Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37033
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    230

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Kołdry puchowe cieszą się ogromnym uznaniem w wielu polskich domach. Dają one przyjemne ciepło, co w chłodniejsze dni jest wybawieniem dla naszego organizmu. Spanie pod taką kołdrą będzie czystą przyjemnością wtedy, gdy zadbamy o higienę snu. Przed snem warto przewietrzyć pomieszczenie, ustawić odpowiednią temperaturę we wnętrzu, zasłonić okna i zadbać o wyciszenie organizmu. Czy kołdry puchowe sprawdzą się w ciepłych miesiącach? Kiedy warto po nie sięgnąć? Jakie zalety ma taka kołdra? Co oferuje producent? Materace i kołdry - niezbędne akcesoria w sypialni W każdej sypialni centrum stanowi łóżko. Poza tym, nie możemy pomijać kołdry i materaca. Na uznanie zasługują materace w Rudzie Śląskiej renomowanej marki Hilding Anders. Producent dokłada wszelkich starań, aby sprostać oczekiwaniom klientów. W tym wypadku postawimy na materace o odpowiednich wymiarach, materiałach i właściwościach. Tak szeroki wybór sprawia, że każdy odbiorca znajdzie coś dla siebie. Zdrowy i spokojny sen pozwoli nam nabrać siły na kolejny dzień. Kolejny dylemat to zakup kołdry i poduszek. Kołdry puchowe są uwielbiane przez wiele osób. Podczas zakupu, nie zapominajmy o swoich potrzebach i wytrzymałości kołdry. Zazwyczaj ten element posłuży nam przez długi czas. Nie bez znaczenia jest odpowiednie dbanie o materace i kołdry, co dodatkowo wydłuży żywotność tych produktów. Idealna kołdra do sypialni Wybór kołdry ma bardzo duże znaczenie, na co wskazuje artykuł: https://materacerudaslaska.pl/czy-wybor-koldry-ma-znaczenie/. Szczególnie modne są naturalne kołdry, które występują najczęściej w puchowej wersji. Takie modele znajdziemy w sklepach stacjonarnych i internetowych. Ponadto, dobrać można produkty z pierza, co jeszcze kilkanaście lat temu było spotykane w każdym domu. Okazuje się, że naturalna kołdra ma wiele zalet. Przede wszystkim możemy liczyć na właściwości termoizolacyjne. Użytkownik przez cały czas odczuwa komfort termiczny. Wypełnienie kołdry ma też szereg innych funkcji - pozwala wchłaniać wodę i zapobiegać poceniu się. Firmy z doświadczeniem stosują nowoczesne technologie, co zminimalizowało ryzyko przemieszczania się wkładu kołdry w trakcie snu. W czasie odpoczynku dzięki temu zyskamy spokój ducha i pełną wygodę. Za taką kołdrę zapłacimy nieco więcej, ale jest to inwestycja na długi czas.     Kiedy warto wybrać kołdrę puchową? Puchowe kołdry często kojarzone są z zimowym okresem. W praktyce jednak są one doskonałe nawet na letnie dni. Cechują się lekkością, naturalnym wypełnieniem, delikatnością i miękkością. Świetnie radzą sobie z utrzymywaniem odpowiedniej temperatury, dlatego nawet w gorące dni taka kołdra da nam wygodę. Kiedy zdecydować się na model puchowy? Ciekawe informacje znajdziemy na stronie: https://materacerudaslaska.pl/koldry-puchowe-kiedy-warto-sie-na-nie-zdecydowac/. Puchowa kołdra to produkt wysokiej jakości, który przyjemnie otula ciało użytkownika. Zapewnia komfort snu na wysokim poziomie. Zimą produkt ochroni nas przed chłodem, a latem pozwoli zachować komfort termiczny. Plusem jest sprężystość i wyporność, co oznacza, że kołdry nie zmienią swojego kształtu przez długi czas. Na rynku znajdziemy wyroby o wielu grubościach, które zastosujemy raz latem, a raz zimą. Popularne są modele, które stawiają na naturalne i solidne materiały. Jak widać, kołdra posłuży nam praktycznie przez cały rok. « powrót do artykułu
  2. Motyw szukania towarzysza życia, chwili ślubu i samego małżeństwa pojawia się w literaturze, teatrze i kinie niezwykle często. Szczególnie dla komediopisarzy tematyka małżeńska jest niezwykle wdzięcznym tematem. Bo partnerskie kłótnie, sprzeczki i zaloty inspirują oraz bawią do łez. “Ożenek” Gogol napisał “Ożenek” w 1842 roku i od razu wywołał niegasnące dyskusje o bohaterach sztuki. Ta śmieszy, ale też ujawnia fałsz i hipokryzję ludzką. W komedii granej w Och-Teatrze, w postać chcącego ożenić się Podkolesina wciela się Paweł Domagała. Jednak bohatera bardziej interesuje posag wybranki, niż przyszła małżonka. Agafia, w której rolę wciela się Julia Wyszyńska również poszukuje męża. Pogrąża się w marzeniach o idealnym mężczyźnie, a to, co liczy się dla niej najbardziej to atuty zewnętrzne. “Mayday” Komedia Raya Cooneya z lat 80. “Mayday” bawi publiczność od lat na całym świecie. Główny bohater jest taksówkarzem, który prowadzi podwójne życie.   W dwóch różnych miastach mieszkają jego dwie żony, które nie wiedzą o swoim istnieniu. Jednak zbieg okoliczności sprawia, że zorganizowane życie wymyka się mężczyźnie spod kontroli. Mąż musi ukryć swoją prawdziwą twarz nie tylko przed żonami, ale też przed policją i mediami. A im więcej kłamie, tym sytuacja bardziej się komplikuje, powodując szereg komicznych zdarzeń. “Oszuści” W “Oszustach” Michelle chce pobrać się z Allenem, jednak ten nie jest pewny tej decyzji. Aby rozwiać wątpliwości, partnerzy postanawiają spotkać się z rodzicami. Nie są jednak świadomi, że ich rodzice już się znają, a co więcej - mają ze sobą romanse. Spektakl to zarówno zabawne, jak i skłaniające do refleksji dialogi i sytuacje, a także krytyczne spojrzenie na miłość, związki i relacje par w różnym wieku. Chcielibyście poznać cały opis małżeńskich komedii w Och-Teatr? Spektakle znajdziecie na portalu ewejsciowki.pl. « powrót do artykułu
  3. Na boliwijskich sawannach Llanos de Moxos (Llanos de Mojos) odkryto setki osad z lat 500–1400, które stanowią zagadkę i przedmiot fascynacji dla archeologów. W ciągu ostatnich kilku lat znaleziono tam dowody, że ludzie zamieszkali boliwijską Amazonię znacznie wcześniej niż sądziliśmy, już 1500 lat temu istniała tam rozległa sieć stawów hodowlanych, a Llanos de Moxos okazały się jednym z pięciu miejsc na świecie, gdzie udomowiono rośliny u zarania rolnictwa. Teraz odkryto tutaj dowody istnienia początków ośrodków miejskich. Naukowcy z Niemieckiego Instytutu Archeologicznego oraz Uniwersytetów w Bonn i Exeter przeprowadzili za pomocą technologii LIDAR badania dużych osad kultury Casarabe. Na tej podstawie doszli do wniosku, że mamy tutaj do czynienia ze wczesną urbanizacją o niskim zagęszczeniu. To pierwszy taki znany nam przypadek z nizin Amazonii. Opisane na łamach Nature badania rzucają nowe światło na rozpowszechnieni i zróżnicowanie wczesnych ośrodków miejskich w skali całego świata oraz na życie wczesnych społeczeństw zamieszkujących Amazonię. Llanos de Moxos to rozległy ekoregion tropikalnej sawanny w północnej Boliwii. Zajmuje on ponad 126 tysięcy kilometrów kwadratowych i znajduje się w południowo-zachodniej części basenu Amazonki. W porze deszczowej obszar ten jest zalewany na wiele miesięcy w roku, co nie zachęca do osadnictwa. A mimo to widoczne są tam liczne ślady ludzkiej obecności sprzed okresu hiszpańskiej kolonizacji. Już ponad 20 lat temu naukowcy zwrócili uwagę na „kopce” i rozciągające się od nich struktury wskazujące na obecność dróg czy kanałów. Wszystko to sugerowało istnienie stosunkowo gęstego osadnictwa. Naukowcy przystąpili do wykopalisk w dwóch takich „kopcach” znajdujących się w pobliżu wsi Casarabe. Okazało się, że „kopce” to pozostałości po piramidach czy platformach, na których stały budynki. Z czasem okazało się, że osadnictwo kultury Casarabe rozciąga się na obszarze około 4500 kilometrów kwadratowych. Istnieje tam 189 dużych miejsc osadnictwa, 273 mniejsze miejsca oraz 957 kilometrów dróg i kanałów. Dlatego też ostatnio naukowcy zdecydowali się na użycie technologi LIDAR. To metoda pomiaru odległości łącząca w sobie laser i teleskop. Laser wysyła krótkie precyzyjne impulsy światła, a teleskop rejestruje jego rozproszenie, odbicie czy zmianę długości fali. Tak uzyskane informacje są analizowane komputerowo i na tej podstawie tworzona jest trójwymiarowy model badanego obiektu czy obszaru. Na potrzeby najnowszych badań zmapowano sześć obszarów o łącznej powierzchni 200 km2. Uzyskane wyniki zaskoczyły naukowców. Na zbadanym terenie znajdowały się dwie duże osady, o których istnieniu wiedziano wcześniej. Zaskoczeniem były ich rzeczywiste rozmiary. Mniejsza z nich – Cotoca – miała bowiem 147 hektarów, , a większa, Landivar, aż 315 ha. Dla porównania warto wspomnieć, że do końca XII wieku Londyn wraz z przedmieściami liczył 275 hektarów. Obie otoczone są trzema koncentrycznymi strukturami obronnymi złożonymi z rowów i wałów ziemnych. W miejscach tych uwidoczniono masywne platformy oraz piramidy wznoszące się na wysokość 20 metrów nad sawannę, które stoją na 6-metrowych platformach. Budynki zorientowane są na linii przebiegającej od północy po północny-zachód. Cotoca i Landivar były głównymi centrami osadnictwa w swoich regionach. Z obu z nich rozciągają się wciąż widoczne proste drogi. Zbudowanie obu osad wymagało dużych nakładów pracy. Budowa samej tylko centralnej części Landivar wymagała przemieszczenia ok. 276 000 m3 materiału. W przypadku centralnej części Cotoca było to niemal 571 000 m3. I to właśnie osada Cotoca, której centralna część zajmuje 22 hektary i jest znacznie większe niż w innych osadach, wykazuje cechy wczesnej urbanizacji. Mamy tutaj bowiem do czynienia nie tylko z imponującym centrum, ale również z częściowym brakiem wewnętrznych umocnień, co sugeruje, że zostały one rozebrane, gdyż szybko rosła liczba  mieszkańców. Na razie nie wiemy, ile osób mogło mieszkać w Cotoca. Jednak już sama struktura miejscowości  wskazuje, że istniało planowanie na poziomie całej osady, a widoczne ślady przesuwania struktur obronnych dowodzą, że Cotoca się rozrastała. Cotoca to pierwszy znany nam przykład prehiszpańskich procesów urbanizacyjnych w Amazonii, mówi doktor Heiko Prümers. Z innych regionów świata również znamy podobne rolnicze ośrodki miejskie o niskiej gęstości zaludnienia. Naukowcy obawiają się, że powoli kończy im się czas. Coraz powszechniejsza mechanizacja rolnictwa każdego miesiąca powoduje kolejne zniszczenia prekolumbijskich struktur na Llanos de Moxos. Niszczone są kopce, kanały i drogi, martwi się Carla James Betancourt z Uniwersytetu w Bonn. « powrót do artykułu
  4. Uczniowie Akademickiego Liceum Ogólnokształcącego Politechniki Białostockiej zdobyli za Sensorycznego Tłumacza Języka Migowego (STJM) pierwsze miejsce w XV edycji ogólnopolskiego konkursu Młody Innowator. STJM to rękawica tłumacząca język migowy. Urządzenie może znaleźć zastosowanie zarówno w interwencjach służb ratowniczych, jak i podczas nauki języka migowego. W pracach nad STJM wzięli udział Konrad Olifier, Ewa Karp, Paweł Buczyński, Jakub Kokoszkiewicz i Michał Łukaszuk. Czujniki umieszczone w rękawicy zbierają dane dotyczące położenia poszczególnych palców i całej dłoni. Rozpoznane litery alfabetu migowego są przesyłane do telefonu i wyświetlane dzięki napisanej przez licealistów aplikacji. Jak podkreślono w komunikacie Politechniki Białostockiej, prace na rękawicą rozpoczęły się we wrześniu ubiegłego roku na zajęciach z robotyki prowadzonych przez Grzegorza Nowika, nauczyciela fizyki, robotyki i autorskiego przedmiotu „Internet rzeczy”. W uczniowskim wynalazku stabilnie działa komunikacja polegająca na miganiu wyrazów po jednej literce. W planach jest zbudowanie drugiej rękawicy, tak aby przy użyciu dwóch rąk można było migać pełne wyrazy. Cały zespół to uczniowie drugiej klasy, więc mamy na to sporo czasu, ale jak ich znam, to pewnie zaraz po wakacjach projekt będzie skończony - podkreśla mentor zespołu. Rękawica zdobyła już parę nagród. Jak wspominaliśmy na początku, 18 maja uczniowie ALOPB zostali laureatami pierwszego miejsca ogólnopolskiego konkursu Młody Innowator. Nagrody i dyplomy wręczono na uroczystej gali w Domu Technika NOT w Warszawie. Przedtem STJM zajął 1. miejsce w kategorii freestyle w Międzynarodowym Turnieju Robotów „Robotic Tournament”. Uczniów wyróżniono także I Nagrodą Publiczności. Ze swoją rękawicą tłumaczącą język migowy młodzi wynalazcy zostali ponadto laureatami konkursu El-Robo-Mech, a także awansowali do finałów Olimpiady Innowacji Technicznych i Wynalazczości oraz konkursu Explory (tu na wyniki trzeba jeszcze poczekać). Nauka w ramach struktur Politechniki Białostockiej zapewnia licealistom łatwiejszy dostęp do finansowania, a jak mówi Nowik, trzeba pamiętać, że zarówno części, narzędzia, jak i wyjazdy na konkursy oraz zawody kosztują. « powrót do artykułu
  5. Naukowcy z Uniwersytetu w Kopenhadze, badając populacje gwiazd poza Drogą Mleczną, dokonali odkrycia, które może zmienić nasze rozumienie wielu procesów astronomicznych, w tym tworzenia się czarnych dziur, powstawania supernowych oraz tego, dlaczego galaktyki umierają. Od lat 50. ubiegłego wieku przyjmuje się, że populacje gwiazd w innych galaktykach są podobne do tej, którą obserwujemy w Drodze Mlecznej – składają się one z gwiazd o dużej, średniej i małej masie. Duńscy naukowcy, na podstawie obserwacji 140 000 galaktyk do których analizy wykorzystano liczne zaawansowane modele, doszli do wniosku, że rozkład mas gwiazd w innych galaktykach wcale nie jest podobny do tego, co obserwujemy w najbliższym sąsiedztwie. Okazało się, że w odległych galaktykach gwiazdy mają zwykle większą masę niż w Drodze Mlecznej i u jej sąsiadów. Masa gwiazd wiele nam mówi. Jeśli zmienimy masę gwiazd, zmieni się też liczba supernowych oraz czarnych dziur powstających z masywnych gwiazd. Zatem uzyskane przez nas wyniki oznaczają, że musimy jeszcze raz rozważyć wiele naszych założeń, gdyż odległe galaktyki wyglądają inaczej niż nasza, mówi główny autor badań, Alber Sneppen z Instytutu Nielsa Bohra. Założenie, że rozkład wielkości i mas gwiazd z w odległych galaktykach jest taki sam jak w naszej, przyjęto przed około 70 laty dlatego, że nie wyliśmy w stanie wystarczająco szczegółowo galaktyk tych badać. Widzieliśmy jedynie wierzchołek góry lodowej i od dawna podejrzewaliśmy, że założenie, iż inne galaktyki wyglądają jak nasza, nie jest zbyt dobrym założeniem. Nikt jednak nie próbował dowieść, że w innych galaktykach populacje gwiazd wyglądają inaczej. Nasze badania pozwoliły nam to wykazać, a to otwiera drogę do lepszego zrozumienia tworzenia się galaktyk i ich ewolucji, wyjaśnia profesor Charles Steinhardt. Naukowcy wykorzystali katalog COSMO, wielką międzynarodową bazę danych zawierającą ponad milion obserwacji światła z galaktyk, od takich znajdujących się w naszym najbliższym sąsiedztwie, po obiekty odległe o 12 miliardów lat świetlnych. Autorzy analizy twierdzą na przykład, że odkryli, dlaczego w pewnym momencie galaktyki przestają tworzyć nowe gwiazdy. Teraz, gdy lepiej określiliśmy masy gwiazd, widzimy nowy wzorzec. Najmniej masywne galaktyki tworzą gwiazdy, a bardziej masywne ich nie tworzą. To wskazuje, że istnieje uniwersalny trend opisujący śmierć galaktyk, mówi Sneppen. Z badań wynika również, że większość galaktyk posiada bardziej masywne populacje gwiazd, niż sądzono. Ze szczegółami pracy można zapoznać się na łamach The Astrophysical Journal. « powrót do artykułu
  6. Już za 2 dni, w piątek 27 maja w pobliżu Ziemi znajdzie się jedna z największych asteroid asteroid bliskich Ziemi (NEO). Obiekt 1989 JA ma średnicę 1,8 kilometra i przez najbliższe dwa lata będzie największą asteroidą, jaka przeleci w pobliżu naszej planety. Nie ma jednak najmniejszych powodów do obaw. 1989 JA zbliży się do Ziemi na 0,027 jednostki astronomicznej, zatem znajdzie się w odległości 4 milionów kilometrów od Ziemi. To mniej więcej 10-krotnie większa odległość niż między Ziemią a Księżycem. Jeszcze nigdy 1898 JA nie była tak blisko naszej planety i przez kolejne 172 lata już tak blisko nie podleci. Obecnie asteroida pędzi z prędkością ponad 48 000 km/h. To kilkunastokrotnie szybciej niż pocisk wystrzelony z karabinu. Ostatni raz do bliskiego spotkania z równie wielką asteroidą doszło 29 kwietnia 2020, kiedy to w odległości 0,042 j.a. (6,3 mln km) przeleciała asteroida 1998 OR. Na następne spotkanie z równie wielkim obiektem co 1898 JA będziemy musieli poczekać do 27 czerwca 2024 roku. Wówczas to odwiedzi nas 2011 UL21. To asteroida o średnicy od 1,8 do 3,9 kilometra, która znajdzie się w odległości 0,44 j.a., czyli 6,6 miliona kilometrów od Ziemi. W ciągu najbliższych 100 lat w Ziemię nie uderzy żadna asteroida na tyle duża, by mogła spowodować katastrofę na olbrzymią skalę. Jednak agencje kosmiczne różnych krajów już teraz myślą o ewentualnej obronie naszej planety. Asteroidy bliskie Ziemi są katalogowane i monitorowane, opracowywane są różne technologie obrony przed nimi. Niedawno NASA wystrzeliła misję DART (Double Asteroid Redirection Test), której celem jest sprawdzenie możliwości zmiany trasy asteroidy. « powrót do artykułu
  7. Doktor Matt Morgan jest intensywistą, czyli lekarzem intensywnej terapii – wysoko wykwalifikowanym specjalistą, w którego rękach możesz się znaleźć, jeśli sprawy przybiorą bardzo zły obrót. Może się zdarzyć, że będziesz uczestnikiem wypadku lub zapadniesz na groźną chorobę: stan krytyczny oznacza, że zawiódł co najmniej jeden z twoich najistotniejszych organów i zagrożone jest twoje życie. W takich chwilach musisz zaufać umiejętnościom zespołu medycznego, pod którego opieką się znalazłeś. Jego członkowie w olbrzymim stresie podejmują niezwykle trudne decyzje i w trybie pilnym rozwikłują tajemnice ludzkiego ciała, diagnozując często niewytłumaczalne i zaskakujące przypadki. Stawką jest zawsze życie człowieka. W swojej książce doktor Morgan jest przewodnikiem po oddziale intensywnej terapii, jednym z najbardziej dynamicznych i działających pod największą presją miejsc w szpitalu. Opisuje najciekawsze przypadki, z jakimi się zetknął w swojej karierze i opowiada o pacjentach, których sprowadził znad krawędzi śmierci z powrotem do życia. „Stan krytyczny” to poruszające i chwytające za serce historie o tym, jak wiele niesamowitych zagadek skrywa nasze ciało i o prawdziwej sile ludzkiego ducha.
  8. Zoo Wrocław odtwarza z naukowcami z Uniwersytetu Wrocławskiego (UWr) dolnośląską populację podgorzałki. We wchodzących w skład rezerwatu „Stawy Milickie” kompleksach stawowych Stawno i Ruda Sułowska wypuszczono 22 ptaki. Mają one zasilić tutejszą populację lęgową; jest szansa, że przystąpią do lęgów jeszcze w tym roku. Na Czerwonej liście ptaków Polski podgorzałka (Aythya nyroca) została sklasyfikowana jako gatunek narażony (VU). Jak podkreślili autorzy tego opracowania, pierwsze oznaki spadku liczebności podgorzałki w Polsce odnotowano na początku lat 60. XX wieku. [...] W ostatnich kilkunastu latach krajowa liczebność nieco wzrosła, jednak nie wróciła do poziomu sprzed regresu populacji  [...]. Aż ponad 90% lęgowisk tego ptaka stanowią stawy rybne. Zagrażają mu przede wszystkim utrata siedlisk, niszczenie terenów podmokłych, przebudowa i regulacja zbiorników, susze oraz drapieżniki, w tym gatunki inwazyjne: norka amerykańska czy jenot. Zważywszy na niewielką liczbę A. nyroca w Polsce i krajach ościennych, najlepszą metodą na utrzymanie gatunku pozostaje zasilenie populacji osobnikami hodowlanymi. Dawniej w Polsce podgorzałka była stosunkowo licznym gatunkiem lęgowym z populacją ocenianą na ok. 400-500 par w latach 80. XX wieku, z największą populacją na Stawach Milickich. Pod koniec ubiegłego wieku jej liczebność spadła do zaledwie 40-45 par w całym kraju. Od początku XXI wieku nastąpił niewielki wzrost populacji, a obecny jej stan jest bardzo niski i wynosi 100-130 par lęgowych w całej Polsce – wyjaśnia prof. dr hab. Tadeusz Stawarczyk z Uniwersytetu Wrocławskiego. Ornitolog dodaje, że podgorzałka jest objęta Monitoringiem Ptaków Polski, prowadzonym przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. Pozwala to na poznanie jej rozmieszczenia. Regularnie występuje tylko w trzech rejonach kraju: na stawach rybnych w Budzie Stalowskiej, na szeregu stanowisk na Lubelszczyźnie oraz na Stawach Milickich w dolinie Baryczy. Te kluczowe lęgowiska skupiają ok. 95% populacji krajowej. W samej dolinie Baryczy występuje ok. 1/3 populacji polskich podgorzałek (ok. 40 par lęgowych). „Projekt podgorzałka” jest realizowany dzięki współpracy 3 ogrodów zoologicznych, Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Stawów Milickich SA. W maju do rezerwatu „Stawy Milickie” zawieziono 2 transporty A. nyroca. Część z 22 ptaków pochodziła z hodowli ZOO Wrocław, a pozostałe z ogrodu zoologicznego w Bratysławie i Tierparku w Berlinie. Program wsiedlania podgorzałek pochodzących z ogrodów zoologicznych trwał będzie 5 lat i w tym czasie do rezerwatu „Stawy Milickie” może trafić nawet kilkaset podgorzałek. Mamy nadzieję, że pewna ich grupa osiądzie tu i sama zacznie wyprowadzać lęgi w kolejnych latach. Podgorzałki otrzymały obrączki identyfikacyjne i będą stale monitorowane przez naukowców ze stacji ornitologicznej Uniwersytetu Wrocławskiego – podkreśla Mirosław Piasecki, dyrektor naczelny ZOO Wrocław. Podobny projekt realizowano z sukcesem w Niemczech. Ogrody zoologiczne oraz inne instytucje przekazywały podgorzałki do wypuszczenia nad Steinhuder Meer - jeziorem położonym na północny zachód od Hanoweru. Tam przyzwyczajały się one do życia na wolności. W ciągu 8 lat naturze przywrócono niemal 800 tych kaczek. Naukowcy obserwowali je nad tym samym jeziorem jeszcze przez wiele lat od momentu wypuszczenia. Mamy nadzieję, że nasz dolnośląski program będzie miał podobną skuteczność - podkreślono w komunikacie prasowym ZOO Wrocław. « powrót do artykułu
  9. Gdy człowiek zaczął używać kamiennych narzędzi, wszystko się zmieniło. Narzędzia, zarówno te celowo modyfikowane,  jak i niemodyfikowane, zwiększyły nisze ekologiczne zajmowane przez naszych przodków. Pozwoliły na korzystanie z nowych zasobów pożywienia. Nasi przodkowie mogli dzięki nim zabijać zwierzęta, dzielić ich mięso, korzystać ze skór, rozbijać kości, obrabiać twarde rośliny. To zaś doprowadziło do zmian ewolucyjnych. Dostęp do większej ilości bardziej zróżnicowanego pożywienia, wytwarzanie i posługiwanie się kamiennymi narzędziami doprowadziły do ewolucji uzębienia, morfologii dłoni czy rozmiarów mózgu. Jednak mimo tego, jak ważnym wydarzeniem było używanie narzędzi, wciąż niewiele wiemy o tym, jak do tego doszło. Jednym ze sposób na badanie procesu adaptacji takich narzędzi jest przyglądanie się naszym najbliższym przodkom, wielkim małpom. Naukowcy z Uniwersytetów w Tybindze, Barcelonie, Oslo i Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka badali orangutany pod kątem zarówno samodzielnego jak i społecznego uczenia się wytwarzania i używania kamiennych narzędzi. Kamienne narzędzia, ze względu na ich odporność na destrukcyjne procesy zewnętrzne, są najczęściej spotykanymi narzędziami znajdowanymi przez archeologów. Wśród narzędzi typowych dla wczesnej epoki kamienia znajdziemy zarówno celowo modyfikowane kamienie o ostrych krawędziach, jak i niemodyfikowane kamienie wykorzystywane w roli młotków czy kowadeł. Nasi przodkowie korzystali z nich już 3,3 miliona lat temu, mówi główna autorka badań, doktor Alba Motes-Rodrigo. Wykorzystanie tych kamieni było kamieniem milowym ludzkiej ewolucji. Naukowcy przeprowadzili serię eksperymentów z orangutanami, które nie miały doświadczenia w używaniu narzędzi. Dwóm samcom z Zoo Kristiansand w Norwegii dostarczono młot do betonu, kawałek czertu (twardej skały krzemionkowej) oraz dwie skrzynki zawierające owoc. Aby dostać się do skrzynek trzeba było w jednej z nich przeciąć linę (symulowała ona ścięgno zwierzęce, a w drugiej silikonową membranę symulującą skórę. Oba zwierzęta uderzały młotkiem w ściany i podłogę, ale żaden z nich nie spróbował użyć go do odłupania z czertu zaostrzonego fragmentu. W drugim z eksperymentów orangutanom dostarczono różne materiały, a wśród nich był wykonany ludzką ręką krzemienny odłupek. Tym razem jedna z małp próbowała użyć odłupka do przecięcia silikonowej membrany. W trzecim z eksperymentów wzięły udział trzy samice orangutanów z Twycross Zoo w Wielkiej Brytanii. Tym razem sprawdzano, czy małpy mogą nauczyć się wykonywania kamiennych narzędzi obserwując człowieka. Po pokazie jedna z małp użyła młotka, by uderzyć nim w krawędź czertu, tak, jak zademonstrował to człowiek. Autorzy badań twierdzą, że są one pierwszymi, podczas których obserwowano, by orangutan spontanicznie wykorzystywał narzędzie do cięcia. Nasze badania sugerują, że dwa główne warunki wstępne dotyczące użycia kamiennych narzędzi – zdolność do uderzania kamieni młotem oraz rozpoznanie ostrych kamieni jako narzędzi do cięcia – mogły istnieć już u naszego ostatniego przodka z orangutanami, przed 13 milionami lat, czytamy na łamach PLOS One. Stwierdziliśmy też, że orangutany spontanicznie uderzają kamieniami w inne kamienie, co czasem może prowadzić do pojawiania się ostrych odłupków. « powrót do artykułu
  10. Astrofizyk Aneesh Naik i fizyk cząstek Clare Burrage z University of Nottingham uważają, że istnienie piątej siły natury może wyjaśniać rozkład galaktyk karłowatych wokół Drogi Mlecznej i innych wielkich galaktyk. Standardowy model kosmologiczny opisuje wszechświat złożony z ciemnej energii, ciemnej materii i materii widzialnej. Droga Mleczna, jak i inne duże galaktyki, uformowała się w wyniku zderzeń mniejszych galaktyk. Do procesu formowania się dochodziło w wielkim halo ciemnej materii. Część z galaktyk karłowatych nie połączyła się dotychczas z Drogą Mleczną czy innymi wielkimi galaktykami. jednak najbardziej zastanawiający jest ich rozkład. Zamiast znajdować się w różnych punktach halo, orbitują one wokół jednej płaszczyzny. Podobne zjawisko obserwujemy wokół innych wielkich galaktyk. Takie rozłożenie galaktyk karłowatych jest od dawna przedmiotem sporów. Naik i Burrage zajęli się polami skalarnymi. To pola energii, w których każdy punkt w przestrzeni ma unikatową wartość. Przykładem pola skalarnego może być mapa temperatury Ziemi, gdzie każdy z punktów ma inną temperaturę. Naukowcy przyjęli, że na początku swojego istnienia jego pole skalarne posiadało wszędzie ten sam minimalny poziom energii. Jednak gdy wszechświat się rozszerzał, gęstość materii uległa znacznemu zmniejszeniu. Jako, że pole skalarne Naika i Ubrrage jest ściśle powiązane z materią, poniżej pewnej granicy gęstości dochodzi do zmian w polu skalarnym, które może przyjąć dwa minimalne stany energetyczne: dodatni i ujemny. To właśnie nazywamy złamaniem symetrii. W jednych regionach wszechświata pole skalarne przyjmuje wartości dodatnie, a w innych ujemne. Granica pomiędzy tymi wartościami zwana jest ścianą domeny, a Naik i Burrage uważają, że ściany domen przechodzą przez wielkie galaktyki, przez co galaktyki karłowate skupiają się na jednej płaszczyźnie. Ściana domeny działa jak piąta siła natury, przyciągając do siebie galaktyki. Badacze przyznają, że w tej chwili ich model jest uproszczony, jednak zapewniają, że na jego podstawie udało im się dobrze opisać rozkład galaktyk karłowatych wokół Drogi Mlecznej, a nawet Galaktyki Andromedy, w przypadku której niektóre galaktyki są na płaszczyźnie, a niektóre są rozrzucone poza nią. Pracę Brytyjczyków chwali Geraint Lewis, astrofizyk z Uniwersity of Sydney. Przyznaje on, że opisano w niej prawdopodobny mechanizm wyjaśniający rozkład galaktyk karłowatych. Zastrzega jednocześnie, że to na razie wstępny model i w tej chwili trudno ocenić, na ile generowane przezeń wyniki są zgodne z rzeczywistymi obserwacjami galaktyk. Z pracą Naika i Burrage można zapoznać się na łamach arXiv. « powrót do artykułu
  11. Medycyna jest dynamicznie rozwijającą się branżą. W ostatnich latach wiele zmieniło się dzięki cyfryzacji. W artykule chcielibyśmy przedstawić najważniejsze fakty i informacje dotyczące digitalizacji tego właśnie sektora. Zrównoważona opieka zdrowotna Wraz ze wzrostem średniej długości życia stale rośnie liczba osób żyjących z chorobami przewlekłymi. Doprowadziło to do znacznego wzrostu kosztów świadczeń zdrowotnych. Z kolei te zmiany w sektorze opieki zdrowotnej przyczyniły się do coraz większego przechodzenia na cyfrowe podejście do opieki zdrowotnej w zakresie leczenia. Przełomowe technologie otwierają nową erę inteligentnej opieki, na przykład za pomocą urządzeń do samodzielnego monitoringu stanu zdrowia. Platformy cyfrowe mogą pomóc pacjentom w szybszym dostępie do usług opieki zdrowotnej, poprawiając tym samym jakość leczenia, a także prognozy dotyczące ich problemów zdrowotnych. Aplikacje te pomogły również zmniejszyć obciążenie pracowników służby zdrowia oraz placówek. Wszystko dzięki cyfryzacji, która stworzyła wiele nowych możliwości. Zapobieganie przed leczeniem Technologie cyfrowe wspierające zdrowie mogą pomóc pacjentom w radzeniu sobie z ich problemami zdrowotnymi poprzez regularne monitorowanie ich objawów. Taki monitoring jest narzędziem, które może pomóc we wczesnym wykrywaniu oznak rozwoju i progresji choroby, zanim dojdzie do znacznego uszkodzenia zdrowych tkanek, takich jak płuca. Wczesne wykrywanie pierwszych symptomów poprzez samoopiekę za pomocą cyfrowych platform zdrowotnych może pozwolić pacjentom uniknąć poważnych komplikacji i zapobiec nieodwracalnemu zagrożeniu ich zdrowia. Przykładem jest technologia obrazowania siatkówki, która pomaga wykryć początek retinopatii cukrzycowej. Właśnie z tego powodu cyfrowe platformy do monitoringu zdrowia mają ogromną wartość, szczególnie dla pacjentów. Z kolei wczesne wykrycie choroby pomaga także lekarzom, którzy mogą odpowiednio wcześnie zareagować, tym samym zwiększając szanse pacjenta na sprawne dojście do zdrowia. Lepsza relacja pomiędzy pacjentem a lekarzem Angażowanie się w cyfrowe systemy opieki zdrowotnej może ułatwić pacjentom nawiązanie kontaktu z ich świadczeniodawcami. Szczególnie w sektorze prywatnym widać, jak dobra może być współpraca pacjenta z lekarzem. Bezpośredni, szybki i wspólny dostęp do informacji o stanie ich zdrowia może pomóc pacjentom rozwinąć poczucie partnerstwa i zwiększyć ich zaufanie do lekarza i leczenia. Może również pomóc w utrzymaniu przejrzystości relacji na linii pacjent-lekarz. Informacje te mogą przedstawiać jasny profil czynników, które mogą mieć wpływ na rokowanie pacjenta. Może to pozwolić lekarzom na zalecenie zmian w leczeniu, diecie i stylu życia w celu dalszej poprawy rokowań. Im bardziej aktualne dane, tym lepszą decyzję mogą podjąć lekarze. Dodatkowo przydatne są również portale pokroju e-recepta.net. Dzięki nim możemy szybko zareagować i zdobyć receptę bez konieczności stania w kolejce do lekarza. Wystarczy z elektroniczną receptą udać się do apteki. Miejmy jednak na uwadze to, że branie każdego leku powinno być wcześniej skonsultowane z lekarzem. Zmniejszenie obciążeń administracyjnych Najnowsze innowacje w cyfrowym systemie opieki zdrowotnej mają na celu zmniejszenie obciążeń administracyjnych pracowników służby zdrowia oraz powtarzalnych aspektów zadań, które muszą wykonywać. Główną zaletą nowatorskich cyfrowych systemów opieki zdrowotnej jest zmniejszenie kosztów oraz zwiększenie dostępności lekarzy dla pacjentów. Lekarzom zdecydowanie łatwiej monitoruje się stan zdrowia pacjentów, gdy nie muszą tyle czasu poświęcać obowiązkom administracyjnym. Jest to szczególnie ważne dla klinik i pacjentów znajdujących się na obszarach wiejskich oraz dla pacjentów opieki domowej, dla których podróż jest trudna lub kosztowna. Dzięki cyfryzacji lekarz może otrzymać kluczowe informacje drogą zdalną.   Narzędzia cyfrowe zapewniają świadczeniodawcom całościowy obraz stanu zdrowia pacjenta dzięki łatwemu dostępowi do danych. Mogą również pozwolić pacjentom uzyskać lepszą kontrolę nad swoim zdrowiem, ponieważ uzyskanie istotnych informacji jest proste i przejrzyste. Lepsza efektywność leczenia Cyfrowe systemy opieki zdrowotnej oferują lekarzom możliwości poprawy wyników medycznych i skuteczności leczenia w czasie rzeczywistym poprzez zapewnienie szybkiego dostępu do danych pacjenta w formacie, który można łatwo zinterpretować, z większą jasnością i dokładnością. Cyfryzacja pomogła obniżyć koszty ogólnych zabiegów, wspierając zdolność pacjenta do samoopieki za pomocą aplikacji, które mogą monitorować jego parametry zdrowotne. Dodatkowo oszczędzają również kliniki, które wydają mniejsze pieniądze na obsługę administracyjną. Cyfrowe technologie medyczne mogą umożliwić pacjentom podejmowanie świadomych decyzji dotyczących ich zdrowia. Mogą ułatwić wczesną diagnozę, profilaktykę i leczenie chorób przewlekłych poza tradycyjnymi placówkami opieki zdrowotnej. Takie rozwiązania są coraz częściej stosowane na całym świecie, ponieważ skuteczna profilaktyka potrafi dać naprawdę wiele. Do tego digitalizacja usprawnia też najprostsze procesy. Dziś zwolnienie lekarskie online nikogo już nie dziwi. Medycyna spersonalizowana do potrzeb pacjenta Pacjenci mogą korzystać z cyfrowych technologii zdrowotnych do zarządzania i śledzenia swoich działań związanych z dobrym samopoczuciem. Technologie te obejmują korzystanie z urządzeń, takich jak smartfony, aplikacje internetowe i sieci społecznościowe, które mogą pomóc w personalizacji planów leczenia pacjentów w oparciu o ich konkretne dolegliwości i parametry zdrowotne. Dlaczego cyfryzacja medycyny jest tak ważna? Urządzenia medyczne mają możliwość komunikowania się z innymi systemami i urządzeniami. Dzięki bezpiecznemu udostępnianiu danych między platformami pacjenci i lekarze mogą uzyskać lepszy całościowy obraz stanu zdrowia każdej osoby. Rozwiązania oparte na chmurze, które udostępniają dane, będą wielką rewolucją, która naprawdę wprowadzi opiekę zdrowotną na wyższy poziom. Oczekuje się, że postęp w dziedzinie cyfryzacji medycyny ograniczy rosnącą zachorowalność na kilka chorób, umożliwiając pacjentom samodzielne monitorowanie stanu zdrowia i zapewniając lekarzom łatwiejszy dostęp do danych pacjentów. « powrót do artykułu
  12. Do przychodni Pulsvet w Warszawie trafił jakiś czas temu ślimak z gatunku Archachatina marginata, który zapałał uczuciem do ślimaka innego gatunku. Niestety, nie skończyło się to dla niego dobrze... Narząd kopulacyjny nie cofnął się. Jak podkreślił we wpisie na Facebooku lek. wet. Łukasz Skomorucha, specjalista chorób zwierząt nieudomowionych, czasami trochę to trwa. Ale czas mijał, godziny zaczęły zmieniać się w doby, a te w tydzień... Opiekunka Alberta zaobserwowała, że dyndający twór nabrzmiewa i nieco się przebarwia na szczycie, miała też wrażenie, że sprawia on dyskomfort biednemu Albertowi. Miłość nie wybiera Miłością Alberta był przedstawiciel gatunku Achatina achatina. Mamy tu do czynienia z niestosunkiem wielkości narządów kopulacyjnych; jeśli weźmie się pod uwagę osobniki podobnej wielkości, u Archachatina narządy są większe niż u Achatina. Niewykluczone więc, że wprowadzony do otworu płciowego penis zaklinował się i doszło do uszkodzenia mięśnia wciągacza prącia. Koniec końców Alberta musiał zobaczyć lekarz. Niestety, próba repozycji nie udała się. Narządu nie dało się nawet odprowadzić na właściwe miejsce. Po kilku próbach i opcjach farmakologicznych należało rozważyć amputację. Jak można się domyślić, kwestii problematycznych było aż nadto. Po pierwsze, kiedy podjąć decyzję o zabiegu (czyli jak długo ślimak może funkcjonować z niewycofanym narządem kopulacyjnym) i jaką zastosować procedurę? Jak opowiada doktor Skomorucha, po przejrzeniu licznych publikacji nie udało mu się znaleźć niczego na ten temat czy na tematy pokrewne. Kolejnym problemem okazało się znieczulenie. Na szczęście zabieg przebiegł pomyślnie i nie wiązał się z żadnymi niepożądanymi konsekwencjami dla Alberta. Po jakimś czasie ten nawet złożył jaja [...]. Owocami romansu Alberta Huntera (który na co dzień jest nazywany Albertem) i Barnabe Watsona (Watsona) są ślimaczki określane mianem Albertów Watsonów. O ich losach można przeczytać na profilu Poszukiwacze Sera na Pierogi. Po pewnym czasie od zabiegu u Alberta pojawił się problem z wypadającym przełykiem, ale na razie jest to kwestia w miarę opanowana. Różnorodność form i kształtów Gatunków ślimaków jest sporo. Przy takiej liczbie różnorodność form i kształtów jest [...] niezwykle bogata. Również w kwestiach rozrodczych. Mamy więc ślimaki rozdzielnopłciowe (występują samce i samice). Mamy też takie gatunki, które [...] są rozdzielnopłciowe, ale w miarę upływu życia zmieniają płeć, w tym przypadku z samca na samicę. To „hermafrodytyzm następczy”. W przypadku obojnactwa symultanicznego dany osobnik pełni zaś jednocześnie rolę samca i samicy; jedne gatunki mogą się zapłodnić same, inne muszą zapłodnić kogoś i w zamian zostać przez tego kogoś zapłodnione. Jak tłumaczy Skomorucha, autor profilu Naturalnie w Warszawie, czyli nie samą weterynarią żyje człowiek, niektóre ślimaki w ogóle nie posiadają narządów kopulacyjnych, bo u nich zapłodnienie zachodzi poza organizmem matki. Zjawisko to występuje u niektórych morskich ślimaków, które dodatkowo „dzieciństwo” spędzają, unosząc się w toni wodnej oceanu, przechodząc ciąg kolejnych przemian larwalnych. Większość brzuchonogów przeszła jednak na „system” zapłodnienia wewnętrznego, a proces ten ewidentnie zachodził co najmniej kilkakrotnie, niezależnie od siebie, w różnych liniach ewolucyjnych. Form narządów kopulacyjnych również jest wiele. Można się więc spotkać z 1) mięsistym uchyłkiem płaszcza będącym w wiecznym „wzwodzie”, 2) rynienką utworzoną na powierzchni głowy ślimaka, 3) przekształconym czułkiem czy 4) prąciem „wzwodzonym”, które w stanie spoczynku znajduje się w specjalnej komorze. « powrót do artykułu
  13. Najstarsza znana kopalnia w obu Amerykach znajduje się na wschodzie stanu Wyoming. Ludzie rozpoczęli w niej działalność wydobywczą niemal 13 000 lat temu i prowadzili ją przez kolejnych 1000 lat. Do takich wniosków doszedł Archeolog Stanowy Wyoming oraz współpracujący z nim specjaliści z University of Wyoming, którzy kontynuowali prace zmarłego w 2020 roku George'a Frisona. To właśnie on rozpoczął w 1986 roku prace wykopaliskowe na stanowisku Powars II w miejscowości Sunrise w hrabstwie Powars i on był twórcą hipotezy, że w miejscu tym znajduje się najstarsza w obu Amerykach kopalnia. Mamy tutaj jednoznaczne dowody, że wcześni Paleoindianie prowadzili w tym miejscu działalność wydobywczą już 12 840 lat temu i kontynuowali ją przez około 1000 lat, stwierdził Archeolog Stanu Wyoming Spencer Pelton, który w prace w Powars II jest zaangażowany od 2016 roku. Ochra, którą wcześni mieszkańcy Ameryki wydobywali w Powars II, pełniła w rodzimych społeczeństwach wiele różnych funkcji. Była m.in. barwnikiem używanym podczas rytuałów. Znajdujemy ją w grobach, miejscach obozowisk czy zabijania zwierzyny. Archeolodzy trafiają na nią na Wielkich Równinach i w Górach Skalistych. Powars II to jedyna kopalnia ochry na północ od południa Meksyku i jedno z zaledwie pięciu znanych miejsc jej wydobycia w obu Amerykach. W latach 2017–2020 prowadzono prace, w ramach których badano nowo odkryte ślady, wskazujące na prowadzenie w tym miejscu działalności wydobywczej. Tylko wtedy znaleziono na miejscu tysiące artefaktów, w tym przedmiotów wykonanych ze zwierzęcych kości i rogów, którymi wydobywano ochrę. Jeszcze wcześniej znaleziono tam groty strzał, które pochodziły z różnych miejsc w Ameryce, np. z Teksasu. Teraz, gdy wiemy, że wydobywano tutaj ochrę, a do Powars II trafiały groty z różnych regionów kontynentu, możemy przypuszczać, że znajdowana w tamtych regionach ochra pochodziła właśnie z tego miejsca. Tutaj mamy nie tylko kamieniołom. Powars II charakteryzuje się jednym z największych zagęszczeń i zróżnicowaniem pozostałości po wczesnych Paleoindianach. Mamy tutaj średnio ponad 30 kamiennych narzędzi na metr kwadratowy, jedne z najstarszych w Amerykach szczątków psowatych oraz rzadkie lub unikatowe artefakty, mówi Pelton. Dotychczasowe badania wykazały, że aktywność wydobywcza w tym miejscu odbywała się w dwóch fazach. W pierwszej z nich, która rozpoczęła się około 12 840 lat temu i trwała kilkaset lat, ludzie nie tylko wydobywali ochrę za pomocą kości i rogów, ale również wytwarzali i naprawiali na miejscu broń. Później nastąpiła trwająca około wieku przerwa, a następnie wydobycie ochry wznowiono, a po prowadzących je ludziach pozostały liczne artefakty wrzucane przez nich do dołów. Autorzy odkrycia przypuszczają, że do zbadania pozostało im jeszcze około 800 metrów kwadratowych stanowiska. Artykuł na temat odkrycia został opublikowany na łamach PNAS. « powrót do artykułu
  14. Zalegalizowanie rekreacyjnej marihuany może mieć wpływ na używanie innych substancji oraz zażywanie innych substancji w połączeniu z marihuaną. Dlatego też naukowcy z University of Washington postanowili sprawdzić, czy i jak legalizacja marihuany w stanie Waszyngton wpłynęła na używanie alkoholu, nikotyny i środków przeciwbólowych wśród młodych dorosłych oraz czy i jakie zmiany zaszły w trendach używania tych substancji wraz z marihuaną. Wielu przeciwników legalizacji niemedycznej marihuany wskazywało, że może być ona substancją przecierającą drogę do używania innych szkodliwych substancji. Argumentowali, że po zalegalizowaniu marihuany młodzi ludzie, którzy nie sięgnęliby po nią, gdyby nie była legalna, zaczną też eksperymentować z innymi narkotykami. Rekreacyjne użycie marihuany zostało zalegalizowane w stanie Waszyngton w 2012 roku. Naukowcy przeanalizowali dane pochodzące badań sondażowych z lat 2014–2019. Badaniami tymi objęto łącznie 12 500 osób, które były podzielone na dwie grupy wiekowe: 18–20 lat i 21–25 lat. Co istotne, stan Waszyngton zalegalizował rekreacyjną marihuanę jedynie dla osób, które ukończyły 21. rok życia. To również granica wieku, która pozwala legalnie kupić alkohol. Z artykułu opublikowanego na łamach Journal of Adolscent Health wynika, że po zalegalizowaniu marihuany badane grupy spożywały mniej alkoholu i miało w nich miejsce mniej epizodów poważnego upijania się, niż w analogicznych grupach przed legalizacją marihuany. Zmniejszyło się też spożycie leków przeciwbólowych oraz produktów zawierających nikotynę, z wyjątkiem e-papierosów. Naukowcy byli zaskoczeni wzrostem użycia e-papierosów, ale doszli do wniosku, że nie miał on związku z legalizacją marihuany, ale w tym przypadku wystąpił efekt nowości i mody, gdyż e-papierosy zdobyły popularność w całym kraju. Trend wzrostowy nie był w ich przypadku spowodowany dostępnością do legalnej marihuany. Autorzy badań nie byli w stanie stwierdzić czy podobne zjawiska zaszły odnośnie używania marihuany równocześnie z innymi substancjami. Ta kwestia wymaga dalszych badań. « powrót do artykułu
  15. Koronawirus SARS-CoV-2 wywołuje chorobę COVID-19. Najczęściej towarzyszącymi jej objawami są: podwyższona temperatura ciała, zaburzenia węchu i smaku, kaszel, bóle mięśni, duszność i zmęczenie. Wirus szerzy się bardzo łatwo drogą kropelkową w sposób pośredni i bezpośredni. Co to jest koronawirus? Koronawirus to rodzaj wirusa odpowiedzialnego za powstanie ostrej choroby zakaźnej układu oddechowego. Tzw. choroba koronawirusowa, określana też jako COVID-19, wywoływana jest przez wirusa SARS-CoV-2. W większości przypadków infekcja ma łagodny lub umiarkowany przebieg i nie wymaga specjalnego leczenia. Ciężki przebieg choroby koronawirusowej dotyczy ok. 15–20% pacjentów. W sposób szczególny narażone są na niego osoby w podeszłym wieku, o obniżonej odporności, zmagające się ze schorzeniami przewlekłymi. Poważne przypadki wymagają specjalistycznej pomocy, w tym hospitalizacji i tlenoterapii. Szacuje się, że w 2–3% zakażeń SARS-CoV-2 choroba kończy się zgonem.  Jak się zabezpieczyć przed koronawirusem? Wirus SARS-CoV-2 przenosi się drogą kropelkową. Można zarazić się w sposób bezpośredni (kontakt z osobą chorą) lub pośredni (kontakt z zanieczyszczonymi przez wirusa powierzchniami). Ochrona przed zakażeniem koronawirusem obejmuje przede wszystkim: zachowanie odległości od innych ludzi, w sposób szczególny od osób z objawami zakażenia; unikanie dotykania okolic oczu, nosa i ust; unikanie spluwania w miejscach publicznych; dbałość o higienę – częste mycie rąk ciepłą wodą i mydłem, stosownie środków do dezynfekcji; zakrywanie ust i nosa podczas przebywania w zbiorowiskach ludzkich, poprzez noszenie maseczki, a w czasie kaszlu i kichania zasłanianie chusteczką higieniczną (którą od razu należy wyrzucić po użyciu) lub zgiętym łokciem; w przypadku wystąpienia objawów zakażenia skonsultowanie się z lekarzem i zweryfikowanie swojego stanu poprzez skorzystanie z zestawu szybkiego testu antygenowego w kierunku SARS-CoV-2, który wykrywa antygeny wirusa w materiale z wymazu z nosogardzieli; poddawanie się szczepieniom ochronnym. W jaki sposób objawia się COVID-19? Najczęściej występujące objawy zakażenia SARS-CoV-2 to podwyższona temperatura ciała, zaburzenia smaku lub węchu, kaszel, bóle mięśni, duszności, zmęczenie, ból gardła, mięśni i stawów, uczucie rozbicia, osłabienie, ogólne pogorszenie samopoczucia, ból głowy, problemy ze strony układu pokarmowego (biegunka, nudności, ból brzucha, spadek apetytu). Rzadziej w COVID-19 pojawiają się objawy dermatologiczne, takie jak wysypka czy przebarwienia skóry. Może dojść do zapalenia spojówek i rozmaitych zmian w jamie ustnej. Na skutek zakażenia SARS-CoV-2 czasami dochodzi do uaktywnienia uśpionego w organizmie wirusa ospy wietrznej i półpaśca lub opryszczki pospolitej. W ciężkim przebiegu może rozwinąć się atypowe zapalenie płuc, wystąpić silny ból lub ucisk w klatce piersiowej, pojawiają się też problemy z oddychaniem. Istnieje ryzyko rozwoju niebezpiecznych dla zdrowia i życia powikłań, takich jak m.in. zespół ostrej niewydolności oddechowej, ostra niewydolność serca, zaburzenia czynności wątroby, ostre uszkodzenie nerek, zakrzepica żylna, a także niewydolność wielonarządowa i sepsa. « powrót do artykułu
  16. Narodowe Centrum Badań Jądrowych organizuje pierwszą w Polsce międzynarodową konferencję informatyki materiałowej 1st NOMATEN International Conference on Materials Informatics. To wyjątkowe wydarzenie odbędzie się w dniach 1–3 czerwca w siedzibie NCBJ w Otwocku-Świerku, a odpowiedzialne jest za nią działające w NCBJ Centrum Działalności NOMATEN. Informatyka materiałowa to nowa dziedzina badań, która wykorzystuje zaawansowane narzędzia informatyczne do badania i projektowania materiałów. Celem jej badań jest przede wszystkim poznanie właściwości już istniejących oraz tworzenie nowych materiałów potrzebnych do pracy w warunkach ekstremalnych oraz w medycynie. W konferencji organizowanej przez NCBJ wexmie udział ponad 60 naukowców, specjalistów i przedstawicieli przemysłu z ponad 15 krajów. Uczestnicy wezmą udział w kilku sesjach, podczas których poruszone zostaną zagadnienia związane m.in. z defektami w kryształach, zastosowaniami informatyki do badania fizyki ciał stałych czy wykorzystanie modelowania do odkrywania i projektowania nowych materiałów. Wśród prelegentów znajdą się naukowcy z NCBJ, Uniwersytetu Harvarda, Uniwersytetu Technologicznego w Gratzu, Fińskiego Centrum Badań Technicznych czy Francuskiej Komisji Energetyki Atomowej i Energetyki Alternatywnej. Informatyka materiałowa daje nowe możliwości w badaniach materiałów. Dzięki stosowanym przez nas technikom możliwa jest np. identyfikacja defektów materiału na zdjęciach z mikroskopu elektronowego, które w przeciwnym wypadku mogłyby umknąć uwadze badacza. Informatyka materiałowa pozwala na gromadzenie i analizę wielkich zbiorów danych z badań i eksperymentów. W tym aspekcie można wykorzystać narzędzia informatyki materiałowej we współpracy z innymi grupami badawczymi, z zespołami eksperymentalnymi, które badają własności funkcjonalne i zajmują się charakteryzacją materiałów – zarówno w ramach NCBJ i NOMATEN, jak i we współpracy z jednostkami badawczymi z Polski i innych państw. Konferencja ma na celu promowanie polskich unikalnych infrastruktur i zespołów badawczych na arenie międzynarodowej, dlatego naukowcy z Centrum Doskonałości NOMATEN zamierzają przyciągnąć do współpracy zagranicznych ekspertów, stwierdził przewodniczący konferencji, profesor Stefanos Papanikolaou, który stoi na czele grupy badawaczej ds. informatyki materiałowej NOMATEN. « powrót do artykułu
  17. Termity oddzieliły się od innych karaczanów przed 150 milionami lat i wyewoluowały do życia społecznego. Obecnie niektóre gatunki termitów tworzą gigantyczne kolonie składające się z milionów osobników żyjących w ziemi. Inne, w tym termity żyjące w drewnie, żyją w niedużych koloniach liczących kilka tysięcy osobników. Naukowcy z Okinawy odkryli, że termity drzewne odbyły dziesiątki podróży transoceanicznych, dzięki którym są tak zróżnicowane jak obecnie. Termity drzewne, Kalotermitidae, są często postrzegane jako prymitywne, gdyż tworzą małe kolnie i oddzieliły się od innych termitów dość wcześnie, już około 100 milionów lat temu. Jednak tak naprawdę niewiele wiemy o tej rodzinie termitów, mówi główny autor badań, doktor Aleš Buček z Okinawskiego Podyplomowego Uniwersytetu Nauki i Technologii (OIST) . Dotychczas większość badań nad tą rodziną koncentrowało się nad jednym gatunkiem, często występującym w domach mieszkalnych i traktowanym jak szkodnik. Naukowcy z OIST przez 30 lat kolekcjonowali przedstawicieli Kalotermitidae. Do analizy wybrali przedstawicieli 120 gatunków. Niektóre z nich były reprezentowane przez wiele próbek zebranych w różnych miejscach. Te 120 gatunków to ponad 25% wszystkich znanych Kalotermitidae. W OIST wykonano sekwencjonowanie DNA owadów. Okazało się, że w ciągu ostatnich 50 milionów lat termity przekroczyły oceany co najmniej 40 razy, pływając m.in. pomiędzy Ameryką Południową a Afryką. W skali milionów lat podróże te skutkowały dużym różnicowaniem się Kalotermitidae. One są bardzo dobre w podróżach transoceanicznych. Ich domem jest drewno, które spełnia rolę niewielkiego statku, mówi Buček. Z badań wynika, że większość rodzajów Kalotermitidae pochodzi z Ameryki Południowej. Uczeni potwierdzili też, że w ostatnich wiekach ludzie wzięli udział w większości procesu rozprzestrzeniania się termitów. Badania podważają też powszechne przekonanie, jakoby termity drzewne wiodły prymitywny tryb życia. Okazało się bowiem, że wśród najstarszych gatunków Kalotermitidae są i takie, które tworzą wielkie kolonie zamieszkujące różne kawałki drewna połączone ze sobą podziemnymi tunelami. To pokazuje, jak mało wiemy o termitach, zróżnicowaniu ich styli życia oraz organizacji ich życia społecznego. Im więcej dowiemy się o ich zachowaniu i ekologii, tym lepiej odtworzymy ewolucję ich życia społecznego i dowiemy się, dlaczego odniosły taki sukces, dodaje profesor Tom Bourguignon, jeden z autorów badań. « powrót do artykułu
  18. Szybką i bezbłędną klasyfikację białek, wykrywanie w nich miejsc wiążących potencjalne leki, identyfikowanie białek występujących na powierzchni wirusów, a także badania np. RNA, umożliwia nowe narzędzie bioinformatyczne opracowane przez naukowców z Wydziału Biologii UW. BioS2Net, czyli Biological Sequence and Structure Network, jest zaawansowanym algorytmem wykorzystującym uczenie maszynowe, pozwalającym na klasyfikację nowo poznanych białek nie tylko na podstawie podobieństwa sekwencji aminokwasowych, ale także ich struktury przestrzennej. Publikacja na jego temat ukazała się na łamach pisma International Journal of Molecular Sciences. Narzędzie opracował zespół kierowany przez dr. Takao Ishikawę z Zakładu Biologii Molekularnej Wydziału Biologii UW we współpracy z naukowcem z Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW. Jak mówią sami autorzy, jego głównym zastosowaniem jest usprawniona klasyfikacja białek, ponieważ obecnie stosowany system klasyfikacji strukturalnej opiera się na żmudnej pracy polegającej na porównywaniu struktur nowych białek do tych już skategoryzowanych. Istnieje co prawda jego zautomatyzowany odpowiednik, jednak jest on bardzo restrykcyjny i bierze pod uwagę wyłącznie podobieństwo sekwencji białek, całkowicie pomijając ich strukturę. Takie narzędzie jak BioS2Net potencjalnie ma szansę znacząco usprawnić cały proces – wyjaśnia dr Ishikawa. Dodatkowo opracowana przez nas architektura może zostać użyta (po niewielkich przeróbkach) do innych zadań, niekoniecznie związanych z klasyfikacją. Przykładowo można by jej użyć do wykrywania w białku miejsc wiążących potencjalne leki lub do identyfikacji białek występujących na powierzchni wirusów. Można sobie np. wyobrazić sytuację, w której dotychczas zaklasyfikowane do innych grup białka, dzięki zastosowaniu BioS2Net zostaną skategoryzowane jako bardzo podobne do siebie pod względem budowy powierzchni, mimo innego zwinięcia łańcucha białkowego wewnątrz struktury. I wówczas niewykluczone, że cząsteczka oddziałująca z jednym białkiem (np. jako lek) okaże się także skutecznym interaktorem dla drugiego – wymienia dalsze potencjalne zastosowania praktyczne narzędzia dr Ishikawa. Innym ciekawym zastosowaniem mogłoby być np. wykrywanie miejsc wiążących w białkach, które mogą stanowić albo cel dla leków, albo punkt interakcji z białkiem wirusowym. Działanie BioS2Net opiera się na wykonywanych po sobie operacjach matematycznych, które bazują na danych o konkretnym białku. Do pracy narzędzie potrzebuje tychże danych (im więcej, tym lepiej), odpowiedniego oprogramowania zdolnego do wykonywania skomplikowanych obliczeń związanych z treningiem sieci neuronowej oraz sporej ilości czasu. W efekcie BioS2Net tworzy unikatową reprezentację każdego białka w postaci wektora o stałym rozmiarze. Można to porównać do czegoś w rodzaju kodu kreskowego opisującego każde z poznanych białek – tłumaczy dr Ishikawa. Narzędzie świetnie nadaje się do klasyfikacji białek na podstawie sekwencji aminokwasowej oraz struktury przestrzennej. Szczególnie istotne jest to, że można dzięki niemu wykryć białka o podobnej strukturze trójwymiarowej, ale o odmiennym „foldzie”, czyli innym sposobie zwinięcia łańcucha białkowego. Dotychczas stosowane metody przydzielałyby takie białka do osobnych grup. Tymczasem znane są przypadki, gdy tego typu cząsteczki pełnią podobne funkcje. I do wykrywania takich grup białek może się przydać BioS2Net – dodaje. Jak mówi naukowiec, nowe białka odkrywa się cały czas. Zdecydowana większość z nich, jeśli już ma opisaną strukturę przestrzenną, jest deponowana w bazie danych Protein Data Bank, do której każdy ma dostęp przez Internet. Warto jednak zwrócić uwagę, że proces odkrywania nowych białek rozpoczyna się o wiele wcześniej, już na etapie sekwencjonowania genomu. W bazach danych genomów często można spotkać się z adnotacją ’hypothetical protein’ (pol. hipotetyczne białko). Istnieją algorytmy komputerowe, które na podstawie sekwencji nukleotydowych w zsekwencjonowanym genomie przewidują obszary przypominające geny, które potencjalnie kodują informację o białkach. I takich potencjalnych białek znamy bardzo wiele. Ich funkcje można częściowo przewidzieć na podstawie podobieństwa do cząsteczek już wcześniej opisanych, ale do pełnego poznania takiej roli i mechanizmu działania często jednak należy najpierw ustalić ich strukturę, co wymaga miesięcy lub lat eksperymentów – opowiada badacz z UW. W przypadku białek podobna sekwencja aminokwasów z reguły przekłada się na podobną strukturę. Do niedawna był to wręcz dogmat w biologii strukturalnej. Dzisiaj jednak wiadomo – mówi dr Ishikawa – że wiele białek jest inherentnie nieustrukturyzowanych (IDP; ang. intrinsically disordered protein) albo przynajmniej zwiera w sobie tego typu rejony. Takie białka mogą przyjmować różne struktury w zależności od tego z jakimi innymi białkami w danym momencie oddziałują. Dodatkowo bardzo istotny jest cały kontekst, w jakim białko ulega pofałdowaniu. Przykładowo, obecność tzw. białek opiekuńczych, czy nawet samo tempo syntetyzowania białka w komórce, może mieć niemały wpływ na ostateczny jego kształt, a zatem też na funkcje. Nie zmienia to jednak faktu, że cechą fundamentalną każdego białka jest jego sekwencja aminokwasowa – podkreśla. A dlaczego w ogóle poznanie dokładnej budowy cząsteczki białka jest takie ważne? Autor publikacji wyjaśnia, że białka, realizując swoje zadania w komórce, zawsze przyjmują określoną strukturę. Np. jeśli chcemy zaprojektować nowy lek, który będzie oddziaływał z określonym białkiem, to fundamentalne znaczenie ma określenie struktury tego drugiego. W trakcie pandemii SARS-CoV-2 trzeba było np. określić strukturę wirusowego białka S (tzw. kolca) m.in. po to, aby można było zaproponować cząsteczkę swoiście z nim oddziałującą, a przez to zmniejszyć wydajność zakażania komórek człowieka – mówi. Podsumowując: badanie struktury białek ma ogromne znaczenie dla poznania ich funkcji i mechanizmu działania, a także innych cząsteczek z nimi oddziałujących. Jeśli chodzi o sam BioS2Net, to najpierw należy ściągnąć z bazy danych i przetworzyć informacje o danym białku. Przetwarzanie służy temu, aby wszystkie cechy białka, takie jak współrzędne atomów, rodzaje aminokwasów, profil ewolucyjny itd., zamienić na liczby, które będą zrozumiałe dla komputera. Każdy pojedynczy atom cząsteczki jest opisywany przez kilkadziesiąt liczb, które wyrażają wspomniane cechy. Następnie liczby te wprowadza się do sieci neuronowej, która analizuje każdy z atomów oraz ich najbliższych sąsiadów, biorąc pod uwagę zarówno ich ułożenie przestrzenne, jak i sekwencyjne. Kolejny etap to łączenie grup atomów w jeden „superatom”, który zawiera w sobie całą wyuczoną lokalną informację. Proces ten powtarza się do momentu aż ów „superatom” będzie zawierał zagregowane informacje o całym białku. To jest nasz kod kreskowy, który wykorzystujemy potem do klasyfikacji białka, używając standardowych sieci neuronowych – zaznacza dr Ishikawa. Zapytany o dokładność nowego narzędzia biolog wyjaśnia, że jeśli chodzi o wytworzenie unikatowego wektora reprezentującego poszczególne białka, to BioS2Net robi to bezbłędnie, tzn. że każde białko jest reprezentowane w jedyny możliwy sposób i żadna inna cząsteczka nie będzie opisana w taki sam sposób. Natomiast, gdy zastosowaliśmy BioS2Net do klasyfikacji białek, osiągnęliśmy wynik nawet 95,4 proc. trafności w porównaniu do obowiązującej klasyfikacji wg bazy danych. Oznacza to, że w ponad 95 przypadków na 100 BioS2Net był w stanie prawidłowo przyporządkować białko do danej grupy. Tutaj jednak warto wspomnieć, że ta obowiązująca klasyfikacja opiera się na podobieństwie sekwencji aminokwasowych i pomija informacje strukturalne – tłumaczy autor publikacji. Naukowcy podkreślają, że poza głównym zastosowaniem, czyli klasyfikacją białek, BioS2Net będzie mógł służyć także do analizowania innych cząsteczek biologicznych, w tym RNA. Uważamy, że narzędzie można by też wykorzystywać do klasyfikacji zupełnie innych danych biologicznych, np. map chromosomów w jądrze komórkowym. Właściwie to nasza architektura może być przydatna wszędzie tam, gdzie jest zdefiniowana struktura i sekwencja – mówią. Dr Ishikawa dodaje, że BioS2Net powstał w ramach pracy licencjackiej pierwszego autora (jego Alberta Roethla) wykonanej pod kierunkiem. Warto to podkreślić, bo to ważny sygnał, że licencjat niekoniecznie jest pracą dyplomową, którą po prostu trzeba zrobić, ale czymś, co ma potencjał naukowy i może zostać opublikowane w międzynarodowym czasopiśmie – zaznacza naukowiec. « powrót do artykułu
  19. Polatuchy czy płazy potrafiące przemieszczać się lotem ślizgowym, mrówki i wiele owadów żyjących na drzewach są w stanie wykonywać w powietrzu manewry, chroniące je przed upadkiem na ziemię. Jednak mistrzem wśród nich wydaje się salamandra, która całe życie spędza w koronach najwyższych drzew na świecie, kalifornijskich sekwoi wiecznozielonych. To, co naukowcy zobaczyli w tunelu aerodynamicznym przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Mają wyjątkową kontrolę nad procesem opadania. Są w stanie skręcać, obrócić się, jeśli znajdą się do góry nogami. Potrafią utrzymać odpowiednią postawę, przemieszczać ogon w górę i w dół, by wykonywać manewry. Poziom kontroli jest niesamowity, mówi doktorant Christian Brown z University of South Florida. O niezwykłych możliwościach salamandry z gatunku Aneides vagrans uczeni przekonali się podczas badań w tunelu aerodynamicznym na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Salamandry zrzucano z niewielkiej wysokości w poruszającej się do góry kolumnie powietrza. O ile gatunki, które nie żyły na drzewach po prostu bezradnie opadały na siatkę zabezpieczającą, co, czego dokonywały Aneides vagrans było zadziwiające. Gdy zobaczyłem nagrania, najbardziej rzuciło mi się w oczy, że salamandry płynnie poruszały się w powietrzu. W ich ruchach nie było żadnych zakłóceń, żadnych zgrzytów, po prostu płynęły. Moim zdaniem, to dowód, jak głęboko w ich motoryce jest zakodowany ten mechanizm. To pokazuje, że przypadki spadania muszą mieć miejsce dość często, więc nastąpiła presja selektywna. I to nie jest swobodne opadanie, one nie lecą po prostu w dół. Wyraźnie przemieszczają się w poziomie, szybują, mówi profesor Robert Dudley, ekspert od latania zwierząt. To zachowanie jest tym bardziej zaskakujące, że Aneides vagrans nie różnią się wyglądem od innych salamander. Mają jedynie nieco większe łapy. Salamandry te mają duże łapy, długie nogi i ruchome ogony. Te wszystkie elementy pozwalają im manewrować w powietrzu. Dotychczas jednak sądzono, że te części ciała służą im jedynie do wspinania się. Jak się okazuje, mają one podwójną funkcję. Służą i do sprawnego wspinania i do manewrowania w powietrzu, dodaje Brown. U salamander brak jest oczywistych cech anatomicznych – jak np. dodatkowe fałdy skórne – które mogłyby im pomagać w poruszaniu się w powietrzu. Nie są też postrzegane jako zwierzęta o wybitnym refleksie. Tymczasem manewrowanie w powietrzu wymaga szybkich reakcji na zmieniającą się sytuację oraz umiejętności odpowiedniego ustawienia ciała i trafienia w cel. Dlatego też naukowcy chcieliby się lepiej przyjrzeć nie tylko niezwykłym umiejętnościom salamander, ale sprawdzić też czy inne zwierzęta – których o to nie podejrzewamy – mają podobne umiejętności. Podczas swoich eksperymentów Brown i student Erik Sathe z UC Berkeley porównywali umiejętności A. vagrans z trzema innymi gatunkami salamander, które w różnym stopniu korzystają z drzew. A. vagrans, która prawdopodobnie nigdy nie schodzi na ziemię, okazała się najlepszym lotnikiem. Niemal równie dobrymi umiejętnościami charakteryzowała się A. lubugris, która żyje na znacznie niższych drzewach, jak np. dęby. Dwa inne gatunki – żyjąca na ziemi Ensatina eschscholtzii oraz okazjonalnie wchodząca na drzewa A. flavipunctatus – bezradnie spadały na ziemię. Brown rozpoczął swoje badania, gdy zauważył, że salamandry, które łapał na drzewach w ramach innego projektu badawczego, bez obaw wyskakiwały z jego dłoni i lądowały z powrotem na gałęziach. Zdziwiło go to ryzykanckie zachowanie. Brown skonsultował się z Dudleyem, specjalistą od podobnego zachowania u zwierząt, a ten poradził mu przeprowadzenie badań w tunelu aerodynamicznym. Tam, używając kamery rejestrującej 400 klatek na sekundę, naukowcy zarejestrowali niezwykłe umiejętności zwierząt. Czasami były one w stanie utrzymać się w powietrzu przez 10 sekund. Brown uważa, że niezwykłe umiejętności zostały wykształcone jako ochrona przed spadnięciem na ziemię, ale salamandry zaczęły je wykorzystywać w swoim codziennym życiu. Wspinaczka po drzewie jest dla tych niewielkich zwierząt bardzo wyczerpująca. Ale schodzenie w dół, gdy w górze nie ma niczego do zjedzenia, jest jeszcze bardziej męczące. Salamandry celowo więc odpadają od gałęzi i opadają niżej, tam, gdzie jest pożywienie.   « powrót do artykułu
  20. Badania uczonych z The Australian National University mogą doprowadzić do pojawienia się lepszych metod walki z rzadkimi, ale niezwykle śmiertelnymi infekcjami bakteryjnymi. Mowa o bakteriach powodujących gangrenę, sepsę czy tężec. Na szczęście ta grupa bakterii rzadko powoduje infekcje. W USA jest mniej niż 1000 takich przypadków rocznie. My skupiliśmy się bakterii Clostridium septicum, która w ciągu 2 dni zabija 80% zakażonych. Jest niezwykle śmiercionośna, mówi profesor Si Ming Man. Australijczycy odkryli, że Clostridium septicum bardzo szybko zabija komórki naszego organizmu, gdyż uwalnia toksynę działającą jak młotek. Toksyna ta wybija dziury w komórkach. To, oczywiście, wzbudza alarm w naszym układzie odpornościowym. Jednak gdy ten przystępuje do działania, może wyrządzić więcej szkód niż korzyści. Układ odpornościowych ma dobre zamiary, próbuje zwalczać bakterię. Problem jednak w tym, że w tym procesie zarażone komórki dosłownie eksplodują i umierają. Gdy bakteria mocno się rozprzestrzeni i w całym ciele mamy wiele umierających komórek, dochodzi do sepsy i wstrząsu. Dlatego pacjenci bardzo szybko umierają, mówi uczony. Obecnie mamy niewiele sposób leczenia w takich przypadkach. Jednak analizy Mana i jego zespołu dają nadzieję, że opcji tych będzie więcej. Nasze badania pokazały, że możemy rozpocząć prace nad nowymi terapiami, na przykład nad wykorzystaniem leków do neutralizacji toksyny. Wykazaliśmy też, że już w tej chwili w testach klinicznych znajdują się leki, które mogą zablokować kluczowy, odpowiedzialny za rozpoznanie toksyny, receptor układu immunologicznego. Takie leki uniemożliwiłyby układowi odpornościowemu zbyt gwałtowną reakcję na toksynę. Łącząc tego typu leki moglibyśmy opracować terapię ratującą życie, dodaje Man. Dodatkową korzyść odniósłby przemysł, gdyż ta sama bakteria zabija owce i krowy, nowe leki można by więc stosować też w weterynarii. « powrót do artykułu
  21. Marcel Młyńczak już w czasie studiów zaczął pracę nad urządzeniem pozwalającym na monitorowanie częstości i głębokości oddechu oraz powiązanie ich ze zmiennością rytmu serca czy aktywnością. Jako członek koła naukowego uczestniczyłem w spotkaniu z lekarzami. Rozmawialiśmy o ich potrzebach. Przygotowałem sobie wtedy notatki, do których wróciłem na etapie wyboru pracy inżynierskiej, mówi naukowiec. Teraz, po latach prac, doktor Młyńczak zaprezentował Pneumonitor. Olbrzymią zaletą Pneumonitora jest nieinwazyjność. Pomiaru dokonuje się za pomocą elektrod przyczepianych do ciała, które w żaden sposób nie krępują ruchów. Nie wykonujemy pomiaru punktowego, czyli oceny jednego wydechu (jak w spirometrii), możemy rejestrować sygnały fizjologiczne 24 godziny na dobę, także poza środowiskiem szpitalnym, mówi Młyńczak. Nie ma konieczności stosowania specjalnej maski, więc sam pomiar nie zaburza przestrzeni oddechowej. Pneumonitor pozwala też na powiązanie czynności oddechowych z aktywnością badanego i pozycją jego ciała. Poza tym kiedy lekarz wykonuje spirometrię, nie przeprowadza badania EKG i odwrotnie. Urządzenie umożliwia wykonanie obu badań jednocześnie. To jest innowacja procesów, dodaje twórca innowacyjnego urządzenia. Wykorzystywane przez Pneumonitor elektrody są przyklejane pod pachami i na rękach. Mogą być też umieszczone na klatce piersiowej. Urządzenie wykorzystuje technikę pneumografii impedancyjnej. To pomiar zmian oporu elektrycznego (impedancji) tkanek w obrębie klatki piersiowej. Gdy w płucach mamy więcej powietrza, a więc jesteśmy po wdechu, impedancja jest większa, gdy wypuszczamy powietrze, impedancja spada. Pneumonitor rejestruje te zmiany, dając lekarzowi wgląd w proces oddychania. Pneumonitor może znaleźć wiele zastosowań. Skorzystają z niego pacjenci, dla których lekarze chcą przygotować profil krążeniowo-oddechowy. Myślimy przede wszystkim o osobach starszych, osobach z problemami kardiologicznymi czy alergiami oddechowymi, ale i sportowcach, przygotowujących się do startu w zawodach, wyjaśnia doktor Młyńczak. Obecna wersja Pneumonitora to prototyp stworzony z ogólnodostępnych części. Doktor Młyńczak planuje zdobycie dofinansowania z Narodowego Centrum Nauki i przygotowanie wygodniejszej zminiaturyzowanej wersji. Chce również stworzyć aplikację, która pozwoli na łatwą obsługę danych zbieranych przez Pneumonitor. Takie wygodne i proste w obsłudze miniaturowe urządzenie z pewnością zainteresuje sportowców. Od kilku lat współpracuję z Centralnym Ośrodkiem Medycyny Sportowej, który bada znaczną grupę olimpijczyków, zwłaszcza uczestników letnich igrzysk. Na testy przyjeżdżają specjalnie do Warszawy, co często jest kłopotliwe. Badania są punktowe, a po nich sportowcy wracają do domu. Nie ma tu żadnej wartości dodanej, mówi Młyńczak. Dzięki Pneumonitorowi sportowcy mogliby sami przeprowadzać tego typu testy, powiązać je ze swoim programem treningowym i wynikami sportowymi. Marcel Młyńczak mówi, że wszystko jest gotowe. Urządzenie działa, jak powinno. Teraz potrzebne są pieniądze, by zrobić kolejny krok, dzięki któremu Pneumonitor trafi do użytkowników.   « powrót do artykułu
  22. Handel dzikimi zwierzętami to jedna z przyczyn utraty bioróżnorodności. Jednak do społecznej świadomości dociera tylko część problemu. O wielu gatunkach, które są przedmiotem handlu, w ogóle się nie mówi. Bardzo często dotyczy to bezkręgowców. Dlatego naukowcy z Tajlandii, Chin i Finlandii postanowili zbadać skalę handlu pajęczakami. Uczeni przyjrzeli się umieszczanym w internecie ogłoszeniem dotyczącym sprzedaży tych zwierząt. Okazało się, że ludzie handlują co najmniej 1264 gatunkami pajęczaków. Co najmniej, gdyż problem jest z pewnością większy. Naukowcy nie śledzili bowiem ogłoszeń w mediach społecznościowych. Te 1264 gatunki należą do 66 rodzin i 371 rodzajów. Przedmiotem handlu są miliony pajęczaków, a 67% z nich jest odławianych ze środowiska naturalnego. Co gorsza, handel większością z tych gatunków nie jest w żaden sposób regulowany, zatem jest w pełni legalny. Straty, jakie przynosi masowe odławianie pajęczaków ze środowiska naturalnego są trudne do określenia. O tym, jak wielki to problem, niech świadczy chociażby tak popularny wśród hodowców takson jak tarantule. Autorzy badań stwierdzili, że przedmiotem handlu jest 50% znanych gatunków, w tym 25% odkrytych od roku 2000. Tymczasem CITES, konwencja o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami, obejmuje zaledwie 30 gatunków tarantul, czyli jedynie 2% znanych. Autorzy analizy zauważyli jeszcze jedno niezwykle niepokojące zjawisko. Wydaje się, że wyższe ceny osiągają pajęczaki, które są bardziej kolorowe. Generalnie rzecz biorąc, takie zwierzęta są rzadkie, a to oznacza, że odławianie ze środowiska rzadkich gatunków przynosi większe zyski. Więc tym bardziej handlarze skupiają się na nich. Jakby jeszcze tego było mało, te rzadkie gatunki to często takie, które długo żyją. A to kolejny czynnik, który może przyczynić się do ich zagłady. Olbrzymia liczba zwierząt, które są przedmiotem handlu, sugeruje, że handel pajęczakami stanowi poważne zagrożenie dla przetrwania wielu gatunków, szczególnie takich, które i tak już są zagrożone z innych powodów, jak np. utrata habitatów. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature. « powrót do artykułu
  23. Twarz to nasz znak rozpoznawczy. Nasza cecha osobista, a jednocześnie uniwersalna. To po twarzach się rozpoznajemy, służą nam one do komunikowania emocji. Nasza twarz to nie tylko skóra i mięśnie, ale i składająca się z 14 kości twarzoczaszka. Już na pierwszy rzut oka potrafimy naszą twarz odróżnić od twarzy naszych krewniaków, czy to szympansa czy neandertalczyka. Naukowcy z Uniwersytetu Nowojorskiego prześledzili ewolucję ludzkiej twarzy i opisali, jak doszło do tego, że wyglądamy tak, a nie inaczej. Najważniejszą cechą twarzy Homo sapiens jest fakt, że nie jest ona wysunięta przed czoło, jak to widzimy w wielu skamieniałościach. Ponadto mamy mniej uwydatnione łuki brwiowe i bardziej zróżnicowaną topografię twarzy. A w porównaniu z naszymi najbliższymi żyjącymi krewniakami – szympansami – nasze twarze są znacznie bardziej płaskie, lepiej zintegrowane z czaszką, a nie wypchnięte przed czoło. Ważnym czynnikiem, który ukształtował wygląd twarzy Homo sapiens była dieta. Gdy popatrzymy na czaszki niektórych wczesnych homininów zobaczymy strukturę kości sugerującą, że posiadali oni potężne mięśnie ułatwiające żucie, w połączeniu z bardzo dużymi zębami wskazuje to, że byli lepiej przystosowani do spożywania twardej żywności. Mieli przy tym niezwykle płaskie twarze. U ludzi bardziej współczesnych, którzy przechodzili z wędrownego trybu życia do życia bardziej osiadłego, twarze stają się mniejsze. Z kolei to zmniejszenie się twarzy, pojawienie się mniej wydatnych łuków brwiowych, mogło pomagać w komunikacji społecznej, pozwalając na znacznie bardziej subtelne miny, dzięki czemu rozwinęliśmy komunikację niewerbalną. Wystarczy tutaj przyjrzeć się szympansom, które mają znacznie mniejszy repertuar ekspresji twarzy, ale też i ich twarze wyglądają zupełnie inaczej niż nasze. Rolę w kształtowaniu się twarzy odegrał też klimat. Jeśli porównamy się z neandertalczykami, pierwsze, co zobaczymy, to ich wydatne nosy. To adaptacja do zimnego klimatu. Dzięki większym jamom nosowym byli oni w stanie bardziej efektywnie ogrzewać i nawilżać powietrze, którym oddychali. Jednak te większe jamy nosowe spowodowały, że twarz neandertalczyka jest bardziej wypchnięta do przodu, szczególnie w części środkowej. Także i obecnie widoczna jest różnica w budowie jamy nosowej pomiędzy ludźmi żyjącymi w chłodnym i suchym klimacie, a między mieszkańcami obszarów ciepłych i wilgotnych. Jako, że klimat się ociepla, możemy spodziewać się, że z czasem spowoduje to zmiany ewolucyjne w ludzkiej twarzy. Jednak trudno powiedzieć, jakie będą to zmiany, gdyż na to, jak wyglądamy wpływa połączenie czynników biomechanicznych, fizjologicznych i społecznych. « powrót do artykułu
  24. Ponad 2000 lat temu w dzisiejszym San Bartolo w Gwatemali Majowie rozpoczęli budowę piramidy i siedmiu towarzyszących jej struktur. Kompleks „Las Pinturas” słynny jest ze wspaniałych malunków z późnego okresu preklasycznego, na których widać wpływy kultury Olmeków oraz wczesne pismo Majów. Teraz znaleziono coś jeszcze – fragment muralu z najwcześniejszym znanym nam użyciem kalendarza Majów. Na fragmencie ściany eksperci z USA odczytali datę „7 Jeleń”. Data towarzyszy innym 10 fragmentom, których analiza wykazała, że mamy tutaj do czynienia z ustaloną już tradycją pisania, fragmenty zostały zapisane przez różne osoby i łączą tekst z rysunkami ze wczesnej fazy powstawania kompleksu. Fragmenty te, wraz z datą, pochodzą z lat 300-200 p.n.e., są więc o około 150 lat starsze, niż malunki, z których słynie „Las Pinturas”. A sama data to najstarszy znany przykład użycia kalendarza w Mezoameryce, czy to w świecie Majów czy Azteków. Glif oznaczający 7 Jeleń został znaleziony wraz z 248 innymi fragmentami malowanego muru, które znajdowały się w fundamentach piramidy. Część z tych fragmentów to najstarsze przykłady pisma w Mezoameryce. W przeszłości mur ten zdobił wcześniej znajdującą się tutaj świątynię. Jednak w III wieku p.n.e. Majowie ją wyburzyli, ruin użyli jako fundamentów dla „Las Pinturas”. Autorzy badań zauważają, że znalezione przez nich fragment to niezwykle rzadki przykład zapisania przez Majów daty w późnym okresie preklasycznym. Obecnie znamy kilka innych podobnych przykładów, jednak istnieją poważne wątpliwości co do ich identyfikacji lub datowania. Jednym z takich znanych przykładów jest fragment ceramicznej pieczęci z San Andres. Datowany jest on na około 650 r. p.n.e., a jego odkrywcy twierdzą, że zawiera on datę zapisaną przez Olmeków. O ile jednak datowanie samej pieczęci raczej nie budzi wątpliwości, to już jej znaczenie jak najbardziej. Nie można bowiem wykluczyć, że jest to przedstawienie ikonograficzne, a nie tekstowe, tym bardziej, że nie znamy żadnych jednoznacznie zidentyfikowanych dat zapisanych przez Olmeków. Z kolei inny znany przykład, kamień z San Jose Mogote, bezsprzecznie zawiera zapisaną datę, jednak wielu specjalistów podaje w wątpliwość datowanie samego zabytku na lata 700–500 p.n.e. twierdząc, że powstał on około 100 roku p.n.e. Dlatego też autorzy badań z „Las Pinturas”, mogli stwierdzić, że mamy do czynienia z najstarszym jednoznacznie zidentyfikowanym i prawidłowo datowanym przykładem użycia kalendarza przez Majów. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (UPWr), którzy pracują na terenie zamku Książ, zidentyfikowali w tamtejszym parku już ponad 40 odmian różaneczników. Szacujemy, że na terenie całego kompleksu parkowo-krajobrazowego liczba odmian może sięgać nawet 70, a tym samym stać się jedną z najcenniejszych nie tylko na Dolnym Śląsku, ale i w Polsce - podkreśla dr Justyna Jaworek-Jakubska. Dr Jaworek-Jakubska dodaje, że krzewy azalii i różaneczników pojawiły się tu dzięki księżnej Daisy von Pless. Miało to miejsce na początku ubiegłego wieku. Las zaczęto wtedy przekształcać w park leśny. Obrzeża parku leśnego upiększono malowniczymi grupami różaneczników i azalii, podkreślającymi dalekie powiązania widokowe pomiędzy Mauzoleum a zamkiem Książ. Najpiękniejszy widok, ramowany żółtymi azaliami pontyjskimi, rozciągał się z dawnej Drogi Artystycznej - „Kunststrasse” - i został uwieczniony na licznych ilustracjach i pocztówkach z początku XX wieku - opowiada specjalistka. W tym roku w Książu zaczęły się prace mające związek ze stopniowym odsłanianiem najwspanialszych widoków z „Kunststrasse”, a także z placu przy Mauzoleum w kierunku zamku. Dendrolog i architekt krajobrazu Robert Sobolewski podkreśla, że ponad połowa odmian jest reprezentowana przez pojedyncze krzewy. Wydaje się, że niektóre z nich są tak stare, że nie ma ich już nie tylko w sprzedaży, ale i w uprawie. Dodatkowym problemem są skąpe opisy, które utrudniają weryfikację. Oznaczenie/identyfikacja większości odmian różaneczników wspomoże ich ochronę zarówno w Książu, jak i w innych zabytkowych parkach Dolnego Śląska. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...