Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W lutym 2019 r. w Poznaniu rozpoczął się unikatowy projekt. By pokazać "czar" delfinów słodkowodnych i morświnów, ich niebywałe wpasowanie w biogeosystemy, które możemy utracić na zawsze, stworzono rzeczywistej wielkości makiety tych zwierząt. Prawdopodobnie będą one eksponowane w Palmiarni Poznańskiej (być może już od września br.), wraz z oprawą edukacyjną, muzyczną oraz instalacjami. Patronat naukowy nad przedsięwzięciem objęły Katedra Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu i Instytut Oceanologii PAN w Sopocie, zaś patronat honorowy - Ambasada Brazylii w Warszawie oraz prezydent miasta Poznania. Delfiny fascynowały ludzi od zawsze. Dowody dokumentujące tę fascynację przetrwały do dziś w literaturze i sztuce. Dość powiedzieć, że pisali o nich m.in. Ezop (bajka "Małpa i delfin") i Homer (delfiny porywała Scylla), Pliniusz Starszy i Młodszy czy Herodot. Ten ostatni przedstawił historię śpiewaka Ariona cudownie ocalonego przez delfiny. Delfiny uważano często za stworzenia boskie, dusze odrodzone po śmierci ludzi. W "Historii naturalnej zwierząt" (Historia animalium) Arystoteles zaliczył delfiny do ssaków; pisał, że zamiast skrzeli mają otwór oddechowy, rodzą żywe młode, mają także mleko i karmią nim swoje młode, jak długo są one małe. Dobra prasa delfinów morskich i słabszy marketing gatunków/podgatunków rzecznych Lata 80. XX w. można nazwać erą delfinów. Przedstawiano je w mediach, literaturze czy filmie. Nic więc dziwnego, że w świadomości społecznej utrwalił się bardzo specyficzny obraz delfina, który zgodnie z wdrukowanym przekazem, jest zwierzęciem inteligentnym, szybko pływającym, a także żyjącym w niebezpiecznym, a zarazem fascynującym dla nas, ludzi, środowisku. Co więcej, gdy zachodzi taka potrzeba, delfin potrafi ofiarować człowiekowi pomoc, a nawet przyjaźń. Wg specjalistów, gwiazdorska popularność nie jest jednak tożsama z rzetelną wiedzą. W świadomości przeciętnego znawcy przyrody określenie delfin odnosi się bowiem głównie do 2 gatunków: delfina pospolitego i butlonosa. To gatunki najbardziej znane z delfinariów, które swego czasu niemal masowo powstawały w USA i Europie, czy wycieczek po morzu. Jak podkreśla Piotr Przyłucki, założyciel stowarzyszenia Castellum Nostrum, to właśnie w oparciu o delfiny morskie tworzy się wszelkie programy badawcze, terapeutyczne, edukacyjne, propagujące ochronę środowiska i jego żywych zasobów naturalnych. Wydaje się, że to właśnie w tym momencie nauka "zapomniała" wspomnieć o istnieniu endemicznych (wówczas niezagrożonych) delfinów, które wyglądają szczególnie dziwnie, słabo widzą i nie chcą się z człowiekiem przyjaźnić. [...] Można wysnuć wniosek, że zabrakło im tak ważnej "medialności", jaką miały już orki, delfiny białobokie, pospolite, Commersona [czarnogłowe], [...], a szczególnie butlonosy! Z biegiem lat sytuacja znacznie się zmieniła. Przespaliśmy to, co ciekawe i niezagrożone. Pozostało nam jedynie  – ciekawe! Te wyjątkowe zwierzęta potrzebują teraz każdej przemyślanej pomocy. Wymarcie delfina chińskiego (Lipotes vexillifer) – gatunek oficjalnie wciąż jest uznawany za krytycznie zagrożony, ale wszystko wskazuje na to, że wyginął – który zamieszkiwał rzekę Jangcy i był tam nazywany baiji, poruszyło przyrodniczy świat. Coś drgnęło. Ale czy potrzebne było aż jego wyginięcie? W Jangcy nadal występuje morświnek bezpłetwy (Neophocaena phocaenoides), który preferuje obszary mieszania wody słodkiej ze słoną (w Jangcy stwierdzono jego obecność w odległości 1600 km od ujścia). O jego bezpieczny status walczy się teraz wszelkimi środkami. Niełatwe życie Dlaczego ta grupa zwierząt znajduje się w tak trudnej sytuacji? W końcu morscy krewni (z wyjątkiem krytycznie zagrożonej vaquity i delfina Maui) miewają się o wiele lepiej i ich liczebność jest wyższa. Naukowcy zajmujący się ochroną rzek w Ameryce Południowej i Azji Południowo-Wschodniej mawiali, że wielkość populacji delfinów rzecznych jest jednym z najważniejszych wskaźników zdrowia ich rzek! Zatem tak drastyczny spadek liczebności gatunków tych ssaków w ostatnich dekadach musi [...] wskazywać na spore zachwianie naturalnej równowagi. Ponadto siedliska delfinów zupełnie pokrywają się z obszarami intensywnie użytkowanymi przez ludzi. Nie wolno zapominać, że uprawy ryżu, trzciny cukrowej i bawełny pochłaniają za pośrednictwem systemów irygacyjnych ogromne ilości wody. Kolejnym szkodliwym procesem jest zrzut odpadów i zanieczyszczeń. Najbardziej zabójcze są dla delfinów sieci pławnicowe. Mimo zakazu są one wykorzystywane do dziś. To właśnie takie sieci przyczyniły się do wytępienia delfina chińskiego. Od ok. 10 lat w przypadku złapanych w sieci delfinów amazońskich (inia, sotalia) i gangesowych (delfin gangesowy, indyjski, oreczka krótkogłowa) powszechną praktyką jest ich nieuwalnianie i zabijanie, by wykorzystać mięso jako przynętę na sumy. Poznański wkład w edukację Jak już wspominaliśmy, wszystko zaczęło się w lutym 2019 r. W zespole pomysłodawców i wykonawców projektu znaleźli się Wilhelmina Delfina Przyłucka (wówczas 6-letnia) i Piotr Przyłucki, założyciel stowarzyszenia Castellum Nostrum, absolwent niegdysiejszej Akademii Rolniczej w Poznaniu, a w zespole organizacyjnym - prof. Piotr Tryjanowski, kierownik Katedry Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Celem inicjatywy jest propagowanie wiedzy o delfinach rzecznych i morświnach, a w dalszej przyszłości powołanie eduwalarium. Po sporych trudnościach technicznych, logistycznych i finansowych powstały już makiety wszystkich gatunków rzecznych i morświnów. Specjalną muzykę stworzyła zaprzyjaźniona grupa Amanita Records. W tworzeniu makiet wykorzystano komputery, które na podstawie setek zdjęć danego gatunku pozwoliły na wykonanie figur 3D. Ciągle wszystko udoskonalamy, próbujemy nie tylko sprawdzać odwzorowania graficzne, malować, aranżować otoczenie, ale nawet uczymy sztuczne delfiny pływać – żartują poznańscy miłośnicy delfinów. [...] My nie lubimy trywialnych rozwiązań. Chcielibyśmy o delfinach opowiedzieć więcej. Bo o ile mamy skojarzenia kulturowe, wywołane przez liczne filmy przygodowe, przyrodnicze i animowane, gdzie delfiny dzielnie bawią się wśród fal mórz i oceanów, to pewnie ogromnym zaskoczeniem będzie, że kilka gatunków delfinów spędza swoje niełatwe życie w wodach słodkich – rzekach, a nawet jeziorach! - podsumowuje prof. Tryjanowski. « powrót do artykułu
  2. Analiza skanów rezonansu magnetycznego dostarczyła dowodów, że u dzieci, które regularnie chrapią, występują strukturalne zmiany w mózgu. Mogą one odpowiadać za zmiany zachowania powiązane z chrapaniem, takie jak problemy ze skupieniem uwagi, nadaktywność i problemy z uczeniem się. Naukowcy z Wydziału Medycyny University of Maryland informują na łamach Nature Communications, że dzieci w wieku 9–10 lat, które chrapią co najmniej trzy razy w tygodniu, z większym prawdopodobieństwem mają cieńszą korę mózgową w licznych miejscach płatów czołowych. Tymczasem płaty czołowe są odpowiedzialne za wyższe procesy myślowe i kontrolę impulsów. Badania sugerują zatem związek pomiędzy zaburzeniami zachowania a cieńszą korą mózgową. To największe badania tego typu, pokazująca związek pomiędzy chrapaniem a nieprawidłowym rozwojem mózgu, mówi główny autor badań profesor Amal Isaiah. Te zmiany w mózgu są podobne do tego, co obserwuje się u dzieci z ADHD, mówi uczony. Jeśli dziecko chrapie częściej niż dwa razy w tygodniu, powinien je zobaczyć lekarz. Mamy tutaj silne dowody na występowanie u dzieci zmian strukturalnych mózgu w wyniku chrapania, radzi rodzicom. Związek pomiędzy chrapaniem u dzieci, a zmianami zachowania jest znany od dawna. Rodzice mówią o problemach z zachowaniem dzieci, które chrapią, przypominają autorzy badań. Dotychczas jednak słabo rozumieliśmy przyczynę istnienia tego związku. U dzieci najczęściej stosowanymi metodami leczenia bezdechu sennego jest tonsillektomia i adenotomia, czyli usunięcie migdałków. Jednak u wielu chrapiących dzieci błędnie diagnozuje się ADHD i niepotrzebnie poddaje się je leczeniu. Isaiah i jego zespół przeanalizowali obrazy MRI ponad 10 000 dzieci w wieku 9–10 lat, które brały udział w długoterminowym badaniu Adolescent Brain Cognitive Development (ABCD) Study. Jego celem jest określenie zdrowia oraz rozwoju mózgu u amerykańskich dzieci. Wykorzystali przy tym swoje wcześniejsze badania statystyczne, które potwierdziły występowanie korelacji pomiędzy chrapaniem u dzieci a zaburzeniami ich zachowania. Teraz naukowcy zauważyli, że chrapanie jest też związane z mniejszą ilością kory mózgowej w różnych obszarach płatów czołowych. I ponownie analiza statystyczna wykazała, że zmiany te mogą mieć związek z obserwowanymi problemami z zachowaniem. Do ostatecznego potwierdzenia tych obserwacji konieczne będą kolejne badania nad potwierdzeniem związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy chrapaniem a zmianami w mózgu. Powyższe badania sugerują, że przyczyną – i do tego odwracalną – problemów behawioralnych u wielu dzieci może być występujący u nich bezdech senny. Wiemy, że mózg potrafi się naprawiać, szczególnie u dzieci. Zatem rozpoznanie i leczenie w odpowiednim czasie bezdechu sennego może odwrócić te zmiany w mózgu. Konieczne są dalsze badania potwierdzające istnienie mechanizmu za pomocą którego chrapanie wpływa na zmiany w mózgu, mówi współautorka gadań, profesor Linda Chang, która jest jednym z głównych naukowców projektu ABCD. « powrót do artykułu
  3. Malaria to jedna z najpoważniejszych chorób trapiących ludzkość. W roku 2019 na świecie zanotowano 229 milionów przypadków tej choroby. Zmarło 409 000 osób, w tym 274 000 dzieci. Choroba powodowana jest przez pięć gatunków pierwotniaków z rodzaju Plasmodium. Przenoszone są one przez komary z rodzaju Anopheles (widliszek). Naukowcy donieśli właśnie o obiecującej metodzie walki z malarią, która polega na modyfikacji genów układu pokarmowego komarów. Wspomniane badania wykorzystują technikę CRISPR-Cas9 do takiego zmodyfikowania genomu komarów, by zablokować ich zdolność do przenoszenia zarodźców. Sięganie po techniki genetyczne stało się koniecznością w obliczu rosnącej odporności komarów na pestycydy i oporności zarodźca malarii na leki przeciwmalaryczne. Edycja genów to obiecujące narzędzie kontroli malarii. Potrzebowaliśmy jednak bezpiecznej metody przetestowania takich narzędzi w krajach, gdzie malaria najczęściej występuje, mówi główna autorka badań Astrid Hoermann z Imperial College London. Naukowcy zmodyfikowali genetycznie komara Anopheles gambiae. Wykorzystali przy tym technologię CRISPR-Cas9 by wprowadzić do jego DNA gen kodujący proteinę antymalaryczną. Umieszczono ją wśród genów, które aktywują się, gdy komar się pożywia. Cała manipulacja została przeprowadzona w ten sposób, by antymalaryczny gen był przekazywany potomstwu. Następnie uczeni hodowali zmodyfikowane komary, by sprawdzić, czy pozostaną zdrowe i czy są zdolne do rozmnażania się. Sprawdzali też, jak w przewodzie pokarmowym zmodyfikowanych komarów rozwija się zarodziec. Badania dostarczyły wstępnych dowodów wskazujących, że taka modyfikacja genetyczna może być skuteczną metodą walki z malarią. To pasywne modyfikacje. Można je przetestować w warunkach polowych, by upewnić się, że są bezpieczne i efektywnie blokują pasożyta, bez ryzyka przypadkowego rozprzestrzenienia się w środowisku, wyjaśnia Nikolai Windbichler z Imperial College London. « powrót do artykułu
  4. NASA wciąż nie ogłosiła daty pierwszego lotu marsjańskiego śmigłowca Ingenuity. Obowiązuje zatem termin nie wcześniej niż 14 kwietnia, który został podany po tym, jak podczas rozruchu rotorów doszło do automatycznego awaryjnego przerwania testu. Inżynierowie wiedzą już, co było przyczyną przerwania testu i pracują nad rozwiązaniem. Wszystko wskazuje na to, że pojawił się błąd w oprogramowaniu. Przypomnijmy, że Ingenuity to misja o niskim priorytecie, której nie stawia się dużych wymagań co do niezawodności. Dlatego też wykorzystano w niej wiele komercyjnie dostępnych podzespołów – jak np. wykorzystywany w telefonach komórkowych procesor Snapdragon 801 – i nie wkładano zbyt wiele środków i wysiłku w zabezpieczenie całości przed szkodliwym promieniowaniem kosmicznym. A promieniowanie to może uszkadzać podzespoły i powodować błędy w układach elektronicznych, szczególnie tych nowocześniejszych. W czasie minionego weekendu zespół z NASA przemyślał wiele możliwych rozwiązań problemu i doszedł do wniosku, że najprostszym z nich jest dokonanie niewielkich modyfikacji w oprogramowaniu odpowiedzialnego za kontrolę lotu śmigłowca i jego aktualizacja. Aktualizacja oprogramowania ma zmodyfikować proces uruchamiania kontrolerów lotu, co pozwoli sprzętowi i oprogramowaniu na bezpieczną zmianę statusu z „Pre-flight” na „Flight”. O ile stworzenie odpowiedniej aktualizacji jest proste, to jego sprawdzenie i zainstalowanie na urządzeniu znajdującym się na Marsie zajmie nieco czasu. Gdy już to się uda, zostanie przeprowadzony test rotorów i wyznaczona data pierwszego lotu. Na razie jest mowa o wyznaczeniu daty pierwszego lotu w przyszłym tygodniu. Najważniejsze, że Ingenuity jest w dobrym stanie. Takie funkcje jak zasilanie, komunikacja i kontrola temperatury działają bez zarzutu. Misja Ingenuity nie jest w żaden sposób powiązana z misją Perseverance, zatem ewentualne niepowodzenie śmigłowca nie wpłynie na zadania stawiane przed łazikiem. Tymczasem łazik Perseverance sfotografował wir pyłowy przemieszczający się za śmigłowcem. « powrót do artykułu
  5. Serwis informacyjny SQUID jest dostępny dla milionów użytkowników Huawei w przeglądarce Huawei w ponad 60 krajach. Przeglądarka Huawei we współpracy ze SQUID News uruchomiła nowe kanały, takie jak Informacje Video, Podcasty, Sport i inne. Przeglądarka Huawei zapewnia użytkownikom możliwość błyskawicznego korzystania z zasobów Internetu, oraz wygodne wyszukiwanie poprzez wyjątkową łatwość obsługi. Jej dodatkową, zasługującą na uwagę cechą jest wszechstronna ochrona prywatności użytkowników korzystających z tabletów i telefonów. W tak wyjątkowym środowisku, w kooperacji z tak wartościowym partnerem SQUID News dostarcza najważniejsze informacje na wielotematycznej tablicy tak, by każdy użytkownik miał do nich dostęp od ręki, teraz dodatkowo z nowymi kategoriami takimi jak Video, Podcasty, Sport, Technologia i Nauka oraz wiele innych. Dzięki temu użytkownicy mogą być na bieżąco z najnowszymi wiadomościami z różnorodnych kategorii i mogą zanurkować w oceanie informacji. SQUID dostarcza informacje z najlepszych lokalnych, regionalnych i międzynarodowych mediów ze wszystkich źródeł w czasie rzeczywistym. SQUID News dostarcza na przeglądarce Huawei interesujące i wartościowe informacje od wiodących publicystów z całego świata. Użytkownicy mogą teraz czytać bieżące wiadomości na każdy temat, ale również słuchać najnowszych podcastów, a także oglądać wiadomości video – mówi  Johan Othelius, założyciel i dyrektor generalny SQUID. SQUID to prężnie rozwijająca się aplikacja skierowana do millenialsów i działająca w ponad 50 krajach Europy i Ameryki Łacińskiej. Aplikacja SQUID spotkała się z bardzo dobrymi recenzjami użytkowników w App Store, Google Play Store i Huawei AppGallery, a także bardzo dobrym odzewem w mediach na terenie krajów, w których została wprowadzona. SQUID jest również nowym dostarczycielem wiadomości dla Huawei Assistant i przeglądarki Huawei. « powrót do artykułu
  6. Po raz pierwszy udało się zademonstrować działanie interferometrii atomowej w przestrzeni kosmicznej. Osiągnięcie niemieckich naukowców oznacza, że interferometry atomowe, niezwykle precyzyjne urządzenia pomiarowe, mogą zostać wykorzystane poza Ziemią, np. na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Posłużyć tam mogą chociażby do pomiarów pola grawitacyjnego Ziemi czy wykrywania fal grawitacyjnych. Stworzyliśmy technologiczne podstawy do wykorzystania interferometrii atomowej na pokładzie rakiety meteorologicznej i wykazaliśmy, że prowadzenie tego typu eksperymentów jest możliwe nie tylko na Ziemi ale i w kosmosie, mówi profesor Patrick Windpassinger z Instytutu Fizyki z Uniwersytetu Jana Gutenberga w Moguncji. Prace prowadzili naukowcy z różnych uczelni i instytucji badawczych, a zespołem kierowali specjaliści z Uniwersytetu Hanowerskiego. W styczniu 2017 roku wystrzelili oni misję MAIUS-1. Jest to pierwsza w historii misja, w czasie której kondensat Bosego-Einsteina był generowany w przestrzeni kosmicznej. Ten specjalny stan materii uzyskuje się schładzając atomy – w tym przypadku atomy rubidu – do temperatur bliskich zeru absolutnemu. Ta ultrazimna materia stała się dla nas obiecującym punktem wyjścia do interferometrii atomowej, mówi Windpassinger. Niskie temperatury odgrywają tutaj kluczową rolę, gdyż pozwalają na prowadzenie bardzo precyzyjnych i dłuższych pomiarów. W czasie eksperymentów wykorzystywano laser do odseparowywania od siebie atomów rubidu i tworzenia ich superpozycji. Możliwe było w ten sposób wytworzenie różnych wzorców interferencji pomiędzy atomami, co z kolei można wykorzystać do badania sił wpływających na atomy, w tym do badania grawitacji. Misja MAIUS-1 przyniosła więc potwierdzenie słuszności opracowanej koncepcji oraz jej technicznej wykonalności. To zaś oznacza, że możliwe będzie wykorzystanie interferometru atomowego utworzonego z kondensatu Bosego-Einsteina do prowadzenia różnych badań i pomiarów. W najbliższym czasie niemieccy naukowcy chcą sprawdzić, czy taki interferometr zda egzamin. W roku 2022 wystartuje MAIUS-2, a w roku 2023 – MAIUS-3. Uczeni chcą użyć interferometrów stworzonych nie tylko z atomów rubidu, ale też potasu. Porównując przyspieszenie podczas spadku swobodnego pomiędzy tymi dwoma typami atomów można będzie przetestować Einsteinowską zasadę równoważności z niedostępną dotychczas precyzją. W przyszłości tego typu eksperymenty można będzie prowadzić na satelitach lub Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, gdzie prawdopodobnie uda się do tego wykorzystać planowane właśnie BECCAL czyli Bose Einstein Condensate and Cold Atom Laboratory. W tym wypadku precyzja pomiarów nie będzie ograniczona krótkim czasem swobodnego spadku rakiety, wyjaśnia doktor Andre Wenzlawski z grupy badawczej Windpassingera. Szczegóły badań opisano na łamach Nature Communications. « powrót do artykułu
  7. O detoksie alkoholowym czy kroplówkach na kaca słyszał niemal każdy. Metoda ta opisywana jest jako najskuteczniejszy sposób leczenia syndromu dnia poprzedniego. Ile jednak jest prawdy w reklamach? Czy kroplówki na kaca rzeczywiście pomagają pozbyć się nieprzyjemnych dolegliwości w niecałą godzinę? W poniższym artykule wyjaśniamy podstawy naukowe tej popularnej metody, które przybliżą nam prawdę o jej skuteczności. Czym właściwie jest odtrucie alkoholowe? Kroplówki dożylne nie są bynajmniej innowacją ‒ są szeroko stosowane w medycynie od wielu dekad. Nowością jest jednak użycie ich w celu leczenia dolegliwości związanych z kacem. Dotychczas kroplówki stosowane były jedynie w przypadku zatrucia alkoholowego lub zespołu odstawiennego. Obecnie wiemy już, że odpowiednio dobrana kompozycja preparatów odżywczych, podanych za pomocą kroplówki dożylnej, może całkowicie wyleczyć syndrom dnia poprzedniego. Skład kroplówek na kaca musi być bogaty. Nic w tym dziwnego ‒ regeneracja organizmu po wypiciu nadmiernej ilości alkoholu wymaga wiele energii. Z tego powodu w zakres odtrucia alkoholowego wchodzi: •    izotoniczny roztwór soli fizjologicznej; •    mieszanka elektrolitów, czyli jonów sodu, potasu, wapnia i magnezu; •    glukoza; •    witamina C; •    witaminy z grupy B; •    koenzym Q10; •    ornityna. W razie potrzeby kroplówkę na kaca można uzupełnić doraźnymi lekami. Pozwala to na szybkie złagodzenie nieprzyjemnych objawów, takich jak mdłości, drżenia mięśni czy niepokój. Dlaczego kroplówki na kaca są tak skuteczne? Czy efekty kroplówek na kaca są w rzeczywistości tak skuteczne, jak próbują przekonać nas reklamy? Okazuje się, że tak! Potwierdzenie możemy znaleźć w nauce. Badania wykazały, że doustne preparaty witaminowe wchłaniają się jedynie w 30%. Podanie związków odżywczych bezpośrednio do krwiobiegu pozwala jednak zwiększyć ich biodostępność do niemal 100%. Wchłanianie witamin nie jest wtedy ograniczane przez funkcjonowanie układu pokarmowego, dzięki czemu związki odżywcze w ciągu kilkudziesięciu minut docierają do wszystkich komórek organizmu. Za skutecznością kroplówek na kaca przemawia także wielokierunkowość ich działania. Należy podkreślić, że mechanizm powstawania kaca jest niezwykle złożony. Zjawisko to jest spowodowane nie tylko szkodliwym działaniem alkoholu, ale także odwodnieniem czy stresem oksydacyjnym. Aby całkowicie wyeliminować objawy kaca, należy więc uderzyć we wszystkie jego przyczyny. Odtrucie alkoholowe skupia się więc na: •    wypłukaniu resztek alkoholu i jego szkodliwych metabolitów; •    nawodnieniu organizmu; •    uzupełnieniu elektrolitów; •    wyrównaniu hipoglikemii; •    wsparciu regeneracji wątroby i układu nerwowego; •    uzupełnieniu witamin; •    redukcji stresu oksydacyjnego. Z kroplówek na kaca możesz skorzystać we własnym domu! Wydaje Ci się, że skorzystanie z odtrucia alkoholowego jest skomplikowane, a przede wszystkim kosztowne? Nic bardziej mylnego! Wzrost popularności tej usługi sprawił, że jest ona obecnie bardziej dostępna niż jeszcze kilka lat temu. Dowodem tego jest fakt, że z kroplówek na kaca można skorzystać nawet w zaciszu własnego domu. Jak to możliwe? KacDoktor to firma oferująca odtrucie alkoholowe w Warszawie i okolicznych miejscowościach. Pracujący tam specjaliści dojeżdżają pod wskazany adres ‒ wystarczy tylko skontaktować się telefonicznie i umówić wizytę. Co więcej, z kroplówek na kaca można skorzystać całodobowo, w każdy dzień tygodnia. Nie musisz więc martwić się, że opuścisz przez kaca dzień w pracy bądź zawalisz ważne obowiązki. Efekty detoksu alkoholowego odczujesz jeszcze w trakcie trwania wlewu dożylnego, a po zakończonej wizycie będziesz pełny sił i energii do działania. Nie trać czasu na nierówną walkę z kacem! Skorzystaj z odtrucia alkoholowego i ciesz się udanym dniem! « powrót do artykułu
  8. W 2025 roku Stany Zjednoczone chcą umieścić powyżej niskiej orbity okołoziemskiej pojazd wyposażony w jądrowy napęd termiczny (NTP – nuclear thermal propulsion). Takie są założenia programu DRACO (Demonstration Rocket for Agile Cislunar Operations) prowadzonego przez DARPA (Agencja Badawcza Zaawansowanych Projektów Obronnych). DARPA ogłosiła właśnie, że wybrała trzech wykonawców do pierwszej fazy DRACO. Zostali nimi General Atomics, Blue Origin i Lockheed Martin. Celem projektu jest stworzenie napędu pozwalającego na szybkie manewrowanie, przede wszystkim przyspieszanie i zwalnianie, w przestrzeni kosmicznej. Obecnie dysponujemy pojazdami, które są w stanie dokonywać szybkich manewrów na lądzie, w wodzie i powietrzu. Jednak w przestrzeni kosmicznej brakuje nam takich możliwości. Obecnie używane kosmiczne systemy napędowe – elektryczne i chemiczne – mają spore ograniczenia. W przypadku napędów elektrycznych ograniczeniem jest stosunek siły ciągu do wagi napędu, w przypadku zaś napędów chemicznych ograniczeni jesteśmy wydajnością paliwa. Napęd DRACO NTP ma łączyć zalety obu wykorzystywanych obecnie napędów. Ma posiadać wysoki stosunek ciągu do wagi charakterystyczny dla napędów chemicznych oraz być wydajnym tak,jak napędy elektryczne. Dzięki temu w przestrzeni pomiędzy Ziemią a Księżycem DRACO ma być zdolny do szybkich manewrów. Zespoły, które wybraliśmy do realizacji pierwszego etapu programu wykazały, że posiadają wszystko, czego potrzeba do zaprojektowania i zbudowania zaawansowanego reaktora, systemu napędowego i innych potrzebnych podzespołów pojazdu kosmicznego, mówi major Nathan Greiner z US Air Force, kierujący projektem DRACO. Technologia, którą tworzymy w ramach projektu DRACO ma być podstawą przyszłych misji kosmicznych. Faza 1. projektu potrwa przez 18 miesięcy i będzie składała się z dwóch etapów. Podczas etapu A firmy mają przedstawić wstępny projekt reaktora i systemu napędowego NTP. W etapie B zaprezentują koncepcję systemu operacyjnego pojazdu, który wypełni postawione przed nim zadania oraz koncepcję systemu demonstracyjnego samego pojazdu. Pierwsza faza projektu DRACO ma zminimalizować ryzyko, dzięki czemu będziemy w stanie szybko przystąpić do przygotowania w kolejnych fazach demonstracji na orbicie, wyjaśnia Greiner. Nad etapem A ma pracować General Atomics, natomiast prace nad etapem B zlecono Blue Origin i Lockheedowi Martinowi. Obie firmy będą pracowały niezależnie od siebie. « powrót do artykułu
  9. Jeszcze tylko do 15 kwietnia szkoły podstawowe, gimnazjalne i ponadgimnazjalne mogą zgłaszać się do Ogólnopolskiego Konkursu Astronomicznego „Astrolabium”. Test konkursowy VI edycji odbędzie się 25 kwietnia. Konto użytkownika na stronie konkursu może założyć każdy nauczyciel, który może następnie zgłosić dowolną liczbę uczniów ze swojej szkoły. W ramach proponowanych zadań organizatory konkursu zachęcają uczniów do obserwacji Księżyca, zapoznania się z historią badań Marsa i łazikami marsjańskimi oraz pokazują, w jaki sposób można określić długość miesiąca synodycznego i gwiazdowego. W czasie testu, który będzie miał miejsce 25 kwietnia, uczniowie otrzymają zamknięte zadania jednokrotnego wyboru, z których ok. połowa będzie dotyczyła wcześniej opisanych i udostępnionych w internecie zadań. Zachęcamy do wzięcia udziału w konkursie. To świetna zabawa, przy okazji której można się naprawdę wiele nauczyć. Wszelkie szczegóły związane z konkursem, zapisami, zadaniami i nagrodami znajdziecie na stronie Astrolabium. « powrót do artykułu
  10. W Niemczech stworzono algorytm, który identyfikuje geny biorące udział w powstawaniu nowotworów. Naukowcy zidentyfikowali dzięki niemu 165 nieznanych dotychczas genów zaangażowanych w rozwój nowotworu. Co bardzo istotne, algorytm ten identyfikuje również geny, w których nie doszło do niepokojących zmian w DNA. Jego powstanie otwiera nowe możliwości w walce z nowotworami i personalizowanej medycynie. W nowotworach komórki wyrywają się spod kontroli. Rozrastają się i rozprzestrzeniają w niekontrolowany sposób. Zwykle jest to spowodowane mutacjami w DNA. Jednak w przypadku niektórych nowotworów mamy do czynienia z bardzo małą liczbą zmutowanych genów, co sugeruje, że w grę wchodzą tutaj inne przyczyny. Naukowcy z Instytutu Genetyki Molekularnej im. Maxa Plancka oraz Instytut Biologii Obliczeniowej Helmholtz Zentrum München opracowali algorytm maszynowego uczenia się, który zidentyfikował 165 nieznanych dotychczas genów biorących udział w rozwoju nowotworów. Wszystkie nowo odkryte geny wchodzą w interakcje z dobrze znanymi genami pronowotworowymi. Algorytm EMOGI (Explainable Multi-Omics Graph Integration) potrafi też wyjaśnić związki pomiędzy elementami odpowiedzialnymi za powstanie nowotworu. Powstał on na podstawie dziesiątków tysięcy danych zgromadzonych w ramach badań nad nowotworami. Są tam informacje o metylacji DNA, aktywności poszczególnych genów, mutacjach, interakcji białek itp. itd. Na podstawie tych danych algorytm głębokiego uczenia się opracował wzorce oraz nauczył się rozpoznawania sygnałów molekularnych prowadzących do rozwoju nowotworu. Ostatecznym celem takiego algorytmu byłoby stworzenie dla każdego pacjenta całościowego obrazu wszystkich genów zaangażowanych w danym momencie w rozwój nowotworu. W ten sposób położylibyśmy podwaliny pod zindywidualizowaną terapię przeciwnowotworową, mówi Annalisa Marsico, która stoi na czele zespołu badawczego. Jej celem jest wybranie najlepszej terapii dla każdego pacjenta czyli takiego leczenia, które u konkretnej osoby da najlepsze wyniki i będzie miało najmniej skutków ubocznych. Co więcej, pozwoli nam to identyfikować nowotwory na wczesnych fazach rozwoju dzięki ich charakterystyce molekularnej. Dotychczas większość badaczy skupia się na patologicznych zmianach w sekwencjach genetycznych. Tymczasem w ostatnich latach coraz bardziej oczywiste staje się, że do rozwoju nowotworów mogą prowadzić również zaburzenia epigenetyczne czy rozregulowanie aktywności genów, stwierdza Roman Schulte-Sasse, doktorant współpracujący z Marsico. Dlatego właśnie naukowcy połączyli informacje o błędach w genomie z informacjami o tym, co dzieje się wewnątrz komórek. W ten sposób najpierw zidentyfikowali mutacje w genomie, a później znaleźli geny, które mają mniej oczywisty wpływ na rozwój nowotworu. Na przykład znaleźliśmy geny, których DNA jest niemal niezmienione, ale mimo to geny te są niezbędne do rozwoju guza, gdyż regulują dostarczanie mu energii, dodaje Schulte-Sasse. Tego typu geny działają poza mechanizmami kontrolnymi, gdyż np. doszło w nich do chemicznych zmian w DNA. Zmiany te powodują, że co prawda sekwencja genetyczna pozostaje prawidłowa, ale gen zaczyna inaczej działać. Takie geny to bardzo obiecujący cel dla terapii przeciwnowotworowych. Problem jednak w tym, że działają one w tle i do ich zidentyfikowania potrzebne są złożone algorytmy, dodaje uczony. Obecnie naukowcy wykorzystują swój algorytm do przeanalizowania związku pomiędzy proteinami a genami. Związki te można przedstawić w formie matematycznych grafów, stwierdza Schulte-Sasse. Dopiero współczesna technika pozwala na prowadzenie tego typu analiz. Schulte-Sasse już uruchomił algorytm, który analizuje dziesiątki tysięcy takich grafów z 16 różnych typów nowotworów. Każdy z grafów składa się z od 12 000 do 19 000 punktów z danymi. Już teraz zaczynamy zauważać pewne wzorce zależne od typu nowotworu. Widzimy dowody na to, że rozwój guzów jest uruchamiany za pomocą różnych mechanizmów molekularnych w różnych organach, wyjaśnia Marsico. Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach Nature Machine Intelligence. « powrót do artykułu
  11. Na na północnym zachodzie Arabii Saudyjskiej odkryto najstarsze znane ślady udomowienia psów w tym regionie. Archeolodzy znaleźli psie kości w jednym z najwcześniejszych monumentalnych miejsc pochówku na Półwyspie Arabskim. Miejsce to powstało mniej więcej w tym samym czasie co podobne mu groby na północy Lewantu. Dotychczas zebrane dowody wskazują, że badany grób był po raz pierwszy używany około 4300 lat przed naszą erą, a ludzi chowano tam przez co najmniej 600 lat, w epokach neolitu i chalkolitu. To zaś wskazuje, że okoliczni mieszkańcy przez wiele pokoleń zachowali pamięć o ludziach, miejscach i łączących je związkach. Odkrycie to zrewolucjonizuje nasz pogląd na neolit na Bliskim Wschodzie. Dotychczas nie mieliśmy z tego obszaru dowodów, by w tym czasie ludzie przez setki lat zachowywali pamięć o miejscach pochówku krewnych, mówi Melissa Kennedy z Aerial Archaeology in the Kingdom of Saudi Arabia, która działa w ramach Królewskiej Komisji ds. Al-Ula. Komisja ta powstała przed 4 laty, a jej zadaniem jest ochrona i badanie Al-Ula, gdzie znajduje się stanowisko Al-Hijr, największe – po słynnej Petrze – zachowane stanowisko kultury nabatejskiej. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, jak ważna jest Al-Ula dla rozwoju człowieka na Bliskim Wschodzie, mówi dyrektor AAKSAU Hugh Thomas. Odkryte właśnie kości psów są o około 1000 lat starsze, niż dotychczas najwcześniejsze znalezisko tego typu z obszaru Arabii Saudyjskiej. Znaleziono 26 kości pojedynczego zwierzęcia oraz szczątki 11 ludzi, sześciorga dorosłych, osoby nastoletniej i czwórki dzieci. Na kościach psa widoczne są ślady artretyzmu, co wskazuje, że zwierzę żyło wśród ludzi do wieku średniego lub starczego. Datowanie wykazało, że pies żył pomiędzy 4200–4000 rokiem przed Chrystusem. Okoliczna sztuka naskalna wskazuje, że Nabatejczycy wykorzystywali psy podczas polowań. « powrót do artykułu
  12. Na Massachusetts Institute of Technology (MIT) powstał system sztucznej inteligencji (SI), który wykrywa czerniaka. System analizuje zdjęcia skóry pacjenta i wskazuje na podejrzane zmiany, dzięki czemu specjalista łatwiej może postawić diagnozę. Czerniak to niebezpieczny nowotwór odpowiedzialny za 70% przypadków zgonów z powodu nowotworów skóry. Od lat lekarze polegają na własnym wzroku i doświadczeniu, wyszukując podejrzane zmiany. Dzięki pomocy SI diagnoza ma być szybsza i skuteczniejsza. Szybkie wykrycie podejrzanych zmian pigmentacji skóry nie jest proste. Łatwo też, przy nowotworze na wczesnym etapie, pominąć którąś ze zmian. Podejrzane zmiany są następnie poddawane biopsji i badane. Naukowcy z MIT wykorzystali technikę głębokich konwolucyjnych sieci neutronowych (DCNN) i zaprzęgnęli ją do analizy obrazów wykonywanych za pomocą zwykłych aparatów cyfrowych, takich jak te obecne w telefonach komórkowych. Luis L. Soenksen, ekspert z Artificial Intelligence and Healthcare na MIT mówi, że dzięki temu możliwe jest szybkie i efektywne wykrywanie czerniaka na wczesnym etapie rozwoju. Wczesne wykrycie podejrzanych zmian może ocalić życie. Jednak obecnie systemy opieki zdrowotnej nie mają dostępu do systemu pozwalającego na badania przesiewowe skóry, stwierdza ekspert. Na łamach Science Translational Medicine wyjaśnia on w jaki sposób działa nowy system. Sztuczną inteligencję do wykrywania czerniaka trenowano za pomocą 20 388 zdjęć od 133 pacjentów madryckiego Hospital Hospital Gregorio Marañón oraz na publicznie dostępnych fotografiach. Zdjęcia były wykonana za pomocą różnych, łatwo dostępnych aparatów cyfrowych. Z twórcami systemu współpracowali też dermatolodzy, który klasyfikowali podejrzane zmiany tradycyjną metodą. Okazało się, że system z 90,3-procentową skutecznością odróżnia podejrzane zmiany skórne od zmian, które nie są problematyczne. Nasze badania wskazują, że system wykorzystujący system komputerowego widzenia oraz głębokie sieci neuronowe osiąga podobną skuteczność, co doświadczony dermatolog. Mamy nadzieję, że nasze badania pomogą w lepszej diagnostyce w punktach podstawowej opieki zdrowotnej, mówi Soenksen. « powrót do artykułu
  13. Tkające sieci pająki posiadają bardzo wyczulone nogi, dzięki którym odbierają drgania sieci, w której szamoce się ofiara. Teraz naukowcy przełożyli te drgania na dźwięki, które możemy usłyszeć i wyobrazić sobie to, co czuje pająk. Pajęcza sieć może być postrzegana jak przedłużenie ciała pająka, który na niej żyje. Jest tez czujnikiem, mówi Markus Buehler z Massachusetts Institute of Technology (MIT), który prezentował swoje badania podczas wirtualnego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego. Gdy wykorzystamy rzeczywistość wirtualną i zanurzymy się w pajęczej sieci możemy usłyszeć i zrozumieć to, co dotychczas mogliśmy tylko obserwować. Poszczególne nici w pajęczej sieci mają różną długość i są poddane różnym naprężeniom. Dlatego też emitują różne dźwięki. Zespół Buehlera wykorzystał laser do stworzenia trójwymiarowej mapy ruchu sieci pająka z gatunku Cyrtophora citricola. Zbadali częstotliwość drgań i elastyczność każdej z nici i przypisali im odpowiednie dźwięki w zakresie słyszalnym dla człowieka. Dzięki temu możemy usłyszeć, jak brzmi pajęcza sieć. Oczywiście naukowcy musieli dokonać pewnych założeń. Na przykład dźwięki wydawane są przez syntezator imitujący harfę. Nici położone bliżej słuchacza są głośniejsze, niż to położone dalej. Sami zresztą posłuchajcie.   « powrót do artykułu
  14. Perfumy męskie muszą przede wszystkim pasować do naszej osobowości. Tylko dzięki temu podkreślimy indywidualny styl, klasę czy elegancję. Choć istnieje kilka kultowych i legendarnych zapachów, nie powinniśmy ograniczać się wyłącznie do nich podczas poszukiwania perfum idealnych. Jak dobrać perfumy męskie i na co zwrócić szczególną uwagę? Męskie zapachy są dopełnieniem stylizacji, a poszczególne aromaty mają podkreślić indywidualne cechy charakteru – dodać mężczyźnie pewności siebie lub energii do działania i podejmowania kolejnych wyzwań. Dobrze dobrane perfumy uwydatniają osobowości i po prostu, pasują do konkretnego mężczyzny. Perfumy męskie – poradnik w pigułce Perfumy męskie z horex.pl posiadają wyjątkową głębie zapachu, niezależnie od tego, czy poszukujemy lekkich i odświeżających aromatów, czy też intensywnej kompozycji zapachowej. Trwałość jest kolejnym aspektem mówiącym o ich jakości, a stężenie procentowe olejków zapachowych w alkoholu, mówi o tym, czy mamy do czynienia z prawdziwymi perfumami, czy też ich lżejszymi odpowiednikami. Najczęściej w branży perfumeryjnej wyróżnianych jest sześć rodzajów perfum. Im większe stężenie olejków, tym zapach jest bardziej intensywny oraz trwały. Jeśli więc zależy nam na kupnie prawdziwych perfum, wyznacznik ten powinien być jednym z najistotniejszych podczas ich wyboru. Rodzaje perfum: •    Extrait de Parfum, czyli ekstrakt z perfum jest ich najbardziej intensywnym oraz trwałym rodzajem. Stężenie substancji zapachowych, określone przez przemysł perfumeryjny, powinno wynosić od ok. 44% do 60%. •    Parfum jest nazwą określającą perfumy właściwe, gdzie stężenie olejków zapachowych sięga 43%. Minimalną wartością jest z kolei 15%. •    Eau de Parfum bazuje na stężeniu 10-20%. Choć powszechnie nazywana jest perfumami, prawidłowo powinna być określana wodą perfumowaną. •    Eau de Toilette, czyli woda toaletowa, jest prawdopodobnie najszerszą rynkową grupą produktową. Zazwyczaj posiadają od 5-15% stężenia substancji zapachowych. •    Eau de Colonge to nic innego, jak popularna woda kolońska. Stężenie olejków zapachowych w alkoholu waha się pomiędzy 3 do 8 %. •    Eau Fraiche jest wodą odświeżającą, która zazwyczaj występuje w formie mgiełek. Stężenie procentowe jest najniższe ze wszystkich rodzajów i wynosi od 1 do maksymalnie 3 procent. Powyższa kategoryzacja nie jest jedynym podziałem dotyczącym zapachów dla panów. Perfumy męskie, podobnie jak damskie, są komponowane w odniesieniu do tak zwanej piramidy zapachowej, na którą składają się zazwyczaj nuty głowy, serca oraz bazy. Każda z nich wyczuwalna jest w innym momencie po użyciu perfum, a także utrzymuje się przez inny czas. Warto również wiedzieć, że perfumy męskie dzielone są ze względu na dominujące nuty zapachowe i aromaty. Perfumy męskie a najpopularniejsze nuty zapachowe: •    drzewne (bazują zazwyczaj na olejku drzewa sandałowego, cedru czy mchu dębowym), •    paprociowe (nierzadko występują z nich nuty żywicy i jałowca) •    szyprowe (zwykle mocne i intensywne aromaty z akcentem żywicy i mchu dębowego), •    owocowe i kwiatowe (słodkie nuty dedykowane są nie tylko kobietom – w perfumach męskich często łączone są  z aromatami przypraw) •    orientalne (składają się z ciepłych nut o zmysłowym charakterze). Najlepszymi perfumami męskimi nie będą te, które są najdroższe lub najmodniejsze. Najładniejszymi zapachami będą takie, które są idealnie dopasowanego do charakteru mężczyzny i podkreślają jego indywidualne cechy w unikatowy sposób. Nie warto zatem kierować się stereotypem, że męskie aromaty powinny być intensywne i ciężkie. Wręcz przeciwnie. Jeśli wolimy lekkie i orzeźwiające nuty zapachowe, możemy sięgnąć po perfumy kwiatowe, owocowe czy cytrusowe. A jeśli mamy dominujący charakter, wybierzmy mocne zapachy o intensywnej woni. Jak dobrać perfumy męskie? Perfumy męskie, zazwyczaj dobierane są na podstawie indywidualnych upodobań i preferencji, co nie powinno dziwić, bowiem nikt nie kupuje produktów, które najzwyczajniej mu się nie podobają. Nasz gust z pewnością jest jednym z ważniejszych kryteriów, ale – choć nie istnieją uniwersalne reguły – nie powinien być jedynym wyznacznikiem. Zapach powinien być zgodny z naszymi upodobaniami, ale również pasować do naszej osobowości, stylu bycia i najważniejszych cech charakteru. Aromaty należy dobierać również w zależności od okazji, chociażby spotkania biznesowego czy w gronie przyjaciół, a nawet od pory roku. Ten sam zapach może pachnieć zupełnie inaczej latem i zimą. Wbrew powszechnym twierdzeniom, mężczyźni, którzy komfortowo czują się wśród aromatów kwiatowych i owocowych, nie muszą z nich rezygnować. Branża perfumeryjna oferuje mnóstwo propozycji słodkich nut kwiatowych czy waniliowych. Jednak zdecydowanie częściej panowie sięgają po cięższe, męskie zapachy, które bazują na intensywnych akcentach drewna, skóry, cedru czy piżma. Jedną z ważniejszych kwestii podczas doboru perfum męskich, jest ich trwałość. A ta zależy od stężenia olejków zapachowych w alkoholu. Im wyższe, tym perfumy trwalsze i wydajniejsze. Nie zapominajmy jednak o substancjach, które budują poszczególne nuty zapachowe, ze szczególnym uwzględnieniem nuty serca, która utrzymuje się na skórze najdłużej, nawet do kilkunastu godzin. Wśród perfum męskich rzadziej występują nuty owocowe i kwiatowe, częściej spotykane są z pewnością aromaty ziołowe, korzenne, drzewne czy skórzane. Wybierając perfumy, warto zwrócić uwagę na rodzaj naszej skóry, bowiem – jak się okazuje, ma to duże znaczenie dla rozwoju zapachu. Przykładowo, w przypadku cery tłustej, zapachy mogą być bardziej intensywne niż w przypadku innych rodzajów. Skórze suchej nie powinniśmy fundować perfum z dużą ilością alkoholu. Perfumy męskie i kultowe zapachy, które nigdy nie wychodzą z mody Perfumy męskie można dobierać w zgodzie z panującą modą i trendami, ale warto również sięgnąć po klasykę i kultowe zapachy. Możemy oczywiście kierować się przyzwyczajeniami i zaufaniem do danej marki, ale warto również testować nowości i eksperymentować z innymi zapachami. Jeśli jednak stawiamy na klasykę, z pewnością nie możemy ominąć marek takich jak Hugo Boss, Giorgio Armani, Dior, Versace czy Dolce & Gabbana. Za najbardziej klasyczne nuty zapachowe uznawane są korzenne, drzewne i skórzane, a miano kultowych perfum męskich otrzymują przede wszystkim te marki, które mogą poszczycić się bogatym i wieloletnim doświadczeniem oraz tradycją perfumiarską. Od jakości poszczególnych komponentów i substancji zależy trwałość i wydajność, co również wpływa na ich ponadczasowość. Niezależnie od tego, na jakie perfumy męskie ostatecznie się zdecydujemy, zadbajmy o to, by były trwałe i wyróżniały się głębią zapachu. Nie zapominajmy również o tym, że muszą podkreślać naszą osobowość, czyli określać nas jako osobę. Odpowiednio dobrany zapach doda nam pewności siebie, będzie sprzyjać powodzeniu u kobiet, a i sprawi, że będziemy czuć się lepiej we własnej skórze. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy próbują wyjaśnić przyczynę zakrzepicy, do której dochodzi czasem po podaniu szczepionki firmy AstraZeneca. Dotychczas w Europie po podaniu 34 milionów dawek zaobserwowano co najmniej 222 podejrzane przypadki. Zmarło ponad 30 osób. O ile jednak dotychczas mogliśmy mówić o korelacji, teraz pojawiają się pierwsze próby wyjaśnienia tego zjawiska. W New England Journal of Medicine (NEJM) ukazały się dwa artykuły na ten temat. W pierwszym z nich opisano 11 pacjentów z Niemiec i Austrii, w drugim zaś 5 pacjentów z Norwegii. Oba zespoły badawcze odkryły, że u pacjentów występowały nietypowe przeciwciała, które rozpoczęły proces krzepnięcia. Naukowcy donoszą, że zaobserwowane objawy są podobne do małopłytkowości poheparynowej (HIT), niepożądanej reakcji na heparynę. Warto w tym miejscu zauważyć, że zakrzepica po podaniu szczepionki występuje wielokrotnie rzadziej niż HIT czy zakrzepica przy doustnej antykoncepcji. Na czele zespołu, który badał pacjentów z Niemiec i Austrii, stał specjalista od zakrzepów, Andreas Greinacher z Uniwersytetu w Greifswald. Uczeni opisują możliwy mechanizm pojawiania się zakrzepów w następujący sposób. szczepionka zawiera adenowirusa, który infekuje komórki i nakłania je do produkcji białka S. W każdej dawce znajduje się około 50 miliardów wirusów. Niektóre z nich mogą rozpadać się i uwalniać swoje DNA. Podobnie jak heparyna, DNA posiada ładunek ujemny, dzięki czemu może łączyć się z czynnikiem płytkowym 4 (PF4), który ma ładunek dodatni. Taki kompleks może skłaniać układ odpornościowy do produkcji przeciwciał, szczególnie, że jest on już i tak postawiony w stan gotowości w związku z podaniem szczepionki. Reakcja układu odpornościowego na znajdujące się poza komórkami DNA może prowadzić do zwiększenia koagulacji krwi. Możliwe też, że przeciwciała już znajdują się w organizmie pacjenta, a szczepionka tylko zwiększa ich liczbę. Wiele zdrowych osób posiada bowiem przeciwciała przeciwko PF4, jednak są one trzymane w ryzach przez mechanizm tolerancji obwodowej układu odpornościowego. Gdy zostajesz zaszczepiony, mechanizm ten może zostać zaburzony. Być może wówczas dochodzi do pojawiania zespołów autoimmunologicznych, do których mamy wcześniejsze predyspozycje, jak HIT, mówi Gowthami Arepally, hematolog z Duke University School of Medicine, która był zewnętrznym konsultantem firmy AstraZeneca. Wydaje się też, że wcześniejsze sugestie mówiąc, iż do zakrzepów przyczyniała się infekcja COVID-19 istniejąca w momencie podania szczepionki, mogą być nieprawdziwe. Żaden ze wspomnianych norweskich pacjentów nie miał bowiem COVID. Nieuprawnione są też spekulacje, jakoby to przeciwciała przeciwko białku S wchodziły w jakiś rodzaj niepożądanej reakcji z PF4. Gdyby tak było, podobne problemy występowałyby po podaniu niemal wszystkich szczepionek przeciwko COVID-19. Tymczasem brak doniesień, by szczepionki oparte na mRNA również powodowały nieprawidłowe krzepnięcie. Zespół Greinachera również przyjrzał się tej kwestii i nie zaobserwował, by przyczyną problemów były przeciwciała i ich reakcja z PF4. Kwestia reakcji na szczepionkę AstraZeneki wymaga jednak dokładnego wyjaśnienia, gdyż dzięki temu będziemy wiedzieć, czy podobne problemy mogą pojawić się w przypadku innych szczepionek wykorzystujących adenowirusy. Takie szczepionki produkuje Johnson&Johnson, CanSino i taką szczepionką jest też Sputnik V. Obecnie specjaliści przyglądają się też 4 przypadkom z USA, gdzie po podaniu szczepionki Johnson&Johnson również pojawiły się niepożądane objawy ze strony układu krwionośnego. Europejska Agencja Leków podkreśla, że korzyści z podania szczepionki AstraZeneki są znacznie większe niż ryzyko. Jednak wiele krajów ograniczyło jej stosowanie. Na przykład w Niemczech szczepionkę tę podaje się tylko osobom powyżej 60., a we Francji powyżej 55. roku życia. Argumentowane jest to tym, że młodsze osoby są mniej narażone na zgon z powodu COVID-19, zatem trudno w ich przypadku uzasadnić zwiększone ryzyko podawania szczepionki. W USA specjalny komitet doradczy proponuje, by osobom poniżej 30. roku życia podawać inne szczepionki. Europejska Agencja Leków nie zaleca takich działań. Tym bardziej, że ryzyko wynikające z podawania szczepionki jest niewielkie. Jak informuje David Spiegelhalter, statystyk z University of Cambridge, dla osób z grupy 20–29 lat ryzyko poważnych powikłań z powodu podania szczepionki wynosi ok. 1,1 na 100 000. Tymczasem ryzyko, że osoba z tej grupy wiekowej w ciągu najbliższych 4 miesięcy trafi na OIOM z powodu COVID wynosi od 0,8 do 6,9 na 100 000, w zależności od zachowywanych środków ostrożności. « powrót do artykułu
  16. Pan Kamil Bilski ze Stowarzyszenia Wspólne Dziedzictwo z Opatowa przekazał do sandomierskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków "skarb" monet z późnego średniowiecza. Jak poinformował Kopalnię Wiedzy dr hab. Marek Florek, w jego skład wchodzi 118 denarów wybitych w czasach panowania królów Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka, być może w początkach panowania Jana Olbrachta, oraz jeden denar prawdopodobnie Władysława Jagiełły. Denar Jagiełły jest wybity ze srebra niskiej próby. Denary jego synów (Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka), podobnie zresztą jak niewiele się od nich różniące denary Olbrachta, są mniejsze. Mimo że nominalnie srebrne, zawierają znikome ilości srebra (do kilkunastu procent) albo nie zawierają go w ogóle. Niektóre były tylko powierzchniowo posrebrzane. Jak podkreśla dr Florek, ze względu na to, że były wybijane masowo, a w okresie panowania Władysława Warneńczyka był to jedyny rodzaj emitowanego przez niego pieniądza, denary jagiellońskie są znajdowane dość licznie, jednak przede wszystkim w postaci depozytów, inaczej "znalezisk gromadnych" albo tzw. skarbów, a więc większej liczby monet celowo ukrytych. Niejednokrotnie takie skarby składają się nawet z kilku tysięcy denarów. Największy z nich, odkryty we Wrocławiu, zawierał ich ponad 100 tys. Znacznie rzadziej denary jagiellońskie są znajdowane pojedynczo czy po parę sztuk. Przyczyną jest to, że monety te 1) są bardzo małe (mniejsze od dzisiejszej 1-groszówki) i z 2) powodu ciemnej zazwyczaj barwy, która wynika ze znikomej zawartości srebra, nie rzucają się w oczy. "Skarb" z Goźlic k. Klimontowa można określić jako sakiewkowy - monety stanowiły bowiem zapewne zawartość sakiewki, która została raczej zgubiona, a nie celowo ukryta. Miejsce, w którym znaleziono monety, stanowiło w średniowieczu centrum wsi; obok kościoła znajdowała się tu karczma. Znaleziony w Goźlicach "skarb" denarów jagiellońskich jest tym bardziej interesujący, że z okolic Sandomierza nie znamy w zasadzie zbiorowych znalezisk monet z tego okresu - dodaje dr Florek. Po opracowaniu monety zostaną przekazane do Muzeum Okręgowego w Sandomierzu. « powrót do artykułu
  17. W swoim pierwszym projekcie budżetu państwa prezydent Biden zaproponował duże zwiększenie wydatków na naukę. Biały Dom przewiduje spory wzrost wydatków w roku podatkowym 2022, który zaczyna się 1 października. Zarys propozycji został przedstawiony m.in. w liście skierowanym do senatora Patricka Leahy'ego, przewodniczącego Senackiego Komitetu Budżetu. Administracja prezydencka proponuje, by przyszłoroczny budżet Narodowych Instytutów Zdrowia wzrósł o 9 miliardów USA, do 51 miliardów. W kwocie tej ma się zawrzeć 6,5 miliarda dolarów na utworzenie Advanced Research Projects Agency-Health (ARPA-H), która początkowo miałaby się zajmować badaniami nad nowotworami, cukrzycą czy chorobą Alzheimera. Ponad do 110 milionów USD (czyli o 10 milionów) miałby wzrosnąć budżet NIH przeznaczony na badania nad związkiem pomiędzy zmianami klimatu a ludzkim zdrowiem. Propozycja przewiduje też 20-procentowy wzrost budżetu Narodowej Fundacji Nauki. Miałby on wynieć 10,2 miliarda USD, o 1,7 miliarda więcej niż obecnie. Część z tych pieniędzy ma trafić na utworzenie specjalnego biura, którego celem będzie pomoc przy rozwoju nowoczesnych technologii mających zapewnić USA przewagę nad resztą świata. Biuro Nauki Departamentu Energii miałoby otrzymać o 400 milionó dolarów więcej, zatem ma dysponować kwotą 7,4 miliarda USD. Prezydent zaproponował też powołanie w jego ramach nowej jednostki o nazwie Advanced Research Projects Agency-Climate (ARPA-C). ARPA-C i już istniejące biuro ARPA-E (E od Energy) miałyby dysponować łącznym budżetem w wysokości 1 miliarda USD. Obecnie ARPA-E ma do dyspozycji 427 milionów dolarów. Prezydencka propozycja przewiduje też 6,3-procentowy wzrost budżetu NASA. W przyszłym roku miałby on wynieśc 24,7 miliarda dolarów. Na razie nie wiadomo jednak, jak pieniądze te miałyby być dzielone. Obecnie programy naukowe NASA dysponują kwotą 7,2 miliarda dolarów. Biały Dom chce też, wy zwiększył się budżet Narodowego Instytut Standardów i Technologii (NIST). Środki na badania laboratoryjne miałyby wzrosnąć o 124 miliony dolarów, do kwoty 916 milionów, a inwestycje w tworzenie instytutów produkcyjnych miałyby sięgnąć kwoty 442 milionów, czyli ponaddwukrotnie większej niż obecnie. Propozycja przewiduje też wzrost budżetu Narodowej Administracji Oceanicznej i Atmosferycznej (NOAA) do 6,9 miliarda dolarów (o 1,4 mld więcej), a w tym ma się zawierać "800 milionów na poszerzenie inwestycji w badania nad klimatem i poprawienie odporności lokalnych społeczności na zmiany klimatyczne". Agencja Ochrony Środowiska (EPA) miałaby otrzymać o 2 miliardy USD więcej i jej budżet wyniósłby 11,2 mld. Część z tych pieniędzy ma zostać przeznaczonych na zwiększenie zatrudnienia i egzekwowania prawa. Na dodatkowe 647 milionów dolarów, przeznaczone na badania i edukację miałby liczyć Departament Rolnictwa. Z kolei Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) mają odnotować wzrost rzędu 1,6 miliarda USD. Propozycja Białego Domu trafi pod obrady Kongresu. Już teraz wiadomo, że niektóre z punktów powyższego planu wywołają gorące spory. Warto w tym miejscu przypomnieć, że za prezydenta Trumpa, i to wbrew życzeniom prezydenta, w USA miał miejsce rekordowo wysoki wzrost wydatków federalnych na prace badawczo-rozwojowe. « powrót do artykułu
  18. Po raz pierwszy w historii status obu gatunków słonia zamieszkujących Afrykę został oceniony osobno. Okazało się, że status obu gatunków jest znacznie gorszy, niż sądzono. Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN), organizacja odpowiedzialna za ocenę stanu gatunków roślin i zwierząt, przyjrzała się osobno słoniom afrykańskim (Loxodonta africana) i słoniom leśnym (Loxodonta cyclotis). Dotychczas IUCN łącznie szacowała status obu żyjących w Afryce gatunków słoni i na tej podstawie uznawała zwierzęta te za „narażone”. Jednak teraz, po osobnej ocenie, okazało się, że sytuacja tych zwierząt jest znacznie gorsza. Słonie afrykańskie przesunięto do kategorii „zagrożony”, a słonie leśne do „krytycznie zagrożony”. Żyjące w Afryce słonie odgrywają kluczową rolę w ekosystemie, gospodarce oraz w zbiorowej świadomości ludzi na całym świecie, mówi doktor Bruno Oberle, dyrektor generalny IUCN. Nowa ocena stanu obu gatunków afrykańskich słoni pokazuje, jak wielką presję wywierają na nie ludzie. Musimy natychmiast zwalczyć kłusownictwo oraz pozostawić słoniom afrykańskim i słoniom leśnym przestrzeń do życia. Specjaliści z IUCN alarmują, że w ciągu ostatnich 50 lat liczba słoni afrykańskich (Loxodonta africana) spadła o co najmniej 60%, a w ciągu 31 lat liczba słoni leśnych (Loxodonta cyclotis) zmniejszyła się o ponad 86%. Główne przyczyny takiego stanu rzeczy to kłusownictwo i zabieranie słoniom przestrzeni życiowej przez ludzi, którzy niszczą ich środowisko naturalne przeznaczając kolejne tereny pod budownictwo i rolnictwo. W Afryce żyją dwa gatunki słoni. Słoń afrykański (Loxodonta africana) zwany też słoniem stepowym lub sawannowym, sięga wysokości 4 metrów i może ważyć ponad 10 ton. To największe żyjące zwierzę lądowe. Mniejszy słoń leśny (Loxodonta cyclotis) może mierzyć do 2,5 metra i ważyć nawet 4 tony. Przez większość czasu oba gatunki uznawano za jeden. Dopiero w ostatnich dekadach, dzięki analizom genetycznym, dowiedzieliśmy się, że to dwa różne gatunki. Specjaliści szacują, że w Afryce żyje łącznie około 415 000 słoni. Ich liczba szybko spada. « powrót do artykułu
  19. Jedną z przyczyn leukodystrofii – choroby istoty białej mózgu, która ma podłoże genetyczne – zidentyfikowali badacze z uniwersytetów we Wrocławiu, Getyndze, Jenie i Kolonii. Leukodystrofie to grupa genetycznie uwarunkowanych chorób istoty białej mózgu, w których dochodzi do zaburzeń wytwarza osłonki mielinowej na wypustkach neuronów. Prowadzą one do powstania zaburzeń poznawczych, upośledzenia funkcji ruchowych i wegetatywnych. Jedną z przyczyn leukodystrofii – związaną z mutacją w obrębie genu kodującego mięśniową izoformę fruktozo 1,6–bisfosfatazy (FBP2) – zidentyfikowali badacze z Katedry Fizjologii i Neurobiologii Molekularnej Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Uniwersytetów w Goettinen, Jenie i Kolonii. Wyniki swojej pracy przedstawiają w publikacji na łamach Brain Communications. W informacji prasowej przesłanej PAP autorzy badania tłumaczą, że u heterozygotycznych osób, u których w genie FBP2 nastąpiła zamiana aminokwasu waliny (V) w pozycji 115 na metioninę (M), obserwuje się gwałtowny rozwój leukodystrofii – demielinizację neuronów. Zmiany te pojawiają się u jednorocznych dzieci i ustępują z wiekiem. Po osiągnięciu dojrzałości osoby cierpiące na taką leukodystrofię wykazują jedynie niewielkie zaburzenia natury psychicznej i ruchowej. Nie wiadomo jeszcze, czy mutacja ta odciska piętno na zdrowiu pacjentów mających dwadzieścia kilka – i więcej lat. Co ciekawe, dorosłe osoby będące nosicielami mutacji FBP2 V115M charakteryzują się nadprodukcją formy zmutowanej i jeszcze wyższą nadprodukcją formy natywnej – niezmutowanej. FBP2 to białko wielofunkcyjne, które poza regulacją glukostazy (gospodarki cukrowej organizmu), jest odpowiedzialne za prawidłowe działanie mitochondriów i przebieg cyklu komórkowego. Badania przeprowadzone w Katedrze Fizjologii i Neurobiologii Molekularnej UWr pokazały, że zmutowana FBP2 (V115M) ma zmienione właściwości kinetyczne oraz stabilność termodynamiczną, co jest przyczyną zaburzeń prawidłowego funkcjonowania mitochondriów i – prawdopodobnie – cyklu komórkowego. FBP2 jest homotetramerem – białkiem złożonym z czterech identycznych podjednostek. Okazuje się, że mutacja V115M sprawia, że zmutowana FBP2 tworzy nieprawidłowe tetrameryczne kombinacje z cząsteczkami natywnej, prawidłowej FBP2. Wydaje się więc, że bardzo wysoka nadekspresja natywnej FBP2 w wieku dorosłym jest mechanizmem pozwalającym komórkom na wytworzenie w pełni funkcjonalnego białka – natywnego tetrameru FBP2, a to z kolei umożliwia właściwe funkcjonowanie komórek. Jednocześnie powstają też jednak tetrametry, w skład których wchodzą podjednostki zarówno natywnej, jak i zmutowanej FBP2 – czytamy w informacji prasowej z UWr. Takie tetrametry mają obniżoną stabilność termodynamiczną i jako niefunkcjonalne biologicznie, są one poddawane procesowi degradacji. Istnienie dużej frakcji nieprawidłowych tetramerów FBP2 ma odzwierciedlenie w bardzo wysokiej aktywności procesów degradacji białka, szczególnie tych, za które odpowiadają lizosomy. Nie wiadomo obecnie, czy tak wysoka aktywność systemów lizosomalnych (wzrost ilości lizosomów o 300 proc.) ma konsekwencje w późniejszych okresach życia osób, będących nosicielami mutacji V115M w genie FBP2. Wciąż nie potrafimy leczyć przyczynowo żadnych leukodystrofii, choć w kilku konkretnych przypadkach leczenie objawowe pozwala chorym w miarę dobrze funkcjonować – zaznacza jeden z autorów badania, dr n. biol. Przemysław Duda z UWr. – Natomiast odkrycie nowej przyczyny powstawania jakiejś choroby zawsze zwiększa możliwość przyszłych strategii terapeutycznych. Dodaje on, że leukodystrofie to choroby genetyczne, a terapia genowa w dobie COVID przestała być osiągnięciem ze sfery fiction. Zaczęto ją wykorzystywać w praktyce klinicznej na szeroką skalę, czego przykładem są szczepionki RNA. Niewykluczone, że kiedyś dużą część chorób genetycznych będziemy mogli leczyć podobnie – choć to wciąż raczej odległa przyszłość. Na obecnym etapie ważniejsze jest sprawdzenie, w ilu typach leukodystrofii – a być może także innych schorzeń, związanych np. z nieprawidłowościami mitochondrialnymi – przyczyną może być właśnie owa mutacja w obrębie FBP2 (V115M). Być może dotyczy ona części leukodystrofii – a być może i innych chorób, o których myślimy, że pierwotne przyczyny są znane. Tymczasem właściwą przyczyną może być właśnie owa mutacja, co nie było jednak sprawdzane – doprecyzowuje współautor badania, prof. dr hab. Dariusz Rakus z UWr. Eksperci z UWr zaznaczają, że jeśli chodzi o przyczyny (mutacje w konkretnych genach), leukodystrofie są niejednorodną grupą chorób. Dokładna liczba chorych na leukodystrofię nie jest znana, a dane z różnych krajów są niespójne – między innymi dlatego, że część osób, mimo objawów, nie doczekuje się konkretnej diagnozy. Dr Duda przywołuje szacunki, zgodnie z którymi częstość występowania leukodystrofii (wszystkich typów) na świecie zdarza się mniej więcej raz na 5 tys. – 50 tys. osób. W Polsce najczęściej występujące leukodystrofia metachromatyczna, którą diagnozujemy w jednym na 20 tysięcy urodzeń. Druga pod względem częstości w naszym kraju jest – dwa razy rzadsza – leukodystrofia Krabbego. Kolejną ujmowaną w statystykach jest leukodystorfia sprzężona z chromosomem X, tzw. adrenoleukodystrofia, która zdarza się raz na 20 tys. – 50 tys. urodzeń – wymienia naukowiec. « powrót do artykułu
  20. Data pierwszego w historii lotu na Marsie została przesunięta na nie wcześniej niż 14 kwietnia. NASA poinformowała, że podczas testów komputera pokładowego śmigłowca Ingenuity doszło do automatycznego awaryjnego przerwania sekwencji komend. Teraz inżynierowie przeglądają i analizują dane, by zrozumieć, co się stało. Do zdarzenia doszło w czasie testu rotorów. Miały one zostać uruchomione i działać z dużą prędkością. Gdy jednak próbowano zmienić status komputera pokładowego z „Pre-Flight” (przed lotem) na „Flight” (lot) system bezpieczeństwa przerwał wykonywanie komend. System ten nadzoruje śmigłowiec i informuje jego systemy o wszelkich możliwych zakłóceniach. Nie dopuszcza on do dalszego wykonywania komend, jeśli zaobserwuje jakieś problemy. Inżynierowie nie wiedzą na razie, co się stało. Wiadomo, że śmigłowiec jest bezpieczny, jest w dobrym stanie i przesłał na Ziemię wszystkie dane telemetryczne. Gdy specjaliści dowiedzą się, co było przyczyną zadziałania systemu bezpieczeństwa, będą mogli wprowadzić poprawki i ponownie przystąpić do planowanego testu. « powrót do artykułu
  21. Czy w kosmosie także możemy znaleźć czterolistne koniczynki? Odkrył je międzynarodowy zespół naukowców. Współautorem badań jest Jean Surdej, profesor wizytujący w Instytucie Obserwatorium Astronomicznym UAM w Poznaniu. Te czterolistne koniczynki, to kwazary – niezwykle jasne jądra odległych galaktyk, które napędzane są przez znajdujące się w nich supermasywne czarne dziury. Zespół odkrył ich aż tuzin, a ich promienie świetlne zostały zniekształcone przez naturalnie występujące kosmiczne „soczewki” i rozdzielone na cztery podobnie wyglądające obrazy. Przez ostatnie cztery dekady astronomowie zaobserwowali około 50 takich „kosmicznych koniczynek”. Najnowsze badania, trwające zaledwie półtora roku, zwiększyły tą liczbę o około 25 procent, pokazując jak potężnym narzędziem jest uczenie maszynowe, wspomagające astronomów w poszukiwaniach tych kosmicznych osobliwości. Quady (lub kosmiczne czterolistne koniczynki) to kopalnie złota z punktu widzenia rozmaitych zagadnień. Mogą pomóc w wyznaczeniu prędkości rozszerzania się Wszechświata i rozwiązaniu innych tajemnic, związanych np. z ciemną materią czy 'centralnym napędem' kwazarów – mówi Daniel Stern, kierownik zespołu badawczego z Jet Propulsion Laboratory, zarządzanego przez Caltech dla NASA. Nie są to zwykłe igły w stogu siana, ale raczej szwajcarskie scyzoryki ze względu na ogrom ich zastosowań. Oczekujące na publikację w The Astrophysical Journal odkrycia umożliwiły narzędzia oparte o system uczący się oraz dane z kilku naziemnych i kosmicznych teleskopów, takich jak misja Gaia Europejskiej Agencji Kosmicznej, należący do NASA Wide-field Infrared Survey Explorer (WISE), Obserwatorium Kecka na hawajskim szczycie Mauna Kea, Obserwatorium Palomar należące do Caltech, New Technology Telescope w Chile Europejskiego Obserwatorium Południowego (ESO) czy teleskop Gemini South w Chile. Kosmologiczny dylemat W ostatnich latach pojawiła się rozbieżność związana z dokładną wartością tempa rozszerzania się Wszechświata, zwaną również stałą Hubble'a. Wartość tą można wyznaczyć dwiema metodami: jedna z nich jest zależna od pomiarów odległości i prędkości obiektów w naszym lokalnym wszechświecie, a druga ekstrapoluje prędkość  w oparciu o modele bazujące na szczątkowym promieniowaniu z czasów krótko po narodzinach Wszechświata, zwanym mikrofalowym promieniowaniem tła. Problem polega na tym, że liczby uzyskane tymi metodami nie pasują do siebie. Może to wynikać z systematycznych błędów pomiarowych, ale wydaje się to coraz mniej prawdopodobne – mówi Stern. Bardziej kusząca wydaje się możliwość, że ta różnica oznacza, iż nasz model wszechświata jest błędny i mamy jeszcze coś nowego do odkrycia w dziedzinie fizyki. Nowe „kosmiczne koniczynki”, którym zespół nadał przydomki takie jak „Wolf's Paw” (Łapa Wilka), „Dragon's Kite” (Smoczy Latawiec), „Gemini's Crossbow” (Kusza bliźniąt) czy „Microscope Lens” (Soczewka mikroskopu) pomogą w przyszłych oszacowaniach stałej Hubble'a-Lemaître i mogą wyjaśnić skąd bierze się rozbieżność między wcześniejszymi pomiarami. Kwazary te znajdują się pomiędzy lokalnymi i odległymi obiektami, których obserwacje wykorzystano do wcześniejszych obliczeń, dzięki czemu umożliwiają astronomom zbadanie pośrednich odległości we Wszechświecie. Wyznaczenie stałej Hubble'a-Lemaître w oparciu o kwazary może wskazać, który z wcześniejszych pomiarów jest poprawny, albo – co byłoby jeszcze bardziej interesujące – może wykazać, że wartość tej stałej znajduje się gdzieś pomiędzy wartościami wyznaczonymi lokalnie i dla odległych obiektów, co wskazywałoby na nieznane dotąd zjawisko w fizyce. Iluzje grawitacyjne Powielenie obrazów kwazarów i innych obiektów kosmicznych ma miejsce gdy grawitacja bliższego obiektu, np. galaktyki, zakrzywia tor lotu światła i powiększa obraz obiektu znajdującego się w tle. To zjawisko, zwane soczewkowaniem grawitacyjnym, obserwowano już wielokrotnie. Zdarza się, że kwazary soczewkowane są w postaci dwóch podobnych obrazów. Znacznie rzadziej w postaci czterech. Quady są lepsze niż podwójne kwazary z punktu widzenia badań kosmologicznych, takich jak pomiary odległości do obiektów, ponieważ mogą być doskonale wymodelowane – mówi współautor George Djorgovski, profesor astronomii z Caltech. Są stosunkowo czystymi laboratoriami dla tych kosmologicznych pomiarów. W ramach nowych badań naukowcy użyli danych z WISE o stosunkowo niewielkiej rozdzielczości, aby wyszukać prawdopodobne kwazary, a następnie dane wysokiej rozdzielczości z misji Gaia, aby sprawdzić, które obrazy z WISE mogą potencjalnie zawierać kwazary w postaci poczwórnych obrazów. Następnie naukowcy wykorzystali uczący się system, aby wybrał najbardziej prawdopodobnych kandydatów na soczewkowane w postaci wielokrotnych obrazów kwazary, odrzucając zwykłe gwiazdy znajdujące się na niebie bardzo blisko siebie w podobnej konfiguracji. Dalsze obserwacje na teleskopach Kecka, w Obserwatorium Palomar, na New Technology Telescope oraz Gemini South potwierdziły, które z tych obiektów rzeczywiście są poczwórnymi obrazami kwazarów znajdujących się w odległości miliardów lat świetlnych od nas. Współpraca ludzi i maszyn Pierwsza "kosmiczna koniczynka" odkryta z pomocą systemu uczącego się, nazwana „Centaur's Victory” (Zwycięstwo Centaura), została potwierdzona podczas nocnych obserwacji zespołu w Caltech, we współpracy z uczonymi z Belgii, Francji i Niemiec, z wykorzystaniem dedykowanego komputera zlokalizowanego w Brazylii, wspomina współautor pracy Alberto Krone-Martins z UC Irvine. Zespół obserwował swoje obiekty zdalnie, wykorzystując teleskop w Obserwatorium Kecka. Uczenie maszynowe było kluczowe w naszych badaniach, ale nie zastąpi decyzji podejmowanych przez człowieka – wyjaśnia Krone-Martins. Stale uczymy i poprawiamy modele w nieskończonej pętli, więc ludzie i ich doświadczenie są nieodzowną częścią tej pętli uczenia się. Jeśli mówimy o 'AI' w kontekście tego typu systemów uczących się, oznacza to „poszerzoną inteligencję”, nie sztuczną inteligencję.  Alberto nie tylko opracował sprytne algorytmy uczenia maszynowego dla tego projektu, ale również zasugerował, aby użyć danych z misji Gaia, czego nie robiono wcześniej w tego typu projektach – mówi Djorgowski. To nie jest tylko historia poszukiwań interesujących soczewek grawitacyjnych ale również tego, jak połączenie big data i uczenia maszynowego może prowadzić do nowych odkryć. Współautorem badań jest Jean Surdej, profesor wizytujący w Instytucie Obserwatorium Astronomicznym UAM w Poznaniu. Prof. Surdej aktualnie uczy studentów, doktorantów i młodych astronomów zagadnień związanych z soczewkowaniem grawitacyjnym. Soczewkowanie grawitacyjne polega na zakrzywianiu biegu promieni świetlnych odległego obiektu, np. kwazara, przez masywna galaktykę znajdującą się bliżej, co powoduje powstawanie "kosmicznych miraży". Jego zainteresowanie badaniami w tym kierunku trwa od 1983 roku, kiedy zaproponował, że niezwykła jasność najjaśniejszych kwazarów we Wszechświecie może być wynikiem wzmocnienia przez soczewkowanie grawitacyjne. Jego zespół odkrył i badał wiele przypadków takich kosmicznych miraży mających postać podwójnych obrazów tego samego kwazara. Kwazary o poczwórnych soczewkowanych obrazach są znacznie rzadsze. Odnalezienie ich można porównać do znalezienia czterolistnej koniczynki na zielonej łące. Można je więc nazwać „kosmicznymi koniczynkami”. W 2002 roku Jean Surdej zaproponował, aby wykorzystać przegląd nieba wykonywany w ramach satelitarnej misji Gaia, realizowanej przez Europejską Agencję Kosmiczną, do wyszukiwania takich kosmicznych konicznek. Międzynarodowy zespół, do którego należy, ogłosił właśnie w czasopiśmie The Astrophysical Journal odkrycie tuzina tego typu kosmicznych miraży, dokonane z pomocą algorytmów sztucznej inteligencji zastosowanych do przeglądu danych z misji Gaia. Dalsze badania astrofizyczne tych nowo odkrytych kosmicznych koniczynek powinny umożliwić niezależne wyznaczenie wieku Wszechświata, prędkości jego ekspansji (stałej Hubble'a-Lemaître) i jego przyszłości. « powrót do artykułu
  22. Podczas opracowywania zbiorów pracownicy Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie (BUW) natrafili na niespodziewane znalezisko - włos i to nie byle jaki, bo najprawdopodobniej XVI-wieczny. Został wszyty w grzbiet książki oprawianej w tym okresie. Jak podkreślono we wpisie BUW na Facebooku, badania materiału DNA znalezionego w starych drukach i rękopisach nie są (jeszcze) prowadzone na szeroką skalę, jednak z pewnością mogłyby dostarczyć wielu ekscytujących informacji [...]. Na pytanie, co się stanie z włosem, padła następująca odpowiedź: opcje są dwie. Jeśli włos będzie trzymał się na swoim miejscu między kartami, to zostanie w książce. Kto wie, może ktoś go kiedyś zbada? Jeśli natomiast wypadnie, to włożymy go do małej kopertki i umieścimy w specjalnym pudle, w którym trzymamy oznaczone sygnaturami "ciekawostki" znalezione w drukach. Dotąd w książkach z różnych lat znaleziono m.in. ryciny oraz inicjały wycięte z innych druków, karteluszki z notatkami i modlitwami, zasuszone kwiatki i liście, walentynki, listy zakupów czy wstążeczki. Nie zdarzyło nam się chyba jeszcze znaleźć w starych drukach resztek jedzenia, ale plamy po napojach, wosku czy krwi - owszem. Włos został dotknięty tylko raz do zdjęcia i nadal spoczywa w książce. « powrót do artykułu
  23. Szwajcarscy naukowcy zauważyli, że w drewnie zainfekowanym rozkładającymi je grzybami dochodzi do 55-krotnego zwiększenia produkcji energii. Po 10 tygodniach od zainfekowania drewno wytwarzało tyle energii, że wystarczało to do zasilenia LED-ów. Uczeni twierdzą, że podłoga z drewna potraktowanego grzybem mogłaby wytwarzać odnawialną energię elektryczną, która powstawałaby wskutek chodzenia ludzi po takiej podłodze. Już przed wieloma dziesięcioleciami zauważono, że pod wpływem nacisku w drewnie powstają ładunki elektryczne. Ten efekt piezoelektryczny to wynik deformacji krystalicznej celulozy. Jednak jest on bardzo słaby, około 20-krotnie słabszy niż analogiczny efekt w kryształach kwarcu. Ponadto drewno nie jest łatwo zdeformować. Niektórzy naukowcy interesują się efektem piezoelektrycznym w materiałach budowlanych. Dość wspomnieć, że budynki są odpowiedzialne za 40% konsumpcji energii oraz 25% emisji gazów cieplarnianych. Gdyby udało się wykorzystać efekt piezoelektryczny z materiałów budowlanych można by produkować, w skali globalnej, olbrzymie ilości czystej odnawialnej energii. Ingo Burgert i jego koledzy ze Szwajcarskiego Instytutu Technologicznego w Zurichu (ETH Zurich) odkryli, że potraktowanie drewna mieszaniną nadtlenku wodoru i kwasu octowego prowadzi do 85-krotnego zwiększenia produkcji energii w drewnie w wyniku efektu piezoelektrycznego. Mieszanina taka rozpuszcza ligninę, pozostawiając celulozę, która staje się bardziej elastyczna. Z 1,5 centymetra sześciennego takiego drewna można uzyskać 0,69 V, czyli 85-krotnie więcej niż ze zwykłego drewna. Co więcej, wydajność taka utrzymuje się przez 600 cykli ściskania. Oddziałując na takie drewno można zasilać LED-y czy prosty wyświetlacz ciekłokrystaliczny. Jednak uczeni chcieli odwołać się do bardziej naturalnego procesu, bez potrzeby używania szkodliwych środków chemicznych. A naturalnym procesem zmieniającym strukturę drewna jest jego rozkład przez grzyby. W ramach eksperymentów zainfekowali drewno grzybem Ganoderma applanatum. Po 10 tygodniach drewno straciło 45% wagi i w tym momencie jego podatność na nacisk była najlepsza, a jednocześnie wracało ono do swojego oryginalnego kształtu po ustąpieniu nacisku. Analizy wykazały, że 1,5 cm2 takiego drewna poddane naciskowi 45 kPa generuje 0,87 V, podczas gdy to samo drewno niezainfekowane grzybem generuje 0,015 V. Co więcej pod naciskiem 100 kPa z drewna uzyskiwano 1,32 V. Analizy wykazały, że grzyby zmieniają strukturę i skład chemiczny ścian komórkowych drewna, zwiększając naturalne właściwości piezoelektryczne tego materiału. "Pracujemy obecnie nad stworzeniem instalacji pokazowej, która ma udowodnić, że można w ten sposób zasilać czujniki zintegrowane w drewnianej podłodze", mówi Burgert. Badania były prowadzone na drewnie balsy, gdyż grzyb szybko rozkłada w nim ligninę. Naukowcy chcą wykorzystać tę samą technikę na rodzimych gatunkach. « powrót do artykułu
  24. Trzydziestego pierwszego marca br. zespół Kliniki Kardiochirurgii i Chirurgii Ogólnej Dzieci Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM) przeprowadził u 2-miesięcznego dziecka operację wszczepienia najmniejszej dostępnej na świecie mechanicznej zastawki serca. Dziecko urodziło się z wrodzoną wadą serca w postaci wspólnego kanału przedsionkowo-komorowego oraz z nieprawidłowym aparatem podzastawkowym (postać spadochronowa). Jak podkreślono w komunikacie uczelni, małą pacjentkę poddano złożonej korekcji wewnątrzsercowej, która ze względu na nasilone zaburzenia morfologii zastawek nie przyniosła oczekiwanego efektu funkcjonalnego. W kolejnych dobach pooperacyjnych dziecko rozwinęło ciężką niewydolność serca i zostało zakwalifikowane do operacji wszczepienia mechanicznej zastawki serca ze wskazań życiowych. Głównym operatorem był dr n. med. Michał Buczyński. W procesie diagnostyczno-terapeutycznym wzięli również udział dr Michał Zawadzki, Paulina Kopacz, dr Wojciech Mądry i dr Jacek Kuźma z Kliniki Kardiochirurgii, anestezjolog dr Monika Sobieraj, a także zespół pielęgniarek i perfuzji bloku operacyjnego Dziecięcego Szpitala Klinicznego UCK WUM. Podczas operacji użyto najmniejszej dostępnej na świecie zastawki Abott's Masters (St. Jude) HP 15 mm; warto dodać, że jest ona dostępna od niedawna i została specjalnie sprowadzona na potrzeby operacji. W dniu operacji dziecko ważyło 3,8 kg. Operacje wymiany zastawki mitralnej u pacjentów poniżej 1. roku życia należą do niezwykłej rzadkości, a w przypadku masy pacjenta poniżej 4 kg można śmiało mówić o jednym z najmniejszych na świecie. Operacja przebiegła bez powikłań. Funkcja serca poprawiała się z każdym dniem. Obecnie niemowlę przebywa w Klinice Kardiochirurgii i Chirurgii Ogólnej Dzieci UCK WUM; jego stan ogólny jest dobry (dziecko oddycha samodzielnie). « powrót do artykułu
  25. Instytut Książki zaprasza na krótkometrażowy film o Cyprianie Norwidzie pt. "Vade-mecum". Wyreżyserowali go Stephen i Timothy Quayowie, wybitni twórcy animacji filmowej. Premiera będzie miała miejsce w poniedziałek (12 kwietnia) o godz. 19 na Facebooku i YouTube'ie Instytutu Książki. Film będzie prezentowany z napisami w języku polskim. Po pokazie odbędzie się dyskusja z udziałem filmoznawcy dr. Łukasza Jasiny i literaturoznawcy dr. hab. Karola Samsela. W br. przypada 200. rocznica urodzin poety, dramaturga, rzeźbiarza i malarza. Instytut Książki we współpracy z Instytutem Kultury Polskiej w Londynie postanowił ją uczcić filmem, zapraszając do jego realizacji wybitnych twórców animacji – braci Quay. Stephen i Timothy Quayowie są zdobywcami nagród na międzynarodowych festiwalach filmowych, m.in.: Locarno International Film Festival, Krakow Film Festival czy Brussels International Festival of Fantasy Film. Bracia wyreżyserowali 2 filmy pełnometrażowe ("Instytut Benjamenta", "Stroiciel trzęsień ziemi") i wiele krótkometrażowych animacji. Bracia Quay są autorytetem, jeśli chodzi o znajomość polskiej kultury, poczynając od muzyki klasycznej, poprzez malarstwo, film i oczywiście literaturę. To oni m.in. wprowadzili na "brytyjskie salony" twórczość Brunona Schulza, tworząc na podstawie jego opowiadania majstersztyk animacji, "Ulicę krokodyli", obecnie zaś pracują nad adaptacją "Sanatorium pod Klepsydrą" – podkreśla Marta de Zuniga, dyrektorka Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Jak zaznaczono na stronie Instytutu Książki, "Vade-mecum" jest produkcją skierowaną głównie do widza zagranicznego. Będzie ona promowana w Internecie, w tym w mediach społecznościowych, przede wszystkim w anglojęzycznym obszarze językowym. Postanowiliśmy stawić czoła wyzwaniu i zrobić film dla tych, którzy prawdopodobnie nigdy o Norwidzie nie słyszeli. Mamy jednak nadzieję, że choć to krótki film, uda się nim rozpalić ciekawość w widzach i zainteresować ich spuścizną – także dziełami plastycznymi – którą ten wielki, niedoceniony za życia artysta po sobie pozostawił – mówią twórcy filmu. Bardzo zależało nam, aby przedstawić twórczość Norwida z anglosaskiej, a nie tylko polskiej perspektywy, i nie mieliśmy wątpliwości, że najlepszymi twórcami do opowiedzenia tej historii będą bracia Quay – podsumowuje Dariusz Jaworski, dyrektor Instytutu Książki. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...