Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36968
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Przechodząc 100 mln lat temu przez las sosnowy, triceratops lub tyranozaur strącił 7 kwiatków, dzięki czemu uległy one fosylizacji w birmańskim bursztynie i właśnie zostały odkryte przez paleontologów. Duet z Uniwersytetu Stanowego Oregonu zidentyfikował je jako nowy gatunek - Tropidogyne pentaptera. Prof. George Poinar Jr. podkreśla, że to pierwszy przypadek, kiedy w ramach jednego badania wskazano aż 7 kompletnych kwiatów w tym wieku. Ponieważ mają one od 3,4 do 5 mm średnicy, trzeba je było badać pod mikroskopem. Bursztyn tak dobrze utrwalił części kwiatów, że wydaje się, że dopiero co zerwano je w ogrodzie. Dinozaury mogły potrącić gałęzie, z których kwiatki spadły wprost do żywicy araukarii [...]. Araukarie są spokrewnione ze współczesnymi agatisami z Nowej Zelandii i Australii (agatisy wytwarzają specjalną żywicę, która opiera się wietrzeniu) - wyjaśnia Poinar. Nowy gatunek należał do rodziny radziliszkowatych (Cunoniaceae). Poinar uważa, że T. pentaptera rósł w lesie deszczowym. Pokrojem i wzorcem żyłkowania skamieniały kwiat bardzo przypomina przedstawicieli rodzaju Ceratopetalum z dzisiejszej Australii i Papui-Nowej Gwinei. Co łączy bursztyn z Mjanmy z Ceratopetalum ze znajdującej się za oceanem Australii? Wg Poinara, odpowiedź jest prosta, zważywszy na historię geologiczną tych regionów. Prawdopodobnie stanowisko z bursztynami z Mjanmy stanowiło część Indii (Greater India), które oddzieliły się od Gondwany i podryfowały do południowej Azji [...]. « powrót do artykułu
  2. Od czasu zmiany lokatora w Białym Domu NASA nie doczekała się jeszcze nowego szefa. Obecnie obowiązki Administratora NASA pełni Robert M. Lightfoot. Jednak w końcu ma się to zmienić. Dwa niezależne źródła potwierdziły, że wkrótce Administratorem NASA zostanie zasiadający w Izbie Reprezentantów Jim Bridenstine, a jego zastępcą ma być wiceprezes firmy Aerojet Rocketdyne John Schumacher. Oficjalne ogłoszenie nominacji ma nastąpić we wrześniu. Nominowanie Jima Bridenstine'a i Johna Schumachera na dwa najwyższe stanowiska w NASA to decyzja i intrygująca i mogąca przynieść bardzo dobre rezultaty, mówi John Logsdon, znany historyk specjalizujący się w podboju kosmosu. Bridenstine od wielu lat propaguje rozwiązania mające na celu doprowadzenie do, jak to nazywa, 'Renesansu USA w kosmosie'. Z kolei Schumacher to postać znana w waszyngtońskim środowisku przemysłu kosmicznego, ma wieloletnie doświadczenie zarówno jako wysoki rangą urzędnik NASA jak i menedżer w prywatnym przemyśle kosmicznym. Wspólnie mogą wnieść do NASA nowe pomysły oraz realizm polityczny, stwierdza Logsdon. Bridenstine, który jest pilotem w siłach rezerwowych US Navy, pracuje trzecią kadencję w Izbie Reprezentantów. Od początku swojej kariery politycznej angażował się w działania na rzecz prywatnego, państwowego i wojskowego przemysłu kosmicznego. Ten 42-latek cieszy się poparciem wielu prywatnych firm z sektora kosmicznego, gdyż jest zwolennikiem większej prywatyzacji zarówno cywilnych jak i wojskowych kosmicznych przedsięwzięć USA. Uważa on, że konieczna jest większa współpraca, a nie konkurencja, pomiędzy sektorem państwowym a prywatnym. Bridenstine jest też zwolennikiem powrotu człowieka na Księżyc, a misja taka – jego zdaniem – powinna zostać zorganizowana przed załogowym lotem na Marsa. Kongresmen uważa, że na biegunach Księżyca powinny powstać automatyczne bazy z łazikami i maszynami, które staną się punktem wypadowym do dalszej eksploracji przestrzeni kosmicznej. Celem takich baz powinno być dostarczenie materiałów i energii znajdujących się na Księżycu, co pozwoli na obniżenie kosztów oraz zwiększy nasze możliwości w zakresie eksploracji przestrzeni za orbitą Srebrnego Globu, mówi Bridenstine. Polityk ma sporo zalet, które czynią jego wybór na administratora NASA bardziej prawdopodobnym: popiera prezydenta Trumpa, jest zwolennikiem powrotu na Księżyc, opowiada się za większą komercjalizacją przemysłu kosmicznego i prawdopodobnie chciałby przeznaczyć jeszcze większe środki na załogową eksplorację kosmosu, kosztem innych działań NASA, m.in. nauk o Ziemi. Ma też jednak sporo przeciwników. Są nimi ludzie, którzy opowiadają się za prowadzeniem wielkich programów państwowych, takich jak rozwój systemu SLS i pojazdu Orion. Nie podoba im się, że Bridenstine jest zwolennikiem komercjalizacji. Głosy krytyki mógłby jednak uciszyć wybór Schumachera. Przemawia za nim ponad 30-letnie doświadczenie w cywilnym, wojskowym i komercyjnym przemyśle kosmicznym. Dobrze zna światek waszyngtońskiej polityki, w latach 1994-2003 był zastępcą administratora NASA ds. relacji zewnętrznych, a w latach 2003-2005 pełnił obowiązki dyrektora biura administratora NASA. Od 11 lat pracuje w Aerojet Rocketdyne, firmie, która jest jednym z głównych wykonawców systemu SLS. Ma też odpowiednie kontakty i doświadczenie, które powinny ułatwić mu wynegocjowanie w Kongresie rozwiązań, na których zależy NASA. Jeśli rzeczywiście Bridenstine i Schumacher zaczną rządzić w NASA należy w najbliższym czasie spodziewać się przewartościowania priorytetów Agencji. Prawdopodobnie pojawią się plany poszukiwania lodu na Księżycu oraz odbycia misji załogowej już w przyszłym dziesięcioleciu. Programy SLS i Orion nie powinny być zagrożone, gdyż cieszą się dużym poparciem ze strony Kongresu i Białego Domu. Można się też spodziewać, że NASA bardziej otworzy się na współpracę z przemysłem prywatnym, na czym mogą skorzystać zarówno jej wielcy tradycyjni współpracownicy, jak Boeing i Lockheed Martin, jak i obecne stosunkowo od niedawna na tym rynku SpaceX oraz Blue Origin. « powrót do artykułu
  3. Odkrycia amerykańskich naukowców sugerują, że ludzie, którzy chcą się opalać, powinni unikać podjadania późną porą. W innym razie mogą być bardziej podatni np. na oparzenia słoneczne. Badanie na myszach wykazało bowiem, że jedzenie o nietypowych porach zaburza zegar biologiczny skóry, w tym siłę działanie enzymu, który chroni ją przed szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym. Choć potrzebne są dalsze badania, wyniki sugerują, że ludzie, którzy jedzą późno w nocy, mogą być bardziej podatni na oparzenia słoneczne i skutki długoterminowe, takie jak starzenie i nowotwór skóry - wyjaśnia dr Joseph S. Takahashi z Centrum Medycznego UT Southwestern. Wyniki są zaskakujące. Nie sądziłem, że skóra zwraca uwagę na to, kiedy jemy. W ramach eksperymentu niektórym myszom dawano pokarm wyłącznie w dzień (to nietypowa pora dla tych nocnych gryzoni). Okazało się, że pod wpływem promieniowania UVB w ciągu dnia występowały u nich większe uszkodzenia skóry niż w nocy. Można to wytłumaczyć, przynajmniej częściowo, przesunięciem cyklu dobowego enzymu naprawiającego uszkodzenia wywoływanie przez ultrafiolet - XPA. U zwierząt karmionych o zwykłej porze (wieczorem) nie zaobserwowano zmiany cyklu dobowego XPA, dlatego były one mniej podatne na działanie UV w dzień. Niewykluczone, że przy normalnym rozkładzie posiłków jest się lepiej chronionym przed ultrafioletem w ciągu dnia. Przy odchyleniach, tak jak u myszy, może dochodzić do przestawienia zegara biologicznego skóry. Autorzy publikacji z pisma Cell Biology skupili się na czasie karmienia, ponieważ wcześniej ustalono, że czynnik ten wpływa na dobowe cykle narządów metabolicznych, np. wątroby. Akademicy zauważyli, że zmiana schematu odżywiania nie tylko zaburza cykl XPA, ale i oddziałuje na ekspresję ok. 10% genów skóry. « powrót do artykułu
  4. Badacze z University of Washington udowodnili, że dzięki łatwo dostępnym narzędziom hakerzy mogą dołączyć szkodliwy kod do... zsyntetyzowanych łańcuchów DNA i dzięki temu przejąć kontrolę nad komputerem wykonującym analizę DNA. Szczegóły ataku zostaną zaprezentowane podczas przyszłotygodniowego 2017 USENIC Security Symposium. Od dziesiątków lat komputery są infekowane za pomocą szkodliwego oprogramowania. Teraz jednak mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym. Atak polega bowiem na zainfekowaniu DNA i wykorzystaniu sekwencjonatora do przejęcia kontroli nad podłączonym doń komputerem. Praca naukowców z UW dowodzi, że biologiczne DNA może zostać wykorzystane do ataku na komputer, stwierdzil profesor Tadayoshi Kohno. Naukowiec ten znany jest też z wcześniejszych prac nad bezpieczeństwem samochodów podłączonych do internetu czy implantów medycznych. Atak za pomocą DNA może posłużyć wielu szkodliwym celom. Możliwe jest przedstawienie fałszywego profilu genetycznego, przez co pacjent będzie niewłaściwie leczony, mogą powstać syntetyczne organizmy szkodliwe dla człowieka, można też wykorzystać go w bardziej tradycyjny sposób, jak uzyskanie dostępu do danych medycznych, kradzieży własności intelektualnej czy zaszyfrowania bazy danych i domagania się okupu. Profesor Kohno mówi, że gdy przeanalizował szeroko wykorzystywane opensource'owe oprogramowanie wykorzystywane do analizy DNA zauważył, iż jego twórcy nigdy nie wzięli pod uwagę możliwości dołączenia szkodliwego kodu do DNA, zatem nie zastosowali żadnych protokołów, by takiej możliwości zapobiec. Oprogramowaniu brakuje nawet najbardziej podstawowych zabezpieczeń. Naukowiec dodaje, że dotychczas nie są znane przypadki, by hakerzy syntetyzowali złośliwe DNA. Jednak, jako że techniki sekwencjonowania kodu genetycznego są coraz szerzej stosowane, znalezione luki w oprogramowaniu powinny być załatane. « powrót do artykułu
  5. Na Ohio State University opracowano technologię o nazwie Tissue Nanotransfection (TNT), która pozwala na stworzenie komórek dowolnego rodzaju w ciele pacjenta. TNT można wykorzystać do naprawy lub przywrócenia funkcji uszkodzonych tkanek, w tym organów, naczyń krwionośnych i nerwów. Wykazaliśmy, że skóra to żyzny grunt, na którym możemy hodować każdy organ, który zaczyna zawodzić, stwierdził doktor Chanden Sen, który wraz z profesorem L. Jamesem Lee stał na cele grupy badawczej. Podczas badań na świniach i myszach naukowcy przeprogramowali komórki skóry tak, by utworzyły naczynia krwionośne w poważnie rannej kończynie. W ciągu tygodnia pojawiły się w niej naczynia krwionośne, a po dwóch tygodniach kończynie nie groziło już żadne niebezpieczeństwo. Testy laboratoryjne wykazały zaś, że TNT pozwala na zamianę komórek skóry w komórki nerwowe, które następnie wstrzyknięto do mózgu myszy po udarze. To trudne do wyobrażenia, ale da się to zrobić. Oczekiwane rezultaty uzyskujemy w 98% przypadków. Dzięki tej technologii za pomocą jednego dotyku możemy zamienić komórki skóry w elementy dowolnego organu. Cały proces jest nieinwazyjny i zajmuje mniej niż sekundę. Wykorzystywany układ scalony nie pozostaje na ciele pacjenta, a mimo to rozpoczyna się przeprogramowywanie komórek. Nasza technologia chroni komórki przed atakiem układu odpornościowego, zatem jego wyciszanie nie jest potrzebne, mówi doktor Sen. TNT składa się z dwóch elementów. Pierwszym jest układ scalony, którego zadaniem jest dostarczenie odpowiedniego biologicznego aktywatora do komórek skóry z normalnie funkcjonującym organizmie. Drugim jest sam aktywator, który prowadzi do zamiany jednych dorosłych komórek w inne. TNT nie wymaga procedur laboratoryjnych. Technologia może być stosowana przez lekarza pierwszego kontaktu. Cała procedura polega na przepuszczeniu przez układ scalony ładunku elektrycznego, ledwo odczuwalnego przez pacjenta. To bardzo prosty pomysł. Byliśmy zdziwieni, że to działa tak dobrze. W laboratorium ciągle próbujemy zrozumieć mechanizm tego działania, dzięki czemu będziemy mogli udoskonalić całą procedurę. To dopiero początek, mówi Lee. Testy kliniczne TNT na ludziach mogą rozpocząć się już w przyszłym roku. « powrót do artykułu
  6. Wojny punickie to jeden z punktów zwrotnych historii Europy. Rzym rozpoczynał je jako lokalne mocarstwo, w czasie drugiej wojny punickiej (218-201 p.n.e.) Hannibal przeprawił się przez Alpy i zagroził istnieniu Republiki, a trzecia wojna punicka (149-146 p.n.e.) zakończyła historię Kartaginy. Rzym tymczasem stał się imperium, a olbrzymie znaczenie we wzroście jego potęgi miało zwycięstwo w drugiej z tych wojen i odebranie Kartaginie posiadłości na Półwyspie Iberyjskim. W ręce Rzymian wpadły najbogatsze kopalnie srebra w basenie Morza Śródziemnego, a pokonana Kartagina miała zapłacić olbrzymią kontrybucję w srebrze. O napływie do Rzymu ogromnego bogactwa wiemy m.in. z dzieł Liwiusza i Polibiusza, teraz zaś mamy namacalne materialne dowody, jakie znaczenie miało iberyjskie srebro dla rozwoju potęgi Rzymu. Niemieccy i duńscy naukowcy przeprowadzili geochemiczną analizę 70 rzymskich monet wybitych pomiędzy 310 a 101 rokiem przed Chrystusem. Wykazaliśmy, że klęska Hannibala i wzrost potęgi Rzymu jest zapisany w monetach Imperium Rzymskiego, mówi doktor Katrin Westner z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie. Analiza wykazała, że po roku 209 p.Ch. sygnatury izotopów ołowiu w rzymskich srebrnych monetach wskazują, na pochodzenie srebra z terenów dzisiejszej Hiszpanii. W monetach z różnych okresów występują różne stosunki izotopów 208Pb, 207Pb, 206Pb i 204Pb. Izotopy te wskazują na czas formowania się złóż. Po wspomnianym już 209 roku przed naszą erą stosunek izotopów odpowiada izotopom ze złóż srebra z południowo-zachodniej i południowo-wschodniej części dzisiejszej Hiszpanii. Przed wojną rzymskie monety były bite z metali, które pochodziły z tych samych źródeł, z których swoje monety biły greckie miasta w Italii i Sycylii. Innymi słowy, sygnatury izotopów ołowiu odpowiadają złożom srebra i procesom metalurgicznym z regionu egejskiego. Jednak zwycięstwo nad Kartaginą skutkowało napływem olbrzymich ilości srebra do Rzymu oraz przejęciem przez Rzym kontroli nad hiszpańskimi kopalniami. Od 209 roku p.n.e. sygnatury geochemiczne większości rzymskich monet są typowe dla srebra z Półwyspu Iberyjskiego, dodaje doktor Westner. « powrót do artykułu
  7. Pod koniec zeszłego tygodnia bangladescy specjaliści podjęli próbę rozmnożenia krytycznie zagrożonych gawiali. Trzydziestosześcioletnia samica z zoo z północnego wschodu kraju trafiła do Dhaki, gdzie jej towarzyszem będzie starszy samiec, zaś 40-letni samiec został zwrócony do ogrodu zoologicznego w Radźszahi (tutaj z kolei pozostały tylko samice). Gawiale mogą się rozmnażać do wieku 50 lat, a ponieważ niewielka bangladeska populacja z zoo się starzeje, eksperci postanowili, że interwencja jest konieczna. To nasza ostatnia nadzieja na uratowanie krytycznie zagrożonych gawiali przed całkowitym wyginięciem. Mamy nadzieję, że uda się coś uzyskać, choć istnieją obawy, że te dorosłe osobniki straciły ochotę na spółkowanie - podkreśla Sarowar Alam, który kieruje gawialowym projektem z ramienia Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody. Kiedyś Bangladesz ze swoją rozbudowaną siecią rzeczną stanowił kluczowy habitat gawiali. Obecnie nieliczne osobniki, które się tu widuje, pochodzą najprawdopodobniej z Indii. Od ponad 10 lat w bangladeskiej części Gangesu i Brahmaputry nie widziano ani jednego Gavialis gangeticus. Naukowcy opowiadają, że gawiale zniknęły także z niegdysiejszych habitatów w Pakistanie i Bhutanie. W rzekach, głównie Indii, ale i Nepalu, pozostało mniej niż 200 osobników. W Bangladeszu w niewoli żyje 11 gawiali. Jeśli z zaaranżowanych związków przyjadą na świat jakieś młode, zostaną one reintrodukowane. « powrót do artykułu
  8. W Los Angeles, gdzie letnie temperatury regularnie przekraczają 38 stopni Celsjusza, prowadzone są testy chłodzącej szarej emulsji do ulic. Jak tłumaczą zwolennicy metody, zwykły czarny asfalt pochłania od 80 do 95% promieniowania słonecznego, zaś szara powłoka je odbija. Prowadzi to do ogromnego spadku temperatury powierzchni gruntu. Podczas demonstracji działania metody Jeff Luzar, dyrektor ds. sprzedaży firmy GuardTop, pokazał, że zaledwie 1 powłoka może zmniejszyć temperaturę ulicy aż o 12 stopni Fahrenheita (ok. 11 stopni Celsjusza). Los Angeles to 1. miasto, które przetestuje rozwiązanie na drodze publicznej (wstępne testy prowadzono na parkingach). Mamy nadzieję, że zainspirujemy inne miasta do eksperymentowania z różnymi sposobami zmniejszania efektu wyspy ciepła. Liczymy też na to, że producenci wymyślą coś nowego - podkreśla Greg Spotts z Biura Zarządu Dróg. Władze będą monitorować reakcje mieszkańców na emulsję oraz jak szybko pod wpływem ruchu o dużym natężeniu warstwa się pobrudzi. Prof. Alan Barreca z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles uważa, że technologie chłodzenia dróg są lepsze od obecnych rozwiązań, np. klimatyzacji. Nie każdego stać na klimatyzację, istnieją więc obawy, że ucierpią biedniejsze rodziny. Martwi mnie to z moralnego punktu widzenia. Z pomalowanej ulicy skorzystają [zaś] wszyscy. Pomoże to ludziom, którzy muszą przebywać na zewnątrz. [Warto też pamiętać], że niższe temperatury ograniczą korzystanie z klimatyzacji, a to przełoży się na spadek emisji gazów cieplarnianych. « powrót do artykułu
  9. Wśród artefaktów z Przylądka Adare'a znajduje się puszka z ciastem z owocami firmy Huntley & Palmers sprzed ponad 100 lat. Wydaje się, że pozostawiła ją grupa północna z Ekspedycji Terra Nova Roberta Scotta, ponieważ zgodnie z dokumentacją, taki produkt znalazł się na jej wyposażeniu. Choć puszka nie wglądała zbyt obiecująco, ponoć samo ciasto prezentowało się i pachniało naprawdę nieźle. Podczas prac konserwatorskich usunięto rdzę, przeprowadzono też chemiczną stabilizację i powlekanie puszki. Oprócz tego specjaliści odnawiali papier pakowy oraz etykietę. [...] Znalezienie tak idealnie zachowanego ciasta w ostatniej drobnej partii niezidentyfikowanych i poważnie zardzewiałych puszek było niemałym zaskoczeniem. W warunkach antarktycznych to idealny wysokoenergetyczny pokarm [...] - podkreśla Lizzie Meek. Od maja zeszłego roku w Canterbury Museum nad artefaktami z Przylądka Adare'a pracował zespół 4 konserwatorów. Duży projekt zakończył się w lipcu 2017 r. W dalszym etapie Antarctic Heritage Trust zamierza odnowić tamtejsze zabudowania (pozostały one po ekspedycjach Carstena Borchgrevinka i Roberta Scotta z końca XIX i początku XX w.). Ponieważ stanowisko ma status Szczególnie Chronionego Obszaru Antarktyki, po odnowieniu zabudowań wszystkie artefakty muszą powrócić na Przylądek. « powrót do artykułu
  10. Od lutego jedna tylko grupa cyberprzestępców zaatakowała użytkowników Androida za pomocą ponad 4000 aplikacji z ukrytym spyware'em. Co najmniej trzy takie aplikacje trafiły do oficjalnego sklepu Google'a, ostrzegają eksperci zajmujący się bezpieczeństwem. Jedną z takich niebezpiecznych aplikacji jest Soniac. Zanim Google usunął ją ze sklepu Play została ona pobrana 1000-5000 razy. Soniac rozszerza możliwości komunikatora Telegram, ale jednocześnie bez wiedzy użytkownika nagrywa dźwięki, odbiera i nawiązuje połączenia, wysyła SMS-y, kradnie dane kontaktowe, logi oraz informacje o punktach dostępowych WiFi. Google usunął ją ze sklepu po tym, jak autorzy raportu o niebezpiecznych aplikacjach, firma Lookout, poinformowała koncern o problemie. Dwie inne aplikacje szpiegowskie, które trafiły do Google Play to Hulk Messenger oraz Troy Chat. Już zniknęły one ze sklepu. Nie wiadomo, czy zostały usunięte przez Google'a czy przez swoich twórców. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Od lutego Lookout wykryła w internecie nowych aplikacji szpiegowskich należących do rodziny, którą nazwano SonicSpy. Wspólną cechę SonicSpy jest to, że gdy już przejmą zainfekowane urządzenie i połączą się z serwerami cyberprzestępców, oczekują na jedną z 73 komend, jakie potrafią wykonać. To cecha wyróżniająca to oprogramowanie, stwierdził Michael Flossman, badacz z Lookout. Po dokonaniu infekcji SonicSpy łączą się z serwerem arshad93.ddns[.]net na porcie 2222. Jak zauważają specjaliści, SonicSpy jest podobne do wykrytej w ubiegłym roku rodziny SpyNote. Wiele śladów obu szkodliwych rodzin prowadzi do Iraku, pojawia się tam też wiele podobnych sformułowań. Niewykluczone, że twórcy szkodliwego kodu pochodzą właśnie z tego kraju. « powrót do artykułu
  11. Regularne jedzenie migdałów zwiększa poziom dobrego cholesterolu HDL i poprawia jego działanie. Zespół prof. Penny Kris-Etherton z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii porównywał poziom i działanie HDL u tych samych osób, które codziennie jadły migdały albo muffinkę. Okazało się, że gdy ochotnicy byli na diecie migdałowej, oba parametry ulegały poprawie. Istnieje wiele badań, które pokazują, że dieta zawierająca migdały obniża LDL, główny czynnik ryzyka chorób serca. Niewiele natomiast wiadomo o tym, jak migdały oddziałują na HDL - dobry cholesterol pomagający obniżyć ryzyko chorób serca - opowiada Kris-Etherton. Mając to wszystko na uwadze, Amerykanie chcieli sprawdzić, czy migdały mogą zarówno zwiększyć stężenie, jak i poprawić funkcjonowanie HDL (główną funkcją HDL jest transportowanie cholesterolu z tkanek obwodowych do wątroby, gdzie zostaje on usunięty z organizmu). Po dostaniu się do krążenia HDL jest bardzo mała. Jest jak worek na śmiecie, który zbierając cholesterol z komórek i tkanek przed odstawieniem do wątroby, powoli staje się coraz większy i bardziej sferyczny. W zależności od ilości zgromadzonego cholesterolu, HDL dzieli się na 5 subpopulacji: od bardzo małej preβ-1 po większą i bardziej dojrzałą α-1. Planując eksperyment, naukowcy mieli nadzieję, że jedzenie migdałów zwiększy zawartość α-1, co sygnalizowałoby również lepszą funkcję HDL. W badaniu wzięło udział 48 osób (kobiet i mężczyzn) z podwyższonym poziomem LDL. Naukowcy zaplanowali dwie 6-tygodniowe fazy. Diety różniły się wyłącznie przekąską. W jednej ochotnicy zjadali garść (43 g) migdałów, a w drugiej bananową muffinkę. Pod koniec każdej fazy mierzono poziom i działanie HDL. Wyniki porównywano do wartości z początku studium. Okazało się, że w porównaniu do diety kontrolnej, dieta migdałowa zwiększała poziom α-1 HDL aż o 19%. Dodatkowo u ochotników z prawidłową wagą poprawiała funkcje HDL o 6,4%. Potrafiliśmy wykazać, że w reakcji na jedzenie migdałów [...] występowało więcej większych cząsteczek [HDL]. Kris-Etherton podkreśla, że zawierające dużo dobrych tłuszczów, witaminy E i błonnika migdały nie są panaceum, ale jedzone w umiarze, zwłaszcza zamiast pokarmów o niskiej wartości odżywczej, stanowią dobry dodatek do i tak już zdrowej diety. « powrót do artykułu
  12. Dr Jarosław Duda z Uniwersytetu Jagiellońskiego złożył protest ws. wniosku patentowego zgłoszonego w USA przez Google. Wniosek skierowany do amerykańskiego Urzędu Patentów i Znaków Towarowych dotyczy tzw. kodowania ANS, pozwalającego na kompresję danych. Protest (tzw. Third-Party Preissuance Submission) złożony w piątek przez pracownika i wykładowcę Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosława Dudę dotyczy tzw. kodowania ANS, które pozwala na kompresję danych m.in. w komputerach i innych urządzeniach elektronicznych. Dzięki temu rozwiązaniu programy działają szybciej i zużywają mniej energii. Obecnie jest ono już używane w produktach m.in. Apple, Facebooka i Google. Badacz chciał, żeby z jego pomysłu mógł korzystać każdy. Dlatego opracowane przez siebie metody udostępnił w internecie i zachęca do korzystania z nich. Nie opatentowałem tej metody, bo wierzę, że takie podstawowe koncepcje powinny być jednak darmowe i dostępne dla wszystkich – mówił PAP dr Duda. Od 2014 r. prowadził z Google korespondencję - mailową i za pośrednictwem publicznego forum - i pomagał tej firmie w adaptacji ANS do kompresji plików wideo. Nie wiedział jednak, że Google chce to opatentować. Nie chciałem, żeby ktokolwiek – w tym Google – ograniczał dostęp do tego rozwiązania poprzez opatentowanie – mówił PAP dr Duda. O złożonym wniosku patentowym dowiedział się z internetu. Jak pisze w swoim proteście: Google nie konsultował z nim złożonego wniosku patentowego, nie poinformował go o nim, nie umieścił wśród współautorów, co rodzi poważne zastrzeżenia etyczne. W rozmowie z PAP Duda przyznawał, że wniosek patentowy nie pokrywa się dokładnie z jego rozwiązaniem. Jednak wyraźnie widać w nim jego rozwiązania. W swoim proteście domaga się więc wycofania wniosku patentowego. Patent jeszcze nie został przyznany. Procedura może trwać kilka lat. Rozwiązanie dr Dudy już raz próbowano opatentować w Wielkiej Brytanii w 2016 roku, ale tamtejszy urząd uznał, że nie można opatentować czegoś, co jest za darmo dostępne w internecie. Google pytane przez PAP o komentarz w tej sprawie odpowiedziało, że nie komentuje spraw patentowych będących w toku. « powrót do artykułu
  13. Badacze z IBM Reseach poinformowali o dokonaniu przełomu na polu algorytmów maszynowego uczenia się. Są bliscy osiągnięcia idealnej wydajności podczas skalowania. Ich nowe oprogramowanie DDL (distributed deep-learning) zapewnia niemal liniowe przyspieszenie wydajności z każdym dodanym procesorem. Celem IBM Research jest osiągnięcie podobnego przyrostu wydajności obliczeniowej z każdym serwerem dodanym do algorytmu DDL. Naszym zamiarem jest skrócenie czasu związanego z treningiem głębokiego uczenia się z dni i godzin do minut i sekund, mówi Hillery Hunter, dyrektor grupy Accelerated Cognitive Infrastructure. Hunter zauważa, że wśród twórców algorytmów do głębokiego uczenia się dominuje podejście zgodnie z którym skaluje się je z uwzględnieniem wielu GPU, a nie z uwzględnieniem wielu serwerów zawierających GPU. Tymczasem badacze z IBM-a napisali oprogramowanie, które automatyzuje i optymalizuje proces równoległego przetwarzania zadań przez setki GPU znajdujące się w dziesiątkach serwerów. Błękitny Gigant informuje, że osiągnął właśnie 95-procentową efektywność skalowania systemu składającego się z do 256 procesorów Nvidia Tesla P100. Dane takie obliczono dla zadania polegające na rozpoznawaniu obrazów, a niemal liniowe skalowanie osiągnięto po 50 minutowym ćwiczeniu algorytmu. Wcześniejszy rekord wydajności na tym samym zestawie danych należał do Facebooka, który osiągnął 89-procentową wydajność po 60 minutach. To nie jedyne imponujące osiągnięcie IBM-a. Firma poinformowała też, że po 7 godzinach treningu osiągnęła 33,8% trafność rozpoznawania obrazów na zestawie ImageNet22k, który składa się z 7,5 miliona obrazów. Poprzedni rekord na tym zestawie danych należał do Microsoftu, który po 10 dniach treningu osiągnął 29,8-procentową skuteczność. IBM udostępni swój nowy algorytm bezpłatnie każdemu użytkownikowi swojej platformy PowerAI. « powrót do artykułu
  14. Firma Ad Astra chce w przyszłym roku udowodnić, że jej silnik plazmowy VASIMR jest w stanie działać przez 100 godzin bez przerwy i generować moc rzędu 100 kW. Dotychczas Ad Astra Rocket Company pomyślnie wywiązuje się ze wszystkich zobowiązań wobec NASA. Badania prowadzone w ramach drugiego już trzyletniego kontraktu Next Space Technology Exploration Partnership (NextSTEP) przebiegają zgodnie z planem. Kontrakt o z góry ustalonej stałej wartości 9 milionów dolarów mieści się zarówno w przewidzianym kalendarzu jak i budżecie. Pod koniec lipca bieżącego roku Ad Astra zamknęła drugi rok umowy prezentując silnik 200SSTM, który przez 10 godzin nieprzerwanie dostarczał moc 100 kW. Po udanym teście firma otrzymała od NASA zgodę na realizację planów przewidzianych na trzeci rok kontraktu. Firma skupi się teraz przede wszystkim na opracowaniu nowego aktywnego systemu termalnego, co ma pozwolić na wspomniane już 100 godzin pracy, a w założeniu ma on umożliwić nieprzerwaną stałą pracę silnika na pełnej mocy. Zanim jednak firma przeprowadzi zapowiedziany test będzie musiała zmodyfikować swoją komorę próżniową i laboratorium tak, by wytrzymały one długotrwałą pracę ze strumieniem plazmy, którego temperatura sięga 3 milionów stopni. Test 100 godzin pracy przewidziano na koniec lata przyszłego roku. Jeśli okaże się on sukcesem, to silnik VASIMR osiągnie 5. stopień gotowości technologicznej (TRL - technology readiness level), czyli o stopień niżej niż jest wymagany do wysłania silnika z misją w przestrzeń kosmiczną. Podczas pracy do silnika wstrzykiwane jest paliwo (obecnie jest nim argon). Najpierw generator fal radiowych jonizuje gaz zamieniając go w 'zimną plazmę'. Następnie plazma, o temperaturze 40 000 kelwinów, przechodzi przez pole magnetyczne generowane przez magnes nadprzewodzący, później drugi generator fal radiowych oraz cyklotron jonowy podgrzewają plazmę do 2 milionów kelwinów. Ostatecznie gorąca plazma z dużym pędem opuszcza silnik, nadając mu ciąg. Olbrzymią zaletą silnika VASIMR jest fakt, że do pracy potrzebuje on energii elektrycznej, którą można pozyskać z paneli słonecznych lub reaktora jądrowego, oraz wodoru, najpowszechniej występującego pierwiastka we wszechświecie. « powrót do artykułu
  15. Presja, by czuć się dobrze, sprawia, że ludzie czują się jeszcze bardziej przybici. Akceptacja gorszych nastrojów może zaś oznaczać, że w dłuższej perspektywie czasowej samopoczucie będzie lepsze. Odkryliśmy, że ludzie, którzy zwyczajowo akceptują swoje negatywne emocje, rzadziej ich doświadczają, co w efekcie prowadzi do lepszego zdrowia psychicznego - podkreśla prof. Iris Mauss z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Na razie naukowcy mogą tylko spekulować, czemu się tak dzieje. Niewykluczone, że przejawiając akceptującą postawę wobec negatywnych emocji, nie zwraca się na nie aż takiej uwagi. Z drugiej zaś strony nieustanne ocenianie emocji może prowadzić do ich nagromadzenia/eskalacji. Psycholodzy testowali związki między akceptacją emocjonalną i zdrowiem psychologicznym ponad 1300 dorosłych. Okazało się, że ludzie, którzy ciągle opierali się swoim "mrocznym" emocjom albo surowo je oceniali, czuli się bardziej zestresowani. Dla odmiany ci, którzy pozwalali, by negatywne emocje biegły swoim torem, przejawiali mniej objawów zaburzeń nastroju. Okazuje się, że nasze podejście do własnych negatywnych reakcji emocjonalnych jest naprawdę ważne dla ogólnego dobrostanu. Osoby, które akceptują te emocje bez prób oceniania czy zmiany, skuteczniej radzą sobie ze stresem - wyjaśnia prof. Brett Ford z Uniwersytetu w Toronto. Autorzy publikacji z Journal of Personality and Social Psychology przeprowadzili serię 3 badań laboratoryjnych i online (pod uwagę brano takie czynniki, jak wiek, płeć czy status socjoekonomiczny). Łatwiej przyjąć akceptującą postawę, gdy prowadzi się wygodne życie, dlatego chcieliśmy wykluczyć status socjoekonomiczny i główne życiowe stresory, bo mogłyby zniekształcić wyniki. Pierwsze badanie objęło ponad 1000 osób. Wypełniały one kwestionariusz, w którym należało powiedzieć, w jaki stopniu prawdziwe są różne stwierdzenia, np. "Mówię sobie, że nie powinienem/powinnam czuć się tak, jak się czuję". Okazało się, że ochotnicy nieczujący się źle z powodu negatywnych odczuć mieli się lepiej od ludzi czyniących sobie wyrzuty. W 2. badaniu prowadzonym w laboratorium ponad 150 osobom polecono, by po 2 min przygotowań nagrały 3-minutową przemowę do panelu sędziów (była to symulowana rozmowa w sprawie pracy). Należało zachwalać swoje umiejętności komunikacyjne itp. Po ukończeniu zadania badani mieli ocenić emocje związane z próbą. Tak jak oczekiwano, grupa, która na co dzień unika negatywnych uczuć, wspominała o większym dyskomforcie. W 3. studium ponad 200 ludzi miało opisać najtrudniejsze doświadczenia z ostatnich 2 tygodni. Kiedy pół roku później pytano o zdrowie psychologiczne, osoby, który zwykle unikają negatywnych emocji, donosiły o większej liczbie objawów zaburzeń nastroju. By lepiej zrozumieć, czemu jedni ludzie bardziej akceptują emocjonalne wzloty i upadki, psycholodzy planują się przyjrzeć także kulturze i wychowaniu. Pytając rodziców o ich postawy wobec emocji własnych dzieci, możemy być w stanie przewidzieć, jak same dzieci czują się ze swoimi emocjami i jak to wpływa na ich zdrowie psychiczne - podsumowuje Mauss. « powrót do artykułu
  16. Archeolodzy z University of Toronto odkryli w Turcji pozostałości starożytnego posągu kobiety. Znalezisko, którego dokonano w Tayinat w poliżu granicy z Syrią, może zmienić naszą wiedzę na temat roli kobiet w starożytności. Bazaltowe popiersie mierzy 1,1 metra wysokości i 0,7 metra szerokości, co wskazuje, że cały posąg miał 4-5 metrów wysokości. Zabytek jest w dobrym stanie, chociaż twarz i piersi zostały celowo zniszczone w starożytności. Prawdopodobnie miało to związek z jakimś rytuałem. Posąg znaleziono na terenie monumentalnej bramy zapewniającej dostęp do górnych części cytadeli Kunulua, stolicy jednego z licznych syryjsko-hetyckich państewek, królestwa Pattiny (1000-738 przed Chrystusem). Popiersie wyróżnia staranne wykonanie i wspaniałe loki, które wyłaniają się spod chusty kobiety okrywającej jej głowę, ramiona i plecy. Posąg leżał twarzą w dół na grubej warstwie niewielkich fragmentów kamienia, wśród których znajdują się kawałki oczu, nosa i twarzy oraz pozostałości innych posągów znalezionych wcześniej w obrębie bramy. Wśród tych posągów jest też przedstawienie neohetyckiego króla Suppiluliuma, które odkryliśmy w 2012 roku. Odzyskanie tych fragmentów pozwoli nam na odtworzenie oryginalnego wyglądu górnej części posągu, zapowiada profesor Timothy Harrison z University of Toronto. Król Pattin Suppiluliuma I rządził na przełomie X i IX wieku, a imię swoje otrzymał po wielkim poprzedniku, Suppiluliumie I, który w XIV wieku skutecznie walczył z Egiptem o kontrolę nad ziemiami pomiędzy Morzem Śródziemnym a Eufratem i odebrał Egiptowi Syrię. Kanadyjscy naukowcy zauważają, że w obrębie bramy znajdowało się wiele monumentalnych posągów. Najwyraźniej celowo je tam zgromadzono, a następnie rytualnie zniszczono. Archeolodzy nie zidentyfikowali jeszcze przedstawionej na popiersiu kobiety, jednak mają pewne pomysły. "Niewykluczone, że jest to Kubaba, matka bogów starożytnej Anatolii. Z drugiej jednak strony pewne cechy stylistyczne i ikonograficzne sugerują, że przedstawiono tutaj prawdziwą kobietę, być może żonę Suppiluliumy albo – co byłoby jeszcze bardziej intrygujące – kobietę imieniem Kupapiyas, która była żoną lub matką Taita, zołożyciela dynastii Tayinat", mówi profesor Harrison. Informacje o Kupapiyas mamy z dwóch inskrypcji znalezionych przed 50 laty w pobliżu miejscowości Hama w Syrii. Jest ona jedyną znaną z imienia kobietą z początków pierwszego tysiąclecia przed naszą erą pochodzącą z tego regionu. Miala ona żyć ponad 100 lat i była bardzo ważną osobistością. Niestety żadne inne źródła historyczne nie zachowały informacji na jej temat. Odkrycie posągu może potwierdzać, że kobiety odgrywały w tutejszych społecznościach wczesnej epoki żelaza większą rolę polityczną i religijną niż sugerują źródła historyczne, dodaje naukowiec. Monumentalne bramy ozdabiane lwami, sfinksami i wielkimi posągami ludzi, które widzimy w ruinach neohetyckich miast epoki żelaza były kontynuacją hetyckiej tradycji epoki brązu. Bramy takie odgrywały symboliczną rolę obszaru przejściowego pomiędzy terenami zamieszkiwanymi przez rządzącą elitę a poddanymi. Do IX-VIII wieku przed Chrystusem bramy takie stały się królewskimi promenadami, legitymizującymi władzę. Wydaje się, że badany przez Kanadyjczyków kompleks został zniszczony podczas asyryjskiego podboju w 738 roku p.n.e. Cały obszar został wybrukowany i zamieniony w główny dziedziniec obszaru świątynnego, a Tayinat stał się stolicą jednej z asyryjskich prowincji. Część specjalistów od dawna twierdziła, że odniesienie do Kalno w proroctwie Izajasza przeciwko Asyrii (Iz 10:9-10), opisuje zniszczenie Kunulua. Zburzenie pomników i zamienienie całego tego obszaru w asyryjski kompleks religijny mogło zostać właśnie tak zapamiętane i znalazło swoje odzwierciedlenie w słowach Izajasza, dodaje Harrison. « powrót do artykułu
  17. Żmudne badania pokazały, w jaki dokładnie sposób błonnik pokarmowy pozwala zachować zdrowie jelit. Nasze badanie demonstruje, że jedną z najlepszych metod dbania o zdrowie jelit jest uwzględnianie w diecie ulubionego pokarmu bakterii mikrobiomu - błonnika - podkreśla prof. Andreas Bäumler z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis. Autorzy artykułu z pisma Science wyjaśniają, że bakterie metabolizują niepodlegające trawieniu włókna do krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych, które sygnalizują komórkom wyścielającym jelito grube, by zmaksymalizowały zużycie tlenu. W ten sposób dochodzi do zmniejszenia ilości tlenu dyfundującego do światła jelita. Co ciekawe, dobre bakterie, które potrafią rozkładać włókna, nie przeżywają w środowisku bogatym w tlen, co oznacza, że mikrobiom i komórki jelit współpracują w ramach cyklu sprzyjającego zdrowiu - opowiada Mariana X. Byndloss. Amerykanie ustalili, że regulatorami odpowiedzialnymi za podtrzymanie cyklu ochrony są receptory aktywowane przez proliferatory peroksysomów-g (ang. peroxisome proliferator receptor gamma, PPAR-g). Gdy szwankuje szlak sygnalizacyjny gospodarza, prowadzi to do wzrostu poziomu tlenu w świetle jelita. Wyższa zawartość tlenu zwiększa zaś naszą podatność na tlenowe patogeny, np. należące do rodzaju Salmonella czy pałeczki okrężnicy (Escherichia coli). « powrót do artykułu
  18. Naukowcy badający żółwiogłowce australijskie (Emydocephalus annulatus) z Indo-Pacyfiku zauważyli, że węże żyjące w bardziej dziewiczych rejonach rafy są pokryte naprzemiennymi czarnymi i białymi pasami, natomiast te zamieszkujące okolice z większą aktywnością człowieka, wojskową czy w pobliżu miast, są jednolicie czarne. Biolodzy podkreślają, że węże morskie dołączają do coraz liczniejszej grupy gatunków wykazujących melanizm przemysłowy, a więc częstsze występowanie odmian o ciemniejszym ubarwieniu w rejonach przemysłowych. Autorzy raportu z pisma Current Biology wyjaśniają, że przyczyną zaobserwowanego zjawiska są różnice w ekspozycji na zanieczyszczenia, np. na cynk i arsen. Ciemniejsza skóra pozwala je bowiem skuteczniej wiązać i usuwać z organizmu przy każdej wylince. Zwierzęta, które badam, nie przestają mnie zadziwiać. Sądzę, że to niesamowite odkryć melanizm przemysłowy u organizmów tak różnych, jak ćmy i węże morskie - podkreśla Rick Shine z Uniwersytetu w Sydney. Claire Goiran z Labex Corail & Université de la Nouvelle-Calédonie wpadła na to, że ciemniejsza skóra może mieć związek z zanieczyszczeniem, gdy dowiedziała się, że ciemniejsze pióra paryskich gołębi magazynują więcej cynku niż pióra jaśniejsze. Wtedy biolodzy zaczęli się zastanawiać, czy analogiczne zjawisko zachodzi u węży morskich. By wyjaśnić tę kwestię, międzynarodowa ekipa zmierzyła zawartość 13 pierwiastków śladowych w skórach zrzuconych przez żółwiogłowce. Pochodziły one z okolic miejsko-przemysłowych i innych. Okazało się, że średnie stężenia wszystkich pierwiastków były wyższe w okolicach miejsko-przemysłowych, a stężenia 5 z nich (Co, Mn, Ni, Pb, Zn) osiągały znacząco wyższe wartości w ciemniejszych pasach skóry. Dalsze analizy wykazały, że ciemne węże częściej zrzucają skóry. Wygląda więc na to, że żółwiogłowce ze skórą silniej wybarwioną melaniną będą sobie lepiej radzić w silniej zanieczyszczonych rejonach. « powrót do artykułu
  19. Google, które niedawno zwolniło inżyniera za wyrażenie poglądów niezgodnych z linią ideologiczną firmy, odwołało spotkanie, na którym miano wyjaśnić sytuację. Pretekstem stały się obawy o bezpieczeństwo uczestników dyskusji. Przypomnijmy, że niedawno pracę w Google'u stracił James Damore, który na firmowym forum stwierdził m.in. że to naturalne różnice biologiczne pomiędzy kobietami a mężczyznami powodują, że panie są mniej licznie reprezentowane w przedsiębiorstwach IT. Damore stracił za to pracę i zyskał poparcie grup oraz organizacji, którym nie podoba się polityczna poprawność oraz lewicowa polityka Google'a, a szerzej, całej Doliny Krzemowej. W związku z kryzysem wizerunkowym, z jakim boryka się Google od czasu zwolnienia Damore'a, postanowiono zorganizować otwarte spotkanie, na którym dyrektor wykonawczy firmy, Sundar Pichai, miał odpowiadać na pytania dotyczące zarówno polityki równościowej Google'a jak i zwolnienia Damore'a. Spotkanie zostało jednak niespodziewanie odwołane, a w liście do pracowników Pichai tłumaczył to obawą o ich bezpieczeństwo. Z wewnętrznego forum Google'a wyciekły bowiem dyskusje, jakie na ten temat prowadzą ze sobą pracownicy firmy. Treść tych dyskusji, wraz z nazwiskami osób je prowadzących, pojawiła się na różnych witrynach, w tym na stronach prawicowych, krytycznych wobec zwolnienia Damore'a. Jak zwykle mieliśmy nadzieję na przeprowadzenie szczerej otwartej dyskusji. Takie dyskusje nas jednoczą i pozwalają iść naprzód. Niestety nasze rozmowy ukazały się publicznie i na niektórych witrynach pojawiły się nazwiska pracowników Google'a. Pisza oni do mnie, że obawiają się o swoje bezpieczeństwo i że mogą być publicznie napiętnowani za zadawanie pytań podczas spotkania. W dalszej części maila, Pichai stwierdza: przez ostatnie dwa dni spotkałem się z wieloma z was i uważnie przeczytałem każdego e-maila. Znakomita większość z was popiera naszą decyzję [o zwolnieniu Damore'a – red.]. Część uważą, że mogliśmy zrobić więcej. Są też i tacy, którzy obawiają się, że nie mogą w pracy wyrażać swoich poglądów. Wszystkie wasze głosy i opinie mają znaczenie, a ja chciałbym ich wysłuchać. Pamiętajmy, co łączy nas jako firmę – chęć tworzenia wspaniałych produktów dla wszystkich. [...] Możemy razem pracować i będziemy razem pracować dla dobra ludzi, którym służymy – kończy Pichai. « powrót do artykułu
  20. Cała obsługa restauracji D.Kebda w Damanhour w Egipcie nosi stroje chirurgiczne i jednorazowe rękawiczki. Podstawowe serwowane danie to kebda, czyli "kanapka" z grillowaną wątrobą wołową. Właścicielami działającego od lipca biznesu są lekarze. Ponieważ niewłaściwie przygotowany popularny street food może wywołać poważne zatrucie pokarmowe, medycy podkreślają, że w obu miejscach pracy stosują te same (rygorystyczne) standardy. Kucharze uwijają się za szklanym przepierzeniem, klienci mogą ich więc obserwować przy pracy. Pomysł na restaurację stylizowaną na salę operacyjną najwyraźniej się sprawdza, bo chętnych na kanapki nie brakuje. Przemysł kulinarno-spożywczy znajduje się pod jurysdykcją Ministerstwa Zdrowia, nie odeszliśmy więc zbyt daleko [od swojej pierwotnej profesji] - podkreśla jeden z właścicieli, Mostafa Basiouny. Mohamed Shashb, kolejny ze współwłaścicieli, który dodatkowo realizuje się jako kucharz, dodaje, że wg niego, studia medyczne pomogły całej grupie w rozwiązaniu różnych kwestii dotyczących prowadzenia biznesu (o dziwo, chodziło mu nie tylko o właściwe przygotowanie wątróbki, ale i o zwijanie kebdy). « powrót do artykułu
  21. Człowiek rozumny (Homo sapiens) mógł pojawić się w Azji Południowo-Wschodniej o 20 000 lat wcześniej niż sądzono. Takie wnioski wynikają z badań zęba znalezionego ponad 120 lat temu w jaskini Lida Ajer na Sumatrze. Ząb ten jest, jak się okazało, najstarszym znanym nam dowodem na obecność Homo sapiens w lasach deszczowych i może też wskazywać, że ludzie przedostali się do Australii wcześniej niż uznaje współczesna nauka. Jaskinia Lida Ajer znajduje się wśród sumatrzańskich wzgórz Padang. Została ona odkryta przez holenderskiego naukowca Eugene'a Dubois, który znalazł w niej dwa zęby. W chwili odkrycia Dubois był już sławny, gdyż to on odnalazł pierwsze w historii szczątki Homo erectus. Zęby z Sumatry zostały przez naukę zignorowane. Istniały bowiem poważne wątpliwości co do ich identyfikacji oraz datowania. Ponownego zbadania zębów podjął się międzynarodowy zespół naukowy pracujący pod kierunkiem ekspertów z australijskiego Macquarie University. Największym problem sprawiło im ponowne znalezienie jaskini. Dysponowali jedynie jej rysunkiem oraz kopią mapy z notatnika prowadzonego przez Duboisa. Naukowcy i pomagający im okoliczni mieszkańcy przez ponad tydzień poszukiwali jaskini. W końcu udało się do niej dotrzeć. Dzięki temu uczeni mogli pobrać próbki osadów i na ich podstawie przeprowadzić datowanie zęba. Nie ograniczyli się tylko do tego. Szczegółowo, za pomocą najnowszych technik, zbadali też sam ząb i stwierdzili, że posiada on cechy odróżniające go zarówno od zębów małp jak i od starszych gatunków człowieka. Za pomocą technik luminescencyjnych, badań rozpadu uranu i datowania rezonansu spinowego (ESR) uściślili wiek znaleziska. Na tej podstawie stwierdzili, że ząb trafił do jaskini 63-73 tysięcy lat temu, co oznacza, że już wówczas na Sumatrze żył Homo sapiens. Dotychczas najstarsze dowody na obecność naszego gatunku w lasach deszczowych Azji Południowo-Wschodniej liczyły sobie 45 000 lat. Kolejną intrygującą informacją jest fakt, że jaskinia Lida Ajer nie znajduje się na powszechnie akceptowanym szlaku migracji człowieka. Uznaje się bowiem, że ludzie przebywali na wschodzie Sumatry, woleli trzymać się wybrzeży i dotychczas nie znaleziono żadnych dowodów na dawną obecność Homo sapiens w interiorze zachodniej Sumatry. Życie w gęstym lesie tropikalnym wymaga wypracowania złożonych technologii polowania oraz wiedzy, której ludzie migrujący z Afryki nie posiadali, a mimo to znaleźliśmy dowody, że ludzie byli w stanie zasiedlić las deszczowy gdy tylko przybyli do Azji Południowo-Wschodniej. Trudno obecnie powiedzieć, dlaczego Homo sapiens wybrał wówczas las. Być może wydawał się on bardziej przyjaznym środowiskiem niż wybrzeża. Na pewno poziom oceanu był wówczas niższy, więc informacji o tym, jak przed 60-70 tysiącami laty wyglądały wybrzeża Sumatry należy szukać pod wodą. Odkrycie ma też implikacje dla zasiedlenia Australii. Skoro ludzie przybyli na Sumatrę wcześniej to mogli też wcześniej przedostać się do Australii. Najnowsze odkrycie potwierdza więc to, o czym pisaliśmy przed 3 tygodniami, informując, że ludzie pojawili się w Australii o 15 000 lat wcześniej. « powrót do artykułu
  22. Kompleks polifenolu i polimeru glukozy wytarzanego ze śluzu pokrywającego komórki bakterii Leuconostoc mesenteroides zaburza tworzenie naczyń krwionośnych, które wspierają wzrost nerwiaka zarodkowego. Międzynarodowy zespół naukowców ma nadzieję, że toruje to drogę mniej toksycznym metodom terapii nerwiaka zarodkowego, złośliwego nowotworu wywodzącego się z komórek cewy nerwowej, który jest najczęstszym nowotworem rozpoznawanym u niemowląt. W 2012 r. dr Orazio Vittorio z australijskiego Children's Cancer Institute zauważył, że w laboratorium naturalny polifenol, katechina, spowalnia wzrost guza, ale w organizmie rozkłada się zbyt szybko, by takie rozwiązanie mogło być skuteczne. Połączyliśmy [więc] katechinę z [polimerem glukozy] dekstranem. Odkryliśmy, że kompleks dekstranu i katechiny jest w organizmie o wiele bardziej stabilny i spowalnia wzrost guza, wpływając na poziom miedzi - nie wiedzieliśmy jednak dokładnie jak. Nowe badanie wykazało, że kompleks dekstranu i katechiny hamuje białka transportujące miedź w wyściełających naczynia komórkach śródbłonka, zmieniając wewnątrzkomórkowe stężenie tego pierwiastka. To z kolei nie dopuszcza do łączenia komórek, tak by mogły utworzyć sieć naczyń zaopatrujących guz w tlen [...]. Kiedy do hodowli komórek śródbłonka dodawano kompleks dekstranu i katechiny, pod mikroskopem próżno było szukać prawidłowo rozwiniętej sieci naczyń. Gdy analogiczny zabieg zastosowano u myszy, guzy miały znacznie mniej naczyń niż nerwiaki potraktowane solą fizjologiczną. Zamiast sieci pięknie rozgałęzionych naczyń mamy zbiór rozrzuconych komórek, co oznacza, że komórki nowotworowe są pozbawione dostaw krwi. Miedź jest potrzebna, by włączyć geny pomagające we wzroście komórek śródbłonka i tworzeniu naczyń krwionośnych. Ponieważ kompleks dekstran-katechina obiera na cel białka kontrolujące wychwyt i usuwanie miedzi w komórkach śródbłonka, zmniejsza ilość Cu dostępną do aktywowania genów. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports prowadzą dalsze badania potencjału kompleksu. « powrót do artykułu
  23. Pochodzący sprzed 1000 lat petroglif z Kanionu Chaco może przedstawiać całkowite zaćmienie Słońca. Taką hipotezę wysunął emerytowany profesor University of Colorado w Boulder, J. McKim Malville. Zdaniem uczonego odkryty w 1992 roku petroglif przedstawia koronę Słońca. Widoczne są też jej nieregularności, flary i inne czynniki wpływające na to, że jest ona nierówna. Zdaniem uczonego rysunek przedstawia zaćmienie, do którego doszło 11 lipca 1097 roku. Dla mnie wygląda to jak koło z zakrzywionymi strukturami. Jeśli obejrzymy wykonany przez niemieckiego astronoma w 1860 roku rysunek zaćmienia do którego doszło podczas dużej aktywności Słońca, zauważymy, że jest on podobny do petroglifu z Chaco, stwierdza Malville. Jego zdaniem na rysunku może być nawet przedstawiony koronalny wyrzut masy, do którego doszło w czasie zaćmienia. To jest do sprawdzenia. Okazuje sie, że w tym czasie Słońce było bardzo aktywne, z aktywną koroną i koronalnymi wyrzutami masy, stwierdza Malville. Wraz z profesorem Jose Vaquero z Uniwersytetu Extremadury wykorzystał on różne źródła do oceny aktywności słonecznej w 1097 roku. Naukowcy wzięli pod uwagę m.in. dane z pierścieni drzew, które zawierają izotop węgla-14, dokonywane przez chińskich astronomów obserwacje plam słonecznych, o których informacje sięgają 1000 lat, sprawdzili też historyczne doniesienia z terenu Europy na temat liczby nocy z zorzami. Petroglif znajduje się na wolno stojącej skale znanej jako Piedra del Sol. Na jej wschodniej ścinie widać spiralę, która wyznacza wschód słońca na 15-17 dni przed czerwcowym przesileniem. W czasie przesilanie ceń rzucany przez skałę przechodzi przez centrum spirali. Niewykluczone, jak twierdzi Malville, że lud Chaco wykorzystywał Piedra del Sol do wyznaczania przesilenia i związanych z nim obrzędów. Na tej samej ścianie co spirala znajduje się też zagłębienie, w które prawdopodobnie wkładano ofiary, na przykład ziarno. Profesor Malville spekuluje, że lud Chaco mógł zbierać się wokół Piedra del Sol i obserwować Słońce. Podczas jednego z takich zgromadzeń mogło dojść do zaćmienia. Zdaniem uczonego również inne przykłady sztuki naskalnej z Kanionu Chaco są związane z wydarzeniami astronomicznymi. O jednym z petroglifów sądzi się, że przedstawia supernową z 1054 roku, która była tak jasna, że przez wiele tygodni była widoczna również za dnia. Inny rysunek może przedstawiać kometę. W 1066 roku w regionie tym można było obserwować kometę Halleya. « powrót do artykułu
  24. W Kenii znaleziono świetnie zachowaną skamieniałą czaszkę małpiego dziecka sprzed 13 milionów lat. Dzięki niej możemy przekonać się, jak wyglądał wspólny przodek małp i człowieka. Ostatni wspólny przodek człowieka i szympansa żył 6-7 milionów lat temu. Dysponujemy obecnie wieloma skamieniałościami, na podstawie których możemy prześledzić ewolucję człowieka od czasy, gdy oddzieliliśmy się od małp. Jednak niewiele wiadomo o naszym wspólnym przodku sprzed ponad 10 milionów lat. Tutaj mamy niewiele skamieniałości, zwykle są to pojedyncze zęby lub fragmenty szczęki. Dlatego też trudno było odpowiedzieć na dwa kluczowe pytania: czy wspólny przodek ludzi i małp wyewoluował w Afryce i jak wyglądał. Znalezienie dobrze zachowanej czaszki, której nadano imię Alesi, może znacząco wzbogacić naszą wiedzę na temat ewolucji małp i ludzi. Czaszka Alesi została znaleziona w 2014 roku przez Johna Ekusiego w liczącej 13 milionów lat warstwie skalnej w okolicach Napudet, na zachód od Jeziora Turkana w Północnej Kenii. Lokalny wulkan pogrzebał las, w którym żyło małpie dziecko, zachowując skamieniałości oraz olbrzymią liczbę drzew. Dostarczył nam też ważnych minerałów wulkanicznych, które umożliwiły datowanie zabytku, mówi Craig S. Feibel z Rutgers University. Czaszka Alesi jest najlepiej zachowaną czaszką wymarłego gatunku małp. Zachowało się wiele szczegółów, które naukowcy obrazowali za pomocą promieniowania rentgenowskiego w synchrotronie w Grenoble. Zobrazowaliśmy mózgoczaszkę, uszy wewnętrzne i niewyrośnięte zęby stałe z ich liniami codziennego przyrostu. Jakość obrazowania była tak doskonała, że na podstawie zębów stwierdziliśmy, iż w chwili śmierci zwierzę miało około 16 miesięcy, mówi Paul Taforeau z European Synchrotron Radiation Facility. Na podstawie uzębienia stwierdzono również, że Alesi był przedstawicielem nowego gatunku Nyanzapithecus alesi. Dotychczas, z pojedynczych zębów, znaliśmy innych przedstawicieli Nyanzapithecus, ale materiał, którym dysponowaliśmy, był tak skromny, że nie było pewności, czy mamy w ogóle do czynienia z małpami człekokształtnymi. Czaszka Alesi jest mniej więcej wielkości cytryny, a niewielka twarzoczaszka na pierwszy rzut oka sugeruje, że możemy mieć do czynienia z wymarłym gatunkiem gibona. Jednak nasze analizy wykazały, że taka twarzoczaszka wielokrotnie pojawiała się zarówno u małp, jak i u małp człekokształtnych oraz ich przodków, zauważa Chris Gilbert z nowojorskiego Hunter College. Szczegółowe analizy wykazały, że Alesi nie jest wymarłym gibonem. Wskazuje na to budowa ucha środkowego, w którym znajdują się narządy odpowiedzialne za utrzymanie równowagi. Gibony są znane z wykonywania szybkich akrobacji wśród gałęzi drzew, a uszy wewnętrzne Alesi wskazują, że zwierzę to musiało poruszać się znacznie bardziej ostrożnie, dodaje Fred Spoor z University College London i Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka. Nyanzapithecus alesi należał do grupy naczelnych, które żyły w Afryce przed ponad 10 milionami lat. Grupa ta była blisko spokrewniona z małpami oraz ludźmi i pochodziła z Afryki, podsumowuje główny autor badań, Isaiah Nengo. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy ze Szpitala Dziecięcego w Bostonie odkryli nowy sposób nieinwazyjnego miejscowego usuwania bólu - za pomocą ultradźwięków aktywuje się liposomy, by uwolniły środki znieczulające. Amerykanie przekonują, że pewnego dnia takie systemy poprawią zarządzanie bólem, zastępując uzależniające opiody lekami działającymi miejscowo. Uciekając się do ultradźwięków, można uruchomić uwalnianie blokujących nerwy czynników, które zawczasu wstrzyknięto tam, gdzie powinny zadziałać. Anestezjolog dr Daniel Kohane podkreśla, że uzależnienie od opiodów to coraz większy problem opieki medycznej. Metoda opisana na łamach Nature Biomedical Engineering mogłaby więc przynieść naprawdę duże korzyści. Jednym z najbardziej interesujących aspektów tego systemu jest fakt, że stopień blokowania nerwów można kontrolować, dostosowując czas trwania oraz intensywność ultradźwięków - wyjaśnia Alina Rwei. Wyobrażamy sobie, że w szpitalu pacjent mógłby mieć robiony zastrzyk, a później zabierałby do domu małe, przenośne urządzenie, za pośrednictwem którego uwalniałby blokujący nerwy czynnik. Ściany opracowanych przez Amerykanów liposomów zawierają wrażliwy na ultradźwięki dźwiękoaktywny materiał (ang. sonosensitizer). Gdy wypełnione lekiem liposomy są już wstrzyknięte, wystaczy przyłożyć ultradźwięki, które penetrują tkanki i powodują, że w materiale dźwiękoaktywnym powstają reaktywne formy tlenu. Te z kolei reagują z lipidami ze ścian liposomów. Pęcherzyki się otwierają, uwalniając swoją zawartość [...] - opowiada Kohane. Zespół podkreśla, że zastosowane przez nich dźwiękoaktywne cząstki są składnikiem zaaprobowanego przez FDA leku do terapii fotodynamicznej. Obecnie liposomy naukowców z Bostonu można aktywować do 3 dni od iniekcji. Sądzę, że ze wszystkich cząsteczkowych systemów dostarczania liposomy są najbardziej klinicznie akceptowalną i konfigurowalną opcją. Nasze badania pokazują, że da się je przystosować, by reagowały na bliską podczerwień, ultradźwięki, a nawet wyzwalacze magnetyczne - podsumowuje Rwei. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...