Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36955
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Z Teleskopu Webba na Ziemię zaczęły trafiać pierwsze zdjęcia przestrzeni kosmicznej oraz dane spektroskopowe. Gdy będziemy oglądać fascynujące obrazy warto pamiętać, że pochodzą one z urządzenia, które znajduje się niemal 3000 razy dalej od Ziemi niż Teleskop Hubble'a. Warto więc dowiedzieć się, jak do nas trafiły. Znaczna odległość Webba od Ziemi oznacza, że sygnał musi przebyć długą drogę, zanim do nas trafi, a cały system komunikacyjny musi działać naprawdę dobrze, gdyż nie przewiduje się misji serwisowych do Webba. Jeśli więc komunikacja zawiedzie, będziemy mieli w przestrzeni kosmicznej całkowicie bezużyteczny najdoskonalszy teleskop w idealnym stanie. Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) jest pierwszą misją kosmiczną, która wykorzystuje pasmo Ka do przesyłania tak dużej ilości danych. Już na etapie projektowania zdecydowano o wykorzystaniu Ka, części większego pasma K. Webb wysyła na Ziemię dane w paśmie o częstotliwości 25,9 Ghz, a prędkość transmisji może dochodzić do 28 Mb/s. Tak duża prędkość jest niezbędna, gdyż JWST może zebrać do 57 GB danych na dobę, chociaż rzeczywista ilość danych będzie zależała od zaplanowanych obserwacji. Dla porównania, Teleskop Hubble'a (HST) zbiera każdej doby nie więcej niż 2 GB danych. Pasmo Ka wybrano, gdyż kanałem tym można przesłać więcej danych niż powszechnie wykorzystywanymi w komunikacji kosmicznej pasmami X (7–11 GHz) czy S (2–4 GHz). Dodatkowo przeciwko wykorzystaniu pasma X przemawiał fakt, że antena pracująca w tym zakresie musiałaby być na tyle duża, że teleskop miałby problemy z utrzymaniem wysokiej stabilności, niezbędnej do prowadzenia obserwacji. Szybki transfer danych jest niezbędny na potrzeby przesyłania informacji naukowych. Webb korzysta też z dwóch kanałów pasma S. Jeden z nich, o częstotliwości 2.09 GHz to kanał odbiorczy, pracujący z prędkością 16 kb/s. Służy on do wysyłania do teleskopu poleceń dotyczących zaplanowanych obserwacji oraz przyszłych transmisji danych. Za pomocą zaś drugiego kanału, 2.27 GHz, pracującego w tempie 40 kb/s, Webb przysyła na Ziemię informacje dane inżynieryjne, w tym informacje o kondycji poszczególnych podzespołów. Łączność pomiędzy Ziemią a teleskopem nie jest utrzymywana przez 24 godziny na dobę. Dlatego też JWST musi przechowywać dane na pokładzie, zanim je nam przyśle. Magazynem danych jest 68-gigabajtowy dysk SSD, którego 3% pojemności zarezerwowano na dane inżynieryjne. Gdy już Webb prześle dane na Ziemię, oczekuje na potwierdzenie, że dotarły i wszystko z nimi w porządku. Dopiero po potwierdzeniu może wykasować dane z dysku, by zrobić miejsce na kolejne informacje. Specjaliści z NASA spodziewają się, że za 10 lat pojemność dysku, z powodu oddziaływania promieniowania kosmicznego, zmniejszy się do około 60 GB. Dane z Teleskopu Webba są odbierane na Ziemi przez Deep Space Network. DSN korzysta z trzech kompleksów anten znajdujących się w pobliżu Canberry, Madrytu i Barstow w Kalifornii. Z DNS korzysta wiele innych misji, w tym Parker Solar Probe, TESS czy Voyagery. Dlatego też JWST musi dzielić się z nimi ograniczonym czasem korzystania z anten. Wszystko to wymaga starannego planowania. Czas, w którym dana misja będzie mogła korzystać z anten DSN jest planowany z wyprzedzeniem sięgającym 12-20 tygodni. Wyjątkiem była sytuacja, gdy Teleskop Webba przygotowywał się do pracy, rozkładał poszczególne podzespoły, uruchamiał instrumenty, gdy były one sprawdzane i kalibrowane. Większość z tych czynności wymagała komunikacji w czasie rzeczywistym, wówczas więc Webb miał pierwszeństwo przed innymi misjami. Inżynierowie pracujący przy systemie komunikacji przykładali szczególną uwagę do jego niezawodności. Wiedzieli, że jeśli oni popełnią błąd, cała praca kolegów z innych zespołów pójdzie na marne. System komunikacji musi działać idealnie. Dlatego też wybrali znane rozwiązanie i odrzucili co najmniej dwie propozycje wykorzystania eksperymentalnej komunikacji laserowej.   « powrót do artykułu
  2. Przy Muzeum Etnograficznym w Łodzi odkryto ceglaną obudowę jednej z najstarszych publicznych studni w mieście, a przy niej komorę po mechanicznej pompie. Tym samym potwierdziły się przypuszczenia, że podczas przebudowy placu Wolności zostaną znalezione pozostałości miejskich studni. Jak podkreślono w komunikacie na stronie Łódź. pl, studnia jest zasypana, ale archeolodzy podejmą próbę jej częściowego odkrycia. Na placu Wolności działały 4 ogólnodostępne studnie o głębokości ok. 50 m. Najstarsza znajdowała się przy ratuszu. Oprócz tego publiczne ujęcia wody działały na ulicach Piotrkowskiej i Wólczańskiej, alei Kościuszki, na placach Kościelnym i Dąbrowskiego, a także na rynkach: Starym, Górnym, Wodnym i Zielonym. Przez brak sieci wodociągowej łodzianie czerpali wodę wyłącznie ze studni - publicznych, podwórkowych, fabrycznych oraz parkowych. Było ich ok. 10 tys. Wg Urzędu Miasta Łodzi, wskutek nadmiernego czerpania wody przez fabryki i mieszkańców studnie często wysychały i trzeba je było pogłębiać. W Łodzi walczono o dostęp do wody, ponieważ była ona drogocennym towarem zarówno dla mieszkańców, jak i właścicieli zakładów. Lepszej jakości woda oznaczała niższe koszty produkcji przędzy czy wykańczania materiałów. Najgłębsze studnie podwórkowe miały ponad 100 m, a te fabryczne nawet powyżej 600 m. Ponieważ nagromadzenie studni w śródmieściu było bardzo duże, wskutek intensywnego korzystania z jednego ujęcia kończyło się brakiem wody w studniach na sąsiednich podwórkach. Kolejnym problemem była bliskość dołów kloacznych, która prowadziła do zanieczyszczenia wody bakteriami. Woda z miejskiego wodociągu popłynęła do mieszkań w śródmieściu dopiero po II wojnie światowej. « powrót do artykułu
  3. W Białym Domu właśnie odbyła się uroczystość, w czasie której zaprezentowano próbkę tego, czego możemy spodziewać się jutro. Joe Biden pokazał zdjęcie SMACS 0723, masywnej gromady galaktyk działającej jak kosmiczna soczewka. Gromada galaktyk SMACS 0723 jest chętnie obserwowana przez Teleskop Hubble'a i inne teleskopy w poszukiwaniu obrazów z dalekiej przeszłości. Masywna grupa galaktyk, oddalona od nas o około 4,6 miliarda lat świetlnych, działa jak gigantyczny kosmiczny teleskop. Pole grawitacyjne galaktyk zagina i powiększa światło z obiektów znajdujących się poza nimi, działając jak soczewka. Mamy tutaj do czynienia ze zjawiskiem znanym jako soczewkowanie grawitacyjne. Dzięki SMACS 0723 możemy obserwować niezwykle odległe obiekty, które – gdyby nie soczewkowanie grawitacyjne – byłyby dla nas niewidoczne. Jutro, 12 lipca, NASA – we współpracy z Europejską Agencją Kosmiczną (ESA) i CSA (Kanadyjską Agencją Kosmiczną) – pokaże kolejne pełnokolorowe obrazy oraz dane spektroskopowe zgromadzone przez Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba. Innymi obiektami, które wybrał międzynarodowy komitet, złożony z przedstawicieli NASA, ESA, CSA oraz Space Telescope Science Institute, a które zobaczymy jutro na pierwszych obrazach przekazanych przez Webba, będą:   Mgławica Carina, jedna z największych i najjaśniejszych mgławic. Znajduje się w odległości około 7600 lat świetlnych od Ziemi, w Gwiazdozbiorze Carina. W mgławicach rodzą się nowe gwiazdy, a Mgławica Carina jest domem licznych masywnych gwiazd, wielokrotnie większych od Słońca; planeta WASP-96 b to gazowy olbrzym oddalony o 1150 lat świetlnych od Ziemi. Okrąża swoją gwiazdę w 3,4 doby i ma masę o połowę mniejszą od masy Jowisza. Z planety otrzymamy obraz spektroskopowy; Mgławica Pierścień Południowy, zwana też Rozerwaną Ósemką, jest mgławicą planetarną, rozszerzającą się chmurą gazu, która otacza umierającą gwiazdę. Rozerwana Ósemka znajduje się w odległości około 2000 lat świetlnych od Ziemi i ma średnice niemal pół roku świetlnego; Kwintet Stephana, jest pierwszą kompaktową grupą galaktyk. Odkryty został w 1877 roku. Cztery z pięciu tworzących go galaktyk jest ze sobą powiązanych grawitacyjne. Kwintet Stephana znajduje się w odległości 290 milionów lat świetlnych od nas. « powrót do artykułu
  4. Długie życie kobiet po menopauzie to zagadka. Zgodnie z obowiązującym poglądem, selekcja naturalna promuje tych, którzy mogą się rozmnażać. Dlatego w pierwszych dekadach życia nasze organizmy lepiej radzą sobie z pojawiającymi się mutacjami. Jednak po okresie reprodukcyjnym, mechanizm ochronny zostaje wyłączony, po menopauzie komórki stają się bardziej podatne na mutacje. Dla większości zwierząt oznacza to szybką śmierć. Wyjątkiem są tu ludzie i niektóre walenie. Z ewolucyjnego punktu widzenia długie życie po menopauzie to zagadka. Nie zyskujemy bowiem kilku lat. Mamy cały długi etap życia po przekroczeniu zdolności do reprodukcji, mówi profesor antropologii Michael Gurven z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara. Naukowiec przywołuje tutaj przykład naszych bliskich krewnych, szympansów, u których dobrze widać związek pomiędzy płodnością a zdolnością do przeżycia, a długość życia tych zwierząt spada wraz ze spadkiem zdolności reprodukcyjnych. Gurven we współpracy z ekologiem populacyjnym Razielem Davisonem opublikowali artykuł, w którym rzucają wyzwanie przekonaniu, że po okresie reprodukcyjnym ochronne mechanizmy doboru naturalnego u ludzi zostają wyłączone. Obaj uczeni stwierdzają, że długie życie po utracie zdolności do reprodukcji nie jest u ludzi tylko i wyłącznie zasługą postępów medycyny i opieki zdrowotnej. Wyewoluowaliśmy możliwość długiego życia, stwierdza Gurven. A długie życie wynika z wartości, jakie niesie ze sobą obecność starszych dorosłych. Taki pomysł krążył wśród naukowców już od pewnego czasu. My go sformalizowaliśmy i zadaliśmy pytanie, jakie wartości – z ewolucyjnego punktu widzenia – wnoszą starsi dorośli. Jeną z prób wyjaśnienia tego fenomenu jest hipoteza babki, mówiąca, że kobieta po menopauzie, pomagając swojej córce w wychowaniu dzieci, wpływa na polepszenie jej kondycji fizycznej, dzięki czemu córka może mieć więcej dzieci, co z kolei zwiększa szanse przetrwania genów matki. Zatem nie chodzi tutaj o reprodukcję, a rodzaj pośredniej reprodukcji. Możliwość wykorzystania całej puli zasobów, a nie tylko zasobów własnych, zupełnie zmienia reguły gry wśród zwierząt społecznych, wyjaśnia Davison. Gurven i Davison przyjrzeli się elementowi, który jest motywem centralnym hipotezy babki, czyli transferom międzygeneracyjnym, a mówiąc prościej – dzieleniem się zasobami pomiędzy młodszym a starszym pokoleniem. Najbardziej widocznym przejawem takiego dzielenia się zasobami jest podział pożywienia wśród społeczności nieuprzemysłowiony. Od chwili urodzin muszą minąć mniej więcej 2 dekady, by człowiek zaczął wytwarzać więcej pożywienia, niż sam konsumuje, mówi Gurven, który badał demografię i gospodarkę boliwijskiego ludu Tsimane i innych rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej. Zanim dzieci dorosną, będą w stanie o siebie zadbać i stać się produktywnym członkiem społeczności, dorośli muszą włożyć dużo wysiłku w zdobycie i przygotowanie dla nich żywności. Jest to możliwe dlatego, że dorośli są w stanie wytworzyć więcej żywności niż tylko na własne potrzeby. Ta zdolność pojawiła się w naszej ewolucji już dawno i jest obecna też w wysoko rozwiniętych społeczeństwach przemysłowych. W naszym modelu duże nadwyżki wytwarzane przez dorosłych pozwalają poprawić szanse na przeżycie i płodność krewniaków oraz innych członków grupy, którzy również dzielą się swoimi nadwyżkami. Patrząc tylko z punktu widzenia produkcji żywności widzimy, że najwyższą wartość mają tutaj ludzie w wieku rozrodczym. Gdy jednak wykorzystaliśmy dane demograficzny i gospodarcze z wielu różnych społeczności łowiecko-zbierackich i rolniczych okazało się, że nadwyżki dostarczane przez starszych dorosłych, również mają pozytywny wpływ na grupę. Obliczyliśmy, że dłuższe życie starszych osób ma wartość kilku dodatkowych dzieci, mówi Davison. Okazuje się jednak, że osoby starsze mają swoją wartość, ale tylko do pewnego wieku. Nie wszystkie babki są cenne. Mniej więcej w połowie 7. dekady życia w społecznościach łowiecko-zbierackich i rolniczych starsze osoby zaczynają zużywać więcej zasobów, niż dostarczają. Ponadto w tym czasie większość ich wnuków już ich nie potrzebuje, więc grupa krewnych, która korzysta z ich pomocy jest mała. Żywność to jednak nie wszystko. Starsze osoby uczą i socjalizują dzieci. To właśnie na tym polega ich największa wartość. Nie dostarczają już tak dużych nadwyżek żywności, jak kiedyś, ale dzielą się z wnukami swoimi umiejętnościami i doświadczeniem oraz odciążają rodziców od opieki nad dziećmi. Gdy zdasz sobie sprawę z tego, że starsi pomagają młodszemu pokoleniu w utrzymaniu kondycji pozwalającej mu na wytwarzanie dużych nadwyżek, łatwo zauważysz, że to spora korzyść z obecności starszych aktywnych osób. Starsi nie tylko dają coś grupie, ale ich użyteczność dla grupy powoduje, że i oni coś od niej otrzymują. Czy to nadwyżki żywności, czy to ochronę i opiekę. Innymi słowy, współzależności występują w obie strony, od starszych do młodszych i od młodszych do starszych, wyjaśnia Gurven. Zdaniem obu badaczy, w toku ludzkiej ewolucji stosowane przez naszych przodków strategie i długoterminowe inwestycje w kondycję grupy skutkowały zarówno wydłużonym dzieciństwem jak i niezwykle długim życiem po okresie rozrodczym. Dla kontrastu możemy się tutaj przyjrzeć szympansom, które są w stanie zadbać o siebie już przed osiągnięciem 5. roku życia. Jednak zdobywanie przez nie pokarmu wymaga mniejszych umiejętności i wytwarzają one niewielkie nadwyżki. Mimo to, jak sugerują Gurven i Davison, gdyby przodek szympansa szerzej dzielił się żywnością z grupą, także i u nich pojawiłyby się mechanizmy preferujące długowieczność. To pokazuje, że naszą długowieczność zawdzięczamy współpracy. Szympansie babki rzadko robią coś dla swoich wnucząt, dodaje Gurven. « powrót do artykułu
  5. Serce nie jest w stanie regenerować się po uszkodzeniu. Dlatego dla kardiologii i kardiochirurgii ważne są wysiłki specjalistów z dziedziny inżynierii tkankowej, którzy usiłują opracować techniki regeneracji mięśnia sercowego, a w przyszłości stworzyć od podstaw całe serce. To jednak trudne zadanie, gdyż trzeba odtworzyć unikatowe struktury, przede wszystkim zaś spiralne ułożenie komórek. Od dawna przypuszcza się, że to właśnie taki sposób organizacji komórek jest niezbędny do pompowania odpowiednio dużej ilości krwi. Bioinżynierom z Harvard John A. Paulson School of Engineering and Applied Sciences udało się stworzyć pierwszy biohybrydowy model komory ludzkiego serca ze spiralnie ułożonymi komórkami serca i wykazać przy tym, że przypuszczenia były prawdziwe. To właśnie takie spiralne ułożenie komórek znacząco zwiększa ilość krwi przepompowywanej przy każdym uderzeniu serca. To ważny krok, który przybliża nas do ostatecznego celu, jakim jest zbudowanie od podstaw serca zdatnego do transplantacji, mówi profesor Kit Parker, jeden z głównych autorów badań. Z ich wynikami możemy zapoznać się na łamach Science. Fundamenty dla obecnych osiągnięć amerykańskich naukowców położył 350 lat temu angielski Richard Lower. Lekarz, wśród którego pacjentów znajdował się król Karol II, jako pierwszy zauważył i opisał w Tractatus de Corde, że włókna mięśnia sercowego ułożone są w kształt spirali. Przez kolejne wieki naukowcy coraz więcej dowiadywali się o sercu, jednak badanie spiralnego ułożenia jego komórek było bardzo trudne. W 1969 roku Edward Sallin z Wydziału Medycyny University of Alabama wysunął hipotezę, że to właśnie spiralne ułożenie komórek pozwala sercu na tak wydajną pracę. Jednak zweryfikowanie tej hipotezy nie było łatwe, gdyż bardzo trudno jest zbudować serca o różnych geometriach i ułożeniu włókien. Naszym celem było zbudowanie modelu, na którym będziemy w stanie zweryfikować hipotezę Sallina i badać znaczenie spiralnej struktury włókien, stwierdza John Zimmerman z SEAS. Naukowcy opracowali metodę o nazwie Focused Rotary Jet Spinning (FRJS). Urządzenie działa podobnie do maszyny produkującej watę cukrową. Znajdujący się w zbiorniku płynny biopolimer wydobywa się z niego przez niewielki otwór, wypychany na zewnątrz przez siły odśrodkowe działające na obracający się zbiornik. Po opuszczeniu zbiornika, z biopolimeru odparowuje rozpuszczalnik i materiał utwardza się, tworząc włóka. Odpowiednią formę włóknom nadaje zaś precyzyjnie kontrolowany strumień powietrza. Dzięki manipulowaniu tym strumieniem, można nadać włóknom odpowiednią strukturę, naśladującą strukturę włókien mięśnia sercowego. Dzięki FRJS możemy precyzyjnie odtwarzać złożone struktury, tworząc jedno- a nawet czterokomorowe struktury, dodaje Hubin Chang. Gdy już w ten sposób odpowiednie struktury zostały utkane, na takie rusztowanie naukowcy nakładali na nie szczurze komórki mięśnia sercowego lub ludzkie komórki macierzyste uzyskane z kardiomiocytów. Tydzień później rusztowanie było pokryte wieloma warstwami kurczących się i rozkurczających komórek serca, których ułożenie naśladowało ułożenie włókien biopolimeru. Naukowcy stworzyli dwie architektury komór serca. Jedną o spiralnie ułożonych włóknach, drugą o włókach ułożonych okrężnie. Następnie porównali deformację komory, tempo przekazywania sygnałów elektrycznych oraz ilość krwi wyrzucanej podczas skurczu. Okazało się, że komora o promieniście ułożonych włókach pod każdym z badanych aspektów przewyższa tę o ułożeniu okrężnym. Co więcej, uczeni wykazali, że ich metoda może być skalowana nie tylko do rozmiarów ludzkiego serca, ale nawet do rozmiarów serca płetwala karłowatego. Z większymi modelami nie prowadzili testów, gdyż wymagałoby to zastosowania miliardów kardiomiocytów. « powrót do artykułu
  6. Ukrainka Maryna Wiazowska jest drugą w historii kobietą, która otrzymała Medal Fieldsa. To odpowiednik Nagrody Nobla dla matematyków. Obok Wiazowskiej tegoroczną nagrodę przyznano June'owi Hughowi z Princeton University, Jamesowi Maynardowi z University of Oxford,  oraz Hugo Duminil-Copinowi z Instytut Zaawansowanych Studiów Naukowych pod Paryżem. Wiazowska pracuje w Szwajcarskim Federalnym Instytucie Technologii w Lozannie (EPFL). Zajmuje się teorią liczb i jest najbardziej znana z prac nad problemem upakowania sfer w 8- i 24-wymiarowej przestrzeni. To niezwykle złożone zagadnienie, w ramach którego matematycy próbują odpowiedzieć na pytanie, jak upakować sfery, by były jak najbliżej siebie. W 1611 roku Johannes Kepler postulował – ale nie przedstawił na to dowodu – że w przestrzeni trójwymiarowej najwłaściwszą formą jest ułożenie sfer w piramidę. Udało się to udowodnić dopiero w 1998 roku. Jednak w przypadku przestrzeni 4- i więcej wymiarowej, niewiele wiemy o tym problemie. To olbrzymia luka w naszej wiedzy. Niemal zawstydzająca dla ludzkości, stwierdził Henry Cohn z MIT. Ukraińska matematyczka zajęła się przestrzeniami 8- i 24-wymiarowymi, gdyż – jak tłumaczy – to szczególne wymiary, a rozwiązanie jest szczególnie eleganckie. Wiazowska opracowała nowe techniki matematyczne, które pochodzą z teorii liczb oraz teorii symetrii w ośmiu wymiarach. Biorąc pod uwagę, jak słabo rozumiemy inne wymiary, to naprawdę cud, że Marynie udało się zrobić to tak dobrze, dodaje Cohn. Eksperci przyznają, że dzięki pracom ukraińskiej matematyczki udało się pokonać przeszkody, które na całe lata zahamowały postęp w tej dziedzinie. Wiazowska jest absolwentką Narodowego Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki w Kijowie. Po uzyskaniu licencjatu kontynuowała studia na Uniwersytecie Technicznym w Kaiserslautern, a doktorat obroniła w 2013 roku na Uniwersytecie w Bonn. Trzy lata później zaakceptowała ofertę pracy na stanowisku wykładowcy w EPFL i od tej pory tam pracuje. "Maryna była wyróżniającym się naukowcem, gdy dołączyła do nas przed sześciu laty. Jednak jeszcze bardziej imponujący jest jej rozwój od tego czasu", stwierdził prezydent EPFL Martin Vetterli. Ukrainka jest laureatką kilku innych nagród. W 2016 roku otrzymała Nagrodę Salem, w 2017 Europejską Nagrodę w Kombinatoryce czy Clay Research Award, a w roku 2019 Nagrodę Fermata. Rok później została laureatką Nagrody Europejskiego Towarzystwa Matematycznego. Teraz przyszedł czas na Medal Fieldsa. Pierwszą kobietą nagrodzoną Medalem Fieldsa była irańska matematyczka Maryam Mirzakhani, która otrzymała go w 2014 roku. Niezwykle uzdolniona uczona zmarła trzy lata później w wieku 40 lat na raka piersi. « powrót do artykułu
  7. Botanicy z 10 instytucji znaleźli dąb, o którym sądzono, że wyginął. Odkrycia dokonano w Big Bend National Park w Teksasie. Niestety, około 10-metrowy przedstawiciel Quercus tardifolia jest w złym stanie. Gatunek ten po raz pierwszy opisano w latach 30. ubiegłego wieku i dotychczas sądzono, że ostatni osobnik zginął w 2011 roku. Zespół, na którego czele stali badacze z The Morton Arboretum oraz United States Botanic Garden, z niedowierzaniem patrzyli na swoje odkrycie. Mówią, że ich praca jest niezwykle ważna dla zachowania bioróżnorodności. Jeśli zignorujemy znikanie Q. tardifolia i innych rzadkich zagrożonych gatunków drzew, możemy doświadczyć nieprzerwanego efektu domina, w wyniku którego utracimy inne organizmy, żyjące dzięki tym drzewom, mówi doktor Murphy Westwood, prezes ds. nauki i zachowania gatunków w The Morton Arboretum. Pani Westwood dodaje, że Q. tardifolia to jeden z najrzadszych, o ile nie najrzadszy, gatunek dębu na świecie. Wciąż nie wiadomo, czy uda się ocalić odnalezione właśnie drzewo. Jednak badanie, dlaczego gatunki zanikają, może pomóc w ocaleniu bioróżnorodności. Odkryte niedawno drzewo jest w złym stanie. Na pniu widać ślady ognia i wielu infekcji grzybiczych. Obecnie eksperci z National Park Service zabezpieczają drzewo przed ogniem, a botanicy poszukują żołędzi, gdyż chcą rozmnożyć drzewo. To bardzo ważne, wspólne przedsięwzięcie, które może pomóc w ocaleniu Q. tardifolia. W górach Chisos mamy do czynienia z dużym zróżnicowaniem gatunków dębów, gdyż są tu dostępne liczne habitaty. Wielu rzeczy jeszcze nie wiemy o dębach z Chisos, mówi Carolyn Whiting, botanik z Big Bend National Park. Dęby mają tendencję do hybrydyzacji, co pozwala im na szybszą adaptację do zmian klimatu, w tym do ekstremów, jak fale upałów czy nowe choroby. Taka częsta hybrydyzacja może zacierać różnice pomiędzy gatunkami dębów w danym ekosystemie. Odkrywcy Q. tardifolia mówią, że analizy DNA pokażą, czy znalezione właśnie drzewo odpowiada próbkom innych przedstawicieli tego gatunku. Sądzą jednak, że analizy postawią przed nimi więcej pytań, niż dadzą odpowiedzi. To bardzo interesująca kwestia. Chcemy sprawdzić, czy to drzewo jest podobne pod względem genetycznym do innych próbek zebranych jako Q. tardifolia. Dowiemy się, czy osobnik ten jest taki sam, jak roślina, którą Cornelius H. Muller nazwał Q. tardifolia. Powinniśmy się też dowiedzieć, czy drzewo to jest na tyle różne od innych blisko spokrewnionych dębów na tym obszarze, by uznać je za osobny gatunek. Dęby tym różnią się od innych gatunków drzew, że żołędzie nie mogą być przechowywane w tradycyjnych bankach nasion. Muszą być przechowywane w stanie dzikim lub w uprawach. Dlatego też bardzo ważne jest, by w tego typu badaniach brały udział ogrody botaniczne. Uczeni obawiają się, że znaleziona przez nich roślina nie wytwarza już żołędzi, dlatego też nie wykluczają innych metod rozmnażania, jak np. szczepienie. Z pewnego punktu widzenia to drzewo jest reliktem. Z powodu zmian klimatycznych świat jest teraz zupełnie inny niż wówczas, gdy ewoluowało. Natura rzadko daje nam drugą szansę i wątpię, czy będziemy mieli trzecią. Nie chcemy jej zmarnować, mówi botanik Wesley Knapp. « powrót do artykułu
  8. Ośmiornice to wyjątkowe stworzenia w świecie bezkręgowców. Wyróżniają się niezwykłą inteligencją i zdolnościami poznawczymi. Pod wieloma względami mają więcej wspólnego z kręgowcami niż bezkręgowcami. Zdolności ośmiornic od dawna fascynują naukowców. Teraz uczeni donoszą, że – być może – za część inteligencji tych zwierząt odpowiada pewne molekularne podobieństwo ich mózgów, do mózgów ludzi. Odkryli bowiem, że w mózgach dwóch gatunków ośmiornic aktywne są te same „skaczące geny” co w ludzkim mózgu. „Skaczące geny”, czyli transpozony, to sekwencje DNA, które mogą przemieszczać się na inne pozycje w genomie. W 2001 roku odkryto, że ponad 45% ludzkiego genomu składa się z transpozonów, „skaczących genów”, które mogą zmieniać miejsce w genomie. W większości przypadków te mobilne elementy nie są aktywne i utraciły zdolność do przemieszczania się. Jednym z najbardziej interesujących naukowców mobilnych transpozonów są te, które należą do rodziny LINE (Long Interspersed Nuclear Elements). Są one potencjalnie aktywne, a w naszym genomie występują setki ich kopii. Początkowo sądzono, że aktywność transpozonów rodziny LINE to kwestia przeszłości, pozostałość po czasach, gdy zachodziły procesy ewolucyjne, w których brały one udział. Jednak w ostatnich latach okazało się, że w mózgu aktywność LINE jest bardzo precyzyjnie regulowana. Obecnie wielu specjalistów sądzi, że transpozony LINE są powiązane ze zdolnością uczenia się  zapamiętywania. Są bowiem szczególnie aktywne w hipokampie, najważniejszej strukturze mózgu odpowiedzialnej za proces uczenia się. Genom ośmiornicy również jest pełen transpozonów, z których większość jest nieaktywna. Remo Sanges z SISSA w Trieście i Graziano Fiorito ze Stazione Zoologica Dohrn w Neapolu skupili się na poszukiwaniu aktywnych transpozonów w mózgach ośmiornic. Zidentyfikowali element rodziny LINE, który jest kluczowy dla zdolności poznawczych tych zwierząt. Odkrycie elementu z rodziny LINE, aktywnego w mózgach dwóch gatunków ośmiornic [Octopus vulgaris i Octopus bimaculoides – red.] to bardzo ważne wydarzenie, gdyż wspiera hipotezę, że fragmenty te odgrywają jeszcze jakąś rolę poza kopiowaniem się, mówi Sanges. A Giovanna Ponte, dyrektor Wydziału Biologii i Ewolucji Organizmów Morskich w Stazione Zoologica Anton Dohrn dodaje: dosłownie podskoczyłam na krześle, gdy pod mikroskopem zauważyłam bardzo silny sygnał aktywności tego elementu w płacie pionowym, części mózgu, która u ośmiornicy spełnia tę samą rolę co hipokamp u człowieka. Jako że mózg ośmiornicy w wielu aspektach funkcjonalnych przypomina mózgi ssaków, nowo odkryty element LINE może zawierać tajemnice dotyczące ewolucji inteligencji. « powrót do artykułu
  9. Pod kościołem Świętego Ducha w Wilnie wykonano pierwsze badania stratygraficzne znajdujących się tam podziemi. Pod świątynią, która obecnie stanowi duchowe centrum wileńskiej Polonii, znajdują się unikatowe w skali całej Litwy rozległe podziemia. Lokalna tradycja mówi, że pochowano tam kilka tysięcy osób – stąd mowa o wileńskim królestwie zmarłych – a same podziemia są wielokondygnacyjne. Przekaz ten postanowił zweryfikować Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą Polonika. Prowadzonymi badaniami kierowali profesorowie Fabian Welc i Anna Sylwia Czyż z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie. Za pomocą techniki pomiarów geofizycznych i skaningu laserowego wykonano ponad 200 profilowań. Na podstawie zarejestrowanych anomalii naukowcy stwierdzili, że pod kościołem znajdują się 2 poziomy podziemnych galerii. Dodatkowe skanowanie laserowe pozwoliło zaś na wykonanie dokładnego planu kościoła, który pokazał duże zróżnicowanie wnętrza i ujawnił, że dotychczas wykonywane rzuty świątyni były bardzo uproszczone. Niezwykła świątynia powstawała w kilku etapach. Ma olbrzymią wartość artystyczną, jest przykładem baroku wileńskiego. Pomimo tego, nie była dotychczas dokładnie badana. Podobno pierwszy kościół w tym miejscu został ufundowany już przez Witolda Kiejstutowicza. Po kilkudziesięciu latach spłonął i jeszcze w XV wieku został odbudowany. W 1501 roku Aleksander Jagiellończyk sprowadził do Wilna dominikanów, przekazał im kościół i wybudował obok klasztor. Gotycki kościół spłonął w 1610 roku. Odbudowano go w stylu barokowym, ale i ta świątynia spłonęła w czasie wojny polsko-rosyjskiej i okupacji miasta przez Rosjan (1655–1660). W latach 1679–1688 dominikanie wybudowali kolejny kościół, który spłonął w latach 40. XVIII wieku. Wówczas odbudowano ją w stylu wileńskiego baroku, a przy tworzeniu wystroju wnętrz i wyposażenia brali udział najznamienitsi wileńscy artyści. Celem naszych badań było określenie zasięgu i stratygrafii pionowej podziemi, dokonanie wstępnej inwentaryzacji, a także skanowanie laserowe przyziemia. Kluczową kwestią była integracja danych pozyskanych z obu części: podziemi (krypt) i przyziemia (wnętrze świątyni). Następnie wyniki badań nieinwazyjnych zostały zinterpretowane w kontekście źródeł archiwalnych i przemian stylistycznych wileńskiego kościoła dominikanów, co pozwoliło na ustalenie nowych faktów, stwierdziła profesor Anna Czyż. Prowadzone badania ujawniły istnienie unikatowych dwukondygnacyjnych ceglanych podziemi, które prawdopodobnie powstały po wielkim pożarze Wilna w 1610 roku. Ich układ powtarza zapewne kształt murowanej, pierwszej świątyni dominikanów, a więc tej z czasów Aleksandra. Krypty są lekko odchylone na osi SW-NE i nie wiążą się bryłą kościoła, łączą się natomiast z mniejszymi komorami grzebalnymi o odmiennej i zróżnicowanej chronologii. Nie wychodzą one jednak poza obręb naw głównej i bocznych oraz prezbiterium, gdzie znajduje się osiemnastowieczna krypta dominikanów. Podczas badań udało się także częściowo wskazać mury fundamentowe z czasów Aleksandra oraz biegnący poprzecznie do kościoła mur ceglano-kamienny, na głębokości niespełna 4 metrów, wyjaśnia profesor Fabian Welc. « powrót do artykułu
  10. W Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu trwają intensywne prace nad... zapachem whisky. A właściwie nad otrzymywaniem związków zapachowych takich jak whisky lakton, aerangis lakton i piperonal. Whisky lakton występuje naturalnie w dębie, a po raz pierwszy odkryto go w alkoholach dojrzewających w dębowych beczkach, jak whisky czy koniak. Z kolei Aerangis lakton występuje w orchideach, a piperonal w wanilii czy fiołku. Prace nad pozyskiwaniem tych związków prowadzi doktorant Dawid Hernik. Te związki chemiczne są szeroko stosowane jako dodatki sensoryczne do żywności, ale mają też zastosowanie w przemyśle farmaceutycznym, kosmetycznym i perfumeryjnym. W przypadku laktonów, z którymi pracuję, sprawa się komplikuje, ponieważ te wspomniane posiadają dwa centra stereogeniczne, więc występują w formie czterech stereoizomerów. Prosto mówiąc, możemy sobie wyobrazić, że każdy z tych związków ma cztery formy, składające się z takich samych atomów, ale przestrzennie inaczej ułożonych. Sprawia to, że każdy z tych stereoizomerów cechuje się odmiennym zapachem. Na przykładzie whisky laktonu: jeden z nich ma zapach ziemno-drzewny, natomiast drugi przypomina seler. Wszystkie związki otrzymuję na drodze biotransformacji, a więc metody, w której do otrzymania produktu wykorzystuję całe komórki mikroorganizmów lub enzymy z nich izolowane, wyjaśnia młody naukowiec. Hernik wykorzystuje w swojej pracy najczęściej hodowle całych komórek bakterii lub grzybów strzępkowych. Dodaje do nich konkretny związek, w celu modyfikacji. Dzięki tej metodzie produkcja pożądanego związku jest często tańsza niż w przypadku metod chemicznych i charakteryzuje się większą wydajnością, gdyż cały proces zostaje skrócony do jednego etapu. « powrót do artykułu
  11. Kraje, wdrażające plany wychodzenia z kryzysu spowodowanego pandemią COVID-19, powinny uwzględnić w nich też dietę swoich obywateli i zachęcać ich do zmniejszenia spożycia mięsa, na rzecz większej konsumpcji warzyw i owoców, uważają naukowcy z University of Edinburgh. Zdaniem badaczy, jeśli zachęcimy ludzi do jedzenia większej ilości warzyw i owoców, to każdego roku liczba przedwczesnych zgonów zmniejszy się nawet o 26 milionów. Wiele przedwczesnych zgonów spowodowanych chorobami serca, udarami i nowotworami – a więc chorobami, które są też czynnikami ryzyka w przypadku COVID-19 – można uniknąć, jeśli spadnie globalne spożycie mięsa. Tymczasem wykonana przez uczonych z Edynburga analiza wskazuje, że nadanie wyłącznego priorytetu kwestiom gospodarczym, spowoduje miliony zgonów wywołanych złą dietą, pogorszy stan środowiska i doprowadzi do wzrostu cen żywności. Naukowcy wykorzystali modele komputerowe do oceny przyszłych skutków różnych planów wychodzenia świata z pandemii COVID-19. Ocenili, jakie będą skutki wdrożenia tych planów w latach 2019–2060. Analizie zostały poddane cztery różne scenariusze, a jej autorzy sprawdzali, jak wpłyną one na globalny system produkcji żywności. Z analiz wynika, że zachęcanie ludzi do jedzenia mniejszej ilości mięsa, a większej warzyw i owoców doprowadzi do rocznego spadku liczby przedwczesnych zgonów o 2600 na milion. Jako, że do roku 2060 populacja ludzi może sięgnąć 10 miliardów, taka zmiana oznaczałaby zmniejszenie przedwczesnej liczby zgonów o 26 milionów tylko w roku 2060. Co więcej, niższe spożycie mięsa będzie prowadziło do spadku cen żywności, szczególnie w krajach ubogich. Obecnie ich mieszkańcy wydają na żywność 50% zarobków. W roku 2060 mogliby zaś wydawać 10%. Zmniejszenie ilości spożywanego mięsa zmniejszy też zapotrzebowanie na ziemię uprawną, jej nawadnianie i nawożenie, co z kolei poprawi jakość wód oraz pozytywnie wpłynie na bioróżnorodność. Na drugim zaś biegunie analiz znajduje się sytuacja, w której rządy skupiają się tylko i wyłącznie na odbudowie ekonomicznej. W takim przypadku w roku 2060 będziemy mieli do czynienia z 780 dodatkowymi przedwczesnymi zgonami na milion osób, zatem umrze wówczas około 8 milionów osób. Dojdzie też do zwiększenia areałów ziemi uprawnej, dodatkowego zużycia nawozów, a to spowoduje dodatkowe zanieczyszczenie środowiska i wzrost cen żywności. Plany wychodzenia z pandemii COVID-19 to okazja, by zmniejszyć negatywny wpływ systemu produkcji żywności na ludzkie zdrowie, środowisko i dostępność samej żywności, stwierdzają autorzy raportu. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach The Lancet. Planetary Health. « powrót do artykułu
  12. Wymioty nudności, ból brzucha, dzwonienie w uszach, pragnienie, biegunka, skurcze mięśni nóg oraz duża utrata wagi (12,7 kg) to objawy, z którymi do lekarza zgłosił się mężczyzna w średnim wieku. Jak się okazało, dolegliwości spowodowane były przedawkowaniem witaminy D, której przyjmowanie – wśród innych suplementów – zalecił mężczyźnie dietetyk. Przypadek opisano w British Medical Journal Case Reports. Mężczyzna, który cierpiał na wiele schorzeń, w tym na gruźlicę kręgosłupa pochodzenia krowiego czy niezłośliwy nowotwór nerwu przedsionkowo-ślimakowego, za radą dietetyka zaczął przyjmować suplementy. Przyjmował ich ponad 20, w tym witaminę D (375 µg, dzienne zapotrzebowanie do 10 µg), K2, C, B2, B6, selen, cynk i wiele innych. Miesiąc po rozpoczęciu ich przyjmowania pojawiły się nieprzyjemne objawy, które nie ustąpiły mimo odstawienia suplementów. Przeprowadzone badania krwi wykazały, że pacjent miał bardzo wysoki poziom wapnia oraz nieco podwyższony poziom magnezu. A poziom witaminy D był 7-krotnie wyższy, niż norma. Okazało się również, że doszło do poważnego uszkodzenia nerek. Mężczyzna pozostał w szpitalu przez 8 dni, w tym czasie podawano mu dożylnie płyny mające oczyścić organizm oraz leczono bisfosfonianami, używanymi do obniżenia poziomu wapnia we krwi. Dwa miesiące po wyjściu ze szpitala poziom wapnia we krwi powrócił do normy, ale poziom witaminy D pozostał wysoki. Na całym świecie mamy do czynienia z hiperwitaminozą D, objawiającą się podwyższonym poziomem witaminy D3 w serum, piszą autory raportu. Najbardziej narażone na hiperwitaminozę są kobiety, dzieci oraz osoby po zabiegach chirurgicznych. Odpowiedni poziom witaminy D można zapewnić sobie dietą, spożywając grzyby czy tłuste ryby, dzięki ekspozycji na Słońce oraz za pomocą suplementów. Przedawkowanie witaminy D, jak widać, może mieć nieprzyjemne, długotrwałe skutki. Jako, że poziom witaminy D spada powoli – o połowę w ciągu mniej więcej 2 miesięcy – objawy zatrucia mogą utrzymywać się przez długi czas. A są one bardzo zróżnicowane i w dużej mierze spowodowane podwyższonym poziomem wapnia. Wśród objawów hiperwitaminozy D znajdziemy problemy z nerkami, wysokie ciśnienie, bóle brzucha, pocenie się, apatię, psychozę, sztywność stawów czy głuchotę. Wiele z objawów jest jeszcze nie do końca rozpoznanych, gdyż hiperwitaminoza D wciąż zdarza się rzadko, jednak liczba jej przypadków rośnie. « powrót do artykułu
  13. Ludzie epoki kamienia wykorzystywali kości i zęby zwierząt do tworzenia amuletów zdobiących ubrania, akcesoria czy służących jako grzechotki. Jak się jednak okazuje, używano nie tylko części ciał zwierząt. Naukowcy z Uniwersytetu w Helsinkach przeanalizowali pochówki sprzed 8200 lat i stwierdzili, że ludzkie kości były wykorzystywane do produkcji wisiorków. Wspomniane pochówki odkryto na niewielkiej wyspie Olenij Południowy, położonej w pobliżu największej wyspy jeziora Onega, Wielkiej Klimeckiej. Podczas poprzednich badań, prowadzonych 80 lat temu, kości ze żłobieniami uznano za zwierzęce. W latach 30. ubiegłego wieku znaleziono tam 177 grobów. Już wówczas zauważono, że część złożonych ze zmarłymi wykonano z zębów i kości łosi, bobrów oraz niedźwiedzi. Znaleziono też częściowo rzeźbione ozdoby z kości, których naukowcy nie byli w stanie jednoznacznie przypisać do żadnego gatunku. Profesor Kristiina Mannermaa z Uniwersytetu w Helsinkach wraz z zespołem prowadzi projekt Animals Make Identities, którego celem jest określenie związków pomiędzy ludźmi a zwierzętami w społecznościach łowiecko-zbierackich Europy Północno-Wschodniej okresu od 9000 do ok. 7500 lat temu. Związki te są badane na podstawie szczątków zwierząt znajdowanych w miejscach pochówku, a naukowcy próbują też na tej podstawie zidentyfikować zmarłych. Dlatego też Mannerma i jej koledzy postanowili bliżej przyjrzeć się ozdobom z Olenij Południowego. Wysłali kościane wisiorki do badań na University of York. Tamtejsi specjaliści wykorzystują spektrometrię mas w badaniach zooarcheologicznych. Technika ta pozwala na identyfikację aminokwasów obecnych w kościach. Wyniki badań zaskoczyły uczonych. Okazało się, że 12 z 37 ozdób było wykonanych z ludzkich kości. Wisiorki te to fragmenty kości długich, na których wyżłobiono jedno lub dwa nacięcia. Pochodzą one z 3 pochówków, w tym jednego, w którym złożono 2 osoby. Wisiorki znaleziono w takim samym kontekście jak ozdoby z kości i zębów zwierząt. Zwykle wykorzystanie ludzkich kości jako materiału wiąże się z praktykami kanibalistycznymi. Jednak trudno znaleźć na nie dowody w materiale archeologicznym. Powierzchnia tych wisiorków jest na tyle zużyta, że nie można wykryć tam żadnych potencjalnych nacięć związanych z usuwaniem mięsa. To zaś oznacza, że na podstawie odkryć z Olenij Południowego nie możemy podejrzewać praktyk kanibalistycznych, mówi uczona. Ogólny wygląd wisiorków z ludzkich kości sugeruje, że mogły być one wykonane w zastępstwie utraconych fragmentów ozdób i grzechotek z zębów zwierząt. Naukowców najbardziej zainteresował fakt, że te same rodzaje ozdób zostały wykonane z kości ludzkich oraz zwierzęcych i znaleziono je w tym samym kontekście, co wisiorki z zębów. Fakt, że ozdoby wykonane z ludzkich kości nie zostały w żaden sposób wyróżnione i są bardzo podobne może wskazywać na przeplatanie się świata ludzkiego i zwierzęcego w postrzeganiu rzeczywistości ludzi epoki kamienia. Użycie zwierzęcych i ludzkich kości w tych samych ozdobach i na tych samych ubraniach może symbolizować zdolność ludzi do duchowego przeistaczania się w zwierzęta oraz przyjmowania przez zwierzęta postaci ludzkiej. Wiemy, że takie zamazanie form i granic między światami ludzkimi i zwierzęcymi było i wciąż jest częścią postrzegania rzeczywistości przez rdzenne ludy na całym świecie, dodaje Mannermaa. Wyspa Olenij Południowy już wcześniej przynosiła niezwykle interesujące odkrycia. Przypomnijmy, że w ubiegłym roku informowaliśmy o rozwiązaniu zagadki tysięcy zębów łosi znalezionych w grobach. « powrót do artykułu
  14. Piątego lipca br. Nadleśnictwo Dwukoły podpisało umowę na budowę Pokazowej Zagrody Żubrów w Krajewie (woj. warmińsko-mazurskie). Pierwsze zwierzęta mają tam trafić już jesienią przyszłego roku. Całkowita wartość inwestycji wynosi ponad 5,3 mln zł. W 70% sfinansują ją Lasy Państwowe; 30% to środki z Unii Europejskiej. Zagroda ma powstać w nieużywanej części szkółki leśnej. Jak na początku tego roku podało radio RDC, ma ona mieć powierzchnię 9 ha. Zwierzęta będzie można oglądać z tarasu widokowego. Ma też powstać infrastruktura pozwalająca na wygodną i bezpieczną obserwację żubrów przez osoby niepełnosprawne. Pokazowa Zagroda Żubrów w Krajewie umożliwi stworzenie rezerwy genowej odizolowanego stada. Oprócz tego będzie ona pełnić funkcję edukacyjną. Jak podkreślono w komunikacie Nadleśnictwa Dwukoły, istotny jest również fakt, że zagroda powstaje w miejscu, gdzie w promieniu 130 km nie istnieje inna możliwość obcowania z królem puszczy. « powrót do artykułu
  15. Grupa naukowców i studentów, która wróciła do Dolnej Galilei, by kontynuować prace nad odsłanianiem 1600-letniej mozaiki w synagodze w Huqoq, odkryła pierwsze znane przedstawienia biblijnych bohaterek – Debory, prorokini i jedynej kobiety-sędzi Izraela, oraz Jael, która zabiła Sisera, dowódcę armii Kananejczyków. Obie kobiety opisano w Księdze Sędziów. Huqoq to starożytna izraelska wieś. Od roku 2011 trwają tam prace wykopaliskowe, w czasie których odsłaniana jest monumentalna synagoga z przełomu IV i V wieku, pokryta niezwykłymi mozaikami, na których przedstawiono wiele scen biblijnych oraz pierwszą niebiblijną scenę w starożytnej synagodze. Pracami kieruje doktor Jodi Magness z University of North Carolina at Chapel Hill. Podczas bieżącego sezonu wykopalisk odkryto część podłogi, na której znajduje się mozaika złożona z trzech horyzontalnych pasów (rejestrów). przedstawia ona epizod z 4. rozdziału Księgi Sędziów: zwycięstwo Izraelczyków pod dowództwem proroków, sędzi Debory oraz Baraka nad siłami Kananejczyków prowadzonymi przez Sisera. Po przegranej bitwie Sisera schronił się w namiocie Jael, a ta zabiła go podczas snu, wbijając mu w skroń kołek od namiotu. Górny panel mozaiki przedstawia Deborę pod drzewem palmowym patrzącą na Baraka, który trzyma tarczę. Ze środkowego panelu zachowała się niewielka część, na której widać siedzącego Siserę. Na panelu dolnym widzimy zaś martwego Siserę, którego głowa krwawi, podczas gdy Jael wbija mu w nią kołek. To pierwsze znane przedstawienie tego epizodu i pierwszy raz, gdy widzimy Deborę i Jael w żydowskiej sztuce. Jeśli przeczytamy rozdział 19. Księgi Jozuego, zauważymy, że historia ta mogła mieć szczególne znaczenie dla Żydów z Huqoq, gdyż wydarzenie miało miejsce w tym samym obszarze geograficznym, na terenach przyznanych potomkom Naftalego i Zebulona. Niezwykłe mozaiki z Huqoq odkryto po raz pierwszy w 2012 roku. Specjaliści wracali na miejsce pracy co roku, z wyjątkiem przerwy spowodowanej pandemią. Dotychczas znaleziono mozaiki przedstawiające m.in. Samsona i lisy (Sdz 15:4), Samsona niosącego wrota Gazy (Sdz 16:3) czy szpiegów wysłanych przez Mojżesza do Kanaanu (Lb 13:23). Odkryto też mozaiki przedstawiające Arkę Noego, rozstąpienie się Morza Czerwonego, budowę Wieży Babel czy cykl słoneczny i znaki zodiaku. Wiemy, że w XIV wieku, w czasach sułtanatu mameluków synagoga została przebudowana i powiększona. Być może miało to związek z pojawieniem się wówczas pogłoski, jakoby w pobliżu znajdował się grób proroka Habakuka, co przyciągnęło pielgrzymów. « powrót do artykułu
  16. Studenci Politechniki Krakowskiej (PK) będą inwentaryzować drewniane domy i ogrody w Hrubieszowie. Istotnym obiektem ma być dla zespołu Zinówka - dom rodzinny prof. Wiktora Zina - i jej otoczenie. Celem projektu „Hrubieszowski Dom i Ogród z Klimatem” jest uświadomienie [m.in. właścicielom] potencjału, jaki tkwi w dziedzictwie historycznym zabudowy mieszkalnej, która zachowała się na terenie Hrubieszowa –  wyjaśnia w rozmowie z Radiem Lublin dr inż. arch. Izabela Sykta z PK. Wiktor Zin był ważną dla Politechniki Krakowskiej postacią. Dr Sykta nazywa go mistrzem pokoleń. Nic więc dziwnego, że dom rodzinny profesora jest dla zespołu tak istotnym obiektem. Stąd również pomysł, by przy pomocy studentów powstał projekt „Zinówka: reaktywacja”. Chodzi o pokazanie możliwości w zakresie realizacji marzenia profesora, by przekształcić Zinówkę w centrum kultury, otwarty ośrodek pracy twórczej. Jak wyjaśnia etnografka Maria Fornal, drewniane domy budowano w Hrubieszowie do 2. poł. XIX w. Murowane bywały jedynie obiekty sakralne oraz niektóre rezydencje bogatych ziemian. Tradycja utrzymywała się, gdyż koszty budowy drewnianych domów były niższe, łatwiej było je też później powiększyć. Charakterystyczny dom w Hrubieszowie to był dom z gankiem na osi elewacji frontowej, dłuższej, oparty na dwóch słupach. Ściany były szalowane najczęściej pionowymi deskami łączonymi listewkami, ale na narożach nabijano detal, najczęściej geometryczny. Zwieńczenie elewacji też było ukryte pod listwą ozdobnie wycinaną, zdobiono ganki - wyjaśniła Radiu Lublin Fornal. Należy podkreślić, że Zinówka jest doskonałą ilustracją hrubieszowskiej architektury. Celem studenckiej inwentaryzacji ma być stworzenie mapy, spacerownika po tych tradycyjnych domach. Podczas inwentaryzacji ma zostać rozpoznana konstrukcja obiektu z uwzględnieniem detali. Na podstawie inwentaryzacji wykonuje się następnie projekty konserwatorskie i adaptacyjne. Praktyki studenckie potrwają 2 tyg. Sam projekt zakończy się za niemal 2 lata (planowane jest powstanie 2-częściowej monografii i katalogu koncepcji projektowych domów jednorodzinnych i zagrodowych w otoczeniu ogrodowym). « powrót do artykułu
  17. W Chan Chan, kompleksie archeologicznym kultury Chimu w Peru, znaleziono pięknie zachowaną kolorową drewnianą rzeźbę. Wyjątkowa figurka ma na głowie trapezoidalną czapkę ozdobioną 7 naprzemiennymi ciemnymi i jasnymi pasami. Zabytek ma 47 centymetrów wysokości, 16 cm szerokości, i zdaniem specjalistów przypomina osobę noszącą na ramionach figury świętych podczas procesji. Kultura Chimu pojawiła się w drugiej połowie IX wieku i zastąpiła kulturę Moche. Królestwo Chimu kontrolowało około 1000 kilometrów wybrzeża. Stolica miała powierzchnię około 20 kilometrów kwadratowych, co czyniło Chan Chan jednym z największych miast prekolumbijskiej Ameryki Południowej. Miasto składało się z dziewięciu kwadratowych kompleksów pałacowych, w skład których wchodziły świątynie, zbiorniki na wodę, cmentarze, place, magazyny i domy elity. Państwo Chimu istniało do drugiej połowy XV wieku, kiedy to zostało podbite przez Inków. Odkrycia niezwykłej figurki dokonano w Huaca Takaynamo. To obszar położony na północ od głównego kompleksu Chan Chan. Figurka ma płaską owalną twarz z oczami o migdałowym kształcie. Udekorowano ją macierzą perłową mocowaną za pomocą czarnej żywicy. Oprócz wspomnianej czapki ubrana jest w spódniczkę. Naukowcy nie przeprowadzili jeszcze datowania znaleziska, ale na podstawie stylu artystycznego sądzą, że rzeźba powstała we wczesnym okresie istnienia państwa Chimu i jest jedną z najstarszych figurek znalezionych w Chan Chan. Oprócz figurki odkryto też naszyjnik z nasion rośliny z rodzaju Nectandra oraz niewielką czarną torbę zdobioną brązowymi i białymi nićmi. « powrót do artykułu
  18. Trzynastego czerwca w ZOO Wrocław urodził się samiec kotika afrykańskiego. Jego rodzicami są 16-letnia Mandisa, dla której jest to pierwsze młode, i 15-letni Nelson. Jak podkreślono w komunikacie ogrodu, chociaż Mandisa nie ma jeszcze doświadczenia w opiece nad szczenięciem, radzi sobie bardzo dobrze i troskliwie zajmuje się swoim potomkiem. W chwili urodzin młode ważyło ok. 5 kg, obecnie jest to już niemal 8 kg. Samczyk rozwija się prawidłowo i spędza większość czasu z mamą na zapleczu wybiegu w Afrykarium. Ciekawskie szczenię jeszcze nie pływa, ale zaczęło się już pluskać w przygotowanym dla niego baseniku. Mały kotik wychodzi czasami na okólnik, czyli ogrodzoną część wybiegu w pobliżu wyjścia z zaplecza. Przy odrobinie szczęścia można go dostrzec (i usłyszeć). Kotik nie jest wypuszczany w największe upały [...] - wyjaśniła Milena Korzeluch, opiekunka kotików w ZOO Wrocław. To kolejny kotik urodzony we wrocławskim ogrodzie zoologicznym. W czerwcu 2014 r. na świat przyszła tu Zola, zaś w czerwcu 2017 r. powitano aż 2 szczenięta: Hugo i Ivy. Po dwóch latach - również w czerwcu - w stadzie kotików pojawiła się Zuri. Wreszcie w maju zeszłego roku urodził się Bruno. Młody kotik z pewnością skradnie serca naszych odwiedzających. Na razie jest roboczo nazywany Małym, ale opiekunowie mają już pomysł na imię dla niego – powiedziała Weronika Skupin z Wydziału Marketingu ZOO Wrocław. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego i Muzeum Narodowego w Warszawie opracowali nową metodę renowacji obrazów na płótnie. Stworzony przez nich nanokompozytowy organożel usuwa z płótna masę woskowo-żywiczną stosowaną powszechnie podczas konserwacji dzieł sztuki od XIX wieku do początku wieku XXI. Wzmacniała ona zabytki, jednak powodowała utratę oryginalnych barw. Obecnie na całym świecie mamy dziesiątki tysięcy obrazów, których kolory – z powodu działań konserwatorskich – odbiegają od oryginału. W przeszłości wiele obrazów przeszło zabiegi konserwatorskie polegające na naklejeniu na odwrocie warstwy nowego materiału.  Na tył obrazu nakładano podgrzaną masę woskowo-żywiczną, którą przyklejano warstwę wzmacniającą płótno. Po ostygnięciu nowa warstwa na trwałe wiązała się z oryginalnym płótnem. Jednak wraz z upływem czasu wosk negatywnie wpływał na oryginalne kolory dzieła. Na obrazach pojawiały się przyciemnienia, stłumienia barw, dochodziło do łagodzenia kontrastów, pojawiała się ciemnożółta dominanta. Taki sposób postępowania z obrazami popularny był w Europie północnej i środkowej oraz Ameryce Południowej. Opracowany przez polskich ekspertów organożel zawiera specjalną mieszaninę rozpuszczalników, które rozpuszczają i usuwają masę woskowo-żywiczną. Nie narusza przy tym innych warstw obrazu. Organożel ma świetne właściwości mechaniczne. Jest dość miękki i rozciągliwy, można go rozciągać do kilkuset procent, a po niewielkim dociśnięciu dobrze dopasowuje się do podłoża, co ułatwia oczyszczanie. Najpierw w warunkach laboratoryjnych syntezujemy arkusz hydrożelu, a następnie wymieniamy wodę na opracowaną mieszaninę rozpuszczalników. Po odpowiednim przygotowaniu obrazu do renowacji, czyli po zdjęciu z niego nowszej warstwy przyklejonego płótna, na oryginalne płótno obrazu od jego spodniej strony nakładamy nasz wynalazek – płat organożelu. To wystarczy, by w wyniku procesów fizycznych praktycznie cała masa woskowo-żywiczna została usunięta z oryginalnego płótna. Jest ona dosłownie wchłaniana przez organożel i dzieje się to dosłownie w ciągu piętnastu, dwudziestu minut. Cała operacja jest bezpieczna dla dzieła sztuki, jak i konserwatora. Nie ma ryzyka, by organożel w jakikolwiek sposób przykleił się i zanieczyścił płótno. Nie ma też mowy o przesiękach rozpuszczalników do obrazu, ponieważ są one unieruchomione przez matrycę żelu, wyjaśnia współtwórca żelu, doktor habilitowany Marcin Karbarz z Wydziału Chemii UW. Organożel został już przetestowany w praktyce. Jego działaniu najpierw poddano obraz z prywatnej kolekcji. Przeprowadzony eksperyment przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. W sposób bezinwazyjny udało się usunąć stary wosk z oryginalnej warstwy płótna, dzięki czemu obraz odzyskał swoje dawne barwy, kontrasty i światłocienie. Zachęceni tym wynikiem wykonaliśmy drugi test, tym razem we współpracy z prof. Joanną Czernichowską z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Rezultaty eksperymentu są dokładnie te same, jak w przypadku dzieła z mojej kolekcji, cieszy się doktor Elżbieta Pilecka-Pietrusińska z Muzeum Narodowego w Warszawie. Polski wynalazek może zrewolucjonizować konserwację malarstwa. Obecnie nie istnieje równie szybka, bezpieczna i bezinwazyjna metoda oczyszczania obrazów z wosku. Stosowane do dziś metody renowacji obrazów nie są doskonałe i powodują, że praca konserwatorów bywa szkodliwa dla zdrowia. W przypadku usuwania wosku z oryginalnych płócien stosowane do tej pory rozpuszczalniki są płynne, a ich opary silnie toksyczne. Przewaga naszego wynalazku polega na tym, że rozpuszczalniki są uwięzione w organożelu, co ogranicza ich parowanie i penetrację w głąb obrazu, wyjaśnia doktor Pilecka-Pietrusińska. « powrót do artykułu
  20. Pewnego dnia zmiennokształtne stada mikrorobotów mogą szczotkować, nitkować i płukać nasze zęby. Na University of Pennsylvania zaprezentowano technologię, która w przyszłości może pozwolić na zautomatyzowanie pielęgnacji jamy ustnej. System taki może przydać się szczególnie osobom, które nie są na tyle sprawne, by samodzielnie zadbać o zęby. Mikroroboty zbudowane są z nanocząstek żelaza, które mają zarówno właściwości katalityczne, jak i magnetyczne. Naukowcy za pomocą pól magnetycznych mogą sterować ruchem cząstek oraz nadawać ich grupom różne kształty, jak np. kształt szczeciny służący do szczotkowania, czy długiej nici, która może czyścić przestrzenie międzyzębowe. W obu przypadkach dzięki reakcjom katalizy, nanocząstki mogą wytwarzać środki bakteriobójcze zwalczające na bieżąco organizmy w jamie ustnej. Eksperymenty prowadzone na sztucznych i prawdziwych ludzkich zębach wykazały, że mikroroboty mogą przyjmować różne kształty i niemal całkowicie eliminują biofilm bakteryjny, który prowadzi do próchnicy i chorób dziąseł. Codzienne mycie zębów może być trudne i uciążliwe dla wielu osób. Zęby trzeba szczotkować, nitkować, płukać. To wieloetapowy ręczny proces. Tutaj zaś mamy system robotyczny, który wszystkie te czynności wykona w prosty, automatyczny sposób, mówi współautor badań, profesor Hyun Koo z Wydziału Medycyny Dentystycznej University of Pennsylvania. Koncepcja szczoteczki do zębów nie zmieniła się od tysiącleci. W ostatnim czasie pojawiły się szczoteczki elektryczne, które nieco zautomatyzowały proces mycia zębów, ale podstawy pozostały te same. Pomysł na czyszczące zęby mikroroboty wziął się z połączenia pracy i zainteresowań dwóch grup z Wydziałów Inżynierii oraz Medycyny Dentystycznej na Penn University. Grupa profesora Koo badała katalityczną aktywność nanocząstek. Uczeni zajmowali się aktywowaniem nadtlenku wodoru, by uwalniał on wolne rodniki zabijające bakterie i niszczące biofilmy, z których tworzy się płytka nazębna. Z kolei grupa profesora Edwarda Steagera badała nanocząstki pod kątem tworzenia z nich magnetycznie kontrolowanych mikrorobotów. Obie grupy połączyły siły, tworząc elektromagnetycznie kontrolowane mikroroboty, które mogą przyjmować różne kształty i efektywnie czyścić zęby. Nie ma tutaj znaczenia, czy masz zęby proste, czy krzywe. Mikroroboty dostosują się do każdej powierzchni. Mogą dotrzeć do każdego zagłębienia w jamie ustnej, zapewnia Koo. Naukowcy najpierw zoptymalizowali ruch mikrorobotów, później testowali je na trójwymiarowych modelach zębów, w końcu zaś sprawdzili ich działanie na prawdziwych zębach, zamontowanych tak, jak w jamie ustnej. Testy wykazały, że mikroroboty efektywnie eliminują biofilm, usuwając wszystkie wykrywalne patogeny. Nie uszkadzały przy tym tkanki dziąseł, a same nanocząstki tlenku żelaza są bezpieczne i zostały już wcześniej zaakceptowane przez FDA (Agencja ds. Żywności i Leków) do innych zastosowań medycznych. Obecnie naukowcy z Pennsylvanii pracują nad optymalizacją ruchów robotów oraz tworzą system ich dostarczania do jamy ustnej. Mamy tutaj technologię, która jest co najmniej tak samo efektywna jak ręczne mycie zębów. Chcielibyśmy przekonać się, jak pomaga ona ludziom starszym oraz niepełnosprawnym. Wierzymy, że znakomicie poprawi ona stan uzębienia wielu osób, mówi Koo. « powrót do artykułu
  21. Wielki Zderzacz Hadronów, a dokładniej jeden z jego mniejszych eksperymentów – LHCb – zarejestrował nowy rodzaj pentakwarka oraz nigdy wcześniej nie widzianą parę tetrakwarków, w skład której wchodzi nowy typ tetrakwarka. Tym samym rodzina hadronów powiększyła się o trzech egzotycznych członków. Kwarki to cząstki elementarne. Zwykle kwarki łączą się w grupy po dwa lub trzy, tworząc hadrony. Z trzech kwarków składają się np. protony i neutrony tworzące jądro atomu. Czasem jednak kwarki łączą się w grupy po cztery czy pięć, wówczas mówimy o tetra- i pentakwarkach. ich istnienie przewidziano teoretycznie w tym samym czasie, co istnienie „zwykłych” hadronów. Jednak tetra- i pentakwarki obserwujemy dopiero od początku obecnego wieku. Większość odkrytych tetra- i pentakwarków zawiera kwark powabny i antykwark powabny, a pozostałe kwarki to kwark górny, dolny, dziwny lub ich antycząstki. Jednak w ciągu ostatnich lat naukowcy przy LHCb zaczęli rejestrować inne rodzaje egzotycznych hadronów. Tak jest i tym razem. Uczeni z LHCb poinformowali właśnie, że podczas rozpadu mezonów B o ładunku ujemnym, zarejestrowano pentakwarka złożonego z kwarka powabnego, antykwarka powabnego oraz kwarków górnego, dolnego i dziwnego. To pierwszy znany pentakwark zawierający kwark dziwny. Poziom ufności (σ) wynosi w przypadku tej obserwacji wynosi 15, czyli znacznie więcej niż sigma 5 przy którym fizycy mówią o odkryciu nowej cząstki. Drugie odkrycie to podwójnie naładowany tetrakwark o otwartym powabie, składający się z kwarka powabnego, antykwarka dziwnego, kwarka górnego i antykwarka dolnego. Towarzyszył mu neutralny tetrakwark. W przypadku tetrakwarka podwójnie naładowanego σ=6,5, a w przypadku jego towarzysza jest to 8, więc w obu przypadkach możemy mówić o odkryciu. To pierwszy raz, gdy odkryto parę tetrakwarków. Im więcej badań przeprowadzamy, tym więcej odkrywamy egzotycznych hadronów. To podobna sytuacja jak w latach 50. ubiegłego wieku, gdy naukowcy trafili na całe „zoo cząstek”, dzięki czemu w latach 60. mogli stworzyć kwarkowy model hadronów. Teraz tworzymy „zoo cząstek 2.0”" – powiedział koordynator projektu LHCb Niels Tuning. Obecnie niektóre modele teoretyczne opisują egzotyczne hadrony jako pojedyncze cząstki składające się ze ściśle powiązanych ze sobą kwarków. Natomiast według innych modeli są to pary luźno powiązanych standardowych hadronów, tworzących struktury podobne do molekuł. Dopiero kolejne badania pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czym naprawdę są egzotyczne hadrony. « powrót do artykułu
  22. Elektryczne hulajnogi na dobre wpisały się w krajobraz polskich miast (chociaż najlepsze modele równie dobrze sprawdzają się też na wsiach lub poza terenem zabudowanym). Na rynku znajdziemy całe mnóstwo różnorodnych modeli tych pojazdów. Jak wśród nich wybrać ten, który w naszym przypadku sprawdzi się najlepiej? Jaka hulajnoga będzie odpowiednia? Elektryczna hulajnoga - wygoda i bezpieczeństwo jazdy. Idealny środek transportu do miasta Popularność tych pojazdów nie powinna dziwić - są wszak idealnym środkiem transportu do użytku miejskiego i doskonałą alternatywą dla komunikacji miejskiej lub własnego samochodu - jadąc hulajnogą elektryczną możemy bez problemu ominąć korki i szybciej dotrzeć do celu. Są też świetnym rozwiązaniem dla osób starszych lub po prostu każdego, kto chce uniknąć spocenia - w przeciwieństwie do roweru, klasycznej hulajnogi lub chodzenia pieszo, nie wymagają wysiłku fizycznego. Hulajnogi elektryczne - jak kupować? O czym pamiętać przy wyborze hulajnogi elektrycznej? By zapewnić sobie wysokie bezpieczeństwo i pełen komfort jazdy, do wyboru konkretnego modelu należy odpowiednio się przyłożyć. Warto wziąć pod uwagę swoje warunki fizyczne - wzrost (powinniśmy sprawdzić możliwość regulacji kierownicy) oraz wagę (od niej trzeba uzależnić dobór maksymalnego obciążenia danego modelu), a także jej przeznaczenie (rodzaj dróg, po których mamy zamiar się poruszać.  Hulajnoga elektryczna - maksymalne obciążenie, moc silnika i inne kluczowe parametry Na temat funkcjonalności wybranego modelu bardzo dużo powiedzą nam jego parametry. Zanim zdecydujemy się na zakup hulajnogi, sprawdźmy przede wszystkim takie parametry jak: maksymalna prędkość; zasięg hulajnogi na jednym naładowaniu; to, jak pojemna jest bateria i ile wynosi czas ładowania; to, czy dany model jest wyposażony w odpinany akumulator (ułatwia to transport pojazdu i jego przechowywanie); to, jak szerokie opony ma hulajnoga (ważne przede wszystkim, jeśli planujemy poruszać się także poza utwardzonymi drogami). &nbsp Jak wybrać hulajnogę elektryczną? Jakie hulajnogi elektryczne są najlepsze? Popularne marki By uniknąć przykrych niespodzianek w trakcie eksploatacji hulajnogi, warto wybierać pojazdy uznanych marek. Należą do nich między innymi: Segway Motus Neoline Kaabo Red Bull Racing NIU Blaupunkt Manta Cavion Forever GO.BOARD Nilox Fiat LESWIM Modele tych producentów można zamówić na https://www.oleole.pl/deskorolki-elektryczne,g!hulajnoga-elektryczna.bhtml. Elektryczna hulajnoga pozwala jechać 20 km/h. Jak poruszać się odpowiedzialnie?  E-hulajnogi, jak wszystkie inne pojazdy, wiążą się z ryzykiem wypadków. By je zminimalizować, podczas jazdy na hulajnodze elektrycznej należy stosować się przepisów ruchu drogowego, nosić kask i nie przewozić pasażerów (zwłaszcza dzieci). Poza tym powinniśmy zachować maksymalną prędkość przewidzianą w polskim prawie - 20 km/h. « powrót do artykułu
  23. Niesamowite zdjęcie komety Leonard, zderzenia galaktyk, miejsca narodzin gwiazd czy fascynujące fotografie zorzy polarnej to niektóre ze zdjęć wybranych przez Obserwatorium Królewskie w Greenwich do finału tegorocznego Astronomy Photographer of The Year 2022. Na zdjęciach możemy oglądać rzadko widziany księżyc w pełni stanowiący tło dla wieżowców Los Angeles. Fotografię udało się wykonać tylko dlatego, że burza oczyściła powietrze i Sean Goebel zyskał piękny widok na miasto. Zanieczyszczenie powietrza, zarówno pyłem i gazami, jak i światłem, to poważny problem dla amatorów fotografii nieba. Poradził sobie z nim Zezhen Zhou, który z Shaoxing w Chinach wykonał piękne zdjęcie Mgławicy Welon. Na tegoroczną, 14. już edycję konkursu,napłynęło ponad 3000 zgłoszeń od fotografów z 67 krajów świata. Do finału przeszły zdjęcia, które najbardziej spodobały się jury złożonemu z przedstawicieli świata sztuki i astronomii. Zwycięzcy 9 kategorii tematycznych, 2 nagród specjalnych – The Sir Patrick Moore Prize for Best Newcomer i The Annie Maunder Prize for Image Innovation – oraz zwycięzca całości konkursu zostaną ogłoszeni podczas uroczystej ceremonii 15 września. Zaś od 17 wrześnie najlepsze fotografie będą wystawiane w brytyjskim National Maritime Museum. « powrót do artykułu
  24. Dzisiaj, po trzech latach przerwy, Wielki Zderzacz Hadronów (LHC) ponownie podejmuje badania naukowe. Największy na świecie akcelerator cząstek będzie zderzał protony przy rekordowo wysokiej energii wynoszącej 13,6 teraelektronowoltów (TeV). To trzecia kampania naukowa od czasu uruchomienia LHC. Przez trzy ostatnie lata akcelerator był wyłączony. Trwały w nim prace konserwatorskie i rozbudowywano jego możliwości. Od kwietnia w akceleratorze znowu krążą strumienie cząstek, a naukowcy przez ostatnich kilka tygodni sprawdzali i dostrajali sprzęt. Teraz uznali, że wszystko działa, jak należy, uzyskano stabilne strumienie i uznali, że LHC może rozpocząć badania naukowe. W ramach rozpoczynającej się właśnie trzeciej kampanii naukowej LHC będzie pracował bez przerwy przez cztery lata. Rekordowo wysoka energia strumieni cząstek pozwoli na uzyskanie bardziej precyzyjnych danych i daje szanse na dokonanie nowych odkryć. Szerokość wiązek protonów w miejscu ich kolizji będzie mniejsza niż 10 mikrometrów, co zwiększy liczbę zderzeń, mówi dyrektor akceleratorów i technologii w CERN, Mike Lamont. Uczony przypomina, że gdy podczas 1. kampanii naukowej odkryto bozon Higgsa, LHC pracował przy 12 odwrotnych femtobarnach. Teraz naukowcy chcą osiągnąć 280 odwrotnych femtobarnów. Odwrotny femtobarn to miara liczby zderzeń cząstek, odpowiadająca około 100 bilionom zderzeń proton-proton. W czasie przestoju wszystkie cztery główne urządzenia LHC poddano gruntowym remontom oraz udoskonaleniom ich systemów rejestracji i gromadzeniach danych. Dzięki temu mogą obecnie zebrać więcej informacji o wyższej jakości. Dzięki temu ATLAS i CMS powinny zarejestrować w obecnej kampanii więcej kolizji niż podczas dwóch poprzednich kampanii łącznie. Całkowicie przebudowany LHCb będzie zbierał dane 10-krotnie szybciej niż wcześniej, a możliwości gromadzenia danych przez ALICE zwiększono aż 55-krotnie. Dzięki tym wszystkim udoskonaleniom można będzie zwiększyć zakres badań prowadzonych za pomocą LHC. Naukowcy będą mogli badać bozon Higgsa z niedostępną wcześniej precyzją, mogą zaobserwować procesy, których wcześniej nie obserwowano, poprawią precyzję pomiarów wielu procesów, które mają fundamentalne znaczenie dla zrozumienia fizyki, asymetrii materii i antymaterii. Można będzie badać właściwości materii w ekstremalnych warunkach temperatury i gęstości, eksperci zyskają nowe możliwości poszukiwania ciemnej materii. Fizycy z niecierpliwością czekają na rozpoczęcie badań nad różnicami pomiędzy elektronami a mionami. Z kolei program zderzeń ciężkich jonów pozwoli na precyzyjne badanie plazmy kwarkowo-gluonowej, stanu materii, który istniał przez pierwszych 10 mikrosekund po Wielkim Wybuchu. Będziemy mogli przejść z obserwacji interesujących właściwości plazmy kwarkowo-gluonowej do fazy precyzyjnego opisu tych właściwości i powiązania ich z dynamiką ich części składowych, mówi Luciano Musa, rzecznik prasowy eksperymentu ALICE. Udoskonalono nie tylko cztery zasadnicze elementy LHC. Również mniejsze eksperymenty – TOTEM, LHCf, MoEDAL czy niedawno zainstalowane FASER i SND@LHC – pozwolą na badanie zjawisk opisywanych przez Model Standardowy oraz wykraczających poza niego, takich jak monopole magnetyczne, neutrina czy promieniowanie kosmiczne. « powrót do artykułu
  25. Pod koniec czerwca w ogrodach domu rodzinnego Anne Hathaway, żony Szekspira, odsłonięto pomnik współczesnego Szekspirowi Jana Kochanowskiego. Autorem dzieła jest rzeźbiarz Andrew Lilley. W odsłonięciu wzięli udział znamienici goście, w tym przewodniczący Shakespeare Birthplace Trust, Peter Kyle, burmistrz Stratford, Gill Cleeve, ambasador RP Piotr Wilczek i dyrektorka Instytutu Kultury Polskiej w Londynie, dr Marta de Zuniga. Przez weekend (25-26 czerwca) w posiadłości w Stratford–upon-Avon odbywały się warsztaty artystyczne, wykłady i występy muzyczne. Rzeźba to inicjatywa Instytutu Kultury Polskiej w Londynie; projekt wspierała Polonia z Warwickshire. Dzięki współpracy z Shakespeare Birthplace Trust pomnik stanął na Szlaku Rzeźb (Sculpture Trail) w Anne Hathaway's Cottage. Podobnie jak Szekspir dla Wielkiej Brytanii, Jan Kochanowski uchodził za jednego z największych poetów i dramaturgów Polski, a nawet całej słowiańskiej części Europy. Używany przez niego język nie tylko wzbogacił, ale także położył podwaliny pod polską literaturę. Rola Kochanowskiego w kształtowaniu polskich standardów literackich i wpływ na ten region Europy jest nie do przecenienia - podkreślono w komunikacie Instytutu. Andrew Lilley zajmuje się rzeźbą i malarstwem od wczesnych lat 70. XX w. Artysta współpracuje z muzeami z całego świata; tworzy np. repliki dzieł dla British Museum. Warto przypomnieć, że Lilley zaprojektował pomnik Ireny Sendlerowej, który w zeszłym roku stanął w parku miejskim Newark-on-Trent. Projektując pomnik Kochanowskiego, Lilley przeczytał „Treny” i skoncentrował się na jego cierpieniu i poczuciu straty po śmierci córki Urszuli. W mojej twórczości zawsze staram się opowiedzieć historię, a ta o stracie dziecka bardzo mnie poruszyła. Kochanowski wyraźnie wyraził swój ból i niepokój w odróżnieniu od innych pisarzy tego okresu. Złamał wszelkie przyjęte normy własnej pozycji i roli na dworze. Czułem, jak jego smutek pulsuje gorączkowo w każdym wersecie i uznałem, że moja rzeźba powinna to zobrazować - tłumaczył rzeźbiarz. Głównym celem kompozycji było podkreślenie stanu emocjonalnego poety, gdy stał nad grobem swojej córki. Jednym z najważniejszych momentów w życiu Szekspira była również utrata ukochanego dziecka - dodał. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...