-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Podwodne linie energetyczne zmieniają zachowanie krabów kieszeńców (Cancer pagurus), donoszą naukowcy z brytyjskiego Heriot Watt University i węgierskiego Uniwersytetu Loránda Eötvösa. Uczeni stwierdzili, że kable łączące morskie elektrownie wytwarzające energię odnawialną negatywnie wpływają na sposób, w jaki kraby wchodzą w interakcje ze środowiskiem. Dochodzi do zmian biologii tych zwierząt na poziomie komórkowym. Problem nie ogranicza się tylko do kwestii środowiskowych, ale również ekonomicznych, gdyż kieszeńce są drugim najbardziej cennym brytyjskim skorupiakiem. Zmiana ich zachowania może więc wpływać również na firmy zajmujące się ich połowami. Doktor Alastair Lyndon wyjaśnia: Podwodne przewody elektryczne generują pole elektromagnetyczne. Gdy jego indukcja wynosi 500 mikrotesli lub więcej, czyli około 5% pola generowanego przez magnes przyczepiany do drzwi lodówki, kraby są przez to pole przyciągane. Gromadzą się przy kablu i siedzą nieruchomo. To nie jest problemem samo w sobie. Jednak gdy się nie ruszają, to się nie odżywiają i nie szukają partnerów. Ponadto zmiany w poziomie aktywności fizycznej prowadzą do zmian w metabolizmie cukrów. Podobnie jak u ludzi, w ich organizmach gromadzi się więcej cukru i mniej mleczanów. Naukowcy wykorzystali podczas swoich eksperymentów specjalnie zbudowane akwarium, które stanęło w St Abbs Marine Station. Do budowy akwarium nie użyto metali, by zminimalizować interferencje elektromagnetyczne. Odkryliśmy, że wystawienie krabów na silniejsze pole elektromagnetyczne zmieniło liczbę komórek krwi w ich organizmach. To może mieć wielorakie konsekwencje. Na przykład zwierzęta mogą stać się bardziej podatne na infekcje bakteryjne, mówi doktor Kevin Scott. Jako, że u wybrzeży Wielkiej Brytanii ma powstać wiele elektrowni morskich, a kable przesyłające energię będą ciągnęły się całymi kilometrami, naukowcy ostrzegają, że przy ich budowie należy wziąć wpływ pola elektromagnetycznego na zachowanie krabów. Pominięcie tego zjawiska może mieć opłakane konsekwencje. Samce kieszeńców migrują wzdłuż wschodnich wybrzeży Szkocji. Jeśli na swojej drodze napotkają kilometry kabli generujących pole elektromagnetyczne, to się tam zatrzymają. To zaś oznacza, że będziemy mieli pełno samców krabów na południu Szkocji, a nie będzie ich na północy i w okolicach szkockich wysp, gdzie stanowią niezwykle ważną część dochodów rybaków i istotny element lokalnej gospodarki, dodaje Lyndon. Naukowcy proponują, żeby podmorskie kable energetyczne zakopywać. Zdają sobie jednak sprawę, że będzie to trudne, kosztowne i skomplikuje serwisowanie elektrowni. Musimy znaleźć techniczne rozwiązanie, które nie będzie miało negatywnego wpływu na środowisko, a jednocześnie pozwoli nam nadal dekarbonizować źródła energii, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- migracja
- gospodarka
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Polsko-słoweński zespół rozpocznie niebawem projekt ODOTHEKA, polegający na eksplorowaniu i archiwizowaniu zapachów związanych z dziedzictwem narodowym. Jak podkreślają specjaliści, w porównaniu do innych zmysłów, obecnie powonienie odgrywa niewielką rolę w komunikacji dot. historii i dziedzictwa narodowego. Dzieje się tak, mimo że węch odgrywa fundamentalną rolę w postrzeganiu i radzeniu sobie ze środowiskiem. Węchowe wystawy są w muzeach nadal rzadkie, po części dlatego, że dotąd nie opracowano systemu charakteryzowania, odtwarzania i utrwalania zapachów obiektów historycznych. Dzięki ODOTHECE może się to zmienić. Cele projektu Naukowcy zamierzają zrealizować kilka celów. Planują 1) scharakteryzować i odtworzyć zapach wybranych obiektów historycznych ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie i Muzeum Narodowego Słowenii; 2) określić historyczne znaczenie i skatalogować wonie (po to, by stworzyć archiwum); 3) ustalić, w jaki sposób zapachy można bezpiecznie i skutecznie eksponować, a także zbadać wartość dodaną związaną z obecnością zapachu (w kontekście np. interpretacji dzieła). Jak wyjaśniono na słoweńskiej stronie projektu, do najlepiej zbadanych i zrozumianych zapachów należy działająca na wyobraźnię woń starych książek. W przypadku wielu obiektów mamy do czynienia z zapachem związanym z konkretną "biografią": historią wykorzystania czy konserwacji. Z obiektami muzealnymi często związane są zapachy, które odzwierciedlają ich historyczne użytkowanie - być może zabiegi konserwatorskie - albo mogą one po prostu odzwierciedlać ich degradację. Ten projekt pozwoli nam zbadać wyjątkowe obiekty, takie jak przedmioty należące do Franca Prešerena, słoweńskiego poety narodowego, i opowiedzieć ich historię z zupełnie nowego punktu widzenia – mówi kurator z Muzeum Narodowego Słowenii, mgr Darko Knez. Biblioteka Zapachów Obiektów Zapachowych W sumie do badań wybrano 10 obiektów (5 z Muzeum Narodowego w Krakowie i 5 z Muzeum Narodowego Słowenii), m.in. "Damę z gronostajem" czy tabakierę Prešerena. Emma Paolin, doktorantka z Uniwersytetu Lublany, wspomina też o egipskiej mumii z Narodni muzej Slovenije. W ramach badań przeprowadzone zostaną analizy chemiczne, które pozwolą scharakteryzować składowe zapachu oraz zidentyfikować tworzące woń lotne związki organiczne (ang. volatile organic compounds, VOCs). Eksperci przeprowadzą chromatografię gazową-spektrometrię mas (GC-MS). Ponieważ dla opisania, zbadania i odtworzenia autentycznego historycznego zapachu zasadnicze znaczenie ma odbiór przez ludzki nos, panel sędziów oceni intensywność zapachu oraz jego ton hedoniczny (wykorzystane zostanie koło zapachów historycznych). Uzupełnieniem hasła w archiwum czy prezentacji obiektu na wystawie ma być opis historyczny, uwzględniający m.in. znaczenie woni dla ogólnej interpretacji obiektu w kontekście historycznym. Instytucje często postrzegają zapachy emitowane z obiektów jako informację zbędną, a może nawet jako niepożądane zanieczyszczenie. Jednakże odtąd zwiedzający będą mogli zgłębiać zapach obiektów zabytkowych w zupełnie nowy i mało zbadany sposób. Ten projekt jest naprawdę przełomowy – dodaje główna konserwatorka Muzeum Narodowego w Krakowie, mgr Elżbieta Zygier. Przełomowy projekt potrwa 3 lata Projekt ODOTHEKA rozpocznie się 1 grudnia i potrwa ok. 3 lat. Jest finansowany w ramach programu WEAVE/NCN – OPUS 20 + LAP przez polskie Narodowe Centrum Nauki i Słoweńską Agencję Badawczą. Wezmą w nim udział naukowcy z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie (Tomasz Sawoszczuk), Laboratorium Dziedzictwa Narodowego na Uniwersytecie w Lublanie (Matija Strlič, Emma Paolin, Irena Kralj Cigić), Muzeum Narodowego w Krakowie (Elżbieta Zygier) oraz Słoweńskiego Muzeum Narodowego (Darko Knez, Eva Menart, Jernej Kotar). W skład panelu doradczego projektu wchodzą Inger Leemans (Wolny Uniwersytet w Amsterdamie i Królewska Holenderska Akademia Sztuk i Nauk), William Tullett (Anglia Ruskin University) i Cecilia Bembibre (Instytut Zrównoważonego Dziedzictwa Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego). « powrót do artykułu
-
- ODOTHEKA
- zapachy historyczne
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po USA Japonia, TSMC zapowiada budowę kolejnej fabryki
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Firma Taiwan Semiconductor Manufacturing Co. (TSMC), największy na świecie producent układów scalonych na zlecenie, poinformowała, że wybuduje fabrykę półprzewodników w Japonii. To już druga tego typu zapowiedź w ostatnim czasie. Przed kilkoma miesiącami TSMC ogłosiła, że zainwestuje 12 miliardów dolarów w budowę nowej fabryki w Arizonie. Prace budowlane w Japonii rozpoczną się przyszłym roku, a masowa produkcja chipów ma rozpocząć się w roku 2024. Japoński zakład będzie wyposażony w linie do produkcji w technologii 22 i 28 nanometrów. Będzie więc mniej zaawansowany technologicznie niż fabryka w Arizonie, gdzie powstanie 7-nanometrowa linia technologiczna. W Kraju Kwitnącej Wiśni z taśm produkcyjnych TSMC będą zjeżdżały podzespoły dla produktów konsumenckich, przemysłu samochodowego oraz Internet of Things. Dyrektor wykonawczy TSMC, C.C. Wei, poinformował, że firma otrzymała pomoc od japońskiego rządu i swoich japońskich klientów. Nie ujawnił wartości inwestycji, ale zrobił to premier Japonii Fumi Kishida, który poinformował parlament, że budowa pochłonie 8,8 miliarda USD, a część kosztów weźmie na siebie rząd. Japońska prasa dowiedziała się, że fabryka powstanie w prefekturze Kumamoto na zachodzie kraju, na ternie należącym do Sony i w pobliżu fabryki Sony, w której powstają matryce światłoczułe. Taka lokalizacja ma spory sens, gdyż Sony jest największym japońskim klientem TSMC. Światowy przemysł wciąż ma poważny problem z dostępnością półprzewodników. Niedawno Apple poinformował że najprawdopodobniej będzie zmuszony zmniejszyć tegoroczną produkcję iPhone'ów 13 nawet o 10 milionów sztuk. Do zmniejszenia produkcji została zmuszona też Toyota. Pandemia z pełną mocą ujawniła, jak bardzo producenci elektroniki z Europy, USA i Japonii są uzależnieni od chińskich, tajwańskich i południowokoreańskich producentów półprzewodników. Rozpoczęto więc działania, które mają zapobiegać tego typu sytuacjom w przyszłości. Sekretarz Handlu USA zaproponowała przeznaczenie 52 miliardów dolarów na badania nad półprzewodnikami i ich produkcję, Europa chce zwiększyć swoje możliwości produkcyjne, podobnie robi też Japonia. Na Uniwersytecie Tokijskim powołano dwie specjalne organizacje – Research Association for Advanced Systems (RAAS) oraz d.lab – których celem będzie ułatwienie wymiany technologicznej. W ramach RAAS, do której wstęp jest ograniczony, firmy takie jak TSMC, Hitachi czy Toppan mogą wymieniać się swoim know-how oraz korzystać z wyników zaawansowanych badań materiałowych, fizycznych i chemicznych prowadzonych na Uniwersytecie Tokijskim. « powrót do artykułu -
Na terenie dzisiejszej Austrii w kopalniach soli w regionie Hallstatt-Dachstein/Salzkammergut zachowały się ludzkie odchody sprzed tysięcy lat. Badający je naukowcy ze zdumieniem zauważyli w nich dwa gatunki grzybów, używanych do produkcji piwa oraz sera z niebieską pleśnią. Analiza genomu tych grzybów wykazała, że oba brały udział w procesie fermentacji. To pierwszy molekularny dowód na konsumpcję piwa i sera z niebieską pleśnią w Europie w epoce żelaza, powiedział Frank Maixner z Instytutu Badań nad Mumiami Eurac. Wyniki badań rzucają nowe światło na życie prehistorycznych górników pracujących w kopalniach soli w Hallstatt i lepiej pozwalają zrozumieć praktyki kulinarne z tamtych czasów, dodaje Kerstin Kowarik w Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu. Staje się coraz bardziej jasne, że prehistoryczne praktyki kulinarne nie tylko były złożone, ale wykorzystywały złożone sposoby przetwarzania żywności. Widzimy też, że techniki fermentacji odgrywały ważną rolę w historii, dodaje. Już wcześniejsze badania wykazały, że prehistoryczne odchody z kopalni soli mogą przynieść wiele informacji o zdrowiu i diecie ludzi sprzed tysięcy lat. Teraz austriaccy uczeni wykorzystali badania mikroskopowe, metagenomiczne i proteomiczne, przeanalizowali DNA, mikroorganizmy oraz proteiny obecne w próbkach. Badania ujawniły obecność w odchodach plew i otrębów różnych zbóż. Ludzie żyjący w tym regionie 2700 lat temu żywili się bogatą w błonnik i węglowodany dietą, którą uzupełniali białkiem z roślin strączkowych i od czasu do czasu owocami, orzechami oraz produktami zwierzęcymi. Z innych badań wiemy, że górnicy z tego regionu aż do czasów baroku żywili się głównie roślinami. Mikrobiom ich jelit przypominał bardziej mikrobiom obecnych społeczeństwa nieuprzemysłowionych, które żywią się głownie nieprzetworzoną żywnością, świeżymi owocami i warzywami. Znaczne zmiany w mikrobiomie mieszkańców świata zachodniego są więc stosunkowo nowym zjawiskiem, które zaszło pod wpływem zmian żywieniowych oraz trybu życia. Gdy autorzy najnowszych badań zaczęli poszukiwać w odchodach śladów grzybów, czekała ich niespodzianka. W jednej z próbek znaleźli duże ilości DNA gatunków Penicillium roqueforti i Saccharomyces cerevisiae. Wszystko wskazuje na to, że górnicy z Hallstatt celowo stosowali fermentację żywności, używając przy tym takich samych mikroorganizmów, jakie są wykorzystywane we współczesnym przemyśle, mówi Maixner. I dodaje, że to pierwszy dowód, iż przed 2700 laty w Europie produkowano ser z niebieską pleśnią. « powrót do artykułu
-
Dzisiaj ok. godziny 11:30 czasu polskiego z przylądka Canaveral wystartowała misja Lucy – pierwsza w historii misja do asteroid trojańskich. Znajdują się one poza orbitą Jowisza, w odległości ok. 850 milionów kilometrów od Słońca. Są pozostałościami po formowaniu się planet, więc ich badania powinny dostarczyć nowych informacji na temat początków Układu Słonecznego. Lucy doleci do nich za 12 lat. Asteroidy trojańskie, zwane trojanami Jowisza lub po prostu Trojanami, tworzą dwie grupy. Jedna z nich znajduje się w punkcie libracyjnym L4 orbity Jowisza, a druga w punkcie L5. Przyjęło się, że asteroidy z punktu L4 nazywa się imionami greckich bohaterów, dlatego też cała grupa zyskała nieoficjalną nazwę „Greków”. Z kolei asteroidy z punktu L5 zwane są „Trojańczykami”. Obie grupy poruszają się po orbicie Jowisza, a kierunek ruchu powoduje, że Trojańczycy gonią Greków. Co interesujące, zanim taki podział na grupy został ustalony dwie wcześniej odkryte asteroidy – Patroklus i Hektor – zostały już nazwane. W efekcie, w grupie Trojańczyków znajduje się grecki szpieg, a w grupie Greków jest szpieg trojański. Lucy najpierw przeleci dwukrotnie w pobliżu Ziemi. Następnie poleci do L4, czyli Greków. Tam w latach 2027–2028 spotka się z Eurybatesem i jego satelitą Polimele, a następnie z Leukusem i Orusem. Później podąży w kierunku L5 (Trojańczyków). Po drodze odwiedzi Donaldjohansona, asteroidę z głównego pasa, nazwaną tak na cześć odkrywcy szczątków hominina Lucy, od którego misja wzięła nazwę. Ponownie przeleci też w pobliżu Ziemi. Po dotarciu do Trojańczyków w roku 2033 Lucy przeleci obok podwójnego układu Patroclus-Menoetius. Po wykonaniu zadania Lucy będzie krążyła pomiędzy obiema grupami asteroid trojańskich, odwiedzając każdą z nich co sześć lat. Co ciekawe, pojazd zasilany będzie przez energię słoneczną, a że będzie to najdalsza od Słońca misja zasilana w ten sposób, wyposażono ją w gigantyczne rozkładane panele słoneczne. Są tak wielkie, że mogłyby przykryć kilkupiętrowy budynek. Gdy są złożone ich grubość wynosi zaledwie 10 cm. Po rozłożeniu każdy z paneli ma średnicę 7,3 metra, waży 77 kilogramów i... nie jest w stanie utrzymać własnej wagi w polu grawitacyjnym Ziemi. « powrót do artykułu
- 20 odpowiedzi
-
Unikatowe szklane wisiorki w pochówku dziecka na Ukrainie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W pobliżu miasteczka Kotelwa w obwodzie połtawskim na wschodzie Ukrainy znaleziono unikatowe szklane wisiorki w kształcie amfor. Przedstawiciele Bilskiego Rezerwatu Archeologicznego i Historycznego poinformowali, że miejscem wyjątkowego odkrycia jest Barvinkova Gora. Wykopaliska w nekropolii znajdującej się w pobliżu grodziska położonego pomiędzy Kotlewem a Bilskiem rozpoczęły się w 2018 roku. Podczas 4. sezonu prac w pochówku dziecka odkryto wspomniane już wisiorki, duży koralik i kolczyki z brązu. Specjaliści datują pochówek na IV wiek przed naszą erą. Dyrektor wykopalisk Denis Greczko z Instytutu Archeologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy poinformował Kopalnię Wiedzy, że tego typu znaleziska są częste w pochówkach scytyjskich ze stepu, ale rzadko występują na terenie lasostepu. Obecne prace wykopaliskowe prowadzone są w ramach jedynej na Ukrainie letniej szkoły archeologicznej. Doroczny międzynarodowy projekt został zainaugurowany w 2015 roku przez Bilski Rezerwat Archeologiczny i Historyczny, Instytut Archeologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy i Unię Archeologów Ukrainy. Prehistoryczna osada Bilsk datowana jest na VIII–III wiek p.n.e. Gród ten był największą ufortyfikowaną osadą wczesnej epoki żelaza w Europie Wschodniej. Rozwijał się przez około 450 lat, stanowiąc centrum związku plemiennego. Zajmował obszar około 5000 hektarów, otoczony fortyfikacjami o długości ponad 35 kilometrów. Dotychczasowe badania wykazały, że Bilsk utrzymywał kontakty zarówno z greckimi koloniami na północnym wybrzeżu Morza Czarnego, jak i ze Scytami. Archeologom udało się wyróżnić w Bilsku aż 11 klas społecznych. Na ich szczycie stali konni wojownicy. Po szczegółowych badaniach znalezione artefakty trafią na ekspozycję do lokalnego Muzeum Bilskiego Osadnictwa. « powrót do artykułu -
Nowe „robotyczne” włókno ułatwi sportowcom trening odpowiedniego oddechu, a osobom po zabiegach chirurgicznych może pomóc w poradzeniu sobie ze zmianami w sposobie oddychania. Włókno, stworzone przez naukowców z USA i Szwecji, czuje na ile zostało rozciągnięte lub ściśnięte natychmiast reaguje, generując nacisk, rozciągając się lub wibrując. Wielowarstwowe włókno zawiera wewnątrz kanał z cieczą. System kontroluje geometrię włókna sterując przepływem cieczy, jak sprężone powietrze czy woda, przez co tkanina z takich włókien zachowuje się jak mięsień. Jest ona również wyposażona w elastyczne czujniki, pozwalające określić, jak bardzo została rozciągnięta. Tkanina złożona z takich włókien jest na tyle cienka i elastyczna, że być zszywana czy tkana na standardowych maszynach. OmniFiber to dzieło naukowców z MIT oraz szwedzkiego KTH (Kungliga Tekniska högskolan – Królewski Instytut Technologiczny). Nowe włókno wykonane zostało z tanich materiałów, którym łatwo jest nadawać różny kształt. Jako, że jego zewnętrza warstwa została wykonana z tworzywa przypominającego poliester, może mieć ono długotrwały kontakt ze skórą. A jego szybki czas odpowiedzi na bodziec, siła i różnorodność reakcji powodują, że otrzymujemy szybką wyraźną odpowiedź na nasze działania. Doktorantka Ozgun Kilic Afsar, jedna z twórczyń włókna mówi, że dotychczas stosowane rozwiązania mają sporo wad. Część z nich jest aktywowana termicznie i przy kontakcie ze skórą mogą się przegrzewać, inne są mało wydajne energetycznie lub wymagają długiego treningu. Często też ich czasy reakcji są bardzo powolne, co poważnie ogranicza ich możliwość użycia. Naukowcy przetestowali swój wynalazek szyjąc rodzaj bielizny, którą śpiewacy mogliby nosić, by monitorować i odtwarzać ruch swoich mięśni oddechowych. Włókno reagowało też na ruchy ich mięśni tak, by przybierali odpowiednią postawę i odpowiednio oddychali w czasie śpiewania. Nic zresztą dziwnego, że twórcy włókna pomyśleli o takich zastosowaniach. Matka Afsar jest śpiewaczką operową. Dlatego też podczas prac nad włóknem naukowcy współpracowali ze śpiewaczką Kelsey Cotton. Cotton miała na sobie bieliznę wykonaną z nowych włókien i rejestrowali dane pochodzące ze znajdujących się w niej czujników. Następnie dane te były automatycznie przekładane na odpowiednią odpowiedź zwrotną bielizny. W końcu osiągnęliśmy oczekiwany przez nas poziom czułości i reakcji. Dzięki temu będziemy mogli np. rejestrować i zapisywać to, co dzieje się z ciałem doświadczonego śpiewaka, a następnie wspomóc w ten sposób kogoś, kto się dopiero uczy. Nie tylko możemy więc zbierać dane os eksperta, ale dotykowo przekazać je nowicjuszowi, cieszy się Afsar. Mimo, że wstępne badania nad tkaniną wykonywano pod kątem nauki śpiewu, to samo podejście może znaleźć zastosowanie u sportowców. Dzięki niej możliwe byłoby szybsze przekazanie początkującemu biegaczowi informacji o prawidłowym oddechu czy pracy mięśni pozyskanych od starszego doświadczonego zawodnika. W końcu zaś, jak przewidują twórcy tkaniny, możliwe będzie wykorzystanie jej do rekonwalescencji po chorobach czy zabiegach wpływających na układ oddechowy. Taka tkanina mogłaby też posłużyć jako alternatywna metoda leczenia bezdechu sennego. Fizjologia oddechu jest skomplikowana. Nie mamy świadomości, jakich mięśni używamy, stwierdza Afsar. Dlatego też tkanina potrafi monitorować działanie różnych grup mięśni, rejestrować je i stymulować ich ruch. Twórcy nowatorskiego włókna pracują nad dalszą miniaturyzacja elektroniki i systemu sterowania przepływem skompresowanego powietrza, by jak najmniej były one odczuwalne oraz nad technologią produkcji jeszcze dłuższych włókien. W ciągu najbliższych miesięcy chcą rozpocząć eksperymenty z wykorzystaniem tkaniny do uczenia początkującego adepta śpiewu prawidłowej pracy z oddechem. Później zaś tkanina będzie wykorzystywana do ćwiczeń z innymi rodzajami ruchu, wykonywanymi przez choreografów czy tancerzy. « powrót do artykułu
-
Od 14 października można kupić srebrną monetę kolekcjonerską NBP "Wielkie aktorki - Gabriela Zapolska" o nominale 20 zł. Na rewersie monety widnieje stylizowany portret Zapolskiej, a na awersie – kontur sali widowiskowej Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Monetę o masie 28,28 g można kupić za 270 zł w Oddziałach Okręgowych NBP oraz w sklepie internetowym Kolekcjoner. Zaprojektowała ją Dominika Karpińska-Kupiec. Dotąd w serii "Wielkie aktorki" ukazały się monety z Heleną Modrzejewską (data emisji: 11 czerwca 2019) i Antoniną Hoffmann (27 października 2020). Gabriela Zapolska, właśc. Maria G. Janowska, z domu Korwin-Piotrowska, primo voto Śnieżko, była dramatopisarką, nowelistką, powieściopisarką i aktorką. Na przełomie XIX i XX w. należała do najbardziej wyrazistych postaci polskiej kultury. « powrót do artykułu
-
- seria Wielkie aktorki
- Gabriela Zapolska
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wybierają miejsce pod budowę elektrowni termojądrowej
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Wielka Brytania zawęziła do 5 lokalizacji liczbę możliwych miejsc, w których zostanie zbudowana prototypowa elektrownia fuzyjna. Spherical Tokamak for Energy Production (STEP) ma rozpocząć pracę w latach 40. Ostateczna decyzja, co do jego lokalizacji zapadnie do końca 2022 roku. Prace nad STEP trwają w Culham Centre for Fusion Energy, która jest własnością UK Atomis Energy Authority. Organizacja ta zarządza obecnie dwoma tokamakami – Mega Amp Spherical Tokamak (MAST-U) oraz Joint European Torus. W 2019 roku brytyjski rząd przeznaczył 222 miliony funtów na stworzenie projektu elektrowni fuzyjnej korzystającej z tokamaka. Prace, w których zaangażowanych jest ponad 300 osób, mają zakończyć się w 2024 roku. W ich ramach mają powstać prototypowe części składowe, zostaną przeprowadzone badania materiałow, robotyczne oraz modelowanie komputerowe. Wszystko wskazuje na to, że pandemia nie zakłóciła harmonogramu i w pełni działająca elektrownia fuzyjna rzeczywiści zostanie wybudowana w latach 40. Na przełomie 2020 i 2021 roku wybrano do dalszej oceny 15 potencjalnych lokalizacji elektrowni. Obecnie zawężono ten wybór do 5 miejsc, w tym 4 w Anglii i 1 w Szkocji. Ustalenie krótkiej listy lokalizacji to ważny krok naprzód. Pozwoli na długoterminowy rozwój projektu, kieruje go bardziej ku konkretnym rozwiązaniom projektowym i zaowocuje, jak mamy nadzieję, pierwszą na świecie prototypową elektrownią fuzyjną, mówi Paul Methven, dyrektor projektu STEP. Methven zapowiada, że w kolejnym etapie prac prowadzone będą rozmowy z lokalnymi społecznościami w wybranych miejscach, by lepiej zrozumieć społeczno-ekonomiczne, komercyjne i technologiczne warunki związane z każdym z nich. Brytyjscy specjaliści pracujący nad energetyką fuzyjną pochwalili się niedawno, że dzięki użyciu nowatorskiego diwertora – urządzenia do oczyszczania plazmy – w tokamaku MAST-U udało się aż 10-krotnie zmniejszyć ciepło odpadowe docierające do ścian reaktora. « powrót do artykułu- 2 odpowiedzi
-
- fuzja jądrowa
- elektrownia fuzyjna
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zróżnicowanie komórek mózgowych może prowadzić do szybszego uczenia się, odkryli naukowcy z Imperial College London (ICL). Spostrzeżenie to może zwiększyć wydajność systemów sztucznej inteligencji. Uczeni zauważyli, że gdy w symulowanych sieciach neuronowych indywidualnie dobierali właściwości elektryczne poszczególnych komórek, sieci takie uczyły się szybciej, niż sieci złożone z komórek o identycznych parametrach. Okazało się również, że gdy mamy zróżnicowane komórki, sieć neuronowa potrzebuje ich mniej, a całość zużywa mniej energii niż sieć o identycznych komórkach. Zdaniem autorów badań, może to wyjaśniać, dlaczego mózgi tak efektywnie potrafią się uczyć. Mózg musi być wydajny energetycznie, a jednocześnie zdolnym do rozwiązywania złożonych zadań. Nasza praca sugeruje, że zróżnicowanie neuronów – zarówno w mózgach jak i w systemach sztucznej inteligencji – pozwala spełnić oba warunki, mówi główny autor badań, doktorant Nicolas Perez z Wydziału Inżynierii Elektrycznej i elektronicznej. Odkrycie powinno też zachęcić twórców sieci neuronowych do budowania ich tak, by były bardziej podobne do mózgu. Nasze mózgi składają się z neuronów. Pozornie są one identyczne, ale przy bliższym przyjrzeniu się, widoczne są liczne różnice. Z kolei każda komórka sztucznych sieci neuronowych jest identyczna, różnią się one tylko połączeniami. Pomimo dużych postępów w rozwoju systemów sztucznej inteligencji, bardzo daleko im do mózgów. Dlatego też uczeni z ICL zastanawiali się, czy przyczyną nie jest brak zróżnicowania komórek sztucznych sieci neuronowych. Rozpoczęli więc badania, w ramach których emulowali różne właściwości komórek składających się na siec sztucznej inteligencji. Zauważyli, że zróżnicowanie komórek spowodowało zwiększenie szybkości uczenia się i spadek zapotrzebowania na energię. Ewolucja dała nam niesamowicie funkcjonujący mózg. Dopiero zaczynamy rozumieć, jak on działa, stwierdził doktor Dan Goodman. W ramach badań uczeni manipulowali „stałą czasową”, czyli tym, jak szybko każda komórka sztucznej sieci neuronowej decyduje, co ma zrobić w zależności od tego, co robią połączone z nią komórki. Niektóre z tak manipulowanych komórek podejmowały decyzję bardzo szybko, natychmiast po tym, jak działania podjęły komórki z nimi połączone. Inne zaś odczekały chwilę i podejmowały decyzję na podstawie tego, co przez pewien czas robiły komórki z nimi połączone. Po zróżnicowaniu „stałej czasowej” swoich komórek, naukowcy przeprowadzili zestaw testów dla uczenia maszynowego się, takich jak rozpoznawanie gestów, pogrupowanie ubrań czy ręcznie napisanych cyfr oraz zidentyfikowanie wypowiadanych komend oraz cyfr. Eksperymenty pokazały, że połączenie komórek o różnej „stałej czasowej” powoduje, że cała sieć lepiej rozwiązuje złożone zadania. Okazało się przy okazji, że najlepiej sprawuje się sieć o takiej konfiguracji, której zróżnicowanie jest najbliższe zróżnicowaniu komórek w mózgu. To z kolei sugeruje, że nasz mózg ewoluował w kierunku osiągnięcia najlepszego poziomu zróżnicowania dla optymalnego uczenia się. « powrót do artykułu
-
- sztuczna inteligencja
- sieć neuronowa
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Filtry przeciwsłoneczne zawierające tlenek cynku tracą efektywność i stają się toksyczne po dwóch godzinach wystawienia na działanie promieniowania ultrafioletowego, ostrzegają naukowcy z Oregon State University (OSU). Wyniki swoich badań opublikowali na łamach Photochemical & Photobiological Science. Globalny rynek filtrów przeciwsłonecznych gwałtownie się rozrasta i do końca dekady może być warty ponad 24 miliardy dolarów. Dlatego też grupa naukowców, na czele których stali uczeni z OSU, postanowiła zbadać ich bezpieczeństwo. W USA filtry są dopuszczane na rynek na podstawie zezwolenia Agencji ds. Żywności i Leków (FDA). Jednak patrzy ona na filtry pod kątem ich składu i sprawdza, czy poszczególne składniki są bezpieczne. Natomiast uczeni postanowili zbadać jak mieszanina różnych składników, jaką jest filtr, reaguje na działanie promieni słonecznych i co się dzieje w wyniku tych reakcji. Filtry przeciwsłoneczne to ważne produkty konsumenckie, które pomagają zmniejszyć ekspozycję skóry na promieniowanie ultrafioletowe, a tym samym zmniejszają liczbę przypadków nowotworów skóry. Jednak nie wiemy, czy niektóre filtry nie stają się toksyczne w wyniku interakcji z UV, mówi profesor Robyn Tanguay, ekspertka od toksykologii. Producenci filtrów przeciwsłonecznych coraz intensywniej reklamują filtry mineralne. Mają być one bezpieczniejszą alternatywą od filtrów chemicznych, gdyż składają się z dużych cząstek, które – w przeciwieństwie do małocząsteczkowych filtrów chemicznych – nie wnikają w skórę i nie alergizują. Filtry mineralne wykorzystują głównie dwutlenek tytanu i tlenek cynku. Naukowcy przygotowali pięć mieszanin zawierających obecne na rynkach USA i Europy filtry UV różnych producentów. Dodatkowo przygotowali takie same mieszaniny, do których dodali tlenek cynku. Następnie przez dwie godziny poddawali mieszaniny działaniu światła ultrafioletowego, a później wykorzystali techniki spektroskopowe do zbadania ich stabilności. Sprawdzali też, czy któraś z mieszanin stała się pod wpływem UV toksyczna dla danio pręgowanego. Ryba ta jest jest niezwykle podobna do człowieka na poziomie molekularnym, genetycznym i komórkowym, dlatego też stanowi bardzo dobry model do badań naukowych. Badania wykazały, że filtry nie zawierające tlenku cynku nie wykazywały toksyczności dla ryb. Jednak gdy w mieszaninie znalazł się tlenek cynku, szybko dochodziło do jej fotodegradacji. W ciągu 2 godzin filtr taki tracił 80% swoich właściwości ochronnych przed promieniowaniem UV-A, które stanowi 95% promieniowania ultrafioletowego docierającego do ziemi. Co więcej zdegradowane pod wpływem UV filtry zawierające tlenek cynku były toksyczne dla ryb. "To sugeruje, że cząsteczki tlenku cynku prowadzą do pojawienia się związków, których wprowadzenie do środowiska wodnego jest niebezpieczne", mówi Claudia Santillan. Profesor Tanguay przyznaje, że zdziwiła ją fotostabilność wszystkich mieszanin drobnocząsteczkowych, ale nie była zaskoczona tym, że dodanie tlenku cynku spowodowało, iż pod wpływem UV mieszaniny stały się toksyczne. Jako naukowcy, którzy specjalizują się w badaniu toksyczności, nie byliśmy zdziwieni. Jednak wyniki tych badań mogą nieprzyjemnie zaskoczyć wielu konsumentów, którzy zostali zwiedzeni informacją o braku małych cząstek w filtrach mineralnych, przez co byli przekonani że sama nieobecność związków drobnocząsteczkowych zapewnia bezpieczeństwo. Każda cząstka tlenku metalu, niezależnie od jej wielkości, ma na swojej powierzchni miejsca podatne na reakcje chemiczne. od wielkości cząstki ważniejsze jest to, z jakim metalem mamy do czynienia, jaka jest jej struktura krystaliczna i czy została czymś dodatkowo pokryta, mówi profesor Tanguay. Dotychczas prowadzono liczne badania, które wykazały, że w filtrach przeciwsłonecznych mogą zachodzić różne reakcje pod wpływem promieniowania ultrafioletowego. Może więc dziwić fakt, że wykonano tak mało badań odnośnie toksyczności tych produktów w wyniku fotodegradacji. Nasze badania pokazują, że obecne na rynku drobnocząsteczkowe filtry można przygotować tak, by minimalizować ich fotodegradację, dodaje uczona. « powrót do artykułu
-
Największy radioteleskop na świecie, chiński FAST (Five-hundred-meter Aperture Spherical radio Telescope), zarejestrował ekstremalne serie potężnych rozbłysków ze źródła FRB 121102. Międzynarodowy zespół naukowy kierowany przez profesora Li Di i doktora Wanga Pei z Narodowych Obserwatoriów Astronomicznych Chińskiej Akademii Nauk poinformował, że w ciągu 47 dni odnotowano 1652 rozbłyski z FRB 121102. To największa seria szybkich rozbłysków radiowych, jakie dotychczas zarejestrowano. Źródło oznaczone numerem 121102 rozbłysło więcej razy niż wszystkie inne źródła FRB razem wzięte. Szybkie rozbłyski radiowe (FRB) zostały zauważone po raz pierwszy w 2007 roku. To bardzo krótkie epizody, trwające zaledwie milisekundy, w czasie których emitowane jest tyle energii, ile Słońce produkuje przez rok. Wciąż nie wiemy, co jest źródłem tego typu rozbłysków. Naukowcy tworzą więc modele teoretyczne, za pomocą których próbują odgadnąć budowę źródła generującego rozbłyski o takich a nie innych charakterystykach. Ostatnie badania skupiają się na egzotycznych wysoce namagnetyzowanych gwiazdach neutronowych, czarnych dziurach czy strukturach pozostałych po Wielkim Wybuchu. Dotychczas naukowcy odkryli, że w przypadku niewielkiej liczby FRB dochodzi do powtarzania się rozbłysków. Zjawisko to pozwala lepiej badać źródła tych zjawisk i określić, w której galaktyce się znajdują. FRB 121102 to pierwsze znane źródło o wielokrotnie powtarzalnych rozbłyskach i pierwsze dobrze zlokalizowane źródło. Wiemy, że znajduje się ono w jednej z galaktyk karłowatych i że jest powiązane ze źródłem stałego promieniowania radiowego. Zachowanie tego źródła jest całkowicie nieprzewidywalne. Zespół pracujący pod kierunkiem chińskich naukowców poinformował właśnie, że podczas testowania urządzeń do badania FRB zauważono, że FRB 121102 zaczęło wysyłać częste jasne impulsy. Pomiędzy 29 sierpnia 2019 a 29 października 2019 zarejestrowano 1652 niezależne rozbłyski. Ich serie trwały w sumie przez 59,5 godziny. Podczas najbardziej intensywnej serii zarejestrowano 122 rozbłyski w ciągu godziny. Takie wydarzenia ułatwiają badanie FRB. Naukowcy obliczyli, że całkowita łączna energia tych rozbłysków wynosiła 3,8% energii magnetara. Nie stwierdzono też żadnego wzorca w seriach rozbłysków. Przerwy pomiędzy rozbłyskami trwały od 1 ms do 1000 s. W ramach prowadzonego przez FAST projektu poszukiwania FRB znaleziono dotychczas 6 źródeł rozbłysków, w tym jedno, gdzie rozbłyski się powtarzają. « powrót do artykułu
- 7 odpowiedzi
-
- szybkie rozbłyski radiowe
- FRB 121102
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Trzmiel lata, choć nie powinien? Popularny mit ma ok. 100 lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Trzmiel nie powinien latać, ale o tym nie wie, i lata, Lot trzmiela przeczy prawom fizyki. Setki tysięcy trafień w wyszukiwarkach, rozpaleni komentatorzy i teorie spiskowe, posiłkujące się tym mitem pokazują, jak bardzo trwałe potrafią być niektóre fałszywe przekonania. Bo przecież niemal każdy z nas słyszał, że zgodnie z prawami fizyki trzmiel latać nie powinien i każdy z nas widział, że jednak lata. Naukowcy najwyraźniej coś przed nami ukrywają lub coś nie tak jest z fizyką. A może coś nie tak jest z przekonaniem o niemożności lotu trzmiela? Obecnie trudno dociec, skąd wziął się ten mit. Jednak z pewnością możemy stwierdzić, że swój udział w jego powstaniu miał francuski entomolog Antoine Magnan. We wstępie do swojej książki La Locomotion chez les animaux. I : le Vol des insectes z 1934 roku napisał: zachęcony tym, co robione jest w lotnictwie, zastosowałem prawa dotyczące oporu powietrza do owadów i, wspólnie z panem Sainte-Lague, doszliśmy do wniosku, że lot owadów jest niemożliwością. Wspomniany tutaj André Sainte-Laguë był matematykiem i wykonywał obliczenia dla Magnana. Warto tutaj zauważyć, że Magnan pisze o niemożności lotu wszystkich owadów. W jaki sposób w popularnym micie zrezygnowano z owadów i pozostawiono tylko trzmiele? Według niektórych źródeł opowieść o trzmielu, który przeczy prawom fizyki krążyła w latach 30. ubiegłego wieku wśród studentów niemieckich uczelni technicznych, w tym w kręgu uczniów Ludwiga Prandtla, fizyka niezwykle zasłużonego w badaniach nad fizyką cieczy i aerodynamiką. Wspomina się też o „winie” Jakoba Ackereta, szwajcarskiego inżyniera lotnictwa, jednego z najwybitniejszych XX-wiecznych ekspertów od awiacji. Jednym ze studentów Ackerta był zresztą słynny Wernher von Braun. Niezależnie od tego, w jaki sposób mit się rozwijał, przyznać trzeba, że Magnan miałby rację, gdyby trzmiel był samolotem. Jednak trzmiel samolotem nie jest, lata, a jego lot nie przeczy żadnym prawom fizyki. Na usprawiedliwienie wybitnych uczonych można dodać, że niemal 100 lat temu posługiwali się bardzo uproszczonymi modelami skrzydła owadów i jego pracy. Konwencjonalne prawa aerodynamiki, używane do samolotów o nieruchomych skrzydłach, rzeczywiście nie są wystarczające, by wyjaśnić lot owadów. Tym bardziej, że Sainte-Laguë przyjął uproszczony model owadziego skrzydła. Tymczasem ich skrzydła nie są ani płaskie, ani gładkie, ani nie mają kształtu profilu lotniczego. Nasza wiedza o locie owadów znacząco się zwiększyła w ciągu ostatnich 50 lat, a to głównie za sprawą rozwoju superszybkiej fotografii oraz technik obliczeniowych. Szczegóły lotu trzmieli poznaliśmy zaś w ostatnich dekadach, co jednak nie świadczy o tym, że już wcześniej nie wiedziano, że trzmiel lata zgodnie z prawami fizyki. Z opublikowanej w 2005 roku pracy Short-amplitude high-frequency wing strokes determine the aerodynamics of honeybee flight autorstwa naukowców z Kalifornijskiego Instytut Technologicznego (Caltech) oraz University of Nevada, dowiadujemy się, że większość owadów lata prawdopodobnie dzięki temu, iż na krawędzi natarcia ich skrzydeł tworzą się wiry. Pozostają one „uczepione” do skrzydeł, generując siłę nośną niezbędną do lotu. U tych gatunków, których lot udało się zbadać, amplituda uderzeń skrzydłami była duża, a większość siły nośnej było generowanej w połowie uderzenia. Natomiast w przypadku pszczół, a trzmiele są pszczołami, wygląda to nieco inaczej. Autorzy badań wykazali, że pszczoła miodna charakteryzuje się dość niewielką amplitudą, ale dużą częstotliwością uderzeń skrzydłami. W ciągu sekundy jest tych uderzeń aż 230. Dodatkowo, pszczoła nie uderza skrzydłami w górę i w dół. Jej skrzydła poruszają się tak, jakby ich końcówki rysowały symbol nieskończoności. Te szybkie obroty skrzydeł generują dodatkową siłę nośną, a to kompensuje pszczołom mniejszą amplitudę ruchu skrzydłami. Obrany przez pszczoły sposób latania nie wydaje się zbyt efektywny. Muszą one bowiem uderzać skrzydłami z dużą częstotliwością w porównaniu do rozmiarów ich ciała. Jeśli przyjrzymy się ptakom, zauważymy, że generalnie, rzecz biorąc, mniejsze ptaki uderzają skrzydłami częściej, niż większe. Tymczasem pszczoły, ze swoją częstotliwością 230 uderzeń na sekundę muszą namachać się więcej, niż znacznie mniejsza muszka owocówka, uderzająca skrzydłami „zaledwie” 200 razy na sekundę. Jednak amplituda ruchu skrzydeł owocówki jest znacznie większa, niż u pszczoły. Więc musi się ona mniej napracować, by latać. Pszczoły najwyraźniej „wiedzą” o korzyściach wynikających z dużej amplitudy ruchu skrzydeł. Kiedy bowiem naukowcy zastąpili standardowe powietrze (ok. 20% tlenu, ok. 80% azotu) rzadszą mieszaniną ok. 20% tlenu i ok. 80% helu, w której do latania potrzebna jest większa siła nośna, pszczoły utrzymały częstotliwość ruchu skrzydeł, ale znacznie zwiększyły amplitudę. Naukowcy z Caltechu i University of Nevada przyznają, że nie wiedzą, jakie jest ekologiczne, fizjologiczne i ekologiczne znaczenie pojawienia się u pszczół ruchu skrzydeł o małej amplitudzie. Przypuszczają, że może mieć to coś wspólnego ze specjalizacją w kierunku lotu z dużym obciążeniem – pamiętajmy, że pszczoły potrafią nosić bardzo dużo pyłku – lub też z fizjologicznymi ograniczeniami w budowie ich mięśni. W świecie naukowym pojawiają się też głosy mówiące o poświęceniu efektywności lotu na rzecz manewrowości i precyzji. Niezależnie jednak od tego, czego jeszcze nie wiemy, wiemy na pewno, że pszczoły – w tym trzmiele – latają zgodnie z prawami fizyki, a mit o ich rzekomym łamaniu pochodzi sprzed około 100 lat i czas najwyższy odłożyć go do lamusa. « powrót do artykułu -
Byk jelenia kanadyjskiego został po co najmniej 2 latach uwolniony od tkwiącej na szyi opony. Podczas "operacji", którą przeprowadzono 9 października, strażnicy Colorado Parks and Wildlife (CPW) usunęli ją razem z porożem zwierzęcia. Było to czwarte zeszłotygodniowe podejście do znieczulenia byka. Wg strażników, byk ma 4,5 roku i waży ponad 272 kg. Jak podkreśla Scott Murdoch, zadanie nie należało do łatwych. Oponę trzeba było zdjąć, bo nie udało się przeciąć osnowy. Na szczęście przy szyi jelenia pozostało wystarczająco dużo miejsca, by dało się nią manewrować. Wolelibyśmy cięcie i pozostawienie poroża pod kątem aktywności związanej z rykowiskiem, ale sytuacja była dynamiczna i musieliśmy usunąć obcy obiekt w jakikolwiek możliwy sposób. Po zdjęciu opony Murdoch i Dawson Swanson mogli się przyjrzeć stanowi szyi zwierzęcia. Sierść się trochę starła. Zauważyliśmy też jedną otwartą rankę wielkości ćwierćdolarówki, ale poza tym wszystko było w porządku. [Mokre] igły sosnowe, kurz i inne odpadki w zasadzie wypełniały dolną połowę opony. Prawdopodobnie w środku zgromadziło się ok. 4,5 kg śmieci. Łącznie po odcięciu poroża i zbędnego bagażu samiec stracił na wadze ok. 16 kg. Po raz pierwszy osobnika z oponą dostrzeżono w lipcu 2019 r. Jared Lamb zobaczył go podczas liczenia owiec kanadyjskich (Ovis canadensis canadensis) i kozłów śnieżnych w Mount Evans Wilderness. Strażnicy podkreślają, że jelenia trudno było później znaleźć, a jeszcze trudniej było się do niego zbliżyć. Specjaliści tłumaczą, że opona utkwiła na szyi zwierzęcia w bardzo młodym wieku, gdy nie miało jeszcze poroża albo zimą po jego zrzuceniu. Jeleń wsadził zapewne głowę w stos porzuconych opon, a jedna z nich zaklinowała się na szyi. Strażnicy dodają, że ludzie powinni odpowiedzialnie obchodzić się z swoim dobytkiem i myśleć o dzikiej przyrodzie. W swojej karierze zdarzyło im się bowiem spotkać różne zwierzęta, zaplątane w huśtawki, hamaki, sznurki i kosze na pranie, ozdobne lampki, meble, siatki z bramek oraz, oczywiście, opony. « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- jeleń kanadyjski
- opona
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
We wtorek (12 października) minęło 90 lat od odsłonięcia statuy Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro. Z tej okazji odprawiono mszę. W ramach obchodów brazylijski kompozytor Moacyr Luz stworzył też utwór "Alma carioca, Cristo redentor". Oprócz tego powstała okolicznościowa wersja popularnego w Brazylii destylowanego napoju alkoholowego cachaça z wizerunkiem Chrystusa na butelce (Cachaça Redentor). Pierwotnie msza miała być odprawiona w okolicach pomnika, lecz przez złą pogodę przeniesiono ją do katedry św. Sebastiana. Produkty na 90-lecie Z okazji 90. rocznicy odsłonięcia pomnika zaprezentowano całą serię produktów. Wspomniana wcześniej cachaça jest pomysłem ojca Omara Raposy, rektora sanktuarium Chrystusa Zbawiciela. Powstały też biżuteria (wisiorek z 18-karatowego złota i brylantów), maskotka (Mimo Redentor), klocki (figurę można zbudować z 242 części) czy lampka-obrazek LED z twarzą statuy. Symbol Rio Statua trafiła na współczesną listę siedmiu cudów świata New 7 Wonders of the World, którą ogłoszono w 2007 r. Rocznie odwiedza ją ok. 2 mln osób. Wg brazylijskich mediów, popularny pomnik daje zatrudnienie 21 tys. osób - przewodnikom, pracownikom biur podróży, a także placówek gastronomicznych i hoteli. Statua ma 30 m i jest posadowiona na 8-metrowym cokole. Sama głowa mierzy 3,5 m. Pomnik zaprojektowali brazylijski architekt Heitor da Silva Costa oraz francuski rzeźbiarz polskiego pochodzenia Paul Maximilien Landowski. Zbiórka na budowę rozpoczęła się w 1921 r. Rzeźbę zbudowano we Francji. Przed umieszczeniem na szczycie obłożono ją steatytem. « powrót do artykułu
- 6 odpowiedzi
-
- odsłonięcie
- 90-lecie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jedna z szeroko akceptowanych hipotez dotyczących pochodzenia mieszkańców Ameryki mówi, że ich przodkami byli przedstawiciele japońskiej kultury Jomon. Najnowsze badania, opublikowane na łamach PaleoAmerica, obalają ten pogląd. Ich autorzy informują, że dane genetyczne oraz badania szkieletów po prostu do niej nie pasują. Hipoteza o pochodzeniu Indian od Jomon wzięła się z uderzającego podobieństwa pewnej klasy kamiennych narzędzi wytwarzanych ok. 16 000 lat temu przez mieszkańców Wysp Japońskich oraz wczesnych mieszkańców Ameryki Północnej (tzw. Western Stemmed Point Tradition). Zgodnie z nią, przedstawiciele kultury Jomon przemieścili się do Ameryki wzdłuż północnych wybrzeży Pacyfiku i w końcu, w czasie krótszym niż 2000 lat, dotarli na południowe krańce Ameryki Południowej. Autorzy przyznają, że słabą stroną analizy jest fakt, iż nie dysponowali próbkami zębów oraz DNA ludu Jomon starszymi niż 10 000 lat. Jednak uważają, że próbki, które mieli do dyspozycji, są dobrym przybliżeniem populacji Jomon, która wytwarzała kamienne narzędzia przed 16 000 lat. Jednocześnie nie znaleźli żadnych powiązań w danych genetycznych oraz morfologii zębów pomiędzy Jomon a Indianami. Jedyny scenariusz, według którego – w obliczu takich wyników najnowszych badań – pierwsi mieszkańcy Ameryki rzeczywiście pochodziliby od Jomon, musiałby zakładać, że w okresie pomiędzy 16 000 a 9000 lat temu doszło do całkowitej lub niemal całkowitej wymiany ludności Wysp Japońskich. Tymczasem nie tylko brak dowodów, by do takiej wymiany doszło, ale mamy liczne dowody wskazujące na biologiczną i kulturową kontynuację ludu Jomon na Wyspach. Autorem badań, obalających hipotezę o pochodzeniu rdzennych Amerykanów z Japonii, jest profesor Richard Scott, jeden z najwybitniejszych ekspertów od badania ludzkich zębów oraz grupa naukowa specjalizująca się w genetyce ludzi epoki lodowej. Wspólnie przeanalizowali biologię i genetykę zębów różnych grup ludności. Odkryliśmy, że ludzka biologia po prostu nie pasuje do tej hipotezy, mówi profesor Scott. Nie zaprzeczamy, że ludzie przybyli do Ameryki drogą przez północne wybrzeża Pacyfiku. Zaprzeczamy wyłącznie stwierdzeniu, że byli to pochodzący z Wysp Japońskich przedstawiciele kultury Jomon, dodaje uczony. Badania pokazały, że ani budowa szkieletów , ani genetyka Jomon sprzed 15 000 lat, nie wskazują na związki z pierwszymi mieszkańcami Ameryki. Najbardziej prawdopodobnym miejscem pochodzenia rdzennych Amerykanów jest Syberia, stwierdza Scott. Uczony pracuje na University of Nevada-Reno i podczas niemal 50-letniej kariery naukowej odbył liczne podróże badawcze, w czasie których zebrał olbrzymią ilość danych na temat ludzkiego uzębienia. Zarówno ludzi współczesnych, jak i żyjących w przeszłości. Podczas ostatnich badań wykorzystano różne techniki analizy statystycznej, w czasie których użyto wielkiej próbki zębów mieszkańców obu Ameryk, Azji i regionu Pacyfiku. Znaleziono niewiele potencjalnych związków pomiędzy rdzennymi Amerykanami a ludem Jomon. Analizy wykazały, że tylko 7% próbek zębów Indian nie ma związku z kręgiem polarnym. Badania morfologicne znajdują potwierdzenie w analizie genetycznej. Również ona nie wykazała większych związków pomiędzy ludźmi, którzy zasiedlili Ameryki a Jomon. Szczególnie widać to w rozkładzie linii matczynych i ojcowskich, które nie nakładają się na siebie, dodaje współautor badań, profesor Dennis O'Rourke. Dodatkowo badania genetyczne mieszkańców Azji pokazują, że te dwie populacje – Indian i Jomon – oddzieliły się od wspólnego przodka znacznie wcześniej. Ewentualne związki pomiędzy rdzennymi Amerykanami a Jomon są tak nikłe, że profesor Scott stwierdził nawet, że populacja Jomon stanowi jedno z najmniej prawdopodobnych źródeł zasiedlenia Ameryki ze wszystkich populacji pozaafrykańskich. « powrót do artykułu
-
Zobrazowali niezwykły stan materii – kryształ Wignera
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Przed dwoma miesiącami informowaliśmy, że po ponad 80 latach fizykom udało się stworzyć – zbudowany wyłącznie z elektronów – kryształ Wignera. Teraz inna grupa naukowa nie tylko uzyskała kryształ Wignera, ale go też zobrazowała. Możemy więc naocznie przekonać się, jak wygląda ten niezwykły stan materii. A wszystko dzięki pracy zespołu Feng Wanga z University of California w Berkeley. Najpierw, żeby uzyskać kryształ, naukowcy zbudowali urządzenie zawierające atomowej grubości warstwy podobnych półprzewodników: disiarczku wolframu i diselenku wolframu. Następnie za pomocą pola elektrycznego sterowano gęstością elektronów swobodnie poruszających się pomiędzy obiema warstwami. Urządzenie zostało schłodzone do temperatury kilku stopni powyżej zera absolutnego. Dzięki temu i odpowiedniej konstrukcji urządzenia, uzyskano kryształ Wignera. Następnie naukowcy wykorzystali skaningowy mikroskop tunelowy (STM) do jego zobrazowania. W STM przez igłę próbkującą materiał przepuszczany jest prąd. Mikroskop nie rejestruje fizycznego wyglądu próbki, ale tworzy jej obraz poprzez pomiar obsadzonych i nieobsadzonych stanów elektronowych. Pierwsze próby zobrazowania kryształu były nieudane, gdyż prąd niszczył delikatny kryształ. Naukowcy dodali więc warstwę grafenu. Obecność kryształu Wignera pod grafenem nieco zmieniała strukturę elektronową samego grafenu, co mógł badać STM. Jak się spodziewano, kolejne elektrony w krysztale Wignera znajdują się niemal 100-krotnie dalej niż atomy w kryształach wykorzystanych do budowy warstw urządzenia. Carmen Rubio Verdu z Columbia University mówi, że technika z wykorzystaniem grafenu będzie bardzo pomocna również przy badaniu innych materiałów za pomocą STM. To technika nieinwazyjna dla badanego materiału. To bardzo sprytny pomysł, stwierdza Kin Fai Mak, fizyk z Cornell University. « powrót do artykułu -
Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) przybył właśnie do Port de Pariacabo w Gujanie Francuskiej. Teraz czeka go podróż do Europe's Spaceport w Kourou. A 18 grudnia największy w historii teleskop kosmiczny zostanie wystrzelony w przestrzeń kosmiczną. Ten wyjątkowy pod każdym względem instrument wymaga wyjątkowego traktowania na każdym etapie planowania i budowy. Wyjątkowa była również jego podróż z USA do Gujany Francuskiej. Webb podróżuje w specjalnie stworzonej dla niego obudowie. Space Telescope Transporter for Air, Road and Sea, w skrócie STTARS, ma 5,5 metra wysokości, 4,6 metra szerokości i 33,5 metra długości. Gigantyczna obudowa waży 76 ton. Została zbudowana tak, by zabezpieczyć cenny ładunek przed wpływem czynników zewnętrznych, jak np. gwałtowne opady deszczu czy zmiany temperatury. Gdy zaś mamy ładunek, którego budowa budowa trwała kilkanaście lat i pochłonęła 10 miliardów dolarów, i jest on zamknięty w 76-tonowej obudowie, to planowanie jego trasy jest prawdziwym wyzwaniem. Planowanie bezpiecznego transportu trwało latami. Trzeba było załatwić liczne zezwolenia, zastanowić się, jak ominąć przeszkody, przygotować alternatywne trasy czy miejsca postoju. JWST wyruszył w podróż 26 września. Najpierw trzeba było go przewieźć z zakładów Northropa Grummana w Redondo Beach w Kalifornii do pobliskiego portu w Naval Weapons Station Seal Beach. Druga podróż lądowa właśnie przed nim. Zapakowany w STTARS teleskop pojedzie z Port de Pariacabo do Kourou. Jednak zanim w ogóle transport mógł ruszyć w drogę zespół Charliego Diaza z NASA szczegółowo przeanalizował zdjęcia satelitarne. Trzeba było np. wskazać, które dziury w drodze należy załatać, czy które światła drogowe wymagają przebudowania, by zmieścił się kontener z teleskopem. Wybrano też miejsca awaryjnego postoju, gdyby okazało się, że coś dzieje się z ładunkiem i konieczne są jakieś niestandardowe działania. Pojazd ze STTARS porusza się z prędkością 8–16 kilometrów na godzinę, gdyż tylko taka prędkość zapewnia podróż bez wstrząsów. Obudowa STTARS już wcześniej była wykorzystywana do przewożenia poszczególnych części Webba pomiędzy zakładami biorącymi udział w produkcji teleskopu. Wówczas transportowano ją samolotem. Jednak cały teleskop postanowiono przetransportować drogą morską. Decyzja taka zapadała, gdyż port lotniczy w Cayenne dzieli od Kourou 65 kilometrów i 7 mostów, które mogłyby nie unieść STTARS. A nawet gdyby uniosły, to taka droga trwałaby około 2 dni. Port de Pariacabo jest zaś znacznie bliżej Kourou. Był jeszcze jeden powód wyboru drogi morskiej. Obawiano się turbulencji oraz sił, jakie działają podczas lądowania. W porównaniu z nimi podróż na pokładzie MN Colibri jest bezpieczna i przebiega znacznie łagodniej. MN Colibri to jednostka specjalnie zaprojektowana do przewożenia dużych elementów rakiet nośnych i innego cennego ładunku dla Europe's Spceport. MN Colibri płynie z prędkością 27 km/h a Sandra Irish, inżynier odpowiedzialna za kwestie wytrzymałości strukturalnej Webba, upewniła się, że podróż będzie jak najbardziej łagodna dla teleskopu. Wspólnie z załogą statku wybrała drogę omijającą zbyt gwałtowne wody. STTARS to nie tylko opakowanie. To w rzeczywistości mobilny clean room. Teleskop Webba musi być utrzymywany w wysokiej czystości. I właśnie taką czystość zapewnia STTARS. w jego wnętrzu nie może znajdować się więcej niż 100 cząsteczek o wielkości przekraczających 0,5 mikrometra. Żeby utrzymać tak wysoką czystość opracowano specjalne metody czyszczenia części wewnętrznych i zewnętrznych kontenera. Każdy jego fragment, każda śrubka i nit są sprawdzane w świetle ultrafioletowym pod kątem obecności jakichkolwiek zanieczyszczeń. I dopiero wówczas, gdy upewniono się, że STTARS jest czysty wewnątrz i na zewnątrz, załadowano do niego teleskop. A cała operacja odbyła się w clean roomie. STTARS jest wyposażony w specjalny system wentylacji, klimatyzacji, ogrzewania i kontroli. Warunki w jego wnętrzu są na bieżąco monitorowane, a kontenerowi i zamkniętemu w nim teleskopowi towarzyszą ciężarówki z dziesiątkami butli zawierającymi suche superczyste sprężone powietrze. « powrót do artykułu
- 46 odpowiedzi
-
- Gujana Francuska
- Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
WASP-76b, planeta opisywana jako supergorący Jowisz, może być jeszcze dziwniejsza niż się wydawało. Nie dość, że pada tam żelazny deszcz, to naukowcy z USA, Kanady i Irlandii Północnej odkryli w jej atmosferze duże ilości zjonizowanego wapnia. A to dopiero pierwsze wyniki przewidzianego na wiele lat projektu badawczego Exoplanets with Gemini Spectroscopy (ExoGemS). Gorące Jowisze to gazowe olbrzymy, które krążą tak blisko swoich gwiazd macierzystych, że panują na nich temperatury podobne do temperatury gwiazdy. Odkryta w 2016 roku planeta WASP-76b znajduje się w odlełości około 640 lat świetlnych od Ziemi. Okrąża ona gwiazdę typu F, nieco cieplejszą od Słońca. A pełny obieg wokół gwiazdy trwa zaledwie 43 godziny. To pokazuje, jak blisko gwiazdy musi znajdować się planeta. Nic więc dziwnego, że jest na niej tak gorąco, iż dochodzi do odparowania żelaza, które następnie się skrapla i spada w postaci deszczu. Uczeni z Cornell University, University of Toronto oraz Queen's University Belfast, prowadzą projekt badania takich właśnie egzotycznych światów. Dzięki badaniom egzoplanet o różnych masach i temperaturach chcemy stworzyć bardziej całościowy obraz zróżnicowania tych światów. Od planet, na których z nieba spadają żelazne deszcze, poprzez światy o umiarkowanym klimacie i od planet o masie znacznie większej od Jowisza po takie, które wielkością przypominają Ziemię, mówi profesor Ray Jayawardhana. Dzięki współczesnym teleskopom i instrumentom już teraz możemy dowiedzieć się wiele o ich atmosferach, zbadać ich skład, właściwości fizyczne, stwierdzić obecność chmur czy rozpoznać wielkoskalowe wzorce wiatrów, dodaje. Podczas obserwacji WASP-76b uczeni zauważyli trzy rzadko odnotowywane linie spektralne. Zauważyliśmy bardzo dużo wapnia. To naprawdę silny sygnał. Linie spektralne zjonizowanego wapnia mogą wskazywać, że w górnych warstwach atmosfery tej planety wieją bardzo silne wiatry, albo że temperatura na planecie jest znacznie wyższa niż sądziliśmy, wyjaśnia główna autorka badań, doktorantka Emily Deibert. Planeta obraca się synchronicznie do swojej gwiazdy, a zatem okres jej obrotu wokół własnej osi jest równy okresowi jej obiegu wokół gwiazdy. To oznacza, ni mniej ni więcej, że jedna jej połowa jest stale zwrócona w stronę gwiazdy. Na stronie nocnej, na którą światło gwiazdy nigdy nie pada, panuje temperatura około 1300 stopnie Celsjusza. Po stronie dziennej jest o około 1000 stopni cieplej. Deibert i jej zespół badali obszar umiarkowany, ten znajdujący się pomiędzy stroną dzienną a nocną. W ramach projektu ExoGemS – na którego czele stoi Jake Turner w Wydziału Astronomii Cornell University – naukowy chcą szczegółowo zbadać co najmniej 30 egzoplanet. « powrót do artykułu
-
Nasi przodkowie zeszli z drzew, uciekając przed asteroidą
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Gdy przed 66 milionami lat asteroida zakończyła rządy dinozaurów na Ziemi i zabiła 3/4 gatunków zamieszkujących naszą planetę, wcześni przodkowie naczelnych i torbaczy byli jedynymi nadrzewnymi zwierzętami, które przeżyły zagładę, donoszą autorzy najnowszych badań. Jak przeżyły, skoro to gatunki nadrzewne były najbardziej narażone z powodu globalnej deforestacji wskutek masowych pożarów lasów spowodowanych upadkiem asteroidy? W artykule Ecological Selectivity and the Evolution of Mammalian Substrate Preference Across the K-Pg Boundary opublikowanym na łamach Ecology and Evolution, naukowcy z Uniwersytetów Cornell, Yale, Cambridge i City University of New York, wysuwają hipotezę, że nasi przodkowie prowadzili na tyle elastyczny tryb życie, że byli w stanie zejść z drzew, by uchronić się przed wyginięciem. Mogli nie tylko je opuścić, ale i żyć bez nich. Autorzy badań opisali, jak uderzenie meteorytu, które wyznaczyło granicę pomiędzy kredą a trzeciorzędem (granica K-T), wpłynęło na ewolucję ssaków. Jednym z możliwych wyjaśnień, w jaki sposób przodkowie naczelnych – mimo że prowadzili nadrzewny tryb życia – przetrwali przez granicę K-T zakłada pewien stopień ich elastyczności, mówi główny autor artykułu, doktorant Jonathan Hughes. Pierwsze ssaki pojawiły się około 300 milionów lat temu, a do ich znacznego zróżnicowania ewolucyjnego mogło dojść wraz z rozprzestrzenieniem się roślin kwitnących na 20 milionów lat przed granicą K-T. Gdy asteroida spadła na Ziemię, wyginęło wiele gatunków ssaków. Jednocześnie zaś gatunki, które przeżyły, zróżnicowały się, zajmując nisze ekologiczne uwolnione od dinozaurów i innych gatunków, wyjaśnia Hughes. Autorzy badań opublikowali drzewo filogenetyczne ssaków. Pogrupowali przy tym wszystkie żyjące gatunki ssaków na trzy kategorie – nadrzewne, częściowo żyjące na drzewach i nie żyjące na drzewach. Stworzyli też model komputerowy, który rekonstruował ewolucyjną historię ssaków. Model był niezwykle pomocny, gdyż mamy niewiele skamieniałości ssaków z czasów około granicy K-T i trudno jest na ich podstawie wnioskować o preferowanym habitacie gatunków. Dodatkowo naukowcy porównali te skamieniałości z żyjącymi gatunkami ssaków. Model komputerowy wykazał, że granicę K-T przetrwały głównie ssaki, które nie żyły na drzewach. Wyjątkami byli przodkowie torbaczy i naczelnych. Bez względu na to, jakie dane załadowano do modelu, za każdym razem model obliczeniowy wykazał, że przed granicą K-T przodkowie naczelnych prowadzili nadrzewny tryb życia. W przypadku torbaczy połowa symulacji wykazała, że ich przodkowie żyli na drzewach. Naukowcy sprawdzali też, jak ssaki jako grupa mogły zmieniać się w czasie. Modele wykazały, że czasach bezpośrednio przed i bezpośrednio po granicy K-T dochodzi do znacznej zmiany u ssaków jako grupy. Widoczna jest gwałtowna zmiana. Ssaki jako cała grupa przestają prowadzić nadrzewny tryb życia. Więc to nie jest tak, że nasze modele widziały tylko gatunki nie żyjące na drzewach. Nagle doszło do gwałtownej zmiany. Ssaki porzuciły drzewa, mówi Hughes. Widać zatem, że po granicy K-T gwałtownie wzrósł udział ssaków nie korzystających z drzew. Te, które nie były się w stanie bez nich obyć, wyginęły. Przodkowie naczelnych i torbaczy opuścili drzewa, co znacząco wpłynęło na ich ewolucję. « powrót do artykułu -
Tytoń używany jest przez ludzi od ponad 12 000 lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Przed około 12 300 lat na bagnistym terenie dzisiejszego stanu Utah zjawiła się grupa ludzi zwabionych tam zapewne przez obecność megafauny – mamutów czy wielbłądów – oraz kaczek, dzięki którym nie musieli głodować pomiędzy upolowaniem większego zwierzęcia. O ich obecności świadczą pozostałości po palenisku, kamienne narzędzia i kości kaczek. Jednak tym, co najbardziej zainteresowało archeologów są nasiona tytoniu znalezione w palenisku. Na stanowisku Wishbone na Wielkiej Pustyni Słonej archeolodzy odkryli cztery spalone ziarna dzikiego tytoniu, informuje Daron Duke z Far Western Anthropological Research Group. Nasiona pochodziły najprawdopodobniej z podnóża wzgórz znajdujących się ponad 13 kilometrów dalej. Zdaniem uczonych, nasiona te są dowodem na używanie tytoniu na 9000 lat przed najwcześniejszymi znanymi dowodami na palenie fajki. Obecnie nie wiemy, jak północnoamerykańscy łowcy-zbieracze używali tygodniu. Mogli na przykład zwijać jego liście oraz łodygi w kulki i je żuć lub ssać, a nasiona wypluwali do ogniska. Uczony przypomina, że przodkowie współczesnych Pueblosów żuli dziki tytoń 2000 lat temu. Nie można jednak wykluczyć, że tytoń był palony przez prehistorycznych mieszkańców Ameryki Północnej. Najstarsze znany dowody na udomowienie tytoniu pochodzą z Ameryki Południowej sprzed 8000 lat. Duke uważa, że różne populacje mogły niezależnie od siebie w różnych czasach uprawiać tę roślinę. Tytoń to jeden z wielu produktów – obok np. kawy, herbaty, alkoholu, opium czy grzybów – które ludzkość od tysięcy lat używa i produkuje, by celowo w jakiś sposób zmienić stan świadomości. Możemy przypuszczać, że gdy ludzie przybyli z Azji do Ameryki, stracili dostęp do roślin, których wcześniej używali by wpływać na swój nastrój, zachowanie czy świadomość. Prawdopodobnie szybko zaczęli więc eksperymentować z lokalnymi roślinami. Gdy trafili na tytoń, szybko stał się on częścią ich życia. Duke i jego zespół od 20 lat prowadzą badania archeologiczne na niegościnnej Wielkiej Pustyni Słonej. W 2015 roku dokonali niezwykłego odkrycia. Znaleźli prehistoryczne palenisko, a w nim kacze kości i narzędzia. Wszystko wskazywało na to, że to pozostałości po obozowisku niewielkiej grupy ludzi, która pozostała na miejscu przez kilka dni. Naukowcy wydobyli palenisko i przewieźli je do laboratorium, gdzie szczegółowo analizują jego zawartość. Datowanie radiowęglowe wykazało, że pochodzi ono sprzed 12 300 lat, jest zatem najstarszym znanym miejscem obozowania ludzi na otwartej przestrzeni na zachodnich pustyniach USA. Teraz zespół Duke'a poinformował o znalezieniu w palenisku nasion tytoniu. Tytoń nie został użyty do rozpalenia ognia, gdyż nie rósł on w tej okolicy. Naukowcy wykluczyli też, by nasiona były pozostałością po posiłku kaczek zjedzonych przez ludzi. Udało się bowiem znaleźć zawartość kaczych żołądków i stwierdzono, że żywiły się one głównie rosnącą na bagnach rdestnicą. Ponadto w palenisku znaleziono też inne nasiona, które powiązano z dietą ludzi. A to prawdopodobnie wskazuje, że grupa, która tu obozowała, przyniosła ze sobą ważne dla siebie rośliny. Leilani Lucas, antropolog z College of Southern Nevada, która nie brała udziału w badaniach, mówi, że nie jest zaskoczona faktem, iż ludzie używali tytoń na tysiące lat przed jego udomowieniem. Udomowienie konkretnych roślin mogło być w znacznej mierze spowodowane kulturowymi preferencjami w kierunku tych roślin, które dobrze smakowały lub wywierały interesujący wpływ na człowieka, mówi uczona. « powrót do artykułu -
Planeta krąży wokół trzech gwiazd układu GW Orionis?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
W odległości 1300 lat świetlnych od Ziemi, w Gwiazdozbiorze Oriona znajduje się układ GW Orionis. Składa się on z młodych gwiazd otoczonych dyskiem protoplanetarnym. Dwie krążą blisko wokół siebie, a trzecia okrąża je obie. Jednak tym, co najbardziej przykuło uwagę astronomów jest dysk. I to nie tylko ze względu na swój niezwykły kształt, ale i możliwość, że znajduje się w nim planeta krążąca wokół trzech gwiazd. Nietypowy dysk złożony jest z trzech koncentrycznych kręgów. Żaden z nich nie jest zbieżny z orbitą żadnej gwiazd, a najbardziej zewnętrzny z nich nie jest nawet zbieżny z oboma wewnętrznymi dyskami. Jest on nietypowo odchylony i kołysze się się w miarę wirowania wokół gwiazd. Naukowcy z USA, Kanady, Australii i Wielkiej Brytanii przyjrzeli się GW Orionis, chcąc sprawdzić, z jakiego powodu dysk protoplanetarny został podzielony na trzy wyraźnie oddzielne części. Obserwowane przerwy w dysku mogły być bowiem wywołane ruchem gwiazd, które otacza. Gdy jednak uczeni przeprowadzili modelowanie tego, co dzieje się w badanym systemie, okazało się, że wpływ gwiazd nie doprowadziłby do takiego rozpadnięcia się dysku. Zdaniem naukowców, możliwym wyjaśnieniem istnienia dysku o tak niezwykłym kształcie i parametrach jest obecność jednej lub więcej masywnych planet, które uformowały się w GW Orionis. Uczeni przypominają, że co prawda znamy ponad 30 potrójnych systemów gwiezdnych, w których znajdują się planety, jednak żadna z planet nie krąży jednocześnie wokół trzech gwiazd. W GW Orionis może zachodzić właśnie taki przypadek. Jeśli rzeczywiście wokół całej trójki krąży planeta lub planety, to należy ich szukać w odległości 100 jednostek astronomicznych od centrum układu (1 j.a. to średnia odległość pomiędzy Ziemią a Słońcem). Same gwiazdy w GW Orionis są bardzo blisko siebie. Wspomniana para oddalona jest zaledwie o 1 j.a., a trzecia z gwiazd okrąża parę w odległości 8 j.a. od centrum systemu. Naukowcy zauważają, że znalezienie planet w układzie tak złożonym jak GW Orionis nie będzie łatwe. Tak czy inaczej, potrzebne są kolejne obserwacje tego systemu. Badania zostały szczegółowo opisane na łamach Monthy Notices of the Royal Astronomical Society. « powrót do artykułu-
- GW Orionis
- planeta
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Raka prostaty trudniej leczyć przez pożyteczne bakterie mikrobiomu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Hormony z grupy androgenów mogą wpływać na rozwój raka prostaty. Dlatego też w leczeniu tej choroby stosuje się metody zmniejszenia produkcji androgenów metodami operacyjnymi (kastracja) lub farmakologicznymi (leczenie hormonalne). Nowotwór może jednak zyskać oporność na terapie hormonalne. Jak się okazuje, mogą być za to odpowiedzialne bakterie mikrobiomu. Naukowcy z londyńskiego Institute of Cancer Research oraz Institute of Oncology Research w Bellizonie i ETH Zurich wykorzystali myszy oraz próbki pobrane od ludzi do zbadania roli żyjących w jelitach mikroorganizmów w rozwoju raka prostaty. Gdy u myszy cierpiących na nowotwór prostaty usunięto cały mikrobiom, okazało się, że choroba postępuje wolniej, a oporność na terapie hormonalne pojawia się później. Naukowcy odkryli też, że gdy myszy o niskim poziomie androgenu, u której nie rozwinęła się jeszcze odporność na leczenie hormonalne, przeszczepi się kał od myszy z odpornym na terapie rakiem prostaty, dochodzi do przyspieszenia postępów choroby. Bliższa analiza wykazała, że u pacjentów z opornym na kastrację rakiem gruczołu krokowego dochodzi do wzbogacenia bakterii komensalnych – a zatem bakterii chroniących nas przed patogenami – o gatunki zdolne do przekształcania prekursorów androgenów w aktywne androgeny. Hormony te trafiają następnie do układu krążenia i, jak się wydaje, wspomagają rozwój nowotworu i pojawienie się oporności na leczenie Nasze badania wykazały, że po zapoczątkowaniu hormonalnego leczenia raka prostaty „dobre mikroorganizmy” mogą prowadzić do zwiększenia produkcji androgenów. Z kolei androgeny mogą podtrzymywać rozwój guza i prowadzić do pojawienia się oporności na leczenie, mówi profesor Johann de Bono z Londynu. To pierwsze badania, które ujawniły istnienie mechanizmu, za pomocą którego mikrobiom jelit może napędzać rozwój nowotworu prostaty i pojawienie się oporności na terapie polegające na zmniejszeniu ilości androgenów, dodaje Kristian Helin, dyrektor Institute of Cancer Research. Dzięki zrozumieniu, jak pożyteczne bakterie, które odgrywają ważną rolę w utrzymaniu nas w dobrym zdrowiu, mogą wpływać na metabolizm hormonów u mężczyzn cierpiących na raka prostaty, możemy opracować nowe strategie leczenia raka prostaty. Być może do skutecznej walki z tą chorobą konieczne okaże się odpowiednie manipulowanie składem mikrobiomu. « powrót do artykułu-
- rak prostaty
- mikrobiom
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Poczta Polska zdobyła złoty medal w konkursie filatelistycznym EUROPA 2021. Autorem zwycięskiego znaczka z rysiem euroazjatyckim jest Bożydar Grozdew. Tematem tegorocznej edycji były "Zwierzęta zagrożone wyginięciem". Ryś - najczęściej przedstawiane zwierzę Ryś był najczęściej przedstawianym zwierzęciem na znaczkach konkursowych; ryś euroazjatycki ozdobił wydawnictwa Litwy, Polski, Chorwacji oraz Bośni i Hercegowiny, a ryś iberyjski został uwieczniony na znaczku Hiszpanii. Ryś znalazł się też na "portrecie zbiorowym" zagrożonych zwierząt ze znaczka francuskiego. Nasz projekt w sposób symboliczny ukazuje stan naszej planety, wyzwania, zagrożenia i najpilniejsze potrzeby w obszarze ekologii. Znaczki pocztowe to nie tylko nośniki tego ważnego przekazu, ale także małe dzieła sztuki o wartości kolekcjonerskiej i artystycznej [...] – powiedział Tomasz Zdzikot, prezes zarządu Poczty Polskiej. Bożydar Grozdew jest na stałe związany z Pocztą Polską. Podczas projektowania nagrodzony znaczek był konsultowany z Polską Akademią Nauk. Warto przypomnieć, że tegoroczna emisja EUROPA weszła do obiegu prawie sześć miesięcy temu, bo 21 kwietnia. Etapy konkursu EUROPA 2021 Jak podkreślono w komunikacie prasowym, rozstrzygnięcie konkursu nastąpiło podczas zgromadzenia plenarnego PostEurop 6 października 2021 r. Znaczek [...] z ciekawą grafiką rysia wyprzedził na finiszu propozycje znaczków z Wysp Alandzkich z żabą moczarową i Ukrainy z niedźwiedziem brunatnym. W 2021 r. po raz pierwszy wyłoniono pojedynczego zwycięzcę, podsumowując wyniki z 3 paneli głosowania: 1) od 9 maja do 9 września można było oddać głos on-line, 2) równolegle głosowali przedstawiciele administracji pocztowych, a 3) 29 września głosowali eksperci z jury. « powrót do artykułu
-
- EUROPA 2021
- konkurs
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Niewielka dolina Oued Boucherit, położona w basenie Beni Fouda w północno-wschodniej Algierii, jest od ponad 100 lat znana z bogactwa skamieniałości oraz kamiennych narzędzi. Teraz algiersko-hiszpański zespół naukowy prowadzony przez specjalistów z CENIEH (Narodowe Centrum Badań nad Ewolucją Człowieka – Centro Nacional de Investigación Sobre la Evolución Humana) doniósł o odkryciu tam najstarszych w północnej Afryce narzędzi kultury aszelskiej. Przed nieco ponad 2 miesiącami informowaliśmy o odkryciu w Maroku najstarszego w północnej Afryce miejsca produkcji pięściaków. Narzędzia pochodziły sprzed 1,3 miliona lat, a ich odkrycie nazwano archeologicznym przełomem, gdyż wskazywało ono, że początki kultury aszelskiej na północnych krańcach Afryki są bliskie jej początkom z południa (1,6 miliona lat) i wschodu (1,8 miliona lat) Czarnego Lądu. Teraz w Algierii znaleziono narzędzia kultury aszelskiej pochodzące sprzed 1,7 miliona lat. To wyjątkowe odkrycie, gdyż znacząco zmienia nasz pogląd na początki ludzkiej kultury i migracje na terenie Afryki, mówi główny autor najnowszych badań, dr Mathieu Duval. Przypomnimy, że w 2018 roku na tym samym obszarze znaleziono pochodzące sprzed 2,4 miliona lat narzędzia kultury olduwajskiej. To najstarsze narzędzia Afryki Północnej. Teraz wiemy, że w Oued Boucherit znajdują się najstarsze w Afryce Północnej narzędzia kultury olduwajskiej i aszelskiej, dodaje współautor badań profesor Mohamed Sahnouni. Zdaniem naukowców, Oued Boucherit jest jednym z niewielu miejsc, gdzie możemy dokładnie badać i datować pojawienie się najstarszych ludzkich kultur – olduwajskiej i aszelskiej. Ostatnie odkrycie znacząco zmienia nasz pogląd na migracje człowieka w Afryce. Dotychczas najstarsze artefakty kultury olduwajskiej i aszelskiej pochodziły z Afryki Wschodniej i liczyły one sobie ok. 2,6 i ok. 1,8 miliona lat. Teraz okazuje się, że na północy Afryki przedstawiciele tych kultur pojawili się niedługo później. Chociaż może to oznaczać, że rozprzestrzenianie się technologii wytwarzania kamiennych narzędzi przebiegało znacznie szybciej niż zakładano, to nie można też wykluczyć, iż umiejętności technologie takie pojawiły się niezależnie w kilku miejscach. « powrót do artykułu
-
- Afryka Północna
- kultura aszelska
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami: