Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'ochrona' .
Znaleziono 33 wyników
-
Kwasy omega-3 chronią nerwy i wspomagają regenerację
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Kwasy omega-3, które występują m.in. w olejach rybich, chronią nerwy przed uszkodzeniem i przyspieszają ich regenerację. To doskonała wiadomość dla pacjentów, którzy wskutek choroby czy urazu zmagają z bólem, paraliżem czy osłabieniem siły mięśniowej. Naukowcy z Queen Mary, University of London, których artykuł ukazał się w Journal of Neuroscience, skoncentrowali się na komórkach nerwów obwodowych. Mogą się one regenerować, ale mimo postępów w zakresie chirurgii, dobre rezultaty osiąga się raczej przy lekkich urazach. Na początku Brytyjczycy przyglądali się izolowanym mysim neuronom. Rozciągając je lub pozbawiając dopływu tlenu, symulowali uszkodzenia powstające podczas wypadku lub urazu. Oba zabiegi zabiły wiele komórek, ale podanie kwasów omega-3 zadziałało jak zabezpieczenie, znacznie ograniczając śmierć komórkową. W następnym etapie akademicy badali nerw kulszowy gryzoni. Stwierdzili, że dzięki kwasom omega-3 regenerował się szybciej i w większym zakresie. Dodatkowo zmniejszało się prawdopodobieństwo zaniku mięśni w następstwie uszkodzenia nerwu.-
- nerwy obwodowe
- uszkodzenie
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Przyjmowanie przed radioterapią bakterii probiotycznych Lactobacillus rhamnosus GG zmniejsza uszkodzenia nabłonka jelita cienkiego w czasie leczenia. Choć badania prowadzono na myszach, naukowcy ze Szkoły Medycznej Washington University w St. Louis uważają, że korzyści z tego prostego zabiegu mogą także odnieść pacjenci napromieniani z powodu guzów jamy brzusznej. Amerykanie wyjaśniają, że radioterapię stosuje się m.in. w leczeniu raka gruczołu krokowego, szyjki macicy czy pęcherza moczowego. Niestety, poza komórkami nowotworowymi giną także komórki zdrowe, co w przypadku uszkodzenia nabłonka jelit może prowadzić do ataków silnej biegunki. W przypadku niektórych chorych trzeba z tego powodu przerwać leczenie albo zmniejszyć dawkę promieniowania, dając przewodowi pokarmowemu czas na regenerację. Probiotyki mogą stanowić metodę zabezpieczania jelita cienkiego przed uszkodzeniami tego rodzaju - podkreśla dr William Stenson. Stenson zauważył, że myszy poddawane radioterapii chronią różne szczepy bakterii probiotycznych Lactobacillus, w tym wspominane na początku L. rhamnosus GG (LGG). Wyściółka jelit ma grubość zaledwie jednej warstwy komórek. Ta warstwa komórek oddziela resztę organizmu od tego, co znajduje się w przewodzie pokarmowym. Jeśli nabłonek uszkodzi się wskutek radioterapii, bakterie, które normalnie rezydują w jelitach, mogą zostać uwolnione i podróżować po organizmie, powodując poważne problemy w rodzaju sepsy. Studium wykazało, że probiotyki spełniały swoje zadanie tylko wtedy, jeśli podawano je przed radioterapią. We wcześniejszych badaniach z udziałem ludzi pacjenci zazwyczaj zażywali probiotyki, kiedy pod wpływem uszkodzenia nabłonka jelit rozwinęła się biegunka. Nasze studium sugeruje jednak, że probiotyki powinno się aplikować przed wystąpieniem objawów, a nawet przed rozpoczęciem radioterapii. Kluczową funkcją probiotyków - przynajmniej w tym scenariuszu - wydaje się bowiem zapobieganie urazom, a nie ułatwianie naprawy - wyjaśnia dr Matthew A. Ciorba. Uprzednio Stenson i inni wykazali, że probiotyki działają za pośrednictwem szlaku angażującego prostaglandyny i cyklooksygenazę 2 (COX-2). Podczas najnowszych eksperymentów odmierzone dawki LGG wprowadzano bezpośrednio do żołądka zwierząt. Okazało się, że bakterie chroniły nabłonek przewodu pokarmowego tylko wtedy, gdy były one w stanie wytwarzać COX-2. U niezdolnych do produkcji COX-2 zmutowanych gryzoni promieniowanie niszczyło komórki nabłonka tak samo jak u myszy z grupy kontrolnej, którym nie podawano probiotyku. W jelicie grubym komórki wytwarzające COX-2 migrują do miejsc urazu i asystują przy naprawie. W naszym badaniu ocenialiśmy tę reakcję w jelicie cienkim i odkryliśmy, że komórki, w których zachodzi ekspresja COX-2, mogą migrować z nabłonka do krypty, gdzie powstają nowe komórki nabłonka. Sądzimy, że ten mechanizm jest kluczowy dla efektu ochronnego - podkreśla Ciorba. Na myszy działały stosunkowo niskie dawki probiotyku, u ludzi mogłoby więc być podobnie. W przyszłości naukowcy zamierzają wyizolować z bakterii radioochronny czynnik. Wtedy nie trzeba by podawać pacjentom mikroorganizmów, ale syntetyczny odpowiednik ich "wynalazku".
-
- probiotyki
- Lactobacillus rhamnosus GG
- (i 9 więcej)
-
Rycerskie świerszcze puszczają panie przodem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Czemu samce owadów starają się pozostać w pobliżu samic po spółkowaniu? Do tej pory przeważał pogląd, że monitorując zachowanie partnerki i uniemożliwiając jej kolejne akty płciowe, samiec zwiększa prawdopodobieństwo, że to on będzie ojcem. Tymczasem ostatnie badania nad świerszczami polnymi pokazują, że nie ma tu mowy o agresji czy dominacji, a rycerskie samce ryzykują wręcz życie, gdy ochraniając swoje wybranki, pozwalają im pierwszym wejść do norki. Samice owadów kopulują z wieloma samcami, a ostatni partner z największym prawdopodobieństwem zapładnia jaja. Utrudnianie kontaktów z innymi samcami wydaje się więc dobrym sposobem na zapewnienie sobie ojcostwa. Gdy jednak entomolodzy z Uniwersytetu w Exeter przeprowadzili eksperymenty na dzikich świerszczach polnych (Gryllus campestris), okazało się, że taka interpretacja sytuacji daleka jest od rzeczywistości. Brytyjczycy badali owady w ciągu 2 sezonów rozrodczych. Przeanalizowali ponad 200 godzin nagrań z kamery na podczerwień. Badali też DNA świerszczy i znakowali je. Dr Rolando Rodríguez-Muñozof nie zauważył żadnych oznak agresji samców wobec samic ani prób ograniczania ruchu samicy do lub z norki. Przepuszczając wybranki przodem, samce często narażały się na niebezpieczeństwo, np. atak ptaków. Relacje między świerszczami są inne od tego, co zakładaliśmy. Zamiast być tyranizowane, samice są raczej ochranianie przez samce. Możemy nawet powiedzieć, że samce są rycerskie. Żyjąc w pojedynkę, samce i samice równie często padają ofiarą drapieżników, gdy jednak połączą się w pary, samce są zabijane o wiele częściej, a samice zawsze przeżywają atak. Nie jest to jednak całkowicie altruistyczne - samce nadal odnoszą korzyści. Nawet jeśli zginą, przeżywająca samica nosi ich plemniki. W ten sposób samce upewniają się, że ich materiał genetyczny przetrwa. Zespół z Exeter wykorzystał 96 kamer i mikrofonów. Monitorowano populację świerszczy polnych z północnej Hiszpanii. Na grzbiecie każdego osobnika umieszczano miniaturową tabliczkę z numerem. By zbadać DNA, pobierano wycinek odnóża. Naukowcy sprawdzali, które osobniki ze sobą spółkowały, ile czasu samiec i samica spędzili razem, ile czasu każdy samiec poświęcił na zwabienie samic oraz ile odbyło się walk, kiedy jeden samiec próbował podejść do norki, w której znajdował się inny samiec. Samce bardzo chronią swoje partnerki, ale wykazują dużą agresję w stosunku do potencjalnych rywali. Samce zamieszkujące z samicami wygrywają więcej walk ze zbliżającymi się rywalami niż w sytuacji, gdy walczą na własną rękę [tylko dla siebie] - podsumowuje profesor Tom Tregenza.-
- świerszcz polny
- Gryllus campestris
-
(i 9 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pływacz szary, jedyny żyjący przedstawiciel rodziny pływaczowatych, to przykład wielkiego sukcesu ochrony zagrożonego gatunku. Teraz naukowcy odkryli, że zwierzęta te przetrwały wielokrotne cykle oziębiania i ogrzewania się klimatu ziemi dzięki znacznie bardziej zróżnicowanej diecie niż stosują obecnie. W latach 30. ubiegłego wieku, gdy rozpoczęto chronić pływacze szare, na świecie pozostało mniej niż 1000 tych zwierząt. Obecnie żyje ich około 22 000. Gatunek nie jest już zagrożony, jednak uczeni zdobyli dowody na to, że zanim ludzie zaczęli polować na pływacze w światowych oceanach żyło od 76 do 120 tysięcy tych zwierząt. Biolog ewolucyjny profesor David Lindberg z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i jego były student, obecnie kurator skamieniałości ssaków morskich w Smithsonian Institution Nicholas D. Pyenson uważają, że gatunek mógł liczyć tak wiele osobników, gdyż miał bardzo elastyczną dietę. Korzystał z większej liczby zasobów żywności niż obecnie. Teraz zaobserwowano, że pływacze na nowo odkrywają zapomniane źródła pożywienia. Dotychczas uważano, że pływacze żywią się zasysając osady z dna i odfiltrowując z nich robaki i obunogi. Okazuje się jednak, że niektóre zwierzęta żywią się też krylem i śledziami, podobnie jak inne fiszbinowce. Co więcej, zauważono grupę, która przestała migrować i przez cały rok pozostawała w okolicach kanadyjskiej Wyspy Vancouver polując na kryl i śledzie. Szacunków historycznej populacji pływaczy dokonano na podstawie badań genetycznych. Gdyby epokę lodowcową przeżyło mniej zwierząt, niż wyliczono, znalazłoby to odbicie w ich genach, gdyż doszłoby do chowu wsobnego. Nowe odkrycie to dobra wiadomość. Jest on bowiem znacznie bardziej elastyczny niż dotychczas sądziliśmy, co daje mu większe szanse na przetrwanie. Pływacz szary pojawił się na Ziemi przed co najmniej 2,5 milionami lat. W tym czasie nasza planeta przeszła ponad 40 dużych okresów ochładzania się i ocieplania klimatu. Każdy z nich miał znaczący wpływ na florę i faunę. W czasie ostatniego zlodowacenia, wskutek ochłodzenia się klimatu oraz ekspansji ludzi, wyginęło większość dużych ssaków lądowych. Jednak środowisko morskie przetrwało ten okres w bardzo dobrym stanie. Na jednej z XIX-wiecznych rycin widzimy pływacze szare wśród kry, co wskazuje, że zwierzęta te dobrze znoszą jej obecność, a zatem zlodowacenie nie powinno wyrządzić im większych szkód. Pyenson i Lindberg dokładnie zbadali wschodnią populację pływaczy, której historię można śledzić na około 200 000 lat wstecz. Wzięli pod uwagę zmniejszenie się dostępnej dla zwierząt powierzchni Morza Beringa w czasie zlodowacenia oraz zdolność pływaczy do czerpania osadów z dna. Na tej podstawie wyliczyli, że zwierzęta były w stanie zmienić dietę. Gdyby żywiły się przede wszystkim w Morzu Beringa, nie uniknęłyby załamania populacji - mówi Lindberg. Zakładając, że w ciepłym okresie populacja zwierząt liczyła około 70 000 osobników uczeni stwierdzili, iż podczas zlodowacenia nie mogła spaść poniżej 5000, gdyż byłoby to widoczne w ich genach. A skoro utrzymała się na tak wysokim poziomie w tak trudnym okresie, to znaczy, że pływacze musiały znaleźć inne źródlo pożywienia. Obaj naukowcy uważają również, że obecne zasoby pożywienia, zakładając, że pływacze będą żywiły się tylko i wyłącznie odfiltrowując organizmy z dna, wystarczają na utrzymanie populacji liczącej nawet 170 000 osobników. Korzystanie z krylu i śledzi umożliwi im na dalsze zwiększenie populacji. Lindberg i Pyenson wzywają innych specjalistów, do podobnego zbadania historii i potencjału przetrwania innych gatunków. Fakt, że pływacze są tak elastyczne i mogą poradzić sobie z globalnym ociepleniem, nie oznacza, iż obserwacje takie są prawdziwe w odniesieniu do innych gatunków. Szczególnie takich, które korzystają z Morza Beringa - jednego z najbardziej produktywnych ekosystemów morskich. Obecnie podejmujemy wiele decyzji dotyczących ochrony środowiska, mimo że nie mamy wielu ważnych danych. Włączenie danych paleontologicznych i geologicznych do znanych danych ekologicznych pozwoli nam przygotować się do nadchodzących zmian w środowisku morskim - mówi Lindberg.
-
- przetrwanie gatunku
- ochrona
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dobrze prowadzona polityka ochrony gatunku uratowała przed zagładą krokodyla Moreleta (Crocodylus moreletii). Ten mieszkający przede wszystkim w Meksyku gad znajdował się w niebezpieczeństwie z powodu niszczenia habitatów i polowań, dzięki którym pozyskiwano jego wysokiej jakości skórę. W latach 70. ubiegłego wieku, wobec gwałtownego spadku liczebności gatunku, zdecydowano się na jego ochronę. Wówczas w Meksyku zakazano polowań na wszystkie gatunki krokodyli i kajmanów. Jednocześnie USA wpisały krokodyla Morelettiego na listę gatunków zagrożonych, co skutkowało automatycznym zakazem importu zwierząt i ich części. Kilka lat później, w 1975 roku, Crocodylus moreletii został wpisany na listę CITES. Takie działania przyniosły oczekiwane rezultaty. Już w 2000 roku krokodyla przeniesiono z kategorii „zagrożony" do „o niskim ryzyku wyginięcia". W marcu ubiegłego roku przedstawiciele CITES stwierdzili, że obecnie nie ma żadnych dowodów by sądzić, że choroby, rodzimy lub obcy drapieżnik, turystyka czy badania naukowe stanowiły zagrożenie dla dzikiej populacji krokodla Morelettiego. Uznano, że gatunek jest odpowiednio chroniony w Meksyku, Gwatemali i Belize oraz, że liczba zwierząt w niewoli jest wystarczająco duża, by zaspokoić zapotrzebowanie na skóry. Wtedy też na liście CITES przesunięto gatunek do klasy zwierząt, którymi handel jest dopuszczalny pod ścisłą kontrolą. W ślady CITES poszła też US Fish and Wildlife Service, która przed dwoma dniami zarekomendowała usunięcie krokodyla z amerykańskiej listy gatunków zagrożonych. Degradacja habitatów wciąż jest sporym problemem, jednak obecnie gatunek ma się dobrze.
-
Indie, kraj, w którym mieszka połowa światowej populacji tygrysów, poinformowały o wzroście liczby tych zagrożonych wyginięciem zwierząt. Poprzedni spis przeprowadzono w Indiach w 2007 roku i wówczas populacja tygrysów została oceniona na 1411 osobników. Zakończony właśnie spis wykazał, że obecnie jest ich 1706. Niestety, na optymizm jest zbyt wcześnie. Nowy spis był pierwszym, podczas którego liczono też tygrysy żyjące poza rezerwatami tygrysów oraz na obszarach nieobjętymi ochroną. Dzięki temu stwierdzono np. że w dolinie Moyar i na płaskowyżu Sigur, w których to obszarach World Wildlife Fund stara się chronić tygrysy, żyje ponad 50 kotów. Cenzus przynosi też ze sobą złe informacje. Mimo wzrostu liczby zwierząt, skurczył się obszar występowania tygrysów na terenach nieobjętych ochroną. Przed czterema laty szacowano, że koty występują na 93,6 tysiącach kilometrów kwadratowych. Obecne szacunki mówią o 72,8 tysiącach kilometrów. Oznacza to, że obszary występowania tygrysów są coraz bardziej pofragmentowane, co zagraża przyszłości gatunku. Ponadto, jak zauważono w raporcie, dochodzi do coraz większej liczby konfliktów pomiędzy ludźmi a tygrysami wokół rezerwatów, których okolice stają się coraz bardziej zaludnione. Doktor Barney Long, dyrektor Asian Species Conservation Programs w WWF podkreśla, że konieczna jest silniejsza ochrona najważniejszych obszarów występowania tygrysa oraz zapewnienie korytarzy łączących te obszary. Dopiero to daje nadzieję na odrodzenie gatunku i jego przetrwanie. Jeszcze na początku ubiegłego wieku na świecie żyło ponad 100 000 tygrysów. Od tamtej pory obszar ich występowania skurczył się o 94%, a populacja zmniejszyła się o ponad 97%.
-
Kwas foliowy, zwany także witaminą B9, skutecznie zapobiega rozwojowi alergii - twierdzą badacze ze szpitala Johnsa Hopkinsa. Mało tego - przyjmowanie tego związku znacząco łagodzi objawy związane z kontaktem z substancjami powodującymi reakcję alergiczną. Od wielu lat sugeruje się, że kwas foliowy posiada zdolność do blokowania niepożądanych reakcji zapalnych. Ponieważ alergie zaliczane są do chorób o podobnym podłożu, od pewnego czasu podejrzewano zdolność witaminy B9 do leczenia reakcji uczuleniowych. Kolejnych dowodów w tej sprawie dostarczają badacze z amerykańskiego szpitala. Obserwacji poddano ponad 8000 osób w wieku od 2 do 85 lat. Poszukiwano u nich związku pomiędzy poziomem folianów (soli kwasu foliowego, będących aktywną formą tego związku w organizmie człowieka) a stężeniem przeciwciał klasy E (IgE). Zwiększenie ilości tych ostatnich jest zjawiskiem charakterystycznym dla reakcji alergicznych, wliczając w to m.in. astmę. Jak wykazała analiza zebranych informacji, pacjenci o obniżonej zawartości folianów (poniżej 8 nanogramów na mililitr krwi) uskarżali się na występowanie objawów alergii i astmy aż o kilkadziesiąt procent częściej od tych, u których stężenie tego związku wynosiło powyżej 18 nanogramów na mililitr. Osoby te znacznie częściej uskarżały się też na typowe objawy reakcji uczuleniowej, takie jak świszczący oddech i utrudnienie oddychania, zaś w ich krwi stwiedzono wyższe stężenie IgE. Dotychczas nie udało się precyzyjnie ustalić mechanizmu odpowiedzialnego za ochronne działanie kwasu foliowego oraz jego soli. Bez wątpienia warto jednak dbać o przyjmowanie odpowiedniej ilości witaminy B9. Znaczne ilości tej substancji zawierają m.in. warzywa liściaste, rośliny strączkowe oraz orzechy.
- 14 odpowiedzi
-
Niemieccy specjaliści opracowali program, który pozwala osobie umieszczającej zdjęcia w internecie na ustawienie daty upływu ważności fotografii. Dzięki temu nie będziemy musieli się martwić, że kompromitujące fotografie, które nie wiedzieć czemu umieściliśmy w sieci przed laty, ciągle będzie można w niej znaleźć. Program X-Pire dołącza do zdjęć zaszyfrowany klucz z umieszczoną w nim datą upływu ważności. Po tej dacie oglądanie i kopiowanie zdjęcia nie będzie możliwe. Twórcy X-Pire będą pobierali drobną opłatę za korzystanie z oprogramowania. Profesor Michael Backes z Wydziału Kryptografii i Bezpieczeństwa Informacji Uniwersytetu Saarland zaczął prace nad X-Pire przed 18 miesiącami. Zauważył wówczas, jak wiele informacji o sobie zdradzają ludzie w serwisach społecznościowych oraz że większość z nich w ogóle zapomina o tych informacjach. Jedynie niewielka część ludzi jest aktywna każdego dnia. Większość do użytkownicy pasywni, którzy nie wychodzą poza początkową fazę korzystania z serwisu, a potem nie przywiązują wagi do profilu lub o nim zapominają - mówi Backes. X-Pire działa w ten sposób, że tworzy zaszyfrowane kopie zdjęcia i prosi osobę, która chce umieścić te fotografie o ustalenie terminu jej wygaśnięcia. Kopie utworzone za pomocą X-Pire można oglądać tylko w przeglądarce z zainstalowaną odpowiednią darmową wtyczką. Gdy wtyczka napotka na takie zdjęcie, wysyła prośbę o jego odszyfrowanie. Prośba zostanie spełniona tylko wówczas, gdy nie minęła data wygaśnięcia ważności zdjęcia. Profesor Backes przetestował swój system na Facebooku, Flickrze i innych popularnych witrynach. Wszędzie działał on bez zarzutu. X-Pire zostanie udostępnione w styczniu, a miesięczny abonament za jego wykorzystanie wyniesie 2 euro. Jeśli pewnego dnia zdecydujemy, że nie chcemy płacić z X-Pire, nie będziemy mogli chronić nowych zdjęć. Te, które dotychczas zostały zaszyfrowane, pozostaną bezpieczne.
- 7 odpowiedzi
-
- ochrona
- fotografia
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Tobołki alpejskie (Thlaspi caerulescens) gromadzą w swoich liściach metale. W związku z tym nazywa się je hiperakumulatorami niklu, cynku, manganu i kadmu. Okazuje się, że zabieg ten chroni rośliny przed infekcjami bakteryjnymi. Tobołki rosną na glebach bogatych w metale, takich jak byłe wyrobiska górnicze. Badacze z Uniwersytetu Oksfordzkiego wykazali, że dzięki kadmowi czy manganowi rośliny stają się oporne na ataki bakterii Pseudomonas syringae pv. maculicola (mikroorganizmy te sieją spustoszenie wśród kapustowatych, do których należą też tobołki, wywołując m.in. bakteryjne gnicie róż kalafiora czy w przypadku kapusty pekińskiej pieprzową plamistość). Nasze wyniki pokazują, że tobołki wykorzystują bogate w metale środowisko, by uzbroić się przeciw chorobom. [...] Odkryliśmy bezpośredni związek między wysokimi stężeniami metali a opornością na infekcje bakteryjne – opowiada współautorka raportu opublikowanego w PLoS Pathogens dr Gail Preston. Studentka Helen Fones uprawiała rośliny z rodzaju Thlaspi, stopniowo zwiększając zawartość cynku, niklu i kadmu w glebie. Wykazała, że tobołki potrafiły się bronić przed patogenami. Badając poszczególne szczepy bakteryjne, zademonstrowała, że istnieje zależność między zdolnością bakterii do wzrostu w obecności wysokich stężeń metali a ich zdolnością infekowania roślin. Wcześniej trudno było wyjaśnić, czemu przedstawiciele rodzaju tobołków gromadzą tak duże ilości potencjalnie toksycznych metali. Nasze badania są dobrym dowodem na to, że akumulując wymienione wyżej pierwiastki, rośliny te zwiększają swoją ochronę przed wrogami, takimi jak patogenne mikroorganizmy i roślinożercy – podkreśla prof. Andrew Smith. Brytyjczycy zademonstrowali też, że bakterie występujące na tobołkach rosnących na terenie nieczynnej kopalni cynku w Walii wykazują większą tolerancję tego metalu niż bakterie zasiedlające rośliny z gleb uboższych w Zn. Oznacza to, że zarówno rośliny, jak i mikroorganizmy rozwijają lokalne przystosowanie, by przeżyć w specyficznym środowisku, ale również to, że bakterie mogą kiedyś przezwyciężyć "metalową zbroję" tobołków.
-
- tobołek alpejski
- metale
-
(i 9 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Rząd Nepalu rozpoczyna dochodzenie w sprawie nielegalnego wybijania nosorożców indyjskich (Rhinoceros unicornis). Został do tego zmuszony przez okoliczności, ponieważ w ciągu zaledwie 11 miesięcy kłusownicy pozbawili życia aż 28 okazów, co daje ok. 2,5 zwierzęcia na miesiąc. Premier Madhav Kumar i minister leśnictwa Deepak Bohara wezwali w zeszłą niedzielę (13 czerwca) strażników leśnych oraz szefów policji i poprosili ich o przygotowanie strategii ratowania szarych olbrzymów, osiągających wagę nawet 3000 kg. W 1973 roku w himalajskim państwie zadebiutowała Ustawa o parkach narodowych i ochronie przyrody, która zakazuje nie tylko zabijania nosorożców, ale i tygrysów, słoni, irbisów czy pand małych. W tym samym roku powstał pierwszy nepalski park narodowy - Park Narodowy Chitwan - który w 1984 r. wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Obecnie w Nepalu istnieją 3 rezerwaty, 3 obszary chronione i 9 parków narodowych, lecz tamtejsze środowisko naturalne nadal przeżywa ciężkie chwile. Nie wolno zapominać, że poza lokalnym prawodawstwem w grę wchodzi też chroniąca nosorożce Konwencja Waszyngtońska. Zahamowanie kłusownictwa jest dla nas największym wyzwaniem. Zawsze odnotowuje się nasilenie tego zjawiska na obszarach chronionych, gdy pojawiają się problemy polityczne – wyjaśnia Megh Bahadur Pandey z Wydziału Ochrony Lasów i Dzikiego Życia. Nosorożce indyjskie, zwane też pancernymi, występują w północnych Indiach i południowym Nepalu. Nim w XX wieku wprowadzono ścisłe uregulowania prawne, pozostało ich ok. 200. Teraz na wolności żyje mniej więcej 2500 R. unicornis. Podczas ostatniego nepalskiego cenzusu nosorożców w 2008 r. doliczono się 435 osobników.
-
- rząd
- kłusownictwo
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szczepionka na ospę może zapewniać ochronę przed wirusem HIV, dlatego niewykluczone, iż to właśnie zaprzestanie szczepienia w połowie XX wieku odpowiada częściowo za obserwowany współcześnie wzrost częstości zakażeń wirusem ludzkiego niedoboru odporności. W artykule opublikowanym na łamach BMC Immunology Raymond Weinstein z Uniwersytetu George'a Masona oraz zespoły z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona twierdzą, że w warunkach laboratoryjnych szczepienie wirusem krowianki (VACV lub VV) wiązało się z 5-krotnym spadkiem skuteczności replikacji wirusów HIV. Podczas eksperymentu Amerykanie oceniali zdolność białych krwinek do wspierania replikacji wirusa HIV po wspomnianym szczepieniu i porównywali ją do zjawisk obserwowanych w nieszczepionej grupie kontrolnej. Okazało się, że w krwinkach pobranych od osób zaszczepionych dochodziło do słabszego namnażania wirusa. Proponowano kilka wyjaśnień szybkiego rozprzestrzenienia HIV w Afryce, w tym wojny, wykorzystanie niesterylnych igieł czy zanieczyszczenie wczesnych partii szczepionek na polio. Wszystkie jednak obalono lub nie były one w stanie w pełni wyjaśnić pandemii HIV. Nasze odkrycie, że wcześniejsze zaszczepienie wirusem krowianki może zapewnić jednostce pewien stopień ochrony przeciw przyszłym zakażeniom HIV, sugeruje, że wycofanie się z tego stanowi częściowe wytłumaczenie – uważa Weinstein. Ze szczepienia na ospę zaczęto się stopniowo wycofywać w latach 50. ubiegłego wieku. W tym samym czasie odnotowywano coraz częstsze przypadki zakażenia wirusem ludzkiego niedoboru odporności. Amerykanie sądzą, że szczepienie VV wywoływało długoterminowe zmiany w układzie odpornościowym, np. oddziałując na ekspresję białka CCR5 z powierzchni białych krwinek (jest ono wykorzystywane przez oba wirusy). Weinstein przestrzega przed huraoptymizmem, ponieważ uzyskane wyniki są na razie wstępne.
-
Izraelskie siły zbrojne oficjalnie zaakceptowały system Trophy Active, którego zadaniem jest ochrona czołgów przed pociskami wroga. Jego testy zakończyły się w ubiegłym roku, a od roku bieżącego będzie on montowany na pojazdach. Trophy Active, opracowany przez firmę Rafael Armaments Development Authority, składa się z radaru korzystającego z czterech anten, dającego czołgowi pełny (360 stopni) kąt widzenia. Zadaniem radaru jest wykrycie nadlatujących pocisków, określenie ich rodzaju i przewidzenie, w które miejsce pancerza uderzy. Następnie do akcji wkracza system, którego zadaniem jest zniszczenie pocisku, poprzez wystrzelenie w jego kierunku całej "chmury" niewielkich kul (przypomina to strzelanie ze strzelby śrutowej). Trophy Active ma dwa zadania: ochronić czołg, a jednocześnie nie wyrządzić krzywdy własnym jednostkom, które mogą znajdować się w pobliżu pojazdu. Dlatego też pole ostrzału z czołgu jest bardzo niewielkie. Koszt systemu to 200 000 dolarów, a więc stanowi on niewielką część ceny nowoczesnego czołgu. Nad podobnymi rozwiązaniami pracują Amerykanie, jednak nie są one jeszcze gotowe do użycia. Trophy Active z pewnością spotka się z olbrzymim zainteresowaniem i pozwoli stwierdzić, na ile podobne technologie sprawdzają się podczas walki.
- 8 odpowiedzi
-
Bruce Schneier, jeden z najbardziej znanych specjalistów ds. bezpieczeństwa ostrzega, że jeśli teraz nie zaczniemy dbać o wprowadzanie przepisów chroniących naszą prywatność w cyfrowym świecie, wkrótce może być już za późno. Jego zdaniem, im dłużej tego typu przepisy nie są wprowadzane, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek się pojawią i będą skuteczne. Uważa on, że młodzi ludzie, którzy już teraz przyzwyczaili się, iż olbrzymia ilość danych na ich temat krąży w Sieci, nigdy nie będą mogli cieszyć się takim poczuciem prywatności, jak wcześniejsze pokolenia. Nie zrozumieją też, że brak prywatności oznacza oddanie większej władzy w ręce rządów i biznesu. Obecnie, zdaniem Schneiera, mijają ostatnie chwile, by to zmienić. Kolejne pokolenia nie będą zmianami zainteresowane, gdyż wyrosną w świecie bez prywatności, nie zrozumieją więc problemu. Obecnie żyjemy w czasach gdy przechowywanie informacji (z transakcji kartami płatniczymi, serwisów społecznościowych, wyszukiwarek czy witryn WWW) jest łatwiejsze i tańsze, niż ich posortowanie i wykasowanie. Dlatego też informacja cyfrowa nigdy nie znika. Mamy więc do czynienia z zupełnie nową sytuacją. Przez całą historię ludzkości dysponowaliśmy niewielkimi ilościami informacji lub wręcz żadnymi, na temat indywidualnego człowieka. A to, co mieliśmy, bywało zapominane. Jesteśmy gatunkiem, który zapomina. Nie wiemy, jak to jest żyć w świecie, który nigdy nie zapomina - mówi Schneier. Przykładem tego, jak łatwo rezygnujemy ze swojej prywatności, mogą być serwisy społecznościowe. Na 43 tego typu witryny w Wielkiej Brytanii wszystkie były skonstruowane tak, by znalezienie i zrozumienie ustawień dotyczących prywatności było trudne. Z tego też względu zdecydowana większość ich użytkowników pozostawała przy ustawieniach domyślnych, a więc zdradzających olbrzymią ilość danych. Zarówno rządom jak i biznesowi taka sytuacja jest na rękę. Jesteśmy produktem Google'a, który Google sprzedaje swoim klientom. Mamy tyle prywatności, na ile pozwoli nam Facebook - stwierdził Schneier. Ekspert zauważa, że to nie tylko nasze dane, ale nasze życie, nad którym powinniśmy mieć kontrolę.
- 13 odpowiedzi
-
- ochrona
- prywatność
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W kokonach os grzebaczowatych z rodzaju Philanthus występują Gram-dodatnie bakterie Streptomyces. Wytwarzają one 9 antybiotyków, które zabezpieczają owady przed atakiem patogenów. Naukowcy z Instytutu Ekologii Chemicznej Maxa Plancka w Jenie, Uniwersytetu w Ratyzbonie oraz Jena Leibniz Institute for Natural Product Research posłużyli się metodami obrazowania bazującymi na spektrometrii mas (obrazowaniem LDI). Dzięki temu mogli zademonstrować, w których rejonach zewnętrznej części kokonu żywych owadów znajdują się antybiotyki. Zastosowanie przez osy koktajlu złożonego z tylu substancji zapewnia ochronę przed całym wachlarzem szkodliwych mikroorganizmów. Wiele owadów spędza część swojego życia pod ziemią. Osy grzebaczowate ryją norki, w których rozwijające się larwy żywią się zakopanymi wraz z nimi sparaliżowanymi owadami. W wypełnionym materią organiczną podziemnym schronie panują jednak specyficzne warunki: jest gorąco i wilgotno, a to doskonałe warunki do rozwoju grzybów i bakterii, zagrażających zarówno nowemu pokoleniu os, jak i ich pożywieniu. Infekcje pleśniami dość często doprowadzają do śmierci larwy. Z tego powodu symbioza z promieniowcami zwiększyła szanse na przeżycie. Samice hodują bakterie z rodzaju Streptomyces w woreczkach gruczołów czułkowych i pokrywają nimi sufit komory wylęgowej. Larwy przenoszą potem bakterie do swoich kokonów. Dotąd nie było wiadomo, na czym dokładnie polega ich rola zabezpieczająca. Aleš Svatoš i Martin Kaltenpoth z Instytutu Maxa Plancka oraz ich zespół odkryli ostatnio, że symbionty wytwarzają aż 9 różnych antybiotyków. Po raz pierwszy biolodzy byli w stanie wyizolować te substancje w naturalnym środowisku, tj. w kokonie larwy. W ramach innych studiów udawało się jedynie wykryć antybiotyki po wyizolowaniu i sztucznej hodowli symbiontów. Niemcy zademonstrowali, że antybiotyki występują głównie w zewnętrznej warstwie kokonu, co zmniejsza ryzyko, że sama larwa ucierpi z powodu efektów ubocznych ich działania. Akademicy prowadzili testy z różnymi patogennymi grzybami i bakteriami. Stwierdzili, że streptochloryna i 8 piericydyn to naprawdę skuteczna broń przeciwko nim. Wspólnie mają szerokie spektrum działania, o którym można by tylko pomarzyć w przypadku pojedynczej substancji. Zakładamy, że symbioza ochronna, taka jak pomiędzy osami grzebaczowatymi a Streptomyces, jest w królestwie zwierząt bardziej rozpowszechniona niż wcześniej zakładano – podsumowuje Martin Kaltenpoth.
-
- patogeny
- Streptomyces
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zdaniem World Wildlife Found (WWF) jeśli nie zostaną podjęte radykalne działania z powierzchni Ziemi jeszcze za naszego życia znikną jedne z największych drapieżników - tygrysy. Specjaliści z WWF oceniają, iż na wolności pozostało tylko około 3200 tych zwierząt. Sybille Klenzendorf z amerykańskiego oddziału WWF przypomina, że w ciągu ostatnich 25 lat wyginęły trzy podgatunki tygrysa, a tygrys południowochiński nie był widziany od lat, co może oznaczać, że i ten gatunek wyginął. Prowadzony przez WWF program ratowania tygrysów jest wspierany przez Bank Światowy. Keshav S. Varma, dyrektor bankowej Global Tiger Initiative mówi: "Jeśli naprawdę nie skończymy z nielegalnym handlem i kłusownictwem, tygrysy mają niewielkie szanse. Jeśli tygrysy wyginą, będzie to wskaźnikiem poważnej klęski. Tu nie chodzi tylko o tygrysy. Jeśli uda się je uratować, uda się uratować inne gatunki. Pokaże to, że jesteśmy zdecydowani, by zachować bioróżnorodność. Jeśli one przeżyją, będziemy wiedzieli, że działamy skutecznie. Jeśli wyginą, będzie to oznaczało, że tylko gadamy". Główną przyczyną znikania tygrysów są wierzenia Chińczyków w uzdrawiającą moc części ciała tygrysów. Jednak, jak zauważa Lixin Huang z American College of Traditional Chinese Medicine: "tradycyjna medycyna chińska nie potrzebuje kości tygrysów do ratowania życia. Mamy problem z tradycją, zgodnie z którą wino z tygrysa wzmacnia kości. To nie medycyna, to tradycja". WWF stawia sobie bardzo ambitny cel. Chce, by do roku 2022 światowa populacja tygrysów uległa podwojeniu. Organizacja wyliczyła, że aby to osiągnąć należy wydać rocznie 13 milionów dolarów na polepszenie współpracy pomiędzy Bangladeszem, Chinami, UE, Indiami,Indonezją, USA, Nepalem, Rosją, Wietnamem, Kambodżą, Laosem, Myanmarem i Tajlandią.
-
Eksperci z Instytutu Fraunhofera przeprowadzili skuteczny atak na mechanizm BitLocker w Windows. Pozwala on na poznanie kodu legalnego użytkownika nawet wówczas, gdy w komputerze zaimplementowano technologię TPM (Trusted Computing Module). Aby dokonać skutecznego ataku konieczny jest fizyczny dostęp do komputera-celu. Wystarczy wówczas, że uruchomimy komputer z klipsu USB, a następnie zastąpimy oryginalnego bootloadera. Musi on jedynie umieć naśladować zapytanie oryginalnego bootloadera o PIN i zachować dane użytkownika. Po tym, jak podstawiony bootloader zapisze PIN użytkownika BitLockera na dysku twardym, nadpisuje oryginalnego bootloadera w głównym sektorze rozruchowym (MBR) i restartuje system. Atakujący musi wówczas po raz drugi zyskać dostęp do komputera by ponownie uruchomić go z klipsu USB, uzyskać dostęp do dysku twardego i odczytać z niego PIN do otwarcia BitLockera. Atak jest możliwy dlatego, że BitLocker sprawdza integralność systemu, ale nie sprawdza samego bootloadera. Tym samym nawet TPM nie chroni przed tego typu atakiem. Problem tylko pozornie jest błahy, a atak mało możliwy do przeprowadzenia, gdyż wymaga fizycznego dostępu do komputera. Pamiętajmy, że technologia BitLocker, zapewniająca bezpieczeństwo danych poprzez szyfrowanie całego dysku twardego, dostępna jest tylko w profesjonalnych wersjach Visty i Windows 7 dlatego, iż została pomyślana jako oferta dla przedsiębiorstw. Ma ona chronić firmowe dane przed dostępem niepowołanych osób. Sytuacje takie mają miejsce zwykle po kradzieży komputera lub dysku twardego, chociaż, jak widzimy, atak można przeprowadzić w każdych warunkach, gdy tylko uzyskamy na jakiś czas dostęp do interesującego nas komputera.
- 5 odpowiedzi
-
- Windows Vista
- Windows 7
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Samice krabów uca, zwanych też skrzypkami, uprawiają seks ze swoimi sąsiadami, by ci pomagali im bronić norek przed innymi samcami (Biology Letters). Przedstawiciele obu płci muszą bronić swoich wykopanych w błotnistym piasku nor, ale o ile samce dysponują dużymi szczypcami, samce mają tylko małe szczypczyki, służące do unoszenia do otworu gębowego fragmentów osadów. Cóż więc mogą począć w takiej sytuacji? Prof. Patricia Backwell i jej zespół z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego wykorzystali wcześniejsze badania, w ramach których ustalono, że w pewnych okolicznościach samce wyświadczają samicom przysługę i stają się ich ochroniarzami. Wśród zwierząt to rzadkie zjawisko. Dotąd zaobserwowano je tylko u krabów uca oraz świergotków nadmorskich (Anthus petrosus). Dla obrońcy takie pomaganie jest ryzykowne: może stracić powiększone szczypce, odnieść rany lub nawet zginąć. Poza tym podczas chronienia cudzej nory coś może się stać z jego własną, stojącą pod nieobecność właściciela otworem. Skoro jednak granice sąsiednich terytoriów zostały wcześniej ustalone, lepiej wspólnie chronić się przed innym, niekiedy groźniejszym wrogiem. Okazuje się też, że Uca annulipes nie bronią sąsiadek za darmo, ponieważ samice płacą im seksem. Na samym początku studium biolodzy zbadali zwyczaje prokreacyjne krabów zamieszkujących przybrzeżną równinę błotną portu w Durbanie. W większości przypadków samice spółkowały w norze ze starannie wybranym samcem. Czasem jednak kopulacja odbywała się z sąsiadem, wtedy jednak samica "oddawała" mu się na powierzchni. Jeden z członków ekipy, prof. Michael Jennions, zaznacza, że skoro wybredne zazwyczaj samice nagle współżyją z całkowicie przeciętnymi samcami, muszą mieć z tego jakąś korzyść. By stwierdzić jaką, Australijczycy przeprowadzili szereg prób na przybrzeżnych równinach błotnych Mozambiku. Do pancerza zwierzęcia przykleili łańcuch i umieszczali je w pobliżu wejścia do nory samicy (w ten sposób sztucznie "stworzyli" intruza). Kiedy osobnik na uwięzi był samcem, samiec z okolicznej nory przychodził sąsiadce z pomocą w 95% przypadków, a więc w 20 na 21 prób. Gdy jednak napastnikiem była samica, stawał się mniej rycerski i zjawiał się tylko w 15% sytuacji (w 3 na 20 podejść). Atak na intruza nie miał związku z jego rozmiarami. Czemu warto pomagać samicy z norki obok? Ponieważ jest słabym i niewielkim sąsiadem, poza tym dobrze mieć w pobliżu chętną do kopulacji samicę. Na razie biolodzy nie ustalili, czy samiec nie zajmie się obroną sąsiadki, jeśli ta odmówi mu seksu.
- 4 odpowiedzi
-
- Michael Jennions
- Patricia Backwell
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Xuxian Jiang i Peng Ning z North Carolina State University (NCSU) we współpracy z Windongiem Cui z Microsoft Research opracowali metodę skuteczniejszej ochrony jąder systemów operacyjnych przed rootkitami. Wiele rootkitów ukrywa się przed użytkownikiem przejmując kontrolę nad hookami w jądrze systemu. Istotną sprawą jest ochrona hooków przed takim działaniem, jednak problem w tym, że w jądrze systemu mogą ich być tysiące, a ponadto wiele z nich jest dynamicznie alokowanych. Specjaliści opracowali system nazwany HookSafe, który wykorzystuje hyperwizora do zarządzania hookami. Umożliwia on przeniesienie hooków do określonego obszaru pamięci i regulowanie dostępu do nich z poziomu sprzętowego. Prototyp HookSafe jest w stanie chronić ponad 5900 hooków w jądrze Linuksa. Testy na dziewięciu rootkitach wykazały, że system był w stanie ochronić jądro przed wszystkimi. Taki poziom ochrony uzyskano kosztem 6-procentowego spadku wydajności systemu.
- 2 odpowiedzi
-
- Microsoft
- North Carolina State University
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Neurony dysponują naturalną ochroną przed zakażeniem wirusem HIV. Odporność zawdzięczają białku FEZ-1, które jest wytwarzane wyłącznie przez nie (Proceedings of the National Academy of Sciences). Odkrycie zespołu z Uniwersyteckiego College'u Dublińskiego (UCD) daje nadzieję, że dzięki terapii genowej lub lekom inne komórki ciała, a zwłaszcza leukocyty, będą mogły również produkować FEZ-1 i tym samym odpierać ataki HIV. Mojgan Naghavi, Juliane Haedicke i Craig Brown doszli do tego, jaką funkcję spełnia FEZ-1, blokując jego wytwarzanie przez ludzkie neurony. Stały się wtedy podatne na zakażenie. Kiedy za to Irlandczycy uruchomili produkcję białka w nieneuronalnych komórkach ośrodkowego układu nerwowego, m.in. w mikrogleju, one także nie ulegały zainfekowaniu. W przyszłości dr Naghavi zamierza ustalić, za pośrednictwem jakiego mechanizmu FEZ-1 blokuje zakażenie i sprawdzić, czy uda się w ten sposób uchronić białe krwinki. Generalnie naukowcy mają na względzie wszystkie komórki posiadające na powierzchni antygeny CD4, czyli limfocyty T pomocnicze, makrofagi i mikroglej, ponieważ HIV wykazuje do nich powinowactwo. FEZ-1 wiąże się z tzw. białkami motorycznymi, które odpowiadają za wewnątrzkomórkowy transport protein. Naghavi przypuszcza, że FEZ-1 uniemożliwia "przewóz" do jądra białek wirusa, odpowiedzialnych za replikację jego materiału genetycznego. Drugim źródłem naturalnej odporności na zakażenie HIV jest brak białka powierzchniowego CCR5 limfocytów T. Jest ono przez wirusy wykorzystywane do wtargnięcia do komórki.
-
Jeden z brytyjskich specjalistów wie, jak zmusić wielkie koncerny do tego, by pozyskiwane informacje, np. adres IP, traktowały jak chronione prawem dane osobowe. Eksperci wciąż nie są zgodni co do tego, czy informacje umożliwiające identyfikację komputera użytkownika są danymi osobowymi. Jeśli są, to podlegają szczególnej ochronie, jeśli nie, to firmy wchodzące w ich posiadanie - dostawcy Internetu, właściciele serwisów które odwiedzamy, producenci oprogramowania poprzez które wysyłamy np. raporty dotyczące awarii - mogą swobodnie je przetwarzać i wykorzystywać np. w celach marketingowych. Generalnie specjaliści zgadzają się, że adres IP czasem spełnia kryteria "danych osobowych" zdefiniowane np. przez prawo Unii Europejskiej. Jednak nie zawsze tak się dzieje. Toczy się spór, czy dane niezawierające nazwiska, ale powiązane z sesją użytkownika poprzez IP, URL czy inny ciąg znaków, są danymi osobowymi czy też nie - mówi doktor Chris Pounder. I podpowiada proste rozwiązanie problemu. Każdy użytkownik, który chce by takie informacje na jego temat były chronione jak dane osobowe, może w każdej chwili przesłać do organizacji czy firmy przechowującej te dane informacje, które go zidentyfikują - mówi Pounder. Innymi słowy, wystarczy, że poinformujemy firmę przechowującą nasz adres IP o tym, jak się nazywamy, a automatycznie adres IP stanie się danymi osobowymi i będzie podlegał ochronie. Co za tym idzie - nie będzie wolno go swobodnie przetwarzać. Dane zawierające IP, informacje z cookies czy adres sesji Street View powinny być w takim przypadku traktowane jako dane osobowe, jeśli w którymkolwiek momencie zawierają informacje pozwalające zidentyfikować osobę - dodaje Pounder.
-
Witamina B3 (nikotynamid, witamina PP), która występuje np. w mięsie, ziarnach czy orzechach, skuteczniej chroni przed nowotworami skóry niż filtry słoneczne. Diona Damian, profesor Uniwersytetu w Sydney, wyjaśnia, że przed szkodliwym oddziaływaniem promieniowania ultrafioletowego można się chronić, zażywając tabletki z witaminą B3 bądź dodając ją do balsamów do opalania. Promieniowanie UV oddziałuje na komórki immunosupresyjnie [...], ale odporność da się utrzymać na odpowiednim poziomie poprzez doenergetyzowanie witaminą. Filtry dobrze zabezpieczają przed UVB, lecz gorzej przed UVA. Po testach na ochotnikach okazało się, że witamina B3 działa tak samo skutecznie przy obu zakresach fali (i to zarówno w postaci tabletek, jak i mleczka). Nikotynamid jest dobrze tolerowany, dlatego wspaniale nadaje się na suplement. Mógłby być rutynowo zażywany przez osoby z grupy ryzyka nowotworów skóry. Damian twierdzi też, że witaminę B3 można dość tanio wytwarzać i dodawać do preparatów do opalania. W ten sposób rozszerzono by oferowaną przez kosmetyki ochronę. W nikotynamid obfitują, m.in.: wątroba, nerki, ryby, drożdże piwne, orzeszki ziemne, otręby, produkty z pełnoziarnistej mąki pszennej, rośliny strączkowe, a także kawa.
- 7 odpowiedzi
-
- UV
- nowotwór skóry
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W Kenii prowadzony jest interesujący projekt, w ramach którego w ochronie słoni pomagają SMS-y. Wciąż rosnąca liczba ludzi powoduje, że zmniejszają się obszary, na których słonie mogą czuć się swobodnie. Coraz częściej te potężne ssaki niszczą zbiory, pozbawiając całe rodziny środków do życia. W ostatnich czasach strażnicy z kenijskich parków narodowych zabili pięć słoni, które regularnie żywiły się na polach uprawnych. Ostatnim zwierzęciem, który ma taki zwyczaj jest samiec Kimani. Walka o jego ocalenie trwa od dwóch lat i rozpoczęła się dzięki grupie Save the Elephants. Jej członkowie wpadli na pomysł, by olbrzymiemu samcowi założyć na szyję obroże z nadajnikiem. Za pomocą systemu GPS wyznaczono też wirtualną granicę pomiędzy terenem Kimaniego i polami uprawnymi. Za każdym razem, gdy słoń zbliża się do tej granicy, jego nadajnik wysyła SMS-a z informacją o tym fakcie. Wówczas w stronę słonia jadą strażnicy, których zadaniem jest odstraszyć zwierzę lub też strzelić do niego pociskiem usypiającym. Program jest drogi, gdyż wymaga ciągłych dyżurów pełnionych przez strażników, systemu alarmowego oraz pozostawienia w ciągłej gotowości samochodu. Od czasu jego wdrożenia Kimani 15-krotnie zbliżał się do pól uprawnych. Okazuje się jednak, że projekt zdaje egzamin. Kimani coraz rzadziej zagraża wioskom. Ponadto słonie uczą się od starszych, więc młode osobniki nie dowiedzą się od niego, że w pobliżu wiosek można znaleźć pożywienie. Przekaże on im swoje doświadczenie, które mówi, że w tamtych okolicach pojawiają się odstraszający słonie ludzie. Już zauważono, że w okolicy, w której żyje Kimani, inne słonie coraz rzadziej nawiedzają pola. Pomysł na tyle się sprawdzić, że w innej części Kenii założono podobny nadajnik kolejnemu samcowi - Górskiemu Bykowi. Nadajniki mają też i tę zaletę, że mogą uchronić zwierzęta przed kłusownikami. Gdy szczególnie cenny osobnik będzie zmieniał miejsce pobytu i np. opuści park narodowy, strażnicy będą mogli podążyć za nim.
-
Duży zasięg Cesarstwa Rzymskiego może, wg badaczy z Uniwersytetu Prowansji, tłumaczyć większą podatność na zakażenie wirusem HIV w byłych koloniach, m.in. Francji, Grecji czy Hiszpanii. Naukowcy twierdzą, że mieszkańcy tych rejonów rzadziej bywają wyposażeni w wariant genu chroniący przed zainfekowaniem, a więc w CCR5-delta32. Nie wszyscy badacze zgadzają się z tą niecodzienną teorią. Część, m.in. akademicy z Liverpoolu, skłania się ku hipotezie, że różnice w podatności na zachorowanie są raczej wynikiem epidemii dżumy lub ospy z równie zamierzchłej przeszłości. Francuzi nie bez powodu wpadli na pomysł, że coś przenoszonego przez okupanta, czyli Rzymian, wywarło przemożny wpływ na geny współczesnych Europejczyków. Zauważyli bowiem, że częstość występowania pewnego wariantu genu ściśle wiąże się ze zmieniającym się położeniem granic Imperium. W krajach, które przez dłuższy czas należały do Cesarstwa Rzymskiego, np. we Włoszech, Grecji i Hiszpanii, gen CCR5-delta32 występuje z częstością wahającą się od 0 do jedynie 6%. Na obrzeżach mocarstwa, np. w Niemczech lub współczesnej Anglii, napotyka się go nieco częściej: od 8 do 11,8%. W państwach, które oparły się siłom wroga i nigdy nie stały się częścią Rzymu, współczynnik ten jest jeszcze wyższy. Francuscy naukowcy sądzą, że obserwowana różnica w częstości występowania genu nie jest skutkiem zapładniania przez żołnierzy i urzędników kobiet z lokalnych społeczności. Rzymianie mogli jednak roznosić chorobę, na którą były bardziej podatne osoby z genem CCR5-delta32. Teoria naukowców z Uniwersytetu w Liverpoolu de facto zazębia się wyjaśnieniem zaproponowanym przez Francuzów. Wg nich, CCR5-delta32 zapewniał ochronę np. przed panoszącą się również w Cesarstwie ospą. Ponieważ ludzie pozbawieni CCR5-delta32 umierali, w Europie Północnej wzrosła (z 1:20000 do 10%) częstość występowania tej konkretnej wersji genu. Czy Imperium Rzymskie zadziałało jak bodziec wyzwalający czy wspomagający pandemie? Tego na razie nie wiadomo...
-
Podpisy "Byłem tu" i inne pamiątki po turystach można znaleźć właściwie w każdym zakątku świata. Ponieważ człowiek zaczyna też podróżować po Układzie Słonecznym, naukowcy zastanawiają się nad ochroną pozaziemskich środowisk i kosmowandalizmem. Eugene Hargrove z Uniwersytetu Północnego Teksasu wygłosił na ten temat referat. Mogli go wysłuchać uczestnicy konferencji Instytutu Księżycowego i Planetarnego NASA. Choć wydaje się, że ludzi prawie na Księżycu nie było albo że zatrzymali się tam na bardzo krótko, to nieprawda. Każda misja Apollo wiązała się z emisją gazów, a gdy statki zaczną lądować na Srebrnym Globie bardziej regularnie, zanieczyszczenie rakietowymi spalinami stanie się prawdopodobnie normą. Wizja przyszłości Hargrove'a jest daleka od świetlanej. Filozof uważa, że jeśli wszystko ułoży się podobnie jak w filmach SF i ludzie skolonizują Księżyc, Marsa oraz inne ciała niebieskie i będą wydobywać ich surowce naturalne, mogą nie zauważyć powodowanych przez siebie zniszczeń. Da się to, wg Edwarda O. Wilsona, wyjaśnić biofilią, czyli zamiłowaniem do ziemskiej biosfery. Zjawisko to uznaje się za produkt uboczny wyewoluowania w konkretnym środowisku. Wyszliśmy z wody na Ziemi, nie na Saturnie, nie będziemy się więc przejmować, do czego dojdzie gdzie indziej wskutek naszej niszczycielskiej działalności. Wg Hargrove'a, podejście do ochrony środowisk pozaziemskich będzie się zmieniać jak stosunek do przyrody w kulturze zachodniej na przestrzeni dziejów. W średniowieczu wykształceni Europejczycy uważali, że natura nie jest piękna. Potem stopniowo zaczęli ją doceniać i zabezpieczać przed zniszczeniem. Amerykanin podkreśla, że zgodnie z hipotezą W. Hartmanna, społeczeństwa kosmiczne popierające kosmiczną eksplorację podzielą się na dwa opozycyjne ugrupowania, analogiczne do konserwatystów i preekologów z początku XX. Pierwsi będą utrzymywać, że wykorzystanie pozaplanetarnych surowców zmniejszy eksploatację zasobów ziemskich. Drudzy będą utrzymywać, że to zwykłe przedłużenie niszczycielskiej działalności prowadzonej u siebie. H. Rolston zaproponował przewodnik po ochronie pozaziemskich abiologicznych środowisk. Uznał on, że należy szanować: 1) miejsca, które są na tyle istotne, że zasługują na własną nazwę; 2) pozaziemską egzotykę; 3) obszary o znaczącej wartości historycznej; 4) miejsca, w których powstaje lub może powstać coś nowego; 5) obszary mające walory estetyczne; 6) miejsca, które się zmieniają. I tak księżycowe Morze Spokoju (łac. Mare Tranquillitatis) można zaliczyć do kategorii 1. lub 3., a gejzery na Io lub Tytanie do kategorii 2. lub 6. Skoro staramy się nie naruszać utworów geologicznych na Ziemi, tak samo powinno być i na Księżycu. NASA musi koniecznie przestrzec astronautów, by nie zostawiali na Srebrnym Globie swoich podpisów. Należy też zadbać o naturalny wygląd naszego satelity (tyczy się to głównie zasad prowadzenia ewentualnej działalności górniczej). W przypadku Układu Słonecznego możemy się zastanowić nad swoim postępowaniem, zanim stanie się coś złego. Warto się uczyć na swoich ziemskich błędach, pozostaje więc mieć nadzieję, że tak właśnie postąpią kosmiczni eksploratorzy.
- 1 odpowiedź
-
- biofilia
- środowisko
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Badacze z Lawrence Berkeley National Laboratory, laboratorium należącego do Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, odkryli białko działające niczym przeciwsłoneczna roleta chroniąca liście roślin przed uszkodzeniem przez nadmierne naświetlenie przez słońce. Odkrycie to może pewnego dnia pozwolić na produkcję doskonalszych ogniw słonecznych, naśladujących funkcjonowanie żywego liścia. Kluczowe dla badań białko nazywa się CP29. Zabezpiecza ono rośliny przed nadmiarem docierającego do tkanki promieniowania, przepuszczając wyłącznie określoną maksymalną dawkę światła. Przypuszcza się, że za regulacją aktywności tego filtra stoją zmiany pH wewnątrz komórki. Fotosynteza, efekt niezliczonych lat ewolucji, jest procesem o fenomenalnej wręcz wydajności. Szacuje się, że rośliny są w stanie zamienić w energię chemiczną aż do 97% energii pochodzącej z światła słonecznego. Stanowi to jednak pewne zagrożenie, gdyż przy intensywnym naświetlaniu powierzchni liścia pojawia się groźba uszkodzenia tworzącej go tkanki. Rośliny znalazły jednak sposób na ochronę przed tym zjawiskiem: wykrywają zmiany pH charakterystyczne dla zmiany ilości padającego na nie światła i po przekroczeniu pewnego limitu uruchamiają mechanizm, którego zadaniem jest rozproszenie nadmiaru energii w nieszkodliwy dla rośliny sposób. Trzy lata temu badacze z Lawrence Berkeley National Laboratory, pracujący pod przewodnictwem prof. Grahama Fleminga, odkryli zeaksantynę - barwnik z grupy karotenoidów, który chroni komórki przed nadmiarem padającego światła. Cząsteczka tego związku przyjmuje na siebie część docierającej do liścia energii i zużywa ją na wyrzucenie ze swojej struktury pojedynczego elektronu. Pozwala to na zamianę energii promieniowania w energię ruchu wspomnianego elektronu. Do tej pory nie było jednak wiadomo, jaki czynnik reguluje ilość produkowanej zeoksantyny oraz jej interakcje z chlorofilem, najważniejszym związkiem odpowiedzialnym za proces fotosyntezy. Aby rozwiązać tę zagadkę, zespół prof. Fleminga zastosował techniki spektrofotometryczne, tzn. badanie reakcji poszczególnych cząsteczek na światło. Odkryto w ten sposób, że trzy białka, nazwane CP29, CP26 i CP24, są zdolne do przeprowadzenia reakcji usunięcia elektronu ze struktury zeoksantyny. Dalsze badania objęły wyłącznie analizę funkcjonalną proteiny CP29 jako tej, która jest najlepiej znana pod względem struktury cząsteczki oraz czynników genetycznych wpływających na jej syntezę. Naukowcom udało się ustalić, że powstające pod wpływem intensywnego naświetlania zmiany w pH wywołują zmianę rozkładu atomów wewnątrz molekuł białka, umożliwiając mu przeprowadzenie reakcji oderwania elektronu od zeaksantyny. Gdy tylko uda się rozproszyć odpowiednio wiele energii, pH wraca do normy, a białko ponownie traci swoją zdolność. Dzięki wspomnianemu mechanizmowi komórka jest w stanie pochłonąć więcej energii do przeprowadzenia fotosyntezy bez obawy o "przegrzanie" od nadmiaru padającego światła. Szczegóły odkrycia opublikowano w czasopiśmie Science.