Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37859
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    253

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Znalazła się Pani w zeszłorocznym zestawieniu 100 najbardziej inspirujących i wpływowych kobiet świata BBC (BBC 100 Women 2023). Jak Pani odbiera to wyróżnienie? Co to dla Pani oznacza? Dla mnie najważniejsze jest to, że otrzymałam wyróżnienie za to, co dobrego faktycznie jestem w stanie wnieść w życie innych ludzi. Cieszę się, że to, co robię, ma duży potencjał dzielenia się z ludźmi dobrem i pięknem, a nie polega tylko na jakiejś rozkrzyczanej obecności w mediach. Bo sława trwa pięć minut, ale to, jacy jesteśmy dla innych i jak się w ich sercach zapiszemy, zostaje na zawsze. Nagrywa Pani przyrodę. Od czego rozpoczęła się ta pasja? Odkąd pamiętam, zawsze byłam bardzo wrażliwa na dźwięki, zwłaszcza te pochodzące z przyrody. Od wczesnego dzieciństwa zwracałam uwagę na miejskie wróble, na koniki polne na podmiejskich łąkach, na głosy żab w stawie... Impulsem, który zainspirował mnie do poważnego zainteresowania się dźwiękami ptaków, była seria kilkusekundowych, niskiej jakości nagrań ptaków, z którymi w wieku 10 lat zetknęłam się, przeglądając pewną komputerową encyklopedię PWN na płycie CD-ROM. Ta dziecięca ciekawość sprawiła, że zaczęłam zapamiętywać tamte ptasie głosy i wkrótce zapragnęłam znaleźć ich więcej. Pojawiły się pierwsze kasety, płyty kompaktowe, i to nie tylko z głosami ptaków, ale i płazów. W miarę jak moja fascynacja dźwiękami przyrody rosła i zaczynałam coraz bardziej szczegółowo odkrywać odgłosy zwierząt, wszystko, dosłownie „wszystko”, stało się dla mnie interesujące. Jednocześnie zaczęłam stopniowo rejestrować głosy ptaków, które słyszałam w najbliższym otoczeniu – tak powstały moje pierwsze nagrania. W drodze do szkoły i ze szkoły, przed lekcjami, przed domem, z balkonu, przez okno, na spacerach – nagrywałam wszystko i wszędzie, gdzie tylko mogłam. Na początku miałam zwykły rzężący dyktafon i sukcesem było, jeśli ptaka w ogóle było słychać... Dziś bym powiedziała, że nie da się tego słuchać, ale wtedy byłam zadowolona ze wszystkiego, co udało mi się uchwycić. Gdzie ukazywały się płyty z Pani nagraniami? Czytałam o współpracy z australijskim Listening Earth, polskim Solitonem czy słowackim wydawnictwem LOM. Ile wydała Pani do tej pory albumów? Znajdziemy Panią na serwisach streamingowych? Z wydawnictwem „Listening Earth” nawiązałam współpracę w roku 2015. Znałam ich już wtedy od dawna, bo odkryłam ich przypadkiem lata wcześniej dzięki... ich nagraniu dzikich papużek falistych z Australii (papugi to jedna z moich ulubionych grup ptaków). Opublikowałam tam trzy albumy: „Echoes from the ancient forest”, „Morning at the Lutownia river” oraz „Morning soundscapes from the Biebrza marshes”. W roku 2016 wydałam na rynek polski dwie płyty: „Echa krainy żubra” z Puszczy Białowieskiej i „Echa krainy łosia” z obszaru doliny Biebrzy. Ukazały się nakładem wydawnictwa Soliton, które też znałam już wcześniej poprzez ich serię nagrań przyrody. W tym samym roku dość przypadkowo zetknęłam się ze słowackim wydawnictwem LOM, które opublikowało płytę „Soundscapes of summer”, a rok później również płytę „Soundscapes of spring”. Docelowo mają one stanowić element cyklu poświęconego czterem porom roku, który planuję opublikować też w języku polskim poprzez wydawnictwo Soliton. Niedługo też w wydawnictwach LOM i Soliton ukażą się moje nagrania z wyprawy do rezerwatu Tambopata w Peru, którą odbyłam w roku 2017 – oba wydawnictwa mają już wszystkie materiały, czekamy tylko na publikację. Jeśli chodzi o obecność moich albumów w Internecie, wydawnictwo LOM udostępnia swoje płyty poprzez serwis Bandcamp, a wydawnictwo Soliton jest obecne w serwisach takich jak Spotify, chociaż ja nie śledzę bardzo dokładnie tego, gdzie konkretnie te publikacje się pojawiają. « powrót do artykułu
  2. Im więcej dowiadujemy się o grzybach, tym bardziej dociera do nas, że nie ma bez nich życia. Nie są ani roślinami, ani zwierzętami, ale występują dosłownie wszędzie, także w powietrzu i w naszych ciałach. Mogą być mikroskopijne, ale należą również do największych poznanych organizmów. Dzięki nim na lądzie powstało życie. Mogą przetrwać bez dodatkowej ochrony w kosmosie i rozwijać się w obecności promieniowania jądrowego. Tak naprawdę praktycznie całe życie w ten czy inny sposób zależy od grzybów. Te wciąż zadziwiające nas organizmy nie mają mózgu, ale potrafią rozwiązywać problemy i manipulować zachowaniem zwierząt z niesamowitą precyzją. Zawdzięczamy im chleb, alkohol i leki ratujące życie – dlatego można powiedzieć, że grzyby ukształtowały historię ludzkości. I nadal będą ją kształtować. Dzięki swoim właściwościom psychodelicznym niektóre grzyby mogą łagodzić objawy wielu zaburzeń psychicznych. Ich zdolność rozkładania plastiku, materiałów wybuchowych, pestycydów i ropy naftowej jest już wykorzystywana w przełomowych technologiach, a odkrycie, że łączą rośliny w podziemne sieci, diametralnie zmienia sposób, w jaki postrzegamy ekosystemy. Mimo to ponad dziewięćdziesiąt procent gatunków grzybów pozostaje wciąż nieodkrytych. „Strzępki życia” to otwierająca umysł podróż do spektakularnego i tajemniczego świata, która dowodzi, że grzyby stanowią klucz do zrozumienia zarówno funkcjonowania naszej planety, jak i samego życia. Recenzje Jedna z tych rzadkich książek, które mogą naprawdę zmienić sposób, w jaki postrzegasz otaczający cię świat – Helen MacDonald, brytyjska pisarka i przyrodniczka Tę książkę czyta się jak powieść przygodową – Sunday Times Cudowna. Otwiera oczy. To podróż do niezbadanego świata – New Scientist Zachwycająca. Tracicie nadzieję w związku z przyszłością życia na Ziemi? Nie przejmujcie się, z nami będą grzyby. Tak czy inaczej – Margaret Atwood, autorka „Opowieści podręcznej” Błyskotliwa i urzekająca – The Guardian Oszałamiająca. Dogłębnie zmienia nasze rozumienie świata przyrody – Ed Yong, autor książki „Mikrobiom” Merlin Sheldrake jest biologiem, pisarzem i mówcą. Uzyskał tytuł doktora ekologii tropikalnej na Uniwersytecie Cambridge za badania podziemnych sieci grzybów w lasach tropikalnych w Panamie, gdzie był stypendystą Smithsonian Tropical Research Institute. Jest pracownikiem naukowym Vrije University w Amsterdamie, współpracuje z Society for the Protection of Underground Networks (SPUN) i zasiada w radzie doradczej Fungi Foundation. Badania Sheldrake'a obejmują biologię grzybów, historię amazońskiej etnobotaniki, a także związek między dźwiękiem a kształtem w systemach rezonansowych. Jest zapalonym piwowarem i fermentatorem.
  3. Miłka (Bogumiła) Raulin najpierw zdobyła Koronę Ziemi, a później wybrała się na Grenlandię, by przejść cały kontynent w poprzek. Szła przez 26 dni, pokonując w tym czasie 600 kilometrów. Zmagała się z temperaturami sięgającymi -39 stopni Celsjusza, wiatrem wiejącym z prędkością 86 km/h i z saniami, które ważyły 94 kilogramy. Jest 3. i najmłodszą Polką, która ma na swoim koncie trawers Grenlandii. A przed nią wyczynu tego dokonało zaledwie 10 Polaków. Pokonałam blisko sześćset kilometrów grenlandzkiego lądolodu, poruszając się wyłącznie na nartach. Przetrwałam ekstremalne zimno, burze śnieżne, szalejące wiatry, metrowe opady śniegu, wilgoć, ból, tęsknotę, niewygody i powtarzalne, niesmaczne z czasem jedzenie. Niejednokrotnie walcząc z zamiecią i silnym wiatrem, pokonywałam dziennie od dwudziestu do niemal czterdziestu kilometrów. Teraz, po ostatnich dwudziestu wycieńczających godzinach i przebyciu dokładnie czterdziestu siedmiu kilometrów, mogłam ściągnąć narty z nóg. Pierwszy zwyczajny krok był niesamowity. Zupełnie jakbym stąpała po Księżycu. Zresztą tak tu właśnie było, iście księżycowo i niebywale pięknie. Chłopaki pognali do chaty. Ja szłam powoli, ostrożnie, zupełnie jakbym zapomniała, jak to się robi. Premiera książki Miłki Raulin „600 kilometrów lodową pustynią” już 11 października.
  4. Sienkiewicz i inni pisarze pozytywizmu to ludzie z krwi i kości, a nie nudziarze, przekonuje dr hab. Agnieszka Kuniczuk, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, obecnie adiunkt na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książki „Czytane pod skreśleniem. Sienkiewiczowskie bruliony nowel jako wskazówki do analizy procesu twórczego”, wielu artykułów naukowych i książeczki dla dzieci „To ja, Sienkiewicz”. Wśród jej zainteresowań naukowych znajduje się intymistyka XIX wieku, edytorstwo naukowe dzieł dziewiętnastowiecznych, krytyka genetyczna i badanie procesu myślowego pisarzy na podstawie rękopisów, a także biografie kobiet (o jednej z nich właśnie pisze książkę). Sienkiewicz, ale i reszta pisarzy pozytywizmu, to ktoś nudny, poważny, elegancko ubrany, piszący w celach edukacyjnych lub ku pokrzepieniu serc i zachowaniu polskości. Taki obraz wynosimy ze szkoły. Czy ci twórcy rzeczywiście tacy byli? O nie!!! Szkoła pokazuje wszystko z jednej perspektywy… dlatego wciąż aktualne jest powiedzenie Gombrowicza: „jak zachwyca, skoro nie zachwyca…?”. I nie dotyczy to tylko Słowackiego. O Sienkiewiczu, Orzeszkowej, Konopnickiej i wielu innych uczy się tak samo. Zapominamy, że to byli prawdziwi ludzie, mający rodziny, domy, własne pasje i słabości. W szkole wszystko przepełniamy patosem. Nawet zwrot użyty w ostatnim zdaniu „Trylogii” przekręciliśmy, bo „dla pokrzepienia serc”, jak napisał Sienkiewicz, brzmiało zbyt prosto, więc wyszło nam to nieszczęsne „ku” na początku. Szkoła wymaga dat urodzin i zgonu, znajomości podstawowych tytułów książek, a potem dręczy młodzież charakterystyką bohaterów. Wielokrotnie spotykałam się z młodzieżą i opowiadałam o wielkiej pasji Sienkiewicza do podróżowania. On był w Afryce, Stanach Zjednoczonych, wielu krajach europejskich. Znał kilka języków i miał znajomych na całym świecie. Jego najbliższy przyjaciel, milioner i wynalazca Bruno Abakanowicz, miał własną wyspę, na której Sienkiewicz z rodziną spędzał niejedne wakacje. Dziś nawet czytałam list Sienkiewicza do siostry. Pisał w nim, że nie musi pakować sukien i kosmetyków do makijażu, bo u Abakanowicza cały dzień chodzi się w stroju kąpielowym. Oczywiście, gdy trzeba było, zakładał frak, a panie eleganckie suknie. Ale wydaje mi się, że gdybyśmy uczyli więcej o codzienności, kulturze XIX wieku, to i zamiłowanie do czytania by wzrastało, a i twórcy by stali się bardziej bliscy. Czy Pani wie, że Orzeszkowa przez kilka lat miała zakaz opuszczania Grodna, wyjeżdżała tylko do małej wioski, która cudem należała formalnie do miasta? Pisząc do osób, które miały ją odwiedzić, instruowała: to nie jest daleko, 4 godziny do mnie, potem tylko 2 w drodze powrotnej. Dlaczego tak? Bo płynęło się do niej po Niemnie, pod prąd dłużej, z prądem krócej. A Konopnicka? Można powiedzieć, że prowadziła życie nowoczesne, była mocno zaangażowana w rodzący się feminizm, nie bała się przyznawać do swoich preferencji płciowych. A my uczymy, że napisała „Naszą szkapę”, bo miała dużo dzieci. W XIX wieku żyli też Maria Skłodowska, jej siostra, która założyła wraz z mężem pierwsze sanatorium w Zakopanem, lekarz Tytus Chałubiński czy malarz Stanisław Witkiewicz. O nich w szkole nie wspominamy (no… czasem o Skłodowskiej), a oni oprócz tego, że byli wybitni w swoich dziedzinach, też pisali, rozwijali się w zupełnie innych nurtach. Czy to nie fascynujące? XIX wiek był niezwykle ciekawy, a my uczymy dzieci o pracy u podstaw. To też jest oczywiście ważne, ale nie można tylko tak. Rozumiem, że mamy mało zdjęć, na których pisarze są przedstawiani jako zwykli ludzie – dzieje się tak, bo fotografia nie była powszechna jak dziś. Wszystkie zdjęcia wykonywano w atelier fotograficznych, był pewien kodeks czy sposób pozowania. Ale to też jest ciekawe, gdyby uczniowie o tym wiedzieli, mieliby pole do wyobrażania sobie, jak ci ludzie mogli wyglądać w zwykłych, codziennych sytuacjach. Sienkiewicz na przykład – używając współczesnej nomenklatury – był gadżeciarzem. Chętnie kupował wszystkie nowinki techniczne, uczył się jazdy na rowerze, miał maszynę do pisania. Wielką wagę przykładał do tego, by jego dzieci (a miał syna i córkę) nie tylko były wykształcone, znały języki, ale również by uprawiały sport i rozwijały własne pasje. O XIX wieku można mówić godzinami, wyciągać wciąż nowe anegdoty i opowieści… z pasją czytać utwory literackie. Może kiedyś stworzymy taki program nauczania, który pozwoli zachwycać młodych ludzi. Dziedzina, którą się Pani zajmuje, to krytyka genetyczna. Na czym ona polega? Krytyka tekstu to przede wszystkim przyglądanie się i opisywanie, jak tekst powstawał, jaka jest jego geneza i czy w kolejnych wydaniach różnił się od pierwodruku. Nie ma nic wspólnego z krytykanctwem, czyli mówieniem czegoś złego. Krytyka genetyczna schodzi o poziom niżej, zajmuje się wszystkim, co wydarzyło się przed wydrukowaniem utworu. Materiałem do moich badań są głównie rękopisy utworów literackich, notatek, notesów oraz korespondencja pisarzy. Na ich podstawie analizuję, jak powstawało dzieło literackie krok po kroku: od pomysłu, aż do wydrukowania. Ja nazywam to procesem myślowym, w krytyce genetycznej mówimy o archiwum pisarza, przedtekście, artefaktach… Co można zobaczyć w rękopisach, czego nie widać w już wydanej książce? Rękopisy pokazują, z czym zmagał się pisarz, jakie fragmenty książki przysparzały mu najwięcej kłopotu. Często możemy też poznać wcześniejsze pomysły i wersje dobrze znanych utworów literackich. Im więcej skreśleń, tym ciekawsza praca krytyka genetycznego. W rękopisach zachowała się nie tylko wersja ostateczna, ale także skreślenia, dopiski, często rysunki. Rękopis jest dynamiczny, nawet u najlepszych włodarzy pióra pojawiają się skreślenia i namysł nad fabułą. Tego w wydanej książce nie mamy. Druk to ostateczna, zaakceptowana przez pisarza wersja jego zmagań.   Wróćmy do Sienkiewicza. Jaki człowiek wyłania się z analizy jego rękopisów? Można to opisać na paru poziomach. Na pewno był bardzo oszczędny i nie wydawał niepotrzebnie pieniędzy: pisał na papierach firmowych z hoteli i pensjonatów, czasem na maleńkich karteczkach, zapisywał dosłownie wszystko, co można było zapisać. Był też dość skrupulatny, numerował kolejne karty, zaznaczał wydawcom, gdzie powinni skończyć drukowanie kolejnej części utworu (bo w XIX wieku najczęściej pierwodruk ukazywał się w gazecie, a więc w odcinkach). Miał, zdaje się, swój ulubiony atrament, bo większość kartek zapisana jest w tym samym kolorze. Widać też w rękopisach upływ lat, ręka z każdym rokiem bardziej się trzęsła, więc litery stawały się mniej wyraźne. Choć muszę powiedzieć, że czytałam wiele rękopisów i te Sienkiewicza czyta się niezwykle łatwo i przyjemnie. Dukt pisma jest równy, a litery wyraźne, co może świadczyć o zdyscyplinowaniu pisarza. Choć z korespondencji wiemy, że najpierw układał w głowie fabułę, a potem ją spisywał, to w rękopisach widać też, jak starał się adekwatnie dobierać słowa, a nawet całe ustępy, by wszystko było klarowne, a w treści nie pojawiały się żadne błędy. To chyba moment, by powiedzieć, że Sienkiewicz musiał mieć doskonałą pamięć, bo pisał z odcinka na odcinek, rękopis wysyłał do druku, kolejny tworzył bez spoglądania w to, co już stworzył. To wymagało wielkiego skupienia i samokontroli. Analizując rękopisy korespondencji, odkryć natomiast można człowieka przejętego losem rodziny i bliskich, hipochondryka, ale też człowieka pełnego humoru i dystansu do siebie. Moim zdaniem można go polubić.   « powrót do artykułu
  5. O Bałtyku opowiada doktor Tomasz Kijewski, biolog, popularyzator i edukator. Pracuje w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk, w Pracowni Badania i Edukacji o Klimacie i Oceanach. Autor i współautor publikacji naukowych i popularnonaukowych, bloger (rybanapiątek.wordpress.com), jeden z animatorów projektu oceanofchanges.com Od kiedy prowadzone są badania Bałtyku? Ludzie gromadzą wiedzę o Bałtyku tak długo jak egzystują wokół tego akwenu. Najstarsze stanowiska archeologiczne pochodzą z epoki kamiennej, około 10 800 lat temu, gdy Bałtyk był jeszcze jeziorem polodowcowym. Wiele tych miejsc zostało przykrytych wodą podczas kolejnych etapów rozwoju tego morza, gdy zasolenie wzrastało do 15‰, spadało do 3‰, znowu wzrosło do 13‰, a od około 6 tysięcy lat powoli spada. Każdej z tych zmian towarzyszyły zmiany linii brzegowej oraz gruntowna przebudowa ekosystemów. Jedne gatunki znikały, inne pojawiały się, o czym dowiadujemy się dziś badając osady denne. Bo źródeł pisanych, rzecz jasna, nasi przodkowie nie zostawili. W źródłach pisanych nazwa „Bałtyk” wzmiankowana była po raz pierwszy w IX w. w biografii Karola Wielkiego, autorstwa Einharda. Słowem „Balticus” określono tam „zatokę o nieznanej długości”. Oczywiście nordyccy żeglarze, zwani wikingami, wiedzieli znacznie więcej. Rozwój Hanzy w kolejnych wiekach sprzyjał poznawaniu tego morza, ale dopiero w XVI w. szwedzki biskup Olaus Magnus zrealizował projekt kartografii półwyspu Skandynawskiego wraz z Bałtykiem i jego południowymi wybrzeżami. Natomiast badania naukowe na Bałtyku zaczęły się na równi z powszechnym trendem rozwoju nauk przyrodniczych w XVII w. Z tamtych czasów pochodzą najstarsze dane oceanograficzne, na przykład o poziomie morza, bioróżnorodności Bałtyku, czy mapowanie głębokości. Później badań tych było więcej, by wspomnieć tylko takie nazwiska jak Karol Linneusz czy Alexander von Humboldt, którzy poświęcili Bałtykowi część swoich prac.   Jakie zmiany zaszły między ich rozpoczęciem a dniem dzisiejszym? Musimy pamiętać o tym, że w naturze nie ma stałości. Bałtyk jest tego doskonałym przykładem, co wynika z historii tego akwenu. Jednak gwałtowność zmian, które obserwujemy w ciągu ostatnich dwóch wieków, a w szczególności kilku dziesięcioleci, może budzić niepokój. Zacznę tu od zmiany wielkoskalowej, jaką jest wysładzanie. Jak wspomniałem, w historii Bałtyku zdarzało się, że woda była i bardziej, i mniej zasolona niż obecnie. Było to spowodowane zmianami zarówno poziomu wód oceanicznych jak i podnoszeniem płyty tektonicznej w wyniku ruchów izostatycznych po zaniku lądolodu. Proces podnoszenia się Półwyspu Skandynawskiego i niecki Bałtyku trwa nadal, ale jest już bardzo powolny, a zmniejszenie objętości morskiej wody napływającej do Bałtyku wynika z innego procesu. Obserwowane współcześnie tempo podnoszenia Fennoskandii. Cięcie warstwicowe co 1 mm/rok (oprac. wg W. Fjeldskaar i in., 2000)]; © Państwowy Instytut Geologiczny - PIB Woda z Morza Północnego stale przedostaje się do Bałtyku w rejonie Cieśnin Duńskich, chociażby w rytmie przypływów, ale są to małe objętości. Aby doszło do masowego wlewu o objętości co najmniej kilkudziesięciu km3, muszą zaistnieć określone warunki atmosferyczne, to znaczy sekwencja wyż -> niż nad Bałtykiem podczas gdy nad Morzem Północnym sekwencja niż -> wyż. Takie okoliczności sprawiają, że woda wpierw jest wypychana z Bałtyku, a następnie, przy udziale silnego wiatru z północy, tłoczona z Morza Północnego. Masowe wlewy rejestrowano od końca XIX w. przeciętnie co kilkanaście miesięcy. W ciągu ostatnich trzech dekad ta częstotliwość spadła. Ostatni masowy wlew o objętości 198 km3 miał miejsce w grudniu 2014 roku, po 10 latach przerwy. Warto w tym miejscu dodać, że rzeki wpadające do Bałtyku i opady nad samym morzem dostarczają rocznie ponad 650 km3 słodkiej wody. Zmiana która doprowadziła do zmniejszenia częstotliwości masowych wlewów wynika pośrednio z ocieplania się strefy arktycznej, czyli jest skutkiem globalnego ocieplenia. Pogodą w naszym rejonie „steruje” prąd strumieniowy, który około 8-10 km nad powierzchnią Ziemi okrąża średnie szerokości geograficzne. W największym uproszczeniu, na południe od tego prądu jest ciepłe powietrze i wyże, na północ – powietrze arktyczne i niże. Wartkość tego prądu gwarantuje różnica temperatur między strefą podbiegunową a umiarkowaną. Czyli gdy Arktyka się ogrzewa, prąd słabnie i zmienia swoje położenie tworząc meandry a nawet ulegając rozpadowi. Efektem tych zmian jest zmiana pogody w strefie umiarkowanej, w tym także nad Bałtykiem. Głębokie meandry prądu strumieniowego przynoszą anomalie pogodowe, czyli fale chłodu sięgające Afryki Saharyjskiej i fale gorąca docierające za krąg polarny. Prąd strumieniowy; © NOAA Kolejna zmiana o której trzeba wspomnieć to stopniowe ogrzewanie się Morza Bałtyckiego, a właściwie jego powierzchni. Wyniki pomiarów ujawniają niewesołą prawdę, że ten proces zachodzi na Bałtyku z podobną intensywnością co w Arktyce, czyli dwukrotnie szybciej niż średni wzrost temperatury światowego Oceanu. To wiele zmienia w morzu, które jest półzamknięte i tak nietypowe, bo w bardzo ograniczonym zakresie dochodzi tutaj do swobodnego przemieszczania się gatunków. Zwyczajnie – nie ma dokąd uciec. Dla porównania, w Atlantyku zasięg dorsza przesunął się na północ o 1000 km w ciągu ostatnich 20 lat. Te dwie zmiany nakładają się na siebie sprawiając, że Bałtyk jest morzem dwuwarstwowym. Ciepła i niezbyt słona woda ma znacznie mniejszą gęstość niż zalegająca na dnie zimna woda pochodząca z Morza Północnego. Profil wody bałtyckiej; © IO PAN Różnica gęstości tych warstw jest tak silna, że niemal nie zachodzi tam mieszanie i wymiana gazowa. To niesie za sobą konsekwencje o których za chwilę, ale chciałbym dodać coś optymistycznego. Zanieczyszczenie Bałtyku znacząco spadło w ciągu ostatnich kilku dekad. Stało się tak dzięki instalacji oczyszczalni ścieków w zlewisku morza. Młodszym czytelnikom trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze 50 lat temu ścieki komunalne były zrzucane do rzek po bardzo zgrubnym oczyszczeniu bądź wprost – nawet bez zastosowania sit i krat, podobnie było ze ściekami przemysłowymi. W latach 80. XX w. plaże Zatoki Gdańskiej bardzo często były zamykane z powodów sanitarnych, wobec nagromadzenia zanieczyszczeń. « powrót do artykułu
  6. Pewnego dnia uczennica szóstej klasy Jennifer Doudna po powrocie do domu ze szkoły odkryła, że tato zostawił jej na łóżku książkę „Podwójna helisa”. Ucieszyła się, myśląc, że to jeden z tych kryminałów, które tak uwielbia. Kiedy zaczęła ją czytać w deszczową sobotę, odkryła, że w pewnym sensie miała rację. Okazało się, że książka Jamesa Watsona to fascynująca, intensywna i pełna zwrotów akcji opowieść o rywalizacji, której stawką było odkrycie tajemnicy życia: jego elementów składowych. I chociaż doradca zawodowy z liceum powiedział Jennifer, że „nauka nie jest dla dziewcząt”, ona postanowiła – między innymi pod wpływem „Podwójnej helisy” – że zostanie naukowczynią. Kierowana pasją zrozumienia, jak działa natura, i przekształcania badań podstawowych w wynalazki, Jennifer Doudna przyczyniła się do odkrycia, które sam James Watson określił mianem najważniejszego biologicznego osiągnięcia od czasu poznania struktury DNA. Doudna i jej współpracownicy przekuli ciekawość i pasję badaczy w innowację, która z pewnością zmieni losy ludzkości: w łatwe w użyciu i skuteczne narzędzie, za pomocą którego można precyzyjnie edytować kod życia, DNA. Owo narzędzie – znane pod akronimem CRISPR – otwiera na oścież bramy wiodące do nowego, odważnego świata medycznych cudów i… sprawia, że mnożą się pytania z pogranicza filozofii, etyki i moralności.  Upór i ciężka praca przyniosły niezwykłe owoce, a Jennifer Doudna i Emmanuelle Charpentier otrzymały w 2020 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii za „rozwój metody edytowania genów”.
  7. Macie co jeść, nie brakuje wam dachu nad głową, nie marzniecie, więc jeśli chodzi o hierarchię potrzeb, radzicie sobie nieźle. Mimo to z jakiegoś powodu nie czujecie się do końca szczęśliwi. Mikroagresje, trudne relacje rodzinne, toksyczna pozytywność i gaslighting to tylko niektóre przykłady tego, co nazywamy małymi traumami. To one często prowadzą do pojawienia się zaburzeń lękowych, perfekcjonizmu, zajadania chandry czy kłopotów ze snem. Wmówiono nam, że małe traumy nie istnieją. Świat zawsze wydaje się pełny wielkich, trudnych do rozwiązania problemów, więc często nie zwracamy uwagi na niewielkie, codzienne urazy. Trollowanie w internecie jest formą dręczenia Badania wskazują, że ludzie angażujący się w tego rodzaju zachowania najczęściej posiadają cechy charakteru z obszaru ciemnej triady, czyli kombinacji psychopatii, makiawelizmu i narcyzmu. Wszystkie te cechy łączą brak empatii i bezwzględność. Narcyzm dodaje megalomanię, natomiast makiawelizm jest związany z manipulacją interpersonalną, wymuszaniem i wykorzystywaniem ludzi. Wreszcie psychopatia ma silny związek z zachowaniem antyspołecznym. Widzimy więc, jak destrukcyjna potrafi być ta triada. Chociaż trolle internetowe zazwyczaj atakują osoby o wysokim statusie społecznym, jak celebrytów czy influencerów, mogą również niszczyć swoich przyjaciół i całkiem obce im osoby. Małe traumy mogą pojawiać się w wielu aspektach życia i działać jak ogień, powoli wypalający nasze zdrowie emocjonalne. Jeżeli jednak zrozumiemy, w jaki sposób te psychiczne rany i otarcia na nas wpływają, i kiedy poznamy siłę kumulującego się oddziaływania nierozwiązanych małych traum, możemy wykorzystać te doświadczenia do zbudowania zdrowego psychicznego układu odpornościowego. Ten rodzaj emocjonalnego treningu tworzy odporność i elastyczność, która pomaga nam radzić sobie z poważniejszymi problemami, takimi jak przełomowe wydarzenia, które spotykają każdego z nas w którymś momencie życia.
  8. Janice VanCleave przez wiele lat uczyła fizyki dzieci i młodzież licealną. Sprawiało jej to ogromną radość i widać to w jej „Fizyce na start”. Książka skierowana jest dla dzieci, które uwielbiają eksperymentować, ale i dorosły wiele się z niej dowie. Janice proponuje wspaniałą zabawę, która dzieci wprowadzi w świat fizyki, a rodzicom przypomni to, czego kiedyś się nauczyli i pokaże, że fizyka wcale nie musi być nudnym szkolnym przedmiotem. Znajdziemy tam opis kilkudziesięciu eksperymentów, które bez problemu wykonamy mając do dyspozycji przedmioty obecne w każdym domu. Na początku każdego z rozdziałów zapoznamy się z wprowadzeniem prezentującym temat badania oraz opisującym związki przyczynowo-skutkowe, które będziemy badać. Później autorka podaje spis niezbędnych przedmiotów oraz szczegółowa instrukcję wykonania doświadczenia. Na koniec zaś omawia to, co powinno się wydarzyć podczas eksperymentu oraz podaje naukowe wyjaśnienie zaobserwowanych zjawisk. Dzieci (i rodzice) będą więc mogli sporo dowiedzieć się o energii, magnesach, maszynach prostych, sile czy ruchu. Książka „Fizyka na start” Janice VanCleave ukazała się nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN. A my jesteśmy jej patronem :)
  9. Nowotwory w całej swojej skomplikowanej gracji fascynują, przerażają, skłaniają do przemyśleń i re-ewaluacji całego życia. Dorastając w małomiasteczkowym świecie nie miałam zbyt wielu okazji do poznania innej strony raka – tej skomplikowanej i pasjonującej. Rak kojarzy się wyłącznie negatywnie, zwłaszcza na prowincji. Dopiero podczas pracy w szpitalu, najpierw w Warszawie, a potem w innych szpitalach i miastach świata, zaczęłam przyglądać się komórkom nowotworowym od zupełnie innej strony, z typowo naukową, nawet dziecięcą ciekawością. Zaczynając od Krakowa, przez Warszawę, Cambridge, Londyn, Tel Aviv, Waszyngton, kończąc znowu w Warszawie. Zwieńczeniem tego odkrywania zawodowej pasji okazała się być immunoterapia: fascynujące, że można w ogóle namówić układ immunologiczny do walki z nowotworem, genialne w swojej prostocie, a jakże skuteczne rozwiązanie. Doktor Paula Dobosz napisała bardzo ważną książkę. Taką, która opowiada o genetyce nowotworów w sposób zrozumiały dla każdego laika. Pani doktor specjalizuje się w immunoonkologii i diagnostyce całogenomowej. Ukończyła Uniwersytet Jagielloński, Warszawski Uniwersytet Medyczny oraz Cambridge University. Kieruje Zakładem Genetyki i Genomiki Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA i od lat prowadzi bloga Fakty i Mity Genetyki. Z jej książki dowiemy się, dlaczego w walce z nowotworami tak ważna jest medycyna spersonalizowana, jak można zapobiegać nowotworom i jak je wcześnie wykrywać. Ale dowiemy się też, że suplementy diety i pseudomedycyna nie wyleczą nowotworu. Pani doktor uświadamia, że nie istnieje jeden cudowny lek na raka, a komórki nowotworowe są wyjątkowe. Przerażające i fascynujące. Nowotwór to bardzo dynamiczna struktura, która wczoraj była inna, niż jest dzisiaj, a jutro może już nie przypominać guza sprzed kilku dni. To właśnie dlatego czas ma tak wielkie znaczenie, a każde badania błyskawicznie tracą na aktualności. Nie tylko te, które wykonujemy w szpitalu naszym pacjentom - ale i te naukowe, o których przeczytaliście w tej książce. Być może dzisiaj wiemy już nieco więcej, być może niektóre z opisanych tu problemów zostały już rozwiązane? Ale teraz wiecie już, dlaczego nigdy nie należy czytać gazet, w których nagłówki krzyczą „Znaleziono lek na raka!”. Wiecie już, że nie ma jednego raka, a wobec tego nie ma i nigdy nie będzie jednego leku, który magicznie mógłby wyleczyć każdego raka. Nasze nowotwory różnią się między sobą tak bardzo, jak i my różnimy się między sobą. I to właśnie te indywidualne różnice sprawiają, że świat jest naprawdę fascynujący.
  10. „Na lewo od Oriona” zawiera listę najciekawszych obiektów do obserwacji za pomocą małego teleskopu, ułożoną według miesięcy, w których są one najlepiej widoczne, oraz ich lokalizacji. To zrozumiały przewodnik po nocnym niebie dla osób zafascynowanych Wszechświatem, ale błądzących wśród tysięcy jasnych plamek. Z książki tej dowiesz się, m.in.: 1) jak działa podstawowy teleskop i na co zwrócić uwagę przy wyborze konkretnego modelu i akcesoriów, 2) w której fazie Księżyca najlepiej obserwować jego powierzchnię, 3) w którym miesiącu najlepiej obserwować Mgławicę Oriona, 4) jak na mapie nieba odnaleźć planetę, która Cię interesuje danej nocy. Premiera książki miała miejsce 13 lutego. Zawiera ona wiele rysunków i rycin, pomagających obserwatorowi w znalezieniu szukanych obiektów. Odwołuje się również do strony internetowej Cambridge University z mapami oraz interaktywnymi dodatkami. Jest to 5. wydanie tego atlasu.
  11. Jak wygląda terapia seryjnego mordercy? Ile empatii potrzeba, żeby siąść do rozmowy z kimś, kto odciął człowiekowi głowę? Jak poradzić sobie ze stalkerką, która nawet za kratami pozostaje mistrzynią manipulacji? Z takimi pytaniami zetkniemy się w najnowszej książce wydawnictwa Znak Literanova „Diabeł, którego znasz. Psychiatria sądowa bez tajemnic”. Dr Gwen Adshead to światowej klasy terapeutka pracująca jako psychiatra sądowy. Codziennie spotyka się z ludźmi, których większość z nas bez wahania nazwałaby potworami. Najbrutalniejsi kryminaliści są dla niej pacjentami gabinetu terapeutycznego. Niezależnie od tego, jak okrutne zbrodnie popełnili, musi ich wysłuchać, spróbować ich zrozumieć i im pomóc. Dzięki tej szczerej, prowokującej książce poznasz najciekawsze i bardzo różne przypadki z jej kariery zawodowej – seryjnego mordercę, stalkerkę, podpalaczkę, śmiertelnie groźnego narcyza. Staniesz oko w oko nie tylko ze sprawcami odrażających zbrodni, ale i najtrudniejszymi pytaniami o granice empatii oraz przebaczenia. Dr Gwen Adshead przedstawia fascynujące kulisy pracy psychiatry sądowego. Obala mity na temat przestępców, zmienia nasz sposób myślenia, a także rzuca prawdziwe wyzwanie temu, co wiemy o ludzkiej naturze.
  12. Galeria kobiecych losów zapisanych w obrazach. W trudnych czasach walki o emancypację walczyły o swoje prawa do nauki, uprawiania sztuki, pracy i samodzielności. Zofia Stryjeńska – „księżniczka polskiego malarstwa” – studiowała w Monachium przebrana za chłopaka. Helena Rubinstein – cesarzowa urody – zamiast kuracji odmładzającej wolała zafundować sobie portret u słynnego malarza. Zofia, Maria i Eliza Pareńskie już jako podlotki weszły do polskiej literatury i sztuki: Stanisław Wyspiański uwiecznił je na kartach „Wesela” i na secesyjnych pastelowych portretach. Olga Boznańska w malarstwie odnalazła wolność. Anna Bilińska postawiła sobie cel w sztuce: być tak dobra jak mężczyzna, i prześcignęła wielu kolegów po fachu. Teresa Roszkowska, wybitna scenografka, opalona na heban i wystylizowana na egzotyczną piękność, wiodła prym podczas plenerów malarskich w Kazimierzu Dolnym. Zofia Jachimecka, tłumaczka i promotorka włoskiego dramatu, autorka przekładu „Pinokia”, była ulubioną modelką krakowskich artystów. Opowieści o polskich malarkach, muzach, modelkach, które tworzyły dzieła światowej klasy oraz inspirowały najwybitniejszych artystów. Utalentowane i przebojowe, wrażliwe i introwertyczne – każda inna, każda z porywającą historią.
  13. W dzieciństwie i młodości były najbliższymi sobie osobami i najlepszymi przyjaciółkami. Kiedy jednak ich wuj Edward VIII postanowił abdykować, relacje między Elżbietą a Małgorzatą uległy drastycznej zmianie. Małgorzata już zawsze musiała dygać przed siostrą, którą nazywała dotąd „Lillibet”, i spełniać jej życzenia. Elżbieta patrzyła na wybryki młodszej siostry ze stoickim rozbawieniem, ale walka Małgorzaty o znalezienie sobie miejsca i pozycji w królewskim systemie często była źródłem spięć i nieprzyjemności. Ta fascynująca książka bada relacje sióstr na przestrzeni lat: od idylli wczesnego, odizolowanego od świata życia, poprzez trudne lata wojny, aż po rozejście się ich dróg po śmierci ojca i wstąpieniu Elżbiety na tron. Andrew Morton dzięki swojej wyjątkowej pozycji na dworze królewskim zapewnia wgląd w życie tych dwóch jakże różnych sióstr – jednej pełnej obowiązku i odpowiedzialności, drugiej pełnej buntu i niezgody – oraz opisuje trwały wpływ, jaki wywarły na Koronę, rodzinę królewską i sposoby jej dostosowania się do zmieniających się obyczajów XX wieku. Andrew Morton jest jednym z najbardziej znanych biografów na świecie i czołowym autorytetem piszącym o współczesnych celebrytach i rodzinach królewskich. Autor wielu bestsellerowych biografii, w tym książki o Tomie Cruisie, Angelinie Jolie i Madonnie, a także o brytyjskiej rodzinie królewskiej, między innymi o księciu i księżnej Windsoru, księciu Andrzeju i Meghan Markle.
  14. Szwecja pachnie cynamonowymi bułeczkami, a czym pachnie Norwegia? Norwegia też pachnie cynamonem, ale również i innymi przyprawami korzennymi. Dodatkowo ja bym dorzuciła jeszcze aromat kminku zwyczajnego, powszechnie wykorzystywanego w przemyśle alkoholowym. To też zapach ryb i owoców morza, ale w takim pozytywnym sensie, a nie w kontekście sklepu rybnego. Jakie jest narodowe danie Norwegii? W wywiadzie z Henrym Notakerem, norweskim historykiem, autorem książek o kuchni i kulturze, przeczytałam, że potrawka fårikål. Czy to prawda? Wybór jednego dania jest stosunkowo trudny, bo dawniej dieta była w dużej mierze związana z położeniem geograficznym. Fårikål na pewno jest wśród najpopularniejszych potraw, ale czy dla wszystkich jest daniem narodowym, to trudno stwierdzić. Sama koncepcja kuchni narodowej jest dość młoda i w dużej mierze ma charakter marketingowy. Żeby nie było, sama często używam skrótów kuchnia polska, norweska, japońska, bo to znacznie ułatwia komunikację. Wracając do pytania, ja bym w przypadku Norwegii wymieniła kilka dań. Fårikål, czyli baranina (jagnięcina) z kapustą, jest często w zestawieniach tradycyjnych potraw, tak jak lutefisk przygotowywany ze sztokfisza i serwowany podczas świąt. Nie może też zabraknąć kjøttkaker, czyli mięsnych klopsów. Jak na przestrzeni dziejów wyglądała kuchnia tego kraju? Czy bardzo się różni od kuchni sąsiadów? Kuchnia Norwegii ma wspólne elementy z kuchniami Danii, Szwecji, Finlandii czy Islandii. Są też różnice. W porównaniu do szwedzkich i duńskich sąsiadów, w Norwegii ryby miały większy udział w diecie na przestrzeni wieków. Norwegowie jedzą mniej mięsa, w tym w szczególności wieprzowiny. W tradycyjnej kuchni jest wiele potraw z baraniny. Z kleików najważniejsze znaczenie ma ten przygotowywany na bazie mąki pszennej, śmietany, z dużą ilością masła. Różnice ukryte są często w sposobie podania i dodatkach. Co sprawiło Pani największą trudność podczas pracy nad książką „Tradycje kulinarne Norwegii”? Każda książka to wyzwanie. W przypadku serii nordyckiej bardzo dużo czasu zajmuje mi szukanie materiału. Kultura kulinarna ukryta jest między wierszami opowieści, bajek, piosenek. Odniesienia do niej są w sztuce, w filmach. To właśnie poszukiwania są najciekawsze, ale i w pewien sposób trudne. Czasem brakuje źródeł, bo kulinaria przez wieki nie były najważniejszą częścią życia ludzi, którą opisywano. Pierwsza wzmianka o potrawie nie zawsze oznacza, że opracowano jej recepturę właśnie w momencie opisu. Jaki jest Pani ulubiony norweski przepis? Czy może nam go Pani zdradzić? Lubię bardzo dużo dań kuchni norweskiej. Skoro zaczęłyśmy rozmowę od fårikål, to warto przytoczyć przepis, jest on bardzo prosty. mała główka kapusty głowiastej (ok. 1 kg), 1 kg baraniny lub jagnięciny, 0,25–0,3 l wody, 1–2 łyżeczki soli, 2–3 łyżeczki pieprzu czarnego (ziarno), opcjonalnie 2–3 łyżki mąki. Kapustę myjemy, usuwamy głąb, kroimy na duże kawałki. Mięso myjemy i kroimy na duże kawałki. W garnku układamy warstwami kapustę i mięso. Zalewamy składniki wodą, dodajemy sól i pieprz. Doprowadzamy do wrzenia, po czym dusimy na wolnym ogniu co najmniej dwie godziny. Fårikål podajemy z gotowanymi ziemniakami. Część książki poświęciła Pani zapewne norweskim słodyczom. Co może nas zaskoczyć w tamtejszych łakociach? Słodycze to moja słabość. To, co zwraca uwagę przy tych norweskich, to duża ilość przypraw korzennych, a także orzechów, w szczególności migdałów w każdej postaci. Norwegowie uwielbiają ciasta i ciasteczka, które idealnie pasują do kawy. W sklepach znajdziemy też czekolady, żelki czy gumy o smaku lukrecjowym. Czy po książkach poświęconych kuchni Szwecji, Finlandii i Norwegii planuje Pani książkę o tradycjach kulinarnych pozostałych krajów nordyckich: Danii oraz Islandii? Książka o duńskiej kulturze kulinarnej jest już praktycznie skończona. Jej premiera zaplanowana jest na październik 2023 roku. Na deser natomiast zostawiłam Islandię. Premiera „Tradycji kulinarnych Norwegii” będzie miała miejsce już 27 października. To kolejna książka poświęcona nordyckiej kulturze kulinarnej autorstwa dr Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek - kulturoznawczyni, dziennikarki i zdobywczyni wielu światowych nagród. Wcześniej ukazały się „Tradycje kulinarne Szwecji” i „Tradycje kulinarne Finlandii”. Dwa lata temu przeprowadziliśmy rozmowę z dr Tomaszewską-Bolałek, kierowniczką Food Studies na Uniwersytecie SWPS, pt. „O neurogastronomii, historii sztućców, kimchi i dyplomacji kulinarnej słów kilka...”. Zapraszamy do lektury! « powrót do artykułu
  15. Ta wciągająca opowieść odkrywa przed Czytelnikami prawa matematyczne rządzące światem biologii, chemii i astronomii. Autor w oparciu o powszechnie znane zasady matematyki odkrywa przed nami tajemnice cząstek atomowych, mrówek, fraktali, ale również galaktyk i nieskończoności. Dzięki tej lekturze w każdym z tych mikro- i makroświatów dostrzeżemy prawa matematyki! Przeczytamy między innymi o: 1) paradoksach, liczbach niewymiernych, liczbach urojonych; 2) znaczeniu matematyki w badaniach w skali makro (Wszechświat) i świata mikro (fizyka kwantowa); 3) porządku i chaosie (zwykle uważa się, że rośnie nieuporządkowanie we Wszechświecie, okazuje się jednak, że z chaosu może wyłonić się porządek). Książka zaskakuje i uczy nieszablonowego podejścia do nauki. Autor umieścił w książce niesamowite „eksperymenty myślowe”, takie jak: pomiar prędkości światła za pomocą kuchenki mikrofalowej, wykorzystanie teorii względności przy korzystaniu z GPS i wiele innych. Książka napisana jest bardzo przystępnym językiem i zawiera wiele odniesień do życia wokół nas. Podaje wiedzę w sposób zrozumiały dla każdego, kto kiedykolwiek zetknął się z twierdzeniem Pitagorasa czy symbolem π. Będzie doskonałą lekturą dla pasjonatów matematyki, nauk przyrodniczych, ale także nauki w ogóle. Może stać się także wspaniałym źródłem inspiracji dla nauczycieli matematyki, biologii, chemii czy astronomii, którzy chcieliby zaciekawić swoich uczniów, wzbogacając lekcje o zaskakujące ciekawostki z otaczającego świata. Autorem „Matematycznego wszechświata” jest Joel L. Schiff. Schiff ma doktorat z matematyki uzyskany na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA). Swoją karierę związał z Uniwersytetem w Auckland w Nowej Zelandii, gdzie napisał pięć książek na tematy matematyczne i naukowe. Wraz ze swoim kolegą Wayne'em Walkerem pomógł w opracowaniu Arytmetycznej transformaty Fouriera, używanej w przetwarzaniu sygnałów. Jest też założycielem i wydawcą międzynarodowego czasopisma Meteorite, a w 1999 r., wykorzystując swoje obserwatorium ogrodowe, odkrył z żoną Christine nową asteroidę. Schiffowie nazwali ją po uznanym nowozelandzkim uczonym zajmującym się meteorytami Brianie Masonie.
  16. Błyskotliwie łącząc tematy nauki i zbrodni, „Smak trucizny” ujawnia, jak jedenaście znanych substancji wpływa na organizm człowieka – na kanwie morderstw, w których ich użyto. Czytelnicy powieści kryminalnych doskonale wiedzą, że trucizna jest jedną z niezmiennie powracających metod wybieranych przez morderców. Można ją niepostrzeżenie dodać komuś do drinka, posmarować nią grot strzały lub klamkę, a nawet sprawić, że dostanie się do powietrza, którym oddychamy. Ale jak działa? Łącząc elementy historii medycyny oraz opisów rzeczywistych przestępstw, Neil Bradbury zgłębia tę metodę zabijania. Obok informacji o prawdziwych zabójcach i ich zbrodniach – tych osławionych, tych zapomnianych i tych wciąż nierozwiązanych – pojawiają się równie intrygujące dzieje samych trucizn: jedenastu cząsteczek śmierci, które niszcząc ciało człowieka, paradoksalnie pokazały nam, jak funkcjonuje nasz organizm. Poczynając od niebezpiecznej genezy powstania ginu z tonikiem, kończąc na przesyconej arszenikiem tapecie z sypialni Napoleona – „Smak trucizny” zabiera czytelnika w fascynującą podróż przez skomplikowane procesy, które nas utrzymują przy życiu... lub nie. Neil Bradbury jest profesorem fizjologii i biofizyki na Rosalind Franklin University of Medicine and Science, gdzie wykłada i prowadzi badania nad chorobami genetycznymi. Laureat wielu nagród za wyjątkowe podejście do nauczania fizjologii. Wyniki swoich badań prezentuje na całym świecie, jest autorem ponad osiemdziesięciu artykułów naukowych oraz współautorem kilku książek. Obecnie mieszka w Illinois z żoną i dwoma psami rasy border collie. „Smak trucizny” jest jego debiutem literackim. Premiera książki: 27.09.2022 Przeplata zdumiewające opowieści o prawdziwych zdarzeniach z pasjonującą historią najbardziej osławionych trucizn na świecie. Czytelnicy będą na przemian bawić się, bać i uczyć. Lydia Kang, współautorka bestsellera „Szarlatani: najgorsze pomysły w dziejach medycyny” Dzieło grozy pełne spontanicznej energii – zawarte w nim opowieści sprawią, że będziesz nieufnie obserwować współlokatorów i wąchać podaną ci kawę. Judy Melinek, współautorka bestsellera „Ciało nie kłamie” Cudownie wnikliwa i zajmująca. Czuje się entuzjazm Bradbury'ego dla poruszanego w książce tematu. Fascynująca lektura od początku do końca. Kathryn Harkup, autorka bestsellera „A is for Arsenic: The Poisons of Agatha Christie” Na przestrzeni wieków truciciele działali coraz sprytniej, a naukowcy coraz precyzyjniej potrafili wyjaśnić działanie trucizn. Nie mogłam się oderwać od lektury. Musiałam wiedzieć, jak i dlaczego specjaliści w dziedzinie kryminalistyki rozwiązują zagadki zbrodni, które jeszcze do niedawna mogły uchodzić za doskonałe. Penny Le Couteur, współautorka bestsellera „Guziki Napoleona: jak 17 cząsteczek zmieniło historię” Neil Bradbury pisze dowcipnie, błyskotliwie i ze znawstwem, a jego debiut pisarski z pewnością zaszokuje i zachwyci czytelników. Książka ogromnie mi się podobała i wam również przypadnie do gustu. Lindsey Fitzharris, autorka bestsellera „Rzeźnicy i lekarze. Makabryczny świat medycyny i rewolucja Josepha Listera” Absorbująca, fascynująca książka Bradbury'ego o niektórych spośród najokropniejszych zabójców w dziejach ludzkości – trucicielach. Jego fuzję nauki i zbrodni, popartą gruntownymi badaniami, czyta się jak thriller. Kate Winkler Dawson, autorka „American Sherlock: Murder, Forensics, and the Birth of American CSI”
  17. Wkrótce wielu z nas wyruszy do lasów na grzyby, więc o grzyby postanowiliśmy spytać najbardziej odpowiednią osobę, profesor doktor habilitowaną Bożenę Muszyńską z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor Muszyńska jest członkiem Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego i Polskiego Towarzystwa Mykologicznego. Od lat prowadzi badania nad terapeutycznymi i dietetycznymi wartościami grzybów jadalnych oraz wykorzystaniem grzybów i glonów jako źródła pozyskiwania składników bioaktywnych. Bada również wpływ obróbki owocników grzybów jadalnych na zawartość wybranych związków biologicznie czynnych oraz wykorzystanie substancji z grzybów w leczeniu i suplementacji diety. Profesor Muszyńska jest autorką 566 prac naukowych i ponad 20 prac popularnonaukowych, wygłosiła ponad 330 odczytów na konferencjach międzynarodowych i krajowych. Wypromowała też 7 prac doktorskich i 45 prac magisterskich z zakresu tematyki dotyczącej grzybów jadalnych oraz ich działania prozdrowotnego, leczniczego i kosmetologicznego. Ile prawdy jest w tym, że grzyby są ciężkostrawne oraz że nie należy podawać ich dzieciom? Pierwszym pokarmem dziecka jest mleko, najlepiej mamy, stopniowo z upływem miesięcy wraz z rozwojem jelit, których funkcje enzymatyczne związane z trawieniem nowych, niezbędnych składników dla rozwijającego się organizmu powstają, może zacząć jeść zupy, gotowane jarzyny i wreszcie coś surowego. To jest ten moment, kiedy należy podawać bardziej wartościowe niż warzywa grzyby, np. w formie miksowanych zup. Ciężkostrawność grzybów jest mitem, ponieważ białko, które buduje owocniki, jest tak samo przyswajalne, jak białko kefiru, owocniki są doskonałym źródłem aminokwasów egzogennych (fenyloalaniny, tryptofanu czy tyrozyny), dzięki czemu mogą zastępować mięso zwierzęce. Stąd w tradycyjnej medycynie ludowej mówi się, że grzyby to „mięso lasów”, o czym doskonale wiedzą owady i ssaki roślinożerne, dla których w lesie owocniki grzybów to jedyne źródło pełnowartościowego białka. Chityna budująca ściany strzępek grzybowych, której przypisuje się ciężkostrawność, jest zaliczana w skład błonnika pokarmowego, który stymuluje i poprawia pracę jelit, natomiast jako prebiotyk stanowi pożywienie dla mikroorganizmów jelitowych. Stymulując mikrobiotę jelitową, powoduje ona zwiększenie biodostępność substancji odżywczych i leczniczych. W ten sposób chityna i inne polisacharydy grzybowe zmniejszają też efekty upośledzonego wchłaniania i pracy mikrobioty jelitowej w trakcie radio- i chemioterapii, nie tylko w trakcie terapii onkologicznej, ale innych mono- i politerapii lekowych. Całkowita zawartość błonnika grzybowego waha się przeciętnie od 3 do 6 g na 100 g jadalnych części owocników (średnie dzienne zapotrzebowanie dla organizmu człowieka to 25 g). Produkty powstające w wyniku rozkładu chityny przez bakterie mają działanie przeciwzapalne dla jelit. Związek ten w organizmie człowieka ma też zdolność do tworzenia soli, które wiążą toksyny, zły cholesterol, metale ciężkie, dzięki czemu odtruwają organizm człowieka. Ma ona też działanie odchudzające, podobnie jak pozostałe polisacharydy grzybowe, jako błonnik pokarmowy powoduje odczucie sytości. Od lat słyszymy, że grzyby wchłaniają wiele zanieczyszczeń z otoczenia. Czy zwykły jadalny grzyb z przeciętnego lasu może nam zaszkodzić z tego powodu? Mówimy o grzybach wytwarzających owocniki, czyli o około 10% gatunków z królestwa Grzyby, których grzybnia eksploruje glebę. To jest bardzo szeroki temat, ponieważ dzięki temu, że grzyby mikoryzowe odżywiają się w ten sposób, że oddają enzymy do środowiska i rozkładają materię organiczną, a następnie wchłaniają rozłożoną, rośliny pozostające z nimi w symbiozie mogą pobierać proste, rozpuszczalne w wodzie sole biopierwiastków. Dobrym przykładem i rekordzistką zajmowanej powierzchni przez organizm żywy jest opieńka oregońska (opieńka miodowa) zasiedlająca 886 hektarów. Tym przykładem można udowodnić olbrzymią zdolność grzybni do eksploracji gleby, a dzięki temu możliwość absorbcji z niej substancji prozdrowotnych i toksycznych. Jeśli to np. selen, którego w centralnej Europie mamy niedobór w glebie (tym samym w roślinach i mięśniach zwierząt roślinożernych, czyli i w organizmie człowieka, co predysponuje do rozwoju chorób nowotworowych), to bardzo dobrze, bo dzięki temu grzyby mogą suplementować w niego nasz organizm. Jeśli problem dotyczy terenów zanieczyszczonych w pierwiastki toksyczne dla organizmu człowieka, to źle, bo grzyby będą je absorbować. Wykonaliśmy z naszym zespołem badania, w których do podłoża hodowlanego dodawaliśmy toksyczne ilości ołowiu i kadmu i na podstawie wyników oznaczeń wykazaliśmy, że owocniki je akumulowały, ale nie oddawały do soków trawiennych w modelu sztucznego przewodu pokarmowego (ale i tak proponuję zbierać grzyby z rejonów o niezanieczyszczonych glebach). Dzieje się tak, ponieważ grzyby wiążą toksyny w chitynie budującej ich strzępki, ratując tym ważne przepływowo tkanki. Tak samo dzieje się w organizmie człowieka, np. metale ciężkie są odkładane we włosach i kościach, aby chronić tkanki, przez które przepływa krew. Gdyby nie zdolność do degradacji materii organicznej przez grzyby, które potrafią rozłożyć drewno, ropę naftową, leki, takie jak antybiotyki, sterydy, narkotyki, a nawet związki radioaktywne, śmieci już by nas dawno zasypały. « powrót do artykułu
  18. Witajcie w fascynującym świecie STEM (ang. Science, Technology, Engineering, Mathematics) Znacie dzieci ciekawe świata, dociekliwe, lubiące eksperymenty budowanie i eksplorację? Te książki są dla nich! Jak zainteresować dzieci nauką?  Wystarczy podsunąć im przejrzyste instrukcje do wykonania wspaniałych eksperymentów, które rozbudzą w najmłodszych pasję tworzenia! Młodzi naukowcy w wieku od 5 do 10 lat tylko czekają na dobrą zabawę! Co znajdziecie w książkach z serii Wspaniałe Eksperymenty? Opisy eksperymentów zaczynają się od pytań i krótkich wprowadzeń w temat. Każdy z nich zawiera listę potrzebnych materiałów i proste instrukcje, które przeprowadzą przez eksperyment krok po kroku. Opisom doświadczeń towarzyszą również sugestie obserwacyjne oraz pytania pobudzające dzieci do głębszego zastanowienia nad tym, co widzą. Każdy eksperyment zakończony jest propozycją jego rozszerzenia lub modyfikacji. Większość materiałów potrzebnych do przeprowadzenia eksperymentów można znaleźć prawie w każdym domu, a to, co trzeba będzie dokupić, jest łatwo dostępne i tanie. Realizacja niektórych instrukcji będzie wymagała pomocy osób dorosłych, ale wiele projektów dzieci mogą wykonać samodzielnie, co da im poczucie niezależności i dumę z wykonanej pracy. Eksperymenty STEM ― Dzięki interaktywnym zajęciom związanym z nauką, technologią, inżynierią, sztuką i matematyką dzieci mogą odkryć, jak i dlaczego działa każdy projekt. Łatwe do wykonania instrukcje ― Eksperymenty krok po kroku upraszczają wykonanie zadań i sprawiają, że eksperymenty są przejrzyste i łatwe do wykonania. Kolorowe zdjęcia ― Rzeczywiste zdjęcia obrazują wykonanie eksperymentów. Seria składa się z trzech książek: Wspaniałe eksperymenty Chemia Witajcie w fascynującym świecie chemii! W tej książce znajdziecie opisy ciekawych doświadczeń do wykonania, wraz z wyjaśnieniami, jak powstają nieoczekiwane wonie, barwy i inne zaskakujące zjawiska. Doświadczenia te będą zabawne i intrygujące, ale mają wam dać coś więcej niż atrakcyjne, lecz powierzchowne przeżycia. Każde z nich uczy czegoś z chemii – wyjaśnia, „jak” coś się dzieje i „dlaczego”. Polecenia powinny być dla was łatwo zrozumiałe, czasem jednak zawierają nowe słowa, których znaczenia znajdziecie w słowniczku na końcu książki. Pierwsze pojawienia się takich słów są wyróżnione pogrubioną czcionką. Wspaniałe eksperymenty Inżynieria Opisane w tej książce konstrukcje, takie jak budowa kuchenki słonecznej, elektromagnesu czy modelu poduszkowca, to doskonałe połączenie nauki z zabawą. Kolejne propozycje ujęte są w pewien stały schemat. Najpierw dowiesz się, ile czasu zajmie ci wykonanie konstrukcji i jakie materiały będą ci potrzebne. Potem otrzymasz dokładne instrukcje z opisem kolejnych działań. Krótki wstęp pozwoli ci zrozumieć, o co chodzi w projekcie, który chcesz wykonać. Uwagi zatytułowane „Jak i dlaczego” to objaśnienia naukowe mające pogłębić twoją wiedzę. Wspaniałe eksperymenty Nauka Książka jest kopalnią zabawnych i ciekawych eksperymentów! Ich opisy nie są wzajemnie zależne, można więc wybierać i wykonywać je w dowolnej kolejności. Nie ma potrzeby przerabiania ich w porządku, w jakim zostały opisane. Zaczynamy więc od doświadczenia, które dla dziecka i Ciebie wygląda na najbardziej zabawne i interesujące. Materiał podzielony jest na rozdziały poświęcone: przyrodzie, technologii, inżynierii, sztuce i matematyce.
  19. Gdy przeczytaliśmy książkę „Lasoterapia” od razu pomyśleliśmy, że musimy zrobić wywiad z autorką. I oto on. Poniżej zapis naszej rozmowy z dr n. med. Katarzyną Simonienko, lekarzem psychiatrą, certyfikowaną przewodniczką kąpieli leśnych oraz przewodniczką Białowieskiego Parku Narodowego. Doktor Simonienko jest promotorką nurtu ekopsychiatrii w Polsce. Na co dzień pracuje z pacjentami w poradni psychiatrycznej w Białymstoku, specjalizując się w leczeniu zaburzeń lękowych oraz depresyjnych. Jest założycielką Centrum Terapii Lasem, od 2018 r. prowadzi zajęcia z terapii lasem oraz kąpiele leśne w Puszczy Białowieskiej, zajęcia i wykłady poświęcone tej tematyce. Napisała również książkę „Nerwy w las” oraz monografię naukową „Terapia lasem w badaniach i praktyce”, jest felietonistką „Newsweek Psychologia”. W 2019 r. uzyskała Pani certyfikat przewodnika kąpieli leśnych Forest Therapy Institute (FTI). Proszę powiedzieć, czym różni się lasoterapia od spacerowania wśród drzew? W jaki sposób las wpływa na ludzki organizm i mózg/psyche? Terapia lasem jest dość specyficznym spacerem, przede wszystkim bardzo powolnym. Idziemy niespiesznie, bez konkretnego celu wydolnościowego czy przyrodniczego, skupiając się na tym, co przyroda oferuje nam tu i teraz. Angażujemy wszystkie zmysły, zatem nie tylko rozglądamy się , zwracając uwagę na detale – faktury, wzory, grę świateł, kolory – ale też, przede wszystkim, dotykamy, wąchamy, nasłuchujemy. Jeśli mamy ochotę – zatrzymujemy się, siadamy, dajemy sobie czas na kontemplację otoczenia. Japończycy dowiedli, że praktyka zanurzania się w atmosferze lasu przy pomocy wszystkich zmysłów (shinrin-yoku) nie tylko daje nam poczucie większej witalności i odprężenia, ale też relaksuje ciało na głębszych poziomach, prowadząc do normalizacji tętna i ciśnienia krwi, poziomu cukru, lepszego dotlenienia, zwiększenia odporności, tej immunologicznej, oraz psychicznej, które są ze sobą ściśle związane. Wdychanie substancji monoterpenowych produkowanych przez drzewa, kontakt z niektórymi gatunkami leśnych bakterii glebowych wpływa na biologię naszego mózgu, na aktywność komórek odpornościowych, na poziom hormonów stresu, jak kortyzol czy adrenalina. Przebywanie w lesie dodatkowo korzystnie wpływa na koncentrację uwagi, kreatywność oraz regenerację po różnych obciążeniach psychicznych. W Pani książce pt. „Lasoterapia” przeczytałam, że dr Joseph B. Juhasz z Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego uważa, że depresja występująca zwłaszcza u ludzi z krajów rozwiniętych jest skutkiem oddzielenia od przyrody i doświadczenia wykorzenienia/wyobcowania. W książce „Witamina N” Richard Louv także sugeruje, by serwować ją dzieciom na dolegliwość nazywaną „zespołem deficytu natury”. Czy jako psychiatra „przepisuje” Pani pacjentom kontakt z przyrodą? W trakcie rozmów z pacjentami przyglądamy się wspólnie nie tylko pierwszoplanowym dolegliwościom, ale też temu, jak radzą sobie ze stresem, jaki prowadzą styl życia, ile w ich planie dnia lub tygodnia jest miejsca na odpoczynek i jaka jego forma jest przez nich preferowana. Czasami wspólnie dochodzimy do wniosków, że przebywanie w przyrodzie w przeszłości było świetną metodą wspierającą regenerację, z której zrezygnowali z uwagi na nadmiar obowiązków lub szybkie tempo kariery. Wtedy tzw. „zielona recepta” może być dobrym uzupełnieniem farmakoterapii. Przebywanie w naturze często kojarzy się z beztroską, dzieciństwem i czasem dla siebie, zatem warto o tym pamiętać, planując proces zdrowienia. Oczywiście nie zawsze przebywanie w lesie jest tym, o czym każdy pacjent marzy. To sprawa indywidualna i tak staram się do tego podchodzić. Przede wszystkim skupiamy się na dobrostanie, dobrowolności i poczuciu bezpieczeństwa. W przypadku jakich schorzeń sprawdzą się kąpiele leśne? Jak szybko widać efekty takiej terapii i jak długo się one utrzymują? Jest ich bardzo dużo, od zespołów lękowych i depresyjnych w łagodnym i umiarkowanym stopniu, przez nadpobudliwość ruchową i deficyt uwagi, wypalenie zawodowe, zespół przewlekłego zmęczenia aż po uzależnienia, rozregulowanie rytmu dobowego, problemy z odpornością. Co do szybkości efektów to sprawa indywidualna. Niektóre osoby lepiej czują się już po kilku godzinach uważności w lesie, inne potrzebują więcej czasu. Japońskie badania mówią o dwóch dniach, podczas których kąpiele leśne trwające po kilka godzin podnosiły poziom odporności na kolejny miesiąc. Brytyjczycy – o dwóch godzinach tygodniowo, aby poczuć się lepiej psychicznie. Myślę, że każdy może wypracować sobie własny wzór tego, ile czasu w przyrodzie przynosi optymalny efekt. « powrót do artykułu
  20. O kosmicznym górnictwie rozmawia z nami dr inż. Adam Jan Zwierzyński. Pracownik Wydziału Wiertnictwa, Nafty i Gazu AGH. Zajmuje się technologiami kosmicznymi od 2012 roku. Prywatnie CEO i współzałożyciel Solar System Resources Corporation sp. z o.o. – start-upu zajmującego się górnictwem kosmicznym. Zarejestrowany w Polsce i przy Parlamencie Europejskim lobbysta w zakresie górnictwa kosmicznego oraz technologii kosmicznych. Działa aktywnie na rzecz wzmocnienia współpracy Polska-USA w obszarze technologii kosmicznych. Miłośnik muzyki elektronicznej (trance, psytrance, techno), sauny i ceremonii saunowych. Od 2015 roku wegetarianin, miłośnik zwierząt. Po co komu górnictwo kosmiczne? Na Ziemi mamy wszystko, czego potrzebujemy. Nawet metale ziem rzadkich są nie tyle rzadkie, co ich wydobycie jest często nieopłacalne. Jak więc opłacalne ma być wydobycie poza Ziemią? Jest nas, ludzi, na Ziemi coraz więcej. Nasze potrzeby surowcowe i energetyczne rosną. Kosmos zaoferuje nam metale, surowce energetyczne, których potrzebujemy do rozwoju nowoczesnej cywilizacji, ale już bez dylematów natury ekologicznej. Czytelnicy zasługują na więcej: wyższe zarobki, godne emerytury, lepsze usługi publiczne i ciekawe życie. Górnictwo kosmiczne umożliwi Polsce skok ekonomiczny, technologiczny i cywilizacyjny. Norwegia, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt, Arabia Saudyjska to niegdyś biedne i zacofane kraje – zmieniły je surowce. Czas na Polskę. Górnictwo kosmiczne wymusi postęp nauki i związanej z nią technologii. W kosmosie można bezpośrednio pozyskiwać materiały trudno dostępne lub niemożliwe do uzyskania na Ziemi. Efekty przeszłych programów kosmicznych miały rewolucyjny wpływ na globalną ekonomię i życie społeczeństw. Dlaczego nie powtórzyć tego, ale na większą skalę i Polska nie miałaby na tym zarobić. Jakie obiekty miałyby być celem prac górniczych? Księżyc? Asteroidy? Inne planety? Wszystkie. Po co się ograniczać. Na Księżycu najprawdopodobniej zacznie się górnictwo kosmiczne. Byliśmy tam, znamy środowisko, jest blisko, możemy sterować z Ziemi wieloma urządzeniami na jego powierzchni. Wyobraź sobie, że jesteś górnikiem kosmicznym, ale nie musisz wstawać ze swojego fotela. Aby jednak mogło to mieć miejsce w skali, która nas interesuje, niezbędny jest postęp technologiczny, który zabezpieczy na docelowych obiektach odpowiednie zaplecze technologiczne. Dzisiejszy postęp w wynoszeniu ładunków na orbitę okołoziemską, m.in. przez firmę SpaceX, pozwala prognozować, że jest to kwestia najbliższej przyszłości.   Eksploatacja asteroid to nieco bardziej odległa przyszłość, ale również możliwa. Jest to znacznie większe wyzwanie technologiczne, potrzeba wysokiej autonomii urządzeń, mikrograwitacja eliminuje wiele ziemskich rozwiązań, a czas dotarcia jest obecnie nieakceptowalny dla biznesu. Są jednak start-upy pracujące nad szybszymi napędami (np. stosującymi fuzję termojądrową), a to prawdopodobnie umożliwi przemysłową eksploatację tych obiektów. Podobnie jest w przypadku Marsa. Jeśli jednak na Marsie pracowaliby ludzie, to znacząco zmienia to reguły gry. Na Marsie mogłyby być przetwarzane surowce w produkty high-tech i eksportowane na Ziemię. Jedno jest pewne - era górnictwa kosmicznego nastąpi szybciej, niż to się wydaje osobom sceptyczne nastawionym do technologii kosmicznych. « powrót do artykułu
  21. Doktor Matt Morgan jest intensywistą, czyli lekarzem intensywnej terapii – wysoko wykwalifikowanym specjalistą, w którego rękach możesz się znaleźć, jeśli sprawy przybiorą bardzo zły obrót. Może się zdarzyć, że będziesz uczestnikiem wypadku lub zapadniesz na groźną chorobę: stan krytyczny oznacza, że zawiódł co najmniej jeden z twoich najistotniejszych organów i zagrożone jest twoje życie. W takich chwilach musisz zaufać umiejętnościom zespołu medycznego, pod którego opieką się znalazłeś. Jego członkowie w olbrzymim stresie podejmują niezwykle trudne decyzje i w trybie pilnym rozwikłują tajemnice ludzkiego ciała, diagnozując często niewytłumaczalne i zaskakujące przypadki. Stawką jest zawsze życie człowieka. W swojej książce doktor Morgan jest przewodnikiem po oddziale intensywnej terapii, jednym z najbardziej dynamicznych i działających pod największą presją miejsc w szpitalu. Opisuje najciekawsze przypadki, z jakimi się zetknął w swojej karierze i opowiada o pacjentach, których sprowadził znad krawędzi śmierci z powrotem do życia. „Stan krytyczny” to poruszające i chwytające za serce historie o tym, jak wiele niesamowitych zagadek skrywa nasze ciało i o prawdziwej sile ludzkiego ducha.
  22. „Toksyczna pozytywność” to książka o tym, jak zachować zdrowy rozsądek w świecie ogarniętym obsesją bycia szczęśliwym. Każdego dnia jesteśmy poddawani presji, aby być pozytywnymi. Nieustannie wmawia się nam, że kluczem do szczęścia jest wyzbycie się negatywnych emocji. A co, jeśli to właśnie ta wszechobecna pozytywność u wielu z nas jest przyczyną niepokoju, przygnębienia czy wypalenia? Toksyczna pozytywność to moda na uśmiechy i pozytywne myślenie za wszelką cenę, wbrew temu, co czujemy. W tym pokrzepiająco szczerym przewodniku uznana terapeutka Whitney Goodman przybliża najnowsze badania i zestawia je z konkretnymi przykładami oraz historiami pacjentów, które ukazują, jak szkodliwa dla nas jest toksyczna pozytywność. Pozwól sobie doświadczać tego, co czyni nas ludźmi – dobrego i złego.
  23. „Ta książka to manifest wołający o ratunek dla naszych dzieci. Ale to my urządziliśmy im świat, który boli, przeraża i prowokuje do ucieczki. Gdyby jednym słowem streścić te 352 strony wyznań i diagnoz, brzmiałoby ono: OSKARŻAM: • rodzinę, bo jest zimna i nieobecna • szkołę, bo nie jest przyjazna • opiekę zdrowotną, bo jest skąpa • władzę, bo uczy nienawiści • nawet ulice, bo nie są bezpieczne W takim świecie po prostu trzeba nosić przy sobie żyletkę.  Ale dzieci nam mówią: żyletka będzie niepotrzebna, gdy znajdzie się ktoś, kto zechce porozmawiać” – Ewa Woydyłło-Osiatyńska   Depresja to stan, w którym nie możesz mieć nadziei, że będzie lepiej. W ogóle nie możesz mieć nadziei, bo nie masz przed sobą przyszłości. Ciężka, szara warstwa trującego gazu osadza się na tobie. Widzisz jak nadchodzi, ale nigdy nie oddalisz się wystarczająco szybko, by przed nią uciec. Twoje nogi ugrzęzły w błocie, a gęsty, ciemny smog napiera na ciebie, dławiąc każdy twój oddech. I chociaż każde włókno twojej istoty chce uciec, nie ucieknie. A potem, gdy trujący gaz skradnie ostatni oddech z twojej klatki piersiowej, w głowie będziesz słyszeć głos: to twoja wina, twoja wina, twoja wina – Joanna (20 lat), na depresję choruje od ósmego roku życia.   • Marcin Łokciewicz (nauczyciel wychowawca w Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze), • dr n. med. Maciej Klimarczyk (specjalista psychiatra i seksuolog), • dr hab. n. med. Barbara Remberk (psychiatra), • Przemysław Zakowicz (lekarz rezydent psychiatrii dzieci i młodzieży), • Prof. Brunon Hołyst (pionier wiktymologii i suicydologii w Polsce) • Paulina Dąbrowska (psychoterapeutka, trenerka, socjoterapeutka, konsultantka telefonu zaufania 116 111) wyjaśniają, dlaczego tak wielu młodych ludzi choruje właśnie teraz i jak nie dopuścić do najgorszego – samobójczej śmierci młodego człowieka. Pandemia COVID 19 dobitnie pokazała, że dziecko izolowane od grupy rówieśniczej, od nauczyciela, pozbawione możliwości wyjścia z domu i zwykłego kontaktu społeczne¬go, doznaje jakiejś formy przewlekłego stresu. W związku z tym o wiele gorzej znosi bodźce, które wcześniej nie były dla niego stresogenne.   Fragmenty książki Objawami depresji mogą też być zaburzone funkcje poznawcze, takie jak pamięć, koncentracja uwagi, zdolność uczenia się. Więc młody człowiek bez leczenia może nie zdać matury, nie dostać się na studia albo nawet nie próbować na nie zdawać. Czasami widzę takich pacjentów, których potencjał jest wysoki a osiągnięcia niewielkie i często są to właśnie powikłania po nieleczonej depresji. [...] Wydaje się, że to, co jest najważniejsze u rodzica, to postawa aktywnego słuchania oraz pozbawienie siebie samego możliwości wypowiedzenia na głos cisnących się na usta niepotrzebnych komentarzy lub – mówiąc wprost – ugryzienie się w język. Tak, żeby z naszej strony dodatkowo nie dołożyć dziecku w sytuacji, kiedy to w nas pojawią się negatywne emocje. Emocje związane z tym, że nasze dziecko ma problemy, wobec których jesteśmy w pewnym sensie bezradni. [...] Dzieci często zgłaszają nam, że boją się powiedzieć rodzicom o swoich przeżyciach, lękach. Bo też z naszych doświadczeń wynika, że rodzice na problemy dzieci mogą reagować zachowaniami agresywnymi, mogą krzyczeć, mogą być przerażeni, nie wiedzieć, co zrobić. Rodzice często zamiast wspierać, mają do dziecka żal, robią mu wyrzuty, choćby na temat tego „czemu nie powiedziałeś mi wcześniej”. Dziecko boi się właśnie tej reakcji, że ktoś na niego nakrzyczy, ktoś go wyzwie, że ktoś mu powie „a co to jest za problem, ja w twoim wieku miałem tak i tak, a ty, jak będziesz w moim wieku, to wtedy zobaczysz, co to są za problemy... [...] najgorszy jest brak dobrych wzorców spędzania czasu wolnego. Bo rodzice, choć są zmęczeni, po powrocie z pracy, sięgają po telefon i to z nim spędzają resztę czasu. Młodzi ludzie robią to samo, do tego przyznawali się przynajmniej w rozmowach ze mną. Czatują, korzystają z mediów społecznościowych, ale i grają w gry. Dlatego tak ważna jest dyscyplina i odnalezienie w życiu własnej, indywidualnej pasji. Bo jeśli ktoś nie ma pasji, a swój czas dzieli tylko na naukę i granie na komputerze, to nie będzie dobrze. Niczego dobrego nie wróży też brak autorytetów, wzorców do naśladowania, których zastępuje na przykład nałogowe śledzenie patoyoutuberów, co młodzież często robi, choć nie chce się do tego przyznać.
  24. Doktor Justyna Kierat to specjalistka od pszczół. Konkretnie od samotnych pszczół. Właśnie tych owadów dotyczyła jej rozprawa doktorska. Pani Justyna nie tylko bada dzikie pszczoły, ale zajmuje się też edukacją przyrodniczą, pisze i ilustruje książki oraz inne materiały edukacyjne. Wśród jej wspaniale ilustrowanych książek znajdziemy „Pszczoły miodne i niemiodne”, „Pająki w sieci i bez sieci” czy „Mrówki małe i duże”. Zapraszamy zatem do przeczytania wywiadu z artystycznie uzdolnioną specjalistką od samotnych pszczół. Z ilustratorską twórczością pani doktor można zapoznać się na blogu Pod kreską oraz profilu na Facebooku. Pani rozprawa doktorska dotyczyła pszczół. W ostatnich latach pojawiają się dramatyczne doniesienia o spadku liczebności tych owadów. Czy to problem ogólnoświatowy i czy dotyka wszystkich gatunków? Pszczoły zmagają się z szeregiem problemów, takich jak utrata odpowiednich siedlisk zapewniających im pokarm i miejsce do gniazdowania, chemizacja rolnictwa i ogólnie zanieczyszczenie środowiska, inwazyjne gatunki obce czy wreszcie zmiany klimatu. Myślę, że mogę spokojnie powiedzieć, że środowisko naukowców badających pszczoły jest zgodne, że nie jest z nimi najlepiej i powinniśmy zacząć reagować i skutecznie je chronić. Natomiast mimo tego, że pszczoły obecnie są bardzo znaną grupą owadów, a przez naukowców były badane już od dawna, jeszcze „zanim to było modne”, to w naszej wiedzy jest dużo białych plam. Jest wiele miejsc, w których fauna pszczół jest bardzo słabo zbadana, są też gatunki, o których nie wiemy nic albo prawie nic – nawet tak podstawowych rzeczy jak to, gdzie gniazdują, czy są samotne czy społeczne. Ten stan rzeczy przestaje być zaskakujący, jeśli weźmiemy pod uwagę, że pszczół na świecie jest aż ponad 20 000 opisanych gatunków, a ich rozpoznawanie nie jest umiejętnością powszechną i wymaga specjalistycznej wiedzy. Dlatego oszacowanie liczebności pszczół i jej zmian w danym miejsc na przestrzeni czasu jest poważnym przedsięwzięciem i dla wielu gatunków i obszarów świata po prostu nie mamy takich danych. Według opublikowanej w 2014 roku czerwonej listy pszczół Europy, ponad połowa gatunków zamieszkujących nasz kontynent ma status Data Deficient – to oznacza, że wiemy o nich zbyt mało, żeby powiedzieć, czy i w jakim stopniu są zagrożone. Trzmiele to grupa pszczół zbadana stosunkowo dobrze – wśród nich status Data Deficient ma tylko niecałe 9% gatunków. 24% gatunków trzmieli jest w różnym stopniu zagrożonych wyginięciem. Z kolei jeśli popatrzymy na zmiany liczebności trzmielich populacji, to 46% gatunków odnotowuje trend spadkowy, 30% jest stabilne, a 13% przyrasta (o pozostałych nie mamy informacji). Na przykładzie trzmieli widać więc, że nie wszystkie gatunki są tak samo zagrożone. Jest to prawda również w odniesieniu do pozostałych pszczół. W przypadku niektórych obserwujemy wręcz zwiększanie zasięgu i zajmowanie nowych terenów. Nie powinno nas to jednak uspokajać, bo inne gatunki mają mniejsze lub większe problemy, a jeśli czynniki szkodzące pszczołom, o których wspomniałam na początku, będą dalej działać, to zagrożonych może być ich coraz więcej. Nasze obawy powinna zresztą budzić sytuacja nie tylko pszczół, ale wszystkich owadów – jakiś czas temu głośno było o szeroko zakrojonych badaniach z Niemiec, pokazujących dość drastyczne spadki liczebności stawonogów. W jednym z nich udokumentowano 75-procentowy spadek biomasy owadów latających w przeciągu 27 lat, i to na obszarach chronionych, czyli tych, które – zdawałoby się – powinny stanowić stosunkowo bezpieczne, chronione przed negatywnym wpływem działalności człowieka siedlisko. W drugim badano stawonogi na obszarach otwartych i leśnych, i między 2008 a 2017 rokiem odnotowano 67-procentowy spadek biomasy, 78-procentowy spadek liczby osobników i 34-procentowy spadek liczby gatunków w tym pierwszym siedlisku (spadki w lasach były mniejsze i nie odnotowano zmniejszenia się liczby gatunków). Obok kryzysu klimatycznego mamy obecnie – również z nim zresztą związany – kryzys bioróżnorodności, który nie ogranicza się do pszczół ani nawet do owadów. Niektórzy określają to mianem „szóstego wielkiego wymierania”. Z drugiej strony, żeby pozostawić trochę nadziei, trzeba wspomnieć, że przynajmniej owady potrafią dość szybko odbudować swoją populację w korzystnych warunkach. Mamy ich wciąż całkiem sporo, pszczół również, więc jest co chronić i o co walczyć. « powrót do artykułu
  25. Odkryj mrożące krew w żyłach jadowite zwierzęta i ich trucicielskie sztuczki! Niektóre zwierzęta mają w zanadrzu tajną broń, która pozwala im przeżyć – jad. To unikatowa mikstura, odmierzana z precyzją, aby rzucić wyzwanie drapieżnikom lub podporządkować sobie ofiary. Sprawdź, w jakich okolicznościach i w jaki sposób korzystają z toksycznych substancji i jak sygnalizują otoczeniu, do czego są zdolne! Ico Romero Reyes - Pochodzi z Wysp Kanaryjskich, mieszkała w Barcelonie oraz w Nowym Jorku. Przez wiele lat pracowała w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej, gdzie odpowiadała za jakość i wartość merytoryczną treści naukowych. Jej pierwsza książka dla dzieci sprawia, że poznawanie przyrody staje się prawdziwą przygodą! Tania Garcia - Ilustratorka i projektantka pochodząca z Barcelony. Uwielbia rysować cyfrowo, szczególnie przy użyciu Ipada. Cyfrowa ilustracja pozwala jej pracować z paletami żywych kolorów i teksturami, które tworzy sama z użyciem tuszu indyjskiego. Inspiracje czerpie z podróży, filmów, natury, mody, rodzinnego miasta i ze wszystkiego, co ją cieszy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...