Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Czy wydmy potrafią śpiewać? Od czego zależy kształt piorunów? Kto skonstruował najprecyzyjniejszy zegar na świecie? Dlaczego gorąca woda zamarza szybciej niż zimna? Zawsze się nad tym zastanawialiście, ale wstydziliście się zapytać? Wznowienie książki Nauka. To lubię autorstwa znanego, cenionego i lubianego dziennikarza Tomasza Rożka odpowie na wszystkie te pytania. Tomasz Rożek, dziennikarz i popularyzator nauki, prowadzi czytelników przez labirynt wiedzy. Pisze o zjawiskach, z którymi spotykamy się na co dzień i o tych zachodzących daleko w kosmosie, odległych o lata świetlne. Odsłania tajemnice, nad którymi badacze głowią się od dawna, ale prezentuje również najnowsze odkrycia uczonych. Dowcipnie i przystępnie opisuje nawet najbardziej skomplikowane zagadnienia i procesy, a dzięki licznym przykładom z życia codziennego jego teksty pobudzają wyobraźnię i skłaniają do pogłębiania wiedzy. W poszczególnych rozdziałach znajdują się również propozycje eksperymentów, które z łatwością można przeprowadzić w domowych warunkach. Dzięki temu zarówno rodzice, jak i dzieci poczują się niczym prawdziwi odkrywcy. Nauka. To lubię to książka familijna dla ciekawego świata czytelnika w każdym wieku. Premiera książki: 12 sierpnia 2020 r.
  2. Amerykańscy naukowcy opisali urządzenie przypominające wkładane do ucha zewnętrznego słuchawki, które za pomocą niedostrzegalnych, podprogowych, pulsów elektrycznych stymuluje nerw błędny, wspomagając w ten sposób naukę dźwięków nowego języka. Specjaliści uważają, że urządzenie może znaleźć szerokie zastosowanie, poprawiając również inne rodzaje uczenia. Podczas eksperymentów opisanych na łamach pisma npj Science of Learning, wykorzystując precyzyjnie zaplanowaną czasowo, nieinwazyjną stymulację nerwu błędnego, naukowcy znacząco poprawili zdolność osób anglojęzycznych do odróżniania tonów języka mandaryńskiego. Co więcej, stymulacja tego nerwu pozwalała ochotnikom 2-krotnie szybciej wychwycić pewne tony. To jedna z pierwszych prezentacji, że za pomocą nieinwazyjnej stymulacji nerwu błędnego można wzmocnić złożoną zdolność poznawczą, taką jak nauka języka obcego przez zdrowego człowieka - podkreśla prof. Matthew Leonard z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Uczeni posłużyli się nieinwazyjną techniką, nazywaną przezskórną stymulacją nerwu błędnego (ang. transcutaneous vagus nerve stimulation, tVNS). Amerykanie wykorzystali fakt, że na powierzchni ucha występuje aferentna gałąź uszna nerwu błędnego, zaopatrująca skórę małżowiny w ludzkim uchu. Można ją stymulować za pośrednictwem elektrody usznej. W masie silikonowej, która przypomina słuchawki, umieszczono 2 elektrody: anoda znajdowała się okolicach jamy muszli, a katoda przy łódce muszli. W ramach studium 36 anglojęzycznych osób trenowano pod kątem identyfikowania 4 tonów języka mandaryńskiego w przykładach naturalnej mowy. Wykorzystano do tego zestaw zadań, opracowany przez Sound Brain Lab do badania neurobiologii nauki języka. Ochotnicy, w przypadku których tVNS sparowano z dwoma tonami zwykle łatwiejszymi do odróżnienia dla osób anglojęzycznych, szybciej uczyli się ich rozróżniania. Do końca treningu badani ci osiągali średnio o 13% lepsze rezultaty w klasyfikowaniu tonów i uzyskiwali szczytowe rezultaty 2-krotnie szybciej od przedstawicieli grupy kontrolnej, którzy wkładali urządzenie do ucha, ale nie byli poddawani stymulacji. Potocznie uważa się, że w dorosłości ludzie nie potrafią nauczyć się wzorców dźwiękowych nowego języka, ale historycznie nasze badania pokazały, że nie dla wszystkich jest to prawdą. W ramach najnowszego studium widzimy, że tVNS redukuje różnice indywidualne o wiele bardziej niż inne interwencje [...] - wyjaśnia prof. Bharath Chandrasekaran z Uniwersytetu w Pittsburghu. Generalnie ludzie często zniechęcają się, widząc, jak trudna bywa nauka języka obcego, ale gdybyśmy byli w stanie zapewnić po pierwszej sesji rezultaty lepsze o 13-15%, być może udałoby się ich zachęcić do kontynuowania lekcji - dodaje Leonard. Obecnie naukowcy sprawdzają, czy dłuższe sesje treningowe z tVNS mogą wpłynąć na zdolność ochotników do odróżniania 2 tonów, które są trudniejsze do odróżnienia dla osób anglojęzycznych. W obecnym studium nie uzyskano bowiem znaczącej poprawy. Naukowcy podejrzewają, że tVNS korzystnie oddziałuje na uczenie, wzmacniając sygnalizację neuroprzekaźnikową w dużej części mózgu; czasowo poprawia się uwaga w odniesieniu do prezentowanych bodźców dźwiękowych. Sprzyja to długoterminowemu uczeniu. Potrzeba jednak kolejnych badań, które zweryfikują ten mechanizm. Naszym kolejnym krokiem będzie zrozumienie mechanizmu neuronalnego leżącego u podłoża opisywanego zjawiska i ustalenie idealnego zestawu parametrów stymulacji, który mogłyby zmaksymalizować plastyczność mózgu. Postrzegamy tVNS jako dobre narzędzie do wspomagania rehabilitacji osób z urazami mózgu - podsumowuje Chandrasekaran. Warto powiedzieć, że w tym roku w Psychiatrii Polskiej ONLINE FIRST ukazał się tekst na temat zastosowania przezskórnej stymulacji nerwu błędnego w lekoopornej depresji (Zastosowanie przezskórnej usznej stymulacji nerwu błędnego (taVNS) w leczeniu pacjentów z depresją lekooporną – badanie pilotażowe, prezentacja pięciu przypadków klinicznych). « powrót do artykułu
  3. Wakacje to czas pewnego rozluźnienia. Można nieco odpocząć od biznesowej garderoby i butów na wysokim obcasie. Odrobina luzu przyda się każdemu, jednak nie można zapomnieć o tym, aby także na wyjazd z rodziną czy ze znajomymi spakować do walizki modne i wygodne ubrania dla dorosłych. Co zabrać na wakacje, aby czuć się elegancko i na luzie jednocześnie? 1.   Wakacyjne ubrania - modne czy wygodne? 2.   Co zabrać ze sobą na wakacyjny wyjazd? 3.   Upalne lato - jakie materiały wybrać? 4.   Ubrania dla dorosłych - kolory to podstawa! Jesteś ciekawa, co będzie hitem odzieżowym w najbliższych miesiącach? Wyjeżdżasz na dłużej, a stojąc przed szafą, w Twojej głowie kołacze się tylko jedno pytania - nie mam się w co ubrać? Zapoznaj się z propozycjami zawartymi w poniższym tekście, a na wakacyjny wyjazd spakujesz się w zaledwie kilkanaście minut! Wakacyjne ubrania - modne czy wygodne? Dobra wiadomość jest taka, że wcale nie musisz wybierać! Po co iść na kompromis pomiędzy modą i wygodą, skoro można mieć jedno i drugie! Jeżeli na co dzień przykładasz dużą wagę do stylizacji odzieżowych, nie wyobrażasz sobie, aby w rozciągniętym podkoszulku wyjść nawet do sklepu pod blok, to trzymaj fason także na wakacjach! Jednak pozwól sobie na odrobinę luzu. Szpilki zamień na wygodne sandały, a obcisłe garsonki na przewiewne sukienki, które delikatnie będą muskać Twoje opalone ciało przy każdym podmuchu wiatru. Moda i wygoda to dwie siostry, które potrafią żyć w zgodzie - pamiętaj o tym! Wakacyjne ubrania dla dorosłych, podobnie jak stylizacje dziecięce, to mnóstwo ciekawych pomysłów - który najlepiej sprawdzi się w Twoim przypadku? Co zabrać ze sobą na wakacyjny wyjazd? Nie wiesz, jakie ubrania spakować do walizki? Zastanów się przez chwilę, dokąd jedziesz, co będziesz robić. Wakacje spędzisz wylegując się w ciepłych promieniach słonecznych na piaszczystej plaży, czy raczej stawiasz na aktywny wypoczynek i planujesz kilkudniową wędrówkę po górskim szlaku? Ilość i rodzaj garderoby powinnaś dopasować do charakteru wyjazdu. Pakując się na tygodniowy trekking, możesz być raczej pewna, że sukienka nie będzie Ci potrzebna. Postaw za to na kilka par wygodnych szortów i nie zapomnij o ciepłym swetrze, bo wieczory robią się coraz chłodniejsze! Upalne lato - jakie materiały wybrać? Jak lato, to i upragnione słońce, którego w trakcie zimowych miesięcy było tak mało. Wystarczy jednak kilka tygodni upalnego lata, a nawet najzagorzalsi miłośnicy afrykańskich temperatur zaczynają tęsknić za odrobiną chłodu. Jak nie dać się upałom? Klucz tkwi w odpowiednim doborze ubrań. Sukienki i bluzki klejące się do ciała ani nie wyglądają nazbyt estetycznie, ani nie poprawiają samopoczucia. Wybierz materiały lekkie i przewiewne, które zapewnią odpowiedni komfort termiczny. Z jakich materiałów najlepsze będą ubrania dla dorosłych na lato? Choć naturalne materiały, takie jak len, wykazują się tendencją do szybkiego gniecenia, to jest to najlepsza propozycja na gorący wakacyjny okres. Dzięki nim skóra będzie mogła swobodnie oddychać! Ubrania dla dorosłych - kolory to podstawa! Szarości i ciemne odcienie brązu czy czerwieni to barwy, które zdecydowanie lepiej jest zostawić na jesienne miesiące. Wakacje to czas radości i zabawy. Ze słonecznymi promieniami najlepiej współgrać będą żywe i kolorowe stylizacje. Modne w najbliższym sezonie będą pastele. Nie bój się eksperymentować i pamiętaj o tym, że ubrania dla dorosłych nie muszą być nudne! Odrobina koloru poprawi nastrój i sprawi, że wakacyjny wyjazd będzie jeszcze bardziej pozytywny! « powrót do artykułu
  4. Fryderyk Chopin pisał w sposób zróżnicowany. Na kopertach zawsze kaligraficznie, do rodziny zwykle dużo mniej czytelnie, zdecydowanie drobniejszym pismem. Często robił dopiski na marginesach, nie podpisywał się pełnym imieniem i nazwiskiem. Jak zmieniał się charakter pisma kompozytora w czasie jego życia? Zakończono kryminalistyczne badania rękopisów Fryderyka Chopina ze zbiorów Muzeum F. Chopina w Warszawie. W projekcie brali udział eksperci Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Warszawskiego (UW), Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego (PTK) oraz samego Muzeum. Naukowcy badali, jak w trakcie życia kompozytora zmieniał się grafizm, czyli charakter jego pisma i jakie czynniki mogły mieć na to wpływ. Wzorzec graficzny Do tej pory nie prowadzono tak zaawansowanych badań pismoznawczych nad rękopisami kompozytora. Prawdopodobnie jest to największa na świecie kolekcja rękopisów Fryderyka Chopina, które pierwszy raz zostały zbadane w sposób kryminalistyczny. Przebadano wszystkie 143 dokumenty ze zbiorów warszawskiego Muzeum. Łącznie to 349 stron listów, notatek czy zapisków z kalendarzyków. Głównie listy do znajomych i rodziny, dedykacje muzyczne, ale również oficjalna korespondencja. Dzięki badaniom ekspertów kryminalistyki z UW, PTK i Muzeum powstały wzorce graficzne pisma ręcznego Fryderyka Chopina. Wcześniej ustalenie autentyczności dokumentów związanych z kompozytorem było trudne, ponieważ nie istniał katalog cech i właściwości graficznych charakterystycznych dla pisma F. Chopina. Profilowanie w kryminalistyce polega na opisaniu cech osoby poszukiwanej, np. potencjalnego sprawcy przestępstwa. My też przyjęliśmy takie założenie. Próbowaliśmy stworzyć coś w rodzaju profilu pisma ręcznego Fryderyka Chopina. Dowiedzieć się, czym się ono charakteryzuje. Wykonaliśmy badania dotyczące budowy liter czy sposobu ich wiązania, a także analizę sposobu kreślenia przez kompozytora własnych podpisów – mówi prof. Tadeusz Tomaszewski z Katedry Kryminalistyki UW, kierownik projektu. Jak pisał Chopin? Na obraz pisma, dynamikę pisania czy też inne właściwości pisma, np. konstrukcję liter, mógł mieć wpływ m.in. wiek, stan psychofizyczny, język, w jakim pisał kompozytor (pisał po polsku i po francusku) albo rodzaj rękopisu (list czy notatka). Istotny był też adresat. Czy Chopin pisał dla siebie, czy była to oficjalna korespondencja albo listy przeznaczone dla osób zaprzyjaźnionych lub rodziny – dodaje prof. Tomaszewski. Eksperci sprawdzali obraz pisma i cechy konstrukcyjne poszczególnych liter. Początkowo Chopin pisał tak, jak go nauczono. Korzystał z dostępnych wtedy wzorców kaligraficznych. Z badań kryminalistycznych wynika, że z biegiem lat w piśmie kompozytora następowały uproszczenia konstrukcji liter (choć sama budowa znaków graficznych co do zasady nie ulegała zmianie), w tym szczególnie widoczny jest zanik elementów ozdobnych i tzw. adiustacji początkowych i końcowych w majuskułach. W przypadku podpisów widać odchodzenie od podpisów rozwiniętych i czytelnych oraz częste stosowanie podpisów skróconych czy nawet nieczytelnych paraf – mówi prof. Tadeusz Tomaszewski. Podpis Chopina przybierał różne formy, czasem kompozytor stawiał same inicjały, czasem pisał jedynie nazwisko, a w korespondencji do przyjaciół podpisywał się np. "Twój stary" (w domyśle Twój stary przyjaciel). Ciekawe jest również to, że na żadnym z badanych dokumentów kompozytor nie podpisał się pełnym imieniem i nazwiskiem. Podejrzany dokument Biegli pismoznawcy posługują się zwykle lupą i mikroskopem, przeprowadzają badania optyczne i fizykooptyczne. Do oceny nietypowych dokumentów lub właściwości związanych z podłożem bądź środkiem kryjącym (tutaj był to inkaust lub ołówek) potrzebują jednak bardziej zaawansowanego sprzętu. Podczas badań technicznych, dzięki którym można było ustalić, czy dokumenty są kopiami, czy zawierają jakieś retusze, oznaki usuwania lub nadpisywania, znaleziono jeden materiał zawierający dziwne ślady. Żeby go zbadać, przetransportowaliśmy do Muzeum specjalistyczny sprzęt kryminalistyczny (m.in. najwyższej klasy urządzenie zwane wideospektrokomparatorem), gdyż ze względów bezpieczeństwa i ochrony samych dokumentów nie można było takich badań przeprowadzić w laboratorium. Wspomniany "podejrzany" dokument zawierał cechy dziwne, wyskrobanie pewnych elementów, powielenie linii czy ich retusz. Wskazuje to na wysokie prawdopodobieństwo dokonywania poprawek pierwotnego zapisu i podpisu przez inną osobę niż sam kompozytor – wyjaśnia profesor. Być może w przyszłości możliwe będzie kontynuowanie badań nad tym rękopisem za pomocą zaawansowanej aparatury naukowej, która znajduje się w Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych UW. Chcielibyśmy również, przy pomocy Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina i za jego zgodą, wydać publikację naukową dotyczącą przeprowadzonych badań – zapowiada kierownik projektu. « powrót do artykułu
  5. Austriacki turysta, który w zeszłym tygodniu podczas wycieczki z okazji urodzin chciał sobie zrobić idealne selfie z wzorowaną na Paulinie Bonaparte 216-letnią figurą Wenus, uszkodził kilka palców u stóp postaci. Nie powiadamiając nikogo, uciekł z miejsca zdarzenia. Uszkodzenia dostrzegli strażnicy z Muzeum Antonia Canovy, którzy wszczęli alarm. Mężczyzna przysiadł przy figurze półleżącej kobiety i mocno się ku niej pochylił. W pewnym momencie gwałtownie wstał, przyjrzał się okolicom stóp postaci i zaczął się nerwowo kręcić po sali. W ramach środków bezpieczeństwa przedsięwziętych ze względu na pandemię Muzeum wymaga, by turyści spoza Włoch wpisywali się na listę. W połączeniu z nagraniem z kamer monitoringu udało się więc zidentyfikować wandala jako 50-letniego Austriaka. Karabinierzy skontaktowali się z jego żoną, która wybuchła płaczem i przyznała, że doszło do wypadku. Sąd z Treviso ma zdecydować, jaką mężczyzna poniesie karę. Nasze dziedzictwo musi być chronione. Odpowiedzialne zachowanie w muzeum [...] to nie tylko obywatelski obowiązek, ale i przejaw poszanowania dla naszej historii i kultury, które powinny być przekazane następnym pokoleniom. Nie ma zgodności co do liczby uszkodzonych palców: część źródeł wspomina o 2, a część o 3. Przedstawiciele Muzeum dodają, że poza tym ucierpieć mogła postawa gipsowej figury. Kwestia ta jest badana przez specjalistów. Figura powstała w 1804 r. Podczas bombardowania w ramach pierwszej bitwy o Monte Grappę została ona poważnie uszkodzona. W 2004 r. konserwatorzy przymocowali głowę, a także naprawili zniszczenia ubioru, dłoni i stóp. Moira Mascotto, dyrektorka Museo Antonio Canova, podkreśla, że dzieło zostanie odnowione. Na szczęście znaleźliśmy odłamane fragmenty. To nam bardzo pomoże w rekonstrukcji. Dzieło jest częścią gipsoteki Muzeum Canovy w Possagno, gdzie zgromadzono gipsowe modele/odlewy dla marmurowych rzeźb neoklasycystycznego twórcy. Posąg Wenus (Venus Victrix), do którego pozowała Paulina Bonaparte, znajduje się w Rzymie, w Galerii Borghese. Warto dodać, że w gipsotece wystawiany jest również gipsowy model dla rzeczywistych rozmiarów marmurowej rzeźby Jerzego Waszyngtona. W 1815 r. została ona zamówiona przez Karolinę Północną. Canova skończył dzieło w roku 1820. Figurę zainstalowano w rotundzie siedziby władz stanu 24 grudnia 1821 r. Budynek North Carolina State House i statuę zniszczył pożar, który wybuchł 21 czerwca 1831 r. To jedyna praca Canovy stworzona dla USA. Oprócz gipsoteki na muzeum składa się dom, w którym urodził się artysta (Casa natale di Antonio Canova). Mieści się w nim galeria sztuki z licznymi pamiątkami. W 1799 r. Canova posadził sosnę pinię, którą nadal można podziwiać w tutejszych ogrodach. Canova działał głównie w Rzymie. Jest autorem grobowców papieży Klemensa XIII i Klemensa XIV, a także licznych popiersi portretowych.   « powrót do artykułu
  6. W najnowszym numerze Nature ukazał się artykuł pod tytułem Zoonotic host diversity increases in human-dominated ecosystems. Jego autorzy przeanalizowali 7000 prac naukowych dotyczących zmian, jakie zachodzą w zmienionych przez człowieka ekosystemach rolniczych i miejskich. Okazało się, że tam, gdzie człowiek zmienia ekosystem, pojawia się więcej gatunków zwierząt przenoszących choroby. Choroby te mogą z czasem przejść na człowieka i doprowadzić do wybuchu epidemii. Dzicy gospodarze pasożytów oraz patogenów atakujących ludzi stanowią zarówno większy odsetek w całej dzikiej przyrodzie (jest ich od 18 do 72 procent więcej) jak i większą liczbę (od 21 do 144 procent więcej) na obszarach intensywnie używanych przez człowieka w porównaniu z sąsiadującymi obszarami, których człowiek nie zaburzył, czytamy w artykule. Siła tego zjawiska jest różna w zależności od gatunków i jest największa dla gryzoni, nietoperzy i ptaków wędrownych będących gospodarzami zoonoz. Wykazaliśmy, że saki, które przenoszą więcej patogenów (zarówno takich współdzielonych z ludźmi, jak i nie atakujących ludzi) z większym prawdopodobieństwem żyją w środowiskach zdominowanych przez ludzi. Uzyskane przez nas wyniki wskazują, że globalne zmiany w sposobie i intensywności używania ziemi zwiększają ryzyko przenoszenia chorób pomiędzy ludźmi i zwierzętami hodowlanymi a dzikimi zwierzętami będącymi rezerwuarami zoonoz. Naukowcy odkryli, że niewielkie, krótko żyjące zwierzęta, zwykle występują bardziej obficie na terenach zdominowanych przez ludzi. A to one przenoszą więcej chorób niż większe i dłużej żyjące zwierzęta, które – po pojawieniu się człowieka na danym terenie – albo zostały wytępione, albo ich liczba znacząco spadła. Naukowcy nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Nie można wykluczyć, że krócej żyjące zwierzęta inwestują więcej energii na reprodukcję, co odbywa się kosztem układu odpornościowego, dlatego też są nosicielami większej liczby patogenów. Z badań takich płynie wniosek, że jeśli chcemy ograniczyć ryzyko zoonoz, powinniśmy starać się zachować i przywrócić zniszczony ekosystem. Dobrym przykładem są tutaj działania podjęte w Senegalu, gdzie ludzie zmagają się ze schistosomatozą. Tę niebezpieczną, często śmiertelną, chorobę powodują pasożytnicze przywry. Jednym z ich żywicieli pośrednich są wodne ślimaki. Na obszarach, na których przywrócono słodkowodne krewetki, liczba przypadków schistosomatozy spadła. Tymczasem wiadomo, że przegradzanie rzek tamami może przyczynić się do rozszerzenia zasięgu występowania pasożyta i zwiększeniu liczby zachorowań. Nie wszystkie zoonozy mają potencjał do wywołania pandemii. Wywołać ją mogą, jak wiemy, koronawirusy. Ale już na przykład borelioza nie przenosi się pomiędzy ludźmi. « powrót do artykułu
  7. Rozpoczęcie fuzji jądrowej jest bardzo trudne. Wymaga ono zastosowania wielkich sił, które wymuszą na jądrach lekkich pierwiastków, jak np. wodór i hel, by się połączyły. Na Ziemi potrzebujemy do tego olbrzymich i kosztownych urządzeń. Badacze z NASA zaprezentowali właśnie metodę rozpoczęcia fuzji bez potrzeby budowy tokamaka czy stellaratora. Opracowana przez nich technika może stać się potencjalnym źródłem energii dla przyszłych misji w głębokim kosmosie. Metoda, nazwana fuzją w sieci krystalicznej, została opisana na łamach Physical Review C. Eksperci wykorzystali erb i tytan. Pod dużym ciśnieniem wprowadzili doń deuter. Metal zatrzymuje go do czasu, aż pierwiastek będzie potrzebny do przeprowadzenia fuzji. Podczas ładowania deuterem, sieć krystaliczna metalu pęka, by zrobić miejsce na deuter, wyjaśnia Theresa Benyo, fizyk analityczna, która stoi na czele zespołu badawczego. Otrzymujemy rodzaj proszku. Tak przygotowany metal jest gotowy do przeprowadzenia następnego kroku – pokonania bariery kulombowskiej, czyli sił elektrostatycznych uniemożliwiających jądrom deuteru, deuteronom, zbliżenie się do siebie. Aby do tego doszło konieczna jest specyficzna sekwencja zderzeń cząstek. W akceleratorze elektrony uderzają w barierę z wolframu. Powstają wysokoenergetyczne fotony które są kierowane w stronę próbki naładowanej deuterem. Gdy foton trafia w deuteron, ten zostaje podzielony na proton i neutron. Neutron uderza zaś w kolejny deuteron, przyspieszając go. W wyniku tego procesu mamy więc deuteron, który porusza się na tyle szybko, by pokonać barierę kulombowską i połączyć z innym deuteronem. Kluczem do sukcesu jest tutaj zjawisko ekranowania elektronów. Nawet bardzo energetyczne deuterony mogą nie być w stanie pokonać bariery kulombowskiej i do fuzji nie dojdzie. Tutaj z pomocą przychodzi sieć krystaliczna metalu. Elektrony w sieci krystalicznej tworzą rodzaj ekranu wokół stacjonarnego deuteronu, mówi Benyo. Ujemny ładunek elektronów powoduje, że otoczony przez nie deuteron (o ładunku dodatnim) jest chroniony przez odpychaniem przez drugi deuteron (również o ładunku dodatnim), dopóki oba jądra nie znajdą się bardzo blisko. Dzięki temu do fuzji może dojść. Naukowcy z NASA dowiedli nie tylko możliwości przeprowadzenia w ten sposób fuzji atomów deuteru, ale zaobserwowali też proces Oppenheimera-Philipsa. To rodzaj reakcji jądrowej indukowanej deuteronem. Czasem, zamiast połączyć się z innym deuteronem, jądro deuteru zderza się z atomem w sieci krystalicznej albo tworząc izotop, ale zmieniając atom w inny pierwiastek. Okazało się, że w wyniku tej reakcji również powstaje energia, którą można wykorzystać. Nie uzyskaliśmy zimnej fuzji, podkreśla fizyk Lawrence Forsley. To, co udało się uzyskać, jest gorącą fuzją, ale przeprowadzoną w inny niż dotychczas sposób. Fuzja w sieci krystalicznej zachodzi początkowo w niższej temperaturze i przy niższym ciśnieniu niż w tokamaku, stwierdza Benyo. Uczona mówi, że gdy po przeprowadzeniu eksperymentu próbka była bardzo gorąca. Jej temperatura częściowo pochodzi z samej fuzji, a częściowo od wysokoenergetycznych fotonów. Przed ekspertami z NASA jeszcze wiele pracy. Po tym, jak dowiedli, że można w ten sposób przeprowadzać fuzję, muszą udoskonalić cały proces tak, by był on bardziej wydajny i by zachodziło więcej reakcji. Gdy łączą się dwa deuterony powstaje albo proton i tryt albo hel-3 i neutron. W tym drugim przypadku neutron może uderzyć w inny deuteron, rozpędzić go i podtrzymać reakcję. Naukowcy pracują na tym, by uzyskać bardziej przewidywalną i podtrzymującą się reakcję. Benyo mówi, że ostatecznym celem jej zespołu jest stworzenie systemu do zasilania pojazdów kosmicznych za pomocą fuzji w strukturze krystalicznej. Taki system przydałby się tam, gdzie np. nie można korzystać z energii słonecznej. A to, co można wykorzystać w kosmosie może też być wykorzystane na Ziemi. « powrót do artykułu
  8. Badacze z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego opublikowali artykuł dotyczący długofalowego wpływu pożaru podpowierzchniowego torfowiska niskiego nad Biebrzą na właściwości gleby organicznej i wtórną sukcesję roślin. Publikacja ukazała się w czasopiśmie Science of The Total Environment podejmującym tematykę klimatu, środowiska i ekologii. Torfowiska niskie to ekosystemy torfotwórcze, zasilane głównie przez wody gruntowe. Na tego typu torfowiskach udział drzew i krzewów jest niewielki, a z powodu niskiej dostępności pierwiastków biogennych dominują tam wyspecjalizowane i często zagrożone gatunki roślin zielnych. Niestety zdecydowana większość torfowisk niskich w Europie została odwodniona, co spowodowało nieodwracalne zniszczenia w tych ekosystemach. Na odwodnionych torfowiskach dochodzi nie tylko do zaniku rzadkich gatunków roślin. Rośnie także ryzyko pożaru, podczas którego dochodzi do zapalenia się torfu (tzw. pożar podpowierzchniowy). W artykule Smouldering fire in a nutrient-limited wetland ecosystem: long-lasting changes in water and soil chemistry facilitate shrub expansion into a drained burned fen badacze z UW – dr Marcin Sulwiński, dr Monika Mętrak, dr Mateusz Wilk oraz prof. Małgorzata Suska-Malawska – ocenili, jak zmieniły się właściwości siedliskowe na torfowisku niskim położonym w Biebrzańskim Parku Narodowym po 12 latach od wystąpienia pożaru podpowierzchniowego. Obszary niewypalone zachowały rośliny zielne, w tym gatunki typowe dla ekosystemów o niskiej dostępności pierwiastków biogennych. Na obszarach objętych pożarem doszło do znacznego zwiększenia dostępności potasu i fosforu, co doprowadziło do ekspansji zarośli wierzbowych na obszary wypalone i całkowitego zaniku rzadkich gatunków roślin. Paradoksalnie, w miejscach o najsilniejszym wypaleniu, gdzie spaleniu uległa warstwa torfu o miąższości około 80 cm, spadła dostępność azotu i fosforu, co doprowadziło do stopniowego spadku pokrycia przez zarośla. Uzyskane wyniki są istotne ze względu na przewidywane zmiany klimatu, prowadzące do zwiększenia częstotliwości występowania i nasilenia susz, podczas których wzrasta ryzyko pożarów torfowisk. Świadkami takich pożarów związanych z suszą byliśmy wiosną tego roku, kiedy to w Biebrzańskim Parku Narodowym spłonęło około 5500 ha mokradeł. W tym wypadku pożar miał charakter powierzchniowy, więc skutki nie powinny być tak negatywne, jak te przedstawione w opisanym artykule. Publikacja Smouldering fire in a nutrient-limited wetland ecosystem: long-lasting changes in water and soil chemistry facilitate shrub expansion into a drained burned fen ukazała się w specjalnym wydaniu czasopisma Science of The Total Environment, poświęconym badaniom nad wpływem pożarów na właściwości gleb. To już druga publikacja tej grupy badawczej w tym czasopiśmie w ciągu ostatnich 6 miesięcy. Poprzednia praca dotyczyła funkcjonowania mokradeł wysokogórskich w Pamirze Wschodnim. « powrót do artykułu
  9. Badania przeprowadzone w miejscowości Osłonki na Kujawach przez międzynarodowy zespół naukowy wskazują, że już 6600 lat temu na terenie Europy pojawiały się nierówności społeczne i doszło do próby ustanowienia społeczności opartej na hierarchii. Nierówności te znajdują potwierdzenie przede wszystkim w diecie badanych szkieletów. Archeolodzy od dawna zajmują się badaniem nierówności w prehistorycznych społecznościach. Znane są bogato wyposażone groby z epoki brązu czy żelaza, które łatwo można interpretować jako oznakę zamożności pochowanych w nich osób. Jednak groby z europejskiego neolitu są trudniejsze w interpretacji. Obecność różnic w ich wyposażeniu niekoniecznie bowiem oddaje różnice w zamożności osób pochowanych. Bardziej kosztowne przedmioty mogły należeć do krewnych, a ich złożenie w grobie mogło mieć związek z chęcią powstrzymania czy też przekupienia śmierci. Takie przedmioty mogły też być jedynie oznaką tego, że zmarły miał inny gust niż pozostali członkowie społeczności, zatem posiadał inne przedmioty. Co innego jednak sam szkielet. Obecne w nim izotopy świadczą o diecie, a różnice w tym, co jedli członkowie danej społeczności wskazują na różny status społeczny. Chelsea Budd i Malcom Lillie ze szwedzkiego Uniwersytetu w Umea, Peter Bogucki z Princeton University, Ryszard Grygiel z Muzeum Archeologii i Etnografii w Łodzi, Wiesław Lorkiewicz z Uniwersytetu Łódzkiego oraz Rick Schulting z University of Oxford przyjrzeli się szczegółowo neolitycznemu cmentarzysku w Osłonkach. W V tysiącleciu przed Chrystusem zostało tam pochowanych wiele generacji miejscowej ludności. W czasie V tysiąclecia na równinach Europy Północnej dochodziło do ekspancji i konsolidacji osadnictwa. W okolicach Brześcia Kujawskiego, gdzie znajdują się Osłonki, zamieszkiwali przedstawiciele brzesko-kujawskiej grupy kultury lendzielskiej. Reprezentanci tej kultury zakładali bardzo rozległe osady, w których istniały duże prostokątne domy naziemne, zajmowali się rolnictwem i hodowlą bydła. Podczas wykopalisk przeprowadzonych w latach 1989–1994 odkryto ponad 30 długich domówi i ponad 80 grobów zawierających 92 szkielety. Przy 22 szkieletach znaleziono miedziane przedmioty. Są one bardzo zróżnicowane. Od noszącego ślady zużycia kawałka miedzi po diadem z 50 miedzianych kawałków po kolczyki. Miedziane przedmioty towarzyszyły zarówno dorosłym kobietom i mężczyznom, jak i nastolatkom oraz dzieciom. Miedź nie mogła być miejscowego pochodzenia, gdyż w tamtym czasie najbliższym jej źródłem były Alpy i Karpaty. Oprócz miedzi znaleziono też różnego rodzaju ozdoby wykonane z muszli czy kości i zębów zwierząt. Ozdoby takie częściej znajdowano w grobach, gdzie były przedmioty z miedzi niż w tych, gdzie miedzi nie było. Naukowcy przyjrzeli się izotopom węgla i azotu w pochowanych szczątkach i porównali poziom tych pierwiastków pomiędzy zwłokami, przy których znaleziono miedziane przedmioty, a zwłokami, w których grobach przedmiotów takich nie było. Okazało się, że osoby, w grobach których znaleziono miedź, miały w kościach więcej izotopu węgla-13. Nie zauważono natomiast różnic w izotopie azotu-15. Takie wyniki sprawiły naukowcom pewne problemy interpretacyjne. Na przykład większe spożycie mięsa powinno wiązać się z różnicą w poziomie azotu-15. Obserwacje takie mogą być jednak zaburzone, jeśli roślinność spożywana przez ludzi była nawożona odchodami bydła, na co istnieją pewne dowody w Osłonkach. Wiemy ponadto, że w VI tysiącleci na Kujawach produkowano dużo nabiału. Co prawda brak jest bezpośrednich dowodów, by tysiąc lat później produkcja nabiału była popularna w Osłonkach, jednak pewne ślady na to wskazują. W nabiale brakuje węgla-13 ale jest on bogaty w azot-15 i to w stopniu podobnym do mięsa. Dlatego też naukowcy doszli do wniosku, że osoby, w których grobach znaleziono miedziane przedmioty spożywały więcej mięsa, a osoby, gdzie miedzianych artefaktów nie znaleziono, miały w diecie więcej nabiału. Stąd różnice w węglu-13 i brak różnic w azocie-15. Można zatem przypuszczać, że obecność miedzianych przedmiotów w grobach osób jedzących więcej mięsa to rzeczywiście oznaka ich statusu materialnego, a zatem dowód na istnienie rozwarstwienia społecznego. To jednak nie wszystko. W Osłonkach znaleziono też liczne szczątki zwierząt hodowlanych. W ich wypadku badania izotopów sygnalizują, że niektóre zwierzęta były wypasane na pastwiskach o innym składzie izotopowym. Co prawda spostrzeżenie to wymaga jeszcze potwierdzenia, ale może wskazywać, że bydło należące do zamożniejszych mieszkańców miało dostęp do lepszych pastwisk. Bogatsi mieszkańcy Osłonek prawdopodobnie mieli dostęp do roślin i zwierząt z innych obszarów niż pozostali. Na większych polach uprawnych i pastwiskach, z lepszym dostępem do światła słonecznego, rosły rośliny o nieco większej ilości węgla-13 niż na polach małych i zacienionych. Osoby, które jadły rośliny z takich pól i mięso krów wypasanych na tych pastwiskach, powinny mieć więcej izotopu węgla-13 w organizmach. A takie zjawisko zauważono u osób pochowanych z miedzianymi przedmiotami. Główne spostrzeżenie powyższych badań to odnotowanie, że istnieje znacząca różnica w izotopie węgla-13 pomiędzy osobami pochowanymi z przedmiotami miedzianymi i bez nich. Jako, że stabilny poziom izotopów to odzwierciedlenie wieloletniej diety, pokazuje to, że istniały długotrwałe różnice w diecie wśród mieszkańców Osłonek. Różnice te mogły pochodzić ze spożywania różnych pokarmów i/lub ze spożywania tych samych pokarmów, ale uprawianych i hodowanych na lepszych lub gorszych ziemiach. Osłonki dostarczają jednych z najstarszych bezpośrednich dowodów na istnienie w Europie związku pomiędzy dietą w czasie życia, a traktowaniem po śmierci. Miedziane artefakty były wkładane do grobów przez około 200 lat, a ta różnica w pochówkach pomiędzy ludźmi grzebanymi z miedzianymi przedmiotami i bez nich odzwierciedlała prawdziwą różnicę w diecie członków społeczności. Fakt, że system taki przetrwał dość krótko pokazuje, że wczesne próby stworzenia hierachicznego społeczeństwa nie zawsze kończyły się sukcesem, piszą autorzy badań. Artykuł All things bright: copper grave goods and diet atthe Neolithic site of Osłonki, Poland opublikowano w sierpniowym numerze pisma Antiquity. « powrót do artykułu
  10. Globalny Bank Nasion (norw. Svalbard globale frøhvelv), znajdujący się w norweskim archipelagu Svalbard na wyspie Spitsbergen, rozpoczyna właśnie eksperyment, który potrwa 100 lat. Kwestia długości życia nasion jest kluczowa dla banków genów oraz instytutów badawczych pracujących z roślinami i nasionami. Z tego powodu w Globalnym Banku Nasion rozpoczyna się eksperyment dot. długowieczności czy inaczej mówiąc, długości życia nasion. Eksperyment, który potrwa 100 lat, obejmuje nasiona 13 ważnych roślin uprawnych/rolniczych. Produkują je partnerzy projektu z całego świata, m.in. Leibniz-Institut für Pflanzengenetik und Kulturpflanzenforschung (IPK). Pierwsze eksperymentalne próbki trafią do Svalbard globale frøhvelv 27 sierpnia. Będą się one składać z nasion wyprodukowanych w IPK Gatersleben. Zapewniamy nasiona 5 roślin: pszenicy, jęczmienia, groszku, sałaty i kapusty. Materiał wyhodowano na naszych polach eksperymentalnych w zeszłym roku. IPK jest pierwszą instytucją dostarczającą nasiona [...] - opowiada prof. Andreas Börner. W kolejnych 2-3 latach wyprodukowane zostaną nasiona kolejnych 8 roślin. Wszystkie trafią do magazynów nasion (panuje tam temperatura -18°C). Będą one pochodzić z banków genów/instytutów badawczych, które skorzystają na możliwości utworzenia duplikatów bezpieczeństwa swoich cennych kolekcji nasion. Indyjski ICRISAT (International Crops Research Institute for the Semi-Arid Tropics) dostarczy nasiona orzecha ziemnego, in. orzachy podziemnej, ciecierzycy, rozplenicy perłowej, a także nikli indyjskiej. Empresa Brasileira de Pesquisa Agropecuária (Embrapa) dostarczy soję, szwedzki Nordic Genetic Resource Center (NordGen) nasiona tymotki, portugalski Instituto Nacional de Investigação Agrária e Veterinária (INIAV) nasiona kukurydzy, a tajlandzki NRSSL ryż. Równolegle nasiona 5 instytucji będą przechowywane w kriopojemnikach w IPK. Istotne jest to, że magazynowanie w ciekłym azocie spowalnia proces starzenia. Pomysł jest taki, by porównać jakość początkowych nasion z materiałem składowanym w Svalbard globale frøhvelv [...] - wyjaśnia dr Manuela Nagel z IPK. Z tego powodu przechowujemy nasiona i mąkę z nasion i analizujemy główne związki, by wychwycić proces deterioracji nasion podczas 100-letniego przechowywania. To eksperyment jedyny w swoim rodzaju. Zapewni przyszłym pokoleniom cenne informacje na temat żywotności nasion i bardziej precyzyjną wiedzę, jak często należy przeprowadzać regenerację nasion [wytwarzać ich nową partię] - dodaje Åsmund Asdal z NordGen. Pierwsze eksperymentalne nasiona, które trafiają właśnie do banku, będą testowane w 2030 r. Następnie analogiczne badania kiełkowania będą prowadzone co 10 lat aż do roku 2120. « powrót do artykułu
  11. Zidentyfikowano miejsce, gdzie 7 września 1191 r. odbyła się bitwa pod Arsuf, jedyna duża bitwa trzeciej krucjaty. Krzyżowcy pokonali wtedy wojska Saladyna. Dla osób, które pokonując równinę Szaron, zbliżają się do Tel Awiwu od północy autostradą nr 20, węzeł autostradowy Glilot Mizrah, stanowiący ostatnią szansę na zawrócenie w głąb lądu przed włączeniem się w ruch miejski, nie wygląda jakoś szczególnie. To jednak w jego pobliżu ponad 800 lat temu miała miejsce bitwa pod Arsuf. Lokalizację bitwy odtworzył dr Rafael Lewis (obecnie związany z Ashkelon Academic College i Uniwersytetem w Hajfie), który m.in. przeanalizował dokumenty historyczne i źródła archeologiczne. Naukowiec wskazał obszar między Herclijją, kibucem Szefajim, moszawem Riszpon, Kefarem Szemarjahu, współczesnym Arsufem i osiedlem Arsuf Kedem. Wyniki jego badań ukazały się w Serii Monograficznej, publikowanej przez Instytut Archeologiczny Uniwersytetu w Tel Awiwie. Archeologia pól bitew koncentruje się na zdarzeniach trwających tylko parę godzin lub co najwyżej kilka dni, przez co miejsca ich przeprowadzenia są trudne do badania [...]. By określić miejsce, gdzie odbyła się bitwa, naukowiec analizował takie elementy, jak 1) liczba godzin, kiedy było jasno, co można było wykorzystać na marsz czy 2) pora, gdy słońce znajdowało się tyle wysoko, by nie razić łuczników. Pod uwagę wzięto również temperaturę, wilgotność i kierunek wiatru. Oprócz tego Lewis skupił się na mapach i relacjach z różnych okresów. Dzięki temu był w stanie zrekonstruować krajobraz, który niegdyś wyglądał zupełnie inaczej niż współcześnie (szczególnie położenie lasu dębowego, gdzie miała odbyć się bitwa). Dodatkowo uczony badał sieć dróg. Sądzę, że jednym z powodów, dla których bitwa rozegrała się w zidentyfikowanym przeze mnie miejscu, jest fakt, że Saladyn nie wierzył, że Ryszard Lwie Serce zmierza do Jafy, ale że w tym miejscu jego wojska skręcą w głąb lądu w kierunku Jerozolimy [...]. W ostatniej fazie badań Lewis prowadził minibadania terenowe z wykrywaczem metali. Na niezbyt dużej głębokości odkrył parę artefaktów; pasowały one do kultury materialnej z okresu wypraw krzyżowych. Były to, między innymi, dwa groty i podkowa datujące się na koniec XII bądź początek XIII w. « powrót do artykułu
  12. Amerykańskie CDC (Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom) ostrzegają przed spodziewanym jesiennym wzrostem zachorowań na paraliżującą dzieci podobną do polio chorobą o nazwie zwiotczające zapalenie rdzenia kręgowego (AFM). Od 2014 roku co dwa lata pod koniec roku dochodzi do gwałtownego wzrostu liczby przypadków. Chorobę tę po raz pierwszy opisano w 2012 roku. Liczba przypadków zachorowań nagle wzrosła latem i jesienią w latach 2014, 2016 i 2018. Dlatego też CDC wydaje komunikat dla lekarzy, z zaleceniami, na co mają zwracać szczególną uwagę. AFM objawia się nagłym osłabieniem kończyn, szczególnie pomiędzy sierpniem a listopadem. Szczególnym powodem do troski powinna być niedawno przebyta choroba układu oddechowego lub gorączka oraz obecność bólów karku, kręgosłupa i inne objawy neurologiczne. Tym, co szczególnie martwi CDC jest fakt, że podczas ostatniego sezonu zachorowań, w 2018 roku aż 35% pacjentów trafiło do szpitala dopiero 48 godzin lub później od wystąpienia osłabienia kończyn. Tymczasem choroba postępuje błyskawicznie, w ciągu godzin lub dni, prowadzi do trwałego paraliżu lub zagrażającym życiu zaburzeniom oddychania. Występuje u dzieci, które dotychczas były zdrowe. Liczba przypadków AFM szybko się zwiększa. Podczas pierwszego szczytu zachorowań w 2014 roku zanotowano 120 przypadków. W roku 2016 było ich 153, a w 2018 liczba ta wzrosła do 238 chorych. Ostatnie dane sugerują, że przyczyną może być zarażenie enterowirusem D68(EV-D68). To najczęściej spotykany wirus u chorych. Nie można jednak wykluczyć, że również inne wirusy przyczyniają się do mającego miejsce co dwa lata wzrostu zachorowań. Objawy AFM przypominają polio, jednak dotychczas u żadnego z pacjentów nie wykryto poliwirusa. Obecnie nie istnieje żaden specyficzny test, metoda leczenia ani metoda zapobiegania AFM. « powrót do artykułu
  13. CERN informuje, że eksperymenty ATLAS i CMS zdobyły pierwsze dowody wskazujące, że bozon Higgsa rozpada się na dwa miony. Mion to cięższa kopia elektronu, jednej z podstawowych cząstek, z których zbudowany jest cała materia. O ile jednak elektrony są cząstkami pierwszej generacji, to miony należą do generacji drugiej. Rozpad bozonu Higgsa do mionów to rzadkie zjawisko, zachodzące w 1 na 5000 rozpadów. To ważne odkrycie, gdyż wskazuje, że bozon Higgsa wchodzi w interakcje z cząstkami drugiej generacji. Według Modelu Standardowego cała materia zbudowana jest z fermionów. Jest ich 12 i dzielą się na 6 kwarków i 6 leptonów. Otaczającą nas materię trwałą tworzą cząstki pierwszej generacji: elektron, neutrino elektronowe, kwark dolny i kwark górny. Druga generacja cząstek to mion, neutrino mionowe, kwark dziwny i kwark powabny. Istnieje jeszcze trzecia generacja fermionów (taon, neutrino taonowe, kwark spodni i kwark szczytowy) oraz 4 bozony cechowania przenoszące oddziaływania i bozon Higgsa, nadający masę cząstkom, z którymi oddziałuje. Bozon Higgsa jest przedmiotem intensywnych badań od czasu jego wykrycia w 2012 roku. Jego znalezienie było głównym zadaniem Wielkiego Zderzacza Hadronów. Jedną z podstawowych metod badań jest obserwacja jego rozpadu. Eksperyment CMS wykazał, że bozon Higgsa rozpada się na dwa miony a prawdopodobieństwo takiego wydarzenia wynosi 3 sigma. Oznacza to, że jeśli taki rozpad nie istnieje, to pojawienie się takich danych w CMS wynosi mniej niż 1:700. Z kolei ATLAS wskazał na istnienie rozpadu Higgsa do dwóch mionów z prawdopodobieństwem 2 sigma. Tutaj szanse na otrzymanie fałszywego sygnału to 1:40. Razem z pewnością znacznie przekraczającą 3 sigma można mówić o istnieniu opisanego mechanizmu. Odkrycie ogłasza się przy 5 sigma. Wydaje się, że bozon Higgsa wchodzi w interakcje z cząstkami elementarnymi drugiej generacji w sposób zgodny z Modelem Standardowym. Podczas kolejnej kampanii badawczej będziemy uściślali te wyniki, mówi Roberto Carlin, rzecznik prasowy CMS. Bozon Higgsa to kwantowa manifestacja pola Higgsa, które nadaje masę cząstkom elementarnym. Mierząc tempo rozpadu bozonu Higgsa w różne cząstki fizycy mogą obliczyć siłę ich interakcji z polem Higgsa. Im szybszy rozpad, tym silniejsze interakcje. Dotychczas Wielki Zderzacz Hadronów wykazał, że bozon Higgsa rozpada się w różne bozony, jak W i Z czy cięższe fermiony, jak leptony tau. Zmierzono też interakcje z najcięższymi kwarkami, górnym i spodnim. Miony są znacznie lżejsze, więc słabiej reagują z polem Higgsa. Pomiary bozonu Higgsa osiągnęły wyższy poziom precyzji, dzięki czemu możemy badać rzadsze sposoby rozpadu, mówi Karl Jakobs, rzecznik prasowy eksperymentu ATLAS. Poważnym problemem w prowadzeniu opisywanych tutaj badań jest fakt, że na każdy bozon Higgsa rozpadający się na dwa miony przypadają tysiące par mionów powstających w wyniku innych procesów. Charakterystyczną sygnaturą bozonu Higgsa po rozpadzie do mionów jest niewielki nadmiar mas par mionów przy energii 125 GeV, czyli masie bozonu Higgsa. Wyizolowanie tego rozpadu nie jest łatwe. By to zrobić naukowcy musieli mierzyć energię, pęd oraz moment pędu mionów. Specjaliści spodziewają się, że dzięki kolejnym kampaniom badawczym oraz wykorzystaniu w przyszłości High-Luminosity LHC można będzie mówić o osiągnięciu pewności (5 sigma) i odkryciu, że bozon Higgsa rozpada się do mionów. « powrót do artykułu
  14. Nie żyje profesor Jan Strelau, wybitny psycholog i nauczyciel akademicki, znany z badań nad temperamentem. Odszedł 4 sierpnia w wieku 89 lat. Profesor urodził się w 1931 roku w Wolnym Mieście Gdańsk. Dzieciństwo i młodość spędził w Tczewie. W 1958 r. ukończył psychologię na Uniwersytecie Warszawskim (UW). W 1963 r. uzyskał stopień doktora. Habilitował się w 1968 r. na podstawie rozprawy pt. "Temperament i typ układu nerwowego". W 1982 r. otrzymał nominację na profesora zwyczajnego. Był organizatorem, a potem kierownikiem (1984-2001) pierwszej w Polsce Katedry Psychologii Różnic Indywidualnych na Wydziale Psychologii oraz twórcą i kierownikiem (1998-2001) Interdyscyplinarnego Centrum Genetyki Zachowania. Profesor został też pierwszym przewodniczącym Europejskiego Towarzystwa Psychologii Osobowości. Oprócz tego przewodniczył Międzynarodowemu Towarzystwu Psychologii Różnic Indywidualnych (1993–1995). Przez 4 lata (2002-06) pełnił funkcję wiceprezesa Polskiej Akademii Nauk (PAN). W 2001 r. przeniósł się z UW do Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej (dzisiejszy Uniwersytet SWPS) i został pierwszym dziekanem Wydziału Psychologii. Strelau był autorem Regulacyjnej Teorii Temperamentu (RTT). Mam zaszczyt należeć do pionierów używania pojęcia temperamentu w Europie po drugiej wojnie światowej oraz satysfakcję, że dzisiaj pojęcie temperamentu jest bardzo często obiektem badań także amerykańskich i że regulacyjna teoria temperamentu, którą zaproponowałem i którą rozwijaliśmy razem z moimi współpracownikami, należy do jednej z pięciu publikowanych w najbardziej prestiżowych podręcznikach z psychologii temperamentu człowieka dorosłego (zob. np. "Hand-book of Temperament", Guilford Press, 2012) - powiedział Strelau w 2018 r. w wywiadzie udzielonym Iwonie Zabielskiej-Stadnik, redaktor naczelnej "Newsweeka Psychologia". W 2017 r. naukowcowi nadano tytuł honorowego obywatela Tczewa; w 2015 r. ukazały się wspomnienia pt. "Poza czasem", poświęcone tczewskiemu etapowi życia profesora. Tytułem doktora honoris causa wyróżniły psychologa Uniwersytet Gdański, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Rosyjski Państwowy Uniwersytet Humanistyczny w Moskwie czy Uniwersytet SWPS. Strelau był laureatem licznych nagród naukowych, m.in.: Nagrody Towarzystwa Maxa Plancka za międzynarodowe wybitne osiągnięcia badawcze (1992), New Europe Prize 1997 czy Life-Time Achivement Award, przyznanej przez Europejskie Towarzystwo Psychologii Osobowości (2012). « powrót do artykułu
  15. W 2018 r. FDA - amerykańska Agencja Żywności i Leków - zatwierdziła sarecyklinę dla pacjentów w wieku 9 lat i starszych z zapalnymi zmianami związanymi z trądzikiem pospolitym. To pierwszy nowy antybiotyk, zatwierdzony do leczenia trądziku od ponad 40 lat. Ostatnio za pomocą rentgenografii strukturalnej sarecykliny związanej z bakteryjnym rybosomem ustalono, w jaki sposób lek działa w swoim docelowym miejscu. Naukowcy odkryli, że sarecyklina to silny inhibitor inicjacji syntezy białek (rybosom to kompleks białek z kwasami nukleinowymi, służący do produkcji białek w procesie translacji). Jak wyjaśnił w przesłanym nam mailu prof. Christopher Bunick z Uniwersytetu Yale, odkryliśmy, że dzięki unikatowej molekularnej strukturze w pozycji C-7, sarecyklina wchodzi w rybosomie w kontakt z mRNA. Czegoś podobnego nie zaobserwowano wcześniej w przypadku innych antybiotyków z klasy tetracyklin. Nasze badania zademonstrowały, że unikatowa struktura molekularna w pozycji C-7 zaburza bakteryjne mechanizmy oporności - nie dopuszcza do wiązania się rybosomalnego białka ochronnego TetM (TetM i sarecyklina oraz inne tetracykliny współzawodniczą o to samo miejsce wiązania na rybosomie, a nasze dane sugerują, że sarecyklina wygrywa tę walkę). Uzyskane wyniki sporo wyjaśniają np. w kwestii niewielkiej tendencji do rozwoju oporności na sarecyklinę (niskiego profilu oporności). Dogłębniejsza wiedza strukturalna nt. tetracyklin może pozwolić na opracowanie [...] terapii z lepszą lub utrzymującą się przez dłuższy czas skutecznością czy mniejszą liczbą skutków ubocznych [...]. Takie czynniki można by stosować nie tylko w leczeniu trądziku, ale i innych chorób czy infekcji skórnych - podsumowuje Bunick. Wyniki ukazały się w piśmie Proceedings of the National Academy of Science (PNAS). Główną autorką badań była Zahra Batool z Uniwersytetu Illinois w Chicago. Prace zespołu wspomagał Ivan Lomakin z Uniwersytetu Yale. « powrót do artykułu
  16. Studio BreakThru Films, które znamy m.in. z nagradzanych produkcji "Twój Vincent" czy "Piotruś i wilk", rozpoczyna zdjęcia do adaptacji powieści "Chłopi" Władysława Reymonta. Reżyserką i scenarzystką filmu będzie Dorota Kobiela. Po latach pracy nad filmem o Vincencie van Goghu poczułam silną potrzebę, by opowiedzieć o kobietach: ich zmaganiach, pasji i sile. W sercu fabuły znajdą się więc kobiety, szczególnie tragiczna postać Jagny. "Chłopi" zostaną zrealizowani w technice animacji malarskiej, którą wykorzystano w "Twoim Vincencie". Ponieważ w dziele Reymonta występują kwieciste opisy przyrody, na dużym ekranie pojawią się interpretacje dzieł młodopolskich artystów, np. Ferdynanda Ruszczyca czy Leona Wyczółkowskiego, które świetnie oddają nastrój powieści. Sceny początkowo nakręcimy z aktorami, zdjęcia potrwają 36 dni. Następnie każdą klatkę ręcznie namalujemy jako obraz olejny, łącznie powstanie ok. 72 tys. klatek. By tego dokonać, w projekcie weźmie udział ponad 50 malarzy pracujących w trzech studiach: głównym w Sopocie, w Serbii oraz na Ukrainie - mówi Tomasz Wochniak ze studia BreakThru Films. Jak podał dystrybutor filmu Next Film, w rolę Jagny wcieli się Kamila Urzędowska. Na ekranie zobaczymy również Mirosława Bakę (Boryna), Sonię Mietelicę (Hanka), Roberta Gulaczyka (Antek), Ewę Kasprzyk (Dominikowa), Andrzeja Konopkę (Wójt), a także Małgorzatę Kożuchowską i Julię Wieniawę. Muzykę do filmu stworzy Łukasz L.U.C. Rostkowski. Współscenarzystą "Chłopów" jest Hugh Welchman, który zrealizował z Kobielą "Twojego Vincenta". Premierę zaplanowano na 2022 r.   « powrót do artykułu
  17. Wspólne badania przeprowadzone przez naukowców z Leibniz-Zentrum für Marine Tropenforschung (ZMT) oraz University of Exeter wykazały, że technologie zbierania plastikowych odpadów z powierzchni oceanów będą miały „bardzo umiarkowany” wpływ na ilość plastikowych śmieci, w których toną oceany. Znacznie bardziej skuteczne byłoby połączenie zbierania opadów z powierzchni oceanów z postawieniem specjalnych zapór na rzekach, które będą zapobiegały przedostawaniu się takich śmieci do oceanów. Światowy ocean dosłownie tonie w plastiku. Plaże nawet najbardziej odludnych wysp są zanieczyszczone tonami śmieci. Przed trzema laty informowaliśmy, że bezludny tropikalny raj jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych plastikiem miejsc na Ziemi. W ciągu najbliższych dekad masa plastikowych odpadów w oceanach będzie większa, niż masa wszystkich żyjących w nich zwierząt. W związku z tak tragiczną sytuacją pojawiają się koncepcje oczyszczania powierzchni oceanów. Brytyjsko-niemiecki zespół naukowy podjął się oceny ich skuteczności. Naukowcy skupili się na plastiku pływającym, gdyż tego, który zatonął z pewnością nie uda się z oceanów usunąć. Naukowcy szacują, że ilość plastiku, który człowiek wyrzuca do oceanów osiągnie swój szczyt w 2029 roku. Do roku 2052 po powierzchni oceanów będzie pływało 860 000 ton plastikowych odpadów. Najważniejszą informacją wynikającą z naszych badań jest taka, że nie możemy ciągle zanieczyszczać oceanów i liczyć na to, że kiedyś technologia pozwoli na posprzątanie tego bałaganu. Nawet jeśli udałoby nam się zebrać cały plastik z powierzchni – a na pewno się to nie uda – to jest on bardzo trudny do ponownego użycia, szczególnie jeśli pływał przez długi czas i uległ degradacji lub zasiedleniu przez organizmy żywe. Inne rozwiązania do spalenia go bądź zakopanie w ziemi. Spalenie spowoduje emisję szkodliwych gazów, a zakopanie zanieczyści grunt, mówi doktor Jesse Abrams z University of Exeter. Dotychczas słyszeliśmy o wielu propozycjach oczyszczania powierzchni oceanów. Jedna z takich inicjatyw, zwana Ocean Cleanup, zakłada wykorzystanie 600-metrowych barier do usunięcia w ciągu 20 lat Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci. Autorzy najnowszych badań postanowili sprawdzić, jaki będzie wpływ 200 takich barier, które pracowałyby bez przerwy przez 130 lat, od 2020 do 2150 roku. Z ich wyliczeń wynika, że przez ten czas udałoby się usunąć zaledwie 44 900 ton plastikowych odpadów. To niewiele ponad 5% tego, co będzie wówczas pływało po oceanach. Wpływ czy to pojedynczego czy wielu takich urządzeń jest bardzo niewielki biorąc pod uwagę ilość plastiku, jaką zanieczyszczamy oceany. Ponadto takie urządzenia są dość drogie zarówno w wyprodukowaniu jak i w utrzymaniu, mówi doktor Sonke Hohn. Jako, że większość plastikowych odpadów trafia do oceanów za pośrednictwem rzek, jedynym skutecznym sposobem na znaczącą redukcję plastiku w oceanach jest całkowite zatrzymanie plastiku już w rzekach. Tylko specjalne bariery wyłapujące plastik na rzekach mogłyby zmniejszyć ilość odpadów trafiających do oceanów. Problem jednak w tym, że bariery takie nie powstaną. Rzeki, szczególnie te największe, są ważnymi trasami komunikacyjnymi, i przegrodzenie ich barierami nie wchodzi w rachubę. Jedynym zatem sposobem na zmniejszenie zanieczyszczenia plastikiem jest znacząca redukcja jego zużycia. Plastik to niezwykle wygodny materiał o wielu zastosowaniach. Musimy jednak pomyśleć o alternatywach dla niego, o tym, w jaki sposób go produkujemy, używamy i się go pozbywamy, mówi profesor Agostino Merico z ZMT. « powrót do artykułu
  18. Dziewięćdziesięciosześcioletni Giuseppe Paterno został najstarszym absolwentem studiów we Włoszech. Oklaskiwany przez rodzinę, wykładowców i kilkadziesiąt lat młodszych studentów, były pracownik kolei odebrał ostatnio (29 lipca) dyplom i tradycyjny wieniec laurowy. Jestem zwykłym człowiekiem [...]. W kategorii wieku pokonałem [co prawda] wszystkich innych, ale to nie to mną powodowało - powiedział Paterno. Rozpoczynając studia filozoficzno-historyczne na Uniwersytecie w Palermo, Paterno był już po dziewięćdziesiątce. Choć zawsze lubił czytanie i naukę, w młodości nie mógł studiować, bo pochodził z biednej sycylijskiej rodziny. Powiedziałem sobie: teraz albo nigdy i w roku 2017 się zapisałem. Wiedziałem, że jest trochę późno na 3-letnie studia, ale postanowiłem sprawdzić, czy dam radę. Senior skończył studia z wyróżnieniem. Pogratulował mu sam rektor Fabrizio Micari. Paterno urodził się w biednej sycylijskiej rodzinie. Jego dzieciństwo przypadło na lata przed Wielkim kryzysem, otrzymał więc jedynie podstawowe wykształcenie. Podczas drugiej wojny światowej Giuseppe służył w marynarce. Później pracował na kolei. Życie społeczne koncentrowało się na odbudowie wojennych zniszczeń, nic więc dziwnego, że priorytetami Paterno były praca i rodzina. Ambitny Giuseppe nie spoczął jednak na laurach i w wieku 31 lat ukończył szkołę średnią. Marzył też o kolejnych stopniach edukacji. Wiedza jest jak walizka, którą ze sobą noszę. To skarb - podkreśla. Wszystkie studenckie prace Paterno pisał na maszynie, którą dostał od matki po przejściu na emeryturę w 1984 r. Od Internetu wolał drukowane książki. Jest pan wzorem dla młodszych studentów - powiedziała profesor socjologii Francesca Rizzuto po zdanym w czerwcu ostatnim ustnym egzaminie. Jakie są plany starszego pana na przyszłość? Chce się poświęcić pisaniu i analizować głębiej różne teksty.   « powrót do artykułu
  19. Dzięki współpracy naukowców z kanadyjskich Royal Ontario Museum (ROM) i McMaster University po raz pierwszy w historii udało się wykryć złośliwy nowotwór u dinozaura. Chorobę zdiagnozowano w kości strzałkowej zwierzęcia z gatunku Centrosaurus apertus. Osobnik ten żył około 77 milionów lat temu na terenie dzisiejszej Kanady. Dotychczasowe badania nie przyniosły dowodów na występowanie nowotworów u dinozaurów. Szczątki tych zwierząt zachowują się bowiem bez tkanek miękkich, są w różnym stanie i dochodzi do licznych uszkodzeń już po śmierci. Badań nie ułatwia fakt, że skamieniałe szczątki dinozaurów są na tyle rzadkie, iż naukowcy nie chcą przeprowadzać destrukcyjnych badań. Brak zatem jednoznacznych dowodów na rozwój nowotworów u tych zwierząt. Dysponujemy tylko jednym ewentualnym przypadkiem złośliwego nowotworu. Na podstawie oględzin oraz obrazowania radiologicznego stwierdzono, że być może jeden z hadrozaurów (dinozaury kaczodziobe) cierpiał na mięsak Ewinga. Diagnoza została jednak wysnuta wyłącznie na podstawie wyglądu kości, nie potwierdzono jej w żaden inny sposób. U jednego z zauropodów potwierdzono też łagodną zmianę nowotworową. Dotychczas jednak nie przeprowadzono wiarygodnych, jednoznacznych badań wskazujących na istnienie złośliwego nowotworu u dinozaura. Naukowcy z Kanady poinformowali właśnie na łamach The Lancet Oncology o pierwszym potwierdzonym złośliwym nowotworze u dinozaura. Szczątki zwierzęcia odkryto w Dinosaur Park Formation w kanadyjskiej prowincji Alberta w 1989 roku. Ślad na kości uznano początkowo za zagojone złamanie. W 2017 roku doktor David Evans z ROM odwiedził Royal Tyrrell Museum, w którym przechowywane są szczątki zwierzęcia. Zastanowił go niezwykły wygląd rzekomego miejsca po złamaniu. Wspólnie z profesorem Markiem Crowtherem i Snezaną Popovic postanowili bliżej przyjrzeć się kości. Uczeni zebrali zespół składający się ze patologów, radiologów, chirurgów ortopedycznych i paleopatologów. Naukowcy przeprowadzili zarówno badania obrazowe jak i histologiczne pobranej próbki. Mimo, iż to wystarczyło do postawienia diagnozy, uzyskane wyniki dodatkowo porównano z przypadkiem podobnego nowotworu u człowieka. Dokonano też porównania zaatakowanego przez nowotwór fragmentu kości z kością zdrową, co dodatkowo potwierdziło diagnozę. Kanadyjczycy stwierdzili, że zwierzę cierpiało na kostniakomięsaka. Nowotwór był zaawansowany i prawdopodobnie dał przerzuty do innych części ciała. U ludzi nieleczony kostniakomięsak kończy się śmiercią. Najczęściej pojawia się w 2. dekadzie życia, niewykluczone, że przyczyną jest szybki wzrost kości w tym okresie. Wszystko wskazuje jednak na to, że badany dinozaur nie padł z powodu nowotworu. Żył z nim długo, a choroba musiała negatywnie wpływać na jego sprawność i dodatkowo narażać tego roślinożercę na ataki drapieżnych dinozaurów. Jednak jego kości znaleziono wśród szczątków innych dinozaurów. Prawdopodobnie był on częścią stada, które utonęło w czasie powodzi. To właśnie przynależność do dużego stada prawdopodobnie uchroniła go przed drapieżnikami. « powrót do artykułu
  20. Dzięki obserwacji gromady galaktyk SpARCS104922.6+564032.5 naukowcy dowiedzieli się, co się dzieje, gdy gigantyczna czarna dziura nie ma wpływu na galaktyki. Badania wykazały, że pasywnością czarnej dziury można wyjaśnić olbrzymie tempo formowania się gwiazd w gromadzie galaktyk. Gromady mogą składać się z setek lub tysięcy galaktyk. Są one pełne gorącego gazu, którego masa jest większa od masy samych galaktyk. Obecność supermasywnej czarnej dziury w centralnej galaktyce gromady zwykle powoduje, że podgrzany jej obecnością gaz nie ostyga na tyle, by tworzyć wielką liczbę gwiazd. W ten sposób czarne dziury wpływają i kontrolują aktywność oraz ewolucję ich macierzystych gromad galaktyk. Gromada SpARCS1049 znajduje się w odległości niemal 10 miliardów lat świetlnych od Ziemi. Dała ona astronom odpowiedź na pytanie, co się dzieje, gdy czarna dziura w gromadzie jest nieaktywna. Przeprowadzone badania wykazały właśnie, że w SpARCS1049 tempo formowania się gwiazd wynosi 900 mas Słońca rocznie. To ponad 300-krotnie szybciej niż tempo formowania się gwiazd w Drodze Mlecznej. Myszy harcują, gdy kota nie ma w domu, skomentowała główna autorka badań, Julie Hlavacek-Larrondo w Uniwersytetu w Montrealu. Tutejszy kot, czarna dziura, jest bardzo spokojny, a myszy – czyli gwiazdy – są niezwykle zapracowane. W większej części klastra temperatura gazu wynosi około 65 milionów stopni. Jednak w miejscu gwałtownego formowania się gwiazd gaz jest bardziej gęsty, a jego temperatura to zaledwie 10 milionów stopni. Obecność tego chłodniejszego gazu wskazuje, że istnieją jeszcze nie wykryte rezerwuary gazu o jeszcze niższej temperaturze, gdzie formuje się jeszcze więcej gwiazd. Bez czarnej dziury pompującej energię w otoczenie, gaz może ostygnąć na tyle, że dochodzi do gwałtownego formowania się gwiazd. Takie nieaktywne czarne dziury mogły odgrywać kluczową rolę we wczesnym wszechświecie, wyjaśnia współautor badań Carter Rhea z University of Montreal. Badacze nie zaobserwowali ani dżetu czarnej dziury, ani nie zauważyli promieniowania w zakresie X, które powstałoby, gdyby czarna dziura wchłaniała otaczającą ją materię. Dlatego też uznali, że czarna dziura jest nieaktywna. Wielu astronomów uważało, że bez obecności czarnych dziur tempo formowania się gwiazd wymknęłoby się spod kontroli, mówi odkrywca Tracy Webb z McGill University, która odkryła gromadę SpARCS1049 w 2015 roku. Teraz mamy dowód obserwacyjny, że tak naprawdę się dzieje. Dlaczego zaś czarna dziura w SpARCS1049 jest nieaktywna? Może to wyjaśniać pozycja najgęstszego gazu względem centrum gromady. Prawdopodobnie czarna dziura utraciła źródło zasilania. W jej pobliżu nie ma już materii, którą mogłaby wchłonąć, przez co jej obecność nie powoduje ciągłego podgrzewania gazu. Przyczyną takiego a nie innego położenia najgęstszego gazu względem centrum gromady może być np. zderzenie dwóch mniejszych gromad galaktyk. W jego wyniku powstała SpARCS1049, ale jednocześnie kolizja odsunęła gaz od galaktyki centralnej. Ze szczegółami badań można zapoznać się w artykule Evidence of runaway gas cooling in the absence of supermassive black hole feedback at the epoch of cluster formation.   « powrót do artykułu
  21. Fizycy z Chin zaprezentowali wersję gry go opierającą się na mechanice kwantowej. W swojej symulacji naukowcy wykorzystali splątane fotony do ustawiania kamieni na planszy, zwiększając w ten sposób trudność gry. Ich technologia może posłużyć jako pole testowe dla sztucznej inteligencji. Wielkim wydarzeniem końca XX wieku było pokonanie arcymistrza szachowego Garry'ego Kasparowa przez superkomputer Deep Blue. Jednak go stanowiło znacznie trudniejsze wyzwanie. Ta gra o bardzo prostych zasadach posiada bowiem więcej kombinacji niż szachy. Jednak 20 lat później, w 2016 roku dowiedzieliśmy się, że SI pokonała mistrza go. Jednak szachy i go to gry o tyle łatwe dla komputerów, że na bieżąco znany jest stan rozgrywki. Nie ma tutaj ukrytych elementów. Wiemy co znajduje się na planszy i co znajduje się poza nią. Zupełnie inne wyzwanie stanowią takie gry jak np. poker czy mahjong, gdzie dochodzi element losowy, nieznajomość aktualnego stanu rozgrywki – nie wiemy bowiem, co przeciwnik ma w ręku – czy też w końcu blef. Także i tutaj maszyny radzą sobie lepiej. Przed rokiem informowaliśmy, że sztuczna inteligencja wygrała w wieloosobowym pokerze. Xian-Min Jin z Szanghajskiego Uniwersytetu Jiao Tong i jego koledzy postanowili dodać element niepewności do go. Wprowadzili więc doń mechanikę kwantową. „Kwantowe go” zostało po raz pierwszy zaproponowane w 2016 roku przez fizyka Andre Ranchina do celów edukacyjnych. Chińczycy wykorzystali tę propozycję do stworzenia systemu, który ma podnosić poprzeczkę sztucznej inteligencji wyspecjalizowanej w grach. W standardowej wersji go mamy planszę z 19 liniami poziomymi i 19 pionowymi. Na przecięciach linii gracze na przemian układają swoje kamienie, starając się ograniczyć nimi jak największy obszar planszy. W kwantowej wersji go ustawiana jest natomiast para splątanych kamieni. Oba kamienie pozostają na planszy dopóty, dopóki nie zetkną się z kamieniem z sąsiadującego pola. Wówczas dochodzi do „pomiaru”, superpozycja kamieni zostaje zniszczona i na planszy pozostaje tylko jeden kamień, a nie splątana para. W go gracz może zbić kamienie przeciwnika wówczas, gdy ustawi swoje kamienie na wszystkich sąsiadujących z przeciwnikiem polach. Jednak by do takiej sytuacji doszło w „kwantowym go” wszystkie otoczone kamienie przeciwnika muszą być kamieniami klasycznymi, żaden z nich nie może pozostawać w superpozycji z innym kamieniem na planszy. Jednak gracze nie wiedzą, który z kamieni w jakim stanie się znajduje, dopóki nie dokonają pomiaru. Jin i jego koledzy wyjaśniają, że ich symulacja pozwala na dostrojenie procesu pomiaru poprzez manipulacje splątaniem. Jeśli kamienie w danej parze są splątane w sposób maksymalny, to wynik pomiaru będzie całkowicie przypadkowy, nie potrafimy przewidzieć, który z kamieni po pomiarze pozostanie na planszy. Jeśli jednak splątanie będzie mniej doskonałe, jeden z kamieni będzie miał większą szansę na pozostanie na planszy. To prawdopodobieństwo będzie znane tylko temu graczowi, do którego kamień należy. Gra traci w tym momencie swoją całkowitą nieprzewidywalność, jednak pozostaje w niej duży element niedoskonałej informacji. Chińczycy przekuli teorię na praktykę tworząc pary splątanych fotonów, które były wysyłane do rozdzielacza wiązki, a wynik takiego działania był mierzony za pomocą czterech wykrywaczy pojedynczych fotonów. Jeden zestaw wyników reprezentował „0” a inny „1”. W ten sposób oceniano prawdopodobieństwo zniknięcia jednej z części pary wirtualnych kamieni ustawianych na przypadkowo wybranych przecięciach linii przez internetowe boty. Poprzez ciągłe generowanie splątanych fotonów i przechowywaniu wyników pomiarów naukowcy zebrali w ciągu godziny około 100 milionów możliwych wyników zniknięcia stanu splątanego. Taka ilość danych pozwala na przeprowadzenie dowolnej rozgrywki w go. Uczeni, analizując rozkład zer i jedynek w czasie potwierdzili, że nie występuje znacząca korelacja pomiędzy następującymi po sobie danymi. Tym samym, dane są rzeczywiście rozłożone losowo. Jin mówi, że rzeczywista złożoność i poziom trudności kwantowego go pozostają kwestią otwartą. Jednak, zwiększając rozmiary wirtualnej planszy i włączając do tego splątanie, można – jego zdaniem – zwiększyć trudność samej gry do takiego stopnia, by dorównywała ona takim grom jak mahjong, gdzie większość informacji jest ukrytych. Dzięki temu kwantowe go może stać się obiecującą platformą do testowania nowych algorytmów sztucznej inteligencji. « powrót do artykułu
  22. Dwudziestego dziewiątego lipca zmarła Connie Culp, która w grudniu 2008 r. przeszła pierwszą w USA operację częściowego przeszczepu twarzy. Miała 57 lat. Jak poinformowała rzeczniczka Cleveland Clinic, przyczyną zgonu była infekcja niezwiązana z przeszczepem. Była wielką pionierką, a jej decyzja, by poddać się tej [...] procedurze, stanowi trwały dar dla ludzkości - podkreśla dr Frank Papay, szef Instytutu Dermatologii i Chirurgii Plastycznej Cleveland Clinic. Papay był częścią zespołu, który w 2008 r. przeprowadził 22-godzinną operację. Wcześniej panią Culp poddano testom psychologicznym. Dr Eric Kodish z Wydziału Bioetyki kliniki ujawnił, że pacjentkę pytano, między innymi, o to, kto optował za przeszczepem: ona czy ktoś z rodziny i jak zapatruje się na kwestię życia z twarzą pozyskaną od zmarłej osoby. W 2004 r. Connie została postrzelona przez męża. Thomas został skazany na 7 lat więzienia. W wyniku postrzału zostały zniszczone nos, policzki, podniebienie i oko kobiety. Mąż, który strzelił także do siebie, doznał o wiele mniejszych obrażeń. Stracił kilka zębów i częściowo wzrok w lewym oku. Później Connie wypowiadała się publicznie nt. przemocy domowej i starała się wspierać inne osoby przechodzące przeszczepy twarzy, m.in. Charlę Nash, która w lutym 2009 r. została zaatakowana przez szympansa znajomej. Pierwszym amerykańskim pacjentem, u którego wykonano pełny przeszczep twarzy, był Dallas Wiens. Operację przeprowadzono w marcu 2011 r. w Brigham and Women's Hospital. « powrót do artykułu
  23. Przed 350 laty Antoine van Leeuwenhoek wykorzystał jeden z najwcześniejszych mikroskopów do obserwacji poruszania się plemników. Napisał wówczas, że mają one ogon, który, podczas pływania, porusza się ruchem podobnym do węża, jak węgorz w wodzie. I przez 350 lat tak właśnie ludzie sobie to wyobrażali. Teraz okazuje się, że była to iluzja optyczna. Doktor Hermes Gadelha z University of Bristol oraz doktorzy Gabriel Corkidi i Albarto Darszon z Universidad Nacional Autonoma de Mexico wykorzystali mikroskopię 3D i matematykę do opisu prawdziwego ruchu wici plemnika w trójwymiarowej przestrzeni. Naukowcy mieli do dyspozycji kamerę nagrywającą ponad 55 000 klatek na sekundę oraz specjalny mikroskop, który z niezwykle dużą częstotliwością poruszał badaną próbką w górę w i dół, co pozwoliło na dokładne skanowanie poruszających się plemników. Z przełomowego artykułu opublikowanego na łamach Science Advances dowiadujemy się, że plemnik nie uderza wicią na boki, ale kręci nią na podobieństwo korkociągu. Do tego zawsze w jedną stronę. To powinno powodować, że plemnik będzie pływał w kółko. Jednak ewolucja poradziła sobie i z tym, dzięki czemu plemniki pływają do przodu. Ludzkie plemniki opracowały sobie sposób na pływanie. Zachowują się jak rozbawiona wydra, okręcająca się wokół osi w czasie pływania. W ten sposób cały ruch się uśrednia i plemnik płynie do przodu, mówi doktor Gadelha, który stoi na czele Polymaths Laboratory i specjalizuje się w matematycznych aspektach płodności. Szybkie zsynchronizowane ruchu plemnika powodują, że rzeczywiście powstaje złudzenie, jakby ogonek poruszał się na podobieństwo węża, uderzając raz w jedną raz w drugą stronę. Jednak nasze odkrycie pokazało, że plemniki opracowały technikę pozwalającą na kompensację ruchu ogonka w jedną stronę i w ten sposób stworzyły symetrię z asymetrii, dodaje Gadelha. Obecnie wspomagane komputerowo systemy analityczne, zarówno te używane w praktyce klinicznej, jak i na uczelniach, wykorzystują liczący sobie 350 lat model poruszania się plemników. Ulegają więc tej samej iluzji, jakiej w XVII wieku uległ Leeuwenhoek używając jednego z pierwszych mikroskopów. I na tej podstawie oceniają m.in. jakość nasienia. W ponad połowie przypadków braku dzieci okazuje się, że przyczyna leży po stronie mężczyzny. Zrozumienie ruchu plemników to podstawowe zagadnienie, które pozwoli na opracowanie narzędzi diagnostycznych identyfikujących jakość nasienia, mówi Gadelha. Odkrycie to zrewolucjonizuje nasze poglądy na temat mobilności spermy i jej wpływu na płodność. Bardzo mało wiemy na temat środowiska wewnątrz kobiecego układu rozrodczego oraz jak ruch spermy wpływa na zapłodnienie. To nowe narzędzie pokazuje, jak niezwykłe możliwości mają plemniki, mówi doktor Darszon.   « powrót do artykułu
  24. Od 30 lipca na Zamku Królewskim na Wawelu można oglądać kościół św. Gereona. Po raz pierwszy w historii Zamku Królewskiego na Wawelu udostępniamy przestrzeń rezerwatu archeologicznego, który stanowią pozostałości romańskiego kościoła pod wezwaniem św. Gereona, przekształconego później w kaplicę św. Marii Egipcjanki. To wyjątkowe, dla niektórych magiczne, miejsce, ale cały Wawel jest magiczny – mówił dyrektor Zamku Andrzej Betlej. Po raz pierwszy turyści podejdą też bezpośrednio pod pomnik Tadeusza Kościuszki. Trasa plenerowa "Ogrody, Dziedzińce, kościół św. Gereona" zaczyna się na wystawie "Wawel Zaginiony" i prowadzi, kolejno, przez Dziedziniec Batorego, rezerwat archeologiczno-architektoniczny kościoła św. Gereona i kościoła św. Marii Egipcjanki, Dziedziniec Arkadowy, Sień zwaną Tatarską, północne stoki Zamku i Ogrody Królewskie. Przejście trasy zajmuje ok. 90 minut. Zwiedzanie z przewodnikiem (tylko w dni bezdeszczowe) w maksymalnie 9-osobowych grupach. Kościół św. Gereona to kościół romański, zbudowany w XI w. na Wzgórzu Wawelskim w Krakowie. W XIV w. został on przekształcony w kaplicę św. Marii Egipcjanki. W miejscu kościoła św. Gereona znajduje się obecnie Dziedziniec Batorego. Relikty romańskiej bazyliki transeptowej, jednego z najbogatszych i najciekawszych w swym założeniu zabytków wczesnośredniowiecznej architektury sakralnej na ziemiach polskich, zostały znalezione w latach 1914-1920. Jak wyjaśniono na profilu Zamku na Facebooku, kościół św. Gereona to tak naprawdę dwie świątynie. Pierwsza, z 2. poł. XI wieku, zbudowana z wapienia, to kaplica książęca z kryptą, wzorowana na najlepszych realizacjach architektonicznych ówczesnej Europy. Druga, z wieku XIV, zbudowana z cegły, to kaplica św. Marii Egipcjanki. Jako pierwszy oba kościoły próbował zrekonstruować prof. Adolf Szyszko-Bohusz. Od 1989 r. w obrębie rezerwatu prowadzone były prace konserwatorskie oraz weryfikacyjne badania archeologiczne. Według najnowszych hipotez, romańska świątynia powstała w drugiej połowie XI wieku i funkcjonowała jako okazała kaplica pałacowa, natomiast fundację gotyckiej kaplicy łączy się z inicjatywą króla Kazimierza Wielkiego.   « powrót do artykułu
  25. Amerykańscy astronauci bezpiecznie wrócili z pierwszej misji załogowej kapsuły Dragon firmy SpaceX. To pierwszy w historii przypadek, gdy ludzie udali się w kosmos w komercyjnym pojeździe prywatnej firmy. Crew Dragon z Robertem Behnkenem i Douglasem Hurleyem na pokładzie wylądował na wodach Zatoki Meksykańskiej z niedzielę 2 sierpnia o godzinie 20:48 czasu polskiego. Warto tutaj zauważyć, że lądowanie Amerykanów na wodzie to pierwszy taki przypadek od roku 1975, gdy u wybrzeży Hawajów lądowali Stafford, Brand i Slayton, uczestnicy Apollo-Soyuz Test Project. Załogowa misja kapsuły Crew Dragon, Demo-2, wystartowała 30 maja. Po osiągnięciu orbity Behnken i Hurley ochrzcili kapsułę mianem „Endavour” na cześć promu kosmicznego, w którym obaj po raz pierwszy polecieli w kosmos. Na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej obaj astronauci wzięli udział w licznych eksperymentach, wspomagając załogę Stacji, a Behnken odbył 4 spacery w przestrzeni kosmicznej. Jest on obecnie, obok Michaela Lopeza-Alegrii, Peggy Whitson i Chrisa Cassidy'ego amerykańskim rekordzistą pod względem liczby spacerów. Odbył ich 10, spędzając w sumie ponad 61 godzin w przestrzeni kosmicznej. Lot Demo-2 odbył się w ramach prowadzonego przez NASA Commercial Crew Program. Był on ostatecznym testem rakiety Falcon 9, kapsuły Crew Dragon, systemów naziemnych, systemów pozostawania na orbicie, dokowania, lądowania oraz systemów podejmowania załogi z powierzchni oceanu. Teraz Crew Dragon Endavour będzie przechodził szczegółowe badania, a dane misji będą skrupulatnie analizowane. Tymczasem SpaceX przygotowuje się już do pierwszego lotu operacyjnego na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Misja Crew-1 zostanie przeprowadzona gdy SpaceX uzyska certyfikat NASA zezwalający na prowadzenie regularnych operacji załogowych. Jest ona planowana nie później niż na koniec września. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...