Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36793
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Kilkanaście lat po śmierci Elżbiety I ukazały się „Roczniki dziejów angielskich i irlandzkich za panowania Elżbiety” („Annales rerum Anglicarum et Hibernicarum regnante Elizabetha”) Williama Camdena, pierwsza oficjalna historia rządów tej niezwykłej władczyni. To jedno z najważniejszych źródeł do poznania wczesnej historii współczesnej Brytanii, niezwykle cenione przez historyków źródło informacji o elżbietańskiej Anglii. Okazało się jednak, że jego autor dokonał licznych poprawek i wielokrotnie przeprowadzał autocenzurę. Dzięki nowoczesnym technikom obrazowania udało się odczytać niewidoczny wymazany przez Camdena tekst, który może rzucić nowe światło na interpretację wydarzeń z okresu, w którym Anglia stała się „królową mórz”. Elżbieta I władała Wyspami Brytyjskimi w latach 1558–1603. „Roczniki” zostały spisane przez historyka Williama Camdena (zm. 1623) i opierały się m.in. na dokumentach parlamentarnych i rozmowach z naocznymi świadkami opisywanych wydarzeń. Camden zaczął spisywać swoje dzieło jeszcze za życia królowej, na polecenie jej następcy Jakuba I Stuarta (Jakuba VI w Szkocji). Teraz okazuje się, że oryginalny tekst został w wielu kluczowych miejscach zmieniony, prawdopodobnie po to, by zadowolić zamawiającego. Elżbieta I była córką Henryka VIII i Anny Boleyn. Tron objęła w wieku 25 lat. Była ostatnią władczynią z dynastii Tudorów, zwana była „królową dziewicą”. To za jej rządów skazano na śmierć Marię I, królową Szkotów. I to Elżbieta w znacznej mierze doprowadziła do osadzenia na tronie po swojej śmierci syna Marii Jakuba. W 1598 roku znikąd pojawił się niejaki Valentine Thomas, który zeznał, że został wysłany przez króla Szkocji Jakuba VI by zabić królową Elżbietę. Badania „Roczników” pokazują, że początkowo informacja ta znalazła się w dziele Camdena. Jednak później została wymazana, a Camden zapisał, że Thomas oskarżył Króla Szkotów o negatywne uczucia względem Królowej. Wiemy, że Jakub nie próbował zabić Elżbiety. Wiemy też, że był wrażliwy na swoim punkcie i wysyłał do więzienia pisarzy, którzy go obrażali. Camden najwyraźniej wolał nie ryzykować. Arcywrogiem Elżbiety był jeden z największych, jeśli nie największy, z władców Hiszpanii, król Filip II. W oryginalnym tekście, który dopiero udało się odczytać, Camden zapisał, że Filip nie miał zdolności do rządzenia. Dowiadujemy się również, że zmarł na chorobę pasożytniczą, podczas której pasożyty zajmują całe ciało. Było to postrzegane jako kara od Boga. Camden usunął te informacje, by nie podważać dziedzictwa Filipa i by nie można było mu zarzucić, że nie jest obiektywny w relacjonowaniu wydarzeń. W 1570 roku papież Pius V ekskomunikował Elżbietę. Wydaje się, że Camden próbował opisać to wydarzenie. W oryginale czytamy, że przyczyną takiej decyzji papieża była duchowa walka. Jednak informacje te zostały zastąpione stwierdzeniem, że Pius spiskował przeciwko Elżbiecie. Później autor zrezygnował i z tego, przytaczając po prostu treść ekskomuniki. W ten sposób jego relacja stała się bardziej neutralna i historyk uniknął zamieszczania w niej własnej interpretacji wydarzeń. „Roczniki” kończą się sceną, w której Elżbieta na łożu śmierci powołuje Jakuba na swojego następcę. Analizy wykazały, że to sfabrykowany dodatek, którego nie było w oryginale. Camden zamieścił ten fragment prawdopodobnie po to, by zadowolić Jakuba. Żadne inne dowody nie wskazują, by taka scena była prawdziwa, a Elżbieta na łożu śmierci była zbyt chora, by mówić. Ujawnione nieznane fragmenty dzieła Camdena wciąż są tłumaczone i analizowane. Zajmuje się tym Helena Rutkowska z Uniwersytetu w Oksfordzie. „Roczniki” Williama Camdena od dawna są uznawane za podstawowe źródło informacji o rządach Elżbiety. Niesamowite, że nowe technologie obrazowania dały mi szansę bym w ramach pracy doktorskiej jako pierwsza analizowała i badała ukryty tekst. Historycy już wcześniej analizowali drukowane kopie „Roczników”. Jednak nigdy nie przeprowadzono dogłębnej analizy samego manuskryptu. Teraz możemy zdobyć olbrzymią ilość nowych informacji, pokazujących, jak niezwykłe było panowanie Elżbiety. « powrót do artykułu
  2. Zapalenie przyzębia, zwyczajowo nazywane paradontozą, to choroba infekcyjna tkanek przyzębia. Towarzyszą jej m.in. krwawienie, zaczerwienienie i obrzęk dziąseł. W skrajnych przypadkach prowadzi do utraty zębów. Poznaj przyczyny i dowiedz się więcej o leczeniu zapalenia przyzębia. Zapalenie przyzębia – co to za choroba? Zacznijmy od tego, czym jest przyzębie. To zespół tkanek, które otaczają i utrzymują ząb w zębodole. Przyzębie tworzą dziąsła, ozębna, cement korzeniowy, kość wyrostka zębodołowego. Jedną z częstszych chorób przyzębia jest jego zapalenie. W większości przypadków jest ono wynikiem nieprawidłowej higieny jamy ustnej, co wiąże się z gromadzeniem się na zębach bakterii i kamienia nazębnego. Mikroorganizmami przyczyniającymi się w największym stopniu do zapalenia przyzębia są: Selenomonas, Prevotella, Krętek blady. Specjaliści donoszą o częstszym występowaniu zapalenia przyzębia u palaczy papierosów, osób z obniżoną odpornością, z obciążonym wywiadem rodzinnym w kierunku zapalenia przyzębia i kobiet w ciąży. Jakie są objawy zapalenia przyzębia? Początkowe objawy zapalenia przyzębia to: obnażenie szyjek zębów, częste stany zapalne dziąseł, krwawienie z dziąseł podczas szczotkowania lub samoistne, nieprzyjemny posmak w ustach, halitoza (przykry zapach z ust), zaczerwienienie i obrzęk dziąseł, nadwrażliwość zębów na dotyk i/lub temperaturę. Wraz z zaawansowaniem choroby pojawiają się kolejne dolegliwości. Dochodzi do cofnięcia dziąsła i pojawienia się kieszonek dziąsłowych (zwiększonej przestrzeni występującej pomiędzy tkankami przyzębia a zębami). W przebiegu zapalenia przyzębia ma miejsce stopniowa utrata kości wyrostka zębodołowego. To zaś wiąże się z zanikiem aparatu więzadłowego zęba i grozi ruchomością zębów, a w skrajnych przypadkach ich wypadaniem. W wyniku zapalenia przyzębia rozwinąć się może ropień lub przetoka, czyli swego rodzaju „tunel”, którym z ropnia wydostaje się treść ropna. Na czym polega leczenie zapalenia przyzębia? Leczeniem zapalenia przyzębia zajmuje się periodontolog. Tutaj – https://www.luxmed.pl/dla-pacjenta/uslugi/leczenie-i-zabiegi/periodontologia – możesz się zapoznać ze szczegółowymi informacjami na temat zakresu świadczeń stomatologicznych realizowanych przez tego lekarza. Kluczowym elementem leczenia, ale i zapobiegania zapaleniu przyzębia są zabiegi higienizacyjne przeprowadzane w gabinecie stomatologicznym. Średnio raz na pół roku powinieneś stawiać się na kontrolne wizyty u dentysty, a niezwłocznie w przypadku pojawienia się niepokojących objawów. W trakcie wizyty lekarz zlecić może zabiegi mające na celu usunięcie nagromadzonego kamienia nazębnego. Podstawowe to skaling, piaskowanie i lakierowanie zębów. W leczeniu i profilaktyce zapalenia przyzębia ważna jest też codzienna higiena jamy ustnej w domu. Zgłoś się do dentysty na edukację stomatologiczną. Specjalista zapozna Cię z zasadami dbania o jamę ustną. Najważniejsze spośród nich to: dobór akcesoriów do mycia zębów – szczoteczka z miękkim/średniej twardości włosiem, pasta do zębów zawierająca m.in. mleczan gliny, bisabolol i alantoinę, płukanki (np. z chlorheksydyną); technika mycia zębów – ruchami okrężnymi/wymiatającymi; częstotliwość mycia zębów – co najmniej dwa razy dziennie; stosowanie nici dentystycznej/szczoteczki do przestrzeni międzyzębowych. W łagodnej postaci zapalenia przyzębia wystarczy usuwanie kamienia, dbanie o higienę, korekta nieprawidłowo wykonanych wypełnień, a przy brakach zębowych wykonanie uzupełnień. W cięższych postaciach poza wyżej wymienionymi działaniami konieczny bywa kiretaż, czyli oczyszczanie powierzchni korzenia, a niekiedy i uzupełnienie ubytków kostnych. « powrót do artykułu
  3. Piła drobnozębna to krytycznie zagrożony gatunek ryb z rodziny piłowatych. Na skraj zagłady sprowadzili ją ludzie, którzy powszechnie poławiali rybę dla celów konsumpcyjnych oraz ozdobnych. Obecnie zwierzęta giną głównie wskutek przypadkowego złapania w sieci oraz zanieczyszczenia ujść rzek i niszczenia lasów namorzynowych. Naukowcy z University of Florida poinformowali właśnie o schwytaniu, oznakowaniu i wypuszczeniu 4-metrowej samicy Pristis pectinata. To najbardziej na północ oznakowany przedstawiciel tego gatunku od 30-40 lat, mówi Gavin Naylor z Florida Museum of Natural History. Uczeni mają nadzieję, że schwytanie piły w tym miejscu to znak, że gatunek powoli się odradza. Ryba ta, podobnie jak inne piłokształtne, jest żyworodna. Młode dorastają i polują pod ochroną lasów namorzynowych. Te jednak są ciągle niszczone przez ludzi, przez co gatunek traci miejsca, w których może się rozmnażać. Obok przełowienia i polowania dla trofeów, stało się to największym problemem dla gatunku, którego populacja w ciągu XX wieku zmniejszyła się o 90%. Wielu ekspertów wątpi, czy gatunek jest w stanie jeszcze się odrodzić. Samicę schwytano podczas wyprawy, której celem było zbadanie populacji młodych rekinów w Zatoce Meksykańskiej. Gdy okazało się, że złapano piłę drobnozębną, naukowcy i studenci nie mogli wyjść ze zdumienia. Nikt nie spodziewał się przedstawiciela tak rzadkiego gatunku i to tak daleko na północy. Załoga musiała wrócić, wraz z rybą umocowaną do burty, na ląd, by zabrać znacznik, który nie byłby potrzebny, gdyby złapano rekina. Umieszczono go na ciele zwierzęcia, dzięki czemu można je będzie śledzić przez 10 lat. Naukowcy zauważyli na ciele ryby blizny po rytuałach godowych. Niewiele wiemy o rozmnażaniu piłowatych, ale blisko spokrewnione z nimi rekiny i płaszczki odbywają gody, w czasie których samce gryzą samice po płetwach. Ślady po godach to dobry znak. Tym bardziej, że piły drobnozębne mają bardzo długi cykl rozrodczy. Na świat przychodzi 7–14 młodych, które przez wiele lat nie osiągają dojrzałości płciowej. To jeden z powodów, dla którego można wątpić w odrodzenie gatunku po jego zdziesiątkowaniu przez ludzi. Dla mnie pozytywnym znakiem jest fakt, że złapaliśmy ją w historycznym habitacie, w którym zostały wytępione. Tak, jakby miały głęboko wrodzoną wiedzę, gdzie powinny powrócić, mówi Naylor. « powrót do artykułu
  4. Właściciele psów z Béziers w regionie Oksytania we Francji będą zobowiązani do przeprowadzenia testów genetycznych swoich pupili. Zwierzętom zostaną pobrane próbki śliny, które posłużą do wystawienia paszportów genetycznych. W ten sposób tutejszy mer, Robert Ménard, chce walczyć z plagą niesprzątania psich odchodów. Jak policzono, w samym centrum służby sprzątają miesięcznie ponad 1000 kup. Zdarza się, że jest ich znacznie więcej. Ménard, były dziennikarz, współzałożyciel organizacji Reporterzy bez Granic, podkreśla, że zarówno mieszkańcy, jak i turyści mają już dość takich widoków. Zamierza przeprowadzić 2-letni eksperyment, który potrwa do lipca 2025 r., by wyśledzić i karać osoby niesprzątające po swoich psach. Zgodnie z planem, właściciele psów będą musieli zabrać je do weterynarza lub umówić się z którymś z miejskich lekarzy. Pobranie próbki śliny ma być darmowe. Na podstawie badań genetycznych zostanie wydany dokument. Jeśli ktoś zostanie zatrzymany w centrum bez paszportu, zapłaci mandat w wysokości 38 euro. Nieposprzątane odchody będą zbierane i testowane. Wyniki trafią do policji, która porówna wyniki z danymi z bazy. Zidentyfikowany właściciel zwierzęcia otrzyma rachunek za sprzątanie ulicy w wysokości nawet 122 euro. Po raz pierwszy Ménard proponował zebranie danych genetycznych ok. 1500 psów z centrum Béziers już w 2016 r. Jego wniosek został jednak odrzucony przez miejscowy sąd administracyjny jako atak na wolność osobistą. Tym razem przedstawiony lokalnej prefekturze projekt paszportu genetycznego nie wzbudził obiekcji (w ciągu 2 miesięcy nie złożono zażaleń). Ménard uważa, że podobne rozwiązania powinny zostać wprowadzone poza Béziers. Wg niego, należy karać osoby, które nie potrafią się zachować. Mer dodał, że głównym problemem nie są turyści, ale mieszkańcy miasta. Przez pierwsze 3 miesiące ma obowiązywać taryfa ulgowa (mogą na nią liczyć również przyjezdni) - władze zapowiadają elastyczne podejście i pouczenia dla nieprzestrzegających zasad. « powrót do artykułu
  5. Dario Gambarin wyspecjalizował się w wykonywaniu olbrzymich portretów znanych osób. Tym, co odróżnia go od innych artystów jest fakt, że Dario używa... ciągnika rolniczego. Niedawno „namalował” portret Picassa na działce o powierzchni 25 000 metrów kwadratowych. Teraz, chcąc uczcić 120. rocznice urodzin George'a Orwella stworzył największy na świecie portret autora „Folwarku zwierzęcego”. Chciałem dedykować to dzieło Orwellowi, gdyż świat, w którym żyjemy coraz bardziej ogranicza naszą prywatność tak, jak przewidział on w „Roku 1984”, roku zatrważająco powiązanym z urodzinami Zuckerberga. Moim zdaniem żyjemy w epoce coraz większego ograniczania wolności, prawdy, usuwania w niepamięć przyszłości i kreowania teraźniejszości, która nie ma przyszłości, stwierdził Gambarin. Jak przy poprzednich portretach, tak i teraz Dario wykorzystał ciągnik, pług i bronę wirową. Portret wielkiego pisarza powstał na ściernisku o powierzchni 27 000 metrów kwadratowych w  gminie Castagnaro w prowincji Werona. « powrót do artykułu
  6. Około 80% osób zarażonych Wirusem Zachodniego Nilu (WNV) nie wykazuje żadnych objawów chorobowych. Reszta jednak poważnie choruje, z czego u 1% rozwija się wymagające hospitalizacji zapalenie mózgu. Z tych osób umiera 20%. Zespół naukowy, na czele którego stali Jean-Laurent Casanova z Uniwersytetu Rockefellera oraz Alessandro Borghesi z Polikliniki św. Mateusza w Padwie odkryli, że to defekt układu odpornościowego powoduje, iż dla niektórych pacjentów zarażenie kończy się poważnym zachorowaniem, a nawet śmiercią. Naukowcy zauważyli, że u 35% osób hospitalizowanych z powodu WNV występują przeciwciała neutralizujące interferony typu I, molekuły sygnałowe zaangażowane w zwalczanie infekcji wirusowych. Najwięcej takich przeciwciał występowało u osób, które w wyniku WNV zachorowały na zapalenie mózgu. Tym samym wirus zachodniego nilu dołączył do grupy chorób, w których występuje związek pomiędzy przypadkami poważnych zachorowań, a występowaniem przeciwciał neutralizujących interferony. Innymi chorobami tego typu są grypa, COVID i MERS. Wirus Zachodniego Nilu zostało odkryty w Ugandzie w 1937 roku. Od tamtej pory został odnotowany w 60 krajach. Zauważono, że rozprzestrzenia się głównie wzdłuż szlaków migracyjnych ptaków. Komary z rodzaju Culex przenoszą wirusa pomiędzy ptakami a innymi zwierzętami, w tym ludźmi. Interferony typu I powinny zapobiegać przekraczaniu przez wirusy bariery krew-mózg. Casanova i jego zespół odkryli, że układy odpornościowe niektórych ludzi neutralizują te interferony. W przypadku WNV kluczowe są dwa podtypy: 12 IFN-α  oraz IFN-ω. Badania nad pacjentami, którzy niedawno trafili do szpitala, więc ich organizmy nie zdążyły jeszcze wytworzyć przeciwciał przeciwko wirusowi zachodniego nilu wykazały, że wirus ten oportunistycznie korzysta z defektu układu odpornościowego. Obecnie nie istnieje szczepionka przeciwko WNV, dlatego autorzy badań uważają, że tam, gdzie wirus ten występuje endemicznie należy prowadzić szeroko zakrojone badania przesiewowe, by określić, które osoby są szczególnie narażone. Osoby takie, jeśli pojawią się u nich objawy zarażenia, mogłyby poinformować lekarzy w szpitalu o defekcie swojego układu odpornościowego, co pomogłoby w szybszym wdrożeniu leczenia. « powrót do artykułu
  7. Naukowcy z Loma Linda University, uczelni wyższej prowadzonej przez Adwentystów Dnia Siódmego, przedstawili pierwsze dowody wskazujące, że towarzystwo grzechotnika wpływa uspokajająco na innego grzechotnika. Przeprowadzone badania pokazały, że u zestresowanego węża mamy do czynienia ze zjawiskiem społecznego przekazu emocji – buforowania społecznego – czyli sytuacji w której obecność towarzysza zmniejsza stres. Zjawisko to jest szeroko opisywane głównie u ludzi i innych ssaków. Teraz wiemy, że występuje też u węży. Gdy zwierzęta doświadczają silnego lub chronicznego stresu dochodzi do wydzielania hormonów, zmieniających prace układu nerwowego, odpornościowego i zachowanie. Niektóre zwierzęta potrafią modulować reakcję na stres w obecności innych przedstawicieli swojego gatunku. To buforowanie społecznego nie było dotychczas dokładnie badane w przypadku gadów czy innych zwierząt prowadzących samotny tryb życia. Lukę tę postanowili uzupełnić naukowcy z Loma Linda University. Wykazaliśmy, że gdy dwa węże są razem i doświadczają stresu, nawzajem buforują swoją reakcję. Podobnie jak ludzie, którzy lepiej radzą sobie, gdy wspólnie doświadczają stresu. Nigdy wcześniej nie zaobserwowano takiego zjawiska u żadnego gatunku gada, mówi doktorantka Chelsea Martin, główna autorka badań. Naukowcy prowadzili eksperymenty na 25 przedstawicielach gatunku Crotalus helleri. Zwierzętom przymocowano elektrody monitorujące pracę serca, a testy prowadzono według trzech scenariuszy: gdy umieszczano je w wiadrze same, gdy razem z nimi leżała gruba lina i gdy był tam drugi wąż. Po 20 minutach w zakrytym wiadrze, gdy zwierzę się uspokoiło, naukowcy celowo je stresowali i obserwowali, jak wpływało to na ich puls, jak długo wracał on do normy i jak długo zwierzę porusza grzechotką. Okazało się, że buforowanie społeczne nie tylko ma miejsce u węży, ale nie ma różnicy pomiędzy osobnikami żyjącymi na nizinach, które zwykle zimują samotnie, a tymi z gór, zimującymi z innymi wężami. Nie zauważono też różnicy między samcami a samicami, które w czasie ciąży gromadzą się, a następnie pozostają ze swoim potomstwem. Eksperyment pokazuje, że grzechotniki wcale nie są takimi samotnikami, za jakie się je uważa. Towarzystwo innego węża ma na nie pozytywny wpływ. W kolejnym etapie badań naukowcy chcą sprawdzić, czy na buforowanie społeczne u grzechotników ma wpływ kontakt fizyczny (poczas omawianych badań zwierzęta miały ze sobą kontakt) oraz ewentualna wcześniejsza znajomość. « powrót do artykułu
  8. Lampki oliwne, broń oraz ludzkie czaszki wskazują, że w późnym okresie rzymskim w jaskini Te'omim na Wyżynie Judzkiej odprawiano rytuały nekromantyczne. Jaskinia Te'omim, zwana też Mŭghâret Umm et Tûeimîn czyli Jaskinią matki bliźniąt, to kompleks jaskiń znajdujących się na wschód od Bet Szemesz. Według lokalnych przekazów, płynąca tam woda ma właściwości uzdrawiające i wspomaga płodność. W XIX wieku narodziła się legenda, zgodnie z którą bezpłodna kobieta, która napiła się tej wody, powiła z czasem bliźnięta. Pierwsze kompleksowe badania jaskini zostały przeprowadzone już w 1873 roku. Wówczas C.R. Conder i H.H. Kitchener opisali w „The Survey of Western Palestine” układ jaskini, poinformowali o istnieniu głębokiego dołu na jej północnym krańcu, dostarczyli nam informacji o lokalnych zwyczajach i legendach z nią związanych. Pod koniec lat 20. XX wieku francuski konsul w Jerozolimie dokonał wykopalisk w głównej komorze i znalazł tam ceramiczne, drewniane oraz kamienne naczynia, które datowano na okres od neolitu po czasy Bizancjum. Kolejne badania, w ramach których wykonano dokładniejsze mapy oraz odkryto m.in. ceramikę i szklane naczynia, miały miejsce w latach 1970–1974. Od roku 2009 w jaskini trwają regularne badania prowadzone przez Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie i Uniwersytet Bar-Ilana. W czasie tych badań znaleziono zabytki świadczące o tym, że ludzie wykorzystują jaskinię od czasu neolitu, a główne okresy historyczne, kiedy z niej korzystano, to środkowa epoka brązu (2000–1550 p.n.e.), koniec powstania Bar Kochby (132–136) oraz od późnego okresu rzymskiego po wczesny okres bizantyjski (II–IV wiek). Eitan Klein i Boaz Zissu przeprowadzili analizę przedmiotów, które dotychczas odkryto w jaskini, skupiając się na okresie rzymskim i bizantyjskim. Naukowcy stwierdzili, że jaskinia służyła wówczas obrzędom religijnym. Znaleziono tam dużą liczbę lamp oliwnych i monet z okresu rzymskiego oraz ceramikę i inne przedmioty z czasów Bizancjum. Użytkownicy jaskini pozostawili w zagłębieniach ścian około 120 dobrze zachowanych lamp. Były ono celowo ukryte w wąskich, głębokich szczelinach, a do większości z nich był bardzo utrudniony dostęp, można się tam było dostać tylko czołgając się. To zaś wskazuje, że rolą lamp było nie tylko oświetlenie jaskini. W jednej z bardzo wąskich szczelin ktoś umieścił trzy lampy oliwne z późnego okresu rzymskiego, a obok położono siekierkę ze środkowego okresu brązu, dzbanek z wczesnego okresu brązu oraz dwa groty włóczni. Mamy więc tutaj przedmioty z trzech różnych okresów historycznych i trudno byłoby uznać, że trafiły one w tak trudno dostępne miejsce przypadkowo i niezależnie od siebie. W jeszcze innym miejscu archeolodzy natrafili na miskę ze środkowej epoki brązu. Pod nią znajdowały się trzy rzymskie lampki oliwne, a dwie inny postawiono obok. Tutaj wszystko wskazuje na to, że znacznie starsza miska została znaleziona w innym miejscu i celowo przyniesiona do jaskini, by złożyć ją razem z lampkami. Naukowcy odkryli też trzy ludzkie czaszki umieszczone w szczelinach pod dużymi skałami w głównej komorze. Nie znaleziono żadnych innych kości. Jednej z czaszek towarzyszyły cztery ceramiczne lampki lokalnego typu pochodzące z III lub IV wieku. Naukowcy zbadali same znaleziska, przeanalizowali literaturę i wysunęli hipotezę, że w jaskini odbywały się magiczne rytuały związane z przywoływaniem duchów zmarłych.  Nekromancja była akceptowana w Lewancie i na Wschodzie. O tego typu praktykach wspomina chociażby Biblia (1 Sm 28:7–24), jest dobrze udokumentowana na glinianych tabliczkach z Mezopotamii oraz w literaturze greckiej i rzymskiej. Tutaj najwcześniejszym źródłem jest Odyseja i scena, w której Kirke pomaga Odyseuszowi przywołać ducha Tejrezjasza. W czasach rzymskich nekromancja była postrzegana negatywnie, często kojarzona z ofiarą z człowieka. Rzymski senat już w 97 roku przed Chrystusem zakazał składania ofiar z ludzi. Karano też za czary. Mamy jednak dowody, że nawet niektórzy cesarze, jak Neron, Hadrian, Kommodus, Karakalla i Heliogabal, korzystali z nekromancji, by przewidzieć swoją przyszłość. W końcu w roku 257 Konstancjusz II ostatecznie zakazał nekromancji. Za wróżbiarstwo, komunikację z demonami, zaburzanie spokoju duchom zmarłych groziła kara śmierci. Prawo było jednak często lekceważone. Ze źródeł pisanych wiemy, że na przełomie II i III wieku wróżbiarstwo czy nekromancja stają się bardziej popularne, a literatura od II do V wieku dostarcza opisów praktyk, w czasie których wykorzystywano ludzkie czaszki i głowy, by ożywiać zmarłych. Bardzo dobrze udokumentowane mamy też wykorzystywanie lamp oliwnych podczas różnego typu rytuałów, w tym nekromancji i konsultowania się z duchami. Znamy miejsca, w których gromadzono lampy używane podczas rytuałów, a najsłynniejszym z nich jest „Fontanna lamp” w klifie w pobliżu Koryntu, gdzie w podziemnej strukturze znaleziono ponad 4000 wotywnych lamp. O używaniu lamp i siekier podczas magicznych rytuałów wspomina też Pliniusz Starszy. Od niego i z innych źródeł dowiadujemy się, że metal, jak właśnie sztylety z brązu czy groty włóczni, miały chronić uczestnika rytuałów przed złymi duchami. Bały się one bowiem metalu, szczególnie brązu i żelaza. Za ich pomocą można było je kontrolować. Dlatego też izraelscy badacze stwierdzają, że większość przedmiotów znalezionych w trudno dostępnych miejscach jaskini Te'omim było używanych podczas rytuałów magicznych. Jaskinia była prawdopodobnie uważana za bramę do świata podziemnego. Być może jaskinia była też lokalnym nekromantejonem, wyrocznią zmarłych. « powrót do artykułu
  9. Szukasz sposobu na zwiększenie swojego kapitału? Rozważasz inwestycję w nieruchomości? Jeśli tak, to właściwie trafiłeś! W tym artykule przedstawimy Ci kluczowe informacje na temat tego, jak zakup mieszkania może być świetną inwestycją. Przeczytaj dalej, aby dowiedzieć się, jak osiągnąć wysokie zyski i wyprzedzić konkurencję. Dlaczego warto zainwestować w nieruchomości? Inwestycja w nieruchomości to jedna z najbardziej dochodowych opcji na rynku. W przeciwieństwie do innych form inwestowania, jak np. giełda, zakup mieszkania daje Ci trwały, fizyczny produkt, który możesz wynająć lub sprzedać w przyszłości. Nieruchomości zwykle zyskują na wartości wraz z upływem czasu, co oznacza, że Twoja inwestycja może przynieść duże zyski. Lokalizacja to klucz Gdy planujesz zakup mieszkania jako formę inwestycji, wybór odpowiedniej lokalizacji jest niezwykle istotny. Wybierając atrakcyjną lokalizację, zapewnisz sobie większą pewność zysków. Szukaj miejsc o dobrej infrastrukturze, łatwym dostępie do komunikacji miejskiej, bliskości punktów handlowo-usługowych i atrakcyjnych terenów rekreacyjnych. Warto również sprawdzić, czy w okolicy planowane są inwestycje infrastrukturalne, które mogą przyczynić się do wzrostu wartości nieruchomości w przyszłości. Dzięki wygodnej mapie nieruchomości na stronie Korter możesz szybko i łatwo zlokalizować wszystkie nowe inwestycje mieszkaniowe w Gdańsku, Krakowie, Warszawie i wielu innych miastach. Analiza rynku nieruchomości Zanim dokonasz zakupu, wykonaj dokładną analizę rynku nieruchomości. Sprawdź średnie ceny mieszkań w danej lokalizacji, trendy wzrostu cen oraz wskaźniki zwrotu z inwestycji. Dobrze jest skonsultować się z ekspertami, którzy posiadają wiedzę na temat lokalnego rynku nieruchomości. Zdobywanie informacji i analiza danych to kluczowe elementy, które pomogą Ci podjąć trafną decyzję inwestycyjną. Rozważ różne strategie inwestycyjne Na rynku nieruchomości istnieje wiele różnych strategii inwestycyjnych. Możesz zdecydować się na zakup mieszkania pod wynajem długoterminowy, co zapewni Ci stabilne dochody z czynszu. Inną opcją jest zakup mieszkania w celu przeprowadzenia remontu i późniejszej odsprzedaży z zyskiem. Możesz również rozważyć inwestowanie w nieruchomości komercyjne lub gruntowe. Wybór odpowiedniej strategii zależy od Twoich preferencji, budżetu i analizy rynku. Finansowanie inwestycji Zakup nieruchomości często wymaga sporych nakładów finansowych. Dlatego warto wcześniej dobrze przemyśleć i zaplanować finansowanie inwestycji. Istnieje wiele opcji, takich jak kredyty hipoteczne, inwestorzy prywatni lub partnerstwa inwestycyjne. Wybierz rozwiązanie, które najlepiej odpowiada Twoim potrzebom i możliwościom finansowym. Pamiętaj, że planowanie i odpowiednie zabezpieczenie finansowe to klucz do sukcesu inwestycji. Monitorowanie i zarządzanie nieruchomością Po zakupie nieruchomości ważne jest jej odpowiednie monitorowanie i zarządzanie. Jeśli wynajmujesz mieszkanie, dbaj o utrzymanie wysokiego standardu, odpowiednią obsługę najemców i regularne przeglądy techniczne. Dobre zarządzanie nieruchomością przyniesie Ci nie tylko zadowolenie najemców, ale także zapewni długoterminowe korzyści finansowe. Podsumowanie Podsumowując, zakup mieszkania jako inwestycję może być doskonałym sposobem na zwiększenie swojego kapitału. Kluczem do sukcesu jest wybór odpowiedniej lokalizacji, dokładna analiza rynku, zastosowanie odpowiednich strategii inwestycyjnych oraz monitorowanie i zarządzanie nieruchomością. Pamiętaj, że inwestycje wiążą się z ryzykiem, dlatego warto skonsultować się z ekspertami przed podjęciem decyzji. « powrót do artykułu
  10. Tim Shaddock, 51-latek z Sydney, i jego suczka Bella zostali uratowani po 2 miesiącach dryfowania po Pacyfiku: żywili się surowymi rybami i pili deszczówkę. W kwietniu mężczyzna wyruszył z La Paz w Meksyku do Polinezji Francuskiej. Po jakimś czasie burza uszkodziła elektronikę i system komunikacyjny jego katamaranu. Człowiek i pies zostali uratowani, gdy dryfującą jednostkę zobaczyła przypadkowo załoga helikoptera towarzyszącego tuńczykowcowi MARÍA DELIA. Stan Shaddocka i Belli określono jako dobry. Na lądzie miała zostać przeprowadzona pogłębiona diagnostyka. Fizjolog prof. Mike Tipton z Uniwersytetu w Porthsmouth, specjalista od przetrwania na morzu, podkreślił w wypowiedzi dla programu Weekend Today stacji Nine Network, że historia Australijczyka to połączenie szczęścia i umiejętności. Tim wiedział, że w ciągu upalnego dnia należy się chronić, bo ostatnią rzeczą, jakiej nam trzeba w sytuacji zagrożenia odwodnieniem, jest pocenie się. Kluczowe było także zapewnienie źródła słodkiej wody. Ekspert porównał uratowanie Shaddocka do znalezienia igły w stogu siana. Ludzie muszą pamiętać, jak mała jest jednostka pływająca i jak wielki jest ocean [...]. Prof. Tipton dodał, że życie z dnia na dzień wymagało pozytywnego nastawienia; wydaje się więc, że obecność Belli pomogła Australijczykowi w przetrwaniu. Istotne było również posiadanie planu i racjonowanie wody oraz pożywienia. Specjalista wyjaśnia, że teraz Shaddock będzie musiał powoli wracać do normalnej diety.   « powrót do artykułu
  11. ChatGPT od kilku miesięcy jest używany w codziennej pracy przez wiele osób i wciąż budzi skrajne emocje. Jedni podchodzą do niego entuzjastycznie, mówiąc o olbrzymiej pomocy, jaką udziela podczas tworzenia różnego rodzaju treści, inni obawiają się, że ta i podobne technologie odbiorą pracę wielu ludziom. Dwoje doktorantów ekonomii z MIT poinformowało na łamach Science o wynikach eksperymentu, w ramach którego sprawdzali, jak ChatGPT wpływa na tempo i jakość wykonywanej pracy. Shakked Noy i Whitney Zhang poprosili o pomoc 453 marketingowców, analityków danych oraz innych profesjonalistów, którzy ukończyli koledż. Ich zadaniem było napisanie dwóch tekstów, jakich tworzenie jest częścią ich pracy zawodowej – relacji prasowej, raportu czy analizy. Połowa z badanych mogła przy drugim z zadań skorzystać z ChataGPT. Teksty były następnie oceniane przez innych profesjonalistów pracujących w tych samych zawodach. Każdy tekst oceniały 3 osoby, nadając mu od 1 do 7 punktów. Okazało się, że osoby, które używały ChataGPT kończyły postawione przed nimi zadanie o 40% szybciej, a ich prace były średnio o 18% lepiej oceniane, niż osób, które z Chata nie korzystały. Ci, którzy już potrafili tworzyć wysokiej jakości treści, dzięki ChatowiGPT tworzyli je szybciej. Z kolei główną korzyścią dla słabszych pracowników było poprawienie jakości ich pracy. ChatGPT jest bardzo dobry w tworzeniu tego typu treści, więc użycie go do zautomatyzowania pracy zaoszczędza sporo czasu. Jasnym jest, że to bardzo użyteczne narzędzie w pracy biurowej, będzie ono miało olbrzymi wpływ na strukturę zatrudnienia, mówi Noy. Oceniający teksty nie sprawdzali jednak, czy ich treść jest prawdziwa. A warto podkreślić, że odpowiedzi generowane przez ChatGPT i inne podobne modele często są mało wiarygodne. Modele te są bowiem bardzo dobre w przekonującym prezentowaniu fałszywych informacji jako prawdziwe. Przypomnijmy, że w ubiegłym miesiącu sąd w Nowym Jorku nałożył grzywnę na firmę prawniczą, która użyła ChataGPT do sporządzenia opinii prawnej pełnej fałszywych cytatów z rzekomych wyroków sądowych. Co więcej, prawnicy byli tak pewni, że algorytm dobrze wykonał zadanie, iż upierali się, że cytaty są prawdziwe. Postęp technologiczny jest powszechny i nie ma niczego niewłaściwego w używaniu narzędzi sztucznej inteligencji. Jednak istniejące zasady nakazują prawnikom upewnienie się, że treści składanych przez nich dokumentów są prawdziwe, stwierdził sędzia Kevin Castel. O ile zatem  narzędzia takie jak ChatGPT mogą usprawnić pisanie tekstów czy podnieść ich jakość, to człowiek musi sprawdzić, czy w tekście zawarte zostały prawdziwe informacje. « powrót do artykułu
  12. Fuzja jądrowa może stać się niewyczerpanym źródłem taniej bezpiecznej i ekologicznej energii. Od jej zastosowania dzielą nas dziesięciolecia, ale naukowcy powoli dokonują małych kroków w stronę jej realizacji. W ubiegłym roku w National Ignition Facility uzyskano więcej energii niż wprowadzono do kapsułki z paliwem. Teraz naukowcy poinformowali o udanym teście dynamicznego formowania kapsułek paliwowych wykorzystywanych przy inercyjnym uwięzieniu plazmy. Nowe kapsułki są tańsze i łatwiejsze w produkcji. Stosowane w National Ignition Facility (NIF) inercyjne uwięzienie plazmy polega na oświetleniu potężnymi laserami niewielkiej kapsułki zawierającej izotopy wodoru – deuter i tryt. W wyniku oddziaływania laserów kapsułka jest ściskana olbrzymim ciśnieniem i podgrzewana do wysokich temperatur. W końcu jej osłonka zapada się, dochodzi do zapłonu paliwa i zapoczątkowania fuzji jądrowej. Hipotetyczna elektrownia fuzyjna, działająca w ten sposób, zużywałaby około miliona kapsułek z paliwem dziennie. A obecne metody ich formowania, podczas których stosuje się zamrażanie oraz warstwę kriogeniczną, są bardzo kosztowne i skomplikowane. Przed dwoma laty Valeri Goncharov z Laboratory for Laser Energetics na University of Rochester opisał nową metodą formowania kapsułek z paliwem. Teraz, wraz z Igorem Igumenshchevem i innymi naukowcami, przeprowadził eksperyment, podczas którego dowiódł, że opisana metoda rzeczywiście działa. W procesie dynamicznego formowania kapsułki krople deuteru i trytu są wstrzykiwane w piankową osłonkę. Gdy taka kapsułka zostanie poddana działaniu laserów, najpierw tworzy się sferyczna osłonka, która następnie ulega implozji, zapada się i dochodzi do zapłonu. Taka metoda produkcji jest łatwiejsza i tańsza niż dotychczas stosowana. Szczegóły eksperymentu zostały opisane na łamach Physical Review Letters. Wykorzystanie nowych kapsułek do zainicjowania fuzji będzie wymagało prac nad laserami o dłuższym i silniejszym impulsie, jednak przeprowadzony eksperyment wskazuje, że może być to właściwe rozwiązanie na drodze ku praktycznym elektrowniom fuzyjnym. « powrót do artykułu
  13. To brzmi jak żart. Jestem naukowcem, specjalizuję się w badaniu ptasich gniazd, a to są najbardziej niezwykłe gniazda, jakie widziałem, mówi Auke-Florian Hiemstra z Centrum Bioróżnorodności Naturalis. Wraz z kolegami z Muzeum Historii Naturalnej w Rotterdamie Hiemstra opisał gniazda miejskich srok i czarnowronów, do budowy których ptaki użyły powyrywanych przez siebie kolców. Na wielu budynkach możemy zobaczyć kolce, umieszczone po to, by nie siadały tam ptaki. Tego typu kolce upowszechniły się około 50 lat temu. I te 50 lat ewolucji wystarczyło, by ptaki wykorzystały to, co zostało pomyślane przeciwko nim. Naukowcy zainteresowali się bliżej takimi gniazdami, gdy jedno z nich zauważył wysoko na drzewie pacjent szpitala w Antwerpii. Gdy naukowcy mu się przyjrzeli, okazało się, że ptaki wbudowały w nie aż 1500 metalowych kolców. Zbudowały niezdobyty fort. Sroki użyły kolców tak, jak robią to ludzie. Ułożyły je w taki sposób, by utrzymać inne ptaki z dala od gniazda, mówi Hiemstra. Sroki budują zadaszone gniazda, by chronić jajka i młode przed atakami drapieżników. Często do budowy zadaszenia wykorzystują rośliny posiadające kolce. W mieście znalazły dla nich sztuczną alternatywę – kolce układane przez ludzi przeciwko ptakom. Naukowcy opisali w swoim artykule liczne gniazda, w których sroki użyły materiału dostarczonego im przez człowieka. Zachowanie takie zaobserwowano w Holandii, Belgii i Szkocji. W dachach sroczych gniazd znaleziono też drut kolczasty i igły do szycia. Jeśli zaś chodzi o wronę czarną, to jak dotychczas jej gniazda z kolcami przeciwko ptakom znaleziono tylko w Rotterdamie. Nie od dzisiaj wiadomo, że kolce na ptaki nie zawsze są skuteczne. W sieci można znaleźć filmy ptaków wyrywających kolce, a w swoim czasie słynny był Parkdale Pigeon, który na kolcach zbudował gniazdo. Teraz powstała pierwsza publikacja naukowa o wykorzystywaniu kolców przez ptaki. « powrót do artykułu
  14. Międzynarodowy zespół naukowy wybrał miejsce, które najlepiej reprezentuje rozpoczęcie nowej epoki geologicznej w dziejach Ziemi – antropocenu. Anthropocene Working Group (Grupa Robocza ds. Antropocenu) zaproponowała, by wzorzec granicy wyznaczający początek antropocenu znajdował się w osadach Crawford Lake w Kanadzie. Wzorce pomiędzy epokami geologicznymi są wyznaczane i rejestrowane od 1977 roku przez Międzynarodową Komisję Stratygrafii przy Międzynarodowej Unii Nauk Geologicznych. Wyznacza się je we wzorcowych profilach osadów i określa mianem wzorca GSSP (Global Boundary Stratotype Section and Point). Od pewnego czasu część geologów proponuje, by uznać, że żyjemy w nowej epoce geologicznej, antropocenie. Cechą charakterystyczną tej epoki ma być uzyskanie przez człowieka dominującego wpływu na klimat i środowisko Ziemi. W związku z tą koncepcją pojawiły się w środowisku geologów pytania, kiedy antropocen się zaczął, jakie mamy dowody na jego istnienie oraz czy wpływ człowieka na planetę jest na tyle istotny, by wyznaczać nową epokę geologiczną. Zwykle epoki trwają miliony lat. By odpowiedzieć na te pytania Międzynarodowa Komisja Stratygrafii powołała Anthropocene Working Group. Osady z dna Crawford Lake zawierają znakomity zapis zmian środowiskowych na przestrzeni ostatnich tysiącleci. Sezonowe zmiany składu chemicznego wody i ekologii utworzyły coroczne warstwy, które możemy próbkować za pomocą różnorodnych markerów, by badać historyczną działalność człowieka. To właśnie  możliwość dokładnego zapisywania i przechowywania informacji w postaci archiwum geologicznego jest cechą, dla której miejsca takie jak Crawford Lake są tak ważne. GSSP jest wykorzystywany do skorelowania podobnych zmian środowiskowych widocznych w innych miejscach na całym świecie, mówi sekretarz Anthropocene Working Group, doktor Simon Turner z University College London. Naukowcy badali osady zebrane w różnych typach środowiska na całym świecie, od raf koralowych po rdzenie lodowców. Próbki były badane pod kątem obecności kluczowego wskaźnika wpływu człowieka na środowisko – obecności plutonu. Pluton pokazuje nam, kiedy ludzkość stała się tak dominującą siłą, że pozostawiła w zapisie geologicznym unikatowy „odcisk palca”, mówi profesor Andrew Cundy. W naturze pluton występuje w ilościach śladowych. Jednak na początku lat 50., gdy przeprowadzono pierwsze próby z bombą wodorową, widzimy bezprecedensowy wzrost i szczyt poziomu plutonu w próbkach z całego świata. Później od połowy lat 60., gdy w życie wszedł Układ o zakazie prób broni nuklearnej, widoczny jest spadek poziomu plutonu, wyjaśnia Cundy. Innymi wskaźnikami geologicznymi ludzkiej aktywności są wysoki poziom popiołów z elektrowni węglowych, wysoka koncentracja metali ciężkich oraz obecność plastiku. Wskaźniki te zaczęły gwałtownie rosnąć w połowie XX wieku i wciąż utrzymują się na wysokim poziomie. Spośród setek analizowanych próbek to właśnie osady z Crawford Lake uznano za wzorcowe i zaproponowane jako GSSP. Teraz wspierające tę ocenę dowody zostaną przedstawione Międzynarodowej Komisji Stratygrafii, a ta w przyszłym roku zdecyduje, czy uznać antropocen za nową epokę geologiczną. « powrót do artykułu
  15. W ciągu ostatnich 20 lat doszło do znacznych zmian koloru oceanów. To globalny trend, którego najbardziej prawdopodobną przyczyną jest globalne ocieplenie, informują naukowcy z MIT, brytyjskiego Narodowego Centrum Oceanograficznego, University of Maine i Oregon State University. Zmiany obejmują aż 56% oceanów, czyli powierzchnię większą niż powierzchnia wszystkich lądów. Najbardziej widoczne są zmiany w obszarach równikowych, gdzie kolor wody staje się coraz bardziej zielony. Oznacza to, że dochodzi do zmian ekosystemów na powierzchni, gdyż na kolor wody wpływają żyjące w niej organizmy oraz rozpuszczone minerały. W tej chwili nie wiadomo, jakie konkretnie zmiany w ekosystemie powodują taką zmianą koloru. Naukowcy są pewni jednego – najbardziej prawdopodobną przyczyną zmian jest zmiana klimatu. Zmiany takie nie są zaskoczeniem. Współautorka badań, Stephanie Dutkiewicz z MIT od wielu lat prowadzi symulacje komputerowe, które pokazywały, że do takich zmian dojdzie. Fakt, że je teraz mogę obserwować w rzeczywistości nie jest zaskoczeniem. Ale jest to przerażające. Zmiany te są zgodne z tym, co pokazują symulacje dotyczące wpływu człowieka na klimat, stwierdza uczona. To kolejny dowód na to, jak ludzka aktywność wpływa na życie na Ziemi na wielką skalę. I kolejny sposób, w jaki wpływamy na biosferę, dodaje doktor B. B. Cael z Narodowego Centrum Oceanograficznego w Southampton. Kolor oceanu zależy od tego, co znajduje się w górnych warstwach wody. Woda głębokiej błękitnej barwie zawiera niewiele życia, a im bardziej zielona, tym więcej w niej organizmów żywych, przede wszystkim fitoplanktonu. Fitoplankton stanowi podstawę morskiego łańcucha pokarmowego. Rozciąga się on od fitoplanktonu, przez kryl, ryby, ptaki morskie po wielkie morskie ssaki. Fitoplankton absorbuje też i zatrzymuje dwutlenek węgla. Dlatego też naukowcy starają się go jak najdokładniej monitorować, by na tej podstawie badać, jak ocean reaguje na zmiany klimatu. Robią to wykorzystując satelity śledzące zmiany chlorofilu poprzez porównanie światła zielonego i niebieskiego odbijanego od powierzchni oceanów. Przed około 10 laty jedna z autorek obecnych badań, Stephanie Henson, wykazała, że potrzeba co najmniej 30 lat ciągłych obserwacji chlorofilu, by wyciągnąć wnioski na temat zmian jego koncentracji pod wpływem globalnego ocieplenia. Jest to spowodowane olbrzymimi naturalnymi zmianami oceanicznego chlorofilu rok do roku, więc odróżnienie corocznych zmian naturalnych od długoterminowego trendu powodowanego ociepleniem wymaga długotrwałych obserwacji. Z kolei przed 4 laty Dutkiewicz i jej zespół opublikowali artykuł, w którym dowiedli, że naturalne zmiany innych kolorów oceanu są znacznie mniejsze niż zmiany chlorofilu. Zatem – jak dowodzili na podstawie opracowanego przez siebie modelu – korzystając ze zmian chlorofilu i korygując je o zmiany innych kolorów, można wyodrębnić zmiany koloru powodowane ociepleniem już po 20, a nie po 30 latach obserwacji. W trakcie najnowszych badań naukowcy przeanalizowali pomiary koloru oceanów zbierane od 21 lat przez satelitę Aqua. Zainstalowany na jego pokładzie instrument MODIS (Moderate Resolution Imaging Spectroradiometer) przygląda się oceanom w 7 zakresach światła widzialnego, w tym w 2 tradycyjnie używanych do monitorowania chlorofilu. Naukowcy najpierw przeprowadzili analizy wszystkich kolorów w różnych regionach w poszczególnych latach. Tak badali zmiany roczne. To pozwoliło im określić naturalną zmienność dla wszystkich 7 zakresów fali. Następnie przyjrzeli się całemu światowemu oceanowi w perspektywie 20 lat. W ten sposób na tle naturalnych dorocznych zmian wyodrębnili trend długoterminowy. Chcąc się przekonać, czy trend ten może mieć związek ze zmianami klimatu, porównali go z modelem Dutkiewicz z 2019 roku. Model ten pokazywał, że znaczący trend powinien być widoczny po 20 latach obserwacji, a zmiany kolorystyczne powinny objąć około 50% powierzchni oceanów. Okazało się, że dane z modelu zgadzają się z danymi obserwacyjnymi – trend jest silnie widoczny pod 20 latach, a zmiany objęły 56% powierzchni. To sugeruje, że obserwowany trend nie jest przypadkową wariacją w systemie. Jest on zgodny z modelami antropogenicznej zmiany klimatu, mówi B.B. Cael. Mam nadzieję, że ludzie potraktują to poważnie. To już nie tylko model przewidujący, że dojdzie do zmian. Te zmiany zachodzą. Ocean się zmienia, podsumowuje Dutkiewicz. « powrót do artykułu
  16. Po kilkudziesięciu latach poszukiwań astronomowie znaleźli gwiazdy w Strumieniu Magellanicznym. Ten strumień gazowych chmur o dużej prędkości rozciąga się na 600 000 lat świetlnych i znajduje w odległości około 180 000 lat świetlnych od Drogi Mlecznej. Zauważono go po raz pierwszy z 1965 roku, a w 1972 stwierdzono, że łączy on Wielki i Mały Obłok Magellana i jest z nimi powiązany. Pomimo tego, że – wedle obowiązujących teorii naukowych – w strumieniu powinny znajdować się gwiazdy, dotychczas jednoznacznie ich nie odnaleziono. Aż do teraz. Vedant Chandra z Center for Astrophysics Harvard & Smithsonian oraz naukowcy z USA i Australii zaobserwowali 13 czerwonych olbrzymów położonych w odległości od 200 do 325 tysięcy lat świetlnych od Ziemi, które mają ten sam moment pędu i podobny skład chemiczny, co gaz w Strumieniu. Odkrycia dokonano dzięki analizie katalogu Gaia, w którym znajdują się informacje o ponad miliardzie gwiazd. Naukowcy najpierw odrzucili gwiazdy, które prawdopodobnie należą do Drogi Mlecznej, następnie zaś skupili się na gwiazdach o składzie chemicznym podobnym do składu Strumienia. Po raz pierwszy obserwujemy gwiazdy towarzyszące Strumieniowi. To nie tylko rozwiązuje zagadkę samych gwiazd, ale również zdradza nam wiele użytecznych informacji na temat ruchu samego gazu, wyjaśnia Chandra. Obserwacje nowo odkrytych gwiazd pozwolą nie tylko bardziej precyzyjnie określić pozycję i ruch Strumienia, ale również zbadać ruch Obłoków Magellana, galaktyk satelitarnych Drogi Mlecznej. Połowa ze zidentyfikowanych gwiazd jest bogata w metale – tutaj trzeba przypomnieć, że metalami w astronomii określa się pierwiastki cięższe od wodoru i helu – i znajduje się bliżej Strumienia, druga połowa jest uboga w metale, te gwiazdy są bardziej rozproszone. Chandra i jego zespół uważają, że różnica ta bierze się z faktu, że gwiazdy bogate w metale uformowały się niedawno w Strumieniu Magellanicznym, natomiast gwiazdy ubogie w metale to populacja wyrzucona z obrzeży Małego Obłoku Magellana podczas interakcji pomiędzy oboma Obłokami. Zdaniem komentujących odkrycie naukowców, gwiazdy o niskiej metaliczności mogą nie być częścią Strumienia, ale są w jakiś sposób z nim powiązane. « powrót do artykułu
  17. Często zapominamy, że Dania jest jednym z największych krajów na świecie. W Europie większa jest tylko Rosja. Należy do niej bowiem Grenlandia, a Duńczycy skolonizowali ją pod wpływem legend o zaginionych osadach wikingów. W 985 roku Eryk Rudy poprowadził grupę islandzkich rolników na Grenlandię. Założyli osadę na zachodnim wybrzeżu wyspy i przez ponad 400 lat utrzymywali kontakty z Europą. Urwały się one w XV wieku, ale legendy o osadnikach oraz ich bogactwie przetrwały i stały się siłą napędową XVIII-wiecznej eksploracji Grenlandii. Erik Thorvaldsson, zwany Erykiem Rudym, ze swojej osady został wygnany za morderstwo i skazany na 3-letnią banicję. W jej trakcie trafił na tajemniczy ląd, o którym usłyszał od innych. Nie był pierwszym Europejczykiem, który ujrzał Grenlandię. Był jednak pierwszym, który założył tam stałą, kwitnąca kolonię. Udało mu się to dzięki zręcznej propagandzie. Jak czytamy w XII-wiecznej Księdze o Islandczykach (Íslendingabók), kraj ten nazwał Groenland, bo jeśli będzie miał on dobrą nazwę, zachęci to ludzi do osiedlania się tam. Gdy jego banicja się skończyła, namówił część rodaków do założenia osady na Grenlandii. Z dowodów archeologicznych wiemy, że osada przetrwała ponad 400 lat. Później utracono z nią kontakt. W czasie wielkich odkryć geograficznych liczne europejskie narody zdobywały i rościły sobie prawa do różnych części świata. Również Grenlandia była celem eksploracji. Głównymi konkurentami Duńczyków byli Holendrzy i Anglicy. Jednak to Duńczycy przechowywali w pamięci zbiorowej legendy o zaginionych osadnikach. Powstało wiele map, ksiąg i manuskryptów, które nie tylko przypominały konkurencyjnym narodom o duńskich ambicjach, ale też promowały pogląd, jakoby potomkowie osadników wciąż mieszkali na Grenlandii i uprawiali tam ziemię. Gdy w XV wieku utracono kontakt z osadą na Grenlandii, pojawiły się liczne spekulacje i legendy, dotyczące losu osadników. Ludzie wciąż wierzyli, że osada istnieje. Wielokrotnie próbowano ją odnaleźć i skontaktować się z tamtejszymi mieszkańcami. Król Christian IV, który panował w latach 1588–1648, zorganizował trzy wyprawy poszukiwawcze. I nie były one motywowane wyłącznie ciekawością. O rzekomym bogactwie grenlandzkich osadników krążyły legendy. Prawdziwa kolonizacja Grenlandii rozpoczęła się w 1721 roku wraz z założeniem kolonii przez misjonarza Hansa Egede, który chciał nawrócić Inuitów na chrześcijaństwo, a swoją misję miał zamiar finansować dzięki wsparciu legendarnej bogatej osady potomków wikingów oraz eksploracji miejscowych zasobów. Egede nie odnalazł osady, a w XIX wieku opinia publiczna zaczęła akceptować fakt, że na Grenlandii nie ma już potomków wikingów. Wtedy też naukowcy i odkrywcy postanowili rozejrzeć się za innymi częściami Arktyki, do których wikingowie mogli się przenieść. W latach 1870–1920 pojawiło się wiele opowieści przygodowych o izolowanych koloniach potomków wikingów, którzy mieli być niezwykle silni, wytrzymali i imponować wzrostem. W 1912 roku Vilhjalmur Stefansson spotkał na kanadyjskiej Wyspie Wiktorii wysokich Inuitów o rudobrązowych włosach. Wykonał pomiary ich czaszek i stwierdził, że są potomkami zaginionych wikingów, którzy krzyżowali się z miejscową ludnością. Było to sensacyjne odkrycie. Obecne metody DNA wykluczyły jakiekolwiek powinowactwo Inuitów z wikingami. A Eryk Rudy? Spłodził syna, Leifa Erikssona, który założył pierwszą europejską osadę w Ameryce Północnej. « powrót do artykułu
  18. Przed trzema milionami lat po Nowej Zelandii dreptały niewielkie pingwiny. Z czasem wyginęły, ale obecnie w Australii, Nowej Zelandii i na Tasmanii żyje ich krewniak, najmniejszy pingwin na świecie – pingwin mały – zwany na Nowej Zelandii kororā. Doktor Daniel Thomas i jego zespół z Massey University odkryli nieznany gatunek wymarłego pingwina badając dwie czaszki – osobnika młodego i dorosłego – znalezione na Wyspie Północnej. To odkrycie pokazuje, że małe pingwiny jak kororā od trzech milionów lat są częścią nadbrzeżnego ekosystemu Nowej Zelandii. Przy rozważaniu historii tych zwierząt ważne jest wzięcie pod uwagę różnorodności ptaków morskich Nowej Zelandii i dynamicznego środowiska, w jakim żyły. Klimat w tym tym czasie znacznie się zmieniał, ale niewielkie pingwiny były odporne na te zmiany, mówi Thomas. Nowa Zelandia jest niezwykle ważnym miejscem dla światowej populacji pingwinów. Stanowi ona miejsce lęgowe dla 1/3 gatunków pingwinów, a wiele innych gatunków odwiedza wyspy. Najnowsze odkrycie wspiera hipotezę mówiącą, że małe pingwiny pochodzą właśnie z Nowej Zelandii. Pokrewieństwo pomiędzy kororā a nowo odkrytym gatunkiem wymarłego pingwina sugeruje, że małe pingwiny żyjące obecnie w Australii pochodzą właśnie z Nowej Zelandii. Gatunek zyskał nazwę małego pingwina Wilson – Eudyptula wilsonae – na cześć zmarłej w ubiegłym roku wybitnej nowozelandzkiej ornitolog Kerry-Jayne Wilson. Czaszki Eudyptula wilsonae trafiły do Muzeum Nowej Zelandii. Są teraz przedmiotem większych badań, w ramach których naukowcy badają bioróżnorodność Nowej Zelandii z czasów, gdy było tam znacznie cieplej niż obecnie i panowały temperatury, jakie mogą ponownie pojawić się pod koniec bieżącego wieku. Doktor Thomas mówi, że ocieplenie klimatu może przynieść znaczące zmiany w bioróżnorodności Nowej Zelandii. Wzrost temperatur oznacza, że więcej gatunków może uznać Nową Zelandię za nadającą się do zamieszkania, ważne jest więc, byśmy jak najwięcej dowiedzieli się o zwierzętach, które żyły tutaj, gdy ostatni raz było równie ciepło. Dotychczasowe badania wykazały, że przez ostatnie trzy miliony lat małe pingwiny nie uległy większym zmianom fizycznym. « powrót do artykułu
  19. Badania na myszach pokazały, że nienarodzone dzieci posiadają odziedziczonego od ojca „pilota”, za pomocą którego sterują matką tak, by dostarczała im potrzebnych składników odżywczych. To pierwszy bezpośredni dowód, że gen pochodzący od ojca sygnalizuje organizmowi matki, by dostarczył pożywienia rozwijającemu się płodowi, mówi współautorka badań profesor Amanda Sferruzz-Perri z Uniwersytetu w Cambridge. W czasie ciąży pomiędzy matką a rozwijającym się płodem mamy głównie do czynienia ze współpracą. Są jednak sytuacje, gdzie pojawia się między nimi konkurencja. Organizm matki chce, by dziecko przetrwało, jednak potrzebuje zasobów, by samemu utrzymać się w dobrym zdrowiu, być w stanie urodzić zdrowe dziecko, wykarmić je i ponownie się rozmnożyć. Naukowcy z Cambridge badali, w jaki sposób łożysko za pomocą hormonów komunikuje matce potrzeby dziecka. Wykorzystali do badań myszy, u których mogli selektywnie zmieniać sygnalizację pomiędzy łożyskiem a organizmem ciężarnej. W ten sposób zdobyli bezpośredni dowód, że pewien gen odziedziczony po ojcu sygnalizuje organizmowi ciężarnej, by środki odżywcze były kierowane nie do niego samego, a do rozwijającego się płodu. Ten posiadany przez dziecko system zdalnej kontroli opiera się na imprintingu genomowym, rodzicielskim piętnie genomowym, czyli różnym stopniu metylacji genów i histonów w komórkach jajowych i plemnikowych. Geny ojca są „chciwe” i „samolubne”. Manipulują zasobami matki na korzyść płodu tak, by dobrze i zdrowo się rozwijał. Chociaż ciąża to w dużej mierze współpraca, istnieje wiele obszarów potencjalnych konfliktów pomiędzy matką a dzieckiem, a główną w nich rolę odgrywają imprinting genowy i łożysko, mówi doktor Miguel Constancia. Geny ojca zwykle promują rozwój płodu, a geny matki je ograniczają. Geny matki starają się ograniczać rozwój płodu. To prawdopodobnie sposób na przeżycie matki, której organizm nie chce, by dziecko zabrało wszystkie składniki odżywcze i by było zbyt duże, co wiąże się z ciężkim porodem. Dzięki temu matka ma też szanse na kolejne ciąże, potencjalnie z innymi partnerami, co pozwoli na szersze rozprzestrzenienie się jej genów, dodaje Sferruzz-Perri. W czasie badań naukowcy wyłączyli ekspresję ważnego wdrukowanego genu Igf2, który kieruje powstawaniem proteiny IGF2 (insulinopodobny czynnik wzrostu 2). Gdy funkcja Igf2 odziedziczonego od ojca została wyłączona, organizm matki nie wytwarzał wystarczająco dużo glukozy i tłuszczów. Do płodu docierało więc ich zbyt mało i nie rozwijał się on prawidłowo, mówi doktor Jorge Lopez-Tello. Okazało się, że usunięcie Igf2 z komórek sygnałowych łożyska wpływa też na produkcję innych hormonów, które sterują wytwarzaniem insuliny przez trzustkę matki oraz działanie jej wątroby i innych organów. Odkryliśmy, że Igf2 kontroluje hormony odpowiedzialne za zmniejszenie wrażliwości na insulinę u ciężarnej. To oznacza, że organizm matki nie absorbuje glukozy, więc większa jej ilość może trafić do płodu, wyjaśnia Sferruzzi-Perri. Dotychczas wiedzieliśmy, że dzieci z błędami w genie Igf2 mogą być zbyt duże lub zbyt małe. Nie wiedzieliśmy natomiast, że Igf2 reguluje szlaki sygnałowe dotyczące dostarczania składników odżywczych do płodu, stwierdza uczona. Myszy, u których manipulowano tym genem, były mniejsze podczas porodu, a ich potomstwo wykazywało w późniejszym życiu wczesne objawy cukrzycy i otyłości. To pokazuje, jak ważna jest odpowiednia kontrola zasobów dostarczanych dziecku przez organizm matki i jak istotną rolę odgrywa tutaj łożysko. Łożysko to niezwykły organ. Jest rodzony przez matkę, ale to, jak ono działało pozostawia w potomstwie trwałe dziedzictwo w postaci rozwoju organów dziecka i ich funkcjonowaniu w przyszłości, podsumowuje Sferruzzi-Perri. « powrót do artykułu
  20. Docierające do Ziemi miony, cząstki powstające w wyniku oddziaływań promieniowania kosmicznego z górnymi warstwami atmosfery, można wykorzystać jako alternatywę dla GPS tam, gdzie nie dociera sygnał radiowy. Hiroyuki Tanaka z Uniwersytetu Tokijskiego i jego koledzy z grupy roboczej muPS dowiedli, że wykorzystując miony możemy stworzyć system nawigacji działający w pomieszczeniach, pod ziemią czy pod wodą. Miony nie są blokowane jak fale radiowe, przenikają przez piramidy i góry, dzięki czemu naszą techniką można wykorzystać jako uniwersalny system nawigacji w pomieszczeniach czy pod ziemią, mówi Tanaka. Tradycyjne systemy nawigacji, jak GPS, wykorzystują sygnały radiowe transmitowane pomiędzy satelitami, a odbiornikiem naziemnym. Jednak sygnał taki jest blokowany przez beton czy skały. muPS Wireless Navigation System (muWNS) wykorzystuje trzy lub więcej referencyjnych wykrywaczy mionów, które są zsynchronizowane z odbiornikiem. Wykrywacze referencyjne mogą znajdować się w najróżniejszych miejscach. System działa poprzez zidentyfikowanie mionów, które przeszły przez jeden z wykrywaczy referencyjnych i trafiły do odbiornika. Miony przemieszczają się niemal z prędkością światła, więc na podstawie czasu, jaki upłynął pomiędzy przejściem mionu przez wykrywacz referencyjny a odbiornik, można obliczyć odległość między oboma urządzeniami. Jeśli zaś otrzymamy takie dane dla kilku kilku wykrywaczy referencyjnych i odbiornika, ustalimy położenie odbiornika. Całość działa więc tak, jak system nawigacji satelitarnej. Koncepcja jest prosta, ale jej zastosowanie wiąże się z licznymi wyzwaniami. Gdy rok temu po raz pierwszy przetestowano muWNS, wskazywał on położenie odbiornika z dokładnością do 10 metrów, a to zbyt mało, by myśleć o praktycznych zastosowaniach. Problemem była synchronizacja czasu pomiędzy wykrywaczami referencyjnymi, a odbiornikiem. System korzysta z zegarów kwarcowych. Po kilkunastu miesiącach pracy naukowcy przetestowali swój system w głębokich piwnicach Instytutu Nauk Przemysłowych Uniwersytetu Tokijskiego, do których sygnał GPS nie dociera. Wykrywacze referencyjne umieszczono na 6 piętrze budynku. Testy wykazały, że w promieniu 100 metrów od wykrywaczy muWNS określa położenie z dokładnością 2–25 metrów, w zależności od głębokości oraz tempa przemieszczania się osoby z odbiornikiem. To równie duża dokładność, o ile nie lepsza, jak w przypadku GPS z pojedynczym nadziemnym punktem odniesienia w środowisku miejskim, mówi Tanaka. Uczony zauważa jednak, że system wciąż jeszcze nie nadaje się do zastosowań praktycznych. Potrzebna jest bowiem precyzja sięgająca 1 metra, a tę można uzyskać dzięki lepszej synchronizacji czasu. Naukowcy mają nadzieję, że wystarczającą precyzję uda się uzyskać zastępując zegary kwarcowe zegarami atomowymi umieszczonymi na układach scalonych. To jednak pieśń przyszłości, gdyż obecnie takie zegary są zbyt kosztowne, by można było je zastosować. Na razie więc naukowcy pracują nad miniaturyzacją swojego odbiornika, by mieścił się on w typowym przenośnym gadżecie jak telefon komórkowy. « powrót do artykułu
  21. Dr Mateusz Taszarek z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM) jako pierwszy Polak został uhonorowany nagrodą Europejskiego Towarzystwa Meteorologicznego EMS Young Scientist Award. Nagroda jest przyznawana od 2003 roku. Z listą dotychczasowych laureatów można się zapoznać tutaj. Jak podkreślono w komunikacie EMS, wyróżnienie dla młodych naukowców przyznano dr. Taszarkowi za znaczący wkład w rozumienie zagrożeń ze strony silnych burz konwekcyjnych oraz ich związku z ocieplającym się klimatem Europy i Stanów Zjednoczonych. Do nominacji przyczyniła się publikacja z 2021 r. pt. „Differing Trends in United States and European Severe Thunderstorm Environments in a Warming Climate”. Zainteresowanie naukowca środowiskami konwekcyjnymi i ich porównaniami znajdzie wyraz w wykładzie, który wygłosi 7 września w trakcie konferencji EMS2023 w Bratysławie - „Do severe storms across Australia, Europe and the United States share environmental similarities?”. Sama nagroda zostanie wręczona na popołudniowej sesji 4 września. Dr Taszarek, autor licznych publikacji naukowych, jest adiunktem w Zakładzie Meteorologii i Klimatologii UAM. Pracę doktorską pt. „Charakterystyka występowania burz oraz trąb powietrznych na obszarze Polski” obronił w 2017 r. Jest członkiem European Severe Storms Laboratory i Stowarzyszenia Skywarn Polska (Polscy Łowcy Burz). « powrót do artykułu
  22. Wszechświat może być dwukrotnie starszy, niż się powszechnie przyjmuje. Profesor fizyki Rajendra Gupta z Uniwersytetu w Ottawie opracował nowy model kosmologiczny, który rzuca wyzwanie dominującemu modelowi i może rozwiązywać problem galaktyk, które musiały powstać na wczesnym etapie rozwoju wszechświata. Według naszego nowego modelu galaktyki te liczą sobie miliardy lat, a wszechświat ma 26,7 miliarda lat, a nie 13,7 miliarda, jak się obecnie uważa, mówi uczony. Wiek wszechświata szacuje się na między innymi na podstawie analizy promieniowania reliktowego, dla którego za pomocą modeli matematycznych oblicza się, kiedy promieniowanie to zostało wyemitowane oraz na podstawie przesunięcia ku czerwieni światła najstarszych gwiazd. W 2021 roku dzięki połączeniu różnych technik i przy wykorzystaniu dominującego modelu kosmologicznego Lambda-CDM wiek wszechświata oszacowano na około 13,8 miliarda lat. Część naukowców podaje te wyliczenia w wątpliwość, wskazując na przykład na gwiazdę HD 140283, której wiek szacuje się na ponad 14 miliardów lat, co – przyjmując margines błędu w obliczeniach – sugeruje, że powstała ona niemal równocześnie ze wszechświatem. Jakby jeszcze tego było mało obserwacje wczesnych galaktyk przeprowadzone za pomocą Teleskopu Webba wskazują, że musiały one istnieć już 300 milionów lat po Wielkim Wybuchu, jednak problem w tym, że stopniem ewolucji przypominają galaktyki liczące sobie wiele miliardów lat. Są jednak przy tym zadziwiająco małe. Profesor Gupta odwołuje się do niepotwierdzonej obserwacyjnie hipotezy „tired light” Zwicky'ego. Zgodnie z nią przesunięcie ku czerwieni nie jest spowodowane przez wydłużanie się fali światła, ale przez stopniową utratę energii przez fotony zderzające się po drodze z innymi cząstkami. Gupta twierdzi, że jeśli pozwolimy tej hipotezie współistnieć z hipotezą o rozszerzającym się wszechświecie, to przesunięcie ku czerwieni możemy postrzegać jako zjawisko hybrydowe, a nie spowodowane wyłącznie rozszerzaniem się wszechświata. Kanadyjski naukowiec dodaje do tego hipotezę Paula Diraca, który już w 1937 roku uważał, że stała grawitacyjna czy stała struktury subtelnej mogły zmieniać się proporcjonalnie do wieku wszechświata. Obecnie pojawiają się kolejne argumenty na poparcie hipotezy o zmiennych stałych. A jeśli ją przyjmiemy i pozwolimy tym stałym ewoluować, możemy wiek wszechświata wydłużyć o kolejne miliardy lat i lepiej dopasować do tego obserwowane przez Webba galaktyki. W swojej pracy Gupta proponuje też przeformułowanie tradycyjnej interpretacji stałej kosmologicznej i wprowadzenie w jej miejsce stałej biorącej pod uwagę ewolucję stałych w czasie. Można postrzegać nasz model jako rozszerzenie modelu Lambda-CDM o dynamiczną stałą kosmologiczną, czytamy w opublikowanej pracy. Rozszerza on wiek wszechświata do 26,7 miliarda lat z przesunięciem ku czerwieni z = 10 przy 5,8 miliarda lat i z = 20 przy 3,5 miliarda lat, dając czas na uformowanie się masywnych galaktyk. Rozwiązuje zatem problem „niemożliwych wczesnych galaktyk” bez potrzeby odwoływania się do istnienia zaczątków pierwotnych czarnych dziur czy olbrzymiego tempa akrecji. « powrót do artykułu
  23. Każdy właściciel samochodu powinien być przygotowany na to, że prędzej czy później może wystąpić konieczność skorzystania z usług w warsztacie. Bardzo często jest tak, że stany awaryjne powodują nagłą potrzebę znalezienia miejsca, gdzie gwarantowana jest fachowa obsługa. Warsztatem w swojej okolicy mogą Państwo skontaktować się dzięki Q Service Castrol. W artykule wyjaśniamy, dlaczego trzeba pamiętać o usłudze, jaką jest wymiana opon i wulkanizacja. Wymiana opon: komu zlecić usługę? Wymiana opon i wulkanizacja w każdym mieście Jak umówić się na wymianę opon i inne usługi motoryzacyjne? Zdecydowana większość Polaków myśli o warsztacie samochodowym, dopiero gdy pojawia się w aucie jakieś mniej lub bardziej poważne uszkodzenie. Wielu kierowców w takich sytuacjach nerwowo szuka warsztatu z polecenia. Tymczasem nie jest powiedziane, że nie da się skorzystać z usług dobrego mechanika w zupełnie innym mieście. Profesjonalny portal Q Service Castrol wspomaga kierowców będących w ruchu drogowym (i nie tylko), udostępniając im dane kontaktowe do najlepszych usług. Przykładem są usługi wulkanizacyjne i wymiana opon, które są dostępne na stronie https://qservicecastrol.eu/warsztaty/usluga-wymiana-opon-i-wulkanizacja/. Zabiegani kierowcy mogą mieć problem z wymianą opon. Opony zimowe nie powinny być używane latem. Opony letnie nie mogą być używane zimą. Wymiana opon letnich na zimowe może przebiegać późną jesienią lub może być uzależniona od aktualnych warunków atmosferycznych. Konieczność wymiany opon lub naprawa opon może wynikać z ich stanu technicznego (może o tym poinformować serwis opon). Każdy kierowca powinien przygotować miejsce odpowiednie na przechowywanie opon. Może to być na przykład garaż, piwnica lub budynek gospodarczy. Wymiana opon: komu zlecić usługę? W przypadku wymiany opon i usług takich jak wyważanie kół, a także usług wulkanizacji warto korzystać z usług zlokalizowanych blisko domu lub miejsca pracy. Natomiast ważniejsza jest renoma. Lepiej, żeby takie prace wykonywał doświadczony wulkanizator lub mechanik. Przykładowo w mieście Warszawa takich punktów może być wiele, ale w małych miejscowościach znalezienie odpowiedniego warsztatu może być dość trudne. Bywa, że warsztaty starszego typu w ogóle nie wykorzystują internetu do promocji swoich usług, przez co znalezienie ich lokalizacji może zajmować bardzo dużo czasu. Zdarza się, że takie miejsca nie stosują żadnej rezerwacji wizyt, przez co tworzą się kolejki samochodów, które chcą skorzystać z usług w danej chwili. Naprawa opony lub wymiana kół oraz inne usługi powinny być umawiane, gdyż dzięki temu kierowcy oszczędzają wiele czasu i nie muszą denerwować się staniem w kolejkach czy szukaniem innego warsztatu. Wymiana opon i wulkanizacja w każdym mieście Właściciele samochodów zazwyczaj bardzo dbają o swoje pojazdy i starają się na bieżąco likwidować usterki, korzystając z usług sprawdzonych warsztatów samochodowych. Każdy kierowca chce, by naprawa jego samochodu czy usługi takie jak wymiana opon i wulkanizacja przebiegały sprawnie. Kierowcy oczekują wysokiej jakości usług. Niektórzy posiadacze pojazdów mogą wybierać warsztat samochodowy z uwagi na najniższą cenę, co nie zawsze jest trafnym wyborem. Znane są historie typu samochód uległ uszkodzeniu kilka kilometrów po wyjeździe z warsztatu, który gwarantował bardzo tanie usługi. Nie zawsze oszczędzanie na usługach daje korzyści. Z tego powodu bezpieczniej jest wybierać warsztaty, które są starannie wyselekcjonowane przez ekspercki portal. Unikną Państwo wówczas stresujących sytuacji i niepotrzebnych kosztów. Każde auto powinno być odpowiednio przygotowane do jazdy. Uszkodzenia w drodze są zawsze trudne do zniesienia, a na dodatek mogą doprowadzać do wypadków. Podróż prywatna lub służbowa nie powinna być przerwana z powodu awarii pojazdu. Jeśli jednak tak by się stało, to można zadzwonić do warsztatu samochodowego, jaki znajduje się w najbliższej miejscowości. Kwestia nieodpłatnej lawety czy pomocy drogowej może zależeć od tego, jakie jest ubezpieczenie (do ilu kilometrów można liczyć na lawetę i pomoc drogową w ramach ubezpieczenia). Konsumenci często pomijają wykup dodatkowych opcji, które jednak mogą okazać się bezcenne w trasie. Jak umówić się na wymianę opon i inne usługi motoryzacyjne? Dzięki portalowi Q Service Castrol bez problemu znajdą Państwo odpowiednią usługę. Na stronie głównej wystarczy wpisać miasto i wybrać rodzaj potrzebnej usługi. System pokaże Państwu dostępne warsztaty. Mogą Państwo sprawdzić, w jakich godzinach i w jakich dniach pracuje wybrany warsztat. Widoczny jest dokładny adres warsztatu samochodowego (plus umiejscowienie na mapie). Wyświetlą się wszystkie dostępne usługi oraz informacje typu bliskość do bankomatu czy możliwość skorzystania z WiFi. Pojawią się też informacje takie jak oferowanie samochodu zastępczego i czy jest to EkoWarsztat. Udostępniony jest cennik usług (ceny od). Mogą się Państwo umówić telefonicznie lub za pomocą formularza kontaktowego.  « powrót do artykułu
  24. Podczas prac budowlanych prowadzonych na Piazza Augusto Imperatore w Rzymie odkryto doskonale zachowaną, naturalnej wielkości głowę z białego marmuru. Jak podkreślił burmistrz Roberto Gualtieri, archeolodzy i konserwatorzy zajmują się teraz oczyszczeniem i badaniem znaleziska. Wydaje się, że głowa stanowiła część figury przedstawiającej boginię, prawdopodobnie Afrodytę; włosy kobiety są zebrane w misterną fryzurę za pomocą opaski zwanej tenią (łac. taenia). Do odkrycia doszło podczas prac obejmujących Mauzoleum Augusta i Piazza Augusto Imperatore („Riqualificazione del Mausoleo di Augusto e piazza Augusto Imperatore”). Nadzoruje je Sovrintendenza Capitolina ai Beni Culturali. Głowę znaleziono we wschodniej części obszaru, którym zajmują się obecnie robotnicy. To, jak doskonale głowa się zachowała, ma niewiele wspólnego z czymś, co dziś nazywamy ochroną dziedzictwa kulturowego. Jak wyjaśniono na profilu Sovrintendenza Capitolina ai Beni Culturali na Facebooku, wraz ze schyłkiem i [wreszcie] upadkiem Imperium Rzymskiego rozpowszechniła się praktyka ponownego wykorzystania materiałów, nawet tych cennych, w budownictwie. Tak też było w przypadku naszej [leżącej twarzą w dół] głowy: zachowała się w fundamencie późnoantycznej ściany. Chroniło ją gliniane podłoże, na którym posadowiono konstrukcję [...]. Specjaliści chcą przeprowadzić wstępne datowanie (wg nadinspektora Caludia Parisiego Presicce, artefakt wiąże się z okresem rządów Oktawiana Augusta) oraz zidentyfikować przedstawioną postać. Trzy lata po bitwie pod Akcjum (2 września 31 r. p.n.e.), w której flota Oktawiana Augusta pokonała flotę Marka Antoniusza i Kleopatry, dzięki czemu August przejął pełnię władzy w państwie Rzymian, 35-letni imperator rozpoczął budowę swojego rodzinnego grobowca. Mauzoleum Augusta to największy okrągły grobowiec na świecie. Ma 87 metrów średnicy, a jego wysokość mogła sięgać ponad 40 metrów. Spoczęło w nim wiele znaczących osób. Pochowano tam też samego Oktawiana Augusta oraz cesarzy Tyberiusza, Kaligulę, Klaudiusza oraz Nerwę. Po tysiącu lat, przed X wiekiem, mauzoleum było w znacznej mierze przykryte ziemią, rosły na nim drzewa i nazywane było Górą Augusta. Niedługo później miejsce zostało ufortyfikowane, z czasem fortyfikacje zburzono, a Mons Augustus przechodziła z rąk do rąk. Na początku XX wieku Mauzoleum wykorzystywano w roli sali koncertowej zwanej Augusteo. W latach 30. Benito Mussolini nadał mu status miejsca archeologicznego. Rozpoczęła się renowacja, a teren powiększono, tworząc dzisiejszy Piazza Augusto Imperatore. Prace te miały związek z planem Mussoliniego przywrócenia Rzymowi chwały z czasów imperium i powiązania w ten sposób Imperium Romanum z faszystowskimi Włochami. Tym bardziej że sam Mussolini uważał się za odrodzonego Augusta, który rozpocznie kolejną epokę dominacji Rzymu. W 2017 roku rozpoczęły się prace nad odnowieniem Mauzoleum Augusta, których celem jest ponowne otwarcie zabytku dla publiczności. Mauzoleum można zwiedzać od 2021 roku. Wciąż jednak trwają tam prace archeologiczne i wciąż, jak widać, przynoszą interesujące odkrycia. « powrót do artykułu
  25. Podejmowanie decyzji to podstawa procesów poznawczych. Jest ono wynikiem oceny możliwych konsekwencji podjętych działań. Mózg pszczoły miodnej jest mniejszy niż ziarenko sezamu. A mimo to podejmuje ona decyzje szybciej i mniej się przy tym myli, niż my. Robot, który miałby wykonywać zadania pszczół, potrzebowałby wsparcia superkomputera, mówi profesor Andrew Barron z australijskiego Macquarie University, który wraz ze swoim zespołem zbadał, jak w pszczelim mózgu zachodzi proces podejmowania decyzji. Badania takie pozwalają nam lepiej rozumieć mózgi owadów, ewolucję naszego własnego mózgu oraz umożliwiają zbudowanie doskonalszych robotów. Pszczoły muszą pracować szybko i wydajnie, znajdując nektar i wracając z nim do ula, jednocześnie unikając drapieżników. Muszą więc ciągle podejmować decyzje, do którego kwiatu podlecieć, uważać na drapieżniki zarówno w czasie lotu jak i po wylądowaniu. Wytrenowaliśmy 20 pszczół tak, by rozpoznawały pięć „kwiatów” o różnych kolorach. Niebieskie zawsze zawierały syrop cukrowy, zielone zawsze zawierały gorzką chininę rozpuszczoną w wodzie, inne kolory czasem zawierały glukozę. Następnie każda z naszych pszczół latała w „ogrodzie” z naszymi „kwiatami”, które tym razem zawsze zawierały wodę destylowaną. Filmowaliśmy pszczoły i przeanalizowaliśmy ponad 40 godzin zapisu wideo, badając, jak szybko podejmują one decyzje, mówi doktor HaDi MaBouDi z University of Sheffield. Gdy pszczoła była pewna, że „kwiat” będzie zawierał pożywienie, decyzję o lądowaniu podejmowała w ciągu 0,6 sekundy. Równie szybko rezygnowała z lądowania, gdy była pewna, że „kwiat” nie zawiera pożywienia. Gdy zaś nie była pewna co „kwiat” zawiera, podjęcie decyzji zajmowało jej 1,4 sekundy, a czas ten zmieniał się w zależności od prawdopodobieństwa, z jakim dany kolor był powiązany z pożywieniem. Naukowcy zbudowali następnie model komputerowy, który miał na celu odtworzenie procesu podejmowania decyzji przez pszczoły. Gdy mu się przyjrzeli, stwierdzili, że jego struktura jest bardzo podobna do poszczególnych warstw pszczelego mózgu. Nasze badania pokazały, że za pomocą bardzo ograniczonej liczy neuronów możliwe jest autonomiczne podejmowanie złożonych decyzji. Teraz, gdy już wiemy, jak pszczoły podejmują takie decyzje, badamy, w jaki sposób są w stanie tak szybko zbierać i przetwarzać informacje. Podejrzewamy, że podczas lotu pszczoły wykonują ruchy pozwalające im na lepsze wykrywanie za pomocą wzroku najlepszych kwiatów, stwierdza profesor James Marshall z Sheffield. Badania nad owadami i innymi „prostymi” zwierzętami, mogą przyczynić się do udoskonalenia komputerów i systemów sztucznej inteligencji. Podczas milionów lat ewolucji powstały bowiem niezwykle wydajne mózgi o bardzo niskim zapotrzebowaniu na energię. Dzięki swoistej odwrotnej inżynierii owadzich mózgów możliwe będzie stworzenie wydajnych algorytmów sterujących autonomicznymi maszynami. Szczegóły badań zostały opisane na łamach eLife. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...