-
Liczba zawartości
37636 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Życie i twórczość JRR Tolkiena uczczone okolicznościową monetą
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
John Ronald Reuel Tolkien zmarł w 1973 roku, a jego dzieła do dzisiaj pobudzają wyobraźnię i są adaptowane na srebrny ekran. W swoich dziełach stworzył kompletny rozbudowany świat, który od kilku dziesięcioleci jest wzorcem dla innych pisarzy, a Tolkiena okrzyknięto ojcem współczesnej fantasy. Brytyjska Mennica Królewska zapowiedziała, że w przyszłym roku uczci życie i twórczość Tolkiena okolicznościową monetą. Moneta upamiętniająca wielkiego pisarza zostanie wydana w ramach dorocznego zestawu okolicznościowego (2023 Annual Set). W zestawie znajdą się monety upamiętniające 75. rocznicę urodzin króla Karola III (o nominale 5 funtów), życie i pracę JRR Tolkiena (2 funty), setną rocznicę powstania lokomotywy Flying Scotsman (2 funty), 75. rocznicę National Health Service (50 pensów) oraz 75. rocznicę pojawienia się Windrush Generation (50 pensów). Zwyczajowo na awersie każdej monety, również tej upamiętniającej Tolkiena, znajduje się portret obecnego władcy Zjednoczonego Królestwa. Zobaczymy tam profil Karola III otoczony napisem Charles III D(ei) G(ratia) Rex F(idei) D(efensor) 2 Pounds 2023 czyli Karol III z Łaski Bożej Król, Obrońca Wiary, 2 funty, 2023. Na rewersie znalazł się monogram Tolkiena otoczony podwójnym runicznym wzorem geometrycznym. Otaczający całość napis wymienia lata życia pisarza i brzmi: 1892 JRR Tolkien 1973 Pisarz, poeta, uczony. Na boku monety widnieje zaś fragment wiersza z listu Gandalfa do Aragorna Nie każdy błądzi, kto wędruje. Upamiętniająca Tolkiena moneta, podobnie jak reszta zestawu, zostanie wybita w trzech wersjach. W nielimitowanej wersji podstawowej jej wewnętrzna część wykonana zostanie z miedzioniklu, a część zewnętrzna z mosiądzu wysokoniklowego. Będzie miała 28,4 mm średnicy, a jej waga wyniesie 12 gramów. Limitowana wersja srebrna będzie składała się z wewnętrznej części ze srebra o próbie 925, a część zewnętrzna stanowiło będzie srebro 925 pokryte czystym złotem. Jej waga i średnica będą takie, jak monety standardowej. Pojawi się też limitowana emisja piedfort, wybita na dwukrotnie grubszym krążku. Również i one zostanie wykonana ze srebra i złota, a waga monety wyniesie 24 gramy. Annual Set 2023 można będzie zamawiać na stronie Royal Mint od 3 stycznia. Później monetę Tolkiena można będzie kupić też indywidualnie, poza zestawem. « powrót do artykułu-
- JRR Tolkien
- moneta
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Związek Kurpiów wydał „Małego Księcia” po kurpiowsku. Spotkanie promocyjne odbyło się przed Świętami Bożego Narodzenia w Muzeum Kultury Kurpiowskiej. „Mały Książę” po kurpiowsku został przygotowany przez osoby, które na Kurpie patrzą sercem. Mamy nadzieję, że publikacja trafi w ręce podobnych im osób - napisano na okładce. Inicjatywę ogłoszono w sierpniu na grupie „Po kurpśosku – mówię i piszę” na Facebooku. „Mały Kśęć” powstał dzięki zaangażowaniu 10-osobowego zespołu (wszyscy jego członkowie dobrze znają kurpiowski). W pracach nad przekładem brali udział Irena Bachmura, Danuta Staszewska, Zofia Bogdańska, Leszek Czyż, Henryk Gadomski, Krystyna Łaszczych, Milena Nalewajk, Krystyna Opalach-Olender, Anna Raskolnikoff i Mirosław Grzyb (prezes Związku Kurpiów). Później 4 osoby z tej grupy zajęły się niezależną korektą słownictwa, pisowni i kwestii gramatycznych. Mirosław Grzyb tłumaczył PAP-owi, że nad przekładem i jego „szlifowaniem” pracował zespół, ponieważ działacze z Kurpiowszczyzny nie mają na razie odpowiedniego doświadczenia związanego z przekładami dzieł literatury pięknej czy poezji. A trzeba przyznać, że „Mały Książę” do książek łatwych nie należy... Ostatnie prace redakcyjne prowadzono jeszcze pod koniec pierwszego tygodnia grudnia. Pierwsza partia „Małego Księcia” po kurpiowsku została wyprzedana głównie podczas spotkania promocyjnego 20 grudnia. Sprzedaż wysyłkowa i stacjonarna będzie prowadzona dopiero od nowego roku. Związek planuje również e-booka. Książka ma format A5. Wydano ją w twardej kolorowej okładce, z kolorowymi ilustracjami. Publikację objęły mecenatem liczne lokalne samorządy. Wcześniej „Mały Książę” doczekał się przekładu m.in. na gwarę poznańską (Książę Szaranek) czy dialekt kaszubski (Môłi princ). Związek Kurpiów powstał w 1996 r. Zrzesza osoby związane z Puszczą Zieloną i Puszczą Białą, czy to poprzez urodzenie, czy poprzez zamieszkanie, czy też, a może przede wszystkim, umiłowanie kurpiowskiej ziemi, kultury, historii i obyczajów - zaznaczono na witrynie organizacji. Siedzibą władz naczelnych jest Ostrołęka. « powrót do artykułu
-
- Mały Książę
- kurpiowski
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W Szwajcarii, kraju, który może pochwalić się nauką i medycyną na najwyższym światowym poziomie, przed niektórymi operacjami odmawiana jest średniowieczna inkantacja o nazwie Sekret. Ma ona powstrzymać nadmierne krwawienie. Niedawno praktyce tej przyjrzeli się naukowcy z Uniwersytetu we Fryburgu, którzy postanowili sprawdzić, czy Sekret zmniejsza krwawienie podczas przezskórnej interwencji wieńcowej. Wyniki ich badań ukazały się na łamach BMJ Open Heart. Sekret pochodzi z medycyny ludowej, szczególnie popularny jest we francuskojęzycznej części Alp, przede wszystkim w Romandii, stanowiącej 23% powierzchni Szwajcarii. Osoby go praktykujące są nazywane Faiseurs de secret lub Guérisseurs. Praktyka obejmuje leczenie pewnych schorzeń przede wszystkim za pomocą krótkiej inkantacji czy też modlitwy połączonej z wykonywaniem pewnych gestów. Obecnie w Szwajcarii jest ponad 100 Faiseurs de secret. Są oni wzywani przez ludzi, którzy za pomocą Sekretu, chcą poradzić sobie z trapiącymi ich problemami zdrowotnymi. Sekret znany jest tylko Recytatorom. Jeśli pozna go osoba postronna, straci swoją moc. Recytator krótko przed śmiercią powinien przekazać Sekret innej osobie, najczęściej jest to jeden z krewnych. Wiele osób wierzy w skuteczność Sekretu, dlatego też do szwajcarskich szpitali dopuszcza się Recytatorów, których starania mają zmniejszyć krwawienie w czasie i po operacji. Autorzy najnowszych badań przyjrzeli się skuteczności Sekretu na przykładzie oddziału kardiologii szpitala uniwersyteckiego we Fryburgu. Kardiologia to ten oddział, w którym występuje jedno z największych ryzyk pojawienia się krwawienia jako komplikacji w wyniku zabiegu operacyjnego. Uczeni wstępnie zakwalifikowali do badań 238 osób, z których 34 odmówiły udziału w teście, a 4 kolejne wykluczono, gdyż już wcześniej skontaktowały się z Recytatorem. Pozostało więc 200 pełnoletnich pacjentów, których przed zabiegiem losowo przypisano do grupy, w przypadku której interweniował Recytator lub do grupy poddanej wyłącznie standardowemu leczeniu. Recytatorów wybrano losowo z oficjalnej listy. Jako, że Sekret nie jest znany osobom postronnym, mogli oni posługiwać się różnymi formułami. Lekarze biorący udział w zabiegu nie wiedzieli, do jakiej grupy został przypisany ich pacjent. Badania wykazały, że zastosowanie inkantacji nie miało żadnego wpływu – ani pozytywnego, ani negatywnego – na krwawienie w czasie operacji czy po niej. Naukowcy spodziewali się takiego wyniku badań, ale zwracają uwagę na pewien ważny aspekt całości, któremu się nie przyglądali. Otóż większość badanych wierzyła, że Sekret im pomoże, a w takim przypadku jego zastosowanie może mieć pozytywny wpływ na stan chorego, poziom jego stresu i dobrostan. Nie można więc wykluczyć, że Sekret ma pozytywny wpływ podobny do placebo i czy techniki biofeedbacku. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- Recytator
- Faiseurs de secret
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego odkryli dwa nieznane dotychczas pasożyty kota domowego. Roztocza należące do rodziny nużeńcowatych (Demodecidae) zostały nazwane Demodex obliquus i Demodex murilegi. Tym samym liczba znanych u kotów roztoczy z rodziny nużeńcowatych zwiększyła się dwukrotnie. Dotychczas znane były u kota dwa gatunki roztoczy z tej grupy, tj. opisany jeszcze w XIX wieku Demodex cati oraz w 1999 roku Demodex gatoi. Pasożyty te mogą powodować groźną chorobę pasożytniczą skóry, nużycę kocią. W publikacjach weterynaryjnych dotyczących nużycy pojawiały się wzmianki o możliwości pasożytowania w skórze kota jeszcze jednego swoistego gatunku z tej grupy, o rozmiarach pośrednich między D. cati i D. gatoi. Jest to prawdopodobnie opisany obecnie D. obliquus, stąd jego nazwa – „obliquus”, czyli pośredni. Jednak badania zespołu wykazały jeszcze istnienie czwartego, znacznie większego od poprzednich nużeńca, którego nazwano „murilegi”, od jednej z nazw łacińskich kota domowego – „murilegus” (dosłownie – myszołapacz), mówi doktor Joanna Izdebska, kierownik Katedry Zoologii Bezkręgowców i Parazytologii UG. Pasożytujące na kotach roztocza z rodziny nużeńcowatych zwykle lokują się konkretnych lokalizacjach. D. cati wybiera najczęściej owłosione regiony skóry głowy, a D. gatoi naskórek w różnych obszarach ciała. Nowo odkryty D. obliquus najczęściej pasożytuje w regionie łap, a D. murilegi – na nieowłosionej skórze głowy. Z opisującym nowe roztocza artykułem autorstwa dr Joanny Izdebskiej, dr Leszka Rolbieckiego i dr Sławomira Fryderyka Demodex murilegi and Demodex obliquus, two new specific skin mites from domestic cat Felis catus, with notes on parasitism można zapoznać się na łamach pisma Medical and Veterinary Entomology. « powrót do artykułu
-
- kot domowy
- pasożyt
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Długotrwałe spożywanie barwnika czerwień allura (E129), który jest używany do barwienia napojów, ciast czy płatków zbożowych, może prowadzić do pojawienia się nieswoistego zapalenia jelit (IBD), choroby Crohna i wrzodziejącego zapalenia jelita grubego, ostrzega profesor Waliul Khan z kanadyjskiego McMaster University. Do takich wniosków doszedł na podstawie badań na zwierzęcym modelu nieswoistego zapalenia jelit. Kahn i jego zespół zauważyli, że czerwień allura prowadzi do zwiększenia serotoniny w jelitach, co zmienia skład mikrobiomu i zwiększa podatność na zachorowania. Nasze badania wykazały znaczący negatywny wpływ czerwieni allura na jelita i wykazały, że krytyczną rolę odgrywa tutaj serotonina. To, co odkryliśmy jest bardzo niepokojące, gdyż mamy tu do czynienia z powszechnie stosowanym barwnikiem, który może uruchamiać nieswoiste zapalenie jelit, mówi uczony. Przypomina przy tym, że dostępna literatura fachowa sugeruje, iż czerwień allura może prowadzić też do alergii, zaburzeń pracy układu odpornościowego i problemów u dzieci, takich jak ADHD. Na nieswoiste zapalenie jelit cierpią miliony ludzi na świecie. Nie znamy dokładnej przyczyny tej choroby, jednak badania wskazują tutaj na zaburzenia pracy układu odpornościowego, czynniki genetyczne, zaburzenia mikrobiomu oraz czynniki środowiskowe. Zdaniem Khana, jednym z czynników środowiskowych mogących uruchomić IBD jest typowa dieta zachodnia zawierająca duże ilości przetworzonych tłuszczów, czerwonego mięsa, cukru i niewielkie ilości błonnika. Sytuację pogarsza fakt, że dieta ta zawiera dużo dodatków do żywności i barwników. Zdaniem uczonego, odkrycie na modelu zwierzęcym związku pomiędzy E129 a nieswoistym zapaleniem jelit powinno zachęcić naukowców do przeprowadzenia dalszych badań na poziomie epidemiologicznym i klinicznym. Ze szczegółami pracy kanadyjskich naukowców można zapoznać się w opublikowanym na łamach Nature Communications artykule Chronic exposure to synthetic food colorant Allura Red AC promotes susceptibility to experimental colitis via intestinal serotonin in mice. « powrót do artykułu
-
- barwnik spożywczy
- czerwień allura
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Archeolodzy morscy z Parks Canada (PC) podsumowali prace, które prowadzono wiosną i latem w obrębie i w okolicy wraku HMS Erebus. Okręt ze słynnej wyprawy sir Johna Franklina zaginął w trakcie poszukiwań Przejścia Północno-Zachodniego w 1845 r. Jego wrak znaleziono w 2014 r. na północny zachód od Wyspy Króla Williama. Specjaliści z PC ściśle współpracowali z Inuit Guardians z Gjoa Haven. W kwietniu i maju pod lodem pracował zdalnie sterowany pojazd podwodny Deep Trekker. We wrześniu pojawili się tu nurkowie. Wiosną na stanowisku założono obóz. Naukowcom zależało na sprawdzeniu stanu wraku i zebraniu nowych danych. Inspekcja stanowiska była bardzo ważna, biorąc pod uwagę ponad 2,5-letnią przerwę w badaniach. We wrześniu korzystano ze statku badawczego RV David Thompson; wsparcie zapewniała barka Qiniqtirjuaq. W ciągu zaledwie 11 dni członkowie zespołu schodzili pod wodę aż 56 razy. Archeolodzy z PC zapoznali się ze zmianami w zakresie stanu wraku, rozpoczęli prace w pomieszczeniu będącym prawdopodobnie kabiną podporucznika, kontynuowali prace w kajucie innego oficera, a także ukończyli badania w obrębie spiżarni kucharza kapitana. Z wraku HMS Erebus wydobyto aż 275 artefaktów, w tym zastawę stołową, epolety (nadal znajdujące się w pudle) czy szkła z czyichś okularów. W spiżarni natknięto się na księgę oprawioną w tłoczoną skórę. Wewnątrz tkwiło gęsie pióro. Podporucznik Henry Thomas Dundas le Vesconte zajmował się kartografią. Gdy nurkowie znaleźli w jego kabinie zielony obiekt, początkowo myśleli, że to książka. Jak jednak tłumaczy Ryan Harris, szybko zorientowano się, że to zestaw przyborów kreślarskich. Tegoroczne prace terenowe potwierdziły, że stan wraku się zmienia, głównie wskutek oddziaływania fal sztormowych. PC oraz Inuit Guardians będą monitorować i badać zachodzące zjawiska (wezmą pod uwagę także wpływ zmian klimatu na stanowisko). « powrót do artykułu
-
- HMS Erebus
- wrak
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zidentyfikowano najstarsze kamienne groty obu Ameryk
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Archeolodzy z Oregon State University znaleźli groty broni miotanej o tysiące lat starsze, niż najstarsze tego typu zabytki w Amerykach. Uczeni odkryli 13 całych grotów i fragmentów o długości od około 1,3 do około 5 cm. Datowanie radiowęglowe wykazało, że powstały one 15 700 lat temu, są więc o około 3000 lat starsze niż groty kultury Clovis znajdowane w całej Ameryce Północnej i o 2300 lat starsze niż podobne zabytki znalezione wcześniej na tym samym stanowisku Cooper's Ferry u brzegów Salmon River w Idaho. Już wcześniej profesor Loren Davis i jego zespół znaleźli w Cooper's Ferry ślady świadczące o tym, że ludzie przebywali tam już około 16 000lat temu. Odkrycie grotów pokazuje, jaką technologią dysponowali. Co więcej groty są podobne do grotów z Hokkaido sprzed 16–20 tysięcy lat. To potwierdza hipotezę o związkach genetycznych i kulturowych mieszkańców Azji Północno-Wschodniej z mieszkańcami Ameryki Północnej. Pierwsi mieszkańcy Ameryki Północnej posiadali wiedzę, którą wykorzystali do przetrwania. Kamienne narzędzia, w tym groty, znalezione w Cooper's Ferry, stanowią przykłady tej wiedzy. Porównując znalezione groty z podobnymi zabytkami w tym samym wieku lub starszymi możemy odtworzyć powiązania społeczne pomiędzy ludźmi, wyjaśnia Davis. Prawdopodobnie groty stanowiły część niewielkiej broni miotanej ręcznie, a nie włóczni czy strzał. Znalezienie miejsca, w którym ludzie 16 000 lat temu kopali doły i przechowywali całe lub uszkodzone groty zdradza nam bezcenne informacje o najwcześniejszych mieszkańcach tego regionu, mówi Davis. Już wcześniej w tym miejscu znaleziono doły, w których palono ogniska czy miejsce przygotowywania żywności wraz ze szczątkami wymarłego konia. Dotychczas zespół Davisa znalazł tam ponad 65 000 przedmiotów, a położenie każdego z nich odnotowano z milimetrową dokładnością. « powrót do artykułu-
- Cooper's Ferry
- groty
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nowe badania przeprowadzone przez naukowców z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej (AMNH) pokazały, że żaby z rodziny szklenicowatych (żaby szklane) – potrafią „znikać” dzięki wycofaniu niemal wszystkich czerwonych krwinek do unikatowej lustrzanej wątroby. Badania nad tym mechanizmem mogą być bardzo pomocne w badaniach nad tworzeniem się skrzepów. Żaby pomimo codziennego upakowywania i rozpakowywania krwinek do i z wątroby w jakiś sposób unikają tworzenia się skrzepów. Na świecie istnieje ponad 150 gatunków szklenicowatych, a dopiero zaczynamy dowiadywać się, w jak niesamowity sposób wchodzą one w interakcje ze środowiskiem, mówi Jesse Delia z Wydziału Herpetologii AMNH. Żaby szklane to nocne zwierzęta, które spędzają dni śpiąc do góry nogami pod liśćmi odpowiadających ich kolorowi. To często stosowana taktyka kamuflażu. Jednak ich przezroczysta skóra na brzuchu i mięśnie powodują, że organy wewnętrzne i kości są widoczne. Naukowcy sądzą, że taka taktyka maskuje kształt żaby, czyniąc je trudniejszymi do zauważenia. O ile przezroczystość jest często spotykaną metodą kamuflażu wśród zwierząt wodnych, to rzadko spotyka się ją na lądzie. W przypadku kręgowców uzyskanie przezroczystości jest trudne, gdyż w żyłach płynie krew pełna czerwonych krwinek. Z innych badań wiemy, że niektóre ryby i ich larwy uzyskują przezroczystość, gdyż nie wytwarzają hemoglobiny. Jednak żaby szklane wykorzystują inną taktykę. Szklenicowate poradziły sobie z tym problemem po prostu ukrywając czerwone krwinki. Niemal przestają oddychać w ciągu dnia, nawet gdy jest bardzo gorąco, mówi Carlos Taboada z Duke University. Naukowcy wykorzystali obrazowanie fotoakustyczne, dzięki któremu mogli dyskretnie śledzić, co się dzieje z czerwonymi ciałkami krwi. Pozostawienie żab w spokoju było bardzo ważne, gdyż aktywność czy stres powodują, że zwierzęta przestają być przezroczyste. Uczeni skupili się na gatunku Hyalinobatrachium fleischmanni. Okazało się, że zwierzę potrafi zwiększyć swoją przezroczystość nawet 3-krotnie „chowając” niemal 90% czerwonych krwinek w wątrobie, która zawiera odbijające światło kryształy guaniny. Gdy żaba zaczyna być aktywna, krwinki wracają do krwioobiegu i zwierzę traci przezroczystość. U większości kręgowców zbyt duże skupienie czerwonych krwinek może prowadzić do pojawienia się niebezpiecznych zakrzepów. Jednak żaby szklane ich nie doświadczają. To pierwsze z serii badań nad fizjologią przezroczystości kręgowców. Mamy nadzieję, że zapoczątkują one prace nad przełożeniem ich wyników na ludzką medycynę, mówi Delia. « powrót do artykułu
-
- żaba szklana
- szklenicowate
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Podczas oględzin obrazu Paula Cézanne'a „Martwa natura z chlebem i jajkami” Serena Urry, konserwatorka z Cincinnati Art Museum, zauważyła dziwne pęknięcia. Dzięki swojemu wieloletniemu doświadczeniu nabrała podejrzeń, że dzieło może skrywać jakieś tajemnice. Występowanie drobnych pęknięć w obrazie z 1865 r. nie jest niczym dziwnym, ale w tym przypadku skupiały się one w 2 obszarach. Widać też było białe przebłyski. Urry poprosiła lokalną firmę medyczną o dostarczenie do muzeum mobilnego aparatu rentgenowskiego. Technik wykonał kilka zdjęć. Później konserwatorka połączyła je w całość za pomocą Photoshopa. Zastanawiając się, co mogą przedstawiać uwidocznione plamy bieli, obróciła obraz o 90 stopni. Ujrzała wtedy wizerunek mężczyzny. Zespół z Cincinnati Art Museum uważa, że to autoportret samego Cézanne'a. Sądzę, że wszyscy są przekonani, że to autoportret; wskazuje na to ustawienie modela: uwieczniona osoba [co prawda] spogląda na nas, ale jej ciało jest obrócone. Gdybyśmy mieli do czynienia z portretem, mężczyzna stałby przodem do odbiorcy - tłumaczyła Urry dziennikarzowi CNN-u Oscarowi Hollandowi. Cézanne stworzył sporo autoportretów; niemal wszystkie ukończył jednak po latach 60. XIX w., poza tym przeważnie były one wykonane ołówkiem. Artysta namalował „Martwą naturę z chlebem i jajkami” w wieku 26 lat. Jak podkreślono w komunikacie Cincinnati Art Museum, był wtedy zafascynowany hiszpańskim malarstwem barokowym i realizmem Gustave'a Courbeta. W połowie lat 60. XIX w. Cézanne rozwijał nową technikę malarską, często używając szpachelki. Kwestia, czy ukryty autoportret był nieudanym eksperymentem, czy po prostu Francuz ponownie wykorzystywał stare płótna, nadal pozostaje zagadką. Możliwe również, że w przypływie weny Cézanne natychmiast potrzebował płótna do malowania i sięgnął po to, co miał pod ręką; widać bowiem, że przed przystąpieniem do pracy nie usunął farby. W najbliższym czasie chcemy przeprowadzić więcej badań obrazowych i analiz obrazu, a także przyjrzeć się kwestiom związanym z modelem, najlepiej we współpracy z instytucjami dysponującymi zapleczem technicznym i wiodącymi ekspertami od Cézanne'a - podkreśla dr Peter Jonathan Bell, kurator działu malarstwa, rysunku i rzeźby europejskiej. Efektem tych prac będzie publikacja i być może wystawa - dodaje. Specjaliści z muzeum chcieliby się dowiedzieć, jakich kolorów używał Cézanne oraz w jakim stopniu ukończony był portret. Dzięki obrazowaniu wielospektralnemu będzie można przeanalizować pociągnięcia pędzlem, a za pomocą rentgenowskiej spektroskopii fluorescencyjnej, która pozwala na jakościową i ilościową analizę składu pierwiastkowego próbki, ustalić, jakimi pigmentami posłużył się malarz. Jeśli uda się zdobyć dostęp do innej aparatury, zakres badań będzie, oczywiście, większy. Urry dokonała odkrycia w maju, ale poinformowano o tym dopiero w grudniu. Obraz poddano zabiegom konserwatorskim. „Martwa natura z chlebem i jajkami” znajduje się w Cincinnati Art Museum od 1955 r. « powrót do artykułu
-
- Paul Cézanne
- Cincinnati Art Museum
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Galeria kobiecych losów zapisanych w obrazach. W trudnych czasach walki o emancypację walczyły o swoje prawa do nauki, uprawiania sztuki, pracy i samodzielności. Zofia Stryjeńska – „księżniczka polskiego malarstwa” – studiowała w Monachium przebrana za chłopaka. Helena Rubinstein – cesarzowa urody – zamiast kuracji odmładzającej wolała zafundować sobie portret u słynnego malarza. Zofia, Maria i Eliza Pareńskie już jako podlotki weszły do polskiej literatury i sztuki: Stanisław Wyspiański uwiecznił je na kartach „Wesela” i na secesyjnych pastelowych portretach. Olga Boznańska w malarstwie odnalazła wolność. Anna Bilińska postawiła sobie cel w sztuce: być tak dobra jak mężczyzna, i prześcignęła wielu kolegów po fachu. Teresa Roszkowska, wybitna scenografka, opalona na heban i wystylizowana na egzotyczną piękność, wiodła prym podczas plenerów malarskich w Kazimierzu Dolnym. Zofia Jachimecka, tłumaczka i promotorka włoskiego dramatu, autorka przekładu „Pinokia”, była ulubioną modelką krakowskich artystów. Opowieści o polskich malarkach, muzach, modelkach, które tworzyły dzieła światowej klasy oraz inspirowały najwybitniejszych artystów. Utalentowane i przebojowe, wrażliwe i introwertyczne – każda inna, każda z porywającą historią.
-
Spontaniczne ruchy niemowląt są niezbędne dla rozwoju
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naukowcy z Uniwersytetu Tokijskiego nagrali spontaniczne ruchy noworodków i niemowląt i połączyli je z komputerowym modelem mięśniowo-szkieletowym. W ten sposób przeanalizowali sposób komunikacji między mięśniami oraz odczucia w całym organizmie małego człowieka. Odkryli w tych spontanicznych ruchach wzorce interakcji między mięśniami i stwierdzili, że takie spontaniczne poruszanie się przygotowuje dziecko do wykonywania sekwencyjnych celowych ruchów w przyszłości. Badania te pomogą lepiej nam zrozumieć zarówno rozwój sensomotoryczny człowieka, jego ewolucję, jak i wcześniej diagnozować zaburzenia rozwojowe. Dzieci poruszają się już w łonie matki, wykonując pozornie bezcelowe ruchy, do których dochodzi bez żadnej stymulacji zewnętrznej. Jeśli udałoby się lepiej je rozumieć i opisać rolę, jaką odgrywają w rozwoju człowieka, można by na bardzo wczesnym etapie wychwytywać sygnały takich chorób jak na przykład dziecięce porażenie mózgowe. Dotychczas badania nad rozwojem sensomotorycznym skupiały się na właściwościach kinetycznych, aktywności poszczególnych mięśni i stawów. Japońscy naukowcy przyjrzeli się aktywności całego ciała oraz przesyłanych przez nie sygnałów. Połączenie modelu mięśniowo-szkieletowy z wiedzą z zakresu neurologii pozwoliło zauważyć, że te spontaniczne ruchy, które wydają się być bezcelowe, przyczyniają się do koordynacji rozwoju sensomotorycznego. Naukowcy najpierw nagrywali ruchy stawów u 12 noworodków młodszych niż 10 dni oraz u 10 niemowląt w wieku około 3 miesięcy. Następnie za pomocą modelu komputerowego badali aktywność mięśni i przepływ impulsów nerwowych w skali całego organizmu. Następnie za pomocą algorytmów oszacowali przebieg interakcji pomiędzy impulsami a aktywnością mięśni. Ze zdumieniem zauważyli, że ruchy dzieci były bardziej przypadkowe, niż dotychczas sądzono. Byliśmy zaskoczeni tym, że podczas spontanicznego poruszania się, ruchy niemowląt „błądziły”, a dzieci wchodziły w różne interakcje sensomotoryczne. Nazwaliśmy to nawet „sensomotorycznym błądzeniem”. Obecnie przyjmuje się, że rozwój układu sensomotorycznego zależy od pojawiania się powtarzalnych interakcji, zatem im częściej wykonuje się dany ruch, tym lepiej jest on zapamiętywany. Jednak uzyskane przez nas wyniki wskazują, że niemowlęta rozwijają swój układ sensomotoryczny bazując na własnej ciekawości i eksploatacji świata, więc nie powtarzają po prostu tych samych działań, ale korzystają z szerokiego zestawu akcji. Ponadto nasze badania wskazują na istnienie związku pomiędzy wczesnymi spontanicznymi ruchami a spontaniczną aktywnością neuronów, mówi profesor Hoshinori Kanazawa. Badania wspierają hipotezę mówiącą, że noworodki i niemowlęta uczą się synchronizowania mięśni i impulsów nerwowych poprzez ruchy całego ciała, bez założonego z góry celu czy planu. W niedalekiej przyszłości Kanazawa chce zbadać, jak „błądzenie sensomotoryczne” wpływa na rozwój takich umiejętności jak chodzenie czy sięganie po przedmioty oraz na bardziej złożone zachowania i wyższe funkcje poznawcze. Chce dzięki temu poszerzyć wiedzę dotyczącą jego głównego obszaru zainteresowań, czyli rehabilitacji niemowląt. « powrót do artykułu -
Przemysł produkcji stali jest odpowiedzialny za około 10% antropogenicznej emisji węgla do atmosfery. Gdyby przemysł ten stanowił oddzielne państwo byłby 3. – po Chinach i USA – największym emitentem CO2. Przedstawiciele firmy Electra z Boulder twierdzą, że opracowali praktycznie bezemisyjny proces elektrochemicznej produkcji stali, a pozyskany w ten sposób materiał nie będzie droższy od wytworzonego metodami tradycyjnymi. Aż 90% CO2 emitowanego w procesie produkcji stali powstaje podczas wytopu żelaza z rudy. Dlatego też, jeśli chcemy mówić o dekarbonizacji procesu produkcji stali, mówimy o dekarbonizacji wytopu, stwierdza prezes i współzałożyciel Elektry, Sandeep Nijhawan. Electra opracowała „elektrochemiczny proces hydrometalurgiczny”, dzięki któremu zawarty w rudzie tlenek żelaza jest redukowany do żelaza w temperaturze 60 stopni Celsjusza. Nie trzeba przy tym spalać węgla. Najpierw ruda jest rozpuszczana w specjalnym roztworze kwasów. To znany proces hydrometalurgiczny, który stosowany jest np. podczas produkcji miedzi czy cynku. Jednak dotychczas nie udawało się go stosować w odniesieniu do żelaza. Nijhawan wraz z zespołem opracowali unikatowy proces, który to umożliwia. Dzięki niemu oddzielają zanieczyszczenia od rudy, a następnie pozyskują samo żelazo przepuszczając przez roztwór prąd elektryczny. Cały proces może być napędzany energią słoneczną i wiatrową. Ma on jeszcze jedną olbrzymią zaletę, do produkcji można używać tanich rud o niskiej zawartości żelaza. Możemy korzystać z rud, które obecnie są traktowane jak odpady. W kopalniach jest olbrzymia ilość takich rud, których nikt nie wydobywa, stwierdza Nijhawan. Electra podpisała już umowę z firmą Nucor Corporation, największym producentem stali w USA. Firma zebrała też 85 milionów dolarów od inwestorów za które rozwija swoją technologię i buduje eksperymentalną fabrykę w Boulder w USA. Ma ona ruszyć jeszcze w bieżącym roku, a przed końcem dekady ma rozpocząć się komercyjna produkcja stali z wykorzystaniem nowej technologii. « powrót do artykułu
-
Rodzinnych, szczęśliwych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia życzą Ania, Jacek i Mariusz. « powrót do artykułu
-
Na MIT powstały ogniwa fotowoltaiczne cieńsze od ludzkiego włosa, które na kilogram własnej masy wytwarzają 18-krotnie więcej energii niż ogniwa ze szkła i krzemu. Jeśli uda się skalować tę technologię, może mieć do olbrzymi wpływ produkcję energii w wielu krajach. Jak zwraca uwagę profesor Vladimir Bulivić z MIT, w USA są setki tysięcy magazynów o olbrzymiej powierzchni dachów, jednak to lekkie konstrukcje, które nie wytrzymałyby obciążenia współczesnymi ogniwami. Jeśli będziemy mieli lekkie ogniwa, te dachy można by bardzo szybko wykorzystać do produkcji energii, mówi uczony. Jego zdaniem, pewnego dnia będzie można kupić ogniwa w rolce i rozwinąć je na dachu jak dywan. Cienkimi ogniwami fotowoltaicznymi można by również pokrywać żagle jednostek pływających, namioty, skrzydła dronów. Będą one szczególnie przydatne w oddalonych od ludzkich siedzib terenach oraz podczas akcji ratunkowych. To właśnie duża masa jest jedną z przyczyn ograniczających zastosowanie ogniw fotowoltaicznych. Obecnie istnieją cienkie ogniwa, ale muszą być one montowane na szkle. Dlatego wielu naukowców pracuje nad cienkimi, lekkimi i elastycznymi ogniwami, które można będzie nanosić na dowolną powierzchnię. Naukowcy z MIT pokryli plastik warstwą parylenu. To izolujący polimer, chroniący przed wilgocią i korozją chemiczną. Na wierzchu za pomocą tuszów o różnym składzie nałożyli warstwy ogniw słonecznych i grubości 2-3 mikrometrów. W warstwie konwertującej światło w elektryczność wykorzystali organiczny półprzewodnik. Elektrody zbudowali ze srebrnych nanokabli i przewodzącego polimeru. Profesor Bulović mówi, że można by użyć perowskitów, które zapewniają większą wydajność ogniwa, ale ulegają degradacji pod wpływem wilgoci i tlenu. Następnie krawędzie tak przygotowanego ogniwa pomarowano klejem i nałożono na komercyjnie dostępną wytrzymałą tkaninę. Następnie plastik oderwano od tkaniny, a na tkaninie pozostały naniesione ogniwa. Całość waży 0,1 kg/m2, a gęstość mocy tak przygotowanego ogniwa wynosi 370 W/kg. Profesor Bulović zapewnia, że proces produkcji można z łatwością skalować. Teraz naukowcy z MIT planują przeprowadzenie intensywnych testów oraz opracowanie warstwy ochronnej, która zapewni pracę ogniw przez lata. Zdaniem uczonego już w tej chwili takie ogniwo mogłoby pracować co najmniej 1 lub 2 lata. Po zastosowaniu warstwy ochronnej wytrzyma 5 do 10 lat. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- energia
- ogniwa fotowoltaiczne
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Członkowie Jadowskiego Stowarzyszenia Historycznego trafili na najprawdopodobniej największy skarb krzyżacki na Mazowszu. Już we wrześniu pasjonaci odkryli 14 krzyżackich monet, które leżały zaledwie 15 centymetrów pod powierzchnią łąki znajdującej się przy kościele. O odkryciu natychmiast poinformowali Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, który zlecił przeprowadzenie prac archeologicznych. Wówczas znaleziono kolejne 4 monety. Dla pasjonatów z Jadowa szczególnie fascynujący jest fakt, że monety są starsze od najstarszej wzmianki o ich miejscowości. Nic nie wskazuje na to, by monety zostały celowo ukryte, nie znaleziono też kości mogących świadczyć, że ktoś w tym miejscu zginął. Odkrywcy skarbu sądzą, że albo zawędrował w te okolice jakiś krzyżak, albo ktoś, kto otrzymał zapłatę od krzyżaków i w tym miejscu zgubił monety. Detektoryści nie spodziewali się takiego znaleziska. Po raz pierwszy też mieli okazję pracować na łące. Dotychczas ksiądz nie zgadzał się na prowadzenie tam poszukiwań, gdy uzyskali zgodę od księdza i od konserwatora zabytków, przystąpili do pracy. Początkowo znajdowali tam niezbyt przedmioty. W końcu trafili na monety. Na początku myśleliśmy, że to nie jest aż tak cenne znalezisko. Myśleliśmy, że są to boratynki, czyli dużo bardziej powszechne, miedziane monety. Po oczyszczeniu okazało się, że są to monety srebrne, bardzo wyraźne. Na większości z nich są krzyże, a z drugiej strony herby, które pozwoliły nam upewnić się, że są to kwartniki krzyżackie, powiedział w rozmowie z RMF24 jeden z odkrywców, Marek Suchocki. Jak się zorientowaliśmy, że są to monety krzyżackie, to się przestraszyliśmy. Te wszystkie przepisy związane z ochroną zabytków są na tyle restrykcyjne, że baliśmy się, żeby czegoś nie zniszczyć, żeby postąpić zgodnie z procedurami, dodał. Obecnie monetami zajmują się konserwatorzy z Państwowego Muzeum Archeologicznego. O tym, gdzie ostatecznie trafią, zdecyduje Mazowiecki Wojewódzki Konserwator Zabytków. Jadowskie Stowarzyszenie Historyczne zajmuje się nie tylko poszukiwaniami. Przed 2 laty jego członkowie otworzyli muzeum historyczne, zajmują się też relacjami polsko-szkockimi. Pod Jadowem znajduje się bowiem cmentarz szkockich osadników. Dzięki pracy członków Stowarzyszenia udało się określić jego granice. « powrót do artykułu
-
- skarb krzyżacki
- Jadowskie Stowarzyszenie Historyczne
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na Marsie powstaje pierwszy pozaziemski magazyn próbek
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Łazik Perseverance rozpoczął tworzenie na Marsie zapasowego magazynu próbek. W miejscu zwanym Three Forks złożona została tytanowa tuba z próbkami marsjańskich skał. W ciągu najbliższych 2 miesięcy łazik pozostawi tam w sumie 10 pojemników, tworząc pierwszy w historii skład próbek na innej planecie. Za 10 lat próbki mają trafić na Ziemię w ramach misji Mars Sample Return. Plan ich przywiezienia zakłada, że to Perseverance zawiezie je do lądownika Sample Retrieval Lander, na pokładzie którego znajdzie się rakieta Mars Ascent Vehicle oraz zbudowane przez Europejską Agencję Kosmiczną Sample Transfer Arm. Europejskie ramię przeładuje przywiezione próbki z Perseverance do Mars Ascent Vehicle. Na pokładzie Sample Retrieval Lander znajdą się też dwa śmigłowce bazujące na architekturze Ingenuity. Zostaną one wykorzystane, gdyby z jakichś powodów Perseverance nie mógł dostarczyć próbek. Wówczas śmigłowce zabiorą próbki ze składu zapasowego i dostarczą je do pojazdu. Następnie z powierzchni Marsa wystartuje Mars Ascent Vehicle, który zawiezie je do czekającego na orbicie pojazdu Earth Return Orbiter. Ten zaś przetransportuje próbki na Ziemię. W tej chwili plan przewiduje, że Earth Return Orbiter zostanie wystrzelony jesienią 2027 roku, a Sample Retrieval Lander wiosną 2028. Próbki mają trafić na Ziemię w roku 2033. Obecnie Perseverance ma na pokładzie 17 pojemników z próbkami, w tym 1 z próbką atmosfery. Pierwszy pojemnik złożony w Three Forks zawiera skały pobrane 31 stycznia 2022 roku na obszarze South Séítah w Kraterze Jezero. Cały proces składowania próbki trwał godzinę. Po tym, gdy pojemnik wypadł spod podwozia łazika, inżynierowie musieli sprawdzić, czy nie znajdzie się pod kołami Perseverance, gdy ten będzie odjeżdżał, ani czy nie ustawił się pionowo. Pojemniki na jednym końcu są płaskie, co ma ułatwić ich przyszłe zebranie. Jednak przez to istnieje ryzyko, że ustawią się pionowo. Podczas testów naziemnych działo się tak w 5% przypadków. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
Lekarze z Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. T. Marciniaka zoperowali 55-letniej pacjentce dwa tętniaki i guza mózgu w czasie jednego zabiegu. Jeden z tętniaków znajdował się na tętnicy móżdżkowej górnej. Jak podkreślono w komunikacie szpitala, to bardzo rzadko operowany typ tętniaka, bardzo głęboko położony i trudno dostępny. Podczas trwającego ponad 4 godziny zabiegu stwierdzono, że chora ma także oponiaka. Niewielki guz został usunięty. Przez lokalizację w badaniach obrazowych nie było go widać. Neurochirurg, dr n. med. Dariusz Szarek, podkreśla, że przy wszystkich operacjach tętniaków należy zachować szczególną ostrożność i uważność. Im głębiej w głowie położona jest choroba, tym liczniejsze i krytycznie ważne struktury układu nerwowego z nią sąsiadują. Dlatego dokładna wizualizacja zwiększa skuteczność zabiegu i redukuje jego ryzyko. Tętniaki w tętnicy móżdżkowej górnej są właśnie jedną z takich lokalizacji - tłumaczy. Po operacji 55-letnia pani Anna czuje się dobrze, została już wypisana do domu. Wcześniej przez rok cierpiała na bardzo silne bóle głowy z towarzyszącymi mdłościami i osłabieniem. W ramach diagnostyki stwierdzono obecność tętniaków w mózgu. « powrót do artykułu
-
Współcześni rodzice mają do wyboru olbrzymią liczbę zabawek dla swoich pociech. Pomysłowość producentów nie zna granic i wybór odpowiedniego prezentu często nie jest łatwym zadaniem. Mimo tej różnorodności dzisiaj nie uświadczymy wielu zabawek, które można było znaleźć na sklepowych półkach – oczywiście po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny – jeszcze kilkadziesiąt lat temu. I nie dlatego, że zabawki te nie cieszyły się popularnością czy wyszły z mody, a dlatego, że zostały zakazane. Oto trzy przykłady najciekawszych naszym zdaniem zabawek, z którymi współczesne dzieci nie mają już do czynienia. Atomowe fascynacje W 1950 roku na rynek trafiła zabawka Gilbert U-238 Atomic Energy Lab, w której znajdowały się rudy uranu. Dzieci mogły dokonywać pomiaru radioaktywności próbek, obserwować rozpad promieniotwórczy czy poszukać radioaktywnych miejsc w swoim otoczeniu. W instrukcji napisano, by nie wyjmować próbek z pojemników, gdyż mają tendencję do kruszenia się. Nie chodziło tu jednak o kwestie związane z bezpieczeństwem, a z nauką. Wyjmowanie kruszących się próbek mogło doprowadzić do zanieczyszczenia nimi otoczenia i zwiększenia radioaktywności tła, co negatywnie wpłynęłoby na jakość pomiarów dokonywanych przez małych naukowców. W zestawie zawarty był zresztą nie tylko uran, ale i źródła promieniowania beta-alfa, beta oraz gamma. Użytkownicy mieli do dyspozycji komorę Wilsona (urządzenie do wykrywania promieniowania poprzez obserwację śladów cząstek elementarnych), spintaryskop (najprostszy licznik scyntylacyjny, pozwala na obserwację rozpadu atomowego), elektroskop (służy do wykrywania napięcia elektrycznego) oraz licznik Geigera. Dołączono też 60-stronicową instrukcję użytkownika i przewodnik nt. wydobycia uranu. W każdym zestawie znajdowała się też książeczka „Learn How Dagwood Splits the Atom!”. Był to częściowo komiks, częściowo podręcznik, w którym bohaterowie popularnego wówczas komiksu – Blondie i Dagwood Bumstead oraz ich dzieci, pies i przyjaciele – wyjaśniali podstawy energetyki atomowej. Ich mentorem i opiekunem, który wyjaśniał przeprowadzane eksperymenty, był Mandrake the Magician, inny popularny bohater komiksów. Książki zostały przygotowane pod nadzorem Leslie'ego R. Grovesa (dyrektor Manhattan Project) oraz Johna R. Dunninga (fizyk, jedna z kluczowych postaci Manhattan Project). Zabawka obecna była na rynku przez około rok. Sprzedano mniej niż 5000 zestawów. Problemem była zapewne wysoka cena – 49,50 USD – czyli około 500 dzisiejszych dolarów. W tym czasie firma Porter Chemical Company sprzedawała dwa inne zestawy dla dzieci, również zawierające rudę uranu, ale w cenie 10 i 25 USD. Z czasem w USA pojawiały się przepisy, które stopniowo uniemożliwiły sprzedaż zabawek, który mogłyby stwarzać jakiekolwiek zagrożenie. Dawka promieniowania emitowana przez zestaw Gilbert U-238 była taka, jak dawka promieniowania, którą otrzymujemy codziennie ze Słońca. Musimy pamiętać też, że wiele otaczających nas przedmiotów jest radioaktywnych, na przykład banany czy orzechy brazylijskie. Mimo tego, obecnie sprzedaż takich zabawek jak opisywany zestaw jest niemożliwa. Chemiczna kuźnia naukowców Atomowe laboratorium nie było jedynym zestawem naukowym oferowanym dzieciom. Kilka dekad wcześniej na rynku pojawiły się zestawy „małego chemika”. Inspirowane były przenośnymi zestawami chemicznymi, które w XVIII i XIX wieku sprzedawano naukowcom i studentom chemii. Te „dorosłe” zestawy zawierały szklane naczynia, związki chemiczne, moździerze i inne przedmioty, niezbędne do prowadzenia badań z dziedziny medycyny, geologii czy nauczania studentów. I to na nich wzorowano zestawy dla dzieci. Wiele z przenośnych zestawów chemicznych było produkowanych w Wielkiej Brytanii, ale same chemikalia pochodziły często z Niemiec. Pierwsza wojna światowa spowodowała, że przestały być one dostępne, produkcję przestawiono na potrzeby wojska. Jednak mniej więcej w tym samym czasie w USA bracia John J. i Harold Mitchell Porter założyli Porter Chemical Company i – inspirowani angielskimi „dorosłymi” zestawami oraz zdobywającą popularność zabawką „Erector set” – wczesnym „małym konstruktorem” – zaoferowali zestawy chemiczne dla dzieci. W zabawce Chemcraft znajdowały się związki chemiczne, wyposażenie laboratorium, waga i palnik alkoholowy. Ceny wahały się od 1,50 do 10 USD, w zależności od tego, jak bogate było wyposażenie zestawu. Bardzo szybko swoją wersję „małego chemika” zaoferował twórca „Erector set” Alfred Carlton Gilbert. Przez kolejne dekady obie firmy konkurowały na rynku oferując coraz to nowe zestawy reklamowane w pismach naukowych i gazetach dla dzieci. Pojawiły się też wyspecjalizowane zestawy, jak przeznaczone dla dziewczynek Sachetcraft pozwalające na wykonywanie własnych perfum i innych kosmetyków czy Laboratory Technician zawierający mikroskop i gotowe preparaty, które można było pod nim obserwować. Większość związków chemicznych znajdujących się w tych zestawach było nieszkodliwych, ale nie o wszystkich można to powiedzieć. Wczesne zestawy dla dzieci zawierały np. azotan potasu, kwas azotowy i siarkowy czy podchloryn wapnia. Dzieci mogły w domowym laboratorium przeprowadzać eksplozje, budować akumulatory czy zginać szkło nad palnikiem. Oczywiście do zestawów dołączone były szczegółowe instrukcje i zakładano, że odpowiedzialni rodzice poinstruują dzieci, jak bezpiecznie się bawić. Jednak w latach 60. rodzice zaczęli wyrażać coraz więcej obaw odnośnie bezpieczeństwa takich zabawek. Pojawiły się więc kolejne regulacje prawne, które coraz bardziej ograniczały możliwości tego typu zabawek. Producenci zaczęli od usuwania z zestawów palników i kwasów, mieli obowiązek oznaczać substancje niebezpieczne, z zestawów zaczęły znikać różne metale. Media, które jeszcze niedawno szeroko informowały o pojawianiu się kolejnych zabawek, teraz zaczęły przed nimi ostrzegać. W końcu zestawy chemiczne dla dzieci całkowicie zniknęły. Dzisiaj na rynku można spotkać zestawy chemiczne dla dzieci reklamowane jako „wolne od środków chemicznych”. Gdy miałem 9 lat rodzice dali mi małego chemika. Po tygodniu zdecydowałem, że chcę być chemikiem i tak już pozostało, pisał w swojej autobiografii laureat Nagrody Nobla z chemii Robert F. Curl. To jeden z wielu noblistów, którzy przyznają, że nauką zainteresowali się właśnie dzięki sprzedawanym przed dekadami zestawom dla dzieci. Zrób sobie zabawkę W latach 30. i na początku lat 40. w ofercie firmy AC Gilbert znajdował się Kaster Kit. Pomiędzy rokiem 1932 a 1941 pojawiło się kilka wersji tego zestawu. Służył on do produkcji własnych zabawek, a konkretne ołowianych figurek. W zestawie znajdowało się kilkadziesiąt form, zarówno płaskich jak i wypukłych, do których dziecko mogło wlać roztopiony ołów. W ten sposób powstawały ołowiane żołnierzyki, figurki sportowców, zwierząt, samolotów, samochodów i innych przedmiotów. Oczywiście nie mogło zabraknąć też elektrycznego tygla do roztapiania ołowiu. Po wlaniu ołowiu do formy wystarczyło poczekać, aż całość ostygnie. Następnie można było wyjąć figurkę z formy, obciąć nadmiarowy ołów i pomalować figurkę na dowolne kolory. Na filmie poniżej możecie zobaczyć, jak to działało. « powrót do artykułu
-
W dzieciństwie i młodości były najbliższymi sobie osobami i najlepszymi przyjaciółkami. Kiedy jednak ich wuj Edward VIII postanowił abdykować, relacje między Elżbietą a Małgorzatą uległy drastycznej zmianie. Małgorzata już zawsze musiała dygać przed siostrą, którą nazywała dotąd „Lillibet”, i spełniać jej życzenia. Elżbieta patrzyła na wybryki młodszej siostry ze stoickim rozbawieniem, ale walka Małgorzaty o znalezienie sobie miejsca i pozycji w królewskim systemie często była źródłem spięć i nieprzyjemności. Ta fascynująca książka bada relacje sióstr na przestrzeni lat: od idylli wczesnego, odizolowanego od świata życia, poprzez trudne lata wojny, aż po rozejście się ich dróg po śmierci ojca i wstąpieniu Elżbiety na tron. Andrew Morton dzięki swojej wyjątkowej pozycji na dworze królewskim zapewnia wgląd w życie tych dwóch jakże różnych sióstr – jednej pełnej obowiązku i odpowiedzialności, drugiej pełnej buntu i niezgody – oraz opisuje trwały wpływ, jaki wywarły na Koronę, rodzinę królewską i sposoby jej dostosowania się do zmieniających się obyczajów XX wieku. Andrew Morton jest jednym z najbardziej znanych biografów na świecie i czołowym autorytetem piszącym o współczesnych celebrytach i rodzinach królewskich. Autor wielu bestsellerowych biografii, w tym książki o Tomie Cruisie, Angelinie Jolie i Madonnie, a także o brytyjskiej rodzinie królewskiej, między innymi o księciu i księżnej Windsoru, księciu Andrzeju i Meghan Markle.
-
Złożona ludzka mowa powstała dzięki życiu na drzewach?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Złożona ludzka mowa mogła wyewoluować dzięki życiu na drzewach, uważa doktor Adriano Lameira z University of Warwick. Specjalizuje się on w badaniu początków języka i jest autorem pierwszej analizy ewolucji spółgłosek. Wynika z niej, wbrew oczekiwaniom, że nasi przodkowie mogli prowadzić bardziej nadrzewny sposób życia, niż nam się wydaje. W ludzkich językach spotykamy pokaźną liczbę spółgłosek. Od 6 w języku rotokas po 84 w wymarłym ubychijskim. Spółgłoski to dźwięki języka mówionego, które powstają w wyniku częściowego lub całkowitego zablokowania przepływu powietrza przez aparat mowy. Zdecydowana większość naczelnych niemal nie używa dźwięków przypominających spółgłoski. Ich zawołania składają się z dźwięków przypominających samogłoski. Doktor Lameira, chcąc poznać początki spółgłosek, przejrzał dostępną literaturę i porównał wzorce dźwięków wydawanych przez człowiekowate. Do tej rodziny, obok ludzi – którymi Lameira się nie zajmował – należą orangutany, szympansy, bonobo i goryle. Okazało się, że – w przeciwieństwie do innych naczelnych – małpy te używają dźwięków przypominających spółgłoski, ale ich wykorzystanie jest bardzo nierównomiernie rozłożone pomiędzy gatunkami. Goryle, na przykład, używają zawołania przypominającego spółgłoskę, ale jest ono rozpowszechnione tylko w pewnych populacjach. Niektóre grupy szympansów posługują się jednym czy dwoma zawołaniami jak spółgłoski powiązanymi z konkretnym zachowaniem, ale takie zawołania przy tym zachowaniu rzadko zdarzają się wśród innych grup, mówi uczony. Tymczasem orangutany używają pełnego bogactwa zawołań podobnych do spółgłosek, jest ono widoczne w różnych populacjach i dotyczy różnych zachowań, podobnie jak ma to miejsce w ludzkiej mowie. Ich repertuar wokalny jest pełen kliknięć, cmoknięć, parsknięć, prychnięć czy dźwięków przypominających pocałunki, dodaje. Uczony od 18 lat obserwuje orangutany w naturalnym środowisku i uważa, że to ich nadrzewny tryb życia i sposób zdobywania pożywienia mogą wyjaśniać bogactwo wydawanych przez nich dźwięków przypominających spółgłoski. Wszystkie małpy to zręczni zbieracze. Wypracowały złożone mechanizmy zdobywania trudno dostępnej żywności, zamkniętej np. w orzechach. Jej zdobycie wymaga użycia rąk lub narzędzi. Goryle czy szympansy potrzebują stabilnej pozycji na ziemi, by dostać się do takiego pożywienia i używać narzędzi. Jednak orangutany w dużej mierze żyją na drzewach, tam zdobywają pożywienie, a co najmniej jedna z kończyn jest ciągle zajęta zapewnianiem zwierzęciu stabilności. Z tego też powodu u orangutanów rozwinęła się większa kontrola nad wargami, językiem i szczęką. Mogą używać ust jako dodatkowego narzędzia. Znane są np. z tego, że za pomocą samych warg potrafią obrać pomarańczę. Ich kontrola motoryczna nad ustami jest znacznie większa niż u małp afrykańskich, jest niezbędną częścią ich biologii, mówi Lameira. Skutkiem ubocznym lepszej kontroli nad wargami, językiem i szczęką jest zaś zdolność do artykułowania dźwięków podobnych do spółgłosek. To zaś może oznaczać, że nasi przodkowie byli bardziej zależni od drzew, niż obecnie sądzimy. Dlaczego więc u innych żyjących na drzewach małp nie pojawiła się zdolność do wydawania dźwięków podobnych do spółgłosek? Uczony wyjaśnia, że są to mniejsze zwierzęta, do tego posiadające ogony i żywiące się w nieco inny sposób, zatem nie potrzebują aż tak zręcznych ust i języków jak orangutany. Praca Lameiry jest dostępna na łamach Trends in Cognitive Sciences. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- mowa
- spółgłoski
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jemioła, którą często można zobaczyć na drzewach, jest przysmakiem różnych ptaków, np. jemiołuszek czy paszkotów. Oprócz tego jest przez nie wykorzystywana jako schronienie; kryją się tu ptaki zaczynające wcześnie lęgi, a nawet ptaki drapieżne. O wielu obliczach jemioły opowiada prof. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP). Jemiołuszka, której nazwa wprost nawiązuje do jemioły, na terenach lęgowych w Fennoskandii i na Syberii żywi się komarami i meszkami, jednak przylatując do nas na zimę, radykalnie zmienia dietę na wegetariańską i najłatwiej stadka tych ptaków można spotkać na jarzębinie i właśnie na jemiołach - tłumaczy ornitolog. Profesor dodaje, że w kulach jemioły można też dostrzec innego ptaka - paszkota. Jego łacińska nazwa Turdus viscivorus oznacza „drozd jemiołojad”. Coraz liczniejsze paszkoty często zostają na zimę. Bronią terytoriów wokół drzew z jemiołami. Lep na ptaki Łacińska nazwa jemioły - Viscum - oznacza lep. W starożytnym Rzymie z jej owoców przygotowywano specjalny klej do sporządzania pułapek na drobne ptaki. Podobnie postępowano również w późniejszych czasach. Tak o tej praktyce pisał Pliniusz Starszy w XVI tomie „Historii naturalnej”: Lep robią z niedojrzałych jagód (jemioły), które zbierają podczas żniw; albowiem gdyby deszcze nastąpiły, jagody stałyby się wprawdzie większemi, aleby znikła ich lipkość. Suszą się potem i tłuką ususzone, dalej kładą się w wodę, w której przez dwanaście prawie dni gniją. Jestto jedyny z wszystkich produktów, który przez zgnicie lepszym się staje. Potem kładą się znowu w świeżą wodę i tłuką młotem, dopóki nie utracą łupiny i dopóki wewnętrzne mięso nie będzie lipkiem. Jestto lep, który za dotknięciem się skrzydła ptaków krępuje; chcąc go istotnie do łowienia ptaków użyć, należy go oliwą zaprawić (Kaja Pliniusza Starszego Historyi Naturalnej Księga szesnasta, przekł. J. Łukaszewicz, 1845). W sensie przenośnym jemioła nadal jest takim lepem na ptaki. Hiszpańskie badania pokazały, że jej owoce są zjadane nie tylko przez wymienianego wcześniej paszkota, ale i inne gatunki drozdów: kosa, drozda śpiewaka, droździka, drozda obrożnego, ale także przez rudziki, sikory, sójkę, a nawet raniuszka - przypomina prof. Tryjanowski. Ponieważ amatorów jej owoców nie brakuje, jemioła z powodzeniem się rozprzestrzenia. Nasiona kiełkują bowiem po przejściu przez przewód pokarmowy, a wspomniana wcześniej kleista substancja pozwala im na szybkie przytwierdzanie się do drzew, gdy wraz z odchodami opuszczą ptasie ciało - dodaje specjalista. Doskonała kryjówka Jemioła jest zielona także zimą i wczesną wiosną. Jej struktura świetnie ukrywa, co dzieje się wewnątrz. Prof. Tryjanowski wyjaśnia, że bardzo się to przydaje ptakom wcześnie rozpoczynającym lęgi, np. srokoszom (Lanius excubitor). Zresztą z takiej osłony korzystają same ptaki drapieżne, a bardzo ładnie to udokumentowano dla trzmielojadów gniazdujących w Białowieży. Jemioła w ulach Dr hab. Karol Giejdasz z Pracowni Pszczelnictwa UPP wskazuje na dawne doniesienia etnograficzne, w których wspominano, że w okresie Bożego Narodzenia do ula wkładano liście jemioły z woskiem (np. po wcześniejszym obiciu obuchem). Praktykowano też ich palenie i odymianie uli. Miało to pomóc w pozbyciu się chorób i zapewnieniu sobie obfitości miodu. Stare książki wręcz sugerują, iż z pewnością wierzono, że odpędza to złe duchy i demony podobnie jak wieszana przez nas jemioła w domu - podkreślono. Co do funkcji prozdrowotnej w przypadku ptaków czy pszczół, brakuje solidnych badań. « powrót do artykułu
-
- jemioła zwyczajna
- ptaki
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W Muzeum Ewolucji Instytutu Paleobiologii PAN można zobaczyć nową wystawę stałą „Smok wawelski i jego ofiara Lisowicja bojani”. Prezentuje ona rezultaty wykopalisk z cegielni Lipie Śląskie w Lisowicach koło Lublińca. Zachował się tam niezwykły zespół flory i fauny sprzed 210 milionów lat (późny trias). Smok, lisowicja i malutkie prassaki Smok wawelski to drapieżny gad o nierozstrzygniętej przynależności systematycznej. Miał 5-6 m długości. O jego dinozaurzej naturze mogą świadczyć wielkie trójpalczaste tropy znalezione w tym samym stanowisku - podkreślono w komunikacie Muzeum. Lisowicja bojani - ofiara smoka - jest roślinożernym gadem ssakokształtnym. Na niektórych skamieniałych kościach tego zwierzęcia (najmłodszego znanego przedstawiciela dicynodontów) odkryto ślady zębów pasujące do uzębienia smoka. Człon lisowicia ukuto od nazwy wsi Lisowice (woj. śląskie), a człon gatunkowy bojani pochodzi od słynnego wileńskiego anatoma Ludwika Bojanusa (1776-1827). Nazwa drapieżnego archozaura nie bez powodu kojarzy się z legendarnym smokiem wawelskim. Praca nazywająca gatunek została opublikowana w 2012 r. w piśmie Acta Palaeontologica Polonica. Jej autorami byli Grzegorz Niedźwiedzki, Tomasz Sulej i Jerzy Dzik. Korzystając z tabletu ze specjalną aplikacją, zwiedzający mogą zobaczyć trójwymiarową rekonstrukcję smoka. Kliknięcie w pewne punkty otwiera okna z opisami oraz ilustracjami dot. zarówno smoka, jak i lisowicji. Oprócz tego na wystawie zaprezentowano makietę pokazującą innych dawnych mieszkańców Lisowic - malutkie prassaki Hallautherium. Na wystawie nie mogło, oczywiście, zabraknąć oryginalnych skamieniałości smoka i lisowicji, a także innych organizmów ze stanowiska. Wymarzony projekt Marzyliśmy o tej wystawie od dawna, ale bardzo trudno było zdobyć środki na wykonanie rekonstrukcji, bo sam tylko szkielet lisowicji kosztował 90 tys. zł. Zakup stał się możliwy dzięki dofinansowaniu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Narodowego Centrum Kultury. Szkielet smoka wawelskiego przez ostatnie 10 lat był natomiast dostępny dla studentów i pracowników Uniwersytetu Warszawskiego, ale teraz po raz pierwszy jest wystawiony na widok publiczny - wyjaśnił PAP-owi dr hab. Tomasz Sulej, prof. IP PAN. Smok został zamówiony ze środków IP PAN (Muzeum Ewolucji), a na Wydziale Biologii tylko czekał na fundusze umożliwiające budowę wystawy, na której mógłby być zaprezentowany [...] - dodano we wpisie Muzeum na Facebooku. Autorką wszystkich rekonstrukcji jest rzeźbiarka Marta Szubert. « powrót do artykułu
-
- Muzeum Ewolucji
- wystawa
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Mikrobiom jelit ma wpływ na rozwój stwardnienia rozsianego (MS), a odpowiednio dobrana dieta – jak na przykład zwiększenie ilości spożywanego błonnika – może spowolnić postępy choroby, uważają naukowcy w Rutgers University. Postanowili się oni bliżej przyjrzeć się zauważonym już wcześniej związkom pomiędzy mikrobiomem a stwardnieniem rozsianym. Niezdrowa dieta, spożywanie zbyt małej ilości błonnika i zbyt dużej ilości tłuszczów, mogła przyczynić się do zwiększenia zachorowań na stwardnienie rozsiane w USA. W krajach, gdzie ludzie jedzą więcej błonnika, choroba ta jest znacznie mniej rozpowszechniona, mówi profesor neurologii Kouichi Ito. Stwardnienie rozsiane to choroba neurodegeneracyjna, w wyniku której układ odpornościowy atakuje i niszczy osłonkę mielinową nerwów w mózgu, rdzeniu kręgowym i oczach. W USA co roku zapada na nią około 1 osoby na milion obywateli. Już wcześniej autorzy wielu badań wykazali, że istnieją różnice w składach mikrobiomów osób cierpiących na MS i osób zdrowych. Jednak trudno było powiedzieć, czy któraś z nich – o ile w ogóle którakolwiek – ma wpływ na chorobę, gdyż autorzy każdego z badań zwrócili uwagę na inne nieprawidłowości. Naukowcy z Rutgers, którymi kierował Sudhir Kumar Yadav, wykorzystali genetycznie zmodyfikowane myszy, które miały geny powiązane ze stwardnieniem rozsianym. Na ich przykładzie postanowili zbadać związek pomiędzy zmianami mikrobiomu a mysim modelem MS – eksperymentalnym autoimmunologicznym zapaleniem mózgu i rdzenia (EAE). Gdy myszy dorastały i jednocześnie rozwijały się u nich EAE oraz stan zapalny jelita grubego – naukowcy zauważyli zwiększoną obecność neutrofili w jelicie grubym oraz zwiększoną produkcję przeciwbakteryjnego białka o nazwie lipokalina-2 (Lcn-2). Naukowcy chcieli sprawdzić, czy taki sam proces zachodzi u chorych na MS i rzeczywiście znaleźli w ich odchodach znacząco podwyższony poziom Lcn-2. Fakt ten był z kolei skorelowany ze zmniejszoną bioróżnorodnością bakterii i podwyższonymi markerami stanu zapalnego jelita. Co więcej, liczba bakterii, które prawdopodobnie łagodzą nieswoiste zapalenie jelit, była u chorych na MS tym niższa, im wyższy był poziom Lcn-2 w stolcu. Badania sugerują zatem, że poziom Lcn-2 w stolcu może być dobrym markerem zmian w mikrobiomie jelit u chorych na stwardnienie rozsiane. Ponadto dowodzi, że dieta z wyższą zawartością błonnika, który wspomaga walkę z nieswoistym zapaleniem jelit, może pomagać pacjentom z MS. Naukowcy z Rutgersa chcą teraz przetestować powyższe hipotezy. Właśnie trwa rekrutacja pacjentów z MS do badań, podczas których naukowcy przyjrzą się, w jaki sposób bogaty w błonnik suplement opracowany przez mikrobiologa Lipinga Zhao wpływa na mikrobiom i pracę układu odpornościowego chorych. Szczegóły badań opublikowano w artykule Fecal Lcn-2 level is a sensitive biological indicator for gut dysbiosis and intestinal inflammation in multiple sclerosis. « powrót do artykułu
-
- stwardnienie rozsiane
- mikrobiom jelit
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W piwnicach dawnej siedziby magistratu Gdańska znaleziono ceramikę oraz pozostałości osadnictwa Słowian z X wieku. Odkrycie dokonane pod Ratuszem Głównego Miasta wskazuje, że Gdańsk istniał w 930 roku, zatem jest o 60 lat starszy, niż się przyjmuje. Najstarszą pisemną wzmiankę o mieście znajdziemy w „Żywocie świętego Wojciecha”, spisanym w 999 roku. Dowiadujemy się z niego, że święty odwiedził Gdańsk w 997 roku i właśnie tę datę przyjmuje się za umowny początek jego historii. Obecnie archeolodzy odsłonili trzy wykopy. Co interesujące, w pierwszym z nich – pod Wielką Salą Wety i Galerią Palową – prace prowadził już w latach 70. ubiegłego wieku profesor Andrzej Zbierski. Uczony odkrył wówczas pozostałości zabudowań z XII wieku oraz konstrukcję, którą uznał za drewniany wał z X wieku. Jednak aż do teraz środowisko naukowe odrzucało te ustalenia, gdyż nie było możliwości dokładnego datowania znaleziska. Przed kilkoma miesiącami archeolodzy powrócili do wykopu, który przed 52 laty otworzył profesor Zbierski. Zbadali pobrane przez siebie próbki i okazało się, że datowanie radiowęglowe wskazuje na lata 911–951, a datowanie dendrochronologiczne – na rok 930. Odkrycie sugeruje, że rację odnośnie początków miasta może mieć profesor Klemens Bruski, który uważa, że ośrodek protomiejski powstał pomiędzy ufortyfikowanymi Górą Gradową i Biskupią Górką. Wskazuje też, że początków Gdańska nie można wiązać jedynie z Górą Gradową, gdzie znaleziono arabskie dirhemy, ale wszelkie inne ślady zniszczono w XIX wieku podczas budowy fortyfikacji. Z kolei Stare Miasto powstało w II połowie XI wieku w okolicy dawnego grodu książęcego i kościoła św. Katarzyny. Pozostałości grodu odkryte pod Ratuszem Głównego Miasta wskazują, że znaleziony przez prof. Zbierskiego wał ciągnie się pod Dworem Artusa w stronę Motławy oraz ku Teatrowi Szekspirowskiemu. Archeolodzy wciąż nie wiedzą, czy to, co badają jest pozostałością miasta, które odwiedził święty Wojciech czy też resztkami fortyfikacji, jakie w latach 60. X wieku zniszczył Mieszko. Jutro wykop zostanie zasypany. Pozostałości wału przetrwały do naszych czasów przetrwały tylko dlatego, że zaistniały ku temu sprzyjające okoliczności. Po pierwsze nikt ich nie zniszczył w XIV wieku, być może dlatego, że stabilizowały konstrukcje stawiane na podmokłym terenie. Po drugie wał znajduje się w torfie, który świetnie konserwuje materiał organiczny. Po trzecie jest to teren podmokły, a woda również zachowuje drewno w nienaruszonym stanie. Mimo wszystko udostępnienie znaleziska wiąże się z dużym ryzykiem. W piwnicach panuje duża wilgoć, dodatkowo w miesiącach letnich do wykopu wchodzi woda gruntowa, która podnosi się do takiego stopnia, że uniemożliwi czytelne wyeksponowanie drewnianych pozostałości. Dlatego tak cenne znalezisko na razie najlepiej będzie zasypać, po to by w stanie w jakim przetrwało ponad 1000 lat, przetrwało do czasu, gdy będziemy mieli pomysł jak je na stale i bez ryzyka pokazać odwiedzającym, stwierdził profesor Waldemar Ossowski. AKTUALIZACJA: Twórca polskiej dendrochronologii, profesor Tomasz Ważny, przypomniał, że to, co ogłoszono obecnie jako odkrycie, zostało odkryte przez niego ćwierć wieku temu. « powrót do artykułu
-
W kręgu triasowego płaza Metoposaurus krasiejowensis, którego szczątki znaleziono w Krasiejowie koło Opola, odkryto ślady nowotworu. Międzynarodowy zespół naukowy prowadzony przez doktora Dawida Surmika z Uniwersytetu Śląskiego zbadał kręg znajdujący się w zbiorach Instytutu Paleobiologii PAN. Naukowcy zidentyfikowali narośl obrastającą znaczną część kręgu i postanowili przyjrzeć się jej bliżej. Wykorzystali w tym celu promieniowanie rentgenowskie, które ujawniło, że narośl występuje nie tylko na zewnątrz, ale wnika w głąb kości. Stało się jasne, że to nowotwór złośliwy. Przygotowali się odpowiedni preparat, który mogli zbadać pod mikroskopem. Szczególną uwagę zwrócili na kontakt pomiędzy częścią zdrową, a zmienioną chorobowo. Okazało się, że żyjący 210 milionów lat temu zwierzę cierpiało na kostniakomięsaka. To jeden z najstarszych zidentyfikowanych przykładów raka, a jednocześnie najlepiej udokumentowany nowotwór u prehistorycznego zwierzęcia. Badany okaz jest bardzo interesujący, gdyż mamy tutaj udokumentowany przypadek zaawansowanego nowotworu kości u wymarłej grupy zwierząt, spokrewnionej z czworonogami, o których sądzi się, że są odporne na nowotwory. To przypadek dobrze udokumentowanego kostniakomięsaka – rzadkiego nowotworu kości – i jego występowania w późnym triasie, czytamy w artykule opublikowanym na łamach BMC Ecology and Evolution. Co więcej, autorzy badań podkreślają, że ich wyniki wspierają organicystyczny pogląd na powstawanie nowotworów (TOFT – Tissue Organization Field Theory). To hipoteza mówiąca, że przyczyną powstawania nowotworów nie są – w uproszczeniu – mutacje genetyczne w pojedynczej komórce, a zaburzenia architektury tkanek, co w konsekwencji prowadzi do zaburzeń komunikacji międzykomórkowej i międzytkankowej. Takie zaburzenia w komunikacji dotyczące np. polaryzacji błony komórkowej i w konsekwencji zaburzeń w transporcie jonów, ma prowadzić m.in. do rozwoju nowotworów. Z tego też powodu Surmik i jego zespół uważają, że paleontolodzy powinni zwracać szczególną uwagę na wszelkie nieprawidłowości w kościach skamieniałych zwierząt kopalnych, które mogą wskazywać na rozwój nowotworów. Kości takie powinny następnie stanowić przedmiot badań onkologii porównawczej. « powrót do artykułu
-
- nowotwór
- kostniakomięsak
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: