-
Liczba zawartości
37663 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
249
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Intel pokazał procesor Atom, który może być konfigurowany przez użytkownika. Układ zawiera dedykowany blok FPGA składający się z 60 000 elementów logicznych. Konfiguracja odbywa się za pomocą narzędzi Quartus II firmy Altera. Atomy z FPGA stanowią nową rodzinę układów Intela o nazwie kodowej Stellarton. Będą one sprzedawane jako E600C. Obecnie seria składa się z układów E665CT i E665C taktowanych zegarem o częstotliwości 1,3 GHz oraz E645CT i E645C z jednogigahercowym zegarem. Te układy powinny trafić na rynek w ciągu najbliższych 2 miesięcy. Natomiast w pierwszym kwartale przyszłego roku ukażą się ich energooszczędne wersje E625CT i E625C z 600-megahercowym zegarem. W hurcie nowe kości będą sprzedawane w cenach od 61 do 106 USD. Intel ma nadzieję, że nowe układy trafią do systemów telefonii internetowej, urządzeń wbudowanych, urządzeń medycznych, maszyn przemysłowych czy urządzeń sieciowych.
- 9 odpowiedzi
-
- E600C
- Stellarton
- (i 4 więcej)
-
Wg brytyjskich naukowców, liczne pieprzyki oznaczają młodszą skórę i większą gęstość kości. Komórki osób, które mają ich dużo, mają pewne właściwości związane z częstszą samoodnową. Niestety, kosztem wydaje się wyższy wskaźnik nowotworów – zarówno skóry, jak i innych rejonów organizmu, np. piersi. Większość ludzi ma od 30 do 40 pieprzyków, ale u niektórych można się doliczyć nawet 600. Specjaliści z Królewskiego College'u Londyńskiego oraz dr Veronique Bataille, dermatolog z Hemel Hempstead General Hospital, poszukiwali związków między liczbą pieprzyków a innymi cechami fizycznymi. Na początku Bataille stwierdziła, że ludzie z wieloma pieprzykami wydają się mniej podatni na wystąpienie różnych oznak starzenia skóry, np. zmarszczek. Najnowsze studium z 1200 bliźniętami sugeruje, że u tych samych osób z wiekiem w mniejszym stopniu obniża się gęstość kości. Tym oto sposobem rzadziej przydarzają im się osteoporotyczne złamania. Badanie pokazało, że u jednostek z ponad 100 pieprzykami prawdopodobieństwo wystąpienia osteoporozy jest o połowę niższe niż u ochotników z 25 i mniej pieprzykami. Na razie nie wiadomo, czemu się tak dzieje, ale akademicy zauważyli, że telomery osób z dużą liczbą pieprzyków są dłuższe. Twory te znajdują się na końcówkach chromosomów. Ulegają skróceniu przy każdym podziale komórkowym. Im dłuższy więc telomer, tym więcej podziałów może przejść komórka. Jak wiemy, wiąże się to jednak z pewnymi zagrożeniami. Dr Bataille uważa, że pieprzyki stanowią widzialny produkt (uboczny) układu kontrolującego starzenie organizmu. Działa on na zasadzie targu między długowiecznością a ryzykiem wystąpienia nowotworów.
- 1 odpowiedź
-
- podział komórkowy
- telomery
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po raz pierwszy w historii nauki nie trzeba chemicznie utrwalać, barwić ani preparować komórek, by móc je zbadać. Dzięki rentgenowskiemu mikroskopowi nanotomograficznemu, najnowszemu wynalazkowi specjalistów z Centrum Helmholtza w Berlinie (Helmholtz-Zentrum Berlin, HZB), da się analizować całe żywe komórki w ich naturalnym środowisku. Zostają one szybko zamrożone, a akademicy zyskują trójwymiarowy obraz najmniejszych nawet elementów strukturalnych ssaczych komórek. Nowy mikroskop w jednym etapie zapewnia obraz 3D całej komórki. Daje mu to sporą przewagę nad mikroskopem elektronowym, w przypadku którego trójwymiarowy obraz uzyskuje się dopiero po zestawieniu wielu cienkich przekrojów. Proces rekonstruowania w ten sposób pojedynczej komórki może zająć tygodnie. Co więcej, w odróżnieniu od mikroskopów fluorescencyjnych, gdzie by zobaczyć jakąś strukturę, korzysta się z tzw. fluoroforów, czyli substancji chemicznych fluoryzujących po wzbudzeniu światłem o określonej długości, tutaj nie trzeba używać żadnych znaczników. Mikroskop berlińczyków bazuje na naturalnym kontraście między materiałem organicznym a wodą. Zespół doktora Gerda Schneidera z Instytutu Tkanek Miękkich i Materiałów Funkcjonalnych współpracował z naukowcami z amerykańskiego National Cancer Institute. Akademicy uzyskali trójwymiarowy obraz komórek mysiego gruczolakoraka. Ujrzeli obie błony otoczki jądrowej, pory jądrowe, liczne wgłębienia błony wewnętrznej mitochondrium oraz wtręty (inkluzje) komórkowe w różnych organellach komórkowych, np. lizosomach. Nietrudno się domyślić, że dysponowanie tak szczegółowym obrazem pomoże w wyjaśnieniu wielu procesów, m.in. sposobu wnikania wirusów i nanocząstek do komórki lub jądra. Między innymi w wyniku zastosowania specjalnych soczewek, rentgenowski mikroskop nanotomograficzny gwarantuje zdolność rozdzielczą rzędu 30 nanometrów; dla porównania 10 nanometrów to 1/10 średnicy ludzkiego włosa. Podczas testów z wykorzystaniem synchrotronu BESSY II z HZB niemiecko-amerykański zespół oświetlał obiekty światłem o częściowej koherencji czasowej (w takim przypadku relatywne fazy dwóch fal elektromagnetycznych podlegają losowym fluktuacjom, ale nie są one na tyle duże, by fale stały się zupełnie niespójne). Obraz uzyskiwany za pomocą światła o częściowej koherencji zapewnia znacznie większy kontrast niż obraz generowany przy użyciu światła niespójnego (niekoherentnego). Nowa mikroskopia rentgenowska pozwala na pozostawienie wokół próbki szerszego marginesu, co daje lepszy ogląd przestrzenny. Wcześniej był on ograniczony ze względu na wymogi układu oświetleniowego. Początkowo specjalna przysłona wyłapywała z monochromatycznego promieniowania rentgenowskiego fale o określonej długości. Niestety, musiała się ona znajdować tak blisko próbki, że nie dało się nią poruszać. Naukowcy opracowali jednak specjalny kondensator, który zbiera monochromatyczne światło i bezpośrednio oświetla obiekt. Dzięki temu próbkę można obracać w zakresie 158 stopni. Mamy tu więc chyba do czynienia z twórczym rozwinięciem metody PIXE, w ramach której analizuje się widmo promieniowania rentgenowskiego, emitowanego przez materiał bombardowany wiązką naładowanych cząstek z akceleratora (tutaj synchrotronu).
- 3 odpowiedzi
-
- całe
- żywe komórki
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na blogu Harvard Business Review ukazał się artykuł, którego autor - James Allworth - uważa, że Google może wkrótce pożałować strategii całkowitej otwartości, jaką wybrał dla Androida. Mobilny system operacyjny Google'a bardzo szybko zdobywa rynek, jednak często zarabia na nim konkurencja, a koncern Page'a i Brina nie ma z tego ani centa. Google wypuszczając na rynek Androida postanowiło pokonać obecną tam już konkurencję, czyli Apple'a, RIM-a czy Microsoft. Koncern przyjął strategię podobną do strategii Microsoftu - chciał, by jego system trafił na jak największą liczbę urządzeń. Jednak w przeciwieństwie do firmy Ballmera, nie zarabia on na samym systemie, a na wyszukiwaniu i aplikacjach. Oferta Google'a okazała się niezwykle atrakcyjna dla producentów telefonów komórkowych. Stworzenie systemu operacyjnego to najtrudniejsze zadanie w ich biznesie. Teraz mają system bezpłatnie i, co więcej, mają pełne prawo ingerencji w jego kod. Szybko powstał więc Open Handset Alliance, który zaczął rozwijać Androida. Google nie musiało nic robić, poza liczeniem na wzrost zysków. Gdy Google zaczęło wycofywać się z Chin tamtejsi producenci komórek zdali sobie sprawę, że ich klienci mogą stracić dostęp do wielu usług, oferowanych dotychczas przez Google'a. Zaczęli więc szukać innych dostawców treści. I znaleźli Baidu, najpopularniejszą chińską wyszukiwarkę. Baidu chętnie podpisuje z nimi umowy, jednak pod warunkiem, że Android oferowany przez tych producentów nie będzie zawierał żadnych odniesień do Google'a. To oznacza, że chińscy konsumenci nie będą mieli świadomości, iż korzystają z produktu wyszukiwarkowego giganta, a dzięki systemowi Google'a rośnie liczba odsłon Baidu. Jednak, jakby jeszcze tego było mało, także konkurencja za oceanem potrafi obrócić Androida na swoją korzyść. Niedawno Verizon podpisał z Microsoftem umowę, na podstawie której niektóre androidowe telefony w sieci Verizona będą domyślnie korzystały z wyszukiwarki Bing, a nie Google. Przykład zaczyna być zaraźliwy. Ostatnio Motorola rozpoczęła sprzedaż telefonu Citrus napędzanego przez Androida, ale z domyślnie ustawionym Bingiem. To oznacza, że na systemie Google'a zarabia Microsoft. Zdaniem Allwortha, to dopiero początek walki. Dla Google'a najbardziej istotne jest bowiem, jakie programy są instalowane przez producenta telefonu i jaka wyszukiwarka jest ustawiana domyślnie. Jednak Google w żaden sposób tego nie kontroluje. Producenci mają tutaj całkowitą swobodę. Allworth uważa, że będzie jeszcze gorzej. Przypomina, że Google płaci Apple'owi duże kwoty za umieszczenie swojej wyszukiwarki jako domyślnej na iPhonie'e. Jego zdaniem, wkrótce producenci skupieni w Open Handset Alliance zdadzą sobie sprawę, że to Google bardziej potrzebuje ich niż oni Google'a i zażądają pieniędzy za pozostawienie domyślnej w Androidzie opcji wyszukiwania w Google'u. I, zapewne, tanio takiej możliwości nie wycenią. Strategia Google'a okazała się dobrym pomysłem na pokonanie konkurencji na rynku smartfonów, jednak wciąż nie wiadomo, czy oprócz satysfakcji przyniesie koncernowi Page'a i Brina spodziewane korzyści finansowe. Wyjściem z sytuacji mogłaby być zmiana zapisów licencyjnych Androida.
-
Novell poinformował, że zostanie kupiony przez firmę Attachmate Corp. Transakcja opiewa na 2,2 miliarda dolarów, a w jej ramach część aktywów - o wartości 450 milionów dolarów - trafi w ręce konsorcjum CPNT Holdings, na czele którego stoi Microsoft. Powyższa cena oznacza, że akcje Novella zostały wycenione na 6,10 USD. Obecnie, już po informacji o umowie, ich giełdowa cena wynosi 5,96 USD. Transakcja ma zostać zamknięta w pierwszym kwartale przyszłego roku. Attachmate to firma świadcząca usługi technologiczne. Jest ona własnością funduszy Francisco Partners, Golden Gate Capital i Thoma Bravo. Firma ma zamiar podzielić Novella na dwa oddziały, Novell i SUSE. Właściciele Attachmate mają nadzieję, że po podziale roczne przychody z obecnego Novella wyniosą około miliarda dolarów. W marcu bieżącego roku Novell odrzucił propozycję funduszu Elliott Associates, który wyceniał firmę na 5,75 za akcję.
-
- CPNT Holdings
- Microsoft
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Chyba nic we współczesnej medycynie nie wywołuje takich dyskusji, jak sprawa komórek macierzystych. Dałyby one cudowne niemal możliwości leczenia wielu chorób, ale ich uzyskiwaniu towarzyszą problemy technologiczne oraz kontrowersje etyczne. Niemieccy uczeni szykują przełom. Komórki macierzyste to pierwotne komórki, jeszcze nie zróżnicowane. Mają one możliwość uformowania dowolnej tkanki lub narządu. Zwykle decyduje o tym biologia naszego organizmu, ale sztuczne skłanianie ich do różnicowania się według naszych potrzeb i woli, co już jest możliwe, dawałoby cudowny lek na wiele nieuleczalnych chorób, możliwość regeneracji narządów zamiast ich przeszczepiania, itd. Głównym problemem na obecnym etapie badań jest pytanie: skąd je wziąć. Organizm człowieka wytwarza je w niewielkich ilościach i trudno zgromadzić jakikolwiek zapas. Najłatwiej dotychczas było pozyskiwać je z ludzkich embrionów, ale ta metoda budzi kontrowersje moralne i w wielu krajach jest zabroniona. Pewnym źródłem jest krew pępowinowa, ale nie jest to zbyt wydajne „źródło". Istnieją metody przekształcania gotowych już tkanek - na przykład skóry - na powrót w komórki macierzyste, ale efekty zwykle są dość słabe, a ponadto trudne i kosztowne. Nowe źródło potencjalnych komórek macierzystych, wolnych od tych wad, wskazują niemieccy naukowcy z Max-Planck-Gesellschaft (Towarzystwa Maxa Plancka). Ma nim być płyn owodniowy (inaczej tzw. wody płodowe). Okazuje się bowiem, że zawiera on wśród wielu substancji również komórki macierzystopodobne, które stosunkowo łatwo da się przekształcać w komórki pluripotencjalne, czyli posiadające możliwość różnicowania się do wielu różnych tkanek. Są one przy tym młode, więc nie zawierają jeszcze zbyt wielu mutacji, jak to ma miejsce w przypadku indukowania przekształceń z dorosłych już komórek. Poza doskonałą jakością, zaletą jest łatwość pozyskiwania płynu owodniowego. Można go bez szkody pobierać podczas ciąży, jest bowiem na bieżąco wytwarzany przez organizm matki. Podczas porodu jest on i tak „marnowany", jego wykorzystaniu nie będą więc towarzyszyć problemy etyczne. Odkrycie ma też jeszcze inne implikacje. Płyn owodniowy jest i tak często pobierany podczas badań prenatalnych, pozwala bowiem ocenić stan zdrowia dziecka. Wykorzystanie jego nadmiaru do hodowli tkankowych pozwalałoby jeszcze przed urodzeniem dziecka testować skuteczność wielu leków i terapii, jeśli zaistniałaby późniejsza konieczność ich zastosowania.
- 22 odpowiedzi
-
- Max-Planck-Gesellschaft
- płyn owodniowy
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ilość bezprzewodowych sieci Wi-Fi rośnie w szybkim tempie. W miastach nie ma już chyba miejsc, gdzie nie „łapało" by się kilku punktów dostępowych. Tymczasem ich promieniowanie okazuje się szkodliwe, jak pokazują to badania holenderskich uczonych. Podejrzenia pojawiły się już pięć lat temu, kiedy w mieście Alphen aan den Rijn w Południowej Holandii zauważono pogarszanie się stanu drzew. Rada miejska zleciła zbadanie sprawy naukowcom z Wageningen University. Ci zaczęli obserwację trzydziestu drzew wystawionych na promieniowanie sieci bezprzewodowych. Okazało się, że badane jesiony już po trzech miesiącach poważnie cierpią - radiacja powoduje mikropęknięcia kory połączone z wyciekami soku, zaś wierzchnia warstwa naskórka liści obumiera na znacznej ich powierzchni. Obserwowano też zakłócenia tempa wzrostu nie tylko drzew, ale też kolb kukurydzy. W ciągu pięciu lat od rozpoczęcia badań odsetek drzew cierpiących w wyniku promieniowania wzrósł z dziesięciu do siedemdziesięciu procent. Drzewa w regionach niezurbanizowanych nie wykazują podobnych uszkodzeń. Naturalne wydaje się, że do osłabienia kondycji drzew przyczyniają się także sieci komórkowe oraz zanieczyszczenie powietrza - drobiny spalin są wystarczająco małe, żeby wnikać do wnętrza roślin. Pytaniem pozostaje, na ile sieci Wi-Fi mogą być szkodliwe dla człowieka, bo że są całkowicie obojętne, już chyba nikt nie wierzy. Holenderscy naukowcy kontynuują badania, chcąc określić długoterminowy efekt, wyniki więc nie pojawią się szybko.
- 24 odpowiedzi
-
- Wageningen University
- wpływ promieniowania na roślinność
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
U dzieci, których rodzice się rozwodzą, w dorosłości ponad 2-krotnie wzrasta ryzyko udaru. Zespół dr Esme Fuller-Thomson z Uniwersytetu w Toronto analizował przypadki 13134 osób z przeprowadzonego w 2005 r. Kanadyjskiego Sondażu Zdrowia Publicznego (Canadian Community Health Survey). Byliśmy bardzo zaskoczeni, że związek między rozwodem rodziców a udarem pozostawał tak silny nawet po uwzględnieniu [potencjalnie istotnych czynników w postaci] palenia, otyłości, poziomu aktywności oraz spożycia alkoholu. Ogółem 10,4% respondentów przeżyło w dzieciństwie rozwód rodziców, a 1,9% przeszło udar. Po wzięciu poprawki na wiek, rasę i płeć okazało się, że ryzyko udaru w grupie rozwodowej było mniej więcej 2,2 razy wyższe niż u pozostałych badanych. Kiedy podczas analizy statystycznej Kanadyjczycy skorzystali z modelu regresji logistycznej, uwzględniając dodatkowo m.in. pozycję socjoekonomiczną, ewentualne zachowania prozdrowotne, stan zdrowia psychicznego oraz inne ważne wydarzenia z dzieciństwa, szanse na wystąpienie udaru u osób z rozwiedzionymi rodzicami nadal były znacząco wyższe.
- 4 odpowiedzi
-
- ryzyko
- dzieciństwo
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Podczas konferencji SC2010 inżynier Intela Timothy Mattson poinformował, że jego firma dysponuje technologią, która pozwala na zbudowanie procesora składającego się z 1000 rdzeni. Jest to możliwe, gdyż opracowana wcześniej 48-rdzeniowa architektura o nazwie Single Chip Cloud Computer okazała się bardzo łatwo skalowalna. Można ją skalować do 1000 rdzeni. Mogę dodawać więcej i więcej rdzeni- stwierdził Mattson. Jak poinformował, dopiero po przekroczeniu liczby około 1000 rdzeni pojawiają się problemy z połączeniem tak wielu jednostek, które wpływają negatywnie na wydajność całego systemu. Aby wyprodukować układ z tak olbrzymią liczbą rdzeni należy poradzić sobie z problemem spójności pamięci podręcznej. Intel korzysta z architektury, w której każdy z rdzeni ma taki sam dostęp do pamięci cache. Spójność zapewniana jest przez cały szereg protokołów. Jednak w miarę dodawania kolejnych rdzeni liczba połączeń staje się tak wielka, że znacznie obciążają one układ, prowadząc w końcu do sytuacji, w której po dodaniu kolejnych rdzeni wydajność całej kości spada. Granicę, poza którą tak się dzieje nazwano ścianą spójności. Zdaniem Mattsona, rozwiązaniem problemu jest rezygnacja ze spójności cache'u i opracowanie technik, dzięki którym rdzenie będą przesyłały dane pomiędzy sobą. Powstały już pierwsze układy scalone, w których zastosowano pomysły Mattsona i jego współpracowników. Dla uproszczenia i obniżenia kosztów wykorzystano w nich rdzenie procesora Pentium. Na obecnym stadium rozwoju nie chodziło bowiem o osiągnięcie dużej wydajności układu, ale zbadanie możliwości skalowania procesora. Każdy z rdzeniw wyposażono w specjalny interfejs, który dzieli dane na pakiety i przesyła je do rutera. Ponadto każdy z nich ma do dyspozycji 16-kilobajtowy bufor RAM, służący do przekazywania danych z innych rdzeni. Przetestowano najróżniejsze konfiguracje tego typu układów, wraz z taką, która pozwoliła na uruchomienie w każdym z rdzeni 48-rdzeniowej kości osobnego systemu Linux. Mattson z kolegami opracował też bibliotekę API, która ma ułatwić przekazywanie danych pomiędzy rdzeniami. Przeprowadzone testy wykazały, że biblioteka RCCE jest równie wydajna jak protokół TCP/IP na wspomnianym linuksowym klastrze. Nasze wstępne prace miały wykazać, że procesor SCC i jego natywne API jest efektywną platformą dla rozwoju oprogramowania. Spodziewaliśmy się problemów spowodowanych asynchronicznym przesyłaniem informacji, jednak dotychczas ich nie zauważyliśmy - mówi Mattson. Inżynier zastrzegł jednocześnie, że rozwijany przez niego układ nie znajduje się na oficjalnej "mapie drogowej" Intela i może nigdy nie trafić do masowej produkcji.
- 3 odpowiedzi
-
- Single Chip Cloud Computer
- SCC
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Psami policyjnymi bywają przeważnie owczarki niemieckie. W wykrywaniu narkotyków pomagają też labradory. Stróże prawa wybierają rasy duże, co nie powinno dziwić ze względu na charakter wykonywanej pracy. Policjanci z Japonii zdają się jednak myśleć niestandardowo, ponieważ w prefekturze Nara czworonożną pomocnicą została 3-kg suka długowłosego chihuahua. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z ewenementem na skalę światową. Momo (Brzoskwinia) zdała wszystkie konieczne egzaminy. W grupie 70 psów była jednym z 32 szczęśliwców, którzy przeszli testy z zakresu szukania i ratownictwa. Po powąchaniu czapki udało im się bowiem w 5 minut odnaleźć zaginioną osobę. W wydziale poszukiwawczym psem policyjnym może zostać każda rasa – przekonuje miejscowy rzecznik policji, przyznając jednocześnie, że chihuahua to rzeczywiście niezwykły wybór. Biorąc pod uwagę japońskie realia, można jednak zacząć inaczej patrzeć na zagadnienie. W Kraju Kwitnącej Wiśni mamy do czynienia z dużą gęstością zaludnienia, która po części wymusiła widoczną na każdym kroku miniaturyzację. Poza tym często zdarzają się tu trzęsienia ziemi i małemu psu na pewno będzie łatwiej wśliznąć się w wąską szczelinę. Owczarek nie mógłby już tego dokonać.
-
- prefektura Nara
- Japonia
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Czerwone wino stanowi bogate źródło substancji przeciwcukrzycowych. Czy jednak naprawdę możemy z nich skorzystać? Alois Jungbauer i jego zespół z Universität für Bodenkultur w Wiedniu analizowali 10 win czerwonych i 2 białe. Sprawdzali, jak silnie wiążą się one z receptorami aktywowanymi proliferatorami peroksysomów typu gamma (PPAR-gamma). Wybór nie był przypadkowy, ponieważ również z nimi łączy się przeciwcukrzycowy lek rozyglitazon. PPAR-gamma to białko, które m.in. prowadzi do transkrypcji genów odpowiadających za syntezę, transport i wykorzystanie glukozy oraz metabolizm kwasów tłuszczowych. Działając na receptor, wspomniany wyżej lek zmniejsza insulinooporność w adipocytach, hepatocytach i miocytach mięśni szkieletowych. Rozyglitazon stosuje się w terapii cukrzycy typu 2., tymczasem kilka badań wykazało, że umiarkowane spożycie czerwonego wina zmniejsza ryzyko zapadnięcia na tę chorobę. Z tego powodu Austriacy postanowili oznaczyć powinowactwo składników różnokolorowych trunków do PPAR-gamma i porównali je do rezultatów stosowania rozyglitazonu. Okazało się, że białe wino wykazywało powinowactwo mniejsze od rozyglitazonu, lecz czerwone wiązało się dużo lepiej – w przypadku 100 ml alkoholu tendencja do wiązania z PPAR-gamma była 4-krotnie wyższa od tendencji odnotowywanej dla dziennej dawki rozyglitazonu. Jungbauer jest zachwycony wynikami. Podkreśla, że na początku obawiano się, że to przypadek, wynik błędu, jednak szybko zidentyfikowano substancje odpowiedzialne za efekt. Galusan epikatechiny (ECG), flawonoid występujący także w zielonej herbacie, wykazywał najwyższe powinowactwo. Tuż za nim uplasował się reprezentujący polifenole kwas elagowy. Do wina trafia on z dębowych beczek, w których przechowuje się wino. Niestety, wiele polifenoli nie przechodzi w stanie niezmienionym przez przewód pokarmowy i nie można ich wykorzystać. Nie wiadomo też dokładnie, jak mają się sprawy z innymi związkami. W przyszłości Jungbauer zamierza określić metaboliczny wpływ składowych wina na zdrowych ludzi.
-
- kwas elagowy
- rozyglitazon
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na urządzenia litograficzne kolejnej generacji będą mogły pozwolić sobie tylko nieliczne firmy. Sprawdzają się bowiem najbardziej pesymistyczne przewidywania dotyczące ich ceny. Dan Hutcheson, prezes firmy VLSI Research poinformował, że skanery litograficzne pracujące w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV) będą kosztowały.... 125 milionów dolarów za sztukę. Gdy w 2003 roku Intel przewidział, że tego typu urządzenia będą potrzebne i zaproponował ich budowę, przedstawiciele koncernu uważali, że skaneray EUV będą kosztowały około 20 milionów dolarów. Jednak Dan Hutcheson mówi, że nie powinniśmy się dziwić tak wysokiej cenie. Przypomina, że już wiele lat temu Risto Puhakka, który wówczas był prezesem VLSI Research przewidywał, dokonując porównania kosztu budowy skanera do piksela oferowanej przezeń rozdzielczości, że ceny mogą być aż tak wysokie. Wtedy wszyscy uważali, że to wielka przesada, a teraz zamawiają urządzenia w takiej cenie - mówi Hutcheson. Pomimo sporych opóźnień, spowodowanych ogromnymi kosztami i trudnościami technicznymi, litografia w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie powoli zdobywa rynek. Firma ASML sprzedała dwa skanery w wersji alfa. Nabywcami byli IMEC i Sematech. Cena urządzenia to podobno 60 milionów USD. Ponadto ASML ma zamówienia na sześć, czyli wszystkie, skanerów produkcyjnych NXE:3100. Cena pojedynczego urządzenia sięga ponoć 90 milionów USD. Firma zebrała też 10 zamówień na NXE-3300, czyli skanery EUV nowej generacji. Zostaną one kupione przez Barclays Capital, Hynix, IMEC, Intela, Samsunga, Toshibę i TSMC.
- 5 odpowiedzi
-
Bakterie stosują toksyczne "rzutki", które unieszkodliwiają konkurencyjne szczepy bądź gatunki patogenów. Zaobserwowali to i opisali na łamach pisma Nature naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara. Odkrycie toksycznych rzutek może ostatecznie prowadzić do nowych sposobów kontrolowania wywołujących choroby patogenów. To ważne, zważywszy na zjawisko narastającej antybiotykooporności – wyjaśnia dr Stephanie K. Aoki. Elie J. Diner, drugi z autorów badania, podkreśla, że najpierw musimy określić reguły bakteryjnej walki. Okazuje się, że istnieje wiele metod zabijania sąsiadów; bakterie dysponują sporym wachlarzem toksycznych kolców. Amerykanie analizowali wiele gatunków bakterii, w tym istotne z epidemiologicznego i zdrowotnego punktu widzenia patogeny. Zauważyli, że na powierzchni komórek znajdują się pałeczkowate białka ze spiczastymi czubkami. Przy dotyku rzutki zostają wbite w sąsiednie organizmy i tam już pozostają. Proces stykania i wstrzykiwania toksycznych rzutek nazwano "zależną od kontaktu inhibicją wzrostu" (ang. contact dependent growth inhibition, CDI). Niektóre bakterie dysponują ochronną tarczą z białka, które dezaktywuje trujące strzałki (w tym kontekście mówi się o odporności na zależne od kontaktu zahamowanie wzrostu, ang. contact dependent growth inhibition immunity). Zespół z Santa Barbara odkrył ok. 50 unikatowych rodzajów białek z toksycznymi kolcami. Każda komórka bakteryjna musi być niewrażliwa na swoją własną broń, inaczej posługiwanie się toksyną, a nawet jej zwykłe przechowywanie zakończyłoby się samobójstwem mimo woli. Gdy bakteria zostaje zaatakowana toksyną, niekoniecznie umiera. Często ogranicza wzrost. Na podobnej zasadzie działa wiele antybiotyków. Nie uśmiercają one patogenów, ale hamują ich wzrost. Potem organizm usuwa po prostu "uśpione" komórki. Pewne toksyczne strzałki działają wewnątrz ustrzelonej komórki, tnąc RNA wroga. Wskutek tego nie może on syntetyzować białek i rosnąć. Inne rzutki rozbijają z kolei DNA, uniemożliwiając namnażanie. Białka z toksycznymi kolcami występują m.in. u E. coli czy Gram-ujemnych bakterii Yersinia (wystarczy przypomnieć, że jeden z 12 gatunków należących do tego rodzaju - Yersinia pestis – wywołuje dżumę). Bakterie mogą używać systemów CDI, współzawodnicząc ze sobą w glebie, na roślinach i zwierzętach. To niesamowicie zróżnicowany świat – podsumowuje prof. David Low.
-
- patogeny
- konkurencja
- (i 8 więcej)
-
Czasy, kiedy ewolucja wydawała się prosta jak drut - mutacja, przystosowanie, różnicowanie - minęły bezpowrotnie. Wszystkie organizmy na Ziemi, również ludzie, noszą w sobie nie tylko geny pochodzące od swoich przodków, ale również mnóstwo genetycznych „nieproszonych gości". Takimi gośćmi, którzy stali się przez miliony lat udomowieni, są tzw. retrowirusy endogenne. Wirusy to zwykle nasz największy przeciwnik, bezlitośnie zwalczany przez układ odpornościowy. Bywa jednak tak, że przeciwnik nie zostanie pokonany. Bywa, że pozostaje w żyjącym organizmie na zawsze. Rzadko, ale jednak zdarza się, że taki zadomowiony wirus, infekując komórki rozrodcze, zostanie przekazany następnym pokoleniom. Nasz ludzki kod genetyczny, jak szacowano do tej pory, zawiera aż około ośmiu procent genów pochodzących od wirusów, które istniały przed milionami lat. Takie wtrącenia obcego DNA przekazywane są z pokolenia na pokolenie, ale pozostają najczęściej uszkodzone i nieaktywne. Ot, taka genetyczna skamieniałość. Jak jednak twierdzą naukowcy z Oxford University, takie „udomowienie" wrażych wirusów zdarza się częściej, niż dotąd sądzono. Doktor Aris Katzourakis z wydziału zoologii, badając genom różnych ssaków, odkrył, że od co najmniej stu milionów lat te zwierzęta przyswajały nie tylko więcej wirusów, niż się spodziewano, ale także o wiele bardziej różnorodne ich gatunki. U leniwców, lemurów czy królików znaleziono DNA pochodzące od bardzo dawnych przodków współczesnych wirusów takich jak ebola czy HIV. Co ciekawsze, badanie dowodzi, że organizm zwierzęcy potrafi takie przyswojone wirusy wykorzystać dla własnych korzyści. To skłania do przypuszczenia, że wirusy endogenne miały większy wpływ na na ziemską ewolucję, niż można by przypuszczać. Doktor Katzourakis ma nadzieję, że odkrycie pogłębi nie tylko naszą teoretyczną wiedzę, ale również przyczyni się do lepszego zrozumienia i opanowania procesu walki systemu immunologicznego z infekcjami wirusowymi. Uczony uważa, że potencjalnie każdy wirus może zostać zendogenizowany przez organizm zwierzęcy. Niewykluczone zatem, że udałoby się odkrycia na tym polu wykorzystać w biologii, na przykład do kontrolowanej ewolucji, czy w medycynie, do panowania nieuleczalnych dziś chorób.
- 1 odpowiedź
-
- Aris Katzourakis
- HIV
- (i 5 więcej)
-
Teza, że skandynawscy żeglarze odwiedzali Amerykę jest dość powszechnie akceptowana. Poza dowodami na ich - niewielkie co prawda - osadnictwo w obecnej Nowej Funlandii (w Kanadzie) istnieją wskazujące na to historyczne przekazy w średniowiecznych islandzkich sagach, które przez naukowców uznawane są za wiarygodne. Nieoczekiwanego dowodu dostarczyły niedawno badania genetyczne, prowadzone przez islandzkich i hiszpańskich naukowców. Sprawa wyszła na jaw dzięki mitochondrialnemu DNA (mtDNA, mitochondria są tzw. elektrowniami komórek i posiadają własny kod genetyczny). DNA to dziedziczone jest jedynie w linii żeńskiej, co pozwala na uzyskanie wielu ciekawych danych. Stały współczynnik mutacji w mtDNA pozwolił na przykład na określenie, kiedy żyła najstarsza kobieta, będąca wspólną pramatką wszystkich żyjących obecnie ludzi. Uczeni, wykorzystując dane islandzkiej firmy deCODE Genetics i analizując dane genetyczne mieszkańców Islandii nieoczekiwanie znaleźli wśród nich żeńską linię genetyczną typową dla rdzennych mieszkańców Ameryki lub Azjatów. Linia ta (inaczej tzw. podkład haplogrupy) nazwana została C1e. Początkowo sądzono, że jest to efekt późniejszej migracji ludzi pochodzenia azjatyckiego, ale kiedy C1e zidentyfikowano u kilku rodzin z różnych rejonów Islandii, sprawa stała się ciekawa. Dokładniejsze badanie ujawniło, że wszyscy współcześni mieszkańcy Islandii, posiadający C1e mieli wspólną przodkinię najpóźniej w XVIII wieku. Najprawdopodobniejszym wytłumaczeniem jest zatem domieszka krwi indiańskiej. Skąd się ona wzięła? Być może była to porwana przez wojowniczych Wikingów branka, być może dobrowolnie przybyła na Islandię żona jednego z żeglarzy, być może do Europy przybyli dopiero potomkowie tajemniczej kobiety. Jedno jest pewne: jeden z dawnych, skandynawskich żeglarzy poślubił kobietę zza oceanu. Nie jest wykluczone, że bardziej powszechne badania ujawnią jeszcze starsze przypadki krzyżowania się mieszkańców Europy i rdzennych Amerykanów, na razie ten pozostaje najstarszym, jaki znamy.
- 9 odpowiedzi
-
- Wikingowie w Ameryce
- C1e
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sok z granatu nie tylko zawiera dużo przeciwutleniaczy i obniża ciśnienie krwi oraz stężenie cholesterolu, zwłaszcza u diabetyków i osób z nadciśnieniem. Zgodnie z wynikami wstępnych badań, zapobiega on komplikacjom u pacjentów przechodzących dializy. Zmniejsza np. śmiertelność związaną z zakażeniami oraz tzw. wydarzeniami sercowo-naczyniowymi. Dr Batya Kristal, która reprezentuje kilka instytucji, m.in. Szpital Zachodniej Galilei, oraz doktorantka Lilach Shema analizowały wraz z zespołem przypadki 101 osób poddawanych dializie. Na początku zabiegu trzy razy w tygodniu przez rok części pacjentów podawano sok z granatu, reszta piła napój placebo. Ustalono, że u ludzi spożywających sok z granatu występował słabszy stan zapalny, poza tym spadało ryzyko uszkodzeń wywołanych przez wolne rodniki tlenowe i dochodziło do mniejszej liczby hospitalizacji z powodu zakażeń. Dodatkowo u przedstawicieli grupy pijącej sok z granatu obniżyło się ciśnienie krwi, poprawiły się parametry profilu lipidowego (czyli stężenia frakcji cholesterolu i trójglicerydów), odnotowano też mniej zdarzeń sercowo-naczyniowych. Izraelczycy uważają, że wypijanie kontrolowanych ilości soku z granatu z bezpieczną zawartością potasu może zmniejszyć zagrożenie komplikacjami u dializowanych pacjentów. U osób z przewlekła chorobą nerek trzeba uwzględniać ryzyko hiperkaliemii, ponieważ podwyższone stężenie potasu we krwi może prowadzić do poważnych następstw związanych z układem sercowo-naczyniowym, np. dodatkowych skurczów, migotania komór czy bardykardii. Dr Kristal uważa, że biorąc pod uwagę spodziewany w następnym dziesięcioleciu ostry wzrost liczby przypadków przewlekłej choroby nerek, warto prowadzić dalsze testy kliniczne soku z granatu.
-
- hiperkaliemia
- ciśnienie krwi
- (i 6 więcej)
-
Biolodzy odkryli na głębokości ponad 200 m dwa typy prehistorycznych glonów, które nazwali żywymi skamieniałościami. Wg nich, mogły powstać ze wspólnego przodka wszystkich zielonych roślin ok. 1 mld lat temu. Algi te występują w morzu na stosunkowo dużych głębokościach – 210 m, a to dużo jak na fotosyntetyzujący organizm. Można je spotkać w płytszych wodach, ale zazwyczaj pod rafami, gdzie dociera niewiele światła. Wydaje się, że glony mają specjalny chlorofil, który pozwala im wykorzystywać światło z niebieskiego zakresu długości fal – opowiada prof. Frederick Zechman z Uniwersytetu Stanowego Kalifornii, który nawiązał współpracę z innymi Amerykanami i Belgami. Razem pobierali próbki skategoryzowanych już wcześniej roślin z rodzajów Palmophyllum i Verdigellas (Palmophyllum z wód w okolicach Nowej Zelandii, a Verdigellas z zachodniej części Atlantyku). Zespół Zechmana jako pierwszy przeprowadził badania genetyczne glonów: analizowano gen tworzącego małą podjednostkę rybosomu 18S rRNA oraz dwa geny chloroplastów (atpB i rbcL). To wtedy okazało się, z jak starym znaleziskiem mamy do czynienia. Ustalono, że algi są co prawda wielokomórkowe, ale pojedyncze komórki wydają się ze sobą słabo powiązane. Tworzą one galaretowatą macierz, przyjmującą kształt m.in. łodygi. Przed zakończeniem analiz biolodzy sądzili, że nowo odkryte glony będą należeć do zielenic (Chlorophyta) lub do linii, z której wyodrębniły się ramienicowate i w końcu rośliny lądowe (telomowe). Niestety, nowe algi nie pasowały do żadnego kladu - zespołu organizmów mających wspólnego przodka – co sugerowało, że reprezentują bardzo starą grupę zielonych roślin. Wg Zechmana, ze względu na odmienność glony powinno się zaliczyć do ich własnego rzędu Palmophyllales. Naukowcy sądzą, że prehistoryczne algi, stanowiące roślinny odpowiednik innych żywych skamieniałości krokodyli, zawdzięczają swój sukces zamieszkiwanemu środowisku. Na tak dużych głębokościach temperatura zmienia się w bardziej ograniczonym zakresie, o mniejszym stresie związanym z działaniem fal czy roślinożercami nie wspominając.
-
- klad
- Frederick Zechman
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Microsoft bez entuzjazmu o rekordach wydajności IE9
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Wszystko wskazuje na to, że Microsoft zaczął w końcu bardziej przykładać się do pracy nad przeglądarką. Koncern poinformował, że silnik skryptowy Chakra Internet Explorera 9 Platform Preview 7 pokonał w teście SunSpider wszystkich konkurentów. Co ciekawe, Dean Hachamovich, odpowiedzialny za rozwój IE, pisze o tym bez zbytniego entuzjazmu. Pamiętajmy, że wydajność JavaScript to tylko jeden z wielu komponentów definiujących wydajność przeglądarki w świecie rzeczywistym - czytamy. Zadaniem przeglądarek jest praca z prawdziwymi witrynami, a nie z testami - dodaje menedżer Microsoftu. Zwraca przy tym uwagę, że różnice pomiędzy przeglądarkami są liczone przez benchmark w tysięcznych częściach sekundy podczas wielokrotnie powtarzanych operacji po to, by znaleźć jakąkolwiek różnicę. Hachamovitch nie jest najwyraźniej entuzjastą benchmarków. Podtrzymujemy swoje stanowisko, że testy takie nie są - w najlepszym przypadku - zbyt użyteczne. Nawet po uzyskaniu ostatnich wyników, nie zmieniamy zdania. Skupiamy się na poprawie wydajności w warunkach rzeczywistych. Poprawa wyników w mikrotestach to wynik uboczny tych działań. Skupianie się na nich nie jest pomocne - stwierdza. Podczas zaprezentowanych testów IE9 ukończył SunSpidera w 216 milisekund. To spory skok w porównaniu z IE8, który potrzebował aż 3746 ms. Spośród obecnych na rynku wersji gorszy od IE9 jest też Firefox 3.6.12 (753 ms), Safari 5.0.2 (328 ms), Chrome 7.0 (262 ms) oraz Opera 10.62 (246 ms). Wśród wersji rozwojowych różnice są znacznie mniejsze. Najsłabiej wypada Firefox 4.0 Beta 7 (277 ms). Następna jest Opera 11 Alpha (242 ms) oraz Chrome 8.0 Beta (233 ms). Hachamovitch pytany przez internautów o to, w jaki sposób dokonano tak znaczącego przyspieszenia silnika w porównaniu z IE8 poinformował o funkcjach eliminacji martwego kodu, które pozwalają silnikowi Chakra na jego pomijanie. Ponadto zauważył, że na witrynach internetowych praktycznie nie występuje kod obecny w benchmarkach, dlatego też ich wyniki nie mają praktycznie żadnego znaczenia dla oceny rzeczywistej wydajności przeglądarki. Menedżer obiecał też, że w przyszłych wpisach zdradzi nieco więcej szczegółów dotyczących metod optymalizacji Chakry. Odesłał też zainteresowanych do witrnyn IE Test Drive, na której znajdują się testy pokazujące wydajność przeglądarki podczas pracy z prawdziwymi witrynami.- 6 odpowiedzi
-
Potwierdziły się wcześniejsze pogłoski o powrocie na rynek... Kina. Smartfon Microsoftu, którego produkcję zakończono latem bieżącego roku, trafił do oferty Verizona. Przypomnijmy, że koncern z Redmond oferował przez dwa miesiące urządzenia Kin One i Kin Two. Były to smartfony powstałe z myślą o korzystaniu za ich pośrednictwem z serwisów społecznościowych. Wyposażono je w kilka interesujących rozwiązań, jednak brakowało w nich pewnych podstawowych aplikacji. Ponadto Kin sprzedawany był wraz z abonamentem w podobnej wysokości, jaki musieli płacić użytkownicy znacznie bardziej zaawansowanych urządzeń, np. iPhone'a. To właśnie mogło być jedną z głównych przyczyn rynkowej klęski Kina. Teraz urządzenie powróciło. Smartfon przemianowano na Kin Onem i Kin Twom, a jego cenę obniżono do, odpowiednio 20 i 50 USD. Poprzednio użytkownicy musieli zapłacić 50 i 100 dolarów. Ponadto urządzenie będzie sprzedawane bez abonamentu, z których wcześniej żądano 30 dolarów.
-
Osoby, które po wypiciu wody skażonej bakteriami E. coli przeszły zapalenie żołądka i jelit (tzw. grypę jelitową), są w przyszłości bardziej narażone na nadciśnienie oraz choroby nerek i serca (British Medical Journal). Kanadyjscy badacze z Lawson Health Research Institute i Uniwersytetu Zachodniego Ontario oceniali ryzyko nadciśnienia, upośledzenia czynności nerek i chorób sercowo-naczyniowych w ciągu 8 lat od zakażenia pałeczkami okrężnicy po wypiciu zanieczyszczonej wody. Akademicy skorzystali z danych zgromadzonych w ramach Walkerton Health Study. Jego realizatorzy w pierwszym tego typu badaniu na świecie oceniali długoterminowe skutki zdrowotne zatrucia, do którego doszło w maju 2000 r. w wyniku zanieczyszczenia sieci wodociągowej Escherichia coli O157:H7 - enterohemolitycznym szczepem bakterii Escherichia coli, wywołującym choroby układu pokarmowego i moczowego – oraz bakteriami z rodzaju Campylobacter. Uczestnicy studium co roku wypełniali kwestionariusz, przechodzili też badania lekarskie i laboratoryjne. W grupie 1977 dorosłych aż u 54% (1067) wystąpiła ostra biegunka (acute gastroenteritis), a 378 osób skorzystało z porady lekarskiej. Okazało się, że w porównaniu do osób zdrowych lub wykazujących w 2000 r. jedynie lekkie objawy, u jednostek ze zdiagnozowaną ostrą biegunką ryzyko nadciśnienia wzrastało 1,3 razy, upośledzenia filtracji kłębuszkowej – 3,4, a zdarzeń sercowo-naczyniowych, takich jak udar czy zawał – 2,1.
-
Mozilla jest wciąż uzależniona finansowo od Google'a. Z najnowszego rocznego raportu finansowego firmy wynika, że aż 86% jej przychodów pochodzi z jednego źródła, czyli z Google'a. Wyszukiwarkowy gigant utrzymuje Mozillę od 2004 roku, gdy zawarto umowę, w ramach której domyślną stroną startową Firefoksa oraz domyślną wyszukiwarką w pasku szybkiego wyszukiwania jest Google'a. Umowa ta wygasa w listopadzie 2011 roku. W ciągu ostatniego roku finansowego uzależnienie Mozilli od Google'a nieco się zmniejszyło. W poprzednim raporcie informowano, że z koncernu Page'a i Brina pochodzi 91% wpływów Mozilli. Kierujący Mozillą zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie stwarza taka sytuacja. Dlatego też szukają innych źródeł finansowania i zawierają z innymi firmami umowy podobne do tej, jakie zawarły z Google'em. Na przykład w Rosji domyślną wyszukiwarką jest Yandex, a w Chinach - Baidu. Mozilla ma też umowę z Microsoftem. Dlatego też jej władze nie martwią się zbytnio o swoją przyszłość. Twierdzą, że wiele innych firm chętnie zastąpi Google'a. Niewykluczone, że tego typu zmiany zajdą stosunkowo szybko. Mozilli przyglądają się coraz baczniej urzędnicy. Mozilla Foundation ma status publicznej fundacji, jednak, jako, że jest w zdecydowanej większości finansowana przez Google'a, amerykański urząd skarbowy (IRS) prowadzi postępowanie mające sprawdzić, czy MoFo nie jest w rzeczywistości fundacją prywatną. Jeśli zostanie za taką uznana, będzie musiała płacić wyższe podatki oraz uregulować zaległe należności podatkowe. Mozilla liczy się z takim rozwojem sytuacji i tworzy fundusz na ten cel. Drugim z problemów Mozilli jest przeglądarka Chrome. Szybko zdobywa ona popularność i Google może dojść do wniosku, że bezcelowe jest finansowanie konkurencji. Tym bardziej, że może to sprowadzić na obie firmy kłopoty, gdy urzędnicy dojdą do wniosku, iż pomiędzy konkurentami istnieją zbyt duże zależności finansowe, co może grozić monopolizacją rynku.
-
- Firefox
- Mozilla Foundation
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Astronomowie najczęściej koncentrują się na badaniu wielkich i efektownych obiektów: gwiazd, mgławic, planet, czarnych dziur. Nieco w cieniu tych obserwacji prowadzone są badania ciemnej i zimnej części kosmosu, rozproszonej materii, ledwie widocznych chmury pyłu, które emitują niewiele promieniowania. W tych miejscach astrochemiczka z Emory University, Susanna Widicus Weaver, zamierza odnaleźć źródło życia: proste organiczne molekuły, cukry i aminokwasy. Na ziemi takie przejściowe związki są nietrwałe, ale w przestrzeni kosmicznej może być inaczej. Pojawiało się już wiele doniesień o prostych związkach organicznych tworzących w mgławicach, więc jest to całkiem prawdopodobne. Kłopoty, jakie stoją przed Susanną Weaver są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze możliwość przeprowadzenie odpowiednich badań - a obserwacje letniego gazu są trudne; po drugie rozpoznanie tych związków. Drugą trudność badaczka rozwiązuje syntetyzując w laboratorium związki, które spodziewa się znaleźć i rejestrując ich widmo spektralne. Dzięki temu wiadomo, czego szukać. Nieco trudniej jest z obserwacjami, które są wymagające. Zwykle wykorzystuje do tego potężny, ponaddziesięciometrowy radioteleskop w Caltech Submillimeter Observatory położony w wulkanie Mauna Kea na Hawajach. Mimo to, szukanie czegokolwiek w zakresie terahertzowym, jakiego używa teleskop, przypomina wypatrywanie gwiazd w pochmurną noc. Najlepsze efekty dałyby obserwacje w dalekiej podczerwieni, ale taki uniemożliwia ziemska atmosfera, która nie tylko pochłania podczerwień, ale na dodatek produkuje własne, silne zakłócenia. W najbliższym czasie jednak się to zmieni. Weaver wygrała grant pozwalający na skorzystanie z 42 godzin obserwacji przy pomocy orbitalnego teleskopu Herschela, zarządzanego przez Europejską Agencję Kosmiczną (ESA). Herschel Space Observatory, wyniesione w zeszłym roku, pracuje właśnie w zakresie dalekiej podczerwieni i jest najdoskonalszym w tej chwili tego typu narzędziem. Żeby otrzymać możliwość skorzystania z kosmicznego teleskopu Susanna Weaver musiała pokonać w drodze konkursu wielu chętnych. Udało się, a liczba 42 godzin to bardzo duży przydział czasu. Do tej pory poszukiwanie organicznych cząstek w przestrzeni kosmicznej było ograniczone, ten projekt ma na celu także generalne zorientowanie się w składzie chemicznym obłoków materii. Na celowniku jednak będą głównie takie związki jak kwas octowy, aldehyd glikolowy, metanol, czy mrówczan metylu. Odnalezienie ich w przestrzeni kosmicznej rzuciłoby nowe światło na pochodzenie i możliwości tworzenia się życia.
-
- Susanna Widicus Weaver
- ESA
- (i 4 więcej)
-
Podając pacjentkom z rakiem sutka syrop na kaszel, można pośrednio ocenić reakcję na tamoksyfen – lek o działaniu antyestrogenowym – i ustalić odpowiednią dawkę. Naukowcy z Centrum Medycznego Erazmusa w Rotterdamie zauważyli bowiem, że organizm odpowiada na aktywną substancję syropu (dekstrometorfan) tak samo jak na interesujący ich specyfik. Tamoksyfen wiąże się z receptorami estrogenowymi wewnątrz komórek nowotworowych. W ten sposób zostaje zahamowana produkcja czynników wzrostu; dochodzi też do pobudzenia tworzenia receptorów progesteronowych. W hormonowrażliwych guzach następuje ograniczenie podziałów komórkowych. By jednak lek mógł zadziałać, musi ulec rozłożeniu. Nie u wszystkich kobiet organizm radzi sobie z tym zadaniem równie dobrze. Niestety, z góry nie da się określić, jaką z dwóch podgrup reprezentuje dana pacjentka. Pomóc w tym może wspomniany wyżej dekstrometorfan. Jest on metabolizowany jak tamoksyfen, ale w porównaniu do niego, jest stosunkowo nieszkodliwy. Szefowa projektu Anne-Joy de Graan podawała chorym na dwie godziny przed zażyciem pigułek tamoksyfenu niewielką dawkę syropu. Aby określić, czy przetwarzanie syropu odpowiada metabolizmowi tamoksyfenu, pobierano próbki krwi. Okazało się, że na podstawie ilości dekstrometorfanu można było dokładnie przewidzieć poziom metabolitów tamoksyfenu. Jedna z pacjentek zażywała lek przeciwdepresyjny, który zaburza rozkład tamoksyfenu. Podobne efekty zaobserwowano w przypadku dekstrometorfanu. Tamoksyfen przepisuje się kobietom na okres 5 lat, dlatego tak ważne jest, by najpierw ustalić, czy terapia będzie skuteczna. De Graan zamierza teraz przeprowadzić badania na większej próbie.
- 1 odpowiedź
-
- Anne-Joy de Graan
- dekstrometorfan
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Badania dowodzą, że aktywność fizyczna chroni mózg przed zanikiem zdolności poznawczych w starszym wieku. Do tej pory jednak nie było badań uwzględniających osoby szczególnie zagrożone wystąpieniem choroby Alzheimera. J. Carson Smith, wykładowca i naukowiec na amerykańskim University of Wisconsin-Milwaukee uzupełnił wiedzę na ten temat w swoim studium. Zespół profesora Smitha wybrał do badania osoby w wieku od 65 do 85 lat, które podzielono na cztery grupy. Najpierw wytypowano osoby z allelem apolipoproteiny E-epsilon4 (APOE-4), który zwiększa ryzyko wystąpienia choroby Alzheimera. Obie grupy, zarówno „normalną", jak i osób podwyższonego ryzyka, podzielono jeszcze na osoby aktywne fizycznie i prowadzące bardziej zasiedziały tryb życia, tworząc w ten sposób cztery kombinacje. Podczas kiedy uczestnicy wykonywali zadania pamięciowe wymagające uaktywnienia dużych obszarów mózgu, badano aktywność ich mózgu przy pomocy funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Okazał się, że u osób aktywnych uaktywniały się dużo większe obszary mózgu. Oznacza to, że ruch sprzyja zachowaniu sprawności intelektualnej w starszym wieku. Co ciekawe, efekt ten był znacznie silniejszy właśnie u osób z grupy podwyższonego ryzyka, niż u osób niezagrożonych. Nie wiadomo, jaka jest tego przyczyna, ale prof. Smith sądzi, że może to być pewnego rodzaju mechanizm kompensacyjny u osób z tym wariantem apolipoproteiny, szersze uaktywnianie sieci neuronalnych sprzyja bowiem zachowaniu ich sprawności. Pełne studium zostanie opublikowane w styczniowym numerze magazynu NeuroImage.
- 1 odpowiedź
-
- J. Carson Smith
- APOE–4
- (i 5 więcej)
-
Obecnie elementy stacji kosmicznych produkuje się na Ziemi i transportuje dzięki wahadłowcom. Firma Made in Space ma jednak inną propozycję. Po co robić coś na dole, skoro można wysłać w przestrzeń kosmiczną drukarki 3D i drukować części do różnego rodzaju statków i stacji, a następnie składać je w warunkach zerowej grawitacji? Do drukowania przestrzennego można ponoć wykorzystać każdy materiał poddający się sproszkowaniu, w tym plastik czy metal. Większym problemem jest de facto spojenie proszku. Wg przedstawicieli Made in Space, proponowana technologia daje duże oszczędności (i to zarówno w kategoriach czasu, jak i pieniędzy). Poza tym dałoby się ją zastosować przy kolonizacji choćby Księżyca lub planet. Wydrukowanie części robotów i fragmentów domów byłoby na pewno prostsze logistycznie od transportu z Ziemi. Wydaje się w pełni sensowne, by wszystko, co będzie potrzebne w kosmosie, produkować właśnie w kosmosie – przekonuje Jason Dunn, który przedyskutował niedawno swoje pomysły ze specjalistami NASA z Centrum Badawczego im. Josepha Amesa. Made in Space to tzw. start-up. Rozpoczęcie działalności w lecie tego roku to m.in. pokłosie uczestnictwa w kursach organizowanych na Singularity University. Jego współzałożycielem jest futurolog i wynalazca Ray Kurzweil. Drukarki 3D już nie są nowinką czy prototypami. W ostatnich latach na tyle zaawansowano technologię, że jedna z firm z tej branży oferuje klientom biurkowe urządzenie za mniej niż 1000 dolarów. Dunn przekonuje, że drukowanie części w kosmosie zmniejszy ich wagę o ok. 30%. Nie trzeba już będzie bowiem myśleć o tym, by elementy konstrukcyjne wytrzymały wystrzelenie, m.in. przeciążenia i drgania. Co ważne, przy mniejszym ładunku wahadłowiec spala mniej paliwa. Drukowanie poza Ziemią spowoduje, że kwestią przeszłości staną się opóźnienia lądowania z powodu awarii lub uszkodzenia wyposażenia. Nie czekając na dostawę zamienników z macierzystej bazy, astronauci skorzystają przecież z pokładowej drukarki 3D. Zużyte części zostaną poddane recyklingowi i w ten prosty sposób załoga pozyska proszek do kolejnych drukowań. To znów przekłada się na ograniczenie transportu "tonera" z Ziemi i dalsze oszczędności. Wcześniej wypróbowano już drukowanie przestrzenne z betonu, regolity z Księżyca i Marsa powinny się więc sprawdzić równie dobrze. Kwestią przyszłości pozostaje zapewne odkrycie złóż metalu poza Błękitną Planetą, a wtedy wystarczy jedynie pamiętać o zabraniu ze sobą w kosmiczną odyseję plików komputerowych dla poszczególnych narzędzi i części. Na razie Made in Space oceniło przydatność kilku modeli drukarek 3D i przeprowadziło wstępne wydruki plastikowych elementów kosmicznych. W ciągu pół roku rozpoczną się testy drukowania w stanie nieważkości. Będzie to możliwe dzięki współpracy z prywatną firmą, która produkuje statki do lotów suborbitalnych (ocenia się, że w czasie jednego takiego lotu nieważkość utrzymuje się przez jakieś 20 minut). Jeśli wszystko pójdzie dobrze, kolejnym etapem będzie – przy najbardziej optymistycznym scenariuszu – sprawdzian na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.
- 4 odpowiedzi
-
- Made in Space
- drukowanie przestrzenne
- (i 9 więcej)