Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36968
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Björn Karlsson i Ran Friedman, biochemicy z Uniwersytetu Linneusza w Kalmarze, wykazali, czemu niewielki dodatek wody wzmacnia smak whisky. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports wyjaśniają, że dymny posmak whisky ze szkockiej wyspy Islay można przypisać fenolom, a głównie gwajakolowi. Symulacje komputerowe pokazały zaś, że po dodaniu wody gwajakol unosi się do granicy faz alkoholu i powietrza. Ponieważ napój jest spożywany najpierw na styku faz, nasze ustalenia pomagają zrozumieć, czemu chlust wody wzmacnia smak whisky. Symulacje mieszanin woda-etanol w obecności gwajakolu zademonstrowały, że gwajakol jest preferencyjnie związany z etanolem i w mieszaninach o mocy do 45% obj. fenol znajduje się głównie na granicy faz. Gdy etanolu jest więcej (zawartość alkoholu w destylacie wynosi 59 i więcej procent), gwajakol jest w coraz większym stopniu otoczony cząsteczkami alkoholu. Karlsson i Friedman stwierdzili, że w szkockiej whiskey znajduje się więcej gwajakolu niż w alkoholu z USA czy Irlandii. Naukowcy podejrzewają, że ich ustalenia odnoszą się do innych zapewniających smak amfipatycznych (posiadających w strukturze zarówno hydrofilowe, jak i hydrofobowe elementy) cząsteczek, mają więc nadzieję, że ustalenia przyczynią się do optymalizacji produkcji wysokoprocentowych alkoholi o pożądanych smakach. « powrót do artykułu
  2. W ludzkim mleku wykryto oligosacharydy, które zarówno same zwalczają bakterie, jak i wzmacniają skuteczność białek antybakteryjnych. Jedną z ich niezwykłych cech jest to, że w odróżnieniu od większości antybiotyków, są nietoksyczne - podkreśla prof. Steven Townsend z Vanderbilt University. W dobie narastającej lekooporności zaczęliśmy szukać różnych metod zwalczania patogennych bakterii. [...] Skupiliśmy się na paciorkowcu b-hemolizującym z grupy B [Streptococcus agalactiae]. Zastanawialiśmy się, czy ciężarne, u których często występuje, wytwarzają związki osłabiające lub zabijające tę bakterię. Ma to olbrzymie znaczenie, zważywszy, że to dominujący czynnik w patogenezie infekcji okresu noworodkowego. Zamiast szukać w mleku białek, zespół Townsenda nastawił się na węglowodany. Przez większość ubiegłego stulecia biochemicy twierdzili, że najważniejsze są białka, a cukry spełniają pośledniejszą rolę. Choć nie ma dowodów na potwierdzenie tej tezy, większość ludzi kupiła ten argument. Ponieważ o wiele mniej wiadomo o działaniu cukrów, jako chemik glikoprotein postanowiłem zbadać ich rolę. Amerykanie zbadali za pomocą spektrometrii mas oligosacharydy z mleka różnych dawczyń. Później dodano je do hodowli paciorkowców i obserwowano przebieg zdarzeń pod mikroskopem. Okazało się, że oligosacharydy nie tylko bezpośrednio zabijały bakterie, ale i rozbijały biofilmy. W ramach pilotażowego studium Townsend zebrał 5 próbek. Okazało się, że oligosacharydy z jednej próbki niemal całkowicie unicestwiły całą kolonię S. agalactiae. Cukry z drugiej były umiarkowanie skuteczne, a z pozostałych trzech przejawiały niższą aktywność. W kolejnym badaniu zespół z Vanderbilt testuje ponad 24 dodatkowe próbki. Jak dotąd 2 rozbiły biofilmy i zabiły bakterie, 4 rozbiły biofilmy, ale nie zabiły paciorkowców, a kolejne 2 zabiły bakterie, nie niszcząc biofilmów. Nasze badanie pokazuje, że te węglowodany działają 2-etapowo. Najpierw uwrażliwiają docelowe bakterie, a potem je uśmiercają. Biolodzy nazywają czasem to zjawisko syntetyczną śmiertelnością [ang. synthetic lethality]; posługują się nim wtedy, gdy do zabicia komórki nie wystarczy produkt jednego genu. Działając na streptokoki mieszaniną oligosacharydów i peptydów antydrobnoustrojowych z ludzkiej śliny, naukowcy wykazali, że zdolność tych pierwszych do rozbicia biofilmów zwiększa skuteczność innych czynników antydrobnoustrojowych z mleka. W dalszych testach Amerykanie wykazali, że skuteczność antydrobnoustrojowa cukrów mleka rozciąga się także na 2 z 6 patogenów z grupy ESKAPE (ESKAPE to akronim od pierwszych liter nazw Enterococcus faecium, Staphylococcus aureus, Klebsiella pneumoniae, Acinetobacter baumannii, Pseudomonas aeruginosa i Enterobacter). « powrót do artykułu
  3. Naukowcy zidentyfikowali w mikrobiomie najlepszych biegaczy i wioślarzy bakterie, które mogą korzystnie wpływać na ich osiągnięcia. Ich celem jest stworzenie probiotyków, które pomagałyby sportowcom, także amatorom, lepiej regenerować się po treningu czy skuteczniej przekształcać składniki odżywcze w energię. Kiedy zaczynaliśmy o tym myśleć, pytano mnie, czy chcemy posłużyć się genomiką, by wskazać następnego Michaela Jordana. Odpowiedziałem, że lepszym pytaniem byłoby, czy chcemy wyekstrahować cechy biologiczne Jordana, by pomóc w stworzeniu kolejnego Jordana - opowiada dr Jonathan Scheiman z Harvardzkiej Szkoły Medycznej. W pierwszym etapie badań tydzień przed i tydzień po biegu naukowcy zbierali próbki kału od 20 sportowców biorących udział w maratonie bostońskim w 2015 r. Badaliśmy sportowców w schemacie podłużnym, by uchwycić, jak zmieniał się mikrobiom między etapem działania a regeneracją. Za pomocą obliczeniowych metod metagenomicznych zsekwencjonowano bakterie z próbek. Po porównaniu składu bakterii sprzed i po biegu okazało się, że nastąpił nagły spadek populacji 1 bakterii, która rozkłada kwas mlekowy. Podczas intensywnych ćwiczeń organizm produkuje go więcej niż zwykle, co niekiedy prowadzi do bólu mięśni. Ta bakteria może potencjalnie rozwiązać ten problem. Zespół wyizolował ją z próbek kału i zaczął analizować jej właściwości. Już teraz wiadomo, że świetnie rozkłada kwas mlekowy w probówce i zachowuje żywotność po przejściu przez przewód pokarmowy myszy. Obecnie naukowcy dodają bakterię do paszy gryzoni, by sprawdzić jej wpływ na poziom kwasu mlekowego i zmęczenie. W innej serii eksperymentów naukowcy porównują bakterie ultramaratończyków do mikroorganizmów występujących u wioślarzy trenujących do olimpiady. Okazało się, że tylko u tych pierwszych występuje bakteria pomagająca rozkładać węglowodany i błonnik. Sugeruje to, że różne sporty mogą sprzyjać niszowym mikrobiomom. Scheiman ujawnia, że jesienią tego roku zespół chce uruchomić firmę Fitbiomics. Chciałbym myśleć, że rok po debiucie wprowadzimy do sprzedaży nowy probiotyk. Równolegle będziemy zwiększać próbę czołowych sportowców z licznych dyscyplin, by stworzyć bank [...] gatunków-kandydatów. Zasadniczo badamy biologię najsprawniejszych i najzdrowszych ludzi na Ziemi, by wyekstrahować od nich użyteczne informacje i pomóc im samym oraz innym osobom. Akademicy zaprezentowali swoje wyniki na dorocznej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego. « powrót do artykułu
  4. Rządy, próbując walczyć z nikotynowym nałogiem swoich obywateli, często sięgają po narzędzia finansowe i obkładają papierosy coraz wyższymi podatkami. Okazuje się, że taka strategia może przynosić oczekiwane skutki. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z Drexler University, wzrost ceny paczki papierosów o 1 dolara powoduje, że prawdopodobieństwo rzucenia palenia przez osobę, która pali długo wzrasta aż o 20%. W badaniach, których wyniki opublikowano w piśmie Epidemiology, wykorzystano dane dotyczące ceny papierosów z ostatnich 10 lat. Sprawdzano przy tym, jak w danej okolicy wraz z ceną papierosów zmieniała się liczba palących. Naukowcy skupili się przy tym na starszych palaczach. Starsi palacze, którzy palą od dawna, rzadziej rzucają palenie w porównaniu z młodszą generacją, to sugeruje, że mamy tu do czynienia z głęboko zakorzenionym zachowaniem, które trudno jest zmienić. Odkrycie, że wzrost ceny papierosów jest skorelowany z liczbą starszych palaczy rzucających nałóg sugeruje, iż podatki mogą być skutecznym narzędziem skłaniającym do zmiany zachowania, mówi główna autorka badań, doktor Stephanie Mayne. Naukowcy przyjrzeli się osobom w wieku 44-84 lat mieszkającym w sześciu różnych miejscach, w tym w Bronksie, Chicago czy hrabstwie Winston-Salem w Północnej Karolinie. Dane o palaczach uzyskali z trwającego w latach 2002-2012 Multi-Ethnic Study of Artherosclerosis (MESA). Badania wykazały, że na każdego dolara wzrostu ceny paczki papierosów szansa na rzucenie palenia rośnie o 20%. Gdy jednak wzięto pod uwagę osoby, które wypalały ponad pół paczki papierosów dziennie okazało się, że średnio zmniejszały one liczbę wypalanych papierosów o 35%. W całej populacji palaczy spadek ten wynosił 19%. Osoby, które palą więcej papierosów bardziej odczuwają wzrost ceny, więc są bardziej skłonni zredukować palenie, mówi Mayne. Uczona spekuluje też, że efekt wzrostu ceny może być silniejszy u osób młodszych niż 44 lata. Istnieją badania, które sugerują, że młodsi mogą być bardziej wrażliwi na ceny, niż starsi, dodaje Mayne. Naukowcy zauważyli też, że zakazy palenia w miejscach publicznych nie przynoszą żadnego efektu. Co prawda podkreślają, że tę kwestię trzeba by dokładniej zbadać, jednak niewykluczone, że presja ekonomiczna w postaci rosnącej ceny wywiera wpływ na zachowania palaczy, natomiast zakazy palenia w restauracjach czy barach nie powodują, że osoby takie palą mniej niż wcześniej. Zakaz palenia w restauracji można obejść wychodząc na zewnątrz czy paląc u siebie w domu. Natomiast uniknięcie wzrostu cen wymaga znacznie większego wysiłku, komentuje doktor Mark Stehr z Wydziału Ekonomii Drexler University. Naukowcy wzywają więc do większego skoordynowania polityki antytytoniowej w całych Stanach Zjednoczonych. Podwyżka cen papierosów o każdego dolara może powodować, że milion obywateli USA rzuci palenie. Tymczasem w kraju tym nie nakłada się podatków federalnych na papierosy. Jeśli więc narzędzie finansowe miałoby zadziałać, konieczna jest koordynacja prac pomiędzy stanami i władzami lokalnymi. « powrót do artykułu
  5. Archeolodzy z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego odkryli rozległą sieć handlową, która działała w Wietnamie ok. 3-4,5 tys. lat temu. Nowe badanie pokazuje, że liczne osady w delcie Mekongu stanowiły część złożonego schematu produkcji i przepływu dużych ilości towaru. Dr Catherine Frieman podkreśla, że ustalenia zmieniają dotychczasową wiedzę nt. kultury wczesnowietnamskiej. Wiedzieliśmy o krążeniu jakichś artefaktów, ale nowe dowody świadczą o dużej sieci handlowej, obejmującej zarówno wyspecjalizowanych producentów narzędzi, jak i wiedzę technologiczną. A to zupełnie zmienia postać rzeczy. Nie chodziło o ludzi produkujących nieco więcej niż na własne potrzeby. To poważna operacja. Dr Frieman, specjalistce od kamiennych narzędzi, pokazano kolekcję kamiennych obiektów ze stanowiska Rach Nui w Wietnamie Południowym. Okazało się, że kamienie młyńskie z piaskowca, które wykorzystywano m.in. przy produkcji obuchów toporów, pochodziły z kamieniołomu z górnego biegu rzeki Đồng Nai, oddalonego o ponad 80 km. W regionie Rach Nui nie ma źródeł kamienia. Ludzie musieli więc go importować i obrabiać, by pozyskać artefakty. Stawali się ekspertami w produkcji kamiennych narzędzi, choć w pobliżu nigdzie go nie było. W Wietnamie Południowym istnieją liczne stanowiska archeologiczne z neolitu, które są zlokalizowane relatywnie blisko siebie, ale znacznie się różnią pod względem kultury materialnej, a także metod budowy czy zaopatrzenia. To sugeruje, że społeczności, które w tym okresie założyły osady przy różnych dopływach i na wybrzeżu, szybko weszły na własne ścieżki społeczne, kulturowe i ekonomiczne. [Z czasem] połączyły je złożone sieci handlowe. W przypadku niektórych można mówić o przemieszczaniu materiałów i metod produkcji na dość duże odległości - opowiada dr Phillip Piper, który specjalizuje się w przejściu od polowania i zbieractwa do uprawy roli w południowo-wschodniej Azji. « powrót do artykułu
  6. W coraz bardziej podłączonym do internetu i polegającym na oprogramowaniu świecie mogą czekać nas niemiłe niespodzianki. Jedna z nich czekała użytkowników „inteligentnych” zamków do drzwi firmy Lockstate. Zamki RemoteLock LS6i przestały częściowo działać po wadliwej aktualizacji oprogramowania. Problem jest szczególnie uciążliwy dla osób wynajmujących domy i mieszkania w systemie AirBnB. RemoteLock LS6i można otworzyć za pomocą fizycznego klucza, kodu PIN lub WiFi. Jako, że zamek ten daje takie możliwości, wiele osób wynajmujących swoje nieruchomości za pośrednictwem AirBnB korzysta z tego rozwiązania, by dać wynajmującym dostęp bez konieczności przekazywania im klucza. Zamek pozwala bowiem na wygenerowanie tymczasowego kodu dostępu, co jest niewątpliwie bardzo wygodnym rozwiązaniem, szczególnie, gdy właściciel nieruchomości mieszka daleko od niej. Unika się w też w ten sposób ryzyka, że nieuczciwy wynajmujący np. dorobi klucze i okradnie kolejnych gości. I tutaj pojawił się poważny problem. Około 500 osób straciło możliwość otwarcia drzwi wynajmowanej nieruchomości. Co prawda firma Lockstate twierdzi, że wystarczy tylko zainstalować nowe oprogramowanie, ale niektórzy z użytkowników wspomnianego zamka informują, że musieli go zdemontować i wysłać do producenta. « powrót do artykułu
  7. Do amerykańskiego Sądu Najwyższego trafił wniosek o rozstrzygnięcie, czy wyraz „google” nadal zasługuje na ochronę jako znak handlowy. W przeszłości znakami handlowymi były np. wyrazy termos, teleprompter czy aspiryna, jednak gdy się upowszechniły i weszły do słownika codziennego, straciły przysługującą im ochronę. Do Sądu Najwyższego trafiła sprawa, którą Google wygrało w sądzie niższej instancji. Wnioskodawca twierdzi, że wyraz „google” stał się synonimem „wyszukiwać w internecie”, jest więc wyrazem codziennego użytku i nie przysługuje mu ochrona. Nie istnieje żadne inne słowo oprócz „google”, które oznaczałoby wyszukiwanie w internecie za pomocą dowolnej wyszukiwarki, czytamy we wniosku do SN. Cała sprawa rozpoczęła się w 2012 roku, kiedy to Chris Gillespie zarejestrował 763 domeny zawierające wyraz „google”, takie jak np. googledonaldtrump.com. Google złożył wniosek do sądu oskarżając mężczyznę o cybersquatting i naruszenie znaku handlowego. Koncern wygrał sprawę i zyskał prawo do przejęcia domen. Wtedy Gillespie złożył wniosek o unieważnienie znaku handlowego Google. W ubiegłym roku sąd apelacyjny stwierdził, że wyraz „google”, nawet jeśli stał się wyrazem codziennego użytku, może być chroniony jako znak handlowy. Jako jeden z powodów wskazano fakt, że Google to nie tylko wyszukiwarka. Sąd uznał, że utrata znaku handlowego gdy wyraz wejdzie do codziennego słownika może mieć miejsce tylko wówczas, gdy utrzymanie danego wyrazu jako unikalnego dla danej firmy powoduje, że inne firmy nie mogą z nią konkurować, chyba że zyskają prawo do używania wspomnianej nazwy. Jest to o tyle istotne, że gdy wyraz jest chroniony znakiem handlowym, jego właściciel ma prawo do zaznaczania tego faktu, może pozywać o jego naruszenie, a inne podmioty nie mogą rejestrować nazw o myląco podobnej nazwie. Może minąć kilka miesięcy zanim Sąd zdecyduje, czy w ogóle zajmie się tą sprawą. « powrót do artykułu
  8. Supernowe typu Ia świecą tak stałym blaskiem, że są w astronomii wykorzystywane jako tzw. świece standardowe, odnośniki służące do pomiarów odległości we wszechświecie. Jednak najnowsze odkrycie sugeruje, że mogą one powstawać w ramach dwóch różnych procesów i wcale nie muszą być dobrymi świecami standardowymi. Główny autor najnowszych badań, Griffin Hosseinzadeh z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara zauważa, że specjaliści nie rozumieją dobrze supernowych Ia. Jedne z największych odkryć opierają się na narzędziach, których do końca nie rozumiemy, mówi. Istnieją dwie teorie dotyczące powstawania supernowych Ia. W centrum obu z nich znajdziemy białego karła. Jednak, jako że białe karły są niewielkie i stabilne, jasnym jest, iż musi istnieć zewnętrzna przyczyna, dla której eksplodują. Jedna z teorii mówi, że przyczyną tą jest towarzysząca karłu duża gwiazda. Karzeł ma wysysać z niej materiał do czasu przekroczenia masy krytycznej i eksplozji. Wedle drugiej z teorii supernowa Ia powstaje, gdy dwa białe karły krążą wokół siebie, coraz bardziej się zbliżają, w końcu łączą się i dochodzi do eksplozji. Astronomowie poszukują dowodów na prawdziwość obu teorii. Gdyby supernowe Ia powstawały wedle pierwszego ze scenariuszy, materiał z eksplodującej gwiazdy powinien ulec podświetleniu gdy dotrze do większej gwiazdy, z której biały karzeł wysysał materię. W przypadku zaś połączenia się dwóch białych karłów eksplozja zatrze wszelkie ślady gwiazd, które utworzyły supernową. Dotychczas znaleziono dowody na prawdziwość drugiej z teorii. Griffin i jego zespół są pierwszymi, którzy donoszą o znalezieniu dowodu na prawdziwość teorii o wysysaniu przez białego karła materiału z większej gwiazdy. Na pierwsze ślady dowodów natrafiono 10 marca, gdy na krawędziach galaktyki spiralnej NGC 5643 pojawiła się nieznana dotychczas supernowa. Jej odkrywca, David Sand, szybko poinformował o tym fakcie Obserwatorium Las Cumbres. To zespół 18 teleskopów rozrzuconych po całym świecie, który pozwala na monitorowanie obiektów poruszających się po niebie. Eksperci rozpoczęli obserwacje supernowej. Najpierw przyglądali się jej co 5 godzin przez 6 kolejnych dni, a następnie obserwowali ją raz dziennie przez kolejnych 40 dni. W tym czasie zauważyli tymczasowy rozbłysk, do którego doszło, gdy materiał z supernowej dotarł do gwiazdy towarzyszącej białemu karłowi. To najlepszy z dotychczas zdobytych dowodów na istnienie gwiazdy towarzyszącej supernowej Ia, stwierdził Peter Garvanich z University of Notre Dame w Indianie. Teraz astronomowie postarają się dowiedzieć więcej o obu różnych typach supernowych. Jest to konieczne, do lepszego dokonywania pomiarów. To jest tak, jakbyśmy mieli narzędzie, które potrafimy używać, ale nie wiemy, jak ono działa. Zrozumienie fizyki dziąłania tego narzędzia pozwoli nam na lepsze jego wykorzystanie, bo obecnie używamy go trochę na ślepo, mówi Hosseinzadeh. « powrót do artykułu
  9. Czy gdybyś mógł ocalić 5 osób, wpychając pod pociąg 1 obcą osobę, która poniosłaby w wyniku takiego zdarzenia śmierć, zdecydowałbyś się na coś takiego? Okazuje się, że ludzie chętniej kogoś poświęcą, gdy pytanie zadaje im się w języku obcym. Psycholodzy z Uniwersytetu w Chicago, którzy wcześniej stwierdzili istnienie tego zjawiska, zdobyli właśnie więcej informacji nt. jego przyczyn. W serii eksperymentów zespół prof. Boaza Keysara z Uniwersytetu w Chicago sprawdzał, czy decyzje, jakie ludzie podejmują w dylemacie wagonika, wynikają ze zmniejszenia emocjonalnej awersji do złamania tabu, spotęgowania myślenia ukierunkowanego na maksymalizację wyższego dobra czy połączenia jednego z drugim. Odkryliśmy, że ludzie posługujący się językiem obcym nie są wcale bardziej skupieni na maksymalizacji wyższego dobra. Wykazują za to mniejszą awersję do pogwałcenia tabu [...] - wyjaśnia doktorantka Sayuri Hayakawa. Naukowcy postulują, że posługiwanie się językiem obcym zapewnia ludziom emocjonalny dystans, który pozwala na podejmowanie bardziej utylitarnych działań. Mówienie w języku obcym spowalnia. By pojąć sens, trzeba się też skupić. Dlatego naukowcy dywagowali, że skutkiem tego jest bardziej rozważne nastawienie, które sprawia, że utylitarna korzyść ocalenia 5 żyć przeważa nad awersją do wepchnięcia 1 osoby pod pociąg. Keysar, dla którego angielski również jest językiem obcym, zaczął jednak podejrzewać, że ważną rolę w tym procesie spełniają emocje. Psycholog wyjaśnia, że w odróżnieniu od hebrajskiego, angielski nie jest dla niego ściśle powiązany z uczuciami. Identyczne wrażenia mają inne osoby dwujęzyczne. Język ojczysty jest nabywany od rodziny, przyjaciół, z telewizji. [Nic więc dziwnego, że] nasyca się on tymi wszystkimi emocjami. Obcego języka uczymy się zaś często na późniejszych etapach życia w klasach, dlatego nie aktywuje on emocji, w tym awersyjnych, tak mocno. Ponieważ podobne zachowanie mogą wyzwalać 2 procesy - większej użyteczności bądź mniejszej emocjonalności - trzeba było rozstrzygnąć, który tak naprawdę wchodzi w grę. Pomógł w tym dr David Tannenbaum (obecnie z Uniwersytetu Utah), autor techniki zwanej dysocjacją procesu. Pozwala ona oddzielić i zmierzyć relatywną istotność różnych czynników w podejmowaniu decyzji. W serii 6 eksperymentów uwzględniono 6 różnych grup ludzi. Ich ojczystym językiem był angielski, niemiecki bądź hiszpański. Wszyscy posługiwali się także jednym z pozostałych języków. Ochotników losowano do grup, którym dylemat prezentowano we własnym lub obcym języku. Ludzie czytali serię sparowanych scenariuszy. Akt tabu w postaci zabicia człowieka był taki sam, różniły się tylko konsekwencje. Czasem człowieka wpychano po pociąg, by np. uchronić 5 osób przed lekkimi obrażeniami. Jeśli ma się wystarczająco dużo sparowanych scenariuszy, można zacząć wyciągać wnioski nt. czynników, na które ludzie zwracają uwagę - opowiada Hayakawa. Odkryliśmy, że ludzie nie zwracają większej uwagi na ocalenie żyć, ale wykazują zdecydowanie mniejszą awersję do łamania zasad [...]. W dalszym etapie psycholodzy chcą głębiej przeanalizować przyczyny tego zjawiska. Będą sprawdzać, czy język obcy przytępia mentalną wizualizację konsekwencji działań, czy też gorzej wyobrażamy sobie coś, bo język obcy wpływa na to, jakie wspomnienia przychodzą nam do głowy. Autorzy publikacji z pisma Psychological Science przymierzają się też do ustalenia, czy wyniki z laboratorium odnoszą się do realnego życia, gdzie stawki są o wiele wyższe. Badania Keysara w Izraelu mają pokazać, czy strony negocjacji pokojowych różnie oceniają propozycje, w zależności od tego, czy prezentuje im się je we własnym języku, czy w języku partnera rozmów. Oprócz tego Keysar przymierza się do oceny wpływu wykorzystywanego języka na decyzje podejmowane przez lekarzy. « powrót do artykułu
  10. US Navy testuje obecnie działko elektromagnetyczne (railgun), które nadaje pociskowi energię 20 megadżuli i jest w stanie oddać 5 strzałów w ciągu minuty. Do końca roku liczba strzałów ma zostać zwiększona do 10, a w przyszłym roku energia pocisku ma wynieść 32 megadżule przy wielokrotnym oddawaniu strzałów. To oznacza, że pocisk o wadze 16 kilogramów będzie poruszał się z prędkością niemal Mach 6. Prace nad działkiem elektromagnetycznym idą co najmniej zgodnie z przewidywaniami. Jeszcze w maju bieżącego roku przedstawiciele Marynarki Wojennej USA przewidywali, że do roku 2019 skonstruują działko zdolne do oddawania 10 strzałów na minutę, które będzie w stanie wytrzymać 1000 strzałów. Później trzeba będzie wymienić część elementów uzbrojenia. Gdy założenia te zostaną spełnione, działka trafią na kilka okrętów zdolnych do zapewnienia im odpowiedniej ilości energii. Wszystko wskazuje więc na to, że pierwsze działka nowego typu wejdą do uzbrojenia już w 2019 roku. Pociski wystrzeliwane przez działko elektromagnetyczne mają niszczyć cel nie za pomocą niesionego ładunku wybuchowego, ale samą swoją energią. Niewielki, kilkudziesięciokilogramowy pocisk poruszający się z prędkością tysięcy kilometrów na godzinę będzie śmiertelnym zagrożeniem dla każdego celu. Będzie też znacząco tańszy od obecnie używanej broni. US Navy oblicza, że pojedynczy strzał z działa szynowego będzie kosztował około 25 000 dolarów. Średni koszt pocisku rakietowego to około miliona dolarów. Zatem działo szynowe odda około 1000 strzałów za obecną cenę wystrzelenia 25 rakiet. Obecnie, po osiągnięciu poziomu 10 strzałów na minutę, specjaliści z US Navy skupiają się nie tylko na zwiększeniu liczby strzałów i energii pocisku, ale przede wszystkim na ulepszeniu samego działka. Chcą, by wytrzymywało one większą liczbę strzałów. Postęp widoczny jest gołym okiem. Pierwsze działa elektromagnetyczne nie nadawały się do użytku już po pierwszym strzale. Te obecnie testowane wytrzymują kilkaset strzałów. Amerykanie chcą osiągnąć poziom 1000 strzałów. « powrót do artykułu
  11. Bakterie to małe inteligentne bestie. Są w stanie przetrwać niemal wszędzie i szybko adaptują się do nowych warunków, mówi profesor Satish Nair z University of Illinois. Uczony wraz z kolegami rozszyfrowuje mechanizm, za pomocą którego bakterie komunikują się ze sobą. Ich zdaniem bardziej skuteczną metodą powstrzymywania bakterii może być spowolnienie ich wzrostu, a nie ich zabijanie. Gdy różne gatunki bakterii konkurują ze sobą o zasoby, wytwarzają antybiotyki, które zabijają konkurencję. Gatunek, który wygrał rywalizację, rozprzestrzenia się po zdobytym terytorium, do czasu, aż uzna, że do dalszego rozrostu nie wystarczy mu zasobów. Wówczas bakterie wytwarzają specjalną molekułę, za pomocą której informują się o potrzebie wejścia w stan uśpienia, spowolnienia wzrostu do czasu, aż znowu będą dostępne zasoby potrzebne do dalszego rozwoju. Od czasu gdy w 1928 roku Alexander Fleming odkrył penicylinę, używamy antybiotyków produkowanych przez jedne bakterie do zabijania innych bakterii. Niestety bakterie szybko nabierają oporności na antybiotyki i wkrótce leki te będą nieefektywne. Obecnie niemal każdy gatunek bakterii jest oporny na przynajmniej 1 antybiotyk, a przed dwoma laty odkryto superbakterię, oporną na wszystkie antybiotyki, mówi Nair. Antybiotyki o szerokim spektrum działania oraz nadmierne używanie antybiotyków sprowadziły na nas kłopoty, gdyż po pierwsze zabijają one wszelkie bakterie, nawet te pożyteczne, a po drugie, te, które przeżyły, nabierają oporności i dzielą się swoją strategią z innymi bakteriami. Tymczasem prace nad nowymi antybiotykami postępują bardzo powoli, są nieopłacalne. Żadna firma farmaceutyczna nie zaryzykuje 10 lat badań nad nowym lekiem, skoro średni czas efektywnego działania antybiotyku wynosi 2 lata. To za mało czasu, by odzyskać włożone pieniądze, dodaje Nair. Dlatego też uczony wziął na celownik sygnały, za pomocą których porozumiewają się bakterie. Naukowcy mówią, że rozumieją już, w jaki sposób bakterie wytwarzają molekuły zawiadamiające je o potrzebę wejścia w stan uśpienia. To daje szansę na wyprodukowanie leków, które będą zakłócały sygnały służące mikroorganizmom do porozumiewania się. Jest bardzo mało prawdopodobne, by były one w stanie zyskać oporność na tego typu leki. Nie musimy zabijać bakterii, by wyleczyć chorobę. Możemy je po prostu spowolnić i osłabić. Szansa, że zyskają na to oporność jest niewielka, mówi Nair. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z Murdoch Children's Research Institute (MCRI) opracowali metodę leczenia alergii na orzechy ziemne. Uzyskana w wyniku jej zastosowania tolerancja utrzymuje się już 4 lata od zakończenia oryginalnego badania. Dzieciom codziennie przez 18 miesięcy podawano zestaw probiotyku (Lactobacillus rhamnosus) i białek orzechów ziemnych (Australijczycy wspominają w tym miejscu o orzechowej doustnej immunoterapii, PPOIT od ang. peanut oral immunotherapy). Pod koniec testu w 2013 r. u 82% małych pacjentów przyjmujących bakterie i PPOIT rozwinęła się tolerancja na fistaszki. Cztery lata później większość dzieci z wykształconą tolerancją nadal jadła orzeszki ziemne (80%) i z powodzeniem przeszła testy prowokacyjne (70%). Podczas początkowego testu zespół prof. Mimi Tang rozlosował 56 dzieci z alergią na orzechy ziemne do 2 grup. Jedna (eksperymentalna) dostawała przez 18 miesięcy połączenie probiotyku i białka fistaszków w rosnących ilościach. Druga (kontrolna) w takim samym okresie przyjmowała placebo. Później naukowcy sprawdzali, czy u badanych rozwinęła się tolerancja na orzechy ziemne. Okazało się, że w grupie eksperymentalnej pod koniec testów fistaszki tolerowało ponad 80% dzieci, a w grupie kontrolnej mniej niż 4%. Dzieci, u których rozwinęła się tolerancja, poinstruowano, by po zakończeniu badań wprowadziły orzechy ziemne do swojej diety. Dzieci z utrzymującą się alergią miały, oczywiście, nadal unikać tego składnika. W ramach najnowszego badania, którego wyniki ukazały się w piśmie Lancet Child & Adolescent Health, sprawdzano, czy po upływie ok. 4 lat korzyści z terapii doustnej nadal się utrzymują. Jak opowiada Tang, większość dzieci, u których po PPOIT występowała tolerancja na fistaszki, nadal je jadała (tak wyglądała dieta 16 z 24 osób, czyli 67%). Za pomocą ustrukturowanego wywiadu pielęgniarskiego ustalono także, że reakcje alergiczne po celowym lub przypadkowym spożyciu orzechów ziemnych wystąpiły u 4 dzieci z grupy eksperymentalnej i 6 z grupy kontrolnej (u nikogo nie doszło jednak do wstrząsu anafilaktycznego). Podczas testów skórnych zademonstrowano, że dzieci po orzechowej immunoterapii miały mniejszą średnicę bąbla niż dzieci z grupy kontrolnej: średnio 8,1 mm vs. 13,3 mm. W latach po zakończeniu terapii dzieci dowolnie jadły fistaszki, nie musząc przestrzegać jakiegokolwiek programu. Ponad połowa spożywała regularnie umiarkowane-duże ilości orzechów ziemnych. Reszta sięgała po nie od czasu do czasu. Ważne jest to, że dzieci te mogły jeść fistaszki tak samo jak dzieci, które nigdy nie miały na nie alergii i nadal utrzymywały stan tolerancji [...] - podsumowuje Tang. « powrót do artykułu
  13. Szczur śniady oraz udomowione kurczaki trafiły z Azji na wschodnie wybrzeża Afryki pomiędzy VII a VIII wiekiem naszej ery. Takie wnioski płyną z badan przeprowadzonych przez międzynarodową grupę naukową pracującą pod kierunkiem Nicole Boivin z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Naukowcy przeanalizowali DNA i proteiny z 496 próbek kości z 22 wysp, obszarów wybrzeża oraz głębiej położonych części Afryki. Najwcześniejsze szczątki kur i szczurów pochodziły z portów na wyspach, co sugeruje, że zwierzęta te trafiły tam wraz z żeglarzami prowadzącymi handel i dopiero z wysp przedostały się na Czarny Ląd. Wybrzeże Swahili, na które składa się wybrzeże dzisiejszej Kenii, Tanzanii i północnego Mozambiku od wieków było ważnym miejscem kontaktów handlowych Afryki i Azji. Tamtędy trafiała do Afryki azjatycka ceramika, szklane paciorki i rośliny uprawne. Teraz wiemy, że trafiły też kury i szczury. Archeolodzy od dawna sprzeczali się o czas i kontekst historyczny, w jakim azjatyckie rośliny i zwierzęta trafiły do wschodniej Afryki. Jedna z hipotez mówiła, że stało się to bardzo wcześnie, już około 3000 lat przed Chrystusem. Inna, która opierała się na odkryciu morskich szlaków handlowych pomiędzy oboma kontynentami, stwierdzała, że taki proces rozpoczął się w połowie pierwszego tysiąclecia naszej ery. Przeprowadzenie najnowszych badań było nie lada wyzwaniem. W tropikach materiał organiczny bardzo źle się przechowuje. By przeanalizować kości wykorzystano liczne najnowocześniejsze techniki. Postanowiono też analizować proteiny, gdyż te zachowują się lepiej niż DNA. Analizy wykazały, że kurczaki trafiły na Zanzibar w VII-VIII wieku n.e. W tym samym czasie pojawił się tam też szczur śniady, chociaż pewne dane – wymagające jednak potwierdzenia – sugerują, że gryzoń ten mógł już w V wieku trafić do portu Unguja Ukuu na Zanzibarze. Przez kilkaset kolejnych lat zarówno kury jak i szczur śniady pozostawały na wyspach. Na kontynent trafiły w drugim tysiącleciu po Chrystusie. Podobnie jak dzisiaj handel długodystansowy przyczyniał się do wprowadzania nowych gatunków na nieznane im obecnie tereny. Często były to gatunki inwazyjne i niepożądane. Można przypuszczać, że szczury szybko stały się plagą w Afryce Wschodniej, a wprowadzenie niemal jednocześnie z nimi kota domowego nie było przypadkiem. Szczury stanowią też poważne zagrożenie dla ekosystemów, szczególnie wyspiarskich. Wiele wysp na całym świecie doświadczyło katastrofy ekologicznej, gdyż wprowadzone przez człowieka szczury wyniszczyły lokalną faunę. Inaczej ma się sprawa z kurami. Obecnie zwierzęta te są bardzo ważnym źródłem pożywienia i w Afryce Wschodniej mają również znaczenie religijne, są poświęcane podczas rytuałów. « powrót do artykułu
  14. Badania przeprowadzone przez zespół naukowy z Indiana University i Purdue University potwierdzają, że centralna część lądolodu wschodnioantarktycznego pozostanie stabilna, nawet jeśli lądolód zachodnioantarktyczny całkowicie się roztopi. Badania takie są o tyle istotne, że niektórzy eksperci przewidują, iż z powodu globalnego ocieplenie może dojść do szybkiego zniknięcia wschodniej Antarktyki. Jak mówi profesor Kathy Licht, jeśli doszłoby do roztopienia się lądolodu wschodnioantarktycznego, który jest 10-krotnie większy od części zachodniej, poziom światowych oceanów wzrósłby o około 60 metrów. Licht stała na czele grupy badawczej, która prowadziła prace w Górach Transantarktycznych. Ich celem było sprawdzenie hipotezy o stabilności wschodniej części Antarktyki. Wschodnią Antarktykę od dawna udaje się za dość stabilną. Specjaliści uważają, że większość tamtejszego lądolodu opiera się na podłożu skalnym znajdującym się powyżej poziomu morza. Jednak ostatnio prowadzone badania wykazały, że pod znacznymi obszarami tego lądolodu znajduje się woda, co zwiększa niebezpieczeństwo topnienia. "Niedawno odkryto, że lądolód wschodnioantarktyczny nie jest tak stabilny jak sądzono, szczególnie w niektórych obszarach w poliżu wybrzeża", mówi Licht. Część zachodnia, o której wiemy, że jest niestabilna, to lądolód znajdujący się w dużej mierze poniżej poziomu morza, przez co jest bardzo podatny na ogrzewanie się wód i zmiany ich poziomu. Z badań zespołu Licht wynika, że globalne ocieplenie nie zaszkodzi centralnej części lądolodu wschodniej Antarktyki. Nawet jeśli stopi się Antarktyka zachodnia i część nadbrzeżna wschodniej. « powrót do artykułu
  15. Jun Lou z Rice University stworzył nowy obiecujący dwuwymiarowy materiał. Powstaje on na bazie półprzewodzącego dichalkogenku metalu przejściowego, jakim jest diselenek molibdenu. Podczas precyzyjnie kontrolowanego procesu usuwa się górną warstwę materiału i połowę selenu w materiale zastępuje atomami siarki. Druga strona materiału pozostaje nietknięta. Powstaje w ten sposób materiał nazwany przez swoich twórców Janusowym selenkiem molibdenowo-siarczkowym (SMoSe). Materiał ma krystaliczną strukturę, wewnętrzne pole elektryczne i może przydać się podczas produkcji wodoru. Z technicznego punktu widzenia ten dwustronny materiał jest dwuwymiarowy, podobnie jednak jak diselenek molibdenu posiada trzy warstwy atomów ułożone w siatkę. Gdy patrzymy nań z góry widzimy heksagonalną strukture podobną do grafenu, jednak z każdej innej strony przypomina to skomplikowaną drabinkę z placu zabaw. Nowy materiał uzyskano metodą osadzania z fazy gazowej w temperaturze 800 stopni Celsjusza przy ciśnieniu atmosferycznym. Dzięki temu siarka weszła w interakcje tylko z atomomi selenu z górnej warstwy. Jeśli temperatura wzrosłaby do 850 stopni, wszystkie atomy selenu zostałyby zastąpione siarką. Tak jak proces interkalacji w wielu innych molekułach jest zdolny do rozprzestrzeniania się po warstwowych materiałach, tak molekuły siarki w formie gazowej w warstach kryształów Van der Waalsa potrzebują odpowiedniej siły napędzającej reakcję. W naszym eksperymencie siła ta jest kontrolowana za pomocą temperatury reakcji, mówi współautor badań Jing Zhang. Bliższe badania wykazały, że dzięki siarce nowy materiał posiada szersze pasmo wzbronione niż sam diselenek molibdenu. Tego typu dwustronne struktury są od dawna przewidywane teoretycznie, ale rzadko udaje się je uzyskać. Załamanie symetrii w dwuwymiarowym dichalkogenku metalu przejściowego może dać nam interesujące właściwości, stwierdza Lou. Jego zdaniem sposób, w jaki przygotowano nowy materiał, powinien sprawdzić się również w innych warstwowych materiałach o podobnej strukturze. « powrót do artykułu
  16. Minister finansów Irlandii w wywiadzie dla Frankfurter Allgemeine Zeitung powiedział, że żądania Komisji Europejskiej, by Irlandia pobrała od Apple'a dodatkowe 13 miliardów euro podatku są nieuzasadnione. W ubiegłym roku KE stwierdziła, że korzyści podatkowe osiągane w Irlandii przez amerykański koncern były nielegalne. Komisja uznała, że władze Irlandii pozwoliły Apple'owi na płacenie znacznie niższych podatków niż płaciły inne przedsiębiorstwa. W efekcie firma z Cupertino płaciła podatek korporacyjny w wysokości nie większej niż 1%. Minister Paschal Donohoe stwierdził, że zasady podatkowe, na jakich rozliczało się Apple były dostępne dla wszystkich, zatem nie skrojono ich na miarę firmy, nie można więc mówić o nielegalnej pomocy publicznej. Ponadto nie naruszały one ani europejskich, ani irlandzkich przepisów. Co prawda irlandzki rząd stwierdził wcześniej, że, o ile apelacja od wyroku będzie niekorzystna dla Apple'a, pobierze wspomnianą kwotę, jednak teraz Donohoe powiedział, że Dublin nie jest światowym poborcą podatkowym i nie będzie wykonywał roboty za innych. Wspomniane 13 miliardów euro są obecnie zdeponowane na rachunku escrow. To nie jedyne słowa, którymi Irlandczyk naraził się swoim europejskim partnerom. Zdystansował się on również od propozycji Francji i Niemiec, by UE robiła więcej w celu uniemożliwienia chińskim inwestorom wykupowania strategicznych europejskich przedsiębiorstw. Musimy postępować bardzo ostrożnie, by nie naruszyć naszej reputacji zwolenników wolnego handlu, powiedział minister. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z The Australian National University rozwiązali zagadkę pojawienia się na Ziemi pierwszych złożonych organizmów żywych. Odpowiedź na pytanie o początki życia bardziej skomplikowanego niż bakterie znaleziono w skałach osadowych w centralnej Australii. Skruszyliśmy te skały na proszek i wyekstrahowaliśmy z nich molekuły starych organizmów, mówi profesor Jochen Brocks. Z molekuł tych wiemy, że przed 650 milionami lat wydarzyły się bardzo interesujące rzeczy. Doszło do rewolucji w ekosystemie i pojawienia się alg. Bez wcześniejszego pojawienia się alg nie istniałyby ani zwierzęta, ani ludzie. Jednak zanim do tego doszło Ziemia przez 50 milionów lat była śnieżną kulą. Planeta zamarzła. Całe pasma górskie zostały starte na proch przez kolosalne lodowce, uwalniając w ten sposób składniki odżywcze. Gdy doszło do ekstremalnego ocieplenia, lodowce zaczęły topnieć, a powstałe w ten sposób rzeki wymyły do oceanów olbrzymie ilości składników odżywczych, stwierdza Brocks. Z czasem temperatura na Ziemi obniżyła się do poziomu bardziej sprzyjającemu rozwojowi życia, oceany były pełne składników odżywczych i powstały idealne warunki do szybkiego masowego pojawienia się alg. W ten sposób w oceanach, zdominowanych dotychczas przez bakterie, pojawiły się bardziej złożone formy życia. Te duże, pełne składników odżywczych organizmy stały się początkiem łańcucha, który zapewnił dostawy energii niezbędnej do wyewoluowania złożonych ekosystemów z coraz większymi i bardziej skomplikowanymi organizmami, w tym z człowiekiem, mówi Brocks. Współautor badań, doktor Amber Jarrett dodaje, że w badanych skałach znaleziono niezwykłe sygnatury molekularne. Od razu wiedzieliśmy, że dokonaliśmy przełomowego odkrycia dowodzącego, iż to okres, w którym Ziemia była śnieżną kulą bezpośrednio przyczynił się do powstania i ewolucji złożonego życia, stwierdza Jarrett. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z Uniwersytetu Friedricha Schillera w Jenie odkryli, w jaki sposób zsyntetyzować psylocybinę. Niemcom udało się wyizolować enzymy, opracować recepturę i uzyskać próbki alkaloidu w laboratorium. W 1958 r. szwajcarski chemik Albert Hofmann wyizolował psylocybinę z grzybów Psilocybe mexicana. Od tego czasu wielu specjalistów próbowało stwierdzić, jak grzyby produkują ten psychoaktywny związek, by móc go syntetyzować i sprzedawać jako lek na depresję czy zaburzenia lękowe. Dotąd się to jednak nie udawało. Próby komercyjnej hodowli grzybów psylocybinowych także nie były zbyt udane. By dowiedzieć się, co dokładnie robią grzyby psylocybionowe, autorzy raportu z pisma Angewandte Chemie International Edition zsekwencjonowali genom 2 ich gatunków. Później, na potwierdzenie wstępnych odkryć, za pomocą metod inżynieryjnych uzyskali grzyby i próbki bakterii. Niemcy opisali 4 enzymy biosyntezy psylocybiny: PsiD, PsiK, PsiM i PsiH. PsiD reprezentuje nową klasę grzybowych dekarboksylaz L-tryptofanu. PsiK katalizuje reakcję fosfotransferu. PsiM jest metylotransferazą, a PsiH monooksygenazą. W ramach łączonej reakcji PsiD/PsiK/PsiM psylocybina powstaje etapami z 4-hydroksy-L-tryptofanu (PsiD, PsiK i PsiM wystarczą, by uzyskać alkaloid w laboratorium). « powrót do artykułu
  19. Neonikotynoid tiametoksam sprawia, że królowe trzmieli aż o 1/4 rzadziej zakładają nowe kolonie. Królowe trzmieli [ziemnych], które stykały się z tym neonikotynoidem, o 26% rzadziej składały jaja, by zapoczątkować nową kolonię. Tak duża różnica [...] znacząco zwiększa ryzyko wyginięcia dzikich populacji - opowiada prof. Nigel Raine z Uniwersytetu w Guelph. Raine oraz Gemma Baron, Vincent Jansen i Mark Brown z Royal Holloway University of London chcieli sprawdzić, jak tiametoksam wpływa na królowe wiosną, gdy wychodzą one z hibernacji i przygotowują się do złożenia jaj. Podczas eksperymentu naukowcy wystawiali królowe na działanie tiametoksamu oraz 2 naturalnych stresorów: świdrowców Crithidia bombi i różnych okresów hibernacji (w stan hibernacji wprowadzono 319 królowych, ale 20 zmarło, a 68 wykluczono z ostatecznej analizy). W przybliżeniu połowie wychodzących z hibernacji samic przez 2 tygodnie podawano syrop zaprawiany pestycydem (dawka w wysokości 2,4 ppb odpowiadała stężeniom występującym w pyłku i nektarze). W następnych 10 tygodniach monitorowano zachowania związane ze składaniem jaj i śmiertelność. Obserwowaliśmy królowe, by sprawdzić, czy ekspozycja na niskie dawki pestycydów może zmieniać zachowanie ukierunkowane na zakładanie gniazd. Okazało się, że ekspozycja na tiametoksam o 26% zmniejszała odsetek samic składających jaja. Modelowanie matematyczne ujawniło, że taki wskaźnik może prowadzić do wyginięcia populacji dzikich trzmieli. « powrót do artykułu
  20. W ramach misji Mars 2020 na Czerwoną Planetę ma trafić łazik, który, między innymi, zbierze próbki marsjańskiego gruntu. NASA wciąż jednak nie wie, w jaki sposób przywieźć te próbki na Ziemię. Dlatego też powołano Returned Sample Science Board (RSSB), w ramach której odbył się kilkugodzinny warsztat. W czasie jego trwania eksperci z całego świata zostali zapoznani ze szczegółami misji Mars 2020, wspomniano też o zbieraniu próbek w celu ich przywiezienia na Ziemię. Misja Mars 2020 rozpocznie się w lipcu lub sierpniu 2020 roku, a łazik dotrze do Marsa w lutym 2021. Obecnie eksperci rozważają trzy możliwe miejsca jego lądowania. Wszystkie mogą zawierać dowody na istnienie w przeszłości życia na Marsie. Ostateczna decyzja o miejscu lądowania zapadnie w przyszłym roku. W ramach Mars 2020 zostaną zebrane próbki, które w przyszłości trafią na Ziemię. Najwyższy czas, by eksperci od analiz zaczęli poważnie myśleć o sposobach na pobieranie próbek gruntu z Marsa i pomogli opracować sposób na ich przywiezienie, powiedział David Beaty, współprzewodniczący grupy RSSB i główny naukowiec Mars Exploration Directorate w Jet Propulsion Laboratory. Środowiska naukowe od dziesięcioleci mówią o przywożeniu na Ziemię próbek z Marsa. Dopiero jednak teraz operacja taka staje się technicznie możliwa. Na razie realne jest wysłanie na Marsa robota, który zbierze próbki. Łazik, który niedługo trafi na Marsa jest w stanie pobrać do 37 próbek. Jednak jego podstawową misją będzie zgromadzenie 20 fragmentów gruntu w ciągu 1,5 marsjańskiego roku. Próbki trafią do szczelnie zapieczętowanych pojemników i będą w nich czekały na kolejną misję, której zadaniem będzie przywiezienie próbek na Ziemię. Jednak misji takiej wciąż jeszcze nie ma w oficjalnych planach NASA. Inżynierowie z Mars Program Formulation Office w JPL opracowują różne koncepcje powrotu próbek na Ziemię. Zakładają one wykorzystanie stacjonarnego Mars Ascent Vehicle (MAV) oraz współpracującego z nim łazika, który odbierze próbki i dostarczy je do MAV. Ten z kolei dostarczy je na orbitę Marsa, gdzie ma czekać orbiter napędzany energią słoneczną. Stamtąd próbki trafiłyby albo bezpośrednio na Ziemię, albo też w pobliże Księżyca, gdzie zostałyby odebrane przez pojazd Orion. Samo przywiezienie próbek nie rozwiąże wszystkich problemów. Mars, obok księżyców Europa i Enceladus, podlega pod klasę V zasad ochrony planetarnej. Zasady te określają sposób postępowania, który ma zapobiec zanieczyszczeniu innych ciał niebieskich oraz Ziemi materiałem transportowanym w obie strony przez wysyłane tam pojazdy. W klasie V znajdują się ciała niebieskie, na których mogą zachodzić znaczące procesy związane z ewolucją lub początkami życia. Przywiezienie niewysterylizowanych próbek z Marsa wiąże się z ryzykiem. Jeśli w próbkach znajdziemy pozaziemskie samoreplikujące się organizmy, próbki muszą pozostać ściśle zamknięte do czasu opracowania procedury ich skutecznej sterylizacji, stwierdza Francis McCubbin, odpowiedzialny za postępowanie z pozaziemskimi materiałami. Zanim takie próbki zostaną udostępnione naukowcom do analizy, trzeba będzie się upewnić, że nie stanowią one zagrożenia dla ziemskiej biosfery. McCubbin jest jednak dobrej myśli. Jego zdaniem dysponujemy już technikami i procedurami, które pozwalają na odpowiednie zabezpieczenie się. Pracujemy nad technicznymi rozwiązaniami pozwalającymi na zebranie i przywiezienie próbek. To, czego brakuje, to wola polityczna, by tego dokonać, podsumowuje współprzewodniczący RSSB, Harry McSween z University of Tennessee. « powrót do artykułu
  21. Nanoinżynierowie z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego zademonstrowali mikrosilniczki do leczenia zakażeń żołądka. Mikrosilniczki są mniejsze od połowy średnicy ludzkiego włosa. Poruszają się dzięki neutralizacji soku żołądkowego i uwalniają swój antybiotykowy ładunek przy odpowiednim pH. Sok żołądkowy może działać destrukcyjnie na leki przyjmowane doustnie, a zwłaszcza na antybiotyki i leki białkowe. Z tego powodu leki do terapii zakażeń bakteryjnych czy wrzodów żołądka są przyjmowane z inhibitorami pompy protonowej (IPP), które hamują produkcję soków trawiennych. Niestety, kiedy zażywa się je przez dłuższy czas, pojawiają się skutki uboczne, w tym bóle głowy, biegunka i zmęczenie. W poważniejszych przypadkach rozwija się depresja. Biodegradowalne mikrosilniczki mają wbudowany mechanizm neutralizacji soku żołądkowego, nie trzeba więc dodatkowo uwzględniać IPP. Składają się one z magnezowego jądra, chronionego przez warstwę tlenku tytanu(IV). Nad nią znajduje się warstwa antybiotyku - klarytromycyny, a całość pokrywa umożliwiający przywieranie do ścian żołądka dodatnio naładowany polimer - chityna. Magnezowe jądro reaguje z sokiem trawiennym, generując strumień mikrobąbli wodoru. Reakcja ta czasowo zmniejsza ilość kwasu w żołądku, podwyższając pH do tego poziomu, że może dojść do uwolnienia antybiotyku. Normalne pH żołądka odtwarza się w ciągu doby. Amerykanie testowali nową technologię u myszy z zakażeniem Helicobacter pylori. Mikrosilniczki z klarytromycyną podawano doustnie raz dziennie przez pięć kolejnych dni. Później określano liczebność baterii w mysich żołądkach. Okazało się, że leczenie było nieco bardziej skuteczne niż podawanie tej samej dawki antybiotyku z IPP. Autorzy publikacji z pisma Nature Communications planują dalsze badania w modelu in vivo. Chcą m.in. porównywać skuteczność mikrosilniczków z innymi standardowymi terapiami. « powrót do artykułu
  22. Intel, który od czasu gdy AMD pokazało udaną rodzinę procesorów Ryzen, odczuwa coraz większą presję ze strony rywala, ujawnił swoje plany dotyczące procesorów z rodziny Ice Lake. Pojawią się one po rodzinie Cannon Lake, pierwszych intelowskich CPU wykonanych w technologii 10 nanometrów. Ice Lake mają zadebiutować jeszcze przed 2019 rokiem, a ich następcą będzie rodzina Tiger Lake. Pod koniec bieżącego miesiąca Intel zaprezentuje Coffee Lake. To te układy miały być pierwszymi wykonanymi w technologii 10 nm, jednak ze względu na problemy techniczne Intel zrezygnował z tych planów. Rodzina Ice Lake to następca procesorów Intel Core 8. generacji. Procesory te będą produkowane w intelowskiej technologii „10nm+”, oświadczyli przedstawiciele koncernu. Nie wyjaśnili niestety, co oznacza „10nm+”. Można jedynie przypuszczać, że w porównaniu z Cannon Lake, pierwszymi 10-nanometrowymi układami Intela, rodzina Ice Lake będzie oferowała większą wydajność oraz dłuższy czas pracy na bateriach. Jeszcze w lutym Intel obiecał, że pierwszy układ z rodziny Cannon Lake zadebiutuje 10-nanometrowy Cannon Lake i będzie on oferował o 15% większą wydajność niż jego poprzednik, o którym wówczas nic nie było wiadomo. TEraz wiemy, że najpierw na rynek trafią 14-nanometrowe Coffee Lake. W ramach tej rodziny ukażą się prawdopodobnie trzy 6-rdzenioweprocesory obsługujące po 12 wątków, które będą pasowały do podstawki LGA1151. Wszystko wskazuje na to, że co najmniej jeden z tych procesorów będzie taktowany 3,5-gigahercowym zegarem z możliwością zwiększenia taktowania do 4,3 GHz i będzie miał do dyspozycji 12 megabajtów pamięci L3. Wszystkie nowe układy będą współpracowały z pamięcią DD4 taktowaną zegarem o częstotliwości 2400 MHz. Intel twierdzi, że Coffee Lake będą o 15-30 procent szybsze od Kaby Lake. « powrót do artykułu
  23. Japońska Agencja Rybołówstwa rozpoczęła śledztwo, czy chińscy rybacy kłusują u wybrzeży wyspy Kiusiu na korale szlachetne (Corallium rubrum), by później sprzedać je jako materiał do produkcji ozdób. Zainstalowano podwodne kamery. Japończycy wspominają też o poszukiwaniu resztek sieci rybackich. Badanie u zachodnich wybrzeży Kiusiu potrwa do 4 września. W lipcu na wodach prefektury Nagasaki aresztowano zresztą kapitana chińskiego statku. Na pokładzie wykryto ponoć nielegalny ładunek w postaci C. rubrum. W 2014 r. japońska straż przybrzeżna donosiła o wzroście liczby chińskich statków poławiających korale na japońskich wodach terytorialnych. Z tego powodu w 2015 r. identyczne śledztwo prowadzono w pobliżu Okinawy i archipelagu Ogasawara. Teraz władze obawiają się, że spłoszeni kłusownicy przenieśli się na wody Kiusiu. Walcząc z koralowym kłusownictwem, rząd Kraju Kwitnącej Wiśni zrewidował 3 lata temu prawo dotyczące nielegalnego poławiania w wyłącznej strefie ekonomicznej i potroił maksymalne grzywny do 30 mln jenów (270 tys. USD). « powrót do artykułu
  24. Coroczny raport "State of the Climate" przygotowywany przez ponad 450 naukowców z 60 krajów świata pod egidą amerykańskiej Narodowej Administracji Oceanicznej i Atmosferycznej potwierdza, że rok 2016 był najcieplejszym od 137 lat w których dokonywane są regularne pomiary. To już trzeci z rzędu rok, w którym średnia globalna temperatura bije rekordy. Z raportu dowiadujemy się, że koncentracja gazów cieplarnianych, w tym dwutlenku węgla, metanu i tlenku azotu, wzrosła do rekordowych poziomów. Sama tylko koncentracja CO2 wyniosła średnio 402,9 ppm i była aż o 3,5 ppm wyższa niż w roku poprzednim. To największy wzrost od 58 lat, czyli od czasu rozpoczęcia pomiarów tego gazu w atmosferze. Doszło też do rekordowo wysokich wzrostów temperatury, za które częściowo odpowiedzialne było bardzo silne zjawisko El Niño z początku 2016 roku. W porównaniu ze średnią z lat 1981-2010 temperatury w skali globalnej były w 2016 roku wyższe o 0,45-0,56 stopnia Celsjusza. Z kolei średnie temperatury nad samymi oceanami były w 2016 roku o 0,36-0,41 stopnia Celsjusza wyższe od średniej z lat 1981-2010, co oznacza wzrost o 0,01-0,03 stopnia Celsjusza w porównaniu z rokiem 2015. Podawany jest zakres temperatur, gdyż do analizy wykorzystano cztery różne zestawy danych. Górna warstwa wód oceanicznych, na głębokości do 700 metrów, była nieco chłodniejsza w porównaniu do rekordowego roku 2015. Z kolei poziom oceanów osiągnął rekordowo wysoki poziom. Jest on o 82 milimetry wyższy niż w roku 1993, kiedy to rozpoczęto pomiary satelitarne. Maksymalny zasięg arktycznego lodu (marzec 2016) był najmniejszy od rozpoczęcia pomiarów satelitarnych przed 37 laty, natomiast minimalny zasięg (wrzesień 2016) był drugim z najmniejszych w historii pomiarów. Odnotowano też wyższą niż średnia aktywność cyklonów tropikalnych. Na wszystkich oceanach pojawiły się 93 cyklony, podczas gdy średnia dla lat 1981-2010 wynosi 82. W skali poszczególnych krajów również doszło do niekorzystnych zjawisk. Na początku maja ubiegłego roku pożary w Kanadzie były najkosztowniejszą klęską żywiołową w historii tego kraju. Alaska doświadczyła najgorętszego roku od 1925 roku. Był to też najcieplejszy rok w Indiach od 1901 roku. W Boliwii miała miejsce najgorsza susza od 25 lat, a na huragan Pali na Pacyfiku, który trwał od 7 do 14 stycznia, był najwcześniejszym tego typu znanym zjawiskiem. Znajdował się on też rekordowo blisko równika. Chiny poinformowały o największych opadach od 1951 roku, a tajfun Lionrock przyniósł katastrofalne opady do Korei Północnej. « powrót do artykułu
  25. Tasidyptes hunteri, wymarły pingwin, którego subfosylne szczątki znaleziono w stosie holoceńskich aborygeńskich odpadów z Hunter Island, nigdy nie istniał. Okazuje się, że de facto są to kości 3 żyjących gatunków pingwinów. T. hunteri został opisany jako nowy gatunek w 1983 r. Naukowcy opierali się wtedy na zaledwie 4 kościach. Tess Cole, doktorantka z Uniwersytetu Otago, podkreśla, że autentyczność taksonu kwestionowano już wcześniej. Powoływano się przy tym na fragmentaryczną naturę skamieniałości, pochodzenie z różnych warstw stratygraficznych kopca i niemożność odróżnienia od pingwinów Eudyptes. Dotąd jednak nikt nie wyjaśnił, jak właściwie było. W naszym studium zastosowaliśmy metody badania starożytnego DNA [ang. ancient DNA, aDNA], by genetycznie ocenić każdą kość, jaką kiedykolwiek przypisano temu tajemniczemu ptakowi. Za pomocą krótkiego barkodu DNA wykazaliśmy, że to mieszanka 3 żyjących gatunków pingwinów z 2 rodzajów: pingwinów grubodziobego (Eudyptes pachyrhynchus) i grzebieniastego (E. robustus) - oba są nowozelandzkimi endemitami, które od czasu do czasu pojawiają się na Tasmanii - a także pingwina małego (E. novaehollandiae), który rozmnaża się na Tasmanii. Ich obecność w tasmańskim zapisie kopalnym można wyjaśnić w oparciu o wiedzę dotyczącą dystrybucji i wzorców przemieszczania tych gatunków w regionie australazjatyckim. Studium pokazuje, jak użyteczne może być testowanie aDNA. Nie tylko pomaga w identyfikowaniu nowych wymarłych gatunków, ale i w wykluczaniu postulowanych taksonów, które tak naprawdę nie istniały. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...