Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36955
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Niemcy podpisały z Nigerią historyczną umowę, na podstawie której słynne brązy z Beninu wrócą do kraju swojego pochodzenia. Dwa zabytki – głowa króla i XVI-wieczna plakietka – zostały przekazane przedstawicielom Beninu podczas uroczystego podpisania porozumienia. Brązy z Beninu wracają do domu... Ich zabranie było złe, ich przetrzymywanie przez 120 lat było złe, stwierdziła Annalena Baerbock, minister spraw zagranicznych Niemiec. Ambasador Nigerii w Niemczech, Yusuf Tuggar, stwierdził na Twitterze, że bezwarunkowy zwrot 1130 zabytków to nowa era dyplomacji kulturowej. "Niemcy wysoko postawiły poprzeczkę dla chcących naprawiać kolonialne krzywdy". Nigeria od lat 60. ubiegłego wieku domagała się zwrotu zabytków. W ubiegłym roku podpisano protokół uzgodnień ustalający ramy czasowe zwrotu zabytków zagrabionych z pałacu królewskiego w Beninie. Obecnie w 20 niemieckich muzeach znajduje się się ponad 1000 brązów z Beninu, a berlińskie Muzeum Etnologiczne jest właścicielem drugiej największej w Europie kolekcji tych zabytków. Więcej tych dzieł sztuki posiada jedynie British Museum. Nie wszystkie brązy wrócą z Niemiec do Nigerii. Afrykański kraj zgodził się wypożyczyć niektóre z nich, by muzea nadal mogły je wystawiać. Podpisane porozumienie obejmuje nie tylko zwrot zabytków. Niemcy zgodziły się partycypować w budowie nowego muzeum, w którym brązy będą wystawiane. Edo Museum of West African Art stanie w pobliżu pałacu królewskiego w Edo City. Niemcy nie są jedynymi, którzy zwracają Nigerii tamtejsze zabytki. Wcześniej amerykański Smithsonian Institution zgodził się zwrócić większość posiadanych przez siebie brązów z Beninu. To zaś zwiększy nacisk na British Museum, które posiada około 900 brązów. Zgodnie z ustawą z 1963 roku British Museum nie może na stałe pozbywać się przedmiotów ze swoich zbiorów. Obecnie, w ramach europejskiej koalicji o nazwie Benin Dialogue Group, prowadzi ono negocjacje w sprawie wypożyczenia brązów z Beninu do Edo Museum of West African Art. Czym są Brązy z Beninu? Mimo, że zabytki są znane pod ogólną nazwą brązów z Beninu, to w rzeczywistości są wykonane głownie z mosiądzu. Niektóre z nich wykonano z połączenia brązu z mosiądzem, pojawia się też drewno, kość słoniowa, ceramika i inne materiały. Metalowe części wykonano techniką traconego wosku i są najwspanialszymi przykładami wykorzystania tej metody. Wiele brązów przedstawia królów i wojowników. Gdy umierał król, jego następca zamawiał portret zmarłego wykonany w brązie. Znamy około 170 takich przedstawień, najstarsze z nich pochodzi z XII wieku. Jako, że królowie zmonopolizowali najcenniejsze materiały, to na dworach królewskich powstawały wspaniałe brązy z Beninu i to dwory stały się ośrodkami rozwoju subsaharyjskiej sztuki. Brązy z Beninu to jedne z najwspanialszych przykładów sztuki afrykańskiej. To tysiące metalowych plakietek i rzeźb, które w przeszłości zdobiły pałac królewski w Królestwie Beninu (obecnie to stan Edo w Nigerii). Najcenniejsze z nich, cechujące się największym artyzmem powstały w czasie rządów króla Esigie (ok. 1550 r.) oraz Ersoyena (I poł. XVIII w.). Większość Brązów z Beninu została zagrabiona w 1897 roku podczas karnej ekspedycji armii brytyjskiej, w czasie której Brytyjczycy zdobyli Benin City, zakończyli istnienie niepodległego Beninu i włączyli ten kraj do kolonialnej Nigerii. Ekspedycję podjęto w odwecie za zmasakrowanie wyprawy brytyjskiego komisarza i konsula Protektoratu Wybrzeża Nigru, który – wbrew życzeniu króla Beninu – postanowił odwiedzić go w jego stolicy. Zrabowane brązy trafiły do British Museum oraz do wielu innych muzeów w całej Europie oraz Ameryce. Jeden z zabytków, Głowa Królowej Matki, znajduje się w Szczecinie. Nie wiadomo, jak się tam znalazła. « powrót do artykułu
  2. Najnowszy numer Frontiers in Plant Science przynosi sensacyjną wiadomość o odkryciu nowej rośliny z rodzaju wiktoria (Victoria), słynnych gigantycznych bylin zwanych przez rdzennych mieszkańców „talerzami wodnymi”. A sensacyjnego odkrycia dokonano w równie słynnych Królewskich Ogrodach Botanicznych w Kew. Okazało się, że roślina znajdująca się w tamtejszym herbarium od 177 lat to nie Victoria amazonica, a nieznany nauce gatunek, któremu nadano nazwę Victoria boliviana. Jakby tego było mało, ten sam gatunek znaleziono w Narodowym Herbarium Boliwii, gdzie jest przechowywany od 34 lat. Odkrycia dokonał zespół, na którego czele stali Carlos Magdalena, Lucy Smith oraz Natalia Przelomska. Po wielu latach badań i współpracy z zagranicznymi partnerami stwierdzono, że mamy do czynienia z nieopisanym wcześniej gatunkiem. Jest on jednocześnie największym na świecie gatunkiem „lilii wodnej” (tak potocznie określa się rośliny z rodziny grzybieniowatych, do której należy rodzaj wiktoria). Dzięki temu wiemy, że istnieją co najmniej trzy gatunki roślin z rodzaju Victoria: amazonica, cruziana oraz boliviana. Gatunki z rodzaju Victoria są bardzo słabo opisane. Bierze się to głównie stąd, że nie opisano „gatunku typowego”. Pierwszym opisanym gatunkiem była V. amazonica, którą opisano już w 1832 roku. Jednak dotychczas brak było danych pozwalających na porównanie tego gatunku z innymi. Autorzy najnowszych badań, chcąc uzupełnić te luki, zebrali wszystkie dostępne informacje na temat rodzaju Victoria, jego występowania w stanie naturalnym, hodowli, rozmieszczenia geograficznego itp. Przeprowadzili też analizy genetyczne i okazało się, że istnieją bardzo duże różnice pomiędzy V. amazonica a V. boliviana. Badania genetyczne wykazały, że V. boliviana jest bliżej spokrewniona z V. cruziana, a drogi ewolucyjne obu gatunków oddzieliły się około miliona lat temu. W obliczu szybkiej utraty bioróżnorodności opisanie nowych gatunków ma fundamentalne znaczenie. Mamy nadzieję, że metodologia naszych badań zainspiruje innych naukowców, którzy poszukują sposobów na szybkie i pewne identyfikowanie nowych gatunków. Carlos Magdalena, uznany ekspert specjalizujący się w badaniu grzybieniowatych, mówi, że w 2006 roku po raz pierwszy zobaczył zdjęcie V. boliviana; był przekonany, że to nowy gatunek. Było dla mnie jasne, że roślina ta do końca nie pasuje do opisu żadnego z gatunków wiktorii, więc mógł to być trzeci gatunek. Przez niemal dwie dekady oglądałem w internecie wszelkie dostępne zdjęcia wiktorii. Botanicy z XVIII, XIX czy większej części XX wieku nie mieli takich możliwości. Dodatkowo pracę ułatwiał mi fakt, że w Kew Gardens hodujemy wiele gatunków roślin obok siebie, co ułatwia bezpośrednie porównanie. W stanie dzikim rośliny z rodziny wiktoria żyją na rozległych obszarach, więc porównanie nie jest łatwe. Wiele się nauczyłem podczas tych badań. Oficjalne stwierdzenie, że to nowy gatunek, to moje największe osiągnięcie naukowe podczas całej 20-letniej kariery w Kew. Podczas gdy Magdalena od wielu lat próbował potwierdzić swoje podejrzenia co do istnienia trzeciego gatunku wiktorii, Lucy Smith, ilustratorka-wolontariuszka z Kew, pracowała nad projektem stworzenia ilustracji obu znanych gatunków wiktorii. Ostatnim ilustratorem naukowym zajmującym się tymi roślinami był Walter Hood Fitch, którego ilustracje powstały w latach 1847–1851. Jako że kwiaty wiktorii otwierają się w nocy, Lucy pracowała w szklarniach Kew nocami. Gdy pierwszy raz zobaczyła kwiat rośliny, o której wiemy obecnie, że to V. boliviana, stwierdziła, że różni się on od innych, jakie widziała. Podzieliła się z Carlosem Magdaleną swoim spostrzeżeniem i zaczęła przeglądać ilustracje Fitcha. Okazało się, że Fitch narysował taki kwiat. Co więcej, był to kwiat tej samej rośliny, która od ponad 170 lat znajduje się w Kew. Wówczas jednak nie wiedziano, że to nieznany gatunek. Z naukowcami z Kew współpracował m.in. emerytowany profesor Stephan G. Beck z Narodowego Herbarium Boliwii. To on właśnie zebrał roślinę, która od 34 lat znajduje się w tamtejszym zbiorze. Gdy w 1984 roku powstało Narodowe Herbarium Boliwii, w kraju tym znajdowało się bardzo mało zbiorów botanicznych i było bardzo wiele obszarów do zbadania. Mnie interesował region Llanos de Moxo. Przez wiele lat zbierałem rośliny wodne w okolicach rzeki Yacuma. Tamtejsi mieszkańcy opowiadali mi o „królowej Wiktorii”, którą oczywiście chciałem zobaczyć. Szukałem jej przez wiele lat. W końcu w marcu 1988 roku, po dwóch godzinach żeglugi w górę rzeki, trafiliśmy na roślinę o olbrzymich liściach i kilku kwiatach. Zabrałem ją do Narodowego Herbarium Boliwii, sądząc, że to Victoria cruziana. Teraz okazuje się, że to Victoria boliviana, nowy gatunek. To wspaniałe znalezisko, które zapamiętam na zawsze. « powrót do artykułu
  3. Stany Zjednoczone to naukowa potęga, między innymi dlatego, że hojnie wspierają naukę. O ile jednak budżet federalny jest dobrze znany, szeroko komentowany i wiemy, że od kilku lat wydatki z budżetu na naukę przekraczają 170 miliardów USD rocznie, dotychczas brakowało danych na temat finansowania nauki przez organizacje niedochodowe. Ostatnie zmiany wprowadzone przez amerykański urząd podatkowy (IRS) umożliwiły zebranie takich informacji. Okazuje się, że organizacje niedochodowe wnoszą olbrzymi wkład w finansowanie nauki. Louis Shekhtman i jego koledzy z Northeastern University przeanalizowali ponad 3,5 miliona zeznań podatkowych z lat 2010–2019 wypełnionych przez niemal 70 000 niedochodowych organizacji zaangażowanych w finansowanie badań naukowych i edukacji wyższej. Analizy wykazały, że w badanym okresie organizacje te przyznały ponad 900 000 granów na łączną kwotę 208 miliardów USD. W roku 2018 i 2019 organizacje te przeznaczyły po około 30 miliardów USD na naukę. Organizacje niedochodowe, które finansują naukę, wspierają też inną działalność, jak sztuka, edukacja czy religia. Jednak 44% z analizowanych organizacji przeznaczyło na naukę więcej niż na inne dziedziny, a 16% finansowało wyłącznie naukę. Analiza wykazała też, że – w przeciwieństwie do wielkich agend rządowych finansujących naukę z budżetu – na rynku prywatnym mamy do czynienia z grupą wielkich fundacji oraz olbrzymią liczbą małych organizacji. Widzimy tutaj, że aż 66% pieniędzy pochodziło od zaledwie 200 organizacji, jednak stanowią one zaledwie 0,3% organizacji przyznających granty na naukę. Ponad 7000 niedochodowych organizacji przyznało w badanym okresie co najmniej 1 milion dolarów na naukę. Autorzy badań mówią, że te 30 miliardów rocznie to zdecydowanie zaniżone szacunki. W analizowanym zestawie danych brak bowiem informacji o osobach prywatnych przekazujących pieniądze na naukę. Ponadto dane obejmują jedynie 80% organizacji niedochodowych, tych, które wypełniły zeznania podatkowe w formie elektronicznej. Ponadto warto też zwrócić uwagę na fakt, że trudno jest jednoznacznie zbadać, na co wydawane są wszystkie pieniądze. Oczywiście niektóre granty są przeznaczane na konkretne badania, jednak sporo pieniędzy od prywatnych sponsorów czy organizacji ma przeznaczenie ogólne. Są to pieniądze wydawane na utrzymanie budynków, infrastruktury czy administracji. Naukowcy nie traktują tych pieniędzy jako środków przeznaczonych na naukę, a to błąd. Kto utrzymuje budynek, w którym prowadzisz badania? Bez tych pieniędzy nie mógłbyś ich prowadzić, zauważa Shekhtman. « powrót do artykułu
  4. Osoby, które otrzymały co najmniej 1 dawkę szczepionki na grypę były narażone na o 40% mniejsze ryzyko rozwoju choroby Alzheimera w ciągu 4 lat po podaniu szczepionki. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez doktora Avrama S. Bukhbindera i profesora Paula E. Schultza z University of Texas. Naukowcy porównali występowanie choroby Alzheimera u osób powyżej 65. roku życia, które otrzymały i nie otrzymały szczepionki przeciwko grypie. Odkryliśmy, że szczepionka przeciwko grypie na wiele lat zmniejsza ryzyko wystąpienia choroby Alzheimera u starszych osób. Efekt ochronny był wzmacniany liczbą lat, przez jakie przyjmowana była szczepionka. Innymi słowy, tempo rozwoju alzheimera było najniższe u osób, które konsekwentnie szczepiły się przez lata, mówi Bukhbinder. W przyszłości chcemy sprawdzić, czy szczepionka przeciwko grypie spowalnia postępy choroby u osób, które już cierpią na Alzheimera. W 2020 roku profesor Schulz i jego student, Albert Amram, dołączyli do grupy naukowców, którzy szukali potencjalnych leków na chorobę Alzheimera wśród już istniejących środków. Na podstawie danych ponad 300 000 pacjentów zauważyli, że u osób, które otrzymały co najmniej 1 dawkę szczepionki przeciwko grypie, ryzyko wystąpienia choroby Alzheimera jest o 17% niższe przez całe życie. Naukowcy postanowili potwierdzić swoje spostrzeżenie i przeprowadzili analizy danych dotyczących 935 887 osób, które szczepiły się na grypę oraz 935 887 osób, które tego nie robiły. Okazało się, że w ciągu czterech lat od zebrania danych, w grupie, która szczepiła się na grypę, chorobę Alzheimera zdiagnozowano u 5,1% osób, natomiast w grupie, która się nie szczepiła, choroba dotknęła 8,5% osób. Do zbadania pozostaje mechanizm, za pomocą którego szczepionka na grypę wpływa na chorobę Alzheimera. Istnieją dowody wskazujące, że wiele różnych szczepionek może chronić przed rozwojem alzheimera, dlatego nie sądzimy, by był to specyficzny skutek akurat szczepionki na grypę. Układ odpornościowy jest bardzo złożony i niektóre problemy, z jakimi się zmaga – jak na przykład zapalenie płuc – mogą spowodować, że choroba Alzheimera będzie miała cięższy przebieg. Jednak inne elementy aktywujące układ odpornościowy mogą mieć odwrotny skutek, mogą chronić przed tą chorobą. Jasnym jest, że musimy więcej dowiedzieć się o tym, w jaki sposób układ odpornościowy poprawia lub pogarsza skutki alzheimera, dodaje Schulz. Wcześniej prowadzone badania wskazywały, że również szczepionki przeciwko polio, opryszczce czy tężcowi zmniejszają ryzyko wystąpienia demencji. Bukhbinder mówi, że w miarę upływu czasu i pojawiania się nowych danych, warto będzie sprawdzić, czy istnieje związek pomiędzy szczepionkami przeciwko COVID-19 a alzheimerem. « powrót do artykułu
  5. Ekstrema pogodowe mają negatywny wpływ na ludzkie zdrowie. Nie od dzisiaj wiemy, że np. fale upałów mogą jednorazowo powodować olbrzymią liczbę zgonów. Są one przejawem braku stabilności pogody, a ta kwestia umykała dotychczas uwadze specjalistów. Międzynarodowa grupa ekspertów, która zbadała wpływ krótkoterminowych dużych wahań temperatury na śmiertelność wśród ludzi alarmuje, że zmienność temperatury ma podobny wpływ na śmiertelność, jak zanieczyszczenie powietrza. Naukowcy m.in. z Australii, Chin, USA, Estonii, Irlandii czy Japonii zbadali związek pomiędzy zmiennością temperatury a przypadkami zgonów w 750 miastach na całym świecie. Posłużyli się przy tym danymi z lat 2000–2019 i odkryli, że krótkoterminowe zmiany temperatury zabijają około 1,75 miliona osób rocznie. Zauważyli też, że w większości Azji, w Australii oraz Nowej Zelandii odsetek nadmiarowych zgonów spowodowanych niestabilnością temperatur jest wyższy niż światowa mediana. W artykule Global, regional, and national burden of mortality associated with short-term temperature variability from 2000–19: a three-stage modelling study opublikowanym na łamach The Lancet. Planetary Health czytamy, że w latach 2000–2019 liczba nadmiarowych zgonów spowodowanych niestabilnością temperatur rosła w tempie 4,6% na dekadę. Największe wzrosty na dekadę zanotowano w Australii i Nowej Zelandii (po 7,3%), Europie (4,4%) i Afryce (3,3%). Jako, że z powodu zmienności temperatury umiera średnio 1,75 miliona osób rocznie oznacza to, że czynnik ten odpowiada za 3,4% wszystkich zgonów i powoduje 26 nadmiarowych zgonów na 100 000 osó. Najwyższy odsetek nadmiarowych zgonów z tego powodu odnotowano w Azji (4,7%), Oceanii (3,2%) oraz oby Amerykach (2,7%). Opublikowano też listę 20 krajów o największym odsetku nadmiarowych zgonów z powodu zmienności temperatury. W roku 2019 na 1. miejscu listy uplasowała się Arabia Saudyjska (8,0%), następnie był Irak (7,7%) oraz Kuwejt (7,4%). Jedynym krajem EU, który znalazł się wśród tych 20 państw jest Cypr (5,3% nadmiarowych zgonów). « powrót do artykułu
  6. Targi oraz imprezy to doskonała okazja, by pokazać swoją firmę oraz jej ofertę szerszej widowni. Zwiększy to także rozpoznawalność marki wśród klientów oraz potencjalnych współpracowników. Jak tego dokonać? Wystarczy stworzyć kreatywne i intrygujące stanowisko targowe. Można tego dokonać samemu albo z pomocą specjalisty. Czym charakteryzują się profesjonalne stoiska targowe? Jak powinien wyglądać projekt stoiska, który ma szansę na duży sukces? Profesjonalne stoiska targowe cechują się: podążaniem za aktualnymi trendami; kreatywnością i stworzeniem czegoś zupełnie nowego; rozpoznawalnym wzorem i kolorystyką, kojarzoną tylko z Twoją marką; ciekawymi dodatkami, które zachęcą widzów do zapoznania się z Twoją ofertą. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że poszczególne warunki wykluczają się nawzajem. Jak można stworzyć stoisko zgodne z trendami, a jednocześnie wyjątkowe? Jest to z pewnością sztuka, która wymaga doświadczenia i wiedzy. Trendy wyznaczają interesujące rozwiązania projektowe – są one najczęściej wybierane przez gości, jednak opieranie się tylko na nich prowadzi do nudy i powtarzalności. Czy wsparcie specjalisty jest konieczne? W większości przypadków konieczne jest wsparcie specjalisty. Jeśli będą to Twoje pierwsze stoiska na targi, warto skorzystać z usług profesjonalnej firmy wystawienniczej. W końcu pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Oczywiście nie brakuje marek, które same budują swoją rozpoznawalność, jednak osiągane przez nie efekty są dużo słabsze. Pamiętaj, że dobrze wykonane stoiska reklamowe mogą błyskawicznie wprowadzić Twoją firmę na wyższy poziom. Jak znaleźć najlepszą firmę wystawienniczą? Specjaliści są najczęściej dostępni tam, gdzie jest duże zapotrzebowanie na ciekawe stoiska na targi. Poznań, Warszawa, Wrocław czy Katowice – w pobliżu każdego dużego miasta pracuje kilka doświadczonych firm, które świadczą takie usługi. Aby znaleźć najlepszą z nich, warto przejrzeć wykonane przez danych specjalistów stoiska targowe w poprzednich latach. W ten sposób dowiesz się, czy tworzone przez nich dzieła są kreatywne i ciekawe. Warto inwestować w usługi sprawdzonych i pewnych firm wystawienniczych. Pozwoli to zaoszczędzić czas i szybko osiągnąć wyznaczone cele. Specjaliści są zawsze w cenie Inwestycja w dobrze wykonany projekt stoiska wystawienniczego pozwoli Ci w korzystny sposób zaprezentować się na wielu targach oraz imprezach. Wzór i kolorystyka wyróżniająca się na tle konkurencji od razu będzie kojarzona z Twoją marką, a widzowie będą chętnie odwiedzać Twoje stanowisko. Pozwoli to nawiązać wiele nowych kontaktów oraz zdobyć potencjalnych klientów. W efekcie inwestycja w firmę wystawienniczą zwróci się szybko – w postaci nowych perspektyw dla Twojej firmy oraz zwiększonej sprzedaży. To właśnie z tego powodu coraz więcej firm stawia na profesjonalizm i stara się jak najszybciej stworzyć własny, unikalny projekt stoiska targowego. Pójdź w ich ślady i zatrudnij najlepszych specjalistów w swoim fachu. Pamiętaj, że nie rozwijając swojej firmy, szybko zostaniesz w tyle za konkurencją. « powrót do artykułu
  7. W ramach akcji For the Birds artyści i architekci zaprojektowali 33 domki dla ptaków, które rozmieszczono w różnych rejonach Brooklińskiego Ogrodu Botanicznego. Wystawie, którą można oglądać od 11 czerwca do 23 października, towarzyszą rozmaite wydarzenia, w tym występy muzyczne czy programy edukacyjne dotyczące ptaków występujących w Ogrodzie i zagrożeń dla ornitofauny. Projekt inspirowany radością i olśnieniem For The Birds to część większej inicjatywy Randalla Postera, który przygotował 20-płytowe wydawnictwo „For the Birds: The Birdsong Project” (zgodnie z planem ma się ono ukazać jeszcze w tym roku). Na Birdsong Project składa się blisko 200 utworów muzycznych i ponad 70 wierszy. Dochód ze sprzedaży zostanie przekazany National Audubon Society. Podobnie jak większość ludzi pracujących podczas lockdownu w domu, znalazłem pewne ukojenie w ciszy, jaka ogarnęła Nowy Jork. Jako osoba, która przez całe życie była związana z muzyką, nastawiałem ucha na ptasie trele. Byłem bardzo poruszony pięknem i zróżnicowaniem ich głosów. [...] Dowiedziałem się także, że przez zagrożenie habitatów los wielu gatunków jest niepewny. Tak właśnie zaczął się inspirowany radością i olśnieniem The Birdsong Project - opowiada Poster. Adrian Benepe, dyrektor generalny Brooklińskiego Ogrodu Botanicznego, dodaje, że istniejący od ponad 100 lat ogród funkcjonuje jako chroniona ostoja dla ptaków. „For the Birds” podkreśla egzystencjalną zależność między ptakami a roślinami. Domki z przesłaniem Domki dla ptaków zaprojektowali znani artyści i architekci. Każdemu z 33 domków towarzyszy ścieżka dźwiękowa z „The Birdsong Project”. Kilka domków powstało z myślą o konkretnych gatunkach, np. 1) drukowany w 3D z gliny dla błękitnika rudogardłego A Palace for the Eastern Bluebird (SO – IL), 2) będąca artystyczną interpretacją budowy gniazda przez rudzika forma Oh Robin! (Nina Cooke John), 3) The Nest Egg, w którym znajdziemy sporo elementów występujących w gnieździe strzyżyka karolińskiego (Suchi Reddy) czy 4) inspirowany dzięciołem kosmatym Trust Me Downy (Ellen Van Dusen). Tworząc domki, wykorzystywano także podobieństwa między ptasimi migracjami a ludzkimi podróżami. Zdarzało się, że w projektach uwzględniano ptasio-ludzkie interakcje; A Nest for Crows Waltera Hooda zbudowano m.in. z wytwarzanych przez ludzi śmieci - kapsli. Cedrowy 100 Martin Inn Stephena Alescha i Robin Standefera wskazuje z kolei na rolę budek lęgowych, zapewnianych przez człowieka jaskółczakowi modremu. Istotną inspiracją był także, oczywiście, dla artystów śpiew ptaków. W The Auguries Andy'ego Holdena odgłosy różnych najbardziej zagrożonych ptaków na świecie przekształcono np. w pofalowane formy rzeźbiarskie. Listę domków z informacjami o twórcach i mapką można znaleźć tutaj. « powrót do artykułu
  8. „Niemożliwy” unipolarny (jednobiegunowy) laser zbudowany przez fizyków z University of Michigan i Universität Regensburg może posłużyć do manipulowania kwantową informacją, potencjalnie zbliżając nas do powstania komputera kwantowego pracującego w temperaturze pokojowej. Laser taki może też przyspieszyć tradycyjne komputery. Światło, czyli promieniowanie elektromagnetyczne, to fala oscylująca pomiędzy grzbietami a dolinami, wartościami dodatnimi a ujemnymi, których suma wynosi zero. Dodatni cykl fali elektromagnetycznej może przesuwać ładunki, jak np. elektrony. Jednak następujący po nim cykl ujemny przesuwa ładunek w tył do pozycji wyjściowej. Do kontrolowania przemieszania informacji kwantowej potrzebna byłaby asymetryczna – jednobiegunowa – fala światła. Optimum byłoby uzyskanie całkowicie kierunkowej, unipolarnej „fali”, w której występowałby tylko centralny grzbiet, bez oscylacji. Jednak światło, jeśli ma się przemieszczać, musi oscylować, więc spróbowaliśmy zminimalizować te oscylacje, mówi profesor Mackillo Kira z Michigan. Fale składające się tylko z grzbietów lub tylko z dolin są fizycznie niemożliwe. Dlatego też naukowcy uzyskali falę efektywnie jednobiegunową, która składała się z bardzo stromego grzbietu o bardzo wysokiej amplitudzie, któremu po obu stronach towarzyszyły dwie rozciągnięte doliny o niskiej amplitudzie. Taka konstrukcja powodowała, że grzbiet wywierał silny wpływ na ładunek, przesuwając go w pożądanym kierunku, a doliny były zbyt słabe, by przeciągnąć go na pozycję wyjściową. Taką falę udało się uzyskać wykorzystując półprzewodnik z cienkich warstw arsenku galu, w którym dochodzi do terahercowej emisji dzięki ruchowi elektronów i dziur. Półprzewodnik został umieszczony przed laserem. Gdy światło w zakresie bliskiej podczerwieni trafiło w półprzewodnik, doszło do oddzielenia się elektronów od dziur. Elektrony poruszyły się w przód. Następnie zostały z powrotem przyciągnięte przez dziury. Gdy elektrony ponownie łączyły się z dziurami, uwolniły energię, którą uzyskały z impulsu laserowego. Energia ta miała postać silnego dodatniego półcyklu w zakresie teraherców, przed i po którym przebiegał słaby, wydłużony półcykl ujemny. Uzyskaliśmy w ten sposób zadziwiającą unipolarną emisję terahercową, w którym pojedynczy dodatni półcykl był czterokrotnie wyższy niż oba cykle ujemne. Od wielu lat pracowaliśmy nad impulsami światła o coraz mniejszej liczbie oscylacji. Jednak możliwość wygenerowania terahercowych impulsów tak krótkich, że efektywnie składały się z mniej niż pojedynczego półcyklu oscylacji była czymś niewyobrażalnym, cieszy się profesor Rupert Hubner z Regensburga. Naukowcy planują wykorzystać tak uzyskane impulsy do manipulowania elektronami w materiałach kwantowych w temperaturze pokojowej i badania mechanizmów kwantowego przetwarzania informacji. Teraz, gdy wiemy, jak uzyskać unipolarne terahercowe impulsy, możemy spróbować nadać im jeszcze bardziej asymetryczny kształt i lepiej przystosować je do pracy z kubitami w półprzewodnikach, dodaje doktorant Qiannan Wen. « powrót do artykułu
  9. W 2019 roku dyrekcja Muzeum Okręgowego w Toruniu zgłosiła zniknięcie znacznej liczby zabytkowych monet. Sprawą zajął się Wydział Kryminalny Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. Policjanci ogłosili właśnie, że ustalili zarówno sprawcę kradzieży, jak i pasera, do którego zabytki trafiły. Sprawcą okazał się... kustosz, który miał dbać o zabytki. W toku śledztwa ustalono, że Muzeum Okręgowe w Toruniu w wyniku przestępstwa utraciło 361 zabytkowych monet, z których 282 stanowiły własność Muzeum Okręgowego w Toruniu, natomiast [...] 79 monet było depozytem Towarzystwa Naukowego w Toruniu - podano w komunikacie Policji Kujawsko-Pomorskiej. Dzięki działaniom funkcjonariuszy udało się odzyskać 59 monet. Badania przeprowadzone przez laboratoria kryminalistyczne wykazały, że są one tożsame z numizmatami utraconymi przez Muzeum Okręgowe w Toruniu. Monety wystawiano na sprzedaż w domach aukcyjnych i na aukcjach internetowych w kraju i za granicą. Zebrane dowody i ich analiza pozwoliły na przedstawienie kustoszowi zarzutu przywłaszczenia 194 zabytkowych monet z XVI-XIX w. o łącznej wartości 1.458,971,04 zł. Podejrzany systematycznie wynosił numizmaty z Muzeum. Przekazywał je paserowi, który prowadził w Toruniu sklep numizmatyczny. Kustoszowi zatrzymano paszport i zastosowano wobec niego dozór policyjny. Natomiast wobec pasera stosowano poręczenie majątkowe w kwocie 10.000 zł oraz zabezpieczenie majątkowe poprzez zajęcie pieniędzy w kwocie 6.000 euro. Oskarżonym grozi kara więzienia w wymiarze od 1 roku do 15 lat. Warto dodać, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego prowadzi działania, które mają doprowadzić do odzyskania kolejnych 16 zidentyfikowanych monet (znajdują się one poza granicami Polski). « powrót do artykułu
  10. Naukowcy potwierdzili, że styczniowa erupcja podwodnego wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha'apai była jednym z najpotężniejszych wydarzeń tego typu w czasach współczesnych. Brytyjsko-amerykański zespół naukowy pracujący pod kierunkiem uczonych z University of Bath przeanalizował dane satelitarne oraz z obserwatoriów naziemnych i wykazał, że erupcja była unikatowa zarówno pod względem siły, jak i prędkości. Do erupcji wulkanu doszło 15 stycznia, a w jej wyniku powstała chmura pyłu, która wzniosła się na wysokość ponad 50 kilometrów nad powierzchnię planety. Ciepło uwolnione z wody i gorący popiół były przez 12 godzin największym źródłem atmosferycznych fal grawitacyjnych (oscylacji wypornościowych) na Ziemi. Satelity zarejestrowały rozprzestrzenianie się tych fal przez cały Pacyfik, a same fale dotarły aż do granic przestrzeni kosmicznej. Wytworzone przez erupcję fale w atmosferze obiegły Ziemię co najmniej 6-krotnie, osiągając przy tym niemal maksymalną możliwość prędkość, która wynosi 320 m/s czyli 1152 km/h. Nigdy wcześniej nie obserwowano takich fal. Autorzy badań stwierdzili, że fakt, iż pojedyncze wydarzenie zdominowało tak rozległy region, jest czymś unikatowym w historii obserwacji erupcji wulkanicznych i pomoże w udoskonaleniu modeli klimatycznych oraz pogodowych. To była naprawdę olbrzymia eksplozja, naprawdę unikatowa w porównaniu z tym, co dotychczas naukowcy mieli okazję obserwować. Nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy ani fal atmosferycznych okrążających całą planetę, ani fal o tak olbrzymiej prędkości, bliskiej teoretycznego limitu. To był wspaniały naturalny eksperyment. Dane, które zebraliśmy pomogą nam lepiej zrozumieć atmosferę, cieszy się doktor Corwin Wright z University of Bath. « powrót do artykułu
  11. Wiemy, że psy pochodzą od wilka szarego, a do ich udomowienia doszło w epoce lodowej przed co najmniej 15 000 lat. Jednak o miejscu i procesie udomowienia najlepszego przyjaciela człowieka wiemy niewiele. Teraz międzynarodowa grupa genetyków i archeologów, pracująca pod kierunkiem specjalistów z Instytutu Francisa Cricka odkryła, że psy pochodzą od co najmniej dwóch populacji wilków. Uczeni przeanalizowali genomy 72 prehistorycznych wilków, które żyły w Europie, Ameryce Północnej i na Syberii w czasie ostatnich 100 000 lat. Po analizie genomów w 9 różnych laboratoriach naukowcy stwierdzili, że dawne jak i współczesne psy są bliżej spokrewnione z prehistorycznymi wilkami z terenu Azji niż z terenu Europy. To wskazuje, że miejsca udomowienia należy szukać na wschodzie. Jednak uczeni zauważyli coś jeszcze. Znaleźli otóż dowody, że w tworzeniu DNA psów wzięły udział dwie oddzielne populacje wilków. Wydaje się, że wczesne psy z północno-wschodniej Europy, Syberii i obu Ameryk mają wspólnego przodka pochodzącego ze źródła znajdującego się na wschodzie. Jednak wczesne psy z Bliskiego Wschodu, Afryki i południa Europy mają w swoim genomie ślady dodatkowego źródła, powiązanego z wilkami z Bliskiego Wschodu. Fenomen ten można wyjaśnić w różnoraki sposób. Wilk mógł zostać udomowiony więcej niż raz, a później doszło do wymieszania populacji. Inna możliwość jest taka, że do udomowienia doszło raz, ale wczesne psy mieszały się z wilkami. Obecnie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, który z tych scenariuszy jest prawdziwy. W trakcie naszych badań znakomicie zwiększyliśmy liczbę zsekwencjowanych genomów prehistorycznych wilków, co pozwoliło nam na stworzenie szczegółowego drzewa genealogicznego wilka, obejmującego również okres, gdy pojawiły się psy. Próbując umieścić psy na tym drzewie odkryliśmy, że pochodzą one od co najmniej dwóch populacji wilków – źródła wschodniego, które przyczyniło się do powstania wszystkich psów, oraz źródła zachodniego, które wzięło udział w powstaniu niektórych psów, mówi jeden z głównych autorów badań, Anders Bergström. Obecnie naukowcy pracują nad genomami prehistorycznych wilków z obszarów, których dotychczas nie badali, w tym z obszarów bardziej nie południe. Wspomniane 72 wilki, których genomy badano, żyły na przestrzenie około 30 000 pokoleń. To pozwoliło naukowcom na zbudowanie obrazu zmian wilczego DNA. Zauważyli na przykład, że na przestrzeni około 10 000 lat wariant genu IFT88, który wpływa na rozwój czaszki i szczęk, zmienił swój stopień rozpowszechnienia z bardzo rzadkiego do obecnego u każdego wilka, a współcześnie występuje u wszystkich wilków i psów. Być może rozpowszechnienie się tego wariantu można przypisać zmianom w dostępnym rodzaju ofiar w okresie epoki lodowej, co preferowało wilki o określonym kształcie czaszki. Pontus Skoglund z Instytutu Cricka stwierdził, że oto po raz pierwszy naukowcy bezpośrednio prześledzili zmiany wywołane selekcją naturalną u dużego zwierzęcia na przestrzeni 100 000 lat, badając te zmiany w czasie gdy rzeczywiście zachodziły, a nie próbując rekonstruować je na podstawie współczesnego DNA. Trafiliśmy na kilkanaście przypadków, gdy jakaś mutacja rozprzestrzeniała się po całej światowej populacji wilków. Było to możliwe, gdyż gatunek ten miał ze sobą liczne kontakty, pokonując olbrzymie przestrzenie. To prawdopodobnie dzięki takiemu utrzymywaniu długodystansowej łączności wilki przetrwały epokę lodową, która zabiła wiele dużych gatunków mięsożerców. « powrót do artykułu
  12. Administrator NASA, Bill Nelson, zapowiedział, że 12 lipca Agencja pokaże zdjęcie najbardziej odległego obiektu w przestrzeni kosmicznej, jakie kiedykolwiek wykonano. Będzie to możliwe, oczywiście, dzięki Teleskopowi Kosmicznemu Jamesa Webba (JWST). Na tej samej konferencji prasowej poinformowano, że JWST będzie mógł pracować nie przez 10, a przez 20 lat. Obecnie najstarszym i najodleglejszym znanym nam obiektem w kosmosie jest galaktyka HD1, z której światło biegło do nas 13,5 miliarda lat. Powstała ona 330 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Eksperci sądzą, że Teleskop Webba z łatwością pobije ten rekord. Jakby jeszcze tego było mało, 12 lipca NASA pokaże pierwsze wykonane przez Webba zdjęcia spektroskopowe egzoplanety. Astronom Nestor Espinoza ze Space Telescope Science Institute mówi, że dotychczasowe możliwości spektroskopowego badania egzoplanet były niezwykle ograniczone w porównaniu z tym, co oferuje Webb. To tak, jakbyśmy  byli w bardzo ciemnym pokoju i mogli wyglądać na zewnątrz przez małą dziurkę w ścianie. Webb otwiera przed nami wielkie okno, dzięki któremu zobaczymy wszystkie szczegóły. Webb może badać obiekty w Układzie Słonecznym, atmosfery planet okrążających inne gwiazdy, dając nam wskazówki odnośnie tego, czy te atmosfery są podobne do atmosfery Ziemi. Może nam pomóc w odpowiedzi na pytania, skąd przybyliśmy, kim jesteśmy, co jeszcze jest w kosmosie. Poznamy też odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie potrafimy zadać, mówił Nelson. Zastępca Nelsona, Pam Melroy, poinformowała, że dzięki idealnemu wystrzeleniu rakiety nośnej przez firmę Arianespace, Teleskop Webba będzie mógł pracować przez 20 lat, a nie przez 10, jak planowano. Tych 20 lat pozwoli nam przeprowadzić więcej badań i jeszcze bardziej pogłębić naszą wiedzę, gdyż będziemy mieli okazję dłużej prowadzić obserwacje, dla których podstawą będą wcześniejsze obserwacje Webba, mówiła Melroy. Planując czas trwania misji Webba NASA musiała brać pod uwagę ilość paliwa, które teleskop będzie musiał zużyć w czasie podróży do celu swojej podróży, punktu libracyjnego L2. Dzięki niezwykle precyzyjnemu wystrzeleniu rakiety nośnej, teleskop zużył na korekty kursu znacznie mniej paliwa, niż planowano. Teraz wiemy, że pozostało mu go na 20 lat pracy. Paliwo jest potrzebne Teleskopowi do korekty kursu na orbicie punku L2. Siły grawitacyjne oddziałujące na orbicie L2 powodują, że znajdujące się tam obiekty mają tendencję do opuszczenia tej orbity i zajęcia własnej orbity wokół Słońca. Dlatego mniej więcej co 3 tygodnie Webb będzie uruchamiał silniki i korygował orbitę. Teraz wiemy, że będzie mógł to robić przez kolejnych 20 lat. « powrót do artykułu
  13. Sposób pomiaru ciśnienia krwi nie zmienił się od czasu wynalezienia w 1881 roku sfigmomanometru z nadmuchiwanym rękawem. Jednak taki sposób pomiaru nie daje nam pełnej wiedzy o stanie układu krążenia. Ciśnienie krwi to ważny wskaźnik. Stres może zabić. Stres prowadzi do zmian ciśnienia, ale nie mamy sposobu, by je mierzyć czy rozumieć, mówi profesor inżynierii Roozbeh Jafari z Texas A&M University. W ostatnich latach zaczęły pojawiać się urządzenia, za pomocą których osoby cierpiące na choroby układu krążenia mogą na bieżąco monitorować ciśnienie. Urządzenia są jednak dość spore, mogą się przesuwać zakłócając pomiar. Z kolei urządzenia takie jak smartwatche, które korzystają z podczerwieni, mogą mierzyć puls, ale nie ciśnienie. Jednak wkrótce może się to zmienić.profesor Deji Akinwande z University of Texas w Austin i profesor Jafari opracowali grafenowe elektroniczne tatuaże, które utrzymują się na skórze przez tydzień i bez przerwy monitorują ciśnienie badając bioimpedancję. Ciągły pomiar ciśnienia ma wiele zalet. Pozwala bowiem na sprawdzenie, jak sprawuje się nasz układ krwionośny w różnych sytuacjach: podczas snu, pracy, intensywnego wysiłku fizycznego, gdy przeżywamy stres i gdy jesteśmy spokojni. Można dzięki temu wykonać tysiące pomiarów w ciągu doby. A to z kolei nie tylko powie nam, w jakim stanie jest nasz układ krążenia, ale pozwoli na wczesne wykrycie problemów. Naukowcy rozpoczęli pracę od wyhodowania na miedzianej folii pojedynczej lub podwójnej warstwy grafenu. Następnie grafen pokryli 200-nanometrową warstwą akrylu, a całość przenieśli na papier do tatuaży, z którego całość trafiła na skórę. Jako, że warstwa grafenu jest atomowej grubości, bardzo dobrze przylega do skóry, nie musi być w żaden sposób mocowana, nie przesuwa się, a tatuażu w ogóle się nie czuje. Żeby mierzyć ciśnienie naukowcy wykorzystali dwa rzędy sześciu grafenowych tatuaży. Każdy z rzędów został umieszczony dokładnie nad jedną z dwóch głównych tętnic ramienia: promieniową i łokciową. Skrajne tatuaże w każdym rzędzie wysyłają niewielkie impulsy elektryczne, a tatuaże wewnętrzne mierzą zmiany napięcia, co pozwala na określenie impedancji. Impedancja – jak wyjaśnia Jafari – odzwierciedla zaś zmiany ilości krwi w arteriach. Naukowcy musieli jeszcze stworzyć algorytm maszynowego uczenia się, który na podstawie zmian objętości krwi w arteriach, czasu przejścia impulsu zmiany ciśnienia pomiędzy tatuażami, różnicy czasu zmiany ciśnienia pomiędzy tętnicami oraz elastyczności arterii, dokładnie oblicza ciśnienie krwi. W ramach eksperymentu tatuaże umieszczono na ramionach 7 osób, a wyniki pomiarów z tatuaży porównywano z wielokrotnie wykonywanymi tradycyjnymi pomiarami. Osoby biorące udział w eksperymencie musiały w czasie badań wykonywać różne czynności. Niektórzy robili pompki, inni spacerowali szybkim krokiem przy temperaturze dochodzącej do 38 stopni Celsjusza. Badania wykazały, że tatuaże nie ulegają degradacji pod wpływem światła, ciepła, kontaktu z wodą czy z potem. Eksperyment trwał przez pięć godzin i zakończył się sukcesem. Jafari mówi, że można dłużej wykorzystywać tatuaże, gdyż pozostają one na skórze przed tydzień. Prototypowa wersja grafenowego systemu do pomiaru ciśnienia jest zaopatrzona w przewody, którymi dane z tatuaży wędrują do analizującego je urządzenia. Akinwande zapowiada, że powstanie wersja bezprzewodowa. Musimy zaprojektować układ scalony, który będzie bezprzewodowo przesyłał informacje, mówi. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Tajlandii opisali przypadek weterynarza, który zaraził się COVID-19 od swojego pacjenta. Tym samym dostarczyli pierwszego dowodu, że kot przekazał człowiekowi SARS-CoV-2. Zaznaczają przy tym, że tego typu przypadki są prawdopodobnie niezwykle rzadkie. Eksperci mówią, że przypadek jest bardzo dobrze udokumentowany. Są jednocześnie zdziwieni, że zdobycie dowodu trwało tak długo. Biorąc pod uwagę rozmiary pandemii, zdolność SARS-CoV-2 do przeskakiwania pomiędzy gatunkami oraz bliskie kontakty ludzi z kotami można było przypuszczać, że znacznie szybciej naukowcy znajdą przykład transmisji pomiędzy ludźmi a ich domowymi pupilami. Badania przeprowadzone już na początku pandemii wykazały, że koty mogą rozprzestrzeniać wirusa i zarażać inne koty. Z czasem zaczęły napływać raporty, w których przedstawiciele poszczególnych krajów informowali o dziesiątkach zarażonych kotów. Jednak udowodnienie, że kot zaraził człowieka lub człowiek kota jest trudne. Dlatego też Marion Koopmans, wirolog z Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie mówi, że badania z Tajlandii to interesujące studium przypadku i dobry przykład tego, jak powinno wyglądać śledzenie drogi rozprzestrzeniania się wirusa. Dowód, że kot zaraził człowieka zdobyto w dość przypadkowy sposób. W sierpniu ubiegłego roku do jednego ze szpitali przyjęto ojca i syna, u których test wykazał obecność SARS-CoV-2. Zbadano też ich kota. Podczas pobierania próbek od zwierzęcia, kot kichnął w twarz pani weterynarz. Miała ona co prawda maseczkę oraz rękawiczki, ale oczy nie były chronione. Trzy dni później u weterynarz pojawiły się objawy COVID-19. Potwierdzono u niej infekcję. Tymczasem nikt z jej bliskich kontaktów nie był zarażony. Przeprowadzono więc badania genetyczne wirusa obecnego u weterynarz i u kota, który na nią kichnął. Sekwencja RNA była identyczna. Specjaliści podkreślają, że do zarażenia ludzi przez koty dochodzi prawdopodobnie rzadko. Koty rozprzestrzeniają niewiele wirionów i robią to tylko przez kilka dni. Naukowcy dodają, że przypadki przekazania SARS-CoV-2 ludziom przez zwierzęta są niezwykle rzadkie i nie odgrywają żadnej roli w rozprzestrzenianiu się pandemii. Ludzie są największym źródłem wirusa. « powrót do artykułu
  15. Trzydziestego czerwca do obiegu wchodzi znaczek upamiętniający 100. rocznicę urodzin Mirona Białoszewskiego - poety, prozaika i twórcy teatralnego. Autorem projektu jest Paweł Myszka. Na znaczku umieszczono fotograficzny portret Białoszewskiego. Na kopercie Pierwszego Dnia Obiegu (ang. FDC, od first day cover) znajdują się zaś zdjęcie artysty wykonane podczas jednego ze spektakli „Teatru Osobnego” i cytat: „Dążę do tego, żeby to, co pisane, było zapisaniem mówionego. I żeby pisanie nie zjadło mówienia. To co jest warte z języka mówionego, to się zapisuje. A to z napisanego - jest potem mówione na głos”. Na datowniku zobaczymy łyżkę cedzakową (Białoszewski opiewał w swych utworach przedmioty codziennego użytku). Typografia użyta na znaczku i kopercie nawiązuje do odręcznego pisania oraz śladu zostawianego przez pędzel podczas malowania (ekspresyjne rysunki pędzlem, wycięte potem w tekturze, były stałym elementem scenografii w przedstawieniach Mirona Białoszewskiego). Pojawiają się na nich także kolorowe kropki, mówiące nam, że mamy do czynienia z barwną postacią, niewpisującą się w patetyczny archetyp poety oraz wskazujące na pierwiastek gry i zabawy, obecny w metodzie twórczej Białoszewskiego - napisano w komunikacie Poczty Polskiej (PP). Znaczek o wymiarach 39,5x31,25 mm wydrukowano techniką rotograwiurową w nakładzie 100 tys. sztuk. Wcześniej PP wydała inne emisje upamiętniające wybitne postaci ze świata literatury, w tym znaczki z okazji 200. rocznicy urodzin Cypriana Norwida (2021 r.) czy 100. rocznic urodzin Stanisława Lema (2021) i Leopolda Tyrmanda (2020). « powrót do artykułu
  16. Jeśli posiadasz kilka niespłaconych zobowiązań i chciałbyś znaleźć rozwiązanie z tej sytuacji, to mamy dla Ciebie kilka przydatnych informacji. Już teraz sprawdź, czym jest kredyt konsolidacyjny oraz jak poradzić sobie ze swoimi zadłużeniami. Na czym polega konsolidacja? Przez pojęcie konsolidacji należy rozumieć połączenie kilku różnych zobowiązań w jedno, zwykle z niższą, miesięczną ratą. Jest to proces, który pozwala odzyskać, choć w jakimś stopniu, płynność finansową. Wynika to głównie z tego, że dzięki konsolidacji można liczyć na lepsze warunki spłaty. Naturalnie okres spłaty wydłuży się, lecz zamiast kilku rat będziemy mieć wyłącznie jedną. Zdecydowanie łatwiej jest ogarnąć spłatę jednego zobowiązania, co zaś przełoży się na sprawniejsze zarządzanie swoim budżetem. Co to jest kredyt konsolidacyjny? Kredyt konsolidacyjny jest przeznaczony dla osób, które jednocześnie spłacają kilka zobowiązań i których powoli ta sytuacja zaczyna przerastać finansowo. Raczej nikogo nie zdziwi fakt, że najłatwiej starać się o konsolidację w instytucjach pozabankowych. Mniej formalności i po prostu szybszy proces weryfikacji klienta. Dodatkowo nie każdy może wykazać się zdolnością kredytową na wysokim poziomie. A jak dobrze wiemy, jest to kluczowe przy ubieganiu się o zobowiązanie w banku. Dlatego też dobrym rozwiązaniem może okazać się pożyczka konsolidacyjna, którą można dostać wręcz od ręki. Jak działa kredyt konsolidacyjny? Jedną z zalet kredytu konsolidacyjnego jest jego elastyczność. Klient ma prawo wyboru co do tego, które zobowiązania ulegną konsolidacji. Mogą więc to być wszystkie zobowiązania bądź tylko wybrane. Pożyczka konsolidacyjna działa w bardzo prosty sposób. Mianowicie instytucja, u której decydujemy się na ten zabieg, spłaca wskazane przez nas zobowiązania i łączy je w jedno. Wygląda więc to trochę inaczej niż w przypadku standardowej pożyczki lub kredytu. Zwykle gotówka trafia wprost na konto wnioskodawcy. Tutaj jednak pożyczkodawca spłaca wskazane zobowiązania, klient natomiast w dalszym ciągu oddaje ten sam dług. Z tą różnicą, że zamiast kilku rat o różnej wysokości, będzie wyłącznie jedna, łatwiejsza do spłaty. Co więcej, konsolidacji mogą podlegać zarówno kredyty, jak i pożyczki pozabankowe. Często osoby zadłużone zastawiają się, czy możliwa jest konsolidacja chwilówek i pożyczek. Jak się okazuje – tak, jak najbardziej. Gdzie złożyć wniosek? Nadal wielu konsumentów korzysta z możliwości składania wniosku bezpośrednio w oddziale instytucji finansowej. Szybszym rozwiązaniem będzie jednak wnioskowanie online. Już wspominaliśmy, że banki rzadko kiedy decydują się udzielić zobowiązania osobom zadłużonym. W takiej sytuacji lepszym rozwiązaniem wydaje się być kredyt konsolidacyjny w firmie pozabankowej, inaczej też zwany pożyczką konsolidacyjną. Dlatego w pierwszej kolejności warto złożyć wniosek o konsolidację u jednego z parabanków działających na rynku. Zastanawiasz się może, gdzie najłatwiej otrzymać kredyt konsolidacyjny? Odpowiedzi na to pytanie oraz inne dotyczące konsolidacji znajdziesz na stronie https://super-pozyczka.pl/. Czy kredyt konsolidacyjny się opłaca?   Konsolidacja kredytów nie zawsze będzie dobrym pomysłem. Trzeba to również brać pod uwagę. W dalszym ciągu będzie to przecież kolejne zobowiązanie, które należy spłacić. Jest to niewątpliwie forma pomocy dla zadłużonych, ale z pewnymi wadami, jak na przykład z dłuższym okresem spłaty. Jeśli jednak pożyczka konsolidacyjna pozwoli odzyskać stabilizację finansową, to oczywiście warto rozważyć tę opcję. « powrót do artykułu
  17. Muzeum Bursztynu w Wielkim Młynie w Gdańsku ustanowiło rekord Guinessa. Oficjalnie potwierdzono, że w muzealnej kolekcji znajduje się największa na świecie bryła bursztynu. Wczoraj odbyło się oficjalne mierzenie i ważenie bryły, za które odpowiadała grupa certyfikowanych ekspertów, a nad spełnieniem wszystkich wymogów formalnych czuwali przedstawiciele polskiego biura Księgi Rekordów Guinessa. O niezwykłej bryle pisaliśmy już w ubiegłym roku. Wówczas informowaliśmy, że Muzeum ma zamiar kupić znaleziony na Sumatrze bursztyn, który od trzech lat znajdował się w muzealnym depozycie. Właścicielem bryły byli dwaj obywatele USA. Największą bryłę bursztynu na świecie zauważyliśmy podczas Targów Amberif i uznaliśmy, że warto, by pozostała w Gdańsku. Prezentowaliśmy ją nawet na jednej z naszych wystaw czasowych w poprzedniej lokalizacji Muzeum Bursztynu w Zespole Przedbramia, ale celowo nie nadawaliśmy sprawie większego rozgłosu. Od początku chodziło nam o jej kupno, a właściciele bryły, Janusz Fudala i Dough Lundberg, okazali nam niezwykłą życzliwość, mówił wówczas dyrektor Muzeum Gdańska Waldemar Ossowski. Jeszcze przed wczorajszymi pomiarami największą oficjalnie uznaną bryłą bursztynu była – również pochodząca z Sumatry – bryła o wadze 50,4 kg i wymiarach 55x50x42 cm. Rekordzistka z Gdańska jest znacznie większa i cięższa. Waży bowiem 68,2 kg, a jej wymiary to 74x57,1x42,1 cm. Znaleziono ją w kopalni węgla brunatnego na Sumatrze. Muzeum Bursztynu w Gdańsku kupiło ją w ubiegłym roku dzięki dotacji z budżetu państwa. Bryła kosztowała ponad 140 000 złotych, z czego ponad 112 tysięcy pochodziło z dotacji. Bursztyn sumatrzański powstał 20-23 miliony lat temu. Jego złoża odkryto w 1991 roku. To jeden z nielicznych bursztynów w złożach pierwotnych, w pokładach węgla brunatnego. Powstał z żywic drzew liściastych. « powrót do artykułu
  18. Dwudziestego pierwszego czerwca na polach złotonośnych Klondike w Jukonie odkryto niemal kompletne ciało zmumifikowanego cielęcia mamuta włochatego. W wiecznej zmarzlinie natrafił na nie Travis Mudry, górnik pracujący dla firmy Treadstone Gold. To ważne wydarzenie zarówno dla rządu Jukonu, jak i plemienia Tr'ondëk Hwëch'in, którego starszyzna nadała mamuciątku imię Nun cho ga, co w języku hän oznacza „duże młode zwierzę”. Nun cho ga jest najbardziej kompletnym zmumifikowanym mamutem odkrytym w Ameryce Północnej. Wstępne badanie sugeruje, że mamy do czynienia z samiczką mniej więcej tych samych rozmiarów, co odkryta w maju 2007 r. na Syberii na terenie Jamalsko-Nienieckiego Okręgu Autonomicznego Liuba. Geolodzy, którzy wydobyli ciało samiczki, sugerują, że ma ona ponad 30 tys. lat. Wkrótce zostaną przeprowadzone szczegółowe badania. Pięknem Num cho ga zachwyca się paleontolog dr Grant Zazula, który cieszy się, że będzie mógł lepiej „poznać” samiczkę. Idealna i piękna Nun cho ga ma trąbę, ogon i malutkie uszy [...]. Do odkrycia doszło w Eureka Creek, na południe od Dawson City. W ciągu 30 min dr Zazula dostał w mailu zdjęcie znaleziska. Paleontolog służył Treadstone Gold wskazówkami, jak najlepiej zabezpieczyć odsłonięte ciało przed przybyciem ekipy terenowej. Górnicy przykryli mamuciątko mokrymi kocami i brezentem. Ostatecznie mumią oraz wykonaniem dokumentacji i pobraniem próbek ze stanowiska zajęli się dwaj geolodzy ze Służby Geologicznej (Jeff Bond) i Uniwersytetu w Calgary (prof. Dan Shugar). Krótko po ich przybyciu na miejsce zaczęło padać, dlatego gdyby w porę nie wykonano tej pracy, samiczka zostałaby zniszczona przez burzę. Zazula uważa, że mająca 140 cm długości Nun cho ga miała w chwili śmierci zaledwie 30-35 dni. Cielę znajdowało się prawdopodobnie przy matce, ale jedząc trawę i pijąc wodę, odeszło nieco za daleko i utknęło w błocie. Warto przypomnieć, że w lipcu 2016 r. podczas działań górniczych prowadzonych przy niewielkim dopływie Last Chance Creek w Jukonie odkryto doskonale zachowaną mumię wilka szarego. Tkwiła ona w wiecznej zmarzlinie przez ok. 57 tys. lat. Samiczka jest najbardziej kompletną mumią wilka, jaką kiedykolwiek znaleziono. Zasadniczo zachowała się w 100%, brakowało jej jedynie oczu. Przedstawiciele plemienia Tr'ondëk Hwëch'in nadali szczenięciu imię Zhùr, co w języku hän znaczy „wilk”. « powrót do artykułu
  19. Zanim cierpiący na nowotwór pacjent zostanie poddany terapii z użyciem limfocytów T, cały jego układ odpornościowy musi zostać zniszczony za pomocą radio- lub chemioterapii. Toksyczne skutki takiego działania to m.in. nudności, olbrzymie zmęczenie i utrata włosów. Teraz grupa naukowców wykazała, że syntetyczne receptory IL-9 pozwalają na stosowanie terapii limfocytami T bez konieczności użycia chemii czy radioterapii. Zmodyfikowane limfocyty T z syntetycznym receptorem IL-9 skutecznie zwalczały nowotwór u myszy, czytamy na łamach Nature. Gdy limfocyty T przekazują sygnały za pośrednictwem syntetycznego receptora IL9, zyskują nowe funkcje, które nie tylko pozwalają im poradzić sobie z istniejącym układem odpornościowym pacjenta, ale również bardziej efektywnie zabijają komórki nowotworowe, mówi doktor Anusha Kalbasi z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA), który kierował grupą badawczą. Mam właśnie pacjenta, który zmaga się ze skutkami ubocznymi chemioterapii po to, by zniszczyć jego układ odpornościowy, żeby można było zastosować leczenie limfocytami T. dzięki tej technologii mógłby mieć szansę na terapię bez konieczności wcześniejszego niszczenia układu odpornościowego. To odkrycie może spowodować, że będziemy w stanie stosować terapię limfocytami T równie łatwo, jak stosuje się transfuzję krwi, dodaje mentor Kalbasiego, doktor Antoni Ribas. W 2018 roku Ribas i Christopher Garcia z Uniwersytetu Stanforda opublikowali pracę naukową, w której analizowali możliwość użycia syntetycznej wersji interleukiny-2 (IL-2) do stymulowania limfocytów T wyposażonych w syntetyczny receptor IL-2. Dzięki takiemu systemowi można by manipulować limfocytami T nawet po podaniu ich pacjentowi. Manipulacji można by dokonać podając mu syntetyczną IL-2, która nie ma wpływu na inne komórki ciała. Kalbasi i jego koledzy, zaintrygowani tymi spostrzeżeniami, postanowili przetestować podobny system, wykorzystując przy tym syntetyczne receptory, które przekazywałyby sygnały z innych cytokin, jak IL-4, IL-7, IL-9 oraz IL-21. Bardzo szybko stało się jasne, że warto skupić się na cytokinie IL-9, mówi Kalbasi. W przeciwieństwie do pozostałych wymienionych cytokin, sygnały z IL-9 nie są typowo aktywne w limfocytach T. Tymczasem syntetyczny sygnał IL-9 nadał limfocytom T unikatowe cechy komórek macierzystych oraz komórek-zabójców, dzięki czemu lepiej radziły sobie z guzami. W jednym z naszych zwierzęcych modeli nowotworów za pomocą limfocytów T z syntetycznym receptorem IL-9 wyleczyliśmy ponad połowę myszy, chwali się Kalbasi. Naukowcy wykazali, że terapia taka działa w przypadku co najmniej dwóch trudnych w leczeniu nowotworów – czerniaka i raka trzustki. Terapia była skuteczna niezależnie od tego, czy cytokiny podawaliśmy ogólnie do organizmu, czy bezpośrednio do guza. We wszystkich przypadkach limfocyty T z syntetycznym receptorem IL-9 działały lepiej i pozwalały na pozbycie się guzów, których w inny sposób nie moglibyśmy usunąć, dodaje Kalbasi. « powrót do artykułu
  20. Naukowcy z Kolonii zaproponowali nowatorskie podejście do leczenia zaburzeń jedzenia. Wykazali, że neurony AgRP (agouti-related peptide neurons) kontrolują uwalnianie endogennych lizofosfolipidów. Te z kolei kontrolują pobudzanie komórek nerwowych w korze mózgowej stymulujących pobieranie żywności. W całym procesie kluczową rolę odgrywa szlak sygnałowy kontrolowany przez enzym o nazwie autotaksyna (ATX), odpowiedzialny za produkcję kwasu lizofosfatydowego (LPA). Uczeni stwierdzili więc, że w walce z kompulsywnym objadaniem się i otyłością mogłyby pomóc inhibitory autotaksyny. Zespół pod kierunkiem profesorów Johanessa Vogta (Uniwersytet w Kolonii), Roberta Nitscha (Uniwersytet w Münster) oraz Thomasa Horvatha (Yale School of Medicine) wykazała, że u ludzi z zaburzonym szlakiem sygnałowym LPA częściej występują otyłość oraz cukrzyca typu II. Dodali do tego spostrzeżenie, że to kontrola pobudzenia neuronów w korze mózgowej przez LPA odgrywa kluczową rolę w kontrolowaniu zachowań związanych z odżywianiem się. Neurony AgRP regulują poziom lizofosfatydylocholiny (LPC) w krwi. LPC dociera do mózgu, gdzie autotaksyna zamienia ją w LPA, stymulujący specyficzne neurony w mózgu, co prowadzi do zwiększenia przyjmowania żywności. Przeprowadzone eksperymenty na myszach wykazały, że po okresie postu w krwi zwierząt pojawiło się więcej LPC, co prowadziło do zwiększenia stymulacji LPA w mózgu. Myszy aktywnie poszukiwały jedzenia. Gdy naukowcy podali im inhibitory autotaksyny, poziomy LPC i LPA spadły. Z kolei myszy otyłe, którym regularnie podawano inhibitory autotaksyny, straciły na wadze. Zarówno po manipulacji genetycznej, jak i po podaniu inhibitorów ATX zauważyliśmy zarówno znaczące zmniejszenie nadmiernego przyjmowania pożywienia jak i otyłości. Prowadzone przez nas od lat badania nad działaniem LPA na mózg okazały się przydatne również w kontrolowania zachowań związanych z jedzeniem, mówi profesor Vogt. Z kolei profesor Nitsch wskazuje, że dzięki temu może powstać lek do walki z otyłością. Uzyskane przez nas wyniki pokazują, że osoby z zaburzonym szlakiem sygnałowym LPA z większym prawdopodobieństwem są otyłe i cierpią na cukrzycę typu II. To pokazuje, że inhibitory ATX mogą być skutecznym lekiem. Wraz z Instytutem Hansa Knölla w Jenie prowadzimy prace nad stworzeniem takich inhibitorów dla ludzi. Więcej na ten temat można przeczytać na łamach Nature. « powrót do artykułu
  21. W sklepie przy Via dell'Abbondanza w Pompejach odkryto szczątki samicy żółwia greckiego (Testudo hermanni) z jajem w obrębie karapaksu. Wcześniej w Pompejach znajdowano już co prawda żółwie, ale zazwyczaj miało to miejsce w ogrodach i na terenie domus, np. w willi Juliusza Polibiusza. Jak podkreślono w komunikacie Parku Archeologicznego Pompejów, to pozostałość bogatego ekosystemu, a zarazem archeologiczne świadectwo końcowej fazy życia miasta - już po trzęsieniu ziemi w 62 r., a jeszcze przed śmiercionośną erupcją w roku 79. Odkrycia dokonano w ramach prac w Termach Stabiańskich, prowadzonych przez specjalistów z Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego, Uniwersytetu Oksfordzkiego i Università degli Studi di Napoli „L'Orientale”. Gada znaleziono w warstwie złożonej z gruzu. W czasie przebudowy sklepu nr 6 w okresie między trzęsieniem ziemi a erupcją Wezuwiusza żółwica zdołała wejść do nieużywanej przestrzeni i wykopać jamę. Żółwicę udokumentowano i usunięto w 3 fazach: najpierw zajęto się karapaksem (ok. 14-cm), a następnie szkieletem i plastronem. Znalezisko przetransportowano do Laboratorium Nauk Stosowanych Parku, gdzie zostanie przebadane przez tutejszych zooarcheologów. Dyrektor Parku Archeologicznego Gabriel Zuchtriegel podkreśla, że po trzęsieniu ziemi w 62 r. n.e. nawet w centrum nie wszystkie domy odbudowano, dlatego pewne rejony miasta były rzadko uczęszczane i stały się habitatem dzikich zwierząt. Rozwój term w tym samym czasie jest z kolei świadectwem wielkiego zaangażowania w przywrócenie życia po katastrofie; niestety wszystko zostało zniszczone przez wybuch Wezuwiusza w 79 r. Żółwica uzupełnia obraz relacji między pompejańską kulturą i naturą, a także społecznością i środowiskiem. Sklep nr 6, w którym dokonano odkrycia, był początkowo połączony z termami za pośrednictwem drzwi w północnej ścianie (następnie drzwi zamurowano). Na pewnym etapie przed trzęsieniem ziemi w 62 r. w południowo-zachodnim rogu wybudowano tu czworoboczny basen. Żółwicę znaleziono tuż za nim, w rogu między północną ścianą zbiornika a wschodnią ścianą sklepu. Szukając bezpiecznego miejsca na złożenie jaj, samica wykopała mały tunel, rozpoczynający się na poziomie gruntu po trzęsieniu ziemi. Na jego końcu znajdowała się jama. W nadchodzących latach analiza znalezisk organicznych, a także badania rolnictwa, ekonomii i demografii Pompejów oraz zaplecza miasta będą priorytetem naszej strategii badań, ochrony i waloryzacji [...] - dodał Zuchtriegel.   « powrót do artykułu
  22. Saudyjska rodzina królewska powołała do życia niedochodową organizację o nazwie Hevolution Foundation, która ma przeznaczać rocznie do 1 miliarda USD na badania nad biologią starzenia się i znalezienie sposobu na wydłużenie ludzkiego życia w zdrowiu. Fundacja może więc stać się największym na świecie sponsorem badań nad przyczynami starzenia się i poszukiwaniem środków w celu spowolnienia tego procesu. Na czele organizacji stanie Mehmood Khan, były endokrynolog z Mayo Clinic i były główny naukowiec firmy PepsiCo. Jego zdaniem proces starzenia się to jeden z największych problemów dla ludzkości. Popularna wśród niektórych naukowców hipoteza mówi, że jeśli udałoby się spowolnić starzenie się, moglibyśmy odsunąć w czasie pojawienie się wielu chorób, a ludzie dłużej cieszyliby się zdrowym życiem. Dlatego też Hevolution Foundation będzie przyznawała granty zarówno na podstawowe badania na przyczynami starzenia się, jak i na poszukiwanie leków je opóźniających. Khan mów, że organizacja otrzymała bezterminowe zezwolenia na wydawanie do 1 miliarda USD rocznie i będzie miała prawo do zakupu udziałów w firmach biotechnologicznych. Dla porównania, amerykański National Institute of Aging, który wspiera badania nad biologią starzenia się, przeznacza na ten cel 325 milionów USD rocznie. Na razie nie wiadomo, jakie projekty będzie wspierała saudyjska fundacja. Nieoficjalnie mówi się o ustanowieniu nagrody X Prize o wartości 100 milionów USD za opracowanie technologii odwrócenia procesu starzenia się. Organizacja miała też podpisać umowę wstępną nad finansowanie badań wpływu metforminy na starszych ludzi. Projekt badawczy o nazwie TAME (Targeting Aging with Metformin) ma być największym na świecie badaniem leku na starzenie się. Jest on jednak od wielu lat odkładany, gdyż dotychczas nie znalazł się nikt chętny, by go sfinansować. Nir Barzilai, pomysłodawca TAME i badacz w Albert Einstein School of Medicine w Nowym Jorku powiedział, że saudyjska fundacja zgodziła się na pokrycie 1/3 kosztów projektu. W jego ramach kilkanaście tysięcy starszych osób przyjmowałoby metforminę. Badacze chcą przetestować hipotezę mówiącą, że niektóre leki, zmieniając procesy komórkowe związane ze starzeniem się, mogą opóźnić pojawianie się różnych chorób, w tym nowotworów czy choroby Alzheimera. Powołanie fundacji jest najprawdopodobniej związane z obawami władz Arabii Saudyjskiej o przyszłość. Co prawda kraj ma dość młodą populację, której mediana wieku wynosi około 31 lat (w Polsce jest to ok. 10 lat więcej), jednak saudyjskie społeczeństwo – jak stwierdzają przedstawiciele Hevolution Foundation – starzeje się szybciej biologicznie niż chronologicznie. Szybko bogacące się społeczeństwo zmniejszyło aktywność fizyczną, zaczęło źle się odżywiać, czego skutkiem jest eksplozja otyłości i cukrzycy. « powrót do artykułu
  23. Specjaliści zajmujący się klimatem i pogodą są bardzo ostrożni w wiązaniu konkretnych zjawisk pogodowych ze zmianą klimatu. Nie przesądzają z góry, że na pojawienie się czy intensywność danego zjawiska miały wpływ zmiany klimatyczne i zastrzegają, że najpierw należy wykazać związek przyczynowo-skutkowy. Frederike Otto, ceniona specjalistka zajmująca się badaniem związku zmian klimatu z ich skutkami, uważa, że w odniesieniu do fal upałów takie podejście można częściowo do lamusa. Możemy z pewnością stwierdzić, że obecnie każda fala upałów jest bardziej intensywna, jej nadejście jest bardziej prawdopodobne, a przyczyną tego jest zmiana klimatu. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że zmiana klimatu całkowicie zmieniła fale upałów – stwierdza Otto. Uczona zastrzega jednak, że nie namawia do zaprzestania badań naukowych nad falami upałów. O ile bowiem – dzięki dziesięcioleciom wcześniejszych badań – możemy o każdej następnej z nich powiedzieć, że jest bardziej intensywna, a jej wystąpienie było bardziej prawdopodobne, to badań wymaga określenie, o ile jest bardziej intensywna i jak zwiększyło się prawdopodobieństwo jej nadejścia. Współpracujący z Otto Luke Harrington z Victoria University of Wellington w Nowej Zelandii, zauważa, że fale upałów są właśnie tym ekstremum pogodowym, które zmienia się najszybciej w związku ze zmianami klimatu. Z każdym dodatkowym stopniem ocieplenia będziemy doświadczali zwiększenia częstotliwości poważnych fal upałów i będzie ono szybciej postępowało, niż zwiększenie częstotliwości innych ekstremów pogodowych. Fale upałów są tutaj szczególnym przypadkiem. Na przykład najpoważniejszych susz czy większości naturalnych pożarów nie powiązano jednoznacznie ze zmianami klimatu. Związek taki udowodniono jedynie w przypadku zwiększenia częstotliwości pożarów na zachodzie USA. Podobnie zresztą jak wzrost częstotliwości gwałtownym opadów na większości obszaru Ziemi. Upały są wyjątkowo niebezpieczne. Naukowcy przypominają, że w latach 2000–2020 fale upałów zabiły 157 000 osób, z czego 80% zgonów miało miejsce w Europie w roku 2003 oraz Rosji w roku 2010. Harrington uważa, że liczba zgonów jest prawdopodobnie mocno zaniżona, gdyż w wielu częściach świata nie monitoruje się takich wydarzeń, ani nawet nie definiuje. O tym, że szacunki są mocno zaniżone może świadczyć chociażby fakt, że jedynie 6,3% dowiedzionych zgonów z powodu fal upałów miało miejsce w Azji, Afryce oraz Ameryce Południowej i Centralnej. Tymczasem w regionach tych żyje 85% światowej populacji H. sapiens. « powrót do artykułu
  24. Europejska Agencja Kosmiczna i Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu podpisały w piątek - 24 czerwca - porozumienie, w wyniku którego w Polsce powstanie nowe laboratorium ESA: ESA_Lab@UPWr. Laboratorium ma być miejscem rozwijania systemów nawigacyjnych, transferu technologii, a także wymiany dla młodych naukowców, którzy chcą się rozwijać w obszarze badań kosmicznych i satelitarnych. Zakres działalności ESA_Lab@UPWr ESA_Lab@UPWr będzie się specjalizować w obszarze rozwoju Globalnych Nawigacyjnych Systemów Satelitarnych (GNSS) do celów precyzyjnego pozycjonowania i nawigacji, wyznaczania orbit satelitów niskich i średnich, transferu czasu, badania ziemskiej atmosfery, w tym troposfery oraz jonosfery (czyli tzw. pogody kosmicznej), ruchu obrotowego Ziemi, a także procesów geodynamicznych - podkreślono w komunikacie uczelni. Istotną częścią działalności będzie też organizowanie wspólnych szkoleń, seminariów i wreszcie wymiany dla studentów i młodych naukowców, którzy chcą się rozwijać w zakresie badań kosmicznych i satelitarnych. Inne ESA_Lab@ Istnieje już kilkanaście laboratoriów ESA, założonych w europejskich instytucjach naukowo-dydaktycznych. Warto dodać, że wrocławskie centrum jest jedynym specjalizującym się w nawigacji satelitarnej w tej części Europy. Sieć naukowa, którą chce stworzyć ESA, ma promować młode talenty czy stanowić ułatwiający transfer technologii łącznik między uczelniami, instytucjami badawczymi i przemysłem kosmicznym. Dotychczasowa współpraca UPWr i ESA Współpraca UPWr i ESA trwa już wiele lat. Obecnie – w ramach włosko-francusko-polskiego konsorcjum - UPWr pracuje nad finansowanym przez ESA projektem systemu nawigacyjnego dla Księżyca. Polscy specjaliści odpowiadają m.in. za definicję struktury sygnału, który będzie nadawany przez satelity krążące wokół Srebrnego Globu czy analizę możliwości wykorzystania na potrzeby misji księżycowych słabych sygnałów systemów GPS czy Galileo docierających z okolic Ziemi. Uniwersytet Przyrodniczy ma jednak dłuższe doświadczenie we współpracy z ESA. Obie instytucje zajmowały się np. wyznaczaniem precyzyjnych orbit satelitów Galileo, GPS i GLONASS oraz wspólnie udowodniły – na podstawie ruchu satelitów nawigacyjnych – że Einstein prawidłowo przewidział zmiany kształtów orbit obiektów krążących wokół Ziemi. « powrót do artykułu
  25. Okresowa głodówka zmienia mikrobiom myszy i zwiększa ich zdolność do poradzenia sobie z uszkodzeniami nerwów, donoszą na łamach Nature naukowcy z Imperial College London. Uczeni badali, w jaki sposób głodówka wpływała na produkowanie przez bakterie jelitowe kwasu 3-indolopropionowego (IPA), niezbędnego do regeneracji aksonów. Uczeni mają nadzieję, że nowo odkryty mechanizm występuje również u ludzi, gdyż bakteria zdolna do jego produkcji – Clostridium sporogenesis – występuje w naszych jelitach, a IPA jest obecny w ludzkiej krwi. Obecnie nie istnieje żaden sposób leczenia uszkodzonych nerwów z wyjątkiem rekonstrukcji chirurgicznej, która jest skuteczna w niewielkiej liczbie przypadków. Dlatego też postanowiliśmy sprawdzić, czy zmiana stylu życia może pomóc, mówi główny autor badań, profesor Simone Di Giovanni z Wydziału Nauk o Mózgu. Naukowcy z Londynu oceniali tempo regeneracji nerwów u myszy w sytuacji, gdy nerw kulszowy został uszkodzony. Zaraz po tym połowa myszy okresowo pościła – jedząc jednego dnia tyle, ile chciały, a drugiego nie jedząc w ogóle, a połowa myszy mogła jeść zawsze. Okazało się, że u myszy, które pościły, regenerujące się aksony były o 50% dłuższe niż u myszy, które nie pościły. Myślę, że otwiera to zupełnie nowe pole badawcze i każe się nam zastanowić, czy to nie jest wierzchołek góry lodowej. Czy istnieją inne bakterie lub metabolity bakterii, które mogą wspomagać naprawę nerwów?, dodaje Di Giovanni. Naukowcy sprawdzali też, jaki jest związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy postem, a regeneracją nerwów. Okazało się, że post powoduje znaczące zwiększenie specyficznych metabolitów, w tym IPA, w krwioobiegu zwierząt. Postanowiono więc sprawdzić, czy IPA ma związek z regeneracją. Myszom podano więc antybiotyki, by usunąć wszelkie bakterie z ich jelit. Następnie części podano genetycznie zmodyfikowane szczepy Clostridium sporogenesis, które albo produkowały, albo nie produkowały IPA. Gdy produkcja IPA nie zachodziła i związek ten był niemal nieobecny we krwi, regeneracja nerwów była upośledzona. To sugeruje, że IPA ma zdolność do naprawy uszkodzonych nerwów, mówi Di Giovanni. Co ważne, gdy myszom doustnie podawano IPA, również dochodziło do zwiększonej regeneracji. W następnym etapie badań naukowcy chcą zbadać nowo odkryty mechanizm w odniesieniu do nerwów rdzenia kręgowego. Zbadają też, czy częstsze doustne podawanie IPA poprawi regenerację. Naukowcy zastrzegają, że konieczne są dalsze badania nad potencjalnym zastosowaniem odkrycia u ludzi. Należy na przykład zbadać, jak często można podawać IPA. Wysoka koncentracja tego związku utrzymuje się we krwi 4–6 godzin od podania. Trzeba więc sprawdzić czy jego regularne podawanie, bądź włączenie na stałe do diety, jest bezpieczne i pozwoli na zmaksymalizowanie efektów terapeutycznych. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...