Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36955
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Metaanaliza 43 prac naukowych przeprowadzona na University of Bath wykazała, że roślinne alternatywy mięsa są zdrowsze zarówno dla człowieka, jak i dla planety. Autorzy skupili się na zdrowotnych i środowiskowych cechach takich produktów oraz postawach konsumentów wobec nich. Jako że roślinne alternatywy mięsa są robione tak, by naśladować teksturę, smak i  doświadczenie związane ze spożywaniem mięsa, są bardziej efektywnym sposobem na zmniejszenie zapotrzebowania na mięso niż samo zachęcanie ludzi do diety wegetariańskiej. Produkcja żywności to jeden z głównych czynników przyczyniających się do zmian klimatycznych oraz niszczenia ekosystemów. To źródło dużej emisji gazów cieplarnianych, zużycia słodkiej wody, prowadzi ona do wylesiania, utraty bioróżnorodności, zakłócenia cyklu obiegu fosforu i azotu w przyrodzie. Jednak te „winy” rolnictwa nie rozkładają się równomiernie. Hodowla zwierząt wymaga zużycia większej liczby zasobów na jednostkę masy pożywienia niż produkcja roślinna. Wynika to z faktu, że efektywność produkcji białka zwierzęcego jest niezwykle niska. Zwierzęta hodowlane na całym świecie konsumują rocznie 4,6 Gt węgla pierwiastkowego, ale pozyskiwane z nich produkty mleczne i mięsne zawierają tylko 0,12 Gt węgla. To zaledwie 2,6% tego, co zjadły zwierzęta. Większość składników pokarmowych jest bowiem zużywana na procesy życiowe, a nie na wytwarzanie mięsa i mleka. Z tego też powodu produkcja mięsa jest bardzo nieefektywna. Średnio globalnie z 1 hektara pszenicy otrzymamy 250 kg białka, ale z 1 ha pastwiska tylko 10 kg białka z wołowiny. I mimo, że około 80% ziemi rolnej przeznaczone jest pod produkcję zwierzęca, to otrzymujemy z niej mniej niż 40% białka i 20% kalorii spożywanych przez ludzi. Dodatkowo produkcja zwierzęca wiąże się z olbrzymią emisją zanieczyszczeń i gazów cieplarnianych. Ta nieefektywność powoduje, że w miarę jak zwiększa się liczba ludności i coraz więcej osób chce jeść coraz więcej mięsa, jego produkcja staje się coraz większym problemem dla środowiska. Nie wspominając o zdrowotnych skutkach spożywania nadmiernych ilości mięsa i tłuszczów zwierzęcych. Coraz częściej słyszymy głosy namawiające nas do przechodzenia na dietę wegetariańską lub wegańską. Jednak takie namowy niewiele dają. Zdaniem naukowców z Bath lepszym rozwiązaniem jest skupienie się na roślinnych odpowiednikach mięsa. Zapewnienie dostępu do takich produktów i obniżenie ich ceny może być naprawdę skuteczne. Tym bardziej, że niewielkie zmiany mogą nieść ze sobą duże korzyści. Z jednego z analizowanych badań wynika, że jeśli w samych tylko Niemczech konsumenci zastąpią 5% białka z wołowiny białkiem z grochu, to roczna emisja CO2 zmniejszy się nawet o 8 milionów ton. Z kolei w innych badaniach znaleźli informację, że ilość gazów cieplarnianych emitowanych podczas produkcji burgera roślinnego jest o 98% niższa niż w przypadku burgera wołowego. Generalnie rzecz biorąc, produkcja żywności roślinnej znacznie mniej obciąża środowisko, niż żywności zwierzęcej. Naukowcy przyjrzeli się też profilowi zdrowotnemu mięsa i produktów roślinnych, które mają je zastępować. Stwierdzili, że generalnie roślinne zamienniki mięsa są zdrowsze. Prace, w których badano ten aspekt za punkt wyjścia przyjęły brytyjski Nutrient Profiling Model i na jego podstawie klasyfikowali produkty. Okazało się, że do grupy „mniej zdrowe” trafiło 40% produktów mięsnych i 14% ich alternatyw. Autorzy jeszcze innych prac zauważali, że roślinne alternatywy dla mięsa i produktów mlecznych pomagały w utracie wagi, budowie masy mięśniowej i można było je stosować w diecie osób z różnymi schorzeniami. Alternatywy mięsa łatwo jest wzbogacać o najróżniejsze składniki pokarmowe, zwiększając zawartość aminokwasów, witamin czy przeciwutleniaczy. Dalszy rozwój technologii ich produkcji pozwoli zapewne na kolejne polepszanie ich właściwości odżywczych. Główny autor analizy, doktor Chris Bryant, mówi, że coraz bardziej widać, iż roślinne alternatywy są w stanie zmniejszyć zapotrzebowanie na mięso odwołując się do trzech podstawowych czynników: smaku, ceny i wygody. Nasz przegląd dostarcza przytłaczających dowodów na to, roślinne zamienniki mięsa nie tylko są produkowane w sposób bardziej zrównoważony powodując mniejszą emisję gazów cieplarnianych, mniejsze zużycie wody i terenu, ale niosą ze sobą również liczne korzyści zdrowotne. Uczony zauważa, że pomimo olbrzymich postępów na polu produkcji takich zamienników, wciąż istnieją olbrzymie możliwości poprawy ich smaku, tekstury czy metod przyrządzania. Istnieje też wielki potencjał zwiększenia ich właściwości zdrowotnych, na przykład poprzez dodanie witamin, podsumowuje. « powrót do artykułu
  2. Po raz pierwszy udało się utworzyć i zmierzyć postulowany od dawna stan powiązania pomiędzy atomami. Naukowcy z Wiednia i Innsbrucku wykorzystali laser do spolaryzowania atomów tak bardzo, że z jednej strony miały ładunki dodatnie, z drugiej ujemne. Dzięki temu mogli związać atomy ze sobą. Oddziaływania pomiędzy nimi były znacznie słabsze niż pomiędzy atomami w standardowej molekule, ale na tyle silne, że można było mierzyć ich wartość. W atomie jądro o ładunku dodatnim otoczone jest przez chmurę elektronów o ładunku ujemnym. Całość jest obojętna. Jeśli teraz włączymy zewnętrzne pole elektryczne, rozkład ładunków nieco się zmieni. Ładunki dodatnie przemieszczą się w jednym kierunku, ujemne w w drugim i atom będzie posiadał stronę dodatnią i ujemną, stanie się spolaryzowany, mówi profesor Philipp Haslinger. Taką polaryzację atomu można uzyskać też za pomocą światła, które jest szybko zmieniającym się polem elektromagnetycznym. Gdy liczne atomy znajdują się blisko siebie, światło polaryzuje je w ten sam sposób. Więc dwa sąsiadujące ze sobą atomy będą zwrócone do siebie przeciwnymi ładunkami, co spowoduje, że będą się przyciągać. To bardzo słabe oddziaływanie, zatem eksperyment trzeba prowadzić bardzo ostrożnie, by móc zmierzyć siłę oddziaływania. Gdy atomy mają dużo energii i szybko się poruszają, to przyciąganie natychmiast znika. Dlatego też użyliśmy podczas eksperymentów ultrazimnych atomów, wyjaśnia Mira Maiwöger z Wiedeńskiego Uniwersytetu Technologicznego. Naukowcy najpierw złapali atomy w pułapkę i je schłodzili. Następnie pułapka została wyłączona, a uwolnione atomy rozpoczęły swobodny spadek. Taka chmura opadających atomów była niezwykle zimna, jej temperatura była niższa niż 1/1 000 000 kelwina, ale miała na tyle dużo energii, że podczas spadku rozszerzała się. Jeśli jednak na tym etapie atomy zostaną spolaryzowane za pomocą lasera i pojawi się pomiędzy nimi przyciąganie, rozszerzanie się chmury zostaje spowolnione. W ten właśnie sposób można zmierzyć siłę oddziaływania pomiędzy atomami. Polaryzowanie indywidualnych atomów za pomocą lasera nie jest niczym nowym. Kluczowym elementem naszego eksperymentu było jednoczesne spolaryzowanie w sposób kontrolowany wielu atomów i stworzenie mierzalnych oddziaływań pomiędzy nimi, dodaje Matthias Sonnleitner, który opracował teoretyczne założenia eksperymentu. Autorzy eksperymentu zwracają uwagę, że zmierzone przez nich oddziaływanie może odgrywać ważną rolę w astrofizyce. W pustce kosmosu małe siły mogą odgrywać duża rolę. Po raz pierwszy wykazaliśmy, że promieniowanie elektromagnetyczne może tworzyć oddziaływania pomiędzy atomami, co może rzucić nowe światło na niewyjaśnione obecnie zjawiska astrofizyczne, dodaje Haslinger. « powrót do artykułu
  3. Znalezione w latach 70. w Bułgarii dwa skamieniałe zęby należały do nieznanego gatunku pandy, donoszą Qiagao Jiangzuo z Chińskiej Akademii Nauk oraz profesor Nikołaj Spassow z Bułgarskiej Akademii Nauk. Naukowcy przeanalizowali zęby przechowywane od kilku dziesięcioleci Bułgarskim Narodowym Muzeum Historii Naturalnej i doszli do wniosku, że należały one do ostatniego znanego i „najbardziej wyewoluowanego” gatunku europejskiej pandy. Zwierzę, które przed sześcioma milionami lat żyło w podmokłych lasach dzisiejszej Bułgarii nie polegało wyłącznie na bambusach. Zwierzę nie było też bezpośrednim przodkiem znanej nam czaro-białej pandy wielkiej, ale jej bliskim krewniakiem. Odkryte w północno-zachodniej Bułgarii górny łamacz i górny kieł zostały po raz pierwszy skatalogowane przez paleontologa Iwana Nikolowa, dlatego też nowy gatunek zyskał nazwę Agriarctos nikolovi. Przy zębach znajdowała się jedna fiszka z niejasnym opisem wykonanym pismem ręcznym. Wiele lat zajęło mi dowiedzenie się, gdzie znaleziono te skamieniałości i w jakim są wieku. Później przez bardzo długi czas nie zdawałem sobie sprawy, że to skamieniałe szczątki nieznanego gatunku wielkiej pandy, mówi profesor Spassow. Dzięki pokładom węgla, w którym znaleziono zęby, udało się określić środowisko, w jakim zwierzę mieszkało. Były to bagniste lasy, a panda najprawdopodobniej żywiła się głównie roślinami. Nie mogła też polegać wyłącznie na bambusach. Jej zęby były zbyt delikatne, by ciągle radzić sobie ze zdrewniałą materią roślinną. Postawę pokarmu tego niedźwiedzia stanowiły bardziej miękkie rośliny. Zresztą z badań ewolucyjnych wiemy, że cała grupa zwierząt, to której należała, w coraz większym stopniu przechodziła na wegetarianizm. Prawdopodobnie konkurencja z innymi dużymi drapieżnikami i być może innymi niedźwiedziami, skłoniła wielkie pandy do wyboru pożywienia roślinnego w wilgotnych lasach, uważa profesor Spassow. Autorzy badań stwierdzają, że zęby mogły służyć też pandzie do obrony przed drapieżnikami, a że są podobnej wielkości, co u współczesnej pandy wielkiej, to i należały do gatunku o takich samych lub nieco tylko mniejszych rozmiarach. Pandy wielkie to bardzo wyspecjalizowana grupa niedźwiedzi. Nawet jeśli Agriarctos nikolovi nie był tak bardzo wyspecjalizowany jak współczesna panda wielka, to była wyspecjalizowana na tyle, że jej ewolucja była powiązana z podmokłymi lasami. Prawdopodobnie zmiana południowoeuropejskiego klimatu pod koniec miocenu miała niekorzystny wpływ na ostatnią europejską pandę, wyjaśnia Spassow. Pandy wielkie były niegdyś rozpowszechnione w całej Eurazji. Bułgarski uczony uważa, że istnieją dwie możliwe drogi ich rozprzestrzeniania się. Rodzaj panda (Ailuropoda) – obejmujący obecnie tylko jeden gatunek, czyli pandę wielką – mógł powstać w Azji i ruszyć na zachód, gdzie na terenie Europy pojawił się Agriarctos nikolovi. Jednak, jak przypomina uczony, najstarsze znane szczątki tej grupy pochodzą z Europy, to zaś sugeruje, że zwierzęta wyruszyły w kierunku Azji. Tam pojawili się się przodkowie Ailurarctos, z którego z czasem wyewoluował Ailuropoda i współczesna panda wielka. « powrót do artykułu
  4. Od lipca br. do marca 2023 r. Muzeum Archeologiczne w Gdańsku (MAG) zaprasza na wystawę „Sudan. Biżuteria dawniej i dziś”. Autorką jej scenariusza i kuratorką jest Elżbieta Kłosowska. Wszystkie prezentowane zabytki pochodzą ze zbiorów MAG. Można je podziwiać w Grodzisku w Sopocie. W komunikacie prasowym Muzeum podkreślono, że wiedzę nt. biżuterii wytwarzanej i noszonej w królestwach, które kolejno rozwijały się na terenie współczesnego Sudanu, czerpiemy głównie z badań archeologicznych, w tym wykopalisk na cmentarzach. Od neolitu po koniec okresu postmeroickiego zmarłych grzebano z darami grobowymi. Ma to związek z wiarą w życie pozagrobowe. Zmarłych wyposażano w rzeczy potrzebne im w zaświatach. Ich ciała, ubrane i owinięte całunem, składano na marach lub łożu. Uzupełnieniem stroju często była biżuteria: naszyjniki, bransolety, diademy, pierścienie, kolczyki, paseczki. Obok ciała układano broń: miecze, noże, łuki i kołczany ze strzałami; przybory toaletowe: lustra, paletki kosmetyczne, pęsety, brzytwy; ustawiano też naczynia ceramiczne, a czasem wyplatane kosze, z jedzeniem i piciem. Mimo że w wielu przypadkach wyposażenie zrabowano jeszcze w starożytności, zachowane zabytki rzucają nieco światła na przedmioty mające służyć ludziom w zaświatach (pośrednio dowiadujemy się również w ten sposób, czym posługiwano się w życiu doczesnym). Przez całą starożytność w Sudanie do produkcji biżuterii najczęściej wykorzystywano płaskie, okrągłe paciorki ze skorupy strusiego jaja lub paciorki fajansowe. Te ostatnie były glazurowane (zwykle niebieskie lub turkusowe) i miały różną wielkość oraz kształt. Paciorki ze skorupy strusiego jaja znamy już z grobów neolitycznych, natomiast fajansowe zaczęły się pojawiać w okresie kermańskim (Stare Kusz, 2500–1500 r. p.n.e). Wytwarzano z nich naszyjniki, bransolety, diademy czy paseczki. Do produkcji paciorków i wisiorków wykorzystywano też różne kamienie półszlachetne, np. agaty, ametysty, turkusy czy karneole. Kolejnym surowcem używanym do produkcji ozdób, szczególnie popularnym w okresie starokermańskim (Stare Kusz I), były muszle, z których robiono koraliki, zapinki-klipsy do włosów, a także wisiory-medaliony, do których wybierano szczególnie atrakcyjne okazy muszli z Morza Czerwonego albo Oceanu Indyjskiego. Biżuterię wytwarzano również z metali szlachetnych (przede wszystkim ze złota, czasem ze srebra). Niestety, to właśnie głównie z powodu tych ozdób rabowano groby. Zresztą, o czym informowaliśmy 2 lata temu, rabunek trwa do dziś. Najstarsze znane wyroby ze złota pochodzą z okresu kermańskiego. Bogate ozdoby ze złota znaleziono też w piramidach z okresu napatańskiego oraz meroickiego, a także w rozwijającym się w tym samym czasie królewskim pałacu w Meroe. Od okresu meroickiego w biżuterii pojawiły się paciorki ze szkła. « powrót do artykułu
  5. Psychologowie z University of Exeter uważają, że odpowiedzieli na pytanie, które nauka zadała sobie przed 60 laty – dlaczego ludzie mają większy problem z rozpoznaniem twarzy osób innych ras niż rasy własnej? Rasy rozumianej tutaj jako przynależność do grupy etnicznej o widocznych różnicach wyglądu twarzy. Podczas pierwszych badań naukowych nad tym fenomenem zwanym ORE (Other-Race-Effect), uczeni zajmujący się naukami społecznymi interpretowali to zjawiska jako wskazówkę, w jaki sposób obserwator, szczególnie ten z większą liczbą uprzedzeń rasowych, wchodzi w interakcje z ludźmi innych ras. Stwierdzali, że z mniejszą ochotą angażujemy się w takie relacje, zatem nie angażujemy tak bardzo pamięci, by odróżniać ich twarze. Z czasem na tej bazie zbudowano wiele różnych wersji hipotez próbujących wyjaśnić ORE. W ostatnim czasie pojawiła się najbardziej rozbudowana, mówiąca o tym, że inaczej postrzegamy ludzi należących do innych ras, zatem inaczej przetwarzamy informacje na ich temat. W interakcji z członkami własnej rasy poszukujemy w nich cech indywidualnych, by móc ich od siebie odróżnić, podczas gdy przedstawicieli innych ras kategoryzujemy na bardziej ogólnych zasadach, biorąc pod uwagę przede wszystkim ich rasę, płeć czy wiek, co utrudnia odróżnienie poszczególnych osób od siebie. Innymi słowy, kategoryzujemy ludzi pod kątem ich przynależności grupowej – w tym przypadku rasy – używając innych kategorii przy rozpoznawaniu członków grupy własnej i obcej. Inne interpretacje zaproponowali zaś naukowcy zajmujący się procesami poznawczymi. Ich zdaniem trudności w rozpoznawaniu ludzi innej rasy wynikają z braku wizualnego doświadczenia, przez co gorzej potrafimy ich od siebie odróżnić. Uczeni dostarczyli dowodów wskazujących, że większe doświadczenie z ludźmi innych ras skutkuje lepszym rozpoznawaniem ich twarzy. Ostatnio pojawiło się też badanie, które sugeruje, że istnieje okienko rozwojowe – do mniej więcej 12. roku życia – w którym nauczenie się rozpoznawania przedstawicieli innych ras jest ułatwione. Zdaniem specjalistów od procesów poznawczych, wyraźnie lepsze umiejętności w rozpoznawaniu osób własnej rasy wynikają z większego doświadczenia w kategoryzowaniu cech charakterystycznych twarzy takich osób w porównaniu z twarzami osób innych ras, a nie z innego kategoryzowania przedstawicieli ras innych od naszej. Na takie wyjaśnienie wskazują liczne eksperymenty FIE (face inversion effect), podczas których prezentowano ludziom twarze różnych osób, z których część była odwrócona do góry nogami. Eksperymenty te pokazały, że różnica w tempie rozpoznawania twarzy osób ułożonej normalnie i odwróconej była większa w przypadku osób z własnej grupy, co pokazuje, że odwrócenie zaburza nam wyuczony schemat rozpoznawania. Naukowcy z University of Exeter przeprowadzili eksperyment z wykorzystaniem nieinwazyjnej przezczaszkowej stymulacji prądem stałym (tDCS). W eksperymencie wzięło udział niemal 100 białych studentów. Podzielono ich na dwie grupy. Grupa eksperymentalna była stymulowana za pomocą tDCS tak, by zaburzyć ich zdolność do rozpoznawania prawidłowo ułożonych twarzy. Grupa kontrolna również była stymulowana tDCS, jednak stymulację dobrano tak, by nie zaburzała funkcjonowania mózgu. Obie grupy miały za zadanie rozpoznawać na zdjęciach prawidłowo ułożone oraz odwrócone twarze białych Europejczyków oraz mieszkańców Azji Wschodniej (Chińczyków, Japończyków i Koreańczyków). Eksperyment wykazał, że w grupie kontrolnej opóźnienie czasu rozpoznawania odwróconych twarzy przedstawicieli własnej rasy było niemal 3-krotnie większe od opóźnienia przy rozpoznawaniu odwróconych twarzy innej rasy. Było to głównie spowodowane faktem bardzo szybkiego rozpoznawania prawidłowo ułożonej twarzy przedstawicieli własnej rasy. Natomiast w grupie eksperymentalnej, w której za pomocą tDCS zaburzono rozpoznawanie prawidłowo ułożonych twarzy przedstawicieli własnej rasy, nie zauważono różnic zarówno w tempie rozpoznawania prawidłowo ułożonych jak i odwróconych twarzy ludzi różnych ras. Autorzy eksperymentu stwierdzają, że wykazał on, iż różnice w zdolnościach do rozpoznawania twarzy osób własnej rasy i innych ras ma związek z doświadczeniem, a nie uprzedzeniami. Podkreślają, że opracowana przez nich technika może zostać wykorzystana podczas innych eksperymentów związanych z badaniem percepcji. « powrót do artykułu
  6. Po ponad dwóch latach prac obie izby amerykańskiego Kongresu przyjęły CHIPS and Science Act, ustawę, która ma zachęcić do inwestycji w amerykański przemysł półprzewodnikowy. Przewiduje ona wydatkowanie z budżetu federalnego 52 miliardów USD w ciągu pięciu lat i zezwala na udzielenie 25-procentowej ulgi podatkowej na budowę lub rozbudowę zakładów produkujących półprzewodniki lub urządzenia do ich wytwarzania. Ustawa to część pakietu o wartości 280 miliardów dolarów, który ma zwiększyć konkurencyjność USA na polu nowych technologii. Ze wspomnianych 52 miliardów dolarów 39 miliardów przeznaczono na granty na budowę nowych fabryk, 11 miliardów trafi do federalnych programów badawczych zajmujących się półprzewodnikami, a 2 miliardy zostanie wydatkowane na projekty obronne związane z mikroelektroniką. Dodatkowo 200 milionów dolarów otrzyma Narodowa Fundacja Nauki, a pieniądze te mają zostać przeznaczone na promowanie wzrostu siły roboczej w przemyśle półprzewodnikowym. Departament Handlu ocenia, że do roku 2025 USA będą potrzebowały dodatkowych 90 000 osób pracujących w tym przemyśle. Twórcy ustawy przeznaczyli też 500 milionów dolarów na koordynację z zagranicznymi partnerami rządowymi rozwoju technologii bezpieczeństwa informatycznego, telekomunikacyjnego, działań na rzecz łańcucha dostaw w przemyśle półprzewodnikowym, w tym na rozwój bezpiecznych technologii komunikacyjnych, półprzewodnikowych i innych. Eksperci mówią, że ustawa będzie miała olbrzymi wpływ na rozwój przemysłu półprzewodnikowego w USA. Zwracają uwagę przede wszystkim na ulgę podatkową, dzięki której warunki budowy fabryki półprzewodników w USA będą podobne, jak budowa za granicą. Ustawa nie tylko ma stworzyć wiele dobrze płatnych miejsc pracy czy zapobiec w USA niedoborom półprzewodników, których cały świat doświadczył w związku z przerwaniem łańcuchów dostaw w czasie pandemii. Nie mniej ważne jest bezpieczeństwo. Obecnie 90% najbardziej zaawansowanych półprzewodników produkowanych jest na Tajwanie. Chiny uznają ten kraj za swoją zbuntowaną prowincję i ciągle grożą jej „odzyskaniem”. Dlatego też Państwo Środka z uwagę przygląda się wojnie na Ukrainie. Jeśli Zachód dopuści, by Rosja podbiła Ukrainę, może to zachęcić Chiny do ataku na Tajwan. Nawet jeśli taki atak by się nie powiódł, mógłby on wywołać długotrwałe problemy z dostawami półprzewodników. Wielcy producenci już od pewnego czasu zwiększają swoją obecność w USA. GlobalFoundries rozbudowuje kosztem 1 miliarda USD swoje zakłady w Malcie w stanie Nowy Jork, TSMC buduje kosztem 12 miliardów dolarów fabrykę w Arizonie, samsung planuje wydać 17 miliardów USD na fabrykę w pobliżu Austin i zapowiada, że w przyszłości może zainwestować w USA nawet 200 miliardów dolarów. Intel zapowiedział budowę fabryki w Ohio. Firma chce na nią wydać 20 miliardów USD, ale mówi wprost, że wielkość inwestycji będzie zależna od dofinansowania na podstawie CHIPS Act. Koncern zapowiedział też, że – przy odpowiednim wsparciu rządowym – jest gotów zainwestować kolejnych 100 miliardów USD w ciągu najbliższych 10 lat. Ustawa będzie miała olbrzymi wpływ na innowacje w USA, mówi Russell T. Harrison, dyrektor amerykańskiego oddziału Instytutu Inżynierów Elektryków i Elektroników, który od początku był zaangażowany w prace nad tym aktem prawnym. « powrót do artykułu
  7. Znany ornitolog i popularyzator nauki Adam Zbyryt, we współpracy ze swoim macierzystym Uniwersytetem w Białymstoku, organizuje konkurs na znalezienie najcięższego i największego gniazda bociana białego w Europie. Bociany potrafią budować olbrzymie masywne gniazda, których waga niejednokrotnie przekracza tonę. Problem jednak stanowi oszacowanie masy takiej konstrukcji. Bezpośrednie pomiary gniazd są wykonywane tylko przez przez specjalistów (ornitologów czy pracowników zakładów energetycznych) i tylko w wyjątkowych sytuacjach. Jednak każdy z nas może przeprowadzić pewne szacunki, bez potrzeby wspinania się gdziekolwiek (co zdecydowanie jest niewskazane). Szacunek masy gniazda możemy wykonać dzięki kalkulatorowi stworzonemu przez Wydziału Biologii Uniwersytet w Białymstoku, Instytut Dendrologii PAN i Uniwersytet Wrocławski. Wystarczy, że podamy szerokość i wysokość gniazda, a kalkulator obliczy jego masę. Oceniając zaś szerokość i wysokość możemy albo skorzystać z dalmierza, albo też z sąsiadujących z gniazdem przedmiotów o standardowych rozmiarach. Wystarczy zapamiętać, że np. dachówki mają najczęściej wymiary 42x33 cm, cegły 25x12x6,5 cm, a platformy pod bocianie gniazda to kwadraty o wymiarach 120x120 cm. Do pomiarów możemy wykorzystać też stojącego obok dorosłego bociana i założyć, że ma on ok. 1 metra wysokości. Jeśli chcemy pomóc w poszukiwaniu największego europejskiego gniazda bociana białego i wziąć udział w konkursie, powinniśmy wysłać na adres a.zbyryt@uwb.edu.pl informacje o oszacowanej wysokości, szerokości i masie gniazda. Jeśli okaże się, że nasze szacunki dotyczące wysokości czy szerokości gniazda przekraczają wartości dopuszczalne w kalkulatorze, wystarczy, że wyślemy informacje o wysokości i szerokości. Do maila należy dołączyć też zdjęcie gniazda wykonane tak, by było widać częściowo obiekt, na którym gniazdo jest posadowione oraz informację o dacie i miejscu wykonania zdjęcia. Na 10 osób, które przyślą informacje o największych lub najcięższych miastach, czekają zestawy 2 książek o tematyce przyrodniczej. Konkurs trwa do 15 października bieżącego roku. « powrót do artykułu
  8. Opublikowana przed kilkoma dniami Lista szanghajska czyli Akademicki Ranking Światowych Uniwersytetów (ARWU) za rok 2021 po raz kolejny pokazuje, jak olbrzymi dystans dzieli polskie uczelnie do podobnych instytucji z innych krajów. Tradycyjnie też widoczna jest dominacja amerykańskiej nauki, chociaż jej przewaga nad innymi krajami powoli topnieje. Czołówka rankingu za pięć ostatnich lat (2017–2021) pozostaje niezmienna. Najlepszą uczelnią na świecie jest Uniwersytet Harvarda (USA), za nim plasuje się Uniwersytet Stanforda (USA), na trzecim miejscu znalazł się Uniwersytet w Cambridge (Wielka Brytania), następny jest MIT (Massachusetts Institute of Technology) z USA oraz również amerykański Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley. W pierwszej dziesiątce światowych uczelni znajdziemy jeszcze – w kolejności zajętych miejsc – Princeton University (USA), University of Oxford (Wielka Brytania), Columbia University (USA), California Institute of Technology (USA) oraz University of Chicago (USA). Wśród pierwszych 20 uczelni spoza Stanów Zjednoczonych są jeszcze francuski Université Paris-Saclay (13. miejsce) oraz brytyjski University College London (17. pozycja). W sumie wśród pierwszych 100 najlepszych uczelni świata znajdziemy 40 instytucji z USA, 8 z Wielkiej Brytanii, po 7 z Australii i Chin, 5 ze Szwajcarii, po 4 z Kanady, Francji i Niemiec,  po 3 z Izraela, Japonii, Holandii i Szwecji, po 2 z Belgii, Danii i Singapuru oraz po 1 z Finlandii, Norwegii i Rosji. W ARWU za rok 2003 w pierwszej setce znajdowało się aż 58 uczelni z USA, nie było za to żadnej uczelni z Chin. Tylko uczelnie z pierwszej setki są w ARWU klasyfikowane na konkretnych miejscach. Instytucje na pozycjach od 101 do 200 klasyfikowane są w grupach po 50, a od 201 do 1000 w grupach po 100. Na tegorocznej liście znalazło się 10 polskich uczelni. Najlepsze z nich, Uniwersytety Jagielloński i Warszawski znalazły się na miejscach 401–500. Na pozycjach 701–800 znajdziemy AGH oraz Uniwersytet Medyczny w Warszawie. Pozycje od 801 do 900 zajmują Politechnika Gdańska, SGGW i Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu. Politechnika Warszawska, Uniwersytet Adama Mickiewicza i Politechnika Wrocławska znalazły się zaś na miejscach 901–1000. W rankingu uwzględniono też poszczególne dziedziny naukowe. I tak na przykład najlepsza uczelnia świata, Uniwersytet Harvarda, zajmuje też pierwszą pozycję na świecie 8 dziedzinach: inżynierii biomedycznej, nauce o środowisku i inżynierii środowiskowej, biotechnologii, naukach biologicznych, naukach o biologii człowieka, medycynie klinicznej, technologiach medycznych oraz zdrowiu publicznym. Ale na przykład w oceanografii czy weterynarii klasyfikowana jest na pozycjach od 151 do 200. Skoro już wspomnieliśmy o tych właśnie dziedzinach to przyszli studenci oceanografii powinni pomyśleć o nauce na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, University of Washington lub Sorbonne University. Tam bowiem poziom oceanografii jest najwyższy na świecie. Zaś przyszli weterynarze powinni wziąć pod uwagę belgijski Uniwersytet w Gandawie, ewentualnie chiński Uniwersytet Rolniczy w Nankinie lub Uniwersytet Medycyny Weterynaryjnej w Hanowerze. Uniwersytet Harvarda jest światowym ewenementem. Otrzymał 100 punktów i zdecydowanie wyprzedza drugiego na liście Stanforda, który uzyskał 75,9 punktu. Różnica punktów pomiędzy kolejnymi uczelniami nie jest już tak duża. Harvard zresztą jest jedną z niewielu uczelni, które zajmują 1. miejsce na świecie w kilku dziedzinach nauki. W jego przypadku takich dziedzin jest aż 8. Równać się z nim może jedynie słynny MIT (4. pozycja w rankingu), najlepsza na świecie uczelnia w 5 dziedzinach: fizyce, systemach automatyki i kontroli, nauk komputerowych i inżynierii, inżynierii chemicznej oraz inżynierii i nauk materiałowych. Na 28. pozycji światowego rankingu znajdziemy zaś chiński Uniwersytet Tsinghua, który może poszczycić się pierwszą światową lokatą w 3 dziedzinach: inżynierii telekomunikacyjnej, nanonauki i nanotechnologii oraz energetyce i inżynierii energetycznej. Jedyną polską uczelnią, która w jakiejkolwiek dziedzinie zakwalifikowała się do pierwszej setki, jest Uniwersytet Warszawski, w przypadku którego poziom nauczania fizyki sklasyfikowano na miejscach od 51 do 75. Oprócz wymienionych już krajów z pierwszej setki, państwami, które umieściły co najmniej jedną uczelnię wyżej, niż uczelnie polskie są Argentyna, Austria, Brazylia, Czechy, Grecja, Iran, Irlandia, Włochy, Malezja, Meksyk, Nowa Zelandia, Portugalia, Arabia Saudyjska, RPA, Korea Południowa oraz Hiszpania. « powrót do artykułu
  9. Od wybuchu pandemii COVID-19 minęło już ponad 2,5 roku, a wciąż nie jest jasne, w jaki sposób SARS-CoV-2 powoduje problemy neurologiczne i w jaki sposób uzyskuje dostęp do neuronów. Naukowcy próbują dowiedzieć się, w jaki sposób wirus powoduje takie objawy neurologiczne jak utrata smaku i węchu w fazie ostrej, czy zaburzenia poznawcze (w tym problemy z pamięcią czy koncentracją) w fazie tzw. „długiego COVID”. SARS-CoV-2 podczas infekowania komórki wiąże się z receptorem ACE2 i wnika do komórki za pomocą mechanizmu endocytozy. Jednak w mózgu ACE2 niemal nie występuje. Dlatego też naukowcy z francuskiego Instytutu Pasteura wykorzystali najnowsze osiągnięcia mikroskopii, by przyjrzeć się, w jaki sposób koronawirus dostaje się do neuronów. Badania pokazały, że patogen wykorzystuje nanorurki łączące zainfekowane komórki z neuronami. Nanorurki te to tymczasowe dynamiczne struktury pozwalające komórkom na wymianę materiału bez potrzeby istnienia specjalnych receptorów w błonie komórkowej. Okazuje się, że wirus jest w stanie użyć tych nanorurek w czasie infekcji, mimo że nie zawierają one ACE2. W mózgach niektórych osób chorujących na COVID znaleziono materiał genetyczny SARS-CoV-2. Jego obecność wyjaśniała objawy neurologiczne związane z chorobą. Sugerowano wówczas, że wirus dostaje się do centralnego układu nerwowego korzystając z błony węchowej, jednak to wciąż nie wyjaśniało, jak dostaje się do samych neuronów. Nowe badania ujawniły zaś istnienie licznych fragmentów wirusa zarówno wewnątrz nanorurek, jak i na ich powierzchni. Okazało się też, że taka droga infekowania jest szybsza i bardziej bezpośrednia, niż infekowanie komórek za pomocą receptora ACE2. Wirus potrafi też przemieszczać się po powierzchni nanorurek i docierać w ten sposób do komórek posiadających receptor. Nanorurki są zatem dla wirusa bardzo wygodną drogą infekcji. Pozwalają nie tylko na wniknięcie do neuronów, ale ułatwiają też dotarcie do innych komórek. « powrót do artykułu
  10. W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym (USK) w Opolu wykonano skomplikowany zabieg na naczyniach wieńcowych. Był on na żywo transmitowany na najważniejszej platformie kardiologicznej CAMP PCI (Coronary Artery & Myocardial Protected PCI). Tutejsi specjaliści podkreślają, że opolska kardiologia jest jak na razie jedynym ośrodkiem w Polsce, który został zaproszony przez Amerykanów do transmisji zabiegu. Niezwykłość zabiegu polegała na tym, że wykonano go prawie bez użycia kontrastu ze wsparciem krążenia za pomocą pompy Impella u chorej z niewydolnością nerek (dializowanej od 2 tygodni) - wyjaśnia jeden z operatorów, dr hab. n. med. Jerzy Sacha, prof. Politechniki Opolskiej. U pacjentki udało się poprawić zarówno funkcję serca, jak i nerek, dzięki czemu dializy stały się niepotrzebne. Prof. Sacha dodaje, że lekarze z USA, którzy obserwowali zabieg, byli pod wrażeniem uzyskanych wyników. Docenili zwłaszcza efekt nerkowy, ponieważ przeważnie zachodzi odwrotne zjawisko - złożone zabiegi na sercu niosą za sobą ryzyko uszkodzenia nerek. W skład zespołu wchodzili kardiolodzy Jerzy Sacha i Przemysław Lipski, anestezjolog Mariusz Darmertko, pielęgniarki Anna Klimontowska, Małgorzata Demkowicz i Anna Zarzycka, a także techniczki Patrycja Stępień i Agnieszka Trawka. Transmisję z zabiegu na naczyniach wieńcowych w USK w Opolu można zobaczyć na YouTube'ie.   « powrót do artykułu
  11. Na początku sierpnia na Podkarpaciu pojawi się nowy rezerwat przyrody - „Olzy”. Odsłonięcie łupków menilitowych koło Rudawki Rymanowskiej to 98. rezerwat przyrody w woj. podkarpackim. Wznosząca się w dolinie Wisłoka skalna ściana koło Rudawki Rymanowskiej to największe w polskich Karpatach odsłonięcie łupków menilitowych i niewątpliwie jedno z najpiękniejszych. Jest to również jedna z największych atrakcji turystycznych Podkarpacia, która zachwyca o każdej porze roku - podkreślono w komunikacie Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie. Odsłonięcie powstało w wyniku erozji wgłębnej, gdy rzeka zmieniła bieg i utworzył się przełom powyżej Beska. Warstwowy układ skał to skutek sedymentacji osadów w Tetydzie w dolnym oligocenie (ok. 35 mln lat temu). Poza odsłonięciem skalnym ochroną objęto porastający szczyt drzewostan o dużym stopniu naturalności składu gatunkowego; są to głównie żyzne buczyny karpackie (Dentario glandulosae-Fagetum). Powierzchnia rezerwatu wynosi 41,45 ha, a jego otuliny 5,59 ha. Plany powstania rezerwatu zaczęto snuć już w 2003 r. Pierwotnie miał on być większy i nazywać się „Dolina Wisłoka”. Ostatecznie skoncentrowano się [jednak] na walorach geologicznych i krajobrazowych malowniczej odkrywki, która znana jest pod nazwą „Ściana Olzy w Rudawce Rymanowskiej”. « powrót do artykułu
  12. Specjaliści od biomechaniki z Cornell University obliczyli maksymalną wysokość, z jakiej możemy skoczyć do wody bez większego ryzyka wyrządzenia sobie krzywdy. Uwzględnili rodzaj skoku, a zatem to, która część ciała najpierw styka się z wodą. Woda jest 1000-krotnie gęstsza niż powietrze, więc skacząc przemieszczamy się z bardzo rzadkiego do bardzo gęstego medium, co wiąże się z silnym uderzeniem, mówi profesor Sunghwan Jung, główny autor artykułu opublikowanego na łamach Science Advances. Z eksperymentów wynika, że w przypadku osoby, która nie przeszła odpowiedniego treningu, skok do wody z wysokości ponad 8 metrów grozi uszkodzeniami kręgosłupa i karku w sytuacji, gdy jako pierwsza z wodą styka się głowa. Jeśli zaś skoczymy tak, by jako pierwsze z wodą zetknęły się dłonie, to przy skoku z wysokości ponad 12 metrów ryzykujemy uszkodzeniem obojczyka. Z kolei uszkodzenie kolana jest prawdopodobne przy skoku na stopy z wysokości ponad 15 metrów. Chcieliśmy sprawdzić, jak pozycja przy skoku do wody wpływa na ryzyko odniesienia obrażeń. Motywowała nas też chęć opracowania ogólnej teorii dotyczącej tego, jak obiekty o różnych kształtach wpadają do wody. Prowadziliśmy więc analizy zarówno kształtu ludzkiego ciała i różnych rodzajów skoków, jak i ciał zwierząt. Mierzyliśmy przy tym oddziałujące siły, dodaje Jung. Na potrzeby badań naukowcy wydrukowali trójwymiarowe modele ludzkiej głowy i tułowia, głowy morświna zwyczajnego, dzioba głuptaka zwyczajnego oraz łapy jaszczurki z rodzaju Basiliscus. W ten sposób mogli zbadać różne kształty podczas zetknięcia się z wodą. Wrzucali do niej swoje modele, mierzyli działające siły oraz ich rozkład w czasie. Brali pod uwagę wysokość, z jakiej modele wpadały do wody, a znając działające siły oraz wytrzymałość ludzkich kości, mięśni i ścięgien byli w stanie wyliczyć ryzyko związane ze skakaniem do wody z różnych wysokości. Biomechanika człowieka dysponuje olbrzymią literaturą dotyczącą urazów w wyniku upadków, szczególnie wśród osób starszych, oraz urazów sportowych. Nie znam jednak żadnej pracy dotyczącej urazów podczas skoków do wody, mówi profesor Jung. Badania dają nam też wiedzę na temat przystosowania się różnych gatunków zwierząt do nurkowania. Na przykład głuptak zwyczajny ma tak ukształtowany dziób, że może wpadać do wody z prędkością do 24 m/s czyli ponad 86 km/h. Jung i jego zespół od dłuższego czasu badana mechanikę nurkowania zwierząt. Obecnie naukowcy skupiają się na tym, jak lisy nurkują w śniegu. Jesteśmy dobrymi inżynierami. Potrafimy zbudować samolot i okręt podwodny. Ale przechodzenie pomiędzy różnymi ośrodkami, co sprawnie robią zwierzęta, nie jest łatwym zadaniem. A to bardzo interesująca kwestia. Inżynierowie chcieliby np. budować drony, które sprawnie poruszałyby się w powietrzu, a później wlatywały pod wodę. Może dzięki naszym badaniom wpadną na odpowiednie rozwiązania. My zaś próbujemy zrozumieć podstawy mechaniki, dodaje Jung. « powrót do artykułu
  13. Prof. dr hab. Michał Wierzchoń z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego został wybrany na przewodniczącego Europejskiego Towarzystwa Psychologii Poznawczej (ESCoP). Należy zaznaczyć, że to pierwszy Polak, który będzie piastował tę funkcję od czasów założenia ESCoP w 1985 r. Bardzo się cieszę, że tak liczne grono badaczy wybrało mnie, abym pokierował Europejskim Towarzystwem Psychologii Poznawczej. To zaszczyt i wielkie wyzwanie, które motywuje do dalszej pracy. Mój wybór stanowi również dowód rozpoznawalności międzynarodowej całego polskiego środowiska psychologów poznawczych - powiedział prof. Wierzchoń. Naukowiec jest kierownikiem Laboratorium Badań Świadomości C-Lab, dyrektorem Centrum Badań Mózgu UJ, a także wiceliderem inicjatywy „Neuronalna architektura świadomości” (The Neural Architecture of Consciousness). Oprócz tego pełni funkcje prodziekana ds. naukowych Wydziału Filozoficznego UJ, a także kierownika Międzynarodowego Programu Doktorskiego CogNeS. Prof. Wierzchoń jest autorem licznych publikacji naukowych, w tym książki „Granice świadomości: W poszukiwaniu poznawczego modelu świadomości” oraz artykułów opublikowanych w takich pismach, jak: Journal of Cognitive Psychology, PLoS ONE, Journal of Pain czy Consciousness and Cognition. Jego zainteresowania obejmują m.in. teorie świadomości, świadomość wzrokową, neuronowe korelaty świadomości oraz substytucję sensoryczną [uczenie mimowolne czy rywalizację obuoczną]. Zespół nowo wybranego przewodniczącego ESCoP wspiera rozwój technologii Colorophone'a - specjalnego oprogramowania, które umożliwia osobom niewidomym rozpoznawanie kolorów za pomocą dźwięku. Projekt ten powstaje na Norweskim Uniwersytecie Naukowo-Technicznym, a jego inicjatorem jest także polski naukowiec Dominik Osiński - podkreślono w komunikacie UJ. « powrót do artykułu
  14. Dzisiaj, 28 lipca, jest tegoroczny Dzień Długu Ekologicznego, czyli dzień, w którym ludzkość zużyła wszystkie zasoby, jakie ziemskie ekosystemy są w stanie odnowić w ciągu roku. Ziemia ma dużo zasobów, więc przez jakiś czas możemy ich ją pozbawiać, ale takie nadmierne zużycie nie może trwać wiecznie. To podobnie, jak z pieniędzmi. Przez jakiś czas możemy wydawać więcej, niż zarabiamy. Ale w końcu zbankrutujemy, mówi Mathis Wackernagel, prezydent Global Footprint Network. Indeks Dzień Długu Ekologicznego został stworzony przez naukowców na początku lat 90. Dzięki temu indeksowi wiemy, że ludzie zużywają obecnie tyle zasobów, że do ich odtworzenia potrzebowalibyśmy 1,75 planet takich jak Ziemia. Obliczenia przeprowadzono też dla okresu sprzed powstania wskaźnika. Pokazały one, że w bieżącym roku Dzień Długu Ekologicznego nadszedł najwcześniej w historii. Jeszcze w 1970 roku dzień ten następował 30 grudnia, zatem tempo zużywania zasobów pozwalało planecie na ich odnawianie. W roku 2018 był to już 1 sierpnia. Pandemia wyraźnie zahamowała nasze apetyty i w roku 2020 Dzień Długu Ekologicznego przypadł na 22 sierpnia. Obecnie zaś wypada najwcześniej od 1970 roku. Krajem, którego mieszkańcy – w przeliczeniu na głowę – zużywają najwięcej zasobów, jest Katar. Gdyby wszyscy ludzie zużywali tyle zasobów, co Katarczycy, Dzień Długu Ekologicznego miałby miejsce 10 lutego. Następny na liście jest Luksemburg (14 lutego), a później Kanada, USA i Zjednoczone Emiraty Arabskie (13 marca). Gdyby zaś każdy człowiek zużywał tyle zasobów, co przeciętny Polak, to Dzień Długu Ekologicznego przypadłby na 2 maja. Nie mamy się tutaj czym poszczycić, gdyż mieszkańcy wielu bogatszych krajów zużywają mniej zasobów. Na przykład dla Japonii dzień ten przypada 6 maja, dla Szwajcarii 13 maja, a dla Wielkiej Brytanii 19 maja. Według wskaźnika, większość zużywanych przez nas zasobów Ziemi (55%) wykorzystujemy na produkcję żywności, z tego zaś olbrzymia część przeznaczana jest na wyżywienie zwierząt, które później zjadamy. Na przykład w UE aż 63% ziemi ornej jest bezpośrednio powiązana z produkcją zwierzęcą. Rolnictwo przyczynia się do wylesiania, zmiany klimatu, utraty bioróżnorodności, degeneracji ekosystemów i zużywa przy tym znaczną część wody pitnej, mówią przedstawiciele Global Footprint Network. Dlatego też najprostszym i najszybszym sposobem na ograniczenie zużycia zasobów naturalnych byłoby zmniejszenie spożycia mięsa, szczególnie w bogatych krajach. Gdybyśmy jedli go o połowę mniej, to Dzień Długu Ekologicznego przypadłby o 17 dni później. Z kolei zaprzestanie marnowania żywności, a ludzkość marnuje około 33% tego, co produkuje, opóźniłoby nadejście Dnia Długu Ekologicznego o 13 dni. Ze szczegółami można zapoznać się na witrynie Global Foodprint Network. Umieszczono tam też kalkulator, za pomocą którego możemy sprawdzić, ilu planet byśmy potrzebowali, gdyby wszyscy ludzie zużywali tyle zasobów, co my. « powrót do artykułu
  15. NASA kończy prace koncepcyjne nad drugą częścią Mars Sample Return Program, którego celem jest przywiezienie na Ziemię próbek z Marsa. Pierwszą część stanowi misja łazika Perseverance, który od 2020 roku bada Marsa i zbiera próbki. Za 10 lat mają one trafić na Ziemię. Jednak, by je przywieźć, konieczne będzie zorganizowanie kolejnej misji. Opracowana koncepcja opiera się na najnowszych danych z łazika Perseverance i jego przewidywanej wytrzymałości oraz na sukcesie marsjańskiego śmigłowca Ingenuity. Śmigłowiec odbył już 29 lotów i przetrwał o rok dłużej, niż zakładano. Plan przywiezienia próbek na Ziemię zakłada, że to Perseverance zawiezie je do lądownika Sample Retrieval Lander, na pokładzie którego znajdzie się rakieta Mars Ascent Vehicle oraz zbudowane przez Europejską Agencję Kosmiczną Sample Transfer Arm. Europejskie ramię przeładuje przywiezione próbki z Perseverance do Mars Ascent Vehicle. To znaczna zmiana w porównaniu z pierwotną koncepcją. Zakładała ona, że jeden lądownik dostarczy na Czerwoną Powierzchnię rakietę Mars Ascent Vehicle, a drugi – osobny łazik Sample Fetch Rover odpowiedzialny za zebranie próbek. Na pokładzie Sample Retrieval Lander znajdą się też dwa śmigłowce bazujące na architekturze Ingenuity. Zostaną one wykorzystane, gdyby z jakichś powodów Perseverance nie mógł dostarczyć próbek. Wówczas próbki na pokład lądownika przywiozą śmigłowce. Następnie z powierzchni Marsa wystartuje Mars Ascent Vehicle, który dostarczy je do czekającego na orbicie pojazdu Earth Return Orbiter. Ten zaś przywiezie je na Ziemię. W tej chwili plan przewiduje, że Earth Return Orbiter zostanie wystrzelony jesienią 2027 roku, a Sample Retrieval Lander wiosną 2028. Próbki mają trafić na Ziemię w roku 2033. W październiku rozpocznie się faza projektowa misji, która potrwa około 12 miesięcy. W tym czasie powinny powstać technologie oraz prototypy głównych elementów misji. Od 18 lutego 2021 roku łazik Perseverance zebrał 11 próbek gruntu i 1 próbkę atmosfery Marsa. Dostarczenie ich na Ziemię pozwoli na przeprowadzenie badań za pomocą instrumentów, które są zbyt duże i skomplikowane, by wysłać je na Marsa. Ponadto marsjańskie próbki będą mogły badać kolejne pokolenia naukowców, podobnie ja ma to miejsce z próbkami księżycowymi przywiezionymi w ramach programu Apollo. « powrót do artykułu
  16. Paleontolodzy z British Geological Survey odkryli skamieniałości najstarszego zwierzęcego drapieżnika i nazwali go na cześć Davida Attenborough. Skamieniałość sprzed 560 milionów lat jest spokrewniona żyjącymi współcześnie parzydełkowcami, takimi jak koralowce, ukwiały i meduzy. Skamieniałość nazwano Auroralumina attenboroughii. Pierwsza część nazwy oznacza „latarnię świtu” i została wybrana ze względu na jej wiek i podobieństwo do płonącej pochodni. Część druga pochodzi od nazwiska słynnego biologa i podróżnika. Skamieniałość znaleziono w słynnym Charnwood Forest w pobliżu Leicester. To miejsce znane z podobnych niezwykłych odkryć. Gdy byłem uczniem w Leicester z zapałem poszukiwałem skamieniałości. Wówczas jednak specjaliści uważali, że skały, w których znaleziono obecnie Auroraluminę powstały jeszcze przed początkiem życia. Nigdy więc tam nie zaglądałem. Kilka lat później chłopak z mojej szkoły znalazł tam skamieniałość i udowodnił, że naukowcy się mylili. Skamieniałości nadano jego imię. Teraz, niemalże, mu dorównałem i jestem naprawdę zadowolony, powiedział Attenborough na wieść o nazwaniu drapieżnika jego imieniem. Chłopak, o którym wspomina, to Roger Mason. W 1957 roku trafił on na jedno z najstarszych skamieniałych zwierząt, które nazwano Charnia masoni. Odkrycie Auroraluminy każe ponownie zastanowić się nad momentem pojawienia się na Ziemi współczesnych zwierząt. Uważa się, że współczesne zwierzęta, jak meduzy, pojawiły się 540  milionów lat temu, podczas eksplozji kambryjskiej. Jednak ten drapieżnik jest o 20 milionów lat starszy. To najstarsze znane nam zwierze posiadające szkielet. Na razie mamy jedno, ale to pokazuje, że muszą być też inne. Ich odkrycie to klucz do zrozumienia, kiedy na Ziemi pojawiły się bardziej złożone formy życia, wyjaśnia doktor Phil Wilby, jeden z odkrywców Auroraluminy. W roku 2007 Wilby i jego koledzy przez tydzień pracowali w Charnwood Forest, czyszcząc szczoteczkami do zębów i sprężonym powietrzem skałę o powierzchni 100 m2. Trafili na ponad 1000 skamieniałości, ale jedna zdecydowanie się wyróżniała. Jej zbadania podjęła się doktor Frankie Dunn z Oxford University Museum of Natural History. Ta skamieniałość różni się od wszystkiego z Charnwood Forest i innych podobnych znalezisk na świecie. Większość skamieniałości z tego okresu posiada części ciała, które nie występują u współczesnych zwierząt i nie jest jasne, jak są one powiązane z obecnie żyjącymi zwierzętami. W przypadku naszej skamieniałości mamy szkielet i gęsto upakowane macki, które służyły do przechwytywanie pokarmu z wody na podobieństwo współczesnych parzydełkowców. Dotychczas nie znaleziono niczego podobnego z tego okresu, mówi uczona. Datowanie A. attenboroughii przeprowadzono na podstawie zawartości cyrkonu w skałach. Eksplozja kambryjska była znaczącym wydarzeniem. To wtedy anatomia zwierząt została ustalona na pół miliarda kolejnych lat. Nasze odkrycie pokazuje, że anatomia parzydełkowców była ustalona co najmniej 20 milionów lat wcześniej. To niezwykle ekscytujące odkrycie rodzące wiele pytań, stwierdza doktor Dunn. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Krosna i Rzeszowa pracują nad biszkoptami wolnymi od glutenu, laktozy, sacharozy, GMO o podwyższonych właściwościach prozdrowotnych. Na swój projekt dostali 186 tys. zł dofinansowania w ramach programu grantowego Podkarpackiego Centrum Innowacji (PCI). Liderką projektu jest dr hab. inż. Barbara Krochmal-Marczak z Karpackiej Państwowej Uczelni w Krośnie (KPU). Zespół z KPU i Uniwersytetu Rzeszowskiego, w skład którego wchodzą eksperci z różnych dyscyplin naukowych (rolnictwo i ogrodnictwo, technologia żywności i żywienia oraz nauki o zdrowiu), próbuje wypieku biszkoptów z mąk bezglutenowych: jaglanej (z prosa), ziemniaczanej, ciecierzycowej i ryżowej. Do podstawowej receptury ma być dodawana mąka batatowa oraz ekstrakty z naturalnych surowców roślinnych, dzięki czemu zwiększy się wartość prozdrowotna wypieku. To bardzo istotne, ponieważ w produktach bez laktozy i bezglutenowych, które można obecnie kupić w sklepach, występuje często niedobór składników pokarmowych, m.in.: żelaza, cynku, magnezu, witamin z grupy B, błonnika pokarmowego i prowitaminy A. Sacharoza zostanie zastąpiona związkami o niskim indeksie glikemicznym (IG). W porównaniu do biszkoptów bezglutenowych z dzisiejszej oferty handlowej, opracowywane biszkopty będą się charakteryzować co najmniej 10% wyższym poziomem błonnika i białka roślinnego. Można się spodziewać, że opracowany produkt odniesie sukces rynkowy. Przede wszystkim poprawi jakość życia osób mających nietolerancję glutenu, laktozy oraz problemy zdrowotne związane z szeroko pojętymi chorobami metabolicznymi (otyłość, cukrzyca typ 2., Hashimoto). Jest również dedykowany osobom zainteresowanym bezpiecznym i zdrowym żywieniem - podkreślono w opisie projektu na witrynie KPU. « powrót do artykułu
  18. Obwarzanek krakowski jest kolejnym polskim produktem regionalnym, uwiecznionym na znaczku pocztowym. Seria „Polskie produkty regionalne” Poczty Polskiej zadebiutowała w 2013 r. Dostępny od 27 lipca obwarzanek, będzie od teraz [...] popularyzował wyjątkowość i jednocześnie różnorodność kulinarną polskich regionów. Tak jak do tej pory robią to na znaczkach truskawka kaszubska, jabłko łąckie, ser koryciński, miód kurpiowski, rogal świętomarciński i czosnek galicyjski – powiedział wiceprezes Poczty Polskiej Wiesław Włodek. Autorką projektu znaczka jest Agnieszka Sancewicz. Znaczki są drukowane z wykorzystaniem techniki suchego tłoczenia, dzięki czemu obwarzanek wydaje się trójwymiarowy. Na znaczku widnieje logo certyfikatu „Chronione Oznaczenie Geograficzne”. Tradycja wypieku obwarzanków jest bardzo stara (pierwsze zachowane wzmianki pochodzą aż z XIV w.). Receptury przekazywano ustnie z pokolenia na pokolenie. Kiedyś obwarzanki były zwane obarzankami. Nazwa wzięła się od obwarzania, a więc wkładania ich przed pieczeniem do gorącej wody (obgotowywania). « powrót do artykułu
  19. W czerwcu br. na szlakach po polskiej i słowackiej stronie gór stanęło 26 ławeczek beskidzkich, które nawiązują do dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego Beskidów. Kształtem przypominają one bramy wołoskie, będące charakterystycznym elementem architektury łuku Karpat. Ławki zaprojektował Jacek Graś, który zwyciężył w konkursie zorganizowanym przez Lokalną Organizację Turystyczną Beskidy (LOT Beskidy). W snycerskich zdobieniach totemów ławeczek pojawiają się rozety i leluje. Zwieńczeniem ośmiu z nich są rzeźby zwierząt, zbójców oraz innych elementów lokalnych podań/legend. W kolejnych ośmiu na szczycie zobaczymy obrazy malowane na szkle. W 10 przypadkach nawiązano zaś do kapliczek ludowych. Na siedziskach, na których zmieszczą się dwie osoby i plecak, umieszczono nazwy miejsc postawienia. Ławki kosztowały ok. 114 tys. PLN. Powstały w ramach mikroprojektu „Odpocznij w Beskidach”. Gdzie można przysiąść na ławeczce? W Polsce m.in. na Szyndzielni i Dębowcu w Bielsku-Białej, na Hali Jaworzyna, w kamieniołomie w Kozach, na Złotym Groniu w Istebnej, w parkach w Jaworzu i Żywcu, na Makowskiej Górze w Makowie Podhalańskim czy na Przełęczy Brona w Zawoi, a na Słowacji w miejscowościach Svedernik, Zakamenne, Zubrohlava i Mojš. LOT Beskidy zachęca do wzięcia udziału w konkursie. Wystarczy do pierwszego sierpnia zrobić zdjęcie ławeczki i przesłać je pod podany adres. Drugiego sierpnia fotografie pojawią się na profilu stowarzyszenia na Facebooku. Dla autorów 10 najwyżej ocenionych przez internautów zdjęć przewidziano nagrody w postaci zestawów upominkowych. « powrót do artykułu
  20. Naukowcy z praskiego Uniwersytetu Karola odkryli w nekropolii Abusir pod Kairem pochówek dygnitarza imieniem Wahibre-mery-Neith. Grobowiec pochodzi z końca rządów XXVI lub początków XXVII dynastii, a pozostawiona na nim inskrypcja głosi, że spoczywa tutaj „Dowódca Zagranicznych Najemników”. Wahibre-mery-Neith nadzorował najemników z Wysp Egejskich oraz Azji Mniejszej. Archeolodzy najpierw trafili na grób szybowy, w którym znaleźli ponad 370 naczyń z materiałami do balsamowania. Później odkryto wielką główną komorę o wymiarach 14x14 metrów, która znajduje się 6 metrów pod poziomem gruntu. Komora została podzielona na kilka części połączonych „mostkami” ze skał  W skale środkowej części tej komory wykuto mniejszą komorę o wymiarach 6,5x3,3 metra, w której złożono ciało. Grób Wahibre-mery-Neitha ma wyjątkową strukturę, jakiej nie spotkano nigdzie indziej w Egipcie, chociaż przypomina ona budowę pobliskiego grobu Udjahorresneta oraz tzw. grób Campbella w Gizie. Na dnie centralnego szybu grzebalnego, na głębokości około 16 metrów, złożono podwójny sarkofag. Niestety, częściowo został uszkodzony w starożytności przez rabusiów grobów. Złodzieje pozostawili dwa koptyjskie naczynia, dzięki czemu możemy datować rabunek na IV/V wiek naszej ery. Zewnętrzny sarkofag wykonano z dwóch bloków białego piaskowca. Wewnątrz złożono bazaltowy sarkofag w kształcie człowieka. Na nim wyrzeźbiono tekst z 72. rozdziału Księgi Umarłych, opisującego zmartwychwstanie i podróż pod śmierci. Wewnętrzny sarkofag ma 2,3 metra długości i 2 metry szerokości. Starożytni złodzieje zrobili dziurę w zachodniej części zewnętrznego sarkofagu i rozbili część twarzową sarkofagu wewnętrznego. Przy sarkofagach znajdowały się dwie drewniane skrzynie z 402 fajansowymi figurkami uszebti (miały służyć zmarłemu po śmierci), dwie alabastrowe kanopy z wnętrznościami zmarłego, fajansowy model stołu ofiarnego, dziesięć modeli pucharów oraz ostrakon z piaskowca, na którym czarnym atramentem pismem hieratycznym wypisano zaklęcia dotyczące rytuału transfiguracji, gwarantującego życie pozagrobowe. Badacze przypuszczają, że Wahibre-mery-Neith zmarł niespodziewanie, gdy grobowiec nie został jeszcze ukończony. « powrót do artykułu
  21. Astronomowie z University of Berkeley poinformowali, że odkryta w 2017 roku gwiazda neutronowa jest nie tylko jednym z najszybciej obracających się pulsarów w Drodze Mlecznej. Pochłonęła ona niemal całą masę towarzyszącej jej gwiazdy, stając się najbardziej masywną ze wszystkich znanych nam gwiazd neutronowych. Pulsar PSR J0952-0607 obraca się 707 razy na sekundę, a jego masa wynosi aż 2,35 mas Słońca. Gdyby była nieco bardziej masywna, całkowicie by się zapadła, tworząc czarną dziurę Jej badania pozwolą na lepsze zrozumienie ekstremalnego środowiska tych niezwykle gęstych obiektów. Niewiele wiemy o tym, jak materia zachowuje się w tak gęstych miejscach, jak jądro atomu uranu. Gwiazda neutronowa przypomina takie wielkie jądro, mówi profesor Alex Filippenko. Gwiazdy neutronowe są tak gęste, że 1 cm3 ich materii waży około miliarda ton. Są więc najbardziej gęstymi obiektami we wszechświecie. Zaraz po czarnych dziurach. Tych jednych, ukrytych za horyzontem zdarzeń, nie jesteśmy w stanie badać. PSR J0952-0607 to tzw. „czarna wdowa”. To oczywiste odniesienie do pająków czarnych wdów, wśród których samica pożera po kopulacji znacznie mniejszego samca. Filippenko i profesor Roger W. Romani od ponad dekady badają systemy „czarnych wdów”, starając się określić górną granicę masy, jaką może osiągnąć pulsar. Dzięki połączeniu pomiarów z wielu systemów czarnych wdów, stwierdziliśmy, że gwiazda neutronowa może osiągnąć masę 2,35 ± 0,17 masy Słońca, stwierdza Romani. Jeśli zaś jest to granica limitu masy gwiazdy neutronowej, gwiazda taka zbudowana jest prawdopodobnie z mieszaniny neutronów oraz kwarków górnych i dolnych, ale nie z egzotycznej materii, takiej jak kwarki dziwne czy kaony. Taki limit wyklucza wiele proponowanych stanów materii, szczególnie egzotycznej materii we wnętrzu gwiazdy, dodaje Romani. Naukowcy są generalnie zgodni co do tego, że gwiazdy, których masa jądra przekracza 1,4 masy Słońca, zapadają się pod koniec życia, tworząc gęsty kompaktowy obiekt, w którego wnętrzu panuje tak wysokie ciśnienie, że wszystkie atomy tworzą mieszaninę neutronów i kwarków. Powstają w ten sposób gwiazdy neutronowe, które od początku istnienia obracają się. I mimo że w świetle widzialnym świecą zbyt słabo, byśmy mogli je dostrzec, emitują impulsy radiowe, promieniowania rentgenowskiego, a nawet promieniowania gamma, które omiatają Ziemię na podobieństwo latarni morskiej. Zwykłe pulsary obracają się z prędkością około 1 obrotu na sekundę. Zjawisko to łatwo wyjaśnić naturalnym obrotem gwiazdy z okresu, przed jej zapadnięciem się. Znamy jednak pulsary obracające się znacznie szybciej, nawet do 1000 razy na sekundę. To tak zwane pulsary milisekundowe. Tak szybki obrót trudno jest wytłumaczyć bez odwoływania się do materii z gwiazdy towarzyszącej, która je wchłaniania przez pulsar i napędza jego ruch.  Jednak w przypadku niektórych pulsarów milisekundowych nie potrafimy wykryć ich towarzysza. Jedno z wyjaśnień mówi, że już go nie ma, gdyż pulsar wchłonął całą jego materię. Naukowcy mówią, że gdy towarzysz gwiazdy neutronowej starzeje się i staje się czerwonym olbrzymem, pochodząca z niego materia opada na pulsar, który zaczyna się coraz szybciej obracać. Z obracającej się gwiazdy wydobywa się wiatr cząstek, który uderza w czerwonego olbrzyma i obdziera go z materii. Ten samonapędzający się proces może trwać do czasu, aż czerwony olbrzym skurczy się do wielkości planety, a nawet całkowicie zniknie. Tak właśnie ma dochodzić do pojawienia się samotnych pulsarów milisekundowych. Pulsar PSR J0952-0607 potwierdza tę hipotezę. Jego towarzyszem jest niewielka gwiazda, która właśnie traci materię i zbliża się do granicy masy planety, a z czasem może całkowicie zniknąć. Obecnie jej masa jest zaledwie 20-krotnie większa od masy Jowisza, ma więc masę 2% masy Słońca. Znajduje się w obrocie synchronicznym względem pulsara, czyli jest zwrócona do niego zawsze tą samą stroną. Przez to temperatura tej strony wynosi ok. 6000 stopni Celsjusza i sama gwiazda świeci na tyle mocno, że można ją dostrzec za pomocą teleskopu. « powrót do artykułu
  22. Do zbiorów Muzeum Papiernictwa w Dusznikach Zdroju trafił bardzo cenny bilet skarbowy z czasów insurekcji kościuszkowskiej - 500 złotych z 1794 r. Jak podkreślono w komunikacie instytucji, jest to niezwykle rzadki numizmat. Do zasobów Muzeum udało się jakiś czas temu pozyskać prawie kompletną kolekcję biletów skarbowych z okresu insurekcji. Brakowało tylko 2 nominałów: 500- i 1-złotowego. Warto zaznaczyć, że to jedne z najrzadszych polskich pieniędzy papierowych. Bilet skarbowy 500-złotowy został wyprodukowany w nakładzie jedynie 500 sztuk – jest to najmniejszy nakład polskiego pieniądza papierowego. Do dziś zachowały się tylko pojedyncze sztuki pięćsetek. Banknot, który trafił do Dusznik, bardzo dobrze się zachował i nie nosi śladów wtórnej ingerencji, co oznacza, że nie wymaga jakichkolwiek zabiegów konserwatorskich. Jak zaznaczono w opisie numizmatu, jest to bezapelacyjne najlepiej zachowany bilet kościuszkowski o nominale pięciuset złotych, jaki został dotąd odnotowany. [...] Papier jest czysty, z charakterystyczną chropowatą fakturą. Barwy znakomite, mocno wysycone. W przezroczu biletu skarbowego widać znak wodny z napisem Honig. Powstało zaledwie kilkadziesiąt takich egzemplarzy, a do czasów współczesnych zachował się tylko jeden - „dusznicki”. Bilet skarbowy został przekazany Muzeum Papiernictwa przez Salon Numizmatyczny Mateusza Wójcickiego. Kameralna uroczystość odbyła się 15 lipca w sali banknotowej instytucji. Pojawili się na niej znamienici goście: Mateusz Wójcicki, a także Katarzyna Zielonka-Kołtońska, zastępczyni dyrektora Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów, dr Dorota Sidorowicz-Mulak, zastępczyni dyrektora Zakładu Narodowego im. Ossolińskich i Katarzyna Kroczak, główna konserwatorka zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Po przekazaniu banknot został zabezpieczony. Muzeum zapowiada, że niebawem będzie go można podziwiać w wersji zdigitalizowanej. Na 2024 r. planowana jest wystawa, na której zostanie zaprezentowana cała kolekcja kościuszkowskich pieniędzy papierowych. « powrót do artykułu
  23. Adam Wajrak, Paweł Supernat oraz Ośrodek Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Puchaczówka” zostali ambasadorami akcji #NoTrashNoTrace, czyli Bez śmieci – Bez śladu. To rozpoczęta właśnie inicjatywa firmy Helikon-Tex, która chce w ten sposób szerzyć wiedzę o odpowiedzialnej turystyce i zachęcać nas do spędzania czasu blisko natury bez pozostawiania po sobie śladu. Wyrzucane w lasach śmieci to wciąż ogromny problem. W ubiegłym roku sama tylko Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Radomiu wywiozła z zarządzanych przez siebie lasów aż 5000 m3 śmieci. To 50 wagonów kolejowych. Z roku na rok śmieci w lasach przybywa. Śmieciarze porzucają odpady z gospodarstw domowych, z remontów, śmiecą też ci, którzy do lasów wybrali się na spacer. Ci „turyści” wyrzucają śmieci nawet na terenach chronionych, w parkach narodowych i rezerwatach przyrody. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, co ich niechlujstwo robi dzikim zwierzętom – a np. puszki często oznaczają straszną śmierć chociażby dla zaklinowanych w nich jeży. Dlatego cieszymy się, że Helikon-Tex podjął ten trudny temat i nie podchodzi do niego tylko marketingowo - ale próbuje zmienić nasze myślenie. Jeśli moda na sprzątanie „wejdzie nam w krew”, to będzie to ogromny sukces nas wszystkich, mówi Marcin Marzec z Ośrodka Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Puchaczówka”. Helikon-Tex promuje przy okazji worek wielokrotnego użycia Dirt Bag. Powstał on z myślą o zbieraniu śmieci podczas wędrówek na łonie dzikiej przyrody. W wersji minimum firma proponuje zbierania własnych śmieci, ale bardzo byłoby dobrze, gdybyśmy, spędzając czas np. w lesie, zebrali do worka również śmieci pozostawione przez innych. Dodatkowo 10 złotych ze sprzedaży każdego worka zostanie przeznaczonych na wsparcie „Puchaczówki”. « powrót do artykułu
  24. Dwaj detektoryści niezależnie od siebie znaleźli w norweskim Stavanger trzy fragmenty tego samego spektakularnie ozdobionego miecza wikingów. Najbliższe porównywalne znalezisko pochodzi ze szkockiej wyspy Eigg, oddalonej od Stavanger o ponad 700 kilometrów. Szkocki miecz odkryto w grobie z IX wieku. Obszar Jåttå/Gausel, gdzie znaleziono miecz, jest znany z grobu tzw. „królowej z Gausel”. Ten odkryty w 1883 roku grobowiec jest jednym z najbardziej bogato wyposażonych grobów wikińskiej kobiety. Znalezione obecnie fragmenty rękojeści stanowiły część jednego z najbardziej ozdobnych i najcięższych mieczy epoki wikingów. Ostrza nie odnaleziono, ale rękojeść ma unikatowe zdobienia ze złota i srebra oraz ozdobne szczegóły, których nie zauważono nigdy wcześniej. Zabytkiem zajmują się teraz konserwatorzy. Wciąż trudno jest dostrzec wszystkie elementy zdobień, ale już teraz widać złocenia z elementami animalistycznymi, typowymi dla epoki wikingów. Konserwatorzy zauważyli też motyw geometryczne pokryte srebrem, wykonane techniką niello. Obu końcom jelca nadano formę zwierzęcych głów. Techniki wykonania są bardzo wysokiej jakości, bogate zdobienia i skomplikowane wzory, a przede wszystkim specjalne ukształtowanie jelca czynią to znalezisko naprawdę unikatowym, stwierdza archeolog Zanette Glørstad. Dotychczas w Norwegii znaleziono pojedyncze podobne miecze. Znajduje się również w pozostałych częściach Europy. Dlatego też specjaliści sądzą, że były importowane, chociaż nie można wykluczyć, że jakiś zręczny norweski rzemieślnik potrafił je kopiować. Jednak zdobienia sugerują, że powstał w Anglii lub Francji i można go datować na początek IX wieku, podobnie jak miecz z Eigg, dodaje Glørstad. Tak spektakularne znalezisko na obszarze, gdzie wcześniej pochowano „królową z Gusel” wzmacnia hipotezę, że region ten był ważnym punktem kontaktów międzynarodowych na Morzu Północnym. « powrót do artykułu
  25. Jednym z wielkich wyzwań współczesnej medycyny jest zrozumienie, dlaczego niektórzy pacjenci nie reagują na leczenie onkologiczne. Guzy nowotworowe takich osób wykazują wielolekooporność, co znacząco ogranicza opcje terapeutyczne. Naukowcy z Hiszpańskiego Narodowego Centrum Badań Onkologicznych (CNIO, Centro Nacional de Investigaciones Oncológicas) znaleźli właśnie jedną z przyczyn tej lekooporności i opisali potencjalną strategię walki z guzami niepoddającymi się leczeniu. Przeprowadzone przez nich badania pokazują, dlaczego terapie nie skutkują w przypadku niektórych guzów oraz pokazują słabe punkty tych opornych nowotworów. Teraz wiemy, że te słabe punkty można wykorzystać za pomocą już istniejących leków, mówi Oscar Fernandez-Capetillo, który stał na czele zespołu badawczego. Hiszpanie znaleźli mutacje, w wyniku których dochodzi do dezaktywacji genu FBXW7, co z kolei powoduje, że guzy nowotworowe stają się niewrażliwe na większość dostępnych terapii. Jednak w tym samym czasie dezaktywacja genu FBXW7 powoduje, że komórki nowotworu stają się wrażliwe na leki wywołujące zintegrowaną odpowiedź na stres (ISR). Autorzy badań zauważają, że FBXW7 jeden z 10 genów, które ulegają najczęstszym mutacjom w komórkach nowotworowych, a pojawienie się jego zmutowanej wersji jest powiązane z bardzo małymi szansami na przeżycie nowotworu. Hiszpańscy naukowcy wykorzystali technologię CRISPR i mysie komórki macierzyste, by poszukać mutacji odpowiedzialnych za oporność na leki antynowotworowe czy ultrafiolet. Bardzo szybko wpadli na trop FBXW7, co sugerowało, że mutacja tego genu odpowiada za pojawienie się wielolekooporności. Przeanalizowali wówczas bazy danych z informacjami dotyczącymi oporności ponad 1000 linii komórkowych nowotworów na tysiące środków. Potwierdzili w ten sposób, że komórki ze zmutowanym FBXW7 są oporne na większość leków. Z kolei analizy bazy Cancer Therapeutics Response Portal ujawniły, że zmniejszenie ekspresji FBXW7 było powiązane z gorszymi wynikami leczenia. Poszukując związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy zmniejszoną ekspresją FBXW7 a wielolekoopornością naukowcy przyjrzeli się mitochondriom. Odkryli, że w komórkach z deficytem FBXW7 występuje nadmiar białek mitochondrialnych, o których wiemy, że są powiązane z występowaniem lekooporności. Stwierdzili też, że mitochondria w takich komórkach są poddane dużemu stresowi. I to właśnie ten stres może pomóc w przełamaniu lekooporności. Mitochondria to pozostałości bakterii, które przed miliardami lat połączyły się z prymitywnymi komórkami eukariotycznymi. Powstaje więc pytanie, czy antybiotyki zabijające bakterie, mogłyby zabijać też komórki nowotworowe, w których występuje nadmiar białek mitochondrialnych. Wskazówki na ten temat pojawiały się już w przeszłości. Zauważono bowiem, że pewne antybiotyki pomagały niektórym pacjentom nowotworowym. Były to jednak izolowane przypadki, naukowcy nie byli w stanie określić, dlaczego akurat w tych nielicznych przypadkach antybiotyki były skuteczne. Hiszpanie poszli tym tropem i wykazali, że tygecyklina jest toksyczna dla komórek z deficytem FBXW7. Jednak jeszcze ważniejsze było odkrycie, jak na takie komórki działa tygecyklina. Hiszpanie wykazali, że zabija ona komórki poprzez nadmierną aktywację zintegrowanej odpowiedzi na stres (ISR). A później dowiedli, że inne antybiotyki zdolne do aktywowania ISR, również są toksyczne dla komórek ze zmutowanym FBXW7. Trzeba w tym miejscu dodać, że wiele z takich leków jest obecnie używanych w terapiach przeciwnowotworowych, sądzono jednak, że działają za pomocą innych mechanizmów. Nasze badania pokazują, że aktywowanie zintegrowanej odpowiedzi na stres może być sposobem na przełamanie oporności na chemioterapię. Jednak pozostało jeszcze wiele do zrobienia. Trzeba odpowiedzieć na pytanie, które leki najlepiej aktywują ISR i działają najsilniej, którzy pacjenci mogą odnieść największe korzyści z ich stosowania. W najbliższej przyszłości będziemy pracowali nad tymi odpowiedziami, dodaje Fernandez-Capetillo. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...