Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36960
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Zespół ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego odkrył, że wyeliminowanie pojedynczego enzymu - fosfatazy PHLPP1 - poprawia rokowania w mysim modelu sepsy. Jak się okazuje, PHLPP1, którą dotąd kojarzono z regulacją aktywności kinazy AKT2, wpływa na stan zapalny. Wg naukowców, hamowanie PHLPP1 może stanowić podstawę nowych metod terapii posocznicy u ludzi. Większość badań nad stanem zapalnym skupia się na kinazach, czyli enzymach, które katalizują reakcję przeniesienia grupy fosforanowej [ze związku wysokoenergetycznego] na cząsteczkę docelową. Ciekawie jest więc mieć nowy cel dla leków na sepsę - enzym, który zajmuje się defosforylacją [polega ona na odszczepieniu reszty fosforanowej od cząsteczki białka] - podkreśla prof. Alexandra Newton. Zespoły Newton i dr. Chrisa Glassa opisały wiele genów komórek odpornościowych, na które wpływa PHLPP1. Z perspektywy oddziaływania na stan zapalny najważniejsze wydaje się jednak usuwanie przez PHLPP1 grupy fosforanowej z czynnika transkrypcyjnego STAT1; STAT1 jest znany z kontrolowania genów zapalnych. Wyhodowane przez ekipę Newton pozbawione genu PHLPP1 myszy trafiły do laboratorium dr. Victora Nizeta, który specjalizuje się w zakażeniach bakteryjnych. Gryzoniom tym oraz normalnym myszom podawano żywe pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) lub lipopolisacharyd (LPS), endotoksynę stanowiąca składnik zewnętrznej błony komórkowej osłony bakterii Gram-ujemnych i cyjanobakterii. Zaobserwowana różnica zaskoczyła Newton; pozbawione PHLPP1 myszy radziły sobie bowiem znacznie lepiej. Po 5 dniach wskutek sepsy zginęły wszystkie normalne gryzonie, przeżyła zaś połowa zwierząt z grupy pozbawionej PHLPP1. Zespół Newton już wcześniej współpracował z naukowcami, którzy pomagali w badaniach przesiewowych mających wskazać związki hamujące PHLPP1. Teraz, gdy wiadomo, że inhibitory PHLPP1 mogą stanowić bazę dla nowych leków przeciw sepsie, Amerykanie mają nadzieję, że uda się je przetestować najpierw na hodowlach komórek odpornościowych, a później na mysim modelu posocznicy. « powrót do artykułu
  2. Na nowozelandzkiej Wyspie Południowej znaleziono skamieniałość olbrzymiego pingwina z paleocenu. Jak podkreślają naukowcy, Crossvallia waiparensis jest jednym z najstarszych i największych gatunków pingwina; ze 160 cm wzrostu przewyższał on współczesnego pingwina cesarskiego o ~30-40 cm. Szczątki kolejnego przedstawiciela nowozelandzkiej megafauny, który mógł ważyć 70-80 kg, znalazł w 2018 r. paleontolog amator Leigh Love. Natrafił na kości na stanowisku Waipara Greensand. W przygotowaniu fosyliów do badań i w opisie pomagał mu Al Mannering. Zespół złożony z kuratorów z Canterbury Museum - doktorów Paula Scofielda i Vanesy De Pietri - oraz pracującego w Muzeum Historii Naturalnej im. Johanna Senckenberga we Frankfurcie dr. Geralda Mayra przeanalizował kości i doszedł do wniosku, że to nieznany wcześniej gatunek pingwina. Autorzy publikacji z Alcheringa: An Australasian Journal of Palaeontology podkreślają, że najbliższym znanym krewnym nowego pingwina jest paleoceński Crossvallia unienwillia; zidentyfikowano go na podstawie znalezionego w 2000 r. w dolinie Cross na Antarktydzie sfosylizowanego częściowego szkieletu. Gdy żyły Crossvallia, Nowa Zelandia i Antarktyda były zupełnie inne niż dziś - Antarktydę pokrywał las i w obu lokalizacjach był o wiele cieplejszy klimat - podkreśla Scofield. Kości nóg obu gatunków pingwinów sugerują, że stopa odgrywała w ich pływaniu większą rolę, niż ma to miejsce u współczesnych pingwinów lub że nie były one przystosowane do stania w wyproście jak współczesne pingwiny. C. waiparensis to 5. gatunek prehistorycznego pingwina, jaki udało się opisać na podstawie skamieniałości z Waipara Greensand. Odkrywane w Waipara Greensand skamieniałości wiele wniosły do naszego rozumienia ewolucji pingwinów [...] - opowiada Meyr. Na opisanie czeka sporo fosyliów, które wg nas, stanowią nowe gatunki.   « powrót do artykułu
  3. Biblioteka Kongresu USA po raz kolejny zwraca się do internautów z prośbą o pomoc. Tym razem chodzi o pomoc w transkrypcji tysięcy dokumentów związanych z historią ruchu praw kobiet. W przeszłości użytkownicy internatu pomogli Library of Congress w opracowaniu dokumentów związanych z Abrahamem Lincolnem, Waltem Whitmanem czy Clarą Barton. Teraz czas na pomoc przy dokumentacji ruchu sufrażystek. Biblioteka ma w swoich zbiorach listy, przemówienia, artykuły prasowe, osobiste dzienniki i inne dokumenty związane zarówno ze znanymi postaciami, jak Susan B. Anthony czy Elizabeth Candy Stanton, jak i mniej znanymi aktywistkami. Dokumenty, przy których potrzebna jest pomoc, zostały zdigitalizowane. Zadaniem internautów jest przepisanie każdego z dokumentów, by możliwe było ich pełnotekstowe przeszukiwanie. Summer Suffrage Challenge trwa od 12 do 19 sierpnia. Twórcy wyzwania założyli, że w ciągu tygodnia internauci przepiszą i sprawdzą 1000 stron dokumentacji. Przeżyli miłe zaskoczenie. Obecnie w wydarzeniu bierze udział 2887 osób, które dotychczas ukończyły prace nad 7071 stronami dokumentacji. Kolejnych 16 960 stron zostało przepisanych i wymaga sprawdzenia, trwają też prace nad przepisywaniem 1850 stron. Stron, nad którymi jeszcze prac nie rozpoczęto jest zaś 23 089. Każdy chętny, który chce przysłużyć się nauce i móc powiedzieć, że pomagał przy tworzeniu zbiorów jednej z największych bibliotek świata, może wejść na stronę projektu i rozpocząć nad nim pracę. « powrót do artykułu
  4. Badacze od dawna spekulują, że gdy przed tysiącami lat ludzie zmienili tryb życia z łowiecko-zbierackiego, osiedlili się i zajęli rolnictwem, doprowadziło to do rozpowszechnienia się chorób zakaźnych. Ludzie żyli przecież bliżej siebie i swoich zwierząt, co sprzyjało rozprzestrzenianiu się ospy wietrznej, odry i innych zachorowań. Skoro zaś bakterie i wirusy łatwiej rozprzestrzeniały się wśród rolników, można się spodziewać, że układ odpornościowy rolników – jako że musiał adaptować się do obecności patogenów – będzie wykazywał więcej oznak pozytywnego doboru naturalnego. Jednak, jak dowiadujemy się z Nature Ecology & Evolution, doktor Luis Barreiro z University of Chicago wykazał, że powyższa hipoteza jest nie tylko nieprawdziwa, ale w rzeczywistości to u łowców-zbieraczy układ odpornościowy wykazuje ślady większej liczby adaptacji. Szczególnie dużo zmian widać w genach odpowiedzialnych za reakcję na wirusy. To coś zupełnie przeciwnego, niż się spodziewaliśmy opierając się na hipotezie mówiącej, że pojawienie się rolnictwa zwiększyło presję wywieraną przez patogeny na człowieka, mówi Barreiro. Naukowcy z Chicago pobrali krew od członków plemienia Batwa. To łowcy-zbieracze z południowo-wschodniej Ugandy. Porównali ją z ich sąsiadami, rolnikami z plemienia Bakiga. Z krwi przedstawicieli obu grup wyizolowano leukocyty i poddano je działaniu Gardiquimodu, który symuluje infekcję wirusową oraz lipopolisacharydu symulującego infekcję bakteryjną. Naukowcy zaobserwowali, że w reakcji obu grup na infekcję wirusową istniały znacznie większe różnice, niż w reakcji na infekcję bakteryjną. Znaczna część z tych różnic wynikała z odmiennej pracy genów i miała związek z pozytywną selekcją naturalną. Odkrycie to sugeruje, że różnice w reakcji na wirusy mogą być głównymi elementami odróżniającymi reakcję immunologiczną Batwa i Bakiga, wyjaśnia współautor badań, doktor George Perry z Pennsylvannia State University. Powyższe badania są pierwszymi, w ramach których porównano układy odpornościowe łowców-zbieraczy i rolników w celu zrozumienia, ja pojawienie się rolnictwa wpłynęło na układ odpornościowy człowieka. Zanim naukowcy przeprowadzili badania przez trzy lata zapoznawali się z członkami obu plemion. W przeszłości Batwa żyli z Nieprzeniknionym Lesie Bwindi, a w 1991 roku zostali przesiedleni na jego obrzeża. Dlatego też do badań pobrano wyłącznie krew osóbu urodzonych przed 1991 rokiem, które miały okazję prowadzić życie łowcy-zbieracza w lesie deszczowym. Z badań wynika, że populacje Batwa i Bakiga oddzieliły się od siebie ponad 60 000 lat temu, na długo przed pojawieniem się rolnictwa. Uczeni z Chicago chcą przeprowadzić podobne badania wśród kolejnych par łowców-zbieraczy i rolników w innych częściach świata. « powrót do artykułu
  5. Wiadomo, że utrzymywanie odpowiedniego poziomu cukru we krwi pomaga w zarządzaniu cukrzycą lub w jej uniknięciu. Nowe badania przeprowadzone na University of Texas w Dallas sugerują, że niski poziom cukru we krwi pomaga w kontrolowaniu nowotworów W najnowszym numerze Cell Reports czytamy, że naukowcy ograniczyli glukozę u myszy z nowotworem płuc. Osiągnięto to trzymając zwierzęta na diecie ketogenicznej, która zawiera bardzo mało cukru, oraz podając im lek przeciwcukrzycowy zapobiegający reabsorpcji glukozy z nerek. Połączenie diety ketogenicznej i leku powstrzymało wzrost guzów raka płaskonabłonkowego płuca, informuje doktor Jung-Whan Kim. Działania te nie spowodowały zmniejszenia się guzów, ale uniemożliwiły dalszy ich wzrost, co sugeruje, że ten typ nowotworu może być wrażliwy na ograniczenie glukozy. Naukowcy od dawna podejrzewają, że wiele nowotworów może być silnie zależnych od dostaw glukozy, ale Kim i jego koledzy wykazali, że rak płaskonabłonkowy płuca jest znacznie bardziej wrażliwy na niski poziom glukozy. Naszym głównym odkryciem jest stwierdzenie, że już sama dieta ketogeniczna w pewnym stopniu powstrzymuje rozwój tego nowotworu. Gdy połączyliśmy ją z lekiem przeciwcukrzycowym i chemioterapią skutki były jeszcze lepsze, stwierdza Kim. Uczony zastrzega jednak, że uzyskanych wyników nie można generalizować na wszystkie typy nowotworów, gdyż jego zespół zauważył, że ograniczenie glukozy nie miało żadnego wpływu na raki niepłaskonabłonkowe. Naukowcy przeanalizowali też poziom glukozy u 192 pacjentów cierpiących na płaskonabłonkowego raka płuca lub płaskonabłonkowego raka przełyku oraz 120 pacjentów cierpiących na gruczolakoraka. Żaden z pacjentów nie miał zdiagnozowanej cukrzycy. Ku naszemu zaskoczeniu znaleźliśmy silną korelację pomiędzy wyższym poziomem glukozy we krwi a mniejszym odsetkiem pacjentów, którzy przeżyli raki płaskonabłonkowe. Nie zauważyliśmy takiej korelacji u pacjentów z gruczolakorakiem. To ważna obserwacja, która sugeruje, że warto zbadać potencjalny wpływ ograniczenia glukozy na rokowania pacjentów z rakiem płaskonabłonkowym, mówi Kim. « powrót do artykułu
  6. Duży obszar Afryki, doświadczany suszą i zmianą sposobu użytkowania ziemi emituje rocznie tyle dwutlenku węgla, co 200 milionów samochodów. Obserwacje satelitarne pozwoliły stwierdzić, że emisja CO2 z północnych obszarów tropikalnej Afryki wynosi od 1 do 1,5 miliarda ton rocznie. Na podstawie uzyskanych danych naukowcy przypuszczają, że źródłem emisji w zachodniej Etiopii i wschodnich częściach tropikalnej Afryki jest grunt, zdegradowany w wyniku długotrwałych powtarzających się susz lub wskutek działalności człowieka. Potrzebne są jednak dodatkowe badania, by jednoznacznie określić źródło i przyczynę emisji. Uczeni z University of Edinburgh, którzy podczas analiz wykorzystali dane dostarczone z Japanese Greenhouse Gases Observing Satellite (GOSAT) i Orbiting Carbon Observatory (OCO-2), mówią, że gdyby badania były prowadzone tylko na miejscu, to prawdopodobnie nie zauważono by tak wielkiego źródła emisji. Odczyty z satelitów zostały porównane z modelami atmosferycznymi wykazującymi zmiany w wegetacji, pomiarami poziomu wód gruntowych, danymi o pożarach i poziomie fotosyntezy. Tropiki są domem dla 1/3 z trzech miliardów drzew rosnących na Ziemi oraz dla węgla w nich uwięzionego. Na razie ledwie zaczynamy rozumieć, w jaki sposób zareagują one na zmiany klimatu. Sądzimy, że dzięki danym satelitarnym będziemy wiedzieli coraz więcej, mówi główny autor badań, profesor Paul Palmer. « powrót do artykułu
  7. Kolumbia wprowadziła stan wyjątkowy po tym, jak potwierdzono, że na krajowych plantacjach bananów pojawił się choroba wywołana przez grzyba Fusarium oxysporum TR4, która wcześniej zniszczyła uprawy w Azji. Ameryka Południowa to największy na świecie producent bananów. Teraz na kontynencie zawitał wyjątkowo groźny patogen. Kolumbijski Instytutu Rolnictwa (ICA) oznajmił, że wzmoże wysiłki dotyczące bezpieczeństwa biologicznego, a poddane kwarantannie 170 hektarów upraw już zostało wyciętych. ICA wzmocni kontrolę w portach, na lotniskach i przejściach granicznych. Na razie chorobę zauważono jedynie w regionie La Guaijra i wszystkim zależy na tym, ty się ona nie rozprzestrzeniła. Przed kilkoma dniami doszło do spotkania ministrów rolnictwa krajów Ameryki Południowej, którzy dyskutowali o sposobach obrony przed rozprzestrzenianiem się choroby. TR4, na którą nie ma lekarstwa, niszczy system naczyniowy roślin i może pozostać w glebie przez dekady. Choroba atakuje banany i plantany. Kolumbia to czwarty największy eksporter bananów w Ameryce Łacińskiej. W ubiegłym roku sprzedano banany za ponad 866 milionów dolarów. Spośród wszystkich produktów rolnych jedynie kawa i kwiaty przynoszą Kolumbii większe wpływy. Uprawy bananów zajmują 50 000 hektarów. Uprawiane głównie na rynek wewnętrzny plantany zajmują 400 000 hektarów. Po raz pierwszy chorobę bananowców wywołaną przez grzyba Fusarium oxysporum zidentyfikowano w 1920 roku w Surinamie. Szybko się ona rozprzestrzeniała i w ciągu kilku lat zniszczyła uprawy w Ameryce Południowej. W ciągu kolejnych 40 lat choroba spowodowała, że z rynku niemal zniknęła odmiana Gros Michel. Wówczas w Ameryce Południowej zaczęto uprawiać, mniej smaczną odmianę Cavendish pochodzącą z Azji Południowo-Wschodniej. Była ona odporna na chorobę panamską, ale jest bardziej delikatna, ma cieńszą skórkę, łatwo ciemnieje i ulega uszkodzeniom, więc banany takie nigdy nie dojrzewają na słońcu, a są zrywane jeszcze zielone, by przetrwały transport. Pod koniec lat 80. XX wieku na Tajwanie pojawiła się Fusarium oxysporum TR4, która zaczęła niszczyć uprawy w Azji. Od początku obecnego wieku choroba ta rozprzestrzenia się w kierunku Bliskiego Wschodu i Afryki. Teraz trafiła też do Ameryki Południowej. « powrót do artykułu
  8. Archeolodzy pracujący w Domu Ogrodów (Casa del Giardino) w Pompejach natrafili na pozostałości szkatułki, w której znajdowały się przedmioty kojarzone z magią, w tym talizmany. Mając to na uwadze, Massimo Osanna, dyrektor tutejszego parku archeologicznego, wspomniał o skarbie wróżki (wg niego, większość przedmiotów mogła należeć do kobiety). Drewno szkatułki dawno zbutwiało, zachowały się tylko zawiasy z brązu. W środku schowano kryształy, bursztyny i ametysty, kościane guziki, szklane paciorki (na jednym z nich widniał Dionizos), skarabeusze, lalki, dzwoneczki, a nawet maleńką czaszkę. Na znalezisko składają się dziesiątki amuletów, które miały przynosić szczęście i przedmioty pomagające odstraszyć złe moce/pecha. Wg Ossany, przedmioty należały raczej do służącej czy niewolnicy, a nie do pani domu. W szkatułce nie ma bowiem przedmiotów ze złota, a wszyscy bogacze z Pompejów je uwielbiali. To raczej naszyjniki noszone w czasie rytuałów, a nie dla elegancji. Eksperci podejrzewają, że mogły to być rytuały związane z płodnością, uwodzeniem czy poszukiwaniem dobrych omenów dla ciąży i rozwiązania. W tym samym domu znaleziono także szczątki 10 osób, w tym dzieci. Naukowcy chcą zbadać DNA, by ustalić ich związki pokrewieństwa. « powrót do artykułu
  9. Badając dziką populację diabłów tasmańskich z Półwyspu Forestier, naukowcy odkryli zachowania rozrodcze samic, które mogą utrudniać specjalistom z Tasmanian devil captive insurance programme zarządzanie różnorodnością genetyczną populacji. Okazuje się bowiem, że samice bywają poliandryczne i zdarza im się spółkować nawet z roczniakami. Wyniki badań ukazały się w Biological Journal of the Linnean Society. Istnieją różne korzyści wynikające z ojcostwa wielu samców, w tym zwiększona różnorodność genetyczna, nabywanie "dobrych genów" czy zmniejszone ryzyko męskiego dzieciobójstwa. Ojcostwo wielu samców obserwowano u licznych gatunków torbaczy, ale nie u diabłów tasmańskich. Ekipa dr Tracey Russell z Uniwersytetu w Sydney badała populację Sarcophilus harrisii z Półwyspu Forestier. Okazało się, że w 4 z 9 miotów występowało zjawisko ojcostwa wielu samców. Co ciekawe, niektóre z tych samców były roczniakami, a uznaje się, że diabły są dojrzałe seksualnie w wieku 2 lat. Dotąd w regionach spustoszonych zakaźnym rakiem pyska obserwowano samice rozmnażające się jako roczniaki, u samców takie zachowanie zaobserwowano po raz pierwszy. Ponieważ to nowo odkryty fenomen, brakuje danych nt. przeżywalności młodych z miotów z ojcostwem pojedynczych vs. wielu samców. Diabły tasmańskie zapadają na dwa różne zakaźne raki pyska. Raka DFT1 zaobserwowano po raz pierwszy w 1996 r. w północno-wschodniej Tasmanii. W 2014 r. rutynowy skryning diagnostyczny ujawnił 2. rodzaj zakaźnego raka pyska. Wywołuje on guzy, których gołym okiem nie da się odróżnić od zmian wywoływanych przez DFT1. Analizy wykazały, że raki różnią się jednak na poziomie biologicznym i o ile DFT1 pochodzi z komórek samicy, o tyle DFT2 pojawił się u samca. « powrót do artykułu
  10. Po raz pierwszy dane z testów przedklinicznych wskazują, że dwa eksperymentalne leki przeciwko wirusowi Ebola mogą zmniejszać liczbę zgonów. Optymistyczne dane pochodzą z badań PALM (Pamoja Tulinde Maisha – Razem Ratujemy Życie), które rozpoczęły się po wybuchu obecnej epidemii Eboli w Demokratycznej Republice Kongo. To druga największa epidemia tej choroby. W czasie testów wykorzystano trzy eksperymentalne leki, których skuteczność porównano ze ZMappem. Terapia składa się z wcześniej przygotowanego koktajlu przeciwciał. Podczas wcześniejszej epidemii uzyskano wstępnie obiecujące wyniki, jednak nie zebrano dostatecznej ilości danych, by stwierdzić, że nowe leki rzeczywiście działają. Jako, że obecnie nie istnieje żaden lek zwalczający Ebolę za standard uznaje się podawanie środka o nazwie ZMapp, mimo że brak jednoznacznych danych potwierdzających jego skuteczność. W ramach PALM testowano przeciwciało monoklonalne mAb114. Środek ten został stworzony przez amerykański Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (National Institute of Allergy and Infectious Diseases) z przeciwciał wyizolowanych od osoby, która przeżyła epidemię Eboli z 1995 roku. Kolejnym z testowanych leków był REGN-EB3, mieszanina trzech przeciwciał monoklonalnych stworzona przez firmę Regeneron Pharmaceuticals z przeciwciał pozyskanych od myszy, u której najpierw wytworzono układ odpornościowy nieco podobny do ludzkiego, a później zarażono ją Ebolą. Trzecim z badanych środków był lek przeciwwirusowy remdesivir firmy Gilead. Wstępne testy wykazały, że zmarło 49% osób, które otrzymały ZMap i 53% tych, którym podano remdesivir. Znacznie lepiej wypadły dwa pozostałe leki. Wśrod osób, którym podano mAb114 zmarło 34%, a tam, gdzie podano REGN-EB3 odsetek zgonów wyniósł 29%. Tymczasem ogólny odsetek zgonów podczas obecnej epidemii wynosi około 70%. Jeszcze bardziej obiecująco wygląda sytuacja tam, gdzie leki podano na wczesnym etapie choroby. W tym przypadku zmarło jedynie 6% osób leczonych REGN-EB3, 11% leczonych mAb114. Tam, gdzie podano ZMapp odsetek zgonów wyniósł 24%, a w przypadku remdesiviru było to 33%. Na następnym etapie badań naukowcy skupią się na testowaniu skuteczności wyłącznie REGN-EB3 i mAb114. Podczas obecnej epidemii Eboli zarażeniu uległo około 2800 osób, z czego zmarło niemal 1900. Sytuacja mogłaby być znacznie gorsza, gdyby nie fakt, że wcześniej w DRK testowano eksperymentalną szczepionkę przeciwko Eboli. Otrzymało ją ponad 90 000 osób. Wstępne wyniki sugerują, że jest ona skuteczna w 97,5% przypadków. « powrót do artykułu
  11. Największe na świecie badania raf koralowych pozwoliły na określenie które rafy i w jaki sposób można uratować, informują naukowcy z WCS (Wildlife Conservation Society), wielu organizacji pozarządowych, agend rządowych oraz uniwersytetu. Dzięki nim opracowano trzy strategie, które mają zostać szybko wdrożone w celu ratowania raf. W najnowszym numerze Nature Ecology and Evolution opublikowano wyniki badań prowadzonych przez ponad 80 naukowców na ponad 2500 rafach na oceanach Indyjskim i Spokojnym. Dobra wiadomość jest taka, że wciąż istnieją dobrze funkcjonujące żywe rafy koralowe i nie jest za późno, by je ocalić. Możemy uratować dla przyszłych pokoleń ostatnie istniejące rafy, które zostały dotknięte zmianami klimatu. Jednak tam, gdzie doszło do dużej degeneracji raf, nadbrzeżne społeczności będą musiały znaleźć sobie w przyszłości inne źródło utrzymania, mówi główna autorka badań i szefowa prowadzonego przez WCS programu monitorowania raf, doktor Emily Darling. Fakt, że można uratować część raf to dobra wiadomość. W regionie indopacyficznym znajduje się wielka różnorodność raf, niestety od ponad 20 lat w regionie tym coraz częściej dochodzi do incydentów masowego blaknięcia raf. Dzięki badaniom udało się zidentyfikować trzy główne strategie zachowania raf koralowych. Pierwsza z nich polega na ich ochronie. Okazało się, że 17% badanych raf dobrze sobie radziło i były to rafy, których nie dotknęły niekorzystne zjawiska z lat 2014–2017 związane z El Niño. Znajdują się one na wodach przybrzeżnych 22 krajów, od Wschodniej Afryki po Azję Południowo-Wschodnią. Można je ocalić koordynując działania na skalę międzynarodową. Druga ze strategii polega na odradzaniu uszkodzonych raf. Mogłaby one objąć 54% badanych raf. To rafy, które jeszcze niedawno dobrze funkcjonowały, jednak dotknęło je masowe blaknięcie z lat 2014–2017. Strategia trzecia to zmiana stylu życia lokalnych społeczności. Aż 28% raf koralowych przestało funkcjonować, a ludzie, którzy są od nich uzależnieni muszą znaleźć inne źródła utrzymania. Autorzy badań podkreślają, że niezwykle istotne jest prawidłowe zarządzanie rafami na szczeblu lokalnym, tworzenie obszarów chronionych i inne ograniczenia w ich eksploatacji, ale nie może to zastępować działań globalnych. Ocalenie raf będzie wymagało prowadzenia działań na szczeblu lokalnym i globalnym. Należy z jednej strony ograniczać zależność lokalnych społeczności od raf tak, by rafy były mniej eksploatowane, z drugiej zaś strony należy prowadzić działania zmierzające do utrzymania globalnego ocieplenie na poziomie poniżej 1,5 stopnia Celsjusza od okresu preindustrialnego", mówi doktor Tim McClanahan. Utrzymanie się raf koralowych zależy w dużej mierze od ograniczenia emisji węgla do atmosfery. Jednak niezwykle ważne jest zidentyfikowanie tych raf, które zareagują bądź nie zareagują na działania na szczeblu lokalnym. Odpowiednie zarządzanie rafami pozwoli na opracowanie strategii pomocy ludziom, którzy są uzależnieni od raf, dodaje doktor Georgina Gurney. « powrót do artykułu
  12. Huawei zaprezentowało swój system operacyjny o nazwie HarmonyOS. Jest on rozwijany od wielu lat, ostatnio jednak, po wybuchu wojny handlowej pomiędzy Chinamy i USA, prace nad nim przyspieszyły, a znaczenie systemu wzrosło, gdyż może stanowić wyjście awaryjne, gdyby stosunki handlowe obu mocarstw uległy dalszemu pogorszeniu. Podczas Huawei Developer Conference poznaliśmy pierwsze szczegóły dotyczące nowego systemu, ale firma nie była jeszcze gotowa, by pokazać jego działającą wersję na smartfonach Harmony. Obecnie Android pozostaje głównym systemem operacyjnym na produktach chińskiej firmy. Harmony OS bazuje na mikrojądrach. Nie jest to niespodzianką, gdyż Huawei co najmniej dwóch lat mówi o rozwoju własnych mikrojąder. Chińczycy twierdzą, że ich OS jest szybszy, bardziej stabilny i bardziej elastyczny. Ma ponoć być tak dobry, że firma mogłaby przestawić się na niego w ciągu kliku dni. Wśród innych szczegółów najważniejszy jest chyba ten, że dostęp na prawach roota będzie mocno ograniczony. Huawei uznaje, że przekazanie użytkownikowi zbyt dużych uprawnień jest niebezpieczne, zatem root HarmonyOS nie będzie mógł równie swobodnie poruszać się w jądrach systemu i innych krytycznych elementach co w przypadku innych systemów operacyjnych. Istnieją poważne wątpliwości co do tego, czy Huawei jest w stanie stworzyć własny system operacyjny zdolny do konkurowania z Androidem. Jeśli nawet jednak taki system powstał lub powstanie w najbliższej przyszłości, to nie wiadomo, czy na obecnym rynku mobilnym zdominowanym przez Androida oraz iOS-a jest miejsce na trzeci system. Dość przypomnieć, że klęskę poniosły i Windows Phone i Firefox OS. Główną siłą Androida jest zaś olbrzymi wybór aplikacji działających na tym systemie. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa odkryli, że bilirubina, żółty barwnik będący produktem rozkładu hemu hemoglobiny i innych hemoprotein, chroni komórki mózgu przed stresem oksydacyjnym. Żółtaczka, czyli żółte zabarwienie skóry i białkówek oczu, jest spowodowana odkładaniem się w tkankach nadmiaru bilirubiny. Może ona być wynikiem 1) nadmiernego jej wytwarzania, np. hemolizy czy rozległych krwiaków, 2) zahamowania metabolizmu (zapalenia wątroby) lub 3) utrudnionego wydalania. Bez odpowiedzi pozostawało jednak pytanie o fizjologiczną rolę bilirubiny u zdrowych osób. Amerykanie podkreślają, że zainteresowanie działaniem bilirubiny w mózgu to pokłosie testów, podczas których sprawdzano, jakie tkanki w organizmie myszy ją wytwarzają. Zaskoczeni naukowcy stwierdzili, że stężenia bilirubiny w mózgu są bardzo wysokie. Bilirubina jest normalnie uznawana za produkt odpadowy, ale stwierdzony poziom produkcji oznacza zużycie dużych ilości energii, dlatego wydaje się dziwne, by bilirubina nie spełniała w mózgu żadnej funkcji - podkreśla dr Bindu Paul. W ramach najnowszego badania akademicy postanowili sprawdzić, po co w mózgu tyle bilirubiny. Autorzy artykułu z pisma Cell Chemical Biology dodają, że wcześniej sugerowano, że bilirubina może być ważnym przeciwutleniaczem. Ponieważ mózg jest bardzo aktywny metabolicznie i podatny na uszkodzenia oksydacyjne, zespół rozważał możliwość, że bilirubina chroni go przed stresem oksydacyjnym. W testach wykorzystano hodowane w laboratorium mysie neurony; zostały one genetycznie zmodyfikowane w taki sposób, by nie wytwarzać bilirubiny. Naukowcy wystawiali je na różne źródła stresu oksydacyjnego - wprowadzali do ich środowiska reaktywne formy tlenu. Okazało się, że w porównaniu do normalnych neuronów, zmodyfikowane komórki słabiej radziły sobie z tymi stresorami, a szczególnie z anionem ponadtlenkowym (O2-). Doktorant Chirag Vasavda podkreśla, że anion ponadtlenkowy jest ważną cząsteczką sygnałową, związaną z uczeniem czy pamięcią. Nadmierna aktywność mózgu prowadzi jednak do niekontrolowanych poziomów anionu, co może wyzwalać stres oksydacyjny i zapoczątkowywać ciąg reakcji uszkadzających ten narząd. Wstępne eksperymenty sugerowały, że bilirubina może odgrywać ważną rolę w kontrolowaniu stężenia anionu ponadtlenkowego w mózgu. Naukowcy podejrzewali, że zdolność bilirubiny do regulowania O2- ma związek z unikatową budową cząsteczki, która pozwala jej wychwytywać i neutralizować szkodliwe związki w sposób niedostępny dla innych przeciwutleniaczy, np. glutationu. By to sprawdzić, Amerykanie stymulowali aktywność mózgu u normalnych myszy i myszy pozbawionych bilirubiny. Stwierdzono, że w 2. grupie występowało ~2-3-krotnie większe uszkodzenie mózgu. Oznacza to, że bilirubina chroni mózg przed szkodliwym wpływem stresu oksydacyjnego. « powrót do artykułu
  14. Każdy, kto był nad morzem, wie, że mewy podkradają turystom jedzenie. Ostatnie badania naukowców z Uniwersytetu w Exeter sugerują, że jest na to prosty sposób. Otóż okazuje się, że można ocalić swoje frytki, wpatrując się w ptaki. Podczas eksperymentów, które przeprowadzano w kornwalijskich miejscowościach nadmorskich między 16 listopada a 11 grudnia 2018 r., przed badaczem, w odległości ok. 1,5 m, umieszczano 250 g frytek. Jedzenie zamykano w przezroczystych woreczkach do mrożenia. Całość obciążano ciężarkiem o wadze 550 g. Sprawdzano, ile czasu zajmie ptakom zbliżenie się do frytek, gdy człowiek będzie obserwował przebieg zdarzeń i gdy odwróci wzrok. Okazało się, że kiedy człowiek wpatrywał się w mewy, podejście do jedzenia zajmowało im 21 s dłużej. Brytyjczycy próbowali przetestować 74 mewy, ale tylko 27 (36%) podjęło co najmniej jedną próbę zbliżenia się do jedzenia. Pozostałe odleciały niedługo po prezentacji pokarmu albo, już na ziemi, nie zbliżyły się do frytek w ciągu 300 s. Dziewiętnaście osobników (26%) ukończyło oba warianty z wpatrywaniem się i odwracaniem wzroku. Zaobserwowano duże różnice indywidualne w czasie przybliżania się do jedzenia; przy scenariuszu z wpatrywaniem wahał się on w zakresie 4-300 s, a przy scenariuszu odwracania wzroku w zakresie 3-167 s. Przy pierwszym scenariuszu sześć osobników nie dotknęło frytek w 300-s ramie czasowej, a przy 2. scenariuszu wszystkie dotknęły jedzenia. Mewy są często postrzegane jako agresywne i czające się na ludzkie jedzenie, dlatego ciekawie było stwierdzić, że większość nie była zainteresowana naszymi testami - podkreśla Madeleine Goumas. Wśród tych, które się zbliżyły, większość zwlekała, gdy człowiek się przyglądał. Niektóre ptaki nawet nie tknęły jedzenia, podczas gdy inne wydawały się w ogóle nie zauważać gapiącego się na nie człowieka. Nie badaliśmy, czemu mewy są tak różne - może chodzić o osobowość albo pozytywne doświadczenia dokarmiania przez ludzi u części ptaków - ale wszystko wskazuje na to, że kilka bardzo namolnych osobników jest w stanie zrujnować reputację reszty. Mewy bardzo szybko się uczą, dlatego jeśli raz uda im się pozyskać jedzenie od człowieka, będą tego próbować w przyszłości. [...] Latem, podczas wakacji i plażowych grilli, widzimy więcej mew szukających łatwego łupu. Radzimy, by wypoczywający rozglądali się wokół, ponieważ mewy często zabierają jedzenie po kryjomu, biorąc ludzi z zaskoczenia. Wydaje się, że wpatrywanie się w nie zmniejsza ryzyko podkradania przysmaków - podsumowuje dr Neeltje Boogert. « powrót do artykułu
  15. Strach, który wywołują drapieżniki, może pozostawiać trwałe zmiany w obwodach neuronalnych dzikich zwierząt i wywoływać w ten sposób utrzymujące się bojaźliwe zachowania. Przypomina to zjawiska obserwowane w przebiegu zespołu stresu pourazowego (PTSD). Zespół Liany Zanette z Uniwersytetu Zachodniego Ontario wykazał, że wpływ kontaktu z drapieżnikami na mózgowe obwody strachu utrzymuje się poza okres występowania natychmiastowej reakcji "walcz lub uciekaj" i jest mierzalny nawet po ponad tygodniu. Dzieje się tak, mimo że w międzyczasie zwierzęta przebywają w naturalnych warunkach środowiskowych i społecznych. Uzyskane przez nas wyniki mają ogromne znaczenie dla naukowców zajmujących się badaniami biomedycznymi, zdrowiem psychicznym i ekologów. Stanowią bowiem poparcie dla stwierdzenia, że PTSD nie jest czymś nienaturalnym i pokazują, że trwałe skutki strachu wywołanego przez drapieżniki, które zapewne wpływają na rozrodczość i przeżywalność, to coś normalnego w świecie zwierząt. Zachowanie wspomnień zagrażających życiu spotkań z drapieżnikami jest korzystne ewolucyjnie, jeśli pomaga jednostce unikać w przyszłości takich zdarzeń. Autorzy coraz większej liczby badań biomedycznych przekonują, że w takim świetle PTSD stanowi koszt dziedziczenia prymitywnego ewolucyjnie mechanizmu, który przedkłada przeżycie nad jakość życia. Ekolodzy zauważają z kolei, że drapieżniki mogą wpływać na liczebność ofiar, nie tylko je zabijając, ale i strasząc. W ramach wcześniejszych badań ekipa Zanette wykazała, na przykład, że przestraszeni rodzice słabiej radzą sobie z opieką nad młodymi. W najnowszym studium wzięły udział schwytane sikory jasnoskrzydłe (Poecile atricapillus). Przez 2 dni pojedynczym osobnikom (15 samcom i 12 samicom) odtwarzano wokalizacje drapieżników albo niedrapieżników. Później ptaki trafiały do stada, które przez tydzień przebywało na zewnątrz i nie było wystawiane na żadne wskazówki eksperymentalne. Utrzymujące się bojaźliwe zachowania badano, mierząc u wylosowanych 15 ptaków reakcje na zawołania alarmowe P. atricapillus. Wpływ na mózgowe obwodu strachu określano zaś, mierząc poziom pewnego czynnika transkrypcyjnego w ciele migdałowatym i hipokampie (chodziło o białko ΔFosB, czyli czynnik transkrypcyjny należący do rodziny Fos). Wykorzystane ścieżki dźwiękowe składały się z dźwięków wydawanych albo przez 6 gatunków polujących na sikory białoskrzydłe (krogulca czarnołbistego, krogulca zmiennego, włochatkę małą, myszłowa rdzawosternego, drzemlika i puszczyka kreskowanego), albo przez 6 niezagrażających sikorom gatunków (krzyżówkę, żabę leśną, szarobrewkę śpiewną, dzięcioła kosmatego, dzięcioła włochatego i kowalika czarnogłowego). W głównym eksperymencie wokalizacje odtwarzano za dnia, łącznie przez 5 min w ciągu godziny. Dźwięki pojawiały się w losowych interwałach, przy czym odgłosy każdego z gatunków "nadawano" 1-4-krotnie co 2 godziny. « powrót do artykułu
  16. Eksperci z firmy Eclypisium ostrzegają, że ponad 40 sterowników dla systemu Windows zawiera dziury, które mogą zostać wykorzystane do ataku na pecety i serwery. Błędy występują w produktach wielu gigantów IT, takich jak Intel, Toshiba, Huawei czy Asus. Narażone na atak są wszystkie wersje Windows. Dziury znalezione przez pracowników Eclypsium pozwalają na zwiększenie uprawnień w dostępie do sprzętu. Za ich powstanie odpowiada niedbałość w pisaniu kodu i niezwracanie uwagi na kwestie bezpieczeństwa. Eclypsium już poinformowało wszystkich 20 producentów sterowników. Dotychczas 15 z nich poprawiło swoje oprogramowanie. Sterowniki załatali m.in. Intel, Huawei, Toshiba, NVIDIA, Gigabyte, Biostar, AsRock, AMI, Realtek, ASUSTek czy AMD. Kilku producentów nie wypuściło jeszcze poprawek, dlatego ich nazw nie ujawniono. Błędy w sterownikach zdarzają się dość często. W czerwcu Microsoft poprawiał swój sterownik dla urządzeń bezprzewodowych firmy Broadcom, a w marcu specjaliści z Redmond poinformowali Huawei o znalezieniu dziury w sterowniku highendowych MateBook'ów. « powrót do artykułu
  17. Za znalezienie luki w produktach Apple'a można będzie otrzymać do miliona dolarów. Ivan Krstic, odpowiedzialny w Apple'u za kwestie bezpieczeństwa, poinformował podczas dorocznej konferencji Black Hat, że firma zwiększa z 200 000 do 1 000 000 limit kwoty, jaką płaci za znalezione dziury. Przedsiębiorstwo chce w ten sposób zachęcić odkrywców luk, by informowali je o ich istnieniu, zamiast by sprzedawali je na czarnym rynku. Co więcej, program nagród nie będzie ograniczony tylko do iPhone'a ale będzie dotyczył również innych produktów, jak iPad, Mac, Apple Watch czy Apple TV. Dotychczas firma płaciła do 200 000 USD za informacje o dziurach, ale krytykowano ją, że to zbyt mała kwota, więc istnieje pokusa sprzedaży informacji na czarnym rynku, co negatywnie odbiłoby się na bezpieczeństwie użytkowników firmowych produktów. Oczywiście nie dostaniemy miliona dolarów za każdą informację o luce. Najwyższą kwotę przewidziano tylko dla znalazców najpoważniejszych najbardziej groźnych dziur. Ponadto do 500 000 dolarów zwiększono kwotę za informacje o dziurach pozwalających na nieuprawniony dostęp do danych użytkownika. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z SGGW wyprodukowali miód suszony, który zawiera aż 80% miodu naturalnego. Ten dostępny na rynku zawiera go zaledwie 50%, reszta to maltodekstryna – dodatek cieszący się niezbyt pochlebną opinią ze względu na wysoki indeks glikemiczny. W ulepszonym produkcie została ona zastąpiona nutriozą – wspomagającym układ pokarmowy nośnikiem o właściwościach prebiotycznych. Naturalny produkt Postępujący wzrost występowania chorób cywilizacyjnych powoduje, że wiele osób poszukuje naturalnych produktów żywnościowych, chcąc zmienić bądź udoskonalić dietę. Idealnym rozwiązaniem jest miód naturalny – bardzo smaczny, mający wiele właściwości prozdrowotnych. Ma działanie bakteriobójcze, wzmacniające, uodporniające, oczyszczające, regenerujące oraz przeciwbólowe. To również jedyny w swoim rodzaju produkt o niezwykle bogatym składzie chemicznym. Zawiera 20 rodzajów aminokwasów, enzymy i biopierwiastki. Dodatkowo ma piękny kolor i przyjemny zapach. Wykorzystywany jest do produkcji leków (syropy dla dzieci o działaniu odpornościowym i przeciwutleniającym, tabletki na ból gardła, herbaty ziołowe dodające sił witalnych), kosmetyków (żele pod prysznic, odżywki do włosów, kremy do twarzy wzbogacające skórę w cenne składniki odżywcze) oraz produktów spożywczych (batony, cukierki, płatki śniadaniowe). Jego właściwości znane już były przed wiekami i wykorzystywane w medycynie oraz kosmetyce. Podobno już Kleopatra pielęgnowała swoją urodę, zażywając kąpieli w kozim mleku z dodatkiem miodu. Miód w przemyśle Niestety, z wytwarzanego miodu naturalnego w Polsce tylko 1% wykorzystywany jest w przemyśle. Powodem są ograniczenia związane z jego lepką konsystencją, która utrudnia mycie urządzeń produkcyjnych oraz z krystalizacją zmuszającą do jego powtórnego upłynnienia. Doskonałym rozwiązaniem tego problemu jest miód w proszku, choć jego wysuszenie do prostych nie należy. Koncerny spożywcze chętnie sięgają po taką jego wersję. Miód suszony wchodzi w skład wielu produktów spożywczych oraz suplementów diety. Może być także używany jako środek słodzący w produktach dietetycznych i to mimo zawartości maltodekstryny. Być może już niedługo jego miejsce zajmie miód suszony wyprodukowany w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie przez zespół naukowców z Katedry Inżynierii Żywności i Organizacji Produkcji Wydziału Nauk o Żywności: dr hab. Katarzynę Samborską, dr inż. Aleksandrę Jedlińską, dr. inż. Artura Wiktora i prof. dr hab. Dorotę Witrową-Rajchert. Innowacyjny proszek Proszek będący w sprzedaży zawiera zaledwie 50% miodu, reszta to maltodekstryna – substancja pomocnicza mająca niezbyt pochlebną opinię ze względu na wysoki indeks glikemiczny (85-105). Ma ona za zadanie wspomóc proces suszenia poprzez ograniczenie niekorzystnych zjawisk związanych z przemianami fazowymi cukrów prostych, a które objawiają się pozostawianiem materiału w formie syropu nawet przy niskiej zawartości wody. Z tego powodu nie można zupełnie zrezygnować z nośnika, jakim jest w tym produkcie maltodekstryna, ale można zastąpić go innym nośnikiem. I to właśnie stało się w SGGW! Naukowcy postawili sobie za cel otrzymanie miodu w proszku z jak najmniejszym dodatkiem nośnika, a zarazem z zachowaniem wartości odżywczych, charakterystycznego smaku i aromatu miodu. I tak powstał innowacyjny produkt – miód suszony zawierający aż 80% miodu i tylko 20% nośnika! Ponadto maltodekstryna została zastąpiona prebiotyczną nutriozą, która ma udowodnione właściwości wspomagające układ pokarmowy. W jaki sposób naukowcom z SGGW udało się wyprodukować taki proszek? W suszeniu miodu głównie przeszkadza wysoka zawartość cukrów prostych i to, że mają one niską tzw. temperaturę przemiany szklistej. To temperatura, w której następuje przejście ze stanu płynnego lub plastycznego w stan szklisty – wyjaśnia dr hab. Katarzyna Samborska. Podczas procesu zamiast proszku powstaje odwodniony syrop. Temperatura suszenia musi być obniżona aby umożliwić zmianę formy w postać proszku. Zrobiliśmy to z zastosowaniem osuszonego powietrza w czasie suszenia rozpyłowego, dzięki czemu temperatura materiału w czasie suszenia została obniżona z 80 do 50°C, co dało możliwość równoczesnego obniżenia zawartości nośnika. Należy zwrócić również uwagę, że takie suszenie jest ponadto dużo bardziej wydajne niż tradycyjne. Podczas tradycyjnego tracimy niekiedy połowę proszku. W przypadku użycia powietrza osuszonego mamy prawie 80% wydajność! Niższa temperatura suszenia pozwala także na lepsze zachowanie związków termolabilnych. To dodatkowe zalety naszego innowacyjnego miodu suszonego i pomysłu na jego suszenie. Należy zwrócić uwagę, że nutrioza działa pozytywnie na mikroflorę jelitową. Właściwości biologiczne – zawartość polifenoli i aktywność antyoksydacyjna w przeliczeniu na suchą substancję miodu w proszku – są takie same jak w miodzie tuż przed procesem suszenia, czego nie można osiągnąć, susząc przy użyciu metody tradycyjnej. Zastosowanie Już teraz wiadomo, że ulepszony miód suszony świetnie nadaje się do wyrobów cukierniczych, co sprawdziły studentki z Koła Naukowego Technologów Żywności SGGW pod okiem dr hab. K. Samborskiej. Zachęcam studentów do wykorzystania ulepszonego proszku także do produktów mięsnych, np. jako dodatku przedłużającego przydatność do spożycia pulpetów lub kawałków mięsa – mówi. Odpowiednie próby są już przeprowadzane także w Zakładzie Technologii Mięsa. Są badania dowodzące, że miód można dodawać jako składnik przeciwutleniający lub posiadający właściwości antybakteryjne. Może on także funkcjonować jako zamiennik cukru. Myślę, że jest bardzo dużo możliwości wykorzystania otrzymanego przez nas sypkiego miodu. Zwłaszcza, że jest on zdrowszy od tego dostępnego na rynku, bo zawiera aż 80% miodu naturalnego. Być może już wkrótce wykorzystanie miodu w przemyśle znacznie się zwiększy. Tym bardziej, że dzięki naukowcom z SGGW, udało się wyprodukować miód suszony z dużą zawartością miodu naturalnego i dodatkiem prebiotyku, który jest nośnikiem wspomagającym suszenie. Kto wie, być może nadszedł czas całkowitej zamiany białego cukru na miód w proszku? Wszak kto miód je i pije, ten długo żyje. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Uniwersytetu Indiany przeprowadzili badania, w ramach których myszy dowolnie spożywały ciasto zawierające tetrahydrokannabinol w dawkach od 1 do 10 mg/kg masy ciała. Amerykanie podkreślają, że sposoby wykorzystania konopi są coraz liczniejsze i coraz większą popularność zyskują postaci jadalne. Posługując się takim modelem, można zaś będzie określić fizjologiczne czy behawioralne skutki spożycia pokarmów zawierających THC. Myszy miały ograniczony dostęp do ciasta, które od czasu do czasu zawierało THC w dawkach wynoszących od 1 do 10 mg/kg masy ciała. Ścieżka podawania sobie THC była taka, jak u ludzi, co zwiększało użyteczność tego zwierzęcego modelu badawczego. Po zjedzeniu ciasta oceniano aktywność ruchową i temperaturę ciała zwierząt oraz działanie przeciwbólowe. Ciasto do eksperymentów przygotowywano z mąki, cukru, soli, gliceryny i THC. Okazało się, że ciasto smakowało myszom, ale przy dwóch najwyższych dawkach tetrahydrokannabinolu jego spożycie spadało. THC prowadziło do zależnych od dawki spadków aktywności ruchowej i temperatury ciała. Zmiany te były silniej wyrażone u samców. Zmniejszoną ruchliwość można było modulować, podając SR141716A, związek będący antagonistą receptorów kannabinoidowych typu 1. (CB1). Widać więc, że hipolokomocja jest pośredniczona przez aktywację CB1. Michael Smoker podkreśla, że w stanach, gdzie zalegalizowano marihuanę, rośnie popularność jadalnych jej postaci. Ludzie mogą kupić ciastka, cukierki i inne produkty z THC w składzie. Wiele komercyjnych produktów z marihuaną cechuje jednak relatywnie wyższe stężenie THC niż w materiale roślinnym. W niektórych przypadkach klienci nie mają też pewności, jak dużo mogą czegoś zjeść i spożywają więcej produktu, niż powinni. Doktorant dodaje, że naukowcom zależy na znalezieniu odpowiedzi na parę pytań, np. o wpływ opisywanych produktów na procesy poznawcze (w tym myślenie). Ważna jest też kwestia ewentualnych długoterminowych skutków, które mogłyby się pojawić u kogoś, kto przez pewien czas regularnie sięgał po przekąski z THC, a później przestał. Smoker zaznacza, że oprócz tego trzeba sprawdzić, jakie są, jeśli w ogóle występują, skutki przypadkowego spożycia jadalnych form THC przez dzieci. Model mysi z dowolnym spożyciem ciasta wydaje się dobry, bo jest niestresujący dla zwierząt i stanowi odpowiednik ścieżki podania przez ludzi. Poza tym u myszy można kontrolować wcześniejsze kontakty z THC oraz innymi substancjami psychoaktywnymi. « powrót do artykułu
  20. Archeolodzy z University of North Carolina informują o dokonaniu drugiego w bieżącym sezonie ważnego odkrycia na stanowisku Mount Zion w Jerozolimie. Tym razem znaleźli ślady babilońskiego podboju miasta z roku 587/586 przed Chrystusem. Podczas wykopalisk natrafiono na warstwy popiołu z tego okresu oraz znajdują się w nich groty strzał, resztki naczyń, lamp oraz biżuterię. Zauważono też ślady dużej struktury z epoki żelaza. Nie dotarto jeszcze do budynku znajdującego się pod badanymi właśnie warstwami. The Mount Zion Archeological Project jest prowadzony od ponad dekady. W tym czasie dokonano tam wielu istotnych odkryć. Na przykład w ubiegłym miesiącu poinformowano o znalezieniu śladów splądrowania miasta podczas pierwszej krucjaty. Obecne znalezisko jest jednym z najstarszych i najważniejszych, gdyż podbój Jerozolimy przez Babilończyków był znaczącym momentem w historii Żydów. Najnowsze odkrycie można połączyć z konkretnym wydarzeniem, gdyż mamy tutaj do czynienia z unikatową mieszaniną resztek naczyń i lamp z popiołem oraz grotami w typie scytyjskim wykonanymi z brązu i żelaza. Ze względu na lokalizację znaleziska z góry można wykluczyć część hipotez. Wiemy, gdzie znajdowały się starożytne fortyfikacje, więc wiemy, że jesteśmy wewnątrz miasta. Wiemy, że to nie miejsce wyrzucania odpadów, ale południowo-zachodnia część miasta z epoki żelaza. W VIII wieku przed naszą erą obszar miejski rozciągał się od „Miasta Dawida” na południowy wschód oraz do Zachodniego Wzgórza, gdzie prowadzimy nasze prace. Dla archeologów warstwa popiołu może oznaczać wiele różnych rzeczy. Mogą być to np. popioły wyrzucane z palenisk albo popiół pozostały po spaleniu śmieci. Jednak w tym przypadku popiół wymieszany jest z różnymi artefaktami i grotami strzał. To wskazuje, że doszło do zniszczeń. Nikt nie porzuca złotej biżuterii i nikt nie przechowuje grotów strzał w domu, mówi Gibson. To groty typu scytyjskiego i znajdowano je już w innych miejscach konfliktów zbrojnych z VII i VI wieku przed Chrystusem. Są znane też z wykopalisk poza Izraelem. Występowały często w tym okresie i wiemy, że używali ich Babilończycy. Wszystkie te dowody razem wskazują, że mamy tutaj do czynienia z podbojem Jerozolimy przez Babilończyków, gdyż jedyne poważne zniszczenia miasta w tym okresie są związane z podbojem z roku 587/586 przed Chrystusem, dodaje uczony. Znalezione artefakty również odpowiadają temu, co spodziewalibyśmy się odkryć w domu zrujnowanym wskutek zbrojnej napaści. Jedną niespodzianką jest biżuteria. Rzadko znajduje się ją w miejscach walk, gdyż jest ona pożądanym łupem dla zwycięzców. Znaleziona biżuteria wskazuje, że w tym czasie Jerozolima była bogatym miastem. Odkrycie jest tym bardziej istotne, że jedyną jerozolimską biżuterię z tego okresu znaleziono ostatnio w 1979 roku w grobie w Ketef Hinnom. W piątym zaś miesiącu, siódmego dnia miesiąca - był to dziewiętnasty rok [panowania] króla babilońskiego, Nabuchodonozora - wkroczył do Jerozolimy Nebuzaradan, dowódca straży przybocznej, sługa króla babilońskiego. Spalił świątynię Pańską, pałac królewski i wszystkie domy Jerozolimy - wszystkie wielkie domy spalił ogniem [2 Krl 25, 8-9]. Gibson przyznaje, że lubi myśleć, iż prowadzi prace w miejscu pałacu królewskiego. Byłaby to idealna lokalizacja. Znajdujemy się blisko zachodniego szczytu wzgórza, z dobrym widokiem na Świątynię Salomona i Wzgórze Świątynne, stwierdza uczony. Można by zapytać, dlaczego nie odkopaliśmy jeszcze budynku poniżej? Prawda jest taka, że powoli przesuwamy się coraz niżej. Badamy miasto warstwa po warstwie, okres po okresie. Pod koniec ostatniego sezonu zostały nam jeszcze dwa metry struktur datowanych od późnego okresu bizantyjskiego do okresu rzymskiego, a później dotrzemy do epoki żelaza. Powinno się nam to udać w sezonie 2020, wyjaśnia naukowiec. Podbój Jerozolimy i zniszczenie Pierwszej Świątyni (Świątyni Salomona), jest do dzisiaj obchodzone jako święto. Było to bardzo krwawe wydarzenie. W 597 roku przed naszą erą wojska Nabuchodonozora II, najpotężniejszego z królów państwa nowobabilońskiego, podbiły Jerozolimę. Na tronie w roli wasala osadzono Sedacjasza. Ten jednak się zbuntował i zawarł sojusz z Egiptem. W odpowiedzi wojska Nabuchodonozora najechały Królestwo Judy i po wielomiesięcznym oblężeniu zdobyły Jerozolimę. Miasto zostało zrównane z ziemią, a jego mieszkańcy wymordowaniu lub wzięci do niewoli. « powrót do artykułu
  21. Tysiące pielgrzymów przybywają do centralnej Tajlandii, by odwiedzić świątynię odsłoniętą przez wodę i pomodlić się do posągu Buddy. W wyniku długotrwałej suszy w sztucznym zbiorniku wodnym pozostało tylko 3% wody i na powierzchnię wynurzyła się świątynia Wat Nong Bua Yai. Świątynia była w przeszłości centrum życia lokalnej społeczności. Odbywały się tam modlitwy, festiwale, prowadzono działalność edukacyjną, służyła jako centrum spotkań i rozrywki. Została ona zalana. Z wody wyłoniły się też pozostałości setek domów okolicznych wsi, które zostały przeniesione. Teraz do świątyni udały się setki osób, które oddają cześć bezgłowemu posągowi Buddy o wysokości 4 metrów. Zwykle świątyni nie widać. Żadna jej część nie wystaje znad wody. Została odsłonięta przez suszę. Zbiornik, w którym się znajduje,ma pojemność 960 milionów metrów sześciennych i służy nawadnianiu 526 000 hektarów upraw w czterech prowincjach. Susza spowodowała, że zasila on jedynie 1214 hektarów w jednej prowincji. Tajlandia przeżywa obecnie największą suszę od dziesięcioleci, a poziom wód w zbiornikach jest znacznie poniżej średnich miesięcznych, a poziom Mekongu jest najniższy od ponad 100 lat. Wszystko to w czasie sezonu monsunów, najbardziej wilgotnej pory roku w Azji Południowo-Wschodniej. Susza dotknęła przede wszystkim rolników uprawiających ryż. W maju, gdy nadeszła pora jego sadzenia, rząd Tajlandii zaapelował do rolników, by wstrzymali się z sadzeniem w oczekiwaniu na opady. Nadeszły one późno i było ich bardzo mało. Od tamtej pory rząd zasiewa chmury by wywołać opady i chociaż trochę pomóc rolnikom. Zdaniem ONZ obszar suszy będzie się zmieniał i powiększał. Należy się spodziewać, że w przyszłości będzie coraz gorzej. « powrót do artykułu
  22. Czarna dziura, która znajduje się w centrum naszej galaktyki, w ciągu zaledwie dwóch godzin zwiększyła swoją jasność 75-krotnie. Naukowcy sądzą, że Sagittarius A* była jeszcze jaśniejsza, nim zaczęli się jej przyglądać. Jeszcze nigdy w historii 20-letnich obserwacji nie zanotowano tak dużej jasności tej czarnej dziury. To jednocześnie największa zaobserwowana zmiana. Obserwacji dokonał Tuan Do z Keck Observatory. Początkowo sądził, że wyjątkowo jasny punkt, który pojawił się na odczytach to pobliska gwiazda S0-2, jednak szybko zdał sobie sprawę, że to co obserwuje, to rosnąca jasność czarnej dziury. To było dziwne. Nigdy wcześniej nie widziałem tak jasnej czarnej dziury. Może wpada w nią więcej gazu, przez co staje się bardziej jasna niż kiedyś?, zastanawia się uczony. W ubiegłym roku gwiazda S0-2 wędrowała w pobliżu Sagittariusa A*, co mogło zaburzyć gaz znajdujący się w okolicy i spowodowało, że więcej go trafia do dziury, a być może zwiększanie jasności jest związane z tajemniczą chmurą gazu i pyłu zwaną G2, którą zaobserwowano w 2014 roku. Już wówczas spodziewano się zwiększenia aktywności i fajerwerków, ale nic takiego nie nastąpiło. Astronomowie byli wówczas rozczarowani. Być może, jak mówi Do, coś opóźniło tę chmurę. Sagittarius A* ma wkrótce zostać zobrazowana przez Event Horizon Telescope. W kwietniu wykonał on pierwsze w historii ludzkości zdjęcie czarnej dziury. Była to M87. Gdy w końcu zobaczymy dokładniejszy obraz centralnej dziury Drogi Mlecznej będziemy mogli o niej więcej powiedzieć. Oczywiście obserwowane światło, które zwiększyło jasność, nie pochodzi z samej czarnej dziury, a z towarzyszącego jej dysku akrecyjnego. To dysk materii krążącej wokół czarnej dziury, który jest podgrzewany wskutek jej oddziaływania i zaczyna emitować promieniowanie elektromagnetyczne. To właśnie nagłe zwiększenie jego jasności zaobserwował Do. « powrót do artykułu
  23. Po raz pierwszy naukowcom udało się zidentyfikować bardzo wczesny etap toksycznego oddziaływania beta-amyloidu na neurony. Poznanie przyczyny dysfunkcji komórkowej może pomóc w opracowaniu skutecznych metod terapii choroby Alzheimera (ChA). W mózgach pacjentów z ChA, u których rozwinęły się już objawy kliniczne, występują blaszki beta-amyloidu. W ramach wielu podejść terapeutycznych próbuje się je usuwać, ale z umiarkowanymi jak dotąd sukcesami. Kluczowe jest, byśmy wykrywali i leczyli chorobę o wiele wcześniej. Z tego powodu skoncentrowaliśmy się na hiperaktywnych neuronach, które występują na bardzo wczesnym etapie [choroby] - na długo przed pojawieniem się demencji - wyjaśnia prof. Arthur Konnerth z Uniwersytetu Technicznego w Monachium. Wskutek nadmiernej aktywacji inne neurony z obwodu stale dostają fałszywe sygnały, co prowadzi do upośledzenia procesów przetwarzania. Konnerth, jego doktorant Benedikt Zott i inni członkowie zespołu zidentyfikowali wyzwalacz tego procesu. Wyniki ich badań ukazały się w piśmie Science. Niemcy tłumaczą, że neurony komunikują się za pośrednictwem neuroprzekaźników. Do najważniejszych neuroprzekaźników pobudzających należy kwas L-glutaminowy. Jest on uwalniany do szczeliny synaptycznej. Później, by umożliwić transmisję kolejnych sygnałów, transmiter jest usuwany dzięki wychwytowi zwrotnemu, rozkładowi przez enzymy czy dyfuzji. Naukowcy odkryli, że w szczelinie synaptycznej hiperaktywnych neuronów zbyt długo występowały wysokie stężenia kwasu L-glutaminowego. Było to skutkiem działania beta-amyloidu, który blokował transport (wychwyt) przekaźnika z przestrzeni synaptycznej. Ekipa przetestowała ten mechanizm, posługując się cząsteczkami beta-amyloidu pozyskanymi z próbek pobranych od pacjentów oraz różnymi modelami mysimi. Każdorazowo uzyskiwano podobne rezultaty. Akademicy zaobserwowali, że za blokadę nie odpowiadają blaszki, ale wczesna forma rozpuszczalna β-amyloidu. Niemcy dodają, że początkowo beta-amyloid występuje w postaci monomerów, potem pojawiają się agregaty dimerów, a na końcu tworzą się dojrzałe włókna. Blokada zwrotnego wychwytu kwasu L-glutaminowego jest powodowana przez rozpuszczalne dimery. Nasze dane zapewniają klarowne dowody na szybki i bezpośredni toksyczny wpływ dimerów - podkreśla Benedikt Zott. Naukowcy chcą wykorzystać nowo zdobytą wiedzę, by jeszcze dokładniej zrozumieć komórkowe mechanizmy ChA i dzięki temu opracować nowe strategie leczenia wczesnych stadiów choroby. « powrót do artykułu
  24. Goliaty płochliwe, zwane też żabami goliatami, budują dla swoich młodych "gniazda". Biolodzy zaobserwowali dorosłe osobniki, które tworząc dla swojego potomstwa sadzawki, przesuwały kamienie ważące nawet 2 kg. Później stawały na straży i nie schodziły ze swojego stanowiska aż do świtu. Goliaty płochliwe są wyjątkowe pod paroma względami. Okazuje się, że nie tylko osiągają imponujące rozmiary (są największymi płazami bezognowymi), ale i należą do wyjątkowo troskliwych rodziców. Niewielkie sadzawki, które tworzą na krawędziach prędko płynących rzek, chronią skrzek i kijanki przed kaprysami rzeki i zakusami drapieżników. Sądzimy, że ogromny wysiłek, jaki goliaty wkładają w kopanie i przesuwanie kamieni, może wyjaśnić, czemu u płazów tych wyewoluował gigantyzm - opowiada Marvin Schäfer z Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie. Conraua goliath występują w północno-zachodnim Kamerunie i w Parku Narodowym Monte Alen w Gwinei Równikowej. Niewiele wiadomo o ich biologii, a zwłaszcza o reprodukcji. Naukowcy usłyszeli o niezwykłych zachowaniach rodzicielskich goliatów od myśliwych, którzy polują na ten zagrożony gatunek dla smacznego mięsa. By dowiedzieć się czegoś więcej, dwaj naukowcy chodzili po brzegach rzeki Mpoula i szukali stanowisk lęgowych żab. Początkowo wypatrywali skrzeku lub kijanek, szybko jednak stwierdzili, że warto zwracać uwagę na kupki wykopanego materiału (wyglądały one inaczej niż skutki działania prądów rzecznych). W ten sposób zidentyfikowano 22 potencjalne stanowiska lęgowe; w 14 z nich znaleziono jaja (w każdym z nich było ich ok. 3 tys.). W gnieździe, które nosiło ślady najświeższej aktywności, umieszczono kamerę pułapkową. Okazało się, że goliaty płochliwe tworzą 3 rodzaje sadzawek. Czasem oczyszczają z liści i detrytusu (martwej materii organicznej) bajorka występujące naturalnie w zagłębieniach. Innym razem żaby wykopują z płytkich sadzawek warstwę butwiejących liści oraz żwiru i spychają je na brzeg, tworząc coś w rodzaju tamy. W konstrukcjach trzeciego typu goliaty usuwają z płytkich zbiorników wszelkie duże kamienie. Przesuwają je ku brzegom, uzyskując okrągłe sadzawki. Są one najsolidniejsze, ponieważ najskuteczniej zapobiegają wypływaniu skrzeku oraz zalewaniu podczas większych opadów. Nagrania ujawniły, że dorosłe osobniki stały na straży przez całą noc i schodziły ze stanowiska tuż przed świtem. Naukowcy nie byli w stanie stwierdzić, przedstawiciel jakiej płci budował gniazdo i pilnował, ale jeden z myśliwych twierdził, że sprawami konstrukcyjnymi zajmują się samce, a strażniczkami zostają samice. Autorzy artykułu z Journal of Natural History nie obserwowali bezpośrednio oczyszczania czy kopania, ale przez 5 dni śledzili postępy budowy: od pierwszych prób kopania po składanie skrzeku. « powrót do artykułu
  25. Profesor Jim Smith z University of Portsmouth wyprodukował wódkę z ziarna uprawianego w zamkniętej strefie wokół elektrowni w Czarnobylu. Uczony mówi, że ATOMIK to najważniejszy napój spirytusowy świata, gdyż dzięki sprzedaży tej wódki chce pomóc ludziom mieszkającym w pobliżu Czarnobyla. Ma do nich wracać 75% dochodów ze sprzedaży alkoholu. Badania samych ziaren wykorzystanych do produkcji wódki wykazały, że radioaktywność zawartego w nich strontu-90 jest nieco powyżej ukraińskiej normy wynoszącej 20 Bq/kg. Jednak, jako że proces destylacji usuwa zanieczyszczenia, radioaktywność węgla-14 w gotowej wódce jest taka, jak w każdej innej wódce na świecie. Do produkcji alkoholu użyto wody z głębokich złóż znajdujących się 10 kilometrów na południe od czarnobylskiego reaktora. Twórcy ATOMIK zapewniają, że właściwości tej wody są podobne do wody z Szampanii, sama woda jest wolna od zanieczyszczeń. Sprzedażą ATOMIK zajmie się założona przez jej twórców Chernobyl Spirit Company. Sądzimy, że w strefie zamkniętej nie powinna być prowadzona działalność rolnicza na większą skalę, gdyż to obecnie naturalny rezerwat przyrody. Jednak istnieje wiele pobliskich obszarów, gdzie uprawa ziemi jest wciąż zakazana. Jednak po 33 latach od katastrofo wiele z tych obszarów można by ponownie wykorzystać do produkcji rolnej, również takiej nie mającej nic wspólnego z wytwarzaniem spirytusu. Wódka ATOMIK to jeden z elementów pracy naukowej profesora Smitha, który jest czołowym ekspertem od Czernobyla. W ramach przyznanych grantów bada on, czy i kiedy niektóre tereny wokół Czarnobyla nadają się pod uprawę. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...