Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Na ospę prawdziwą, jedną z najbardziej śmiercionośnych i najdłużej trapiących ludzkość chorób, nie zapada obecnie nikt. Ostatnie znane przypadki naturalnej infekcji miały miejsce w 1977 roku w Somalii. Natomiast ostatnimi ofiarami ospy było dwoje Brytyjczyków. W 1978 roku fotograf medyczna Janet Parker zaraziła się ospą na University of Birmingham. Obwiniany o jej chorobę profesor Henry Bedson, który prowadził badania nad wirusem ospy, popełnił samobójstwo. Oboje zmarli w tym samym dniu. W 1980 roku WHO ogłosiła, że świat jest wolny od ospy prawdziwej. To jak dotychczas jedyny przypadek w historii, kiedy dzięki świadomemu wysiłkowi ludzkości udało się zlikwidować (eradykować) chorobę zakaźną trapiącą ludzi. Inną taką chorobą zakaźną jest księgosusz (pomór bydła), ogłoszony chorobą eradykowaną w 2010 roku. Jak to się jednak stało, że istniejąca od tysiącleci ospa prawdziwa, która w samym tylko XX wieku zabiła 300 milionów osób przestała stanowić zagrożenie? Odpowiedzią są szczepienia. To właśnie dzięki nim i ogłoszonemu w 1967 roku programowi  jej eradykacji nie musimy obawiać się tej śmiercionośnej choroby. Nieco historii Ludzkość od dawna wiedziała, że jeśli komuś udało się przeżyć ospę – a nie było to takie pewne, gdyż np. w XVIII wieku zabijała ona 20–60 procent zarażonych – stawał się odporny na kolejną infekcję. Wiedzę tę wykorzystywano w praktyce. Już w 430 roku p.n.e. ozdrowieńcy byli wzywani do opieki nad chorymi. Pojawiła się koncepcja inokulacji. To celowe wprowadzanie do organizmu, np. poprzez nacięcie na skórze, wydzielin osoby chorej, ale chorującej w stopniu łagodnym. Alternatywnym sposobem było sproszkowanie strupów ofiary ospy i wdmuchnięcie ich do nosa osoby zdrowej. Takie działania powodowały, że człowiek co prawda chorował, ale zwykle przechodził chorobę łagodniej. Jedynie około 2% inokulowanych osób rozwijało poważną infekcję i umierało czy stanowiło zagrożenie dla innych. Ryzyko było więc wyraźnie mniejsze. Pod koniec XVIII wieku Edward Jenner, angielski lekarz, który sam jako dziecko był inokulowany, zaczął zastanawiać się, jak to się dzieje, że kobiety zajmujące się zawodowo dojeniem krów, nie chorują i nie umierają na ospę. Wszystko wskazywało na to, że mają one kontakt z łagodną dla człowieka ospą krową (krowianką), i gdy się nią zarażą, są chronione przed śmiertelną ospą prawdziwą. Jenner postanowił przetestować tę koncepcję. W 1796 roku materiałem pobranym od kobiety zarażonej krowianką inokulował 8-letniego chłopca, a kilka tygodni później inokulował go materiałem od osoby chorującej na ospę. U chłopca nie pojawiły się żadne oznaki choroby. Kolejne eksperymenty wykazały, że taka procedura jest znacznie bardziej bezpieczna od standardowej inokulacji. Tym samym Jenner zapoczątkował epokę szczepień, wprowadzania do organizmu zdrowego człowieka znacznie słabiej działającego patogenu, który uodparnia nas na działanie zjadliwego, niebezpiecznego patogenu. Są szczepionki, są i antyszczepionkowcy Metoda Jennera szybko zdobywała popularność zarówno wśród elit jak i zwykłych obywateli. Jenner nazwał całą procedurę vaccination (szczepienie) od łacińskiego vacca (krowa) i vaccinia (krowianka). Jednak już kilka lat później pojawili się pierwsi antyszczepionkowcy. Sceptycyzm wobec metody Jennera wynikał głównie z nieufności i niewiedzy. Do metody Jennera podchodzono bowiem nieufnie na tych terenach, gdzie krowianka nie występowała, ludzie nie znali więc ochronnych skutków infekcji tą chorobą. Opublikowano książeczkę, w której krowiankę przedstawiano jako niebezpieczną chorobę i opisywano rzekome przypadki zarażenia ludzi „krowim syfilisem” w wyniku szczepień. Po publikacji zaczęły pojawiać się informacje o kolejnych przypadkach „krowiego syfilisu”, których to autor książeczki nie omieszkał umieścić w kolejnym wydaniu. Ostrzegał też, że szczepienie to eksperyment medyczny, prowadzony bez odpowiedniego rozwagi. Kolejny tego typu tekst został opublikowany pod pseudonimem „R. Squirrel, doktor medycyny” przez aptekarza i politycznego radykała Johna Gale'a Johnesa. Twierdził on, że wcześniej prowadzona inokulacja była w pełni bezpieczna, a Jenner tak naprawdę zaraża ludzi skrofulozą (gruźlicą węzłów chłonnych). W jeszcze innym dziele opisano przypadki trzech pacjentów, którzy zmarli w wyniku sepsy po szczepieniu – co nie może dziwić biorąc pod uwagę ówczesny poziom higieny – oraz dziecka, u którego rok po szczepieniu pojawiły się na czole wielkie purpurowe bulwy. W jeszcze innych dziełach czytamy o świerzbie wywołanym rzekomo przez szczepienie, a całość zilustrowano rysunkiem chłopca, którego twarz zamieniła się w twarz wołu. Oczywiście w wyniku szczepienia. Kukułką w szczepienia Antyszczepionkowcy nie ograniczyli się jednak tylko do tego, Przez ponad 100 lat, walcząc z koncepcją Jennera, używali przykładu... kukułki. Otóż w 1788 roku Jenner opublikował wyniki swoich badań nad kukułkami, w których stwierdził, ze młode, wyklute z jaja podrzuconego przez kukułkę innemu gatunkowi, wyrzuca z gniazda młode tego gatunku. Wielu przyrodników uznało tę koncepcję za absurdalną. I antyszczepionkowcy przez dekady wykorzystywali opinię tych przyrodników, by zdyskredytować osiągnięcia Jennera na polu szczepień. W końcu w 1921 roku, dzięki wykorzystaniu fotografii potwierdzono, że Jenner miał rację co do kukułek. Podobnie zresztą, jak miał rację odnośnie szczepień. Jak więc działają szczepionki? Nasz układ odpornościowy możemy podzielić na dwie zasadnicze części: wrodzoną (nieswoistą) oraz adaptacyjną (swoista). Z odpornością wrodzoną się rodzimy. Otrzymujemy ją po matce i stanowi on pierwszą linię obrony naszego organizmu. Układ odpornościowy atakuje wszystko, co uzna za obce. Odpowiedź nieswoista następuje natychmiast, a do akcji wkraczają granulocyty, makrofagi czy monocyty. Jednak nie jest to reakcja zbyt precyzyjna i nie zawsze w jej wyniku patogeny zostaną usunięte. Co więcej, ten rodzaj reakcji nie wytwarza pamięci immunologicznej. Do tego, by organizm zapamiętał dany patogen potrzebna jest bardziej wyspecjalizowana odpowiedź swoista, kiedy to organizm wytwarza przeciwciała zwalczające konkretne zagrożenie. To bardziej precyzyjne uderzenie w patogen, jednak od momentu infekcji do pojawienia się skutecznej odpowiedzi swoistej musi minąć nieco czasu. Gdy już jednak układ odpornościowy wytworzy odpowiedź swoistą i zwalczy patogen, zapamiętuje go i przy kolejnej infekcji szybko przystępuje do działania, wyposażony już w specjalistyczne narzędzia do walki z konkretnym wirusem czy bakterią. Patogeny, czy to wirusy, bakterie, grzyby czy pasożyty, składają się z wielu różnych części, które często są charakterystyczne zarówno dla nich, jak i wywoływanych chorób. Takie części, które prowokują organizm do wytworzenia przeciwciał nazywa się antygenami. Gdy układ odpornościowy po raz pierwszy napotyka na antygen, potrzebuje nieco czasu, by wytworzyć przeciwciała. Jednak gdy już je uzyska, produkuje też specyficzne dla nich komórki pamięci. Komórki te pozostają w organizmie nawet po zwalczeniu patogenu. Dlatego też gdy zetkniemy się z nim po raz kolejny, nasz układ odpornościowy szybko przystępuje do ataku. Szczepienia zaś mają służyć wcześniejszemu nauczeniu układu odpornościowego rozpoznawania patogenu, bez potrzeby czekania na tę pierwszą infekcję, która może przecież okazać się bardzo niebezpieczna. Dzięki nim nasz układ odpornościowy uczy się bowiem, jak rozpoznać napastnika i gdy zetknie się z nim powtórnie, szybciej i łatwiej sobie z nim poradzi. Wszystkie szczepionki działają poprzez wcześniejsze – bezpieczne i kontrolowane – wystawienie organizmu na kontakt z patogenem lub jego fragmentem po to, by w przypadku ponownego kontaktu, układ odpornościowy był przygotowany do zwalczania wirusa lub bakterii. Rodzaje szczepionek Obecnie nikt nie wdmuchuje nam do nosa sproszkowanych strupów i nie nacina nam skóry, by wprowadzić materiał pobrany od chorej osoby. Stosowane są znacznie skuteczniejsze i bezpieczniejsze metody. Jedną z nich są szczepionki z żywym, atenuowanym wirusem lub bakterią. Zawierają one atenuowany czyli osłabiony patogen, który nie stanowi zagrożenia dla osób o prawidłowo działającym układzie odpornościowym. Jako, że takie patogeny są najbliższe temu, z czym możemy się zetknąć, szczepionki tego typu są świetnymi nauczycielami dla układu odpornościowego. W ten sposób szczepi się na odrę, świnkę czy różyczkę. To bardzo efektywny sposób zabezpieczenia przed chorobami. Jednak ze względu na to, że mimo wszystko mamy tutaj do czynienia z żywym patogenem, lepiej dmuchać na zimne. Szczepionek takich nie podaje się więc osobom o osłabionym układzie odpornościowym czy kobietom w ciąży. Istnieją również szczepionki z inaktywowanym, zabitym, patogenem. Nie są one jednak tak skuteczne, jak szczepionki z patogenem żywym, dlatego zwykle wymagają podania kilku dawek. Za przykład mogą tutaj służyć szczepionki przeciwko polio czy wściekliźnie. Dwa wymienione tutaj rodzaje to starsze typy szczepionek. Nowsze rodzaje zawierają nie całe patogeny, a ich fragmenty, antygeny. Szczepionki takie są bardziej jednorodne, podobne do siebie, niż szczepionki z patogenami. Są w wyższym stopniu powtarzalne i powodują mniej działań niepożądanych. Jednak zwykle też wywołują słabszą odpowiedź układu odpornościowego, niż szczepionki zawierające całe bakterie czy wirusy. Najnowszym rodzajem szczepionek, o których wszyscy usłyszeliśmy przy okazji pandemii COVID-19, są szczepionki wektorowe i mRNA. Oba rodzaje nie zawierają ani patogenu, ani jego antygenu. Zawierają zaś instrukcję, w jaki sposób nasz organizm ma sobie taki antygen samodzielnie wyprodukować. W szczepionkach wektorowych nośnikiem instrukcji – wektorem – jest zmodyfikowany wirus, pozbawiony genów powodujących chorobę oraz pozbawiony genów umożliwiającym mu namnażanie się. Do genomu tego nieszkodliwego wirusa wprowadzana jest dodatkowo instrukcja produkcji antygenu drobnoustroju, przed którym chcemy się chronić. Zatem, w przeciwieństwie do prawdziwej infekcji, do organizmu nie trafia pełny materiał genetyczny wirusa, a jego fragment. Nie ma zatem możliwości, by nasze komórki wyprodukowały wirusa. To, co się dzieje po szczepieniu, bardzo przypomina prawdziwą infekcję. Wektor wnika do komórek i wprowadza genetyczną instrukcję produkcji antygenu do jądra komórek naszego organizmu. Jako, że nasz wektor pozbawiony jest możliwości namnażania się, nie rozprzestrzenia się po organizmie. Ponadto co prawda jego DNA jest wprowadzane do jądra komórkowego, ale nie jest włączane do naszego genomu i nie replikuje się w kolejnych cyklach komórkowych. Na podstawie tego DNA powstaje RNA, które przemieszcza się z jądra komórkowego do cytoplazmy, tam staje się matrycą do produkcji antygenu. Ten zaś jest prezentowany na powierzchni „zakażonej” komórki. Układ odpornościowy rozpoznaje wrogi antygen, zwalcza go, zabijając komórkę i jednocześnie zapamiętuje antygen. Następnym razem będzie gotowy by szybko zaatakować wirusa. Zarówno ekspresja genów wirusa, jak i odpowiedź immunologiczna są krótkotrwałe i ograniczone do miejsca wstrzyknięcia szczepionki. To jednak wystarczy, by układ odpornościowy zapamiętał wroga na przyszłość. Szczepionki wektorowe mają zarówno wady, jak i zalety. Wywołują silną odpowiedź immunologiczną, na której nam zależy, a technologia ich produkcji jest dobrze opanowana. Jeśli jednak organizm już wcześniej zetknął się z wirusem użytym w roli wektora, to może szybko zacząć go zwalczać, przez co skuteczność szczepionki będzie niższa. Ponadto produkcja takich szczepionek jest dość skomplikowana. Powyższy problem rozwiązują szczepionki mRNA. Ich zastosowanie polega na wstrzyknięciu do organizmu wolnego (tj. niezwiązanego z nośnikiem, np. wirusem) materiału genetycznego w formie mRNA, który jest następnie pobierany przez komórki i poddawany ekspresji. Po wniknięciu do organizmu mRNA ze szczepionki jest przetwarzane przez organizm tak samo, jak „własne” mRNA z naszych komórek, tzn. na podstawie zawartej w nim instrukcji wytwarzane jest białko o ściśle określonej budowie, symulującej immunologiczną „sygnaturę” danego patogenu. Białko takie jest wykrywane przez układ immunologiczny jako obce i powoduje wytworzenie odpowiedzi oraz pamięci immunologicznej. Dzięki temu kiedy kolejny raz dojdzie do kontaktu z takim samym antygenem (tym razem na powierzchni wirusa z „prawdziwej” infekcji), reakcja będzie szybka i skuteczna – tak bardzo, że często nawet nie będziemy świadomi, że organizm właśnie zwalczył śmiertelne zagrożenie. Takie RNA w ogóle nie wnika do jądra komórkowego, zatem nie ma możliwości włączenia się do DNA naszych komórek ani replikacji. Prowadzi ono wyłącznie do wytworzenia antygenów, po czym ulega degradacji. Również i tutaj mamy do czynienia z krótkotrwałą obecnością w naszym organizmie materiału genetycznego wirusa, a jego pozostałości są w naturalny sposób szybko usuwane. Pozostaje nam po nim jedynie pamięć układu odpornościowego, przygotowanego dzięki szczepionkom na reakcję w przypadku prawdziwej infekcji. « powrót do artykułu
  2. Misiek (Bear), 6-letni przedstawiciel nie przez wszystkich uznawanej rasy Australian koolie, który po pożarach buszu 2019-2020 (ang. Black Summer bushfires of 2019-2020) uratował 120 koali, zdobył ostatnio nagrodę wyjątkowego uznania organizacji International Fund for Animal Welfare (IFAW). Bear należy do USC Australia i jest sponsorowany przez IFAW, nazywa się więc go psem do wykrywania koali USC x IFAW (USC Australia x IFAW koala detection dog Bear). Czworonożni laureaci 2021 Animal Action Award Dwunastego października odwagę psa oficjalnie doceniono. Gala odbyła się w Izbie Lordów w Londynie. Uważamy, że Bear naprawdę zasłużył na tę nagrodę, bo pomógł nam znaleźć i uratować dużo koali, szczególnie w związku z pożarami buszu. [Należy jednak podkreślić, że] pracuje cały czas, by razem z nami tworzyć lepsze i bezpieczniejsze miejsca dla tych torbaczy - opowiada opiekunka Miśka, dr Romane Cristescu. W nagrodę [tej prawdziwej nie mógł odebrać osobiście] Bear mógł liczyć na dodatkowe pieszczoty i zabawę. Na zdjęciu opublikowanym na jego profilu na Instagramie widać piłkę tenisową, którą dostał z tej okazji w prezencie. Oprócz tego uznano zasługi Jaspera z Lancashire. Pies będący krzyżówką pudla i cocker-spaniela (cockapoo) otrzymał nagrodę zwierzęcia roku (Animal of the Year Award) IFAW. Doceniono jego wkład we wspieranie przedstawicieli służby zdrowia w czasie pandemii. Pracownicy szpitala twierdzą, że dzięki niemu ich poziom odczuwanego stresu był niższy. Nagrodzonych ludzi opisano w komunikacie prasowym IFAW. Międzynarodowa sława Bear ma nie tylko liczną rzeszę internetowych fanów. Jego praca została również doceniona przez Toma Hanksa. Aktor wspomniał o nim, omawiając post WeRateDogs na Twitterze (chodzi o "Nice Tweets with Tom Hanks" z konta Twitter Movies z 27 listopada 2019 r.). Nie oczekiwaliśmy, że Tom Hanks opowie o Bearze na Twitterze, ale zdarzenie to rzuciło nieco światła na pracę wykonywaną przez Miśka i inne nasze psy wykrywające w zakresie ochrony środowiska. Odzew w internecie był duży - podkreśliła dr Celine Frere z USC Detection Dogs for Conservation. Miśkowi poświęcono też film dokumentalny "Bear - Koala Hero". Jego premiera miała miejsce 18 marca 2020 r. (Australia). Historia Miśka Aż trudno uwierzyć, że ten wspaniały pies został porzucony przez poprzednich właścicieli ze względu na problemy behawioralne. Ponoć trudno mu się było dostosować przez bezgraniczną energię i obsesyjny entuzjazm odnośnie do zabawy. Obecnie Bear kieruje tę energię na konstruktywne działania. Dano mu nowy cel w życiu i mógł się stać częścią psio-ludzkiej drużyny. Jak podkreślają Australijczycy, nie wszystkie koale znajdowane przez Beara są ranne. Większość namierzono w rejonach, gdzie przez pożar zasoby pokarmowe czy wodne były znacznie uszczuplone. Ponieważ psy czują [nosem] to, czego my, ludzie, nie widzimy, mogą być wykorzystywane do tropienia rzadkich zwierząt, szkodników i lokalizowania zagrożonych rodzimych roślin. Trudno przecenić ich rolę w ochronie środowiska - wyjaśnia Frere. Psie powonienie jest znacznie czulsze od ludzkiego, dlatego nauczywszy Miśka skutecznego lokalizowania koali, możemy pracować szybciej i dokładniej [...] - dodała Josey Sharrad z IFAW. « powrót do artykułu
  3. Jesień to idealny czas, aby odkryć swoje fotograficzne rzemiosło. To także świetna okazja dla początkujących fotografów, by spróbować swoich sił – złocista pora roku jest tą najbardziej wybaczającą, pozwalając na uzyskanie emocjonalnych ujęć i dając szerokie pole do eksperymentów. Jak zatem robić ciekawe zdjęcia w jesień?   Czym jest jesień dla fotografa? Pierwsze, co przychodzi na myśl z jesienią w głowach wielu osób, to piękne morze kolorowych liści i niezwykłe piękno wieczornego światła. To też zmienna pogoda, która pozwala przekazać całe spektrum nastrojów, od lekkiej radości po dramatyczne, niemal tragiczne kompozycje. Jesień dla fotografa jest zatem podzielona na kilka stanów. W prawie każdej miejscowości jest to zbiór tych samych stanów o różnym natężeniu proporcji. Mowa o: •    Słonecznej, bezchmurnej pogodzie, zalanej jasnymi kolorami liści •    Mgłą zakrywającą wszystko dookoła •    Silną lub utrzymującą się mżawką •    Wiatrem rozwiewającym chmury po niebie Wszystkie te stany mają swój własny smak. Dla początkujących łatwy do sfotografowania stan jesienny to okres słoneczny. Dla doświadczonych z kolei to pole do prawdziwego popisu. Fotografowanie krajobrazów za pomocą szerokokątnego obiektywu podkreśli dramatyzm nieba.   Wskazówki dotyczące fotografii jesiennej Żadna pogoda nie jest przeszkodą Jesienią możesz robić dobre zdjęcia przy prawie każdej pogodzie. Często się zmienia, otwierając możliwość fotografowania w różnych stylach i lokalizacjach, uzyskując na zdjęciach szeroki wachlarz nastrojów. Wskazane jest wcześniejsze określenie miejsc, które chcesz sfotografować i zastanowienie się, przy jakiej pogodzie będą dobrze wyglądać. Znalezienie lokalizacji do sfotografowania Pytanie, które pojawia się u profesjonalnych fotografów, jak i domorosłych amatorów. Wychodzimy na ulicę – i wydaje się, że nie ma nic szczególnie pięknego w okolicy. Dlatego dobrze jest mieć w głowie listę miejsc, do których możesz się udać i które mogą wyglądać dobrze przy obecnej pogodzie. Jesień to zmiana natury i warto ją przede wszystkim sfotografować. Jesienna sesja ślubna w otoczeniu parków, skwerów, zalewów, rzek, lasów, góry czy złocistych łanów – to wszystko jest wyjątkowe. Czas – kiedy iść na zdjęcia? Przy każdej porze roku złota zasada fotografów dotycząca najlepszego czasu na zdjęcia jest prawdziwa – złota i błękitna godzina. Zdecydowanie warto wyjść o wschodzie i zachodzie słońca. A jesienią trwają one dłużej ze względu na niższą trajektorię słońca. Jest to tylko nasza korzyść. Łatwiej jest robić zdjęcia w świetle dziennym – światło staje się mniej ostre niż w innych porach roku, a ciekawe ujęcia można wykonywać w świetle otoczenia. Kontrastujące z resztą otoczenia jesienne chmury, z których przedostają się pojedyncze promienie słoneczne to także atut, dodający dramaturgii całej kompozycji.   Jakich technik kompozycyjnych i technicznych warto używać? Ustaliliśmy, gdzie i kiedy strzelać. Teraz zastanówmy się, jak strzelać. Poniżej o kilku technikach, z których warto korzystać w jesień i nie tylko. •    Izolowanie obiektów – fotografując teleobiektywem o długiej ogniskowej (85-100 mm i więcej) z otwartą przysłoną. Tło powinno być jednorodne, aby widz natychmiast określił, gdzie znajduje się główny obiekt. Dlatego konieczne jest, aby w bokeh nie było „owsianki”, w przeciwnym razie wszystko się zepsuje; •    Strzelanie z niskiego punktu – wiele osób jest przyzwyczajonych do robienia zdjęć prosto z poziomu oczu, rzadko przesuwając aparat do tej pozycji. Jesienna sesja ślubna lub rodzinne zdjęcie może wyglądać naprawdę magicznie z tej perspektywy. Użyj szerokiej przysłony i ustaw ostrość poza krawędź kadru, aby uzyskać pierwszy plan; •    Robienie zdjęć z wysokiego punktu obserwacyjnego – dotyczy to zwłaszcza obszarów górskich i pagórkowatych. Świetnie prezentują się drzewa na różnych wysokościach lub wielobarwne korony drzew z wysokości; •    Zwrócenie uwagi na kontrastujące zlokalizowane obszary światła – świetnie, jeśli ciekawy obiekt, oświetlony jest promieniem słońca i otaczającym go cieniem. Kontrast tego typu często dobrze wygląda i jest miły dla oka; •    Ramka – przede wszystkim, mówiąc o kadrowaniu ujęć jesiennego krajobrazu, używaj gałęzi, liści i pni drzew; Warto połączyć ww. techniki. Eksperymentowanie jest ważną częścią jesiennych sesji zdjęciowych w przepięknym, złocisto-czerwonym krajobrazie.   Jaki sprzęt zabrać ze sobą? Bez wątpienia wystarczy najprostszy aparat z uniwersalnym obiektywem, niestety zaowocuje on niemożnością stosowania niektórych rozwiązań technicznych. Obiektywy najlepiej dopasowane do jesieni to szerokokątne, czy teleobiektywy. Teleobiektywy są jednak ciekawszą opcją. Powodem jest to, że jesienią jest wiele małych obiektów, które chcesz powiększyć. Rozmycie tła jest łatwiejsze dzięki teleobiektywowi. Jeśli zbliżenia to Twoja nisza, najlepiej wybrać teleobiektyw. Jeśli lubisz piękne otwarte przestrzenie lub miejski krajobraz – lepiej poszukać opcji szerokokątnych. Dobrym pomysłem będzie zaopatrzyć się także w statyw, jeśli mowa o strzelaniu w wietrznych warunkach. Warto stosować także zdalne wyzwalanie migawki. Gdy fotografujemy z kolei pod światło, użycie osłony przeciwsłonecznej jest dobrym pomysłem. Filtr polaryzacyjny to także ciekawa nowinka. Szczególnie przydatna podczas fotografowania wody.   Droga do dobrego jesiennego zdjęcia Jeśli jesień to twoje ogniwo i masz ochotę ją sfotografować – zabierz się za to bez wahania. Wymyśl plan działania i zobacz, jak to zrobić, aby jak najlepiej przekazać to, co widzialne. Eksperymentowanie, odpowiedni dobór rozwiązań kompozycyjnych, sprzętu i miejsca (a także pogody) zaowocuje miłą jesienną sesją zdjęciową, która zachwyci Cię i wszystkich wokół. « powrót do artykułu
  4. Pościel to jeden z kluczowych elementów każdego pokoju hotelowego. Ich jakość, wygląd oraz czystość świadczą nie tylko o renomie obiektu, ale i o szacunku do gości hotelowych. To również element, który bezpośrednio wpływa na komfort snu. Dlatego też znalezienie dobrej pościeli do hotelu to niezwykle ważna sprawa. Dlatego też poniżej zdradzamy, na co zwracać uwagę przy jej zakupie. Specyfika pościeli hotelowej Pościel hotelowa to szczególny produkt, który musi stawić czoła wielu wyzwaniom. Intensywna eksploatacja oraz bardzo często pranie (nierzadko w wysokich temperaturach) sprawiają, że musi to być ona solidna i wytrzymała. Powinna być ona także wykonana z materiału, który dobrze zniesie hotelową dezynfekcję. Nie wspominając o tym, że powinna być miękka i przyjemna w dotyku. Dlatego też na rynku istnieje wiele różnorodnych modeli, które powstały z myślą o użytku w branży hotelarskiej. Czy jednak wszystkie z nich spełnią oczekiwania klientów hotelu? Niestety nie. Dlatego też pozwoliliśmy sobie zapytać o poradę eksperta z tej dziedziny – Lecha Ostrowskiego ze sklepu internetowego 4Horeca, który specjalizuje się w sprzedaży pościeli hotelowej. Pościel hotelowa – na co zwracać uwagę przy jej zakupie? Jak podkreśla nasz rozmówca – na jakość pościeli hotelowej składa się wiele rzeczy. Wbrew pozorom nie są one związane jedynie z aspektami wizualnymi, czy obowiązującymi trendami. Jak dalej podkreśla – tego typu pościel każdego dnia eksploatowana jest do granic możliwości. Musi więc ona stawić czoła czynnikom takim jak: częste pranie, prasowanie, dezynfekcja. Znacznie różni się ona zatem od tej, której używa się na potrzeby domowe. Współpracujące z hotelami pralnie chemiczne bywają bowiem bezlitosne dla materiałów o słabej jakości. Na co więc zwracać uwagę przy jej zakupie? Jak podkreśla nasz eksperta, kluczowa role odgrywają tu m.in. gramatura, rozmiar, rodzaj materiału oraz design. Gramatura Kupując pościel do hotelu czy pensjonatu, należy przede wszystkim przyjrzeć się jej gramaturze. Jeżeli będzie ona zbyt mała, istnieje duże ryzyko, że nie przetrwa ona pierwszego prania... Dlatego na potrzeby obiektów hotelowych poleca się wybór tkanin o gramaturze minimum 135 g/m2. Zdecydowanie bezpieczniejszym wyborem będą jednak modele o większej gramaturze, np. 160 g/m2. Dzięki temu zyska się pewność, że pościel ta posłuży przez wiele lat. Rozmiar To kolejny ważny aspekt, który zadecyduje o tym, czy pościel sprawdzi się w obiekcie noclegowym, czy też nie. Nie powinna ona więc być ani za mała, ani za duża. Należy także się upewnić, czy w trakcie prania jej rozmiar nie ulegnie zmianie. Pod wpływem wysokich temperatur niektóre z tkanin mogą się bowiem kurczyć, a inne rozciągać. Warto więc sięgać po produkty o wysokiej jakości włókien. Bardzo ważne jest również to, by przed jej zakupem dokładnie zmierzyć łóżka. Miary wzięte "na oko" nie zawsze muszą się pokrywać z rzeczywistymi wymiarami mebla, a w przypadku pościeli hotelowej liczy się każdy centymetr. To samo dotyczy też poszewek na poduszki, czy kołdrę. Materiał To czynnik, który najbardziej wpływa na komfort gości hotelowych. Nie może więc to być tkanina szorstka i nieprzyjemna w dotyku. Najczęściej w obiektach hotelarskich używa się pościel z bawełny, która jest przyjazna nawet dla wrażliwej skóry. Warto także skusić się na produkty wykonane z bawełny poddanej merceryzacji bądź z domieszką poliestru. Dzięki niej pościel stanie się nie tylko bardziej wytrzymała, ale i nabierze połysku. Odradza się natomiast wyboru materiałów, które mogą uczulać tak jak m.in. czysty puch pierza. Najbezpieczniejszym wyborem jest wkład wykonany ze sprężystych włókien silikonowych, które nie ulegają odkształceniom oraz przyjemnie otulają w trakcie snu. Warto również sięgać po wkłady antyalergiczne, które zapobiegną rozwijaniu się roztoczy. Design To ostatnie z kryteriów, które należy uwzględnić przy zakupie pościeli hotelowej. Powinna ona komponować się z wystrojem pokoju. Najbezpieczniej będzie również postawić na białą pościel. Nie zaszkodzi jednak wzbogacić jej eleganckimi, kolorowymi wstawkami (np. w postaci haftu), których odcień będzie zlewał się z kolorystyką pokoju, bądź apartamentu. Jak podkreśla nasz ekspert, należy również wystrzegać się nadruków. Mogą one bowiem wyglądać tandetnie – zwłaszcza jeżeli po którymś praniu zaczną zanikać. Co jeszcze powinno znaleźć się na hotelowym łóżku? Na końcu warto również wspomnieć o tym, że sama pościel, prześcieradło, poszewki oraz poduszki to dopiero połowa sukcesu. Na hotelowym łóżku powinny również znajdować się inne dodatki, które dodadzą obiektowi renomy. Mowa o dodatkach takich jak ozdobne narzuty lub nakładki na materace. W okresie zimowym warto również umieścić na nich ciepłe koce – nawet jeżeli w pokoju nocą jest ciepło. Warto także sięgnąć po poduszki dekoracyjne, czy pokrowce ochronne. Tego typu akcesoria stworzą klimat i sprawią, że gość hotelowy poczuje się ugoszczony jak należy. Jest to niezwykle ważne w obiektach o wysokiej renomie. Im więcej bowiem klient obiektu płaci za nocleg, tym więcej ma on prawo wymagać. « powrót do artykułu
  5. Chińscy naukowcy ogłosili, że dotrzymali słowa danego w grudniu ubiegłego roku i ulepszyli swój układ optyczny tak, że przeprowadził kwantowe gaussowskie próbkowanie bozonu na macierzy 144x144. Tym samym potwierdzili, że ich komputer kwantowy osiągnął kwantową supremację, czyli jest w stanie wykonać obliczenia, których komputery klasyczne nie potrafią wykonać w rozsądnym czasie. O osiągnięciu kwantowej supremacji słyszeliśmy już kilkukrotnie. Tak na przykład twierdził Google w 2019 roku. Za każdym jednak razem specjaliści wysuwali zastrzeżenia, co do wykorzystanych algorytmów. Tym razem, jak zapewniają Chińczycy, takich zastrzeżeń nie będzie. Pracami uczonych z Narodowego Laboratorium Nauk Fizycznych na Chińskim Uniwersytecie Nauki i Technologii w Hefei kierował Jian-Wei Pan. Celem prac było zbudowanie komputera kwantowego, który obliczy prawdopodobieństwo wystąpienia danego wyniku na wyjściu w obwodzie kwantowym. Zadanie takie komputery klasyczne potrafią rozwiązać bez większych problemów, pod warunkiem jednak, że istnieje niewiele punktów wyjścia i wejścia takiego obwodu. Gdy jednak jest ich więcej, czas potrzebny do przeprowadzenia obliczeń za pomocą klasycznych komputerów staje się tak długi, że ich przeprowadzanie traci sens. Zespół przeprowadził gaussowskie próbkowanie bozonu (GBS). Na czym ono polega? Wyobraźmy sobie w tym miejscu układ optyczny z wieloma wejściami i wyjściami. Następnie wpuszczamy do niego pojedyncze fotony, które na swojej drodze do wyjścia napotykają różne komponenty optyczne, jak dzielniki wiązki czy lustra. Nasze zadanie obliczeniowe polega na tym, by określić, jakie fotony pojawią się na wyjściu. Taki układ możemy więc postrzegać jako matrycę dokonującą transformacji konfiguracji fotonów wpuszczonych na wejściu w konfigurację wyjściową. Określenie konfiguracji wyjściowej jest bardzo trudne nawet dla niewielkiej matrycy z rozdzielaczy i lusterek. Przy rosnącej liczbie punktów wejścia i wyjścia, określenie wyniku takiego eksperymentu jest niezwykle trudne. W grudniu ubiegłego roku Chińczycy wykorzystali GBS składający się ze 100 punktów wejścia i 100 punktów wyjścia. Informowali wówczas, że ich system przeprowadził obliczenia w ciągu około 200 sekund. Tymczasem chiński superkomputer Sunway TaihuLight, 4. najpotężniejszy wówczas komputer na świecie, potrzebowałby do wykonania takich obliczeń... około 2,5 miliarda lat. Po udanym eksperymencie naukowcy zapowiedzieli, że udało im się udoskonalić GBS na tyle, że przeprowadzą eksperymenty na matrycy 144x144. W 2021 roku nasza maszyna GBS będzie łatwiejsza w dostrojeniu, mniejsza i bardziej stabilna. Zaczynamy zastanawiać się nad jej wdrożeniem do celów praktycznych, mówili wówczas. Teraz dotrzymali złożonej obietnicy. Poinformowali, że przy matrycy 144x144 istnieje 1043 możliwych rozwiązań, a ich GBS dokonał obliczeń 1023 razy szybciej niż superkomputer. Tym samym, zapewniają, osiągnęli kwantową supremację. « powrót do artykułu
  6. Siódmego grudnia odbędzie się organizowana przez dom aukcyjny Sotheby's aukcja datowanego dokumentu ze znaczkiem pocztowym Penny Black. Penny Black był pierwszym na świecie znaczkiem pocztowym. Cena za ten wyjątkowy walor może sięgnąć nawet 4-6 mln funtów. Unikatowy znaczek Znaczek A-I z pierwszego wydrukowanego arkusza (płyta 1a), który trafi na aukcję w Londynie, pochodzi z archiwum Roberta Wallace'a, szkockiego polityka i reformatora brytyjskiej poczty. Jest przyklejony do dokumentu (The Wallace Document) datowanego na 10 kwietnia 1840 r. Ok. 10 lat temu w posiadanie The Wallace Document wszedł brytyjski biznesmen i filatelista Alan Holyoake. To on zainicjował 3-letni projekt badawczy, który zakończył się wydaniem 2 certyfikatów autentyczności: Królewskiego Towarzystwa Filatelistycznego (2016) i Brytyjskiego Towarzystwa Filatelistycznego (2015). Później odbyła się wystawa w Narodowym Muzeum Poczty w Waszyngtonie. Siódmego grudnia br. w ramach Treasures Sale Sotheby's zamierza sprzedać unikatowy obiekt. To pierwszy znaczek w historii, prekursor wszystkich znaczków [...]. Choć w kolekcjach publicznych i prywatnych na świecie znajduje się wiele bardzo ważnych znaczków, ten zapoczątkował system pocztowy, jaki znamy - podkreśla Henry House, szef Treasures Sale. Przed 1840 r. to adresat pokrywał opłatę pocztową. Z Penny Black dzięki jednolitej opłacie w wysokości 1 pensa można było, bez względu na odległość, dostarczyć listy o wadze do 14 gramów. Na znaczku widnieje portret młodej królowej Wiktorii. W projekcie uwzględniono także litery kontrolne (znajdują się one w lewym i prawym dolnym rogu). Do produkcji wykorzystano ręcznie wykonany papier ze znakami wodnymi; na odwrocie znajdowała się warstwa kleju. Rola Roberta Wallace'a Postacią centralną dla przełomowych zmian był członek parlamentu Robert Wallace, który doprowadził do powstania komisji odpowiedzialnej za reformę poczty. Wallace był szefem komitetu, który przyglądał się propozycji Rowlanda Hilla (projektowi nowego systemu pobierania opłat pocztowych). The Wallace Document pochodzi z rozproszonego obecnie prywatnego archiwum polityka. Łączy on 2 filatelistyczne artefakty: Penny Black i odbitkę próbną listownika Mulready Stationary. Oba zostały podarowane Wallace'owi przez kanclerza skarbu Francisa Baringa (oba weszły do użytku 6 maja 1840 r.). Widoczne są też 3 adnotacje Wallace'a: "1st Proof of Penny Postage Stamp Cover, presented to Mr Wallace by Mr The Right Honble The Chancellor of the Exchequer, Francis Thornhill Baring — April 10th 1840"; "Universal Penny Postage Fly or Loose Stamp, presented to me Mr. Wallace as above" i "These come into public use on the 6th of May". Listownik Listownik Mulready'ego został zamówiony przez rząd równolegle ze znaczkiem w ramach reformy pocztowej. Zaprojektował go William Mulready. Twórcy reformy sądzili, że oba walory będą używane równolegle. Okazało się jednak, że realia produkcji listowników i małych znaczków były nieporównywalne, co w połączeniu z preferencjami klientów przeważyło szalę na korzyść znaczków. Ironią losu wydaje się, że projekt listownika powstał 13 w piątek, a pierwsza odbitka próbna datuje się na 1 kwietnia. Publiczna sprzedaż rozpoczęła się 1 maja 1840 r. « powrót do artykułu
  7. Większość przedsiębiorstw działających na rynku energii fuzyjnej przewiduje, że pierwszy prąd z elektrowni termojądrowych trafi do sieci już w latach 30. obecnego stulecia. Tak wynika z pierwszego raportu na temat światowego stanu energetyki fuzyjnej. Został on opublikowany przez Fusion Industry Association (FIA) oraz UK Atomic Energy Authority (UKAEA). Reaktory fuzyjne wytwarzają energię metodą fuzji jądrowej, w czasie której lżejsze pierwiastki łączą się w cięższe. Taki proces zachodzi na Słońcu. Fuzja to pod wieloma względami najdoskonalsze źródło czystej energii. Ilość energii, jaką może dostarczyć zupełnie zmieni reguły gry. Paliwo do fuzji jądrowej można uzyskać z wody, a Ziemia jest pełna wody. To niemal niewyczerpane źródło energii. Musimy tylko dowiedzieć się, jak go używać, mówiła niedawno profesor Maria Zuber, wiceprezydent MIT ds. badawczych. Informowaliśmy wówczas o przełomie dokonanym na MIT i możliwości pojawienia się za 4 lata reaktora, który wytworzy energię netto. Obecnie na całym świecie istnieje co najmniej 35 firm działających na rynku fuzji jądrowej. Większość z nich to przedsiębiorstwa z USA i Europy. Dwanaście z tych 35 firm zadeklarowało, że dopiero rozpoczyna działalność lub też woli nie ujawniać swojego istnienia, zatem nie zostały uwzględnione w raporcie. Z pozostałych 23 firm kolejny tuzin działa nie dłużej niż 5 lat. Wśród 23 uwzględnionych w raporcie firm w USA działa 13, a w Europie 7, czego 5 w Wielkiej Brytanii. Z raportu The Global Fusion Industry in 2021 dowidujemy się, że prywatne przedsiębiorstwa zajmujące się fuzją termojądrową otrzymały od lat 90. finansowanie w wysokości ponad 1 miliarda 872 milionów USD, z czego 1,786 miliarda pochodziło ze źródeł prywatnych, a 85 milionów ze dotacji rządowych. W przedsiębiorstwa te inwestują m.in. Bezos Expeditions, Breakthrough Energy Ventures, Capricorn Investment Group, Chevron Technology Ventures, Google, Eni, Wellcome Trust czy Oxford Sciences Innovation. Nie każde z badanych przedsiębiorstw przyznało, jakie finansowanie otrzymało. Informacji takiej udzieliło 18 firm. Najwięcej pieniędzy, bo aż 85% całego finansowania, trafiło do 4 największych graczy na tym rynku. Są to Commonwealth Fusion Systems (USA, powstało w 2018 r.), General Fusion (Kanada, 2002 r.), , TAE Technologies (USA, 1998 r.) oraz Tokamak Energy (Wielka Brytania, 2009 r.). Głównym celem firm pracujących nad fuzją jądrową jest produkcja energii elektrycznej, jednak niemal połowa takich przedsiębiorstw planuje też wykorzystanie tej technologii jako napędu pojazdów kosmicznych, napędu statków i okrętów, pozyskiwania wodoru i dostarczania ciepła na potrzeby przemysłu. Przedsiębiorstwa z rynku fuzyjnego zatrudniają przede wszystkim inżynierów, którzy stanowią 51% ich załóg. Kolejnych 26% pracowników to naukowcy. Najpopularniejszymi rozwijanymi technologiami są magnetyczne uwięzienie plazmy, nad którym pracuje 13 z 23 ankietowanych przedsiębiorstw oraz magnetyczno-inercyjne uwięzienie plazmy (5 przedsiębiorstw). Najbardziej interesująca zaś była odpowiedź na pytanie, kiedy po raz pierwszy, gdzieś na świecie do sieci trafi prąd z elektrowni termojądrowej. Aż 17 przedsiębiorstw odpowiedziało, że stanie się to w przyszłej dekadzie. Z kolei 11 uważa, że w przyszłej dekadzie fuzja zostanie po raz pierwszy wykorzystana w roli napędu w przestrzeni kosmicznej. Największym i najbardziej znanym projektem związanym z fuzją jądrową jest budowany we Francji międzynarodowy reaktor ITER, który ma rozpocząć pracę jeszcze przed końcem dekady. Będzie to jednak reaktor eksperymentalny, który nie będzie wytwarzał energii netto. Innymi słowy, pochłonie więcej energii niż wytworzy. Podobnym projektem jest brytyjski STEP. Ma on ruszyć w latach 40. To zaś pokazuje, że firmy prywatne, chociaż ze znacznie mniejszym rozgłosem, planują zastosowanie fuzji jądrowej w praktyce znacznie szybciej, niż organizacje rządowe. Jednak będą to robiły na znacznie mniejszą skalę. Nasz raport pokazuje, że prywatny rynek fuzji jądrowej, bez rozgłosu, szybko przybliża nas do chwili rozpoczęcia komercyjnego dostarczania energii z reaktorów termojądrowych, mówi Melanie Windridge z FIA. Jej zdaniem pierwsze prywatne reaktory termojądrowe zaczną działać w latach 30., a w kolejnej dekadzie dostarczą energię na zasadach komercyjnych. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy przebadali ponad tysiąc płazów z różnych stanowisk w Polsce. Sprawdzali, jakie patogeny zagrażają tym zwierzętom. To unikalne w skali Polski badania. Jak dotąd na terenie naszego kraju nie wykryto obecności Bsal - groźnego grzyba wywołującego spustoszenie wśród zachodnioeuropejskich populacji salamander plamistych. Wyniki badań koordynowanych przez dr. hab. Macieja Pabijana z Uniwersytetu Jagiellońskiego ukazały się w czasopiśmie Diseases of Aquatic Organisms. Płazy to jedna z najbardziej zagrożonych grup kręgowców na świecie - piszą autorzy badania w przesłanym PAP komunikacie. Przypominają, że zwierzętom tym zagraża nie tylko człowiek, który niszczy ich siedliska. Problemem są również płazie choroby. Naukowcy wymieniają, że populacje płazów na całym świecie dziesiątkowane są choćby przez mikroskopijne grzyby z rodzaju Batrachochytrium, takie jak B. dendrobatidis (Bd) i B. salamandrivorans (Bsal), a także wirusy z rodzaju Ranavirus (Rv). Istnieje pilna potrzeba poznania rozmieszczenia i rozpowszechnienia tych patogenów, aby zrozumieć i ograniczyć straty, jakie niosą dla bioróżnorodności płazów - zaznaczają naukowcy. Przebadali oni pod kątem obecności patogenów ponad 1000 płazów z populacji naturalnych oraz osobników trzymanych w ogrodach zoologicznych i prywatnych hodowlach. Autorzy zaznaczają, że to pierwsze w Polsce badania przesiewowe płazich patogenów. Naukowcy wykryli grzyba Bd na 40 proc. stanowisk i u ponad 14 proc. płazów z populacji naturalnych, a także w dwóch hodowlach. Te alarmujące statystyki znajdują się w górnej granicy częstości notowanych w innych krajach Europy Środkowej, przykładowo przekraczają dwukrotnie prewalencję Bd na terenie Niemiec czy Węgier - komentują autorzy badania. Spośród wszystkich płazów największą liczbę infekcji Bd wykryto u żab wodnych (Pelophylax esculentus) i kumaków górskich (Bombina variegata) - odpowiadały one za 75 proc. wszystkich infekcji Bd, co sugeruje dużą rolę tych dwóch gatunków jako rezerwuarów patogenów w środkowoeuropejskich siedliskach słodkowodnych. Wirusy Rv stwierdzono na mniejszej liczbie stanowisk (12 proc.), przy czym infekcje dotyczyły płazów z odległych od siebie miejsc (np. wybrzeże Bałtyku i okolice Zakopanego). Jak dotąd nie wykryto obecności na terenie Polski Bsal - groźnego grzyba wywołującego spustoszenie wśród zachodnioeuropejskich populacji salamander plamistych. Naukowcy zaznaczają, że uzyskane wyniki mogą być niedoszacowane, ponieważ w niektórych lokalizacjach pobrano tylko jedną lub kilka prób. Wszechobecność Bd i - w mniejszym stopniu - Rv sugeruje, że zmniejszanie się liczebności populacji płazów w regionie może wynikać nie tylko z niekorzystnych dla przyrody zmian w siedliskach, ale może być również związane z wygasłymi lub wciąż trwającymi, ale niewykrytymi, epidemiami - skomentował Maciej Pabijan, naukowiec koordynujący badania. Naukowcy powiązali również rozmieszczenie Bd z niższą średnią roczną temperaturą i krajobrazem bogatym w zbiorniki wodne oraz dużym udziałem terenu zurbanizowanego. Można się spodziewać, że żab, ropuch, traszek, salamander czy tropikalnych płazów beznogich będzie na całym świecie ubywać. Od lat 80. XX wieku populacje płazów na całym świecie tak szybko się zmniejszają, że zjawisko to nazwano współczesnym wymieraniem płazów. Według danych Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) na świecie wyginięciem zagrożonych jest 41 proc. gatunków płazów. W Polsce żyje 18 gatunków płazów, wszystkie są pod ochroną. « powrót do artykułu
  9. Izraelsko-amerykański zespół naukowy poinformował o znalezieniu inskrypcji oraz wielkiej pozbawionej drzwi ściany, otaczającej bizantyjską bazylikę na wybrzeżu Jeziora Galilejskiego. Bazylikę, którą naukowcy identyfikują jako Kościół Apostołów, wybudowany nad domem apostołów Piotra i Andrzeja. A istnienie wspomnianej ściany oraz inskrypcji może potwierdzać, że mamy do czynienia z tym właśnie niezwykłym kościołem. Wzmianki o Kościele Apostołów w źródłach historycznych O prawdopodobnym odkryciu Kościoła Apostołów informowaliśmy przed 2 laty. Pisaliśmy wówczas, że identyfikacja kościoła będzie zapewne budziła kontrowersje, chyba że zostanie odnaleziony jakiś dowód, na przykład inskrypcja. Jest to o tyle możliwe, że w kościołach bizantyjskich często tworzono inskrypcje informujące, w czyjej intencji świątynię postawiono. Skąd jednak pomysł, że mamy do czynienia właśnie z kościołem postawionym nad domem apostołów? Budowlę opisał m.in. Wilibald, późniejszy biskup Eichstätt i święty. W czasie swoich podróży odwiedził Grecję, Cypr i Syrię. Dotarł do Ziemi Świętej (był pierwszym znanym mieszkańcem Wysp Brytyjskich, który tego dokonał), był w Nazaret i Betlejem. W 725 roku zobaczył i opisał Kościół Apostołów, który, według chrześcijańskiej tradycji, został wzniesiony nad domem Piotra i Andrzeja w miejscowości Betsaida. Warto zaznaczyć, że sama Betsaida również zaginęła. O jej istnieniu wiemy np. od żydowskiego historyka Józefa Flawiusza, który pisze, że po śmierci Heroda Wielkiego jego następca Herod Filip II podniósł Betsaidę do rangi miasta, któremu nadał nazwę Julias. Wszystko zaczęło się w 1930 r. Historia obecnych odkryć sięga roku 1930, kiedy to niemiecki ksiądz Rudolf de Haas zauważył, że 2 metry pod ottomańską posiadłością w Beit Habek znajduje się mozaika. Uznał, że pochodzi ona z okresu rzymskiego. Jak się jednak okazało, nie miał racji. Już pod koniec XIX wieku mówiono, że al-Araj (Beit Habek) to może być Betsaida. Pięć lat temu postanowiliśmy to sprawdzić i rozpoczęliśmy wykopaliska. Szybko odkryliśmy warstwę z czasów rzymskich, pozostałości domów, ceramiki, monety i inne tego typu przedmioty. Od samego początku niektóre znaleziska, takie jak np. fragmenty mozaiki, wskazywały, że musiał się tam znajdować także kościół - mówi profesor Mordechai Aviam z Kinneret College. Uczony dodaje, że zanim jego zespół rozpoczął wykopaliska, przeanalizował m.in. zapiski Willibalda. Dlatego też specjaliści od początku uważali, że trafili właśnie na Betsaidę. Miejsce ich wykopalisk znajduje się bowiem nad brzegiem Jeziora Galilejskiego, tak jak opisał to Willibald. Tymczasem inne znane stanowisko archeologiczne również uważane za możliwą Betsaidę, e-Tell, znajduje się 2 kilometry od brzegu. Podczas wykopalisk w 2016 r. prof. Steven Notley z Nyack College w USA oraz cytowany wcześniej prof. Aviam szybko odkryli pierwsze fragmenty bizantyjskiej mozaiki i resztki rzymskich łaźni, co wskazywało na miejski charakter osady. W trakcie kolejnych wykopalisk pojawiły się wskazówki, że natrafiono na wielki bizantyjski kościół. Znaleźliśmy mozaiki, dwie inskrypcje, apsydy, a wszystko z okresu bizantyjskiego. Kościół został zbudowany pod koniec V lub na początku VI wieku i prawdopodobnie stał jeszcze w VIII wieku. Amerykańsko-izraelski duet zaczął więc podejrzewać, że to Kościół Apostołów. Niestety, brakowało na to dowodów. Należy jednak pamiętać, że po pierwsze, mamy do czynienia z dużym kościołem, który znajduje się w okolicy opisanej m.in. przez Willibalda, a po drugie, dotychczas nie znaleziono tutaj innej znaczącej chrześcijańskiej budowli. Inskrypcje i ściana pozbawiona drzwi Teraz naukowcy informują o znalezieniu dwóch inskrypcji. Jedna z nich wspomina o niewymienionym z imienia biskupie, za czasów którego świątynię poddano renowacji. To zaś oznacza, że kościół był na tyle ważny, iż prowadzono w nim takie prace. Na drugiej inskrypcji wspomniano zaś duchownego, z inicjatywy którego wzniesiono samą bazylikę. Kolejnym dowodem na znaczenie świątyni może być wspomniana na początku ściana pozbawiona drzwi. Naukowcy przedstawiają dwie hipotezy dotyczące jej roli. Możliwe, że ściana należy do późniejszej struktury zbudowanej w obrębie kościoła. Wiemy, że w czasach krucjat w XIII wieku działała tutaj fabryka cukru. Może ta ściana ma z nią związek, stwierdza Aviam. Druga z interpretacji jest znacznie bardziej interesująca. Mówi ona, że murem otoczono ruiny świątyni, o której wiedziano, że to Kościół Apostołów. Zrobiono to po to, by ruiny uchronić przed dalszym niszczeniem lub ukryć. Musimy bowiem pamiętać, że w czasach, gdy Willibald podróżował po Ziemi Świętej, znajdowała się ona już pod władzą muzułmanów; wiele chrześcijańskich miejsc zostało porzuconych, a pamięć o nich zaginęła. W przyszłym roku naukowcy chcą rozpocząć prace, których celem będzie dotarcie do fundamentów ściany. To pozwoli ją datować i może dać odpowiedzi na wiele innych pytań. « powrót do artykułu
  10. Badacze z University College London (UCL) ostrzegają, że w ciągu najbliższych 60 lat część ze szkockich producentów whisky może zostać zmuszona do ograniczenia lub wstrzymania produkcji. Wszystko z powodu zmian klimaty, w wyniku których wzrośnie temperatura, a Szkocja doświadczy susz. Niekorzystnie wpłynie to na trzy główne składniki whisky – wodę, jęczmień i drożdże. Raport nt. wpływu zmian klimatu na produkcję whisky zamówiła destylarnia Glengoyne. Do wyprodukowania litra whisky potrzeba 46,9 wody. Autorzy raportu informują, że szkockie destylarnie zużywają rocznie około 61 miliardów litrów wody. Wody tej może brakować w ocieplającym się świecie. Taka sytuacja miała już zresztą miejsce w 2018 roku, kiedy to 5 destylarni na Islay – słynnej z takich marek jak Laphroaig, Lagavulin czy Ardbeg – musiało ograniczyć produkcję z powodu suszy. Podobnych kłopotów doświadczyły wówczas dwie destylarnie z Pertshire. W tym samym roku  Glenfarclas poinformowała o utracie całej miesięcznej produkcji z powodu wysokich temperatur. Jęczmień, z którego wytwarzany jest szkocki single malt, to zboże dość odporne na suszę. Ale wysokie temperatury potrafią mu zaszkodzić. Naukowcy z UCL przypomnieli, że fala upałów z 2018 roku spowodowała w Wielkiej Brytanii spadek produkcji jęczmienia jarego o 7,9%. To zaś spowodowało, że jego cena wzrosła ze 145 do 179 funtów za tonę. Szkoccy producenci whisky używają rocznie około 800 000 ton tego zboża, zatem taki wzrost cen to dodatkowy koszt 27 milionów funtów. Jednocześnie jednak uczeni zauważają, że wyższe temperatury w Szkocji mogą zwiększyć produkcję kukurydzy, która jest używana do produkcji whisky zbożowej (grain whisky). To, co prawda nie to samo co najszlachetniejsza odmiana whisky, czyli  single malt, jednak whisky zbożowa – chociaż rzadko butelkowana samodzielnie – stanowi istotny składnik whisky mieszanych (blended). To jednak marne pocieszenie w obliczu faktu, że cieplejsze lata i łagodniejsze zimy nie tylko spowodują problemy z wodą i jęczmieniem, ale doprowadzą do zwiększenia populacji gatunków inwazyjnych, szkodników i chorób. Szkocję postrzega się jako wilgotne, deszczowe miejsce ze stałym dostępem do wody. Jednak gdzie i kiedy pada ulega zmianie wraz ze zmianami klimatu. To zaś może spowodować niedobory wody i zmienić jej charakter, wpływając na nasz ulubiony napój. Dlatego odpowiednie planowanie to podstawa ochrony whisky, mówi główna autorka badań, Carole Roberts. Uczona dodaje, że zmiany klimatyczne mogą doprowadzić też do zmiany smaku whisky. Cały proces produkcji, w tym słodowanie, fermentacja, destylacja i dojrzewanie był przez długi czas udoskonalany z uwzględnieniem nadmorskiego klimatu Szkocji. Zmiana temperatury powietrza i wody grozi utratą smaku, charakteru i jakości whisky. « powrót do artykułu
  11. Międzynarodowy zespół uczonych udostępnił naukowcom i pasjonatom najpełniejszy jak dotąd katalog obiektów pozagalaktycznych obejmujący obszar ponad 3% pełnego kąta bryłowego nieba i zawierający 170 mln. źródeł. Za modelowanie ich widm energetycznych była odpowiedzialna dr hab. Katarzyna Małek z Zakładu Astrofizyki NCBJ. Dzięki współpracy naukowców z wielu światowych instytutów, w tym polskich astrofizyków z NCBJ powstał szerokozakresowy katalog obiektów pozagalaktycznych HELP, z ang. Herschel Extragalactic Legacy Project. Katalog ten pokrywa obszar ok 1300 deg2 nieba (łącznie 23 dobrze zdefiniowane i przebadane obszary nieba, jak np. Cosmological Evolution Survey, COSMOS). Zawiera on 170 mln źródeł, dla których zebrano, pogrupowano i ujednolicono dane fotometryczne z szerokiego zakresu widmowego fali elektromagnetycznej od części optycznej widma, a nawet ultrafioletu po daleką podczerwień. Wraz z katalogiem autorzy udostępniają wygodne narzędzia dostępu do danych oraz oprogramowanie umożliwiające sprawną analizę tego ogromnego katalogu. Katalog jest również dostępny przez narzędzia Wirtualnego Obserwatorium (z ang. Virtual Observatory, VO). Dzięki temu obiekty skatalogowane w HELP są w wygodny sposób dostępne do analizy przez użytkownika niemal od ręki. Pierwsze wydanie katalogu – DR1 jest już dostępne publicznie, a zebrane w jego ramach obiekty oprócz danych fotometrycznych, wraz z daleką podczerwienią z Herschel SPIRE, zawierają wyliczone wartości fotometrycznego przesunięcia ku czerwieni oraz ich parametry fizyczne, takie jak masa gwiazdowa, tempo powstawania gwiazd w galaktyce, czy całkowita jasność galaktyki w podczerwieni. Parametry zostały oszacowane na podstawie modelowania spektralnych rozkładów energii. Niewątpliwie HELP jest projektem, który będzie pomocny wielu naukowcom do statystycznej analizy, rozmieszczonych po całym niebie, galaktyk. Jako jedyny tak duży katalog, gromadzący kompletne publicznie dostępne dane fotometryczne jest świetnym laboratorium do badania Wszechświata we wczesnych jego etapach ewolucji. Równocześnie ten ogromny katalog zawiera bardzo unikalne obiekty, bardzo rzadko spotykane we Wszechświecie. To właśnie w trakcie analizy danych z HELP twórcy projektu odkryli super masywną czarną dziurę w galaktyce, istniejącej 1,4 miliarda lat po Wielkim Wybuchu. Katalog HELP został też użyty jako katalog bazowy dla obserwacji międzynarodowego projektu LOFAR, z ang. Low Frequency Aray. Autorzy planują aktualizację katalogu na nowe dane obserwacyjne, gdy zajdzie taka potrzeba. Równocześnie upubliczniają też niezbędne oprogramowanie do samodzielnego stworzenia takiego katalogu. Wszystkie użyte w projekcie programy i dane są dostępne publicznie na licencji open source. Kierownikiem projektu HELP jest profesor Seb Oliver z University of Sussex, a polskim przedstawicielem jest dr hab. Katarzyna Małek z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku. W projekcie HELP jestem kierownikiem zespołu odpowiedzialnym za oszacowanie parametrów fizycznych wszystkich 170 milionów opublikowanych galaktyk – mówi pani profesor Małek. Moim głównym zadaniem było modelowanie ich widm energetycznych. Obecnie, po opublikowaniu katalogu, wraz z zespołem składającym się z doktorantów szkoły doktorskiej NCBJ i IChTJ, Mahmoudem Hamedem oraz Gabrielem Riccio, badamy właściwości znajdującym się w katalogu HELP galaktyk silnie emitujących w zakresie promieniowania podczerwonego. « powrót do artykułu
  12. Jeden z niewielu zachowanych angielskich zwojów modlitewnych pokazuje, w jaki sposób modlili się katoliccy pielgrzymi przed reformacją, kiedy to Henryk VIII zerwał z Watykanem. Praktycznie nieznany nauce zwój pojawił się na krótko na rynku w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Nigdy wcześniej nie był szczegółowo badany i pozostaje w rękach prywatnych. Tekst oraz ilustracje zwoju wiążą go z Bromholm Priory, ważnym średniowiecznym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywali wierni, by oddawać tam cześć fragmentowi krzyża (Holy Rood of Bromholm), na którym umarł Jezus. Na początku XVI wieku katolicyzm miał silną pozycję w Anglii. Protestanci stanowili wyraźną mniejszość, mimo że mieli sympatyków we wpływowych kręgach akademickich czy dworskich. Zapewne jednak nic by się nie zmieniło, gdyby nie polityka. Henryk VIII wstąpił na tron w 1509 roku i bezpośrednio przed swoją koronacją pojął za żonę Katarzynę Aragońską, wdowę po swoim bracie. Małżeństwo to wymagało papieskiej dyspensy – „Ktokolwiek bierze żonę swojego brata popełnia kazirodztwo” (Kpł, 20.21) – którą Juliusz II udzielił. Jednak gdy przez 16 lat po ślubie Katarzyna nie urodziła syna, Henryk zaczął twierdzić, że małżeństwo jest przeklęte w oczach Boga i nawet papież nie może udzielić dyspensy od tego, co napisano w Biblii. Henryk zwrócił się więc do papieża Klemensa VII o anulowanie jego małżeństwa. Papież odmówił, gdyż z jednej strony nie pozwalało na to prawo kanoniczne, z drugiej zaś – bał się reakcji siostrzeńca Katarzyny, świętego cesarza rzymskiego Karola V, którego wojska kilka tygodni wcześniej zdobyły Rzym i na krótko uwięziły papieża. Henrykowi odmowa papieża była nie w smak. Konflikt eskalował, nałożyła się nań polityka wewnętrzna i w ciągu kilku kolejnych lat ustanowiono kościół anglikański, wprowadzono szereg reform, zerwano z Watykanem i zarządzono kasację klasztorów. Jedną z ofiar wielkiej polityki padło ważne miejsce pielgrzymkowe Bromholm Priory. Autor badań, Gail Turner, informuje na łamach Journal of the British Archeological Association, że zwój nie pochodzi – jak dotychczas sądzono – z końca XV wieku, ale musiał powstać w latach 1505–1535. Jedynym wymienionym w nim duchownym jest Jan z Chalcedonu. Turner identyfikuje go jako Johna Underwooda, który w 1505 roku został mianowany tytularnym biskupem Chalcedonu. W 1509 roku Underwood został przeorem Bromholm. Był nim do roku 1530, a w 1531 został biskupem pomocniczym Norfolk i piastował to stanowisko do 1535. Zwój musiał zatem powstać pomiędzy powołaniem Underwooda na biskupa Chalcedonu, a utratą stanowiska sufragana Norfolk. Zwój o wymiarach 137x13 cm. składa się z dwóch zszytych razem fragmentów pergaminu. Znajdują się na nim cztery iluminacje. Trzy przedstawiają krzyż, czwarta zaś koronę cierniową, rany Chrystusa i trzy gwoździe, którymi był przybity do krzyża. Pierwsze z przedstawień krzyża, na którym widzimy też Jezusa, zostało obramowane czerwonym napisem „Jesus nazarenus rex judeorum/This crosse here peyntyd/synge of the crosse of bromholme yt ys/That crosse ys made of/pecys ix wherupon ower io[y?]”. Widoczne uszkodzenia sugerują, że miejsce to było często dotykane lub całowane. Turner, analizując zwój, zwraca uwagę na dwa przedstawienia krzyża, na których nie ma ciała Jezusa. Uczony zastanawia się, czy któreś z nich może przedstawiać oryginalny relikwiarz z Bromholm, który nie zachował się do naszych czasów. Zauważa przy tym, że drugie z przedstawień, na którym krzyż otoczony jest przez cztery złote promienie, przypomina formą dwa francuskie relikwiarze z XIII wieku, z których jeden znajduje się obecnie w Château-Ponsac, a drugi w Cleveland. Być może więc relikwiarz z Bromholm był do nich podobny. Dzieje opactwa z Bromholm sięgają 1123 roku. Zyskało ono na znaczeniu, gdy trafiła doń niezwykle ważna relikwia – fragment krzyża na którym miał umrzeć Jezus. Została przywieziona prawdopodobnie po zdobyciu przez krzyżowców Konstantynopola w 1204 roku. Relikwia zyskała nazwę Rood of Bromholm i przypisywano jej liczne cuda. Opactwo odwiedzali królowie i królowe. Zwój z Bromholm należał najprawdopodobniej do jakiegoś zamożnego pielgrzyma. Zwoje takie były bardzo ważną pomocą podczas modlitw i medytacji. Pielgrzym umacniał się pobożności kontemplując zwój, jego iluminacje i powtarzając modlitwy. Turner uważa, że jest bardzo mało prawdopodobne, by zwój powstał w samym Bromholm. Było to małe opactwo, w którym w momencie kasaty klasztorów mieszkało 4 mnichów. Zdaniem uczonego twórcą zwoju mógł być wędrowny artysta pracujący w Norfolk lub Norwich. Zwoje modlitewne były tańsze niż książki. Można je było wykonać z dowolnego kawałka pergaminu, nawet z niepotrzebnych odciętych fragmentów, nie wymagały też opraw. Jednak były przez to bardziej podatne na zniszczenie, tym bardziej, że przeznaczone były do noszenia ze sobą. Z tego też względu do dzisiaj przetrwała niewiele takich zwojów. Ten z Bromholm jest szczególnie interesujący ze względu na wspomnienie Johna Underwooda i światło, jakie rzuca na sposób oddawania czci relikwii Rood of Bromholm. Jego właściciel musiał być nie tylko zamożny, ale był też związany z Bromholm i odbywającymi się tam obchodami. Dlatego też autor badań nie wyklucza, że mógł być on jednym z patronów opactwa, a być może należał do znanej lokalnej rodziny Pastonów. Nie można też wykluczyć, że przyjaźnił się z Johnem Underoodem. Zwój jest odbiciem czasów, gdy ludzie świeccy naprawdę wierzyli w świat widzialny i niewidzialny oraz gdy inkantacje [obrzędowe zaklęcia – red.] były dostosowywane do potrzeb świeckich. Pod koniec XV i na początku XVI wieku pojawił doszło do znacznego wzrostu półchrześcijańskich zaklęć, które opierały się na formułkach kościelnych. Zwoje i amulety były wówczas bardzo ważnymi przedmiotami osobistymi, które inspirowały do modlitwy. W czasie reformacji straciły na znaczeniu, stały się w znacznej mierze niepotrzebne. Jako, że nie były zbyt trwałe, większość z nich uległa zniszczeniu, podsumowuje Turner. John Underwood zmarł w 1541 roku. Jego grób z kościele św. Andrzeja w Norwich jest mocno uszkodzony. Wiemy, że do końca dochował wierności wierze katolickiej. Zaś Holy Rood of Bromholm zaginął. Dnia 2 lutego 1537 roku sir Richard Southwell, wizytator królewski, pisał do Thomasa Cromwella – głównego ministra królewskiego i jednego z czołowych postaci stojących za reformacją – że wszedł w posiadanie relikwii i jest gotów wysłać ją do Londynu. Trzy tygodnie później poinformował Cromwella, że Holy Rood of Bromholm został zabrany do stolicy przez Roberta Codde'a, byłego opata w Pentney. Najprawdopodobniej relikwia, wraz z innymi podobnymi przedmiotami, została zniszczona. « powrót do artykułu
  13. Jednym z elementów charakterystycznych cywilizacji Mezoameryki jest budowanie miast na planach mających związek z koncepcjami kosmologicznymi. Dlatego też bardzo ważne jest zbadanie pochodzenia koncepcji takiej organizacji ośrodków miejskich. Pozwoli to bowiem lepiej zrozumieć te cywilizacje.  Dotychczas jednak brał było systematycznych szeroko zakrojonych badań pod tym kątem. Właśnie przeprowadził je amerykańsko-meksykański zespół naukowy, który odkrył 478 centrów ceremonialnych z lat 1100 p.n.e. –400 n.e. i zauważył, że wskazują one na znacznie głębsze relacje pomiędzy cywilizacjami Olmeków a Majów. Naukowcy z Uniwersytetów w Tuscon, Houston, Universidad Nacional Autónoma de México oraz z INAH (Instituto Nacional de Antropología e Historia) przeprowadzili zwiad lotniczy, podczas którego za pomocą urządzenia LIDAR zbadano obszar o powierzchni 85 000 kilometrów kwadratowych. Większość ze zmapowanych centrów kultu pochodziło sprzed okresu klasycznego rozwoju cywilizacji Majów, który przypada na lata 250–950 n.e. Zbadane centra kultu miały prostokątny kształt, a mediana ich długości wynosiła 1,4 kilometra. Osie wschód-zachód niektórych z nich były zorientowane w kierunku miejsca wschodu słońca w konkretnych dniach roku. Centra te były, prawdopodobnie, pierwszymi materialnymi wyrazami podstawowych koncepcji kalendarzy Mezoameryki, piszą autorzy badań na łamach Nature Human Behaviour. Największym ze zbadanych centrów był kompleks Aguada Fénix w stanie Tabasco. To najstarsza i największa monumentalna budowa Majów, o której odkryciu poinformowaliśmy w czerwcu ubiegłego roku. Zdaniem naukowców prototypem dla tego i innych centrów był jeden z najważniejszych ośrodków  ceremonialnych cywilizacji Olmeków, San Lorenzo, który swój rozkwit przeżywał w latach 1400–1100 p.n.e. Dotychczas sądzono, że San Lorenzo było unikatowym miejscem, znaczące różniącym się swoim planem od centrów budowanych później. Teraz wykazaliśmy, że San Lorenzo jest bardzo podobne do Aguada Fénix, które powstało nieco później. Ma prostokątny plac ceremonialny otoczony platformami. Bardzo dobrze to widać na danych z LIDAR. To pokazuje,że San Lorenzo było bardzo ważnym miejscem, które dało początek ideom rozwijanym później przez Majów, mówi profesor antropologii Takeshi Inomata z University of Arizona. San Lorenzo zostało nagle zniszczone i opuszczone około 900 r. p.n.e. jednak niektóre jego elementy zostały zaadaptowane przez późniejsze centra Majów, stanowiąc ważną bazę rozwoju dla ich cywilizacji. « powrót do artykułu
  14. Krav maga, choć bywa postrzegana jako widowiskowy sport, w istocie jest nowoczesnym systemem walki, który służy skutecznej samoobronie. Z pewnością wielu z nas widziało walkę wręcz, która została błyskawicznie zakończona jednym lub dwoma ruchami. Krav magę może trenować każdy, treningi wymagają jednak zaangażowania i wytrzymałości – zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Ciężka praca na macie pod okiem doświadczonego trenera szybko owocuje jednak siłą, odpornością i niebywałym refleksem. Na czym polega krav maga i od czego zacząć przygodę z tą sztuką walki? Krav maga – co warto wiedzieć? Początki krav magi sięgają lat 30. XX wieku i wiążą się z urodzonym w Budapeszcie Imim Lichtenfeldem, który jest uważany za ojca tej sztuki walki. W czasach okupacji faszystowskiej zorganizował w Czechosłowacji drużyny samoobrony, które strzegły żydowskich dzielnic. Lata doświadczenia i setki stoczonych na ulicach walk, również z użyciem broni białej i broni palnej, dały mu podstawy do opracowania własnego systemu samoobrony. Nazwa sztuki walki – krav maga – wywodzi się z języka hebrajskiego i oznacza walkę wręcz, choć każdy, kto miał okazję być na treningu krav magi przyzna, że praca ramionami to tylko część tego złożonego systemu walki. Do Polski krav maga dotarła w połowie lat 90. XX w. Choć dzisiaj dużo częściej krav maga rozpatrywana jest w kontekście sportów walki takich jak boks, karate czy taekwondo, historia jej powstania i rozwoju pokazuje, o ile bliżej jej do praktycznej sztuki samoobrony.   Krav maga – podstawy systemu walki W przypadku tej sztuki walki nie ma mowy o współzawodnictwie pomiędzy zawodnikami – tak charakterystycznym dla sportów walki. Krav maga to system wyraźnie ukierunkowany na praktyczne zastosowanie w codziennych sytuacjach zagrożenia, w których najczęściej nie przestrzega się zasad fair play. Ten system samoobrony wykorzystuje elementy sztuk walki takich jak chociażby: •    boks •    judo •    ju jitsu •    muay thai •    zapasy. Techniki krav magi ukierunkowane są więc na pozbawienie napastnika broni, jeśli ten takową dysponuje, lub na natychmiastowe i skuteczne odparcie jego ataku. Bazują na podstawowych ludzkich odruchach i mogą tymczasowo lub na stałe uszkodzić przeciwnika. Najczęściej uderzenia stosuje się w najczulsze miejsca – okolice twarzy i głowy, brzucha, krocza i stawy, a także wszystkie miejsca, które w momencie ataku u napastnika są nieosłonięte. W systemie krav magi należy wyjść z założenia, że w walce z często silniejszym i lepiej uzbrojonym przeciwnikiem skuteczna obrona zależy przede wszystkim od wykorzystania jego słabości. Krav maga – zasady W zależności od intensywności ataku, a także szczegółowych okoliczności i sytuacji, w której atak ma miejsce system krav magi wyróżnia czterostopniową gradację postępowania w sytuacjach zagrożenia. To prosty i treściwy kodeks postępowania odpowiedni dla każdego, kto poczuje się przyparty do muru i zmuszony w obronie swojej i swoich bliskich użyć siły. Pozostałe zasady tej sztuki walki mówią m.in. o tym, by zawsze maksymalnie skrócić czas trwania starcia i w tym celu w walce zadawać przeciwnikowi jak największe szkody w jak najkrótszym czasie. Poza tym reguły traktują również o tym, by za wszelką cenę bronić swoich bliskich oraz by zawsze przestrzegać prawa kraju, w którym aktualnie się znajdujemy. Jak wygląda trening krav magi? Podczas treningów tej hybrydowej sztuki walki kładzie się zdecydowany nacisk na wykorzystanie wszystkich technik w praktyce. To co odróżnia sesje krav magi od innych treningów to występowanie treningów zadaniowych lub sytuacyjnych. Mają one jak najbardziej przypominać sytuacje, które mogą wydarzyć się w rzeczywistości, nierzadko więc wykorzystuje się w tym celu atrapy broni białej lub palnej. Każdy trening krav maga będzie się oczywiście nieco różnił w zależności od instruktora i stosowanych przez niego metod, jednak w każdym przypadku wystąpią jego podstawowe elementy: •    intensywna rozgrzewka •    prezentacja konkretnych technik •    ćwiczenie i utrwalenie technik •    ogólnorozwojowe ćwiczenia wzmacniające organizm. W niektórych odmianach tej sztuki walki już od pierwszych treningów istotnymi elementami programu treningowego są walki sparingowe. Od samego początku przygotowują one adeptów do faktycznych starć w najróżniejszych okolicznościach. Efekty trenowania krav magi Regularne sesje treningowe krav magi to nie tylko ćwiczenie ciała, ale także budowanie mentalnej odporności oraz wytrzymałości. Pamiętajmy, że ćwiczenia na macie same w sobie są jedynie formą przygotowania do starć w codziennych sytuacjach zagrożenia. Wyrobienie odpowiedniej odporności fizycznej, a tym bardziej psychicznej jest więc kluczową kwestią w tym przypadku. Podstawowym aspektem, na który wyraźnie wpływa trenowanie krav magi nie jest więc wydolność krążeniowo-oddechowa, jak chociażby w przypadku boksu. Dużo bardziej ćwiczymy wspomnianą wytrzymałość i odporność, a poza tym refleks i szybkość reakcji, precyzję ruchu i techniki oraz siłę dynamiczną i umiejętność przewidywania ruchów napastnika. Krav maga a inne sztuki walki Zwłaszcza ci, którzy mają w planach rozpocząć przygodę z krav magą zastanawiają się zapewne, jak wypada ona na tle innych sztuk walki. Dyscyplinę sportową, jakkolwiek brutalna by nie była, określają w końcu pewne formalne ramy – system reguł i przepisów, kategorie wiekowe i wagowe, niedozwolone chwyty i wreszcie funkcja sędziego, który nadzoruje przebieg walki. W przypadku krav magi te zasady właściwie nie obowiązują. Podczas ulicznych starć najczęściej trudno o przestrzeganie zasad fair-play. Najważniejsze jest więc jak najszybsze odparcie ataku przeciwnika, uniemożliwienie mu kontynuowania natarcia i oddalenie się do bezpiecznej strefy. W przypadku krav maga vs boks druga dyscyplina z pewnością zawsze będzie wypadać jako ta bardziej dystyngowana i klasyczna, a także związana z wieloma zakazami i przepisami, których zawodnicy powinni przestrzegać. Porównanie krav maga vs kickboxing wydaje się nieco bardziej trafne. Kickboxing to dyscyplina polegająca na wykorzystaniu nie tylko technik boksowania, ale również kopnięć, co zbliżałoby ją do walki ulicznej. Pamiętajmy jednak, że i boks, i kickboxing, a także muay thai czy nawet MMA (z ang. mixed martial arts) to sporty walki, a techniki krav maga mają przygotować nas do realnego zagrożenia nie na ringu, a na ulicy. Strój do krav magi Również w tym kontekście trudno jest ustalić optymalny strój dla tego systemu samoobrony. W niebezpiecznej sytuacji możemy się bowiem znaleźć w każdym momencie, nawet będąc ubranym w garnitur lub sukienkę wieczorową. Nieprzewidywalny scenariusz sytuacji, na jakie ma przygotować nas krav maga, wiąże się z założeniem, że w przypadku ulicznego starcia najważniejsze to wyjść cało z opresji, niezależnie od okoliczności. Nikt nie skupia się tutaj na dobraniu jak najlepszego stroju na odpieranie ataku w sytuacji zagrożenia. Jeśli jednak uczęszczasz na zajęcia krav magi, z pewnością chcesz uczynić je jak najbardziej komfortowymi. W takim razie jakie buty do krav maga okażą się najlepsze? Te, które są wygodne. Świetnie sprawdzą się wszystkie buty sportowe męskie, które są oddychające i mają miękką i elastyczną podeszwę. Krav maga to wykorzystanie całego ciała, dlatego też wygodne obuwie to podstawa owocnych treningów. Dobrze również by sportowa odzież męska, którą zdecydujesz się wybrać na trening nie krępowała ruchów i odprowadzała wilgoć na zewnątrz. Krav maga dla początkujących – od czego zacząć? Właściwie dla kogo krav maga okaże się rodzajem aktywności fizycznej, która łączy przyjemne z pożytecznym? To system samoobrony dobry dla wszystkich, którzy w sytuacjach zagrożenia czują słabość i bezsilność. Techniki krav maga to sprytne i umiejętne wykorzystanie całego swojego ciała, a także przedmiotów znajdujących się w pobliżu, by unieszkodliwić napastnika. To, jak długo trzeba trenować krav maga, by pewniej poczuć się w rzeczywistej podbramkowej sytuacji, zależy wyłącznie od Twojego zaangażowania i mobilizacji, a także od umiejętności i charyzmy trenera. Jeśli wciąż zastanawiasz się, czy warto trenować krav magę, po prostu wybierz się na pierwszy trening. W pobliżu swojego miejsca zamieszkania znajdź klub, który oferuje regularne zajęcia i zapisz się. Trening pod okiem doświadczonego instruktora to zdecydowanie najlepsza rzecz dla początkującego zawodnika. « powrót do artykułu
  15. Rada Naukowa Instytutu Biologii Ssaków PAN wystosowała list otwarty ws. kryzysu na granicy z Białorusią oraz budowy płotu granicznego. Przyrodnicy odnoszą się w liście zarówno do sytuacji uchodźców na granicy, jak i do  pomysłu budowy płotu. Zauważają, że postawienie takiej bariery zagrozi wielu gatunkom zwierząt i może spowodować, że Puszcza Białowieska zostanie usunięta z listy światowego dziedzictwa UNESCO. Chcemy zatem wyrazić poparcie dla apeli wystosowanych przez Rady Naukowe Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oraz Instytutu Slawistyki PAN* o natychmiastowe objęcie migrantów opieką humanitarną oraz umożliwienie organizacjom pomocowym oraz służbom medycznym działań w tym zakresie. Powtarzamy za tymi apelami, że choć sytuacja jest wynikiem prowokacji bezwzględnego dyktatora, nie zmniejsza to cierpienia jej ofiar, czytamy w liście. Rada, w skład której wchodzi 24 naukowców z Instytut Biologii PAN oraz Uniwersytetów Jagiellońskiego, Warszawskiego, Uniwersytetu w Białymstoku i UAM w Poznaniu, zwraca uwagę na przyrodnicze zbudowania płotu. Taka bariera uniemożliwi przemieszczanie się, migracje oraz przepływ genów w populacjach rzadkich i chronionych gatunków, stanie się śmiertelną pułapką dla zwierząt próbujących ją sforsować i zagrożeniem dla przetrwania izolowanych populacji, stwierdzają uczeni. Dodają, że jego zbudowanie może doprowadzić do usunięcia transgranicznego obszaru Puszczy Białowieskiej z listy światowego dziedzictwa UNESCO. Kończąc swój apel naukowcy zauważają, że nawet najwyższe płoty nie rozwiążą kryzysu na granicy z Białorusią, natomiast staną się trwałą barierą dzielącą kraje, ludzi i dziką przyrodę. « powrót do artykułu
  16. Od dzisiaj w Muzeum Cywilizacji Anatolijskiej w Ankarze można będzie oglądać złoty dzban sprzed 4000 lat. Jeszcze niedawno znajdował się w londyńskim Victoria and Albert Museum. Jednak po tym, jak ekspert orzekł, że zabytek najprawdopodobniej nielegalnie wywieziono z Turcji, został on zwrócony. Okazuje się, że niemal wszystkie prywatne osoby, przez których ręce przeszedł, były zamieszane w nielegalny handel dziełami sztuki. Dzban stanowił część Gilbert Collection, zgromadzoną przez urodzonego w Wielkiej Brytanii amerykańskiego dewelopera Arthura Gilberta. Kolekcja była od 2000 roku wystawiana w Somerset House, a w 2009 roku przeniesiono ją do specjalnej galerii w Victoria and Albert Museum. Została wypożyczona przez Gilbert Trust for the Arts. Zmarły w 2001 roku Arthur Gilbert kupił złoty dzban w 1989 roku od dilera z Los Angeles. Zapłacił za niego około 250 000 dolarów, a dzban stanowił jedną z ozdób liczącej 1200 przedmiotów kolekcji. W 2018 roku Gilbert Trust zlecił Jacquesowi Schuhmacherowi, by przeszukał kolekcję pod kątem przedmiotów, które mogły być zrabowane lub przymusowo odkupione od właścicieli przez nazistów. Rok później ekspert przyjrzał się dzbanowi i odkrył, że został on kupiony od dilera zamieszanego w nielegalny handel antykami. W latach 80., gdy Gilbert kupował dzban, nazwisko Bruce'a McNalla nie budziło podejrzeń. Również poza podejrzeniami był konserwator z Zurichu, Fritz Bürki, od którego McNall miał kupić dzban. Teraz wiemy, że Bürki był powiązany ze skazanym włoskim przemytnikiem zabytków Giacomo Medicim. Obecnie wszystkie trzy nazwiska są sygnałem ostrzegawczym na rynku sztuki. Dlatego też Schuhmacher doszedł do wniosku, że dzban został ukradziony. Nie wiadomo, jak dzban opuścił Turcję, nie jest mi znane żadne zezwolenie na eksport ani żadne świadectwo jego pochodzenia. Każda osoba, która miała do czynienia z tym przedmiotem zanim kupił ją Arthur Gilbert jest powiązana z nielegalnym handlem zabytkami. Zaraz po tym, gdy na jaw wyszła podejrzana przeszłość dzbana muzeum zwróciło go do Gilbert Trust. Przedstawiciele organizacji skontaktowali się zaś z tureckim ministerstwem kultury i omówili warunki zwrotu. Zabytek będzie wystawiany wraz z trzema podobnymi dzbanami pochodzącymi z tego samego okresu. « powrót do artykułu
  17. Na Politechnice Wrocławskiej (PWr) powstaje e-nos, który pomoże w wykrywaniu źródeł uciążliwych zapachów i monitorowaniu ich poziomu w otoczeniu. Pracuje nad nim dr Justyna Jońca. Realizacja projektu SENSODOR ma potrwać 3 lata. Mierzenie zapachu Bardzo trudno jest zmierzyć zapach. Typowe techniki analityczne pozwalają określić chemiczny skład mieszaniny odpowiedzialnej za pojawienie się zapachu, ale nie odpowiedzą nam na pytanie, czy jest on przyjemny, jakie ma stężenie czy intensywność. Jak dotąd najlepszym instrumentem do oceny uciążliwości zapachowej jest nasz nos. Techniki pozwalające oszacować uciążliwość zapachową nazywane są olfaktometrią - opowiada dr Jońca. Panel ludzkich nosów (wykorzystujący odpowiednie procedury zespół co najmniej 4 osób po przeszkoleniu) może precyzyjnie określić stężenie zapachowe, a także intensywność i jakość hedoniczną mieszanin zapachowych. Elektroniczny nos ma być uzupełnieniem przy tego typu badaniach. Zebranie zespołu i przeprowadzenie oceny jest kosztowne i czasochłonne, a w tym czasie źródło uciążliwości zapachowej może zostać zniwelowane na skutek zmiany charakteru emisji i warunków jej towarzyszących. Rozwiązaniem mogą być właśnie nosy elektroniczne, tworzące sieć monitorującą wokół interesującego nas obiektu, np. zakładu gospodarki odpadami komunalnymi. Pozwoli to na prowadzenie ciągłego monitoringu danego obiektu - tłumaczy specjalistka. W komunikacie prasowym PWr podkreślono, że choć substancje zapachowe nie są przeważnie szkodliwe dla zdrowia, to przy dłuższej ekspozycji mogą wywoływać np. problemy z koncentracją oraz podrażnienia gardła i oczu. Budowa e-nosa Elektroniczny nos jest zbudowany z matrycy czujników. Bardzo istotną jego częścią jest warstwa czuła, wyprodukowana z polimerów czy tlenków metali półprzewodnikowych. W każdym urządzeniu takich czujników będziemy mieli kilka lub kilkanaście, ale nie będą one selektywne. Oznacza to, że nie będą wykrywały konkretnego związku, ale każdy z wybranych czujników będzie inaczej reagował z analizowaną mieszaniną - zapowiada dr Jońca. Urządzenie ma się znajdować w ochronnej skrzynce z systemem przepływu powietrza. Z sygnałów z matrycy będzie powstawał "odcisk zapachu". Co ważne, oprócz tego próbki będzie analizować panel ludzkich nosów. Wyniki z obu źródeł będą wprowadzane do komputera, który, jak wyjaśniono w komunikacie uczelni, dzięki zastosowaniu algorytmów uczenia maszynowego będzie się stopniowo uczył. I to do tego stopnia, że finalnie sam będzie w stanie określić stężenie oraz intensywność zapachu nieznanej mu próbki. Mam nadzieję, że dzięki zastosowaniu nanotechnologii uda mi się uzyskać lepsze parametry niż w dotychczas stosowanych czujnikach. Dzięki zaprojektowaniu warstwy czułej w nanoskali uzyskać można m.in. wyższą czułość urządzenia - dodaje dr Jońca. Zainstalowanie e-nosa na dronie ułatwiłoby poszukiwanie źródeł uciążliwości zapachowych. Trzyletni projekt Na samej PWr w projekt zaangażowali się naukowcy z 2 Wydziałów: Inżynierii Środowiska i Mechanicznego. Część badań zrealizuje Laboratorium Chemii Koordynacyjnej Narodowego Centrum Badań Naukowych w Tuluzie. Za kwestie związane z uczeniem maszynowym ma odpowiadać dr Adalbert Arsen. Wg planu, testy e-nosa odbędą się we współpracy z którymś zakładem gospodarowania odpadami w województwie dolnośląskim. « powrót do artykułu
  18. Zgodnie ze słynnym paradoksem bliźniąt, osoba poruszająca się z dużą prędkością, starzeje się wolniej niż jej brat-bliźniak. Podobnie ma się sprawa na Ziemi i innych dużych obiektach, które zaginają czasoprzestrzeń spowalniając upływ czasu. Jeśli jedno z bliźniąt będzie mieszkało nad morzem, a drugie na szczycie Mount Everest, gdzie grawitacja Ziemi oddziałuje nieco słabiej, będą starzały się w różnym tempie. Taka różnica została zresztą potwierdzona w eksperymencie, w którym jeden zegar atomowy umieszczono na poziomie morza, a drugi na szczycie góry. Teraz fizykom udało się zmierzyć różnice w upływie czasu w milimetrowej skali. Jun Ye z JILA w stanie Kolorado, wybitny badacz atomowych zegarów sieci optycznej, zmierzył różnice pomiędzy górną a dolną częścią chmury atomów o wysokości milimetra. To krok naprzód w kierunku badania teorii względności i mechaniki kwantowej, których obecnie nie potrafimy połączyć w jedną całość. Podczas swojego eksperymentu Ye wykorzystał optyczny zegar atomowy zbudowany z chmury 100 000 atomów strontu. Zegar wzbudzany był laserem. Przy odpowiedniej, bardzo precyzyjnej częstotliwości pracy lasera, elektrony krążące wokół każdego z jąder atomowych zajmowały wyższy poziom energetyczny. Jako, że tylko konkretna częstotliwość pracy lasera powodowały odpowiednie wzbudzenie elektronów, systemu można był użyć do niezwykle precyzyjnych pomiarów czasu. Można go porównać do zegara z wahadłem, gdzie rolę wahadła pełnią oscylacje światła lasera. Gdy naukowcy porównali częstotliwość „tykania zegara” na w górnej i dolnej części chmury, okazało się, że czas pomiędzy poszczególnymi przejściami jest na górze o 0,00000000000000001% krótszy niż na dole. Taki a nie inny sposób zaprojektowania eksperymentu pozwolił na usunięcie z pomiarów wielu zakłóceń. Na chmurę atomów wpływać może bowiem pole elektryczne, pole magnetyczne, ciepło otoczenia czy sam laser. Jednak niezależnie od tych wszystkich czynników różnica w częstotliwości pomiędzy górą a dołem chmury pozostawała taka sama. Autorzy badań mówią, że to krok w kierunku zunifikowania ogólnej teorii względności i mechaniki kwantowej. Teoria względności opisuje czasoprzestrzeń, w której obiekty mają dobrze zdefiniowane właściwości i przemieszczają się pomiędzy punktami przestrzeni w zdefiniowany sposób. Z kolei w mechanice kwantowej obiekt może znajdować się w superpozycji, czyli przyjmować jednocześnie różne właściwości lub też może nagle przeskoczyć do innej lokalizacji. Obie teorie dobrze opisują właściwe sobie rzeczywistości, ale nie przystają do siebie nawzajem. Jeśli bowiem rozważymy masywny obiekt, jak np. planetę, to – zgodnie z ogólną teorią względności – będzie on zaginał czasoprzestrzeń. Jeśli teraz zastosujemy do niego mechanikę kwantową, czyli umieścimy ten obiekt w superpozycji, zatem jednocześnie będzie się on znajdował w dwóch różnych miejscach, to rodzi się pytanie, czy również geometria czasoprzestrzeni znajdzie się w superpozycji. Niemożność zunifikowania obu tych teorii, które na początku XX wieku zrewolucjonizowały fizykę, to wciąż poważny problem dla nauki. Oznacza bowiem, że nie jesteśmy w stanie w pełni opisać rzeczywistości. Zegary atomowe to bardzo obiecujące systemy do badania tego problemu. Odmierzają bowiem czas, który w szczególnej teorii względności jest czwartą współrzędną czasoprzestrzeni, a jednocześnie przejścia pomiędzy poziomami energetycznymi elektronów są możliwe dzięki zjawiskom kwantowym. « powrót do artykułu
  19. Na terenie dawnego cysterskiego opactwa Fountains Abbey znaleziono olbrzymią garbarnię. Był to największy zakład tego typu w klasztorach na Wyspach Brytyjskich, a jego rozmiary wskazują na prowadzenie tutaj działalności na skalę przemysłową. W proces garbowania skór musiały być tutaj zaangażowane setki osób. To ważne odkrycie, które zmienia nasz pogląd na to miejsce, stwierdził profesor Chris Gaffney z University of Bradford. Naukowców od dawna zastanawiało, do czego służył „tor do kręgli” znajdujący się przy wschodnich granicach opactwa, w pobliżu rzeki Skell. Teraz dzięki badaniom georadarowi i innym technikom dokonali niespodziewanego odkrycia. Znaleźli bowiem pozostałości po dwóch wielkich kamiennych budynkach o szerokości 16 metrów, z których jeden miał długość co najmniej 32 metry i co najmniej jedno piętro. W budynkach znajdowały się doły, zbiorniki i inna infrastruktura, która wraz z łatwym dostępem do wody wskazują na istnienie garbarni. Garbarnia musiała być ważnym elementem działalności gospodarczej opactwa. Skóry służyły do produkcji ubrań i ich elementów, wyposażania domowego, opraw do ksiąg czy pergaminu. O tym, że opactwo musiało posiadać garbarnię wiedziano już wcześniej, gdyż odkryto odpady z garbowania skór. Biorąc pod uwagę hałas i zapach dochodzące z garbarni sądziliśmy, że musiała być ona umiejscowiona znacznie dalej od mnichów i miejsc czynności religijnych. Teraz widzimy, że garbarnia była blisko, zatem nie było to spokojne, ciche miejsce. Dzisiaj opactwo jest oazą spokoju, jednak w XII, a szczególnie w XIII wieku, było to ruchliwe industrialne miejsce. Większość działalności związanej z przetwarzaniem żywności i surowych materiałów na potrzeby opactwa odbywała się w okolicy, stwierdza Mark Newman, archeolog z National Trust. Fountains Abbey to jedne z największych i najlepiej zachowanych ruin cysterskich klasztorów w Anglii. Znajdują się one 5 kilometrów na południowy-wschód od miasta Ripon. Opactwo powstało w 1132 roku i działało do kasaty klasztorów przez Henryka VIII, stając się jednym z najbogatszych klasztorów na Wyspach. Cystersi, szczególnie zaś ci z Fountains, wprowadzali w okolicach, w których się pojawili, nowoczesne metody zarządzania gospodarstwami i uprawy ziemi. « powrót do artykułu
  20. Nerwica lękowa to rodzaj zaburzenia, które objawia się pobudzeniem układu autonomicznego, co przekłada się na problemy z oddychaniem, szum w uszach, czy błyski w oku. Co może być przyczyną? Jak pomóc osobie cierpiącej na nerwicę lękową? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdują się w niniejszym artykule. Czym jest nerwica lękowa? Nerwica lękowa to zaburzenie polegające na odczuwaniu uporczywego i ogólnego lęku, który nie ustępuje mimo zmiany czynników środowiskowych. Oczywiście należy zdawać sobie sprawę, że każdy człowiek odczuwa stres, jednak o nerwicy lękowej można mówić w przypadku, gdy jest on tak duży i długotrwały, że uniemożliwia codzienne funkcjonowanie, prowadzi do chorób i innych zaburzeń, a także jest przyczyną wycofania z życia społecznego. Nerwica lękowa występuje więc wtedy, gdy u danej osoby: •    pojawiają się natrętne myśli, które nie dają jej spokoju, a ich wystąpienie nie wiąże się z racjonalnymi powodami do zmartwień, •    pojawiają się problemy z funkcjonowaniem poszczególnych narządów, np. nerwica serca, nerwica żołądka, •    występują objawy psychosomatyczne. W tym miejscu warto również zaznaczyć, że psychologiczne objawy nerwicy lękowej bardzo często przekładają się dolegliwości natury fizycznej, będąc tym samym przyczyną zaburzeń psychosomatycznych. Co przez to rozumieć? Przede wszystkim to, że odczuwanie przewlekłego stresu i lęku może być przyczyną depresji, wrzodów żołądka, zaburzeń pracy serca, czy problemów z innymi narządami. Dlatego też bardzo ważna jest szybka diagnoza oraz odpowiednie leczenie, co pozwala zapobiec procesowi destrukcji organizmu i poprawić komfort życia. Nerwica lękowa - objawy O ile stres towarzyszy każdemu człowiekowi, to nerwicy można upatrywać jeżeli jest on długotrwały, a co za tym idzie utrudnia normalne funkcjonowanie. Specjaliści sugerują, że jeżeli sytuacja trwa od 6 miesięcy, to warto zacząć diagnozować przypadłość w kontekście nerwicy lękowej. Jakie objawy na to wskazują? Przede wszystkim warto pamiętać, że są to zarówno objawy psychologiczne, jak i pobudzenie układu autonomicznego. W tym pierwszym przypadku najczęściej występuje: •    lęk przed śmiercią, chorobą, samotnością, •    lęk przed utratą kontroli, •    obawa przed bezsennością, trudności z zasypianiem, •    pozostawanie w stanie napięcia i czujności, •    przesadzona reakcja na stres lub inne sytuacje życiowe, •    niepokój ruchowy, brak odprężenia, •    trudności z zebraniem myśli, •    drażliwość, apatia, łatwe wpadanie w gniew i utrata kontroli nad sobą. Pobudzenie układu autonomicznego często wiąże się ze zmianami fizjologicznymi. Do tego typu objawów nerwicy, należy zaliczyć: •    zwiększona potliwość ciała, •    szybsze bicie serca, •    występowanie drgawek, jak wtedy, gdy jest Ci zimno, •    suchość w jamie ustnej. •    rozstrój żołądka, nudności, •    trudności z oddychaniem, uczucie braku powietrza, ucisk w klatce piersiowej. Warto również wspomnieć, że nerwica lękowa może objawiać się zupełnie nietypowo. Przykładem mogą być szumy w uszach, błyski w oku, czy pieczenie w gardle. Więcej informacji na ten temat można znaleźć w artykule dostępnym pod linkiem: https://www.spokojwglowie.pl/nerwica-lekowa-co-to-jak-pomoc/. Nerwica lękowa - diagnoza Wspomniano już, że w przypadku nerwicy lękowej bardzo istotne jest postawienie szybkiej i trafnej diagnozy. Pozwala to znaleźć przyczynę problemu oraz wdrożyć odpowiednie leczenie. Warto pamiętać, że nieleczona nerwica może przyczynić się do rozwoju innych groźnych chorób, do których można zaliczyć depresję, czy poważne zaburzenia funkcjonowania poszczególnych organów, np. serca lub żołądka. Problemem może być również uzależnienie od leków uspokajających. Podsumowując należy stwierdzić, że nerwica lękowa to schorzenie, którego nie można lekceważyć. Szybkie rozpoczęcie leczenia pozwala skutecznie rozwiązać problem, któremu warto stawić czoła. Po pomoc w leczeniu nerwicy lękowej warto zgłosić się do specjalisty, czego przykładem może być poradnia psychologiczna Spokój w Głowie, która jest dostępna pod adresem: https://www.spokojwglowie.pl/. « powrót do artykułu
  21. Być może po raz pierwszy udało się odkryć planetę poza Drogą Mleczną, poinformowali naukowcy prowadzący obserwacje za pomocą Chandra X-ray Observatory. Jeśli rzeczywiście zauważyli oni planetę poza naszą galaktyką, oznacza to, że już teraz jesteśmy w stanie wykrywać planety znajdujące się znacznie dalej niż dotychczas. Nowa kandydatka na egzoplanetę został zauważony w galaktyce spiralnej Messier 51 (M51). Dotychczas odkryto tysiące egzoplanet. Wszystkie one jednak znajdują się w Drodze Mlecznej i niemal wszystkie w odległości mniejszej niż 3000 lat świetlnych od Ziemi. Tymczasem egzoplaneta w M51 byłaby oddalona od nas o około 28 milionów lat świetlnych. Próbujemy otworzyć całkiem nowy rozdział w poszukiwaniu egzoplanet. Szukamy ich w zakresie promieniowania rentgenowkiego, co umożliwia obserwowanie planet w innych galaktykach, wyjaśnia główna autorka badań, Rosanne Di Stefano z Center for Astrophysics | Harvard & Smithsonian (CfA). Prawdopodobna planeta została zarejestrowana podobnie jak dotychczas odkryte egzoplanety. Obiekt zauważono metodą tranzytu. Gdy na tle gwiazdy przechodzi planeta, możemy zaobserwować spadek jasności gwiazdy, której światło jest częściowo przesłaniane przez jej towarzyszkę. W ten właśnie sposób odkryto tysiące egzoplanet, prowadząc obserwacje w świetle widzialnym. Z kolei Di Stefano i jej zespół szukali takich samych zjawisk w układach podwójnych w zakresie promieniowania rentgenowskiego. Zwykle źródłami takiego promieniowania są albo gwiazda neutronowa, albo czarna dziura, wyciągające materię z towarzyszącej jej gwiazdy. Jako, że takie źródła są małe, planeta przechodząca na ich tle powinna zablokować większość lub całość promieniowania. Zatem tego typu tranzyty powinny być łatwe do zauważenia, gdyż źródło promieniowania może okresowo regularnie znikać. Powinniśmy móc je zaobserwować ze znacznie większej odległości niż tranzyty badane w paśmie światła widzialnego. W ich przypadku bowiem przechodząca planeta blokuje minimalną część światła swojej gwiazdy. Zespół Di Stefano wykorzystał więc metodę obserwacji w paśmie rentgenowskim do znalezienia kandydatki na planetę, znajdującej się w układzie podwójnym M51-ULS-1 w galaktyce M51. Układ ten składa się z czarnej dziury lub gwiazdy neutronowej krążącej wokół gwiazdy o masie ok. 20-krotnie większej od masy Słońca. Naukowcy zauważyli, że źródło promieniowania rentgenowskiego zniknęło na około 3 godziny. Na podstawie zgromadzonych danych stwierdzili, że możemy mieć do czynienia z planetą o rozmiarach Saturna, która krąży wokół gwiazdy neutronowej lub czarnej dziury w odległości 2-krotnie większej niż odległość między Saturnem a Słońcem. To niezwykle interesująca interpretacja, jednak potrzebujemy więcej informacji, by potwierdzić, że odkryto pierwszą planetę poza naszą galaktyką. Problem w tym, że jeśli to rzeczywiście planeta, która krąży w takiej odległości od gwiazdy lub czarnej dziury, to na kolejny tranzyt musimy poczekać około 70 lat. Niestety, aby potwierdzić, że to planety, będziemy musieli poczekać całe dekady na kolejny tranzyt. A jako, że nie wiemy, w jakim dokładnie czasie obiega ona źródło promieniowania, nie wiemy dokładnie, kiedy powinniśmy patrzeć, mówi współautorka badań Nia Imara z University of California w Santa Cruz. Jeśli rzeczywiście mamy tutaj do czynienia z planetą, to o bardzo burzliwej historii. Musiała ona bowiem przetrwać eksplozję supernowej w wyniku której powstała gwiazda neutronowa lub czarna dziura. W pewnym momencie dojdzie też do eksplozji gwiazdy towarzyszącej źródłu promieniowania. Di Stefano i jej zespół poszukiwali tranzytów w trzech galaktykach: M51 (Galaktyka Wir), Messier 101 (M101, Galaktyka Wiatraczek) oraz Messier 104 (M104, Galaktyka Sombrero). W Wirze przyjrzeli się 55 układom podwójnym, w Wiatraczku sprawdzili 64 układy, a w Sombrero – 119. Teraz planują przeszukanie archiwów teleskopów Chandra i XMM-Newton, w poszukiwaniu wcześniejszych tranzytów. « powrót do artykułu
  22. W odległości około 420 lat świetlnych od Ziemi znajduje się jedna z najmłodszych znanych nam planet. 2M0437b została odkryta przez międzynarodowy zespół astronomów pracujący pod kierunkiem specjalistów z University of Hawai'i. Ta jedna z niewielu znanych nam młodych planet pozwoli na lepsze zrozumienie procesu formowania się i ewolucji planet. Naukowcy oceniają, że 2M0437b jest kilkukrotnie bardziej masywna od Jowisza i powstała wraz ze swoją gwiazdą przed kilkunastoma milionami lat, gdy na Ziemi z oceanu wyłaniały się pierwsze z głównych wysp Hawajów. Dlatego też naukowcy uważają, że planeta jest wciąż gorąca od energii pochodzącej z jej okresu tworzenia się, a temperatura jej powierzchni jest podobna do temperatury lawy. Planetę jako pierwszy zauważył w 2018 roku Teruyuki Hirano, wykładowca wizytujący Uniwersytet Hawajski. Odkrył ją za pomocą teleskopu Subaru i od tamtej pory jest ona badana z wykorzystaniem innych hawajskich teleskopów. Autorzy najnowszych badań, Eric Gaidos i jego zespół, wykorzystali Keck Observatory by potwierdzić, że 2M0437b rzeczywiście towarzyszy gwieździe 2M0437, a nie jest jakimś bardziej odległym obiektem. Badania zajęły im aż trzy lata. Trwało to tak długo, ponieważ gwiazda bardzo powoli przesuwa się na nieboskłonie. Gwiazda i jej planeta znajdują się w Obłoku Molekularnym w Byku. To jeden z najbliższych Ziemi regionów formowania się gwiazd. To szczególnie ciemny obłok, pozbawiony masywnych gwiazd. W ubiegłym roku dowiedzieliśmy się Obłok Molekularny w Byku wchodzi w skład fali Radcliff'a, monolitycznej struktury zbudowanej z połączonych obszarów gwiazdotwórczych. Fala ma długość około 9000 i szerokość około 400 lat świetlnych. Co interesujące, Słońce miało już z nią do czynienia. Nasza gwiazda przeszła przez falę Radliffe'a przed 13 milionami lat. Za kolejnych 13 milionów lat znowu się z nią spotka. Badania Gaidosa i jego zespołu pokazały, że 2M0437b znajduje się obecnie w odległości aż 100 j.a. od swojej gwiazdy. Jednostka astronomiczna to średnia odległość pomiędzy Ziemią a Słońcem. Aby dokonać tego odkrycia potrzebowaliśmy dwóch z największych teleskopów na świecie, optyki adaptatywnej oraz czystego nieba nad Mauna Kea, mówi współautor badań, Michael Liu. Czekamy na kolejne odkrycia i możliwość bardziej szczegółowych badań takich planet za pomocą technologii przyszłości. Nowych informacji powinien dostarczyć Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba, którego wystrzelenie zaplanowano na 18 grudnia bieżącego roku. Powinien on pozwolić na określenie składu atmosfery 2M0437b i sprawdzenie, czy posiada ona dysk, w którym formuje się księżyc. « powrót do artykułu
  23. Dr Katarzyna Kornicka-Garbowska z Uniwersytetu Przyrodniczego (UPWr) we Wrocławiu konstruuje urządzenie do przygotowywania osocza bogatopłytkowego (ang. Platelet Rich Plasma, PRP) dla zwierząt. Projekt "RegMag+ inteligentny system do wytwarzania serum regenerującego dla weterynarii i biotechnologii" zakwalifikował się do finansowania w ramach programu LIDER XII; na ten cel przyznano prawie 1,5 mln zł. Niewielu lekarzy weterynarii korzysta z PRP Projekt [...] jest efektem mojej współpracy ze środowiskiem weterynaryjnym i wychodzi naprzeciw jego oczekiwaniom. W trakcie rozmów z lekarzami weterynarii, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że niewielu z nich korzysta ze swoistego leku biologicznego, jakim jest osocze bogatopłytkowe. PRP to preparat pozyskiwany z krwi autologicznej (czyli własnej krwi pacjenta), w którym stężenie płytek jest większe niż w osoczu naturalnym. U ludzi PRP znalazło zastosowanie w leczeniu ran przewlekłych i owrzodzeń, chirurgii ortopedycznej i ginekologicznej, medycynie sportowej czy medycynie estetycznej (w leczeniu łysienia i zabiegach odnowy skóry twarzy). Uzupełnienie luki w rynku Wg dr Kornickiej-Garbowskiej, PRP należy stosować również w weterynarii. Tyle że na rynku liczba zestawów przeznaczonych do przygotowania PRP dla zwierząt jest znacznie ograniczona. Co więcej, wymagają one szeregu prac laboratoryjnych, co często odstrasza potencjalnych użytkowników [...]. Dodatkowo przygotowanie zajmuje dużo czasu. Dostępne na rynku urządzenia zautomatyzowane, które same przeprowadzają proces przygotowania preparatu, są rozwiązaniem kosztownym i obecnie przeznaczonym tylko dla ludzi. Stworzony na UPWr produkt ma więc uzupełnić lukę w rynku; RegMag+ w sposób zautomatyzowany przeprowadzi lekarza weterynarii przez całą procedurę przygotowania PRP. Prosty w obsłudze, intuicyjny, a jednocześnie nowoczesny, bo kontrolowany z poziomu aplikacji w telefonie, sprawi, że terapia medycyny regeneracyjnej będzie dostępna "od ręki" w każdym gabinecie weterynaryjnym, ustanawiając nowe standardy w leczeniu. Lekarze uzyskają dostęp do kompleksowego systemu umożliwiającego uzyskanie preparatu, eliminując potrzebę zakupu każdego z elementów osobno (m.in. cieplarki i wirówki), jak ma to miejsce obecnie. Nasz produkt, jako pierwszy na świecie, będzie charakteryzował się spersonalizowanym pod [...] gatunek zwierzęcia i ukierunkowanym działaniem: innym dla trudno gojących się ran, innym do zastosowań ortopedycznych i stomatologicznych - podkreśla dr Kornicka-Garbowska. Dostępne dziś na rynku systemy bazują jedynie na probówkach do poboru krwi, pozostawiając zakup odpowiedniego urządzenia wirującego i jego prawidłowe zaprogramowanie użytkownikowi, co często rodzi problemy natury technicznej, np. niedopasowanie wirówki do probówek. Nasz produkt to kompleksowy system o zaprogramowanych parametrach, ułatwiający procedurę przygotowania preparatu - dodaje. Rosnące zapotrzebowanie Specjalistka jest przekonana, że zapotrzebowanie na RegMag+ będzie duże i będzie rosnąć, bo rośnie liczba zwierząt towarzyszących w gospodarstwach domowych. Równolegle obserwuje się też wzrost zainteresowania terapiami medycyny regeneracyjnej. « powrót do artykułu
  24. Gdy podróżujemy z miasta Brandenburg an der Havel (Branibór, Brenna) przez Berlin i Frankfurt nad Odrą do granicy polsko-niemieckiej i dalej przez Stargard i Skarszewy w kierunku Malborka, podążamy via Marchionis, która od wieków jest najważniejszą drogą biegnącą przez równiny północnej Polski z zachodu na wschód. Polsko-niemiecki zespół naukowy, na którego czele stał Michał Słowiński z Polskiej Akademii Nauk, przeprowadził szczegółową rekonstrukcję wpływu via Marchionis na historię i ewolucję krajobrazu nizin położonych na południe od Bałtyku. Badania osadów z Jeziora Czechowskiego (Trzechowskiego) wraz z zapiskami historycznymi pozwoliły naukowcom na bardzo precyzyjne – w 5-letnich odstępach – określenie zmian zachodzących w tym regionie. Osady z okresu ponad 800 lat pozwoliły na wyróżnienie trzech faz zmian antropogenicznych. Faza wczesna, trwająca do połowy XIV wieku charakteryzowała się powoli rosnącym wpływem człowieka, w fazie drugiej nastąpiła intensyfikacja zmian środowiskowych i trwała ona do połowy XIX wieku, kiedy do via Marchionis stała się nowoczesnym szlakiem transportowym z olbrzymim wpływem na środowisko. Nie od dzisiaj wiemy, że drogi mają znaczy wpływ zarówno na krajobraz naturalny, jak i kulturowy. Wśród licznych przykładów takich znaczących dróg możemy wymienić Jedwabny Szlak, Szlak Bursztynowy i drogi rzymskie. Słowiński oraz jego zespół złożony z naukowców z PAN, Uniwersytetów w Poczdamie, Białymstoku, Greifswald i Toruniu, wykorzystali pyłki i węgiel drzewny z osadów w Jeziorze Czechowskim do zrekonstruowania wpływu via Marchionis na środowisko. Pierwsze wzmianki drodze pochodzą z 1286 roku, kiedy to jest wspomniana jako jedna z odnóg szlaku prowadzącego z Frankfurtu nad Odrą do Malborka. Przez kolejne wieki była niezwykle ważnym szlakiem, o czym świadczą jej nazwy – via Regia Prussica czy via Regia Nove Marchiae. Nazwy te sugerują również, że wszyscy lokalni władcy, przez których ziemie droga przebiegała, byli zobowiązani do zapewnienia bezpieczeństwa podróżującym. Droga odegrała ważną rolę w rozwoju Państwa Krzyżackiego. Była często używana przez wspierające Krzyżaków oddziały idące na wojny z Prusami, a później maszerujących przeciwko Litwie i Polsce. O jej randze świadczy fakt, że w 1524 Zygmunt Stary ustanowił na niej punkty celne, a dokument z 1549 opisuje ją jako „wielką i znaczącą”. Analizy dokumentów podatkowych ze Skarszewa i Starogardu wskazują, że te leżące przy via Marchionis miasta rozwijały się gospodarczo. Na początku XIX wieku droga umożliwiła rozwój całego regionu. W latach 1816–1823 została poszerzona do 5 metrów i utwardzona. Wcześniej możliwość korzystania z niej była ograniczona warunkami pogodowymi. Z kolei pod koniec XIX wieku z polecenia króla Prus Wilhelma IV wzdłuż via Marchionis wybudowano linię kolejową łączącą Berlin z Królewcem. Naukowcy z Polski i Niemiec wybrali położone w Borach Tucholskich Jezioro Czechowskie jako miejsce prowadzenia badań, gdyż via Marchionis przebiegała przez jego zlewnię, a w samym jeziorze co roku gromadzą się osady pozwalające na precyzyjne datowanie i kontrolę z rozdzielczością wynoszącą 5 lat. Lata 1000 – 1350 to okres niewielkiego wpływu człowieka. Wówczas okolica zdominowana jest przez lasy mieszane złożone głównie z graba pospolitego i sosny zwyczajnej. Pola uprawne stanowią nie więcej niż 2% obszaru i rośnie na nich głównie żyto. Uprawy pojawiają się i znikają, a ich stała obecność notowana jest dopiero po roku 1150. W latach 1238–1253, podczas wojny Zakonu Krzyżackiego z księciem pomorskim Świętopełkiem II uprawy żyta ponownie całkowicie znikają. Prawdopodobnie to skutek działalności wojsk krzyżackich, które zdewastowały okolice, wykorzystując istniejącą drogę. Co prawda nie posiadamy żadnych dokumentów z tych lat mówiących o via Marchionis, ale dokumenty z Borzechowa (rok 1241) oraz Zblewa (r. 1305) wskazują, ze pomiędzy tymi miejscowościami istniała droga. Zniknięcie upraw żyta podczas wojny Zakonu ze Świętopełkiem wiązało się z rozrostem powierzchni sosny i zmniejszoną erozją, co wskazuje na szybkie odzyskanie terenu przez lat. Jest to widoczne w osadach na przestrzeni około 100 lat. Prawdopodobnie przez cały wiek po wojnie ludzie nie osiedlali się na tych terenach. Można to wyjaśnić nie tylko zniszczeniami wojennymi, ale również ubóstwem ziem, które nie nadawały się do intensywnej uprawy, szczególnie średniowieczną metodą dwupolówki. Hipotezę taką wzmacnia fakt, że około 100 kilometrów dalej na północny-wschód, w okolicach Malborka i Radzynia Chełmińskiego nie zanotowano tak długiej przerwy w działalności rolniczej. Pierwsze dowody na ponowne pojawienie się rolnictwa pochodzą z około 1350 roku. Najpierw widzimy pierwsze oznaki uprawy żyta, a około 20 lat później mamy już silne dowody na działalność rolniczą, która trwa nieprzerwanie do dzisiaj. Rozpoczyna się epoka stałego rolnictwa, która prowadzi do znacznych przeobrażeń środowiskowych, społecznych i ekonomicznych. Podwaliny pod nią położono kilka lat wcześniej, gdy na tamtejszych terenach wprowadzono osadnictwo na prawie niemieckim. Ustanowienie nowego porządku prawnego i związanego z nim nową organizacją przestrzenną wsi, doprowadziło do znaczącego rozwoju gospodarczego. Wiązało się to ze szybkim wylesianiem i postępującą erozją, co doprowadziło do znaczących zmian w krajobrazie. Autorzy badań zauważają, że w dłuższym terminie nadmierna eksploatacja ziem uprawnych mogła przyczynić się do kryzysu ekonomicznego, jaki miał miejsce pod koniec średniowieczna. Nowe przepisy pojawiły się po długim okresie pokoju w regionie, w czasie zmieniał się klimat i podnosiły temperatury wiosną oraz latem. Istniała też via Marchionis. Elementy te ułatwiały kolonizację, powstawanie centrów miejskich, infrastruktury obronnej oraz rozwój terenów wiejskich. Jedną z takich nowych wsi było Iwiczno, założone w 1402 roku zaledwie 500 metrów od Jeziora Czechowskiego. Rozwój rolnictwa wiąże się ze spadkiem ilości pyłków sosnowych i innych pyłków drzew w osadach, co świadczy o zmniejszaniu powierzchni leśnych. Czas rozwoju został gwałtownie przerwany podczas dwóch wojen pomiędzy Polską a Państwem Zakonnym: 1409–1411 i 1414–1435. I znowu w osadach widoczne jest zwiększanie powierzchni lasów i zmniejszająca się erozja. Naukowcy zauważyli nawet takie wydarzenia, jak zniszczenia dokonane w 1433 roku przez opłacone przez Polskę najemne wojska czeskich husytów, którzy zniszczyli prowincję Neumark. Osadnictwo i rolnictwo wróciły na te tereny po 2 dekadach, po to tylko, by ponownie zostać na krótko powstrzymane podczas wojny trzynastoletniej (1454–1455). Podpisany w 1466 roku II pokój toruński przyniósł regionowi ponad 50 lat pokoju, co zapewniło szybki rozwój gospodarczy. Szczególnie widoczne jest to w aż 4-krotnym wzroście powierzchni upraw żyta. W mniej niż 40% zajęły one ponad 11% terenów. Przez 350 kolejnych lat działalność rolnicza nie miała się tutaj tak dobrze. Dochodzi do szybkiego spadku powierzchni lasów. Po raz pierwszy widoczne są też konsekwencje industrializacji. Gwałtownie spada powierzchnia zajmowana przez grab pospolity. Drewno tego gatunku jest wykorzystywane jako materiał budowlany oraz do produkcji węgla drzewnego i potażu. W procesie tym znaczącą rolę odgrywała via Marchionis, główna droga przecinająca Pomorze i wiodąca do Gdańska i Elbląga. Rozwój tych miast przełożył się zaś na rozwój całego regionu. Do ponownego spadku produkcji rolnej i ekspansji lasów dochodzi w wyniku kolejnej wojny między Polską a Zakonem (1519–1525). Uprawy żyta zmniejszają się o 50%, pokrywa leśna zwiększa zaś z 45 do 70 procent. Natychmiast też zmniejsza się erozja gleby. Wszystko to wskutek działań 10-tysięcznego oddziału wojska wysłanego w Marchii Brandenburskiej na pomoc Krzyżakom. Oddziału, który szedł via Marchionis niszcząc po drodze wsie i pola uprawne. Skutki zniszczeń są widoczne w osadach przez około 80 lat, prawdopodobnie dlatego, że w ponownym zajęciu tych terenów przez osadników przeszkodziły trzy fale zarazy z lat 1538, 1549 i 1564. W warstwach datowanych na około 1610 rok widać z kolei szybkie zwiększanie się areałów żyta, gwałtowny spadek powierzchni lasów i zwiększającą się erozję. Rozwój rolnictwa na krótko przerywają wojny ze Szwedami (1626–1629, 1655–1660), które prawdopodobnie nie miały zbyt dużego wpływu na okolice Jeziora Czechowskiego. Nie można jednak tego powiedzieć o trzeciej wojnie północnej (1700–1725). W okresie tym widać znaczy spadek areału upraw żyta z 6,2% do 3,2% terenów. Doszło do niego w ciągu zaledwie 5 lat. Najprawdopodobniej nałożyło się na to Minimum Maundera. Ochłodzenie się klimatu i epidemie księgosuszu (pomoru bydła) z lat 1709 i 1734 znacząco pogorszyły sytuację rolnictwa. Nie podniosło się ono przez kolejnych sześć dekad, w czasie których region doświadczył trzech kolejnych wojen. Jednak po zakończeniu ostatniej z nich, wojny siedmioletniej (1754–1763), powierzchnia upraw szybko zwiększa się aż do 14% dostępnego terenu. Via Marchionis ponownie pozwala na rozwój tych terenów. Niedługo później dochodzi do pierwszego rozbioru Polski. Pomorze zostaje zaanektowane przez Prusy. To prowadzi do kolejnych zmian krajobrazowych. Wprowadzone zostają monokultury sosny, osuszane są mokradła. Skutkiem tych działań – szczególnie zaś monokultur – są zaś częstsze pożary lasów. Ostatnia faza zmian trwa od 1860 roku. W tym właśnie roku dochodzi do znaczącego zwiększenia areału upraw żyta, które zajmują już niemal 30% terenów. Ta eksplozja rolnictwa ma związek z industrializacją i rozwojem miast portowych Zatoki Gdańskiej. W latach 70. XIX wieku krajobraz leśny zostaje mocno pofragmentowany. Budowa linii kolejowej wzdłuż via Marchionis otwiera nowe możliwości rozwoju, ułatwia transport drewna. Powstają nowe tartaki, a lasy są masowo wycinane. Powierzchnia zajmowana przez sosny spada z ok. 30% do 15% w zaledwie 23 lata (1873–1896). Dochodzi do rekordowo dużej erozji, a konsekwencją istnienia linii kolejowej i pociągów z silnikami parowymi jest gwałtowny wzrost liczby pożarów lasów. Sytuacja poprawia się dopiero po II wojnie światowej, gdy sadzone są nowe lasy i widać zmniejszającą się erozję. Zespół Michała Słowińskiego pokazał, jaką rolę odgrywała via Marchionis w przeciągu ostatnich 800 lat. Z jednej strony ułatwiała rozprzestrzeniania się nowych idei, technologii i ludzi, pozwalając na rozwój ekonomiczny regionu, z drugiej zaś rozprzestrzeniały się nią zarazy i była wykorzystywana przez wojska przynoszące zniszczenia i spadek liczby ludności. « powrót do artykułu
  25. NASA poinformowała, że pojazd Orion został umieszczony na rakiecie Space Launch System i całość jest gotowa do ostatniego etapu przygotowań do bezzałogowego lotu wokół Księżyca. Misja będzie jednym z etapów przygotowań powrotu człowieka na Księżyc. Artemis I to pierwszy wspólny start SLS i kapsuły Orion. Teraz całość przejdzie serię testów, a jeśli ich przebieg będzie zgodny z planem, Artemis I wystartuje w lutym przyszłego roku. W czasie Interface Verification Testing sprawdzone zostanie funkcjonowanie wszystkich interfejsów i połączeń pomiędzy poszczególnymi elementami i systemami. Rozpocznie się od załadowania akumulatorów Oriona i sprawdzenia stanu poszczególnych elementów. Następnie takiemu samemu testowi zostanie poddana rakieta nośna, jej silniki i systemy naziemne. W ostatnim etapie inżynierowie upewnią się, że każdy kabel w całym systemie działa tak jak powinien. Celem Program Specific Engineering Testing jest przetestowanie działania różnych systemów. Na tym etapie przeprowadzania jest m.in. kontrola działania silników. Następnym testem będzie End-to-Ent Communication Testing, kiedy to NASA przekonać się, czy Orion i SLS będą mogły komunikować się z kontrolą lotów, z Deep Space Network oraz Tracking Data Relay Satellite. Niezwykle ważnym elementem sprawdzenia gotowości Oriona i SLS do lotu będzie Countdown Sequencing Testing. Wtedy to prowadzona jest symulowana sekwencja startowa. Test ma wykazać gotowość oprogramowania oraz systemu startowego, które bezpośrednio przed startem sprawdzają jeszcze status całość. W czasie testu sprawdzone zostanie, czy rakieta i Orion przesyłają dane i czy sekwencja startowa działa bez problemów. Trzeba bowiem wiedzieć, że ponad 30 sekund przed startem kontrolę nad całością przejmuje specjalny system startowy. Ludzie niczym wówczas ręcznie nie sterują. W końcu ostatnią z serii prób będzie Wet Dress Rehearsal Testing, kiedy to ma zostać sprawdzony przebieg tankowania kriogenicznego paliwa oraz jego usuwania ze zbiorników rakiety. Artemis I to pierwszy etap całego programu. W ramach Artemis II odbędzie się lot załogowy wokół Księżyca. Po raz pierwszy od 50 lat ludzie polecą za orbitę Srebrnego Globu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...