Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36786
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    210

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Zwłóknienie wątroby, które występuje w wielu chronicznych chorobach, jest powiązane ze spadkiem zdolności poznawczych oraz zmniejszeniem objętości mózgu w niektórych jego regionach. Naukowcy z Yale University, którzy zaobserwowali to zjawisko, mówią, że przynajmniej częściowo może mieć ono związek ze stanem zapalnym. Odkrycie potwierdza jednocześnie istnienie osi wątroba-mózg i pokazuje, jak ważna jest wczesna diagnostyka chorób wątroby. Mamy coraz więcej dowodów wskazujących na to, że istnieje związek pomiędzy zdrowiem mózgu, a zdrowiem reszty ciała i że często wpływają one na siebie nawzajem. Coraz częściej widzimy, że choroby mózgu i inne rodzaje chorób są ze sobą powiązane, profesor radiologii i obrazowania biomedycznego Dustin Scheinost z Yale School of Medicine. Zaczynamy rozumieć, że choroby wątroby, serca i inne mają wpływ na mózg, a choroby mózgu wpływają na resztę organizmu. Scheinost i jego zespół wykorzystali zgromadzone w UK Biobank dane dotyczące stanu zdrowia pół miliona dorosłych osób. Analizowali je pod kątem zwółknienia wątroby, zdolności poznawczych oraz ilości istoty szarej w różnych regionach mózgu. Odkryli, że w porównaniu z osobami, które nie cierpią na zwłóknienie wątroby, osoby chore mają częściej problemy poznawcze oraz mniej istoty szarej w wielu obszarach mózgu, w tym w hipokampie, wzgórzu, prążkowiu i pniu. Zauważyliśmy istotną negatywną korelację pomiędzy zwółknieniem wątroby a wieloma funkcjami poznawczymi, w tym pamięcią roboczą, przetwarzaniem informacji i pamięcią prospektywną, dodaje Rongtao Jiang. Naukowcy podkreślają, że nie określili związku przyczynowo-skutkowego, ale jedynie korelację. Byli natomiast w stanie sprawdzić, co może łączyć chorobę wątroby i mózg. Istnieje niewielka grupa badań sugerujących, że chroniczne zapalanie wątroby może wpływać na mózg. Naukowcy z Yale wybrali białko C-reaktywne jako wskaźnik stanu zapalnego i za jego pomocą postanowili sprawdzić, czy stan zapalny może być tym, co łączy zwłóknienie wątroby, funkcje poznawcze i strukturę mózgu. Okazało się, że poziom tego białka był wyższy u osób ze zwłóknieniem wątroby oraz że miało ono niewielki, ale znaczący wpływ, na zwłóknienie wątroby, strukturę mózgu oraz jego funkcjonowanie. To zaś oznacza, że stan zapalny może być, przynajmniej częściowo, łącznikiem pomiędzy wątrobą a mózgiem. Zwółknienie we wczesnym stadium jest odwracalne, a nasze badania wskazują, że wczesne wykrycie i leczenie chorób wątroby może zmniejszyć poziom spadku funkcji poznawczych i utraty objętości mózgu. A skoro stwierdziliśmy, że łącznikiem jest tutaj stan zapalny, to być może jego leczenie pozwoli na zmniejszenie szkód spowodowanych przez zwłóknienie wątroby, stwierdza Jiang. « powrót do artykułu
  2. Substancje zapachowe wydzielane przez skórę dłoni pozwalają z niezwykle dużą precyzją określić płeć, zauważyli naukowcy z Florida International University (FIU). Odkrycie to pomoże na przykład w badaniu miejsc przestępstw tam, gdzie niedostępne są np. informacje DNA. Wyniki badań zostały opublikowane na łamach PLOS ONE. Zawsze staramy się posuwać medycynę sądową do przodu, mówi Keneth G. Furton, dyrektor Global Forensics and Justice Center (GFJC), które koordynuje prowadzone na FIU prace dotyczące medycyny sądowej i jest jednym z największych jej centrów na świecie. Specjaliści z GFJC wiedzą, że gdy tylko czegoś dotkniemy, zostawiamy swój ślad, w tym zapach. Naukowcy poprosili o pomoc 30 kobiet i 30 mężczyzn. Badani mieli za zadanie przez 10 minut trzymać w zamkniętych dłoniach fragmenty sterylnej gazy. Później gazę pozostawiano na co najmniej godzinę. Następnie, wykorzystując narzędzia obecne w laboratoriach medycyny sądowej – takie jak chromatograf gazowy ze spektrometrem gazowym – oraz nowatorską metodę próbkowania i analizy, naukowcy zbadali substancje lotne odpowiedzialne za zapach skóry każdej z osób. Okazało się, że metody te, w połączeniu z modelem maszynowego uczenia się, pozwalają z 97-procentową dokładnością określić płeć osoby, która pozostawiła ślad zapachowy. Najbardziej interesującym aspektem tych badań było precyzyjne rozróżnienie zapachu kobiet i mężczyzn za pomocą zaawansowanych metod statystycznych, mówi John Goodpaster z Indiana University. Nowa technika może pomóc podczas śledztw policyjnych, ale trzeba jeszcze odpowiedzieć na różne związane z jej wykorzystaniem wątpliwości. Na przykład jaka jest jej skuteczność, jeśli przestępca trzymał wcześniej za rękę osobę innej płci? Ile ze związków zapachowych tej osoby trafiło na rękę przestępcy? W przyszłości być może identyfikacja osób po zapachu dłoni przyda się też w innych dziedzinach życia niż tylko medycyna sądowa. « powrót do artykułu
  3. To młodzi ludzie, a nie starsi, mają większe problemy z odróżnieniem fake newsów od prawdy, a najłatwiej oszukać tych, którzy spędzają w internecie najwięcej czasu. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych za pomocą pierwszego naukowo zwalidowanego testu badającego podatność na dezinformację, MIST (Misinformation Susceptilibity Test). Szybki dwuminutowy quiz daje bardzo solidne podstawy do wskazania, na ile badana osoba ulega dezinformacji zalewającej przestrzeń wirtualną. Wiarygodność testu, którego autorami są specjaliści z University of Cambridge, była badana przez dwa lata w serii eksperymentów, w których udział brało ponad 8000 osób. Niedawno test został wykorzystany przez amerykańską wersję witryny YouGov do zbadania podatności dorosłych obywateli USA na dezinformację. Okazało się, że w 2/3 przypadków potrafili oni prawidłowo odróżnić nagłówki prawdziwych wiadomości od fake newsów. Jednocześnie jednak test dowiódł, że najgorzej radzą sobie z tym osoby przed 30. rokiem życia, które dużo czasu spędzają w internecie. Wyniki są więc sprzeczne z rozpowszechnioną opinią, jakoby to starsi, mniej zaznajomieni z cyfrowymi technologiami „boomerzy” byli bardziej podatni na fałszywe informacje. Podczas testu – który można rozwiązać tutaj – zapoznajemy się z 20 nagłówkami prasowymi. Połowa z nich to prawdziwe nagłówki, połowa została stworzona za pomocą wcześniejszych wersji ChataGPT. Naszym zadaniem jest wskazanie, które z nagłówków są prawdziwe, a które fałszywe. Dezinformacje, to jedno z największych wyzwań, z jakimi mierzą się kraje demokratyczne w epoce cyfrowej, mówi profesor Sander van der Linden, dyrektor Cambridge Social Decidion-Making Lab, jeden z twórców testu MIST. Obserwujemy, jak fałszywe informacje prowadza do polaryzacji systemów wartości w największych krajach. Żeby zrozumieć, gdzie i w jaki sposób należy walczyć z dezinformację, potrzebujemy zunifikowanego narzędzia do pomiaru podatności na fake newsy. I takim narzędziem jest nasz test, dodaje. Doktor Rakoen Maertens, główny autor MIST, mówi, że gdy potrzeba było wiarygodnych, ale fałszywych nagłówków, naukowcy zwrócili się o pomoc do technologii GPT. Ta w ciągu sekund wygenerowała tysiące wiarygodnie wyglądających nagłówków. Dla nas, naukowców zajmujących się walką z dezinformacją, było to alarmujące, przyznaje Maertens. Następnie wiarygodność testu była weryfikowana przez międzynarodową grupę ekspertów, która przeprowadziła eksperymenty na obywatelach USA i Wielkiej Brytanii. W kwietniu bieżącego roku 1516 dorosłych Amerykanów rozwiązało test na witrynie YouGov, a na jego zakończenie odpowiedziało na pytania dotyczące demografii, poglądów politycznych oraz użytkowania internetu. Analiza udzielonych odpowiedzi wykazała, że tylko 11% osób w wieku 18–29 lat prawidłowo odpowiedziało 17-20 pytań, a aż 36% osób z tej grupy wiekowej prawidłowo odpowiedziało na 0-10 pytań. Z kolei wśród osób powyżej 65. roku życia 36% prawidłowo odpowiedziało 17-20 pytań, a tylko 9% udzieliło prawidłowej odpowiedzi na nie więcej niż 10 pytań. To jasno dowodzi, że osoby starsze są znacznie mniej podatne na dezinformację. Ponadto wśród osób, które w internecie spędzają 0-2 godzin dziennie wysoki wynik (17-20 prawidłowych odpowiedzi) uzyskało 30% respondentów, a wśród tych, którzy spędzają online 9 godzin na dobę taki wynik uzyskało tylko 15%. Naukowcy zbadali też, jak na podatność na fake newsy wpływ korzystanie z poszczególnych źródeł informacji. Najlepiej wypadały osoby korzystając z bardziej tradycyjnych mediów jak Associated Press, NPR czy Axios. W tej grupie ponad 50% badanych uzyskało wysokie wyniki. Najbardziej zaś podatni na manipulacje są ci, którzy czerpią informacje z serwisów społecznościowych. Najgorzej wypadają tutaj osoby opierające swoją wiedzę o świecie na Snapchacie. Aż 53% z nich uzyskało niski wynik (0-10 prawidłowych odpowiedzi), a jedynie 4% wynik wysoki (17-20 prawidłowych odpowiedzi). Niewiele lepiej wypadali użytkownicy Truth Social, WhattsAppa, TikToka i Instagrama. Najbardziej alarmujący jest zaś fakt, że ponad połowa Amerykanów informuje, że codziennie w sieci styka się z fake newsami. Młodzi ludzie coraz częściej szukają informacji w mediach społecznościowych, a te są zalane dezinformacją. Do walki z tym zjawiskiem potrzebna jest nie tylko umiejętność korzystania z mediów. Konieczne jest też przemyślenie konstrukcji platform społecznościowych i używanych przez nie algorytmów, mówi doktor Maertens. « powrót do artykułu
  4. Badaczki z Politechniki Łódzkiej tworzą jadalne naczynia i opakowania z odpadów roślinnych. Ich wynalazek „Mieszanka do wytworzenia jednorazowych opakowań i naczyń biodegradowalnych, przeznaczonych zwłaszcza dla przemysłu spożywczego oraz sposób wytwarzania opakowań i naczyń z tej mieszanki” zdobył 2. miejsce w konkursie „Eureka! DGP – odkrywamy polskie wynalazki”. Zastosowane rozwiązanie zostało już zgłoszone do ochrony patentowej. Doktor inżynier Ilona Gałązka-Czarnecka, Joanna Grzelczyk i Joanna Oracz z Wydziału Biotechnologii i Nauki o Żywności użyły odpadów poprodukcyjnych z przemysłu olejarskiego, które połączyły z mąką. Wytłoki z oliwek otrzymywane po pozyskaniu z nich oliwy stanowią 70-80 proc. mieszanki. Miąższ z oliwek jest problematycznym surowcem do zagospodarowania, jednak jest produktem ubocznym o wysokich walorach odżywczych. Wytłoki charakteryzują się, między innymi, wysokim potencjałem antyoksydacyjnym, a także zawierają cenne kwasy omega, dlatego zostały wybrane na bazę do opakowań jadalnych – mówi doktor Grzelczyk. Polskie uczone rozwiązały w ten sposób jednocześnie kilka problemów. Przede wszystkim pokazały, jak można zagospodarować odpady spożywcze oraz zastąpić nimi tworzywa sztuczne. Stworzyły też alternatywę dla innych opakowań jadalnych. Na rynku dostępne są co prawda jadalne opakowania jednorazowe, ale do ich produkcji stosuje się przede wszystkim surowce stanowiące pełnowartościową żywność, a na świecie, mimo nadprodukcji żywności, nadal wiele krajów zmaga się z niedożywieniem – dodaje Grzelczyk. Opakowania i naczynia z Politechniki Łódzkiej można stosować do produktów/dań sypkich i płynnych czy do serwowania ciepłych oraz zimnych napojów. Są źródłem błonnika i wielu innych cennych związków. I wcale nie trzeba ich zjadać. Po wyrzuceniu ulegną naturalnej biodegradacji w ciągu miesiąca. « powrót do artykułu
  5. Sztuczna inteligencja wypada w teście kreatywnego myślenia lepiej niż 99% ludzi, wynika z badania przeprowadzonego przez naukowców z University of Montana. Doktor Eric Guzik i jego zespół wykorzystali Torrance Tests of Creative Thinking (TTCT), który od dziesięcioleci używany jest do oceny kreatywnego myślenia u ludzi. Guzik wygenerował z pomocą ChatGPT 8 rozwiązań tego testu, dodatkowo dał go do rozwiązania 24 swoim studentom. Testy zostały ocenione przez Scholastic Testing Service, którego przedstawiciele nie wiedzieli, że część z nich rozwiązała sztuczna inteligencja. Wyniki testów wypełnionych przez ChatGPT i studentów Guzika zostały następnie porównane z wynikami 2700 studentów, którzy wypełniali TTCT w 2016 roku. Okazało się, że ChatGPT znalazł się na samym szczycie kreatywności. SI zaklasyfikowała się w górnym 1% pod względem oryginalności oraz liczby twórczych pomysłów oraz w 3 górnych procentach pod względem elastyczności, czyli zdolności do tworzenia różnych typów i kategorii pomysłów To coś nowego. Wykazaliśmy, że ChatGPT klasyfikuje się w najlepszym 1% pod względem kreatywności, mówi Guzik. Cieszy się jednocześnie, że niektórzy z jego studentów również uzyskali tak dobry wynik. Jednak ChatGPT okazał się bardziej kreatywny niż zdecydowana większość z 2700 studentów. Guzik przedstawił uzyskane przez siebie wyniki na Creativity Conference zorganizowanej przez Southern Oregon University. Naukowiec zapytał też ChatGPT, jak to się stało, że uzyskał tak dobre wyniki. ChatGPT odpowiedział, że prawdopodobnie nie rozumiemy w pełni ludzkiej kreatywności i sądzę, że ma rację. Zasugerował też, że potrzebujemy bardziej zaawansowanych narzędzi, które pozwolą nam odróżnić pomysły tworzone przez ludzi, od tych tworzonych przez sztuczną inteligencję, wyjaśnia Guzik. Uczony od dawna zajmuje się zagadnieniem kreatywności. Przyglądając się ChatowiGPT zauważył, że robi rzeczy, których się po nim nie spodziewał. Niektóre jego odpowiedzi były nowatorskie i zaskakujące. Wtedy postanowiliśmy zbadać jego kreatywność, mówi. Podkreśla przy tym, że ChatGPT nie mógł oszukiwać i posłużyć się pomysłami z wcześniej rozwiązywanych TTCT, gdyż nie są one dostępne. TTCT stawia przed testowanymi problemy symulujące problemy życia codziennego. Powiedzmy, że mamy piłkę do koszykówki. I pada pytanie, do czego można jej użyć. Oczywiście możemy użyć jej do rzucania, odbijania czy ozdoby pokoju. Ale jeśli pobudzimy swoją wyobraźnię, to być może przetniemy ją na pół i wykorzystamy jako doniczkę. A z cegły możemy coś zbudować, użyć jej jako przycisku do papieru. A może warto ją zmielić i stworzyć coś zupełnie innego?, wyjaśnia Guzik. « powrót do artykułu
  6. Istnieje wiele różnic pomiędzy zwierzętami hodowlanymi, a ich dzikimi krewniakami. Ale jedna z nich jest widoczna u wszystkich gatunków – zwierzęta hodowlane mają mniejsze mózgi. Naukowcy z Instytutu Behawiorystyki im. Maxa Plancka, we współpracy z Instytutem Biologii Ssaków PAN, odkryli rzadki przypadek odwrotnego zjawiska. W procesie udomowienia u wizona amerykańskiego doszło do zmniejszenia rozmiarów mózgu. Okazało się jednak, że populacja zdziczała w ciągu 50 pokoleń niemal odzyskała wielkość mózgu typową dla dzikich przedstawicieli swojego gatunku. Nasze badania dowodzą, że zmniejszenie mózgu nie jest zmianą stałą u zwierząt udomowionych. Odkrycie to zwiększa naszą wiedzę o tym, w jaki sposób udomowienia zmienia mózgi zwierząt i jak zmiana ta może wpływać na zwierzęta, które wracają do natury, mówi Ann-Kathrin Pohle, główna autorka badań. Uznaje się, że gdy u zwierząt mózg ulegnie zmniejszeniu, jest to stała zmiana przebiegająca w jednym kierunku. Wydaje się, że niemal nigdy nie odzyskuje on swojej pierwotnej wielkości, nawet u zwierząt, które przez wiele pokoleń żyły na wolności po ucieczce z niewoli. Jednak prowadzenie tego typu badań jest trudne. Trzeba bowiem znaleźć zwierzęta, w których populacje dzika i zdziczała nie mieszają się ze sobą. Ponadto musi być to gatunek, u którego można przeprowadzić wiarygodne pomiary czaszki i mózgu. Wizon amerykański ponad 100 lat temu został udomowiony dla futra. Fermy tych zwierząt istnieją też w Europie. I to na Starym Kontynencie doszło do licznych ucieczek, a zdziczałe populacje wizonów rozpowszechniły się w Europie. Naukowcy mieli więc świetną okazję, by zbadać dziką populację z Ameryki, populację udomowioną z Europy oraz populację zdziczałą z Europy, która nie mogła mieszać się z dzikimi wizonami. Jako przybliżenia wielkości mózgów zwierząt wykorzystano wielkość ich czaszek. Z pomocą przyszedł tutaj Andrzej Zalewski z Instytutu Biologii Ssaków PAN. Instytut posiada duży zbiór czaszek wizona, pochodzący z programu eradykacji tych inwazyjnych zwierząt. Z innych dobrze udokumentowanych badań nad procesem udomowienia wizona wiemy, że mózg zwierząt udomowionych zmniejszył się o 25% w porównaniu z mózgiem populacji dzikiej. Obecne badania wykazały, że populacja zdziczała w ciągu 50 pokoleń niemal odzyskała dawną wielkość mózgu. Dina Dehman, która kieruje pracami zespołu badawczego, podejrzewa, dlaczego u wizona mógł zajść proces, uważany za mało prawdopodobny. Zwierzę to należy do grupy niewielkich ssaków, u których dochodzi do znacznych zmian wielkości mózgu, zwane zjawiskiem Dehnela. U takich zwierząt, na przykład u ryjówek czy kretów, mózg i czaszka zmniejszają się zimą – by zmniejszyć zapotrzebowanie organizmu na energię – a zwiększają latem. Podczas gdy u innych udomowionych zwierząt mózg ulega zmniejszeniu prawdopodobnie na stałe, wizon może odzyskać jego pierwotną wielkość być może dlatego, że ma wbudowany mechanizm tego typu, stwierdza uczona. « powrót do artykułu
  7. Na wyspie La Palma woda wyrzuciła na plażę ciało martwego kaszalota. Sekcję zwłok, którą utrudniały wzburzony ocean i przypływ, przeprowadził prof. Antonio Fernández Rodríguez, szef Instytutu Zdrowia Zwierząt i Bezpieczeństwa Żywności na Universidad de Las Palmas de Gran Canaria (ULPGC). W jej trakcie znalazł ważącą 9,5 kg bryłę ambry o średnicy ok. 50-60 cm. Może ona być warta ponad 500 000 euro. Zespół naukowców chciałby sprzedać cenny surowiec perfumiarski (instytut już szuka kupca), a uzyskane fundusze przekazać na pomoc osobom poszkodowanym w wybuchu wulkanu w październiku 2021 r. Erupcja Cumbre Vieja zniszczyła wtedy ogromną część wyspy La Palma. Odnotowano straty w wysokości ponad 800 mln euro (ucierpiały zarówno domy, jak i lokalne biznesy). Fale obmywały ciało kaszalota. Wszyscy przyglądali się, jak wracam na plażę, ale nikt nie wiedział, że trzymam w rękach ambrę – powiedział cytowany przez Guardiana specjalista. Fernández, który przeprowadził sekcje zwłok ponad 1000 waleni, powiedział, że przyczyną zgonu zwierzęcia była sepsa wywołana przez ambrę. Ambra to patologiczna wydzielina z przewodu pokarmowego kaszalotów. Występuje u 1 na 100 osobników. Przyczyną jej pojawienia się jest dieta kaszalotów, które żywią się kałamarnicami i zjadają dziennie nawet tonę tych zwierząt. Kałamarnice posiadają twardy dziób. Wraz z innymi niejadalnymi rzeczami kaszalot pozbywa się nagromadzonych dziobów wymiotując, gdyż jelita i odbyt zwierzęcia radzą sobie jedynie z płynnymi wydzielinami. Jednak czasami dziób przesunie się z żołądka w dalszą część układu pokarmowego zanim zwierzę się go pozbędzie. Dzioby mogą się tak gromadzić, częściowo zatykając jelito. Stopniowo ta masa jest przesuwana w kierunku odbytu. Zatrzymuje część odchodów, a że w odbycie zachodzi większe wchłanianie wody, te zatrzymane odchody zmieniają się w zwartą masę. W ten sposób w organizmie zwierzęcia z odchodów narasta koprolit. Przez lata działają nań bakterie oraz różne procesy biochemiczne. W ten sposób powstaje ambra. Nagromadzona masa może zostać wydalona przez odbyt lub tak urosnąć, że rozerwie odbyt lub wywoła zakażenie, powodując śmierć zwierzęcia. Wówczas ambra jest uwalniana do oceanu. Może pływać w nim przez całe lata, zanim zostanie wyrzucona na brzeg. Największy znaleziony kawałek ambry ważył 455 kilogramów i został w 1914 roku sprzedany za 23 000 funtów. Ambra ma kolor od czarnego po odcienie brązowego i z czasem robi się coraz jaśniejsza. Jej zapach jest różnie opisywany, od wiejskiego pola polanego nawozem po morskie glony. Jest niezwykle ceniona w przemyśle perfumiarskim, gdyż ma zdolność do łączenia zapachu perfum z ludzką skórą. Dlatego też, pomimo istnienia syntetycznych zamienników, wciąż osiąga bardzo wysokie ceny. W przeszłości ambrę albo znajdowano na plażach, albo w ciałach zabitych kaszalotów. Zwierzęta masowo zabijano dla tłuszczu, sprowadzając – podobnie jak inne wieloryby – na skraj zagłady. Dodatkową nagrodą dla wielorybników była możliwość znalezienia ambry w przewodzie pokarmowym zwierzęcia. Obecnie rzadko ambra jest znajdowana na plażach. Nic dziwnego. Skoro zabiliśmy zdecydowaną większość kaszalotów, to i znacznie mniej ambry pływa po oceanach. Prawo w różnych krajach różnie zaś traktuje ambrę. Konwencja CITES jej nie obejmuje, gdyż jest to wydzielina zwierząt, nie podlegająca ochronie. Dlatego też np. w krajach Europy można nią handlować, jeśli została pozyskana w sposób nie powodujący krzywdy zwierzęcia. Natomiast np. w USA i Australii posiadanie ambry i handel nią są zabronione. « powrót do artykułu
  8. Badania przeprowadzone na 745 000 nastolatków z 41 krajów Europy i Ameryki Północnej wykazały, że coraz więcej z nich niedoszacowuje swojej masy ciała. Analiza danych zebranych w latach 2002–2018 pokazuje również znaczący spadek liczby osób uznających swoją wagę za zbyt dużą. Międzynarodowy zespół ekspertów, którzy prowadzili badania, ostrzega, że zaobserwowane trendy są niebezpieczne. Mogą bowiem zaprzepaścić walkę z epidemią otyłości. W tym ważnym okresie życia percepcja dotycząca masy ciała może wpływać na wybór stylu życia, na to co i ile zjadamy oraz czy jesteśmy aktywni fizycznie, mówi główny autor badań doktor Anouk Geraets z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu w Luksemburgu. Martwi nas więc, gdy widzimy, że coraz mniej nastolatków postrzega się jako osoby z nadwagą. To może utrudnić walkę z epidemią otyłości w tej grupie wekowej. Młodzi ludzie, którzy nie czują, że mają nadwagę, mogą stwierdzić, że nie muszą zrzucać zbędnych kilogramów i prowadzić niezdrowy tryb życia, dodaje uczony. Naukowcy przyjrzeli się danym 746 121 osób w wieku 11, 13 i 15 lat zbieranych w odstępach co 4 lata pomiędzy rokiem 2002 a 2018 w ramach prowadzonego m.in. przez WHO projektu International Health Behaviour in School-Aged Children (HBSC). Uczeni zauważyli, że u obu płci wzrósł odsetek osób niedoszacowujących swojej wagi i spadł odsetek przeceniających wagę, ale silniejsze tendencje zauważono u dziewcząt. Wśród nastolatek zwiększył się za to odsetek tych, które prawidłowo oceniają swoją wagę. Wśród nastolatków odsetek ten spadł. W różnych krajach intensywność wspomnianych zjawisk była różna, ale różnic tych nie da się wyjaśnić odsetkiem osób z nadwagą i otyłych. Naukowcy przypuszczają, że zaobserwowane różnice pomiędzy postrzeganiem własnej masy ciała przez dziewczęta i chłopców wynikają z różnic w postrzeganiu idealnego ciała, a ideały te zmieniają się w czasie. Nadwaga i otyłość stanowią coraz większy problem. W WHO European Regional Obesity Report 2022 czytamy, że każdego roku z powodu nadwagi i otyłości umiera w Regionie Europejskim WHO – obejmującym obok krajów leżących w Europie też Izrael i byłe środkowoazjatyckie republiki ZSRR – około 1,2 miliona osób. Niemal 60% dorosłych Europejczyków ma nadwagę lub jest otyłych. Problem ten dotyczy też 7,9% (czyli 4,4 milionów) dzieci poniżej 5. roku życia. Co trzeci uczeń w Europie ma nadwagę lub jest otyły. Dotyczy to również 25% nastolatków. « powrót do artykułu
  9. Niedawno na Bałtyku rozegrała się tragedia, podróżujący promem do Szwecji matka z synem zginęli po upadku do wody. Przy okazji media doniosły, że upadek do wody z wysokości 20 metrów można porównać z upadkiem na beton. Jak to więc możliwe, że pływacy podczas zawodów skaczą do wody nawet z 10-metrowych wież, a na filmach z wakacji niejednokrotnie oglądaliśmy ludzi skaczących z bardzo wysokich mostów czy klifów. Dlaczego skoczkom nie dzieje się krzywda? Porównywanie upadku do wody z dużej wysokości z upadkiem na beton jest dużym uproszczeniem. Co nie znaczy jednak, że możemy bezpiecznie wykonywać skoki do wody z dowolnej wysokości. Doktor Magdalena Chrobot z Zakładu Pływania Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu wyjaśniła nam, że istotnym czynnikiem bezpiecznego skoku jest kontrola ułożenia ciała w fazie lotu oraz wejścia ciała do wody. Umiejętność napinania i rozluźniania mięśni jest kluczowa, a w trakcie wejścia ciała do wody – przede wszystkim napinania mięśni. Jej brak może spowodować niekontrolowany upadek ciała i zderzenie z powierzchnią wody.  Dla zawodników trenujących skoki do wody to szczególnie ważne- przecież w trakcie skoku wykonują dodatkowe ewolucje (salta, śruby w różnych pozycjach ) a wejście do wody następuje na głowę lub na nogi. Te wszystkie elementy, dzięki którym można bezpiecznie skakać do wody z dużej wysokości, trzeba dobrze wytrenować. Skoczkowie ćwiczą nie tylko same skoki do wody. Ich trening obejmuje też trening na lądzie w formie ćwiczeń kalistenicznych, gimnastycznych oraz akrobatycznych. To później przekłada się na ewolucje, które skoczek prezentuje w trakcie lotu. Natomiast kluczowe jest napięcie mięśni i ułożenie ciała, czyli wejście ciała do wody, wyjaśnia doktor Chrobot. Warto zauważyć, że przy skokach do wody jako pierwsze wchodzą stopy lub ramiona. Musimy pamiętać, że woda jest niemal 1000-krotnie bardziej gęsta od powietrza. Na granicy powietrza i wody mamy więc do czynienia z dużą różnicą gęstości środowiska, ciśnienia i zmianą stanu skupienia materii. Z tego powodu gdy skoczek przecina lustro wody następuje natychmiastowe wyhamowanie jego prędkości, dodaje uczona. Osoby niewytrenowane sporo ryzykują, skacząc do wody z dużej wysokości. W ubiegłym roku biomechanicy z Cornell University przeprowadzili badania, podczas których sprawdzali, na jakie ryzyko narażamy się, gdy bez treningu skaczemy do wody. Okazało się, że u niewytrenowanej osoby  skok do wody z wysokości ponad 8 m grozi uszkodzeniami kręgosłupa, szczególnie w odcinku szyjnym w sytuacji, gdy jako pierwsza z taflą styka się głowa. Jeśli zaś skoczymy tak, by jako pierwsze z wodą zetknęły się dłonie, to przy skoku z wysokości ponad 12 m ryzykujemy uszkodzeniem obojczyka. Z kolei uszkodzenie kolana jest prawdopodobne przy skoku na stopy z wysokości ponad 15 m. O ile zatem woda to nie beton, to skoki z wysokości wiążą się ze sporym ryzykiem utraty zdrowia, często wręcz życia. Potrzebny jest specjalistyczny trening, by robić to bezpiecznie. « powrót do artykułu
  10. Słonie żywią się roślinami, to wie każdy. Jednak naukowcy do dzisiaj dokładnie nie wiedzą, jakie konkretne rośliny zjadają te jedne z najbardziej popularnych dzikich zwierząt. Gdy rozmawiam z ludźmi, którzy nie są specjalistami, są zaskoczeni, że tak naprawdę nigdy nie mieliśmy pełnego obrazu tego, co słonie jedzą, mówi profesor Tyler Kartzinel z Brown University. Jeśli lepiej zrozumiemy, co je każdy z osobników, lepiej będziemy mogli chronić słonie, nosorożce czy bawoły, dodaje. Obserwacja diety poszczególnych słoni jest niezwykle trudna. Zbyt bliskie podejście do zwierzęcia jest wykluczone, a słonie często zjadają niewielkie rośliny. Jednak w ostatnim czasie, dzięki rozwojowi nowoczesnych technik, tego typu badania stały się możliwe. Kartzinel i jego zespół wykorzystali tzw. metabarcoding DNA do określenia, jakie dokładnie rośliny zjadają przedstawiciele dwóch stad słoni żyjących w Kenii. Technika ta wykorzystuje krótkie wystandaryzowane fragmenty DNA do identyfikacji składników pokarmowych w odchodach zwierzęcia. W ten sposób możemy analizować nawet bardzo złożone diety. Naukowcy wykorzystali próbki odchodów słoni zbierane przez niedochodową organizację Save the Elephants. Dwóch współautorów badań, George Wittemyer z Colorado State Univerisity i Thure Cerling z University of Utah, od 20 lat współpracują z tą organizacją, prowadząc analizy stabilnych izotopów z włosów zwierząt. Okazało się, że nawet stare odchody, przechowywane od lat, nadają się do przeprowadzenia badań. Naukowcy połączyli więc dane dotyczące stabilnych izotopów węgla we włosach i odchodach słoni z metabarcodingiem DNA ich odchodów, danymi GPS i obserwacji polowych. W ten sposób mogli przeanalizować dietę poszczególnych słoni na przestrzeni lat. Okazało się, że różnice dietetyczne pomiędzy zwierzętami są znacznie większe, niż dotychczas zakładano i widać je nawet wśród członków tej samej rodziny, którzy pożywiali się w tym samym miejscu tego samego dnia. Kartzinel mówi, że badania te wyjaśniają pewien klasyczny paradoks ekologiczny. Jak bowiem w świecie ograniczonych zasobów zwierzęta mogą utrzymać tak ścisłe więzi rodzinne? Innymi słowy, skoro – jak się wydaje – wszystkie słonie jedzą to samo, dlaczego żerują tak blisko siebie? Dlaczego konkurencja o żywność nie zmusza ich do żerowania osobno? Odpowiedź okazała się dość prosta. Otóż, jak się okazuje, słonie nie jedzą tylko tego, co jest dostępne, ale to, co lubią i czego potrzebują. Na przykład ciężarna samica może mieć ochotę i zapotrzebowanie na różne pokarmy w zależności od etapu ciąży. Co prawda badania nie miały na celu wyjaśniania zachowań społecznych słoni, ale już stanowią wskazówkę odnośnie łączących ich więzi społecznych. Pokazują też, że dla ochrony słoni i innych dużych zwierząt konieczne jest zachowanie bioróżnorodności roślin, którymi się żywią. Ta bioróżnorodność może też zmniejszyć konkurencję pomiędzy gatunkami oraz ryzyko, że zwierzęta będą żywiły się roślinami uprawianymi przez człowieka, więc dojdzie do konfliktu z ludźmi. Badania zostały szczegółowo opisane na łamach Royal Society Open Science. « powrót do artykułu
  11. W pobliżu wybrzeży Kostaryki odkryto żłobek ośmiornic. To zaledwie trzecie znane nam miejsce tego typu. Niezwykłe miejsce znajduje się w niskotemperaturowym kominie hydrotermalnym. Odkrywcy stwierdzili jednocześnie, że w odkrytym przez nich miejscu wykluwają się i dorastają prawdopodobnie przedstawiciele nieznanego dotychczas gatunku z rodzaju Muusoctopus. Należą do niego małe i średniej wielkości ośmiornice nie posiadające woreczka czernidłowego, zamieszkujące głębokie wody oceaniczne. Odkrycie potwierdza hipotezę mówiącą, że niektóre gatunki ośmiornic żyjących na dużych głębokościach poszukują kominów hydrotermalnych o niskiej temperaturze, by składać tam jaja. Głównym celem 19-dniowej Octopus Odyssey, na której czele stali dr Beth Orcutt z Bigelow Laboratory for Ocean Sciences oraz doktor Jorge Cortes z Uniwersytetu w Kostaryce, było przyjrzenie się Dorado Outcrop. To odkryte w 2013 roku pierwsze miejsce, w którym zauważono nagromadzenie samic ośmiornic, w których składały one jaja. Wówczas jednak nie zauważono żadnych rozwijających się embrionów, dlatego też wielu naukowców wątpiło, czy w Dorado Outcrop panują warunki odpowiednie dla rozwoju ośmiornic. Teraz ekspedycja Orcutt i Cortesa potwierdziła, że Dorado Outcrop to aktywny żłobek. Naukowcy zbadali też pięć nigdy wcześniej nie badanych gór podwodnych i odkryli tam tętniące bioróżnorodnością obszary z setkami zwierząt. Niektóre z nich mogą być nieznane nauce. I to właśnie podczas tych badań trafiono na kolejny żłobek ośmiornic. Znalezienie nowego aktywnego żłobka na głębokości ponad 2800 metrów u wybrzeży Kostaryki pokazuje, że wiele musimy się dowiedzieć o oceanie, stwierdzili naukowcy. Obecnie badane góry, w tym Dorado Outcrop, nie są w żaden sposób chronione przed działalnością człowieka. Połowę załogi międzynarodowej ekspedycji badawczej stanowili naukowcy z Kostaryki, a zadaniem części z nich jest sprawdzenie, czy podwodne góry należy chronić, ogłaszając je rezerwatem morskim. Ekspedycja do głębin Pacyfiku u wybrzeży Kostaryki to wspaniała okazja, by lepiej poznać swój własny kraj. Bierze w niej udział wielu miejscowych naukowców i studentów, co zwiększy możliwości kostarykańskiej nauki w dziedzinie badań głębin. Zebrane przez nas informacje, próbki oraz zdjęcia są ważne dla naszego kraju, by mógł on przekonać się o własnym bogactwie. Będą one wykorzystywane w badaniach naukowych oraz w edukacji, dzięki którym będziemy mogli pokazać, co mamy i dlaczego powinniśmy to chronić, mówi Cortes. Ekspedycja odbyła się na pokładzie statku badawczego R/V Falkor wyposażonego w podwodnego robota ROV SuBastian. Jednostkę za darmo udostępniła niedochodowa organizacja Schmidt Ocean Institute z Kalifornii. « powrót do artykułu
  12. W surowych wnętrzach statku-muzeum „Sołdek”, który cumuje na Motławie, można do końca września oglądać wystawę pt. „Brylanty w orzechach - czyli historia przemytu na Bałtyku”. Czapka celnika, „pazury” do wydobywania ukrytych worków ze skrytek na statkach oraz but do przemytu złotych monet - to tylko niektóre z prezentowanych eksponatów [...] - podkreślono w komunikacie prasowym Narodowego Muzeum Morskiego (NMM) w Gdańsku. Artur Sobczak, kustosz Izby Pamięci Cła i Skarbowości, powiedział PAP-owi, że pomysł na wystawę dot. przemytu w portach w Gdańsku, Gdyni oraz w Szczecinie w czasach PRL-u i współcześnie zrodził się niemal rok temu, a więc w okresie powstania Izby. Wystawa NMM została zorganizowana we współpracy z Krajową Administracją Skarbową. Historia przemytu jest pełna niebezpieczeństw, intryg i przemyślnych sposobów unikania kontroli granicznej - zaznaczono. Na wystawie można m.in. zobaczyć zdjęcia towarów wywożonych i przywożonych do Polski przez marynarzy w okresie PRL-u. Jak przypomniano w tekście NMM, Trójmiasto było wtedy miejscem, do którego przyjeżdżano tłumnie na zakupy z całego kraju. Do Polski trafiały towary deficytowe, takie jak cytrusy, zegarki, kosmetyki, przyprawy, a także dżinsy albo nylonowe pończochy, a do portów Europy Zachodniej przemycano m.in. złoto. Ekspozycja prezentuje [również] ciekawe ujawnienia dotyczące przemytu zwierząt, w tym wielu gatunków zagrożonych wyginięciem. Barbara Bętkowska–Cela, dyrektorka Izby Administracji Skarbowej w Gdańsku, tłumaczy, że ta część wystawy pełni funkcję edukacyjną - można się, na przykład, dowiedzieć, jakich towarów nie wolno przywozić z zagranicznych wojaży. Inny fragment wystawy pokazuje [natomiast] współczesne metody walki z przemytem na morzu - dodaje. Książka, w której przemycano broń czy but, w którym przemycano złote monety, to rozwiązania sprzed 100 lat. Dziś, jak mówi Bętkowska–Cela, przeciwnicy uciekają się do innych metod i przemycają w węglu, jedzeniu czy panelach. Tak naprawdę, gdzie tylko można. Służbom przychodzą w sukurs skanery, ale i zwierzęta - specjalnie przeszkolone psy, które potrafią wywąchać narkotyki, papierosy i gotówkę. Warto wiedzieć, że zaplanowano serię towarzyszących wystawie czwartkowych spotkań, podczas których funkcjonariusze Służby Celno-Skarbowej z pomorskiej KAS zaprezentują nowoczesny sprzęt do walki z przemytem i opowiedzą o pracy w portach i na morzu. Mariusz Majewski, zastępca naczelnika Pomorskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Gdyni, powiedział, że z biegiem lat wzrosła rola przesyłek skonteneryzowanych; za ich pomocą przemyca się np. narkotyki i papierosy. Należy też zauważyć, że wcześniej wykorzystywano głównie elementy konstrukcyjne statków, dziś zastosowanie znajdują dodatkowo nowe narzędzia, w tym jednostki podwodne. « powrót do artykułu
  13. Profesor Geraint Lewis z Wydziału Fizyki Uniwersytetu w Sydney wykorzystał odległe kwazary – aktywne supermasywne czarne dziury znajdujące się w centrach starych galaktyk – do pomiaru upływu czasu we wczesnym wszechświecie. W ten sposób naukowcy mieli po raz pierwszy sposobność oglądania wczesnego wszechświata w zwolnionym tempie. Potwierdzili przy tym jeden z wniosków wypływających z ogólnej teorii względności Einsteina. Z ogólnej teorii względności wynika, że czas we wczesnym wszechświecie powinien biec wolniej niż obecnie. Jednak zajrzenie w głąb przestrzeni i czasu było trudne. Naukowcy użyli więc kwazarów w roli precyzyjnych zegarów. Patrząc wstecz, na okres gdy wszechświat miał nieco ponad miliard lat, widzimy, że czas wydaje się biec pięciokrotnie wolniej niż obecnie, mówi Lewis. Jeśli bylibyśmy tam, w tym młodym wszechświecie, jedną sekundę odczuwalibyśmy jak jedną sekundę, ale z naszej pozycji, 12 miliardów lat później, widzimy, że ten wczesny czas się rozciąga, dodaje. Profesor Lewis we współpracy z doktorem Brendonem Brewerem z University of Auckland przyjrzał się danym dotyczącym niemal 200 kwazarów i przeanalizował widoczną w nich kosmologiczną dylatację czasu. Dzięki Einsteinowi wiemy, że czas i przestrzeń są splątane i od czasu Wielkiego Wybuchu wszechświat się rozszerza. Rozszerzanie się przestrzeni oznacza, że z naszego punktu widzenia powinniśmy postrzegać czas we wczesnym wszechświecie jako płynący wolniej niż obecnie, dodaje Lewis. Naukowcy na łamach Nature opisali to, co zaobserwowali we wszechświecie liczącym sobie około miliarda lat. Astronomowie już wcześniej potwierdzili, że kiedyś czas płynął wolniej, posługując się w tym celu supernowymi. Jednak pozwoliły one na cofnięcie się w czasie jedynie o około połowię wieku wszechświata. Kwazary zaś dają nam wgląd w znacznie dalszą przeszłość. Pozwoliło to potwierdzić, że wszechświat przyspiesza w miarę, jak się starzeje. Wyobraźmy sobie wystrzelenie jednego ognia sztucznego. Jest jasny, ale w ciągu kilku sekund przygasa, to supernowa. A teraz wyobraźmy sobie cały pokaz ogni sztucznych, ich jasność jest różna i wiele się tam dzieje, wyjaśnia Lewis. Jeśli oglądamy wiele takich pokazów, to zauważymy pewien wzorzec. I właśnie taki wzorzec został znaleziony przez Lewisa i Brewera. Naukowcy analizowali zbierane przez dwie dekady dane dotyczące 190 kwazarów. Przyjrzeli się im w zakresach światła zielonego, czerwonego i podczerwonego. Pogrupowali je w zależności od jasności oraz ich przesunięciu ku czerwieni, czyli odległości, w jakiej się od nas znajdują. Porównali następnie ze sobą kwazary z każdej z grup i zauważyli, że w określonych odcinkach czasu wykazują one podobne wzorce aktywności. Naukowcy wykorzystali te wzorce w roli zegara i okazało się, że najstarsze z obserwowanych kwazarów, które pochodzą sprzed około 12 miliardów lat, wydają się działać pięciokrotnie wolniej niż kwazary z czasów współczesnych. Potwierdzili tym samym, że kwazary zachowują się w czasie tak, jak przewiduje teoria Einsteina. « powrót do artykułu
  14. Każdego roku duża liczba osób przechodzi rehabilitację pulmonologiczną. Ćwiczenia oddechowe potrzebne są po operacjach kardiologicznych czy chorobach dotykających płuca. Jednak czas oczekiwania na ich rozpoczęcie pod okiem specjalisty może być dość długi. Ponadto badania pokazują, że pacjenci często rezygnują z samodzielnych ćwiczeń, gdyż są monotonne, a szybkich i spektakularnych efektów nie widać. Postanowili to zmienić doktoranci z Politechniki Warszawskiej, którzy pracują nad systemem łączący proste narzędzia z grą i rywalizacją. Według naszych badań, opartych o wywiady pogłębione i ankiety, skuteczność tych metod jest znikoma, ponieważ pacjenci bardzo szybko tracą motywację ze względu na monotonię i brak świadomości zauważalnych postępów, mówi Piotr Falkowski, który wraz z Anną Pastor, Maciejem Pikulińskim i Bazylim Leczkowskim opracował system Notos. Jego użytkownik ćwiczy jak zwykłym trzykulkowym trenażerem oddechowym, zapewniającym opór mechaniczny. Jednocześnie umieszczony na specjalnej podstawce telefon rejestruje ruch kulek za pomocą przedniej kamery. Algorytmy rozpoznają wzorzec ruchu kulek, zamieniają te dane na parametry związane z oddechem i sterują grą. Użytkownik zaś, obserwując na ekranie smartfona bohatera gry – ptaszka – musi doprowadzić do tego, by wzniósł się jak najwyżej. Lot ptaszka składa się z różnych faz, wznoszenia, szybowania i opadania, a zależą one od tego, czy oddychamy prawidłowo czy nie. W tej chwili twórcy Notosa skupiają się na dwóch najważniejszych dla pacjentów aspektach – aspekcie zaangażowania w grę oraz postępach. Z przeprowadzonych przez nich badań wynika bowiem, że najważniejsze jest, by ćwiczenia oddechowe były interesujące i by pacjent widział postępy. Gdy już te kwestie zostaną rozwiązane, Falkowski i jego koledzy chcą dać użytkownikom możliwość śledzenia wyników innych osób korzystających z trenażera i rywalizacji z nimi. Młodzi naukowcy opracowują jednocześnie dwie wersje Notosa. Jedna przeznaczona jest dla użytkowników domowych, druga zaś powstaje z myślą o szpitalach i specjalistycznych gabinetach. Ta druga wersja będzie bardziej złożona, oparta na całym urządzeniu, a nie na samej aplikacji do trenażera. Twórcy systemu zdobyli pieniądze na pierwszą rundę finansowania na rozwój i badania, prowadzą też z inwestorami rozmowy o drugiej rundzie. Tutaj będą potrzebne pieniądze na certyfikację medyczną i wprowadzanie Notosa na rynek. Zgodne z planem, najpierw na rynek ma trafić wersja niemedyczna Notosa, przeznaczona dla osób, które chcą ćwiczyć oddech bo np. trenują sport czy śpiewają. Ta wersja ma przetrzeć szlaki, a dzięki niej pomysłodawcy systemu będą mogli zebrać informację zwrotną od klientów i poprawić go zgodnie z ich sugestiami. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem ta wersja Notosa ukaże się około połowy przyszłego roku. Wersja medyczna ukaże się później, gdyż potrzeba dodatkowo około 1,5 roku na samą certyfikację urządzenia. W najbliższym czasie skupimy się na opracowaniu stabilnie działającego prototypu i badaniach nad optymalnymi rutynami treningowymi oraz skutecznością działania naszego systemu we współpracy z placówkami medycznymi, stwierdził Falkowski. « powrót do artykułu
  15. CRISPR to obecny u bakterii i archeonów system obrony przed bakteriofagami, którego odkrycie i zrozumienie zrewolucjonizowało niedawno biotechnologię, dając naukowcom do ręki narzędzie do celowego modyfikowania genów w precyzyjnie wybranych miejscach. Właśnie dowiedzieliśmy się, że Feng Zhang i jego zespół z Broad Institue of MIT and Harvard oraz McGovern Institute for Brain Research znalazł podobny system u eukariotów, czyli organizmów posiadających jądro komórkowe. Fanzor, bo o nim mowa, może pewnego dnia posłużyć do jeszcze bardziej precyzyjnej edycji genów niż CRISPR/Cas. Bakterie i archeony nie posiadają jądra komórkowego. I to u nich w niedalekiej przeszłości odkryto CRISPR. To układ odpornościowy bakterii, tworzony z fragmentów genomu wirusów. Bakterie, które przetrwały atak wirusa, wbudowują do swojego DNA fragment jego materiału genetycznego i nabywają w ten sposób odporność na tego wirusa. Teraz okazuje się, że podobny mechanizm występuje również u organizmów posiadających jądro komórkowe, do których należą i ludzie. To odkrycie o potencjalnie olbrzymich konsekwencjach. Odkrywcy opisują na łamach Nature jak system, bazujący na proteinie Fanzor korzysta z RNA do precyzyjnego wycinania fragmentów DNA oraz że Fanzor można programować do manipulacji materiału genetycznego w ludzkich komórkach. System ten może być łatwiejszy i bardziej precyzyjny w użyciu niż obecnie wykorzystywany CRISPR/Cas. Systemy bazujące na CRISPR są szeroko używane. To potężne narzędzie można łatwo programować do manipulowania różnymi miejscami w genomie. Odkryty przez nas nowy system to inny sposób na precyzyjne wprowadzanie zmian do ludzkich komórek. Uzupełni on narzędzia, które już mamy, mówi Zhang. Głównym celem laboratorium Zhanga jest rozwój medycyny genetycznej za pomocą narzędzi do zmiany konkretnych genów i procesów zachodzących w komórkach. Podczas najnowszych badań uczeni znaleźli Fanzor w grzybach, glonach, amebach oraz u małży z gatunku Mercenaria mercenaria. Wykazali że proteiny Fanzor to endonukleazy, które wykorzystują niekodujące ωRNA to wzięcia na cel precyzyjnie określonego miejsca w genomie. Po raz pierwszy taki mechanizm zauważono u eukariotów. Przeprowadzone analizy sugerują, że eukarioty nabyły geny Fanzor od bakterii za pośrednictwem mechanizmu horyzontalnego transferu genów. Grupa Zhanga wykazała też, że Fanzor nadaje się do edycji ludzkiego genomu. Początkowo mechanizm ten był mniej wydajny niż CRISPR/Cas, ale dzięki wprowadzeniu odpowiednich mutacji do proteiny Fanzor zwiększono jej wydajność aż 10-krotnie. Naukowcy uważają, że istnieje duże pole do udoskonalenia tego systemu. Stwierdzili też, że prawdopodobnie w naturze istnieje więcej podobnych mechanizmów, które można będzie w przyszłości wykorzystać. « powrót do artykułu
  16. Gdy Słońce będzie zbliżało się do swojego kresu, jego objętość znacznie się zwiększy i gwiazda wchłonie Ziemię. Zjawisko takie zachodzi w wielu układach planetarnych, gdzie starzejąca się gwiazda sprowadza zagładę na znajdujące się w jej pobliżu planety. Hipotezę taką wspiera fakt, że dotychczas nie znaleziono planet krążących po bliskich orbitach wokół spalających hel w jądrze czerwonych olbrzymów, które mają za sobą fazę gwałtownej ekspansji. Właśnie się to zmieniło. Astronomowie z Uniwersytetu Hawajskiego zauważyli planetę na orbicie, na której nie powinna istnieć. Planeta 8 UMi b należy do klasy gorących jowiszy i krąży wokół czerwonego olbrzyma Baekdu (8 UMi). Jest bardzo blisko swojej gwiazdy. O połowę bliżej (0,46 j.a.) niż Ziemia od Słońca. Uczeni z Hawajów zbadali Baekdu i zauważyli, że gwiazda spala hel w swoim jądrze, a to oznacza, że już co najmniej raz się powiększyła. Z obliczeń zaś wynika, że jej promień powinien sięgnąć 0,7 j.a., czyli o 50% dalej niż odległość, jak dzieli gwiazdę od planety. W jaki więc sposób planeta mogła to przetrwać? Naukowcy wysunęli trzy hipotezy. Pierwsza mówi o tym, że 8 UMi b, podobnie jak inne gorące jowisze, powstała znacznie dalej od gwiazdy i migrowała w jej kierunku. Jednak, biorąc pod uwagę tempo rozszerzania się gwiazd podczas przechodzenia do fazy czerwonego olbrzyma, jest to scenariusz najmniej prawdopodobny. Wedle drugiej z hipotez planecie nigdy nie groziło wchłonięcie, gdyż Baekdu była w przeszłości układem podwójnym. Obie gwiazdy połączyły się, przez co żadna z nich nie miała szans, by wchłonąć planetę. Możliwe jest też, że 8 UMi b powstała stosunkowo niedawno. Po kolizji dwóch gwiazd pojawiła się chmura gazu, z której uformowała się planeta. Może więc być niedawno narodzoną „planetą drugiej generacji”. Większość gwiazd występuje w układach podwójnych. Wciąż jeszcze nie wiemy, w jaki sposób mogą się w nich tworzyć planety. Niewykluczone zatem, że dzięki interakcjom w takich układach na bliskich orbitach gwiazd znajdujących się na późnych etapach ewolucji, przebywa więcej planet niż sądzimy, stwierdza główny autor badań Marc Hon. « powrót do artykułu
  17. Sąd Najwyższy USA (SCOTUS) wydał wyrok, który zakończył trwającą od dziesięcioleci akcję afirmacyjną, czyli system preferencji przy przyjęciach na studia, z jakiego korzystali przedstawiciele niektórych mniejszości. Najbardziej poszkodowani byli w tym systemie Azjaci, którzy mieli najmniejszą szansę na przyjęcie na studia. Z przeprowadzonych badań wynikało na przykład, że – m.in. po uwzględnieniu ocen i wyników testów – Biali mieli 3-krotnie, Latynosi 6-krotnie a Czarni 15-krotnie większą szansę na dostęp do edukacji wyższej. Akcja afirmacyjna od dawna była krytykowana, a kilka stanów już wcześniej zakazało tego typu praktyk. Sąd Najwyższy zakazał ich obecnie na terenie całego kraju. Podjęta w ubiegłym tygodniu decyzja wywraca do góry nogami trwającą od dawna praktykę, którą podtrzymywały wcześniejsze wyroki Sądu Najwyższego. Amerykańskie szkoły wyższe – zarówno publiczne jak i prywatne – nie będą mogły brać pod uwagę kryterium rasy przy przyjęciu na studia. Przewodniczący SCOTUS, John Roberts, który od dawna krytykował akcję afirmacyjną, napisał w decyzji, że wiele szkół wyższych przez zbyt długi czas fałszywie zakładało, że papierkiem lakmusowym tożsamości jednostki nie są pokonane wyzwania, zdobyte umiejętności czy nabyta wiedza, a kolor skóry. Przypomniał też historyczny wyrok SCOTUS w sprawie Brown v. Board of Education of Topeka. Wówczas, w roku 1954, sąd stwierdził, że segregacja rasowa w szkołach publicznych jest niekonstytucyjna, nawet w przypadkach, gdy szkoły dla różnych ras są równie dobrej jakości. Tym samym sąd anulował wyrok z 1896 roku, w którym stwierdzono, że segregacja rasowa w szkolnictwie nie narusza Konstytucji, o ile szkoły są takiej samej jakości. Wyeliminowanie dyskryminacji rasowej oznacza wyeliminowanie jej całkowicie, czytamy w obecnym wyroku sądu. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego za sprawą organizacji Students For Fair Admission, która pozwała jeden z najstarszych amerykańskich uniwersytetów publicznych, University of North Carolina, oraz najstarszą uczelnię prywatną, Uniwersytet Harvarda, stwierdzając, że dyskryminują one Azjatów. Ci bowiem uzyskują na egzaminach wstępnych znacznie lepsze wyniki niż jakakolwiek inna grupa etniczna, ale przyjęcia na studia tego nie odzwierciedlają. Warto w tym miejscu przypomnieć badania z 2009 roku, przeprowadzone na danych z egzaminów i przyjęć na studia z roku 1997, z których wynika, że przecięty Azjata, by dostać się na jeden z najlepszych prywatnych uniwersytetów, musi zdobyć niemal komplet z 1550 punków w teście kwalifikacyjnym SAT. Białemu kandydatowi wystarczy tymczasem 1410 punków, a Czarnemu – 1100. Z kolei inne badania, w której Biali byli grupą kontrolną, wykazały, że przeciętny Azjata musi zdobyć o 50 punków więcej, przeciętny Czarny o 230 punktów mniej, Latynos o 185 punktów mniej, sportowiec o 200 punktów mniej, a dziecko byłego studenta o 160 punktów mniej, by studiować na jednym z trzech najbardziej elitarnych uniwersytetów w USA. Sąd Najwyższy zakończył akcję afirmacyjną stosunkiem głosów 6:3. Podzielił się tym razem dokładnie według tego, za jakich prezydentów byli powołani poszczególni sędziowie. Wszyscy sędziowie powołani przez prezydentów republikańskich głosowali przeciwko kontynuowaniu akcji afirmacyjnej, wszyscy powołani przez prezydentów demokratycznych – za nią. Po dwóch stronach barykady znaleźli się obaj Czarni sędziowie. Sędzia Ketanji Brown Jackson zasiada w SCOUS od roku i opowiedziała się za utrzymaniem akcji afirmacyjnej. Clarence Thomas, który w Sądzie Najwyższym zasiada już niemal 32 lata i jest najdłużej służącym tam sędzią, opowiedział za zakończeniem akcji afirmacyjnej. Zrobił też coś, co rzadko w SCOTUS się zdarza – odczytał swoją opinię przed składem sędziowskim. Sędziowie robią tak rzadko, w przypadkach, które uznają za szczególnie ważne. Odrębną opinię, przeciwną zdaniu większości, odczytała też sędzia Sotomayor. Zakończenie akcji afirmacyjnej nie powinno wywołać większych kontrowersji w społeczeństwie. Co prawda sondaże pokazują, że poparcie dla niej wzrosło w ostatnich latach, ale dużo zależy od sposobu zadania pytania. Niektóre pokazują, że ponad 60% społeczeństwa ją popiera, według innych ma ona mniej niż 50-procentowe poparcie. Kilka stanów zaprzestało jej prowadzenia jeszcze przed wyrokiem SCOTUS. Nawet w postępowej Kalifornii w roku 2020 podczas zorganizowanego referendum 57% głosujących wypowiedziało się przeciwko akcji afirmacyjnej w stanowych koledżach i uniwersytetach. Znacznie większe kontrowersja wyrok wzbudził w środowiskach akademickich. Przedstawiciele szkół wyższych mówią, że żaden inny sposób nie sprawdził się równie dobrze w doprowadzeniu do większego zróżnicowania rasowego na kampusach. SCOTUS nie zamknął jednak całkowicie możliwości brania pod uwagę kryterium rasy. Przewodniczący Roberts, odczytując opinię większości, zaznaczył, że nic w tej opinii nie powinno zostać uznane jako zakaz rozważenia podczas procesu rekrutacji, w jaki sposób rasa wpłynęła na życie kandydata. Zezwolono również na prowadzenie akcji afirmacyjnej uczelniom wojskowym. Tutaj bowiem chodzi o kwestie bezpieczeństwa narodowego i potrzebę posiadania zróżnicowanego rasowo korpusu oficerskiego. Podobną logikę stosuje np. policja, która stara się, by np. zamieszkane głównie przez Czarnych miejscowości nie były patrolowane przez samych białych policjantów. Wyrok Sądu Najwyższego może mieć wpływ na wiele innych dziedzin życia, w których pod uwagę bierze się kryteria rasowe, od ligi hokejowej po zarządy prywatnych przedsiębiorstw. Profesor Randall Kennedy z Uniwersytetu Harvarda, uważa, że Amerykanie będą się o to spierali przez kolejne dziesięciolecia. « powrót do artykułu
  18. Dr Agata Sommer z Politechniki Gdańskiej (PG) prowadzi badania nad tworzeniem wegańskich wędlin na bazie celulozy bakteryjnej. Obecnie pracuje z bakteriami Komagataeibacter xylinus, które są najwydajniejszym szczepem w jej produkcji. Jak podkreślono w komunikacie PG, celuloza bakteryjna jest biopolimerem produkowanym przez niepatogenne bakterie, naturalnie występujące w środowisku. Pod względem chemicznym jest taka sama, jak celuloza roślinna. Włókna budujące celulozę bakteryjną są jednak tysiąc razy cieńsze niż włókna celulozy roślinnej. Dr Sommer realizuje projekt „Bacterial cellulose as a matrix for vegetarian meat substitutes”. Celuloza bakteryjna ma być wykorzystywana jako matryca - macierz do uzyskania nowych produktów. W niej związane będą odżywcze składniki żywności: białko i tłuszcz. Gdy na początku prac specjalistka oceniła skład i wartości odżywcze produktów zaliczanych do wegańskich wędlin i kiełbas, okazało się, że często zawierają one za mało białka, a za dużo soli. Produktów wegańskich jest na supermarketowych półkach coraz więcej. Chciałam sprawdzić, czy spożycie ich jest dla organizmu bezpieczne i odżywcze, czyli czy dany produkt posiada odpowiednie, zdrowe tłuszcze oraz optymalną ilość białka. Badania wykazały, że wiele produktów ma zdrowy skład pod względem odpowiednich kwasów tłuszczowych, jednak w niemal wszystkich problemem jest zbyt niska zawartość białka i nadmiar soli. To zresztą problem większości wysokoprzetworzonych produktów spożywczych - opowiada dr Sommer. Celuloza bakteryjna jest przede wszystkim błonnikiem, co jak podkreśla dr Sommer, stanowi jej główną zaletę jako składnika żywności. Błonnik spełnia bowiem istotną rolę w naszym organizmie: reguluje perystaltykę jelit, daje uczucie sytości, poprawia metabolizm czy korzystnie wpływa na mikrobiotę. Ze względu na teksturę, konsystencję i łatwość modyfikacji celuloza jest świetnym składnikiem do tworzenia nowych produktów spożywczych. Doktor Sommer już przeprowadziła doświadczenia, z których wynika, że za jej pomocą można uzyskać produkty wegańskie o zawartości białka porównywalnej do tradycyjnych wędlin. Celem uczonej jest wegański produkt o jak najwyższych walorach smakowych i odżywczych, zawierający 30% białka. Sama celuloza nie ma smaku; ten będzie więc zależał głównie od przypraw. W najbliższym czasie specjalistka chce zmodyfikować celulozę poprzez zanurzenie jej w odpowiednim roztworze oraz sieciowanie enzymatyczne. « powrót do artykułu
  19. Europejska Agencja Kosmiczna odlicza godziny do startu misji Euklides (Euclid). Jej celem jest badanie ciemnej materii, ciemnej energii, geometrii wszechświata, zależności pomiędzy odległością a przesunięciem ku czerwieni, pomiary kształtów i światła galaktyk oraz gromad galaktyk. Start odbędzie się z Przylądka Canaveral o godzinie 17:11 czasu polskiego. Pojazd zostanie wyniesiony przez rakietę Falcon X firmy SpaceX. Wydarzenie można będzie można obserwować na żywo. Euklides będzie krążył wokół punktu libracyjnego L2, a więc znajdzie się w tej samej okolicy, w której pracuje Teleskop Webba oraz obserwatorium Gaja. Jego misją jest prowadzenie badań z dziedziny kosmologii, przede wszystkim badanie ciemnej materii i energii w olbrzymiej skali. Pojazd będzie wykonywał fotografie w paśmie widzialnym i bliskiej podczerwieni, z czasem na zdjęciach tych ma znaleźć się 1/3 nieboskłonu znajdującego się poza Drogą Mleczną. Naukowcy zobaczą na nich miliardy obiektów położonych w odległości do 10 miliardów lat świetlnych od nas. Fotografie dostarczone przez Euklidesa będą co najmniej 4-krotnie lepszej jakości niż analogiczne zdjęcia wykonywane podczas podobnych badań z powierzchni Ziemi. Dodatkowo misja dostarczy danych spektroskopowych w podczerwieni dotyczących setek milionów galaktyk i gwiazd. Dzięki nim eksperci będą mogli badać właściwości chemiczne i kinematyczne tych obiektów. Euklides to pojazd o wysokości 4,7 i średnicy 3,7 metra. Składa się z dwóch głównych modułów, naukowego i technicznego. Na jego pokładzie będzie pracował 1,2-metrowy teleskop i dwa instrumenty naukowe: kamera działająca w świetle widzialnym (VIS) oraz kamera i spektrometr działające w podczerwieni (NISP). W skład modułu technicznego wchodzą natomiast zespoły generowania i dystrybucji energii elektrycznej, mechanizmy kontroli położenia, zespoły przetwarzania danych, napędu, telemetrii, łączności i kontroli temperatury. Całość waży niemal 2 tony. Masa modułu naukowego to 800 kg, modułu technicznego to 850 kg, kolejnych 40 kilogramów to masa balastu. Euklides ma na pokładzie też 210 kilogramów gazu napędowego. W przygotowaniu misji udział wzięło 2000 naukowców z 300 instytucji z 13 europejskich krajów. Pomagali im specjaliści z USA, Kanady i Japonii. Misja ma potrwać 6 lat z możliwością jej przedłużenia. O tym, jak długo Euklides będzie pracował, zdecyduje ilość dostępnego gazu. « powrót do artykułu
  20. Miodowody to jedne z niewielu ptaków, które regularnie odżywiają się pszczelim woskiem. Nie potrafią jednak same dobrać się do gniazda pszczół. Potrzebują pomocy. Dlatego też nawiązały współpracę z miodożerem (ratelem), któremu wskazują lokalizację gniazda. Ssak rozbija gniazdo w poszukiwaniu miodu, a ptak ma wówczas dostęp do wosku. Tak mniej więcej brzmi popularna opowieść o współpracy obu gatunków. Naukowcy z Uniwersytetów w Cambridge i Kapsztadzie postanowili przekonać się, ile jest w niej prawdy. Uczeni przeprowadzili niemal 400 wywiadów z mieszkańcami Afryki, którzy zajmują się wybieraniem miodu dzikim pszczołom. Gdy prowadziliśmy swoje badania tysiące razy widzieliśmy miodowody, które wyraźnie prowadziły nas do pszczelich gniazd. Jednak ani razu nie zaobserwowaliśmy interakcji pomiędzy miodowodami a miodożerami, mówi główna autorka badań, doktor Jessica van de Wal z Kapsztadu. Mamy wiele dowodów na to, że miodowody prowadzą ludzi do miodu, ale dowody na taką współprace między ptakami a miodożerami są bardzo skąpe. Najczęściej jest to opowieść kogoś, kto zna kogoś, kto takie zachowanie widział. Postanowiliśmy więc zapytać ekspertów, dodaje uczona. Pytano ludzi z 11 społeczności, które od pokoleń zbierają miód dzikich pszczół. Część z tych społeczności korzysta z pomocy miodowodów. Większość pytanych wątpiła, czy opowieść o miodowodach i miodożerach jest prawdziwa, a 80% nigdy nie widziało, by te gatunki wchodziły w interakcje. Na tym tle wyróżniały się jednak odpowiedzi uzyskane z trzech społeczności z Tanzanii, gdzie wiele osób twierdziło, że widziało współpracujące miodowody i miodożery. Takie zachowanie zwierząt najczęściej potwierdzali przedstawiciele ludu Hadzabe. Aż 61% twierdziło, że było świadkiem, jak ptak wiódł ratela do miodu. Łowcy-zbieracze Hadzabe poruszają się cicho, polując na zwierzęta za pomocą strzał i łuku, są więc w stanie zaobserwować współpracę obu wspomnianych gatunków, bez zaburzania tej interakcji, mówi doktor Brian Wood z University of California w Los Angeles. Naukowcy krok po kroku przeanalizowali, co musi się stać, by doszło do współpracy. Zbliżenie się miodowoda do miodożera i zachęcający śpiew to wydarzenie bardzo prawdopodobne. Znacznie mniej prawdopodobne jest podążanie miodożera za ptakiem. Ratele mają słaby słuch i wzrok, więc mało prawdopodobne, by były w stanie iść za śpiewem niewielkiego ptaka. Jednak znaczący jest fakt, że doniesienia o współpracy zwierząt pochodzą jedynie z Tanzanii. Uczeni przypuszczają, że tylko niektóre populacje miodożerów mogły nauczyć się podążania za miodowodem i przekazały tę umiejętność kolejnym pokoleniom. Jest też możliwe, że w większej liczbie miejsc dochodzi do takich interakcji, ale ludzie ich nie zaobserwowali. Przeprowadzenie takiej obserwacji jest trudne ze względu na samą obecność człowieka. Ciężko bowiem wówczas stwierdzić, kogo ptak zachęca do podążania za sobą, człowieka czy miodożera, wyjaśnia doktor Dominic Cram z Uniwersytetu w Cambridge. Społeczności wybierające miód, od dawna korzystają z pomocy ptaków. Miodowód mówi do człowieka, a człowiek mu odpowiada. Prowadzą konwersację w drodze do gniazda, dodaje doktor Claire Spottiswoode z Cambridge. Ludzie są użyteczni dla ptaków. Mogą ściąć drzewo, przegonić pszczoły za pomocą dymu, zapewniając miodowodom swobodny dostęp do wosku. Tymczasem miodożery raczej zdenerwują pszczoły swoją obecnością, a te mogą zabić ptaka. Jednak warto zwrócić uwagę, że i miodowody i miodożery istnieją dłużej niż ludzie posługujący się ogniem. Dlatego też pojawiła się hipoteza mówiąca, że zachowanie miodowodów prowadzących ludzi do gniazda mogło ewoluwać w ramach interakcji z miodożerami. I początkowo te dwa gatunki często współpracowały. Gdy zaś pojawili się ludzie z ogniem, miodowody rozpoczęły współpracę z naszym gatunkiem. To interesująca hipoteza, ale bardzo trudna do sprawdzenia, dodaje Spottiswoode. « powrót do artykułu
  21. Ludzie od dawna są drapieżnikami, które z ich ofiarami łączą złożone zależności biologiczne i kulturowe. Rzadko jednak specjaliści od badania relacji drapieżnik-ofiara badają pod tym kątem zachowania współczesnych społeczeństw. Tymczasem liczba, siła i zróżnicowanie interakcji między drapieżnikiem a ofiarą może mieć olbrzymi wpływ na bioróżnorodność. Dlatego  grupa specjalistów z Kanady, Wielkiej Brytanii, USA i Brazylii postanowiła przyjrzeć się współczesnym interakcjom ludzi z kręgowcami i ocenić ich wpływ na bioróżnorodność. Z przeprowadzonych analiz wynika, że wykorzystujemy kilkanaście tysięcy gatunków zwierząt. Drapieżnictwo wyewoluowało jako sposób na zdobycie pożywienia pochodzącego z ograniczonej liczby gatunków podatnych na atak. Interakcje drapieżnik-ofiara mają olbrzymi wpływ na strukturę i funkcjonowanie ekosystemów. Wpływają na zróżnicowanie gatunków, ich liczebność, ewolucję, przepływ energii czy dynamikę rozprzestrzeniania się chorób. Ludzie od dawna są drapieżnikiem, jednak od czasu pojawienia się zaawansowanych technologii polowań, hodowli, globalizacji i handlu interakcje pomiędzy ludźmi a ich ofiarami uległy olbrzymiej zmianie. Grupa naukowców przeanalizowała dane dotyczące 46 755 gatunków kręgowców i odkryła, że ludzie eksploatują 14 663 z nich. To gatunki, które zabijamy dla pożywienia, dla rozrywki, wykorzystujemy w badaniach medycznych, zamykamy w ogrodach zoologicznych czy traktujemy jako domowych pupili lub ozdoby. Niemal 40% z nich to gatunki zagrożone właśnie z powodu tego, że je eksploatujemy. Jedynie 55% (8037 gatunków) jest zabijanych dla pożywienia. W tym celu eksploatujemy głównie ryby słono- i słodkowodne. Zjadamy 72% eksploatowanych przez nas gatunków. Jeśli zaś chodzi o kręgowce lądowe, to 74% eksploatowanych gatunków używamy jako domowych pupili, a 39% zjadamy. Wiele gatunków wykorzystujemy w różny sposób. Dla zabawy i trofeów zabijamy zaś 8% gatunków lądowych. Ryby i ssaki są głównie wykorzystywane jako źródło pożywienia, z kolei ptaki, gady i płazy to głównie zwierzęta domowe. Dwiema głównymi grupami wykorzystywanych przez nas zwierząt – nie tylko do celów konsumpcyjnych – stanowią ryby promieniopłetwe (wykorzystujemy 42% gatunków) oraz ptaki (46% gatunków). Grupy te stanowią aż 78% (11 697) wszystkich eksploatowanych przez nas gatunków zwierząt. W mniejszym stopniu korzystamy ze ssaków (24% badanych gatunków tych zwierząt jest przez nas wykorzystywanych) oraz ryb chrzęstnoszkieletowych (28%). W najmniejszym zaś stopniu wyzyskujemy gady (14%) i płazy (8%). Stopień powodowanego przez człowieka narażenia zwierząt na wyginięcie różni się w zależności od taksonu. Generalnie rzecz biorąc działania człowieka narażają 12% (5775 z 46755) z wszystkich badanych gatunków kręgowców i 39% (5775 z 14 663) gatunków eksploatowanych. Z kolei zagrożonych – a zatem takich, klasyfikowanych jako znajdujące się w większym niebezpieczeństwie niż gatunki narażone – jest 4% wszystkich kręgowców i 13% kręgowców wykorzystywanych. Widoczne są spore różnice międzygatunkowe. Działania H. sapiens narażają na wyginięcie od 6% wykorzystywanych gatunków ryb promieniopłetwych po 36% wykorzystywanych gatunków ssaków. Ludzie eksploatują znacznie więcej gatunków zwierząt niż inne drapieżniki. Porównanie naszego gatunku z innymi drapieżnikami o szerokim zasięgu występowania, dla których mamy wystarczającą ilość danych wykazało, że eksploatujemy – w zależności od zasięgu geograficznego – od 4 do 300 razy więcej gatunków. Ponadto konkurujemy z innymi drapieżnikami o znaczącą część ich pożywienia. I tak na przykład eksploatujemy 30% gatunków, na które poluje też opastun (Thunnus obesus, tuńczyk wielkooki) i 100% gatunków, na które poluje jaguar. To stanowi olbrzymie zagrożenie dla drapieżników, którym odbieramy pożywienie. Wykorzystujemy więc olbrzymią liczbę gatunków, ale warto zauważyć, że aż 2/3 z badanych kręgowców nie jest przez człowieka wykorzystywanych. Przyczyny takiego stanu rzeczy leżą najprawdopodobniej w kulturze. Fakt, że gatunek jest rzadki wcale nie powstrzymuje ludzi przed jego jeszcze większym przetrzebieniem i sprowadzeniem na skraj zagłady. Nie wykorzystujemy natomiast licznych niezagrożonych gatunków gryzoni czy nietoperzy. Najprawdopodobniej dlatego, że zwykle zwierzęta te są uznawane za nieczyste, brzydzimy się nimi i staramy się ich unikać. « powrót do artykułu
  22. Projektowanie łazienki to poważne przedsięwzięcie, które wymaga starannego planowania i uwzględnienia wielu czynników. W takiej sytuacji warto skorzystać z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe. W niniejszym artykule przedstawię znaczenie inspiracji przy zlecaniu projektu łazienki oraz argumenty na rzecz skorzystania z usług doświadczonego salonu sprzedającego produkty łazienkowe. Łazienka inspiracje. Inspiracja odgrywa kluczową rolę przy projektowaniu łazienki. Dzięki inspiracji możemy uzyskać wyobrażenie o tym, jak chcemy, aby nasza łazienka wyglądała. Wyspecjalizowany salon sprzedający produkty łazienkowe np BLU Salony Łazienek może zaoferować szeroki wybór wzorów, stylów i rozwiązań, które dostarczą nam inspiracji do stworzenia wymarzonej łazienki. Przeglądając dostępne w salonie katalogi, strony internetowe czy wystawy, możemy znaleźć wiele pomysłów i propozycji aranżacyjnych, które spełnią nasze oczekiwania i preferencje. Korzyści płynące z skorzystania z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe są liczne. Po pierwsze, taki salon posiada specjalistów z doświadczeniem, którzy są w stanie doradzić nam w kwestii wyboru odpowiednich materiałów, armatury i ceramiki. Dzięki ich wiedzy możemy uniknąć popełnienia kosztownych błędów i zdecydować się na rozwiązania, które będą funkcjonalne i trwałe. Łazienki inspiracje. Profesjonalny projektant wnętrz z salonu BLU sprzedającego produkty łazienkowe pomoże nam również obliczyć ilość potrzebnych materiałów, takich jak płytki, klej czy fugi. Dzięki temu unikniemy nadmiaru lub niedoboru materiałów, co może prowadzić do dodatkowych kosztów i komplikacji w trakcie remontu. Projektant BLU Salony Łazienek może również wskazać nam rozwiązania, które pozwolą zaoszczędzić w przyszłości, na przykład poprzez redukcję zużycia wody lub energii elektrycznej. Kolejnym argumentem przemawiającym za skorzystaniem z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe jest możliwość opracowania projektu łazienki dopasowanego do naszych indywidualnych potrzeb i preferencji. Projektant wnętrz BLU Salony Łazienek zaproponuje rozwiązania uwzględniające dostępną przestrzeń oraz techniczne wymagania. Niezależnie od tego, czy planujemy remont łazienki w domu jednorodzinnym, łazienki bez okna, małej toalety w bloku czy łazienki dla seniora, projektant z salonu sprzedającego produkty łazienkowe pomoże nam stworzyć aranżację, która spełni nasze oczekiwania i będzie dostosowana do naszego budżetu. Warto również podkreślić, że wyspecjalizowany salon sprzedający produkty łazienkowe oferuje szeroki wybór materiałów i wyposażenia. Możemy tam znaleźć płytki, armaturę, ceramikę i inne akcesoria w różnych stylach i wzorach. Dzięki temu możemy dopasować wystrój naszej łazienki do ogólnego stylu naszego domu lub mieszkania. Bogaty asortyment dostępny w salonie sprzedającego produkty łazienkowe pozwoli nam stworzyć unikalną i spersonalizowaną przestrzeń łazienki, która będzie odzwierciedlała nasz gust i styl życia. Wnioskiem jest to, że inspiracja odgrywa kluczową rolę przy zlecaniu projektu łazienki. Skorzystanie z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe ma wiele zalet, takich jak dostęp do doświadczonych specjalistów, możliwość skorzystania z różnorodnych inspiracji i profesjonalne doradztwo. Dzięki temu możemy stworzyć funkcjonalną, estetyczną i wyjątkową łazienkę, która będzie odpowiadała naszym potrzebom i upodobaniom. Podsumowując, wartościowa inspiracja i skorzystanie z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe są nieodzowne przy zlecaniu projektu łazienki. Dzięki temu możemy uniknąć niepotrzebnych trudności i kosztów, a jednocześnie stworzyć wyjątkową i funkcjonalną przestrzeń, która będzie nam służyć przez wiele lat. « powrót do artykułu
  23. W Euston w hrabstwie Suffolk odkryto późnorzymski skarb: cynowe talerze, półmiski, misy i kubki. Naczynia zakopano ułożone w stos. Archeolodzy podejrzewają, że chciano je w ten sposób przechować albo zostały złożone w ofierze. Przedmioty trafiły właśnie na wystawę w West Stow Anglo-Saxon Village and Museum. Można je oglądać do stycznia przyszłego roku. Jesienią 2022 roku na depozyt natrafił miejscowy detektorysta Martin White, który brał wtedy udział w zorganizowanym wydarzeniu East of England Rally. White podkreśla, że jest detektorystą od ok. 10 lat i to jego najpoważniejsze znalezisko. Niezwłocznie skontaktowaliśmy się ze Służbą Archeologiczną, tak by bez uszkodzeń wydobyć i spisać artefakty. To zaszczyt, że mogłem być świadkiem całego procesu: od odkrycia, przez wykopaliska, po oglądanie tych przedmiotów na wystawie. Wykopaliskami zajęli się specjaliści z Wardell Armstrong oraz Norfolk Museum Service; prace konserwatorskie przeprowadziła druga z wymienionych instytucji. To ważne odkrycie. Większe talerze i półmiski służyły do wspólnotowego podawania pokarmów, a ośmioboczne misy mogą mieć odniesienia chrześcijańskie. Podobne skarby są znajdowane w południowej Wielkiej Brytanii - wyjaśnia Faye Minter z Suffolk County Council, wspominając przy tej okazji o pobliskich dużych rzymskich osadach w Icklingham i Hockwold. « powrót do artykułu
  24. Astrofizycy korzystający z wielkich radioteleskopów najprawdopodobniej wpadli na ślad fal grawitacyjnych o niskiej częstotliwości, których okres oscylacji liczony jest w latach i dekadach. Takie wnioski płyną z kilku artykułów opublikowanych właśnie w The Astrophysical Journal Letters (1, 2, 3, 4, 5) Sygnał świadczący o obecności fal grawitacyjnych o niskiej częstotliwości znaleziono w danych gromadzonych od lat przez North American Nanohertz Observatory for Gravitational Waves (NANOGrav). Są to zupełnie inne fale niż znane nam, które zostały odkryte przez obserwatorium LIGO w 2016 roku. Od 2004 roku NANOGrav obserwuje rozbłyski pulsarów znajdujących się w Drodze Mlecznej. Pulsar to gwiazda neutronowa lub biały karzeł, pozostałość po większej gwieździe. Ma on niewielką średnicę, olbrzymią masę i obraca się wokół własnej osi z niezwykłą regularnością, emitując wiązkę promieniowania elektromagnetycznego. Promieniowanie to możemy obserwować, a jako że pulsary charakteryzuje bardzo regularny obrót, możemy traktować je jak niezwykle precyzyjny zegar. Skoro wiązka takiego promieniowania powinna docierać do nas w określonych odstępach czasu, to gdy dotrze zbyt wolno lub zbyt szybko, będziemy mieli dowód, że coś znajdującego się pomiędzy pulsarem a Ziemią zakłóciło promieniowaniu drogę. Teoria Einsteina pozwala dokładnie przewidzieć, w jaki sposób fale grawitacyjne powinny wpłynąć na docierający do nas sygnał z pulsarów. Ściskając i rozciągając przestrzeń, powinny one w minimalny sposób wpłynąć na czas dotarcia do nas sygnału z różnych pulsarów. W przypadku jednych sygnał zostanie przyspieszony, w przypadku innych – opóźniony. Te zmiany są skorelowane dla wszystkich par pulsarów i zależą od tego, jak odległe od siebie są pulsary w parze. W badania, które w 2004 roku rozpoczęła niewielka grupa naukowców, stopniowo angażowali się kolejni specjaliści. Obecnie projekt skupia 190 naukowców z USA i Kanady. Początkowo używane przez nich instrumenty i oprogramowanie były zbyt mało czułe i precyzyjne, by cokolwiek wykryć. W końcu w 2020 roku w danych pochodzących z 12 lat zauważono pierwszy „pomruk”, sygnał, których zauważono we wszystkich obserwowanych pulsarach. Przez kolejne lata trwały dalsze obserwacje i analizy mające wykluczyć alternatywne wyjaśnienia dla obserwowanego sygnału. Teraz uczeni są niemal pewni, że wykryli fale grawitacyjne o niskiej częstotliwości. Nie potrzeba do tego detektorów za miliardy dolarów. Potrzebne są liczne radioteleskopy i długi czas obserwacji, stwierdzają autorzy odkrycia. Zauważenie takich fal nie jest łatwe. Mimo tego, że mogą mieć one rozmiar większy od Układu Słonecznego. Potrzebne jest tutaj gigantyczny czuły wykrywacz. I właśnie takim wykrywaczem stały się pulsary. Teraz uczeni z NANOGrav chcą określić, co jest źródłem tego „pomruku”. Jedną z rozważanych możliwości są supermasywne czarne dziury, które krążąc wokół siebie generują fale grawitacyjne o niskiej częstotliwości. Takie czarne dziury znajdują się w centrach wielkich galaktyk. Gdy takie galaktyki się połączą, dziury trafiają do centrum nowo powstałej galaktyki i krążą wokół siebie jeszcze długo po zderzeniu ich rodzimych galaktyk. Z czasem czarne dziury się połączą, tworząc jedną czarną dziurę oraz generując fale grawitacyjne o wysokiej częstotliwości. Jednak zanim do tego dojdzie, powoli zbliżają się do siebie ściskając i rozciągając przestrzeń, generując fale grawitacyjne o niskiej częstotliwości, która z czasem mogą dotrzeć i do naszej galaktyki. Takie sygnały grawitacyjne z wielu par czarnych dziur nakładają się na siebie, podobnie jak głosy ludzi w tłumie, tworząc „galaktyczny pomruk”, który wywołuje unikatowy wzorzec sygnałów docierających do nas z pulsarów. I właśnie tego wzorca od niemal 20 lat poszukiwali naukowcy skupieni w NANOGrav. Przewodniczący zespołu ds. astrofizyki NANOGrav, doktor Luke Kelley z University of California w Berkeley, mówi, że w pewnym momencie naukowcy martwili się, że supermasywne czarne dziury mogą krążyć wokół siebie wiecznie, nigdy nie zbliżając się na tyle, by wygenerować fale grawitacyjne. Teraz w końcu zdobyliśmy dowód, że istnieje wiele takich masywnych i bliskich układów podwójnych. Gdy czarne dziury znajdą się na tyle blisko, by wygenerować sygnał, który możemy obserwować w czasie dotarcia impulsów z pulsarów, nic nie powstrzyma ich przed połączeniem się w ciągu kilku milionów lat. « powrót do artykułu
  25. W jednym z laboratoriów University of Cambridge stworzono model ludzkiego embrionu uzyskany dzięki odpowiedniemu zaprogramowaniu ludzkich komórek macierzystych. Modele takie posłużą do badań nad chorobami genetycznymi oraz nad przyczynami naturalnych poronień. Model ten to zorganizowana trójwymiarowa struktura uzyskana z pluripotencjalnych komórek macierzystych, która naśladuje niektóre procesy zachodzące na wczesnych etapach istnienia ludzkiego embrionu. Pozwoli ona na modelowanie drugiego tygodnia rozwoju. Nasz model przypominający ludzki embrion, utworzony w całości z ludzkich komórek macierzystych, daje nam wgląd w procesy, które są zwykle ukryte, mówi profesor Magdalena Zernicka-Goetz. To niezwykłe osiągnięcie pozwala nam manipulować genami, by zrozumieć rolę, jaką odgrywają w rozwoju modelowego systemu. Możemy przetestować funkcje poszczególnych elementów, co jest trudne do zrobienia w przypadku naturalnego embrionu, dodaje. U człowieka w drugim tygodniu ciąży dochodzi do implantacji embrionu w macicy. Właśnie wówczas wiele ciąż jest traconych. Teraz, dzięki stworzeniu odpowiedniego modelu, specjaliści będą mogli lepiej przyjrzeć się temu procesowi, którego nigdy wcześniej bezpośrednio nie śledzono. Zrozumienie tych wczesnych etapów rozwoju może zdradzić niezwykle istotne informacje na temat defektów płodu oraz różnych chorób. Naukowcy mają też nadzieję, że uda się dzięki temu opracować odpowiednie testy ciążowe. Zernicka-Goetz i jej grupa od ponad dekady badają najwcześniejsze etapy rozwoju człowieka, chcąc zrozumieć, dlaczego niektóre ciąże kończą się poronieniem. W ciągu ostatnich dwóch lat naukowcy stworzyli embriony z mysich komórek macierzystych. Miały one bijące serce, strukturę podobną do mózgu oraz zalążki wszystkich organów. Model stworzony z ludzkich komórek macierzystych nie posiada mózgu, ani bijącego serca, ale składa się z komórek, które z czasem utworzą embrion, łożysko i pęcherzyk żółciowy. Wiele ciąż kończy się w tym właśnie momencie, w którym wspomniane trzy typy komórek zaczynają przesyłać sobie nawzajem sygnały mechaniczne i chemiczne kierujące prawidłowym rozwojem. W Wielkiej Brytanii prawo zakazuje hodowania w laboratoriach ludzkich embrionów starszych niż 14 dni. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...