Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36968
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W Księdze Jeremiasza, w rozdziale poświęconym zdobyciu Jerozolimy przez Babilończyków czytamy, że Chaldejczycy spalili nadto dom królewski oraz domy ludu [JR 39,8]. Teraz archeolodzy z Izraelskiej Służby Starożytności znaleźli dowody wskazujące, że przed 2600 lat miasto rzeczywiście zostało spalone. Naukowcy odkopali nadpalone drewno, ziarna słonecznika, rybie łuski i ości, ceramikę i wiele innych przedmiotów z tego okresu. Wśród odkrytych artefaktów znajdują się też dziesiątki pojemników do przechowywania zboża i płynów, a na wielu z nich widoczne są odciski pieczęci w kształcie rozet. Pieczęcie takie są charakterystyczne dla okresu Pierwszej Świątyni. Były one używane przez administrację publiczną aż do zniszczenia Jerozolimy, stwierdzili badacze. Klasyfikacja obiektów ułatwiła kontrolę, nadzór, zbieranie, sprzedaż i przechowywanie zbóż. Symbol rozety zastąpił wcześniejszą pieczęć z napisem 'Dla króla'. Jednym z najbardziej interesujących znalezisk jest niewielka figurka wykonana z kości słoniowej przedstawiająca nagą kobietę z fryzurą w stylu egpiskim. To, zdaniem archeologów, miejscowy produkt, świadczący o wysokich umiejętnościach tutejszych rzemieślników. Podczas wykopalisk udało się też określić wschodni zasięg Jerozolimy w czasie jej zdobycia przez wojska Nabuchodonozora. W czasie epoki żelaza Jerozolima ciągle się rozrastała, co znalazło swój wyraz zarówno w budowie licznych murów obronnych jak i w tym, że miasto rozprzestrzeniało się poza nimi, dodają naukowcy. Jerozolima została zdobyta w 597 roku przez wojska króla Babilonii, Nabuchodonozora. Władcy Jerozolimy stali się lennikami i poddanymi Babilonu. Ówczesny władca Judy, Eliakim, zmarł w trakcie oblężenia. Nabuchodonozor uczynił królem jego syna, Jojakina, jednak po 3 miesiącach zmienił zdanie i Jojakin trafił do niewoli. Władcą Judy został, z łaski króla Babilonu, Sedecjasz. Panował on w latach 597-586, a jego rządy zakończyły się, gdy wszczął powstanie przeciwko Babilończykom. Ci zdobyli miasto, spalili je, a mieszkańców uprowadzili w niewolę. Na czasy Sedecjasza przypada działalność proroka Jeremiasza. « powrót do artykułu
  2. Polując z zasadzki, nowo zidentyfikowany podgatunek pęza dwubarwnego (Hydrophis platurus xanthos) przyjmuje nietypową pozycję. Populacja węży z Golfo Dulce, niewielkiej zatoki Oceanu Spokojnego u południowych wybrzeży Kostaryki, oportunistycznie żeruje na drobnych rybach. Poskręcane sinusoidalnie węże unoszą się na wodzie, zwisając głową w dół z otwartym pyskiem. Autorami artykułu z pisma ZooKeys są Brooke Bessesen z Phoenix Zoo oraz dr Gary Galbreath z Northwestern University i Muzeum Historii Naturalnej w Chicago. W porównaniu do pęza dwubarwnego, H. platurus xanthos żyje w znacznie bardziej nieprzyjaznym środowisku. Wody zatoki są cieplejsze, często turbulentne, a poziom rozpuszczonego tlenu spada okresowo do skrajnie niskiego poziomu. Terytoria H. platurus xanthos i H. platurus dzieli ok. 22 km. Chcąc nie chcąc, H. platurus xanthos wyewoluował do polowania nocą, a jaśniejsze (żółte) ubarwienie pomaga w termoregulacji (ponieważ w 1971 r. naukowcy wykazali, że górna letalna temperatura dla pęza wynosi 33°C, a temperatura powierzchni wody w Golfo Dulce może sięgać nawet 32,5°C, wydaje się, że jaśniejsze ubarwienie nowego podgatunku pozwala sobie radzić z takimi warunkami). Duet biologów opisał nowy podgatunek z wewnętrznego basenu Golfo Dulce, bazując na danych zebranych w latach 2010-17 dla 154 okazów (123 żyjących na wolności i 31 muzealnych). H. platurus xanthos jest mniejszy od H. platurus i niemal całkowicie żółty. Amerykanie podkreślają, że biorąc pod uwagę, iloma cechami różnią się pęz dwubarwny i H. platurus xanthos, może się okazać, że de facto mamy do czynienia z dwoma gatunkami. Bessesen i Galbreath apelują, by podjąć kroki w kierunku ochrony nowego podgatunku. Zasięg jego występowania to zaledwie 320 km2, w dodatku znajduje się na niechronionym obecnie obszarze. Wężowi może grozić wyginięcie, zwłaszcza że piękna żółta barwa wabi odławiaczy. Poza tym H. platurus xanthos już teraz żyje w górnych rejestrach tolerancji temperaturowej, przez co jest szczególnie podatny na ocieplenie klimatu. « powrót do artykułu
  3. Nowo powstała armeńska firma Volterman zaprezentowała niezwykle bezpieczny, przynajmniej w zamierzeniach, portfel. Wbrew temu, co można by oczekiwać w dzisiejszych czasach, nie jest to portfel cyfrowy, ale fizyczny, skórzany. W przedmiot wbudowano alarm, moduł GPS oraz aparat, który wykonuje zdjęcia osobie otwierającej portfel i przesyła je właścicielowi. Volterman Smart Wallet wyposażono w 512 megabajtów pamięci RAM, baterię, procesor, ssytem zabezpieczeń działający w podczerwieni i łączność Wi-Fi. Właściciel portfela powinien sparować go ze swoim smartfonem, a wówczas, gdy oba urządzenia znajdą się w większej niż zdefiniowana odległości, rozlegnie się wbudowany w portfel alarm. Powinniśmy zatem nosić oba przedmioty przy sobie. Zaletą rozwiązania jest fakt, że działa ono w obie strony. Jeśli zapomnimy smartfonu, a mamy przy sobie portfel, sygnał alarmowy poinformuje nas o pozostawionym telefonie. Moduł GPS pozwoli namierzyć zgubiony lub skradziony portfel, a działający na podczerwień system zabezpieczeń chroni przed kieszonkowcami. Co więcej, chroni on też przed próbą skimmingu, czyli zdalnego skanowania danych z kart płatniczych, paszportów i innych dokumentów wyposażonych w układy RFID. Bardzo interesującym rozwiązaniem jest wbudowany aparat. Gdy portfel znajduje się w trybie alarmowym, czyli po oddaleniu go od smartfonu, przy każdym otwarciu wykona ona zdjęcie osoby otwierającej i wyśle je właścicielowi. Firma Volterman rozpoczęła kampanię crowfundingową, by sfinansować produkcję swojego portfela. Jej celem było zebranie 45 000 USD. Na 6 dni przed końcem zbiórki na koncie firmy znalazło się niemal 700 000 USD, które wpłaciło 4800 osób. Sprzedaż portfela rozpocznie się w grudniu. « powrót do artykułu
  4. Znaleziony na stanowisku Kyz-Aul w pobliżu Kerczu na wschodzie Krymu szkielet z wydłużoną czaszką należał do 18-24-miesięcznego chłopca, który przed niemal 2 tys. lat został wybrany na wojownika. Zgodnie z sarmacką tradycją, w specjalny sposób deformowano mu głowę, bo wydłużona czaszka miała zmieniać charakter i zwiększać agresję. Archeolodzy dokonali odkrycia w pobliżu budowy wielkiego mostu, który połączy Półwysep Krymski z Rosją. Bardzo szybko zaczęto mówić o pochówku obcego. Chłopiec-wojownik, który żył w II w. n.e., miał w momencie zgonu od 18 miesięcy do 2 lat. Nikołaj Sudarew z Instytutu Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk stanowczo zaprzeczył teoriom, jakoby posiadacze takich wydłużonych czaszek byli hybrydami ludzi i istot pozaziemskich. Wydłużone czaszki to tradycja kultury sarmackiej. Wg tamtych ludzi, taki wygląd był po prostu bardziej atrakcyjny. Wydłużona czaszka stanowiła atrybut prawdziwego wojownika. Zniekształcanie czaszki praktykowano zresztą w różnych starożytnych kulturach. W dzieciństwie, gdy kości są jeszcze plastyczne, do czaszki zaczynano przymocowywać specjalne deseczki. Deformacja miała zmieniać charakter i zwiększać agresję przejawianą przez wojownika. W pobliżu szkieletu dziecka znaleziono gliniane naczynie oraz koraliki. Na jednej z rąk chłopca tkwiła miedziana bransoleta. « powrót do artykułu
  5. Chiny, które w ostatnich latach dokonały licznych imponujących osiągnięć w dziedzinie lotów kosmicznych, stawiają teraz na badania naukowe. Państwu Środka wciąż daleko do osiągnięć USA, ale trzeba przyznać, że Pekin wiele już się nauczył i znacząco rozwinął swoje możliwości. Przez ostatnich kilkadziesiąt lat Chiny opracowały technologie, dzięki którym są w stanie wysyłać satelity i ludzi na orbitę okołoziemską oraz przeprowadzić bezzałogowe lądowanie na Księżycu. Starają się dogonić Stany Zjednoczone, ale dziedziną, którą dotychczas zaniedbywali są badania przestrzeni kosmicznej. Jeśli chodzi o naukę o kosmosie to jesteśmy nowicjuszami, mówi Wu Ji, dyrektor generalny Narodowego Centrum Wiedzy o Kosmosie. Ale właśnie to się zmienia. W Centrum, należącym do Chińskiej Akademii Nauk, trwają właśnie gorączkowe prace nad wystrzeleniem w przestrzeń kosmiczną pierwszego chińskiego teleskopu działającego w zakresie promieniowania rentgenowskiego. To najbardziej ambitne z dotychczasowych chińskich przedsięwzięć z dziedziny nauk o kosmosie. W 2013 roku na powierzchni Księżyca wylądował pojazd Chang'e-3, który przywiózł łazik Yutu badające za pomocą radaru struktury pod powierzchnią Srebrnego Globu. We wrześniu 2016 Chiny umieściły na orbicie laboratorium Tiangong 2 kilkunastoma instrumentami naukowymi. W ciągu ostatnich 2 lat Państwo środka wysłało jeszcze cztery inne misje naukowe, w tym i taką, w ramach której przeprowadzono pionierskie eksperymenty z zakresu komunikacji kwantowej. Chiński program nauk o kosmosie jest niezwykle dynamiczny i innowacyjny. Chiny są na czele w tej dziedzinie, mówi Johann-Dietrich Wörner, dyrektor generalny Europejskiej Agencji Kosmicznej. Chiny chcą w najbliższej dekadzie pobrać próbki z Księżyca i przywieźć je na Ziemie, badać pogodę kosmiczną, ciemną materię i czarne dziury. Jednak mimo tego, że obecnie chińskie nauki o kosmosie świetnie się rozwijają, wielu uczonych martwią perspektywy. Niedawna katastrofa rakiety Długi Marsz 5 rodzi obawy o misję na Księżyc, która ma wykorzystywać taki sam pojazd, a na horyzoncie pojawiają się chmury. Istnieją poważne przeszkody wewnętrzne i zewnętrzne, mówi Li Chunlai, starszy rangą doradca ds. programu księżycowego. Na arenie międzynarodowej poważnym problemem jest brak współpracy z USA. Od 2011 roku amerykańskie prawo wprost zabrania NASA angażowania się we wspólne przedsięwzięcia z Chinami, gdyż Waszyngton twierdzi, że Pekin rozwija swój program kosmiczny przede wszystkim z myślą o jego militarnym wykorzystaniu. To z kolei powoduje, że Chińczykom trudniej jest znaleźć partnerów, gdyż z góry wiadomo, iż we wspólnych przedsięwzięciach nie wezmą udziału USA, a to przecież bardzo cenny współpracownik. Z kolei problemy wewnętrzne to brak rządowych planów strategicznych odnośnie rozwoju nauk o kosmosie oraz brak długoterminowego finansowania. Pytanie nie brzmi, jak dobrze Chiny sobie teraz radzą, ale jak długo taki stan potrwa, mówi Li. Chiny wystrzeliły swojego pierwszego satelitę w 1970 roku, jednak pierwszym naprawdę istotnym krokiem w kierunku zbudowania kosmicznej potęgi było wystrzelenie w 1999 roku kapsuły Shenzhou-1. Chiński program kosmiczny dokonał kolosalnych postępów w bardzo krótkim czasie, mówi Michael Moloney, przewodniczący rady zajmującej się naukami o kosmosie w amerykańskich Narodowych Akademiach Nauk, Inżynierii i Medycyny. Dla chińskich naukowców największym problemem jest jednak przekonanie władz w Pekinie do zaplanowania długoterminowych inwestycji w nauki o kosmosie. Zhang Shuangnan, astrofizyk z Instytutu Wysokich Energi Chińskiej Akademii Nauk mówi, że w chwili obecnej on i jego koledzy znajdują się w ciągłym stanie zhaobu baoxi, co można przetłumaczyć jako sytuację, w której nie człowiek nie wie, skąd będzie miał kolejny posiłek. Jesteśmy bezpieczni na kolejne pięć lat, ale nikt nie wie, co będzie potem, stwierdza uczony. Dobrym przykładem mogą być tu prace nad chińską stacją kosmiczną. Jej budżet określono na 14,5 miliarda USD, prezydent Xi Jinping stwierdził, że będzie ona narodowym laboratorium kosmicznym, a mimo to wciąż nie przeznaczono pieniędzy na rozwój instrumentów naukowych dla stacji. Zdaniem Zhanga może się okazać, że stacja jest domem bez mebli. « powrót do artykułu
  6. Niebieskie światło emitowane przez różne urządzenia, np. telewizory czy tablety, przyczynia się do większej częstości zaburzeń snu. W eksperymencie zaplanowanym przez zespół z College'u Optometrii Uniwersytetu w Houston wzięli udział ludzie w wieku od 17 do 42 lat. Przez 2 tygodnie wieczorem korzystali z urządzeń cyfrowych w ten sam sposób co zwykle, ale 3 godziny przed snem nosili okulary blokujące fale krótkie. Wszystkich wyposażono w aktymetry. Autorzy publikacji z pisma Ophthalmic & Physiological Optics zaobserwowali 58-proc. wzrost nocnego poziomu melatoniny. Wg dr Lisy Ostrin, wzrosty te były większe niż zachodzące pod wpływem suplementów melatoniny. Badani (22) wspominali też o lepszej jakości snu. Poza tym okazało się, że zasypiali szybciej i spali aż o 24 min dłużej. "Najważniejszy wniosek jest taki, że wieczorową porą niebieskie światło naprawdę pogarsza jakość snu, a sen jest bardzo ważny dla regeneracji wielu funkcji naszego organizmu". Amerykanie przypominają, że choć największym źródłem światła niebieskiego jest promieniowanie słoneczne, emitują je także urządzenia LED. Niebieskie światło wzmaga zaś czujność i reguluje nasz zegar biologiczny. Sztuczne światło aktywuje komórki zwojowe siatkówki mające zdolność do bezpośredniego pochłaniania fotonów światła (ang. intrinsically photosensitive retinal ganglion cells, ipRGC), które z kolei hamują syntezę melatoniny. By poprawić jakość snu, Ostrin zaleca ograniczanie korzystania z urządzeń cyfrowych przed snem, stosowanie filtrów ekranowych czy noszenie okularów blokujących niebieskie światło. Pani doktor przypomina też, że niektóre urządzenia oferują nocne tryby użytkowania, ograniczające ekspozycję na fale z zakresu niebieskiego. « powrót do artykułu
  7. Galusan epigallokatechiny (EGCG), polifenol zielonej herbaty, łagodzi insulinooporność mózgu, neurozapalenie i niedomogi poznawcze wywołane wysokotłuszczową, obfitującą we fruktozę dietą (ang. high-fat and high-fructose, HFFD). Autorzy publikacji z The FASEB Journal podkreślają, że wcześniejsze badania wskazywały na potencjał EGCG w zakresie leczenia różnych chorób, ale dotąd jego wpływ na insulinooporność i zaburzenia poznawcze wywołane zachodnią dietą pozostawał niejasny. Zielona herbata to drugi pod względem częstości spożywania napój na świecie (pierwsze miejsce zajmuje woda). Uprawia się ją w co najmniej 30 krajach. Starożytny zwyczaj picia herbaty może być bardziej akceptowalną alternatywą walki z otyłością, insulinoopornością i zaburzeniami pamięci niż [tradycyjna] medycyna - podkreśla dr Xuebo Liu z Northwest A&F University. Zespół Liu podzielił 3-miesięczne myszy na 3 grupy: 1) kontrolną na standardowej diecie, 2) eksperymentalną na HFFD oraz 3) eksperymentalną na HFFD z dodatkiem EGCG (2 g na litr wody pitnej). Naukowcy monitorowali zwierzęta przez 16 tygodni. Okazało się, że na końcu gryzonie z 2. grupy ważyły więcej niż zwierzęta z grupy kontrolnej i znacząco więcej niż myszy z grupy 3. Zauważono także, że w teście labiryntu wodnego Morrisa gryzoniom na HFFD znalezienie platformy zajmowało więcej czasu niż zwierzętom z grupy kontrolnej. W teście pamięci, podczas którego usuwa się platformę, w porównaniu do zwierząt z 1. grupy, myszy HFFD spędzały mniej czasu w kwadrancie, gdzie wcześniej znajdowało się podwyższenie i rzadziej przepływały przez miejsce nad platformą. Grupa HFFD+EGCG wykazywała znaczący wzrost średniego czasu spędzanego w docelowym kwadrancie i częściej przepływała nad platformą. « powrót do artykułu
  8. Nałożona na skórę warstwa krystalicznego DNA nie tylko chroni tym lepiej, im dłużej jest wystawiona na działanie słońca, ale także zapewnia skórze odpowiednie nawilżenie – informuje pismo „Scientific Reports”. Nietypowy sposób ochrony skóry przed promieniowaniem UV opracowali naukowcy z Binghamton University w Nowym Jorku. Wiadomo, że ultrafiolet może uszkadzać DNA w komórkach, co prowadzi do starzenia się skóry. Zespół prof. Guya Germana posłużył się warstwą wyizolowanego DNA, które "bierze na siebie" szkodliwe promieniowanie, nie dopuszczając go do skóry. Cienka warstwa krystalicznego DNA jest przezroczysta, a pod wpływem promieniowania staje się coraz mniej przepuszczalna dla ultrafioletu. Im dłużej przebywałaby na plaży nasmarowana kremem z DNA osoba, tym lepiej byłaby chroniona przed słońcem. Dodatkowym plusem jest wiązanie przez warstwę DNA wody, a co za tym idzie – nawilżanie skóry. Zdaniem autorów badań warstwa DNA mogłaby także - jako opatrunek - chronić rany w nieprzyjaznym środowisku, dzięki swojej przezroczystości pozwalając na wzrokową kontrolę ich stanu, chroniąc przed słońcem i zapewniając sprzyjającą gojeniu wilgotność. « powrót do artykułu
  9. Z opublikowanych w piśmie Diabetologia wyników badań przeprowadzonych przez duńskich naukowców dowiadujemy się, że alkohol... chroni przed cukrzycą typu 2. Osoby, które spożywają go 3-4 razy w tygodniu są narażone na mniejsze ryzyko rozwoju choroby niż osoby, które nigdy alkoholu nie piły. Szczególnie dobry wpływ na zdrowie ma wino, prawdopodobnie dlatego, że pomaga w regulowaniu poziomu cukru we krwi. Badania oparto na ankietach przeprowadzonych wśród 70 000 osób, które pytano ile i jak często piją. Zauważyliśmy, że wpływ ma zarówno częstotliwość spożywania alkoholu, jak i jego ilość. Lepsze efekty zaobserwowaliśmy, gdy tę samą ilość alkoholu wypito przy czterech okazjach niż na raz, mówi profesor Janne Tolstrup, z Uniwersytetu Południowej Danii. Badania trwały przez pięć lat. W tym czasie cukrzyca typu I lub II pojawiła się u 859 mężczyzn i 887 kobiet. Badacze stwierdzili, że spożywanie 3-4 razy w tygodniu umiarkowanych ilości alkoholu wiąże się, w porównaniu z grupą pijącą rzadziej niż raz w tygodniu, ze spadkiem ryzyka cukrzycy o 32% u kobiet i o 27% u mężczyzn.Nie każdy alkohol ma taki sam skutek. Szczególnie korzystne jest spożywanie czerwonego wina. Z kolei piwo przynosi korzyści wyłącznie mężczyznom. U panów, którzy piją 1-6 butelek tygodniowo, ryzyko rozwoju cukrzycy jest o 21% mniejsze niż u ich kolegów wypijających mniej niż butelkę w ciągu tygodnia. Jeśli zaś chodzi o alkohole wysokoprocentowe, to nie zauważono, by ich spożycie wpływało negatywnie na panów, natomiast u pań znacząco zwiększa ryzyko cukrzycy. W przeciwieństwie do wcześniejszych badań uczeni nie zauważyli związku pomiędzy regularnym upijaniem się a cukrzycą. Profesor Tolstrup mówi, że przyczyną takiego stanu rzeczy może być fakt, iż niewielu uczestników badań przyznało się do regularnego upijania się. Doktor Emily Burns z Diabetes UK ostrzega, że wpływ regularnego spożywania alkoholu na ryzyko wystąpienia cukrzycy może być znacząco różny dla różnych osób. Uzyskane przez Duńczyków wyniki nie zmieniają zaleceń zdrowotnych przygotowanych przez brytyjska służbę zdrowia. Zgodnie z nimi bezpieczny poziom spożywania alkoholu to nie więcej niż 14 jednostek, czyli około 3,5 litra piwa lub 10 małych kieliszków wina spożytych w ciągu trzech lub więcej dni. Z zastrzeżeniem, że w niektóre dni nie powinno się w ogóle pić alkoholu. « powrót do artykułu
  10. W kalderze na Graciosie - portugalskiej wyspie na Atlantyku - znaleziono kości nowego wymarłego ptaka śpiewającego. Szczątki Pyrrhula crassa, bo tak go nazwano, tkwiły w niewielkiej przestrzeni, przez którą kiedyś przepływała lawa. Gil wyginął kilkaset lat temu wskutek kolonizacji wyspy przez ludzi i pojawienia się gatunków inwazyjnych. Międzynarodowy zespół naukowców, którego pracami kierował Josep Antoni Alcover z Mediterranean Institute for Advanced Studies, natrafił na kości P. crassa w Furna do Calcinhas, niewielkiej jaskini zlokalizowanej w Caldeira da Graciosa na południowym wschodzie wyspy. To pierwszy opisany wymarły przedstawiciel rzędu wróblowych z archipelagu [Azorów], ale z pewnością nie będzie ostatni. Zarówno dziób, jak i kości z tyłu czaszki pokazują, że P. crassa był większy od innych przedstawicieli rodzaju Pyrrhula: gila zwyczajnego (Pyrrhula pyrrhula) i azorskiego (Pyrrhula murina). Azory zostały skolonizowane przez Portugalczyków. W starożytności były zaś prawdopodobnie odwiedzane przez Fenicjan i Kartagińczyków, a w średniowieczu - przez Arabów czy Normanów. Zasiedlenie przez ludzi doprowadziło do zniszczenia i spalenia habitatu. Wprowadzanie inwazyjnych roślin zmniejszyło obszar zajmowany przez las laurowy do 3% pierwotnej jego wielkości. Choć dotąd kości P. crassa zidentyfikowano tylko na Graciosie, możliwe, że gile te zamieszkiwały również inne wyspy Azorów. « powrót do artykułu
  11. W Księdze Powtórzonego Prawa Bóg nakazuje Izraelczykom w miastach należących do narodów, które ci daje Pan, twój Bóg, jako dziedzictwo, niczego nie zostawisz przy życiu. Gdyż klątwą obłożysz Chetytę, Amorytę, Kananejczyka, Peryzzytę, Chiwwitę i Jebusytę, jak ci rozkazał Pan, Bóg twój [Pwt 20:16-17]. Najnowsze badania archeologiczne i genetyczne dowodzą jednak, iż Kananejczycy przetrwali, a ich potomkami są współcześni mieszkańcy Libanu. Kananejczycy przez kilka tysięcy lat zamieszkiwali wybrzeże Morza Śródziemnego zajmując obszar, który obejmował dzisiejszą Jordanię, Liban, Izrael, Palestynę i Syrię. Mimo, że byli jedną z pierwszych tamtejszych cywilizacji, która używała pisma, to większość ich dokumentów nie przetrwała. Były bowiem spisywane na liściach papirusu. Dlatego też to, co wiemy o Kananejczykach pochodzi przede wszystkim z relacji ich wrogów, na przykład Izraelitów. A takie przekazy, jak wiadomo, mogą być obciążone sporymi błędami i przekłamaniami. Genetyk Marc Haber i jego koledzy z Wellcome Trust Sanger Institute zsekwencjonowali DNA pięciu osób, trzech kobiet i dwóch mężczyzn, które przed 3700 laty żyły w Sydonie. Ich DNA porównano z kodem genetycznym 99 współczesnych Libańczyków. Ponad 90% dziedzictwa genetycznego współczesnych mieszkańców Libanu pochodzi od Kananejczyków, mówi Chris Tyler-Smith, jeden z badaczy. To zadziwiające, jeśli weźmiemy pod uwagę skomplikowaną historię tego regionu, dodaje. Co więcej, DNA starożytnych mieszkańców tego regionu wskazuje, że wyglądali oni podobnie jak jego mieszkańcy dzisiejsi. Mieli brązowe oczy i ciemne włosy, chociaż najprawdopodobniej mieli też ciemniejszą skórę niż współcześni Libańczycy. Badania genetyczne potwierdzają więc to, co wcześniej sugerowały odkrycia archeologiczne, a mianowicie, że tamtejsze okolice od tysiące lat są zamieszkane przez ten sam lud. Nie oznacza to jednak, że biblijne świadectwo nie jest prawdziwe. Doniesienia o wytępieniu Kananejczyków mogą dotyczyć poszczególnych miast czy miejscowości. Niszczenie wielotysięcznych populacji nie było wówczas niczym niezwykłym i taktykę taką stosowały wszystkie okoliczne ludy. Na przykład na kamiennej tablicy króla Meszy, który w IX wieku rządził Moabem, władca chwali się tym, ci uczynił z mieszkańcami izraelskiego miasta Ataroth: Zabiłem wszystkich, siedem tysięcy mężów, chłopców, kobiet, dziewcząt i służebnic, ponieważ poświęciłem ich bogu Asztar-Kemosz. Badania Habera ujawniły też pochodzenie Kananejczyków, które przez ostatnich kilka tysięcy lat pozostawało tajemnicą intrygującą nawet starożytnych Greków. Teraz dowiadujemy się, że Kananejczycy pochodzi od miejscowych rolników epoki kamienia, którzy skrzyżowali się z łowcami-zbieraczami przybyłymi z terenu współczesnego Iranu. Ludność napływowa, pochodząca z imperium akadyjskiego, napłynęła na tamtejsze tereny w związku z potężną suszą jaka spustoszyła północ Mezopotamii. Niektóre dowody archeologiczne sugerują, że doszło wówczas do przeludnienia miast i wiosek, do których trafili emigranci. Z czasem jednak doszło do wymieszania się ludzi i powstała kultura Kananejczyków. Do kolejnych ważnych zmian genetycznych w regionie doszło, gdy upadł władający tym obszarem Egipt. To zapoczątkowało epokę najazdów i wschodnimi wybrzeżami Morza Śródziemnego rządzili Asyryjczycy, Persowie i Macedończycy. Każdy z tych najeźdźców lub też wszystkie razem mogły przynieść ze sobą dziedzictwo ludów stepu, które pojawiło się w tym miejscu po epoce brązu, stwierdzili naukowcy. « powrót do artykułu
  12. Umalowane kobiety osiągają w testach lepsze wyniki niż studentki bez makijażu. Amerykańscy i włoscy naukowcy badali efekt szminki, czyli zjawisko psychologiczne, które polega na zwiększeniu samooceny przez kosmetyki. Autorzy publikacji z pisma Cogent Psychology wyjaśniają, że nałożenie kosmetyków sprawia, że ludzie czują się bardziej atrakcyjni, co z kolei przekłada się na wyższą samoocenę. Mało kto zajmował się jednak kwestią oddziaływania wzrostu samooceny (a konkretnie związanych z tym pozytywnych emocji) na zdolności i osiągnięcia poznawcze. Wiedząc, że liczne wcześniejsze badania wykazywały, że pozytywne emocje poprawiają osiągnięcia akademickie, Rocco Palumbo ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Harvarda i współpracownicy z Uniwersytetu w Chieti zaprojektowali eksperyment. Studentki pierwszego roku (186) podzielono na 3 równoliczne grupy, z których jedna nakładała makijaż, druga słuchała pozytywnego fragmentu muzyki, a trzecia dostawała kolorowankę ludzkiej twarzy. Wszystkie panie miały potem rozwiązać test wielokrotnego wyboru, dotyczący rozdziału z podręcznika psychologii ogólnej. Generalnie hipoteza była taka, że nakładanie makijażu doprowadzi do większego wzrostu pozytywnych uczuć, przez co 1. grupa osiągnie najlepsze rezultaty w teście. W eksperymencie uwzględniono wyłącznie dziewczyny, które na egzaminie z psychologii zdobyły konkretną liczbę punktów (od 25 do 28 na maksymalnie 30). Ochotniczki miały określić swoją samoocenę za pomocą podskali pewnego kwestionariusza. Pytano je także, jak często się malują (0-7 dni w tygodniu). Oprócz tego kobiety powtarzały ciągi cyfr wprost i wspak, przechodziły też test fluencji słownej. W ten sposób można było dopasować uczestniczki eksperymentu pod względem samooceny fizycznej, zwyczajów makijażowych, zdolności poznawczych i wiedzy nt. psychologii ogólnej. Pod koniec pierwszego dnia dziewczyny wysłano do domu i poproszony, by nazajutrz przyszły bez makijażu. Drugiego dnia studentki były badane pojedynczo w cichym pomieszczeniu. Powiedziano im, że studium dotyczy uczenia i pamięci. Na początku panie miały ocenić na skali od 1 do 7 swój nastrój (1 - bardzo zły, 7 - bardzo dobry) i poczucie atrakcyjności (1 - jestem ohydna, 7 - jestem absolutnie cudowna). Następnie dziewczynom polecono, by przez pół godziny czytały nieznany im rozdział z podręcznika do psychologii ogólnej. Wybrano właśnie psychologię, bo to 1. egzamin na studiach, a naukowcy chcieli wyeliminować wpływ różnic w stopniu wyuczenia materiału. Po upływie wyznaczonego czasu miał nastąpić symulowany egzamin - test wielokrotnego wyboru. Przedtem jednak dziewczynom z grupy makijażowej dano do dyspozycji wypchaną kosmetyczkę z produktami do malowania i lustro (miały się pomalować jak zwykle przed wyjściem). Grupie z kolorowanką polecono, by zarys twarzy pomalować tak, jak gdyby nakładało się makijaż. Panie z grupy muzycznej sadzano zaś przy stole, na którym leżały kolorowe cymbałki. Przez słuchawki odtwarzano im fragment Eine Kleine Nacht Musik Mozarta. Podczas słuchania należało próbować powtarzać dźwięki na cymbałkach. Po 15 min wszystkie grupy miały ponownie ocenić nastrój i atrakcyjność. Później przychodził czas na odpowiedzenie na 30 pytań wielokrotnego wyboru. Okazało się, że liczba zdobytych punktów była w 1. grupie znacząco wyższa. Wysłuchanie pozytywnej muzyki także znacząco poprawiało osiągnięcia, ale nie w takim stopniu, jak nałożenie makijażu. « powrót do artykułu
  13. "Kuzyn" składnika oliwy i czosnku może zaburzyć szlak sygnałowy głodu. Szukając odpowiedniego kandydata, naukowcy przejrzeli bibliotekę ok. 1600 drobnocząsteczkowych związków. Zważywszy na sugerowaną rolę szlaku sygnałowego głodu w kontroli metabolizmu, cząsteczki, które z kolei kontrolują tę sygnalizację, mogłyby znaleźć zastosowanie w leczeniu cukrzycy, otyłości i innych chorób związanych z poborem i wykorzystaniem energii przez organizm - podkreśla prof. James Hougland. Zespół Houglanda zajmuje się badaniem greliny. Jest to hormon produkowany w przewodzie pokarmowym, który dostaje się z krwią do podwzgórza (jądra łukowatego) i sygnalizuje głód. Po posiłku poziom greliny spada. Grelina jest wytwarzana w wielu etapach. Zidentyfikowany przez autorów artykułu z pisma Biochemistry drobnocząsteczkowy związek blokuje jeden z nich. Syntetyczny triterpenoid to inhibitor pewnego enzymu - O-acyltransferazy greliny (ang. ghrelin O-acyltransferase, GOAT). GOAT odgrywa kluczową rolę w tworzeniu aktywnej formy greliny; działa, przyczepiając do niej kwas tłuszczowy. Grelina jako jedyny peptyd w organizmie człowieka podlega acylacji przez N-oktanowy kwas tłuszczowy; najczęściej przez kwas kaprylowy (C8:0), a rzadziej przez kwasy kaprynowy (C10:0) lub dekenowy (C10:1). Acylacja zwiększa hydrofobowość cząsteczki greliny, a to umożliwia m.in. aktywację jej receptora. Zidentyfikowany przez naukowców syntetyczny triterpenoid to silnie zmodyfikowana forma kwasu oleanolowego, który występuje m.in. w oliwie i czosnku. Dotąd wszystkie inhibitory GOAT przypominały fragment acylowanej greliny i tylko jeden z nich wykazywał zdolność do hamowania enzymu wewnątrz komórek lub w organizmach zwierząt. Nowy inhibitor nie dopuszcza, by 8-węglowy kwas kaprylowy został dodany do prekursora greliny - progreliny. Jego budowa chemiczna sugeruje, że oddziałuje z atomami siarki GOAT (a siarka wchodzi w skład cysteiny). Hougland i inni przeprowadzili zresztą serię testów, które potwierdziły, że modyfikacja cysteiny może hamować przekształcanie greliny przez GOAT. Ponieważ w GOAT występuje sporo cystein, obecnie Amerykanie sprawdzają, na którą konkretnie oddziałuje drobnocząsteczkowy inhibitor. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Uniwersytetu w Mediolanie zaprezentowali oprogramowanie, które wykrywa ransomware i odzyskuje zaszyfrowane przez nie pliki. Pokaz możliwości programu odbył się podczas konferencji Black Hat. Oprogramowanie o nazwie ShieldFS wykorzystuje kilka mechanizmów do odróżnienia ransomware'u od innego oprogramowania. Na przykład ransomware skanuje olbrzymią liczbę plików i nadaje im własne nazwy. W krótkim czasie wykonuje też wiele operacji odczytu/zapisu. ShieldFS sprawdza też pamięć komputera pod kątem obecności w niej funkcji kryptograficznych. Jak zapewniają badacze, dzięki połączeniu różnych metod uzyskano minimalny odsetek fałszywych alarmów. Dzięki temu, że ransomware zachowuje się inaczej niż inne programy, włoscy naukowcy byli w stanie wykorzystać maszynowe uczenie oraz dane z 5 różnych rodzin ransomware. Użyli wirtualnych maszyn, na których ich program samodzielnie uczył się odróżniania ransomware'u od programów, których używano na 11 komputerach niezawierających szkodliwego kodu. Uzyskano w ten sposób próbkę aktywności ponad 2000 nieszkodliwych programów. Podczas wspomnianego pokazu możliwości programu ShieldFS miało poradzić sobie z infekcją ransomware'em, z którym wcześniej nie miało do czynienia. Program był w stanie m.in. powtrzymać działanie WannaCry. Działalność szkodnika została wykryta po tym, jak zdążył on zaszyfrować zaledwie 133 pliki. ShieldFS wyłączył proces ransomware'u i odzyskał wszystkie zaszyfrowane pliki. Było to możliwe, gdyż oprogramowanie monitoruje wszelkie pliki do których dostęp uzyskał niezaufany proces. W czasie testów ShieldFS zmierzyło się z 305 rodzajami ransomware'u pochodzącymi z 11 różnych rodzin, w tym z 7 rodzin, z którymi program zabezpieczający nie miał wcześniej do czynienia. Na zaatakowanych wirtualnych maszynach nie doszło do utraty żadnych plików. Nawet tam, gdzie ShieldFS nie wykrył ransomware'u – czyli w 7 z 305 testów – pliki udało się odzyskać. Główną wadą ShieldFS jest fakt, że, podobnie jak oprogramowanie antywirusowe, zużywa on zasoby maszyny. Jego twórcy zapewniają jednak, że wydajność systemu na którym uruchomiono program zabezpieczający pozostaje na akceptowalnym poziomie. ShieldFS ma postać sterownika dla Windows. Obecnie słabo sobie radzi jeszcze z ransomware, które działa powoli oraz ze szkodliwym kodem, który dla każdego szyfrowanego pliku tworzy osobny proces. Badacze mówią jednak, że wciąż rozwijają swój program, obecnie znajduje się on w fazie badawczej i nie jest gotowy do skomercjalizowania. Złożyli też w USA wniosek patentowy chroniący ich pomysł. « powrót do artykułu
  15. Wielka Brytania idzie w ślady Francji i zapowiada, że od roku 2040 będzie obowiązywał zakaz sprzedaży nowych samochodów z silnikami benzynowymi i dieslowskimi. Zakaz to część planu, w ramach którego rząd Zjednoczonego Królestwa chce walczyć z zanieczyszczeniem powietrza. Warto podkreślić, że zakaz będzie też dotyczył hybryd wyposażonych w silniki spalinowe. Minister ochrony środowiska, Michael Gove powiedział, że rząd potwierdza w ten sposób swoją obietnicę, iż do roku 2050 z dróg znikną samochody z silnikiem spalinowym, a to oznacza odpowiednio wcześniej wprowadzony zakaz sprzedaży. Inicjatywa rządu jest przynajmniej częściowo wymuszona przez High Court, który wydał wyrok zobowiązujący rządzących do poradzenia sobie z nielegalną – czyli przekraczającą dopuszczalne poziomy – emisją tlenków azotu. Jej źródłem są w dużej mierze silniki diesla. W związku z tym wyrokiem rząd przekaże 255 milionów władzom lokalnym, a one wykorzystają te pieniądze m.in. na likwidację progów ograniczających prędkość, przeprogramowanie sygnalizacji świetlnej i zmianę organizacji ruchu. Zwolennicy bardziej radykalnych działań domagają się, by miasta miały prawo wprowadzać dodatkowe opłaty dla właścicieli samochodów z silnikiem diesla. Zyskają one takie uprawnienia, ale będą mogły z nich korzystać wyłącznie wówczas, gdy nie będzie innych sposobów na ograniczenie emisji. Nie można obwiniać właścicieli takich samochodów. Rząd, aby im pomóc, opracuje plan wymiany tego typu samochodów. Będzie to jedno z wielu działań, których celem ma być pomoc kierowcom, których dotkną decyzje lokalnych władz, oświadczył rzecznik rządu. Organizacje ekologiczne domagają się bardziej zdecydowanych posunięć, z kolei przedstawiciele przemysłu motoryzacyjnego ostrzegają, że mogą one oznaczać utratę miejsc pracy. Ocenia się, że każdego roku zanieczyszczenia powietrza zabijają ponad 40 000 ludzi w Wielkiej Brytanii. Szczególnym problemem są tlenki azotu. « powrót do artykułu
  16. Mężczyzn z wysokim spożyciem cukrów cechuje podwyższone ryzyko wystąpienia po 5 latach częstych chorób psychicznych, takich jak zaburzenia lękowe czy depresja. Porównań dokonywano do grupy z niskim spożyciem cukrów. Co ważne, korelacja była niezależna od innych czynników, w tym diety czy cech socjodemograficznych. Badanie zespołu z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) wykazało także, że zaburzania nastroju nie zwiększają skłonności do spożywania produktów z dużą zawartością cukru. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports wykorzystali dane kohorty Whitehall II. Analizowano spożycie cukrów ze słodyczami i napojami oraz występowanie zaburzeń psychicznych u ponad 5 tys. mężczyzn i ponad 2 tys. kobiet w okresie między 1983 a 2013 r. Wcześniejsze badania wskazywały na podwyższone ryzyko depresji przy wyższym spożyciu cukrów dodanych, ale nikt nie sprawdzał, czy ludzie z zaburzeniami lękowymi i/lub depresją mają tendencję do spożywania większych ilości słodkich pokarmów i napojów. Gdyby tak było, mielibyśmy wyjaśnienie korelacji między wyższym spożyciem cukru i gorszym zdrowiem psychicznym. Naukowcy z UCL nie znaleźli jednak potwierdzenia tej hipotezy w danych; mężczyźni i kobiety z zaburzeniami psychicznymi nie mieli wcale tendencji do zjadania większych ilości cukrów. To z kolei uprawomocniałoby odwrotną zależność, że wyższa konsumpcja cukrów negatywnie wpływa na stan psychiczny. Dzienne spożycie cukru ze słodkimi pokarmami i napojami podzielono na 3 kategorie o zbliżonej liczebności. W przypadku mężczyzn z górnego tercyla, którzy spożywali ponad 67 g cukru, ryzyko wystąpienia zaburzeń psychicznych po 5 latach było o 23% wyższe niż u panów z dolnego tercyla, którzy spożywali mniej niż 39,5 g cukru. Korelacja okazała się niezależna od innych czynników ryzyka, w tym wspomnianej wcześniej diety, pozostałych chorób, zachowań dot. zdrowia czy otłuszczenia. Mężczyźni i kobiety z zaburzeniami nastroju i wysokim spożyciem cukru po 5 latach nadal byli bardziej zagrożeni depresją (tutaj nie było jednak mowy o niezależności od czynników socjodemograficznych, zdrowia i diety). Dieta wysokocukrowa na wiele sposobów wpływa na ludzkie zdrowie [...]. Nasze studium pokazuje, że szczególnie u mężczyzn, może także istnieć korelacja między cukrem a zaburzeniami nastroju. Istnieje sporo czynników oddziałujących na ryzyko zaburzeń nastroju, ale niewykluczone, że wysokocukrowe pokarmy i napoje są przysłowiową kroplą przelewającą czarę. [Co ciekawe] nie wykryto związku między spożyciem cukru a nowymi zaburzeniami nastoju u kobiet. Nie wiadomo, czemu tak jest - opowiada Anika Knüppel. W krótkiej perspektywie czasowej słodkie produkty poprawiają humor. Osoby z obniżonym nastrojem mogą więc sięgać po słodkości, mając nadzieję, że usuną w ten sposób negatywne uczucia. Nasze badanie sugeruje jednak, że długoterminowo bardziej prawdopodobny jest odwrotny skutek [...]. « powrót do artykułu
  17. Studenci z Koła Naukowego Aparatury Biomedycznej działającego przy Wydziale Mechatroniki Politechniki Warszawskiej realizują projekt, który umożliwi lepszą kontrolę poziomu płynów w kroplówkach pacjentów oraz rejestrowanie deficytu tętna. To odpowiedź na sugestie i prośby pracowników służby zdrowia. Studenci postanowili stworzyć tani w produkcji i eksploatacji oraz łatwy w użyciu system monitorowania pacjenta. Zaplanowali, że będzie się on składał z kilku elementów: układu do pomiaru poziomu płynu w kroplówce, urządzenia do pomiaru EKG, pulsometru, systemu zbierającego dane od wielu pacjentów i prezentującego wyniki np. w pokoju pielęgniarek oraz oprogramowania służącego prezentacji danych. Obecnie studenci pracują w dwóch grupach: jedna skupia się na mierzeniu płynu w kroplówce i tworzeniu sieci, dzięki której będzie można zbierać informacje, druga zajmuje się częścią kardiologiczną. Innowacyjny i nieinwazyjny miernik Moja dziewczyna, która studiuje medycynę, miała praktyki pielęgniarskie i opowiadała mi, jak wielkim problemem w polskich szpitalach jest niedobór personelu – mówi o początkach projektu Bartosz Kowalski. Jeśli na oddziale są dwie pielęgniarki, to trudno im na bieżąco sprawdzać, któremu pacjentowi skończyła się już kroplówka. A jak się skończy i nie zostanie szybko zmieniona, to krew jest zasysana z powrotem. Oprócz tego młodzi naukowcy rozmawiali z lekarzami, którzy również zgłaszali ten problem. Zaczęli więc działać. Wiedzieliśmy, że nasze urządzenie nie może ingerować w płyn kroplówki, więc od razu zrezygnowaliśmy z pomiarów pływakowych, bo one wymagałyby wniknięcia do worka – opowiada Krzysztof Apolinarski. Pomiar laserowy okazał się zbyt skomplikowany, bo pielęgniarka musiałaby poświęcać dużo czasu na zamontowanie urządzania, a do tego nie wiemy, czy każdy worek w taki sam sposób przepuszcza światło. Zdecydowaliśmy się więc na pomiar wagowy. Jest trudny pod względem pisania algorytmu, bo trzeba przewidywać różnego rodzaju drgania i ruchy worka. Ale poza podstawową kalibracją urządzenie trzeba będzie tylko zawiesić na "wieszaku" na torebkę z płynem, a następnie na tym urządzeniu zawiesić kroplówkę. Rozwiązania stosowane w medycynie muszą być bardzo, bardzo bezpieczne – komentuje Szymon Krasuski. Łączymy w tym projekcie elektronikę użytkową z człowiekiem, ale w żaden sposób nie narażamy jego zdrowia, tylko korzystamy ze zjawisk fizycznych, które i tak istnieją. W spełnieniu wymogów dla sprzętu klinicznego pomagają studenci z Koła Naukowego Druku 3D. Robią nam wielką przysługę – ze specjalnego materiału antybakteryjnego drukują obudowy do projektu – mówi Szymon Krasuski. Taki materiał jest używany tylko w najlepszych sprzętach medycznych. Normalnie za druk musielibyśmy płacić powyżej 1000 zł. Takiego miernika jak ten, nad którym pracują studenci, na rynku nie ma. Istnieje urządzenie do automatycznego sterowania kroplówką, jego działanie polega na tym, że wpisuje się objętość płynu, który ma dostać pacjent – mówi Krzysztof Apolinarski. To urządzenie jest jednak drogie i ma błędy". Bartosz Kowalski dodaje, że stosuje się je w ciężkich przypadkach, np. kiedy trzeba dozować morfinę. "Nasze będzie więc działać zupełnie inaczej – mówi. Uzyskać wiarygodny pomiar W rozmowach ze studentami lekarze zgłaszali też inny problem – z rejestracją deficytu tętna. To sytuacja, gdy różnica między tętnem mięśnia sercowego i pulsu tętnicy obwodowej jest zbyt duża. Może to oznaczać, że naczynia krwionośne pacjenta sztywnieją, a to bywa przyczyną wielu chorób. Lekarze mają urządzenie, które stosują do pomiaru – mówi Szymon Krasuski. Ale jego wynik polega bardziej na ocenie "na oko". Lekarze bazują na swoim doświadczeniu. A w analizie deficytu tętna taki pojedynczy pomiar raz na np. pół dnia jest mało użyteczny. Wymaga też właśnie uczestnictwa lekarza z doświadczeniem, więc pielęgniarka nie ma szansy chodzić po szpitalu i zbierać częściej pomiarów. Studenci wymyślili, żeby do sprawdzania deficytu tętna używać dwóch elementów: aparatu do EKG i pulsometru zbierającego i informację o pulsie z palca wskazującego. Pomiar będzie prowadzony przez cały czas, a dzięki temu lekarz będzie mógł na bieżąco kontrolować, co dzieje się u pacjenta i analizować dane – precyzuje Szymon Krasuski. Przy realizacji tej części projektu członkowie Koła Naukowego Aparatury Biomedycznej współpracują z działającym przy Wydziale Fizyki PW Kołem Naukowym Pomiarów Biofizycznych "BioS" oraz Kołem Naukowym Lekarzy z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Połączenie Przekazywanie danych z mierników poziomu płynu w kroplówce i tętna do pielęgniarek i lekarzy będzie możliwe dzięki wykorzystaniu sieci. W każdej sali szpitalnej będzie router, który przez Wi-Fi będzie się łączył ze wszystkimi urządzeniami pomiarowymi – wyjaśnia Krzysztof Apolinarski. Następnie ten router będzie przekazywał siecią ethernetową informacje do drugiego routera, nadrzędnego, z pokoju pielęgniarek. Z tym drugim routerem będzie się łączyć odpowiednik serwera: komputer albo coś na kształt tabletu. Studenci planują, że lekarze i pielęgniarki będą obserwować zebrane dane na dużym ekranie. Będzie tam wyświetlona lista pacjentów z informacją o poziomie płynu w ich kroplówkach oraz wartościami zmierzonego tętna. Dzięki takiej konstrukcji lekarz będzie też mógł po wejściu do pokoju pacjenta połączyć się z siecią i obserwować pomiary z urządzeń na swoim telefonie komórkowym. To nie koniec pomysłów członków Koła Naukowego Aparatury Biomedycznej. Już zastanawiają się nad tym, jak sprawić, by MediControl działał także wtedy, gdy pacjenci będą poza szpitalem, a przy tym przekazywane przez system dane były odpowiednio zabezpieczone. « powrót do artykułu
  18. Jedzenie orzechów włoskich może zwiększać liczebność dobrych bakterii w przewodzie pokarmowym. Amerykanie prowadzili eksperymenty na 344 samcach szczurów. Zwierzęta podzielono na 2 grupy. W diecie 1. uwzględniono orzechy, w diecie 2. tę samą co w orzechach ilość tłuszczów, błonnika i białka uzyskiwano za pomocą oleju kukurydzianego, kazeiny i włókien celulozowych. Następnie ze zstępnicy pobierano próbki, izolowano DNA i prowadzono głębokie sekwencjonowanie. Jak podkreśla zespół, między grupami nie było znaczących różnic w wadze i spożyciu pokarmu. Po 10 tygodniach szczury na diecie zawierającej orzechy włoskie miały więcej korzystnych dla zdrowia (probiotycznych) bakterii Lactobacillus, Roseburia i Ruminococcaceae. Zespół dr Lauri Byerley z Uniwersytetu Stanowego Luizjany zauważył także, że gryzonie te cechowała większa różnorodność bakterii mikrobiomu. Orzechy włoskie zawierają duże ilości kwasu α-linolenowego (kwasu omega-3), a także przeciwutleniacze czy błonnik. Wcześniejsze badania wskazywały, że są dobre dla serca i zdrowia metabolicznego i działają przeciwzapalnie oraz antynowotworowo. Dotąd mechanizm leżący u podłoża tych zjawisk pozostawał w dużej mierze nieznany. Badanie opisane na łamach The Journal of Nutritional Biochemistry pokazuje jednak, że via mikrobiom dieta orzechowa wpłynęła na 12 szlaków metabolicznych, w tym na odpowiadające za metabolizm tryptofanu i za rozkład aminokwasów i wielonienasyconych kwasów tłuszczowych. W przyszłości akademicy chcą powtórzyć (zreplikować) te wyniki na ludziach. Tak czy siak, możność zwiększania lub zmniejszania wydolności różnych szlaków metabolicznych na drodze manipulowania relatywną liczebnością poszczególnych typów bakterii mikrobiomu wydaje się dawać olbrzymie pole do popisu w zakresie zapobiegania chorobom. Zdrowie jelit jest powiązane z ogólnym stanem reszty organizmu. Nasze studium pokazało, że orzechy włoskie wpływają na przewód pokarmowy, co może wyjaśniać inne ich korzystne oddziaływania, np. na serce czy mózg - podsumowuje Byerley. « powrót do artykułu
  19. U ptaków migrujących z brazylijskiego stanu Rio Grande do Sul odkryto nowy wirus. Ptasi paramyksowirus 15 należy do tej samej grupy, co paramyksowirus typu 1., który wywołuje chorobę z Newcastle (nie stwarza ona zagrożenia dla ludzi, ale może być śmiertelna dla dzikiego i domowego ptactwa). Aktywnie monitorujemy wirusy migrujących ptaków. Realizując projekt, ja szukałem wirusa choroby z Newcastle, ptasiego paramyksowirusa typu 1., a mój kolega Jansen de Araújo był nastawiony na wykrywanie wirusa ptasiej grypy. Ostatecznie odkryliśmy koinfekcję przez 2 wirusy, z których jeden okazał się zupełnie nieznany - powiedział w wywiadzie udzielonym agencji FAPESP Luciano Matsumiya Thomazelli z Instytutu Nauk Biomedycznych Uniwersytetu São Paulo (USP). Od 2005 r. w ramach Viral Genetic Diversity Network (VGDN) zespół z Laboratorium Wirusologii Klinicznej i Molekularnej USP prowadzi w różnych częściach Brazylii monitoring epidemiologiczny. Naukowcy nie tylko mają oko na znane wirusy, ale i oceniają ryzyko przybycia do Brazylii nowych szczepów. Pobrane próbki są przechowywane w temperaturze -80°C. Nowy wirus wykryto w próbce pozyskanej od biegusa białorzytnego (Calidris fuscicollis), schwytanego w kwietniu 2012 r. w Parku Narodowym Lagoa do Peixe. Dopiero dalsze badania wykażą, jakie ryzyko stwarza on dla ludzi, ale dotychczasowe dowody wskazują, że jest nieszkodliwy. Pod względem genetycznym bliżej mu do wirusów opisanych po raz pierwszy w Ameryce Południowej, przez co uważamy, że może pochodzić z tej części świata - wyjaśnia Thomazelli. Gdy próbkę wysłano do St. Jude Children's Research Hospital w Memphis, potwierdziło się, że zawiera ona wirus ptasiej grypy i coś zupełnie nowego. Skupiliśmy się na grypie, a przy okazji natrafiliśmy na to novum. Podwielokrotną część próbki (alikwot) wysłano do Narodowego Laboratorium Ministerstwa Rolnictwa, które także przeprowadziło testy biologiczne i serologiczne i potwierdziło, że to nowy, nieszkodliwy, typ wirusa. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE podkreślają, że odkrycie nowego wirusa nadal jest rzadkie, ale statystyki nieco rosną dzięki nowym technikom sekwencjonowania. « powrót do artykułu
  20. OŚWIADCZENIE FIRMY iROBOT: W związku z pojawieniem się szeregu publikacji, które różnie interpretują wypowiedź Colina Angle, prezesa i założyciela iRobot dla Reuters, firma iRobot oświadcza, że: iRobot nie sprzedaje danych, ani nie dzieli się danymi zgromadzonymi przez roboty sprzątające. Nigdy nie nadużyjemy zaufania klientów sprzedając bądź udostępniając dane zebrane przez roboty. Obecnie dane zbierane przez roboty odkurzające Roomba służą wyłącznie zwiększeniu efektywności sprzątania oraz dostarczają informacji użytkownikom o przebytym cyklu sprzątania. Firma iRobot wierzy, że w przyszłości rozwiązanie to dostarczy jeszcze więcej istotnych informacji naszym klientom i przysłuży się do usprawnienia działania innych urządzeń z dziedziny inteligentnego domu. Jednak zawsze nasi klienci będą proszeni o zgodę na wykorzystanie danych do tych celów. TREŚĆ ORYGINALNEGO ARTYKUŁU NA KW W obecnych czasach nie można ufać nawet odkurzaczowi. iRobot, producent autonomicznych odkurzaczy Roomba, ma zamiar sprzedać plany domów swoich klientów. Autonomiczne odkurzacze, by móc pracować, skanują otoczenie i tworzą jego plan, dzięki czemu wiedzą, jak poruszać się po odkurzanym pomieszczeniu. I właśnie takie dane chce iRobot sprzedać. Przeciętnemu człowiekowi trudno wyobrazić sobie, po co komu informacja o tym, gdzie stoją meble, jaką wielkość czy kształt mają poszczególne pomieszczenia. Najwyraźniej jednak wyobraźnia niektórych przedstawicieli biznesu sięga dalej, niż przypuszczamy. Istnieje cały ekosystem przedmiotów i usług z segmentu rynkowego zwanego inteligentnym domem, które można by zaoferować, jeśli ma się dostęp do mapy domu klienta, mówi Colin Angle, dyrektor wykonawczy iRobot. Komu mogą przydać się dane z odkurzacza? Ot na przykład Amazonowi, który dzięki temu mógłby udoskonalić swój inteligentny głośnik Echo. Znajomość otoczenia, w którym głośnik się znajduje pozwoliłaby na poprawienie jego słyszalności w różnych punktach pokoju. A jeśli pokój byłby praktycznie pusty, być może jego właściciel chciałby wysłuchać lub obejrzeć reklamy mebli. Do mebli i ich rozkładu w pomieszczeniu można zaś dobrać odpowiednie oświetlenie, a inteligentny system klimatyzacji lepiej mógłby sterować przepływem powietrza. Amazon to zresztą nie jedyny potencjalny nabywca danych z Roomby. Inteligentny głośnik o nazwie Home sprzedaje też Google, a swoje urządzenie szykuje też Apple. Oczywiście możemy się oburzać na coraz większe naruszanie naszej prywatności, ale z pewnością twórcy Roomby dobrze się zabezpieczyli. W licencji odkurzacza znalazły się lub znajdą odpowiednie zapisy pozwalające, oczywiście za zgodą użytkownika, na sprzedaż danych. Większość osób z pewnością na to się zgodzi, albo całkowicie świadomie licząc na ewentualne korzyści z tego płynące, albo też nie do końca świadomie, z przyzwyczajenia wyrażając zgodę na wszystko, o co prosi ich producent sprzętu czy oprogramowania. W końcu robimy to od lat, nie ma więc powodu, byśmy akurat w przypadku odkurzacza mieli zmienić zdanie. « powrót do artykułu
  21. W Ameryce, Europie, Australii i Nowej Zelandii w ciągu zaledwie 40 lat liczba plemników w spermie przeciętnego mężczyzny zmniejszyła się o 50%. Co gorsza nie widać spowolnienia trendu spadkowego. Te badania to sygnał alarmowy dla naukowców i urzędników odpowiedzialnych za ochronę zdrowia na całym świecie, by zbadali przyczyny leżące u podstaw tak gwałtownego spadku jakości spermy, mówi Hagai Levine z Uniwersytetu Hebrajskiego. Naukowcy nie zajmowali się przyczynami takiego stanu rzeczy, jednak przypominają, że już wcześniej łączono zmniejszenie się liczby plemników z wystawieniem na działanie różnych chemikaliów, pestycydów, palenie tytoniu, otyłość czy stres. To zaś sugeruje, że jakość spermy może być odzwierciedleniem współczesnego trybu życia i może być pierwszym zwiastunem szerszych problemów zdrowotnych. Od początku lat 90. pojawiają się badania, których autorzy informują o spadku liczby plemników, jednak wiele z nich jest kwestionowanych, gdyż badacze nie brali pod uwagę takich czynników jak wiek, aktywność seksualna i inne. Levine, który współpracował z badaczami z USA, Brazylii, Danii, Izraela i Hiszpanii, przyjrzał się 185 badaniom nad jakością spermy, które opublikowano w latach 1973-2011. Na tej podstawie przeprowadził analizę regresji. Wyniki badań, które ukazały się w piśmie Human Reproduction Update, wykazały 52,4-procentowy spadek koncentracji i 59,3-procentowy spadek liczby plemników w Ameryce Północnej, Europie, Australii i Nowej Zelandii. Znaczących spadków nie zauważono w Ameryce Południowej, Azji i Afryce. Naukowcy podkreślają jednak, że w regionach tych prowadzono niewiele badań. « powrót do artykułu
  22. Fort Piktów, o którym sądzono, że został zniszczony w XIX wieku, odsłonił tajemnice, których archeolodzy nie spodziewali się znaleźć. Naukowcy z University of Aberdeen, którzy nadzorują prace wykopaliskowe w Burghead Fort w pobliżu Lossiemouth in Moray, mają nadzieję, że przed nimi kolejne fascynujące odkrycia. Piktowie zamieszkiwali wschodnią i północną Szkocję. Zdaniem ekspertów Burghead Fort odgrywał ważną rolę w tamtejszym królestwie Piktów istniejącym w latach 500-1000. Już w XIX wieku w Burghead Fort znaleziono ważne zabytki, jak np. Burghead Bull czy studnię. Jednak aż do teraz specjaliści byli przekonani, że pozostałości fortu zostały zniszczone, gdy w XIX wieku na jego miejscu postawiono budynki. Gdy jednak w 2015 roku rozpoczęto wykopaliska, okazało się, że nie wszystko utracono. Eksperci wykopali na przykład pozostałości długiego domu. Jako, że o architekturze Piktów niewiele wiemy, zabytek przynosi cenne informacje zarówno o architekturze mieszkaniowej Piktów, jak i o funkcjonowaniu dużych fortów. W warstwach podłogi domu natrafiono na anglosaską monetę z czasów Alfreda Wielkiego, co umożliwiło dokładniejsze datowanie fortu. Moneta pochodzi z drugiej połowy IX wieku, z okresu najazdów Wikingów, które doprowadziły do znacznych zmian w społeczności Piktów. !RCOL Od zawsze sądziliśmy, że w Burghead nie pozostało nic ciekawego, że wszystko zostało zniszczone w XIX wieku, ale okazało się, że nikt tak naprawdę nie sprawdził, co przetrwało wewnątrz fortu. Ale pod pozostałościami z XIX wieku zaczęliśmy odkrywać znaczące piktyjskie artefakty. Wygląda na to, że znaleźliśmy długi dom. To ważne odkrycie, gdyż Burghead prawdopodobnie był jedną z kluczowych siedzib królewskich w północnej części kraju Piktów i zrozumienie natury tego fortu jest kluczowe dla zrozumienia sposobu sprawowania władzy, mówi doktor Gordon Noble z University of Aberdeen. Na jednym z końców budynku znajduje się ładny kamienny kominek, a znaleziona moneta potwierdza, że fort był używany do końca okresu wyznaczonego dotychczasowym datowaniem. Jest ona interesująca również dlatego, że pokazuje, iż mieszkańcy fortu prowadzili handel długodystansowy. Wywiercono w niej dziurę, prawdopodobnie po to, by ją ze soba nosić, co sugeruje, że mieszkańcy fortu, w czasach gdy gospodarka opierała się na wymianie towarowej, dosłownie nosili na sobie swoje bogactwo. Ogólnie rzecz biorąc nasze dotychczasowe odkrycia sugerują, że w Burghead możemy znaleźć jeszcze wiele cennych informacji na temat Piktów mieszkających tam w bardzo ważnym okresie, w czasach, gdy osadnicy ze Skandynawii umacniali swą władzę nad Szetlandami i Orkadami i przeprowadzali ataki na Szkocję, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  23. Samce słonia morskiego północnego (Mirounga angustirostris) rozpoznają rytm i tembr głosu innych samców. To pierwszy naturalny przypadek, gdzie na co dzień jakieś zwierzę wykorzystuje pamięć i percepcję rytmu do rozpoznania członków populacji. Prowadzono [co prawda] eksperymenty z innymi ssakami, które pokazały, że umieją one wykryć rytm, ale działo się tak dopiero po warunkowaniu - opowiada Nicolas Mathevon z Uniwersytetu Liońskiego w Saint-Étienne. Prowadząc przez kilka lat badania w Parku Stanowym Año Nuevo, naukowcy zaczęli rozpoznawać wiele słoni (mirung) na podstawie rytmu głosu. By sprawdzić, czy same mirungi są do tego zdolne, autorzy publikacji z pisma Current Biology przeprowadzili eksperyment bazujący na zachowaniach społecznych samców beta. Samce beta wycofują się bowiem, gdy słyszą nawoływania silniejszego samca alfa, a ignorują bądź konfrontują się z innymi samcami beta i samcami peryferyjnymi. Biolodzy odtwarzali słoniom komputerowo zmodyfikowane zawołania samca alfa. Były one przyspieszone lub zwolnione, manipulowano także wysokością dźwięku. Okazało się, że gdy modyfikacje mieściły się w zakresie indywidualnej zmienności "szefa", samce uciekały, a gdy różnice były większe, nie ruszały się z miejsca. Wyniki te wskazują, że identyfikując rywali w obrębie kolonii, M. angustirostris są wrażliwe na rytmiczne i tonalne cechy głosu. Niewykluczone, że zdolność postrzegania rytmu jest tak naprawdę bardzo rozpowszechniona wśród zwierząt. [Niewątpliwie] umiejętność ta jest niezmiernie istotna dla przetrwania słoni morskich północnych, bo konkurując o samice, ssaki te toczą ciężkie walki (czasem kończą się one śmiercią). Ważne jest więc, by trafnie rozpoznać głos i obrać właściwą strategię, uniknąć potyczki z dominującym samcem czy rozpocząć walkę z osobnikiem zajmującym gorszą pozycję [w stadzie]. Mathevon sądzi, że identyfikując głosy, słonie morskie nie opierają się zapewne na samym tempie. Poszczególne zawołania zawierają bowiem elementy, np. pulsy pojedyncze, podwójne i "zebrane" w serie. Naukowcy porównują to do muzyków, którzy potrafią powiedzieć, że dana fraza składa się z 1 długiej nuty, 2 krótszych itp. Przyszłe badania mają wykazać, czy ssaki te rzeczywiście są zdolne do takich precyzyjnych rozróżnień. « powrót do artykułu
  24. Dzięki soczewkowaniu grawitacyjnemu udało się odkryć nieznaną dotychczas supernową Ia. Została ona znaleziona za gromadą galaktyk MOO J1014+0038. Soczewkowanie grawitacyjne, które pojawia się, gdy światło jest zaginane przez dużą masę, powoduje, że odległe obiekty wydają się jaśniejsze i większe. Odkrycia wspomnianej supernowej dokonał zespół Davida Rubina ze Space Telescope Science Institute w Baltimore. Uczeni monitorowali 12 masywnych gromad galaktyk wykorzystując w tym celu instrument Wide Field Camera 3 (WFC3) znajdujący się na pokładzie Teleskopu Hubble'a. Ich badania są realizowane w ramach programu Supernova Cosmology Project "See Change". Obiecującego kandydata o współczynniku przesunięcia ku czerwieni z=2,2 zauważono za gromadą MOO J1014+0038. Badania fotometryczne i spektroskopowe przeprowadzone za pomocą Teleskopu Hubble'a i Very Large Telscope w Chile potwierdziły, że zauważony obiekt to supernowa Ia. Odkrywanie kolejnych tego typu obiektów jest o tyle ważne, że supernowe Ia mogą służyć jako świece standardowe, czyli obiekty służące do pomiaru odległości we wszechświecie. Jak twierdzą odkrywcy, supernowa SN SCP16C03 ma największy współczynnik przesunięcia ku czerwieni wśród wszystkich znanych supernowych Ia odkrytych za pomocą soczewkowania grawitacyjnego. Dotychczas w przypadku tego typu supernowych współczynnik z był mniejszy od 1,39. « powrót do artykułu
  25. Bakterie żyjące na serze wymieniają się tysiącami genów. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego wykorzystywali skórki serów rzemieślniczych. Skórki to, wg nich, nowy sposób na badanie poziomego transferu genów, czyli przechodzenia genów między organizmami różnych gatunków. Badaliśmy genomy przeszło 150 bakterii z sera i odkryliśmy ponad 4000 genów dzielonych przez różne gatunki, w tym kilka dużych wysp genomowych [...] - opowiada prof. Rachel Dutton. Horyzontalny transfer genów [HTG] jest badany od dziesięcioleci, ale analizowanie go w bardziej naturalnym kontekście sprawia wiele trudności, bo wymaga studiowania całej społeczności mikroorganizmów, a nie poszczególnych mikrobów. Dutton dodaje, że spory odsetek wymienianych genów ma związek ze zdobywaniem składników odżywczych, a zwłaszcza żelaza, którego na skórce sera jest bardzo mało. Należy pamiętać o tym, że konkurowanie o żelazo to ważna kwestia dla bakterii z wielu środowisk, także dla patogenów zakażających ludzi. Horyzontalny transfer genów może zatem wpływać na konkurowanie o żelazo i prawdopodobnie pozwala "oszukiwać" w społeczności o mieszanym składzie. Ponieważ HTG występuje w wielu społecznościach bakteryjnych, także w tych ważnych dla ludzkiego zdrowia, obecnie próbujemy badać, jak ten proces wpływa na życie i obumieranie mikroorganizmów w grupie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...