypadku u kobiet pijących co najmniej 6 filiżanek kawy średni poziom cholesterolu rósł o 0,11 mmol/l. U mężczyzn nie zanotowano zaś wzrostu. Okazało się również, że kawa instant również zwiększa poziom cholesterolu u obu płci, ale nie jest on zależny od ilości wypijanej kawy. Naukowcy zwracają tez uwagę, że Norwegowie – a to oni byli brani pod uwagę – piją kawę z większych filiżanek niż np. Włosi. Autorzy badań sądzą, że różne rodzaje kawy również w różny sposób będą wpływały na wzrost poziomu cholesterolu. Kawa zawiera ponad 1000 różnych związków chemicznych. Poziom każdego z nich zależy od gatunku kawy, sposobu jej palenia, sposobu zaparzania oraz ilości spożytego napoju, stwierdzają autorzy badań. Przypominają też, że inne badania pokazały, iż te same związki chemiczne, które zwiększają poziom cholesterolu we krwi, jednocześnie mają działanie przeciwzapalne, chronią wątrobę i zmniejszają ryzyko nowotworów oraz cukrzycy. To pokazuje, że zawarte w kawie związki mogą jednocześnie działać na różne sposoby, dodają. « powrót do artykułu
-
W starych danych Hubble'a znaleziono 1700 asteroid
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
W danych zebranych dotychczas przez Teleskop Hubble'a „ukrywało się” około 1700 asteroid. Autorzy najnowszych badań – zawodowi astronomowie oraz naukowcy – połączyli siły i przeanalizowali dane zebrane przez słynny teleskop. Projekt ruszył 30 czerwca 2019 roku w Międzynarodowym Dniu Asteroid. Na popularnej platformie croudsourcingowej nauki, Zooniverse, uruchomiono wówczas „Hubble Asteroid Hunter”. Celem analizy było znalezienie informacji o nieznanych asteroidach w archiwalnych danych Hubble'a. Trzeba było wyłowić je z danych, które badaczom z innych projektów naukowych wydawały się bezwartościowe. To, co jest śmieciem dla jednego astronoma, może być skarbem dla drugiego, stwierdza lider badań, Sandor Kruk z Instytutu Fizyki Pozaziemskiej im. Maxa Plancka. Uczony zauważa, że ilość danych, które archiwizują astronomowie rośnie w olbrzymim tempie i warto zaglądać do tego, co inni odrzucili. Analizie poddano informacje zebrane pomiędzy 30 kwietnia 2002 roku a 14 marca 2021. Jako, że typowy czas obserwacyjny instrumentów Hubble'a wynosi 30 minut, asteroidy pojawiają się na zdjęciach w formie smug. Jednak systemy komputerowe mają problemy z wyłowieniem tych smug, dlatego do ich wykrywania zaprzęgnięto ludzi. Ze względu na orbitę i ruch samego Hubble'a smugi te są zakrzywione, przez co trudno jest stworzyć algorytm komputerowy, który byłby w stanie je wykryć. Dlatego potrzebowaliśmy ochotników, którzy je klasyfikowali, a dopiero później na tej podstawie uczyliśmy algorytm ich rozpoznawania, mówi Kruk. W projekcie wzięło udział 11 482 naukowców-amatorów, którzy przeanalizowali tysiące zdjęć. Dzięki temu udało się wykryć 1488 prawdopodobnych asteroid. Obiekty takie znajdowały się na około 1% analizowanych fotografii. Później wytrenowany na tym zbiorze danych algorytm zauważył kolejnych 999 kandydatów na asteroidy. Wtedy do pracy przystąpił Kruk i jego koledzy.naukowcy przyjrzeli się obiektom zauważonym przez amatorów oraz algorytm komputerowy i stwierdzili, że mamy do czynienia z 1701 rzeczywistymi asteroidami. Wyniki poszukiwań porównano następnie z bazą danych Minor Planet Center, w której znajdują się informacje o obiektach w Układzie Słonecznych. okazało się, że około 1/3 z tych asteroid została już wcześniej odnotowana. Teraz naukowcy chcą obserwować odkryte asteroidy, by określić ich orbity oraz odległość od Ziemi. « powrót do artykułu -
Chiny zbudują swojego pierwszego łowcę planet?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Szanghajskie Obserwatorium Astronomiczne zaproponowało umieszczenie w przestrzeni kosmicznej teleskopu, którego zadaniem byłoby poszukiwanie egzoplanet. Jeśli propozycja zostanie zaakceptowana – a decyzja ma zapaść latem bieżącego roku – Chiny rozpoczną budowę swojego pierwszego teleskopu kosmicznego wykrywającego egzoplanety. Zgodnie z propozycją Earth 2.0 Telescope miałby zostać umieszczony w punkcie libracyjnym L2 – tym samym w którym znajduje się Teleskop Webba – gdzie miałby spędzić cztery lata. Uczeni z Szanghaju chcą, by Earth 2.0 obserwował część kosmosu w kierunku centrum Drogi Mlecznej poszukując tam tranzytu planet na tle ich gwiazd macierzystych. Głównym celem zainteresowania teleskopu miałyby być egzoplanety wielkości Ziemi, krążące wokół gwiazd podobnych do Słońca po orbicie podobnej do orbity Ziemi. To oznacza, że teleskop musi być bardzo czuły oraz zdolny do długotrwałej obserwacji tych samych gwiazd, by odnotować tranzyty mające miejsce raz na kilkanaście miesięcy. Ge Jian, profesor z Szanghaju mówi, że Earth 2.0 nie byłby w stanie samodzielnie rozpoznawać planet bliźniaczych Ziemi. Zadaniem urządzenia byłoby odnalezienie planety, określenie jej wielkości i czasu obiegu wokół gwiazdy. Dane te byłyby następnie wykorzystywane podczas kolejnych obserwacji za pomocą innych urządzeń. I dopiero te obserwacje powiedziałyby nam, czy Earth 2.0 Telescope znalazł planetę podobną do naszej, która znajduje się w ekosferze swojej gwiazdy. Tacy kandydaci na planety byliby obserwowani za pomocą teleskopów naziemnych, dzięki którym określilibyśmy ich masę oraz gęstość. Następnie niektóre z nich można by dalej śledzić za pomocą naziemnych i kosmicznych spektroskopów w celu określenia widma światła pochodzącego z planety, co pozwoli na zbadanie składu ich atmosfery, mówi uczony. Chiński teleskop skupiłby się na tym samym obszarze, który badał słynny Teleskop Keplera. jednak miałby znacznie większe pole widzenia, zatem mógłby obserwować większy obszar i więcej gwiazd. Pole widzenia Keplera wynosi 115 stopni kwadratowych. Teleskop obserwował ponad pół miliona gwiazd, odkrył około 2600 egzoplanet, a drugie tyle czeka na potwierdzenie. Earth 2.0. Telescope miałby mieć 500-stopniowe pole widzenia. Warto nadmienić, że cały nieboskłon to około 41 000 stopni kwadratowych. Chiński teleskop byłby zdolny do monitorowania 1,2 miliona gwiazd. Mógłby też obserwować bardziej odległych i mniej jasnych gwiazd niż Teleskop Keplera. Profesor Ge mówi, że z obliczeń jego zespołu wynika, iż taki teleskop mógłby odkryć około 30 000 nowych planet, z czego około 5000 byłoby podobnych do Ziemi. Zgodnie z projektem Earth 2.0 Telescope składałby się z 6 teleskopów poszukujących planet podobnych do Ziemi i 1 szukającego zimnych lub swobodnych planet wielkości Marsa. Decyzja odnośnie ewentualnego sfinansowania projektu ma zapaść w czerwcu. Jeśli zostanie wydana zgoda na przeprowadzenie misji, Earth 2.0 Telescope mógłby zostać wystrzelony już w 2026 roku. « powrót do artykułu-
- Earth 2.0 Telescope
- egzoplaneta
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Od 8 do 10 czerwca w Szczecinie odbywać się będzie międzynarodowa konferencja epigenetyczna. Zjedzie się czołówka światowych badaczy w tej dziedzinie. Jak podkreśla pomysłodawca, a zarazem organizator wydarzenia dr hab. n. med. Tomasz K. Wojdacz, będzie to najważniejsze tegoroczne światowe wydarzenie w epigenetyce. Tomasz K. Wojdacz, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu w Aarhus, kierownik Samodzielnej Pracowni Epigenetyki Klinicznej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego (PUM) w Szczecinie, mówi, że zaproszenie przyjęło wielu najwybitniejszych światowych ekspertów. Są to specjaliści zarówno z dziedziny epigenetyki klinicznej, jak i podstawowej. Na witrynie CLEPIC (od Clinical Epigenetics International Conference) można się zapoznać z pełną listą prelegentów. Do udziału organizatorzy zachęcają też polskich studentów, doktorantów i młodych badaczy (tu znajduje się formularz rejestracji). Chcemy zainteresować ich tą dziedziną, pokazać jej olbrzymi potencjał i pomóc nawiązać kontakty naukowe. Tylko tak epigenetyka ma szansę zacząć prężnie rozwijać się także w naszym kraju. Udział w tego typu spotkaniach to szansa na wyrobienie sobie kontaktów w środowisku, co potem bardzo pomaga w karierze. Bo nauka, tak jak inne dziedziny, opiera się na sieci wzajemnych kontaktów - podkreśla cytowany przez PAP naukowiec. Mimo że w nazwie konferencji pojawia się słowo „clinical”, wydarzenie nie będzie miało charakteru tylko i wyłącznie medycznego. Gościć będziemy np. polskiego profesora z Australii - Ryszarda Maleszkę - który jest światowym liderem w badaniach epigenetycznych pszczoły miodnej. Dr Wojdacz liczy na to, że dzięki konferencjom takim jak ta epigenetyka zacznie się prężniej rozwijać również w Polsce. Choć przeszkód nie brakuje; badania epigenetyczne są bowiem trudne i kosztowne. Chciałbym, aby w przyszłości było coraz więcej ośrodków, które otwierają swoje pracownie epigenetyczne, aby coraz więcej młodych naukowców specjalizowało się w tej dziedzinie. Bo potencjał tkwi w niej naprawdę ogromny. I w medycynie, i w innych naukach - podsumowuje ekspert. Lokalny komitet organizacyjny CLEPIC tworzą: Tomasz K. Wojdacz (PUM), Filip Machaj (PUM), Aneta Mirecka (PUM), Katarzyna Sokołowska (PUM), Izabela Kuczyńska (PUM), Renata Jurkowska (Cardiff University) oraz Renata Olejnik (PUM). Zespół ma nadzieję, że pierwsza edycja wydarzenia okaże się sukcesem i odtąd konferencja będzie organizowana cyklicznie. « powrót do artykułu
-
- konferencja
- epigenetyka
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Bezkrwawe operacje mózgu dzięki nowej laserowej platformie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Krwawienie z naczyń krwionośnych podczas operacji neurochirurgicznych to poważny problem. Krew zasłania pole widzenia i konieczne jest jej usuwanie. Dlatego pole operacyjne, w którym nie pojawiałaby się krew czyniłoby cały zabieg bardziej precyzyjnym i bezpiecznym. Naukowcy z University of Texas w Austin i University of California, Irvine, opracowali właśnie laserową platformę do bezkrwawej resekcji tkanki mózgowej. Obecnie podczas zabiegów neurochirurgicznych, by zapewnić dobre pole widzenia, wykorzystuje się ultradźwiękowe aspiratory, po których stosuje się przyżeganie (elektrokauteryzację). Jako jednak, że obie metody stosowane są jedna po drugiej, wydłuża to operację. Ponadto przyżeganie może prowadzić do uszkodzenia części tkanki. Specjaliści z Teksasu i Kalifornii wykazali podczas eksperymentów na myszach, że ich nowy laser pozwala na bezkrwawą resekcję tkanki. Ich system składa się z urządzenia do koherencyjnej tomografii optycznej (OCT), które zapewnia obraz w mikroskopowej rozdzielczości, bazującego na iterbie lasera do koagulacji naczyń krwionośnych oraz wykorzystującego tul lasera do cięcia tkanki. Maksymalna moc lasera iterbowego wynosi 3000 W, a urządzenie pozwala na dobranie częstotliwości i długości trwania impulsów w zakresie od 50 mikrosekund do 200 milisekund, dzięki czemu możliwa jest skuteczna koagulacja różnych naczyń krwionośnych. Laser ten emituje światło o długości 1,07 mikrometra. Z kolei laser tulowy pracuje ze światłem o długości fali 1,94 mikrometra, a jego średnia moc podczas resekcji tkanki wynosi 15 W. Twórcy nowej platformy połączyli oba lasery w jednym biokompatybilnym włóknie, którym można precyzyjnie sterować dzięki OCT. Opracowanie tej platformy możliwe było dzięki postępowi w dwóch kluczowych dziedzinach. Pierwszą jest laserowa dozymetria, wymagana do koagulacji naczyń krwionośnych o różnych rozmiarach. Wcześniej duże naczynia, o średnicy 250 mikrometrów i większej, nie poddawały się laserowej koagulacji z powodu szybkiego wypływu krwi. Mój kolega Nitesh Katta położył podstawy naukowe pod metodę dozymetrii laserowej pozwalającej na koagulowanie naczyń o średnicy do 1,5 milimetra, mówi główny twórca nowej platformy, Thomas Milner. Drugie osiągnięcie to odpowiednia metodologia działań, która pozwala na osiągnięcie powtarzalnej i spójnej ablacji różnych typów tkanki dzięki głębiej penetrującym laserom. Jako, że laserowa ablacja jest zależna od właściwości mechanicznych tkanki, cięcia mogą być niespójne, a w niektórych przypadkach mogą skończyć się katastrofalną niestabilnością cieplną. Nasza platforma rozwiązuje oba te problemy i pozwala na powtarzalne spójne cięcie tkanki miękkiej jak i sztywnej, takiej jak tkanka chrzęstna. Na łamach Biomedical Optics Express twórcy nowej platformy zapewniają, że w polu operacyjnym nie pojawia się krew, jakość cięcia jest odpowiednia i obserwuje się jedynie niewielkie uszkodzenia termiczne tkanki. « powrót do artykułu -
Polskie Towarzystwo Brachyterapii realizuje unikatowy projekt onkologiczny #BrachyCares. Za jego pomocą chce uświadomić ludziom, że jakość środowiska wpływa na liczbę zachorowań na nowotwory złośliwe. Stąd pomysł, by na tegoroczną konferencję Europejskiego Towarzystwa Radioterapii (ESTRO) w Kopenhadze nie lecieć samolotem, a popłynąć jachtem. Dzięki temu nasz ślad węglowy będzie mniejszy – wyjaśnia cytowany przez portal Zwrotnik Raka dr n. med. Piotr Wojcieszek, prezes Polskiego Towarzystwa Brachyterapii, kierownik Zakładu Brachyterapii Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie w Gliwicach. Warto dodać, że wypożyczony jacht stał się też bazą mieszkalną ekipy. Brachyterapia jest metodą radioterapii kontaktowej lub śródtkankowej działającej dzięki wykorzystaniu promieniowania jonizującego izotopów promieniotwórczych. Są one czasowo umieszczane w bezpośrednim otoczeniu guza. Wiedząc o tym, jak ważne jest działanie lokalne, radioterapeuci chcieliby przełożyć taki sposób myślenia na grunt edukacji ekologiczno-onkologicznej. Projekt #BrachyCares jest więc wyrazem troski o klimat, świat i szeroko pojęte zdrowie. By od czegoś zacząć i wdrożyć idee w życie, zespół udający się na coroczną konferencję ESTRO zrezygnował ze zwykłego środka transportu, samolotu. Naukowcy wyczarterowali jacht „Passie”. To 14-metrowa jednostka typu Bavaria 44. Wybór padł na ten sposób podróży, by – jak mówi doktor Wojcieszek zwrócić uwagę na to, że latanie samolotem na krótkie odległości generuje dużo większe zanieczyszczenie powietrza. [...] Na 8 osób jest to 12 razy mniej dwutlenku węgla. Oczywiście wybór środka transportu to tylko jeden z wielu codziennych wyborów, jakie dokonujemy, a które wpływają zarówno na mniejsze lub większe zanieczyszczenie środowiska, jak i na nasze zdrowie. Specjaliści planują uświadomić społeczeństwu, że zmiany klimatyczne i choroby nowotworowe się ze sobą wiążą, a zanieczyszczenie środowiska jest udziałem nas wszystkich. Ziemi mogą zaś pomóc nawet drobne zmiany dot. codziennego życia. Ekipa wypłynęła 3 maja z Kołobrzegu, by po 2 dniach dotrzeć do Kopenhagi. Jak tłumaczy pomysłodawca akcji dr n. med. Piotr Wojcieszek, który ma patent sternika, załogę stanowią wyłącznie lekarze radioterapeuci-onkolodzy. Wczoraj po południu „Passie” wyszła z Kopenhagi i załoga płynie do Polski. Doktor Wojcieszek już planuje kolejne działania. Obecnie zbiera grupę naukowców, nie tylko onkologów, ale np. oceanografów czy klimatologów, z którymi chce stworzyć poradnik z którego przeciętny człowiek będzie mógł dowiedzieć się, jak różne zanieczyszczenia wpływają na środowisko naturalne i ludzki organizm oraz co każdy z nas może zrobić, by zanieczyszczeń tych uniknąć. Głównym celem doktora Wojcieszka jest połączenie edukacji środowiskowej z onkologiczną i uświadomienie nam, do jakiego stopnia zmiany środowiskowe mają wpływ na zdrowie nasze i przyszłych pokoleń. « powrót do artykułu
-
- BrachyCares
- Polskie Towarzystwo Brachyterapii
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Poczta Polska (PP) zapoczątkowała nową serię filatelistyczną „Piękno Polski”. Pierwsze znaczki są poświęcone atrakcjom województwa podlaskiego. Zobaczymy na nich Pałac Branickich w Białymstoku, meczet w Kruszynianach, prawosławny monastyr w Supraślu, zabytkowy kościół w Tykocinie, rezerwat żubrów w Białowieskim Parku Narodowym i panoramę Drohiczyna z Bugiem w tle. Kolejne znaczki będą prezentować Lubelszczyznę. Znaczki weszły do obiegu 28 kwietnia, a ich uroczysta prezentacja odbyła się 6 maja w Muzeum Ikon w Supraślu. Jak podkreślono w komunikacie PP, Podlasie jest wyjątkowym regionem, który przyciąga przyrodą i fascynującą kulturą, w której, jak w tyglu, różne oblicza słowiańskości mieszają się z tradycjami tatarskimi i żydowskimi. Pierwszy bloczek ze znaczkami serii „Piękno Polski” zdecydowaliśmy się poświęcić Podlasiu. Ten region może poszczycić się zarówno piękną przyrodą i urokliwymi krajobrazami, jak również ciekawą architekturą i perełkami dziedzictwa kulturowego – podkreślił Tomasz Zdzikot, prezes Poczty Polskiej. Autorem projektu jest Jarosław Ochendzan. Na 3 kopertach FDC - Pierwszego Dnia Obiegu - można podziwiać pejzaże okolic Bugu i cerkiew prawosławną w Puchłach. « powrót do artykułu
-
- „Piękno Polski”
- seria filatelistyczna
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Światowa Organizacja Zdrowia opublikowała długo oczekiwane szacunki dotyczące nadmiarowych zgonów w czasie pandemii COVID-19. Zdaniem WHO w ciągu dwóch lat pandemii dodatkowo zmarło około 15 milionów osób. To niemal 3-krotnie więcej niż oficjalna łączna liczba zgonów z powodu COVID-19 raportowana przez poszczególne kraje. Szacunkowe dane WHO uwzględniają te zgony, których nie zawarto w raportach krajowych. Problem z uzyskaniem dokładnej liczby osób zmarłych z powodu pandemii wynika z faktu, że ponad 100 krajów albo w ogóle nie dostarcza wiarygodnych statystyk, albo też dostarcza je bardzo nieregularnie. Wiele krajowych systemów statystycznych zawiera też błędy, przekładające się na błędy w danych. Ponadto różne kraje w różny sposób zbierają informacje. Na przykłd na początku pandemii w Holandii w statystykach zgonów z powodu COVID-19 uwzględniano tylko osoby, które zmarły w szpitalach, a u których test na SARS-CoV-2 dał wynik pozytywny. Zaś w sąsiedniej Belgii uwzględniano każdy zgon po objawach choroby, nawet jeśli nie postawiono diagnozy. Demografowie, statystycy, specjaliści ds. zdrowia publicznego i epidemiolodzy starają się więc zmniejszyć tę niepewność, opierając się nie tylko na raportach poszczególnych krajów, ale prowadząc też własne badania. Dane uściślane są w różny sposób, od analiz zdjęć satelitarnych cmentarzy, poprzez ankiety wśród ludności po wykorzystywanie komputerowych modeli maszynowego uczenia. Wpływ pandemii na nasze zdrowie jest znacznie szerszy niż tylko zachorowania na COVID-19 i zgony. Poza zgonami, które można bezpośrednio przypisać infekcji SARS-CoV-2 mamy też dużą liczbę zgonów spowodowanych warunkami, jakie panowały podczas pandemii. Mowa tutaj zarówno o przeładowaniu systemów opieki zdrowotnej, które w mniejszym stopniu zajmowały się innymi chorobami, jak i zachowaniu samych pacjentów, którzy zaczęli unikać placówek służby zdrowia. Nadmiarowe zgony to, według WHO, zgony ponad to, czego można by się spodziewać w danej populacji w standardowych warunkach, nie objętych kryzysem. Specjaliści WHO musieli uwzględnić nie tylko czynniki, które prowadziły do zwiększenia liczby zgonów – jak np. przeładowanie systemów opieki zdrowotnej – ale i takie, prowadzące do jej zmniejszenia. W czasie pandemii poprawiła się jakość powietrza, zmniejszył ruch drogowy, a z powodu narzucenia obowiązku noszenia maseczek zmniejszyła się zachorowalność na wiele chorób zakaźnych. Nasze szacunki nie tylko wskazują na wpływ pandemii, ale pokazują również, że wszystkie kraje powinny więcej zainwestować w służbę zdrowia odporną na zakłócenia w czasie kryzysów, powiedział dyrektor generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus. WHO szacuje, że w latach 2020-2021 z powodu pandemii zmarło 14,9 miliona osób. Aż 84% zgonów miało miejsce w Azji Południowo-Wschodniej, Europie i Amerykach, a za ponad 2/3 odpowiada zaledwie 10 krajów. Z opublikowanych danych wynika, że w Polsce liczba nieuwzględnionych w statystykach zgonów z powodu COVID-19 za lata 2020–2021 wynosi od 74 883 do 82 069. Średnio jest to 78 665 osób. Zatem w tym czasie pandemia mogła zabić w naszym kraju nie 116 000, a około 195 000 osób. Zdaniem WHO do największej liczby nadmiarowych zgonów doszło w Indiach. Z szacunków wynika, że zmarło tam od 3,3 do 6,5 miliona osób. Tymczasem oficjalne dane indyjskiego rządu mówią o 481 000 zmarłych. W reakcji na te informacje przedstawiciele rządu Indii stwierdzili, że metodologia WHO budzi ich zastrzeżenia. Jednak Shahid Jameel, wirusolog i były szef indyjskiego zespołu odpowiedzialnego za sekwencjonowanie genomu SARS-CoV-2 mówi, że bardziej wierzy WHO niż własnemu rządowi. Liczba około 500 000 zmarłych podawanych w oficjalnych statystykach rządowych jest z pewnością bardzo zaniżona. Ci, którzy byli w Indiach i widzieli przebieg pandemii wiedzą, że to zbyt niska liczba. A teraz mamy badania, które to potwierdzają. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- WHO
- nadmiar zgonów
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami: