Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36960
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Kuglarze pochodzący z egipskiej Aleksandrii zabawiali ponad 2 tys. lat temu w Państwie Środka chińskich wielmożów. Jednak wbrew wcześniejszym twierdzeniom Egipcjanie nie przyczynili się do powstania chińskiego systemu zapisu – opowiada w rozmowie z PAP polski naukowiec. Wśród badaczy żyjących w XIX w. i wcześniej pojawiały się koncepcje, że źródeł chińskiego systemu zapisu należy szukać w kraju faraonów. Uważano bowiem, że cywilizacja egipska jest najstarsza. Dlatego jej zaawansowany know-how miał rozlać się wiele tysięcy lat temu na cały świat. Obecnie tego typu teorie są uważane za nieprawdziwe. Prof. Hieronim Kaczmarek z Uniwersytetu Szczecińskiego postanowił przyjrzeć się dawnym koncepcjom dotyczącym rzekomo bardzo dużego wpływu Egipcjan na powstanie cywilizacji chińskiej, a z pewnością na powstanie chińskiego systemu zapisu. Okazało się, że „winowajcami” mogli być greccy historycy antyczni, żyjący ok. 2 tys. lat temu. Jednakże autorzy ci zasięg wypraw Egipcjan ograniczali co najwyżej do Indii - uważa Kaczmarek. Dopiero wśród renesansowych, a więc mających 500 lat koncepcji, pojawiła się sugestia wskazująca na podobieństwo języka chińskiego do staroegipskiego – doszukiwano się też licznych podobieństw w sztuce starożytnego Egiptu i Chin. Było to związane ze wzrostem zainteresowania w Europie odległymi od niej obszarami, co było konsekwencją rozpoczęcia epoki odkryć geograficznych. Jednak wówczas tylko pojedyncze osoby w Europie znały chiński, natomiast egipskie hieroglify odczytano dopiero w XIX w. – mówi w rozmowie z PAP Kaczmarek. Dlatego – jak wyjaśnia – pierwsi badacze posiłkowali się analizami zabytków architektury i sztuki. W ten sposób chcieli udowodnić swoje koncepcje na temat podobieństwa tych dwóch odległych od siebie systemów zapisu. Zdarzało się też, że po prostu nadinterpretowali słowa greckich historyków. Niektórzy nowożytni badacze wierzyli na tej podstawie, że faraon Sesostris zbudował nad Morzem Czerwonym stocznie, które wykonały 400 okrętów. Te miały dopłynąć aż do Chin. Ale takie twierdzenia nie były poparte żadnymi dowodami w postaci zapisów czy też zabytków – opowiada naukowiec. Opowieści dotyczące kontaktów Egipcjan z mieszkańcami Dalekiego Wschodu pojawiły się ok. 2 tys. lat temu, a ich autorami byli greccy historycy piszący również o historii Egiptu. Co ciekawe, to właśnie mniej więcej w tym samym czasie rozpoczęły się prawdziwe kontakty między tymi regionami. Być może zatem miało to wpływ na postrzegania wcześniejszych relacji – dodaje Kaczmarek. Jako przykład wskazuje jeden z dokumentów chińskich, z którego można się dowiedzieć, że w 105 r. p.n.e. wraz z poselstwem partyjskim do Chin dotarli kuglarze pochodzących z egipskiej Aleksandrii, nadmorskiego miasta położonego u jednego z ujścia Nilu. Z najnowszych badań wykopaliskowych wynika, że mniej więcej w tym samym czasie nastąpił rozkwit kontaktów handlowych między Egiptem a Dalekim Wschodem. Na przykład w egipskim nadczarnomorskim porcie odkryto przedmioty z Indii, Pakistanu, Wietnamu czy Jawy. Ale przepływ nie był jednostronny. Mniej więcej z II w. pochodzi waza aleksandryjska znaleziona w grobowcu w chińskiej prowincji Honan – wskazuje historyk. A o tym, że kontakty kupców z Dalekiego Wschodu z północnoafrykańskimi, więc i zapewne egipskimi, były bezpośrednie, przekonuje badacza fakt, że w kulcie cesarzy chińskich pewną rolę odgrywały afrykańskie zwierzęta. Porty nad Morzem Czerwonym istniały już w czasach budowy piramid, a więc 4,5 tys. lat temu, ale ówczesny zasięg floty był ograniczony co najwyżej do samego Morza Czerwonego – uważa Kaczmarek. Zwolennikiem poglądu o ścisłych kontaktach Indii i Egiptu był francuski geniusz – Jean Francis Champollion, który odczytał w XIX w. hieroglify. Twierdził, że po najeździe Egiptu 2400 lat temu przez władcę perskiego Kambyzesa II, Indie stały się miejscem azylu dla licznych Egipcjan. Z kolei niemiecki historyk sztuki i jeden z pionierów archeologii, Johann Joachim Winckelmann (1717-1768) wskazywał na rzekome podobieństwo w budowie ciała Egipcjan i Chińczyków. Obecnie tego typu poglądy nie są uznawane w świecie naukowym – dodaje Kaczmarek. Mniej więcej sprzed 2 tys. lat pochodzą jednak pozostałości tzw. Dzielnicy Obcokrajowców w południowej części miasta Memfis w północnym Egipcie. Część naukowców sądzi, że mieszkali tam osadnicy z Indii, o czym świadczą znajdowane tam zabytki z Dalekiego Wschodu. Między innymi rozważania dotyczące kontaktów starożytnych Egipcjan z Chinami w starożytności ukazały się nakładem Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Szczecińskiego w tomie Miscellanea Aegyptiaca autorstwa prof. Hieronima Kaczmarka. « powrót do artykułu
  2. Po roku przerwy, w czasie którego był rozbudowywany, wykrywacz fal grawitacyjnych LIGO ponownie rozpoczyna pracę. Dzisiaj, 1 kwietnia, uruchomione zostaną detektory w stanach Waszyngton i Luizjana. Tym razem w pracy będzie je wspierał włoski detektor Virgo, a za kilka miesięcy do współpracy może dołączyć japoński KAGRA. Naukowcy mają nadzieję, że udoskonalony LIGO ściśle współpracujący z innymi wykrywaczami zarejestruje więcej fal grawitacyjnych i będzie w stanie bardziej precyzyjnie wyśledzić ich pochodzenie. Większość prac ulepszających polegało na zwiększeniu mocy wykorzystywanego lasera. To zwiększyło czułość, mówi profesor Jolien Creighton z University of Wisconsin Milwaukee. Fale grawitacyjne ściskają i rozciągają przestrzeń o 1 część na 10^21, co oznacza, że cała Ziemia jest ściskana lub rozciągana o 1/100000 nanometra, czyli mniej więcej o grubość jądra atomu. W ramach eksperymentu LIGO zbudowano dwa interferometry ułożone w kształt litery L o długości 4 kilometrów każdy. Na końcach tuneli umieszczono lustra odbijające światło. W stronę luster wystrzeliwany jest promień lasera, który odbija się i powraca do detektorów. Jeśli promienie przebyły drogę o różnej długości, pomiędzy promieniami dojdzie do interferencji. Badając interferencję naukowcy są w stanie zmierzyć relatywną długość obu ramion z dokładnością do 1/10 000 szerokości protonu. To wystarczająca dokładność, by wykryć ewentualne zmiany długości obu ramion interferometrów spowodowane obecnością fal grawitacyjnych. W skład LIGO wchodzą dwa laboratoria - w stanach Luizjana i Waszyngton. W ramach rozbudowy przybliżono się też do fizycznych granic czułości LIGO, które są wyznaczane przez zasadę nieoznaczoności. Czułość wykrywacza zwiększono „kwantowo ściskając” światło lasera. Dzięki temu długość tuneli można mierzyć z jeszcze większą dokładnością. Dodanie do detektorów z Waszyngtonu i Luizjany urządzeń z Włoch i Japonii pozwoli na bardziej precyzyjną triangulację danych i lepsze określenie źródła pochodzenia sygnału. Profesor Creighton mówi, że LIGO będzie przyglądał się takim samym źródłom sygnału, co wcześniej: zderzeniom czarnych dziur, gwiazd neutronowych lub kombinacji obu. Uczony jest pewien, że teraz wykrywanych będzie więcej zderzeń czarnych dziur. Mamy też nadzieję, że zobaczymy kolizję układu podwójnego gwiazd neutronowych oraz czarnej dziury, stwierdza. Jednak, jako że dotychczas takiego zjawiska nie zaobserwowano, trudno jest mówić, jak często ono występuje. Jednak po udoskonaleniu LIGO zajrzy jeszcze głębiej w przestrzeń kosmiczną, więc powinniśmy zaobserwować nawet rzadkie wydarzenia, mówi Creighton. LIGO może też obserwować wybuchy supernowych oraz szybko obracające się samotne gwiazdy neutronowe. Jeśli taki obrót nie jest perfekcyjnie symetryczny, to powinny powstawać fale grawitacyjne, wyjaśnia Creighton. Taki sygnał będzie słaby, ale stały, więc im dłużej LIGO będzie pracował, tym większa szansa na jego zarejestrowanie. Specjaliści spodziewają się również, że fale grawitacyjne mogą nieść ze sobą niezwykle subtelne echa Wielkiego Wybuchu i mają nadzieję, że uda się je wykryć. Zawsze jest nadzieja, że zobaczymy coś niespodziewanego. I są rzeczy, których nie potrafimy do końca przewidzieć, dodaje Creighton. LIGO będzie pracował przez rok. Później ponownie zostanie wyłączony i znacząco udoskonalony w ramach projektu ALIGO+. « powrót do artykułu
  3. Kiedy w 2017 r. biolodzy stwierdzili, że brazylijskie żabki Brachycephalus ephippium i B. pitanga nie słyszą swoich własnych zawołań, zaczęto poszukiwać sygnałów wzrokowych, którymi mogłyby się posługiwać. Gdy przypadkowo oświetlono je ultrafioletem, okazało się, że głowa i grzbiet intensywnie fluoryzują. Człowiek widzi fluorescencyjne wzorce wyłącznie pod lampą UV. W naturze, jeśli są one widoczne dla innych zwierząt, mogą stanowić sygnał komunikacyjny dla przedstawicieli tego samego gatunku albo wzmocnienie [pomarańczowego] ubarwienia, ostrzegającego drapieżniki przed toksycznością - opowiada dr Sandra Goutte z filii Uniwersytetu Nowojorskiego w Abu Zabi. By wskazać na funkcję świecenia, trzeba przeprowadzić dalsze badania zachowania żabek [z lasu atlantyckiego Mata Atlântica] oraz ich wrogów. Autorzy artykułu z pisma Scientific Reports wyjaśniają, że fluoryzujące wzorce są tworzone przez płytki kostne, znajdujące się tuż pod bardzo cienką skórą. Silnie fluorescencyjny jest cały szkielet żabek, ale świecenie widać na zewnątrz tylko tam, gdzie warstwa tkanki nad kością jest bardzo mała (ma grubość ok. 7 mikrometrów). Międzynarodowy zespół wyjaśnia, że brak melanoforów oraz cienka skóra pozwalają UV przenikać przez tkankę i wzbudzać fluorescencję w płytkach kostnych. Szkielety B. ephippium i B. pitanga porównywano ze spokrewnionymi z Ischnocnema parva. Okazało się, że ich kości są wyjątkowo fluorescencyjne. B. ephippium i B. pitanga prowadzą dzienny tryb życia. W ich naturalnym habitacie UV lub bliskie UV składowe światła dziennego mogą wywoływać fluorescencję na poziomie wykrywalnym przez pewne gatunki. « powrót do artykułu
  4. Szeroko znany jest związek pomiędzy paleniem papierosów a chorobami nowotworowymi. Jednak znacznie mniej znany jest związek pomiędzy umiarkowaną konsumpcją alkoholu a ryzykiem wystąpienia raka. Autorzy najnowszych badań przeprowadzonych przez Southampton University, których wyniki opublikowano w BMC Public Health, postanowili lepiej uświadomić opinię publiczną, porównując ryzyko związane z piciem alkoholu do ryzyka związanego z paleniem papierosów. Wiadomo, że alkohol powoduje co najmniej 7 rodzajów raka – piersi, wątroby, ust, przełyku, pęcherza i gardła. Szczególnie narażone są kobiety. Co gorsza, nie ma bezpiecznego poziomu spożycia alkoholu. Ryzyko wiszące nad kobietami jest większe, ponieważ przy umiarkowanym spożyciu alkoholu ryzyko rozwoju raka piersi jest większe niż dla innych nowotworów. Z badań wynika, że 70% ludzi wie o związku palenia papierosów z nowotworami. Działania podjęte w kierunku ograniczenia palenia przynoszą wymierne efekty. Wysokie podatki, zakazy reklamy i inne spowodowały, że np. w Wielkiej Brytanii odsetek palaczy spadł z 46% w 1974 roku do 19% w 2014 roku. Także w Polsce szybko zmniejsza się liczba palaczy. Jeszcze w 2011 roku odsetek palących wynosił 31%, by w 2015 spaść do 24%. Papierosy zabijają nawet 2/3 palaczy, a palenie odpowiada za kilkadziesiąt procent przypadków nowotworów. Opinia publiczna wie jednak znacznie mniej na temat ryzyka związanego ze spożyciem alkoholu. W ramach najnowszych badań naukowcy postanowili porównać alkohol z tytoniem. Okazało się, że kobieta wypijająca tygodniowo butelkę wina naraża się na takie ryzyko rozwoju nowotworu jak przy wypaleniu 10 papierosów. W przypadku mężczyzny ryzyko to odpowiada wypaleniu 5 papierosów. Oznacza to, że wypijanie codziennie do obiadu lampki wina niesie ze sobą takie ryzyko jak wypalenie przez kobietę 26 paczek, a przez mężczyznę 13 paczek papierosów w ciągu roku. « powrót do artykułu
  5. Kobiety, które zaczynają później miesiączkować, a także wcześniej przechodzą menopauzę lub są poddawane histerektomii, mogą być bardziej zagrożone demencją. Naukowcy, których wyniki ukazały się on-line w piśmie Neurology, wykryli bowiem związek między krótszym okresem reprodukcyjnym i podwyższonym ryzykiem demencji. Ponieważ kobiety są o 50% bardziej zagrożone demencją, ważne jest, by badać wszelkie specyficzne dla nich czynniki ryzyka, które ostatecznie mogą nas doprowadzić do opracowania nowych metod interwencji - podkreśla dr Paola Gilsanz z Kaiser Permanente. Studium objęło 6137 kobiet. Wypełniały one kwestionariusze zdrowotne. Przechodziły też badania medyczne. Ochotniczki pytano, kiedy miały pierwszą miesiączkę, kiedy przeszły menopauzę i czy miały histerektomię. Dla każdej z pań wyliczano długość okresu reprodukcyjnego. Amerykanie wykorzystali też medyczne bazy danych, by ustalić, u których kobiet zdiagnozowano później demencję. Średni wiek pierwszej miesiączki wynosił 13 lat, a menopauzy 45. Średnia liczba lat płodnych wynosiła zaś 32. U 34% przeprowadzono histerektomię. Gdy analizowano tylko kobiety, którym nie usuwano macicy, średni wiek menopauzy i długość okresu reprodukcyjnego były nieco wyższe i wynosiły, odpowiednio, 47 i 34. Demencję zdiagnozowano u 42% badanych. Okazało się, że kobiety, które miały menarche w wieku 16 lat bądź później, były o 23% bardziej zagrożone demencją niż panie, które miały pierwszą miesiączkę w wieku 13 lat. Wśród 258 pań, które miały pierwszy okres w wieku 16 lat bądź później, na demencję zapadło potem 120; dla porównania, tę samą diagnozę postawiono u 511 spośród 1188 kobiet, które zaczęły miesiączkować w wieku 13 lat. Ustalono także, że dla kobiet, które przeszły naturalną menopauzę przed ukończeniem 47. r.ż., ryzyko wystąpienia demencji było o 19% wyższe niż u pań, które weszły w okres przekwitania w wieku 47 lat lub później. W pierwszej z wymienionych grup (1645) demencję stwierdzono u 700 osób, zaś w drugiej (2402) u 1052. Kiedy wyliczono długość okresu reprodukcyjnego (a więc liczbę lat od wieku menarche do wieku menopauzy), okazało się, że kobiety, u których był on krótszy niż 34 lata, miały o 20% wyższe ryzyko demencji niż panie przekraczające cezurę 34 lat. Z 1072 kobiet, u których doliczono się mniej niż 34 lat reprodukcyjnych, 728 zapadło na demencję, w porównaniu do 1024 z 2345 wchodzących w menopauzę w wieku 47 lat bądź później. Akademicy podali także, że u kobiet, które przeszły histerektomię, ryzyko demencji było o 8% wyższe niż w grupie nieprzechodzącej tej procedury. Podczas analiz naukowcy brali poprawkę na inne czynniki oddziałujące na jednostkowe ryzyko demencji, np. na palenie, cukrzycę czy nadciśnienie. Nasze wyniki pokazują, że mniejsza ekspozycja na estrogen w ciągu życia jest powiązana z podwyższonym ryzykiem demencji. Mimo że nasze badanie było duże, nie dysponowaliśmy wystarczającą ilością danych, by wziąć poprawkę na inne czynniki, które mogą wpływać na poziom estrogenu, np. ciąże, hormonalną terapię zastępczą czy antykoncepcję. Potrzebne są więc kolejne studia - podsumowuje Gilsanz. « powrót do artykułu
  6. Wyginięcie 90% gatunków płazów można przypisać śmiertelnej infekcji grzybami Batrachochytrium dendrobatidis i Batrachochytrium salamandrivorans. Od czasu, gdy epidemia pojawiła się w latach 80. XX wieku przyczyniła się ona do spadku liczebności ponad 500 gatunków żab, ropuch i płazów ogoniastych. Epidemia dotknęła niemal 7% wszystkich gatunków płazów. Oznacza to, że Batrachochytrium dendrobatidis i Batrachochytrium salamandrivorans są tymi patogenami, które przyczyniły się do największego zaniku bioróżnorodności, o rząd wielkości większego niż inne patogeny zabijające zwierzęta. Specjaliści uważają, że epidemia rozpoczęła się w latach 80. XX wieku, a wywołał ją człowiek, który przemieszczając zwierzęta rozprzestrzenił śmiercionośnego grzyba po całym świecie. Śmiertelna choroba jest głównym, lub jednym z głównych, czynników zanikania gatunków płazów. Inne to utrata habitatów i zmiany klimatyczne. W przypadku zaledwie 12% z dotkniętych epidemią gatunków zanotowano poprawę sytuacji. Nie oznacza to jednak, jak podkreśla jeden z autorów badań, Trenton Garner z Zoological Society of London, że ich liczebność powróciła do pierwotnych rozmiarów. Pojawiły się jednak pewne iskierki nadziei. Liczba nowych gatunków dotkniętych epidemią jest coraz mniejsza. Wydaje się też, że u niektórych żab pojawiły się procesy ewolucyjne prowadzące do zyskania odporności na oba grzyby. Ponadto po 7 latach wytężonej pracy naukowców z madryckiego Narodowego Muzeum Nauk Przyrodniczych, Imperial College London i Zoological Society of London udało się – po raz pierwszy w historii – wyeliminować chorobę z dzikiej populacji. Nowiny o sukcesie nadeszły w 2015 roku z Majorki. Jednak jedynym sposobem na wyeliminowanie tej i przyszłych epidemii jest drastyczne ograniczenie handlu dzikimi zwierzętami oraz wdrożenie lepszych zasad bezpieczeństwa biologicznego. Epidemia to nie jedyne zagrożenie, przed którym stoją płazy. W ostatnich dekadach doszło do katastrofalnego spadku ich liczebności. Głównie z powodu utraty habitatów. Innym problemem, który zresztą przyczynił się do wybuchu epidemii, są zmiany klimatyczne. « powrót do artykułu
  7. Lodowiec Jakobshavn, który od 20 lat jest najszybciej topniejącym i najszybciej tracącym na grubości lodowcem Grenlandii, zaskoczył naukowców z NASA. Najnowsze badania wykazały, że lodowiec... zaczął przybierać na grubości, a jego czoło, zamiast wycofywać się w głąb lądu, przesuwa się w kierunku oceanu. Lodowiec wciąż traci masę, ale proces ten spowolnił. Naukowcy doszli do wniosku, że spowolnienie utraty masy przez lodowiec jest spowodowane tym, że prąd morski, który opływa czoło lodowca, uległ schłodzeniu w 2016 roku. Wody okalające Jakoshavn są najzimniejsze od połowy lat 80. ubiegłego wieku. Badania, których wyniki opublikowano na łamach Nature Geoscience, pozwoliły na wyśledzenie źródła chłodnej wody. Ala Khazendar z Jet Propulsion Laboratory wraz z zespołem informują, że znajduje się ono na Północnym Atlantyku, w odległości niemal 1000 kilometrów na południe od lodowca. Odkrycie zaszokowało naukowców. Początkowo nie wierzyliśmy w te dane. Spodziewaliśmy się, że Jakobshavn będzie się zachowywał tak, jak przez ostatnie 20 lat, mówi Khazendar. Badania jednak potwierdziły, że chłodniejsze wody utrzymują się wokół lodowca już trzeci rok z rzędu. Uczeni podejrzewają, że wody te zostały poruszone wskutek oscylacji północnoatlantyckiej. To system cyrkulacyjny, który powoduje, że co 5–20 lat Północny Atlantyk staje się na przemian zimny i ciepły. Mimo, że ostatnie zimy na Grenlandii były dość łagodne, to nad Północnym Atlantykiem były chłodniejsze i bardziej wietrzne niż zwykle. Chłodniejsza pogoda nałożyła się na zmianę oscylacji północnoatlantyckiej. W wyniku zbiegu obu zjawisk wody oceaniczne wokół Grenlandii ochłodziły się w latach 2013–2016 o 1 stopień Celsjusza. Chłodniejsze wody przybyły w okolice Jakobshavn i znacząco spowolniły topnienie lodowca. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Marshall University odkryli, że spożywanie przez 2 tygodnie ok. 56 g (2 uncji) orzechów włoskich dziennie znacząco zmienia ekspresję genów w potwierdzonych rakach piersi. U myszy spożycie orzechów włoskich spowalniało wzrost i/lub obniżało ryzyko raka sutka. Bazując na tych wynikach, nasz zespół dywagował, że u kobiet z potwierdzonym rakiem piersi konsumpcja orzechów włoskich może zmienić ekspresję genów w kierunku ograniczającym wzrost i przeżycie nowotworu - opowiada prof. W. Elaine Hardman. W ramach badań kobiety z guzami piersi na tyle dużymi, że można je było poddać biopsji, zostały wylosowane do 2 grup: interwencyjnej (jedzącej orzechy) i kontrolnej. Od biopsji do operacji przedstawicielki 1. grupy miały spożywać 56 g orzechów dziennie. Badania histopatologiczne zmian wszystkich kobiet, które pozostały w studium, wykazały raka piersi. Dwa tygodnie później podczas zabiegu pobierano dodatkowe próbki tkanki do badań. U wszystkich 10 kobiet (5 z grupy interwencyjnej i 5 z grupy kontrolnej) porównywano ekspresję genów w próbkach operacyjnych i z biopsji. Sekwencjonowanie RNA (RNA-Seq) pokazało, że wskutek spożycia orzechów włoskich w guzie znacząco zmieniła się ekspresja 456 genów. Analiza z wykorzystaniem oprogramowania Ingenuity Pathway Analysis wskazała na 1) aktywację szlaków sprzyjających apoptozie i przywieraniu komórek oraz 2) zahamowanie szlaków sprzyjających namnażaniu komórek i migracji. Te wyniki stanowią poparcie dla hipotezy, że u ludzi spożycie orzechów włoskich hamuje wzrost i przeżycie raków piersi. By potwierdzić, że jedzenie orzechów naprawdę obniża ryzyko raka piersi bądź wznowy, potrzebne są dodatkowe badania na szerszą skalę. « powrót do artykułu
  9. Eksperymenty przeprowadzone przez naukowców z University of Nottingham wskazują, że algorytmy, które nauczą się przewidywania ryzyka przedwczesnego zgonu mogą w przyszłości być ważnym narzędziem medycyny prewencyjnej. Lekarze i naukowcy opracowali algorytm oparty na technologii maszynowego uczenia się, którego zadaniem było przewidywanie ryzyka przedwczesnego zgonu u chronicznie chorych osób w średnim wieku. Okazało się, że sztuczna inteligencja nie tylko była bardzo dokładna, ale potrafiła z większą precyzją niż ludzie określić ryzyko Algorytm uczył się na bazie danych obejmujących ponad 500 000 osób w wieku 40–69 lat o których informacje zebrano w latach 2006–2010, a ich losy śledzono do roku 2015. Medycyna prewencyjna odgrywa coraz większą rolę w walce z poważnymi chorobami. Od lat pracujemy nad usprawnieniem tej dziedziny opieki zdrowotnej oraz nad ulepszeniem komputerowej oceny ryzyka w dużych populacjach. Większość tego typu prac skupia się na konkretnej chorobie. Ocena ryzyka zgonu z powodu wielu różnych czynników to bardzo złożone zadanie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę uwarunkowania środowiskowe i osobnicze, mówi główny autor badań, profesor Stephen Weng. Dokonaliśmy poważnego postępu na tym polu opracowując unikatowe całościowe podejście do oceny ryzyka zgonu za pomocą technik maszynowego uczenia się. Używamy komputerów do stworzenia nowego modelu ryzyka uwzględniającego szeroką gamę czynników demograficznych, biologicznych, klinicznych czy stylu życia indywidualnych osób, w tym ich zwyczajów żywieniowych, dodaje uczony. Weng mówi, że gdy odpowiedzi podawane przez algorytm porównano z danymi dotyczącymi zgonów, przyjęć do szpitali, zachorowań na nowotwory i innymi danymi epidemiologicznymi, okazało się, że algorytmy były znacząco dokładniejsze niż opracowane przez ludzi metody oceny ryzyka. Algorytm korzystał z metody statystycznej lasów losowych (random forest) oraz głębokiego uczenia się. Obecnie używane metody wykorzystują model regresji Cox'a oraz wielowariantowy model Cox'a, który jest doskonalszy, ale przeszacowuje ryzyko zgonu. Najnowsze prace zespołu z Nottingham bazują na pracach wcześniejszych, podczas których ten sam zespół naukowy wykazał, że cztery różne algorytmy sztucznej inteligencji, bazujące na regresji logistycznej, gradient boosting, lasach losowych oraz sieciach neuronowych lepiej niż obecne metody używane w kardiologii pozwalają przewidzieć ryzyko chorób układu krążenia. « powrót do artykułu
  10. Arifa Sultana, 20-latka z Bangladeszu, urodziła 26 lutego syna-wcześniaka. Po mniej więcej miesiącu (wg części mediów 21, wg innych 22 marca) poczuła ból brzucha i ponownie pojechała do szpitala. Okazało się, że ma podwójną macicę (uterus didelphys) i jest nadal w ciąży z bliźniętami. Lekarze musieli w trybie naglącym wykonać cesarskie cięcie. Pierwsze dziecko przyszło na świat w Khulna Medical College Hospital, kolejne w Ad-din Hospital w dystrykcie Jessore. Nie wiadomo, czemu za drugim razem matka udała się do innego szpitala. Bliźnięta są zdrowe. Dwudziestego piątego marca wypisano je do domu. Po przybyciu pacjentki wykonaliśmy USG i stwierdziliśmy, że jest [nadal] w ciąży bliźniaczej. Byliśmy zszokowani i zaskoczeni. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam - podkreśla dr Sheila Poddar. Dr Poddar opowiada, że państwo Sultana są bardzo biedni i przed pierwszym porodem Arifa nie miała robionego usg. [Kobieta] nie wiedziała, że jest w ciąży jeszcze z dwojgiem dzieci - chłopcem i dziewczynką. Musieliśmy wykonać cesarskie cięcie. Pani Sultana cieszy się, że wszystko skończyło się dobrze, ale ma obawy związane z utrzymaniem tak nagle powiększonej rodziny. Jako robotnik jej mąż zarabia bowiem poniżej 6000 BDT (95 USD) miesięcznie. « powrót do artykułu
  11. Glejak wielopostaciowy to najczęściej występujący złośliwy nowotwór mózgu i jeden z najbardziej śmiercionośnych nowotworów w ogóle. Tylko 3–8 procent chorych przeżywa dłużej niż 3 lata od diagnozy. Od lat 80. ubiegłego wieku, kiedy to standardowo do leczenia glejaka włączono radioterapię, rokowania chorych nieco się poprawiły. Wcześniej średni okres przeżycia wynosił 4-6 miesięcy, po włączeniu radioterapii wzrósł do niemal roku. Poprawę o kolejnych kilka miesięcy przyniósł chemioterapeutyk temozolomid, który pojawił się w pierwszej dekadzie obecnego stulecia. Jednak od tamtej pory nie opracowano niczego, co wydłużałoby życie osób cierpiących na glejaka. Przed chorobą nie chronią ani pieniądze, ani znajomości ani sława, ani dostęp do najlepszej opieki zdrowotnej. W ostatnich latach  na glejaka zmarło dwóch znanych amerykańskich senatorów (Kennedy i McCain) oraz syn wiceprezydenta Bidena. Wielu ekspertów twierdzi, że jedyną szansą na poprawienie sposobu leczenia glejaka jest rozwinięcie terapii spersonalizowanych, w których weźmie się pod uwagę sygnaturę molekularną konkretnego przypadku. Jedna z proponowanych metod została nazwana „ex vivo”. To technika, w której pobiera się wycinek guza i na tak pozyskanych komórkach testuje się w laboratorium różne leki, zanim zastosuje się je u pacjenta. Przez lata wypróbowano wiele różnych metod „ex vivo”, od testów na szalkach Petriego, poprzez wszczepianie guzów zwierzętom, po hodowanie trójwymiarowych guzów. Żadna z tych technik nie okazała się szczególnie skuteczna w przypadku glejaka. W ostatnim numerze Nature. Biomedical Engineering ukazał się opis nowej metody, która może zaradzić problemom z techniką „ex vivo”. Grupa naukowców stworzyła glejaka na chipie. W ostatnich latach powstało wiele modeli organów i chorób na chipach. Tworzy się je poprzez pokrywanie mikrochipa komórkami ludzkimi, które symulują działanie organu lub przebieg choroby. Dzięki temu można szybciej, taniej i efektywniej testować leki. Glejak na chipie do dzieło naukowców z Korei Południowej. Jest to najbardziej zaawansowany model glejaka „ex vivo”. Naukowcy wykorzystali technikę druku, dzięki której nałożyli na chip komórki guza wraz z zasilającymi go naczyniami krwionośnymi. Było to konieczne, gdyż komórki glejaka położone w większej odległości od naczyń krwionośnych mają w guzach tendencję do obumierania i tworzenia nekrotycznego rdzenia. Na to wszystko uczeni nałożyli też macierz pozakomórkową, składającą się a tkanki łącznej, enzymów i innych elementów wspomagających komórki nowotworu. Uważa się, że to właśnie ta macierz odgrywa kluczową rolę w zachowaniu się guza w organizmie. Testy glejaka na chipie wykazały, że taka architektura reaguje na obecnie dostępne metody leczenia tak, jak reagują guzy u pacjentów. To potwierdza, że model jest odpowiedni. Na przykład, gdy glejaka na chipie stworzono z komórek pobranych od pacjentów, którzy nie reagowali na leczenie temozolomidem i radioterapią, również i glejak na chipie nań nie reagował. Tam, gdzie glejak na chipie został zbudowany z tkanek pacjentów reagujących na leczenie, również i on na leczenie reagował. O ile mi wiadomo, jesteśmy pierwszymi, który nadrukowali nowotwór na chip, mówi główny autor badań profesor Dong-Woo Cho z Uniwersytetu Nauki i Technologii Pohang. Co więcej, nasze podejście to pierwsza próba odtworzenia na spersonalizowanym chipie rzeczywistej reakcji pacjenta na leki. Naukowiec ma nadzieję, że takie podejście pozwoli na testowanie indywidualnych reakcji na leczenie i dobranie terapii pod kątem konkretnego przypadku. Sądzę, że bliski jest dzień, w którym będziemy mogli w ten sposób testować prawdziwą odpowiedź guza na leczenie, dodaje Cho. Neurochirug Nader Sanai z Barrow Neurologic Institute w Phoenix, który specjalizuje się w guzach mózgu, jest zwolennikiem metody „ex vivo”, ale widzi jej poważne ograniczenia. Problemem w tych modelach jest to, że nie odtwarzają one wszystkich procesów zachodzących w mózgu pacjenta. Częściowo bierze się to z tego, że model tworzony jest z pewnego wycinka guza, a glejak nie jest guzem homogenicznym. Właśnie tak heterogeniczność glejaka to jeden z największych problemów. To zbiór całkowicie różnych komórek, wiele z nich korzysta z różnych szlaków biologicznych. To dlatego większość leków nie działa, a wiele modeli nie reprezentuje pełnej biologii guza. Sanai jest dyrektorem Ivy Brain Tumor Center, ośrodka chirurgii jednego dnia nowotworów mózgu. Jego ośrodek zajmuje się większą liczą pacjentów z nowotworami mózgu, niż jakikolwiek inny ośrodek w USA. W ramach swoich obowiązków Sanai nadzoruje też program badań klinicznych o nazwie „Faza 0". W jego ramach prowadzone są badania mające na celu dostosowanie leczenia do konkretnego pacjenta. Lekarze, na podstawie badań genetycznych guzów, które już wcześniej usunięto u danego pacjenta, opracowują eksperymentalną kombinację leków, które powinny u niego najlepiej działać. Wiele z tych leków to środku już testowane pod kątem wykorzystania w innych nowotworach, więc lekarze mają pewne dane dotyczące ich bezpieczeństwa. Następnie, zanim chirurdzy przystąpią do usuwania nowego guza, pacjent otrzymuje spersonalizowany zestaw leków. Celem takiego postępowania jest sprawdzenie, czy leki dostały się do guza i czy zadziałały tam tak, jak chcieli tego lekarze. Po wycięciu nowego guza Sanai i jego zespół spędzają około tydzień na jego analizie. Jeśli leki zadziałały tak, jak przewidziano, pacjent je otrzymuje. Jeśli nie, naukowcy próbują opracować inny koktajl leków. Ivy Brain Tumor Center zostało otwarte w maju ubiegłego roku. Dotychczas zajmuje się około 150 pacjentami, a naukowcy starają się dodawać do tej puli około 10 nowych pacjentów miesięcznie. Czy odnieśliśmy sukces? Zależy jak zdefiniować sukces. Nikogo nie wyleczyliśmy. Jednak zidentyfikowaliśmy wiele leków i ich połączeń, które wydają się stopniowo poprawiać rokowania naszych pacjentów. To powolny proces, mówi Sanai. Naukowcy zdają sobie sprawę z tego, że nawet jeśli pacjent odnosi korzyści z leczenie prowadzonego w ramach Fazy O, to guzy i tak powracają. Wówczas zadajemy sobie pytania: jak guz się zmienił? Dlaczego przestał reagować na leczenie. Zespół szuka na nie odpowiedzi i na tej podstawie opracowuje kolejny koktajl leków. Glejak to szczególnie trudny nowotwór. Nawet w raku trzustki, który również niesie ze sobą złę rokowania dla pacjenta, widać pewne genetyczne podobieństwa między guzami, co sugeruje, że istnieje prawdopodobieństwo opracowania standardowej terapii. Jeszcze do niedawna sądzono, że w glejaku takie podobieństwa nie występują. Niedawno jednak w Cancer Cell pojawiła się informacja o zauważeniu trzech szczególnych zmian genetycznych, które wydają się napędzać rozwój glejaka na wczesnym etapie. Niemieccy naukowcy odtworzyli sposób mutacji i ewolucji guzów oraz ze zdumieniem stwierdzili, że rozwój glejaka może rozpoczynać się już na siedem lat przed postawieniem diagnozy. Zauważyli też, że wszystkie testowane przez nich guzy miały co najmniej trzy wspólne mutacje na wczesnym etapie rozwoju. Występują one wyłącznie na początkowym etapie rozwoju choroby. W nawracających guzach zmian tych nie zauważono. Sanai uważa, że być może czas na zmianę spojrzenia na glejaka. Obecnie glejak jest postrzegany jako jedna choroba. Jednak jesteśmy już teraz w stanie podzielić go na podjednostki o unikatowych profilach genetycznych. Zdaniem uczonego mogą istnieje setki lub więcej takich podjednostek. Myślę, że za 10 lat termin glejak stanie się anachronizmem. « powrót do artykułu
  12. Wskutek nowo opisanego zestawu mutacji pewna kobieta ze Szkocji właściwie nie odczuwa bólu, lęku i strachu. Oprócz tego jej rany goją się wyjątkowo dobrze. Autorzy publikacji z British Journal of Anaesthesia uważają, że ich odkrycie może doprowadzić do opracowania nowych metod leczenia wielu chorób. W wieku 65 lat pacjentka uskarżała się na problemy z biodrem. Mimo że nie miała żadnych doznań bólowych, badania ujawniły ciężkie zwyrodnienie/degenerację stawu. W wieku 66 lat kobieta przeszła operację złamanego lewego nadgarstka, która normalnie jest bardzo bolesna, i również nie wspominała o bólu pooperacyjnym. Niewrażliwość na ból diagnozował dr Devjit Srivastava. Szkotka powiedziała lekarzom, że po zabiegach, np. stomatologicznych, nigdy nie musiała sięgać po środki przeciwbólowe. Mając to wszystko na uwadze, skierowano ją do specjalistów od genetyki bólu z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) i Uniwersytetu w Oksfordzie, którzy zidentyfikowali 2 mutacje. Jedna była mikrodelecją w pseudogenie (wcześniej doczekał się on tylko krótkiej wzmianki w literaturze medycznej; teraz po raz pierwszy go opisano i nadano nazwę FAAH-OUT). Druga to mutacja w sąsiednim genie, który kontroluje FAAH, czyli hydrolazę amidów kwasów tłuszczowych. Dalsze testy przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Calgary ujawniły we krwi podwyższony poziom neuroprzekaźników, które są normalnie rozkładane przez FAAH (to kolejny dowód na utratę funkcji FAAH). Gen FAAH jest dobrze znany specjalistom od nocycepcji. Wiąże się on bowiem ze szlakiem endokanabinoidowym. Badania przeprowadzone na zwierzętach pokazały, że zablokowanie degradacji endokanabinoidów przez unieczynnienie enzymu FAAH ma działanie przeciwbólowe oraz przeciwzapalne; nie pojawiają się przy tym niepożądane efekty ze strony ośrodkowego układu nerwowego. Gen znany obecnie jako FAAH-OUT był dotąd uznawany za "śmieciowy". Naukowcy stwierdzili jednak, że nie jest on wcale taki nieważny, gdyż prawdopodobnie pośredniczy w ekspresji FAAH. W ramach wcześniejszych eksperymentów zaobserwowano, że w mózgu myszy z rozbiciem genu (po knock-oucie genowym, FAAH-/-) występował podwyższony poziom anandamidu (AEA) z układu endokanabinoidowego. Oprócz tego nie reagowały one na bodźce termiczne i wykazywały ograniczony ból w modelach zapalnych wywołanych karagenem czy formaliną. Szkotka wykazuje podobne cechy. Gdy w ciągu życia zdarzało jej się zranić czy oparzyć (często zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje, dopiero czując swąd palonych tkanek), gojenie zachodziło bardzo szybko. Kobieta jest gadatliwa i optymistycznie nastawiona do życia. Kiedy w wieku 70 lat poddano ją badaniu skalą do oceny lęku (Generalized Anxiety Disorder 7, GAD-7), uzyskała 0 na 21 punktów. Podobnie było z kwestionariuszem dotyczącym depresji - Patient Health Questionnaire-9 (PHQ-9) - ponieważ i tu zdobyła 0 na 29 punktów. Jak sama podkreśla, nigdy nie zdarzyło się jej panikować, nawet w niebezpiecznych czy groźnych sytuacjach, np. niedawnym wypadku drogowym. Cierpi za to na luki pamięciowe, np. częste zapominanie słów podczas wypowiadania zdań (wcześniej zjawisko to powiązano ze wzmożoną sygnalizacją endokanabinoidową). Akademicy podejrzewają, że może istnieć więcej takich osób jak Szkotka, zwłaszcza że ona sama nie była świadoma swojej sytuacji do 7. dekady życia. Ludzie z rzadką niewrażliwością na ból mogą być cenną grupą do badań medycznych. Dzięki nim możemy się bowiem dowiedzieć, jak ich mutacje wpływają na doświadczanie bólu [...] - podkreśla dr James Cox z UCL. Ekipa kontynuuje prace. Od Szkotki pobierane są np. próbki komórek, które pomogą lepiej zrozumieć funkcje pseudogenu. Mimo postępów farmakologicznych, poczynionych od pierwszego wykorzystania eteru w 1846 r., umiarkowany-silny ból pooperacyjny [nadal] występuje u 1 na 2 pacjentów. Przeprowadzono już nieudane testy kliniczne obierające na cel białko FAAH. Choć mamy nadzieję, że FAAH-OUT może coś zmienić, zwłaszcza w dziedzinie bólu pooperacyjnego, trzeba dopiero sprawdzić, czy na postawie naszych wyników da się opracować nowe metody terapii" - podsumowuje dr Srivastava. « powrót do artykułu
  13. Samo patrzenie na coś, co przypomina o kawie, może sprawiać, że stajemy się bardziej czujni i uważni. Kawa jest jednym z najpopularniejszych napojów i sporo wiadomo o jej fizycznym wpływie. O wiele mniej wiadomo o jej znaczeniu psychologicznym, czyli inaczej mówiąc, o tym, czy samo postrzeganie czegoś, co przywodzi ją na myśl, może wpłynąć na sposób myślenia - opowiada prof. Sam Maglio z Uniwersytetu w Toronto. Badanie, którego wyniki ukazały się w piśmie Consciousness and Cognition, dotyczyło wpływu primingu (in. torowania). Ludzie często napotykają wskazówki związane z kawą albo myślą o niej, wcale jej nie pijąc. Chcieliśmy więc sprawdzić, czy [...] jeśli zastosujemy ekspozycję na wskazówki związane z kawą, ich fizjologiczne pobudzenie wzrośnie, podobnie jak po spożyciu napoju. Maglio i Eugene Chan przeprowadzili serię 4 eksperymentów. Wzięli w nich udział przedstawiciele kultury Wschodu i Zachodu. Porównywano wpływ wskazówek kojarzących się z kawą i herbatą. Okazało się, że ochotnicy wystawieni na oddziaływanie wskazówek związanych z kawą postrzegali czas jako krótszy (dystans czasowy się zmniejszał) i rozumowali, posługując się bardziej konkretnymi, precyzyjnymi terminami. Efekt był słabszy u osób, które wychowały się w zasięgu kultury wschodniej. Maglio spekuluje, że związek między kawą a pobudzeniem jest w kulturach mniej "kawocentrycznych" słabszy. W Ameryce Północnej mamy prototypowy obraz menedżera udającego się na ważne spotkanie z potrójnym espresso w dłoni. To właśnie ten związek między spożywaniem kofeiny i pobudzeniem, który może nie istnieć w innych kulturach. Kolejnym krokiem Kanadyjczyków mają być badania dot. skojarzeń związanych z różnymi napojami i pokarmami. Psycholodzy podejrzewają, że myślenie np. o czerwonym winie i napojach energetycznych będzie mieć inny wpływ na pobudzenie. « powrót do artykułu
  14. Profesor fizyki Tomasz Skwarnicki z Syracuse University zdobył dowody na istnienie trzech nieznanych dotychczas pentakwarków. Dowody znaleziono w danych pochodzących z eksperymentu LHCb. Dotychczas sądziliśmy, że pentakwarki są po prostu zbudowane z pięciu połączonych kwarków. Nasze odkrycie dowodzi, że to nieprawda, mówi Skwarnicki. Skwarnicki wraz z profesorem Limingiem ZHangiem z pekińskiego Uniwersytetu Tsinghua, analizowali dane ze zderzeń protonów z lat 2015–2018. Zauważyli, że pentakwarki składają się z pewnej podstruktury, której istnienie dowodziły trzy wąskie silniejsze sygnały w danych kinematycznych LHC. Każdy z takich sygnałów odnosi się do konkretnego pentakwarka, a konkretnie takiego, który składa się z dwóch części: barionu zawierającego trzy kwarki i mezonu złożonego z dwóch kwarków. Tym, co jest unikatowe w trzech zauważonych pentakwarkach to fakt, że ich masa jest nieco niższa niż suma mas ich części składowych, czyli barionu i mezonu. Pentakwark nie rozpada się w prostym, standardowym procesie. Jego rozpad to powolny proces złożonej rekonfiguracji kwarków, w czasie którego występuje rezonans, wyjaśnia Skwarnicki. Uczony specjalizuje się w badani interakcji zachodzących w cząstkach elementarnych. Teraz, dzięki LHC, naukowcy z całego świata mogą badać teorie i hipotezy, której w fizyce pojawiły się kilkadziesiąt lat temu. Daje nam on 10 razy więcej danych i pozwala obserwować strukturę pentakwarków w bardziej szczegółowy sposób. To co uznawaliśmy za pojedynczy pentakwark okazało się być dwoma wąskimi z niewielką przerwą pomiędzy nimi, mówi Skwarnicki. Naukowiec zauważył też trzeci towarzyszący im pentakwark. Wszystkie trzy miały podobną budowę, składają się z barionu i podstruktury z mezonu. Ich masa jest poniżej granicy dla odpowiadającego im układu barion-mezon. « powrót do artykułu
  15. Wiceprezydent USA Mike Pence, przemawiając podczas spotkania National Space Council domagał się, by do roku 2024 NASA przeprowadziła załogową misję z lądowaniem na Księżycu. Jeśli NASA nie jest obecnie sprawić, by w ciągu pięciu lat amerykański astronauta wylądował na Księżycu, należy zmienić tę organizację, a nie plany misji, powiedział wiceprezydent. Szef NASA, Jim Bridenstine, odnosząc się do wypowiedzi wiceprezydenta, oświadczył: W ciągu najbliższych dni i tygodni podejmiemy działania, w celu zrealizowania tego celu. Już wcześniej przedłożyliśmy plan, z którego jasno wynika, że plan badawczy NASA składa się z trzech celów strategicznych: niskiej orbity okołoziemskiej, Księżyca oraz Marsa i dalszych części przestrzeni kosmicznej. Wydałem już odpowiednie polecenia, które mają upewnić nas, że cele te zostaną osiągnięte. Jest wśród nich decyzja o powołaniu nowego dyrektoriatu w NASA, który skupi się na opracowaniu i wykonaniu tych celów. Roboczo nazywamy go Moon to Mars Mission Directorate. NASA jest jedyną agencją kosmiczną, która ma na swoim koncie lądowanie człowieka na Księżycu. Ostatni astronauta przebywał na Srebrnym Globie w grudniu 1972 roku. Od tamtego czasu NASA, również jako jedyna agencja kosmiczna, przeprowadziła udane – bezzałogowe – misje badawcze na powierzchni Marsa, badania Saturna i jego księżyców, zebrała dane na temat Plutona, odkryła tysiące planet pozasłonecznych. Obecni lokatorzy Białego Domu naciskają jednak na powrót człowieka na Księżyc. Niech to będzie jasne: pierwszą kobietą i kolejnym mężczyzną na Księżycu będą amerykańscy astronauci, którzy polecą tam na amerykańskiej rakiecie startującej z terenu USA. Prezydent polecił NASA i administratorowi Jimowi Bridenstinowi, by wykorzystali wszelkie dostępne środki w celu realizacji tych zadań, mówił Pence. Spis wszystkich misji prowadzonych przez NASA od czasu powołania Agencji w 1958 roku, tych trwających, jak i ukończonych, obejmuje 196 pozycji. « powrót do artykułu
  16. Ochotnicy z centrum Kozhanopolis w Mińsku zebrali nietoperze, którym nie udało się znaleźć odpowiedniego miejsca na hibernację. Wszystkie trafiły do... lodówki, w której panują idealne warunki do zimowego snu. By ssakom było wygodnie, umieszczano je w specjalnych materiałowych woreczkach. Zimą nietoperze zapadają [...] w hibernację. Potrzebują dość chłodnego i wilgotnego środowiska. Wlatują ludziom na balkony, na klatki schodowe w blokach, do szybów wentylacyjnych, piwnic itp. Czasem znajduje się je na ziemi w śniegu - opowiada szef centrum Aleksiej Szpak. Idealne warunki do hibernacji to temperatura wynosząca 0-5°C oraz wilgotność przekraczająca 50%. Tak właśnie jest w jak najzwyklejszej lodówce. Kozhanopolis dysponuje tylko jedną lodówką, ale pomieści ona aż 32 nietoperze. Niektóre osobniki "spały" tu od połowy grudnia. Po nadejściu wiosny, gdy temperatura wzrosła do ponad 10°C, Szpak i jego pomocnicy zaczęli wyjmować mroczaki posrebrzane (Vespertilio murinus) i mroczki późne (Eptesicus serotinus) z woreczków, tak by mogły się wybudzić. Podczas ważenia nietoperze rozciągają skrzydła. Wolontariusze karmią je pędrakami i poją pipetą. Wieczorami zwierzęta są wynoszone do parku.   « powrót do artykułu
  17. Chińskie Ministerstwo Środowiska prowadzi ocenę wpływu na środowisko budowy małego reaktora modułowego ACP100, który miałby stanąć w powiecie Changjiang w prowincji Hajnan. Prace budowlane miałyby rozpocząć się jeszcze w bieżącym roku. Budowa ma potrwać 65 miesięcy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to, po uzyskaniu niezbędnych zezwoleń, 125-megawatowy reaktor powinien rozpocząć pracę 31 maja 2025 roku. Budowa ACP100 to jeden z najważniejszych projektów chińskiego 12. Planu Pięcioletniego. Projekt reaktora stworzono na bazie pełnowymiarowego reaktora typu PWR ACP1000. W miniaturowym reaktorze zintegrowano turbiny parowe oraz pasywne zabezpieczenia. Całe urządzenie zostanie zainstalowane pod ziemią. ACP100 zostanie zlokalizowany na północnym-zachodzie istniejącej elektrowni atomowej. Świat ma poważny problem. Z corocznego raportu środowiskowego BP dowiadujemy się, że w 2017 roku aż 38% światowej energii pochodziło z węgla. To dokładnie tyle samo, co przed 20 laty, kiedy to podpisano pierwszy międzynarodowy traktat o zapobieganiu zmianom klimatu. Co gorsza emisja gazów cieplarnianych rośnie i w 2018 roku zwiększyła się o 2,7%. To największy wzrost od siedmiu lat. W obliczu coraz poważniejszych zmian klimatycznych jasne jest, że dotychczasowe działania nie pomagają. Nawet specjaliści z ONZ, którzy w przeszłości nie byli przekonani do energetyki jądrowej, przyznają, że w obecnej sytuacji dobre jest każde rozwiązanie, które pozwoli na utrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie mniejszym niż 1,5 stopnia Celsjusza powyżej średniej sprzed rewolucji przemysłowej. A w tej chwili jedynym rozwiązaniem wydaje się znaczne zwiększenie produkcji energii z energetyki atomowej. Jednak świat idzie w przeciwnym kierunku. Niemcy chcą do 2022 roku zamknąć wszystkie swoje elektrownie atomowe, a Włosi już w 2011 roku zdecydowali, że nie będą budowali kolejnych. Jednak nawet jeśli opinia publiczna popierałaby budowę elektrowni atomowych – a tak nie jest – to kolejne tego typu instalacje mogłyby nie powstać. Elektrownie takie są po prostu niezwykle drogie. W USA w ostatnich latach wiele elektrowni zamknięto, a z planowej budowy innych zrezygnowano, gdyż nie wytrzymywały one konkurencji z gazem łupkowym. Organizacja Union of Concerned Scientists (UCS), która sceptycznie odnosiła się do energetyki jądrowej, stwierdziła niedawno, że jeśli nic się nie zmieni, to prawdopodobnie dojdzie do zamknięcia kolejnych elektrowni atomowych, które zostaną zastąpione przede wszystkim gazem naturalnym, co doprowadzi do wzrostu emisji. Sytuacja jest tak dramatyczna, że, jak mówi dyrektor ds. bezpieczeństwa projektów atomowych UCS Edwin Lyman, kwestią do rozstrzygnięcia jest pytanie o to, czy w kolejnych dekadach realnie może powstać wystarczająca liczba elektrowni atomowych, by zaspokoić potrzeby. Obecnie w samej tylko Ameryce Północnej prowadzone są badania nad 75 różnymi projektami elektrowni atomowych. Kilkukrotnie zajmowaliśmy się już tym tematem, czy to pisząc o „Reaktorze z fabryki", „Osobistej elektrowni atomowej”, pytając czy „Minireaktory nadzieją energetyki atomowej” oraz wspominając, że „NuScale ogłosiło, kto wyprodukuje pierwszy mały reaktor atomowy". Niewielkie reaktory atomowe mają wiele zalet w porównaniu z tradycyjnymi elektrowniami. Są na tyle małe, że możńa je produkować w fabryce i przewieźć na miejsce montażu. Dzięki temu cały proces budowy trwa znacznie szybciej i jest znacznie tańszy, a więc i inwestycja jest znacznie mniej ryzykowna. Ponadto wiele tego typu projektów to reaktory bezobsługowe, które można np. zakopać pod ziemią i wydobywać raz na kilka lat, by wymienić paliwo. Rozwiązanie jest więc i tańsze w obsłudze i bardziej bezpieczne od tradycyjnych elektrowni. APC100 to po prostu pomniejszona wersja dużych reaktorów jądrowych. Podobną technologię oferuje amerykańska firma NuScale, która podpisała już z koalicją 46 amerykańskich dostawców energii umowę na dostarczenie 12 małych reaktorów. Jednak projekt będzie kontynuowany, jeśli do końca bieżącego roku członkowie koalicji zdecydują się na jego finansowanie. To może nie być takie oczywiste. W 2011 roku firma Generation mPower, wspierana przez giganta Babcock & Wilcox podpisła umowę na budowę sześciu podobnych reaktorów, jednak po trzech latach z umowy zrezygnowano, gdyż nie znaleziono nowych klientów, co czyniło całe przedsięwzięcie nieopłacalnym. Jeszcze bardziej interesujące są miniaturowe reaktory, które nie są – jak ACP100 czy projekt NuScale – miniaturowymi wersjami dużych reaktorów typu PWR, ale nowatorskimi konstrukcjami chłodzonymi sodem. Projekt takiego reaktora ma firma TerraPower, której jednym z inwestorów jest Bill Gates. Opracowała ona nowatorki projekt reaktora z falą wędrującą i podpisała z Pekinem umowę na zbudowanie do roku 2022 prototypowego urządzenia w Państwie Środka. Nie wiadomo jednak, jak na plany te wpłynie pogorszenie się relacji pomiędzy Chinami a USA. Jeszcze inny pomysł to reaktory chłodzone stopionymi solami. Te są najbardziej bezpieczne, gdyż reaktor jest chłodzony nawet w przypadku całkowitego braku zasilania. Projekt takiego reaktora ma kanadyjska firma Terrestrial Energy. Chce ona wybudować 190-megawatową elektrownię w prowincji Ontario i obiecuje, że do roku 2030 zacznie dostarczać energię w cenie konkurencyjnej do ceny energii z gazu. Warto też przypomnieć, że olbrzymie postępy w dziedzinie reaktorów chłodzonych stopionymi solami poczyniły też Chiny, które zaskakująco szybko rozwinęły technologie udostępnione im przez Amerykanów. W chwili obecnej mamy więc do wyboru miniaturowe wersje dużych reaktorów PWR, czy SMR proponowane przez NuScale i Chińczyków. Reaktory takie mają zapewniać od 50 do 200 megawatów energii, mogą pracować przez 60 lat, stworzenie prototypu to koszt rzędu 100 milionów USD, a zbudowanie instalacji komercyjnej oznacza wydatkowanie nawet 2 miliardów USD. Pierwsze tego typu reaktory mogą rozpocząć pracę około roku 2025. Kolejna klasa projektów to reaktory bezpieczniejsze niż PWR i im podobne, czyli reaktory z rdzeniem usypanym (PBR), reaktory chłodzone sodem oraz reaktory chłodzone stopionymi solami. Reaktory takie mają dostarczać 190–600 megawatów energii i mają pracować 40-60 lat. Najbardziej zaawansowane są prace nad PBR, być może w bieżącym roku pierwszy taki reaktor zacznie pracę w Chinach. Prace rozwojowe nad PBR to koszt rzędu 400 milionów do 1,2 miliarda USD. Natomiast stworzenie prototypu reaktora chłodzonego sodem lub stopioną solą to koszt szacowany na 1 miliard USD. Pierwszy PBR ma ruszyć w bieżącym roku. Reaktory chłodzone sodem mogą zadebiutować w roku 2025, a chłodzone stopionymi solami – w roku 2030. W końcu należy wspomnieć krótko o fuzji jądrowej, czyli pozyskiwaniu energii nie w drodze rozszczepiania ciężkich jąder, a łączenia lżejszych jąder. Tutaj notuje się bardzo powolny postęp. Najbardziej znany projekt to ITER, chociaż nad fuzją pracują też inni. Reaktory fuzyjne mają dostarczać 100–600 megawatów i pracować przez 35 lat. Obecnie koszty rozwoju projektu ITER to 22 miliardy dolarów. Koszty wersji komercyjnej takiego reaktora nie są znane. Pierwszy tego typu reaktor pojawi się nie wcześniej niż w roku 2035. « powrót do artykułu
  18. Na lotnisku Denpasar na indonezyjskiej wyspie Bali aresztowano Rosjanina, Andrieja Zestkowa, podejrzanego o próbę przeszmuglowania młodego orangutana. Odurzony 2-letni samiec znajdował się w rattanowym koszu. Zestkow twierdzi, że dostał orangutana od przyjaciela, także Rosjanina, który zapłacił za niego 3 tys. dolarów i przekonał, że może go zabrać ze sobą do domu. Orangutany są gatunkiem chronionym, dlatego Rosjaninowi grozi kara nawet 5 lat więzienia. Oskarżony miał w torbie zastrzyki i leki, które zamierzał podać po przelocie do Korei Południowej - powiedział gazecie Jakarta Post Dewa Delanata z biura kwarantanny. Obecnie młody orangutan znajduje się pod opieką Bali Natural Resources Conservation Agency. W bagażu 27-letniego Zestkowa znaleziono też 2 żywe gekony i 5 jaszczurek. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Instytutu Technologii Stevensa stworzyli powłokę np. do endoprotez stawów, która gdy pojawiają się bakterie, uwalnia celowane mikrodawki antybiotyków. Dzięki temu można znacząco obniżyć wskaźnik zakażeń. Prof. Matthew Libera opisał metodę powlekania implantu siecią mikrożelową. W skrócie są to plamki o średnicy 100-krotnie mniejszej od przekroju ludzkiego włosa, które absorbują pewne antybiotyki. Zachowanie mikrożelu reguluje się za pomocą ładunków elektrycznych; aktywność elektryczna zbliżających się bakterii prowadzi do uwolnienia leku. Mikrożele można zastosować w wielu różnych urządzeniach medycznych, w tym w zastawkach serca czy szwach chirurgicznych. Amerykańska armia, która współfinansowała badania, chce wdrożyć technologię w szpitalach polowych (obecnie zakażenia występują w 1/4 ran bojowych). Zakażenia po zabiegach chirurgicznych trudno zwalczyć, gdyż kolonizując powierzchnie, bakterie tworzą antybiotykooporne biofilmy. Libera i inni zaburzają ten cykl, zabijając bakterie, nim w ogóle zdobędą przyczółek. W odróżnieniu od tradycyjnych metod leczenia - układowych, które zalewają antybiotykiem cały organizm czy miejscowych, takich jak mieszanie antybiotyków z cementem kostnym - podejście mikrożelowe jest silnie celowane: uwalniane są maleńkie dawki antybiotyku do uśmiercenia pojedynczych bakterii. W ten sposób ogranicza się presję selekcyjną, prowadzącą do rozwoju superpatogenów. Amerykanie wyjaśniają, że inne obecnie rozwijane "samobroniące się" powierzchnie bazują na bakteryjnych produktach przemiany materii, które wyzwalają uwalnianie leków. Takie podejście jest jednak mniej efektywne od metody Libery, która może zabijać także formy spoczynkowe bakterii. Mikrożele są bardzo wytrzymałe; niegroźne im np. odkażanie etanolem. Poza tym tygodniami zachowują one stabilność i właściwie reagują na ludzką tkankę, co oznacza, że przechowują ładunek do momentu, aż jest on potrzebny i wspierają zdrowy wzrost kości. By nałożyć mikrożel na urządzenie medyczne, chirurg musi je na kilka sekund zanurzyć w specjalnej kąpieli. Druga kąpiel wysyca mikrożel antybiotykiem. Plany są takie, by w przyszłości lekarz przygotowywał urządzenia bezpośrednio przed wszczepieniem, wykorzystując antybiotyki dostosowane do czynników ryzyka danego pacjenta. Jak dotąd podejście testowano w warunkach in vitro. « powrót do artykułu
  20. Specjaliści od dawna sądzili, że muszle znajdowane na stanowiskach archeologicznych na Karaibach to świadek okresów głodu. Rozpowszechniony pogląd mówił, że ludzie jedli ślimaki czy małże w czasach, gdy nie było innego pożywienia. Jednak naukowcy z University of Florida uważaj, że tysiące muszli na stanowisku archeologicznym na przedmieściach St. Thomas na Wyspach Dziewiczych Stanów Zjednoczonych, to dowód na to, że dzieci pomagały dorosłym w zdobywaniu pożywienia. Dorosły zbieracz po znalezieniu ślimaka czy małży wyjmował mięso, a muszlę wyrzucał, więc nie trafiała ona na stanowisko archeologiczne. Tymczasem to w St. Thomas jest dosłownie zasypane tysiącami muszli, zwraca uwagę William Keegan, kurator zbiorów archeologii Karaibów w Florida Museum of Natural Hisotry. To nie dowód na to, że ludzie głodowali. To dowód, że dzieci uczestniczyły w zdobywaniu pożywienia. Musimy zacząć o dzieciach jak o aktywnych członkach społeczności, którzy wpływają na znajdowany przez nas materiał i jego rozkład, stwierdza uczony. Dzieci są ostatnią grupą, która przyciąga uwagę archeologów. Dotychczas wszelkie wysiłki dotyczące identyfikacji bytności dzieci na stanowisku archeologicznym ograniczały się do badania źle wykonanych przedmiotów, miniatur oraz rzeczy wyglądających na zabawki. Ale to nie jest pełen obraz. Dzieci mogły brać udział w zdobywaniu pożywienia, co w kulturze saladoid mogło oznaczać, że zbierały małże i ślimaki. "Jeśli twój rodzic wybiera się do sklepu spożywczego, to musisz pójść z nim. Jeśli tam robisz coś więcej, niż ściąganie cukierków z półki, to zaczynasz pomagać, mówi Keegan. Olbrzyma liczba muszli na stanowisku archeologicznym skłoniła naukowców do wysunięcia hipotezy, że zostały one tam celowo przyniesione i dopiero na miejscu wyciągnięto z nich mięso, a muszle wyrzucono. Zespół badawczy opracował nawet kryteria, które pozwoliły stwierdzić, czy muszle rzeczywiście zostały zebrane przez dzieci. Jak mówi Keegan, takie muszle najłatwiej jest zidentyfikować ze względu na wielkość i różnorodność. Dzieci zwykle generalizują rzeczy, co oznacza, że będą zbierały wszystkie muszle, również te małe.  Dorośli podniosą te, które opłaca się zebrać, zatem raczej większe muszle, gdzie można spodziewać się więcej mięsa. Zatem obecność dużej liczby małych, łatwych w transporcie muszli, wskazuje, że zostały one zebrane przez dzieci. To tak, jakby ktoś wysłał studenta biologii na plażę i kazał mu wyzbierać wszystko na obszarze metra kwadratowego. Oczywiście, że da się to zrobić i będzie z tego niezły posiłek, ale to strata czasu. Dorosły nie będzie skupiał się na bardzo małych muszlach. Woli w tym czasie podnieść konkretne ślimaki czy małże, o których wie, że będzie z tego większy i smaczniejszy posiłek, wyjaśnia Keegan. Niestety, badane stanowisko zostało w dużej mierze naruszone, więc naukowcy nie mają pełnego obrazu sytuacji. Ponadto Karaiby są słabo zbadane pod względem archeologicznym, więc Keegan i jego zespół mają do dyspozycji niewiele wiadomości o stylu życia przedstawicieli kultury saladoid. Dlatego też wyniki swoich badań porównali z tym, co wiemy o społecznościach zbierackich zamieszkujących wyspy Pacyfiku, gdzie od tysięcy lat styl życia nie uległ większym zmianom. To nie jest bezpośrednie porównanie. To analogia, która pokazuje nam, że to, co widzimy u współcześnie żyjących populacji jest zgodne z tym, co widzimy na stanowisku archeologicznym. Zdobyte dowody wskazują, że przedstawiciele kultury saladoid, podobnie jak przedstawiciele współczesnych kultur zbierackich na wyspach Pacyfiku, wykorzystywali wspólne zbieranie pożywienia do umacniania więzi rodzinnych. Saladoid byli kulturą matriarchalną, więc ich linie pokrewieństwa  należy śledzić po linii matki. Mężczyźni często nie brali udziału w codziennym życiu społeczności. Kobiety często wybierały się wraz z dziećmi na długie wyprawy, by zbierać pożywienie. To była holistyczna społeczność. Do około 15. roku życia dzieci były już zaangażowane we wszystkie funkcje dorosłych, wyjaśnia Keegan. W niektórych przypadkach dzieci działały bardziej efektywnie niż dorośli. Tam gdzie dorośli przeszukiwali głębsze wody i wydobywali większe muszle, dzieci brodziły po płyciznach zbierając drobne muszle, z których podniesieniem dorośli mieliby kłopot. Dzieci były włączone w życie społeczności, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  21. Neurogeneza, czyli proces powstawania nowych neuronów, zachodzi w ludzkich mózgach nawet w wieku 87 lat. Do takich wniosków doszli hiszpańscy naukowcy, którzy badali mózgi niedawno zmarłych osób. W ostatnich latach naukowcy nie byli zgodni co do neurogenezy. Zastanawiano się m.in., jak długo (do jakiego wieku) zjawisko to się utrzymuje i jakich ewentualnie regionów mózgu dotyczy. Sporo badań dotyczyło hipokampa, ponieważ to część mózgu najsilniej związana z pamięcią, a logika podpowiada, że do magazynowania nowych wspomnień potrzebne są nowe neurony. Poza tym hipokamp to jedna ze struktur, które ulegają uszkodzeniu w przebiegu chorób neurodegeneracyjnych. W zeszłym roku międzynarodowa grupa naukowców stwierdziła, że neurogeneza w hipokampie kończy się wraz z dzieciństwem. W artykule, który ukazał się w piśmie Nature Medicine, zespół Maríi Llorens-Martín z Center for Networked Biomedical Research on Neurodegenerative Diseases (CIBERNED) w Madrycie dowodzi, że to nieprawda i neurogeneza utrzymuje się do bardzo zaawansowanego wieku. Wcześniejsze badania wykazały, że na wczesnych etapach rozwoju komórki nerwowe zawierają DCX – białko związane z mikrotubulami, charakterystyczne dla migrujących neuronów (ang. doublecortin). Hiszpanie opierali się na tej informacji. Badano ludzi, od których śmierci minęło maksymalnie 10 godzin. Ich mózgi umieszczano w roztworze, który podtrzymuje świeżość tkanki nerwowej. Pobierano cienkie wycinki hipokampa i oglądano je pod mikroskopem w poszukiwaniu DCX. Akademicy podkreślają, że do 9. dekady życia włącznie u zdrowych neurologicznie osób w zakręcie zębatym, który wchodzi w skład formacji hipokampa, identyfikowano liczne niedojrzałe neurony (komórki z DCX). Neurogeneza występowała w mózgach ludzi, którzy zmarli w wieku 43-87 lat. Te same testy przeprowadzono na ludziach, którzy mieli chorobę Alzheimera (ChA). Tutaj znaleziono jednak niewiele przykładów neurogenezy, co sugeruje, że ChA nie tylko pozbawia pacjentów starych wspomnień, ale i nie dopuszcza do powstawania nowych. W tym przypadku liczba i proces dojrzewania neuronów pogarszały się wraz z postępami choroby. Tłumacząc, czemu wyniki są inne od opublikowanych w zeszłym roku, ekipa Llorens-Martín powołuje się na połączenie ścisłej procedury pozyskiwania tkanek do badań i najnowocześniejszych technologii. « powrót do artykułu
  22. Z powodu dławicy piersiowej, która bywa pierwszym objawem choroby niedokrwiennej serca, może cierpieć w naszym kraju 1,5 mln osób – alarmowali eksperci w poniedziałek w Warszawie, z okazji rozpoczęcia kampanii edukacyjnej „Poznaj Dławicę Piersiową”. Międzynarodową kampanię „Angina Awareness Initiative” (Poznaj Dławicę Piersiową) w październiku 2017 r. zainicjowało Europejskie Towarzystwo Kardiologiczne (ESC). W marcu 2019 r. organizowana jest jej druga edycja, w której po raz pierwszy uczestniczy Polska. Patronat nad kampanią w naszym kraju objęło Polskiego Towarzystwo Kardiologiczne. Podejrzewamy, że dławica piersiowa występuje u około 1,5 mln Polaków, a u 50 proc. pacjentów jest pierwszą manifestacją choroby niedokrwiennej serca. W USA cierpi z jej powodu 8,5 mln osób – powiedział kierownik Katedry i Kliniki Kardiologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi prof. Jarosław Kasprzak. Eksperci wyjaśniali, że za mało się mówi o dławicy piersiowej, nazywanej również dusznicą bolesną (angina pectoris), stąd inicjatywa edukacyjna Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Najczęściej ostrzega się przed chorobą niedokrwienną serca, zawałem serca oraz niewydolnością serca. Tymczasem pierwszym niepokojącym sygnałem może być nawracający dławicowy ból w klatce piersiowej, szczególnie za mostkiem. Dławica – podkreślił prof. Kasprzak – powodowana jest niedokrwieniem serca na skutek zawężenia tętnic wieńcowych doprowadzających krew do mięśnia sercowego. Powodem zwężenia jest postępująca miażdżyca, co może się objawiać bólem w klatce piersiowej, a także uciskiem, gnieceniem, ciężarem lub zaciskaniem w klatce piersiowej – dodał. Najczęściej dolegliwości te występują podczas wysiłku fizycznego, ale mogą się pojawić także w trakcie silnego stresu lub przy innej okazji. Trwają zwykle kilka minut. Jeśli występują dłużej, np. 15 minut, lepiej wezwać karetkę pogotowia, gdyż może to świadczyć o ostrym zawale serca, wymagającym natychmiastowej interwencji kardiologicznej (zabiegu angioplastyki). Powtarzająca się dusznica bolesna zwykle poprzedza wystąpienie zawału serca. Początkowo nie jest dostrzegalna podczas zwykłych codziennych czynności, takich jak chodzenie i wspinanie się po schodach. Pojawia się jedynie podczas nasilonego, szybko wykonywanego lub długotrwałego wysiłku fizycznego – wyjaśniał prof. Miłosz Jaguszewski z I Katedry i Kliniki Kardiologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Specjalista podkreślił, że objawy dławicy z czasem się nasilają, kiedy postępuje choroba niedokrwienna serca. Dolegliwości coraz częściej dają o sobie znać w trakcie mniej już intensywnych czynności, jak wchodzenie po schodach w normalnym tempie, a także po pokonaniu krótszych, niż wcześniej, odcinków drogi. Jednym z objawów poza bólem w klatce piersiowej może być skrócenie oddechu. Później dochodzi do znacznego ograniczenia zwykłej aktywności. Trudno wykonać jakąkolwiek czynność bez dyskomfortu, a dławica może się pojawić nawet w spoczynku. Powodem tego może być dławica mikronaczyniowa, czyli skurcz dotkniętych zaawansowaną miażdżycą tętnic – podkreślił prof. Jaguszewski. Dodał on, że warto zwrócić uwagę na nietypowe objawy, takie jak kołatanie serca, zimne poty, kaszel, nudności i wymioty, które częściej występują u kobiet, osób starszych i chorych z cukrzycą. Inne nietypowe dolegliwości to skrajne zmęczenie, niestrawność lub uczucie dyskomfortu w nadbrzuszu oraz ból poza klatką piersiową, np. w ręku – powiedział prof. Piotr Jankowski z I Kliniki Kardiologii i Nadciśnienia Tętniczego Instytutu Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie oraz Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Nie powinniśmy lekceważyć objawów bólu w klatce piersiowej, ponieważ wizyta u lekarza i rozpoczęcie leczenia może nas uchronić przed zawałem serca - przekonywali eksperci. Z danych przedstawionych podczas spotkania z dziennikarzami wynika, że dławica piersiowa pozostaje nierozpoznana u ponad 43 proc. pacjentów z chorobą wieńcową, mimo że zgłaszali oni objawy dusznicy w minionym miesiącu. Z kolei ci, którzy byli leczeni z powodu dławicy, otrzymywali zbyt małe dawki leków kardiologicznych. Warto pamiętać także o tym, że dławica piersiowa może pogarszać jakość życia – przekonywała prof. Hanna Szwed z II Kliniki Choroby Wieńcowej Instytutu Kardiologii w Warszawie, konsultant wojewódzki w dziedzinie kardiologii dla województwa mazowieckiego. Przytoczone przez ekspertów dane sugerują, że dławica trzykrotne zwiększa ryzyko niepełnosprawności (na skutek pogarszającej się wydolności fizycznej) i czterokrotne wzrasta groźba depresji, bo wywołuje ona niepokój i lęk przed nagłym zgonem sercowym. « powrót do artykułu
  23. Prace nad antykoncepcyjną biżuterią są coraz bardziej zaawansowane. Naukowcy z Georgia Institute of Technology zaprezentowali właśnie kolczyk z zapięciem z wbudowanym plastrem przezskórnym (transdermalnym). Podobne rozwiązania można zastosować w innych ozdobach, np. bransoletkach, pierścionkach, naszyjnikach czy paskach od zegarków. Każdorazowo plastry znajdowałyby się w elementach mających kontakt ze skórą. W analogiczny sposób dałoby się też podawać inne leki, które wymagają regularnego dawkowania. Wstępne testy sugerują, że antykoncepcyjna biżuteria dostarcza wystarczające ilości hormonów, by spełniać swoją rolę. Na razie nie prowadzono jeszcze testów na ludziach. Im więcej opcji antykoncepcji istnieje, tym większa szansa, że zaspokojone zostaną potrzeby różnych kobiet. Ponieważ zakładanie biżuterii może już być częścią ich codziennej rutyny, ta technika ułatwia przestrzeganie zaleceń i gwarantuje przyjmowanie preparatu - opowiada prof. Mark Prausnitz. Oprócz plastrów przezskórnych stosowanych w hormonalnej terapii zastępczej i antykoncepcji, dostępne są też plastry zawierające, m.in.: nikotynę, buprenorfinę i fentanyl (środki przeciwbólowe), klonidynę na nadciśnienie, nitroglicerynę na chorobę wieńcową czy skopolaminę (ta ostatnia pomaga zapobiegać chorobie lokomocyjnej). Wbudowanie plastra antykoncepcyjnego w biżuterię zapewnia większą dyskrecję, co może przemawiać do dość sporej rzeszy kobiet. Mohammad Mofidfar, Laura O'Farrell i Prausnitz najpierw testowali swoją koncepcję na świńskich uszach. Plastry zamontowane na zapinkach kolczyków zawierały lewonorgestrel. Później badania objęły także bezwłosą skórę szczurów. By oddać zdejmowanie kolczyków na czas snu, naukowcy zakładali plastry na 16 godzin i usuwali je na 8 godzin. Testowany plaster miał powierzchnię ok. 1 cm2 i składał się z 3 warstw. Wewnętrzna jest nieprzepuszczalna i zawiera klej, który umożliwia mocowanie do zapinki kolczyka, spodu paska od zegarka albo wnętrza pierścionka. Warstwa środkowa zawiera lek antykoncepcyjny w stałej postaci. Warstwa zewnętrzna to klej skórny, który ułatwia przyleganie i transfer hormonu. Ze skóry lek przechodzi do krwiobiegu. Jeśli technika znajdzie ostatecznie zastosowanie u ludzi, zapinkę kolczyka trzeba będzie okresowo, prawdopodobnie co tydzień, zmieniać. Z biżuterii do takich zastosowań najlepiej nadają się kolczyki i paski od zegarków, bo najściślej przylegają do skóry. Dostarczana dawka hormonu jest proporcjonalna do powierzchni skóry, z którą biżuteria wchodzi w kontakt. To samo zapięcie z plastrem można stosować do różnych kolczyków. Pierwotnie biżuteria antykoncepcyjna została zaprojektowana z myślą o krajach rozwijających się z ograniczonym dostępem do opieki medycznej. Wg Prausnitza, technologia ta może jednak być atrakcyjna dla szerszej grupy. Autorzy publikacji z Journal of Controlled Release podkreślają, że choć plastry przezskórne są w użyciu od 1979 r. i tak trzeba będzie przeprowadzić testy bezpieczeństwa i skuteczności dla ich zastosowań w kolczykach. Poza tym niezbędne są badania, które pokażą, na ile taka koncepcja przemawia do kobiet z różnych kultur. Musimy określić nie tylko skuteczność i parametry ekonomiczne biżuterii antykoncepcyjnej, ale także czynniki społeczne i osobiste, które liczą się dla kobiet z różnych stron świata. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Chin i Uniwersytetu Australii Południowej analizowali związki między spożyciem owoców i warzyw bogatych w przeciwutleniacze a obniżeniem ryzyka zaćmy związanej z wiekiem (ang. age-related cataract, ARC). Dr Ming Li z Australii i akademicy z Xi'an Jiaotong University analizowali 20 badań z całego świata. Przyglądano się wpływowi witamin A, C i E oraz karotenoidów (beta-karotenu, luteiny i zeaksantyny) na ryzyko zaćmy. Mimo pewnych niespójności między badaniami z losowaniem do grup i kohortowymi (dotyczyły one witaminy E i beta-karotenu), wyniki stanowią silne poparcie dla korzyści związanych ze spożyciem owoców cytrusowych, papryki, marchwi, pomidorów i ciemnozielonych warzyw, takich jak szpinak, brokuły czy jarmuż. Zaćma związana z wiekiem to wiodąca przyczyna problemów wzrokowych seniorów z całego świata. Operacje są skuteczną, ale drogą metodą przywracania wzroku [...] - podkreśla Li. Starzenie społeczeństw sprawia, że wszelkie rozwiązania są na wagę złota. Gdybyśmy mogli opóźnić początek ARC o 10 lat, liczba osób potrzebujących zabiegu spadłaby o połowę. « powrót do artykułu
  25. W LHCb zaobserwowano, po raz pierwszy w historii, naruszenie symetrii CP podczas rozpadu mezonu D0. To historyczne wydarzenie, które z pewnością trafi do podręczników fizyki. To krok milowy fizyki cząstek. Od czasu odkrycia przed ponad 40 laty mezonu D fizycy podejrzewali, że naruszenie symetrii CP zachodzi również w tym systemie. Jednak dopiero teraz, po analizie wszystkich danych, jakie udało się zebrać w LHCb możemy potwierdzić, że zaobserwowaliśmy to zjawisko, mówi Eckhard Elsen, dyrektor ds. badań i obliczeń w CERN. Symetria ładunkowo-przestrzenna CP to termin, który oznacza, że każda cząstka elementarna ma swój odpowiednik, czyli antycząstkę. Są one pod wieloma względami identyczne, różnią się za to ładunkami elektrycznymi oraz liczbami kwantowymi. Wiadomo jednak, gdy w grę wchodzą oddziaływania słabe, symetria w niektórych cząstkach nie jest zachowana. Dochodzi do naruszeń symetrii CP. Zjawisko to po raz pierwszy zaobserwowano w latach 60. ubiegłego roku w Brookhaven Laboratory podczas rozpadu neutralnych kaonów. W 1980 roku autorzy odkrycia, James Watson Cronin i Val Logsdon Fitch, otrzymali za nie Nagrodę Nobla z fizyki. Później w 2001 roku badania nad naruszeniem symetrii CP w mezonie B przeprowadził zespół z USA i Japonii. Ponownie skończyło się to Nagrodą Nobla, którą w 2008 roku otrzymali Makoto Kobayashi, Toshihide Masakawa i Yoichiro Nambu. Naruszenie symetrii CP to jeden z podstawowych procesów zachodzących we wszechświecie. To dzięki niemu rozpoczął się proces, który po Wielkim Wybuchu doprowadził do pojawienia się przewagi materii nad antymaterią. Jednak rozmiary obecnie obserwowanych naruszeń w Modelu Standardowym są zbyt małe, by wyjaśnić istniejącą nierównowagę pomiędzy materią a antymaterią. To zaś sugeruje, że istnieją dodatkowe, nieznane jeszcze, źródła naruszeń CP. Mezon D0 składa się z kwarka powabnego i antykwarka górnego. Dotychczas naruszenia symetrii CP były obserwowane wyłącznie w cząstkach zawierających kwark dziwny lub kwark niski. Dotychczasowe obserwacje potwierdzały wzorzec naruszeń symetrii CP opisany w Modelu Standardowym za pomocą macierzy Cabibbo-Kobayashiego-Masakawy (macierz CKM). Opisuje ona, jakie przemiany zachodzą w kwarkach wskutek oddziaływań słabych. Jednym z największych zadań współczesnej fizyki cząstek jest uzupełnianie macierzy. Odkrycie, że naruszenie symetrii CP zachodzi też w mezonach D0 to pierwszy dowód na przemiany w kwarku powabnym. Najnowszego odkrycia dokonano analizując pełny zestaw danych uzyskanych w LHCb w latach 2011–2018 pochodzących z rozpadów mezonu D0 i jego antycząstki, antymezonu D0. Znaczenie statystyczne odkrycia wynosi 5,3, czyli przekracza próg sigma 5, wyznaczający pewność dokonanego odkrycia. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...