Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37641
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Oxford University dokonali znaczącego kroku w kierunku budowy kwantowych komputerów. Po raz pierwszy w historii udało im się uzyskać na krzemie 10 miliardów splątanych kwantowo par elektron-atom. Uczeni wykorzystali pole magnetyczne oraz niską temperaturę do splątania elektronów z jądrami atomów fosforu umieszczonymi na krysztale krzemu. Każda z takich par, a właściwie jej spin, może przechowywać jeden bit kwantowej informacji. W pracach brali udział uczeni z Wielkiej Brytanii, Japonii, Kanady i Niemiec. Kluczowe było zestrojenie spinów za pomocą pola magnetycznego i niskiej temperatury. Później za pomocą precyzyjnych impulsów mikrofal oraz fal radiowych można spowodować, by spiny weszły w interakcję, doprowadzając do splątania, a następnie udowodnić, że do niego doszło - mówi Stephanie Simmons, główna autorka badań. Osiągnięcie jest tym bardziej ważne, że do uzyskanna par użyto materiałów, które już obecnie są wykorzystywane w przemyśle półprzewodnikowym, a zatem samo zintegrowanie istniejącej technologii z już istniejącymi nie powinno stanowić większego problemu. Stworzenie 10 miliardów stabilnych splątanych par w krzemie to dla nas ważny krok. Teraz musimy zastanowić się, jak połączyć te pary, by zbudować skalowalny komputer kwantowy - stwierdził doktor John Morton.
  2. Wbrew powtarzanemu od dawna twierdzeniu, że człowiek ma wrodzony lęk przed wężami i/lub pająkami, psycholodzy udowadniają, że strachu przed tymi zwierzętami uczymy się w rzeczywistości w niemowlęctwie. Vanessa LoBue z Rutgers University i David H. Rakison z Carnegie Mellon University oraz Judy S. DeLoache z University of Virginia przeanalizowali badania na ten temat. W swoim artykule naukowcy przypomnieli, że jedna z teorii wyjaśniająca, czemu boimy się pająków i węży, utrzymuje, że dzieje się tak, gdyż wiele z nich jest jadowitych. Z tego powodu dobór naturalny miał faworyzować ludzi, którzy trzymali się od tych zwierząt z daleka. W przeszłości Arne Öhman z Karolinska Institutet wykazał np., że można nauczyć ludzi kojarzenia z porażeniem prądem albo zdjęć węży i pająków, albo kwiatów i grzybów, ale efekt będzie się utrzymywać dłużej dla zestawu pajęczo-wężowego, czyli czegoś istotnego z ewolucyjnego punktu widzenia. Susan Mineka z Northwestern University zademonstrowała zaś, że co prawda małpy wychowane w laboratorium nie bały się węży, ale uczyły się go dużo szybciej niż lęku przed kwiatami czy królikami. Trio psychologów postanowiło sprawdzić, jak reagują na przerażające obiekty niemowlęta i nieco starsze dzieci. W jednej serii eksperymentów 7-miesięcznym niemowlętom tuż obok siebie wyświetlano dwa nagrania wideo: jedno węża, a drugie czegoś bezpiecznego, np. słonia. W tym samym czasie badacze odtwarzali albo przerażony, albo zadowolony głos. Okazało się, że maluchy spędzały więcej czasu, spoglądając na węża, kiedy słyszały przestraszony głos, ale same z siebie nie wykazywały oznak lęku. W ramach kolejnego studium 3-latkom wyświetlano na ekranie dziewięć fotografii i proszono o wybranie pewnego docelowego obiektu. Dzieci identyfikowały węże szybciej niż kwiaty i prędzej od innych zwierząt przypominających węże, np. żab i gąsienic. Dzieci, które bały się węży, wskazywały je tak samo szybko jak maluchy, u których nie rozwinął się taki lęk. Wszystko sugeruje więc, że tak jak demonstrowali Öhman i Mineka w badaniach na małpach i dorosłych, rzeczywiście szybko wykrywamy węże i pająki oraz kojarzymy je z dźwiękami wskazującymi na obrzydzenie czy przestrach, ale arachno- i ofidiofobii się uczymy, a nie rodzimy się z nimi, bo niektóre dzieci reagują co prawda błyskawicznie, lecz wcale nie wykazują lęku.
  3. Magnetorecepcja pozwala na wykrywanie kierunku linii pola magnetycznego Ziemi. Dzięki temu zwierzęta wędrowne, np. migrujące pomiędzy Skandynawią a Afryką rudziki, orientują się w przestrzeni. Kiedyś uważano, że za zdolnością tą kryją się reakcje chemiczne zachodzące w oku. Teraz naukowcy z Uniwersytetu w Oksfordzie skłaniają się raczej ku temu, że ptasi kompas bazuje na tzw. koherencji (spójności) kwantowej. W najbliższym numerze Physical Review Letters ukaże się artykuł dotyczący brytyjsko-niemieckiego eksperymentu na rudzikach. Akademicy zademonstrowali, że działanie kompasu ptaków można zaburzyć za pomocą niewielkiego szumu magnetycznego. Kiedy wprowadzano taki szum w postaci słabego zmiennego pola magnetycznego, rudziki stawały się bezradne. Wszystko wracało do normy po jego wyeliminowaniu. W swojej analizie naukowcy wykazali, że tylko system z komponentami pracującymi na poziomie kwantowym byłby tak wrażliwy na delikatny szum. Postęp w dziedzinie kwantowych technologii informacyjnych jest wyjątkowo trudny, ponieważ trzeba zdobyć [wiedzę i] panowanie nad bardzo delikatnymi zjawiskami. To prawie niewyobrażalne, że żywy organizm wytworzył w toku ewolucji podobne zdolności – zachwyca się Erik Gauger z Wydziału Materiałoznawstwa Uniwersytetu Oksfordzkiego. Stany koherencji kwantowej błyskawicznie zanikają, dlatego wyzwaniem jest ich podtrzymanie tak długo, jak to tylko możliwe. Struktury molekularne ptasiego kompasu ewidentnie utrzymują je przez co najmniej 100 mikrosekund, a prawdopodobnie jeszcze dłużej. Choć wydaje się, że to krótko, najlepiej nadające się do porównań sztuczne cząstki pozwalają na osiągnięcie 80 mikrosekund w temperaturze pokojowej. I to w idealnych warunkach laboratoryjnych – podsumowuje współautor artykułu Simon Benjamin z Singapuru. Panowie mają nadzieję, że dogłębniejsze zbadanie metod ptaków na podtrzymywanie stanów koherencji kwantowej pozwoli je odtworzyć i tym samym opracować praktyczne technologie kwantowe.
  4. George Hotz, lepiej znany jako GeoHot, zdobył sławę przed czterema laty, gdy jako nastolatek złamał zabezpieczenia iPhone'a. Od tamtej pory George łamał kolejne systemy bezpieczeństwa telefonu Apple'a oraz zabezpieczenia konsoli PlayStation 3. Działania takie ściągnęły na niego gniew producentów urządzeń. Pojawiły się też groźby pozwów sądowych. Niedawno GeoHot ogłosił, że ma zamiar złamać telefon z Windows Phone 7. Wówczas Brandon Watson, menedżer produktu z Microsoft Developer Platform zaoferował, że wyśle mu taki telefon z podpisem "pozwól rozkwitnąć kreatywności developerów". Rzecznik prasowy Microsoftu potwierdził, że GeoHot i Watson są w kontakcie, a koncern z Redmond ma zamiar dostarczyć hakerowi obiecane urządzenie. Microsoft już sporo zainwestował w rozwijanie dobrych stosunków z developerami i miłośnikami nowych technologi i jest zawsze zainteresowany tym, czego można się od tych społeczności nauczyć - stwierdził rzecznik. To nie pierwsze tego typu działanie koncernu. W ubiegłym roku hackerzy złamali system DRM używany przez WP7. Zostali wówczas zaproszeni do Redmond, gdzie omawiano z nimi sposoby, które z jednej strony umożliwiłyby użytkownikom instalowanie ich własnego oprogramowania, a z drugiej - zapewniały komercyjnym aplikacjom ochronę przed nielegalnym kopiowaniem. Jeśli GeoHot złamie Windows Phone 7 to powinniśmy być świadkami szybkiego wzrostu liczby aplikacji dla tego systemu. Obecnie w oficjalnym sklepie Windows Marketplace for Mobile znajduje się ponad 5000 programów.
  5. Naukowcy z North Carolina State University opracowali nowe urządzenie, które może znacząco zmienić rynek pamięci komputerowych, a właścicielom olbrzymich farm serwerowych pozwoli na spore obniżenie rachunków za energię elektryczną. Uczeni stworzyli hybrydowe urządzenie, które może działać jak pamięć ulotna oraz nieulotna i być wykorzystywana w roli głównej pamięci komputera. Obecnie wykorzystywane pamięci komputerowe możemy podzielić na szybko działające układy ulotne (DRAM) oraz na powolne nieulotne (flash). Wynaleźliśmy urządzenie, które może zrewolucjonizować pamięć komputerową. Nazywamy je podwójnym tranzystorem polowym. Istniejące pamięci nieulotne korzystają z pojedynczej bramki, która przechowuje ładunek elektryczny. Wykorzystanie podwójnej bramki pozwala na jednoczesne przechowywanie ładunku dla wolniejszej pamięci nieulotnej, jak i dla szybszej - ulotnej - mówi profesor Paul Franzon, współautor nowych pamięci. Podwójny tranzystor polowy ma liczne zalety. Pozwoli on np. na błyskawiczne uruchamianie komputera, gdyż wyeliminujemy konieczność odwoływania się do dysku twardego podczas startu. Wszelkie dane potrzebne do uruchomienia systemu będą przechowywane w pamięci nieulotnej. Pozwoli to również na zaoszczędzenie olbrzymich ilości energii, a zatem na obniżenie kosztów działalności, właścicielom farm serwerowych. Farmy takie pochłaniają olbrzymie ilości energii m.in. dlatego, że nawet podczas swojej niewielkiej aktywności, muszą ją bez przerwy dostarczać do układów pamięci. Podwójny FET rozwiązuje ten problem. Dane mogą być przechowywane w części nieulotnej, skąd błyskawicznie można będzie je przesłać do szybko działającej części ulotnej pamięci. Takie rozwiązanie pozwoli na wyłączanie zasilania układów pamięci w czasie, gdy farma nie jest zbyt obciążona, bez spadku wydajności całego systemu. Szczegółowe informacje nt. nowych układów pamięci zostaną opublikowane 10 lutego.
  6. Mistrzostwo w grach planszowych, przynamniej w tych, gdzie ceni się zdolność błyskawicznego działania, to nie wynik naturalnego wyczucia czy intuicji, ale wytrenowania pewnej części mózgu – jądra ogoniastego. Naukowcy z japońskiego Instytutu Badań nad Mózgiem RIKEN dowiedli tego, wykonując badanie obrazowe mózgów amatorów i profesjonalnych graczy ligi shōgi (odmiany szachów). Ludzie trenują przez dekadę 3 do 4 godzin dziennie, by osiągnąć poziom zaawansowania konieczny do zawodowej gry. Po takim treningu potrafią podejmować błyskawiczne decyzje, dotyczące najlepszego ruchu przy danym układzie figur na planszy. Do eksperymentu akademicy zebrali grupę 30 zawodowców z Japońskiego Stowarzyszenia Shōgi oraz grupę kontrolną złożoną z amatorów. Profesjonalistom pokazano planszę z trwającą już grą i dano dwie sekundy na wybór najlepszej opcji z czteroelementowego zbioru odpowiedzi. Okazało się, że podczas wykonywania ruchu znacząco wzrastała aktywność jądra ogoniastego (łac. nucleus caudatus). Gdy o błyskawiczne znalezienie najlepszego posunięcia poproszono amatorów, nie odnotowano większej aktywacji tego rejonu. Co ciekawe, zawodowcy również nie korzystali z jądra ogoniastego, kiedy na podjęcie decyzji odnośnie do ruchu dano im więcej czasu (8 sekund), można więc było bazować na myśleniu strategicznym. Zawodowi gracze zaczęli używać części mózgu, które są dobrze rozwinięte u myszy i szczurów, ale nie u naczelnych, stąd duże zaskoczenie. Stając się profesjonalistą, mistrzowie shōgi zaczęli korzystać ze wszystkich rejonów mózgu – opowiada szef zespołu Kenji Tanaka. Tanaka uważa, że rezultaty opublikowane w piśmie Science stanowią poparcie dla teorii, że mózg można wytrenować w postrzeganiu wzorów (postrzegając większy wzór jako pojedynczy element, szachiści manipulują pojemnością pamięci krótkotrwałej; nadal jest to 7 (+/– 2), ale po latach treningu elementem staje się układ, a nie figura; wspominały już o tym słynne siostry Polgár). Mało prawdopodobne za to, by ludzie rodzili się z intuicją konieczną do zwycięstw w grach planszowych.
  7. Pasożytniczy nicień z gatunku Heterorhabditis bacteriophora, który atakuje larwy owadów, zmienia ich barwę na czerwoną, by zniechęcić inne drapieżniki, w tym wypadku ptaki (Animal Behaviour). Nicień wybiera sobie na ofiary larwy zakopane w ziemi. Wnika do ich organizmu przez odbyt lub jamę gębową. Uśmierca gospodarza z pomocą bakterii, a następnie rozpuszcza ich wnętrzności. Jest w tym tak skuteczny, że zastosowano go w bioinsektycydach, np. w preparacie B-Green do walki z pędrakami chrząszczy. Co ciekawe, dotąd nikt nie wiedział o jego triku kolorystycznym. Dr Andy Fenton z Uniwersytetu w Liverpoolu poświęcił badaniu H. bacteriophora 12 lat życia zawodowego. Nicienie umierają, jeśli owad gospodarz zostaje zjedzony. Wydaje się zatem sensowne, że tak jaskrawa zmiana barw stanowi sygnał ostrzegawczy dla drapieżników [...]. Zespół doktora Fentona nawiązał współpracę z biologami z Uniwersytetu w Glasgow. Razem zaprojektowali i przeprowadzili eksperyment z dzikimi rudzikami, którym pozwolono wybierać między zainfekowanymi i zdrowymi larwami barciaka większego, znanego też pod nazwą mól woskowy (Galleria mellonella). Jak można się domyślić, ptaki unikały zakażonych nicieniami larw. Podczas prób naukowcy widzieli, jak rudziki podchodziły do zarażonych larw, oglądały je, a następnie porzucały na rzecz zdrowego pokarmu. Gdy z czasem kolor stawał się wyraźniejszy, ptaki w coraz mniejszym stopniu zajmowały się chorymi larwami barciaka. Myśleliśmy, że ptaki nie będą zainteresowane starymi zmarłymi larwami, ale wydawały się je woleć od zarażonych – podkreśla dr Fenton. Naukowcy nie wykluczają, że poza barwą u zakażonych osobników pojawia się też charakterystyczny zapach i/lub smak.
  8. Aluminium jak lekki metal ma wiele zalet, ale z wytrzymałością się nie kojarzy. Tym bardziej, jeśli nadamy mu strukturę gąbki. Ale pozory mylą, z odpowiednią domieszką aluminium okazuje się wystarczająco mocne, aby zastąpić stal w konstrukcji statków morskich. Technologię opracowali niemieccy naukowcy z Fraunhofer Institute w Chemnitz. Mieszanina sproszkowanego aluminium i wodorku tytanu tworzy materiał, który pod wpływem ciepła rośnie, przybierając strukturę gąbki, a zarazem nabierając wytrzymałości i sztywności. Kolejna jego cecha to sposób, w jaki potrafi łączyć się z innymi metalami, która pozwoliła stworzyć warstwowy materiał, idealny do budowy kadłubów statków. Mieszanina sproszkowanego aluminium i wodorku tytanu jest prasowana, a następnie umieszczana pomiędzy dwiema stalowymi płytami. Po poddaniu całości temperaturze powyżej 650º C aluminium pęcznieje i tworzy całość ze stalowymi płytami bez używania żadnych środków łączących. Taki materiał jest o trzydzieści procent lżejszy od stali i wystarczająco mocny, aby zbudowane z niego statki mogły pływać nawet po morzach północnych i wytrzymywać nacisk kry. We współpracy z fińskim kapitanem, Veikko Hintsanenem powstał już pierwszy statek z kadłubem wykonanym z nowego materiału. „Bioship 1", jak został nazwany, ma być rewolucją w fińskim transporcie wodnym. Lżejszy o 30 procent kadłub oznacza bowiem możliwość zwiększenia użytecznego ładunku, rzadsze rejsy, mniejsze zużycie paliwa i wreszcie mniejszą emisję spalin. Bioship 1 ponadto napędzany jest nie olejem, lecz ciekłym gazem (LNG), co likwiduje ryzyko zanieczyszczenia środowiska w przypadku katastrofy.
  9. Niewiele rzeczy wywołuje w nauce takie emocje, jak zimna fuzja. Dałaby ona olbrzymie ilości taniej energii - ale nie ma pewności, czy w ogóle jest wykonalna. Większość doniesień o udanej zimnej fuzji okazała się oszustwem lub pomyłką. Dlatego trudno się dziwić sceptycyzmowi, wobec oświadczeń dwóch włoskich naukowców, którzy deklarują posiadanie działającego reaktora. Energia atomowa, z jakiej korzystamy, pochodzi z rozpadu jąder ciężkich pierwiastków, jest w miarę prosta, ale „brudna": niebezpieczna i pozostawiająca radioaktywne odpady. Fuzja jądrowa (inaczej synteza jądrowa lub reakcja termojądrowa) to proces polegający na łączeniu jąder atomowych lekkich pierwiastków w cięższe (na przykład wodoru w hel), w którym to procesie uwalniana jest zbędna energia. Niestety, żeby zmusić jądra atomów do zbicia się razem potrzeba olbrzymich energii - na przykład wysokiej temperatury, rzędu milionów stopni Celsjusza. Proces ten jest w naturze powszechny, zachodzi bowiem w gwiazdach (w istocie pierwiastki cięższe od wodoru powstały z niego właśnie w procesie fuzji). Ludzkość potrafi taki proces osiągnąć jedynie w bombie termojądrowej. Każdy proces, pozwalający wywołać syntezę jąder atomowych w niższych temperaturach spełnia definicję zimnej fuzji. Zimne przyjęcie zimnej fuzji... Kilkakrotnie różne zespoły badawcze ogłaszały osiągnięcie syntezy jądrowej w temperaturze pokojowej, jednak nigdy nie udawało się tych sukcesów powtórzyć innym laboratoriom, ani wystarczająco dobrze udokumentować. Autorów badań często oskarżano o oszustwo lub co najmniej niekompetencję, w rezultacie wielu naukowców wątpi, czy zimna fuzja jest w ogóle możliwa i wykonalna. W takiej atmosferze ogłoszenie przez dwóch włoskich naukowców (pracowników University of Bologna) na konferencji prasowej, że udało im się nie tylko dokonać próbnej fuzji, ale potrafią ją zastosować praktycznie, spotkało się z wątpliwościami, odrzuceniem i zignorowaniem ze strony społeczności naukowej. Wiarygodności sprawie nie dodaje to, że Andrea Rossi i Sergio Focardi nie ujawniają, na jakiej zasadzie działa ich reaktor, czy też fakt, że jeden z nich miał w przeszłości kłopoty z prawem. Nikiel + wodór = miedź + energia + wątpliwości Reaktor Rossiego i Focardiego ma przetwarzać nikiel i wodór w miedź, czemu towarzyszy uwalnianie się energii cieplnej, którą można wykorzystać. Działający reaktor zaprezentowali oni w zeszły piątek na prywatnej dla zaproszonych pięćdziesięciu osób. Do „zastartowania" reaktora ma wystarczyć gram wodoru oraz prąd elektryczny, którego pobór po wejściu aparatury w cykl produkcyjny spada z 1000 W do zaledwie 400 W, produkując ciepło w ilości wystarczającej do zamiany 292 gram wody w parę wodną o temperaturze 101ºC. Z tego wynika, że reaktor produkuje 31 razy energii więcej, niż zużywa. Podczas reakcji powstaje promieniowanie, jest ono jednak pochłaniane przez ołowiane osłony, nie powstają też żaden radioaktywne odpady, co sprawia, że reaktor jest w pełni ekologiczny i bezpieczny. Brzmi sensacyjnie, ale niestety, brak szczegółów „co jest w środku i jak to działa". Co gorsza, nie wiedzą tego nawet sami konstruktorzy, z tego też powodu praca na ten temat została gremialnie odrzucona przez renomowane pisma naukowe. Ukazała się ostatecznie w internetowym Journal of Nuclear Physics, który założyli i finansują... Rossi i Focardi. Z tego samego powodu odrzucono również ich wniosek patentowy. Ale nie sam brak wyjaśniającej teorii budzi wątpliwości. Pytania naukowców zajmujących się tematem dotyczą również braku opisu działania reaktora. Jakich detektorów używano przy potwierdzaniu działania? Jakie są proporcje izotopów miedzi wytwarzanych przez reaktor? Czy wyniki zostały powtórzone przez jakikolwiek inny zespół? - pyta na forum projektu Steven E. Jones. Alleluja i... na rynek Sceptycyzm i lekceważenie, czy wręcz podejrzenia i oszustwo nie peszą wynalazców, którzy mówią, że czas przekonywania się skończył, a dowodem będzie wprowadzenie działającego reaktora do sprzedaży. Oświadczają oni, że próbny reaktor przez rok zasilał fabrykę (nie podano, jaką), w ciągu kilku miesięcy pojawią się pierwsze komercyjnie dostępne reaktory (na razie, ze względów bezpieczeństwa, z zyskiem energetycznym 1 do 8 i szacowanym kosztem produkcji prądu elektrycznego poniżej 1 centa za kilowatogodzinę). W tej chwili budują testową elektrownię o mocy jednego megawata (złożoną ze 125 modułów), a do końca 2011 roku ich reaktory pojawią się na rynku. Zainteresowanie projektem wyraziła ateńska firma Defkalion Energy, która w ciągu dwóch miesięcy ma się zdecydować, czy wchodzi w interes, czy nie. Giuseppe Levi fizyk jądrowy z INFN (Italian National Institute of Nuclear Physics), który pomagał zorganizować pokaz, potwierdził, że reaktor produkował 12 kW mocy, a źródło energii było według jego wiedzy pochodzenia niechemicznego. Zapowiedział on powstanie i publikowanie własnego raportu na temat kwestionowanego wynalazku. Sprawa pozostaje więc w zawieszeniu; choć przeważa sceptycyzm, do myślenia daje pewność siebie włoskich wynalazców.
  10. Matczyne mleko jest uznawane za najlepszy pokarm dla noworodków - sama natura zadbała o to, by zaspokajało wszystkie potrzeby małego człowieka. Nie znaczy to, że nie ma ono wad: do mleka przenikają bowiem zanieczyszczenia środowiskowe, a zbadaniem ich poziomu zajęli się norwescy naukowcy. Norwegia jest najlepszym zapewne miejscem na przeprowadzanie podobnych badań, należy bowiem do krajów, gdzie karmienie piersią jest najbardziej powszechne, a zarazem trwa najdłużej (80% matek karmi piersią przynajmniej pół roku, a częste jest karmienie nawet przez półtora roku). Wcześniejsze badania potwierdzały intuicyjne założenie, że zanieczyszczenie środowiska odbija się na jakości mleka - szkodliwe substancje przenikają bowiem poprzez organizm matki. Nie było jednak badań długookresowych na ten temat, odpowiednie studium zostało przeprowadzone przez Norweski Instytut Zdrowia Publicznego (The Norwegian Institute of Public Health). W mleku matek wykryto kilkadziesiąt substancji pochodzących z zanieczyszczenia środowiska, głównie bromowane środki zmniejszające palność, polichlorowane bifenyle, czy składniki perfluorowane. Jednak ich ilość zmniejsza się z czasem, w ciągu roku ich poziom spada znacznie, bo od 15 do 94 procent. Oznacza to, że z czasem mleko staje się wręcz bezpieczniejsze. Dobrą wiadomością, przynajmniej dla norweskich matek, jest też to, że generalnie poziom zanieczyszczeń w mleku zmniejsza się od kilku dziesięcioleci, co autorzy badania przypisują zaostrzanym przepisom ekologicznym. Poziom wspomnianych substancji bromowanych i perfluorowanych również spada, ale dopiero od około dziesięciu lat, dlatego wciąż są one głównymi zanieczyszczeniami.
  11. Wśród najtrudniejszych zagadnień informatyki i robotyki prym wiodą balansowanie - utrzymywanie równowagi i przetwarzanie obrazu z wydobywaniem z niego istotnych informacji. Wiele dekad zajęło konstruktorom skonstruowanie robota, który potrafiłby iść, nie mówiąc już o bieganiu. Z kolei „rozumienie" obrazu, który zwykle zawiera mnóstwo nadmiarowej i zbędnej informacji, trudnej zwykle do odseparowania, wymaga bardzo dużej mocy obliczeniowej i wymyślnych algorytmów. Połączenie tych dwóch zagadnień, czyli utrzymywanie równowagi na podstawie danych wizualnych urasta przy tym do rangi superproblemu, choć przecież nawet proste biologiczne organizmy potrafią to robić całkowicie intuicyjnie. O ile balansowanie dużym kijem jest dla zaawansowanych konstrukcji wykonalne, o tyle zrobienie tego samego w mniejszej skali niedawno było nierealne. Bo przecież, choć balansować kijem od szczotki może nauczyć się każdy, to balansowanie ołówkiem nawet dla człowieka jest trudniejsze. Trzej inżynierowie z Instytutu Neuroinformatyki na University Zurich: Jorg Conradt, Tobi Delbruck i Matthew Cook, dokonali przełomu, konstruując automat potrafiący dowolnie długo balansować zwykłym ołówkiem, korzystając jedynie z obrazu z dwóch prostopadłych kamer: http://www.youtube.com/watch?v=f9UngTdngY4 Wbrew temu, co można by myśleć, kluczem do sukcesu nie jest superszybki komputer ukryty pod stołem. Zamiast szukać skutecznego algorytmu autorzy pomysłu zastosowali sprytny trik: kamery, obserwujące ołówek nie rejestrują pełnej informacji o obrazie, ale jedynie jego zmiany. Kamera, nazwana przez nich krzemową siatkówką, złożona jest z fotoczułych elementów, które reagują na zmiany jasności. W rezultacie każdy piksel reprezentuje już przefiltrowaną informację o zmianach zachodzących przed okiem kamery. Odpowiednie algorytmy już bez trudu wyławiają z nich położenie i kąt nachylenia ołówka, a odpowiednio szybkie serwomotory korygują jego położenie. Inspiracją dla rozwiązania były biologiczne sieci neuronowe.
  12. Francuska państwowa firma DCNS, wyspecjalizowana w budowie okrętów wojennych, wpadła na pomysł budowania podwodnych elektrowni jądrowych. Firma ma zamiar opracować reaktor, przeznaczony do zatopieniu w morzu, którzy będzie przesyłał energię na wybrzeże. Reaktory Flexblue mają zapewnić moc rzędu 50-250 megawatów. Będzie on miał postać 100-metrowego cylindra o średnicy około 15 metrów. Urządzenie będzie umieszczane 80-100 metrów pod wodą, w odległości kilku kilometrów od brzegu. Szef DCNS mówi, że taka lokalizacja zabezpieczy reaktory przed atakiem terrorystycznym. Pomysł dobrze wpisuje się w popularny ostatnio trend budowy niewielkich reaktorów, takich jak Hydride Reactor Hyperiona czy mPower firmy Babcock and Wilcox. DCNS ma nadzieję, że badania i prace projektowe zakończą się do roku 2016, kiedy to ma powstać pierwszy prototypowy Flexblue.
  13. Prowadzenie samochodu nocą przez 3 godziny powoduje, że kierowca jedzie tak źle, jak po pijanemu (Journal of Sleep Research). Aby ocenić wpływ zmęczenia na jakość prowadzenia samochodu, naukowcy z Uniwersytetu w Utrechcie zebrali grupę 14 zdrowych mężczyzn w wieku od 21 do 24 lat. Pod nadzorem każdy jechał w nocy po autostradzie przez 2, 4 i 8 godzin. Poczynania młodych kierowców nagrywano i w ten sposób kontrolowano bezpieczeństwo jazdy. Panowie mieli pilnować stałej prędkości 130 km/h i trzymać się na środku pasa. Po 2 godzinach jazdy po ciemku kierowcy popełniali takie błędy, jak gdyby w ich krwi znajdowało się 0,5 promila alkoholu. Po 3 godzinach było jeszcze gorzej – mężczyźni zachowywali jak pod wpływem 0,8‰. Warto przypomnieć, że w Polsce dopuszczalna norma alkoholowa dla kierowców to 0,2 promila. Typowe objawy przy zawartości alkoholu we krwi rzędu 0,8‰ to pobudliwość, obniżony krytycyzm oraz upośledzenie koordynacji wzrokowo-ruchowej (zaburzenia uwagi pojawiają się już przy 0,3‰). Badacze zauważają, że kierowcy często nie są świadomi stopnia, do jakiego są zmęczeni i śpiący. Wg autorów opisywanego studium, nocą bez przerwy powinno się prowadzić maksymalnie 2 godziny.
  14. Trudno w to uwierzyć, ale oficjalnie ogłoszono datę premiery gry Duke Nukem Forever. Ma ona zadebiutować w amerykańskich sklepach 3 maja. Trzy dni później kupić ją będzie można na całym świecie. Zapowiadany od 14 lat tytuł stał się przedmiotem licznych żartów, grę ochrzczono też nazwą "Duke Nukem For Never". Ostatnia zapowiedź wygląda bardzo poważnie i wszystko wskazuje na to, że najdłużej oczekiwana gra wideo w dziejach w końcu trafi do rąk użytkowników. Dotychczas doświadczenie nauczyło nas podchodzić bardzo sceptycznie do kolejnych dat zapowiadanej premiery tej gry. Jednak od kiedy we wrześniu ubiegłego roku firma Gearbox pokazała Duke Nukem Forever w postaci nadającej się do grania, nagle jej premiera stała się czymś bardzo realnym. Za nieco ponad 3 miesiące przekonamy się zatem, czy najsłynniejsza z niezrealizowanych obietnic na rynku wideo w końcu stanie się rzeczywistością. http://www.youtube.com/watch?v=0-97N6jNKb4
  15. Chińskie próby szantażowania świata ograniczeniami dostaw metali ziem rzadkich doprowadziły nie tylko do zapowiedzi uruchomienia ich wydobycia w USA i Australii. Zwiększyły również zainteresowanie badaniami, których celem jest zmniejszenie wykorzystywania tego typu metali w produkcji. Uczeni pracują obecnie nad nowymi nanostrukturalnymi magnesami, do stworzenia których potrzeba będzie mniej metali ziem rzadkich - w tym przypadku neodymu - niż obecnie. Przed specjalistami jeszcze sporo przeszkód do pokonania, jednak przedstawiciele GE Global Research twierdzą, że nowy materiał będzie gotowy za dwa lata. Dzięki temu świat będzie przygotowany na moment, w którym popyt na metale ziem rzadkich przekroczy ich podaż, co spowodowałoby gwałtowny wzrost cen. Obecnie najsilniejsze magnesy wykorzystują neodym, żelazo i bor, a czasem dodaje się do nich dysproz oraz terb, które poprawiają ich właściwości. Trzy z tych metali - neodym, dysproz i terb - są dostarczane z Chin. Z jednej strony istnieje niebezpieczeństwo, że w pewnym momencie popyt na nie przewyższy podaż, a z drugiej - Chiny próbują wykorzystywać swój monopol do celów politycznych. Jeśli nawet Chińczycy nie próbowaliby sztucznie ograniczać importu, to, jak przewiduje amerykański Departament Energii, najpóźniej do roku 2020 zapotrzebowanie na neodym przekroczy jego wydobycie. Wówczas nic nie będzie stało na przeszkodzie do rynkowego debiutu nowego materiału. Sądzimy, że główną rolę z poradzeniu sobie z tym problemem będzie odgrywała technologia - mówi Steven Duclos z GE Global Research. A już teraz wiemy, że konieczne jest nowe podejście do problemu. Profesor George Hadjipanayis z University of Delaware, jeden z twórców magnesów neodymowych stwierdził, że gdy je opracowywano w latach 80. to uczeni mieli po prostu szczęście. Wówczas pracowano metodą prób i błędów - uczeni tworzyli stopy, badali ich właściwości i starali się je ulepszyć. Teraz takie podejście się nie sprawdzi, gdyż wydajność magnesów neodymowych przestała rosnąć, stwierdza Frank Johnson z GE. Jego zdaniem nadzieja leży w nowych nanokompozytach. Nanokompozytowe magnesy mają składać się z nanoczęsteczek metali, które i dzisiaj są wykorzystywane do ich budowy. Mogą to być, na przykład. nanocząsteczki neodymu zmieszane z nanocząsteczkami żelaza. Taka budowa będzie miała dwie olbrzymie zalety. Po pierwsze, do budowy magnesu potrzeba będzie znacznie mniej neodymu. Po drugie, dzięki zjawisku wymiennego sprzężenia magnetycznego pomiędzy nanocząsteczkami różnych metali, ich właściwości magnetyczne będą lepsze niż suma właściwości metali. To z kolei pozwoli na tworzenie silniejszych magnesów niż obecnie. A to z kolei oznacza, że urządzenia wykorzystujące silniejsze magnesy mogą być mniejsze i lżejsze. GE nie zdradza, jakich metali ma zamiar użyć do produkcji magnesów przyszłości. Wiadomo jedynie, że obecnie największym problemem jest opracowanie metod skalowania produkcji tak, by możliwe było wytwarzanie dużych magnesów. Na razie udaje się wyprodukować cienkie warstwy nanokompozytów o grubości liczonej w mikrometrach. Innym problemem jest łączenie różnych nanocząsteczek w mieszaninie tak, by doszło do pojawienia się zjawiska sprzężenia.
  16. Pięćdziesięciodwuletnia Brenda Jensen może mówić po raz pierwszy od 11 lat, kiedy to podczas operacji uszkodzono jej krtań. Ostatnio przeszła pierwszy na świecie zabieg jednoczesnego przeszczepienia krtani i tchawicy. Była to jednocześnie druga operacja przeszczepienia krtani; poprzednia miała miejsce w Cleveland Clinic w 1998 r. W 1999 r. rurka tracheotomijna uszkodziła gardło Jensen, a tkanka bliznowata doprowadziła do niedrożności dróg oddechowych. Od tej pory konieczne było zastosowanie tracheostomy, przy której oddychanie odbywa się z pominięciem nosa, gardła i krtani. Pacjentka mogła się porozumiewać wyłącznie za pomocą syntezatora mowy. W październiku zeszłego roku chirurdzy z Centrum Medycznego Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis przeprowadzili u zmarłego dawcy laryngektomię (zabieg usunięcia krtani), pobrali też tarczycę i 6-centymetrowy fragment tchawicy. Zabieg wszczepienia ich Jensen i połączenia nerwów krtaniowego górnego i wstecznego oraz naczyń krwionośnych trwał aż 18 godzin. Po 13 dniach Amerykanka wypowiedziała pierwsze słowa: Dzień dobry. Chcę wrócić do domu. Jesteście wspaniali. Teraz może już mówić przez dłuższy czas i na nowo uczy się przełykania. Pani Jensen nie może się doczekać, aż ponownie będzie jeść, pić i pływać. Na razie ma jednak nadal tracheostomę, która zostanie ostatecznie usunięta po wzmocnieniu mięśni szyi. Na razie 52-letnia matka i babcia cieszy się odzyskanym powonieniem. Po ostatniej kontroli w czwartek (20 stycznia) pozwolono jej wypić pierwszą po przeszczepie szklankę wody. Ponieważ krtań jest bardzo skomplikowanym narządem, powodzenie kalifornijskiej operacji daje nadzieję na ulepszenie procedury przeszczepów twarzy. Przeszczep krtani traktuje się jak eksperymentalny zabieg, który poprawia jakość, ale nie ratuje życia. Bierze się też pod uwagę fakt, że pacjent musi już zawsze zażywać leki immunosupresyjne, zapobiegające odrzuceniu przeszczepu. Mogą one skracać życie, ale Jensen uznano za dobrą kandydatkę do transplantacji, gdyż i tak musiała to robić z powodu przeprowadzonego 4 lata temu przeszczepu nerki i trzustki. Jensen mówi głosem swoim, nie dawcy. Laryngolodzy tłumaczą, że jego brzmienie zależy od kształtu gardła, jamy ustnej, nosa i zatok. Zabieg nie jest refundowany przez ubezpieczalnie, więc gdyby nie to, że zespół medyczny zdecydował się na wolontariat, Jensen nie byłoby na niego w ogóle stać. Koszty zostały w dużej mierze pokryte przez Uniwersytet Kalifornijski. http://www.youtube.com/watch?v=iWFebzW8EoI
  17. Google może pochwalić się kolejnym świetnym kwartałem finansowym, jednak informacje o wynikach przyćmiła niespodziewana wiadomość, o zmianach na szczytach władzy koncernu. Ogłoszono bowiem, że zarządzający Google'em od 10 lat dyrektor wykonawczy Eric Schmidt straci stanowisko i zostanie zastąpiony przez jednego z założycieli Google'a, Larry'ego Page'a. Zmiana warty nastąpi 4 kwietnia bieżącego roku. Drugi z założycieli, Sergey Brin, nie będzie już prezesem firmy i skupi się przede wszystkim na rozwoju nowych produktów. Schmidt z kolei zajmie się kwestiami zewnętrznymi, takimi jak zawieranie umów czy negocjacjami z rządami. Będzie też doradcą Page'a i Brina. W ostatnim kwartale ubiegłego roku wpływy Google'a wyniosły 8,44 miliarda USD, czyli o 26% więcej, niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Zyski firmy sięgnęły 6,4 miliarda USD, czyli o ponad 300 milionów więcej, niż przewidywali analitycy.
  18. Josh Le, student University of Alberta, codziennie od września 2009 po grudzień 2010 roku wkładał te same dżinsy rurki. W międzyczasie ich nie prał, chcąc sprawdzić, jak mocno zabrudzi się surowy dżins. Poza tym młody naukowiec chciał ustalić, do jakiego stopnia uda mu się "spersonalizować" spodnie, a więc jak bardzo dostosują się one do kształtu jego ciała. Po 15 miesiącach Kanadyjczycy pobrali wymaz z dżinsów. Potem Le uprał rurki, nosił je przez 2 tygodnie i znowu pobrał wymaz. Co się okazało? Niedługo po praniu i po 15 miesiącach użytkowania liczba bakterii była bardzo podobna. Znaleziono 5 rodzajów bakterii skórnych, głównie w okolicach krocza, gdzie na centymetrze kwadratowym występowało od 8.500 do 10.000 jednostek bakterii. Opiekunka naukowa Le, prof. Rachel McQueen, podkreśla, że studentowi nic nie zagrażało, bo nie cierpiał na żadną chorobę skórną ani nie miał skaleczeń. Jak przyznaje Josh, po kilku miesiącach dżinsy zaczęły, oczywiście, nieprzyjemnie pachnieć. Kanadyjczyk poradził sobie jednak ze smrodem, umieszczając spodnie w lodówce po uprzednim zapakowaniu ich w 3 reklamówki.
  19. Gdy tuż po wprowadzeniu zarodków do macicy podczas procedury zapłodnienia in vitro kobietom poprawiał nastrój profesjonalny klaun medyczny, szanse na zagnieżdżenie były niemal 2-krotnie wyższe. Okazało się, że w grupie z klaunem ciążę stwierdzono u 36% pacjentek, w porównaniu do 20% grupy kontrolnej. W studium izraelskich lekarzy, którzy pracowali pod przewodnictwem doktora Shevacha Friedlera, uwzględniono 219 kobiet, a wyniki opublikowano w piśmie Fertility and Sterility. Friedler z Assaf Harofeh Medical Centre podkreśla, że wpadł na pomysł swojego rocznego eksperymentu, czytając doniesienia o naturalnie odstresowującej funkcji śmiechu. Klaun pojawia się w klinice leczenia niepłodności od czasu do czasu, tak więc wśród 219 kobiet decydujących się na zapłodnienie in vitro połowa przechodziła procedurę w dniu odwiedzin komika, a połowa pod jego nieobecność. W czasie dochodzenia do siebie po zabiegu panie z pierwszej grupy oglądały 15-min show. Jedną z osób układających scenariusz był Friedler, który w przeszłości terminował jak mim. Okazało się, że nawet gdy wzięto pod uwagę wszystkie inne czynniki potencjalnie wpływające na powodzenie IVF, np. wiek, przyczynę niepłodności i liczbę przenoszonych zarodków, nadal było widać, że kobiety przechodzące procedurę w dniu klauna częściej zachodziły w ciążę. Izraelczycy podkreślają, że w przyszłości trzeba będzie sprawdzić, czy podobne zjawisko zachodzi w przypadku innych metod zmniejszania stresu. Nie wiadomo bowiem, czy występy komika pomogły w ogóle poskromić zdenerwowanie. Jeśli nie, w grę wchodziłyby inny mechanizm niż początkowo podejrzewano.
  20. Z wiekiem obniża się płodność samic ptaków – składają mniej jaj i robią to później w sezonie lęgowym, przez co ich pisklęta mają ograniczony dostęp do pożywienia. Okazuje się, że zegar biologiczny można spowolnić. Warunkiem jest związanie się z odpowiednim samcem. Josh Auld z National Evolutionary Synthesis Center w Durham, jeden z autorów studium opisanego w internetowym wydaniu pisma Oikos, podkreśla, że dotąd dysponowano wieloma dowodami, które potwierdzały spadek płodności u samic, niewiele było jednak wiadomo o roli spełnianej przez samce. Sądzono, że samce się [w tej materii] nie liczą. Ale to nieprawda... Wyniki są bardzo nieoczekiwane. Trzeba się zastanowić, czy odnoszą się one ogólniej do wszystkich kręgowców – zaznacza Saran Twombly z Wydziału Biologii Środowiskowej amerykańskiej Narodowej Fundacji Nauki, która sfinansowała badania. W latach 1979-2007 na Korsyce obserwowano sikory modre, które składają jaja raz do roku i często za każdym razem ojcem zostaje inny samiec. Obrączkując ptaki i monitorując ich gniazda, ornitolodzy byli w stanie stwierdzić, kto z kim kopulował, jak wiele jaj zostało złożonych i kiedy oraz jak radziły sobie pisklęta. W ramach opisywanego studium naukowcy przeanalizowali dane dotyczące niemal 600 samic i 600 samców. Okazało się, że to, jak szybko spadała płodność samicy, zależało częściowo od jej partnera, a dokładniej mówiąc, nie tyle od jego wieku czy tożsamości, co od przeszłości reprodukcyjnej. Płodność samicy obniżała się wolniej, gdy spółkowała z młodym samcem, który miał po raz pierwszy zostać ojcem. Samice wiążące się ciągle z samcami wcześnie zaczynającymi swoją przygodę reprodukcyjną znajdowały się w zdecydowanie lepszej sytuacji. Nie starzały się tak szybko – podkreśla Auld. Wydaje się, że samce szybko zostające ojcami (w pierwszym roku życia) są zdrowsze lub bardziej doświadczone od samców odraczających początek życia płciowego. Współautorka studium Anne Charmantier z francuskiego National Center for Scientific Research uważa, że w grę może wchodzić np. mniejsze obciążenie pasożytami. Niewykluczone też, że doświadczone samce są nie tylko sprawne seksualnie, ale i lepiej sprawdzają się w roli rodziców.
  21. EPO (erytropoetyna) to hormon odpowiedzialny za pobudzanie szpiku kostnego do produkcji czerwonych ciałek krwi. Bezpośrednio oddziałuje on na receptory (EPOR) obecne w komórkach prekursorowych erytrocytów (czerwonych krwinek). Receptory te są jednak obecne również w innych komórkach ciała, a ich funkcja była do tej pory nieznana. Manfred Nairz i Guenter Weiss z Innsbruck Medical University odkryli że EPO wpływa także na układ odpornościowy; odkrycie może mieć zastosowania praktyczne w postaci opracowania nowych terapii. Rolę komórek odpornościowych sterowanych hormonem EPO przebadano na mysim modelu: zakażenia bakterią salmonelli, oraz wywołanego chemicznie zapalenia jelita grubego. U myszy zarażonych salmonellą kuracja przy pomocy EPO powodowała spadek zdolności organizmu do zwalczania infekcji, a w rezultacie zwiększoną śmiertelność. Potwierdziło to wcześniejsze domniemania, że erytropoetyna hamuje ekspresję kluczowych genów prozapalnych. Zgodnie z tym, czego można oczekiwać, kuracja EPO przynosiła za to korzyści w przypadku myszy cierpiących na zapalenie jelita. EPO zmniejszała wytwarzanie kluczowego dla zapalenia białka - czynnika NF-κB (kappa B). W rezultacie zmniejszała się produkcja cytokin. Wyniki dowodzą, że EPO może posłużyć jako silny środek przydatny w nieinfekcyjnych zapaleniach, zwłaszcza chorobach autoimmunologicznych. Zbyt duże dawki hormonu mogą być co prawda niebezpieczne, powodując nadprodukcję czerwonych krwinek, ale znane już są syntetyczne odpowiedniki erytropoetyny, które nie pobudzają wzrostu erytrocytów, co czyni je cennymi dla przyszłych terapii.
  22. Być może nigdy nie poznamy wszystkich gatunków żyjących na Ziemi - wciąż w zakamarkach globu odkrywane są nowe, nieznane zwierzęta, czy rośliny i nikt się temu nie dziwi. Ale odkrycie całej nowej gromady organizmów wydaje się nieprawdopodobne, zwłaszcza, jeśli żyją one powszechnie. A jednak jest to możliwe: naukowcy odkryli nieznaną wcześniej gromadę alg, na dodatek potrafiących żyć zarówno w słodkiej jak i słonej wodzie. Historia odkrycia zaczęła się pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to Michael Rappé, wykładowca University of Hawaii zidentyfikował w pobieranych próbkach nieoczekiwane, nie dające się zaklasyfikować DNA. Informacje o tym pozostały w publikacjach i dopiero po dekadzie wzbudziły zainteresowanie uczonych z Monterey Bay Aquarium Research Institute (MBARI) oraz Dalhousie University and the Natural History Museum (NHM). Sebastian Sudek, Heather Wilcox i Alexandra Worden oraz Thomas Richards i Eunsoo Kim postanowili odszukać nieznany organizm. Mając jedynie zapisu o jego DNA nie było to łatwe; skonstruowano w tym celu specjalne sondy mające wykrywać poszukiwane sekwencje DNA. Przebadano nimi próbki wody pochodzące z różnych miejsc: północno-wschodniego Pacyfiku, północnego Atlantyku, Morza Sargassowego, Cieśniny Florydzkiej, oraz różnych zbiorników lądowych. W próbkach z pięciu lokalizacji odkryto DNA poszukiwanego organizmu - co ciekawe, zarówno w próbkach wody morskiej, jak i słodkiej. Wiem, że jesteś, ale jak wyglądasz? Pozostał problem, jak ten organizm zidentyfikować, mając tylko jego DNA, a nie mając żadnych danych na temat jego cech fizycznych: wielkości, wyglądu, zachowania, itd. Udało się to dzięki dołączeniu do sond specjalnego fluorescencyjnego barwnika, reagującego na poszukiwane DNA - tajemnicze organizmy wreszcie zaczęły świecić. Okazały się nimi mikroskopijne, kompletnie nieznane dotąd algi (glony), jak się okazało, tworzące własną gromadę i niespokrewnione z dotychczas znanymi glonami. Bowiem mimo jednej nazwy („glony"), jak obrazowo tłumaczą uczeni, jedna gromada alg jest mniej spokrewniona z drugą, niż grzyb z człowiekiem. Znalezisko nazwano rappemonadami (ang. rappemonad) na cześć pierwszego, nieświadomego odkrywcy. Ich „stężenie" w różnych środowiskach waha się od bardzo wysokiego do bardzo niskiego, ale za to występują bardzo powszechnie: poza morzami najczęściej w niewielkich słodkowodnych zbiornikach, mają też dość duży zakres tolerancji na temperaturę. Dlaczego dotychczas umykały one naukowcom? Jak tłumaczą szczęśliwi odkrywcy, były one zbyt małe, żeby wejść w obszar zainteresowań badaczy dużych, wielokomórkowych alg, oraz zbyt duże, żeby zwrócili na nie uwagę uczeniu zajmujący się pikoplanktonem. Grupa badawcza MBARI zajmuje się głównie wpływem mikroskopijnych organizmów (jak plankton) na funkcjonowanie ekosystemu, odkrycie nowej gromady organizmów pokazuje, jak wiele czynników jeszcze nam umyka.
  23. Zespół profesor Sossiny Haile z California Institute of Technology opracował nowatorską technologię umożliwiającą wykorzystanie energii słonecznej do zmiany dwutlenku węgla i wody w paliwa. Pomysł polega na wykorzystaniu tlenku ceru, powszechnie stosowanego np. w powłokach samoczyszczących się kuchenek. Cer jest na ziemi niemal tak rozpowszechniony jak miedź. Uczeni zbudowali 60-centymetrowej wysokości prototypowy reaktor, który wyposażono w kwarcowe okno oraz wnękę, która absorbuje skoncentrowane promienie słoneczne. Wnętrze reaktora pokryte jest tlenkiem ceru. Reaktor korzysta z faktu, że tlenek ceru w bardzo wysokich temperaturach oddaje tlen ze swojej struktury krystalicznej, a w niższych - absorbuje go. Szczególną właściwością tego materiału jest fakt, że nie oddaje on całego tlenu, dzięki czemu struktura materiału pozostaje nietknięta, gdy tlen go opuszcza. Gdy ochładzamy reaktor, materiał wchłania tlen w swoją strukturę - wyjaśnia Haile. Ten wchłaniany tlen pochodzi albo z dwutlenku węgla (CO2) albo z pary wodnej (H2O), które są pompowane do reaktora. Gdy tlenek ceru wchłonie tlen, w reaktorze pozostają wodór (H2) lub tlenek węgla (CO). Wodór sam w sobie jest paliwem. Możemy też łączyć wodór z tlenkiem węgla, uzyskując gaz syntezowy będący podstawą do produkcji płynnych paliw węglowodorowych. Jeśli do mieszaniny gazów dodamy inne katalizatory, uzyskamy metan. Proces można wielokrotnie powtarzać, ogrzewając i ochładzając wnętrze reaktora. Prototypowy reaktor wymaga do pracy temperatury 1648 stopni Celsjusza. W Caltechu testowano go za pomocą pieców, jednak uczeni chcieli sprawdzić go w warunkach podobnych do rzeczywistych. Dlatego zabrali swój reaktor do Szwajcarii do Instytutu Paula Scherrer, gdzie znajduje się symulator Słońca. Reaktor poddano działaniu temperatury takiej, jaką na Ziemię mogłoby dostarczyć 1500 Słońc. Podczas eksperymentu uzyskaną najwyższą zanotowaną dysocjację CO2. Reaktor był o "rzędy wielkości" bardziej wydajny niż wszystko, co dotychczas uzyskano. Profesor Haile wyjaśnia, że dzieje się tak, gdyż urządzenie wykorzystuje całe spektrum światła słonecznego, a nie tylko konkretną częstotliwość. Ponadto, w przeciwieństwie do elektrolizy, ilość poddanego dysocjacji CO2 nie jest ograniczona jego rozpuszczalnością w wodzie, a wysokie temperatury pracy reaktora pozwalają na rezygnację z drogich metali w roli katalizatora. Uczeni, gdy przekonali się już, że ich reaktor działa tak, jak oczekiwali, rozpoczynają prace nad jego udoskonaleniem, przede wszystkim nad formułą tlenku ceru. Jej udoskonalenie ma pozwolić na zmniejszenie temperatury reakcji oraz nad lepszym wykorzystaniem energii Słońca. Obecnie reaktor wykorzystuje mniej niż 1% trafiającej doń energii. Reszta jest tracona w postaci ciepła przenikającego przez ściany reaktora czy jej promieniowanie przez okno. Gdy projektowaliśmy reaktor nie zajmowaliśmy się kontrolą strat energii - mówi profesor Haile. Tymczasem z obliczeń współpracującego z Haile studenta Williama Chueha wynika, że możliwe jest wykorzystanie nawet ponad 15% energii dostarczanej przez Słońce. W przyszłości reaktor Haile może zostać np. wykorzystany do zamiany dwutlenku węgla emitowanego przez elektrownie węglowe w płynne paliwo. Moglibyśmy zatem dwukrotnie wykorzystywać ten sam węgiel - stwierdza pani profesor.
  24. Choć rzymski cesarz Kaligula (Caius Iulius Caesar Germanicus Caligula) zmarł w 41 roku n.e., jego miejsce pochówku udało się zlokalizować dopiero teraz i to w dodatku wyłącznie dzięki aresztowaniu przez włoską policję złodzieja, który próbował przeszmuglować skradzioną rzeźbę władcy za granicę. Trzeba też podkreślić, że nie wszyscy specjaliści wydają się przekonani argumentami stróżów prawa. Kaligula był despotą. Mordował swoich potencjalnych rywali. Domagał się oddawania boskiej czci i miał wyraźne zaburzenia psychiczne. Został zamordowany 24 stycznia 41 roku przez oficera gwardii podczas przejścia z teatru do pałacu cesarskiego. Spiskowcy, którzy zorganizowali zamach, zniszczyli potem większość rzeźb Kaliguli. Grabieżca grobów został ujęty koło wulkanicznego jeziora Nemi (25 km na południe od Rzymu), gdy ładował 2,5-metrową statuę na ciężarówkę. W okolicy znajdowała się willa cesarza, a także świątynia i pałac na wodzie. Ich pozostałości zostały odkryte w czasach Mussoliniego, ale w czasie II wojny światowej uległy jeszcze większemu zniszczeniu. Na stopach rzeźby widać było caligae – rodzaj sandałów noszonych przez rzymskich legionistów. Stały się one znakiem rozpoznawczym Kaliguli, który był w dzieciństwie pokazywany żołnierzom przez ojca Germanika w stroju małego legionisty. Stąd wziął się zresztą przydomek Caligula (czyli bucik). Szacuje się, że statua jest warta ok. 1 mln euro. Wykonano ją z rzadkiego greckiego marmuru. To właśnie, w połączeniu z tronem i królewskimi szatami, przekonało policję, że dzieło sztuki pochodzi z grobowca Kaliguli. Złodziej wskazał ostatecznie miejsce, skąd zabrał rzeźbę. Wykopaliska powinny były się zacząć na początku tego tygodnia. Z rewelacjami mediów polemizuje Mary Beard, prof. filologii klasycznej z Uniwersytetu w Cambridge, a zarazem redaktor działu klasycznego cotygodniowego Suplementu Literackiego dziennika The Times. Na jakiej podstawie wiemy, że to był Kaligula? Bo nosił caligae, czyli sandały, od których ukuto jego przydomek (naprawdę miał na imię Gajusz)? Ale czy nie widywano ich na wielu innych rzymskich statuach? Beard nie wierzy też, że cesarza pochowano koło jeziora Nemi. Władca został zabity w swoim pałacu na Palatynacie. Zgodnie ze wzmianką z Żywotów Cezarów Swetoniusza, ciało Kaliguli zabrano do Horti Lamiani na wzgórzu Eskwilin. Tam zostało naprędce skremowane i pochowane pod płytką warstwą darni. Potem siostry cesarza wróciły, by właściwie spopielić i pogrzebać szczątki brata. Jak twierdzi Beard, nigdzie nie ma wzmianki, by pochówku dokonano koło Nemi i był to duży grobowiec. Mało prawdopodobne też, aby cieszący się złą sławą Kaligula miał dostać nad jeziorem pomnik i zostać upamiętniony sporych rozmiarów statuą. Wygląda więc na to, że archeologami kieruje przemożna chęć znalezienia miejsca pochówku cesarza (byłaby to nie lada gratka naukowa), ale powinni się raczej liczyć z rozczarowaniem.
  25. Niemieccy specjaliści opracowali program, który pozwala osobie umieszczającej zdjęcia w internecie na ustawienie daty upływu ważności fotografii. Dzięki temu nie będziemy musieli się martwić, że kompromitujące fotografie, które nie wiedzieć czemu umieściliśmy w sieci przed laty, ciągle będzie można w niej znaleźć. Program X-Pire dołącza do zdjęć zaszyfrowany klucz z umieszczoną w nim datą upływu ważności. Po tej dacie oglądanie i kopiowanie zdjęcia nie będzie możliwe. Twórcy X-Pire będą pobierali drobną opłatę za korzystanie z oprogramowania. Profesor Michael Backes z Wydziału Kryptografii i Bezpieczeństwa Informacji Uniwersytetu Saarland zaczął prace nad X-Pire przed 18 miesiącami. Zauważył wówczas, jak wiele informacji o sobie zdradzają ludzie w serwisach społecznościowych oraz że większość z nich w ogóle zapomina o tych informacjach. Jedynie niewielka część ludzi jest aktywna każdego dnia. Większość do użytkownicy pasywni, którzy nie wychodzą poza początkową fazę korzystania z serwisu, a potem nie przywiązują wagi do profilu lub o nim zapominają - mówi Backes. X-Pire działa w ten sposób, że tworzy zaszyfrowane kopie zdjęcia i prosi osobę, która chce umieścić te fotografie o ustalenie terminu jej wygaśnięcia. Kopie utworzone za pomocą X-Pire można oglądać tylko w przeglądarce z zainstalowaną odpowiednią darmową wtyczką. Gdy wtyczka napotka na takie zdjęcie, wysyła prośbę o jego odszyfrowanie. Prośba zostanie spełniona tylko wówczas, gdy nie minęła data wygaśnięcia ważności zdjęcia. Profesor Backes przetestował swój system na Facebooku, Flickrze i innych popularnych witrynach. Wszędzie działał on bez zarzutu. X-Pire zostanie udostępnione w styczniu, a miesięczny abonament za jego wykorzystanie wyniesie 2 euro. Jeśli pewnego dnia zdecydujemy, że nie chcemy płacić z X-Pire, nie będziemy mogli chronić nowych zdjęć. Te, które dotychczas zostały zaszyfrowane, pozostaną bezpieczne.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...