Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36960
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Twócy online'owej gry Apex Legends wpadli na interesujący pomysł walki z oszustami. Zamiast – jak zwykle robią twórcy online'owych gier – blokować konta osób oszukujących w grze, zmodyfikowali algorytm gry tak, by osoby oszukujące... grały przeciwko sobie. Dotychczas walka z oszustami nie przynosiła większych skutków. O ile w płatnych online'owych grach zablokowanie oszusta skutkowało tym, że zakładał on nowe konto i ponownie płacił, to w grach darmowych – jak Apex Legends – oszust nie ponosi nawet tak minimalnej „kary”, jak konieczność ponownego wykupienia dostępu do gry. Oszuści zaś odbierają innym graczom całą przyjemność z gry, gdyż dzięki wykorzystywanym przez siebie nieuczciwym narzędziom, mają nad pozostałymi graczami olbrzymią przewagę. Apex Legends to bezpłatna gra udostępniona w bieżącym roku przez Electronic Arts. Gra nie była szeroko reklamowana, więc jej twórców zaskoczył fakt, że już w pierwszym miesiącu miała 50 milionów użytkowników. Gracze walczą w grupach po około 60 osób. Najpierw tworzone są zespoły po trzech graczy, następnie ich zadaniem jest przeszukanie okolicy, w celu znalezienia broni i innych zasobów, a w końcu dochodzi do walki pomiędzy zespołami. Gra szybko zyskała na popularności i szybko też popularność straciła. Częściowo za sprawą oszustów, którzy instalowali narzędzia pozwalające m.in. na poznanie dokładniej lokalizacji innych uczestników gry czy też narzędzia automatycznie celujące w przeciwnika podczas wymiany ognia. Twórcy Apex Legends postanowili więc, że zamiast bezproduktywnie kasować konta oszustów, lepiej spowodować, by ci dusili się we własnym sosie. « powrót do artykułu
  2. Spod food trucka z sushi na stacji kolejowej Wellington w Nowej Zelandii wydostano parę pingwinów małych. Ptaki wywieziono w bezpieczniejsze do gniazdowania miejsce na wybrzeżu. Wcześniej sprawdzono, czy nie odniosły żadnych urazów. W czasie weekendu policja została powiadomiona o pingwinie przechadzającym się po centrum Wellington. Ptaka schwytano i wywieziono do zatoki. We wtorek okazało się jednak, że wrócił z towarzystwem i zaczął budować gniazdo pod ciężarówką z sushi na stacji kolejowej. Parę wywabiono za pomocą łososia. Jack Mace z Wydziału Ochrony podkreśla, że pingwiny małe właśnie rozpoczynają sezon lęgowy. Ponieważ często gniazdują w tych samych miejscach, możliwe, że w przyszłym roku spróbują wrócić do kiosku sushi. Na wszelki wypadek specjaliści zatkali wszelkie szczeliny i szpary food trucka. Droga pingwinów na stację była usiana niebezpieczeństwami; mogły się tu bowiem dostać albo rurami, albo pokonując 4-pasmową autostradę. Zwykle gniazdem pingwinów małych jest nora. Często znajduje się ona w głębi lądu, np. ukryta w zaroślach czy w lesie. E. minor wyprowadzają 1 lęg (z rzadka 2). Jaja są składane w sierpniu-październiku.   « powrót do artykułu
  3. Za pomocą dronów i sygnałów dźwiękowych można ratować nosorożce przed kłusownikami. Naukowcy z University of Brighton proponują, by wykorzystać tego typu rozwiązania do przepędzania zwierząt z terenów, gdzie aktywnie działają kłusownicy. Dzięki międzynarodowym wysiłkom populacja białego nosorożca południowego wzrosła w ciągu 100 lat do obecnych około 20 000 osobników,. Niestety, każdego roku kłusownicy zabijają ponad 1000 tych zwierząt. Tradycyjne metody ochrony, takie jak piesze i zmotoryzowane patrole obszarów chronionych są bardzo kosztowne. Stąd też pomysł na wykorzystanie nowoczesnych technologii. Samuel Penny i jego koledzy z Brighton postanowili sprawdzić, czy zapachy, drony lub dźwięki mogą odstraszać nosorożce od pojawiania się na niektórych obszarach. Wybrali grupę nosorożców z prywatnego rezerwatu w RPA i czterokrotnie poddali je działaniu każdego ze wspomnianych stymulantów, sprawdzając, jaki będzie tego skutek. Okazało się, że nalepiej sprawdzały się drony oraz syreny. Samice z młodymi uciekały przed dronami, nawet gdy znajdowały się one 100 metrów nad ziemią. Naukowcy uważają, że drony można wykorzystać do odstraszania zwierząt z miejsc, gdzie są szczególnie narażone, na przykład od budynków i dróg w czasie pełni. Z kolei syreny można by montować na samochodach strażników i przeganiać zwierzęta zbliżające się do granic rezerwatu, by go nie opuściły. Stwierdziliśmy, że drony są znacznie bardziej efektywne niż syreny w manipulowaniu ruchem nosorożców. Głównie dlatego, że mają większy zasięg i pozwalają na śledzenie zwierząt na długich dystansach. Ich zdolności manewrowe umożliwiają też lepsze kontrolowanie ruchów zwierząt. Można dzięki temu zarządzać nimi jak stadem, mówi Penny. Co interesujące, zapach chili, o którym wiadomo, że dobrze działa w przypadku słoni, małp i niedźwiedzi, był tutaj bezużyteczny. "Nosorożce żuły liny nasączone olejem z chili. W ich przypadku chili działa przyciągająco, a nie odstraszająco", dodaje uczony. « powrót do artykułu
  4. Alpinista Bryan Mestre był zaszokowany, gdy na wysokości 3400 metrów w masywie Mount Blanc zauważył jezioro. Czas bić na alarm. Wystarczyło 10 dni upałów, by doszło do rozpadu lodowca, roztopienia lodu i utworzenia jeziora u  podnóża Dent du Geant, mówi Mestre. Zaledwie10 dni wcześniej jego kolega był w tym regionie i jeziora jeszcze nie było. Znajduje się ono na wysokości 3400–3500 metrów. Na tej wysokości spodziewasz się lodu i sniegu, nie ciekłej wody. Zwykle wystarczy tutaj przebywać przez cały dzień, by woda w butelce zamarzła. Byłem tutaj wiele razy. W czerwcu, lipcu, nawet w sierpniu i nigdy nie widziałem tutaj wody w stanie ciekłym, stwierdza Mestre. Glacjolog Ludovic Ravanel mówi, że sam w roku 2015 we francuskich Alpach zauważył jezioro, którego powstanie powiązał z globalnym ociepleniem. Według europejskiego Copernicus Climate Change Service oraz NASA miniony czerwiec był najcieplejszym czerwcem w historii pomiarów. Z danych NASA wynika, że średnie temperatury były o 0,93 stopnia Celsjusza wyższe niż średnia wieloletnia z lat 1951–1980. Średnie temperatury w Europie były o 2 stopnie wyższe, a pod koniec miesiąca we Francji, Niemczech i północnej Hiszpanii temperatury były o 6–10 stopni Celsjusza wyższe od normy. « powrót do artykułu
  5. Szympansy wydają się czerpać przyjemność ze wspólnego oglądania filmów, a uprawiana razem aktywność sprzyja tworzeniu więzi. To zaś oznacza, że opisywane zjawisko ma głębsze korzenie ewolucyjne niż dotąd sądzono. Od dawna wiadomo, że ludzie tworzą i podtrzymują więzi dzięki grupowym działaniom, np. grze w planszówki. Trudno było jednak powiedzieć, czy podobne zjawisko występuje u innych gatunków. U ludzi występuje mnóstwo sprzyjających więziom społecznym aktywności, których nie widuje się u innych gatunków, bo mają w jakimś stopniu charakter kulturowy; należą do nich choćby oglądanie filmów czy słuchanie muzyki. Myśleliśmy, że ten rodzaj łączenia na drodze wspólnego doświadczenia jest czymś unikatowo ludzkim - opowiada Wouter Wolf z Duke University. W ramach eksperymentu szympansy łączono w pary, którym odtwarzano krótki film. Później autorzy raportu z pisma Proceedings of the Royal Society B mierzyli, ile czasu zajmie szympansom przybliżenie się, jak blisko podejdą do partnera i jak długo pozostaną obok siebie. Zjawisko to badano także w parach bonobo (szympansów karłowatych) i parach mieszanych gatunkowo (małpy łączono z ludźmi). Okazało się, że małpy, które oglądały film z przedstawicielem własnego gatunku lub człowiekiem, podchodziły do partnera szybciej i spędzały w jego pobliżu więcej czasu (w porównaniu do małp oglądających wideo samotnie). Zwierzęta mogą stać razem i patrzeć na wodospad, ale nie wydają się poszukiwać doświadczeń tego rodzaju, dlatego przez długi czas myśleliśmy, że nie są zdolne do takiego przetwarzania albo że nie odczuwają żadnych psychologicznych konsekwencji takiego zachowania. Komentując doniesienia Amerykanów, słynny prymatolog Frans de Waal podkreśla, że zjawisko synchronizacji zachowania jest bardzo starym wrodzonym mechanizmem empatycznym. Inną sprawą jest to, czy małpy rozumieją dzielone doświadczenie. Nie uważam, by dało się to łatwo zademonstrować - dodaje. Sporym ograniczeniem studium jest fakt, że zwierzęta obserwowano tylko 3 minuty od zakończenia filmu, nie wiadomo więc, czy wspólne doświadczenie wzmocniło społeczne więzi długoterminowo. Poza tym w badaniach wzięły udział małpy żyjące w niewoli, nie da się więc stwierdzić, czy zjawisko występuje również u dzikich małp. « powrót do artykułu
  6. Watykan zakazuje sprzedaży plastikowych przedmiotów jednorazowego użytku. Na terenie państwa tego typu przedmioty można będzie sprzedawać wyłącznie do wyczerpania obecnych zapasów w sklepach. Poczas gdy Unia Europejska zapowiedziała, że chce wprowadzić zakaz sprzedaży jednorazowych przedmiotów plastikowych od roku 2021 Watykan już od pewnego czasu ogranicza użycie takich przedmiotów, a wkrótce w ogóle nie będą one sprzedawane, poinformował Rafael Ignacio Tornini, szef wydziału odpowiedzialnego w Watykanie za utrzymanie ogrodów i sprzątanie odpadów. Próbujemy poddawać recyklingowi jak najwięcej plastiku, a obecnie ograniczamy sprzedaż plastikowych przedmiotów jednorazowego użytku, powiedział Tornini w wywiadzie dla agencji ANSA. Wśród przedmiotów, których sprzedaży zakazano znajdują się torby, butelki na wodę, plastikowe sztućce, słomki czy balony. Watykan od dawna dba o ekologię. Najbardziej znanym tego przejawem stało się zainstalowanie w 2008 roku panel słonecznym na Auli Pawła VI. W tym samym roku ruszył też program segregowania odpadów. Obecnie 55% odpadów z Watykanu jest odpowiednio segregowanych i poddawanych recyklingowi. Celem władz Watykanu jest osiągnięcie w ciągu 2-3 lat zalecanego przez UE poziomu 70–75 procent segregowanych i przetwarzanych odpadów. Watykan ma mniej niż 1000 obywateli, jednak do tego należy doliczyć kilka tysięcy pracowników oraz miliony turystów rocznie. Rocznie w Watykanie zbieranych jest około 1000 ton śmieci. Przed pięcioma miesiącami rozpoczęto tam specjalny program zbierania odpadów organicznych. Są one zbierane z gospodarstw i domów Watykanu, miesza się je z odpadami zielonymi i tworzy kilkaset ton nawozu, który jest wykorzystywany w ogrodach Watykanu oraz papieskiej rezydencji w Castel Gandolfo. « powrót do artykułu
  7. W płynie osierdziowym wykryto nieznaną populację komórek. Naukowcy z Uniwersytetu w Calgary uważają, że można ją będzie wykorzystać do leczenia uszkodzeń serca. Wyniki badania ukazały się w piśmie Immunity. Kanadyjczycy stwierdzili, że makrofagi Gata6+ z jamy osierdziowej pomagają w leczeniu uszkodzonego mysiego serca. Komórki te wykryto w płynie osierdziowym gryzoni z uszkodzeniami serca. Później te same komórki znaleziono w analogicznej sytuacji w ludzkim worku osierdziowym, co potwierdza, że makrofagi Gata6+ można by wykorzystać w ramach nowej terapii u pacjentów z chorobami serca. Naukowcy dodają, że dotąd kardiolodzy nigdy nie badali możliwości, że komórki z bezpośredniego otoczenia serca uczestniczą w zdrowieniu i naprawie serca po urazie. Odkrycie nieznanych komórek, które mogą pomóc w naprawie uszkodzonego mięśnia sercowego, otwiera drogę nowym terapiom dla milionów osób cierpiących na choroby kardiologiczne - podkreśla prof. Paul Fedak. « powrót do artykułu
  8. W Utrechcie, czwartym co do wielkości mieście Holandii, na 316 przystankach autobusowych dachy przekształcono w miniogródki dla pszczół i innych zapylaczy. Obsadzone sukulentami zielone dachy nie tylko wspierają bioróżnorodność, ale i magazynują deszczówkę czy przechwytują pyły. Miasto zadbało też o oświetlenie LED i bambusowe ławeczki. Większość roślin to rozchodniki (Sedum), które nie wymagają większych zabiegów ogrodniczych, a jednocześnie wabią kwiatami pszczoły czy trzmiele. Utrecht na wiele sposobów stara się walczyć ze zmianą klimatu. Do końca bieżącego roku miasto chce uzupełnić swoją flotę 55 elektrycznymi autobusami, a do 2028 r. tutejszy transport ma być całkowicie neutralny węglowo. Oprócz tego prowincja Utrecht sporo inwestuje w naprawę ścieżek rowerowych. « powrót do artykułu
  9. Na niektórych wyspach archipelagu Wysp Marshalla, na przykład na atolach Bikini i Enewetak, poziom radioaktywności jest wciąż wyższy niż w Czernobylu czy Fukushimie. To wynik prób z bronią atomową, jakie były tam prowadzone przez USA w latach 1946–1958. Naukowcy zbadali glebę wysp pod kątem występowania w niej izotopów plutonu-239 i plutonu-240. Okazało się, że na niektórych z wysp występuje go od 10 do 1000 razy więcej niż w Fukushimie i około 10-krotnie więcej niż w czernobylskiej strefie zakazanej. Badacze przyznają, że pobrali próbki z niewielu miejsc, więc stworzenie całościowego obrazu wymaga kolejnych badań. Pierwsze testy jądrowe zostały przeprowadzone przez USA na Wyspach Marshalla w 1946 roku. Bomby Able i Baker zostały zdetonowane na atolu Bikini. W ciągu 12 kolejnych lat przeprowadzono w sumie 67 testów. Na atolu Enewetak odbyła się pierwsza próba bomby wodorowej. Ivy Mike została zdetonowana w 1951 roku, a w roku 1954 na Bikni wybuchła Castle Bravo, najpotężniejsza amerykańska bomba wodorowa. Siła jej eksplozji była ponad 1000-krotnie większa niż bomby zrzuconej na Hiroshimę. Opad radioaktywny z eksplozji trafił też na atole Rongelap i Utirik. W 2016 roku naukowcy z Columbia University przeprowadzili badania promieniowania gamma na atolach Enewetak, Bikini i Rongelap. Okazało się, że poziom promieniowania na Bikini jest wyższy, niż sądzono, zdecydowano więc o kolejnych badaniach. Właśnie opublikowano ich wyniki. Z artykułów w PNAS dowiadujemy się, że badania prowadzono na północnych atolach Wysp Marshalla: Bikini, Enewetak, Rongelap i Utirik. Poziom promieniowania gamma był porównywany z wyspami położonymi na południu archipelagu. Poziom promieniowania gamma był znacznie podniesiony na atolu Bikini, wyspie Enjebi na atolu Enewetak i wyspie Naen na atolu Rongelap. Poziom na Bikini przekraczał maksymalny poziom określony w porozumieniu podpisanym pomiędzy USA a Republiką Wysp Marshalla. Ponadto w glebie wysp Runit i Enjebi z atolu Enewetak, na wyspie Naen i atolu Bikini znaleziono wysokie stężenie izotopów plutonu. Dzięki współpracy z nurkami udało się też pobrać próbki osadów z krateru Castle Brawo. Okazało się, że poziom plutonu-240, plutonu-239, ameryku-241 i bizmutu-207 jest tam o rząd wielkości wyższy niż na południowych wyspach. W ramach trzeciego etapu badań naukowcy przetestowali ponad 200 owoców, głównie orzechów kokosowych i orzechów Panda oleosa. W owocach z Bikini i Rongelap zanotowano niebezpieczne poziomu cezu-137. « powrót do artykułu
  10. Słonie, choć to sprzeczne z intuicją, zjadając i zadeptując roślinność, pomagają lasom przechowywać więcej węgla pobranego z atmosfery. Jeśli słonie wyginą, ilość węgla składowanego w lasach tropikalnych centralnej Afryki zmniejszy się o 7%. Fabio Berzaghi i jego koledzy z Laboratorium Klimatu i Nauk Przyrodniczych w Gif-sur-Yvette we Francji chcieli sprawdzić czy słonie, niszcząc roślinnośc, wspomagają większe drzewa, by te rosły jeszcze większe. Naukowcy stworzyli model matematyczny, w którym opisali różnorodność roślin i symulowali wspływ słoni polegający na tym, że eliminują one częśc mniejszych roślin. Model wykazał, że słonie zmniejszają gęstość roślinności w lesie, ale przez to zwiększają średni obwód pni drzew i ogólną ilość biomasy roślinnej. Dzięki nim długo rosnące drzewa żyją dłużej i przechwytują większą ilość węgla. Dane z modelu zgadzają się z danych obserwacyjnych z Kongo, gdzie porównywano roślinność w miejscach, w których żyją słonie i miejscach, gdzie zwierzęta te nie występują. Istnienie słoni może też wyjaśniać widoczne różnice pomiędzy lasami deszczowymi Afryki i Ameryki Południowej. W Ameryce brak jest wielkich roślinożerców, w lesie deszczowym liczba drzew na hektar jest większa, ale zwykle drzewa te są mniejsze, mniejsza jest też ich łączna masa. Sądzimy, że do istnienia tych różnic przyczyniają się wielcy roślinożercy, mówi Berzaghi. Jako, że wielkie afrykańskie drzewa długo żyją, gwałtowny spadek populacji słoni, do jakiego doszło w ciągu ostatnich stu lat, gdy ich liczebność zmniejszyła się z 1 000 000 do obecnych 100 000, nie jest jeszcze widoczny w wyglądzie lasu. Jednak, jak wynika z obliczeń, spadek ten oznacza, że biomasa afrykańskiego lasu deszczowego zmniejszy się o 3 gigatony węgla, czyli o tyle ile np. Wielka Brytania emituje w ciągu 14 lat. Jak zauważa Berzaghi, słonie wyświadczają nam bezpłatnie usługę, dzięki której w atmosferze jest mniej węgla, a więc zmniejszają efekt cieplarniany. « powrót do artykułu
  11. W górach Usambara w Tanzanii, które wchodzą w skład większego pasma - Gór Wschodniego Łuku - odkryto nowy gatunek drzewa. Mischogyne iddii osiąga wysokość 20 m i ma białe kwiaty. Gatunek skategoryzowano jako krytycznie zagrożony, bo jego zasięg występowania jest ograniczony do obszaru o powierzchni zaledwie 8 km2. Nie wiadomo, jakie gatunki zwierząt są z nim związane, ale naukowcy z Uniwersytetu Yorku podejrzewają, że drzewo może być zapylane przez chrząszcze. Dr Andy Marshall odkrył drzewo podczas badań, które miały pomóc w poznaniu czynników środowiskowych wpływających na ilość węgla magazynowanego przez las. Drzewo występuje w bardzo pięknej części świata - w okrytych chmurami górach, w otoczeniu plantacji herbaty. Gdy już wiemy o jego istnieniu, będziemy szukać sposobów na zapewnienie mu ochrony. Przy tak małej populacji istotne jest, by przez rozwój rolnictwa nie doszło do odizolowania od innych lasów w regionie. Małe lasy muszą być połączone, by zapewnić rozprzestrzenianie nasion i przystosowanie gatunków do zmiany klimatu - podkreśla Marshall. Na przestrzeni ostatnich 100 lat lasy gór Usambara znacznie się zmniejszyły. Naukowcy zaznaczają, że trzeba się skupić na metodach ochrony, by podtrzymać lub zwiększyć populację drzew. M. iddii ma cylindryczny pień o średnicy do 45 cm. Jego kora ma jasnoszarą barwę. Owoce są nieznane. Jego potoczna nazwa to Zonozono (Msofu). Drzewo jest znane z dwóch lokalizacji: ze wschodu i zachodu gór Usambara (jedna leży na terenie rezerwatu Amani, a druga w prywatnym rezerwacie Mazumbai, zarządzanym przez Uniwersytet Rolniczy Sokoine). Oba rezerwaty są dobrze prowadzone, ale badania ekoturystyki w Amani pokazują, że przynosi ona niewiele korzyści lokalnym mieszkańcom. Ponieważ wycinka drzew pozostaje istotnym nierozwiązanym problemem, rezerwaty stają się wyspami otoczonymi bezleśnymi terenami. Oprócz tego las zarastają inwazyjne gatunki, a zwłaszcza Maesopsis eminii. Naukowcy szacują, że pozostało mniej niż 15 osobników M. iddii (dotąd zaobserwowano zaledwie 7 okazów). Badania prowadzone przez Marshalla w innej części Tanzanii, lesie Magombera, mogą pomóc w ustaleniu, jakimi metodami najlepiej się posłużyć, by ochronić nowy gatunek. W ramach tamtego projektu Marshall współpracuje z lokalnymi mieszkańcami, by stworzyć nowe sposoby odtwarzania lasu czy znaleźć alternatywne źródła drewna. Ważnym elementem jest też ograniczanie pożarów lasów oraz inwazyjnych pnączy, które mogą zabijać drzewa. Dzięki wsparciu miejscowej ludności na utraconych obszarach Magombera odrosły tysiące drzew, co sugeruje, że podobne podejście można by wykorzystać w innych regionach. Odkrycie tego skrajnie rzadkiego gatunku po raz kolejny podkreśla istotność Gór Wschodniego Łuku jako jednego z najważniejszych rezerwuarów bioróżnorodności w Afryce. Obszar ten stanowi azyl dla gatunków, które ocalały z czasów, kiedy całą tropikalną Afrykę pokrywał wielki las. Pozostałości tego lasu są cenne i jedyne w swoim rodzaju - podsumowuje George Goslin, botanik z Ogrodów Królewskich Kew. « powrót do artykułu
  12. Ludzie od dawna marzą o terraformowaniu Marsa. Już w 1971 roku Carl Sagan zaproponował roztopienie lodu biegunie północnym Marsa i wytworzenie w ten sposób atmosfery. To zainspirowało do badań innych naukowców, którzy musieli odpowiedzieć na podstawowe pytanie: czy na Marsie istnieje wystarczająco dużo wody i gazów cieplarnianych, by możliwe było zwiększenie ciśnienia i temperatury na całej planecie. W 2018 roku nadeszło olbrzymie rozczarowanie. Finansowane przez NASA badania wykazały, że wszystkie zasoby Marsa wystarczyłyby do zwiększenia ciśnienia atmosferycznego zaledwie do poziomu 7% ciśnienia na Ziemi. Wydaje się więc, że terraformowanie całego Marsa jest nierealne. Teraz naukowcy z Harvard University, Jet Propulsion Laboratory oraz University of Edinburgh wpadli na pomysł, by nie działać na skalę całej planety, a regionalnie. W Nature Astronomy opublikowali artykuł, w którym dowodzą, że możliwe jest stworzenie na Marsie warunków sprzyjających życiu. Ich zdaniem należy wykorzystać aerożel krzemionkowy by wywołać efekt cieplarniany podobny do ziemskiego. Modele komputerowe i eksperymenty wykazały, że wystarczy nakryć niektóre obszary planety warstwą aerożelu grubości 2–3 centymetrów, by zablokować szkodliwe promieniowanie ultrafioletowe, na stałe podnieść temperaturę powyżej 0 stopni i przepuścić na tyle widzialnego światła, by rośliny mogły prowadzić fotosyntezę. I to wszystko bez potrzeby używania dodatkowego źródła ciepła. Regionalne podejście do uczynienia Marsa nadającym się do zamieszkania jest znacznie łatwiej osiągalne niż globalna modyfikacja jego atmosfery, mówi profesor Robin Wordsworth z Harvarda. W przeciwieństwie do wcześniejszych tego typu pomysłów, tutaj mamy projekt, który można stopniowo testować i rozwijać za pomocą technologii i materiałów, które już teraz posiadamy, dodaje. Mars to, poza Ziemią, najbardziej przyjazna życiu planeta Układu Słonecznego. Jednak pozostaje nieprzyjazny dla wielu form życia. System tworzenia niewielkich zamieszkałych wysp pozwoliłby na przekształcanie Marsa w kontrolowalny, skalowalny sposób, wyjaśnia Laura Kerber z Jet Propulsion Laboratory. Naukowcy przyznają, że ich pomysł opiera się na zjawisku, które już zaobserwowano na Marsie. W przeciwieństwie do czap lodowych na ziemskich biegunach pokrywy lodowe występujące na Marsie to połączenie wody i zamarzniętego CO2. Dwutlenek węgla, jak wiemy, przepuszcza promienie słoneczne i zatrzymuje ciepło. Latem zjawisko to powoduje, że pod pokrywą lodową marsjańskich biegunów tworzą się kieszenie, w których występuje efekt cieplarniany. Zaczęliśmy myśleć o tym efekcie cieplarnianym wywoływanym przez zamarznięty dwutlenek węgla i o tym, jak można by go wykorzystać do stworzenia warunków dla istnienia życia na Marsie. Zastanawialiśmy się, czy istnieje materiał, który charakteryzuje się minimalnym przewodnictwem cieplnym, ale przepuszcza dużo światła, wspomina Wordsworth. Wybór naukowców padł na krzemionkowy aerożel, jeden z najdoskonalszych izolatorów stworzonych przez człowieka. Aerożele krzemionkowe są w 97% porowate, dzięki czemu światło łatwo się przez nie przedostaje, jednak nanowarstwy ditlenku krzemu zatrzymują promieniowanie podczerwone, znacząco utrudniając przewodnictwo cieplne. Aerożel krzemionkowy to obiecujący materiał, gdyż działa pasywnie. Nie wymaga dostarczania energii, nie posiada ruchomych części, które trzeba by konserwować i naprawiać, przez długi czas utrzymuje ciepło, przypomina Kerber. Modele komputerowe i eksperymenty wykazały, że jeśli takim aerożelem pokryjemy jakiś obszar znajdujący się na marsjańskich średnich szerokościach geograficznych, to temperatury na tym obszarze wzrosną niemal do poziomu ziemskiego. Wystarczy pokryć odpowiednio duży obszar, a nie będzie potrzeba żadnej innej technologii czy zjawiska fizycznego. Po prostu wystarczy warstwa tego materiału, by utrzymać wodę w stanie ciekłym, wyjaśnia Wordsworth. Krzemionkowy aerożel mógłby więc zostać wykorzystany do budowy pomieszczeń mieszkalnych, a nawet samodzielnej biosfery na Marsie. Naukowcy mają teraz zamiar przetestować swoje koncepcje na tych obszarach Ziemi, które przypominają Marsa. Mają tutaj do wyboru suche doliny Antarktyki i Chile. Profesor Wordsorth przypomina, że gdy zaczniemy poważną dyskusję na temat uczynienia Marsa nadającym się do zamieszkania, będziemy musieli rozważyć też kwestie filozoficzne czy etyczne, dotyczące np. ochrony planety. Jeśli mamy zamiar zaszczepić życie na Marsie, to musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy już tam nie ma życia. A jeśli jest, to jak to pogodzić. Nie unikniemy takich pytań, jeśli chcemy, by ludzie mieszkali na Marsie. « powrót do artykułu
  13. Badania ujawniły, że znajdujący się od ponad 100 lat w zbiorach Uniwersytetu w Bazylei papirus P.Bas. 2.43 jest najstarszym, pozabiblijnym, chrześcijańskim dokumentem z Cesarstwa Rzymskiego. Datowanie ujawniło, że list pochodzi z 3. dekady III w. n.e. i jest przez to starszy od wcześniej znanych chrześcijańskich dokumentów z rzymskiego Egiptu. Zazwyczaj pierwsi chrześcijanie z Cesarstwa Rzymskiego są opisywani jako zagrożeni prześladowaniami i wycofani z życia społecznego ekscentrycy. Treść P.Bas. 2.43 temu jednak przeczy. Pojawiają się w nim wskazówki, że w III w. n.e. chrześcijanie mieszkali poza miastami w głębi Egiptu, byli politycznymi liderami, a ich codzienność wcale nie różniła się od pogańskiej. Autorem listu jest Arrianus, który pisał do swojego brata Paulusa. Spośród innych zachowanych listów z grecko-rzymskiego Egiptu list wyróżnia się formułą kończącą. Po streszczeniu codziennych rodzinnych spraw i prośbie o przesłanie sosu rybnego Arrianus wyraża bowiem życzenie, by bratu wiodło się w Panu. Jak podkreśla prof. Sabine Huebner, Arrianus posłużył się nomina sacra, czyli skrótem imion świętych (odnoszących się do Boga). Imię brata także jest znaczące. W owym czasie imię Paulus było skrajnie rzadkie i możemy wnioskować, że wspomniani w liście rodzice byli chrześcijanami, którzy nazwali swojego syna na cześć apostoła [...]. Za pomocą badań prozopograficznych Huebner stwierdziła, że list pochodzi z lat 30. III w. Jest on więc o co najmniej 40-50 lat starszy od innych znanych listów chrześcijańskich. List wskazuje też na ważne szczegóły dot. społecznego zaplecza wczesnochrześcijańskiej rodziny; wiadomo, że Arrianus i Paulus byli młodymi, wykształconymi przedstawicielami miejscowej elity, właścicielami ziemskimi i urzędnikami. Naukowcy powiązali list z gminą (kome) Theadelfia w środkowym Egipcie. Oprócz tego wiadomo, że pochodzi on ze słynnego archiwum Heroninosa. Papirus stanowi osiową część najnowszej monografii Huebner pt. Papyri and the Social World of the New Testament. « powrót do artykułu
  14. Po ustąpieniu lodowca w Europie zmieniła się dieta żubrów. Zwierzęta te z wygodniejszych dla nich terenów otwartych przeniosły się do lasów. Związek miała z tym nie tylko zmiana roślinności, ale i presja człowieka. Z tymi zmianami nie poradziły sobie już tak dobrze tury – pokazują naukowcy z Białowieży. W Europie okres holocenu, związany z ociepleniem klimatu i wycofywaniem się lodowca przetrwały jedynie trzy gatunki dużych roślinożerców: żubr, tur i łoś. Jak gatunki te poradziły sobie w ciągu ostatnich 12 tys. lat, kiedy następowały dynamiczne zmiany środowiskowe, związane z ekspansją lasu po ustąpieniu lodowca? I jak wpłynęła na populacje tych zwierząt presja człowieka? Zbadał to zespół naukowców z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, kierowany przez dr. hab. Rafała Kowalczyka. Wyniki badań – prowadzonych we współpracy z zagranicznymi uczonymi – ukazały się właśnie w prestiżowym czasopiśmie naukowym Global Change Biology. O wynikach poinformowali w przesłanym PAP komunikacie przedstawiciele IBS PAN. Naukowcy zwracają uwagę, że żubr i tur przystosowane były do bardziej otwartych środowisk, a lasy były dla nich trudniejszym środowiskiem do przeżycia. Mimo to to właśnie lasy odegrały ważną rolę w unikaniu presji człowieka i stały się schronieniem umożliwiającym przetrwanie – piszą naukowcy. W ich ocenie plastyczność zachowań żerowych była prawdopodobnie kluczem do przetrwania w zmieniających się warunkach środowiskowych w okresie holocenu. Gatunki, które potrafiły się przystosować, jak żubr i łoś, przetrwały. Te mniej plastyczne, jak tur, bezpowrotnie wyginęły. Naukowcy zebrali próbki kości blisko 300 zwierząt (żubrów, turów i łosi) z kolekcji muzealnych w całej Europie. Poddali je analizie zawartości stabilnych izotopów węgla i azotu. Zwierzęta pobierają takie izotopy wraz z pokarmem, a materiał ten odkłada się w kościach. Rośliny rosnące w lasach mają inną zawartość izotopów węgla niż te rosnące na terenach otwartych. A zawartość izotopów azotu zależy m.in. od gatunku rośliny, gleby czy wysokości nad poziom morza, na jakiej rosły. Badając więc skład izotopowy można zrekonstruować środowiska, w których żerowały ssaki oraz ich dietę. Z badań wynikło, że u zwierząt tych zaszły zmiany użytkowania środowisk z bardziej otwartych (we wczesnym holocenie i okresie poprzedzającym neolit), na leśne (w okresie neolitu – ok. 6-7 tys. lat temu – i późnego holocenu). Ekspansja lasów w pierwszych tysiącleciach po ustąpieniu lodowca zmusiła duże gatunki roślinożerne do żerowania w lasach. A następnie wzrastająca od neolitu do czasów współczesnych presja człowieka, nie pozwoliła im na intensywniejsze użytkowanie terenów otwartych mimo kurczenia się pokrywy leśnej – skomentowali naukowcy z IBS PAN. Gatunkiem, u którego odnotowano największe wahania zawartości izotopów był żubr. Sugeruje to wysoką plastyczność tego dużego roślinożercy, co mogło mieć znaczenie dla jego przetrwania. Najmniej plastycznym gatunkiem, szczególnie jeśli chodzi o dietę, okazał się tur. Wyższa specjalizacja tego zwierzęcia mogła skutkować znacznie słabszą możliwością przystosowania się do zmieniającego się środowiska i nowego garnituru roślin w lasach, prowadząc do stopniowego znikania tego szeroko rozprzestrzenionego i licznego jeszcze na początku holocenu ssaka, aż do jego wymarcia w XVII wieku. Wśród czynników wyjaśniających obserwowane zmiany zawartości izotopów w kościach, były czas (wiek kości), długość geograficzna, wysokość n.p.m. oraz lesistość, z tym, że ich zestaw zmieniał się w zależności od gatunku. Najbardziej tajemniczy okazał się łoś, gdyż żaden z analizowanych czynników nie wyjaśnił zmian izotopowych u tego gatunku. Może to wynikać ze zmiennej sezonowo i bardzo różnorodnej diety łosi, sezonowych migracji obserwowanych współcześnie tylko u części osobników tego gatunku oraz faktu, że preferowane przez ten gatunek obszary bagienne ulegały mniejszej ingerencji człowieka w przeszłości. Wyniki badań białowieskich naukowców pokazują silny wpływ zmian naturalnych (ekspansja lasów) i antropogenicznych (wylesianie i presja ludzka) na ekologię żerowania dużych roślinożerców. « powrót do artykułu
  15. Holenderskie media donoszą o zniknięciu... dwóch okrętów podwodnych, które w 1941 roku zatonęły u wybrzeży Malezji. Holenderskie jednostki HNLMS O 16 oraz HNLMS K XVII zawierały szczątki 79 marynarzy. Według holenderskiego rządu za zniknięcie okrętów i zbezczeszczenie zwłok marynarzy odpowiadają złodzieje, którzy od lat plądrują wraki i sprzedają je na złom. Jak donosił w 2017 roku Guardian, z regionu zniknęło już około 40 okrętów, które zatonęły w czasie II wojny światowej. Okrętów, wraz z którymi utonęło około 4500 marynarzy. Podwodni złomiarze zwykle najpierw wysadzają wrak, a następnie przez całe dni i tygodnie wydobywają cenny za pomocą dźwigów cenny metal. Mogą zarobić miliony dolarów na wydobytej stali, miedzianych kablach czy wykonanych z fosfobrązu śrubach napędowych. Wraki okrętów są chronione prawem międzynarodowym i uznaje się je za cmentarze. To jednak nie powstrzymuje gangów kradnących amerykańskie, brytyjskie, japońskie, holenderskie czy australijskie jednostki spoczywające w wodach Azji Południowo-Wschodniej. To nie pierwszy przypadek zniknięcia holenderskich wraków. W 2002 roku nurkowie odkryli na dnie Morza Jawajskiego trzy wraki. Gdy 15 lat później wysłano tam ekspedycję mającą uczcić 75. rocznicę Bitwy o Morze Jawajskie okazało się, że HNLMS De Ruyter i NHLMS Java całkowicie zniknęły. Brakowało też znacznej części HNLMS Kortenaer. « powrót do artykułu
  16. Owady odczuwają chroniczny ból, donoszą australijscy uczeni. Profesor Greg Neely i jego zespół specjalizujący się w badaniu bólu dostarczyli pierwszych przekonujących dowodów, że długo po zagojeniu się rany owady mogą odczuwać chroniczny ból. Naukowcy z Sydney University opublikowali w Science Advances artykuł, w którym prezentują genetyczne dowody na istnienie chronicznego bólu u muszek owocówek. Wiemy, że podobny mechanizm występuje też u ludzi. Zidentyfikowanie go u owocówek może prowadzić do opracowania metod leczenia chronicznego bólu. Naukowcy będą bowiem w stanie pracować i eksperymentować z przyczyną chronicznego bólu, nie tylko z jego objawiamy. Jeśli opracujemy leki lub terapie komórkami macierzystymi, które będą brały na cel przyczynę a nie objawy, możemy pomóc wielu ludziom, mówi profesor Neely, którego celem jest stworzenie nieopioidowych leków przeciwbólowych. Ludzie nie postrzegają owadów jako odczuwających ból. Jednak na przykładzie wielu różnych bezkręgowców wykazano, że odczuwają one i unikają bólu. [...] Wiedzieliśmy, że owady czują ból, jednak dotychczas nie wiedzieliśmy, że zranienie prowadzi do długotrwałej nadwrażliwości na niebólowy stymulant, tak, jak ma to miejsce u ludzi, stwierdza uczony. Chroniczny ból to ból występujący po zagojeniu się rany. Występuje w formie bólu zapalnego lub neuropatycznego. Australijscy badacze sprawdzali, czy owady odczuwają ból neuropatyczny. Występuje on po uszkodzeniu układu nerwowego, a ludzie odczuwają go jako palący lub ostry ból. U ludzi występuje u np. w wyniku rwy kulszowej, uszkodzenia rdzenia kręgowego, neuropatii cukrzycowej, nowotworów czy przypadkowych zranień. W czasie swoich badań profesor Neely i doktor Thang Khuong uszkodzili nerw z jednej z nóg muszki owocówki. Następnie pozwolono, by rana się w pełni zagoiła. Późniejsze badania wykazały, że inne odnóża muchy stały się nadwrażliwe. Gdy zwierzę zostaje poważnie zranione, staje się nadwrażliwe i przez całe życie stara się chronić. To działanie intuicyjne, mówi Neely. Następnie naukowcy przeprowadzili badania na poziomie genetycznym, chcąc rozszyfrować mechanizm działania tego zjawiska. Muszka otrzymuje sygnały 'bólowe' z organizmu. Trafiają one za pomocą neuronów do odpowiednika naszego kręgosłupa. Tam znajdują się neurony, które działają jak bramki. W zależności od kontekstu sygnałów, przepuszczają je lub blokują. Po zranieniu nerwu wysyłany jest silny sygnał, który na zawsze niszczy wszystkie bramki. Wskutek tego reszta ciała owada również nie posiada systemów filtrujących 'ból'. Zmienia się odczuwanie 'bólu' i organizm staje się nadwrażliwy, mówi Neely. Zwierzęta muszą utracić hamulce 'bólu', by przetrwać w niebezpiecznych sytuacjach. Jednak gdy ludzie je tracą, ich życie staje się nie do zniesienia. Potrzebujemy tych hamulców, by wieść wygodne, pozbawione bólu życie, wyjaśnia Neely. Specjaliści przypuszczają, że u ludzi chroniczny ból to skutek albo uwrażliwienia obwodowego albo braku hamowania przewodzenia bólu w centralnym układzie nerwowym. Z naszych badań genetycznych 'bólu' neuropatycznego u owocówek wynika, że główną przyczyną leżącą u podstaw chronicznego bólu neuropatycznego jest brak hamowania w centralnym układzie nerwowym. Teraz wiemy, że przyczyną chronicznego bólu u muszek, myszy i prawdopodobnie u ludzi jest brak hamulców w centralnym układzie nerwowym. Możemy więc skupić się na opracowaniu nowych terapii komórkami macierzystymi lub nowych leków, które na dobre powstrzymają ten ból, cieszy się Neely. « powrót do artykułu
  17. Teleskop Hubble'a zauważył cienki dysk materiału krążącego wokół czarnej dziury NGC 3147, która jest położona w odległości 130 milionów lat świetlnych od Ziemi. Problem w tym, że zgodnie z współczesnymi teoriami dysk taki nie ma prawa istnieć. Jego obecność tak blisko czarnej dziury to okazja do przetestowania teorii względności Einsteina. Teorie te opisują grawitację jako zagięcie przestrzeni oraz relacje pomiędzy czasem a przestrzenią. Nigdy z taką dokładnością i to w świetle widzialnym nie obserwowaliśmy skutków opisywanych w ogólnej i szczególnej teorii względności, mówi Marco Chiaberge z Europejskiej Agencji Kosmicznej. Mamy niezwykłą okazję, by obserwować dysk materii znajdujący się bardzo blisko czarnej dziury. Tak blisko, że prędkości i intensywność grawitacji wpływają na wygląd fotonów. Bez odwołania się do teorii względności nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego, co widzimy, dodaje główny autor badań, Stefano Bianchi z Universita degli Studi Roma Tre w Rzymie. Czarne dziury w pewnych typach galaktyk, takich jak NGC 3147 są „niedożywione”, gdyż brak jest wokół nich wystarczająco dużo materii, która byłaby przez nie regularnie wchłaniana. Materia wokół takich czarnych dziur jest „napompowana”, przypomina kształtem oponę, a nie płaski dysk wokół potężnych „dobrze odżywionych” czarnych dziur. Tymczasem materia wokół NGC 3147 ma kształt płaskiego dysku. Myśleliśmy, że ta czarna dziura będzie świetną kandydatką do potwierdzenia, że poniżej pewnej jasności dysk akrecyjny wokół obiektu przestaje istnieć. Jednak zaobserwowaliśmy coś, czego się nie spodziewaliśmy. Zauważyliśmy tam poruszający się gaz, którego właściwości można wyjaśnić tylko wtedy, gdy przyjmiemy, że mamy tam do czynienia z cienkim dyskiem materiału znajdującego się bardzo blisko czarnej dziury, mówi Ari Laor z Izraelskiego Instytutu Technologicznego Technion. Obecne modele mówią, że dysk akrecyjny formuje się, gdy wielkie ilości gazu zostaną przechwycone przez pole grawitacyjne czarnej dziury. Przechwycona materia emituje bardzo dużo światła i powstaje kwazar. Gdy do dyskuk napływa coraz mniej materiału, zaczyna się on rozpadać, staje się mniej jasny i zmienia strukturę. To, co zaobserwowaliśmy to pomniejszony kwazar. Nie sądziliśmy, że coś takiego istnieje. To taki sam dysk, jaki widzimy wokół obiektów o 1000 czy 100 000 razy jaśniejszych. Okazuje się zatem, że współczesne modele dynamiki gazów w słabo świecących aktywnych galaktykach są niewłaściwe, dodaje Bianchi. Niezwykle cenną dla nauki cechą niespodziewanego odkrycia jest fakt, że pole grawitacyjne czarnej dziury oddziałuje na dysk tak silnie, iż modyfikuje właściwości jego światła, do daje unikatową okazję do przetestowania teorii względności. Czarna dziura NGC 3147 ma masę około 250 milionów mas Słońca. Materiał krąży wokół niej z prędkością ponad 10% prędkości światła. Przy tych prędkościach wydaje się, że emitowane przezeń światło jest coraz jaśniejsze od strony, z której gaz zbliża się do Ziemi, a przygasa, gdy gaz się oddala. Obserwacje wykazały także, że gaz jest tak mocno powiązany z grawitacją czarnej dziury, iż światło ma problem by się zeń wydobyć, przez co wydaje się, że jest emitowane w czerwonym zakresie spektrum. « powrót do artykułu
  18. Debiutancka powieść graficzna Hany Roš i Matteo Farinellego to podróż przez ludzki mózg: neuronowe lasy, jaskinie pamięci i zamki podstępu. Podczas tej drogi spotkamy bestie jak z obrazów Boscha, gigantyczne ośmiornice, grające na gitarze morskie ślimaki oraz pionierów neurologii, jak choćby Iwana Pawłowa, autora słynnego eksperymentu z psem. Hana Roš ma stopień doktora na Uniwersytecie Oksfordzkim, a Matteo Farinella – specjalizujący się w ilustracji na potrzeby publikacji naukowych – jest doktorem neurologii University College w Londynie. W swojej powieści graficznej Roš i Farinalla wyjaśniają, czym są percepcja i halucynacje, wspomnienia i emocje, czym różni się umysł od mózgu. Przez wszystkie te zagadnienia prowadzą za pomocą efektownych i czytelnych ilustracji oraz graficznych metafor, które sprawiają, że skomplikowane procesy zachodzące w mózgu stają się zrozumiałe dla czytelników w każdym wieku.
  19. Do smarowania sań wykorzystywanych do transportu głazów do budowy Stonehenge mógł być wykorzystywany świński tłuszcz (łój) - sugeruje nowa analiza przeprowadzona przez archeologów z Uniwersytetu w Newcastle. Przez długi czas resztki tłuszczu z fragmentów ceramiki z Durrington Walls w pobliżu Stonehenge łączono z koniecznością wyżywienia setek osób, które przybyły często z daleka, by pomóc w budowie megalitu. Analiza przeprowadzona przez autorów raportu z pisma Antiquity sugeruje, że skoro fragmenty pochodziły z naczyń o rozmiarach i kształcie wiader, a nie naczyń do gotowania czy podawania, mogły one służyć do zbierania i przechowywania łoju. Chciałam zdobyć więcej informacji, skąd taka ilość świńskiego tłuszczu w ceramice, skoro zwierzęce kości wydobyte ze stanowiska pokazują, że wiele świń upieczono na rożnie, a nie poćwiartowano, jak można by się spodziewać w przypadku gotowania w garnku - podkreśla dr Lisa-Marie Shillito. Obecnie powszechnie akceptowane jest wyjaśnienie, że megality takie jak Stonehenge wybudowano dzięki zbiorowemu wysiłkowi. Ostatnie eksperymenty sugerowały, że głazy o długości do 8 m i wadze do 2 ton mogły być transportowane przez 20 ludzi, którzy umieszczali je na saniach ciągniętych po balach. Należąca do stylu Grooved Ware ceramika z Durrington Walls jest świetnie zbadana pod kątem resztek organicznych. W ramach różnych projektów, w tym Feeding Stonehenge Project dr Shillito, zajmowano się ponad 300 fragmentami naczyń. Archeolodzy podkreślają, że choć założenie o powiązaniach między zwierzęcym tłuszczem wchłoniętym przez naczynie a gotowaniem i ucztowaniem silnie wpłynęło na wstępne interpretacje, w grę wchodzą też [przecież] inne procesy i zastosowania, a wtedy resztki tłuszczu mogą być uznane za kuszący dowód na potwierdzenie koncepcji smarowanych sań. « powrót do artykułu
  20. Ekstrakt kwasu taninowego, pozyskany z wina, herbaty lub kawy, pozwoli wyprodukować znacznie bardziej wytrzymałą elastyczną elektronikę ubieralną. Naukowcy z University of Manchester zauważyli, że taniny poprawiają właściwości mechaniczne tego typu urządzeń. Uczeni opracowali już ubieralne urządzenia, takie jak pojemnościowe czujniki oddechu czy sztuczne dłonie, wykorzystując przy tym materiały wzmocnione za pomocą tanin. To bardzo ważne osiągnięcie, gdyż wcześniejsza elastyczna elektronika ubieralna szybko ulegała awarii wskutek wielokrotnego zginania. Głównym celem naszych prac jest opracowanie wygodnych w noszeniu ubieralnych urządzeń stanowiących elastyczny interfejs pomiędzy człowiekiem a maszyną, mówi szef grupy badawczej doktor Xuqing Liu. Tradycyjne urządzenia ubieralne łatwo ulegały awarią ze względu na słabe połączenia z włóknami. Gdy wylejemy na ubranie czerwone wino, herbatę lub kawę, bardzo trudno jest pozbyć się takich plam. Przyczyną jest kwas taninowy, który mocno przywiera do powierzchni włókien. Ta zdolność jest właśnie tym, czego potrzebujemy do stworzenia wytrzymałych urządzeń ubieralnych, dodaje uczony. Kwas taninowy wzmacnia połączenia pomiędzy włóknami tkaniny a urządzeniami elektronicznymi, zwiększając przewodnictwo oraz żywotność urządzeń. To słabe połączenia są przyczyną awarii, gdyż po wielokrotnym zginaniu urządzenia elektroniczne odłączają się od tkaniny. Co interesujące, podczas eksperymentów naukowcy używali zarówno komercyjne dostępnych tanin, jak i prowadzili badania zanurzając tkaniny w kawie, winie czy herbacie i uzyskiwali takie same rezultaty. To zaś daje nadzieję, że nowa technologia będzie tania. « powrót do artykułu
  21. Mark Carney, Gubernator Bank of England, poinformował, że na nowym 50-funtowym banknocie znajdzie się portret Alana Turinga. Podczas wystąpienia w Science and Industry Museum w Manchesterze gubernator ujawnił wygląd nowego banknotu. Alan Turing, nazywany ojcem współczesnej informatyki pracował w czasie II wojny światowej na Uniwersytecie w Manchesterze i współpracował z brytyjskim wywiadem podczas łamania kodów Enigmy. Po wojnie był zastępcą dyrektora Computing Laboratory, gdzie stworzył słynny Test Turinga i pracował nad oprogramowaniem dla jednego z pierwszych komputerów, Mark 1. Turing został skazany za swój homoseksualizm, stracił prawo dostępu do tajemnic państwowych. Zmarł w wyniku zatrucia cyjankiem. Niektórzy uważają, że było to samobójstwo, jednak biograf Turinga, profesor Copeland, twierdzi, że genialny matematyk padł ofiarą własnej nieuwagi. Już w 2012 roku informowaliśmy, że Turing może zastąpić Darwina na banknocie 10-funtowym. Jednak wówczas jego kandydaturę poparło zbyt mało osób. W Wielkiej Brytanii od 1970 roku na banknotach umieszcza się słynne postaci. W 2018 roku Banknote Character Advisory Committee (BCAC) zdecydował, że na nowym 50-funtowym banknocie powinien znaleźć się przedstawiciel nauk ścisłych. Po tym nastąpił 6-tygodniowy okres publicznych nominacji. Bank of England otrzymał 227 299 głosów na 989 postaci. BCAC wybrał z nich 12, które przedstawił Gubernatorowi do oficjalnego zatwierdzenia jednej z nich. Nowy banknot będzie zawierał fotografię Turinga z 1951 roku, tablice i formuły matematyczne z jego wykładu „On Computable Numbers, with an application to the Entscheidungsproblem”, który wygłosił w 1936 roku, Automatic Computing Engine (ACE) Pilot Machine opracowane przez National Physical Laboratory na podstawie projektu Turinga, rysunek techniczny British Bombe, czyli maszyny zaprojektowanej i używanej przez Turinga podczas łamania kodu Enigmy, cytat z Turinga, który w wywiadzie z 11 czerwca 1949 roku powiedział: To jedynie przedsmak tego, co nadchodzi i cień tego, co będzie, podpis Turinga z księgi wejść do Bletchley Park oraz rysunek taśmy perforowanej z zapisaną w kodzie binarnym datą urodzin Turinga. « powrót do artykułu
  22. W kamieniołomie w Crato w Brazylii odkryto najstarszą kompletnie zachowaną lilię. Choć minęło ok. 115 mln lat, nadal widać jej korzenie, kwiat, a nawet poszczególne komórki. Uważa się, że kiedyś Cratolirion bognerianum, bo o niej mowa, rosła na brzegu słodkowodnego jeziora. Odkrywcą rośliny jest Clément Coiffard, botanik z Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie. Opisywany materiał pochodzi z wapienia płytowego [Plattenkalk] z Crato. Do zespołu Coiffarda należał Nikołaj Kardjilow, który przeprowadził badania obrazowe ~40-cm skamieniałości. Autorzy artykułu z pisma Nature Plants wyjaśniają, że już 115 mln lat temu C. bognerianum wykazywała niemal wszystkie typowe cechy roślin jednoliściennych. Naukowcy podkreślają, że większość wczesnokredowego zapisu kopalnego dla roślin okrytonasiennych pochodzi z północnych umiarkowanych szerokości geograficznych. Wapień płytowy z Crato daje zatem unikatowy wgląd we wczesnokredową roślinność z tropików. Na podstawie nowo opisanej C. bognerianum i innych gatunków reprezentujących florę Crato można wydedukować, że tropikalne okrytozalążkowe były już wtedy bardzo zróżnicowane. Oprócz C. bognerianum odkryto tu takie rośliny, jak lilie wodne czy odporne na suszę magnolie. « powrót do artykułu
  23. Galileo, europejski odpowiednik systemu GPS, nie działa od trzech dni. Na oficjalnej witrynie systemu możemy podejrzeć status poszczególnych satelitów wchodzących w jego skład. Dwa z nich mają status „Testing”, a status pozostałych 22 to „Not usable”. Problemy z Galileo rozpoczęły się wczesnym rankiem w piątek. European Global Navigation Satellite Systems Agency (GSA) oświadczyła, że problem jest spowodowany incydentem technicznym związanym z infrastrukturą naziemną. Obecnie na rynku jest ponad 30 modeli smartfonów korzystających z Galileo. Jednak ich użytkownicy prawdopodobnie nawet nie zauważyli, że cokolwiek się stało, gdyż ich telefony automatycznie przełączyły się na amerykański GPS. Dobra wiadomość jest taka, że Galileo wciąż znajduje się w fazie testów, zatem nie jest używany w krytycznych zastosowaniach, a jego awaria może powodować co najwyżej nieznaczne niedogodności. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że winnym problemów jest znajdujące we Włoszech Precise Timing Facility odpowiedzialne za podawanie czasu do satelitów. Obecnie konstelacja Galileo składa się z 22 satelitów roboczych oraz 2 testowych. Na orbitę ma trafić jeszcze 12 satelitów, a całość ma rozpocząć pracę pełną parą już w przyszłym roku. Wielodniowa awaria całego systemu to poważny problem, również wizerunkowy, tym bardziej, że Unia Europejska stara się uniezależnić od obcych systemów nawigacji satelitarnej. System Galileo został po raz pierwszy uruchomiony w 2016 roku, a już miesiąc później informowaliśmy, że na wielu satelitach doszło do awarii zegarów atomowych. Obecna awaria jest jednak znacznie poważniejsza i pokazuje, że Galileo nie jest jeszcze gotowy do podjęcia poważnych zadań. « powrót do artykułu
  24. Amerykańska FDA (Food and Drug Administration) wydała oficjalny komunikat, ostrzegając, że ksylitol – popularny zastępnik cukru – może być śmiertelnie niebezpieczny dla psów. FDA od lat otrzymuje sygnały o zatruciach wśród psów, które spożyły ksylitol. Do wielu przypadków zatruć doszło, gdy pies zjadł gumę bezcukrową. Jednak, jak zauważa FDA, ksylitol znajduję się w wielu produktach spożywczych, takich jak ciastka, lody, gotowe dania, niektóre masła orzechowe czy pasta do zębów. Gdy pies zje ksylitol, substancja jest bardzo szybko absorbowana do krwioobiegu powodując gwałtowne uwalnianie insuliny. Jej ilość może być tak duża, że dochodzi do hipoglikemii i zgonu. Dla ludzi ksylitol jest bezpieczny, gdyż w naszych organizmach nie powoduje uwalniania insuliny. Objawy zatrucia ksylitolem pojawiają się u psów w ciągu 15–30 minut od spożycia. Są wśród nich wymioty, osłabienie, problemy z utrzymaniem się na łapach, drgawki i śpiączka. Śmierć może nadejść w ciągu godziny. FDA ostrzega, że jeśli dajemy psu produkty przeznaczone dla człowieka, powinniśmy upewnić się, że nie zawierają one ksylitolu. Szczególnie dotyczy to produktów reklamowanych jako bezcukrowe lub z niską zawartością cukru. To samo dotyczy innych produktów, jakich jak np. pasta do zębów, których pies może spróbować. « powrót do artykułu
  25. Badania dwóch skamieniało0ści znalezionych w Grecji w latach 70. XX wieku sugerują, że Homo sapiens opuścił Afrykę co najmniej 50 000 lat wcześniej niż przypuszczano. To już kolejne w ostatnich latach dowody, wskazujące, iż historia naszego gatunku jest inna niż dotychczas sądziliśmy. Zbadane obecnie czaszki znaleziono w jaskini Apidima na południowo-zachodnim wybrzeżu Peloponezu. Pierwsza z nich, Apidima 1, to tylna część czaszki. Druga, Apidima 2, to niemal w pełni zachowana czaszka, która uległa silnemu procesowi fosylizacji. Po znalezieniu obie czaszki sklasyfikowano jako szczątki neandertalczyków i przestano się nimi interesować. Teraz międzynarodowy zespół naukowy pracujący pod kierunkiem Kateriny Harvati przeprowadził szczegółowe badania, odtworzył wygląd czaszek i dokonał interesującego odkrycia. Uczeni potwierdzili, że Apidima 2 to czaszka neandertalczyka i ocenili jej wiek na około 150 000 lat. Stwierdzili jednak, że Apidima 1 to prawdopodobnie pozostałość po człowieku współczesnym (Homo sapiens), a liczy sobie 210 000 lat. Oryginalne teorie naukowe dotyczące ewolucji człowieka mówiły, że H. sapiens pojawił się przed około 200 000 lat w Afryce, a opuścił Czarny Ląd mniej więcej 60 000 lat temu. Teraz jednak wiemy, że obraz ten był znacznie bardziej skomplikowany. Dwa lata temu w Maroko odkryto szczątki Homo sapiens, których wiek oceniono na 315 000 lat, a migracje wewnątrz Afryki były znacznie bardziej intensywne niż sądzono. Inne badania sugerowały, że człowiek współczesny dotarł do Chin może już 120 000 lat temu, do Indonezji trafił przed 73 tysiącami lat, a zasiedlanie Australii rozpoczął 65 000 lat temu. Ponadto badania DNA wykazały, że H. sapiens krzyżował się zarówno z neandertalczykami jak i denisowianami. Na początku 2018 roku donosiliśmy zaś, że naukowcy odkryli w Izraelu szczątki H. sapiens liczące sobie niemal 200 000 lat. Obraz ewolucji naszego gatunku dodatkowo komplikuje fakt, że najstarsze szczątki, znalezione w Maroko, nie pochodzą od jednej populacji. Ponadto badania z terenów dzisiejszego Izraela, Syrii, Libanu czy Jordanii sugerują, że pierwsza fala migracji H. sapiens z Afryki została wyparta przez neandertalczyków. Dopiero późniejsza migracja okazała się sukcesem. Wiemy też, że w tym samym czasie w na południu Afryki mieszkał nasz bliski krewny, bardziej prymitywny H. naledi. Zagadkę stanowią też denisowianie oraz prawdopodobne zasiedlenie przez nich Tybetu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...