Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Saola (Pseudoryx nghetinhensis) to jeden z najbardziej zagrożonych gatunków ssaków. Odkryto go w 1992 r. w rejonie Vu Quang w Wietnamie, stąd druga z funkcjonujących nazw wół Vu Quang. Zwierzę wygląda jak antylopa z rogami oryksa. Uważa się, że stanowiło ono pierwowzór jednorożca. W Górach Annamskich, a konkretnie w prowincji Quảng Nam, specjaliści przygotowują specjalnie dla niego rezerwat przyrody o powierzchni 160 km kwadratowych. Decyzja [o utworzeniu rezerwatu] budzi nową nadzieję na przetrwanie saola, zwierzęcia balansującego na krawędzi wyginięcia – podkreśla Vu Ngoc Tram z WWF. O tym, z jaką rzadkością mamy do czynienia, może świadczyć fakt, że ani jeden egzemplarz saola nie jest hodowany w niewoli i że ani jeden naukowiec nie widział go w naturze. Istniejące fotografie zrobili miejscowi, część zawdzięczamy aparatom z automatycznym wyzwalaczem migawki. W sierpniu ubiegłego roku ludzie z wioski zlokalizowanej na obrzeżach prowincji Bolikhamxai złapali dorosłego saola, jednak zwierzę szybko padło. Pham Thanh Lam, dyrektor biura ds. lasów w Quang Nam, uważa, że rezerwat będzie domem dla ok. 50-60 saola. Powstaną nowe miejsca pracy, rozpocznie się też kampania edukacyjna. Dla mniejszości etnicznej polowanie jest sposobem na zarabianie na życie. Ludzie nie oszczędzą saola, dlatego tak potrzebne jest stworzenie odpowiednich warunków, by ograniczyć polowanie jako takie.
  2. Bracia Daniel i Shaw Winer z University of Toronto oraz ich kolega z Uniwersytetu Stanforda, Lei Shen, twierdzą, że może istnieć związek pomiędzy atakami komórek odpornościowych a opornością komórek tłuszczowych na insulinę. Uczeni wyznaczyli grupę kontrolną myszy, które żywiono dietą wysokotłuszczową przez sześć tygodni, a następnie części z nich podawano lekarstwo anty-CD20, które zabija pewne typy komórek odpornościowych. U wszystkich myszy, które nie otrzymywały leku, rozwinęła się oporność na insulinę. Zwierzęta, które otrzymywały lek - nie rozwinęły oporności. Naukowcy sądzą, że gdy w ciele nagromadzi się zbyt wiele tłuszczu, komórki dochodzą do takiego etapu, w którym stają się zbyt duże, by przeżyć, dochodzi do zapaleń i niektóre z komórek giną. Gdy do dochodzi do takiej sytuacji, organizm traktuje to jak zewnętrzne zagrożenie i reaguje odpowiedzią układu immunologicznego. Gdy przeciwciała atakują komórki tłuszczowe, te stają się oporne na insulinę. Takie wnioski to spora niespodzianka. Dotychczas wiedziano, że układ odpornościowy ma swój udział w cukrzycy typu 1., a typ 2. uznawano za zaburzenie metabolizmu, związane wyłącznie ze stylem życia. Opisane powyżej badania, pokazujące, że i w typie 2. można dopatrzyć się czynnika immunologicznego, doprowadzą do powstania nowych terapii skupiających się na odpowiedzi immunologicznej organizmu, a nie na oporności na inslinę. W ramach swoich badań uczeni przebadali próbki krwi 32 otyłych osób. U połowy z nich występowała oporność na insulinę, co może sugerować też genetyczne podłoże odpowiedzi immunologicznej. Z drugiej jednak strony wskazuje to na możliwość zaprojektowania szczepionki, która będzie imitowała przeciwciała o właściwościach podobnych do przeciwciał występujących u osób, u których oporność się nie rozwinęła. Z finansowaniem tego typu badań nie powinno być problemów. Aż 26 milionów mieszkańców USA cierpi na cukrzycę, z czego większość cierpi na typ 2.
  3. Samsung zapowiedział, że do końca bieżącego roku wypuści na rynek smartfon z dwurdzeniowym procesorem, taktowanym zegarem o częstotliwości 2 GHz. Obecnie najbardziej wydajnym procesorem w smartfonach jest dwurdzeniowy układ taktowany 1,2-gigahercowym zegarem, zastosowany w telefonie Galaxy S II. Na razie nie wiadomo, jaka kość znajdzie się w zapowiadanym telefonie Samsunga. Być może będzie to procesor z rodziny Exynos, którą Samsung pokazał w lutym. Wiadomo jednak, że jej wydajność będzie większa, niż wydajność procesorów spotykanych w wielu pecetach czy notebookach.
  4. Za kilka godzin amerykański Sąd Najwyższy rozpocznie posiedzenie, którego wynik będzie miał olbrzymie znaczenie dla amerykańskiego systemu patentowego. Posiedzenie będzie bowiem dotyczyło sporu Microsoftu z kanadyjską firmą i4i. W roku 2007 Kanadyjczycy pozwali Microsoft twierdząc, że naruszył on należący do nich patent. W grudniu 2009 sąd nakazał Microsoftowi zapłacenie odszkodowania oraz wstrzymania sprzedaży niektórych wersji Worda oraz Office'a. Microsoft usunął sporną technologię ze swoich programów i nie musiał wstrzymywać sprzedaży. W połowie ubiegłego roku Microsoft odwołał się do Sądu Najwyższego, domagając się nie tylko anulowania odszkodowania, ale również zmiany sposobu , w jaki amerykański system sądowniczy ocenia ważność patentów. Wniosek Microsoftu zyskał sobie wielu zwolenników. Koncern poparli zarówno jego rynkowi rywale - Red Hat, Google i Apple - jak i sojusznicy tacy jak Yahoo, Intel czy HP oraz firmy spoza rynku IT - Toyta, Walmart i wiele innych. Wielkie koncerny mają często problemy z tzw. trollami patentowymi, czyli firmami skupującymi patenty i czekającymi, aż ktoś je naruszy. Obrona przed takim działaniem jest bardzo trudna, gdyż pozwany musi wówczas wykazać, że patent jest nieważny. Tymczasem amerykańskie sądy stosują zasadę „jasnego i przekonującego dowodu". Oznacza to, że nie wystarczy, by broniący się miał lepsze argumenty niż skarżący. Do obalenia patentu koniecznie jest przestawienie niepodważalnego dowodu, że patent nie powinien zostać przyznany. W swoim wniosku do Sądu Microsoft napisał: Po dokonaniu analizy narodowego systemu patentowego, Federalna Komisja Handlu stwierdziła, że zasada jasnego i przekonującego dowodu, stosowana przez sądy federalne w sprawach o naruszenie patentu, raczej przeszkadza postępowi niż go promuje. [...] Jeśli prawdą jest, jak stwierdziła FTC, że stosowany przez sądy federalne standard jasnego i przekonującego dowodu ogranicza możliwość oskarżonego do zwiększenia konkurencyjności poprzez obalenie nieważnego patentu, to ryzyko takie jest szczególnie duże tam, gdzie dowody na nieważność patentu nie zostały zbadane przez urzędnika rozpatrującego wniosek patentowy. [...] Z tego też powodu standard jasnego i przekonującego dowodu jest niezgodny z określanymi przez siebie zasadami. Podwyższone standardy dowodowe opierają się bowiem na 'podstawowym założeniu', że rządowa agenda, jaką jest Amerykańskie Biuro Patentów i Znaków Handlowych (USPTO), dobrze wykonało swoją pracę. Jeśli nawet pojęcie 'podstawowego założenia' jest częścią prawa administracyjnego, to nie możemy z góry zakładać, że USPTO dobrze wykonało pracę, jeśli nawet nie miało do czynienia z odpowiednimi dowodami. Dlatego zarówno Microsoft jak i popierające go firmy chcą, by sądom wystarczyła „przewaga dowodowa". Wówczas obalenie patentu będzie znacznie prostsze. Sarah Columbia, szefowa grupy odpowiedzialnej za prawo własności intelektualnej w firmie prawniczej McDermott Will & Emery LLP mówi, że obecnie w sprawie Microsoftu Sąd Najwyższy może zająć jedno z trzech stanowisk. Po pierwsze może prowadzić zasadę przewagi dowodowej, całkowicie zmieniając zasady rozpatrywania sporów patentowych. Druga możliwość to wprowadzenie zasady przewagi dowodowej ale tylko w takich, w których oskarżony - tak jak ma to miejsce w sporze Microsoft vs. i4i - przedstawia dowody, których nie widzieli urzędnicy USPTO przyznający patent. Można wówczas bowiem domniemywać, że zaprezentowanie tych dowodów w czasie rozpatrywania wniosku patentowego skutkowałoby jego odrzuceniem. W końcu trzecia możliwość to pozostawienie sytuacji takiej, jaka jest obecnie. Columbia uważa, że jeśli Sąd Najwyższy obniży standardy dowodowe, to będziemy mieli do czynienia z licznymi procesami obalającymi patenty. Jej zdaniem, jeśli Sąd doprowadzi do takiej sytuacji, to USPTO zostanie zalane gigantyczną ilością materiałów, z którymi sobie nie poradzi. Już w tej chwili prawnicy składający wnioski patentowe są naciskani, by przedstawiali w nich wszelkie możliwe zastosowania prior art, jakie znajdą. Jeśli stworzymy podwójne standardy, w których jakiś przykład użycia, który nie był zaprezentowany przed urzędem patentowym, będzie osłabiał patent, to sytuacja tylko ulegnie pogorszeniu. Już w tej chwili urzędnicy nie radzą sobie z ilością dostarczanych im materiałów. Będzie jeszcze gorzej jeśli Sąd opowie się po stronie Microsoftu. Przedstawiciele i4i mówią, że w takim wypadku cały system patentowy zostanie zniszczony, gdyż nie będzie można egzekwować praw patentowych. Dodają, że takie osłabienie praw spowoduje, że niektórzy wynalazcy nigdy nie będą składali wniosków patentowych, a to oznacza, że inni nie będą mogli nabyć licencji. Warto zauważyć, że Kanadyjczycy nie działają w próżni i też mają potężnych sojuszników. Po ich stronie opowiedziały się m.in. rząd USA, 3M, Bayer oraz sześciu byłych szefów i wysokich rangą menedżerów USPTO. Jeśli popatrzymy na listę tych, którzy wystąpili jako amicus curiae, to zobaczymy, że po stronie Microsoftu opowiedziały się firmy, przeciwko którym składanych jest bardzo dużo pozwów o naruszenie patentów, szczególnie przez tzw. niepraktykujące przedsiębiorstwa - mówi Columbia. Pod tym pojęciem kryją się firmy, nazywane przez wielkie koncerny „trollami patentowymi". Nie może natomiast dziwić, że po stronie i4i opowiedział się farmeceutyczny gigant Bayer. Big Pharma rzadko jest pozywana do sądu. To oni używają patentów do ochrony swojej własności przed producentami leków generycznych. Nie chcą zatem, by obniżono standardy - stwierdza Columbia.
  5. W Armenii gra w szachy będzie przedmiotem obowiązkowym w szkołach podstawowych. Dzięki temu posunięciu kraj ma się stać supermocarstwem szachowym, a przynajmniej zwiększyć swoje szanse na to, by się tak stało. Do pomysłu nie trzeba w Armenii nikogo przekonywać. Popiera go nie tylko minister edukacji Armen Ajwazjan, ale i prezydent Serż Sarkisjan, oczywiście entuzjasta szachów. Na realizację projektu władze przeznaczyły ok. 1,43 mln dolarów. W programie nauczania dzieci od wieku 6 lat znalazły się dwie godziny nauczania szachów tygodniowo. Lekcje rozpoczną się jeszcze w tym roku, a kadry w ogarniętym szachową obsesją kraju nie powinno zabraknąć. Wg Ajwazjan, szachy wspomogą rozwój intelektualny młodych Armeńczyków, zwiększą też zdolność giętkiego rozumowania. W Armenii mistrzowie szachowi cieszą się statusem gwiazd popkultury, a znaczące osiągnięcia w tej dziedzinie trafiają na pierwsze strony gazet i do czołówek programów informacyjnych.
  6. Każdego dnia do Ziemi dociera około 12,2 miliarda kilowatogodzin energii słonecznej. Ludzkość potrafi wykorzystać jedynie niewielki jej ułamek na potrzeby produkcji energii. Do tego celu używamy drogich, niezbyt wydajnych ogniw słonecznych. Profesor Stephen Rand z University of Michigan, dokonał odkrycia, które być może pozwoli na pozyskiwanie energii Słońca bez potrzeby używania ogniw. Naukowiec ze zdumieniem zauważył, że po przepuszczeniu światła przez silnie izolujący materiał, niezwykle słabe właściwości magnetyczne światła uległy zwielokrotnieniu. Dotychczas świetlnego magnetyzmu w ogóle nie brano pod uwagę w badaniach nad pozyskiwaniem energii, gdyż efekt ten - jak sądzono - jest niezwykle słaby. Tymczasem badania Randa pokazały, że pole magnetyczne światła może być 100 milionów razy silniejsze niż przypuszczano. Rand uważa, że jego odkrycie zaszokuje fizyków. Możesz przez cały dzień wpatrywać się w odpowiednie równania i tego nie dostrzeżesz. Nauczono nas, że to się nie zdarza. To bardzo dziwne zjawisko. Dlatego nie zauważono go przez ponad 100 lat - stwierdza uczony. Profesor Rand i jego doktorant William Fisher zauważyli, że w pewnych materiałach pole magnetyczne światła jest na tyle silne, że wygina ładunki elektryczne w kształt litery „C". Wygląda na to, że pole magnetyczne zagina elektrony w C i za każdym razem nieco się one przesuwają. Takie wygięcie prowadzi do pojawienia się dipolu elektrycznego i magnetycznego. Jeśli moglibyśmy ustawić je w rzędzie w długim włóknie, uzyskalibyśmy olbrzymie napięcie, które można wykorzystać jako źródło energii - mówi Fisher. Niestety, nie ma róży bez kolców. Taki efekt występuje w obecności izolatorów. Zauważymy go w szkle, ale pod warunkiem, iż oświetlimy je bardzo intensywnym światłem, rzędu 10 milionów watów na centymetr kwadratowy. Tymczasem Słońce zapewnia około 0,012 wata na centymetr kwadratowy. Jednym z rozwiązań problemu byłoby znalezienie innych materiałów oraz skonstruowanie sprzętu zwiększającego intensywność promieni słonecznych na podobieństwo koncentratorów wykorzystywanych przy ogniwach fotowoltaicznych. W naszej najnowszej pracy dowodzimy, że światło słońca jest teoretycznie niemal tak samo efektywne w produkcji energii, jak światło lasera. Stworzenie nowoczesnych ogniw słonecznych wymaga zaawansowanych technik obróbki krzemu. A tymczasem tutaj jedyne czego potrzebujemy to soczewki skupiające światło i włókno przewodzące prąd. Szkło spełnia obie role. Jego produkcja jest dobrze znana i nie wymaga wielu zabiegów. A przezroczysta ceramika może sprawować się nawet lepiej - dodaje Fisher. Zdaniem obu naukowców, nowa technologia pozwoli na pozyskiwanie nawet 10% energii Słońca, a będzie znacznie tańsza od obecnie stosowanych.
  7. Skuteczność leków zmniejsza się w przestrzeni kosmicznej szybciej niż na Ziemi – twierdzą naukowcy z NASA, wskazując jednocześnie prawdopodobnego winnego, stałe promieniowanie. Może to nastręczać sporych problemów podczas lotów na większe odległości. Na Ziemi leki trzeba przechowywać w ściśle określonych warunkach, np. w temperaturze poniżej 25 stopni czy z dala od światła. Stąd pomysł zespołu z Centrum Lotów Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona, by sprawdzić, czy i ewentualnie jak warunki panujące w przestrzeni kosmicznej – promieniowanie, nadmierne drgania, mikrograwitacja, wysoka zawartość dwutlenku węgla oraz wahania wilgotności i temperatury – wpływają na skuteczność medykamentów. Na Międzynarodową Stację Kosmiczną wysłano w czterech skrzynkach 35 leków. Takie same 4 skrzynki przechowywano w kontrolowanych warunkach w Centrum Johnsona. Skrzynki wracały na Ziemię po różnym czasie: niektóre bardzo szybko (np. po 13 dniach), inne kiedy prawie już o nich zapomniano (np. 28 miesiącach). Wiele testowanych leków działało po przechowywaniu na orbicie słabiej. Po każdym kolejnym okresie norm United States Pharmacopeia [uSP] odnośnie siły działania zawsze nie spełniała większa liczba leków magazynowanych w kosmosie niż na Ziemi. W przypadku wielu preparatów spadek mocy orbitowanych próbek następował przed upływem daty przydatności do spożycia, co sugeruje, że unikatowe środowisko wahadłowców może niekorzystnie oddziaływać na stabilność medykamentów w przestrzeni kosmicznej – twierdzą autorzy artykułu opublikowanego w AAPS Journal. Poszukując jakichś plusów, komentatorzy podkreślają, że wysoka zawartość dwutlenku węgla na pokładzie statków kosmicznych jest korzystna w przypadku leków podatnych na utlenianie, np. adrenaliny oraz witamin C i A.
  8. Na University of Maryland odkryto nową metodę kontrolowania właściwości magnetycznych grafenu. Zespół profesore Michaela S. Fuhrera zauważył, że grafen zyska właściwości magnetyczne, gdy... „podziurawimy" jego strukturę krystaliczną. Wystarczy usunąć z grafenu niektóre atomy, a powstałe w ten sposób puste miejsca będą działały jak niewielkie magnesy, zyskają moment magnetyczny. Co więcej, ten moment oddziałuje tak silnie z elektronami w grafenie, że pojawia się efekt Kondo, czyli anomalna zależność oporu od temperatury. Efekt Kondo występuje zwykle, gdy do metali niemagnetycznych, takich jak złoto czy miedź, dodamy niewielkie ilości metalu magnetycznego (np. żelaza czy niklu). Odkrycie efektu Kondo w grafenie zaskoczyło naukowców. Po pierwsze, badaliśmy system składający się z czystego węgla, bez żadnych tradycyjnych magnetycznych domieszek. Pod drugie, grafen charakteryzuje się bardzo niską gęstością elektronów, co oznacza, że efekt Kondo powinien pojawiać się tylko w skrajnie niskich temperaturach - mówi Fuhrer. Tymczasem w przypadku grafenu efekt Kondo zmierzono w 90 kelvinach. W takich temperaturach można go obserwować w metalach o bardzo wysokiej gęstości elektronów. Co więcej, temperatura Kondo, poniżej której występuje efekt Kondo, może być dostrajana za pomocą napięcia elektrycznego. Takiego zjawiska nie zaobserwowano w metalach. Naukowcy spekulują, że te niezwykłe właściwości grafenu wynikają z faktu, że elektrony zachowują się w nim tak, jakby nie miały masy, przez co wyjątkowo mocno oddziałują z nieregularnościami siatki krystalicznej. Zdaniem Fuhrera, jeśli znajdziemy odpowiedni wzorzec „dziurawienia" grafenu, to materiał ten może zyskać właściwości ferromagnetyczne. Poszczególne momenty magnetyczne mogą zostać połączone za pomocą efektu Kondo i ustawione w jednym kierunku. W ten sposób uzyskamy ferromagnes wykonany z węgla. Magnetyzm w grafenie umożliwi stworzenie wielu nowych nanoczujników. A połączenie właściwości magnetycznych ze świetnymi właściwościami elektrycznymi grafenu może mieć zastosowanie w spintronice - stwierdza profesor Fuhrer.
  9. Samce kaczki krzyżówki przez cały rok, nie tylko w szacie godowej, mają kolorowy dziób. W zależności od ilości barwnika (karotenoidu) może on być jaskrawo żółty lub zaledwie bladozielonkawy. Okazuje się, że samice wolą partnerów z odważnie ubarwionym dziobem, ponieważ ich sperma wykazuje silniejsze właściwości bakteriobójcze. Dr Melissah Rowe z Uniwersytetu w Oslo zebrała 11 próbek nasienia od trzymanych w niewoli kaczorów. Do badań wybrała osobniki o zróżnicowanym zabarwieniu dzioba. Norweżka chciała sprawdzić, jakie zabezpieczenia przed bakteryjnym uszkodzeniem plemników funkcjonują u krzyżówek. Nasienie kaczorów z jaskrawo ubarwionymi dziobami silniej hamowało wzrost Escherichia coli, co oznacza, że wykazując upodobanie do żółtodziobych samców, samice wybierają de facto do spółkowania partnerów, którzy z mniejszym prawdopodobieństwem są nosicielami pałeczki okrężnicy. Ejakulat wszystkich samców, bez względu na kolor dzioba, hamował wzrost gronkowca złocistego (Staphylococcus aureus). Norwegowie chwalą się, że jako pierwsi zademonstrowali antybakteryjne właściwości spermy ptaków. Wcześniejsze badania wykazały, że plemniki najbardziej kolorowych samców są lepszej jakości i szybciej się poruszają. Na razie nie wiadomo, jaki wpływ na kaczą spermę mają pałeczki okrężnicy (w przypadku ludzi niekorzystnie oddziałują na jakość oraz żywotność plemników). W kolejnych etapach badań trzeba też będzie ustalić, czy zakażenie E. coli przenosi się u krzyżówek drogą płciową i co najważniejsze, jaki składnik nasienia odpowiada za jego właściwości antybakteryjne. Ze szczegółowymi wynikami dotychczasowych eksperymentów można się zapoznać na łamach pisma Biology Letters.
  10. Trzydziestodziewięcioletnia Karine Thiriot urodziła się z zespołem Turnera. To genetyczna wada wrodzona, polegająca na braku części lub całości jednego chromosomu X w części bądź we wszystkich komórkach ciała. Jedną z najważniejszych cech syndromu są nieprawidłowo ukształtowane gonady, dlatego kobieta przez 15 lat nieskutecznie próbowała zajść w ciążę, wspomagając się m.in. zapłodnieniem in vitro. W końcu jako pierwsza na świecie przeszła przeszczep jajnika od siostry bliźniaczki z tą samą chorobą i 8 marca wydała na świat zdrową córkę Victorię. Bliźniaczka, choć również choruje na zespół Turnera, jest płodna i ma dwoje dzieci. U urodzonej dzięki ciotce dziewczynki nie stwierdzono wady genetycznej. Kilka miesięcy po transplantacji Karin zaczęła regularnie miesiączkować i zaszła w ciążę całkowicie naturalnie. To był pierwszy przeszczep między bliźniaczkami z zespołem Turnera na świecie [a zarazem pierwszy przeszczep jajnika w Europie] – podkreśla z dumą Jacques Donnez, belgijski ginekolog, który przeprowadził zabieg w sierpniu 2009 roku.
  11. Ludzie wiedzą, kiedy ich pierwsze wrażenie związane z drugą osobą jest trafne. Kanadyjscy psycholodzy doszli do takiego wniosku po eksperymentach z dwiema ponad 100-osobowymi grupami, których przedstawiciele rozmawiali ze sobą przez 3 minuty w systemie przypominającym szybkie randki. Każdy musiał porozmawiać z każdym, później wzajemnie oceniano swoje osobowości i szacowano, do jakiego stopnia wrażenie pokrywałoby się z oceną kogoś, kto zna ocenianego bardzo dobrze. Wyniki opublikowano w piśmie Social Psychological and Personality Science. W badaniu wzięły udział 2 grupy studentów Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Do pierwszej trafiło 107 osób: 79 kobiet i 28 mężczyzn. Średnia wieku wynosiła 20,16 roku. W drugiej znalazło się 135 osób. Znów większość stanowiły kobiety (104). Ochotnicy byli nieco młodsi od przedstawicieli pierwszej grupy, ponieważ średnia wieku wyniosła 19,56. By ustalić, jaki ktoś jest, naukowcy prosili wolontariuszy o wypełnienie kwestionariuszy osobowościowych. Takie same kwestionariusze dostarczali przyjaciele lub krewni badanych. Okazało się, że do pewnego momentu im pewniej ktoś się czuł, oceniając trafność swojego pierwszego wrażenia związanego z danym człowiekiem, w tym większym stopniu jego noty rzeczywiście pokrywały się z opisem osobowości dostarczonym przez przyjaciela/krewnego. Granicę wzrostów stanowiło umiarkowane przekonanie o trafności osądu – badani bardzo pewni siebie nie osiągali bowiem lepszych wyników od ludzi średnio przekonanych co do swoich możliwości w zakresie rozszyfrowywania czyjegoś "ja". Jak tłumaczy szef zespołu Jeremy Biesanz, dobry obserwator innych ma świadomość, że często jesteśmy do siebie podobni, np. niemal każdy woli być przyjazny niż kłótliwy. Z tego powodu w im większym stopniu studenci oceniali osobowość rozmówcy jako typową dla przeciętnego Kowalskiego, tym ocena wydawała im się trafniejsza. A ponieważ większość ludzi rzeczywiście nie odbiega pod wieloma względami od średniej, trafność naprawdę była dość wysoka.
  12. Jeśli naukowcy z MIT-u osiągną to, co zamierzają, w przyszłości szyby w budynkach będą działały jak ogniwa słoneczne, a jednocześnie nie stracą nic ze swojej przejrzystości. Stanie się to możliwe dzięki stworzeniu ogniw fotowoltaicznych z molekuł organicznych. Zostaną one nałożone na zwykłe szyby i umożliwią tworzenie energii zasilającej budynek. Profesor Vladimir Bulović mówi, że od 50 do 75 procent kosztów ogniw cienkowarstwowych stanowią ceny instalacji, a z kolei połowa kosztów samych paneli to koszty szklanego podłoża i innych części struktury. Uczony twierdzi, że dzięki opracowanej przez niego oraz Richarda Lunta uda się znacznie obniżyć koszt paneli. Już wcześniej próbowano tworzyć przezroczyste ogniwa słoneczne, jednak albo charakteryzowała je niezwykle niska wydajność (poniżej 1%), albo też blokowały tak dużo światła, że nie mogły być używane na szybach. Uczeni z MIT-u znaleźli nową chemiczną formułę, która po połączeniu z pokryciem częściowo odbijającym podczerwień, zapewnią w przyszłości przezroczystym ogniwom paliwowym wydajność porównywalną z tradycyjnymi ogniwami. W nowych budynkach czy też tam, gdzie szyby są wymieniane, zastosowanie szyb z ogniwami słonecznymi będzie oznaczało jedynie niewielki wzrost kosztów, gdyż będzie to takie samo szkło, ramy oraz procedury montażowe, jak w przypadku zwykłych okien, na które trzeba by przeznaczyć pieniądze. Jedynymi dodatkowymi elementami będzie okablowanie i kontroler napięcia. W stosowanych obecnie oknach z podwójnymi szybami ogniwa można nakładać na wewnętrzne strony szyb, gdzie będą chronione przed wpływem czynników atmosferycznych. Obecnie ogniwa z MIT-u znajdują się na wczesnej fazie rozwoju i obecnie ich wydajność wynosi 1,7%. Bulović i Lunta zapewniają, że w przyszłości będą zamieniały w elektryczność aż 12% energii słonecznej, jaka do nich dociera. Uczeni mówią, że ich produkt powinien trafić na rynek w ciągu najbliższych 10 lat. Profesor Max Shetin z University of Michigan stwierdza, że pomysł uczonych z MIT-u jest bardzo ciekawy, jednak to jedna z wielu podobnych idei, a zagrożeniem dla nich wszystkich może okazać się żywotność materiału, z którego będą wykonane ogniwa. Obecnie nie wiadomo, jak długo jest on w stanie spełniać postawione przed nim zadanie. Shetin zauważa też, że nowa technologia spełni pokładane w niej nadzieje tylko wówczas, gdy rzeczywiście zostanie osiągnięta zakładana wydajność.
  13. Chitony, zwane wielotarczowcami (Polyplacophora), są morskimi mięczakami, u których w strukturach spełniających funkcję oczu, a jest ich kilkaset, występują soczewki z kryształów dwóch polimoficznych odmian węglanu wapnia: kalcytu oraz aragonitu. O istnieniu oczu chitonów naukowcy wiedzieli już od kilkudziesięciu lat, nie mieli jednak pojęcia, czy służą do oglądania znajdujących się wyżej obiektów, np. drapieżników, czy tylko do wykrywania zmian w oświetleniu. Tymczasem okazuje się, że chitony mogą widzieć różne obiekty, choć prawdopodobnie nie za dobrze - wyjawia Daniel Speiser z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara. Zadziwiające, jak istoty te wytwarzają oczy praktycznie ze skały - zachwyca się prof. Sönke Johnsen z Duke University. Wygląda jednak na to, że mamy do czynienia z prostym sposobem na wyewoluowanie oczu z dostępnego materiału. Chitony mają już bowiem aragonitową skorupkę. Johnsen i Speiser badali pewnien gatunek wielotarczowca, a mianowicie Acanthopleura granulata. Jego przedstawiciele mają płaską skorupkę zbudowaną z ośmiu płytek. Znajdują się na nich klastry światłoczułych komórek, pokryte setkami niewielkich soczewek. Testując wzrok mięczaków, Amerykanie umieszczali pojedyncze osobniki na łupkowej płytce. Pozostawione samym sobie, po jakimś czasie unosiły część ciała, by odetchnąć. W tym momencie Speiser pokazywał im albo czarny dysk o średnicy od 35 mm do 10 cm, albo szary łupek, który blokował dostęp takiej samej ilości światła. Dysk lub łupek pojawiał się 20 cm nad chitonem. Mięczaki nie reagowały na szary łupek, ale opadały na widok krążka o średnicy powyżej 3 cm. Johnsen uważa, że u człowieka odpowiadałoby to spojrzeniu w niebo i dostrzeżeniu dysku o średnicy 20 Księżyców. Oznacza to, że nasz wzrok jest o wiele wrażliwszy od wzroku chitonów. Ponieważ mięczaki reagowały tylko na czarne dyski, a nie na blokujące tę samą ilość światła szare łupki, sugeruje to, że nie reagują na prostą zmianę w oświetleniu. Biolodzy nie sądzą, by ich "skalne" oczy stanowiły część ewolucyjnej ścieżki prowadzącej do naszych oczu. Speiser opowiada, że pierwsze chitony pojawiły się na Ziemi ponad 500 mln lat temu. Najstarsze wielotarczowce z oczami znajdowano jednak w zapisie kopalnym dopiero z ostatnich 25 mln lat, co oznacza, że w perspektywie ewolucyjnej są stosunkowo świeżą zdobyczą. Wg biologa, chitony potrzebowały oczu, by chronić się przed drapieżnikami. Podczas eksperymentów naukowcy sprawdzili, czy oczy chitonów działają w wodzie i w kontakcie z powietrzem, ponieważ niektóre gatunki Polyplacophora spędzają czas zarówno w zanurzeniu, jak i wynurzeniu. Okazało się, że sprawdzają się w obu środowiskach i że soczewki inaczej skupiają wtedy światło. Strukturalnie siatkówka chitonów przypomina siatkówkę ślimaków, ale ta ostatnia reaguje na pojawienie się światła, podczas gdy u wielotarczowców może reagować wyłącznie na jego usunięcie.
  14. Język ayapaneco lub inaczej nuumte oote (dosłownie "prawdziwy głos") należy do rodziny mixe-zoque i jest jednym z 68 rdzennych języków Meksyku. Choć narzecze przetrwało wiele zawieruch historii, teraz grozi mu wyginięcie, a dwie ostatnie osoby, które się nim biegle posługują, nie rozmawiają ze sobą. Manuel Segovia ma 75 lat, a Isidro Velazquez 69. Panowie mieszkają w odległości 500 m od siebie w wiosce Ayapa w stanie Tabasco. Ludzie nie wiedzą, czy nie kontaktują się z powodu zadawnionego sporu, czy chodzi o niemożliwą do pogodzenia różnicę charakterów. Nie mają ze sobą za dużo wspólnego - potwierdza Daniel Suslak z Indiana University, który bierze udział w projekcie tworzenia słownika ayapaneco. Segovia jest nieco drażliwy, a Velazquez bardziej stoicki i z rzadka opuszcza swój dom. W wywiadzie udzielonym Gurdianowi Segovia przyznał, że gdy był dzieckiem, wszyscy mówili w ayapaneco. Teraz staruszek obawia się, że język umrze wraz z nim. Kiedyś mógł rozmawiać z bratem, ten jednak odszedł ok. 10 lat temu. Teraz pozostaje mu mówienie do syna i żony, którzy go co prawda rozumieją, ale w odpowiedzi są w stanie wydobyć z siebie zaledwie kilka słów pochodzących z nuumte oote. Segovia wypiera się jakiegokolwiek czynnego konfliktu z Velazquezem. Ten podobno z nikim nie rozmawia regularnie w swym ojczystym języku. Suslak wyjaśnia, że ayapaneco zawsze stanowił wyspę na językowym morzu, w dodatku otaczały go o wiele silniejsze języki. Gwoździem do trumny okazało się wdrożenie w połowie XX wieku nauki po hiszpańsku. Dzieciom nie wolno się było posługiwać rdzennymi narzeczami. Antropolog podkreśla, że urbanizacja i migracja doprowadziły do rozbicia grupy mieszkańców wsi posługujących się nuumte oote. Kilku innym rdzennym meksykańskim językom (68 podstawowych dzieli się na 364 warianty) również grozi wyginięcie, ale ayapaneco to najbardziej skrajny przypadek. Ponieważ Segovia i Velazquez różnią się nie tylko charakterem, w słowniku, który będzie gotowy jeszcze w tym roku, znajdą się obie wersje zagrożonego języka. National Indigenous Language Institute planuje ostatnią próbę zorganizowania kursów języka ayapaneco. Wcześniej nic z tego nie wyszło z powodu braku funduszy oraz ograniczonego zainteresowania.
  15. Firma Scarlet, belgijski dostawca internetu, otrzymał wyrok, który nakazuje mu filtrować dane naruszające prawa autorskie. Jednak wyrok ten zostanie prawdopodobnie obalony przez europejski Trybunał Sprawiedliwości. W nieformalnej opinii przedstawiciel Trybunału stwierdził, że stosowanie systemów filtrujących i blokujących jest ograniczeniem praw do prywatności komunikacji i praw do ochrony danych osobowych, które są chronione przez Kartę Praw podstawowych. Pod opinią podpisał się Pedro Cruz Villalón, który stwierdził jednocześnie, że ograniczenie praw i wolności użytkowników internetu może być dozwolone tylko wówczas, gdy ma podstawy w ustawodawstwie danego kraju i jest opisane w sposób jawny i jasny. Wbrew temu, co twierdzi założyciel szwedzkiej Partii Piratów, decyzja Trybunału (o ile stanie się prawem), nie zakazuje filtrowania czy blokowania ruchu w ogóle. Czyni je tylko znacznie trudniejszymi i nakazuje poddać takie działania ściśle określonym procedurom. Nakaz sądu [belgijskiego - red.] działał ‚in abstracto', jako działanie zapobiegające, co oznacza, że nie stwierdzono najpierw, iż rzeczywiście doszło do naruszenia własności intelektualnej, ani że nawet istnieje bezpośrednie zagrożenia takim czynem - pisze Villalón. Oznacza to, że nadal możliwe będzie blokowanie pirackich treści, ale nie w ramach działań prewencyjnych - czyli np. koncerny medialne nie będą mogły domagać się od ISP filtrowania ruchu tylko dlatego, że ktoś może łamać prawo - ale jako metoda uniemożliwiająca konkretnym osobom popełnianie konkretnych przestępstw.
  16. Zwykłe złudzenie może znacznie zmniejszyć, a nawet czasowo wyeliminować ból związany z chorobą zwyrodnieniową stawów. Naukowcy z University of Nottingham przekonali mózg, że boląca część dłoni rozciągnęła się bądź skurczyła. Okazało się, że w wyniku tego zabiegu ból odczuwany przez 85% badanych zelżał o połowę (Rheumatology). Do odkrycia doszło przez przypadek podczas uniwersyteckiego dnia otwartego w kwietniu zeszłego roku. Zwiedzających zaproszono wtedy do zapoznania się ze złudzeniami dotyczącymi obrazu ciała. Naukowcy chcieli w ten sposób zademonstrować działanie technologii MIRAGE. Dłoń jest tu filmowana w czasie rzeczywistym, a następnie obraz podlega zmianie przez odpowiedni program. Sama dłoń jest rozciągana lub ściskana, by mózg sądził, że staje się większa lub mniejsza. Dr Roger Newport opowiada, że takimi eksperymentami zachwycają się przeważnie dzieci, które próbują dociec, jak naukowcy zrobili to, co zrobili. W pewnym momencie zgłosiła się jednak babcia jednego z maluchów. Uprzedziła, byśmy byli delikatni, ponieważ cierpi na chorobę zwyrodnieniową stawów palców. Zademonstrowaliśmy jej iluzję rozciągania palców, kiedy stwierdziła "Moje palce już nie bolą!". Zapytała też, czy może wziąć maszynę ze sobą do domu. Osłupieliśmy. Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony: ona czy my - opowiada dr Catherine Preston. Po tej niespodziewanej konstatacji naukowcy skontaktowali się z miejscową grupą wsparcia dla pacjentów z chorobą zwyrodnieniową stawów. Chcieli sprawdzić, czy na innych MIRAGE działa jak na kobietę z dnia otwartego. Zgłosiło się 20 ochotniów. Średnia wieku wynosiła 70 lat. U wszystkich oficjalnie zdiagnozowano chorobę zwyrodnieniową stawów dłoni i/lub palców. W dniu eksperymentu nikt nie zażywał silniejszego leku przeciwbólowego niż paracetamol. Przed włączeniem systemu chorych proszono o ocenę natężenia bólu na 21-punktowej skali, gdzie 0 oznaczało brak bólu, a 20 najbardziej nieznośny ból, jaki można sobie wyobrazić. Akademicy porówanali efekty uzyskane za pomocą MIRAGE'a ze zwykłym rozciąganiem lub ściskaniem bolących części dłoni. Inne testy kontrolne polegały na ściskaniu i rozciąganiu niebolących na co dzień okolic dłoni oraz wizualnym powiększaniu lub kurczeniu całej dłoni. Okazało się, że pod wpływem złudzenia wzrokowego ból znacznie zelżał - dyskomfort zmniejszył się u 85% badanych przeważnie o połowę (u 1/3 czasowo w ogóle zniknął, a wielu ochotników wspominało o wzroście ruchomości ręki). Jedni lepiej reagowali na rozciąganie, drudzy na ściskanie, a jeszcze innym ulgę przynosiło i jedno, i drugie. Efekt pojawiał się tylko podczas manipulowania bolącymi fragmentami dłoni.
  17. Uczeni z University of Southern California odkryli, że zanieczyszczenia związane z transportem samochodowym uszkadzają mózgi myszy. Toksyna uszkadzająca mózg nie pochodzi z rur wydechowych samochodów, ale jest mieszaniną spalin, zwietrzałych elementów samochodów i nawierzchni drogi. Naukowcom udało się w laboratorium odtworzyć skład powietrza, z którym mamy do czynienia przy drogach o dużym natężeniu ruchu. Następnie poddano myszy laboratoryjne oddziaływaniu takiego powietrza. Okazało się, że doszło do uszkodzenia neuronów odpowiedzialnych za pamięć i uczenie się, w mózgu znaleziono ogniska zapalne podobne do tych związanych z przedwczesnym starzeniem się oraz chorobą Alzheimera, a u młodych myszy neurony nie rozwinęły się tak dobrze, jak u zwierząt niepoddanych oddziaływaniu zanieczyszczonego powietrza. Cząsteczki, które uszkadzają mózg mają średnicę od kilkudziesięciu do 200 nanometrów. „Nie możemy ich zobaczyć, ale są one wdychane i wpływają na neurony, co grozi długoterminowymi konsekwencjami zdrowotnymi" - mówi profesor Celeb Finch, główny autor badań. Uczony dodaje, że przeprowadzono wiele badań, które wykazały związek pomiędzy spalinami samochodowymi a problemami zdrowotnymi, a jego badania są pierwszymi pokazującymi fizyczny wpływ zanieczyszczeń na komórki mózgu. Podczas badań myszy były wystawione na działanie zanieczyszczonego powietrza przez stosunkowo krótki czas. Było to 150 godzin rozłożone w trzech sesjach na 10 tygodni. Naukowcy chcą teraz zbadać, jak funkcjonuje pamięć zwierząt narażonych na tego typu zanieczyszczenia, jak wpływają one na ich płodność i rozwój płodu, czy mają wpływ na długość życia, jak takie zanieczyszczenia reagują na inne czynniki, jak np. temperatura czy obecność ozonu. Będą też szukali potencjalnych metod leczenia wspomnianych uszkodzeń mózgu, postarają się sprawdzić, czy istnieje jakaś różnica pomiędzy zanieczyszczeniami stworzonymi w laboratorium a występującymi przy drogach oraz jak przebiegają reakcje chemiczne pomiędzy cząsteczkami a komórkami mózgu. Profesor Finch zauważa, że nawet jeśli całkowicie zrezygnujemy z samochodów spalinowych i przesiądziemy się na pojazdy elektryczne, to nie rozwiąże to problemu. Z pewnością doprowadziłoby to do znacznego zmniejszenia zanieczyszczeń, ale obecnie i tak większość energii elektrycznej uzyskujemy ze spalania węgla, które jest wielkim źródłem nanocząsteczek w powietrzu - mówi uczony. Problemowi zaradziłoby zmniejszenie ilości nanocząsteczek, a zatem nie tylko rezygnacja z silników spalinowych, ale również czyste technologie produkcji energii - dodaje. Badania Fincha dostarczyły kolejnych dowodów na szkodliwość używania silników spalinowych. Wcześniej wykazano, że np. w mózgach mieszkańców Mexico City znaleziono więcej ognisk zapalnych i oznak przedwczesnego starzenia się niż u mieszkańców mniej zanieczyszczonego Veracruz. Bliskość autostrad połączono też ze zwiększonym ryzykiem występowania astmy i autyzmu.
  18. Psycholodzy z University of Missouri uważają, że niektórzy ludzie zaciągają nadmierną liczbę kredytów, ponieważ bardzo różnią się od osób wydających w granicach swoich możliwości pod względem oczekiwań i cech przypisywanych kupowanym za pożyczone pieniądze produktom. Wg zadłużających się ponad miarę, towary mogą np. zmienić ich życie, zwiększyć poziom odczuwanego szczęścia czy nawet doprowadzić do przemiany osobistej. Nie ma niczego złego w kupowaniu produktów. Problem pojawia się, gdy z powodu zakupu ludzie spodziewają się zmian o nieuzasadnionym zakresie. Niektórzy przypisują towarom niemal magiczne właściwości - kupowanie ma zwiększyć ich poczucie szczęścia, dostarczyć im radości, poprawić relacje z ludźmi, czyli w skrócie - zmienić ich życie. W większości są to, oczywiście, fałszywe przekonania, ale mimo to silnie motywują do wydawania pieniędzy - wyjaśnia Marsha Richins. Richins zidentyfikowała 4 typy zmian, których ludzie o nastawieniu materialistycznym oczekują, robiąc zakupy: 1) Zmiana ja - przekonanie, że zakup zmieni to, kim się jest i jak postrzegają nas inni. Często występuje u osób młodych i takich, które podjęły nową rolę. Jako przykład Amerykanie podają kobietę, która podczas wywiadu tłumaczyła, że chce przejść stomatologiczną operację kosmetyczną, ponieważ poprawi to jej wygląd i podwyższy samoocenę. 2) Zmiana relacji - przekonanie, że zakup zapewni komuś więcej lub lepszej jakości związki z innymi. Jedna z ankietowanych uważała np., że kupienie nowego domu pozwoli jej się więcej bawić podczas przyjęć i to sprawi, że będzie mieć więcej przyjaciół. 3) Transformacja hedonistyczna - sugeruje, że nabycie czegoś sprawi, że życie stanie się przyjemniejsze, bardziej zabawne. Wg jednego z badanych mężczyzn, rower górski miał stanowić dla niego zachętę, by wyjść z domu i przeżywać przygody. 4) Przemiana skuteczności - oczekiwanie, że zakup doprowadzi do sytuacji, że dana jednostka będzie bardziej skuteczna. Psycholodzy podają jako przykład ludzi, którzy chcieli kupić samochód, ponieważ sądzili, iż sprawi, że staną się bardziej niezależni i będą w większym stopniu polegać na sobie. Osoby, które mają silne i nierealistyczne przekoniania dotyczące przemiany skuteczności, są bardziej skłonne od innych do nadużywania kredytów i tworzenia dużych debetów. Richins zwraca uwagę na konieczność tworzenia i udoskonalania programów poradnictwa kredytowego oraz edukacji ekonomicznej. W ten sposób ludzie mogliby (lepiej) poznać motywy, które nimi kierują przy zakupach. Nie wystarczy im mówić o stopach procentowych i różnych typach pożyczek. Richins przeprowadzała pogłębione wywiady z respondentami o zróżnicowanych dochodach i cechach demograficznych. Zamieszkiwali oni różne rejony USA. Wyniki badania ukażą się w branżowym piśmie Journal of Public Policy and Marketing.
  19. Astrofizycy zgodnie przyjmują, że np. za miliard lat ich koledzy po fachu nie będą w stanie obserwować pozostałości po Wielkim Wybuchu, nie będą dysponowali bowiem dowodami, jakie my już znaleźliśmy i możemy jeszcze znaleźć. Jak wiemy, wszechświat się rozszerza, galaktyki oddalają się od siebie, a stosunkowo niedawno odkryto mikrofalowe promieniowanie tła - pozostałość po Wielkim Wybuchu. Jednak za miliard lat wszystkie galaktyki oddalą się od siebie tak bardzo, że znajdą się poza obserwowalnym horyzontem, mikrofalowe promieniowanie tła ulegnie olbrzymiemu rozproszeniu i będzie niewykrywalne. Droga Mleczna zderzy się z galaktyką Andromedy, tworząc Mlecznomedę, tworząc jedną galaktykę, a wiele z jej gwiazd, w tym Słońce, przestanie istnieć. Jednak teoretyk Avi Loeb z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics uważa, że nawet bez mikrofalowego promieniowania tła i bez widocznych galaktyk, możliwe będzie badanie rozszerzania się wszechświata i poznawanie jego przeszłości. Astronomowie z Mlecznomedy będą mogli używać w swojej pracy najdalszych dostępnych im źródeł światła, czyli superszybkich gwiazd. Loeb mówi, że co mniej więcej 100 000 lat podwójny układ gwiazd znajduje się zbyt blisko czarnej dziury w centrum galaktyki. Jej obecność powoduje, że układ zostaje rozerwany, jedną gwiazdę wchłania czarna dziura, a druga jest odrzucana z prędkością ponad 1,6 miliona kilometrów na godzinę. To wystarczająco szybko, by opuścić galaktykę. Gdy już gwiazda znajdzie się na tyle daleko, że nie będzie działała na nią grawitacja galaktyki, będzie przyspieszana przez rozszerzanie się wszechświata. Jeśli w przyszłości astronomowie będą dysponowali odpowiednimi instrumentami, to dzięki takim gwiazdom zmierzą tempo ekspansji wszechświata. Badając takie superszybkie gwiazdy będą w stanie stwierdzić, kiedy powstała galaktyka, obliczyć wiek wszechświata i odnaleźć podstawowe parametry kosmologiczne. Będą zatem mogli, tak jak ma to miejsce obecnie, tworzyć teorie podobne do modelu Lambda-CDM.
  20. Do niedawna sądzono, że ptaki mają słabo rozwinięty węch, jednak w ostatnich latach dowiedzieliśmy się, że to nieprawda, a dzięki węchowi ptaki poszukują pożywienia, komunikują się między sobą, a nawet orientują się w terenie. Teraz naukowcy twierdzą, że to właśnie węch pomógł tym zwierzętom przetrwać wymieranie kredowe, które doprowadziło do zagłady dinozaurów. W 2009 roku paleontolog Darla Zelenitsky z kanadyjskiego University of Calgary odkryła, iż dinozaury, z których wyewoluowały ptaki, miały lepszy węch od reszty dinozaurów. Teraz Zelenitsky i jej koledzy postanowili zbadać, jak zmysł węchu wpłynął na ewolucję ptaków. Uczeni zbadali 157 gatunków dinozaurów, wymarłych ptaków oraz ptaków obecnie żyjących. Do przybliżonego stwierdzenia, na ile czuły jest węch zwierząt, użyli tzw. stosunku węchowego, czyli stosunku wielkości opuszki węchowej do półkul mózgu. Wiele dotychczasowych badań dowiodło, że stosunek węchowy jest dobrym odzwierciedleniem rzeczywistej czułości zmysłu węchu u ptaków. Kanadyjczycy wyliczyli stosunek węchowy dla 20 gatunków dinozaurów, 7 wymarłych gatunków ptaków i 130 gatunków ptaków obecnie występujących. Obliczeń dokonano posługując się zarówno danymi z literatury fachowej jak i badając czaszki zwierząt za pomocą tomografii komputerowej. Następnie stosunek węchowy umieścili na wykresie przedstawiającym ewolucję ptaków. Uczeni stwierdzili, że w procesie ewolucji z dinozaurów do ptaków stosunek węchowy ulegał zmniejszeniu, gdyż obszary mózgu odpowiedzialne za węch ustępowały tym odpowiedzialnym za wzrok i utrzymanie równowagi, które są niezbędne do lotu. Jednak mimo to, stosunek węchowy u najwcześniejszych ptaków wynosił ponad 20% i był co najmniej tak duży, jak u dinozaurów żyjących w tym samym czasie. Gdy pierwsze ptaki zaczęły ewoluować, stosunek węchowy jeszcze się zwiększył, wynosząc co najmniej 30%. Dopiero później, około 10 milionów lat po wymieraniu kredowym, węch ptaków zaczął w toku ewolucji tracić na znaczeniu i stosunek węchowy spadł u większości gatunków do znacznie poniżej 20%.Współcześnie istnieje jednak kilka gatunków, jak np. kiwi czy ptaki morskie, u których węch jest tak ważny, że stosunek węchowy nadal wynosi powyżej 30%. Uczeni przypuszczają, że węch ptaków najpierw uległ udoskonaleniu, gdyż dzięki niemu mogły łatwiej wynajdować pożywienie. Okres dobrego węchu zbiegł się w czasie z wymieraniem kredowym, a węch dał ptakom przewagę nad innymi zwierzętami, dzięki czemu przetrwały. Później ptaki zaczęły rozwijać inne umiejętności, takie jak zaawansowana nawigacja, skuteczniejsze techniki polowań czy - u niektórych gatunków - używanie narzędzi. Węch stracił więc na znaczeniu. Prace swoich kanadyjskich kolegów pochwalili uczeni z Nowego Jorku i Los Angeles, podkreślili jednak, że teoria o tym, iż to węch pozwolił ptakom przetrwać wymieranie jest naciągana, gdyż nie ma na to twardych dowodów.
  21. Paul Ceglia, człowiek, który przed dwoma laty został wraz ze swoją firmą oskarżony przez prokuratora stanu Nowy Jork o oszustwo, złożył w ubiegłym roku pozew sądowy, w którym stwierdza, że połowa Facebooka powinna należeć do niego. Biorąc pod uwagę reputację Ceglii sprawa nie była warta wzmianki, gdyby nie fakt, że reprezentuje go wielka firma prawnicza, która najwyraźniej wierzy w prawdziwość przedstawionych ostatnio przez niego dowodów. Dowody te to e-maile, jakie w 2003 i 2004 roku mieli jakoby wymieniać Ceglia i Mark Zuckerberg. DLA Piper, która podjęła się reprezentowania Ceglii, to renomowana firma prawnicza, która ma 66 biur w 28 krajach i zatrudnia ponad 3700 prawników. Do jej klientów należą największe korporacje świata. Jest ona wymieniana na 39. pozycji wśród 50 najbardziej prestiżowych firm działających na rynku brytyjskim oraz na 53. miejscu 100 najbardziej prestiżowych amerykańskich kancelarii prawnych. Nic zatem dziwnego, że zanim zdecydowano się na reprezentowanie Ceglii przeprowadzono nie tylko szczegółowe analizy e-maili oraz dysków twardych mężczyzny, ale poddano go też wielogodzinnemu krzyżowemu przesłuchaniu. Później zdecydowano, że dowody przedstawione przez Ceglię są na tyle mocne, iż warto go reprezentować. Z przedstawionej korespondencji wynika, że wiosną 2003 roku Ceglia dał na Craiglist ogłoszenie, w którym poszukiwał kogoś, kto będzie pracował nad projektem internetowym o nazwie StreetFax. Zgłosił się Zuckerberg. Po negocjacjach dotyczących zapłaty i zakresu obowiązków Zucekerberg powiedział Ceglii, iż sam pracuje nad projektem zwanym „The Face Book" i stwierdził, że jeśli Ceglia go sfinansuje, to otrzyma 50% udziałów. „The Face Book" miał być interaktywną kroniką klasową, przeznaczoną początkowo dla studentów Harvardu, a później miał być oferowany także studentom innych uczelni. Obaj panowie zgodzili się, że za prace nad StreetFax Zuckerberg otrzyma 1000 USD, a kolejne 1000 USD zostaną przeznaczone na finansowanie „The Face Book" w zamian za połowę udziałów. Ceglia przygotował w domu kontrakt, który miał zostać podpisany 28 kwietnia 2003 roku w Bostonie. Doszło do podpisania umowy, a Ceglia twierdzi, że ma na to świadka. Umowa przewiduje, że Ceglia otrzyma 50% udziałów w „The Face Book" oraz po 1% za każdy dzień spóźnienia w realizacji projektu liczony od 1 stycznia 2004 roku. Ceglia zapłacił Zuckerbergowi 1000 USD. Pomiędzy latem 2003 a latem 2004 miała ponoć miejsce wymiana e-maili pomiędzy Ceglią a Zuckerbergiem. Omawiali szczegóły obu projektów. W liście z 30 lipca 2003 Zuckerberg informuje Ceglię, że udoskonalił wyszukiwarkę w StreetFax i pyta, czy mógłby wykorzystać jej kod do witryny przygotowywanej dla Harvarda (The Face Book). We wrześniu 2003 Zuckerberg pisze do Ceglii w sprawie modelu biznesowego The Face Book. Informuje go też, że domeny facebook.com i pagebook.com są zajęte. Ceglia odpowiada, proponuje własny model biznesowy (utrzymanie bezpłatnego dostępu do witryny i zarabianie na sprzedaży kubków i koszulek). Pod koniec listopada Zuckerberg pisze alarmujący list do Ceglii, w którym informuje, że dwóch starszych od niego studentów Harvardu (chodzi o braci Winklevossów) planuje uruchomienie podobnej witryny, mówi, że udało mu się spowodować, by tymczasowo prace nad nią zostały przerwane i prosi Ceglię o kolejny 1000 USD. W mailu tym padają słowa „facebook project". Przez resztę roku panowie omawiają projekt The Face Book oraz wspominają o braciach Winklevoss. Następnie 1 stycznia 2004 Zuckerberg informuje Ceglię, że serwis jest gotowy, do sieci trafi za kilka tygodni i twierdzi, że nie powinien być karany za opóźnienie. Prosi o aneks do umowy, który będzie zwalniał go z odpowiedzialności za spóźnienie. Ceglia nie zgadza się. Piątego stycznia pyta, kiedy witryna zostanie uruchomiona i stwierdza, iż zaczyna podejrzewać, że Zuckerberg go oszukuje. Grozi, że zadzwoni do jego rodziców. Drugiego lutego Zuckerberg pisze do Ceglii, że 1% udziałów za dzień opóźnienia jest nie w porządku i być może jest to nawet nielegalne. Sugeruje, że udziały powinny rozkładać się po 50%. Ceglia zgadza się na podział 50/50 i ponownie sugeruje Zuckerbergowi sprzedaż koszulek i kubków. W końcu 4 lutego 2004 roku do sieci trafia thefacebook.com. Ceglia jest zadowolony i naciska, by witryna zaczęła zarabiać sprzedając kubki i koszulki. Dwa dni później Zuckerberg odpowiada: czuję, że muszę przejąć kreatywną kontrolę i nie mogę ryzykować reputacji moich witryn akceptowaniem twojej propozycji sprzedaży jakichś śmieci studentom. Nie mam też zamiaru marnować czasu na dostarczanie bogatym studentom kubków. Witryna wygląda świetnie i na razie nie obchodzi mnie zarabianie na niej. Chcę zobaczyć, czy ludzie będą ją odwiedzali. Gdybym miał resztę pieniędzy, które jesteś mi winien za dodatkową pracę, którą dla ciebie wykonałem, nie musiałbym w ogóle zarabiać na witrynie. To pieniądze, które mi się należą i są moje. Ceglia się denerwuje, domaga się, by witryna zaczęła natychmiast zarabiać, jeśli nie na kubkach, to przynajmniej na reklamie. Dwa miesiące później Zuckerberg wysyła do Ceglii list, w którym twierdzi, że zamierza zamknąć „The Face Book", gdyż nie ma czasu nad tym pracować, a strona nie cieszy się popularnością. W rzeczywistości liczba odwiedzających błyskawicznie rośnie. List Zuckerberga doprowadza Ceglię do wściekłości. Oskarża Zuckerberga o przestępstwa. Obecnie wyjaśnia, że chodziło mu o sabotowanie przez Zuckerberga witryny StreetFax poprzez włamywanie się i zmiany kodu, co doprowadziło do jej zamknięcia. Zuckerberg miał to robić, gdyż Ceglia zapłacił mu tylko umówione 1000 USD, podczas gdy, jego zdaniem, powinien mu dopłacić coś za dodatkowe prace. W lipcu Zuckerberg proponuje Ceglii, że zwróci mu 2000 USD, jakie ten zapłacił mu za prace nad StreetFax i The Face Book. Wspomina, że jest w Kalifornii i pracuje. Nie wspomina jednak, że pracuje nad błyskawicznie rozwijającą się firmą o nazwie Facebook. Ceglia twierdzi, że ani nie otrzymał tych pieniędzy, ani nigdy nie zrzekł się swych praw do „The Face Book". Na podstawie omówionych powyżej e-maili Ceglia mówi, że należy mu się 50% udziałów w Facebooku. „Wykonaliśmy olbrzymią pracę analizując jego pozew. Sprawdzaliśmy dokumenty zarówno w formie elektronicznej jak i drukowanej" - mówi Robert Brownlie, partner w DLA Piper. Badano dyski twarde, przesłuchiwano samego Ceglię. I na tej podstawie zdecydowano, że dowody są mocne. Brakuje jednak bardzo ważnego dokumentu. Umowy, którą rzekomo podpisali Zuckerbert i Ceglia w kwietniu 2003 roku. Ceglia, o ile ją w ogóle miał, to musiał dość szybko ją zgubić, gdyż już 1 stycznia 2004 roku w odpowiedzi na prośbę Zuckerberga o niestosowaniu zapisów o karze za opóźnienie odpowiedział, że nie pamięta szczegółów umowy. Zuckerberg wysłał mu wówczas jej skan. Przedstawiciele Facebooka odrzucają w całości twierdzenia Ceglii.
  22. Naukowcy z Uniwersytetu w Barcelonie określili zawartość furanu (związku o właściwościach kancerogennych) w kawie zaparzanej na różne sposoby: w ekspresie przelewowym, ciśnieniowym, z kapsułki i rozpuszczalnej. Okazało się, że najwyższe stężenia niebezpiecznego związku występowały w kawie z kapsułki, ale nadal były to poziomy mieszczące się w zalecanych normach. Wcześniejsze eksperymenty wykazały, że furan jest toksyczny i kancerogenny dla zwierząt, a Międzynarodowa Agencja Badań nad Nowotworami umieściła ten cykliczny eter na swojej liście z dopiskiem "potencjalnie rakotwórczy dla ludzi". Mając to wszystko na uwadze, zespół profesora Javiera Santosa obrał na cel zawartość furanu w jednym z najpopularniejszych napojów świata - kawie. Hiszpanie zastosowali zautomatyzowaną metodę analityczną. Wykazali, że w espresso znajduje się więcej furanu (43‐146 ng/ml) niż w kawie z ekpresu przelewowego i to zarówno w przypadku napoju kofeinowego (20‐78 ng/ml), jak i bezkofeinowego (14‐65 ng/ml). W kawie rozpuszczalnej wykryto od 12 do 35 nanogramów furanu na mililitr kawy; to najniższe ze wszystkich odnotowanych wartości. Dokładnie odwrotnie było w przypadku ekspresów na kapsułki. W zaparzanej w ten sposób małej czarnej znajdowało się najwięcej furanu (117‐244 ng/ml). Dzieje się tak, bo hermetycznie zamknięte kasułki nie dopuszczają, by wysoce lotny furan się uwolnił, a ekspresy używane do zaparzenia takiej kawy wykorzystują gorącą wodę i ciśnienie, przez co szkodliwy związek ulega wyekstrahowaniu do napoju - tłumaczy Santos. Na szczęście im dłużej gotowa kawa stoi w filiżance czy kubku, tym więcej furanu odparowuje. Hiszpanie podkreślają, że za każdym razem stężenie furanu mieściło się w granicach bezpiecznej dla zdrowia normy. Wg nich, wypicie kawy w Barcelonie wiąże się ze strawieniem dużo mniejszych ilości furanu (0,03‐0,38 mikrogramów na kg masy ciała), niż wynosi dopuszczalne maksimum (2 μg na kg wagi ciała). By przekroczyć normę, trzeba by wypić co najmniej 20 filiżanek kawy z kapsułki lub 30 espresso dziennie. Oczywiście zaparzanych z marek o najwyższej zawartości furanu. Gwoli wyjaśnienia, wyliczenia prowadzono dla naczynia o pojemności 40 ml i człowieka o wadze ok. 70 kg. Zespół Santosa opublikował na łamach periodyku Food Chemistry artykuł, z którego wynika, że stężenie furanu jest niższe, gdy ziarna kawy pali się przez dłuższy czas w niższych temperaturach, czyli przez 20 min w 140 stopniach Celsjusza, niż przez zwykły czas w wyższej temperaturze (200‐220ºC przez 10-15 min).
  23. Badania przeprowadzone na ok. tysiącu amerykańskich lekarzy dały zaskakujące rezultaty. Okazało się, że w wielu przypadkach, chorując dokładnie na to samo co pacjent, lekarz nie zastosowałby się do swoich własnych zaleceń z pracy i wybrałby dla siebie inną metodę terapii (Archives of Internal Medicine). W ramach eksperymentu część lekarzy miała polecić coś choremu, a część wyobrazić sobie siebie w roli pacjenta z identyczną dolegliwością i dokonać wyboru metody terapii. Ku zaskoczeniu naukowców z Duke University oraz University of Michigan, gdy lekarzy poproszono, by postawili się na miejscu chorego, udzielali oni całkiem innych odpowiedzi niż w sytuacji przypominającej codzienne konsultacje dla pacjentów. Amerykanie uważają więc, że pacjent rozdarty między dwiema opcjami leczenia, który siedząc w gabinecie specjalisty, zada jedno z dwóch pytań: "Co powinienem/powinnam zrobić?" albo "Co zrobiłby Pan/zrobiłaby Pani na moim miejscu?", wcale nie uzyska takiej samej porady. We własnym przypadku lekarze wybierają terapie wiążące się z wyższym ryzykiem zgonu, ale w przypadku przeżycia oznaczającymi mniej efektów ubocznych, czyli większy dobrostan. W przypadku pacjentów medycy decydują się raczej na terapie skoncentrowane na przeżyciu z większą liczbą efektów ubocznych. Nasze badania wskazują, że ludzie odbierają życie z kolostomią lub bycie sparaliżowanym jako coś lepszego od śmierci. Z tej perspektywy właściwą decyzją jest zmniejszenie prawdopodobieństwa zgonu przy jednoczesnym podjęciu ryzyka wystąpienia skutków ubocznych - tłumaczy prof. Peter Ubel. Emocje związane z poważnymi efektami ubocznymi odciągają pacjentów od właściwej decyzji, tymczasem wolny od wpływu skutków ubocznych lekarz jest przeważnie w stanie wybrać dla pacjenta bardziej obiektywne zalecenia odnośnie do terapii. Doradzając pacjentom, lekarze mogą odsunąć na bok emocje. Gdy sami jednak stają się chorymi, emocje narastają. Innymi słowy, akt doradzania przywraca równowagę między uczuciami a rozumem. Gdy w ramach badania lekarze mieli wybrać jedną z dwóch operacji raka jelita grubego, dwie piąte z 242 medyków zdecydowało się na zabieg chirurgiczny obarczony wyższym ryzkiem zgonu, ale jednocześnie związany z mniejszym wskaźnikiem skutków ubocznych. Pytani o rekomendacje dla pacjentów, lekarze dużo rzadziej (tylko 1/4) decydowali się na tę opcję. Przy innym scenariuszu badani mieli sobie wyobrazić, że albo oni, albo pacjent zarazili się właśnie nowym wirusem ptasiej grypy. Lekarstwo było dostępne, a bez terapii zarażona osoba musiała się liczyć z 10-proc. ryzykiem zgonu i 30-proc. prawdopodobieństwem hospitalizacji. Lekarstwo o połowę zmniejszało częstotliwość skutków ubocznych, ale ryzyko śmierci nadal istniało (1%), poza tym u 4% pacjentów mógł się pojawić trwały paraliż neurologiczny. Z 700 lekarzy 2/3 zrezygnowało z leczenia, by uniknąć niekorzystnych efektów ubocznych. W przypadku zainfekowanego pacjenta na ten sam krok zdecydowało się 50% medyków.
  24. Wiele biegających rekreacyjnie osób lubi jednocześnie słuchać muzyki. Jednak obsługa odtwarzacza w czasie biegu nie jest zadaniem łatwym. Japoński NEC pracuje nad urządzeniem, które znakomicie to ułatwia. Będzie się ono składało z dwóch opasek, z których każda będzie wyposażona w akcelerometr oraz łącze Bluetooth przekazujące dane do odtwarzacza. Dzięki pomiarowi położenia opasek względem siebie możliwe będzie wydawanie poleceń odtwarzaczowi. I tak, klaśnięcie w dłonie będzie oznaczało „start" lub „stop". Dotknięcie prawą ręką dolnej części lewego ramienia to polecenie „następny utwór", dotykając zaś części lewego ramienia oznacza „poprzedni utwór". Prawe ramię odpowiadać będzie za kontrolę głośności. Dotykając go wyżej zwiększymy głośność, a niżej - zmniejszymy. Profesor Hiroshi Tanaka z Instytutu Technologicznego Kanagawa uważa, że system będzie prawdopodobnie wymagał pewnej kalibracji dla każdego użytkownika. NEC ma nadzieję, że jego wynalazek trafi do sklepów w ciągu kilku najbliższych lat i że będą zeń korzystali nie tylko biegacze, ale też np. osoby podróżujące zatłoczonymi pociągami metra.
  25. Gąsienice motyli z rodziny kraśnikowatych (Zygaenidae) i roślina zwana komonicą zwyczajną (Lotus corniculatus) okazały się ciekawym przykładem konwergencji. Wytwarzają dwa glukozydy cyjanogenne - linamarynę i lotaustralinę - w ten sam sposób, w dodatku i w jednym, i w drugim przypadku potrzeba do tego 3 genów. Gąsienica motyla może bez uszczerbku na zdrowiu zjadać gorzkie od glukozydów liście komonicy, dlatego naukowcy sądzili, że tak właśnie zdobywa materiał do wytworzenia cyjanowodoru. Okazało się jednak, że gdy larwy hodowano na liściach, w których nie zachodziła cyjanogeneza, w ich ciałach i tak znajdowały się odpowiednie związki. Zespół Bjerga Jensena z Uniwersytetu w Kopenhadze ustalił, że zarówno gąsienice, jak i rośliny samodzielnie produkują 2 glukozydy cyjanogenne: linamarynę i lotaustralinę. Co więcej uzyskują je z identycznych aminokwasów waliny oraz izoleucyny. Duńczycy wiedzieli, że komonica przekształca aminokwasy dzięki 3 genom, dlatego postanowili sprawdzić, czy podobne nie znajdują się przypadkiem również w skórze gąsienicy. Okazało się, że larwa dysponuje co prawda trzema genami, ale o innych sekwencjach niż u rośliny. Duńczycy odkryli, że mimo to oba organizmy wytwarzają podobnie ukształtowane białka (enzymy). Choć to nie pierwszy przypadek konwergencji u przedstawicieli roślin i zwierząt, po raz pierwszy wykazano, że tak różne organizmy dochodzą do podobieństwa pod jakimś względem za pomocą dokładnie tych samych sposobów - linamaryna i lotaustralina powstają bowiem z aminokwasów w wyniku takich samych reakcji chemicznych.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...