Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37035
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    231

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Prawo dotyczące posiadania broni jest w USA znacznie bardziej liberalne niż w wielu innych krajach na świecie, jednak – jak się okazuje – w Stanach Zjednoczonych nie trzeba nawet mieć pieniędzy, by stać się właścicielem wojskowej broni i wyposażenia. W USA prowadzony jest 1033 Program, w ramach którego organa ścigania mogą otrzymać niepotrzebną wojsku broń: od kamizelek kuloodpornych i noktowizorów, poprzez wyrzutnie granatów i karabiny M16 po śmigłowce czy łodzie. Okazało się, że 1033 Program jest dziurawy jak sito, a w posiadanie wspomnianej broni może wejść praktycznie każdy. Rozprowadzaniem broni zajmuje się Defense Logistics Agency (DLA). Jej działaniom postanowiło przyjrzeć się Government Accountability Office (GAO), odpowiednik naszego NIK-u. Urzędnicy GAO założyli fałszywą witrynę nieistniejącego wydziału policji i złożyli do DLA wniosek o przekazanie broni. Prośba została spełniona. Fałszywa jednostka policyjna otrzymała wyposażenie wartości 1,2 miliona dolarów, w tym noktowizory, karabiny ćwiczebne i ćwiczebne rurobomby. Jak stwierdzono w raporcie GAO, karabiny i rurobomby ćwiczebne mogą stać się śmiercionośną bronią po ich modyfikacji za pomocą komercyjnie dostępnych części. Zina Merritt, która była odpowiedzialna za prowadzone śledztwo, stwierdziła, że DLA praktycznie nie weryfikuje ani wiarygodności zamawiającego broń, ani ją odbierającego. Zamówienie zostało po prostu zrealizowane i dostarczone pod wyznaczony adres. Największym problemem jest to, że wewnętrzny proces weryfikacyjny DLA jest całkowicie nieskuteczny. Gdy jako fałszywa organizacja przystąpiliśmy do programu, nikt nawet nie zadzwonił, by zweryfikować podane przez nas informacje. Nikt nie pofatygował się pod wskazany adres, by odwiedzić naszą rzekomą siedzibę. Po drugie, gdy nasi śledczy udali się pod adres dostawy, otrzymali zamówione przedmioty bez odpowiedniej weryfikacji. Po trzecie, otrzymaliśmy wiele rzeczy niezgodnych z naszym zamówieniem, było tego więcej, niż chcieliśmy. I po czwarte, odkryliśmy, że w DLA nie istnieją żadne procedury, które pozwoliłyby na każdym z etapów programu wykryć oszustwa, stwierdziła Merritt. Początki 1033 Program sięgają roku 1991. Od tamtej pory w ręce ponad 8600 agend trafiła broń i wyposażenie o łącznej wartości 6 miliardów dolarów. « powrót do artykułu
  2. Południowokoreański producent układów scalonych SK Hynix poinformował, że w drugim kwartale jego zysk netto zwiększył się aż 9-krotnie. Za świetne wyniki finansowe odpowiadała świetna sprzedaż chipów DRAM i NAND. Dzięki temu zysk firmy zwiększył się z 286 miliardów wonów w II kwartale ubiegłego roku do 2,46 biliona wonów (2,2 miliarda USD) w kwartale bieżącym. W tym samym czasie zysk operacyjny zwiększył się niemal 6-krotnie i wyniósł rekordowe 3,05 bilina wonów. Przedstawiciele SK Hynix oświadczyli, że na rekordowe wyniki wpłynęły dobre warunki rynkowe i rosnące ceny układów scalonych. Firma sprzedała o 3% układów DRAM więcej, a ich średnia cena była o 11% wyższa niż kwartał wcześniej. Było to spowodowane dużym popytem na rynku serwerów. Spadek o 6% zanotowano za to na rynku NAND, co było związane z gorszymi wynikami sprzedaży smartfonów. Mimo to cena NAND zwięszyła się o 8% w porównaniu z rokiem ubiegłym. Firma spodziewa się dużych zysków również w drugiej połowie bieżącego roku. Przewiduje się bowiem dobrą sprzedaż na rynku serwerów, a producenci smartfonów zapowiadają debiuty nowych modeli. Koreańczycy chcą też przyspieszyć budowę fabryk w Wuxi (Chiny) i Cheongju (Korea). Zakłady mają być ukończone przed IV kwartałem 2018 roku. Początkowo koniec ich budowy planowano na I kwartał 2019. SK Hynix zwiększy produkcję układów LPDDR4X, które trafiają na rynek highendowych smartfonów oraz rozpocznie masową produkcję 1Xnm DRAM, a w nowej fabryce M14 pełną parą ruszy produkcja układów 3D NAND. « powrót do artykułu
  3. Samce myszy, które świetnie odstraszają przeciwników, są gorszymi biegaczami. Oznacza to, że jeśli samiec jest dobry w jednej dziedzinie darwinowskiego dostosowania, odbywa się to kosztem innego jego wymiaru. Naukowcy z Uniwersytetu Utah prowadzili 8-tygodniowy test w półnaturalnym otoczeniu. Brały w nim udział schwytane dzikie myszy. Autorzy publikacji z The Journal of Experimental Biology sprawdzali, jak samce sobie radzą z przepędzaniem innych samców z terytorium z samicami. W akwarium było dużo kryjówek, do których przegrani mogli się wycofać. Przed i po eksperymencie oceniano efektywność biegu w kołowrotku oraz przeprowadzano badanie w respirometrze z otwartym przepływem. Okazało się, że samce, które skutecznie broniły swojego terytorium (np. odpędzały inne samce), spalały w czasie biegu więcej tlenu niż myszy będące gorszymi wojownikami. Ponieważ dobrzy wojownicy i dobrzy biegacze ważyli w przybliżeniu tyle samo, w grę muszą wchodzić subtelniejsze różnice fizjologiczne. Amerykanie podkreślają, że u ludzi także występują zachowania bazujące na agresji i wytrzymałości, dlatego wyniki uzyskane na gryzoniach rzucają nieco światła na to, jak kompromisy podobne do opisanego wyżej ukształtowały naszą ewolucję. « powrót do artykułu
  4. Peruwiańskie władze oficjalnie zaprezentowały zrekonstruowaną twarz tzw. Pana z Sipán (El Señor de Sipán), mumii z grobowca odkrytego w 1987 r. przez Waltera Alvę. Pan z Sipán był władcą prekolumbijskim z kultury Moche. Wg naukowców, zmarł ok. roku 250 w wieku 45-55 lat. Jego zrekonstruowaną postać, odtworzoną dzięki współpracy specjalistów z Brazylii i z Uniwersytetu im. Inki Garcilaso de la Vegi w Limie, zademonstrowano w czwartek (20 lipca) w Muzeum Grobowców Królewskich z Sipán w Chiclayo. Ministerstwo Kultury reprezentował sam minister Salvador del Solar. Impreza miała upamiętnić 30-lecie jednego z największych peruwiańskich odkryć archeologicznych. Jak powiedział w wywiadzie udzielonym agencji prasowej AFP Walter Alva, kości czaszki Pana z Sipán zostały uszkodzone przez nacisk ziemi i klejnoty pochówkowe, ale antropolodzy dysponują narzędziami, które umożliwiają wirtualną rekonstrukcję. Warto przypomnieć, że w tym roku Peruwiańczycy zaprezentowali też twarz Señory de Cao (Pani z Cao), mumii dwudziestokilkuletniej kobiety sprzed ok. 1700 lat, która najprawdopodobniej również należała do plemiennej elity kultury Moche. « powrót do artykułu
  5. Torba, do której Neil Armstrong zebrał pierwsze w historii próbki gruntu Księżyca, została sprzedana na aukcji. Anonimowy kupiec zapłacił 1,8 miliona dolarów. Cena była niższa od spodziewanej, gdyż dom aukcyjny zakładał, że torba znajdzie nabywcę za 2-4 milionów dolarów. Mimo to jest ona najdroższym sprzedanym przedmiotem związanym z lądowaniami na Księżycu. Dotychczas najwyższą cenę osiągnął podpisany przez członków załogi plan lotu Apollo 13, który sprzedano za 275 000 USD. Skafander kosmiczny Gusa Grissoma sprzedano za 43 750 USD, a wykonane przez Neila Armstronga zdjęcie Buzza Aldrina na Księżycu – za 35 000 dolarów. Historia torby Armstronga nie jest do końca poznana. Obiekt mierzy 30x22 centymetry i został opatrzony napisem "Lunar Sample Return". Wiadomo, że powrócila na Ziemię w lipcu 1969 roku. Później zniknęła z Johnson Space Center. Odnaleziono ją w garażu Maksa Ary'ego, menedżera muzeum w Kansas, kóry w 2014 roku zostało oskarżony o jej kradzież. Torbę przejęła US Marshals Service, która trzykrotnie wystawiła ją na aukcję. Torba nie spotkała się z żadnym zainteresowaniem. W roku 2015 kupiła ją adwokat z okolic Chicago Nancy Lee Carlson. Zapłaciła za torbę 995 USD. Pani Lee Carlson wysłała torbę do NASA z prośbą o powierdzenie jej autentyczności. NASA zbadała zanieczyszczenia w torbie i stwierdziła, że rzeczywiście to do niej właśnie Armstrong zbierał próbki. Agencja kosmiczna postanowiła zatrzymać torbę. Jednak pani Carlson postanowiła ją odzyskać i pozwała NASA o zwrot. Cała sytuacja została nagłośniona w mediach, a do adwokat zaczęli zwracać się potencjalni kupcy. Carlson uznała więc, że warto torbę sprzedać i zwróciła się o pomoc do domu aukcyjnego Sotheby's. Działania Carlson zostały skrytykowane przez Michelle Hanlon, współzałożycielkę organizacji For All Moonkind. "Torba jest własnością muzeum i cała ludzkość powinna mieć możliwość podziwiania osiągnięć, jakie ona symbolizuje", stwierdzila Hanlon. Celem jej organizacji jest przekonanie ONZ do uznania i ochrony sześciu miejsc lądowania pojazdów Apollo na Księżycu. W Smithsonian National Air and Space Museum znajduje się 17 000 przedmiotów związanych z misjami Apollo. « powrót do artykułu
  6. Prof. Julia Budka z Uniwersytetu Ludwika i Maksymiliana w Monachium bada wpływ kontaktów międzykulturowych w starożytnym Egipcie. Dzięki jej wykopaliskom na wyspie Saï na Nilu w Sudanie odkryto grobowiec datujący się na ok. 1450 r. p.n.e. !RCOL Grobowiec był wykorzystywany przez jakiś czas i zawiera szczątki nawet 25 osób. Trzy tysiące czterysta lat temu wyspa należała do Nubii, która stanowiła główne źródło złota dla Nowego Państwa. Najprawdopodobniej grobowiec zbudowano dla mistrza złotnictwa imieniem Khnummose. Dotychczasowa analiza artefaktów oraz inskrypcji ujawniła, że po podbiciu przez Totmesa III Kermy lokalne elity szybko wpasowały się w nowy porządek. Wskazuje na to m.in. fakt, że najwcześniejsze tutejsze pochówki w stylu egipskim pojawiły się jeszcze za panowania tego faraona. W ciągu ostatnich 5 lat Budka prowadziła równoległe badania paru egipskich osad, założonych za czasów Nowego Państwa między 1500 a 1200 r. p.n.e. Wykopaliska na wyspie Saï nie tylko dały wgląd w relacje przedstawicieli nowej władzy (okupanta) i lokalnej nubijskiej populacji, ale i pokazały, że wyspa była zamieszkiwana dłużej niż sądzono. Uważano, że osadnictwo na wyspie zakończyło się po założeniu nowego miasta - Amara Zachodniego. Nasze badania wykazały jednak, że Hornakht, jeden z najwyższych rangą urzędników za panowania Ramzesa II, nie tylko miał na wyspie oficjalną rezydencję, ale i został tu pochowany. To jasno pokazuje, że Saï była zamieszkiwana do ok. 1200 r. p.n.e. « powrót do artykułu
  7. Największą satysfakcję z życia mają te osoby, które potrafią planować i koncentrować się na odległych i pozytywnych konsekwencjach własnych działań – wynika z badań psychologów Uniwersytetu Warszawskiego opublikowanych przez Journal of Happiness Studies. Satysfakcja z życia nie zależy tylko od tego, co już osiągnęliśmy i nie polega głównie na tym, co wydarzyło się w przeszłości. Ważne jest również to, jaką przyjmujemy perspektywę czasową: przeszłą - pozytywną lub negatywną; teraźniejszą hedonistyczną lub fatalistyczną; przyszłą – również pozytywną lub negatywną. Z badań dr hab. Macieja Stolarskiego i jego zespołu z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że każda z tych perspektyw może wywierać znaczny wpływ na obecnie doświadczane emocje. Dużo energii i motywacji daje nam przyjmowanie perspektywy teraźniejszej-hedonistycznej, związanej z dążeniem do maksymalizacji doznawania natychmiastowej przyjemności. Jednak satysfakcja jest większa wtedy, kiedy potrafimy bardziej koncentrować się na przyszłości i odległych konsekwencjach własnych działań, niż tych realizowanych obecnie. Najgorzej jest, kiedy częściej skupiamy się na negatywnych przeżyciach z przeszłości, bo pogarszają one nasze samopoczucie i obniżają satysfakcję życiową. Nie możemy oderwać się całkowicie do tego, co było dawniej, a szczególnie trudne jest zdystansowanie się do niepowodzeń i traumatycznych przeżyć. Psychologowie twierdzą, że przeszłość jest fundamentem naszej tożsamości: koncentrując się na dobrych lub trudnych, radosnych lub smutnych wspomnieniach, nieświadomie kształtujemy przekonania dotyczące całości naszego życia. Philip Zimbardo i John Boyd ze Stanford University wykazali tzw. perspektywy czasowe, którymi posługujemy się porządkując nasze postrzeganie rzeczywistości. Możemy być „zanurzeni” w teraźniejszości i cieszyć się z wypracowanego awansu w pracy, bądź sądzić, że awans „sam się nam przydarzył”. Przyszłość jest zawsze niepewna, ale pozostaje najważniejszym źródłem motywacji do działania dzięki planom i wyznaczonym celom. Zimbardo i Boyd uważają, że ludzie różnią się nasileniem i sposobem koncentracji na poszczególnych „horyzontach czasu”. Różnice te, w świetle licznych badań, są kluczowym wyznacznikiem motywacji, emocji i ogólnej jakości życia. Badania zespołu dr. hab. Macieja Stolarskiego sugerują, że najkorzystniejsza sytuacja jest wtedy, kiedy jesteśmy w stanie skutecznie przełączać naszą uwagę pomiędzy budującymi wspomnieniami z przeszłości, motywującymi planami na przyszłość oraz uważnym „smakowaniem” chwili obecnej. Poprzez takie spostrzeganie czasu możemy czuć się w pełni zapału, energiczni, weseli i mniej napięci, skuteczniej radzić sobie z gniewem i agresją, budować bardziej satysfakcjonujące związki oraz osiągać większą efektywność w miejscu pracy - podkreślają polscy specjaliści. Nie ma pewności czy nastawienie czasowe ukierunkowane bardziej na: przeszłość, teraźniejszość lub przyszłość, jest uwarunkowana genetycznie. Być może odpowiedzą na to kolejne badania, które przeprowadzą psychologowie Uniwersytetu Warszawskiego. Dotyczą one tego w jakim stopniu biologia wpływa na nasze myślenie o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Badaniami tymi objęto bliźnięta jedno- i dwujajowe tej samej płci. Również osoby nieposiadające rodzeństwa bliźniaczego mogą wziąć udział w równolegle prowadzonym badaniu, mającym na celu określenie, w jakim stopniu przyjmowane perspektywy czasowe pozostają pod wpływem cech temperamentu. Psycholog Katarzyna Wojtkowska z UW informuje, że za udział w obu badaniach przewidziane są nagrody. Zapytanie w tej sprawie lub zgłoszenie można przesyłać na adres mailowy: katarzyna.wojtkowska@psych.uw.edu.pl. Więcej informacji pod hasłem „genetyczne podłoże perspektywy czasowej" na stronie Wydziału Psychologii: psychologia.pl. « powrót do artykułu
  8. W zamian za darmowy dostęp do Wi-Fi ponad 22 000 osób zgodziło się na sprzątanie toalet w czasie imprez masowych, przytulanie bezdomnych psów i kotów, usuwanie gum do żucia z chodników i wiele innych prac społecznych. Prace te mieli wykonywać przez dwa tygodnie. Taki nagły wysyp wolontariuszy to efekt eksperymentu przeprowadzonego przez dostawcę Wi-Fi, firmę Purple. Chciała ona wykazać, że niemal nikt nie czyta regulaminu podczas łączenia się z bezpłatnymi hotspotami. Do swojego regulaminu Purple dodało rozdział "Prace społeczne", w którym zastrzegła, że korzystanie z Wi-Fi wiąże się z przeprowadzeniem wyszczególnionych prac. W rozdziale tym znalazła się też informacja, że osoba, która poinformuje Purple o jego istnieniu, otrzyma nagrodę. Wygląda na to, że z ponad 22 000 osób, które połączyły się z hotspotem, tylko 1 przeczytała warunki korzystania. Purple otrzymała bowiem tylko 1 zgłoszenie. Eksperyment pokazuje, jak ważne jest czytanie regulaminów bezpłatnych sieci, z którymi się łączymy. W regulaminach tych zawarte są bowiem informacje o tym, co dostawca hotspotu może zrobić z naszymi danymi i z kim się będzie nimi dzielił. « powrót do artykułu
  9. Microsoft opublikował listę narzędzi i programów, które zostaną usunięte lub pominięte w Windows 10 Fall Creators Update. Osoby używające od lat Windows będą zapewne zaskoczone, że na liście programów, które nie zyskały dalszej aprobaty znalazł się Paint. Koncern z Redmond nie usunie Painta z Windows. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wraz z Fall Creators Update z systemu znikną m.in. 3D Builder App, Apndatabase.xml, Outlook Express czy Syskey.exe. Paint pozostanie, jednak znalazł się on na liście narzędzi, które nie są obecnie aktywnie rozwijane i mogą zostać w przyszłości usunięte. Oczywiście można argumentować, że Paint jest przestarzały, oferuje zbyt mało opcji, a w Windows 10 znajduje się znacznie bardziej rozbudowany Paint 3D. To prawda, jednak Paint stał się przed dekady częścią „wyposażenia” Windows. Równie oczywistą co Saper. Z pewnością nikt za to nie będzie płakał po IIS Digest Authentication czy TLS RC4 Ciphers. Co interesujące, Microsoft zapowiedział też pozbycie się w przyszłości System Image Backup Solution i zaleca wykorzystywanie programów do backupów firm trzecich. Na razie nie wiadomo, kiedy koncern udostępni Windows 10 Fall Creators Update. Prawdopodobnie nastąpi to w październiku. « powrót do artykułu
  10. Elon Musk poinformował, że otrzymał niezobowiązującą zgodę urzędników na stworzenie koncepcyjnego systemu transportu Hyperloop, który łączyłby Nowy Jork z Waszyngtonem. Właśnie otrzymałem ustną zgodę, by The Boring Company wybudowała podziemny Hyperloop na trasie Nowy Jork-Filadelfia-Baltimore-Waszyngton. Podróż Nowy Jork - Waszyngton zajmie 29 minut, stwierdził Musk na Twitterze. Nowy Jork i Waszyngton dzieli 330 kilometrów. Obecnie podróż pociągiem trwa około 3 godzin,a lot samolotem zajmuje 75 minut. Oświadczenie Muska, który jest znany ze składania fantastycznych obietnic, było sporym zaskoczeniem dla wszystkich. Departament Transportu otrzymał wiele zapytań w tej kwestii. Urzędnicy, najwyraźniej nie wiedząc, co z tym zrobić, przekierowali zapytania do Białego Domu, który ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził informacji Muska. Odbyliśmy interesującą rozmowę, jesteśmy chętni, by wspierać nowatorskie projekty infrastrukturalne, sądzimy, że najlepsze pomysły pochodzą z pomysłowości i energii sektora prywatnego, oświadczył Biały Dom. Eksperci zauważają, że ewentualna budowa Hyperloop wymagałaby zgód wielu departamentów oraz władz lokalnych i stanowych. Bez tych zezwoleń budowa w ogóle nie mogłaby się rozpocząć. Musk, którego oświadczenie spotkało się ze sporym niedowierzaniem, odpowiada, że zanim otrzymamy oficjalną zgodę czeka nas jeszcze wiele pracy, ale mam nadzieję, że nastąpi to bardzo szybko. Przedsiębiorca zachęcał też obywateli, by lobbowali za jego pomysłem u swoich przedstawicieli we władzach. Na razie, o ile wiadomo, propozycja Muska ogranicza się do zbudowania odpowiednich tuneli. Nie wiadomo, która firma miałaby dostarczyć pojazdy. Rynek ten jest obecnie intensywnie badanych przez kilka przedsiębiorstw, w tym Hyperloop One, Northern Maglev czy Hyperloop Transportation Technologies. « powrót do artykułu
  11. Chińskie urzędy zgodziły się na podniesienie maksymalnej prędkości pociągu kursującego na trasie Szanghaj-Pekin do 350 km/h. Chiny unowocześniają obecnie swoją sieć kolejową i tabor. Pociągi i linie kolejowe zostaną udoskonalone tak, by można było poruszać się z prędkością do 350 km/h. Niewykluczone, że w ciągu dwóch lat maksymalna prędkość zostanie podniesiona do 400 kilometrów na godzinę. Dzięki podniesieniu prędkości na trasie G1 podróż pomiędzy Szanghajem a Pekinem potrwa zaledwie 4 godziny. Obecnie przebycie 1318-kilometrowej trasy trwa 4 godziny i 49 minut, gdyż pociągi nie mogą poruszać się szybciej niż 300 km/h. Gdy zaś prędkość na tej trasie zostanie podniesiona do 400 km/h podróż zajmie 3,5 godziny. Chiny pracują też nad pociągami zdolnymi do rozwijania prędkości dochodzącej do 600 km/h. Gdy zostaną one uruchomione coraz więcej osób powinno wybierać podróż koleją w miejsce podróży samolotem. Pociąg oferuje większe wygody niż samolot, a bilety są zwykle tańsze. W ramach przygotowań do zwiększenia prędkości w Chinach trwa zarówno udoskonalanie pociągów Hexie, jak i budowa ich następców, pociągów Fuxing. Fuxing nie tylko są w stanie rozwinąć większą prędkość, ale zużywają przy tym 17% mniej energii i są bardziej przyjazne użytkownikowi. Wyposażono je w łącza Wi-Fi i więcej miejsc do ładowania sprzętu elektrycznego. Obecnie chińskie koleje korzystają z pociągów zamówionych w Japonii, Niemczech, Francji i Kanadzie. Pociągi zaprojektowane w Chinach pozwolą na zmniejszenie kosztów obsługi. W ciągu kilku lat Chiny zastąpią obecne pociągi składami rodzimej produkcji, mówi profesor Zhao Ting. Według Chińskiej Akademii Nauk o Kolejnictwie nowe modele pociągów będą służyły przez ponad 30 lat, podczas gdy czas pracy dotychczasowych to 20 lat. Pociągi Fuxing mają wysokość 4050 milimetrów, a Hexie 3700 mm. Dzięki nowemu projektowi opory stwarzane przez Fuxing są o 7,5-12,3 procenta mniejsze, zauważalnie niższy jest też poziom hałasu w wagonie, mówi Zhang Bo z Akademii Nauk o Kolejnictwie. Obecnie w Chinach jest 22 000 kilometrów linii szybkiej kolei, czyli 60% światowej sieci znajduje się w Państwie Środka. Do roku 2025 zasięg szybkiej kolei ma wynieść 38 000 kilometrów. « powrót do artykułu
  12. W pobliżu Rosh Ha-Ayin archeolodzy z Izraelskiej Służby Starożytności odkryli imponujący zbiornik na wodę sprzed 2700 lat. Jak stwierdził dyrektor wykopalisk Gilad Itach, trudno nie być pod wrażeniem olbrzymiego podziemnego zbiornika wykutego w skale tak wiele lat temu. W starożytności gromadzenie wody z opadów było podstawową potrzebą. Roczny poziom opadów w tym regionie wynosi 500 milimetrów, więc ten kolosalny zbiornik mógł zostać z łatwością napełniony. Na jego ścianach, w pobliżu wejścia, zidentyfikowaliśmy wyryte ludzkie figury, krzyże, motywy roślinne, których autorami byli przechodzący tamtędy ludzie. Zidentyfikowaliśmy siedem figur o wysokości 15-30 centymetrów. Większość z nich ma rozpostarte ramiona, a w przypadku niektórych wydaje się, że coś w nich trzymają. Dotychczas odkopano strukturę o długości niemal 20 metrów, która sięga 4 metrów głębokości. Zbiornik został wybudowany pod większą strukturą, której ściany mają długość niemal 50 metrów. Na podłodze znaleziono fragmenty ceramiki. Niektóre z nich to zapewne szczątki naczyń używanych do czerpania wody. Najprawdopodobniej zbiornik i znajdująca się pod nim struktura powstały pod koniec VIII lub na początku VII wieku przed Chrystusem. Wiadomo, że budynek został opuszczony w czasach perskich, ale zbiornik na wodę był używany aż do czasów nowożytnych. W regionie Rosh Ha-Ayin odkryto w ostatnich latach wiele gospodarstw rolnych zbudowanych pod koniec okresu Pierwszej Świątyni. Specjaliści przypuszczają, że powstały one po roku 720 p.n.e, czyli po zniszczeniu Królestwa Izraela przez Asyrię. Niektórzy naukowcy sądzą, że gospodarstwa takie budowano, gdyż władcy chcieli zasiedlić zachodnią granicę Asyrii i zabezpieczyć tamtejszy szlak handlowy. Jednak, jak zauważa Itach, odkryta przez nas struktura różni się od większości wcześniej znalezionych gospodarstw. Zlokalizowano ją na uporządkowanym planie, na dużej przestrzeni, ma grube mury i imponujący zbiornik na wodę. To sugeruje, że był to lokalny ośrodek administracyjny, który mógł kontrolować okoliczne gospodarstwa. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Katalońskiego Instytutu Badań Chemicznych opracowali metodę uzyskiwania poliwęglanów z dwutlenku węgla i tlenku limonenu, monoterpenu z owoców cytrusowych. Dotąd, ponieważ sam kwas węglowy jest nietrwały, poliwęglany uzyskiwano w wyniku polikondensacji fosgenu z diolami aromatycznymi, głównie z budzącym zastrzeżenia, ropopochodnym bisfenolem A (BPA). Nasza metoda zastępuje BPA limonenem, który można wyizolować z cytryn i pomarańczy, co daje nam bardziej ekologiczną [...] alternatywę - opowiada prof. Arjan Kleij. Ponieważ w tym momencie całkowite zastąpienie BPA limonenem byłoby dla wielu firm i gałęzi przemysłu niewykonalne, naukowiec proponuje, by robić to stopniowo. Autorom publikacji z pisma Catalysis udało się uzyskać przyjazny dla środowiska polimer PLDC (ang. poli(limonenpoly(limonene)dicarbonate), który ma wyższą temperaturę zeszklenia niż jakikolwiek wyprodukowany dotąd poliwęglan. Byliśmy tym zaskoczeni, bo zwykle bioplastiki mają gorsze właściwości termiczne niż klasyczne polimery. Odnieśliśmy się sceptycznie do początkowych wyników, ale [zmieniliśmy zdanie], bo udało się je wielokrotnie powtórzyć. Wyższa temperatura zeszklenia oznacza, że polimer topi się w wyższej temperaturze, a dzięki temu wyprodukowane z niego przedmioty codziennego użytku będą bezpieczniejsze. Obecnie zespół Kleija prowadzi negocjacje z producentami polimerów. « powrót do artykułu
  14. Astronomowie z australijskiego Swinburne University of Technology i amerykańskiego University of Minnesota Duluth opracowali metodę, dzięki której amatorzy astronomii, a nawet uczniowie szkół podstawowych mogą samodzielnie oszacować masę czarnej dziury w galaktyce spiralnej. Jako, że czarne dziury nie emitują światła, bada się je obserwując gaz i gwiazdy znajdujące się w pobliżu i na tej podstawie określa ich masę. Takie obserwacje wymagają specjalistycznej wiedzy i sprzętu. Australijsko-amerykański zespół, korzystając z już istniejących pomiarów, wykazał, że masę czarnej dziury można dokładnie ocenić obserwując ramiona galaktyki spiralnej, w której się ona znajduje. Niemal sto lat temu James Jeans i Edwin Hubble zauważyli, że galaktyki spiralne z dużym centralnym zgrubieniem galaktycznym mają ściślej przylegające ramiona, a w galaktykach o małym zgrubieniu ramiona są luźniej rozłożone. Od tamtego czasu astronomowie opisali miliony galaktyk spiralnych i przypisali każdą z nich do typu Sa, Sb, Sc lub Sd, w zależności od rozłożenia ramion. Profesor Marc Seigar z University of Minnesota Duluth, jeden z autorów obecnych badań, odkrył przez laty, że istnieje zależność pomiędzy masą czarnej dziury a rozłożeniem ramion galaktyki. Doktor Benjamin Davis i profesor Alister Graham, to przeanalizowaniu dużej próbki galaktyk spiralnych zauważyli, że ta zależność jest jeszcze większa niż odkrył Seigar. Siła tej zależności jest podobna, jeśli nawet nie większa, niż siła wszystkich metod używanych dotychczas do szacunku mas czarnych dziur. Teraz każdy może popatrzeć na obraz galaktyki spiralnej i szybko oszacować masę jej czarnej dziury, mówi Davis. Specjaliści zwracają uwagę, że powinniśmy lepiej poznać zależność pomiędzy dyskiem galaktycznym a czarnymi dziurami. Skoro bowiem istnieje silna zależność pomiędzy ramionami a czarnymi dziurami, a ramiona wyłaniają się z dysku, to poznanie wspomnianej zależności jest bardzo istotne. Tym bardziej, że opracowana przez australijsko-amerykański zespół procedura pozwala na szacunki masy czarnych dziur w galaktykach nieposiadających centralnego zgrubienia. To zaś oznacza, że czarne dziury i dyski galaktyczne wspólnie ewoluują, stwierdza Davis. Oszacowanie masy czarnej dziury w galaktyce spiralnej stało się teraz tak proste, jak nauczenie się alfabetu, mówi profesor Graham. « powrót do artykułu
  15. Cukrzyca powoduje zmiany w mikrobiomie jamy ustnej, które ułatwiają rozwój chorób przyzębia. Naukowcy z Uniwersytetu Pensylwanii zauważyli, mikrobiom myszy z cukrzycą się zmieniał, a zmiany korelowały z nasilonym stanem zapalnym i zanikiem kości. Dotąd nie było konkretnych dowodów, że cukrzyca wpływa na mikrobiom jamy ustnej, tyle tylko, że badań tych nie prowadzono zbyt rygorystycznie - podkreśla Dana Graves. Pierwszym etapem najnowszego studium było porównanie mikrobiomów jamy ustnej myszy z cukrzycą i zdrowych. Przed rozwojem hiperglikemii mikrobiom obu grup był podobny, gdy ta się jednak pojawiła, dla chorych gryzoni typowa była mniejsza różnorodność społeczności bakteryjnej. U gryzoni z cukrzycą występowały też choroby przyzębia i zanik kości wspierającej zęby. Obserwowano również podwyższone poziomy interleukiny 17 (IL-17), która spełnia ważną rolę w odpowiedzi immunologicznej i stanie zapalnym. Na razie naukowcy wiedzieli, że zmiany mikrobiomu korelują z chorobami przyzębia, ale nie mieli pewności, czy łączy je związek przyczynowo-skutkowy. By wyjaśnić tę kwestię, przetransferowali bakterie myszy z cukrzycą do zdrowych gryzoni wychowywanych w sterylnych warunkach. Okazało się, że u zwierząt będących biorcami cukrzycowego mikrobiomu jamy ustnej także wystąpił zanik kości. Mikrotomografia komputerowa ujawniła, że występowało u nich o 42% mniej kości niż u myszy po transferze mikroflory od zdrowych osobników. Oprócz tego naukowcy stwierdzili wzrost markerów stanu zapalnego. Przenosząc po prostu mikrobiom jamy ustnej, byliśmy w stanie wywołać u normalnych myszy szybki zanik kości charakterystyczny dla grupy z cukrzycą. Podejrzewając, że u podłoża zaobserwowanego zjawiska mogą leżeć cytokiny zapalne, zwłaszcza IL-17, zespół powtórzył eksperymenty z transferem, tyle że przed nim myszom-dawcom zrobiono zastrzyki z przeciwciałami anty-IL-17. Okazało się, że gryzonie, którym podano mikrobiomy tych zwierząt, miały mniejszy zanik kości. Choć działanie na IL-17 skutecznie zapobiegało zanikowi kości u myszy, nie jest to dobra strategia terapeutyczna dla ludzi, u których interleukina odgrywa kluczową rolę w ochronie immunologicznej. Graves dodaje, że diabetycy mogą wiele uzyskać, dobrze kontrolując poziom cukru we krwi i dbając o higienę jamy ustnej. « powrót do artykułu
  16. Przypominające piegi przebarwienia na tęczówce częściej występują u ludzi z większą ekspozycją słoneczną w ciągu życia. Choć są łagodne, przebarwienia te wskazują na obecność bądź ryzyko chorób oczu wyzwalanych przez światło słoneczne, np. zwyrodnienia plamki żółtej czy zaćmy. Autorzy publikacji z pisma Investigative Ophthalmology & Visual Science zbadali pod kątem przebarwień na tęczówce 632 osoby z basenów publicznych w Styrii (57% stanowiły kobiety, u 76,1% występowało co najmniej 1 przebarwienie). Ochotnicy wypełniali też kwestionariusze dotyczące ekspozycji słonecznej i zwyczajów związanych z ochroną przed słońcem. Okazało się, że rozwój przebarwień korelował z 1) rosnącym wiekiem (wiek ludzi z i bez przebarwień wynosił, odpowiednio, 41,8±16,8 i 27,6±19,2 r.), 2) liczbą przebytych oparzeń słonecznych (>10; 31% vs. 19%), 3) liczbą oparzeń prowadzących do pęcherzy (26% vs. 11%), 4) rogowaceniem słonecznym (72% vs. 45%), a także 5) z liczbą znamion na ciele (>10; 78% vs. 67%). U ludzi z ciemnymi oczami plamki występowały rzadziej, podobnie zresztą jak u osób lepiej chroniących się przed słońcem (np. za pomocą preparatów z filtrem czy ubrań). Austriacy zauważyli, że przebarwienia są nierównomiernie rozmieszczone i większość występuje w kwadrancie skroniowym dolnym. Naukowcy podejrzewają, że inne obszary tęczówki mogą być po prostu osłaniane od słońca przez łuki brwiowe i nos. « powrót do artykułu
  17. W listopadzie 1864 roku Lydia Bixby otrzymała list, napisany ponoć przez samego Abrahama Lincolna, w którym prezydent wyrażał swoje ubolewanie z powodu śmierci 5 synów pani Bixby w czasie Wojny Secesyjnej. Z czasem list stał się sławny jako jeden z najlepiej napisanych listów w dziejach języka angielskiego. Historycy za to zaczęli wątpić, czy rzeczywiście napisał go Lincoln. Pojawiły się głosy, że jego prawdziwym autorem mógł być sekretarz prezydenta, John Hay. W artykule opublikowanym właśnie w Digital Scholarship in the Humanities, grupa badaczy z doktor Andreą Nini z Uniwersytetu w Manchesterze, informuje, że opracowana przez nich technika wykazała, iż wyjątkowy list "niemal na pewno" wyszedł spod ręki Haya. Nowa technika nazwana została N-gram tracing i wykorzystuje maszyny do analizy następstwa form językowych. Jest ona w stanie wskazać autora nawet krótkiego tekstu, gdyż analizuje niewielkie jego fragmenty, bo zidentyfikować styl charakterystyczny dla różnych osób. Metodę wykorzystali naukowcy z Centre for Forensic Linguistics z Aston University. Najpierw komputer analizował 500 tekstów napisanych przez Haya i 500 autorstwa Lincolna. Gdy już nauczył się odróżniać styl obu panów, zajął się analizą listu Bixby. W niemal 90% przypadków maszyna stwierdziła, że autorem listu jest Hay. Dla reszty przypadków nie potrafiła jednoznacznie określić jego autorstwa. Często historycy spierają się o autorstwo bardzo długich tekstów. Dysponujemy wieloma sprawdzonymi metodami, które pozwalają rozstrzygnąć taki spór. Jednak list Bixby jest krótki, co stanowi poważne wyzwanie. Musieliśmy opracować nową metodę jego analizy, mówi Nini. Sądzimy, że ta nowa metoda może zostać zastosowana także w innych przypadkach, szczególnie podczas współczesnych śledztw, pozwalając na przykład na określenia autorstwa listów z pogróżkami, dodaje uczona. Doktor Nini ma też nadzieję, że uda się jej rozwiązać kolejną zagadkę. Chce poddać analizie listy napisane prawdopodobnie przez Kubę Rozpruwacza. Obecnie wiemy też, że co najmniej dwóch z pięciu synów pani Bixby przeżyło wojnę. « powrót do artykułu
  18. Facebook informuje, że prowadzi wstępne rozmowy z wydawcami na temat wprowadzeniu modelu subskrypcyjnego w serwisie społecznościowym. Dzień wcześniej informacje o planach Facebooka ujawnił The Wall Street Journal. Wprowadzone przez serwis mechanizmy prawdopodobnie pozwolą wydawcom na tworzenie paywalli facebookowym Instant Access i przekierowanie użytkownika do głównej witryny danego medium, gdzie internauta będzie mógł zamówić cyfrową subskrypcję. Instant Access pozwala wydawcom na bezpośrednie publikowanie swoich treści w aplikacji Facebooka. Cambpell Brown, odpowiedzialny w Facebooku za współpracę z wydawcami treści, przyznaje, że firma już od dłuższego czasu pracuje nad modelem subskrypcyjnym. Teraz jest on gotowy, a dzięki niemu wydawcy zyskają dostęp do danych pozwalających im sprawdzić, jakim zainteresowaniem cieszył się dany tekst na Facebooku w porównaniu z ich własnymi witrynami mobilnymi. Testy facebookowego paywalla rozpoczną się w październiku. Tymczasem akcje Facebooka zyskały na wartości 0,79% i na zamknięciu sesji kosztowały 164,14 USD. « powrót do artykułu
  19. Najlepszą obroną przeciwko złej sztucznej inteligencji może być dobra sztuczna inteligencja. Systemy SI będą przyszłością bezpieczeństwa, a używać ich będą zarówno cyberprzestępcy jak i osoby odpowiedzialne za ochronę infrastruktury IT. Autorzy platformy Kaggle, na której twórcy modeli statystycznych i analitycznych konkurują między sobą budując modele najlepiej opisujące dostępne zestawy danych, właśnie ogłosili rozpoczęcie zawodów pomiędzy algorytmami sztucznej inteligencji. Zawody, które potrwają przez pięć miesięcy, mają na celu wyłonienie najlepszych algorytmów ofensywnych i defensywnych. To świetny pomysł, by w jednym miejscu zgromadzić badania dotyczące zarówno technik oszukiwania systemów maszynowego uczenia się, jak systemów odpornych na tego typu ataki, cieszy się profesor Jeff Clune z University of Wyoming, który bada granice maszynowego uczenia się. Konkurs będzie składał się z trzech elementów. W ramach pierwszego z wyzwań zadaniem będzie oszukanie mechanizmu maszynowego uczenia się tak, by przestał właściwie pracować. Druga konkurencja zakłada próbę wymuszenia na algorytmie nieprawidłowe sklasyfikowanie danych. W ramach trzeciego wyzwania uczestnicy będą musieli stworzyć systemy jak najbardziej odporne na ataki. Wstępne wyniki zostaną zaprezentowane już pod koniec bieżącego roku. Maszynowe uczenie się, w ramach którego maszyna samodzielnie tworzy algorytm służący do rozwiązania stojącego przed nią problemu, staje się coraz ważniejszym narzędziem pracy w wielu gałęziach przemysłu i nauki. Od dawna jednak wiadomo, że technologię maszynowego uczenia można oszukać. Na przykład udaje się to spamerom, którzy oszukują automatyczne algorytmy wyłapujące niechciane e-maile. Czasami, ku zaskoczeniu ekspertów, okazuje się, że nawet niezwykle zaawansowane algorytmy można oszukać w bardzo prosty sposób. Zorganizowanie „bitwy algorytmów” może być dobrym sposobem na ich udoskonalenie. Antagonistyczne maszynowe uczenie się jest trudniejsze do badania niż jego konwencjonalna odmiana. Trudno jest bowiem stwierdzić, czy to atak był tak silny, czy obrona tak słaba, mówi Ian Goodfellow z Google Brain, które organizuje zawody. Jako, że wspomniane algorytmy są coraz częściej wykorzystywane, rosną obawy o ich bezpieczeństwo. Tym bardziej, że maszynowe uczenie się jest coraz popularniejsze i może być wykorzystane zarówno do prowadzenia pozytywnych jak i negatywnych działań. Bezpieczeństwo IT zmierza w kierunku maszynowego uczenia. Ci źli będą wykorzystywali maszynowe uczenie do zautomatyzowania ataków, a my do obrony, mówi Goodfellow. « powrót do artykułu
  20. W 2020 r. szwedzki reżyser Anders Weberg chce w spektakularny sposób zakończyć swoją karierę. Za 3 lata na wszystkich kontynentach naraz ma zostać wyświetlony jego film pt. Ambiancé. Będzie trwać 720 godzin (równo 30 dni) i po jednorazowej projekcji wszystkie jego kopie zostaną zniszczone. Nie należy się spodziewać trzymającej w napięciu akcji, a tym bardziej nagłych jej zwrotów, bo jak mówi sam Weberg, scenariusz po prostu nie istnieje. Reżyser uwiecznia grę światła i później pracuje nad ujęciami na komputerze. Układam je i przekładam, by uzyskać strumień reprezentujący emocje, które próbuję przekazać. Wykorzystuję do tego Adobe After Effects [program do tworzenia efektów specjalnych i kompozycji]. By ustanowić nowy rekord długości filmu, Weberg musi pokonać Modern Times Forever - duńską produkcję z 2011 r. autorstwa grupy Superflex. Trwa ona 240 godzin i przedstawia zmieniający się pod wpływem pogody i mijających lat budynek Stora Enso w Helsinkach. Teoretycznie rekord już został ustanowiony, bo w zeszłym roku Weberg poinformował, że ma 400 godzin Ambiancé. By zrealizować cel, muszę kończyć co najmniej godzinę edytowanego filmu tygodniowo. To oznacza, że tydzień w tydzień potrzebuję 7-8 godzin surowego materiału. Podsycając ciekawość publiczności, Weberg od 2014 r. prezentuje trailery. Pierwszy był "krótki", zaledwie 72-min, i już zniknął z Sieci, więc w zeszłym roku Szwed wypuścił trailer trwający 7 h 20 min. Ostatnia próbka, która ma się ukazać w 2018 r., będzie trwać już 72 godziny. W Ambiancé przewidziano role dla aż 100 aktorów. Z niektórymi reżyser pracował w przeszłości, inni zagrają tylko w tym filmie. Nie wydaje się jednak, by pojawiły się jakieś dialogi. W nakręconych dotąd 400 godzinach ich nie ma i niewiele wskazuje, by miało się to zmienić. Wg Webera, we współczesnym kinie dialogi są nadużywane, a tak naprawdę nie są konieczne do przekazania komunikatu odbiorcom. W trailerze z 2016 r. występują Stina Pehrsdotter i Niclas Hallberg, a ścieżkę dźwiękową napisał niemiecki kompozytor Martin Juhls. « powrót do artykułu
  21. Zmiany klimatyczne niemal na pewno były odpowiedzialne za morską falę ciepła, która w latach 2015-2016 pojawiła się u wybrzeży Tasmanii, pozostała tam przez 251 dni i miała rozmiary nawet siedmiokrotnie większe od samej wyspy, czytamy w najnowszym numerze Nature Communications. Fala niosąca gorącą wodę zmniejszyła produktywność tasmańskich łowisk tuńczyka, zwiększyła śmiertelność wśród jadalnych ślimaków z gatunku Haliotis rubra, przyczyniła się do wybuchu epidemii Pacyficznego Zespołu Śmiertelności Ostryg (Pacific Oyster Mortality Syndrome) i spowodowała migrację nowych gatunków ryb na wody otaczające Tajwan. Podczas największego natężenia fali upałów temperatura tasmańskich wód była o 2,9 stopnia Celsjusza wyższa od spodziewanej temperatury letniej. Doktor Eric Oliver, główny autor badań z ARC Centre of Excellence for Climate System Science (ARCCSS), mówi, że w związku ze zmianami klimatycznymi coraz częściej może dochodzić do tego typu wydarzeń. Możemy z 99-procentową pewnością stwierdzić, że antropogeniczne zmiany klimatu powodują, że prawdopodobieństwo wystąpienia morskich fal upałów jest kilkunastokrotnie większe, stwierdził uczony. Wydarzenie z lat 2015-2016 było najbardziej długotrwałą i najbardziej intensywną falą morskiego ciepła zanotowaną u wybrzeży Tasmanii, dodaje. Badania, prowadzone przez ARCCSS i Uniwersytet Tasmanii we współpracy z CSIRO i Australian Institute of Marine Science wykazały, że falę gorących wód napędził Prąd Wschodnioaustralijski, który od kilkudziesięciu lat staje się coraz silniejszy i niesie wody dalej na południe. Wschodnie wybrzeża Tasmanii już i tak podlegają wyjątkowo szybkim zmianom. Temperatury w tym regionie rosną czterokrotnie szybciej niż średnie globalne tempo wzrostu. Dowody wskazują, że na całym świecie rośnie częstotliwość lokalnego występowania ekstremalnych przypadków pojawienia się gorących wód. W latach 2015-2016 na niemal 1/4 powierzchni oceanów pojawiły się fale gorąca, które były albo najbardziej intensywne, albo najbardziej długotrwałe od czas rozpoczęcia globalnych pomiarów satelitarnych w roku 1982, mówi profesor Neil Holbrook. Badanie tych zjawisk odgrywa bardzo ważną rolę w pomocy przemysłowi, rządom i lokalnym społecznościom w planowaniu i adaptowaniu się do tych zmian oraz w lepszym zrozumieniu ich wpływu na środowisko i ekosystem, dodaje naukowiec. « powrót do artykułu
  22. Choć koneserzy twierdzą, że lody z większą zawartością tłuszczu są smaczniejsze, badania specjalistów z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii wykazały, że ludzie często nie potrafią zauważyć różnicy między ilością tłuszczu w tym deserze. Gdy w testach smakowych lodów waniliowych zawartość tłuszczu mieściła się w zakresie 6-12%, ochotnicy nie byli w stanie zauważyć 2-proc. różnicy w ilości tłuszczu w próbkach. Okazało się również, że gdy różnica wynosiła 4%, to przy lodach z 6 i 10% tłuszczu potrafili to odróżnić, a przy próbkach z 8- i 12% zawartością tłuszczu już nie. Naszym najważniejszym odkryciem jest to, że kiedy zawartość tłuszczu zmienia się w pewnym zakresie, nie wpływa to na akceptowalność dla konsumentów. Założenie, że "wyższa zawartość tłuszczu jest lepsza", nie znalazło potwierdzenia w tym badaniu - podkreśla Laura Rolon. Autorzy publikacji z Journal of Dairy Science zauważyli także, że ogólne upodobanie badanych nie zmieniło się, gdy zawartość tłuszczu spadła np. z 14 do 6%. Wygląda więc na to, że ilość tłuszczu nie wpływa znacząco na preferencje smakowe. Skoro przy określonych poziomach tłuszczu występują niewielkie różnice w postrzeganiu i preferencjach smaku, wg naukowców, producenci lodów mogliby mieć większą swobodę w dostosowaniu swoich receptur w taki sposób, by lepiej kontrolować koszty i stworzyć coś naprawdę apetycznego dla konsumentów na dietach wykluczających. Tłuszcz to najdroższy podstawowy składnik lodów, więc w przypadku lodów wysokiej jakości, które z założenia powinny mieć więcej tłuszczu, cena jest wyższa. W tańszych markach ekonomicznych zawartość tłuszczu jest zaś przeważnie mniejsza - opowiada prof. John Coupland. Amerykanie zebrali grupę 292 osób, które regularnie jadały lody. Określano ich akceptację dla różnych poziomów tłuszczu i czy potrafią odróżnić zawartość tłuszczu w próbkach. Zawartością tłuszczu w świeżych lodach manipulowano, zmieniając ilość śmietany i dodając maltodekstrynę, która jest produktem enzymatycznego rozpadu skrobi i należy do popularnych wypełniaczy. Zespół z Pensylwanii zastrzega, że należy pamiętać, że maltodekstryna niekoniecznie jest zdrowym zastępnikiem tłuszczu. Ponieważ w trakcie przechowywania pojawiają się kryształki lodu, naukowcy prowadzili też eksperymenty z magazynowanymi próbkami. W tym przypadku także nie odnotowano jednak znaczących różnic w preferencjach. « powrót do artykułu
  23. Do niedawna najstarszymi dowodami na osadnictwo człowieka w Australii były liczące 50 000 lat kamienne narzędzia znalezione w skalnym schronieniu na północy kraju. Teraz Chris Clarkson i jego koledzy z University of Queensland natrafili na artefakty, których wiek ocenili na 65 000 lat. W skalnym schronieniu w Kakadu National Park naukowcy odkryli pozostałości po ognisku, kamienne siekiery, kamienie służące do rozcierania pokarmu, resztki roślin i ochrę używaną powszechnie w sztuce naskalnej. Wiek znaleziska oszacowano datując pozostałości kwarcu i węgla drzewnego z tej samej warstwy osadów. Alan Cooper z University of Adelaide jest zaskoczony odkryciem kolegów z Queensland. Wiemy, że ci ludzie przemieszczali się bardzo szybko. Błyskawicznie przenieśli się z Afryki do Azji, a później do Australii. Jeśli więc przybyli do Australii 65 000 lat temu, to dlaczego minęło 15 000 lat zanim rozprzestrzenili się po reszcie kraju?. Odpowiedź na to pytanie utrudnia też fakt, że nie wiemy, skąd pochodzili pierwsi Australijczycy. Najprostsza droga z Azji wiedzie przez wyspy znajdujące się na północ od Australii. Jednak dotychczas znaleziono niewiele dowodów wskazujących na obecność Homo sapiens na tych wyspach dawniej niż 44 000 lat temu. Obraz ludzkiego osadnictwa ciągle ewoluuje. Dopiero niedawno dowiedziono, że Aborygeni są pierwszymi mieszkańcami Australii, poznaliśmy historię zasiedlania Polinezji, a pewne dowody wskazują, że człowiek mógł pojawić się na filipińskiej wyspie Luzon już 67 000 lat temu. Również O'Connor jest zaskoczony swoim odkryciem. Co prawda przed 65 000 lat poziom oceanów był znacznie niższy, co czyniło podróż łatwiejszą, ale i tak ludzie musieli by przebyć 80 kilometrów otwartego oceanu, by dotrzeć z najbliższej wyspy do Australii. Trudno powiedzieć, co mogło ich skłonić do ryzykownej podróży w nieznane. Nie ma żadnego oczywistego powodu, jak np. zmiany klimatyczne, które wyjaśniają tak szybkie przemieszczanie się, mówi O'Connor. Wcześniejsze niż sądzono przybycie ludzi do Australii może mieć związek z wytępieniem miejscowej megafauny, która zaniknęła 45 000 lat temu. Jednak sam fakt, że ludzie żyli obok wielkich zwierząt przez 20 000 lat nie oznacza, że są odpowiedzialni za ich wyginięcie, podkreśla O'Connor. Ludzie mogli mieć jakiś wpływ na jej wyginięcie dzięki opanowaniu ognia i polowaniom, ale brak na to solidnych dowodów, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  24. RAND Corporation opublikowała pierwszy raport dotyczący czarnorynkowego obrotu bronią w internecie. Stanowi on dobry przegląd obecnej sytuacji, stwierdził Julio Hernandez-Castro z University of Kent. Z raportu dowiadujemy się, że większość sprzedawców działających w tzw. darknecie pochodzi z USA, są gotowi wysyłać broń na cały świat, a najlepsze zyski zapewnia sprzedaż do Europy. Liberalne amerykańskie prawo dotyczące obrotu bronią utrudnia więc kontrolę broni w krajach o bardziej restrykcyjnych przepisach. Broń stanowi mniej niż 1% przedmiotów sprzedawanych na internetowym czarnym rynku. Jednak oferta jest znacznie bogatsza niż tylko możliwość zakupu broni i otrzymania jej za pośrednictwem poczty. W darknecie znajdziemy podręczniki budowy bomb czy też instrukcje w jaki sposób rozłożyć broń, ukryć ją i przesłać do różnych krajów. Eksperci zwracają uwagę, że dostępne technologie i informacje znakomicie ułatwiają działalność tzw. samotnych wilków, osób, które z własnej inicjatywy decydują się na przeprowadzanie ataków. Nie wszystkie przedmioty oferowane na sprzedaż w darknecie są nielegalne, jednak duży stopień anonimowości zapewniany przez tę cześć internetu zachęca do obchodzenia czy łamania prawa. Giacomo Persi Paoli, główny autor raportu RAND Corporation uważa, że istnienie darknetu może zrewolucjonizować sposób, w jaki przeciętny człowiek kupuje broń palną. To może całkowicie zmienić reguły gry. Oczywiście anonimowość ma też swoją cenę. Kupujący nigdy nie ma pewności, czy po drugiej stronie łącza nie ma do czynienia z oszustem lub przedstawicielem organów ścigania. Brak możliwości weryfikacji użytkowników darkentu utrudnia też jego analizę. Dlatego autorzy raportu podkreślają, że należy go rozumieć bardziej jako badanie szacunkowe, a nie szczegółowy opis rzeczywistości. Jednak zarysowany w raporcie obraz z pewnością zaniepokoi europejskich prawodawców i organa ścigania. Badacze RAND Corporation zauważają, że bron palna stanowi około 40% wszystkich rodzajów broni oferowanych w internecie, a około 30% to produkty cyfrowe takie jak instrukcje budowy bomb czy schematy broni do samodzielnego wydrukowania na drukarce 3D. Ponad połowa oferowanej broni pochodzi z USA, a przychody z jej sprzedaży do Europy są 5-krotnie wyższe niż ze sprzedaży na rynku krajowym. Wcześniej, by kupić nielegalną broń, trzeba było znaleźć kontakt z gangiem zajmującym się handlem, przekonać sprzedawcę, że nie jest się z policji i liczyć na to, że gangsterzy nie okradną klienta lub nie sprzedadzą mu podróbki. Również i w darknecie, by przeprowadzić transakcję, konieczne jest zbudowanie przynajmniej minimalnego zaufania pomiędzy jej stronami. Dlatego też sprzedający i kupujący mogą przeglądać nawzajem swoje dotychczasowe transakcje i wystawiać oceny, podobnie jak ma to miejsce na Amazonie czy eBayu. Kupujący może oceniać m.in. jakość dostarczonego towaru, jakoś obsługi klienta czy metody użyte do dyskretnego i bezpiecznego przesłania towaru. Niektórzy sprzedawcy oferują nawet możliwość zwrotu zakupionych przedmiotów, pozwalają też na ich wypróbowanie przed podjęciem ostatecznej decyzji o zakupie. Wiele czarnorynkowych targów oferuje zabezpieczenie transakcji w sposób podobny do rachunku powierniczego escrow. Kupujący wysyła nań pieniądze, a te trafiają do sprzedającego dopiero wówczas, gdy kupujący potwierdzi, że otrzymał zamówiony towar. Sprzedawcy broni w darknecie przez lata dzielili się doświadczeniami i udoskonalali taktykę bezpiecznego jej przesyłania przez granice. Najczęściej broń jest rozkładana i przesyłana w różnych paczkach. Czasem poszczególne części są ukrywane np. w starym sprzęcie stereo czy drukarkach. Używają bardzo zaawansowanych metod, przyznaje Hernandez-Castro. « powrót do artykułu
  25. Ku uciesze naukowców, w założonym zaledwie 8 lat temu Richard Underwood Nature Refuge pojawiło się młode krytycznie zagrożonego wombata australijskiego (Lasiorhinus krefftii). Szacuje się, że na wolności pozostało ok. 250 wombatów australijskich. Większość żyje w Epping Forest National Park, a parę we wspominanym Richard Underwood Nature Refuge. Azyl utworzono, gdy w 2009 r. okazało się, że liczba L. krefftii w Epping spadła. W ostatnich latach populacja wolno, ale stale się powiększa. Steven Miles, minister środowiska Queensland, opowiada, że specjaliści przez 10 miesięcy uważnie obserwowali samicę. Ostatecznie potwierdzono, że młode opuściło torbę. To pierwszy "dodatek" do reintrodukowanej kolonii w ciągu 5 lat. Wszystko wskazuje na to, że dokoptowany do niej w zeszłym roku nowy samiec dobrze się zaaklimatyzował. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...